W dniu swoich 70. urodzin, Wojciech Hoffmann, lider legendarnej grupy Turbo, otworzył przed nami drzwi do swojego świata – pełnego muzyki, pasji i niezłomnej determinacji.
Rozmowa z Hoffmanem to prawdziwa podróż przez historię polskiego heavy metalu, który na zawsze zapisał się w sercach fanów.
Choć zespół Turbo od lat jest symbolem siły i niezależności, to sam Wojciech Hoffmann nie przestaje być nie tylko filarem tej legendy, ale również człowiekiem pełnym pokory i refleksji.
Tutaj do wysłuchania rozmowa urodzinowa z Wojciechem Hoffmannem:
W rozmowie z artystą i moim legendarnym, ale wciąż skromnym Przyjacielem, nie tylko poznacie historię powstania Turbo, ale także tajemnice jego muzycznej drogi, zmagania z trudami życia, oraz pasję, która mimo upływu lat wciąż płonie w jego sercu. Nie zabrakło także wspomnień o kulisach tworzenia najważniejszych albumów, które ukształtowały polską scenę rockową i heavy metalową.
Wojciech Hoffmann opowiada o swojej miłości do muzyki, o radości tworzenia, ale także o trudnych chwilach, które niejednokrotnie kształtowały jego postawę życiową. Jako lider Turbo, Hoffman wciąż inspiruje młodsze pokolenia, a jego wpływ na muzyczny świat jest niezatarte. Z tej rozmowy wyłania się nie tylko portret artysty, ale także człowieka, który przez lata nie stracił pasji do życia i muzyki, a jego 70-lecie to doskonała okazja, by zatrzymać się na chwilę i zadać pytanie, co w muzyce jest najważniejsze.
To spotkanie z legendą polskiego metalu, które pozwala spojrzeć na muzykę z zupełnie nowej perspektywy – pełnej szczerości, poświęcenia i miłości do sztuki, która nie zna granic. Jest przykładem, jak wciąż nie zgubić siebie i inspirować innych. Wojciech, Wojtku dziękuję za tę rozmowę.
W imieniu Dostojnego Jubilata zapraszam z muzyczną ekipą Radia Wnet na bardzo specjalny koncert Turbo. Miejsce: warszawski Klub Progresja – data: 14 lutego 2025. Wspomniany koncert w Warszawie jest drugim z zaplanowanych wydarzeń specjalnych. Okazji jest wiele, więc po kolei:
– zespół zaprezentuje cały materiał ze swojej nowej płyty „Blizny” (premiera oficjalna 28 lutego 2025);
– grupa wykona w całości album „Smak Ciszy”, który obchodzi 40-lecie
– usłyszymy także największe hity formacji
– na scenie pojawią się goście specjalni
– wydarzenie będzie dłuższe, bowiem potrwa ponad 2,5 godziny, z przerwą między częściami.
Dublin o zmierzchu, legenda polskiego metalu i lider grupy Turbo – Wojciech Hoffmann i redaktor Wybran, który też kiedyś miał długie włosy (Dublin, 2012). Za nami pomnik Phila Lynotta, przy Henry Street.
Goście specjalni, którzy pojawią się na scenie 14 lutego 2025 podczas koncertu w warszawskiej Progresji:
– Grzegorz Kupczyk – wieloletni wokalista Turbo – Marek Biliński – legenda polskiej muzyki elektronicznej, kompozytor, multiinstrumentalista, niegdyś członek grup Heam i Bank – Krzysztof Sokołowski – człowiek z metalu, frontman zespołu Nocny Kochanek – gen. Rajmund T. Andrzejczak / R6 – były Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, po godzinach pasjonat i dowódca niskich tonów na basie – Bartosz Struszczyk – wokalista, a prywatnie brat frontmana Turbo – Tomka – Hubert Więcek – znakomity gitarzysta, obecnie występujący w zespołach DIETH oraz Banisher, wcześniej jako basista w Decapitated – Mirosław Muzykant – kompozytor, aranżer, wirtuoz perkusji, specjalizujący się w polimetriorytmii (miromusic.eu) – Krzysztof Śniadecki – utalentowany gitarzysta młodego pokolenia.
Album „Let’s Bury Ourselves” zespołu Miood to fascynująca mieszanka surowości lat 60. XX wieku, grunge’owej szorstkości oraz mrocznego, zimnofalowego klimatu.
Zespół, którego liderem jest malarz i wokalista Szaweł Płóciennik, potrafi zaintrygować słuchacza nie tylko mocnym brzmieniem, ale także głębią emocji. Na płycie nie zabrakło także gości – muzyków z 52um, smyczków pięknych pań z Kwartetu Arte i saksofonu, co dodaje jej bogatej, jędrnej, ale nieprzesadzonej warstwy instrumentalnej.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Szymonem Łapińskim i Piotrem Januszkiem (MIOOD):
Oto mój przegląd myśli poszczególnych utworów z tej nadzwyczajnej płyty:
LET’S BURY OURSELVES
Otwarcie płyty to mocne uderzenie. Utwór zaczyna się od niepokojących dźwięków basu, które szybko rozwijają się w pełnoprawną zimno – falową jazdę z domieszką grunge’owej jazdy. Zmierzchowo i transowo za sprawą sekcji, która brzmi smakowicie. Przybywają wspomnienia z czasów, kiedy odkrywałem Joy Divison i Sister of Mercy. Przeszywający, mroźny wokal Szawła Płóciennika nadaje ton całemu albumowi, a dynamiczna sekcja rytmiczna braci Januszków budują schody i elektryczne napięcie zywcem wyjęte z serialu „Twin Peaks” z tym niepokojem, że za chwilę coś się zdarzy. Mroczne, zimne gitarowe riffy świetnie łączą się z minimalistycznym wokalem Szawła i post-punkowym klimatem. Znakomite otwarcie.
UNDER THE EYEBROWS
Absolutny gitarowy szlagier! Utwór zaskakuje słonecznym klimatem zachodniego wybrzeża US. Melodyjnie i melancholijny ton przywodzi podróż wczesnym latem nad klifami oceanu. To gitary do których się tęskni i dają ciepłe wspomnienia. Zgradnie wkomponowane klawisze wprowadzają pewną nutę refleksyjności. To kawałek, który balansuje między agresywną pop rockową gitariadą z domieszką nuty dekadencji i uspokojeniem. Szaweł Płóciennik daje przestrzeń dla naszych emocji i wspomnień.
MOSQUITO VEIL
Zdecydowanie najbardziej eksperymentalny numer na płycie, który łączy w sobie psychodeliczny klimat i grunge’ową – mroczną falową polewę. Krążymy w ciemności szukając … no właśnie czego? Każdy sobie na to pytanie powinien odpowiedzieć w tym przebodźcowanym świecie. Solo gitarowe przebija mojego ulubionego Billa Duffy’ego z The Cult.
Cudo muzyczne, gdzie duch The Doors i szamana Morrisona spotyka się z powodziową opowieścią Andrew Aldridge’a i szczyptą legendarnych Mad Season… I ten dźwięk, który powraca niby skrzyp igły o starą płytę w jednej ze scen „Twin Peaks” mistrza Lyncha, który nie wiadomo czy jest dźwiękiem komara czy miarowym odliczaniem czasu.
Zimna fala spotyka tu elementy post-punku, a sam utwór brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiejś mrocznej opowieści, pełnej tajemniczych, nieuchwytnych obrazów kreślonych ręką Szawła, co podkreślają wieńczące orkiestracje.
GRACE
Przebojowy kawałek o zdecydowanym, grunge’owym sznycie. Wokal Płóciennika nieco łagodnieje, jednak cały utwór zyskuje na energii dzięki wciągającemu refrenowi i solidnej pracy perkusji Piotra Januszka i grzechotkowych przeszkadzajek z pięknie wplecionym wibrafonem Pawła Stawarza. Ten zabieg wprowadza nas w przestrzenną, niemalże psychodeliczną atmosferę. „Grace” to pieśń, która mogłaby być świetnym singlem, dla każdej szanującej się stacji radiowej świata, balansując między surowym brzmieniem a przemyślanym, niemal popowym sznytem z wbudowanym ładunkiem emocji o przestrzeni i wolności.
DEAD SUN
Najmroczniejszy i dla mnie najważniejszy moment na albumie. Utwór utrzymany w powolnym, ale nie balladowym tempie. To bardziej nokturn o samotności i przeczuciu niepewności i przebłagalnych zaklęć, patrząc na jesienne kalendarze, które wciąż gubią liście – dni.
Z jednej strony czujemy duszność, niemal oleisty pot i elektryczne napięcie wyjęte niczym z wielkiej kolorowanki Joy Division. Głęboki bas Szymona Łapińskiego podkreśla apokaliptyczną atmosferę, a głos Szawła Płóciennika brzmi monumentalnie, dostojnie. Moc, siła i magia. To dla mnie już jeden z najważniejszych nagrań nie tylko w Polsce, ale i na całym padole świata.
WAX PARADISE
Tutaj słychać duży wpływ wczesnych lat 80., z elementami post-punkowej ekspresji i szorstkimi gitarowymi solówkami z domieszką łagodności spod znaku Morriseya i The Smith. To świetny balans między surowością a melodyjnością. „Wax Paradise” to wkraczanie w alternatywną rzeczywistość, pełną niepokoju, ale z pulsującą energią. Chciałbym usłyszeć to nagranie na żywo.
PUMP GASOLINE
W tej kompozycji zespół stawia na intensywność, gęstość i szybkość. Utwór charakteryzuje się zaostrzonym, niemal industrialnym rytmem, co kontrastuje z mrocznym wokalem. Zagrany szybciej byłby punkowym strzał w samo serce tej płyty i słuchaczy. Płynące w przestrzeni zagęszczone gitary niczym msityczna benzyna w silnik – serce człowieka, który ma w sobie wielką wolę przemiany i podążenia [wreszcie!] ku marzeniom, które dawno porzucił. Solówka z hard – rockową koloraturą dopełnia dzieła.
PIG BALLOON
Tytuł tego utworu sam w sobie zwiastuje coś zaskakującego! I rzeczywiście tak jest. Utwór rozwija się w dość odmienny sposób . Gentlemani z MIODD śmiało eksperymentują z melodyką, tonacjami i zmianami tempa. Niby jest tanecznie, ale też odrobinę horrorystycznie (upiornie) za sprawą podkładu muzycznego i doskonałe uzupełnienie faktury klawiszem Pawła Stawarza. Osobiście przypomina mi to dźwięki, które mogłyby wyjść spod ręki Murphy’ego & Bauhaus czy Siouxsie and the Banshees.
RAVEN STREET
Jeden z bardziej transowych momentów albumu. Okazuje się, że riffów na gitary nie musi być dużo, aby rozciągały się w długie, hipnotyzujące sekwencje, które wciągają coraz głębiej za sprawą serpentyn klawiszy. Melancholijny nastrój, który sprawia, ża sami przypominamy sobie ukradkowo kradzione pocałunki na pewnej ulicy pod skrzydłami ulatującego kruka. Mocny bas i rytm perkusji dodają wrażenia nie tyle ciężkości, co impresyjnej wizji ptaków szykujących się do lotu i dzikich mustangów do cwału. Wokal Płóciennika idealnie współbrzmi z atmosferą utworu, którego w katalogu nie powstydziłby się sam alchemik dźwięków Robert Smith. Przepiękny utwór!
RED LUCY
W finale dźwięki fortepianu i rozpływające się w powietrzu orkiestracje. „Red Lucy” pachnie i smakuje Irlandią. Gdzieś pomiędzy The Pogues a The Waterboys klimatycznie i piękna śpiewność. Częściowo akustyczny, częściowo elektryczny – „Red Lucy” wieńczy znakomity album. O takich płytach pisze się będąc pełnym pasji, marzeń i dźwięków. Przepięknych i krzepiących duszę.
Finalna orkiestracja Kwartetu Arte i dźwięki wiatru sprawiają, że chce się słuchać więcej. I jeszcze!
„Let’s Bury Ourselves” to płyta, która z jednej strony jest hołdem dla klasyki zimnej fali, psychodelii i dźwięków z deszczowego tygla Seattle, zaś z drugiej strony ma w sobie wystarczająco dużo oryginalności i świeżości, by wyróżniać się na tle współczesnej, często wtórnej sceny alternatywnej.
O tekstach porozmawiam sobie z Szawłem Płóciennikiem w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, bowiem to temat na długą rozmowę.
Zespół MIOOD udowadnia, że potrafi świetnie balansować między surowością a elegancją brzmienia, a jego lider, Szaweł Płóciennik, wykazuje się nie tylko talentem muzycznym, ale i wizualnym (mowa o Jego płótnach), co świetnie komponuje się z muzyczną narracją albumu.
Ale to także zasługa pozostałych muzyków: Szymona Łapińskiego (bas, gitary) i braci Januszków – Grzegorza (gitary, bas) i Piotra (perkusja).
Wibrafonowe i klawiszowe historie dograne przez Pawła Stawarza (52um) w połączeniu z klasycznością smyczków Kwartetu Arte i saksofonem Jana Olejnego sprawiają, że ten album jest jednym z najwazniejszych wydarzeń muzycznych roku 2025! Była to „Polska Płyta miesiąca stycznia” Radia Wnet, co z dumą donosi
Tomasz Wybranowski
Album możecie zakupić (a powiadam WARTO!) pod tym adresem emaliowanym: mioodband@gmail.com
Jerzy Głuszyk i Paulina Wróblewska / Fot. Filip Kwiatkowski
Jak muzyka młodego polskiego muzyka znalazła się w przestrzeni kosmicznej? To i znacznie więcej w audycji Jerzego Głuszyka.
Rozmówcy Jerzego Głuszyka:
Tony Koniak, utalentowany nastolatek, muzyk i kompozytor, grający na instrumencie perkusyjnym Handpanie. Jest laureatem polskich i zagranicznych konkursów, a jego muzyka zmierza właśnie na Księżyc, wysłana tam w ramach misji kosmicznej MASA, Space X. W studiu Radia Wnet zagrał na Handpanie utwór „Yellow Submarine”.
Paulina Wróblewska, aktorka, wokalistka, edukatorka, która mówi o dotychczasowym dorobku twórczym i planach muzycznych na przyszłość
Tony Koniak i Jerzy Głuszyk / Fot. Filip Kwiatkowski
Autorska płyta basistki, kompozytorki i liderki zespołu Joanny Dudkowskiej pt. „Mirrors” to unikalna i wyjątkowa pozycja na polskim rynku muzycznym.
Artystka zdobywała swój warsztat na największych scenach koncertowych współpracując z tuzami polskiej sceny muzycznej i legendami światowego bluesa. Przez lata dojrzewała w niej jednak potrzeba skomponowania autorskiego, bardzo osobistego materiału, który w pełni pokaże jej złożoną muzyczną duszę. Spełnieniem tego marzenia jest właśnie płyta „Mirrors”, która powstała z miłości do muzyki i ogromnej pasji do gry na gitarze basowej.
Stały skład projektu Joanna Dudkowska tworzy wraz z pianistą Mateuszem Urbaniakiem, perkusistą Mikołajem Lisowskim oraz amerykańskim gitarzystą i wokalistą Chuciem Frazierem.
Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in.: legendarny wokalista Budki Suflera – Felicjan Andrzejczak, uznany gitarzysta rockowy Wojciech Hoffmann (m.in. grupa Turbo) oraz ceniony za swoje dokonania solowe (m.in. album Sax & Sex) saksofonista, klarnecista i kompozytor Robert Chojnacki, znany również z wieloletniej współpracy z grupą De Mono.
Justyna Duda "Jucy" i Jacek Wąsowski / Fot. Jerzy Głuszyk
Gośćmi Jerzego Głuszyka są jak zawsze oryginalni, utalentowani muzycy.
To wydanie audycji jest spotkaniem z:
JUCY ( Justyną Dudą ), piosenkarką, songwriterką, fotomodelką. Wyemitowałem jej najnowszą piosenkę pt. „To mój raj, a obok moje buty”
oraz
Jackiem Wąsowskim, multiinstrumentalistą, songwriterem, autorem muzyki filmowej, producentem muzycznym, związanym niegdyś z zespołem Maryli Rodowicz, a obecnie z Elektrycznymi Gitarami. Jest producentem muzycznym piosenki JUCY „To mój raj, a obok moje buty”.
Radio Wnet jest patronem medialnym wydawnictwa płytowego z tą piosenką, a sam utwór jest m.in. na liście Polisz Czart.
Rozmawialiśmy nie tylko o tym utworze, ale też o aktywności twórczej Justyny, jej doświadczeniu muzycznym, o roli producenta muzycznego w procesie powstawania nagrań studyjnych.
W drugiej części audycji miała miejsce rozmowa z Martą i Konradem Baum o ich wspólnym nagraniu przeboju „Anywhere away from here” i pracy nad teledyskiem do tej piosenki.
Konrad jest muzykiem, finalistą Voice of Poland, uczestnikiem koncertu Debiuty Festiwalu w Opolu, a Marta jest piosenkarką, dj-ką, performerką, edukatorką muzyczną.
Kiedy możemy się spodziewać kolejnej płyty Grzegorza Kupczyka? Czy planuje koncerty w Wielkiej Brytanii? O tym mówi artysta wywiadzie dla Studia Londyn.
Skoro robię pierwszą płytę solową z całkowicie premierowymi utworami. to niech ludzie zobaczą nazwisko, niech to nazwisko od początku na siebie pracuje. Zresztą podobnie było z okładką, że też już kombinowaliśmy jakieś grafiki i też była z tej samej strony sugestia, aby była jednak moja twarz na okładce.
tak Grzegorz Kupczyk tłumaczy pomysł na nazwanie wydanej w zeszłym roku solowej płyty własnym imieniem i nazwiskiem. Artusta uważa, że album był sukcesem, zarówno marketingowym, jak i muzycznym. Pytany o plany na kolejny rok, założyciel zespołu Ceti mówi:
Na pewno spotkamy się w Jarocinie podczas festiwalu Jarocin, to już wiem. Poza tym mam zakontraktowane kilka koncertów pod nazwą The Nations of Rock Symphonics w Stowarzyszeniu Orkiestry Symfonicznej to jest taki projekt, który od kilku lat już funkcjonuje jest zawsze bardzo dobrze przyjęty przez publiczność praktycznie zawsze sale są wyprzedane tam występuję w towarzystwie jeszcze paru innych znakomitych moich przyjaciół wokalistów jak Marek Piekarczyk Mateusz Ziółko bo Piotrek Cugowski, Wojtek Cugowski, tam pamiętam, że jeszcze śpiewała, Gosia Ostrowska, Kasia Kowalska. To jest projekt naprawdę bardzo duży, bardzo dobry, bardzo elegancki, bym powiedział. Oprócz tego założyliśmy z Kubą Płuciszem taki zespół, który nosi nazwę Orkiestra Dorosłych Dzieci. Tam żeśmy zgromadzili muzyków z różnych zespołów. Założeniem tego zespołu jest, aby nie grać cudzych utworów, aby nie grać coverów, co teraz jest bardzo modne, niestety trochę szkodliwe, a grać wyłącznie swojej piosenki. I tak się też dzieje, jako że mam tam również muzyków właśnie z mojego solowego projektu, a więc gra Paweł Oziabło, gra Grzegorz Stępień.
Premiery i wywiady. Goście audycji- Mindheal, t dot est i Holy Holy Høly
Ukazała się trzecia płyta w dorobku rzeszowskiego twórcy muzyki elektronicznej Wojciecha Stecko ukrywającego się pod pseudonimem MIndheal zatytułowana „Heart And Mind”. To album, który wytrąca z rutyny, podsuwając słuchaczowi pretekst do pełnej emocji refleksji. Mindheal, na bazie klasycznej szkoły elektroniki, nowoczesnych syntezatorów i szczypty lat 80’, wypracował swój własny, muzyczny odcisk palca – rozpoznawalny zarówno dla miłośników stylu, jak i przypadkowych słuchaczy.
Najnowsza płyta polskiego elektronicznego eksperymentatora, t dot est zatytułowana „MAD” potwierdza tezę, że jednym z podstawowych źródeł inspiracji są dla artystów podróże. Album zawiera bowiem 10 pozytywnie nastrajających kompozycji, utrzymanych w dość szybkim tempie, a każda z nich to radosna elektroniczna pieśń, oddająca wrażenie, jakie wywarł na muzyku Madryt. Ową radość podkreślają dodatkowo clapy oraz głos ludzki – raz będący hiszpańskojęzycznym wokalem, raz przetworzoną cyfrowo próbką dźwiękową. Najbardziej optymistyczny krążek w historii t dot est? Wystarczy popatrzeć na okładkę „MAD”, a następnie posłuchać jego zawartości, by się o tym przekonać.
Holy Høly na nowej płycie porusza się w obszarach jej najlepiej znanych: pianino – klasyczne lub Rhodes, bas oraz syntezatory. Album 262626 to zabawa brzmieniem. Połączenie klasycznych instrumentów i ich przetwarzanie efektami oraz wirtualnych syntezatorów klasycznych oraz modularnych.
David Keith Lynch amerykański reżyser, aktor, producent, scenarzysta, muzyk i malarz. Był jednym z najbardziej kontrowersyjnych i charakterystycznych amerykańskich reżyserów filmowych. David Lynch wypracował własny styl, w którym równie istotną rolę odgrywają wszystkie elementy dzieła: postacie, światło, montaż, muzyka. W swoich filmach często odwoływał się do elementów surrrealistycznych, chętnie tworzył wariacje na temat ludzkiej podświadomości, marzeń i fobii. Część filmów, które stworzył David Lynch starała się pokazać ciemną, ukrytą stronę życia prowincjonalnych miasteczek. Światową sławę przyniósł reżyserowi serial telewizyjny „Miasteczko Twin Peaks”, zrealizowany w 1989 r. Filmy, które stworzył David Lynch były demaskatorskie („Mulholland Drive”, „Dzikość serca”, „Blue Velvet) odsłaniały kurtyny, przedstawiały zakulisowe życia bohaterów, skrywanych przed zewnętrznym światem intryg. Fabuła filmów artysty poprzez to staje się wielopłaszczyznowa, przy czym płaszczyzny te przenikają się wzajemnie. Rzeczywistość snu przenika się z rzeczywistością codzienności, przez co rozmyte wątki trudno jednoznacznie zinterpretować. Widz skazany jest na konieczność samodzielnego rozwiązywania zagadek, surrealistycznych metafor, łączenia przypadkowych zdarzeń w całość.
Zatrzymałem się w martwym punkcie, kiedy usłyszałem wiadomość o śmierci Davida Lyncha. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć.
Jak to możliwe, że ten człowiek, który przez lata kształtował moje sny, koszmary i wyobrażenia o kinie, odszedł na zawsze?
W głowie wciąż miałem obrazy z „Twin Peaks”, „Mulholland Drive” i „Blue Velvet”, które na zawsze zmieniły moje postrzeganie świata. Kino, które do tej pory było dla mnie tylko formą rozrywki, stało się czymś znacznie głębszym, a to wszystko za sprawą Lyncha.
Tutaj do wysłuchania II część specjalnego programu „Cienie w jaskini” – pożegnania Davida Lyncha:
Nie będzie czwartego sezonu „Twin Peaks”. I choć to tylko jedna z wielu strat, które przynosi ze sobą odejście tego artysty, czuję, jakby zniknęła część mojego świata. Wydawało się, że Lynch będzie wieczny. Jak Lemmy Kilmister, którego śmierć wydawała się – dla mnie przynajmniej – niemożliwa, tak i teraz myślałem, że David Lynch będzie trwać, tworzyć i wytrwale łamać wszelkie zasady kina, jak zawsze. A jednak…
Jak świat kina zareagował na śmierć Davida Lyncha?
Reakcja była natychmiastowa. Ludzie z całego świata zatrzymali się na chwilę, by pomyśleć o tym, co dla nich oznaczał ten twórca. Dla mnie był kimś więcej niż tylko reżyserem – był mistrzem, który potrafił odkrywać przed widzem zakamarki ludzkiej psychiki, zmieniając nasze spojrzenie na rzeczywistość. Jego filmy nie były tylko rozrywką – były podróżą, w którą niektórzy z nas decydowali się wyruszyć, a inne osoby, chociaż przerażone, zostały wciągnięte przez tę nieodpartą magię.
Świat Lyncha był pełen lęku i piękna, groteski i kontemplacji, które sprawiały, że wciąż chcieliśmy wracać do tych obrazów, mimo że były tak dziwaczne, obce i niepokojące. A teraz, po jego śmierci, pozostaje tylko ta dziura, ta pustka, której nie da się wypełnić żadnym innym twórcą. Chciałbym uwierzyć, że znowu ujrzymy coś podobnego, ale serce podpowiada mi, że to raczej niemożliwe.
Miałem zaszczyt spotkać Davida Lyncha dwukrotnie – osobiście. Raz w Łodzi w 2004 roku i raz w Dublinie. I nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w jego obecności świat filmowy stawał się czymś więcej niż tylko iluzją. David Lynch nie był po prostu reżyserem, on był alchemikiem podświadomości. Potrafił wydobyć z rzeczywistości to, co najciemniejsze, a zarazem najpiękniejsze. Na żywo jego obecność była tak intensywna, jak jego filmy – z jednej strony twórcza, z drugiej – niepokojąca, jakby za każdym słowem kryła się wielka tajemnica, którą tylko on potrafiłby wyjaśnić.
Tutaj do wysłuchania rozmowa o spotkaniu z Davidem Lynchem Macieja Werka, lidera formacji Hedone:
David Lynch był artystą totalnym. Można by pomyśleć, że kino to tylko wierzchołek góry lodowej jego talentu. Jako malarz, muzyk, pisarz i reżyser, potrafił wykorzystać każdą z tych dziedzin, by tworzyć coś, co wykraczało poza tradycyjnie rozumiane granice sztuki. Jego filmy, takie jak „Mulholland Drive”, „Zagubiona autostrada” czy „Blue Velvet”, były jak magiczne lustra, w których odbijały się nie tylko lęki i pragnienia bohaterów, ale także nasze własne.
Nie wiem, czy kiedykolwiek powstanie filmy, które tak mocno wpłyną na mnie, jak „Blue Velvet” czy „Twin Peaks”. Choć świat się zmienia, to wciąż pozostaję przekonany, że twórczość Lyncha była czymś wyjątkowym – nie tylko w kinie, ale w całej historii sztuki.
Lynch w swoich wywiadach mówił często o tym, jak ważne jest, by zauważać „obwarzanka, a nie dziurę w nim”. W jego przypadku ta wypowiedź nabiera szczególnego znaczenia. Gdy patrzę na jego dorobek, czuję się, jakbym patrzył na tę dziurę – wypełnioną niezliczonymi wspomnieniami, wrażeniami, emocjami.
Tak, czuję tę pustkę, którą pozostawił. I choć mówi się, że artysta żyje w swojej twórczości, to po jego śmierci pozostaje nam tylko pamięć i jego filmy, które będziemy oglądać w nieskończoność.
Jak pogodzić się z utratą?
Pogodzenie się z tym, że David Lynch już nie stworzy nowego „Twin Peaks” czy nie nakręci kolejnego „Mulholland Drive”, jest prawie niemożliwe. Ale to, co możemy zrobić, to po prostu dziękować za wszystko, co dał nam jego geniusz. I patrzeć na te obrazy, które wciąż mają dla nas głęboki sens, jak zagubiona autostrada – drogowskaz do czegoś, czego nie do końca potrafimy pojąć.
Davidzie Lynchu, dziękuję za każdą wizję, którą podzieliłeś się z nami. Twój świat na zawsze będzie częścią mojego. – Tomasz Wybranowski
Według psychologa Carla Gustava Junga, archetypy są uniwersalnymi wzorcami psychicznymi obecnymi w ludzkiej podświadomości. W "Twin Peaks" odnajdujemy wiele archetypów. To "Cień" - Bob jako projekcja zła ukrytego w ludzkiej psychice i "Persona" - Laura Palmer, której życie podwójne (cnotliwej dziewczyny i osoby prowadzącej rozwiązły styl życia) odzwierciedla walkę między zewnętrznym wizerunkiem a wewnętrzną ciemnością. Anne Jerslev w "Realism and 'The Real' in David Lynch's Twin Peaks" (2001) argumentuje, że Lynch używa tych archetypów, aby badać granice między realnością a nierzeczywistością. Fot. Topolgnussy [Wikipedia]
David Lynch, twórca takich arcydzieł jak „Miasteczko Twin Peaks”, to jeden z najbardziej enigmatycznych reżyserów naszych czasów.
Jego twórczość wnika w najgłębsze zakamarki ludzkiej psychiki i podejmuje trudne pytania o naturę rzeczywistości, duchowości i istnienia.
„Twin Peaks” to nie tylko serial kryminalny, ale także mistyczna podróż, która balansuje na granicy pomiędzy tym, co realne, a tym, co wykracza poza nasze pojmowanie świata. Lynch z każdą sceną kroczy po cienkiej linii, łącząc tajemniczość, niepokój i metafizyczne refleksje.
Tutaj do wysłuchania pierwsza część specjalnego programu „Cienie w jaskini” – radiowego pożegnania Davida Lyncha:
To, co wyróżnia jego dzieło, to zjawisko, które można by określić mianem metafizycznego dualizmu. Miasteczko Twin Peaks to przestrzeń, która jest znacznie więcej niż tylko zbiorowiskiem budynków i postaci. To mikrokosmos, w którym świat zewnętrzny – pełen pozornie normalnych ludzi i wydarzeń – spotyka się z niewidocznymi, transcendentalnymi siłami, które wykraczają poza ludzkie pojmowanie.
Czarna i Biała Chata, które stają się kluczowymi punktami w fabule, są symbolami tego, co ukryte, nieznane, nieuchwytne. Są jak bramy do innych rzeczywistości, w których czas i przestrzeń nie mają już swojej jednoznacznej formy.
Jednym z głównych wątków, które pojawiają się w „Twin Peaks”, jest także niepokojąca walka sił dobra i zła. W postaci Boba, ducha czystego zła, Lynch ukazuje, jak cienka jest granica pomiędzy tym, co „czyste” i „moralne”, a tym, co mroczne i destrukcyjne. Jego obecność nie jest jedynie metaforą zła zewnętrznego, ale również odbiciem ludzkiej psychiki – tej ciemnej strony, którą staramy się ignorować, ale która wciąż wpływa na nasze życie. Siły te wciąż ze sobą walczą, a my, widzowie, stajemy się świadkami tej duchowej bitwy, gdzie nie ma łatwych odpowiedzi.
Lynch bawi się także czasem i przestrzenią. W jego uniwersum wydarzenia nie toczą się w sposób linearny, co dodatkowo podważa nasze tradycyjne wyobrażenie o rzeczywistości. Zamiast tego, czas w „Twin Peaks” jest giętki, zmienny, niemal płynny. To jakby przypomnienie, że nasze życie, tak samo jak ten świat, jest pełne nieuchwytnych momentów, w których czas i przestrzeń zlewają się ze sobą. Ten aspekt twórczości Lyncha zbliża nas do myśli filozoficznych Heideggera, który mówił, że czas jest nie tylko linią, ale także wymiarem, który kształtuje naszą egzystencję.
Nie sposób też pominąć znaczenia tajemnicy, która jest fundamentem nie tylko fabuły, ale całej estetyki „Miasteczka Twin Peaks”. To seria pytań bez odpowiedzi, wskazujących na to, że rzeczywistość sama w sobie jest niepoznawalna. Zamiast szukać prostych wyjaśnień, Lynch stawia nas przed murem nieznanego, zmuszając do zastanowienia się nad tym, czym jest prawda, a czym iluzja. Jego dzieło pokazuje, że to, co widzimy, nie zawsze jest tym, czym się wydaje.
Metafizyka w sensie klasycznym dotyczy tego, co wykracza poza fizyczność świata, tj. pytania o naturę bytu, czasu, przestrzeni i rzeczywistości. W „Twin Peaks” metafizyczne zagadnienia przenikają narrację i estetykę, wyrażając się w takich elementach jak: – dualizm rzeczywistości: Świat przedstawiony to nie tylko codzienność małego miasteczka, ale także przestrzenie transcendentne, jak Czarna i Biała Chata. Zgodnie z analizą Johna Kennetha Muir’a w „The Influence of David Lynch: Iconic Filmmaker and Lasting Legacy” (2015), te miejsca są metaforą ukrytych warstw rzeczywistości i ludzkiej psychiki, oraz – walczące siły dobra i zła: Przedstawione w formie duchowych bytów, takich jak Bob (uosobienie zła) i strażnik Białej Chaty. Według analiz filozoficznych, np. w pracach Marka Fishera („The Weird and the Eerie”, 2016), obecność tych bytów podkreśla, że moralność i duchowość są nierozłączną częścią struktury wszechświata.
Przenikając w głąb „Twin Peaks”, można dostrzec także odniesienia do psychologii Carla Gustava Junga. Lynch niczym psychoterapeuta, bada najgłębsze zakamarki ludzkiej podświadomości, ukazując archetypy, które rządzą naszymi decyzjami i uczuciami.
Postać Laury Palmer, rozdarta między rolą cnotliwej dziewczyny a ukrytą ciemną stroną, to doskonały przykład walki między zewnętrzną persona a wewnętrznym cieniem. W ten sposób Lynch nie tylko stwarza opowieść o zbrodni, ale również o duchowej i psychologicznej ewolucji postaci.
Inspiracje duchowe i religijne także odgrywają tu niebagatelną rolę. Lynch, będący zwolennikiem medytacji transcendentalnej, przenosi te praktyki do swojego dzieła, wykorzystując symbole buddyjskiej Samsary i Nirwany. Czarna Chata staje się miejscem wiecznych narodzin i śmierci, a Biała Chata – przestrzenią, w której możliwe jest wyzwolenie z tego cyklu. To zaproszenie do duchowej refleksji, w której nie tylko świat przedstawiony, ale i nasze własne życie staje się polem do wewnętrznych poszukiwań.
A co z pytaniem o zło? Skąd ono pochodzi? Lynch nie daje jednoznacznej odpowiedzi, pozostawiając nas z pytaniem, które nie ma łatwego rozwiązania. Zło w jego świecie jest nie tylko czymś zewnętrznym, ale także wrośniętym w samą strukturę rzeczywistości. To jak walka dwóch światów – światła i ciemności – z którymi wciąż musimy się mierzyć.
„Miasteczko Twin Peaks” to więc opowieść, która nie kończy się na zwykłym śledztwie. To filozoficzna medytacja nad naturą bytu, dobra i zła, czasu i przestrzeni, w której granice między tym, co realne a transcendentalne, są zacierane. David Lynch stworzył coś, co wykracza poza konwencjonalne kino i telewizję, dając widzowi przestrzeń do duchowych i intelektualnych poszukiwań.
Warto spojrzeć na twórczość wielkiego Davida Lyncha, jako na metafizyczne zaproszenie do refleksji nad tym, co kryje się w cieniu, poza linią rzeczywistości i między wersami metafor.
W tym kontekście pojawia się w finale mój wiersz „Czarny lód nieskończoności duszy” – strofy, które – jak mniemam – mogą stać się kluczem do zrozumienia metafizycznych wątków Lyncha, ukazując, jak zło, czas i przestrzeń mogą przenikać się ze sobą w każdym z nas…
CZARNY LÓD NIESKOŃCZONOŚCI DUSZY
W czerwonych kotarach, w oddechu tajemnicy,
spoglądam w lustro,
gdzie nic nie jest tym, czym się zdaje,
a w sercu noc, która nie zapomina…
„For the last time” – śpiewa Ruth.
Jej głos jak echo, co tli się w martwym powietrzu,
a w kąciku niebieskiej róży kryje się sekret,
którego nikt nie rozwiąże,
bo nikt nie wie, co się wydarzy
po tym, jak rozbłyśnie światło i wszystko
oślepi.
Czas staje w martwym punkcie –
krążące gwiazdy jak zegary bez wskazówek,
a alchemik, który stracił swoją tajemnicę,
zanurza dłoń w nicości, gdzie nie ma już pytań.
Człowiek, niosąc swój cień w mroku,
przechodzi przez drzwi, które nie istnieją,
a miłość – ta, której nie rozerwie nawet śmierć –
wędruje przez oceany czasu, jak złudzenie,
jak nić w labiryncie strefy nicości.
Czarna woda, w której nie odbija się nic,
zamienia się w lód, który naprawdę nie istnieje.
Staję się zagadką, rozwiązywaną tylko przez tych,
którzy wiedzą, jak przejść przez labirynt
z zamkniętymi oczami.
Cień, jak cień, ściga nas przez tę opowieść,
rozpływa się w świecie. A jednak –
ta tajemnica, ten mrok, to wszystko jest
jak melodia, której nie słyszysz. Poczujesz ją
gdy zamilknie. Tajemnica, która nie zna końca,
bo jest ósemką z papierosowego dymu,
kręcącą się na granicy istnienia i nieistnienia.
W finale wszystkie sny splatają się w jedno.
Może ja jestem tym Śniącym? Jung mówił:
Cień to nie wróg, lecz przewodnik.
I oto, w ciszy, rozbrzmiewa śpiew
„For the last time”, ale przecież
to nigdy nie jest koniec.
ILA URBAN powraca po dłuższej przerwie z nową piosenką. "Reklamówka" to pierwszy singiel zapowiadający debiutancką płytę artystki pt. "IV rano”. Radio Wnet objęło patronatem to wydawnictwo a Julia - Curtis w białej sukience - jak o Niej mawiam - była gościem programu Cienie w jaskini.
Właściwie to chyba nie mogło być inaczej. Julia Urban, znana teraz jako ILA URBAN, wyrosła w artystycznym środowisku.
W domu pełnym muzyki pod niebem Jarosławia, dzięki mamie-profesor, która potrafiła zaśpiewać arie Mozarta, krojąc ziemniaki.
Nie mogło się obyć bez pasji do dźwięków i tworzenia ich w bukiety melodii. Z wychowania w trzypokoleniowej rodzinie i ze wspólnego śpiewania w chórach wraz z rodzeństwem, już od najmłodszych lat Julia miała na pewno solidny fundament muzyczny.
Poznajcie nową wschodzącą gwiazdę downtempo/synth pop/trip hop: ILA URBAN!
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Curtisem w białej sukience (jak o Niej mawiam):
Jednak jej droga do płyty „IV Rano” była wyboista, a przejście przez różne etapy życia, od szkoły muzycznej, przez psychologię aż po prowadzenie artystycznej klubokawiarni w Gdańsku, to raczej opowieść o dojrzewaniu, zderzaniu się z rzeczywistością i szukaniu własnego miejsca w świecie dźwięków.
ILA URBAN zapowiada premierę albumu „IV rano”
Choć mama marzyła o tym, by Julia poszła w Jej ślady muzycznych klasyczności, ta postanowiła zaryzykować i wybrać swoją drogę. Psychologia w Trójmieście była chwilowym powrotem do normalności, jednak serce Julii zawsze tęskniło za muzyką. I tak, po latach różnych prób i eksperymentów muzycznych z różnymi ludźmi, pojawił się ten przełomowy moment, który zapoczątkował jej prawdziwą karierę.
Jej współpraca z Andrzejem Figgerem, jej przyjacielem i siostrzeńcem, w końcu zaprowadziła ją na ścieżkę, która w 2023 roku zaowocowała powstaniem dźwiękowych i metaforycznych zrębów albumu „Czwarta Rano”. Pierwsza piosenka z tej płyty powstała zaledwie w trzy godziny – spontaniczność, świeżość, energia. To pewnie te cechy, które słychać w całym albumie. ILA URBAN nie ogranicza się do jednego gatunku – jej muzyka to miks trip-hopowych rytmów, z nutą jazzu, szczyptą elektroniki, synth popowych melodyjności i klasycznych inspiracji. Jak sama mówi, czerpie inspiracje z Massive Attack, Portishead, ale także z klasyki czy literatury, którą Julia pochłania z pasją. Jej pierwszy album, na premierę którego czekam już tak bardzo!, to nie tylko muzyka, ale także emocje – opowieści, które rozgrywają się o czwartej nad ranem, kiedy wszystko wydaje się być w innym wymiarze.
To czas, który pozwala nam usłyszeć więcej, poczuć głębiej, zderzyć się z własnymi myślami i uczuciami. „IV Rano” to zatem album pełen refleksji, ale też energii, które płyną prosto z serca. I mimo, że atmosferyczności i echa muzyczne skądś już znamy, to jednak Julia – Curtis tworzy mozaikę dźwiękową w swoim stylu. Jest słodko – cierpko, jest zmierzchowo – słonecznie, co mnie bardzo odpowiada.
Premiera tej płyty w marcu 2025 roku to moment, który może być początkiem nowego etapu w muzycznej karierze Julii. Czas pokaże, jak daleko zaprowadzi ją ta muzyczna podróż, ale już teraz widać, że to będzie płyta, która zaskoczy niejednego słuchacza.
Jest coś wyjątkowego w tym połączeniu muzyki z codziennością, z doświadczeniami życiowymi, które znalazły swoje odbicie w dźwiękach. ILA URBAN swoją płytą otwiera przestrzeń, w której znajdą się zarówno fani trip-hopowych brzmień, jak i ci, którzy szukają w muzyce czegoś głębszego, autentycznego.
Czekamy na marzec 2025, bo to dopiero początek tej niezwykłej muzycznej podróży. Poniżej znakomity teledysk do najnowszego singla „Reklamówka”, jednego z naszych styczniowych częstograjów Radia Wnet. – Tomasz Wybranowski