Św. Maksymilian Kolbe walczył miłością — i wygrał! — rozmowa z twórcami filmu Triumf Serca

Twórcy filmu Triumf Serca, fot. ks. Jarosław Kamieński

14 sierpnia, w 84. rocznicę śmierci św. Maksymiliana Kolbego, Konrad Mędrzecki gości twórców amerykańsko-polskiego filmu Triumf serca – reżysera Anthonego D’Ambrosio oraz producentkę Cecilię Stevenson

Rozmówcy mówią o inspiracjach, pracy nad produkcją i przesłaniu, jakie niesie historia polskiego męczennika.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Św. Maksymilian Kolbe w życiu twórców

Antonio D’Ambrosio wspomina, że postać św. Maksymiliana Kolbego była mu znana już w dzieciństwie, ale prawdziwe zainteresowanie przyszło w dorosłości, w czasie ciężkiej choroby i osobistego kryzysu:

Historia św. Maksymiliana Kolbego zaczęła mnie nawiedzać… Gdy odkryłem, że w bunkrze głodowym nie tylko sam oddał życie, ale też zamienił rozpacz w piesń i nadzieję, zrozumiałem, że jego ofiara ocaliła nie tylko towarzyszy niedoli, lecz i tysiące serc w Auschwitz. Ta opowieść rozpaliła we mnie pragnienie, by ją opowiedzieć.

Cecilia Stevenson znała Kolbego z dzieciństwa jako „tego, który oddał życie za innego człowieka w Auschwitz”, ale dopiero współpraca z D’Ambrosio pogłębiła jej wiedzę.

Droga do filmu i produkcja

„Triumf serca” to pierwszy pełnometrażowy film ekipy, realizowany przy minimalnym budżecie – 500 tys. dolarów. Jak mówią goście Radia Wnet, produkcja nie powstałaby bez pasji i oddolnej inicjatywy:

Zrobiliśmy go jako przyjaciele, trochę jak misjonarze

– komentuje Anthony D’Ambrosio. Reżyser filmu wspomina też swoją pierwszą wizytę w Auschwitz w 2022 r., w dzień wspomnienia Kolbego. Jak mówi, był chory, ale przeżył głębokie duchowe doświadczenie:

Czułem, że Kolbe łapie mnie za ramiona i mówi: wybrałem cię, byś opowiedział tę historię.

Ta wizyta, upewniła reżysera, że emocjonalna intensywność historii jest słuszna, ale też uświadomiła mu ciężar, jaki spocznie na aktorach:

Musieliśmy nauczyć się, jak dbać o ludzi, gdy wchodzimy w tak trudne przestrzenie ludzkiego serca.

Producentka filmu również glęboko przeżyła wizytę w Auschwitz:

To miejsce wygląda pięknie – czerwone cegły, równo przystrzyżona trawa, śpiew ptaków – a jednocześnie świadomość, co się tam wydarzyło, była dla mnie bardzo trudna do pogodzenia.

I dodaje:

Przejście obok celi Kolbego było niezwykle poruszające i mocne – to moment, w którym naprawdę czujesz, że stoisz w miejscu, gdzie ta historia się wydarzyła.

Casting był wyjątkowo trudny – aktorzy musieli zgodzić się na głodówkę, utratę wagi, golenie głów i skromne wynagrodzenie.

To byli ludzie, którzy całkowicie oddali się roli… stali się bezbronni jak dzieci.

– podkreśla Anthony D’Ambrosio.

Twórcy wyjaśniają też tytuł filmu. Jak mówią, ma on stać w kontrze do innej produkcji — Triumfu woli, czyli nazistowskiego propagandowego filmu.

Kolbe walczył nie siłą, ale miłością – i wygrał.

– mówi reżyser.

Film wejdzie do kin w Polsce i USA w weekend 12 września, kiedy w kościele katolockim obchodzone jest wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi

W kinie widz naprawdę znajdzie się w tej historii – to doświadczenie, którego nie da się odtworzyć w domu.

– zaprasza gość Radia Wnet.

777 Asan – podróż przez świat jogi według Karoliny Jaworskiej

Joga, CC0

W rozmowie z Konradem Mędrzeckim joginka, nauczycielka i współautorka albumu „777 Asan” opowiada o tym, jak rozpoczęła się jej przygoda z jogą oraz wyjaśnia, jak powstawała jej najnowsza publikacja.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Rozmowa rozpoczyna się od krótkiego wyjaśnienia pojęć. Jak mówi gość audycji Cała naprzód, samo słowo „joga” jest wieloznaczne – pod tym pojęciem kryje się m.in. zbiór etycznych i moralnych zasad mających za zadanie wyciszenie umysłu.

Wśród tych technik mamy również asany, czyli pozycje jogi. To jest zazwyczaj ten element, nas w tym momencie najbardziej przyciąga do jogi. Te ćwiczenia mają bardzo terapeutyczny wpływ na nasze zdrowie, na nasz kręgosłup, na nasze samopoczucie.

– mówi Karolina Jaworska. Dodaje, że jej przygoda z jogą również zaczęła się od zainteresowaniem aspektem fizycznym:

To ten element bardzo przyjemnego ruchu, który daje mnóstwo przestrzeni w ciele, uczy świadomości ciała i powoduje, że człowiek po prostu bardzo dobrze się czuje po treningu.

Opowiada, że z czasem ta praktyka stała się dla niej drogą życiową, prowadząc do nauczania, otwarcia studia jogi, a po pandemii – przeniesienia działalności do internetu. Pomysł na album dojrzewał wiele lat:

Kiedy zaczęłam szkolić nauczycieli, poczułam, że brakuje takiej encyklopedii – ściągawki z asanami.

Pierwotnie planowano około stu pozycji, później 300, a ostatecznie – po ponad dwóch latach pracy – zdecydowano się na liczbę 777, łącząc szczęśliwe skojarzenia z estetyką. Album obejmuje zarówno klasyczne pozycje, jak i liczne modyfikacje, przydatne dla osób o różnych możliwościach:

Chcieliśmy znaleźć optimum między tym, co współczesny człowiek jest w stanie wypracować w swoim ciele, a tym, co może mu się realnie przydać.

Karolina Jaworska podkreśla, że w książce zastosowano system oznaczeń poziomu trudności (od jednej do czterech gwiazdek) oraz „jogowych pierwiastków” – piktogramów pokazujących, które partie ciała są w danej pozycji rozciągane lub wzmacniane. Dzięki temu czytelnik może bezpiecznie dobierać ćwiczenia i planować progresję nawet bez nauczyciela, choć obecność instruktora pozostaje cenna.
Album można kupić wyłącznie na stronie jogahome.pl, a z twórcami można ćwiczyć poprzez ich kanał YouTube, gdzie dostępnych jest blisko tysiąc praktyk na różnym poziomie zaawansowania. Z kodem WNET10 obowiązuje 10% zniżki oraz darmowa wysyłka do końca października.

/ab

Czytaj także:

Uśmiech kluczem do radości i szczęścia. Karin Lesiak w audycji Radio Aktywni.

„Nie było istoty, nie było Koronacji” — Maciej Chosiński o kontrowersyjnym widowisku „Millenium Koronacji Królewskiej”

Gniezno, fot. Diego Delso, CC-BY-SA 4.0

Historyk i wykładowca akademicki Maciej Chosiński zdaje relację ze spektaklu, który odbył się w ubiegły weekend w Gnieźnie.

Wydarzenie miało być historycznym widowiskiem koronującym obchody 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. A jak było w rzeczywistości? 

To widowisko z pogranicza teatru ulicznego było całkowicie niespójne. Było jakby obok tytułowego wydarzenia. Jeśli mogę się zdobyć na podsumowanie tego spektaklu, ja odnosiłem cały czas wrażenie, że twórca scenariusza porusza się w jakiejś wyimaginowanej atmosferze czarownic, bożków, magii, kurhanów. Dodatkowo jeszcze zaprawiony jakimś zatrutym jadem nekrofili. Cały czas towarzyszył grzechot kości, mieszał się z wizjami pękających czaszek, krwi niewinnej przelanej, co taką mroczną atmosferę przywoływało w tej skądinąnd wspaniałej, uroczystej chwili.

~ mówi Maciej Chosiński. Zwraca też uwagę na to, czego w spektaklu zabrakło:

Natomiast czego tam nie było? Nie było istoty, nie było koronacji. Patrząc okiem historyka, autor scenariusza pominął fakt nałożenia na skronie przyszłego króla korony przez arcybiskupa, uznając, że to wydarzenie z roku 1000, czyli wręczenie diademu i włóczni św. Maurycego przez cesarza Ottona, że to będzie doskonały substytut koronacji. Czyli coś, co wydarzyło się ćwierć wieku temu.

I kontynuuje:

Dodatkowo wydaje mi się, że widz ma odnosić tutaj wrażenie, że chrzest państwa Polan, chrzest Mieszka I, chrzest ojca Bolesława Chrobrego był jakimś czystym, wyrachowanym politycznie dziełem, które nie miało tego swojego głębokiego znaczenia duchowego, że to był— tylko i wyłącznie taki koniunkturalizm czystej wody.

Maciej Chosiński zastanawia się też nad tym, co sygnalizuje takie potraktowanie historii w spektaklu:

To się wpisuje w taką atmosferę, jaka zapanowała w Polsce od niecałych dwóch lat, czyli takiego kompletnego ahistorycyzmu, pomijania historycznej roli Polski, naszych doświadczeń z historią. I to właśnie jest efekt bagatelizowania tych naszych doświadczeń. To jest taka zabawa historią, która niestety ma bardzo silny wpływ na młode pokolenie.


Sprostowanie:

W pierwotnej wersji tekstu podana została nieprawdziwa informacja, że spektakl „Millenium Koronacji Królewskiej” wystawiany był w gnieźnieńskim Parku Dzieje. W rzeczywistości widowisko odbyło się na Placu św. Wojciecha w Gnieźnie. Ponadto w rozmowie padła wiadomość, że autorem scenariusza spektaklu jest prof. Jacek Kowalski, co również jest nieprawdą. Poniżej oświadczenie prof. Jacka Kowalskiego w tej sprawie:

Szanowni Państwo!

Wieczorem 1 sierpnia 2025 roku przed katedrą gnieźnieńską miała miejsce premiera widowiska z okazji tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego.

Z licznych relacji wiem, że spektakl został przygotowany i wykonany z rozmachem, a większość publiczności ciepło go przyjęła. SZCZERZE GRATULUJĘ TWÓRCOM I WYKONAWCOM.

W niektórych mediach społecznościowych łączy się to widowisko z moją osobą. Muszę jednak oświadczyć, że NIE MAM Z TĄ REALIZACJĄ NIC WSPÓLNEGO. Nie powstała bowiem na podstawie scenariusza, który przygotowałem w roku 2024 na zamówienie władz Miasta Gniezna we
współpracy z Centrum Kultury „Park Dzieje” w Murowanej Goślinie. Wiedzieliśmy wprawdzie, że Miasto Gniezno zmieniło wykonawcę projektu, który pierwotnie miało realizować wspomniane Centrum. Nikt nas jednak nie poinformował, że odrzucony został również zamówiony
i już dawno oficjalnie przyjęty przez Miasto scenariusz. Dziś dopiero czytamy, że nowy, alternatywny scenariusz sporządzili twórcy, których nazwiska dostępne są na stronach Organizatorów.

Sytuacja jest dla mnie i dla Centrum Kultury „Park Dzieje” tym bardziej kłopotliwa, że pewna część publiczności – jak czytam w mediach społecznościowych – wyszła z tej imprezy mocno zbulwersowana jej charakterem. Nie wchodząc w dyskusję nad kwestiami dotyczącymi
gustu i wybranej formuły artystycznej, NIE CHCIAŁBYM, ABY MOJA OSOBA BYŁA JAKKOLWIEK ŁĄCZONA Z TYM WYDARZENIEM.

Jacek Kowalski

Kórnik, 2 sierpnia 2025


Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

„Millenium Koronacji Królewskiej” — ciąg dalszy historii kontrowersyjnego spektaklu — Żebyś wiedział 08.07.2025 r.

„Polski etos romantyczny” – nowy sposób myślenia o romantyźmie

Na rynku wydawniczym ukazała się nowa książka poruszająca polski romantyzm. Hanna Tracz rozmawiała o niej z prof. Lidią Banowską.

Inspiracją do napisania książki była konferencja pt. „Polski etos obywatelski. Romantyzmu i jego dziedzictwo.” Jak mówi współautorka, jest to tom pokonferencyjny, czyli zapis tej właśnie części naukowej. Wydanie ma pokazać, że na szeroko komentowaną epokę literacką, jaką jest romantyzm, można przedstawić z innej strony:

Taką ideą, która nam przyświecała, było to, żeby pokazać wartość polskiego romantyzmu, jego znaczenie dla narodu, walki, odzyskanie państwowości, ale też ugruntowanie dumy z polskiej tradycji niepodległościowej.

– tłumaczy współautorka pozycji literackiej.

Książka tłumaczy wizję Polaków, którzy w trakcie epoki nie mieli własnego państwa. Przyświecała im natomiast I Rzeczpospolita, której czuli się spadkobiercami. Pokazuje perspektywę twórców tego czasu, ich obraz niewoli i przemyślenia dotyczące przyszłości. Patrzy na romantyzm jako na czas myślenia o Polsce, która uległa wówczas zaborom.

Współautorka książki zachęca do sięgnięcia po tę pozycję jako sposób refleksji o dzisiejszych czasach. Wskazuje także na sprzeciwienie się utartemu przekonaniu, jakoby romantyzm „nie był trzeźwy”:

 Jesteśmy przekonani, że może to być taką inspiracją do podjęcia prób zrozumienia współczesności sytuacji polskiej wspólnoty narodowej dzisiaj, a także perspektyw jej rozwoju. Możemy spojrzeć na tamten czas, na tamtych ludzi, jako na ludzi, którzy potrafili się w skrajnie trudnych warunkach zorganizować. Chcemy też pokazać pewną krytykę myślenia o tym, że romantyzm nie był trzeźwy. Oni byli w tym wszystkim trzeźwi.

Zachęcamy do zapoznania się z lekturą.

/pk

Odsłuchaj całą rozmowę już teraz!

Czytaj także:

Nowa książka Piotra Kościńskiego. O czym jest „Świat Zagubiony”?

 

 

„Baśka murmańska” – Nieregularnik literacki – 03.08.2025 r.

Okładka książki "Baśka murmańska / Fot. Tomasz Zapert

Skąd wzięła się w polskim wojsku niedźwiedzica polarna? Jak wyglądał jej szlak bojowy? W jaki sposób została upamiętniona? Pytamy o to Tomasz Specyała, autora książki '”Baśka murmańska”.

Natomiast z Michałem Jędryką, autorem powieści pt. „Szlagier dla Hitlera”,
rozmawiamy o biografii jego dziadka Bernarda – muzyka, na którego silnie rzutowała historia, skomplikowanych losach górnoślązaków, a także zakazanym również w Trzeciej Rzeszy jazzie oraz kulisach jej kinematografii.

Okładka książki „Szlagier dla Hitlera / Fot. Tomasz Zapert

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

„Sporo z cynika, nic z despoty” – Nieregularnik literacki – 27.07.2025 r.

 

Nowa książka Piotra Kościńskiego. O czym jest „Świat Zagubiony”?

Okładka książki Piotra Kościńskiego "Świat Zagubiony"

Dziennikarz, historyk i działacz w rozmowie z Wojciechem Jankowskim przedstawia nową powieść, która wyszła spod jego ręki.

Jak sam autor opisuje, książka zabiera nas w polityczną fikcję. W przedstawionym świecie, opanowanym przez kapitalizm, grupa komunistów postanawia uciec statkiem kosmicznym, zabierając ze sobą 10 tysięcy osób. Znalazło się miejsce również dla małej Polski Ludowej i to właśnie dwaj Polacy są jej głównymi bohaterami.

W rozmowie zwrócono  uwagę na aluzje, które nie są obce osobom pamiętającym czasu PRL-u. Wykładowca zwraca uwagę na sytuację w opisywanym statku kosmicznym, gdzie sytuacja może być jeszcze gorsza:

Ja pamiętam doskonale, że w czasie PRL-u ciągle były braki, np. papieru toaletowego. Bardzo wiele rzeczy było reglamentowanych, praktycznie niedostępnych. Na takim statku kosmicznym może być jeszcze gorzej. […] Tam jest taka gospodarka nieustannego niedoboru.

Piotr Kościński komentuje ruch na stronie swojej książki na Facebooku. Mówi, że nie brakuje osób, które chwalą sobie okres przed 1989 roku:

Moja strona na Facebooku przyciąga różnych ludzi. […] Pojawiają się na niej dziwni ludzie, komentujący, że ten PRL przecież był świetny. Nie wiem, nie pamiętają sklepów? Może pamięć mają krótką, może to trolle.

Książkę dziennikarza można przeczytać na stronie naffy.io po wpisaniu frazy „Świat Zagubiony”.

/pk

Odsłuchaj audycję już teraz!

Czytaj także:

Co wyróżnia Muzeum Fabryki Norblina? Odpowiada dyrektor Artur Setniewski

Co wyróżnia Muzeum Fabryki Norblina? Odpowiada dyrektor Artur Setniewski

Muzeum Fabryki Norblina / Fot. materiały Muzeum

Dyrektor Muzeum Fabryki Norblina przybliża historię charakterystycznego dla Warszawy miejsca. Rozmowę prowadzi Wojciech Jankowski.

Artur Setniewski przedstawia na początku historię nazewnictwa miejsca. Przed wojną pełną nazwą było „Norblin, Bracia Buch i T.Werner” i za każdą z części kryje się inna marka. Natomiast sama nazwa po wojnie zmieniła się na „Walcownia Metali Warszawa”. „Fabryka Norblina” jest określeniem skrótowym, które przyjęło się wśród mieszkańców stołecznego miasta.

Wojciech Jankowski zwrócił uwagę na niecodzienny, wyspowy układ przestrzenny obiektu. Dyrektor mówi, że taki zamysł był od początku planowania projektu muzeum:

Jak myśleliśmy o tym, to wiedzieliśmy, że musimy przyjąć taką formę wyspową, ale też brak wyraźnych granic tego, co jest muzealne, a co jest niemuzealne. Wystawa stała naszego muzeum opiera się na 4 głównych ścieżkach zwiedzania: architektura i budynki, maszyny i urządzenia, wyroby i ludzie.

Dyrektor muzeum opowiada także o maszynach, które możemy zobaczyć na żywo. M.in. gilotynę do prętów sprzed I wojny światowej oraz 2 nawijarki, obie produkcji własnej.

Muzeum Fabryki Norblina / Fot. Wojciech Jankowski

Muzeum Fabryki Norblina wyróżnia przestrzeń komercyjna, w której są sklepy, kino i biobazar. Na pytanie o to, czy to dobrze, że taka sfera jest częścią muzeum, dyrektor odpowiada:

Zawsze można coś zrobić lepiej i po jakimś czasie to ocenić. […] Ten teren już w swojej historii miał wpisaną pewną formę rewitalizacji. […] Bardzo dobrym zjawiskiem jest to, że inwestor pomyślał, by w formę wielofunkcyjną wpisać muzeum.

Na koniec Artur Setniewski zachęca, by odwiedzić stronę muzeum i dowiedzieć się w jaki sposób można zwiedzić to miejsce.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Czytaj także:

Julia Pietrucha o albumie SIERPNIOWE powstałym na 81. rocznicę Powstania Warszawskiego – Jak zachować pamięć?

 

„Zawsze mogłem na nią liczyć” – Milo Kurtis o Korze w 7. rocznicę śmierci

Milo Kurtis / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

28 lipca 2018 r. świat pożegnał Korę – artystkę, poetkę oraz wieloletnią wokalistkę Maanamu. Jeden z założycieli zespołu Milo Kurtis, wspomina ich wieloletnią przyjaźń i opowiada o początkach grupy:

Maanam to znaczy Milo i Marek, nie? My graliśmy we dwóch, ale Marek tak powoli, wolne kroki, ale pewne stawiał. On miał już cały plan, o którym mi nie powiedział na początku. (…) My nie byliśmy zespołem rockowym, ale szliśmy w kierunku akustycznego rocka, trochę w kierunku Grateful Dead, ale też używając moich instrumentów etnicznych. Ja grałem na buzuki, na sitar, Marek grał na gitarze dziesięciostrunnej, na trombitach. W bitach robiliśmy takie rzeczy, kompletnie niekojarzone w tej chwili z Maanamem.

I kontynuuje, wspominając, jak Kora dołączyła do zespołu:

Marek mówi: „Kora, będziesz śpiewać”. Kora mówi: „Ale ja nie umiem śpiewać.” A on na to: „To będzie teraz zespół rockowy. Ty nie musisz umieć śpiewać. Ty masz umieć krzyczeć. A krzyczeć umiesz.” Już wtedy byli małżeństwem, więc wiedział, że umie. Kora miała silny charakter, bardzo silny. Przeważnie miała rację, ale nie zawsze.

Odpowiadając na pytanie, jakim człowiekiem była Kora, Milo Kurtis mówi tak:

Jedno słowo: to jest dobro, chodzące dobro. Ona była, znaczy potrafiła postawić na swoim oczywiście. Było bardzo ostra. Ja odszedłem z Maanamu, ale nigdy nie przestałem się przyjaźnić z Korą. Do końca życia się z nią przyjaźniłem. Ale były takie okresy, kiedy wróciłem do Polski, że miałem ciężko. I wiadomo było, że na Korę zawsze mogę liczyć, na jej pomoc. Zawsze.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz! 

„Sporo z cynika, nic z despoty” – Nieregularnik literacki – 27.07.2025 r.

Autor: Kamil Porembiński Źródło: flickr.com Licencja: CC BY-SA 2.0

Na ile współczesna poezja polska trzyma rękę na pulsie rzeczywistości? Jak w latach 70. i 80. XX w. wyglądało życie kulturalne Krakowa? Czy lwowskie korzenie rzutują jeszcze na życiorysy?

To jedynie niektóre kwestie poruszone w rozmowie z Waldemarem Żyszkiewiczem, poeta, publicystą i filozofem, autorem tomiku pt. „Sporo z cynika, nic z despoty”.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

„Polscy żołnierze Napoleona” – Nieregularnik literacki – 20.07.2025 r.

Niemiecki napis ma wrócić na Most Grunwaldzki we Wrocławiu? Juliusz Woźny: „Zostawcie ten most takim, jakim jest”

Most Grunwaldzki, fot. Jar.ciurus/Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 PL

Tabliczka z napisem „Kaiser Brücke” (Most Cesarski) miałaby pojawić się w związku z planowanym remontem. Koncepcja wywołała głośną dyskusję wśród mieszkańców Wrocławia i historyków.

Informacja szybko obiegła media, jednak do kontrowersyjnego pomysłu nikt się nie przyznaje.  Juliusz Woźny, odnosząc się do sytuacji, przede wszystkim streszcza burzliwą historię obiektu, który wielokrotnie zmieniał swoją nazwę:

Most Grunwaldzki, początkowo miał patrona cesarza Fryderyka. Konkurs ogłoszono w 1904 roku pod nazwą Kaiser Friedrich Brücke. Fryderyk w międzyczasie zmarł i zostawiono tylko Kaiser Brücke.

Po klęsce Niemiec w I Wojnie Światowej, współczesny Most Grunwaldzki przemianowano na Most Wolności. Jednak nie na długo:

Most zmienił po raz kolejny nazwę, kiedy doszedł do władzy Adolf Hitler. Wolność mu się nie najlepiej kojarzyła. Tak most wrócił do swojej nazwy.

Dzisiejszą nazwę mostu nadała władza ludowa. A skąd wzięła się ówczesna nomenklatura?

1910 rok skojarzył się po wojnie z bitwą pod Grunwaldem, prawda? 1410 – nie ma Polaka, który by tej daty nie pamiętał, więc dlatego nazwano go Grunwaldzkim, jako taki symbol zwycięstwa nad faszyzmem.  

~ mówi Juliusz Woźny. Wyraża też swoją opinię w kwestii planowanych zmian. Odnosi się przy tym do tragicznej katastrofy lotniczej (1945 r.), która wydarzyła się na znajdującym się nieopodal mostu Placu Grunwaldzkim:

Zostawcie ten most takim, jakim jest, bo ten most opowiada nam swoją historię w sposób naprawdę fantastyczny. Można tam dodatkowo umieścić tablice, które by rzecz jeszcze lepiej wyjaśniły. I pamiętajmy, że jak mówię, przez Wrocław przeszła straszliwa wojna. Jest co prawda taki niewielki kamień, który upamiętnia te 13 tysięcy ofiar, ale wydaje mi się, że swoistą pamiątką, nie powiem pomnikiem, ale taką pamiątką świadectwą tej tragedii na Placu Grunwaldzkim też jest sam most. W związku z tym jest to doskonała okazja, żeby w ten sposób pozostawić takiego świadka historii od 1910 roku.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!