Dzisiejsza kultura w swoich przejawach – zaznaczam: nie policyjnych, ale społecznych – przypomina stalinizm

Dr Józef Ruszar, dyrektor Instytutu Literatury | Fot. Ksenia Parmańczuk

Dzisiaj wśród młodych literatów istnieje taki terror środowiskowy, że jeżeli się od obowiązującej linii odsuniesz o 5 centymetrów w prawo, to oczywiście zostaniesz zbluzgany i sprowadzony do parteru.

Krzysztof Skowroński, Józef Ruszar

Przyjechałem do Pana, żeby porozmawiać o literaturze i polityce, literaturze i uniwersytecie.

Literatura i polityka to są niestety rzeczy powiązane. Mam 72 lata i moja perspektywa oglądu historii jest dosyć długa. Kiedy byłem szeregowym żołnierzem w karnej kompanii, wisiały tam hasła: „Kultura w służbie PRL-u”, „Kultura w służbie rewolucji”, „Kultura i komunizm to jedno”. Jeżeli myślimy o literaturze w sensie organizowania wszystkich wysiłków narodu czy państwa w celu, jak mówił Sofokles, abyśmy byli lepsi – to ja jestem za.

Od dłuższego czasu żyjemy w wolnym kraju, a niektórzy wciąż uważają, że literatura ma służyć rewolucji. Wikłanie literatury w bieżącą politykę wszystkim szkodzi; literaturze przede wszystkim. (…)

Od co najmniej 20 lat zajmuję się Herbertem bardzo szczegółowo. Zbliża się setna rocznica urodzin Herberta i na różnego rodzaju seminariach, konferencjach zauważam, że właśnie teraz Herbert idzie do tak zwanego czyśćca literatów. Nie dlatego, że ktoś go postponuje, bo przecież były i takie momenty. Nie chodzi o komunistów. Zagrożenie dla twórczości Herberta polega na tym, że on pisał dla konkretnego odbiorcy: dla inteligenta polskiego, który w latach 60., 70. czy 80. miał poważne wykształcenie humanistyczne i był zapoznany z tradycją kultury śródziemnomorskiej.

I teraz, ze względu na zmiany edukacyjne, student polonistyki nie ma wystarczającej kompetencji kulturowej, aby zrozumieć, co jest w wierszach Herberta. To jest prawdziwa tragedia.

To dotyczy oczywiście nie tylko Herberta. Dotyczy ogromnej części polskiej literatury – całkiem niedawno zmarłych poetów, jak na przykład Miłosz, Szymborska czy jeszcze inni. Na tym polega tragedia współczesnej humanistyki. Ponad sto lat temu mieliśmy do czynienia z pierwszymi obrazoburczymi wypowiedziami: skończmy z tymi trumnami Mickiewiczów, Słowackich… Chciano się odciąć od źródeł kultury europejskiej. Tylko że wtedy to się jeszcze nie udało, dlatego że spora część społeczeństwa miała wiedzę, miała zaplecze kultury tradycyjnej, europejskiej.

Po stu latach niestety rewolucja kulturowa się udała. Współczesna kultura, w tym literatura, odrzuca przeszłość, tradycję. Nawet nie to, że się sprzeciwia, bo taki Różewicz, kiedy debiutował w latach 40., wiedział, czemu się sprzeciwia.

Jaka jest przyczyna tego zjawiska?

Idea rewolucyjna, która powiada, że to, co było dotychczas tradycją europejską, jest złe.

I to się przekłada na życie uniwersytetów.

Oczywiście, że się przekłada. Nawet nie przez odrzucenie tradycji, ale po prostu przez zapomnienie, pominięcie. Mamy do czynienia z odrzuceniem tradycyjnej kultury europejskiej i w związku z tym ogromna część naszego dorobku kulturowego, w tym literackiego, jest coraz bardziej niezrozumiała. I to się dzieje także na uniwersytetach.

Przez chwilę miałem wrażenie, że jest coś takiego jak bitwa w kulturze.

Tak, ale ta bitwa została wygrana przez rewolucję. Chociaż tutaj zwycięstwo nie może być nigdy stuprocentowe. (…)

Jaką wizję odrzucamy?

Odrzucamy tradycyjną wizję, jaką mieli starożytni Hebrajczycy, Grecy i Rzymianie – wizję człowieka jako korony stworzenia, którego status jest wyjątkowy, a w związku z tym też i jego zobowiązania są wyjątkowe.

Cała kultura europejska jest połączeniem tych trzech nurtów – chodzi o wizję człowieka, który się samo-rozwija i jest odpowiedzialny za ten samo-rozwój; musi pracować nad sobą; życie, które otrzymaliśmy, jest wezwaniem do samodoskonalenia, samokształcenia, do samorozwoju.

Ja i moje pokolenie zostaliśmy jeszcze wychowani w takiej kulturze i w takiej mentalności. W latach 70. przecież nie tylko uczyliśmy się na uniwersytecie, który zresztą był bardzo zideologizowany, ale nasz pęd do wiedzy, pęd do samokształcenia był tak wielki, że ja więcej nauczyłem się na różnego rodzaju kółkach samokształceniowych, na seminariach Uniwersytetu Latającego, niż na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie studiowałem. Uważałem za obciach, kiedy czegoś nie wiedziałem.

Dzisiaj mentalność jest zupełnie inna. Dzisiejszy student uważa, że jest wspaniały, genialny tylko dlatego, że jest, i nie przychodzi mu do głowy, że można mieć do niego pretensje, że czegoś nie wie.

Na Uniwersytecie Warszawskim niedawno było szkolenie dla wykładowców, pod hasłem chyba „równo-ważny”: nie wolno pokazać studentowi np., że się więcej wie, że jest się wyżej pod względem intelektualnym – żeby, broń Boże, nie wydać się lepszym, bo to jest skandal, kryminał.

Ktoś zadał pytanie: jak w takim razie studentowi grzecznie zwrócić uwagę, że popełnił plagiat? Przepraszam bardzo: plagiat to jest przestępstwo. Grzecznie? Zwrócić uwagę? Należy go skreślić z listy studentów! Ale to, co powiedziałem, jest oczywistym skandalem. (…)

Jaka jest teraz wizja człowieka?

Po pierwsze człowiek jest samotną, bardzo egotyczną monadą. Po drugie – nie przyjmuje żadnej krytyki. To jest prosta droga do degradacji.

Ta degradacja dotyczy też Europy jako miejsca, z którego kiedyś promieniowała kultura.

(…) W czasach stalinowskich, jak ktoś podpadł, był zmuszany do samokrytyki, bo mogło go to kosztować wyrzucenie z uniwersytetu, z pracy, a nawet więzienie. Dzisiaj wśród młodych literatów istnieje taki terror środowiskowy, że jeżeli tylko podpadniesz jakimś sformułowaniem, które ci się wypsnie, a nie jest pod sztrychulec, jeżeli się od obowiązującej linii odsuniesz o pięć centymetrów w prawo, to oczywiście zostaniesz zbluzgany i sprowadzony do parteru.

Karne wojsko?

Powiedziałbym, że dzisiejsza kultura w swoich przejawach – zaznaczam: nie policyjnych, ale społecznych – przypomina stalinizm.

To dramatyczne.

To prawda.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z dyrektorem Instytutu Literatury, dr. Józefem Ruszarem, pt. „Dzisiejsza kultura przypomina stalinizm”, znajduje się na s. 36–37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z dyrektorem Instytutu Literatury, dr. Józefem Ruszarem, pt. „Dzisiejsza kultura przypomina stalinizm”, na s. 36–37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Samozadowolenie w audycji Muzyczne IQ czyli Dildo Baggins o nowej płycie.

Dildo Baggins i Dildo Redaktor

…chcę być pikantny, ale nie w groteskowo obrzydliwy sposób.

Dildo Baggins jest artystą niejednoznacznym. Jak sam mówi – powstał na przekór wszystkiemu tylko po to, aby zrealizować siebie bez względu na to czy coś wypada robić czy nie. W audycji Muzyczne IQ po raz kolejny udowodnił, że wymyka się utartym schematom i regułom, którym podporządkowany jest świat. By rozmowa wyglądała jak najbardziej autentycznie, prowadzący program Radek Ruciński przywdział papierową torbę. Audycja do wysłuchania już teraz jak i do obejrzenia niebawem.

https://www.facebook.com/dildobagginsmusic?locale=pl_PL

Płyta „Samozadowolenie” https://adm.ffm.to/Samozadowolenie?fbclid=IwAR0Cji8WIBomBO9Qr6yU-bujrqKlsiPXQI79V9z21faIBcJ0DjQVzg-jolA

Kevin Sam na Wiosnę https://www.youtube.com/watch?v=yNCtCRZnK7w

Hr. János Esterházy. Węgier, Polak – przyszły święty? / Magdalena Uchaniuk, o. Paweł Cebula, „Kurier WNET” nr 112/2023

Magdalena Uchaniuk i o. Paweł Cebula. W tle tablice informacyjne poświęcone hr. Janosowi Esterhazy'emu | Fot. Mikołaj Murkociński

Podczas jednej z amnestii cofnięto go z bramy już w cywilnych ciuchach. Siostra Jánosa zapytała go później: „I nie byłeś zły, nie byłeś wściekły?”. A on na to: „Dlaczego? Jeśli Pan Bóg tak chciał?”.

Rozmawiają: Magdalena Uchaniuk i o. Paweł Cebula, postulator procesu beatyfikacyjnego Jánosa Esterházy’ego

Kiedy pierwszy raz spotkał się Ojciec z postacią Esterházy’ego?

Słyszałem o nim jako o bohaterze mniejszości narodowej Węgrów, którzy mieszkają w dzisiejszym państwie słowackim.

To był bohater, mówiąc naszym językiem, niezłomny. Ich niezłomny. Na dodatek ich główny przywódca polityczny. Ale kiedy wczytałem się w jego biografię i relacje o nim, przekonał mnie do siebie miłością do nieprzyjaciół.

Może to jest takie oklepane powiedzenie, bo słyszymy w Ewangelii: Kochajcie waszych nieprzyjaciół, módlcie się za tych, którzy was nienawidzą itd. A János? János, który z pochodzenia był hrabią i po matce, i po ojcu…

…Miał korzenie polskie.

Tak, po matce z rodziny Tarnowskich. János był przez lata głównym przywódcą politycznym Węgrów i innych mniejszości w Czechosłowacji, później w Słowacji. Czyli był liderem w skali krajowej i państwowej też, bo był jedynym posłem węgierskim do parlamentu słowackiego w czasie drugiej wojny światowej.

Potem, kiedy NKWD go zamknęło – sam Husak oddał go w ich ręce – spędził ciężkie miesiące, ciężkie przesłuchania na Łubiance, gdzie prawie stracił wzrok, a później został zesłany na 10 lat łagru, który też cudem przeżył, ale chory. Wreszcie został przetransportowany do Czechosłowacji i tam miał być powieszony. A potem przez lata męczył się, umierając na gruźlicę, nie otrzymując odpowiedniego leczenia. A mimo to – nawet jego młodsza siostra powiedziała o nim: „Podziwiam go, bo nie tylko nie narzeka, ale jeszcze żałuje tych, którzy go męczą”.

Ale to chyba wyniósł z domu, prawda? Bo jego matka była bardzo wierzącą kobietą, która modliła się, o dziwo, nawet za Stalina, żeby się opamiętał, żeby zmądrzał, zrozumiał.

I po śmierci Stalina też. Tak, na pewno podstawy wiary wyniósł z domu. Ale w jego zapiskach widać wyraźnie jego rozwój duchowy. Pod koniec wojny, kiedy już widział, że wszystko się wali, a ze Wschodu przyszła zaraza, jeszcze inna niż do tej pory rządziła, zapisał:

„Modliłem się, żeby Pan Bóg mnie oczyścił i zrobił ze mną, co zechce”. A po latach więzień i cierpień, i prześladowań, ogołocenia też, bo do pierwszego gułagu trafił dosłownie jak go matka urodziła – okradziono w wagonie z jego hrabiowskich ciuchów – napisał: „Zrozumiałem, że Pan Bóg wysłuchał mojej modlitwy”.

Są jeszcze inne sytuacje. Było kilka amnestii w Czechosłowacji i podczas jednej z nich, chyba w 1955 roku, cofnięto go z bramy, już w cywilnych ciuchach, z drugim kolegą. I ten kolega jeszcze tego dnia podjął próbę samobójczą. Siostra Jánosa, rozmawiając z nim potem, zapytała: „I nie byłeś zły, nie byłeś wściekły?”. A on na to: „Dlaczego? Jeśli Pan Bóg tak chciał?”.

Ta historia jest bardzo poruszająca. Ale jak do tego doszło, że ojciec Paweł Cebula, Polak, który oczywiście posługuje na Węgrzech, jest w Egierze, zdecydował się na to, żeby zostać postulatorem?

To jest, jak i cały proces beatyfikacyjny na poziomie diecezjalnym, zasługa, decyzja i odwaga księdza arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. To on mnie wybrał i mianował.

No ale też musiał Ojciec chcieć i czuć więź z Esterházym – czy nie?

Czułem więź z Jánosem i popierałem inicjację procesu. Ale kiedy jechałem złożyć przysięgę postulatorską – a z Egeru do Krakowa to minimum 6 godzin, trzeba przejechać przez trzy pasma górskie – miałem taką myśl: Panie Boże, jeśli Ty tego nie chcesz, to niech ja nie dojadę do Krakowa. Naprawdę był we mnie lęk.

Duża odpowiedzialność?

Ogromna odpowiedzialność. Tym bardziej, że jest to proces tego rodzaju jak błogosławionego kardynała Stepinacza, gdzie sąsiednie narody wprost składały – i składają – protesty. W sprawie Jánosa jest podobna sytuacja.

No właśnie, chciałam o to zapytać.

Sytuacja Jánosa jest taka, że kiedy w Watykanie pojawiła się wiadomość, że archidiecezja krakowska stara się o ten proces i kiedy jeszcze wtedy Kongregacja ds. Kanonizacji wyraziła zgodę, ambasador Słowacji przy Watykanie, który teraz odchodzi, a wtedy był rok 2018, wprost zaprotestował.

Tablica ku czci Jánosa Esterházy’ego w Szczawnicy. Fot. Wikipedia

I jak się Ojciec czuł?

Jakbym dostał obuchem w głowę.

Jakie były argumenty ambasadora Słowacji?

Przeróżne: Kościół powinien być rozdzielony od państwa i państwo od Kościoła. A tutaj widać wyraźnie, że jest inaczej, ponieważ słowackie MSZ do dzisiaj rozsyła np. takie broszury, że János był antysemitą, a tymczasem

był on jedynym posłem w parlamencie słowackim, który zaprotestował przeciwko zmianie w Konstytucji, która by pozwalała na deportacje obywateli Słowacji pochodzenia żydowskiego, najpierw przede wszystkim do Auschwitz. I on powiedział, że to jest projekt ustawy bezbożny; dosłownie tłumacząc z węgierskiego: bezbożny i nieludzki. I on jako katolik nie może do tego przyłożyć ręki.

On to powiedział w parlamencie, prawda?

Tak, w parlamencie. Może ze strony Słowacji jest też jakiś wyrzut sumienia? Bardzo modlimy się o uleczenie ran przeszłości, ale wiemy, że to jest niemożliwe bez stanięcia w prawdzie. I doświadczam tego, że

Słowacy, którzy patrzą na Jánosa przez pryzmat wiary i Ewangelii, odkrywają prawdę o nim. A dla innych, mimo że uznają się za uczniów Chrystusa, jednak mocniejsza jest perspektywa polityczna i historyczna, że János rozbijał Czechosłowację, jedność państwa i tak dalej. Ci sami zapominają, że np. Benesz i Masaryk byli masonami, i nie dostrzegają w Esterházym świadka, czyli martyra.

Na jakim etapie jest teraz ten proces? Czy jesteśmy już blisko beatyfikacji?

Tego nie umiem powiedzieć, ponieważ proces toczy się jeszcze na podstawowym poziomie, diecezjalnym. Mamy nadzieję, że w najbliższych miesiącach na tym poziomie się zakończy i dokumentacja zostanie przekazana do Watykanu.

To będzie na pewno radosna i ważna wiadomość. Zaczął Ojciec mówić o politycznych aspektach tego procesu. Chyba wiąże się z tym fakt, który może dziwić, że prochy Jánosa Esterházy’ego wydano rodzinie dopiero w 2017 roku.

Odnalezione zostały dzięki księciu Schwarzenbergowi, czyli ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych Czech.

János był więziony nie tylko za życia ziemskiego, ale jego prochy też zostały uwięzione, ukryte wręcz przed rodziną. I potem było bardzo ciężko odnaleźć po numerach ewidencyjnych, gdzie urna została złożona. W końcu udało się odnaleźć ten cmentarz, mogiłę zbiorową, ale urny już były rozłożone, więc prochy, które zostały pobrane, na pewno nie są tylko Jánosa.

I to jest bardzo symboliczne, bo on cierpiał razem ze Słowakami i nawiązywał tam bardzo głębokie przyjaźnie, np. z Eduardem Tesarem, takim młodym, niezłomnym słowackim wyklętym z Białej Legii, która walczyła o wolność Słowacji od komunizmu, i został powieszony w 1951 – młody chłopak! I János powiedział do siostry: „Mam przyjaciela w niebie”. I tak jak razem cierpieli, tak ich szczątki są razem i czekają na zmartwychwstanie.

To piękna i ważna postać. Czy János Esterházy jest znany na Węgrzech? Czy dopiero wiedza o nim musi zostać spopularyzowana?

Jest tak, jak z większością różnych postaci historycznych. Większość zna i bardzo ceni.

I co jest zdumiewające, wielu kalwinów węgierskich jest największymi i najważniejszymi orędownikami tego procesu beatyfikacyjnego. Jest to przedziwne, ale to taka specyficzna sytuacja węgierska. Oni też uznają świętego Stefana, założyciela państwa węgierskiego. Są wiernymi protestantami, ale uznają prawdę też historyczną, w sensie, że Pan Bóg działał przez te osoby i one są wybitne.

Esterházy najbardziej znany jest wśród Węgrów na Słowacji, to jest pewne, ale wielu, wielu Węgrów go zna, a teraz poznaje go też coraz więcej Polaków. Radio Wnet tutaj też ma swoje zasługi. No i Telewizja Polska, która w kooperacji z telewizją węgierską zrobiła tryptyk, czyli trzy razy po 52 minuty i wersję skróconą – 72 minuty filmu dokumentalnego o Jánosu Esterházym. To jest tak bogata postać, że twórcy mieli problem z wyborem materiału. 11 września w pierwszym programie Telewizji Polskiej wieczorem była emisja tego filmu pod tytułem Tryptyk. Życie i męczeństwo Jánosa Esterházy’ego.

O czym ojciec Paweł Cebula teraz marzy w związku z tym procesem i tą postacią?

Marzę o tym, żeby nastąpiło pojednanie. Bywają takie sytuacje, kiedy rozmawiamy o historii: no tak, teraz jest wolność, Czechosłowacja to był sztuczny twór… Ale kiedy wychodzi sprawa Jánosa, to to od razu jakieś rany się otwierają, zwłaszcza u naszych braci Słowaków, bo u Czechów już mniej.

Więc marzę o zagojeniu tych ran, Jak mówił Jan Paweł II, święty nasz wspólny – o zagojeniu ran przeszłości po to, żebyśmy mogli się zjednoczyć. Bo jeśli my tu, w Europie Środkowej i Wschodniej nie zjednoczymy się, no to te różne diabły nas po prostu rozbiją i zniszczą.

Bardzo dziękuję. Ojciec Paweł Cebula, franciszkanin, postulator procesu beatyfikacyjnego. Jánosa Esterházy’ego.

Szczęść Boże. Bardzo dziękuję.

Rozmowa Magdaleny Uchaniuk z postulatorem procesu beatyfikacyjnego hr. Jánosa Esterházy’ego, o. Pawłem Cebulą, pt. „János Esterházy. Polak, Węgier – przyszły święty?”, znajduje się na s. 39 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Magdaleny Uchaniuk z postulatorem procesu beatyfikacyjnego hr. Jánosa Esterházy’ego, o. Pawłem Cebulą, pt. „János Esterházy. Polak, Węgier – przyszły święty?”, na s. 39 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Ustroje polityczne tak różne, jak monarchia i republika, upodobniły się do siebie / Piotr Witt, „Kurier WNET” 112/2023

Prezydentowi Francji odebrano gronostaje, koronę i berło, ale pozostawiono liczne pałace i służbę. Sam tylko Pałac Elizejski zatrudnia 1200 osób, żaden monarcha dziedziczny nie był obsługiwany lepiej.

Piotr Witt

Król w Wersalu

King of France, „Evening standard” – o Karolu III

Zręcznym wybiegiem dyplomatycznym Quai d’Orsay była kolacja w Wersalu. Się je, się nie mówi. Król brytyjski z prezydentem francuskim, królowa z prezydentową, jak równy z równym w republice demokratycznej. Poza tym przyjęto protokół rojalistyczny: pałac byłej monarchii, bankiet królewski; łącznie z czerwonym dywanem wynalezionym przez Ludwika XIV dla uprzywilejowanych.

Po bruku wersalskim nie da się chodzić na wysokich obcasach. Prezydent chwilami łapał króla za ramię, czego protokół dyplomatyczny nie pochwala. Zwróciła na to uwagę rojalistyczna prasa angielska. Żaden podobny nietakt nie zdarzyłby się zapewne w początkach PRL-u. Nad formami dobrego wychowania czuwał szef protokołu – książę Krzysztof Radziwiłł, którego marionetka w szopce politycznej śpiewała: „Bo ja jeden tylko wiem, czy ambasador brytyjski, sir Archibald Kerr, ma do Gomułki zwracać się ser (sir)”.

Zauważyli Państwo zapewne, jak bardzo w naszych czasach ustroje polityczne tak różne, jak monarchia i republika, upodobniły się do siebie. Francja odcięła się od monarchii gilotyną raz na zawsze, po czym w XIX wieku jeszcze trzykrotnie wskrzeszano monarchię, zanim w 1878 roku parlament definitywnie zatwierdził republikę.

Sympatie były podzielone. Po upadku cesarstwa (1871) na 675 deputowanych parlament liczył około 400 monarchistów i 250 republikanów. Siedem lat później opcja republikańska zwyciężyła jednym głosem hrabiego d’Haussonville, który podobno głosował przeciwko monarchii na złość innemu hrabiemu.

Odtąd każdy urzędujący prezydent stara się dorównać wspaniałością dawnemu dworowi. Oszczędzać mógł nawykły do przepychu Ludwik XIV, który na wojnę sukcesyjną hiszpańską kazał przetopić swoje srebra, łącznie ze srebrnymi meblami z Wersalu, mając poczucie odpowiedzialności przed Bogiem, ludem i dziedzicami własnej dynastii. Ale prezydent obierany wie, że te pięć lat – dawniej siedem – to moment niepowtarzalny, który należy dobrze wykorzystać, zwłaszcza iż republika laicka nie uznaje poza życiem doczesnym żadnego innego. W Wersalu przyjęcie dla 170 osób; twarze znane z telewizji i okładek czasopism ilustrowanych – piękne kobiety i sławni mężczyźni, błękitny homar, drób z Bresse, Chateau Mouton-Rothschild 2004.

Za złoconymi drzwiami Galerii Lustrzanej zostały sprawy, którymi żyją obydwa narody: Unia Europejska, inflacja, drożyzna, Afryka. Każda aluzja do nich trąciłaby w tych warunkach nietaktem. Nawet o imigracji trudno rozmawiać z królem, którego premier, Rishi Sunak, jest Hindusem, a jego córka ma na imię Krishna. Rozmowy na szczycie były zatem ograniczone tematycznie, a zresztą nie mówi się z pełnymi ustami.

Po przedłużonej kanikule ubiegłego lata, kiedy w Lyonie utrzymywała się temperatura bliska 40°C, a w Paryżu zanotowano 37,3°C, rozmowa o pogodzie narzucała się sama przez się: wspólny front walki przeciwko działalności ludzkiej odpowiedzialnej za ocieplenie klimatu. Fatalna gafa! W czasie, gdy król, znany z troski ekologicznej, rozmawiał w Paryżu, jego premier odwołał wszystkie zakazy dotyczące produkcji CO2. Samochody spalinowe, kotły gazowe centralnego ogrzewania, elektrownie ogrzewane gazem – wszystko po staremu. Zakazy przesunięte w odległą przyszłość. Nowe tylko setki licencji na eksploatację ropy i gazu na Morzu Północnym. Kto wie, czy nie otworzy kopalń?!

Prezydentowi odebrano gronostaje, koronę i berło, ale pozostawiono liczne pałace i służbę – jest gdzie się rozwinąć. Sam tylko Pałac Elizejski zatrudnia 1200 osób personelu, żaden monarcha dziedziczny nie był obsługiwany lepiej. A przecież są także inne rezydencje: Latarnia w Parku Wersalskim, Fort Bregancon na Lazurowym Wybrzeżu i inne, „gdzie po posadzkach lśniących snuje się rój służących”. Prezydent Mitterrand nazywany był stale przez prasę monarchą; prezydent Macron obrał lepiej się kojarzący przydomek Jupitera.

Anglicy postąpili roztropniej: zachowali tron, pozostawili królowi apanaże i listę cywilną, nie skąpią na reprezentację, pod warunkiem, że nie będzie się wtrącał do rządów. Panujący monarcha jest twarzą narodu angielskiego, ale twarzą niemą. Wolno mu się uśmiechać i pozwala się machać ręką. Czasami niema twarz ożywia się i otwiera usta, aby odczytać mowę napisaną przez innych.

Premier Baldwin po usunięciu z tronu Edwarda VIII za małżeństwo z amerykańską rozwódką kazał mu odczytać przez radio mowę abdykacyjną napisaną pod dyktando. Resztę życia diuk Windsoru spędził jako ozdoba paryskiego café society. Słowem: jest król, ale rządzą inni. Pod tym względem także republika upodobniła się do monarchii.

Demokracja reprezentacyjna to rządy większości, ale w odróżnieniu od demokracji bezpośredniej w jej imieniu rządzą wybrani; suwerenem jest większość, ale panuje prezydent. Większość zresztą jest kapryśna, podlega częstym zmianom humoru; zdarza się, że po wyborze parlamentu większość obraca się w innym kierunku i wybiera prezydenta skłóconego ze Zgromadzeniem Narodowym.

Nastanie Unii Europejskiej skomplikowało sprawy jeszcze bardziej, gdyż rządy Unii nie zawsze zgadzają się w życzeniem większości wyborców narodowych, unijnych, pół-narodowych – ani tych reprezentowanych w parlamencie, ani tych popierających prezydenta.

W każdym razie, monarchia czy republika, na czele państwa stoi z konieczności jeden i tylko jeden człowiek. We Francji Konstytucja 1958 r. oddała de Gaulle’owi władzę absolutną, którą generał sprawował z godnością i w interesie narodu. Ale i jemu czasem pisywali przemówienia zawodowy literat Malraux albo minister informacji Alain Peyrefitte. Zdarzało się to sporadycznie, w momentach nawału zajęć, chodziło o sprawy drugorzędne i pod ścisłą kontrolą generała.

Później praktyka spowszedniała. Prezydent Mitterrand miał licznych negrów, niektórzy szczególnie zręczni dobili się u jego boku wielkich zaszczytów, jak np. Eric Orsenna – negr główny, obdarzony najpierw Nagrodą Goncourtów, a następnie przyjęty w poczet czterdziestu nieśmiertelnych Akademii Francuskiej, z której nie wyrzucają, chyba że na cmentarz. Byli to wszystko zawodowi literaci, nieźle zorientowani w polityce – pióra wynajęte dla ich dobrego stylu.

W odróżnieniu od obezwładnionego monarchy brytyjskiego, władza absolutna prezydenta pozostała we Francji nieuszczuplona – decyzje polityczne w republice należały do niego.

Jeżeli wierzyć prezydentowi Eisenhowerowi, a ja mu wierzę, Ameryką z kolei rządzili potężni i bogaci właściciele konglomeratu finansowo-zbrojeniowego, wśród których wówczas przeważali nafciarze. Prezydent był ich głosem i przedstawicielem. Praktyczni Amerykanie pragnęli, aby przed sądem opinii publicznej bronił ich interesów w telewizji profesjonalista. A któż uczyni to lepiej, jak nie złotousty adwokat?

Próba z Nixonem nie wypadła zadowalająco. Adwokat okazał się zanadto ambitny i zbyt zasmakował we władzy osobistej. Ponieważ chodzi tylko o przekonujące czytanie, czy też wypowiadanie z pamięci cudzych tekstów, rozejrzeli się za aktorem.

Ronald Reagan spełnił wszelkie oczekiwania zleceniodawców. Aktor czytał, jakby mówił, pamięć miał niezawodną, a ponadto w poprzednim życiu komedianta w licznych westernach wcielał bohaterski model Amerykanina pierwszej, pionierskiej epoki Dzikiego Zachodu. Francuski rysownik przedstawił jego reakcję na wieść o ataku rakiet sowieckich. Prezydent podszedł do okna Pokoju Owalnego, złożył ręce w trąbkę i huknął: – Ustawcie wozy w półkole, kobiety i dzieci do środka!

Za przykładem najwyższego urzędu, potężny stan Kalifornii wybrał na swego gubernatora również aktora z Hollywoodu. Arnold Schwarzenegger był równie jak prezydent wysoki, a nawet lepiej od niego umięśniony.

Wołodymyr Zełenski nie dorównuje im obydwu ani wzrostem, ani sławą międzynarodową, tak jak Ukraina nie dorównuje Stanom Zjednoczonym. Ale aktor, który w mgnieniu oka zamienił strój klowna na bieliznę wojskową, odznacza się m.in. dobrą znajomością języka angielskiego – zaletą cenną u prezydenta Ukrainy, gdzie Amerykanie posiadają 17 mln hektarów czarnoziemu.

Najbardziej do monarchii republika francuska upodobniła się za prezydencji Emmanuela Macrona. W Anglii przemówienia pisali monarsze ludzie rzeczywiście rządzący królestwem – rząd i jego ministrowie. Mowę tronową prezydenta Macrona napisał Karim Tadjeddine, prezes amerykańskiego gabinetu konsultingowego McKinsey, czy raczej jego filii francuskiej. Opinii publicznej bardzo to się nie spodobało.

Jak wykazał raport Senatu, Amerykanie (800 pracowników we Francji) nie tylko pisali przemówienia, ale również decydowali za prezydenta w kwestiach dla państwa strategicznych. Np. za covid McKinsey wziął 90 mln euro. Prezydent gwałtownie zaprzeczył wnioskom Senatu, niemniej obiecał rozluźnić związki z McKinseyem z 230 mln euro rocznie (mówią o miliardzie) na 200 mln. Jak się wydaje, jego zaprzeczenia ani obietnice nie wszystkich przekonały.

Kiedy pod wpływem alarmujących raportów o stanie gospodarki i poziomie bezpieczeństwa państwa prezydent Macron obiecał przedstawić po wakacjach plan prosty i jasny ratunku dla zagrożonej republiki, tygodnik „Canard Enchaine” narysował parę prezydencką w nadmorskiej rezydencji – Forcie Bregancon. Brigitte, wychylając się z basenu: – Na czym właściwie ma polegać twój plan? Emmanuel, pijąc oranżadę przez słomkę: – Sam jeszcze nie wiem.

Co do mnie, to słyszałem, jak w autobusie linii 80 jakiś pasażer stwierdził: – Jeszcze McKinsey tego planu nie zredagował.

Artykuł pt. „Król w Wersalu” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości we październikowym „Kurierze WNET” nr 112/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Król w Wersalu” na s. 4–5 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Jeżeli odpowiedzi na pytania referendum są oczywiste, co szkodzi zagłosować? / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 112/2023

Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania, wystarczy odpowiedzieć na te, które uznamy za ważne. Jeżeli uznamy, że któreś z pytań jest niemądre, to „je zostawić bez odpowiedzi.

Sławomir Matusz

Zaplanowane oszustwo z referendum w tle

Opozycja sprzeciwia się referendum i namawia do odmowy udziału w nim, twierdząc, że pytania są bez sensu, że są oczywiste, bo z góry znamy na nie odpowiedzi. W tych stwierdzeniach tkwi oczywista sprzeczność, bo jeśli pytania i odpowiedzi są oczywiste, to znaczy, że mają sens.

Ludzie zagłosują, jak zagłosują, a wyniki znamy z góry, z sondaży. Dziwić może, że ta część opozycji, która teraz deklaruje, że nie podniesie wieku emerytalnego i nie zgodzi się na przyjmowanie imigrantów, sprzeciwia się referendum i namawia, by nie brać w nim udziału. Raczej powinna zachęcać do uczestnictwa. Co w takim razie tak naprawdę wywołuje sprzeciw opozycji?

Chodzi o to, że przy frekwencji wynoszącej ponad 50% wyniki referendum będą wiążące dla przyszłych rządów przez najbliższych kilkanaście lat. Przy frekwencji niższej będą miały charakter jedynie opiniodawczy.

Rada Europy i Parlament Europejski nie będą mogły narzucić nam łatwo swoich rozwiązań, jeśli odpowiedzi na pytania dotyczące imigrantów i wieku referendalnego będą wiążące. To będzie przykład dla innych krajów i impuls do zmian w Unii.

Z kolei jeśli frekwencja będzie niższa od wymaganej, przyszły rząd będzie mógł podnieść wiek emerytalny, argumentując, że wynik referendum nie jest dla niego wiążący. Obywatele, którzy sprzeciwiają się podniesieniu wieku emerytalnego, a nie wezmą udziału w referendum, zostaną w ten sposób oszukani.

Jeśli rząd zechce przyjąć każdą ilość nielegalnych imigrantów, a oni się pojawią, na protesty będzie już za późno. Będziemy mieli takie same problemy, jak Niemcy i Francja, czyli radykalny wzrost przestępczości, wszelkich gwałtów, powstaną warunki dla rozwoju terroryzmu, bowiem duże grupy obcej kulturowo i religijnie ludności będą oparciem dla terrorystów.

Opozycyjnym celebrytom, takim jak Radosław Sikorski, marzy się Polska jako państwo postkolonialne.

Chcą mieszkać w pałacach, otoczeni kolorową służbą, żyć „na poziomie” i przyjmować podobnych im celebrytów i oligarchów z Unii Europejskiej, Rosji, Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej. Obca kulturowa ludność jest im też potrzebna, by zaostrzyć prawo i dać specjalne uprawnienia policji, która będzie chroniła przede wszystkim interesy polskich oligarchów, podobnie jak w Rosji i do niedawna w Ukrainie. Policja będzie tłumiła protesty z podobną brutalnością, jak we Francji, zamiast pilnować przybyszów.

Prywatyzacja może mieć różne cele i formy. Czasami służy dokapitalizowaniu firmy, pozyskaniu środków na inwestycje. W latach 80. Margaret Thatcher przeprowadziła częściową prywatyzację brytyjskiej gospodarki, by osłabić związki zawodowe i uwłaszczyć Brytyjczyków, zwiększyć liczbę obywateli, którzy będą posiadali akcje brytyjskich firm, a dzięki temu wzmocnić patriotyzm gospodarczy.

Prywatyzacja w Polsce nie służyła krajowi ani gospodarce. Często była to prywatyzacja złodziejska – przejmowano zakłady za ułamek ich wartości, żeby przejęty majątek szybko sprzedać za „wielkie” pieniądze i często łapówki.

Im niższa była cena za fabrykę czy zakład, tym większe pieniądze przekazywano „pod stołem”. Czasami formą łapówki było dobrze płatne stanowisko w tak sprywatyzowanej firmie.

By nie narażać się na procesy, posłużę się przykładem z cudzego podwórka. W podobny sposób rosyjski Gazprom wchodził na zachodnie rynki, oferując dobrze płatne stanowiska znaczącym politykom niemieckim, austriackim czy francuskim. Podobnie postępuje Unia, która pilnuje interesów państw większych od nas. Przed taką właśnie prywatyzacją i jej skutkami – kurczeniem gospodarki, zamykaniem zakładów i wzrostem bezrobocia – ma nas uchronić jedno z pytań w referendum.

Politycy, którzy przekonują, by nie brać udziału w referendum, oszukują swoich wyborców, bo jeśli doprowadzą do tego, że referendum z powodu za niskiej frekwencji będzie nieważne, będą mogli robić, co tylko zechcą, gdyż my damy im przyzwolenie.

Dlatego ja wezmę udział w referendum, nie dam się oszukać. Jeżeli odpowiedzi na pytania są oczywiste, to co szkodzi zagłosować? Jeżeli uznamy, że któreś z pytań jest niemądre, to można je zostawić bez odpowiedzi. Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania, wystarczy odpowiedzieć na te, które uznamy za ważne. W polityce, podobnie jak na ulicy, trzeba kierować się zasadą zaufania ograniczonego.

Cóż mi po słowie mec. Giertycha, R. Sikorskiego, Tuska, którzy niejeden raz zmieniali poglądy i partie? Dlatego wezmę udział w referendum i zadecyduję za siebie, a nie oddam im decyzji.

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Zaplanowane oszustwo z referendum w tle” znajduje się na s. 33 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Zaplanowane oszustwo z referendum w tle” na s. 33 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Film pokazał cywilizowanym nacjom europejskim, jak strasznym jesteśmy narodem / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 112/2023

Fot. CC0, Pixabay

Wcale nie piszę o filmie, o którym dyskutują chyba wszyscy, a który, w każdym razie w momencie, kiedy to piszę, kilka dni po jego premierze, na pewno jest obecny we wszystkich mediach.

Piotr Sutowicz

Pewien film o strasznych Polakach

Pomyślałem sobie, że dobrze na łamach „Kuriera WNET” napisać parę słów o podobno wybitnej produkcji filmowej, nakręconej przez wybitnych skądinąd twórców, w której wystąpili wybitni aktorzy, w tym także – a jakże – polscy. Film znalazł uznanie krytyków, a jego powstaniem zainteresowane były elity polityczne.

Tematem wiodącym owego dzieła filmowego jest generalnie brutalność i bezwzględność funkcjonariuszy państwa polskiego wobec niePolaków. Film bardzo obrazowo i sugestywnie pokazuje, jak zachowują się oni względem tych, którzy odstają od standardu bycia Polakiem.

Brutalność wobec niewinnych powodowana jest wyłącznie nienawiścią eskalowaną przez władze. Film jasno pokazał potworne twarze przedstawicieli polskiej elity politycznej.

Obraz będący, jak napisałem, dziełem o wymiarze europejskim, pokazał mieszkańcom cywilizowanych nacji zachodnioeuropejskich, jak strasznym jesteśmy narodem i jak obłędni politycy Polakami kierują – po prostu zgroza.

A teraz niespodzianka: wcale nie piszę o filmie, o którym dyskutują chyba wszyscy, a który, w każdym razie w momencie, kiedy to piszę, kilka dni po jego premierze, na pewno jest obecny we wszystkich mediach.

Nie chodzi mi o produkcję Agnieszki Holland pt. Zielona granica, a o niemiecki film fabularny z roku 1941, pt. „Heimkehr” (Powrót), który był usprawiedliwieniem przez niemiecką propagandę napaści na Polskę z 1939 roku. Jeśli ktoś czerpał swą wiedzę o realiach przedwojennej Polski z tej produkcji, to na pewno niemiecka agresja z 1939 roku stała się całkowicie zrozumiała i moralnie uzasadniona: Polaków spotkała zasłużona kara.

Nie mam w zwyczaju zamieszczania w swych tekstach obszernych cudzych cytatów, ale tu tego dokonam. Otóż w zwykłej Wikipedii znalazłem opis tej wersji filmu, która wyświetlana była w kinach Generalnego Gubernatorstwa. Podobno seanse tego dzieła przeznaczone były dla ludności niemieckiej i zamierzeniem tej wersji, innej niż ta emitowana na Zachodzie, miało być wywołanie głębokiej, gwałtownej nienawiści do Polaków.

Autorem przywołanego opisu jest polski krytyk filmowy, ale i reżyser – Bohdan Korzeniowski: „Ukazywano w tym filmie rzeczy straszne. Tłumy matek z dziećmi na rękach biegły pędzone kolbami karabinów. Eleganccy oficerowie bili pejczami po twarzach przerażone staruszki. Woźny kopał w twarz młodą kobietę, błagającą polskiego burmistrza o ratunek. Zbliżenie ukazywało ciężki but i twarz kobiecą zalaną łzami. (…)

Obraz naszego zwyrodnienia miał przysposobić Niemców przebywających w Polsce do właściwego postępowania z Polakami”.

Jak wspomniałem na początku, w filmie grali również polscy aktorzy, których udział koordynował słynny Igo Sym, w latach dwudziestolecia kinowy amant, w którym pewnie podkochiwały się chodzące do polskich kin nastolatki, a może i mężatki; w czasie okupacji kolaborant i, co tu dużo mówić – szumowina. Nie będę tu wszystkich aktorów wymieniał, ale wspomnę np. o Józefie Kondracie, stryjku znanego nam z ekranów Marka Kondrata. Mogę też dodać, że Bogusława Samborskiego Sym nakłonił do udziału w superprodukcji prawdopodobnie szantażem, gdyż ten miał żonę Żydówkę, którą pewnie chciał ratować.

Po wojnie niektórych z tych aktorów próbowano za udział w filmie karać, ale… wychodziło tak sobie. Dodam, że niekiedy tłumaczyli się oni tym, iż nie znali niemieckiego i nie za bardzo wiedzieli, w czym grają.

Przypominam: pisałem o starym wojennym filmie, pewnej ikonie niemieckiej propagandy skierowanej przeciwko nam. Ale bądźmy szczerzy – różne analogie mogą na myśl przychodzić. Kino często używane jest jako broń polityczna, czasami straszna. Czasy, co prawda, się zmieniają, ale to, zdaje się – nie.

Felieton Piotra Sutowicza pt. „Pewien film o strasznych Polakach” znajduje się na s. 37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Sutowicza pt. „Pewien film o strasznych Polakach” na s. 37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Co powie Piotr Gliński na koniec kampanii? Uczestnicz na żywo lub online w spotkaniu w Agere Contra

Plakat promujący spotkanie z Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego / Materiał Agere Contra

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, prof. Piotr Gliński już w piątek o godzinie 17 będzie odpowiadać na pytania dotyczące roli kultury w budowaniu światopoglądu.

.W trakcie spotkania będziemy rozważać, w jaki sposób sztuka, tradycje i wytwory kulturowe wpływają na nasze przekonania oraz definiują nas jako jednostki i społeczność. To inspirujące spotkanie dla wszystkich zainteresowanych wpływem kultury na nasze życie społeczne i osobiste. Spotkanie poprowadzi Tomasz Sztreker. Aby wziąć udział w spotkaniu
należy dokonać bezpłatnej rejestracji przez stronę Agere Contra – https://agerecontra.pl/wydarzenie/rola-kultury-w-budowaniu-swiatopogladu-piotr-glinski-wicepremier-polski/

Spotkanie na żywo odbędzie się w kawiarni Agere Contra mieszczącej się przy ul. Chłodnej 2/18 w Warszawie (wejście od ul. Białej). Osobom spoza Warszawy polecamy transmisję na żywo na kanale YouTube Radia Wnet.

Helena Kaut-Howson: wciąż warto przypominać i popularyzować twórczość Juliana Tuwima

Ławeczka Juliana Tuwima na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi / Fot. Polmerek, Wikimedia Commons

Już w październiku Scena Polska.UK ma przyjemność zaprezentować dawno oczekiwany spektakl oparty na twórczości Juliana Tuwima: „Tuwim wspaniały i niepoprawny”.

HELENA KAUT-HOWSON
Znana publiczności polonijnej reżyserka i aktorka, jest absolwentką Wydziału Reżyserii PWST w Warszawie oraz RADA w Londynie. Wielokrotnie nagradzana i od lat uznawana za jedną z czołowych reżyserek brytyjskich. Była dyrektorem artystycznym walijskiego Teatru Clwyd i teatru Archipelago w Edynburgu. Ma za sobą ponad sto realizacji teatralnych i operowych w UK, USA, Kanadzie, Izraelu i Japonii. Od roku 2000 reżyseruje rownież gościnnie w Polsce. Od roku 2004 dzieli swój czas między reżyserię w najważniejszych angielskich teatrach repertuarowych, a opieką artystyczną nad Sceną Polską.UK, dawniej Sceną Poetycką, której jest założycielką, autorką scenariuszy i reżyserką dużej większości przedstawień. Ostatnią reżyserowaną przez nią premierą był „King Lear” Szekspira w Globe Theatre w czerwcu 2022 roku.
Helena Kaut-Howson / Fot. Sasha Gusov
TUWIM WSPANIAŁY I NIEPOPRAWNY

Już w październiku Scena Polska.UK ma przyjemność zaprezentować dawno oczekiwany spektakl oparty na twórczości Juliana Tuwima! W 70 rocznicę śmierci ten wielki polski poeta ożyje na dużej scenie Teatru POSK-u. Tuwim wiecznie młody, radykalny i żywiołowy. Odżyje świat wyobraźni artysty, świat zmysłowy i liryczny, przesycony przewrotnym humorem mistrza, jego pasją i bezkompromisowością, a wszystko to w formie niezwykłego Kabaretu: „TUWIM WSPANIAŁY I NIEPOPRAWNY”.

Monika Lidke: muzycy, którzy grają na jakimś instrumencie, szybciej rozwijają się jeżeli chodzi o śpiew

Elementy typowego kabaretu tuwimowskiego (“Qui Pro Quo”, „Pikador” czy „Cyrulik Warszawski”) będą się tu łączyć w nieco kazirodczym związku z typowym kabaretem Sceny Polskiej. UK („Kabaret niesfornych staruszków” czy „Gęś nadziewana”). Zobaczycie naszych aktorów w skeczach znanych i nieznanych, usłyszycie w ich wykonaniu zarówno ulubione teksty i melodie, jak i zaskakująco nowe interpretacje i aranżacje z sekcją instrumentalną pod kierunkiem Daniela Luszczki.

Będzie to rzecz wyjątkowa, magiczna i podniecająco niepoprawna pod każdym względem. Zdecydowanie nie możecie przegapić tej jesiennej pozycji!

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

The Tricky Things, Keatsu, Emiee i Midsommar. Wywiady i premiery. Muzyczne IQ.

„Kochany, gdzie błąkałeś się?”

Paulina Jeżewska, wokalistka wrocławskiego The Tricky Things, opowiedziała o płycie „Love Is”, na której znajdziecie m.in. interpretacje blisko stuletnich klasyków bluesa jak „Honey, Where You Been” Ma Rainey. Keatsu zaprezentował swój najnowszy album pt. „Struggles”. Tytułowe zmagania towarzyszą artyście od 2018 roku, kiedy to poczuł silną potrzebę tworzenia własnej muzyki. Mimo braku zaplecza muzycznego oraz jednoczesnej pracy w korporacji, pasja do tego, co robi, wciąż rośnie. Dagmara Zapart i Michał Zapart z krakowskiego EMIEE zaczarowali nas tzw. Electro Popem i opowiedzieli o planach na przyszłość. Karol Grabias, basista warszawskiej grupy Midsommar zapowiedział nowy album i zaprosił na koncerty. Wszystkich tych, wciąż za mało docenianych, artystów łączy miłość do muzyki sprzed lat. Piękni ludzie, niezwykłe rozmowy. Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.

The Tricky Things- Good Morning  https://www.youtube.com/watch?v=0wGTJUJOKmM

Keatsu feat. MaJLo- Don’t Turn Around https://www.youtube.com/watch?v=0_vu0ubQISA

EMIEE- Medusa https://www.youtube.com/watch?v=EEV8HZwq9S4

Midsommar- Soft https://www.youtube.com/watch?v=WHOfD02MyIo

 

 

Co trzeci wyborca w Polsce jest gotowy głosować na kota w worku. Plany lidera opozycji są nieznane, wypowiedzi sprzeczne

Fot. PawełMM, CC A-S 4.0, Wikimedia.com.jpg

Gdyby Platforma rządziła samodzielnie lub z Lewicą, edukacja z pewnością przypadłaby lewackim aktywiszczom. Wtedy w polskich szkołach nauczycielszcza wychowywałyby uczeniszcza w duchu tolerancji.

Zbigniew Kopczyński

Political fiction

Tym razem pofantazjuję o Polsce pod rządami opozycji. Wizja jej wygranej stwarza niesamowite pole dla snucia rozmaitych przewidywań i prognoz. A to wszystko z powodu tajemnicy okrywającej plany lidera Platformy i jego sprzecznych wypowiedzi.

Z jednej strony oskarża on PiS o blokowanie granicy przed „biednymi ludźmi szukającymi swego miejsca na Ziemi”, a z drugiej o wpuszczanie setek tysięcy muzułmanów. Pomijam tutaj mylenie przez niego uchodźców z imigrantami i pracującymi czasowo. Pozostaje jednak pytanie, czy zwycięska Platforma będzie wpuszczać imigrantów, czy nie?

Podobne pytania dotyczą prawie wszystkich dziedzin funkcjonowania państwa, więc pofantazjujmy.

Fantazjowanie ograniczone jest wypowiedziami liderów obecnej opozycji, jej rzeczywistymi działaniami i, co ważne, doświadczeniami ośmioletnich rządów PO i PSL. Spróbuję przedstawić, jak widzę państwo Platformy w kilku wybranych aspektach.

Imigracja

Tu muszę przyznać się do bezsilności. Szybkość i amplituda zmian oblicza Donalda Tuska od światłego i wolnego od uprzedzeń Europejczyka do zamkniętego nacjonalisty i ksenofoba powoduje, że możliwe jest całe spektrum rozwiązań: od mostu powietrznego Lampedusa–Warszawa do całkowitego zamknięcia granic z hasłem „Polska dla Polaków” głoszonym z pomocą pewnego adwokata, chwilowo na wygnaniu. Ksenofobiczną twarz pokazał niedawno Donald Tusk, wypominając pewnemu Polakowi jego rumuńskie pochodzenie i oskarżając rząd o wpuszczanie muzułmanów.

Poszanowanie Konstytucji

To było najważniejsze hasło opozycji przed ośmiu laty. Z czasem traciło na znaczeniu i wreszcie ucichło.

Konstytucja stała się zbędna, gdy Donald Tusk jednoosobowo unieważnił referendum i uznał Trzaskowskiego za prezydenta. Spełnił tym samym rolę Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego. Taka funkcja nie jest przewidziana w naszej Konstytucji, należy jednak do tradycji politycznej naszych zachodnich sąsiadów i nosi dumną nazwę „Führer”.

Wola Führera, czyli wodza, jak głosiły niemieckie autorytety prawnicze, nie była niczym ograniczona i mogła wyrażać się w dowolny sposób, wiążąc bezwzględnie poddanych. Poza tym zapowiedzi „zrobienia porządku” po zwycięskich wyborach w żaden sposób nie dają się pogodzić z obowiązującą Konstytucją. Jest więc ona zbędna, a źródłem prawa będzie wola wodza.

Wykonywanie woli wodza już ćwiczą zastępy jego zwolenników. Wódz występuje w białej koszuli, no to wszyscy na biało. Spędy Platformy wyglądają jak w Północnej Korei. A gdyby do białych koszul dodać czerwone krawaty, mielibyśmy ZMS. Były już w ustrojach totalitarnych koszule czarne i brunatne, mogą być i białe. Być może przesadzam w złośliwościach, jednakże nie znam żadnej demokratycznej partii w żadnym cywilizowanym kraju, której członkowie i zwolennicy ubieraliby się w jednakowe mundurki.

Wolność słowa

Zawsze leżała ona na sercu Platformie Obywatelskiej, zarówno teraz, jaki i wtedy, gdy rządziła. Pamiętamy wizytę ABW w redakcji tygodnika „Wprost”, szarpaninę o laptop i grzywnę (18 tys. zł) dla redaktora Majewskiego za skuteczną tegoż laptopa obronę.

Dodajmy do tego faktyczny monopol propagandowy, bo o informacji trudno było mówić, czyli śpiewanie TVP, TVN i Polsatu w jednym chórze.

Przypomnieć należy też usiłowanie niedopuszczenia do przyznania miejsca na multiplexie jedynej wtedy znaczącej stacji telewizyjnej niezależnej od rządu, czyli Telewizji Trwam, i ciągnącą się procedurę, łącznie z burzliwymi posiedzeniami komisji sejmowych i senackich, podczas gdy małe, nieznane firmy dostawały tam miejsca bez zbytnich ceregieli.

Ciąg dalszy dopisano latem, przy okazji organizacji Campusu Polska. W planie była dyskusja dziennikarzy nie należących do wściekle antypisowskich. Zdecydowanie przeciwnych Prawu i Sprawiedliwości, ale czasami krytycznych również wobec opozycji. Nazwano ich symetrystami i, jako zakale jedności moralno-politycznej narodu, odebrano prawo głosu. W efekcie w dyskusji o przyszłości Polski konkurowały z sobą ideologie lewackie ze skrajnie lewackimi.

Edukacja

Najlepszym kandydatem na szefa tego resortu jest oczywiście Roman Giertych. Posiada już poważne doświadczenie w sprawowaniu tego urzędu, a jego osiągnięć nie podważają nawet obecnie rządzący.

Nie wiadomo jednak, czy po oddaniu kręgosłupa za miejsce na liście, minister Giertych będzie kontynuował ówczesną linię, czy zajmie się propagowaniem odlotowych idei lewaków. Są to rozważanie raczej teoretycznie, jako że Roman Giertych bardziej zainteresowany jest rolą prokuratora generalnego i najwyższego sędziego w jednej osobie.

Bardziej interesuje go karanie dorosłych niż wychowywanie młodzieży.

Jeśli Platforma będzie musiała zapłacić Konfederacji za zawarcie koalicji, to murowanym kandydatem będzie Grzegorz Braun. Wtedy lekcje rozpoczynać się będą modlitwą, a w pierwsze piątki uczniowie klasami pomaszerują do spowiedzi i komunii.

Gdy Platforma będzie rządzić samodzielnie lub z Lewicą, edukacja z pewnością przypadnie lewackim aktywiszczom, jakich przedstawiszcze – San Kocoń kandyduje z listy Koalicji Obywatelskiej. Edukacja jest tą dziedziną, w której aktywiszcza mają najwięcej pomysłów, co nie znaczy pojęcia. Wtedy w polskich szkołach nauczycielszcza będą wychowywały uczeniszcza w duchu tolerancji.

Rolnictwo

Ministrem zapewne zostanie Michał Kołodziejczak, wsławiony głośnymi protestami przeciw wszystkim i bieganiem po brukselskich korytarzach. Pojęcie o rolnictwie ma takie, jak cała Platforma, czyli żadne. Nic dobrego z tego nie wyniknie, ale szkód też raczej nie narobi. Będzie pewnie krzyczał i protestował, choć sam nie będzie wiedział przeciw komu. Może dokończy sprzedaż lasów, choć pewnie tego nie zauważy.

Kultura

Tu murowanym kandydatem jest Andrzej Seweryn. Artysta o niekwestionowanym dorobku, obecnie zaangażowany politycznie. Jego zwięzły i konkretny program mogliśmy nie tak dawno oglądać, gdy przedstawiał go swojemu wnukowi. Minister i kultura odpowiedni dla Platformy.

Ochrona zdrowia

To temat trudny, bo na medycynie przejechało się już kilka rządów. Nic dziwnego, że o niej Donald Tusk wiele nie mówi. A szkoda, bo

ma w swoich szeregach prawdziwą perełkę, idealnego kandydata na ministra zdrowia. To profesor medycyny Tomasz Grodzki, który do perfekcji opanował skuteczny i wydajny sposób finansowania służby zdrowia. Nic, tylko wprowadzić go w całym kraju. Budżet odetchnie od żądań płacowych, lekarze zarobią godziwie, a i obsługa pacjentów się poprawi. W sumie wszyscy będą zadowoleni.

Unia Europejska

Tu Platforma obiecuje naprawienie tego, co zepsuł PiS: natychmiastowe odblokowanie funduszy i harmonijną współpracę z Komisją Europejską, czytaj: spełnianie wszelkich jej żądań. No może przesadziłem, przecież Donald Tusk chwali się wpływami wśród brukselskich decydentów i możliwością załatwienia wielu istotnych spraw. Jak jest w rzeczywistości, widzieliśmy przy okazji wizyty, jaką z jego namaszczeniem odbył w Brukseli lider Agrounii. Widzieliśmy go szwendającego się po brukselskich korytarzach i polującego tam na szefową KE. Okazało się, że brukselskie wpływy Tuska są zbyt małe, by zapewnić nadziei PO choć dziesięciominutowe posłuchanie w gabinecie pani przewodniczącej.

Niemniej chwila z przewodniczącą na korytarzu ogłoszona została niesamowitym sukcesem platformerskiej dyplomacji, która w chwilę załatwiła to, co nie udało się pisowskiemu ministrowi, czyli przedłużenie embarga na ukraińskie zboże. Niestety chwilę później odtrąbiony sukces okazał się ułudą, żadnego przedłużenia embarga nie było.

Dla normalnie myślących ludzi było to oczywiste, że Komisja Europejska na krótko przed polskimi wyborami zrobi wszystko, by dokuczyć Prawu i Sprawiedliwości i pomóc Donaldowi Tuskowi powrócić do władzy. To, że Donald Tusk chciał przedłużenia embarga, nie miało znaczenia. Tusk jest od wykonywania poleceń Brukseli, a raczej Berlina, a nie od mówienia możnym Unii, jak mają mu pomóc. Oni wiedzą to lepiej.

Podsumowanie

Nie wiemy, czy zwycięska Platforma wpuści tłumy osadników, czy zamknie granice. Nie wiemy, czy obrady Sejmu rozpoczną się Mszą, czy oficjalne komunikaty z obrad będą w stylu „Premierszcze zapewniło posłoszcza, że ministszcza jego rządu, ściśle współpracując z komisaryszczami Komisji Europejskiej, pracują intensywnie dla dobra Polski, by Poliszczom żyło się lepiej”.

Mimo tego prawie co trzeci wyborca gotowy jest głosować na kota w worku. To właśnie jest miara zaślepienia.

A na razie trwa gorąca wyborcza kampania. Strony rzucają wobec siebie coraz cięższe oskarżenia. Wychwytują też najmniejsze nieścisłości. Tak też zrobiła Platforma, zaskarżając podany przez PiS stopień bezrobocia w czasach rządów PO. I wygrała. Rzeczywiście, poziom bezrobocia wynosił wtedy nie 15%, jak twierdził PiS, a jedynie 14,4%. Kłamstwo udowodnione – wielki sukces! A przy okazji przypomniano Polakom, jak żyło się pod rządami Donalda Tuska.

W tym samym czasie TVP wznowiła nadawanie serialu Reset. Zarzuty tam stawiane są tak poważne, że gdyby choć trochę były nieprawdziwe, zaowocowałyby serią pozwów i spraw karnych. Tymczasem cisza. Trudno o lepszy certyfikat prawdziwości oskarżeń.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Political fiction” znajduje się na s. 12 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Political fiction” na s. 12 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023