Oto cel ludzkiego życia, czyli szczęście, człowiek może osiągać w kształtowaniu siebie i otoczenia przez swoje czyny. Popularnie wyraża się to frazą: „przez dobre uczynki do zbawienia”.
Teresa Grabińska
Nikt nie zaprzeczy, że czyn ludzki powinien być pożyteczny, albo inaczej – użyteczny (łac. utilitis). Rzecz jednak w tym, co owa użyteczność oznacza: użyteczny ze względu na co, dla kogo? Skoro użyteczny, to urzeczywistniający jakieś dobro. A skoro idzie o dobro, to ostatecznie problem znajduje rozwiązanie w teorii bytu (w tym – człowieczego) i w pochodnej jej etyce (gdy ma się na uwadze system filozofii).
Najbardziej współcześnie rozpowszechnionym w świecie euroatlantyckim rozumieniem użyteczności czynu jest to, które pochodzi z trzechsetletniej tradycji rozwijania filozofii utylitarnej – na początku także we Francji, ale równolegle i konsekwentnie po dziś dzień – w kręgu brytyjskim. Na temat zalet i wad utylitaryzmu teoretycznego i praktycznego napisano setki, a pewnie i tysiące tomów. (…)
Jeśli zacząć od spełniania się człowieka w życiu doczesnym, to wypada przywołać różne koncepcje po grecku rozumianego szczęścia. Ten starożytny spór po mistrzowsku odsłonił Władysław Tatarkiewicz w traktacie O szczęściu.
Przeważyło w Grecji i potem było szeroko rozpowszechnione Arystotelesowskie pojmowanie szczęścia, które współcześnie zdaje się być zapominane. Arystoteles utożsamił szczęście z eudajmonią, czyli z posiadaniem najcenniejszych dóbr i odróżnił ją od błogości.
Uważał bowiem – jak podsumował Tatarkiewicz – „że gdy na człowieka sprzysięgną się złe losy i odbiorą mu dobra zewnętrzne, jeśli np. będzie chory i samotny, to choć będzie mieć dobra najwyższe, nie będzie doznawał błogości, będzie (…) ‘eudaimon’, ale nie ‘makarios’”.
[related id=124184]W tym rozróżnieniu eudajmonii i błogości można dostrzec dwa momenty. Po pierwsze – tzw. pełnia szczęścia wymaga przeżywania obu stanów, wszak Arystotelesowski człowiek jest jednią psychofizyczną. Po drugie – najwyższe dobra mają charakter obiektywny, a ich osiąganie jest procesem i wynikiem doskonalenia w dzielnościach (sprawnościach) etycznych; stan błogości jest zaś przeżyciem subiektywnym i zależnym (nie dla każdego w jednakowy sposób) od zewnętrznych warunków życia i kondycji własnej cielesności. Np. męstwo, jak było to przybliżane we wrześniowym „Kurierze WNET”, jest koniecznym warunkiem w osiąganiu eudajmonii, nie zaś błogości; w czynach mężnych odsuwa się przeżywanie stanów błogości. (…)
Nie odnosząc się tu do długiej historii znaczenia pojęcia ‘przyjemność’ i jego relacji do ‘szczęścia’, trzeba przede wszystkim przypomnieć osiemnastowiecznego angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, który we Wprowadzeniu do zasad moralności i prawodawstwa nadał szczęściu jako przyjemności bardziej zobiektywizowaną i ocenianą rozumem postać. Zgodnie z nowym zwyczajem XVII/XVIII w. matematyzowania wiedzy, wprowadził tzw. rachunek przyjemności (szczęścia) – calculus of pleasure (felicific calculus).
Wartość przyjemności (subiektywnie odczuwanego szczęścia) mierzy się – według Benthama – siedmioma ilościowymi i jakościowymi wskaźnikami charakteryzującymi stan odczuwania przyjemności: intensywnością jej przeżywania, czasem trwania, pewnością jej osiągnięcia, bliskością (dostępnością), płodnością w generowaniu dalszych przyjemności, czystością (brakiem współwystępowania cierpienia), zasięgiem.
Zasięg jako kryterium w rachunku szczęścia oznacza odczuwanie przyjemności równocześnie przez inne osoby. Im większa jest ich liczba, tym wyższa jest wartość przyjemności i powszechniejszy stan szczęśliwości. To głównie ten czynnik jest punktem wyjścia do sformułowania tzw. zasady użyteczności (łac. principium utilitatis) działania w skali społecznej. Jest ona równocześnie kryterium moralnej kwalifikacji czynu.
Tym większym dobrem czyn skutkuje, im „jego tendencja do pomnożenia szczęścia społeczeństwa jest większa od ewentualnej tendencji do zmniejszenia go”. Przy czym dobro (przekładające się na szczęście) jest tu rozumiane jak użyteczność wszelkiego ludzkiego wytworu (materialnego lub niematerialnego), czyli „właściwość jakiegoś przedmiotu, dzięki której sprzyja on wytwarzaniu korzyści, zysku, przyjemności, dobra lub szczęścia (wszystko to w obecnym przypadku sprowadza się̨̨ do tego samego) lub (co znowu sprowadza się̨̨ do tego samego) zapobiega powstawaniu szkody, przykrości, zła lub nieszczęścia zainteresowanej strony”. (…)
Karol Wojtyła, jeszcze przed opracowaniem swojej teorii sprawczości ludzkiego czynu w dziele Osoba i czyn, podjął w studium etycznym Miłość i odpowiedzialność krytykę teorii i praktyki utylitaryzmu z pozycji analizowania miłości oblubieńczej. Wynikiem tej krytycznej analizy było sformułowanie normy personalistycznej, która ma zasięg uniwersalny.
K. Wojtyła pisał: „Dla utylitarysty człowiek jest podmiotem obdarzonym zdolnością myślenia oraz wrażliwością. Wrażliwość czyni go żądnym przyjemności, a każe mu odsuwać przykrość. Zdolność myślenia zaś, czyli rozum, jest człowiekowi dany po to, ażeby kierował swym działaniem w sposób, który zapewni mu maximum przyjemności przy minimum przykrości”.
Podstawowym błędem etyki utylitarnej jest – według Karola Wojtyły i jak to zostało też przedstawione powyżej – uznanie przyjemności za podstawowe dobro, podczas gdy „[p]rzyjemność z istoty swojej jest czymś ubocznym, przypadłościowym, co może pojawić się przy sposobności działania”.
Przede wszystkim jednak K. Wojtyła wskazywał na podstawową sprzeczność między specyficznie chrześcijańskim (choć zapowiadanym już w Starym Testamencie) przykazaniem miłości a zasadą użyteczności. (…)
W utylitaryzmie, aby połączyć dobro indywidualne ze społecznym, zgodnie z zasadą użyteczności trzeba wprowadzić „harmonizację egoizmów”, co jest w praktyce możliwe tylko za pomocą miękkiego lub twardego przymusu. (…)
Zasada użyteczności zasadniczo jest zatem zniekształceniem rozumienia miłości, będącym – jak pisał Karol Wojtyła – „z samej istoty takiego ujęcia (…) pozorem, który należy pieczołowicie pielęgnować, ażeby się nie odsłoniło to, co się pod nim naprawdę kryje: egoizm”. I nie należy tego odnosić wyłącznie do miłości oblubieńczej. (…)
Zasada użyteczności nie może stać się podstawową normą moralną, może natomiast w uszczegółowionej postaci służyć jako dyrektywa skutecznego działania. Szeroką moralną perspektywę otwiera zaś, wcale w istocie nienowa, Wojtyłowa norma personalistyczna – w jej przesłaniu negatywnym (przypominającym imperatyw praktyczny Kanta) i pozytywnym (artykułującym przykazanie miłości bliźniego). W oryginale ma ona postać: „osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie – które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość”.
Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Dr Grzegorz Konrad Brona o Nagrodzie Nobla z dziedziny fizyki, polskim wkładzie w eksplorację kosmosu i chińskich staraniach o przełamanie amerykańskiej hegemonii w tej dziedzinie.
Istnienie czarnych dziur przewidział w 1915 r. Albert Einstein.
Dr Grzegorz Konrad Brona zauważa, że autor teorii ogólnej względności nie wierzył w możliwość istnienia czarnych dziur i starał się „wyrzucić je” ze swojej teorii. Za badania nad czarnymi dziurami przyznano tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. Laureatami są Roger Penrose, Reinhard Genzel i Andrea Ghez.
W 1965 r. Roger Penrose wykazał matematycznie, że jeżeli masa zaczyna się zapadać, gdzieś w przestrzeni tworzy nieskończenie gęste skupienie materii, zakrzywia nieskończenie przestrzeń, pojawia się dzielenie przez zero- całkowita osobliwość fizyki.
Pozostała dwójka odkryła istnienie czarnych dziur. Odkryty przezeń obiekt ma masę czterech milionów mas Słońca. Stephen Hawking odkrył z kolei, że czarne dziury po pewnym czasie parują, czyli się rozpadają. Czarne dziury osiągać mogą różne rozmiary, wskazuje nasz gość:
W świecie mikro istnieją prawa grawitacji, które pozwalają na zaistnienie czarnych dziur o wielkości protonu, elektronu, czy nawet mniejszych.
Powstałe w wyniku rozpadu gwiazd czarne dziury mają masę zazwyczaj kilkukrotnie większą od gwiazd. Największe, położone w centrum wszechświata osiągają masę kilku milionów Słońc.
Były prezes Polskiej Agencji Kosmicznej zdradza, jak wygląda polska eksploracja kosmosu. Przypomina, że Centrum Badań Kosmicznych PAN istnieje od pół wieku, w trakcie którego współpracowała przy projektach radzieckich, europejskich i amerykańskich. Eksploracja kosmosu jest kolejną areną rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Ci ostatni obecnie wciąż dominują, ale Chiny wykorzystują posiadane przez siebie możliwości.
Następne 10-15 lat będzie trwała rywalizacja między tymi mocarstwami o opanowanie technologii pozwalającej ponownie wysłać człowieka na Księżyc.
Fizyk wskazuje, że być może w niedalekiej przyszłości będziemy czerpać z zasobów naturalnych Księżyca. Chodzi zwłaszcza o Hel-3 – formę pierwiastka helu rzadko spotykaną na Ziemi, której używa się w reaktorach fuzyjnych.
Zerowy fizyczny rozmiar osobliwości, teoria względności i wieczny powrót. Prof. Andrzej Wysmołek o badaniach Rogera Penrose’a, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki.
Prof. Andrzej Wysmołek zdradza, ile waży czarna dziura. Na stosunkowo małych obszarze może się zmieścić masa czterech milionów Słońc. Zauważa, że laureat tegorocznej Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki udowodnił coś, w co sam Albert Einstein powątpiewał.
Roger Penrose otrzymał Nagrodę Nobla za to że pokazał że w zasadzie z ogólnej teorii względności wynika istnienie czarnych dziur.
Ogólna teoria względności ma w sobie, zgodnie z tym, co udowodnił laureat, wbudowane w sobie istnienie czarnych dziur. Gość Wolności Wnet wskazuje na problem osobliwości, takich jak zmniejszanie rozmiarów obiektu, przy zachowaniu jego masy, aż do momentu, gdy mierzy on „0,00000”. Od takiego punktu prawdopodobnie zaczął się Wielki Wybuch. Obecnie do teorii o Wielkim Wybuchu dochodzą teorie kwantowe.
Im więcej wiemy, tym więcej jesteśmy w stanie postawić pytań.
Prof. Wysmołek potwierdza, że zasada zachowania energii wciąż w fizyce obowiązuje. Dodaje przy tym, iż w przypadku eksperymentów energia tymczasowo może nie zostać zachowana. Wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego odnosi się do problemu Pierwszego Poruszyciela. Zauważa, że
Roger Penrose ma taką koncepcję, że te wszechświaty się powtarzają. Są eony i jeden się kończy, a drugi zaczyna.
Lewica odrzuca „ordo” w imię neutralności i tolerancji oraz pomija społeczność, a więc w jej zainteresowaniu de facto pozostaje jedynie władza, która bez „ordo” przed nikim i niczym nie odpowiada.
Kazimierz Korab
Opracowanie Joanna Pyryt
Konspekt wykładu prof. Kazimierza Koraba pt. „Jak uwolnić się z pułapki ideologicznego definiowania polityki”, wygłoszonego w Akademii Wnet 19 września br.
Bez precyzyjnego zdefiniowania pewnych powszechnie przyjętych fałszywych pojęć trudno dobrze zrozumieć współczesne zniewolenie myślowe. Mamy do czynienia z wojną ideologiczną prowadzoną przez lewicę, która pod hasłami wolności i neutralności w istocie neguje wszelką aksjologię, porządek (ordo), chce pozostawić ludzi bez oparcia w prawie naturalnym i doprowadzić do zaniku naturalnych zasad i więzi społecznych. W tym celu tworzy liczne, coraz to nowsze ideologie, chętnie prezentowane i promowane przez współczesne uniwersytety w imię postępu i nowoczesności.
Stawianie oporu przez środowiska konserwatywne, zwane też prawicowymi, nie jest łatwe – przede wszystkim dlatego, że posługują się one wykształconym na uniwersytetach językiem lewicy i wytworzonymi przez nią fałszującymi pojęciami (np. ‘wolność’ to nie „wolna wola wyboru między dobrem a złem”, ale „pełna swoboda odrzucenia wszelkich zasad, łącznie z obrazem rzeczywistości”).
Profesor Korab podkreśla jednocześnie, że konserwatyzm nie oznacza wstecznictwa i oglądania się w przeszłość, lecz kontynuację tego, co dobre z przeszłości, wytworzonego przez poprzednie pokolenia. To znaczy: zachowujemy to, co dobrze się sprawdziło, naprawiając i porzucając błędy. Stąd – ponieważ prawica nie tworzy nowych ideologii – może jedynie odrzucać fałszywe ideologie lewicy. Osiemnastowieczny filozof i polityk Edmund Burke, analizując rewolucję francuską, mógł jedynie powiedzieć 'nie’, zaprzeczając jej ideom.
Politykę tworzą w istocie trzy zasadnicze elementy: porządek i ład (ordo), władza, społeczność.
Lewica w istocie odrzuca ordo w imię neutralności i tolerancji (Kościół to właśnie ordo, a więc jest nieodłącznym elementem polityki i stawia Boga ponad władzą) oraz pomija społeczność, a więc w jej zainteresowaniu de facto pozostaje jedynie władza, która bez ordo w rzeczywistości przed nikim i niczym nie odpowiada. W takiej sytuacji trójpodział władzy w istocie jest narzędziem despotyzmu, ewentualnie państwa totalitarnego.
Warto też precyzyjnie zdefiniować pojęcia republiki i demokracji oraz ustroju i systemu.
Republika, jak wskazuje nazwa, to rzecz wspólna, a więc władza w imię wspólnego interesu, podczas gdy demokracja wychodzi od interesu poszczególnego człowieka, więc w istocie promuje egoizm i konflikt sprzecznych interesów.
Warto też odróżniać ustrój od systemu. W pewnym uproszczeniu ustrój to porządek prawnie zapisany, a system to realna władza, sieć powiązań ludzi w różnych miejscach zarządzania (tu jako przykład posłużył PRL – gdzie w ustroju występował sejm, Rada Państwa, a nie istniał taki organ jak Pierwszy Sekretarz PZPR, który jednak sprawował rzeczywistą władzę i był za granicą przyjmowany jako głowa państwa).
Dla zobrazowania antynomii lewica – prawica w polityce wykładowca przywołał Księcia autorstwa Machiavellego przeciw Erazma z Rotterdamu De institutione principis christiani.
Aby bronić się w wojnie ideologicznej, warto zauważyć jej trzy reguły:
neutralność – zabrania się oceniać, bo ocena to dyskryminacja (tym samym zastępuje się chrześcijaństwo ideologią, co prowadzi do utraty tożsamości),
prymat walki z wrogami – prymat idei nad człowiekiem (dlatego można wykorzystać wszelkie narzędzia nawet przeciw człowiekowi, byle zapewnić panowanie ideologii),
rewolucja aksjologiczna – wprowadza się ideologiczne zasady normatywne (np. głosi się wolność, ale wprowadza się przymus akceptowania wolności zdefiniowanej przez ideologów). Te ideologiczne zasady są wprowadzane do prawa – a potem następuje obrona „państwa prawa”.
W myśli konserwatywnej, chrześcijańskiej człowiek rodzi się wolny, ma zdolność oceniania, rozróżniania dobra i zła oraz możliwość wolnego wyboru drogi postępowania. Tymczasem rewolucja głosi wolność i równość przy rzeczywistym zniewoleniu jednostki: wolność oznacza odrzucanie zasad; uniemożliwia się ocenę jako wartościującą, a to powoduje mnożenie prawa i urzędników je wdrażających.
Oczywiście jest to bardzo skrótowy konspekt w wykładu. Warto zajrzeć do książki profesora Kazimierza Koraba, o której prof. Andrzej Nowak napisał: „To wyjątkowo oryginalna, oddalona od politologicznej sztampy analiza świata polityki w ujęciu systemowym, ustrojowym i filozoficznym zarazem. Ważne dzieło!”.
Natomiast sam autor mówi o swojej książce: „Po największym w dziejach sponiewieraniu polityki przez dwudziestowieczne systemy totalitarne pragnę bronić jej wielkości, godności i czystości”.
Prof. Kazimierz Korab jest autorem książki Polityka. Zmierzch czy odrodzenie?, a obecnie czeka na wydanie jego książka o współczesnej wojnie ideologicznej.
Kontakt w sprawie zapisów na spotkania Akademii Wnet: akademia@radiownet.pl.
Streszczenie Joanny Pyryt wykładu prof. Kazimierza Koraba, zatytułowane „Polityka sponiewierana przez ideologię”, znajduje się na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Streszczenie Joanny Pyryt wykładu prof. Kazimierza Koraba, pt. „Polityka sponiewierana przez ideologię”, na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020
Nie chwalił się, nie opowiadał nie wiadomo gdzie i jak obszernie, ale to było widać: ten był z nim bardzo blisko związany, ten był prowadzony, ten wiele skorzystał na jego kierownictwie duchowym.
Odszedł dobry pasterz. Wspomnienie o śp. ks. kardynale Marianie Jaworskim
W Pałacu Arcybiskupów Warszawskich przy ulicy Miodowej z gospodarzem tego miejsca, kardynałem Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, o śp. kardynale Marianie Jaworskim rozmawia Krzysztof Skowroński.
W sobotę 5 września o godzinie 22:02 odszedł do Domu Pana ksiądz kardynał Marian Jaworski. Od czego Ksiądz Kardynał by zaczął opowieść na temat świętej pamięci księdza kardynała Jaworskiego?
Odszedł człowiek, który przez ostatnie trzydzieści kilka był moim bliskim, serdecznym znajomym przez czas mojego bycia biskupem, a bardzo zbliżyliśmy się do siebie już w czasie jego emerytury. Ksiądz Kardynał Marian Jaworski i ks. kard. Franciszek Macharski byli bliskimi przyjaciółmi, a ja z kolei byłem blisko kardynała Macharskiego jako współpracownik. Nasze drogi się splatały. Nie tak dawno, parę lat temu, obaj byli tutaj u mnie; ksiądz kardynał Jaworski, dziś świętej pamięci, mieszkał tu kilka dni. Z Domu Arcybiskupów, gdzie teraz rozmawiamy, robiliśmy wycieczki, że tak powiem – pod jego dyktando, w tym znaczeniu, że wspólnie jechaliśmy tam, gdzie on chciał być. Oczywiście na pierwszym miejscu, jak się łatwo domyślić, były Laski.
Dlaczego Laski?
Przede wszystkim dlatego, że Laski to miejsce związane z ks. Tadeuszem Fedorowiczem. To był ksiądz lwowski, z jego pokolenia, który był dla niego kimś ważnym i bliskim, nie tylko wtedy, kiedy był rektorem w Laskach, ale także wcześniej, już we Lwowie, kiedy obaj byli księżmi tej diecezji i zawsze to sobie bardzo cenili. Laski stały się dla niego miejscem bardzo bliskim, i to nie tylko ze względu na siostry franciszkanki czy Zakład dla Ociemniałych, ale również z uwagi na skupiające się tam środowisko intelektualistów okresu przedwojennego i powojennego. Chętnie tam przyjeżdżał, wracał i przez te moje kilkanaście lat w Warszawie, kiedy był młodszy i zdrowszy, wiele razy był w Laskach, nawet czasem zatrzymał się tam na dwa–trzy dni. Z Laskami miał kontakt do samego końca.
Ksiądz kardynał Marian Jaworski rzeczywiście urodził się we Lwowie w sierpniu 1926 roku i tam wstąpił do seminarium. Po II wojnie światowej, kiedy okazało się, że zawsze wierny Lwów znalazł się na terenie Związku Radzieckiego, arcybiskup Baziak przeniósł seminarium do Kalwarii Zebrzydowskiej. Ksiądz kardynał Marian Jaworski związany był ze Lwowem i z Kalwarią, i z Krakowem, a potem ponownie ze Lwowem.
Tak, takie etapy życia w jakimś sensie wyznaczyła mu historia tych 94 lat, które przeżył. Jego wstąpienie do seminarium – to mogę sobie tylko wyobrazić, bo daty to podpowiadają – nastąpiło w szczególnym momencie. Z jednej strony już było po Jałcie, więc wszyscy ludzie, do których dochodziły wiadomości, wiedzieli że Lwów nie będzie należał do Polski po wojnie. Jesień 1944 roku to był czas, kiedy część ludzi już stamtąd wyjeżdżała. Niektórzy uciekali z obawy przed bolszewikami. Jego wstąpienie do seminarium nastąpiło na zakręcie historii w tym sensie, on dopiero zdał maturę, zdążył zostać przyjęty do seminarium jeszcze we Lwowie, a potem arcybiskup lwowski Eugeniusz Baziak, który był następcą Bolesława Twardowskiego, zabrał księży, seminarium – wszystko, co było do zabrania – i przyjechał z tym do Polski. Zatrzymał się w Krakowie u swojego protektora i przyjaciela kardynała Adama Stefana Sapiehy, jeszcze wtedy nie kardynała.
Ja pamiętam z początków mojego kapłaństwa jeszcze dziesiątki księży lwowskich w Krakowie. To byli bardzo często wybitni kapłani, wybitni duszpasterze. Duża część tych lwowskich księży pojechała dalej pociągami w kierunku zachodnim, a więc do Opola, do Wrocławia i tam dożyli swojego życia – właściwie wśród swoich, Lwowiaków. Myślę, że kardynał Jaworski był jednym z ostatnich, jeżeli nie ostatnim spośród tych księży.
Stanowili oni także zalążek Wydziału Teologicznego, o którym trzeba by więcej powiedzieć, bo po wyrzuceniu Wydziału Teologicznego z Uniwersytetu Jagiellońskiego ogromny wkład w powstanie tego wydziału miał kardynał Jaworski razem z Wojtyłą, czy przy Wojtyle, jako młody profesor, młody filozof i teolog.
Natomiast sprawa seminarium zawsze była dla mnie znakiem zapytania. Nieraz z księdzem kardynałem rozmawialiśmy na ten temat, nawet mieliśmy pewne różnice poglądów. Nieraz go pytałem: dlaczego, skoro na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie była teologia, a częścią tego wydziału było afiliowane przy nim seminarium krakowskie – dlaczego ksiądz arcybiskup Baziak nie włączył po prostu seminarium lwowskiego do krakowskiego? Mówiłem: może myśleliście, że to wszystko jest czasowe, że jeszcze tam wrócicie, że ta nowa okupacja nie będzie trwała? On nigdy mi tego nie potwierdził, ale tak wyczuwałem, choć może się domyślam za dużo, że była taka intencja, żeby zachować odrębność lwowskiego seminarium i przy najbliższej okazji wrócić do Lwowa. Ale, jak mówię, nie mam na to żadnych dowodów historycznych ani empirycznych. Tym niemniej to seminarium było w Kalwarii Zebrzydowskiej przez równe dziesięć lat. A moje przypuszczenie wzięło się stąd, że właściwie ostatnim krajem, który się wyrwał ze szponów komunizmu, była Austria – w 1955 roku – a potem nadzieje zgasły. Potem był mur berliński i wszystko inne.
On w tym seminarium odbył całe 5 lat formacji seminaryjnej, intelektualnej. Tam byli lwowscy profesorowie, którzy go uczyli, byli przełożeni ze Lwowa. I tam został wyświęcony w czerwcu 1950 roku. Tam też zaczęła się jego kapłańska droga życiowa. Zaczęła się w parafiach archidiecezji krakowskiej, m.in. w Poroninie.
Ale tam też zaczęła się jego droga naukowa w zakresie teologii, z której zrobił najpierw magisterium, potem w dziedzinie filozofii, z której zrobił doktorat. Zrobił doktorat także z teologii i wreszcie – zwrócił się ku profesurze przez habilitację.
To było już w oparciu o kilka uczelni. Początek był na UJ, a potem był KUL, a zwłaszcza ATK. I tak się rozwinął ksiądz profesor Marian Jaworski, z którym ja miałem się okazję spotkać dokładnie w październiku 1967 roku w seminarium w Krakowie.
Był wykładowcą Księdza Kardynała?
Tak, był wykładowcą dwóch przedmiotów. Na II roku drugim wykładał nam metafizykę. Powiem – dzisiaj, w niebie, jak patrzy na nas, to się nie obrazi: to był trudny kawałek dla dziewiętnastolatka po pierwszym roku studiów – słuchać o substancji, o bycie… Wtedy nie potrafiłem tego nazwać. Nie kreuję się na jakiegoś wielkiego filozofa, bo nim nie jestem, ale dzisiaj wiem, że ten całoroczny dwugodzinny wykład z metafizyki był oparty na filozofii tomistycznej i wierny tej filozofii. Natomiast na III roku miał z nami filozofię religii.
Wówczas myśmy w tej dziedzinie raczkowali, ale dziś potrafię ocenić, że w filozofii religii było widać, jak on ma ogromną wiedzę także z innych kierunków filozoficznych, jak potrafił mówić o tych wszystkich filozofach religii; począwszy od młodego Rickena itd. To był człowiek, który wtedy już, że tak powiem, dawał oznaki tego, że jego zainteresowania filozoficzne są bardzo szerokie.
Romano Guardini był „ulubionym” filozofem religii księdza kardynała Mariana Jaworskiego.
Tak, on się do tego przyznawał, mówił o tym na wykładach, zachęcał nas do czytania Guardiniego, a trzeba pamiętać, że w tamtych czasach niewiele rzeczy jeszcze było tłumaczone, bo to był koniec lat 60. i początek 70. Kiedy kard. Jaworski jeszcze żył, nasuwało mi się porównanie, że w pewnym sensie miał w sobie podobieństwo do papieża Franciszka – w znaczeniu zauroczenia filozofią Guardiniego. Papież Franciszek z tego powodu pojechał do Niemiec i tam miał robić doktorat. Dla kardynała Jaworskiego Guardini też był osobą bardzo ważną. On często do tego filozofa nawiązywał i myślę, że gdyby w ostatnich latach życia kardynała mieli okazję ze sobą rozmawiać, to by się z papieżem na wielu płaszczyznach z Guardinim spotkali. Bo cała doktryna papieża Franciszka, zasadzająca się na czterech zasadach, czterech pierwszeństwach: czasu nad przestrzenią, jedności nad konfliktem, rzeczywistości nad ideą i całości nad częścią – jest wzięta z Guardiniego, który już w roku 1925 widział w tym sposób na pojednanie świata po I wojnie światowej. To są znamienite i znakomite postaci, które podejmują ten sam problem: w jaki sposób, jak zbudować intersubiektywny system filozoficzny, na którym można by „osadzić” Objawienie, Ewangelię. Ten temat podejmował także jeden z najbliższych przyjaciół kardynała Jaworskiego – Ojciec święty, przedtem Karol Wojtyła – kiedy się zastanawiał, czy można zbudować system filozoficzno-etyczny w oparciu o Maxa Schelera; i tak dalej, i tak dalej.
Padło imię i nazwisko świętego Jana Pawła II. W 1951 roku ksiądz kardynał Marian Jaworski trafił do parafii świętego Floriana i tam rozpoczęła się jego wielka przyjaźń z Karolem Wojtyłą.
Mądrzy Sapieha i Baziak, mimo że widzieli ogromne zasługi Wojtyły w duszpasterstwie akademickim, które właściwie wtedy raczkowało, posłali go na studia do Rzymu zaraz po święceniach. Potem Sapieha zrobił go wikarym w dwóch parafiach. To też było bardzo, że tak powiem, edukacyjne: jeśli masz być wielkim profesorem, dydaktykiem, to zacznij najpierw poznawać ludzi i problemy Niegowici, Floriana…To już pamiętam z moich własnych doświadczeń. Tam się to wszystko zaczęło. U św. Floriana w 1951 roku był także Jaworski. A kiedy Sapieha zobaczył, że jest potrzebne, żeby Wojtyła zrobił jak najszybciej habilitację – dla dobra nauki, dla dobra Wydziału (wtedy jeszcze na UJ) – to go po prostu troszkę przymknął na Kanoniczej i on mieszkał w tym domu pod numerem 19/21 przez wiele lat. I tam się już całkiem blisko zaprzyjaźnili z kardynałem Jaworskim.
Bo kardynał Marian Jaworski był sekretarzem arcybiskupa Baziaka?
Był sekretarzem Baziaka, ale także miał swoją drogę naukową i w związku z tym ta bliskość rzeczywiście była naturalna. Myślę, że ich przyjaźń miała przede wszystkim podłoże czy wspólny mianownik poszukiwań naukowych. Jeśli chodzi o przyjaźń z młodym Wojtyłą, to ta bliskość mieszkania wtedy, kiedy już nie był sekretarzem, też była niezwykle ważna.
Pamiętam, jak w listopadzie 1968 roku (byłem już na drugim roku studiów), kiedy Wojtyła został kardynałem, to po jego kolejnym wyjeździe do Rzymu myśmy bez jego wiedzy, na polecenie księdza Kuczkowskiego, ówczesnego kanclerza kurii, przenieśli jego rzeczy z Kanoniczej już na Franciszkańską i kierowca z lotniska zawiózł go tam, a on był bardzo zdziwiony, co się stało. Myśmy jego rzeczy tydzień przedtem przenieśli jako klerycy na własnych plecach, że tak powiem, a on już był nie tylko biskupem pomocniczym, ale od 5 lat ordynariuszem. Tak że ich przyjaźń od Floriana do roku 1968 umocniła się również dzięki miejscu zamieszkania. Potem widzieliśmy, jak oni się nawzajem cenili, jak się szanowali, przede wszystkim wspólnie troszczyli się o Wydział Teologiczny. W 1974 roku ks. Jaworski został dziekanem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Krakowie, ale już na długo wcześniej obaj myśleli, co robić. Nie chcę tutaj przypominać sporu o ATK, która miała być pewną komunistyczną rekompensatą za wydziały teologiczne wyrzucone z uniwersytetów. Ale dobrze pamiętam, jak dyskutowano, czy zaakceptować sytuację i posyłać profesorów na ATK. Potem zaczęła kiełkować myśl, żeby zachować niezależność, która polegała na afiliacji do wydziałów papieskich w Rzymie, czyli konkretnie do Lateranu. I tak nastąpiło pod koniec lat 50. i 60. odnowienie czy stworzenie Wydziału Papieskiego, którego właśnie Marian Jaworski po habilitacji był jednym z ważnych dziekanów; nie tylko dlatego, że doczekał wyboru papieża.
Ponoć nie przez przypadek, kiedy papież został wybrany, nastąpiło podniesienie wydziału – już w styczniu w 1981 roku – do trzywydziałowej Akademii Teologicznej. I pierwszym jej rektorem został ten, o którym dziś rozmawiamy, czyli ksiądz kardynał Jaworski.
A potem został administratorem apostolskim w Lubaczowie, jeszcze później – metropolitą lwowskim, ale to już jest inna historia. Jakie jest znaczenie księdza kardynała Mariana Jaworskiego dla Kościoła w Polsce i dla Kościoła w ogóle?
Tak się zastanawiam, bo śmierć zawsze wyzwala szukanie pewnych pojęć porządkujących. Myślę, że po pierwsze – o czym już trochę mówiliśmy – był filozofem, profesorem, naukowcem – znanym, wybitnym, ważnym. Ten wymiar się trochę skończył w 1984 roku z wiadomych powodów. Po drugie: ksiądz i pasterz. Do tego wymiaru należy jego kapłaństwo, szerokie – dopiero z czasem wychodziło, ilu świeckich było z nim bardzo blisko związanych. On był dość powściągliwy w wypowiedziach. Nie chwalił się, nie opowiadał nie wiadomo gdzie i jak obszernie, ale to było widać: ten był z nim bardzo blisko związany, ten był prowadzony, ten wiele skorzystał na jego kierownictwie duchowym.
I trzeci wymiar, który trzeba by wyodrębnić z jego pasterzowania, moim zdaniem – to jego zasługi dla diecezji lwowskiej. Tu należy wyróżnić dwa etapy: pierwszy to lata 1984–91, kiedy był strażnikiem tego troszkę kadłubowego tworu, który został zachowany po stronie Polski z diecezji lwowskiej: Lubaczów, gdzie została administratura, która „res clama ad Dominum”, czyli „rzecz woła, krzyczy do Pana”. Ten skrawek krzyczał, że tu był kiedyś Kościół łaciński, katolicki… Pamiętam jak dziś, bo studiowałem wtedy KUL-u. Wtedy Rechowicz – był taki profesor KUL-u – też Lwowiak zresztą, był administratorem w Lubaczowie w randze biskupa. Po nim nastąpił kardynał Jaworski, wtedy arcybiskup, a po roku 1990 ta diecezja została reaktywowana po stronie ukraińskiej. Abp Jaworski przeniósł się do Lwowa i tam organizował praktycznie od zera przedwojenną diecezję lwowską. Później część lubaczowska przeszła do diecezji zamojskiej utworzonej w 1992 roku, a on trwał na posterunku lwowskim.
Miałem szczęście dwukrotnie go odwiedzić. W 1994 roku z grupą mojego rocznika księży pojechaliśmy na Ukrainę, żeby poodwiedzać dwunastu księży krakowskich, których kardynał Macharski dał tam na początek do pracy jako proboszczów, jeszcze wtedy bez wikarych. Abp. Jaworski nas gościł i mieszkaliśmy trzy dni we Lwowie i trzy w Kijowie.
Mieliśmy okazję wieczorami rozmawiać z nim, ale nie tylko z nim, także z Polakami, z katolikami że Lwowa. Wtedy sobie uświadomiłem, jaką mądrość, roztropność i delikatność musi mieć biskup, żeby pewnie, bezpiecznie poruszać się po tym grząskim terenie problemów ukraińsko-polskich, łacińskich, greckokatolickich i prawosławnych.
A ksiądz kardynał Marian Jaworski potrafił to robić bardzo dobrze, bo ten Kościół powszechny, katolicki na Ukrainie został zrekonstruowany.
Przypomnę jednak, że to nie była dla niego łatwa sytuacja. Przecież pamiętamy rozmaite dyskusje z lat 90., a zwłaszcza już po roku 2000, chociażby wokół sprawy języka w katedrze świętego Jakuba we Lwowie: czy odprawiać też po ukraińsku – dla małżeństw mieszanych albo dla Ukraińców, którzy chcą być w rycie łacińskim. Więc on pewne rzeczy delikatnie ustawiał na tym trudnym terenie. Pamiętam, że w tym 1994 roku rozmawialiśmy ze trzy godziny wieczorem z grupą tamtejszych Polaków na tematy obecności tam Polaków i Kościoła łacińskiego. No i oczywiście generalnie dominantą było to, co mówili ci Polacy, że musimy tu trwać, bronić polskości. I mieli rację oczywiście.
Z drugiej strony strasznie ubolewali, że młodzi – a nasi rozmówcy byli przedstawicielami średniego pokolenia – wyjeżdżają do Polski na studia i nie wracają. Znajdują pracę, żenią się i tak dalej. I że to jest zdrada polskości.
My przyjechaliśmy autokarem i w drodze powrotnej wzięliśmy studentów z dwóch rodzin, którzy studiowali w Krakowie na Politechnice i na Akademii Medycznej. Rozmawialiśmy z nimi przez te kilkanaście godzin podróży i ta rozmowa miała się nijak do tego, co mówili ich rodzice. Młodzi byli przekonani, że tu się już nic nie wróci i muszą szukać swojego życia i to życie organizować, chociaż oczywiście kochali Polskę i polskość.
I pamiętam także, jak jeden z ojców podczas tej dyskusji u kardynała powiedział, że nigdy by nie pozwolił na to, żeby jego dzieci zostały na stałe w Polsce. One między innymi były w tym naszym autokarze. Pewnego razu przyjmowałem w kurii w Krakowie ludzi i widzę znajomą twarz, ale nie skojarzyłem od razu. Przypomniał mi, że jest jednym z tych, z którymi dyskutowaliśmy u kardynała. To był lekarz wraz z żoną, którego dzieci studiowały w Krakowie, a po studiach wszystkie zostały w Polsce. I ten ojciec nieśmiało poprosił, żeby mu pomóc załatwić nostryfikację dyplomu, bo przyjechali do Polski za dziećmi. Zapytałem go, jak to się ma do tej naszej wieczornej dyskusji. A on mówi: tak to w życiu bywa.
Poprosiłem Księdza Kardynała na początku rozmowy o pierwsze zdanie związane z księdzem kardynałem Marianem Jaworskim. A co by można powiedzieć o nim na zakończenie?
Patrząc na całokształt życia kardynała i to wszystko, co zrobił dla Wydziału, dla nauki, dla filozofii, dla archidiecezji krakowskiej i lwowskiej przede wszystkim – to takim zdaniem ostatnim byłoby, że będzie bardzo brakowało tego refleksyjnego, mądrego, zdystansowanego człowieka, który nigdy nie wypowiadał nieprzemyślanych sądów, choć nie znaczy to, że nie potrafił czasem podnieść głosu.
Potrafił. Jak coś go zabolało w rozmowie, z czymś się nie godził, to wprost wypowiadał swoje zdanie. To jest bardzo potrzebne i ważne zawsze, a myślę, że ważne było szczególnie, kiedy był we Lwowie i potem, kiedy wrócił do Krakowa. Mam na myśli to, że będzie brakowało takiego rozważnego głosu.
Tam, gdzie się pojawiał, gdzie miał bliższy kontakt, było widać jego ciepło. W Wilamowicach, niedaleko mojego domu rodzinnego, urodził się święty arcybiskup Bilczewski. Kardynał Jaworski był z Wilamowicami bardzo związany przez to, że miał wielkie nabożeństwo do tego swojego poprzednika. Bywał w Wilamowicach, do dzisiaj go parafianie wspominają. Drugą parafią, z którą był bardzo związany, bo tam miał swojego przyjaciela księdza Bieńkowskiego i przyjeżdżał prawie co roku, jest parafia Brzeszcze, też niedaleko… Całe pokolenia ludzi go pamiętają.
Oni mu też na różne sposoby pomagali, jeździli do niego, byli z nim w kontakcie. Jestem przekonany, że w obu tych parafiach się teraz odprawiają msze święte. A mówię to po to, że takich miejsc jak Poronin, Brzeszcze, Wilamowice, gdzie on bywał, i to także w czasie, kiedy był profesorem, i gdzie pomagał, odprawiał, mówił kazania, spotykał się z ludźmi, dawał się zaprosić – jest wiele. Kiedy był we Lwowie, może mniej, ale teraz, na emeryturze, przez te swoje ostatnie 12 lat, dopóki miał siły, dopóki mógł chodzić – udzielał się. I na pewno można powiedzieć, że odszedł dobry pasterz, dobry kardynał.
Ja znam jeszcze takie dwa małe miejsca: w Bolechowicach i w Kleszczowie, w których też bywał ksiądz kardynał Marian Jaworski. Bardzo serdecznie dziękuję, Księże Kardynale, za czas poświęcony na wspomnienie księdza kardynała Mariana Jaworskiego.
Ja też bardzo dziękuję.
Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z kardynałem Kazimierzem Nyczem pt. „Odszedł dobry pasterz” o śp. kard. Marianie Jaworskim znajduje się na s. 1 i 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z kardynałem Kazimierzem Nyczem pt. „Odszedł dobry pasterz” o śp. kard. Marianie Jaworskim” na s. 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020
Występuje rozdwojenie jaźni co do „zasad etycznych” i „dobrych praktyk”, zwłaszcza gdy nie przeprowadzono w Polsce lustracji w środowisku akademickim, a wątpliwe zasady i praktyki się utrwaliły.
Teresa Grabińska
1 października 2019 r. weszła w życie długo dyskutowana w środowisku akademickim tzw. Ustawa 2.0, która ostatecznie przybrała postać ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (PoSWiN). Obecnie obowiązuje (od 24.06. do 31.12.) jej wersja opublikowana w Dzienniku Ustaw 2020.85. Do tej wersji odnosić się będzie poniższy komentarz. Ustawa jest systematycznie wdrażana do 31.12.2023 r., z poprawkami przedłużenia niektórych terminów ze względu na epidemię koronawirusa. Została szumnie nazwana „Konstytucją dla nauki”. (…)
PoSWiN jest ustawą niedoskonałą, a w swych najbardziej ogólnych konsekwencjach – nawet groźną dla zachowania polskiej kultury, nie tylko naukowej.
Zapewnienia, także w zapisie ustawy, o ścisłym nawiązaniu do „standardów międzynarodowych” nie mogą w taki sam sposób dotyczyć wszystkich dziedzin nauki. Gdy taki nieprecyzyjny zapis staje się prawem ogólnie obowiązującym, marginalizuje rozwój kultury polskiej oraz żywotne dla społeczeństwa polskiego obszary badań. (…)
Nazewnictwo: z jednej strony – ‘nauka’, z drugiej – ‘badania’
W porównaniu z terminem ‘badania’, ogólniejszym i tradycyjnie związanym z kulturą europejską jest ‘nauka’, czyli wytwór kultury w postaci usystematyzowanych wyników poznania, którego celem jest dotarcie do prawdy (jak zresztą głoszą pierwsze słowa Preambuły PoSWiN) mniej lub bardziej ogólnej. Tak rozumiana nauka jest wytworem specyficznie europejskim, wywodzącym się z filozofii antyku. Narzędziem poznania naukowego jest metoda badawcza – racjonalno-empiryczna. Badanie zaś samo w sobie tradycyjnie nie jest celem poznania.
Współcześnie – m.in. za sprawą popularyzacji nurtów postmodernizmu i ustaleń tzw. teorii krytycznej neomarksistowskiej szkoły frankfurckiej – modne jest kwestionowanie wszelkich sądów oraz indywidualizacja (w sensie jednostki lub konkretnej grupy) relacji podmiot-przedmiot, także w poznaniu i interpretacji faktów. Taka postawa rzeczywiście faworyzuje szczegółowe badania w celu doraźnej diagnozy i zastosowań, nie zaś rozumienie faktów i przybliżanie się do prawdy, choćby w Popperowskim procesie verisimilitude. Badanie ma się stać celem samym w sobie, a na podstawie wynikających z nich szczegółowych ustaleń może służyć manipulowaniu taką lub inną rzeczywistością. Badanie wcale nie musi być nakierowane na prawdę, może np. służyć wyłącznie celom społecznym lub politycznym tych, którzy łożą na owe badania.
Nauka jako w miarę spójny system twierdzeń ma funkcje wyjaśniające, wyniki badań zaś nie. Natomiast w lansowanych ideologiach skrajnie liberalistycznych nauka jako system jest ograniczeniem wolności interpretacji i wyjaśnień, badania zaś nie.
Ponadto w świecie kultury zachodniej dawno oddzielono ‘science’ od ‘art’. ‘Science’ to twarda wiedza o faktach empirycznych, tradycyjnie jeszcze ubrana w teorię (ale w tym świecie rozumianą bardziej jak spekulacja niż pewne odbicie prawdy o takiej lub innej rzeczywistości), ale najlepiej w teorię ilościową, która się przekłada na technologiczne zastosowania. ‘Art’ natomiast to humanistyka, a więc – według tej dychotomicznej klasyfikacji – ot, taka po prostu narracja o jakiejś rzeczywistości, mająca walor inspiracji lub estetyczny (bliższa literaturze). W kulturze łacińskiej (a więc i polskiej) termin ‘nauka’ jest szerszy znaczeniowo niż ‘science’. W zapisach PoSWiN występuje nieporządek w stosowaniu pojęć ‘nauka’ i ‘badania’. (…)
Wolność nauczania i badań naukowych a odpowiedzialność kadry akademickiej za wychowanie pokoleń
W zapisach PoSWiN występuje pewna sprzeczność między tzw. wolnością nauczania, przysługującą nauczycielom akademickim, a realizacją celów nauczania studentów. W art. 3.1 „Podstawą systemu szkolnictwa wyższego i nauki jest wolność́ nauczania, twórczości artystycznej, badań naukowych i ogłaszania ich wyników oraz autonomia uczelni”. Natomiast w art. 11.1 „Podstawowymi zadaniami uczelni są: (…); 7) wychowywanie studentów w poczuciu odpowiedzialności za państwo polskie, tradycję narodową, umacnianie zasad demokracji i poszanowanie praw człowieka; (…)”.
„Wolność nauczania” w naukach humanistycznych (w tym – historycznych) i społecznych nie zawsze pozostaje w zgodzie z „tradycją narodową” i „odpowiedzialnością za państwo polskie”.
Brak hierarchii wartości przekazywanych młodemu pokoleniu, uważanej w ruchach radykalnie liberalistycznych za ograniczenie wolności, nie pozwala spełnić należycie zadań uczelni. Bez przybliżenia hierarchii wartości, w nakierowaniu na badania dla nich samych (z inspiracji sponsorów) i ze zdawkowo zaserwowaną „prawdą”, art. 11.1 (7) może stać się bezprzedmiotowy. Ustawodawca dalej brnie tą koleiną w art. 3.2: „System szkolnictwa wyższego i nauki funkcjonuje z poszanowaniem standardów międzynarodowych, zasad etycznych i dobrych praktyk w zakresie kształcenia i działalności naukowej oraz z uwzględnieniem szczególnego znaczenia społecznej odpowiedzialności nauki”.
Treść art. 3.2 to następny przykład w PoSWiN swoistego zaklinania nazewnictwem rzeczywistości norm kulturowych i moralnych.
Nie bardzo wiadomo, co oznaczają „standardy międzynarodowe”. Przecież nie wszystkie w relacjach między narodami są jednakowe. Czy chodziłoby o politykę ONZ lub UE? Ale to – z jednej strony – za mało na standardy (bo nie są ogólnie przyjęte), a z drugiej – za dużo (bo nie dość uwzględniają lokalne różnice kulturowe).
Podobnie występuje rozdwojenie jaźni w związku z „zasadami etycznymi” i „dobrymi praktykami”, zwłaszcza gdy nie przeprowadzono w Polsce lustracji w środowisku akademickim, a wątpliwe zasady i praktyki „minionego okresu” się utrwaliły. Szybka zmiana pokoleniowa środowiska akademickiego (lansowana w PoSWiN) nic tu nie zmieni na lepsze.
System grantów
(…) w dyscyplinach „art”, mimo dobrze na Zachodzie prosperujących fundacji o różnym profilu światopoglądowym, wiodące uczelnie są wylęgarnią ideologii na zamówienie określonych kół ekonomicznych i politycznych.
W Polsce intratne (jak na polskie warunki) zamówienia przychodzą z zewnątrz i bywa tak, że w zakresie humanistyki, nauk społecznych i sztuki szkodzą kulturze polskiej, „tradycji narodowej” i ostatecznie polityce.
Z powodu małej ilości pieniędzy na rozwój nauki w Polsce, może dochodzić w przydzielaniu grantów za pośrednictwem rodzimych centrów do zjawisk dyskryminacji, kumoterstwa i korupcji, ale też i wzrostu pospolitej biurokracji. (…)
Finansowanie nauki polskiej w świetle PoSWiN powinno się stać przedmiotem oddzielnej analizy. Nie tylko bowiem zagrożone są badania służące rozwojowi kultury narodowej i rozwiązywaniu specyficznych lokalnych problemów, z powodu narzucania tematyki przez politykę grantów, ale całkiem realne jest zubożenie i tak mizernych funduszy na naukę z powodu – znowu skądinąd ważnego nawiązania do „standardów międzynarodowych” – tj. opłacania, i to sowitego (bo proporcjonalnego do możliwości zachodnich sponsorów), zagranicznych publikacji, które dają punkty niezbędne do zdobycia kategorii A+, A lub B+, pozwalających uzyskać uczelni status akademicki i wyższy oraz prawo do nadawanie stopni naukowych. (…)
Dyskryminacja seniorów po 67 i 70 roku życia
W świetle tzw. „międzynarodowych standardów” nie wolno dyskryminować przeróżnych mniejszości, wprowadza się prawa dziecka, osób niepełnosprawnych itd., natomiast w PoSWiN bezwzględnie pozbawia się pracowników naukowych po 67 roku życia realnego wpływu na zarządzanie uczelnią i promowanie kadry naukowej, kiedy właśnie późniejszy wiek w tej profesji pozwala na przekazywanie w najbardziej wolny sposób wieloletniego doświadczenia.
Jeśli zaś ustawodawca był zatroskany o stan mentalny seniorów, to, jak pokazują badania, nie od dziś zresztą, intensywne operacje umysłowe raczej przedłużają w czasie sprawność funkcji mózgu niż ją skracają. Jeśli zaś dyskryminacja seniorów ma być – w zamyśle ustawodawcy – substytutem lustracji, nieprzeprowadzonej w środowisku akademickim, to zabieg jest bliższy przysłowiowemu wylaniu dziecka z kąpielą niż realizacji tak określonego celu. Trzydziestoletniej (po 1989 r.) selekcji kadry według starych, także ideologicznych kryteriów (zwłaszcza w naukach humanistycznych i społecznych, i to w wiodących ośrodkach akademickich) on nie unieważni.
Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O praktycznych konsekwencjach wybranych artykułów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” znajduje się na s. 10 i 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O praktycznych konsekwencjach wybranych artykułów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” na s. 10 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020
Albedo powierzchni szacowane w czasach, gdy tworzono teorię CO2-centryczną globalnego ocieplenia, znacznie odbiegały od rzeczywistości, w szczególności zaniżane było albedo zieleni.
Jacek Musiał, Karol Musiał
Kiedy na początku ubiegłego stulecia szacowano bilans energetyczny Ziemi, przyjęto pewne współczynniki. Jednym z nich jest właśnie albedo planetarne na poziomie 30%. Planetarne oznacza – Ziemi widzianej jako planeta z daleka – z kosmosu.
Po drodze do powierzchni Ziemi promieniowanie elektromagnetyczne Słońca ulega odbiciu od atmosfery, rozproszeniu w niej, odbiciu od chmur. Udział albedo powierzchniowego w wyżej wymienionych 30% stanowi w przybliżeniu zaledwie 1/5. Zamierzano wtedy opisać albedo różnych powierzchni.
Względnie wiarygodne przyrządy służące do pomiaru albedo – albedomierze – zaczęły powstawać dopiero w II połowie ubiegłego wieku. Do tego czasu dostępna za to była fotografia czarno-biała (monochromatyczna), w której poziom szarości wydawał się odpowiadać natężeniu promieniowania trafiającego przez obiektyw aparatu na kliszę (błonę) fotograficzną.
Ilość tego promieniowania miała być zależna od jasności fotografowanego obiektu, czyli od jego zdolności do odbijania światła. Po latach okazało się jednak, że oszacowane wówczas w ten sposób wartości albedo znacznie odbiegają od rzeczywistości.
Przede wszystkim produkowane emulsje światłoczułe (materiały panchromatyczne), używane do produkcji negatywów, były prawie niewrażliwe na barwę zieloną. Negatyw w miejscach zielonych przedmiotów pozostawał niedoświetlony, pozytyw zaś przedstawiał obraz zieleni jako najczarniejszych elementów zdjęcia, czarniejszych od asfaltu i papy dachów. Ludzie się do tego przyzwyczaili, radość rozpoznawania obiektów na fotografiach niwelowała wady, że pewne jej elementy były rozpoznawane według kształtów, a nie poziomu szarości. (…)
Jednym z chwytów wykorzystywanych przez głosicieli teorii CO2-centrycznej jest informowanie o topniejących masowo lodach Antarktydy, Arktyki i Grenlandii, zestawiając tę informację z mapami. Robi to wrażenie, gdyż na mapach przedstawione obszary lodowe wydają się ogromne. Przykładowo – Grenlandia leżąca blisko bieguna północnego na siatce geograficznej walcowej, wizualnie wydaje się być wielkości Afryki. W rzeczywistości ich powierzchnie są dużo mniejsze, gdyż złudzenie wynika z rozwinięcia – przekształcenia powierzchni kulistej na prostokątny arkusz mapy, co znacznie powiększa obszary znajdujące się na globusie w okolicach podbiegunowych.
A w dodatku od stosunkowo niedawna wiadomo, że śnieg i lód, o ile dobrze odbijają i źle przepuszczają promieniowanie widzialne, to mają one zupełnie inne właściwości fizyczne wobec podczerwieni, czyli energii niewidzialnej dla ludzkiego oka, które stanowi ponad 50% energii słonecznej przy powierzchni Ziemi, a na biegunach jeszcze więcej.
Nic więc dziwnego, że ostatnio naukowcy nie nagłaśniają już antropogenicznego zanieczyszczenia śniegu i lodu w Arktyce jako tak istotnego czynnika ich topnienia, jak wcześniej sądzono. (…)
Promieniowanie słoneczne padające prawie prostopadle na powierzchnię oceanów w okolicach równika jest bardzo dobrze pochłaniane – albedo wody jest wtedy małe. Obserwowane odbicie własnej twarzy w spokojnej wodzie jest mało wyraźne, z uwagi na to, że wiązka światła odbitego pada prawie prostopadle do obserwatora. Odbicie drugiego człowieka, stojącego nad wodą trochę dalej, jest już wyraźne. (…)
Jasność odbić tych obiektów w wodzie wydaje się być równa jasności samych obiektów, co wynika głównie z faktu dużego albedo wody wobec światła padającego pod kątem. Jeśli promieniowanie słoneczne pada prostopadle do nieruchomej wody, albedo wody jest rzędu 1% i pochłonięciu przez wodę ulegnie blisko 100% światła. Odbicie promieni słonecznych narasta wraz z kątem określającym wysokość Słońca nad horyzontem. (…)
Już w okolicy koła podbiegunowego wartość albedo wzrasta do ok 10% i dalej gwałtownie narasta w kierunku bieguna do 90%, co oznacza, że tam już odbiciu ulega 90% padającego światła. Duże albedo wody dotyczy zatem szczególnie obszarów o większych szerokościach geograficznych, ale także wszystkich innych, nawet okołorównikowych, jeśli nie są akurat pod Słońcem w zenicie.
Zmienność albedo wody jest niezwykle ważnym czynnikiem uzależniającym pochłanianie energii słonecznej przez wodę. W przypadku oceanów czynnikiem niwelującym skrajne wartości albedo są fale morskie. Pofalowanie w okolicach okołorównikowych zwiększa albedo tych okolic oceanu, zaś fale w okolicach podbiegunowych zmniejszają tamtejsze albedo. Biorąc pod uwagę dramatyczny wpływ kąta padania na albedo wody oraz jego zależność od długości fali, błędne są wczesne kalkulacje bilansu energetycznego Ziemi dokonane przez radzieckich uczonych Budykę i Kondratiewa, a już całkowicie nieuprawnione czynią prezentacje science-fiction Ala Gore’a głoszone w czasach, gdy opisane powyżej zjawiska były już znane.
W artykule Spowiedź naukowca, opublikowanym w maju 2019 r., wspomnieliśmy, że Kondratiew świetny fizyk – naukowiec, zasłużony dla rozwoju nauk związanych z fizyką atmosfery, niezbędnych dla techniki wojskowej ZSRR, w 2011 roku publicznie wycofał się z wcześniej szeroko lansowanej przez niego tezy CO2-centrycznej, dzięki której zrobił międzynarodową karierę (w dziedzinie wojskowej było to niemożliwe).
Natężenie promieniowania na Ziemi zależy od szerokości geograficznej, co wynika z trygonometrii i jest oczywistym, podstawowym czynnikiem, który determinuje klimat na danej szerokości geograficznej. Zsumowane obydwa czynniki powodują, że pochłanianie energii słonecznej odbywa się przede wszystkim w niskich szerokościach geograficznych – bliższych równikowi.
Zatem minimalna nawet zmiana albedo dokonywana antropogenicznie w tych rejonach powierzchni Ziemi: urbanizacja, budowa dróg, a jeszcze wydatniej mechaniczna uprawa roli z nawadnianiem – mają największy wpływ na absorpcję promieniowania słonecznego i najprawdopodobniej to właśnie one odpowiadają za zaobserwowane globalne ocieplenie.
Cały artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Hipoteza Poznań (II). Drogi, dachy i rolnictwo przyczyną globalnego ocieplenia?” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Hipoteza Poznań (II). Drogi, dachy i rolnictwo przyczyną globalnego ocieplenia?” na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020
Grzegorz Czelej o wynalezionym przez Polaków leku przeciwko Covid-19: działaniu przeciwciał, ich wykorzystaniu i wyodrębnianiu oraz o procedurach i tym, kiedy ruszą badania kliniczne.
Jesteśmy bliski zarejestrowania leku na podstawie przeciwciał.
Grzegorz Czelej mówi, że opracowany w Polsce lek skonstruowany jest na bazie limfocytów T. Początkowo duża część środowiska medycznego nie wierzyła w możliwość powodzenia. Jednak w Japonii i Korei terapia osoczem powiodła się. Wyjaśnia, że przeciwciała przekazywane w osoczu nie są groźne dla pacjentów, gdyż są to białka wytwarzane przez organizm człowieka. Technologia wyodrębniania immunologlobin jest już opatentowana. Senator PiS podkreśla, że
Przeciwciałami leczymy setki tysięcy ludzi od pół roku w kraju i za granicą.
Wskazuje na badania Krzysztofa Percia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. W warunkach laboratoryjnych wykazał on, że wyizolowane przeciwciała zabijają wirusa w bardzo dużych rozcieńczeniach. Zauważa, że 3/4 czasu zajmują procedury. Po ich wypełnieniu będzie można przejść do testów klinicznych. Te ostatnie będą prowadzone w Lublinie, Bytomiu i Białymstoku.
Z osocza górników, które zawiera dużo przeciwciał udało się uzyskać 4 tys. ampułek.
Jeszcze w tym roku chorzy będą mogli przyjąć lek. Senator tłumaczy, czym się różni szczepionka od leku.
Szczepionka uczy układ odpornościowy zapamiętać jak wygląda dany patogen i w momencie jak on wejdzie do organizmu […] układ odpornościowy szybko produkuje przeciwciała […]. Każdy lek zabija bakterie lub wirusy. […] Sam lek nie uczy odporności.
Strajkujący 40 lat temu studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie akademickiej. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania.
Józef Wieczorek
Na okoliczność 40-lecia Niezależnego Zrzeszenia Studentów, antykomunistycznej organizacji o zasięgu ogólnopolskim, zorganizowano wystawę w holu dworca PKP w Krakowie. Warto ją obejrzeć i zastanowić się nad historią tego ruchu i dniem dzisiejszym.
Zainteresowała mnie szczególnie informacja – uzasadnienie strajku NZS w listopadzie 1981 roku w Białymstoku.
Studenci demonstrowali w pobliżu ówczesnej siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na placu noszącym obecnie nazwę NZS, domagając się m.in. uwolnienia więźniów politycznych. Podnosili również, że jest to strajk o przyszłość polskiej nauki i kultury, uzasadniając, że rdzeniem polskiej pracy jest polska nauka i walczą o to, aby uniwersytet był uniwersytetem, a nauka nauką.
W czasach PRL naukę w niemałym stopniu zastępowała ideologia, a uniwersytety pozostawały pod nadzorem przewodniej siły narodu, aby posłuszne ideologii komunistycznej kadry akademickie formowały kolejne, posłuszne kadry budowniczych najlepszego z ustrojów.
Wówczas w Białymstoku nie było nawet lokalnego uniwersytetu, a jedynie filia Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie na wykłady zsyłano niezbyt spolegliwych akademików uczelni-matki. Tym bardziej stan umysłów tamtejszych studentów budzi po latach uznanie, a i Białystok doczekał się samodzielnego uniwersytetu, zwanego bardziej opisowo Uniwersytetem w Białymstoku (UwB), aby jego skrót nie budził niepożądanych skojarzeń. Odkomunizowany pomnik, pod którym odbywał się strajk, po latach został zaopatrzony – nie bez walki – w napis „Bóg, Honor, Ojczyzna” nawiązujący jasno do deklaracji studenckich i robotniczych.
Strajkujący studenci uznali, że ciąży na nich odpowiedzialność za godność polskiej nauki, tak jak robotnicy w tamtym czasie wzięli na siebie odpowiedzialność za godność polskiej pracy.
(…) Wystawa nosi nazwę „NZS – pokolenia przemian 1980–2020”. Widać, że pokolenie NZS tak się przemieniło, że już nie protestuje! Skoro nie ma nic przeciwko temu, aby w historiach ich uczelni nie było omówienia czasów komunizmu, PZPR, stanu wojennego – to jego walka po latach staje się niezrozumiała.
Piękne deklaracje studenckie z tamtych gorących dni, po latach skłaniają do gorzkich refleksji. Walka o przyszłość i godność nauki w Polsce się nie powiodła. Strajkujący wówczas studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania, bo godność w tej domenie jakby zanikła, a przyszłości też nie widać.
Uniwersytet miał być uniwersytetem, a nauka nauką – a jak się stało? Uniwersytetami zostały wcześniejsze szkoły nie za bardzo wyższe, a nawet te nazywane Wyższymi Szkołami Podstawowymi.
Nauka jak była zastępowana ideologią, tak i pozostała, tyle że ideologia czerwona została wymieniona na tęczową, a nauki na uniwersytetach zostało tyle, co kot napłakał.
Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach” znajduje się na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Zanurzcie żabę we wrzątku, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje.
Piotr Witt
Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary.
Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia.
Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (…) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli.
Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869).
Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”.
Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic.
W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymistyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach?
We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną.
Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki.
Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny.
Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce.
Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicystycznej. Słowem, jak mówił niezastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie!
Cały artykuł „Śniło mi się, że jestem psem” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w wrześniowym „Kurierze WNET” nr 75/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.