Andareda i Believe w audycji Muzyczne IQ

Eksperyment człowiek

Piotr Skałka, lider śląskiej Andaredy, opowiedział o długo oczekiwanym albumie swojej grupy. Płyta „Eksperyment Człowiek” to płyta o wielu wymiarach, skrupulatnie dopracowana. Powinna spodobać się nie tylko fanom rocka progresywnego, ale i tym którzy szukają w tego typu graniu przebojowości. Mirek Gil, współzałożyciel Collage i Believe, ceniony polski gitarzysta i kompozytor, odwiedził studio Radia Wnet i opowiedział o najnowszym albumie Believe. Płyta „The Wyrding Way” jest jedną z najlepiej ocenianych w podsumowujących 2024 rok zestawieniach.  Zapraszamy do odsłuchu.

Tomasz Gron (Kosa Śmierci): miejsce w „10” najlepszych albumów roku Radia Wnet to zaszczyt. Teraz celem są Fryderyki

Kosa Śmierci / Fot. Facebook

Album „Całe miasto śpi” , określony mianem „przełomowego moment w polskim punk rocku”, znalazł się na 9 miejscu corocznego zestawienia zaprezentowanego przez redakcję muzyczną naszej stacji..

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Polskie albumy muzyczne, które zdefiniowały brzmienie roku 2024. Złota „12” Radia Wnet – Tomasz Wybranowski

„Marginalia i degrengolada podmiotu” rozmowa z Krzysztofem Janiszewskim o granicach w poezji, tożsamości i odnalezieniu”

"Prawda – To niewygodny eksponat dam / Przechylających szkło upodlenia" - mówi metaforą bólu współczesności poeta Krzysztof Janiszewski

Krzysztof Janiszewski, znany jako muzyk i wokalista toruńskiego tria Half Light, tworzy poezję pełną melancholii i autorefleksji.

Zbiór wierszy Krzysztofa Janiszewskiego, zatytułowany „Marginalia, czyli degrengolada podmiotu” (pamięci Wojciecha Gutowskiego), to poetycka podróż przez złożony, wewnętrzny świat podmiotu, który balansuje na granicy alienacji, bierności, oraz nieustannego poszukiwania sensu. Krzysztof Janiszewski, znany jako muzyk i wokalista toruńskiego tria Half Light, tworzy poezję pełną melancholii i autorefleksji, której wyrazem są zbiory obrazów i stanów, w których podmiot staje się równocześnie świadkiem i ofiarą swojej dezintegracji.

Wiersze te łączą ze sobą elementy osobistej liryki z refleksją nad kondycją współczesnego człowieka. Już w pierwszym wierszu, „W opakowaniu vintage”, pojawia się motyw przedmiotu, który nosi na sobie ślady przeszłości – jest wyraźnie pobrużdżony, wyblakły, zniszczony, ale wciąż pełen pulsujących dawnych myśli, kiedy był młodszy (ergo: świeższy). To podejście do poezji jako odzwierciedlenie własnej historii, której fizyczna forma staje się nośnikiem przemijania i zapomnienia, jest charakterystyczne dla całego zbioru.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Krzysztofem Janiszewskim:

W utworze „Po remoncie” (z podrozdziału Marginalia miłości), Krzysztof Janiszewski wykorzystuje motyw utraty – utraty bliskiej osoby, a także kawałka siebie, co nadaje intensywnej, wręcz bolesnej osobliwości z zagubieniu, albo… grzechu zaniechania. To liryczne zagubienie w wyniku wewnętrznej przebudowy, prowadzi do konstatacji o utracie pamięci, o usuwaniu śladów przeszłości, które w poetyckim języku nabierają nieuchwytnej formy.

Wiersz ten jest także rozrachunkiem z tym, co zniknęło, a to, co pozostało, wciąż nie jest w stanie zaspokoić potrzeby całościowego zrozumienia.

Motyw alienacji powraca także w „Cierpliwie czekam” (z podrozdziału Alienostan marginalny), gdzie Janiszewski przyzywa obrazy ciemności i szarości, by oddać stan psychicznego wyczerpania, niedotlenienia ducha. Pustka, brak poczucia rzeczywistości oraz niemożność powrotu do pełni życia są tu przedstawione jako kluczowe elementy codziennej egzystencji podmiotu. Liryzm w tym przypadku splata się z krytyką współczesności, pełnej alienacji i braku głębszego sensu.

Zbiór zawiera liczne refleksje filozoficzne, jak w wierszu „Prawda” (z wyimków Trzecia osoba degrengolady), gdzie Janiszewski zmaga się z problemem prawdy jako elementu ukrywanego przez społeczeństwo. Wiersz ten to rodzaj gorzkiej krytyki współczesnych wartości, gdzie prawda jest zakopana, utopiona, ukryta pod powłoką interesów i fałszywych deklaracji.

Prawda –
Nie powinna być owiana tajemnicą
Zakopana w zmarzniętej ziemi
Utopiona w rzece
Zalana betonem
Prawda –
Nie powinna być ukryta
Schowana w korytarzach duszy
Zaszyta w kieszeniach garniturów
Przykryta banknotami
Prawda –
To niewygodny eksponat dam
Przechylających szkło upodlenia
To niemodna rzecz biznesmenów
Dokonujących codziennej aborcji
To smutne –
Prawda

 

Z kolei w „Do Pana Berta” poeta zmienia ton na bardziej ironiczny. W tym wierszu odnajduję dwie płaszczyzny, podziw dla cesarza poetów Zbigniewa Herbarta (z jednej), ale także poeta krytykując twórczość innych poetów i jej pozorną głębię, jednocześnie wyraża pozornie uznanie dla ich artystycznych osiągnięć. To poetycki prztyczek w nos tych, którzy mówią o sobie: wielki poeta! 

Jest to wiersz pełen subtelnej gry słów, w którym Janiszewski bawi się formą, jednocześnie poddając w wątpliwość sensowność artystycznego tworzenia w świecie pełnym chaosu, gdzie unikamy prawdy i chęci skonfrontowania się z naszym prawdziwym obliczem.

Ostatni wiersz, „Spotkanie (i koniec)”, podsumowuje cały zbiór w kontekście samopoznania i wewnętrznej samotności. Pragnienie spotkania z samym sobą, zatrzymania się w czasie, jest tu wyrażone w kontekście niemożności realizacji tej wizji. To smutne, ale i piękne podsumowanie procesu poszukiwania, które często kończy się w samotności, z poczuciem nieosiągalności celu.

Wiersze Krzysztofa Janiszewskiego tworzą obraz poetyckiego świata, w którym dominują zagubienie, samotność i refleksja nad upływającym czasem. To poezja dla tych, którzy potrafią dostrzec w szarości codzienności piękno nieuchwytne, a w chaosie świata – sens ukryty głęboko, w marginesach. Ale droga do pogodzenia z prawdą o sobie i zrzucenia masek daleka i najtrudniejsza do pokonania, choć zależy tylko od nas. 

 

Cierpliwie czekam

Mam zaćmienie słońca
W głowie Szary szum
Ciemność opanowała neurony
Nie czuję –
Ciemna strona księżyca
Wybrzmiała w sercu
Ostatnie dźwięki zamarły
Nie słyszę pulsu –
Za szybą świata jestem
Oderwany od planety
Nierzeczywisty i zdepersonalizowany
Chcę powrócić do życia
Zaczerpnąć powietrza
Nasycić się dźwiękiem
Spojrzeć w lustro
Bez zawrotów głowy
Trudne to i niemożliwe
Dawka wciąż za mała
Cierpliwie czekam
Na powrót – czekam

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Krzysztofem Janiszewskim a albumie „Psychostan”:

 

WŁAŚCIWOŚCI ARTYSTYCZNE

Pod względem artystycznym, zbiór „Marginalia, czyli degrengolada podmiotu” (pamięci Wojciecha Gutowskiego) Krzysztofa Janiszewskiego to dzieło, które z jednej strony wyróżnia się bardzo osobistą, a z drugiej – wyraźnie złożoną i przemyślaną formą. Poezja ta jest głęboko refleksyjna, pełna wewnętrznych sprzeczności i napięć, co sprawia, że jej odbiór wymaga od czytelnika uważności i wnikliwości. Ze trzaskanych szyb wielkich witraży życia poeta stara się złożyć ten jeden, mały, ale … prawdziwy.

 


Jednym z najistotniejszych atutów artystycznych tej poezji jest język. Krzysztof Janiszewski (na zdjęciu) posługuje się nim w sposób bardzo świadomy, tworząc obrazy, które są zarówno mocne, jak i pełne subtelności.
Połączenie prostych, wręcz brutalnych stwierdzeń z bardziej złożonymi, metaforycznymi obrazami nadaje wierszom wyraziste napięcie. Przykładami mogą być frazy takie jak

„W opakowaniu vintage / Pełen dawnych myśli i przeszłych dni”

albo w mistrzowskiej metaforze

„Prawda – To niewygodny eksponat dam / Przechylających szkło upodlenia”,

które łączą konkretne, materialne obrazy z bardziej abstrakcyjnymi refleksjami na temat czasu, prawdy czy egzystencji.

Struktura wierszy również zasługuje na uwagę. Janiszewski w swoich tekstach nie ogranicza się do jednolitej formy, lecz eksperymentuje z rytmem i układem wersów, co potęguje emocjonalny ładunek wierszy. Zastosowanie różnorodnych form i narzędzi literackich – od monotonnych powtórzeń po dynamiczne, niemal fragmentaryczne zestawienia (znakomity „Angielski”) – sprawia, że teksty stają się wielowarstwowe. W niektórych wierszach pojawiają się także elementy liryki obiektywnej, co daje poczucie dystansu do przedstawianych tematów, ale także zwiększa głębię refleksji.

 

Nadto co już napisałem koniecznością staje się dodanie słów o muzyczności zbiory „Marginalia…”.  W swojej poetyckiej książce  Krzysztof Janiszewski wykazuje dużą biegłość w pracy z dźwiękiem i rytmem. Tutaj jego muzyczna dusza daje o sobie znać.

Choć wiersze te są dalekie od klasycznych form metrycznych, to jednak wprowadzenie subtelnych rytmicznych powtórzeń (np. „Cierpliwie czekam Na powrót – czekam”) oraz zabaw z brzmieniem i asonansami sprawia, że teksty nabierają melodyjnego charakteru, który może być zarówno hipnotyzujący, jak i niepokojący.

Kolejnym aspektem, który wyróżnia zbiór, jest jego intensywna emocjonalność, połączona z ironicznym i czasami cynicznym spojrzeniem na współczesną rzeczywistość. Z jednej strony mamy do czynienia z głębokim smutkiem i tęsknotą (jak w wierszach o alienacji i utracie), z drugiej – z ostrożnym, ale wyraźnym krytycyzmem wobec społeczeństwa, które jest przedstawiane w sposób nieco zdehumanizowany (np. „To smutne – Prawda”) oraz z wyraźnym dystansem do ideałów i mitów artystycznych (jak w „Do Pana Berta”).

Zestawienie tych emocji z intelektualną warstwą wierszy nadaje im dodatkową głębię i smaku przetrwania w poprawnej do pokrzyku (porzygania) rzeczywistości. Krzysztof Janiszewski unika dosłowności, poetyckiego bez metaforycznej mikstury w słów nadmiarze, Jego wiersze raczej sugerują niż narzucają gotowe odpowiedzi, co sprawia, że są one otwarte na różnorodne interpretacje.

Poezja ta jest pełna pytań, ale rzadko udziela na nie prostych odpowiedzi, co może zarówno przyciągać, jak i frustrować czytelników szukających jednoznaczności.

Podsumowując, artystyczna wartość zbioru „Marginalia, czyli degrengolada podmiotu” polega na mistrzowskim połączeniu językowej precyzji, emocjonalnej intensywności oraz intelektualnej refleksji. Janiszewski w swojej poezji tworzy przestrzeń dla wielowarstwowej interpretacji, gdzie formy i tematy prowadzą do odkrywania nowych, często trudnych prawd o kondycji ludzkiej.

 

To poezja wymagająca, ale zarazem niezwykle satysfakcjonująca, oferująca głębokie, niejednoznaczne doświadczenie literackie.

Zachęcam do zakupu i porozmawiania z wierszami Krzysztofa Janiszewskiego. Tutaj link do zakupu zbioru „Marginalia i degrengolada podmiotu”

Tomasz Wybranowski

 

Polskie albumy muzyczne, które zdefiniowały brzmienie roku 2024. Złota „12” Radia Wnet – Tomasz Wybranowski

Rok 2024 zapisał się na kartach historii jako wyjątkowy czas dla polskiej sceny muzycznej.

W kalejdoskopie dźwięków i emocji, artyści zaprezentowali albumy, które na nowo definiowały granice gatunków, poruszając zarówno serca, jak i umysły słuchaczy. To był znakomity czas dla polskiego rapu! Hip hop, polski hip hop kryje w sobie prawdziwą, współczesną poezję a królem ich AD 2024 Gedz.

Od głębokich, refleksyjnych tekstów po niezwykle różnorodne aranżacje – każde wydawnictwo przynosiło coś świeżego i intrygującego. Znalazło to odbicie w naszym zestawieniu opartym w większości przypadków na albumach miesiąca Radia Wnet, muzycznych meteorach z Listy Polish Chart redaktora Sławomira Orwata i objawieniach spod dachu znakomitej audycji „Muzyczne IQ” redaktora Radka Rucińskiego. 

Zestawienie najlepszych albumów roku według Radia WNET nie tylko odzwierciedla bogactwo polskiej sceny muzycznej, ale także ukazuje, jak różnorodność brzmień i przekazów wzbogaca nasze muzyczne doświadczenia. Na szczycie listy znalazł się Hedone z poruszającym albumem mistrza Macieja Werka „600 lat samotności”, który wywołał burzę emocji tak pośród krytyków jak i fanów, także tych nowych.

Zaraz za nim uplasował się Witkacjański Palfy Gróf z pełnym surowej szczerości (brzmiącej z bukietów myśli Witkaca) i gitarowych melodii krążkiem „Zużyte wszystko”. Trzecie miejsce na podium przypadło zespołowi The Buffons, którzy zadali ważne pytanie: „Która prawda jest lepsza”.

Każdy z albumów w top 12 – od mocnego, emocjonalnego przekazu „Give Up” Worms of Senses po duchową głębię i metalowe grzmoty „Svrsvm Corda” 2 TM 2,3 – odzwierciedla specyficzne nastroje i wyzwania mijającego roku.

To muzyczna opowieść o naszej rzeczywistości, pełna nadziei, refleksji i nieoczekiwanych zwrotów akcji, która pozostanie w pamięci na długo.

Tutaj do wysłuchania program z opowieścią o platynowej „12”: 


 

 

12. Worms of Senses – „Give Up”

 

Worms of Senses to zespół, który łączy różnorodne gatunki muzyczne (od rocka, math rockprzełamany w  pop, z nutą psychodelii, po nu jazzowe zagrywki i zapach sosu elektroniki). Ich najnowszy album – „Give Up!”, to dzika mieszanka gitarowego brudu, złożonych rytmów i eksperymentalnych brzmień.

„Give Up!” to powrót po latach przerwy. Zespół, który w 2014 roku wydał EPkę „Exhibeat Heart”, reaktywował się w 2023 roku, wypuszczając album „Archives”. Nowy materiał, który pojawił się na „Give Up!”, stanowi wybuch kreatywności, pozbawiony może skomplikowanych przekazów, ale skupiając się na zabawie dźwiękiem i rytmem trio mówi do nas: „Nie ma tu ciężkich znaczeń, to tylko kreatywna wyżywka, aby poczuć się wolnym od przekazów dnia z jednej czy drugiej strony!”

Album promowały single „Body” i „Fade Away”, a także piosenka „Tiger”, która symbolizuje nowy początek i reakcję na współczesną rzeczywistość online. Worms of Senses zaskakują oryginalnością, łącząc różne gatunki w intrygującą całość, której nie sposób zapomnieć. Tworzą go Michał Maślak – wokale, gitary, synthy; Rafał Miciński – bas, fx i Piotr Jeziorko – perkusja, synthy, pady.

 

 

11. Millenium – „Hope Dies Last”

Millennium to zespół, który w kwestii rocka progresywnego zyskał u mojej opinii już dawno miano profesorskiego. „Hope Dies Last” to prawdopodobnie nie tylko jeden z najlepszych albumów tej formacji, a także jedna z najlepszych płyt w tym gatunku w XXI wieku. I nie piszę tylko o polskim prog – pletku! Po dwóch latach od nieco poszukującej i eksperymentalnej po drogach surowości „Tales From Imaginary Movies”, krakowska formacja powróciła z nowym materiałem.

Skład z kwintetu wzrósł do sekstetu. Sprawcą tego Łukasz Płatek, arcymistrz fletu poprzecznego i saksofonu tenorowego. To kluczowa zmiana, która nadaje albumowi wyjątkowy charakter.

Jak przystało na Millenium, płyta ma charakter konceptualny, oparty na znanych życiowych cytatach, które przewijają się w tytułach utworów. Liryka jest głęboka, pełna smutku, ale i nadziei – zwłaszcza w tytułowym „Hope Dies Last”. Muzycznie zespół oferuje to, co fani kochają – melodyjne, rozbudowane kompozycje, stawiające na nastrój i atmosferę, z solówkami głównie gitarowymi i klawiszowymi. Nowością są flet i saksofon, które dodają lekkości i delikatności, szczególnie w utworze „Rise Like a Phoenix From the Ashes”. Te bardziej rytmiczne, funkowe kawałki bronią się świetnie, zwłaszcza dzięki obecności instrumentów dętych.

Jednak najbardziej zapada w pamięć utwór tytułowy – „Hope Dies Last” – z piękną, rzewną melodią, wzbogaconą przejmującymi harmoniami wokalnymi i cudownymi solówkami.

Zaskoczeniem na płycie jest „Carpe Diem”, który wprowadza taneczną, synth-popową atmosferę lat 80-tych. To zupełnie nie – Millenijna kompozycja, ale za tę lekką i szlagierową odmienność zespół zasługuje na pochwały. I trochę depcze po piętach Mariuszowi Dudzie i Riverside!

„Hope Dies Last” to album, który naprawdę wciąga i nie pozwala się uwolnić – jest to jeden z najlepszych krążków Millenium. Dla mnie to ich najlepsza płyta, przebijająca nawet dotychczasowe dwa ulubione przeze mnie „Exist”„Reincarnations” z urzekającym, homeryckim rapsodem „Casino of Love”…

Nie ma Abraxas, gdzie Adam i Szymon, ale – na szczęście wciąż trwa Millenium!!!

Obecnie zespół Millenium tworzą: David Lewandowski – wokale; Piotr Płonka – gitary; Krzysztof Wyrwa – bas; Grzegorz Bauer – perkusja; Ryszard Kramarski – klawisze, gitary akustyczne i Łukasz Płatek – flet, saksofon tenorowy

 

 

10. M2Schron – „O co bieda?”

M2Schron to zespół, który wyłamuje się z tradycyjnych schematów muzycznych, tworząc brzmienie na pograniczu rapu, rocka i alternatywy. Ich album „O co bieda?” to prawdziwa eksplozja energii i emocji, której nie sposób zignorować. Zespół w swojej twórczości nie tylko bawi się różnymi gatunkami muzycznymi, ale także angażuje słuchacza w głębokie refleksje nad współczesnym społeczeństwem. Jak zauważyłem, a ci i owi podali dalej:

Nikt tak nie gra w Polsce i na świecie jak M2Schron! Album „O co bieda?” wyróżnia się oryginalnym połączeniem rapu, nu metalu, funkowego groov’u a do tego beatbox, mocne gitarowe riffy i teksty, których nie sposób zapomnieć! 

Ten cały eklektyczny, niektórzy mawiają mezalians stylów,  daje niezwykle energetyczne brzmienie, pełne kontrastów i zaskakujących zwrotów i nowych muzycznych tropów. Przykładem tej niezwykłej muzycznej fuzji jest (znowu moje) porównanie basu do stylu Flea i Red Hot Chili Peppers, co świetnie oddaje charakterystyczną siłę brzmienia.

Tomasz „Goliash” Goljaszewski, grający na basie, razem z resztą składu M2Schron wprowadza w świat muzyki, która nie boi się łamać tradycji. Ba! Anektuje ją i stwarza bezczelnie „swoje!” I chwała Im za to! 

M2Schron i jego album to prawdziwa muzyczna podróż, która łączy pokolenia, mówiąc o wartościach, które są uniwersalne i ponadczasowe.
Projekt M2Schron powstał w czasie pandemii, kiedy artystyczne aktywności zostały mocno ograniczone. Z potrzeby grania i powrotu do normalności, zespół skupił się na tworzeniu oryginalnej muzyki, która ma dawać poczucie relacji i współdzielenia emocji.

Album „O co bieda?” to nie tylko mocna muzyka, ale także bardzo odważne i szczere teksty, które nie boją się krytykować systemu, rozpasanej władzy i współczesnych realiów społecznych. Zespół nie pozostawia suchej nitki na sytuacji w Polsce, stawiając pytania o przyszłość, wartości i działania tych, którzy mają realny wpływ na naszą rzeczywistość.

To muzyka zaangażowana, pełna emocji, ale też przemyśleń, które nie pozwalają na obojętność.

 

M2Schron to zespół, który wkracza na scenę bez kompleksów, z odwagą komentując to, co dzieje się w kraju. Ich muzyka jest wściekle energetyzna, a jednocześnie skłania do refleksji. Wydawnictwo „O co bieda?” to album, który zyskał szerokie grono odbiorców, a M2Schron to projekt, który wypełnia lukę na polskiej scenie muzycznej, oferując coś, czego dotąd brakowało – połączenie mocnych dźwięków, odważnych tekstów i prawdziwego zaangażowania artystycznego.

Ten mistrzowski zespół tworzą Łukasz „Różal” Różalski – gitara; Tomasz „Goliash” Goljaszewski – mistrz basu; Maciej „Fafa” Filipiak – cajon; Sławek „Esel” Gliszczyński – beatbox; Arek Malawko – perkusja (tutaj uwaga! Na płycie „O co bieda?” zagrał jeszcze poprzedni perkusista Łukasz Świderski) i wielki On – Robert Przybysz – słowa / wokal.

 

 

9. Kosa Śmierci – „Całe miasto śpi” 

Album „Całe miasto śpi” zespołu Kosa Śmierci to przełomowy moment w polskim punk rocku, który zyskuje uznanie jako jeden z głównych kandydatów do tytułu albumu roku w kategorii punk. Zespół wykuł z elementów thrash’u, hard core’a oraz elementów stylistyki zimnej fali, dzieło przekraczające kolejne granice tworzenia świeżej, dynamicznej muzyki.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z zespołem:

 

Krążek ma wyjątkowy charakter, łącząc surowość punkowego grania z mroczną, przestrzenną atmosferą. W efekcie powstał album, który nie tylko stanowi doskonałe wyważenie tych elementów, ale także przyciąga słuchacza emocjonalnym ładunkiem i porusza współczesne problemy społeczne.

Wokalista, gitarzysta i klawiszowiec Michał Karasiński, znany z umiejętności przenoszenia ducha współczesnego, niespokojnego świata na teksty, razem z legendarnym perkusistą Tomaszem Gronem oraz basistą Krzysztofem Pawłowskim, stworzył wyjątkową mieszankę brzmień, które wyróżniają się zarówno siłą, jak i przestrzenią.

Zespół doskonale balansuje między energią punkową a elementami metalu i hard core’a, a wkomponowane klawisze wprowadzają mroczny, niemal gotycki klimat, tworząc niepowtarzalną atmosferę na całym albumie.

Album wyróżnia się także świetną produkcją, która nie traci na mocy i sile przekazu, co zdarza się w przypadku wielu punkowych albumów z niższą jakością nagrań. Produkcja płyty w Case Studio w Aleksandrowie Łódzkim oraz mastering Sławomira Papisa zapewniają jej profesjonalny i pełny brzmienie, co pozwala na pełne wydobycie energii z każdego utworu. Dzięki temu płyta nie tylko brzmi wyjątkowo, ale także ma ogromny potencjał na scenie międzynarodowej.

 

Wśród najważniejszych momentów albumu można wymienić utwory takie jak „Kamień”„Władza”, które pełnią rolę punkowych hymnów, a także niepokojącą i aktualną „Rasputikę”. Kolejnym interesującym punktem na płycie jest cover „Jest Bezpiecznie” puławskiej Siekiery, który zyskuje nowe życie w wykonaniu Kosa Śmierci, nadając temu klasycznemu utworowi świeże brzmienie i nową interpretację.

„Całe miasto śpi” to longplay, który z pewnością znajdzie swoje miejsce w historii polskiego punku, a zespół Kosa Śmierci, dzięki swojej doskonałej muzyce, tekstom i produkcji, już teraz może być uważany za ikonę polskiej sceny muzycznej.

Płyta łączy w sobie wszystkie elementy, które sprawiają, że punk rock jest wciąż żywą, dynamiczną i ważną częścią współczesnej muzyki. Long „Całe miasto śpi” Kosy Śmierci to zdecydowanie album, który będzie w czołówce najważniejszych krążków roku 2024 w Polsce a na pewno numer „1” punkowych propozycji.

 

8. Gedz – „Anatema”

Oto król polskiego hip hop i rapu AD 2024! „Anatema” to kolejny krok w artystycznej podróży Gedza, będący dopełnieniem trylogii rozpoczętej na „Bohemie” i kontynuowanej przez nagrania ze „Staminy”. W tej odsłonie artysta ponownie balansuje pomiędzy introspekcją a społeczną krytyką nie tylko systemu, post – nowoczesności, ale przede wszystkim z podupadającej kondycji społeczeństwa. Gedz, co mnie cieszy, nie zapomina o swoim charakterystycznym stylu.

Konwencja „Anatemy” pozwala nam spojrzeć w głąb siebie, wzbudzając empatię i zrozumienie dla trudności, z jakimi się mierzymy, zwracając przy tym uwagę, jak ważne jest dbanie o zdrowie psychiczne. Całość jest podszyta warstwą groteski i romantycznej ironii, co pozwala na przyswajanie ciężkich tematów w sposób bardziej przystępny i pełen zaskakujących kontrastów.

„Anatema” to muzyczny manifest, w którym Gedz, czyli Jakub Gendźwiłł, przyjmuje postawę buntownika, który staje w opozycji do zastanych norm i wartości mainstreamu i ścieku mediów. To album będący introspektywną podróżą, pełną emocji i pytań o to, co tak naprawdę liczy się w życiu. Gedz w tej płycie zmierza przez swoje osobiste rozważania o samorozwoju, przełamywaniu słabości i wyzwalaniu się z ograniczeń narzuconych przez świat. Jest to artystyczne wyzwanie, które zmusza do refleksji nad tym, w co wierzymy i co naprawdę ma znaczenie, nawet jeśli sam artysta nie zawsze potrafi w pełni uwolnić się od utartych schematów.

„Anatema” to nie tylko muzyka, ale także głęboka refleksja nad kondycją współczesnego człowieka i zdrowiem psychicznym. Gedz stawia pytania o wartość życia, o to, co skrywa się za naszymi lękami, rozczarowaniami i oczekiwaniami.

 

Krążek przypomina emocjonalną karuzelę, na której balansuje artysta i słuchacz między autentycznością a sztuczną kreacją, co przypomina doświadczenie lektur Breta Eastona Ellisa„American Psycho” z ostrzem piętnującym kulturę konsumpcyjną, obsesję na punkcie statusu, marki i wyglądu czy Michela Houellebecqa i dystopijnego „Podziemny kręgu”„Anatema” to dzieło pełne sprzeczności, ale niezwykle wciągające, wręcz hipnotyzujące.

To w kategorii rap / hip hop najlepsza produkcja w Polsce! 


 

 

7. Pablopavo i Ludziki – „Lakuna”

Pablopavo i Ludziki z albumem „Lakuna” prezentują kolejną odsłonę swojej artystycznej podróży, której najnowsze dzieło stanowi naturalny krok w rozwoju ich brzmienia i treści. Sam Paweł Sołtys nie kryje, że jest to najbardziej różnorodna płyta w ich dorobku, co widać zarówno w samej konstrukcji albumu, jak i w podejściu do tworzenia muzyki.

Paweł Sołtys, lider zespołu, w rozmowie o kulisach powstawania „Lakuny” zdradza, jak wiele miejsca w procesie twórczym poświęcono na dopracowanie szczegółów wokalnych, rozwój przestrzeni dla instrumentalistów, a także na przyjęcie swobody, jaką daje tworzenie muzyki ilustracyjnej.

Twórczość Pablopavo od strony słuchacza (piszę o sobie) jest wielkim melodycznym zbiorem oksymoronów. Pawła Sołtysa i muzycznych przyjaciół zdaje się od zawsze cechowały sprzeczności, które artysta z łatwością łączy w harmonijną całość. Lekką formę potrafi obciążyć ciężką, gorzką treścią, naturalizm przeplata z lirycznymi, pełnymi nadziei fragmentami, a mroki ludzkich rozterek rozświetla iskrą głębokiego humanizmu.

Na longplayu „Lakuna” te cechy są obecne, ale stają się jeszcze bardziej wyraziste, wyostrzone tworząc album pełen emocji, które balansują na granicy przeszłości i przyszłości, ilustrując procesy utraty, zacierania i zapominania.

Tytuł płyty, będący zapożyczeniem z łaciny, doskonale odzwierciedla tematykę albumu. „Lakuna” bowiem to ubytek, brak, pewna dziura w narracyjnej potoczystości, która wskazuje na to, co nieosiągalne, co zostało utracone, ale wciąż gdzieś jawi się na dnie pamięci (nagranie „Gdzie jest mój dom”). W tekstach Pawła Sołtysa odnajdujemy obrazy, które mówią o stracie: o domu, który przestał być domem, o miłości, która wygasła, o rozmywających się tożsamościach, o świecie, który przesłania jedynie migoczące czerwone światło na przejściu.

To album pełen nostalgii, tęsknoty za czymś, co już nie istnieje, ale nadal kształtuje nasze postrzeganie rzeczywistości.

Pablopavo w swojej poezji straty odzwierciedla również swoją osobistą refleksję nad czasem, który jest nieuchwytny, który ucieka przez palce. Nawet jeśli artysta potrafi dostrzec chwilę, już ją traci, bo wie, że każda teraźniejszość staje się częścią przeszłości. Taka filozofia obecna jest w całej muzyce – pełnej melancholii, ale i nadziei, pełnej ciepła, ale i chłodnej refleksji.
Wymienię piosenki „Maski”, swoista diagnoza absurdu czasów pandemii, z tekstem, który dociera do głębi społecznych niepokojów, „Jesteśmy bombą” to energetyczny kawałek, który emanuje (proto – quasi) punkową siłą, a wspomniane już „Przetańczone serca” okryte patyna nostalgii świetnie oddają klimat lat 80. i 90. w Polsce.

„Lakuna” to płyta, która na pewno na dłużej zagości w sercach fanów Pablopavo i Ludzików. Pełna mrocznej refleksji, ale i pięknych chwil ulotnej melancholii, nie tylko potwierdza status zespołu jako jednego z najciekawszych na polskiej scenie, ale także wnosi coś zupełnie nowego, świeżego, pełnego emocji. Takiej płyty nie można zignorować – bo choć opowiada o tym, czego już nie ma, jest pełna prawdziwych, dotykalnych uczuć i kliszy naszych pragnień z przeszłości. Pisząc to patrzę na sfatygowany egzemplarz książki Pawła „Nieradość”

 

6. 2 TM 2,3 – „Svrsvm Corda”

Długograj „SVRSVM CORDA” zespołu 2TM2,3 to potężna dawka metalu z głębokim duchowym przesłaniem, który wychodzi daleko poza stereotypy muzyki chrześcijańskiej i „niedzielnego” obcowania z Bogiem z … przymusu albo przyzwyczajenia. Grupa, złożona z doświadczonych muzyków, takich jak Litza, Budzy czy Maleo, prezentuje solidną mieszankę thrash, wysmakowanego metalu i hardcore, które nie tylko przyciągają uwagę, ale także zmieniają perspektywę na muzykę o chrześcijańskim ładunku emocjonalnym.

Na longplayu słychać burzowe, sieczące intensywne riffy, jak w otwierającym utworze „Zwiąż mnie”, gdzie gitary „palą” z mocą, która przywodzi na myśl nie tylko potęgę brzmienia, ale również niemal transcendentny ładunek duchowy. Ten utwór jest prawdziwym manifestem zespołowego ducha, który przywołuje moc Ducha Świętego, gdzie zespół wchodzi w pełne zaangażowanie w swoje powołanie, niosąc z sobą energię, która ma siłę przyciągania i oczyszczenia.

To metalowy album roku 2024!

 

Zwracam też uwagę na fantastyczne partie bębnów Beaty Polak, Krzyżyka i Tomka Goehsa, które w mojej opinii czasami giną w tle, zmniejszając ich pełny potencjał.
Warto również zaznaczyć, że album jest bardzo spójny, a teksty – zbudowane na podstawach psalmów, Ewangelii i osobistej refleksji muyków, którzy dają świadectwo z życia i prawdziwego odnalezienia Boga– świetnie współgrają z muzyką. Płyta zaskakuje swoją dojrzałością i pewnością, które trudno znaleźć w wielu współczesnych metalowych produkcjach.
Mimo że jest pełna agresji i bezkompromisowości, nie brakuje w niej głębokiego przekazu, który nie narzuca się, ale zostaje wykrzyczany z pełnym zaangażowaniem.

To album, który nie udaje, nie szuka tanich chwytów, lecz z pełnym przekonaniem i wiarą wyraża swój muzyczny i duchowy cel.

Skład zespołu 2 Tm 2,3: Robert Litza Friedrich – wokale, gitary, kompozycje; Tomasz Budzy Budzyński – wokale, kompozycje i przeszkadzajki; Darek Maleo Malejonek – kompozycje (część utworów); Krzysztof Kmieta Kmiecik – bas; Robert Drężmak Drężek; Beata Polak – perkusja; Tomasz Krzyżyk Krzyżaniak – perkusja i Tomasz Goehs – perkusja.

 

 

5. EABS – „Reflections of Purple Sun”

EABS i płyta „Reflections of Purple Sun” określam mianem powracającej refleksji nad polskim jazzem. 

Po sukcesie albumu „In Search of a Better Tomorrow”, zespół pod dyrekcją Marka Pędziwiatra szykując szósty album , postanowił wrócić do korzeni – dosłownie i w przenośni. Reflections of Purple Sun to głęboka eksploracja rytmu, która sięga do historii polskiego jazzu, w szczególności do legendarnego albumu Purple Sun Tomasza Stańki.

W przeciwieństwie do wcześniejszych projektów, na tej płycie EABS, czyli Electro-Acoustic Beat Sessions  postawiło na minimalizm – brak gościnnych instrumentalistów i zdecydowany zwrot ku polskiej tradycji jazzowej. Wybór „Purple Sun”, wybitnej płyty w dorobku Tomasza Stańki nagranej pół wieku i dwa lata temu, stanowi hołd dla jednej z najważniejszych postaci w historii polskiego jazzu. Choć dla wielu fanów „Purple Sun” to album rzadko dostępny i nieco zapomniany, zespół podjął się odważnego zadania, by ożywić ten materiał w nowej odsłonie, w dialogu z duchowym dziedzictwem Stańki.

„Reflections of Purple Sun” to album, który opiera się głównie na rytmie – elemencie centralnym w pierwotnym Purple Sun. EABS podjęło się nie tylko muzycznej interpretacji, ale wręcz „refleksji” nad rytmem, co znajduje swoje odzwierciedlenie w tytule płyty. To swoiste odbicie światła, muzycznej energii, która przetrwała 50 lat, w nowym kontekście współczesnego jazzu.

Nagrania miały miejsce w mieszkaniu Tomasza Stańki w Warszawie, w miejscu, które miało szczególną rolę w jego życiu i twórczości. To tam, w krótkim okresie czasu, zespół zarejestrował utwory, korzystając z instrumentów, które były częścią historii Stańki – jak trąbka, którą Kuba Kurek wybrał do nagrań, będąca ostatnim instrumentem dodanym do jego kolekcji przez mistrza. Kurek wyjaśnia, że ta trąbka miała wyjątkowy dźwięk, który idealnie pasował do interpretacji materiału sprzed pół wieku, przetworzonego w duchu współczesnej elektroniki i jazzu.

Album „Reflections of Purple Sun” w wykonaniu EABS to swoisty dialog z pierwowzorem, który nie tylko oddaje hołd kwintetowi Tomasza Stańki, ale i wnosi nową jakość do współczesnej interpretacji jazzu. Program krążka pozostaje wierny oryginałowi – utwory są zagrane w tej samej kolejności, a całość trwa 39 minut (to około trzy mniej niż wersja pierwotna). Zmian jest niewiele, jednak mają one znaczenie. Najbardziej zauważalnym odstępstwem jest solowy, perkusyjny wstęp do utworu tytułowego, który w tej wersji otrzymał dedykację dla Janusza Stefańskiego – legendy polskiej perkusji.

 

To, co wyróżnia tę interpretację, to idealna równowaga między szacunkiem dla oryginału a autorską wizją zespołu spowitą reminiscencjami do „Slavic Spirits”. EABS udało się wprowadzić swoje charakterystyczne brzmienie, nie przekraczając przy tym granicy, która mogłaby naruszyć ducha pierwowzoru. Ich wersja jest nasycona subtelnym współczesnym sznytem, który sprawia, że album brzmi świeżo i aktualnie, a jednocześnie pozostaje wierny klimatycznej głębi i liryzmowi lorda Byrona trąbki – Tomasza Stańki.

Nie sposób nie docenić zarówno samego wyboru tego materiału, jak i precyzyjnej realizacji zamierzenia. EABS w swojej interpretacji zachowuje pewną pokorę wobec muzyki, którą reinterpretują, ale jednocześnie pozwalają sobie na zaznaczenie własnej obecności. To jakby cichy dialog – artystyczna wymiana pomysłów między pokoleniami.

EABS po raz kolejny udowodniło, że jazz nie ma granic, a jego tradycja może być interpretowana na nowo, z szacunkiem do przeszłości, ale z otwartością na eksperymenty dźwiękowe. „Reflections of Purple Sun” – jako jazzowy album roku 2024 – to doskonały przykład, jak można połączyć historyczne dziedzictwo z nowoczesnym podejściem do muzyki.

Arcymistrzowski EABS tworzą Olaf Węgier – saksofon tenorowy, klarnet basowy, perkusja; Jakub Kurek – trąbka, Sequential Take 5; Paweł „Wuja HZG” Stachowiak – gitara basowa; Marcin Rak – perkusja, maszyna perkusyjna i On – lider Marek „Latarnik” Pędziwiatr – Nord Stage 3, Moog Voyager, fortepian akustyczny

4. Kazik Staszewski & Kwartet Proforma – „Po moim trupie”

„Po moim trupie” to pierwsze wspólne wydawnictwo Kazika i zespołu Kwartet ProForma od 2017 roku, które zderza muzyczną dojrzałość z bezkompromisową, pełną napięcia liryczną wymową. Po siedmiu latach od „Tata Kazika kontra Hedora” grupa powraca, jeszcze wyraźniej zaznaczając swoją obecność zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej.

Album to prawdziwa karuzela emocji, pełna nie tylko bezpośrednich odniesień do rzeczywistości społeczno-politycznej, ale także obrazów stagnacji polskiego ducha, który cofa się w grzechu zaniechania.

To płyta, która ukazuje nasz kraj jako wielkie pole bitewne, na którym ciosy wymierzają nie tylko politycy, zajęci wyłącznie walką o poparcie i władzę dla samej władzy, ale i my sami sobie nawzajem zaczadzeni zaklęciami polityków.

Mocna, rockowa poetyka tej płyty nie jest niczym nowym w twórczości Kazika, ale z pewnością zyskuje na wyrazistości. Kwartet ProForma, z instrumentalnym wsparciem, potrafi wznieść się w Kazelotem Kaziczkiem na poziom wymagającej, pełnej emocji muzyki, w której nie brakuje zarówno hardcorowych, ostrych riffów („Smrut”), jak i bardziej subtelnych, introspektywnych momentów („Co najlepszego zrobiłaś”).

 

 

To właśnie w tych chwilach słowa Kazika nabierają głębi, odsłaniając w pełni ich ciężar – teksty są mocne, konkretne, nie zamykają się w łatwej przystępności. Jak w utworze „Uciekam z Polski”, w którym artyści pokazują, jak bardzo kraj tonie w marazmie, niepotrzebnych wojnach politycznych i wewnętrznych konfliktach.

Pan Kazimierz Staszewski jawi się tu jako dojrzały elektryczny bard, który łączy doświadczenie z nową, odświeżoną energią. Choć czasem jego wokal brzmi nieco szorstko, to właśnie te momenty zostają w pamięci – jego zaśpiewy pełne są autentyczności, nie boją się być nieprzyjemne, bo mają coś ważnego do przekazania.

Zespół Kwartet ProForma, jak zwykle, nie boi się ryzyka, bawi się formą, puszczając czasem oko do słuchacza („Łącznik z Lanzarote”). Dzięki temu album „Po moim trupie” nie tylko brzmi świeżo, ale i spójnie – to jeden z najlepszych krążków Kazika w ostatnich latach. No i przejmująca piosenka „Rodzina”. Cierpka, gorzka, ale i piękna płyta, gdzie prawda nie wyziera niesmiało z szafy, ale jest współtwórczynią tej płyty

W skład Kwartetu ProForma wchodzą: Przemysław Lembicz (śpiew, gitara), Piotr Lembicz – (gitara), Wojciech Strzelecki (gitara basowa, śpiew), Marek Wawrzyniak (perkusja, inst. perkusyjne) oraz Marcin Żmuda (instrumenty klawiszowe, śpiew), którzy doskonale balansują między ekspresją a kontemplacją, liryzmem a prześmiewczą groteską nadając albumowi pełnię muzycznego ładunku.

 

 

 

3. The Buffons – „Która prawda jest lepsza”

 

The Buffons to zespół, który z powodzeniem łączy różne gatunki muzyczne, w tym nu metal, funk, rock i rap, tworząc nowatorskie brzmienie, które wyróżnia ich na tle polskiej sceny muzycznej. Lider zespołu, Radosław Suchobieski, jest nie tylko wokalistą i gitarzystą, ale również twórcą wyjątkowych tekstów, które poruszają społeczne i polityczne tematy współczesnej rzeczywistości.

Jego styl pisania jest pełen odwagi, szczerości i wyrazistej krytyki, co sprawia, że jego teksty mają głęboki przekaz. To pokazuje moc całej płyty „Która prawda jest lepsza”. Są to utwory, które łączą złożoność rapowych rytmów i funkowych melodii z mocnymi riffami rockowymi oraz elementami nu metalu. Dzięki temu, jego teksty nie tylko dają do myślenia, ale również wprawiają słuchacza w ruch, tworząc energetyczne i angażujące doświadczenie muzyczne.

The Buffons niczym wprawny witrażysta łączy różne style – szybi, eksperymentując z brzmieniem, co idealnie wpisuje się w nurt nu metalu łącząc ciężkie, gitarowe brzmienie z elementami hip-hopu, rapu i elektroniki. Jednak Radek Suchobieski idzie krok dalej, wzbogacając te wpływy o funkowe groove’y i rockowe riffy, co sprawia, że jego twórczość jest niepowtarzalna.

Muzyka The Buffons jest pełna kontrastów – z jednej strony ciężkie, agresywne gitarowe riffy, z drugiej delikatniejsze, niemal taneczne elementy funkowe czy rapowe linie wokalne, które stanowią swego rodzaju rytmiczną bazę dla bardziej ekspresyjnych fragmentów. To połączenie wybuchowej energii z subtelnymi momentami daje słuchaczowi szeroką gamę emocji, od buntu, przez złość, po refleksję i wewnętrzną walkę.

Teksty Radosława Suchobieskiego – odważne i pełne przekazu

Radosław Suchobieski w swoich tekstach nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów, dotyczących zarówno rzeczywistości społecznej, jak i indywidualnych przeżyć. Jego utwory to często osobiste manifesty, w których komentuje współczesne problemy, takie jak media, polityka, hejt czy kwestie związane z tożsamością i poszukiwaniem własnej drogi. Jego słowa są pełne emocji, a jednocześnie dobrze ułożone i przemyślane, co sprawia, że są zarówno angażujące, jak i intelektualnie stymulujące.

 

 

„Kłamstwo” to przykład utworu, w którym Suchobieski nie boi się ujawniać swoich przemyśleń na temat współczesnej manipulacji medialnej i społecznej. Jego przekaz jest wyrazisty, a muzyka – jak zawsze – intensywna, co pozwala na jeszcze silniejsze odczucie emocjonalne. W innych utworach, takich jak „Prawda” czy „Zarażony”, zespół jeszcze wyraźniej dotyka problemów społecznych i postaw ludzi w dobie cyfryzacji.
Połączenie rapu z rockiem i nu metalem:
Pod względem muzycznym, The Buffons są w pełni świadomi tego, jak łączyć różne style, czerpiąc z bogatego dorobku nu metalu i rap-rocka. Nu metal, który często wykorzystywał elementy rapu, był przestrzenią dla artystów takich jak Linkin Park, Korn czy Limp Bizkit. The Buffons, inspirowani tymi brzmieniami, z powodzeniem rozwijają te techniki w sposób, który nie tylko oddaje hołd klasykom gatunku, ale także wprowadza nowe elementy – m.in. funkowe linie basu i różnorodne techniki wokalne.

Połączenie rapu i rocka w muzyce zespołu pozwala na dużą elastyczność, co sprawia, że ich utwory są zarówno ciężkie, jak i przystępne. Wokal Radosława Suchobieskiego, z jego wyrazistą barwą i charakterystyczną modulacją, doskonale wpisuje się w rytmiczną strukturę, przekazując zarówno agresję, jak i melodię.

Innowacyjne podejście do tekstów rap-funkowych

Warto zwrócić uwagę na innowacyjne podejście Suchobieskiego do pisania tekstów. Jego styl jest głęboko osadzony w tradycji rapu – jest bezpośredni, pełen gry słów i zwinnych rymów – ale z elementami funkowego luzu, które sprawiają, że słowa stają się jeszcze bardziej przyswajalne i płynne. Jego teksty są pełne metafor, ale jednocześnie dość bezpośrednie, co daje im autentyczność.

Zespół The Buffons wprowadza do muzyki elementy kontestacji, buntu wobec dzisiejszego świata, ale także odwołania do indywidualnych doświadczeń, które czynią ich twórczość wyjątkową na polskiej scenie muzycznej.

Teksty Radka, pełne odwagi, refleksji i krytyki współczesnego świata, idealnie wpasowują się w muzykę, którą tworzy z zespołem The Buffons. Połączenie nu metalu, funku, rapu i rocka daje im unikalne miejsce na polskiej scenie muzycznej. Warto śledzić ich karierę, bo zapowiada się, że będą mieli wiele do powiedzenia.

Aktualny skład zespołu The Buffons to: Radosław Suchobieski – gitara, wokal; Grzegorz Hula Ratuszny – gitara prowadząca; Jakub Kulak – bas, wokal i Krzysztof Sokołowski – perkusja.


 

 

2. Palfy Gróf – „Zużyte wszystko”

 

Bardzo długo czekałem na ten album! Co chwila dopingowałem Tomasza Borucha, gitarzystę grupy w tej materii, twierdząc, że „Palfy Gróf to jedyni, prawdziwi i niezłomni obrońcy pamięci Witkaca i Jego Metafor. I wreszcie w wigilię 139. rocznicy urodzin Witkaca oddali w nasze ręce ich minialbum „Wszystko zużyte”. Wszelkie słowa na tej płycie należą do Witkacego, który od początku jest dla Palfy Gróf największą inspiracją.

tutaj do wysłuchania rozmowa z Marcinem Chryczykiem:

 

Album został nagrany w Tarnowie u Leszka Łuszcza, który również zmiksował, zmasterował i współprodukował tę płytę obok znakomitego basisty Marcina Chryczyka. Obok niego wspomniany już Tomasz Boruch (gitary), Dominik Piejko przy mikrofonach i Kuba Herzig – (perkusja).

Ta płyta ocieka „Nienasyceniem” i pachnie foyer Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem, gdzie duch Witkaca mieszka niezmiennie.

Album „Wszystko zużyte” to kolejny krok w muzycznej podróży zespołu Palfy Gróf, którego historia zaczęła się w 2012 roku, gdy Tomasz Boruch nawiązał współpracę z zespołem. Nazwa grupy nawiązuje do postaci hrabiego Węgierskiego, który próbował odebrać Witkacemu jedną z jego miłości, co stało się punktem wyjścia do połączenia muzyki rockowej z twórczością Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zespół, który początkowo związany był z Teatrem Witkacego w Zakopanem, wykorzystuje tematykę Witkacego jako fundament swojej twórczości, tworząc unikalny pomost między literaturą a muzyką.

Album „Wszystko zużyte” to więc kolejny przykład autentyczności i oryginalności, która jest istotą zarówno w twórczości samego zespołu, jak i w filozofii Tomasza Borucha. W swoich radach dla młodych muzyków podkreśla, że warto być wiernym sobie, nie poddawać się i wybierać mniej spektakularne ścieżki, co – jak pokazuje jego własna kariera – prowadzi do realizacji artystycznych celów.

Album „Wszystko Zużyte” ukazał się 24 lutego 2024 roku, z okazji 139. rocznicy urodzin Witkacego, który od lat stanowi nieocenioną inspirację dla twórców. Płyta jest hołdem dla jego filozofii i twórczości, a każdy tekst na albumie pochodzi właśnie od niego, co nadaje całości wyjątkowego charakteru. Zespół, oddając się w pełni duchowi Witkacego, łączy jego unikalną wrażliwość z nowoczesnym brzmieniem, tworząc muzykę, która porusza zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

Nie wymienię żadnego nagrania, bo to dzieło trzeba smakować w całości. Wymaga skupienia, odrobiny klimatu i powrotu do postaci Witkacego. Nagrania zespołu powinny być lekturą obowiązkową dla licealistów ślęczących nad epokami Modernizmu i Międzywojnia. 

 

„Wszystko Zużyte” to album, który z pewnością zaskoczy słuchaczy. Przeplatające się na płycie poetyckie teksty Witkacego, refleksyjne gitarowe melodie oraz odważne eksperymenty brzmieniowe tworzą coś naprawdę wyjątkowego. To płyta, która może stać się nie tylko muzycznym doświadczeniem, ale również intelektualną podróżą, pełną pytań o kondycję współczesnego świata. To jedno z muzycznych polskich świadectw ostatnich lat.

 

1. Hedone – „600 lat samotności”

 

Bezapelacyjny numer „1” naszego radiowo – Wnetowego zestawienia! Hedone i „600 lat samotności”. O albumie piszę w osobnym artykule naszego portalu.

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania program o albumach z drugiej „10” naszego zestawienia:

 

Tutaj do wysłuchania program o albumach z miejsca 22 – 30 naszego Wnetowego zestawienia:

 

Zatrzymaj czas…

Mr Pollack i Tachion X w Muzycznym IQ.

Marek Kozik i Kuba Wojdyła z Mr Pollack wspominają Jacka Polaka, nieodżałowanego wirtuoza gitary, współzałożyciela grupy. „Siedem Źródeł” to łabędzi śpiew artysty. Płyta została dokończona przez kolegów i wydana już po śmierci przyjaciela. W drugiej części programu tajemniczy Tachion X opowiedzieli o swojej debiutanckiej płycie „5120”. W programie miała miejsce premiera nowego utworu brytyjsko-polskiej grupy Atan. Zapraszamy do odsłuchu.

Najlepsze albumy roku 2024, w którym muzyka nie miała granic. Zestawienie Radia Wnet: miejsca 13 – 21 Tomasz Wybranowski

Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Rok 2024 był wyjątkowy na muzycznej mapie Polski, pełen zaskakujących wydawnictw, które nie tylko zaspokoiły oczekiwania fanów różnych gatunków, ale również wprowadziły świeży powiew do rodzimej sceny

Hip-hop (Otsochodzi i supergrupa STRATA), rock niezależny (Happysad), a także powroty w stylu Tomasza Makowieckiego, stworzyły mozaikę, która w pełni oddaje różnorodność i siłę polskiej muzyki.

Od głębokich, intymnych brzmień (Shagreen, Hoszpital) , po mocne, energetyczne uderzenia (Quiet Sirens, Lesław i Komety) – rok 2024 był doskonały dla tych, którzy szukają prawdziwych emocji i nowatorskich rozwiązań. Czas na kolejną część zestawienia najlepszych albumów Radia WNET – oto płyty (pozycje od 13 d- 21), które zabrały nas w niezapomnianą muzyczną podróż. Wszystkie z nich gościły na antenie Radia Wnet.

Tomasz Wybranowski


Tutaj do wysłuchania program z recenzjami i opowieściami o długograjach z miejsc 13 – 21:


 

21. Pawbeats – „Dzienna”

Po sukcesie krążka „Nocna” muzyk, kompozytor i producent Marcin Pawłowski, znany jako Pawbeats wydał styczniową porą 2024 album „Dzienna”

Longplay to kolejny krajobraz jego producenckich wizji, z eklektyzmem gatunków (często zaskakujących), z paletą ponad dwudziestu gości pełna różnorodnych gości, z których wybijają się nagrania z udziałem Ewy Farny i M(iste)r(a). Polska „Hollywood”, piękny piosenkowy duet Zuzi Jabłońskiej z Piotrem Roguckim „Nie potrzebujesz mnie” czy spieranie na metafory Zeamsone’a i Palucha w jednym z singli promujących album „Rysy”.

Pawbeats jest mistrzem łączenia klasycznego pop z hip-hopem i domieszką akustycznych muzyczności. Ale potrafi zaskoczyć, jak w niezwykłym i nieoczywistym nawet jak dla niego brzmieniu w balladowym „Złap mnie” Przyłuca (najmłodszego reprezentanta QueQuality). Szlagier na lata z albumu to bez wątpienia „Mimo wszystko” z udziałem Sariusem.

No i jeszcze „Skit o Himalajach” z Jakubem Pasteckim który zawojował internet za sprawą teledysku, który został zrealizowany w Himalajach. To – można powiedzieć dosłownie i w przenośni – teledysk najwyżej położony na mapie świata, bo wyżej się nie da. Zresztą Marcin Pawłowski pasjonuje się górami i zapowiadał zdobycie sześciu szczytów Himalajów.

Niektórzy recenzenci wskazywali, że album „Dzienna” cechuje się brakiem jednolitej koncepcji, ale dla mnie to powód do zdecydowanych pochwał. wielostylowe kolaboracje, świeże brzmienie i jak zwykle mistrzowska produkcja to atuty wydawnictwa. Z zestawu 14 nagrań połowa zostanie z nami na dłużej.

20. Hoszpital – „Kowerkot”

 

„Kowerkot” to długo wyczekiwana płyta supergrupy Hoszpital. Po ośmiu latach oczekiwania otrzymaliśmy 12 nagrań, w których opowieść o znoju ciągłego zmagania się z życiem pokazuje zacność i dobroć małych, z pozoru zwykłych radości. To także wezwanie, aby wyłuskać w sobie chęć by dostrzec te dobre chwile. Przepiękną „7/8 wiosny” to pean na cześć życia i miłości.

Michał Bielawski, Adrian Borucki i Paweł Swiernalis mierzą się z walką dzieciństwa i bajkowej sielskości z nieuchronnym dominatem dorosłości. Muzycy Hoszpitala czynią to z gracją niezależnego grania z wielką falą słoneczności, która zaraża i wyzwala usmiech na twarzy. Albumu słucha się z największą przyjemnością.

Michał Bielawski, autor tekstów, intymnie i bardzo delikatnie zaprasza nas do ogrodu Hoszpital, gdzie obawa przed utratą bliskiej osoby (pastelowo smutny „Brzuch”) zbita jest z hymnem do miłości w „7/8 wiosny”…

 

/…/ gdyby to nie była zima

gdyby to nie było ciężko

gdyby to nie było trudna

jesień, zima, jesień /…/

 

Ale potem pojawia się Leśmianowa łąka i nadzieja, że każda miłość daje nam skrzydła. „7/8 wiosny” to jeden ze szlagierów minionego roku i nasz Wnetowo – radiowy częstoGraj pokryty platyną.

Kowerkot” to piosenkowe materie smutku i radości, dojrzałości i młodzieńczej niedojrzałości, słońce i księżyc, sen i bezsenność. Tej płyty należy słuchać sercem. Finał płyty to znakomite „Serce”.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Hoszpital:

W rozmowie ze mną Michał Bielawski przyznał, że „Kowerkot” to longplay – pamiętnik, rodzaj muzycznej kozetki terapeutycznej na której trzeba się wyśpiewać o utracie złudzeń i niewinności, aby uzbrojony w kliszę pięknych chwil pójść dalej!

Najważniejszą piosenką z tego znakomitego albumu jest „Kot”. Rzecz o kocich łzach, przywiązaniu i potrzebie ciepła. I jeszcze ten niezwykły klarnet Pawła Cieślaka. Piękny album na każdą porę roku. Panowie, dziękuję!!!

„Kowerkot to kot w garnku na gazie, który ryzykuje życiem, żeby się ogrzać.” – to piękna metafora naszych zmagań z życiem.

19. Otsochodzi„TThe Grind”

 

Miłosz Stępień, znany wszem i wobec jako Otsochodzi, powrócił z albumem obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mimo wieku mawiam, że rap / hip hop to przyszłość poezji w polskiej muzyce. Chodnikowe metafory przynoszą bowiem nie tylko diagnozę dobry współczesnej, ale przede wszystkim opis nas samych. Szczerze, bez poprawnościowego zadęcia i udawania. Jak mawiał Dr House „wszyscy kłamią”. Tym bardziej trzeba sięgnąć po ten krążek.

W rapie Otschodzi znajdziecie miłość i nienawiść, złość i uspokojenie, jak w życiu na które mamy coraz mniej czasu

Szósty album artysty „TThe Grind”, następca „Tarcho Terroru”, to płyta, która od pierwszego bitu przyciąga uwagę. Otsochodzi posiadł przepis i wiedzę jak techniczną biegłość połączyć z autentyczną, młodzieńczą, brawurową pewnością siebie. Do tego ma w sobie tę jasność świeżości, której brakuje wielu polskim raperom.

Bity są mocne, by nie powiedzieć kolumnowe. z odniesieniami do amerykańskich produkcji z wyraźnymi inspiracjami amerykańskim rapu (tutaj kłania się „diamentowy” Lil Uzi Vert), ale i z wielkim ukłonem dla polskiej klasyki stylu (szacunek do Molesty wyraźnie wyczuwalny).

Muzyki, którą wciąż poznaję (a tak jest z rapem) słucham uchem filologa – poety i sercem. W rymach – metaforach Otsochodzi dużo o odniesionych sukcesach, celach i pragnieniach, miłości i zapasach z życiem.

 

 

Jego sposób łączenia introspekcji z surowym, często brutalnym realizmem sprawia, że nawet ja (+50 utożsamiam się z jego przekazem. Tak jest w porażającym i przebojowym „Wszystko mija” z cytatem z Norbiego i zaskakującą gitarą Piotra Zegzuły. I nie jestem w stanie zdecydować co jest lepsze – bity Lohlqa (Karola Żmijewskiego) czy to jak Otsochodzi składa te linie we współczesny uliczny wiersz.

Miłosz – Otsik nie boi się eksperymentować z formą i brzmieniem, co czyni jego twórczość świeżą i pełną emocji, a jednocześnie przemyślaną pod względem artystycznym.

Są też goście (Oki, Young Igi oraz Taco Hemingway). którzy przydają płycie pieprzności i szlifu. Całość tekstowo, muzycznie i produkcyjnie dopięta na ostatni guzik.

Obok mojego ulubionego „Wszystko mija” w zestawie 16 nagrań zatrzęsienie poetycko – chodnikowych szlagierów. Otwierający „0:00” wpada w ucho od razu, „@champagnepapi” z moralizatorskim Okim warte zapętlenia w odtwarzaczu, że o zamykającymi Czarnych chmurach” z udziałem Young Igiego nie wspominając.

To jedno z najważniejszych i najlepszych produkcji hip-hopowych nie tylko 2024 roku, ale ostatnich pięciu lat.

 

18. happysad – „Pierwsza prosta”

 

Happysad – duma Skarżyska Kamiennej – w minionym roku powróciła z mocą i świetlistym optymizmem z płytą „Pierwsza Prosta”. To dobra pięciolatka dla Kuby Kawalca (przypomnę jego znakomity solowy album „Ślepota” z 2021 roku, w XXX. najważniejszych płyt podsumowania Radia Wnet) i ekipy, że przypomnę „Rekordowo letnie lato” (2019) i retrospektywny przebojowy z rarytasami „Odrzutowce i kowery” (2021).

Teraz Kuba Kawalec i happysad zabrali nas w ekscytującą podróż pełną pozytywnych emocji, nadspodziewanej energii i przemyśleń, które przypominają, że życie to nieustanna droga, z reguły kręta i bolesna, a nie chwilowy trend i tylko piękne chwile.

Ten dziewiąty album zespołu przełamał ich dotychczasowy wizerunek, kreślony kreską nostalgicznych klimatów i zmierzchu, stając się apoteozą radości i hymnem nadziei. Co mnie cieszy, na albumie „Pierwsza prosta” nie stracili swojej charakterystycznej melodyjności,  które z większą ilością słońca i radości łączą w sobie zarówno łagodne, akustyczne brzmienia, jak i energetyczne gitarowe riffy.

Tytułowy utwór otwierający cały album spokojnie wprowadza w atmosferę, aby z każdą chwilą windować eksplozję entuzjazmu i emanację „Élan vital” (z francuskiego „życiowy impet” lub „życiowa siła”).

Kochaj sobie kogo chcesz (był to pierwszy singel) w rockowym anturażu przegania smutek rozstań, zaś Kolory podpowiadają wybór własnej drogi bez porad tych, co z boku i „wiedzą lepiej”. Piosenki Żar” Zostań” przynoszą kontaminację wybuchowej energii z refleksją i przemile smakującą ideą, że warto po prostu być bez zmian, presji i spełniania oczekiwań innych.

Wymienię jeszcze balladęTęskno”, która przypomina, że plątanina dni i nocy to mozaika radości, smutków z towarzyszącą nam wiecznie parą – Panią Zawiłość – Pułapka i Panem Rozterką wyborów.

Rockowo niezależni, choć piosenkowi Happysad albumem Pierwsza Prosta pokazują, że indie rockpop rock mają się w Polsce znakomicie, zaś oni – muzycy są gotowi pokazać, że nawet po dwudziestu latach można opowiadać nowe, wciągające historie – proste, ale pełne znaczenia.

 

A teraz nadchodzi czas na opowieść o trzecim krążku Shagreen „Almost Gone” . To dzieło wybitne w swojej emocjonalnej szczerości i artystycznej dojrzałości. Shagreen niczym poetka baroku, w duchu trenu lub elegii, odważnie stawia pytania o sens straty, żalu i pogodzenia się z nieuniknionym. Jednocześnie oferuje ścieżkę wyjścia – drogę ku akceptacji i nowemu życiu. 

 

Shagreen – Natalia Gadzina – Grochowska. Fot. Amadeusz Andrzejewski

O albumie napisałem i powiedziałem już niemal wszystko.

/…/

Natalia Gadzina – Grochowska, która ukryła się pod pseudonimem Shagreen (polecam lekturę poczciwego Honoriusza Balzaka), nie wyrasta a jest już pierwszą damą polskiej sceny dark wave – industrial z pięknym (bo zmierzchowym) tchnieniem trip hopu i gotyckości. Beth Gibbons czy Tracey Thorn mogą i pewnie już czują Jej oddech. Bo ten album powinien pojawić się na rynku zagranicznym jak najszybciej i to nie tylko dlatego, że Shagreen śpiewa w języku autora „Pieśni Osjana”. /…./ Pełną recenzję przeczytasz tutaj: Spotkanie z Shagreen. Album „Almost Gone” kandydatem do miana „płyty roku 2024” – poleca Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Natalią – Shagreen:

 

17. Shagreen – „Almost Gone”

 

16. Wojtek Mazolewski Quintet „Beautiful People”

Skrzący się jazzem i pięknym kontrabasem album „Beautiful People” Wojtka Mazolewskiego to duchowa podróż w świat współczesnego jazzu, głęboko zakorzenionego w tożsamości WMQ, przy jednoczesnym zachowaniu muzycznych korzeni, ale w innych tonacjach i barwach harmonii.

Wojtek Mazolewski, jako lider zespołu i kontrabasista, od lat łączy ze swoimi utytułowanymi muzykami tradycyjny jazz z elementami swoich refleksji na temat muzyki, czasu i życia. Ta mozaika pachnie mi starymi, dobrymi polskimi filmami z czarno – białym obrazem, momentem gdy odkrywałem Komedę i Stańkę. Ta emocjonalna mozaika zaskakuje zabawą z rytmem, a zarazem hipnotyzujące brzmieniem saksofonu Piotra Chęckiego i trąbką Oscara Toraka. To przede wszystkim ich zasługa, że uruchamia się wyobraźnia i marzenia. 

Kompozycje takie jak Purple Space (miraże pustynne przed wieczorem), Live Spirit inwokacja do epopei życiowej energii bez skrępowania w muzyce i opoka tej płyty „New Energy, z zapadającym w pamięć saksofonem Piotra Chęckiego to najmocniejsze momenty tego longplaya.

Wojtek Mazolewski w jednym z wywiadów przed premierą płyty powiedział:

Beautiful People to dla nas nowe otwarcie. Po wielu koncertach, które zagraliśmy wspólnie, weszliśmy do studia i uchwyciliśmy tam nasze emocje, to, co czuliśmy, nasze podejście do życia i świata. Każdy utwór na albumie odzwierciedla nasze doświadczenia, ale przede wszystkim energię, która nas połączyła jako zespół.”

Gilles Peterson z radia BBC wyraził wielkie uznanie dla twórczości Mazolewskiego, mówiąc:

„Love Wojtek’s jazz lens… a leading light … bringing Polish jazz back into the limelight!” / „Uwielbiam jazzowe spojrzenie Wojtka… jest wiodącą postacią… przywracającą polski jazz na światło reflektorów!”

Album przywraca wiarę w subtelności ducha, moc wspomnień i siły brzmieniowych kalek przeszłości, które zawiera muzyka: Wojtka Mazolewskiego (kontrabas), Marcela Balinskiego (piano), Piotra Chęckiego (saksofon), Oscara Toroka (trąbka) i Tymka Papiora (perkusja).

15. Strata – „Subaru”

 

Znakomitymi produkcjami rap / hip – hop obrodził w Polsce rok 2024. To kolejny przykład, który mogę określić, jako osoba +50, która uczy się estetyki hip hopu, jako pełny różnorodności, niejednorodny i eksperymentalny krążek w ramie wielkiej bezkompromisowości i muzycznych granic.

Na „15” projekt niezwykły skryty pod nazwą STRATA. To efekt twórczych działań trzech artystów wywodzących się z różnych odłamów i gatunkowości hip-hopu W rolach głównych Hades, Kosi (JWP) producenta 2k88.

Nagrania z „Subaru” przenikają muzyczne kosmosy, gdzie napotkamy hip – balladowe zwroty z autotune’em, klasyczną rap – chodnikową nawijkę z tekstami, które kładą na łopatki nagradzanych przez mainstream poetów, wreszcie często eksperymentalne, basowe poszumy. Produkcja mistrzowska 2k88. Chwilę o nim.

 

2k88, właściwie Przemysław Jankowiak, zyskał zasłużony rozgłos dzięki wszechstronności i unikalnemu podejściu do kordu tworzenia muzyki.  Niczym wprawny witrażysta wtapia w wielkie dzieło hip-hop,dubstep, drum & bass z domieszką ambientowych przestrzeni czy muzyki jamajskiej.

Przemek 2k88 mistrz Jankowiak, tak mawiam o nim od czasu, gdy usłyszałem „Sadzę” Moniki Brodki, którą produkował.

Na „Subaru” od razu wyróżnia się przestrzenny (Batman), trapowa „Klatki po klubowy „Kwit”. Dla mnie opisem mistrzowskim całego albumu jest nagranie „Radary”. Materiał jest surowy, dynamiczny i emocjonalnie intensywny, a metafory odważne, chodnikowe i szczere… Nikt nie powie wprost bez ogródek o Tobie i świecie, ale i sobie co artysta hip hopowy w Polsce

STRATA to dzieło, które unika kompromisów i jeńców nie bierze. Słowa samego 2k88, który poproszony został o opowieść o płycie, mówią same za siebie:

To płyta śmietnik myśli, uliczna i brudna do bólu”.


 

Quiet Sirence z albumem "The Story of No Reverse" zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem. Tomasz Wybranowski

Teraz przechodzę do formacji Quiet Sirens i ich magicznej opowieści z bezpowrotności. Album „The Story of No Reverse” był długograjem listopada Radia Wnet.  O tej płycie napisałem m.in.:

/…/Quiet Sirence z albumem „The Story of No Reverse” zasłużenie zyskało uznanie krytyków muzycznych i słuchaczy, nie tylko jako wyjątkowe doświadczenie artystyczne na polskiej scenie muzycznej, ale także za nową jakość, którą określam cross art rockiem./…/

Tutaj do przeczytania cała recenzja: Quiet Sirens! Nazywam ich muzykę cross art rockiem!”

 

image description

14. Quiet Sirens – „Story of No Reverse”

Tutaj do wysłuchania rozmowa z muzykami Quiet Sirens:

 

 

13. Komety – „Ostatnie okrążenie”

Lesław znowu z Kometami powrócił na ziemski i polski nieboskłon. Długograj „Ostatnie okrążenie” to znakomity powrót do rockowych korzeni, szlagierowości formacji z totalną zwięzłością.

12 nagrań i ledwie 25 minut z sekundami, więc Lesław z kompanią serwuje nam szybką podróż prezentując na krótkich przystankach wszystko, co w rockowym graniu najważniejsze z nutą wspomnień klasycznych gitarowych brzmień.

Otwierająca album Ludzka istota poraża basowym transem i bajkowo zadziwia dźwiękiem ksylofonu. „Ktoś” to muzyczna rocko-polifonika ze skrzypcami i fletem, zaś „Paul Weller” to dla mnie jeden z klasyków roku 2024. Galopująca melodia i stadionowy Lesław, który zdaje się przeniósł nas (i siebie) na przełom lat 90. i XXI wieku. Bajecznie!

Zamykający album Pierwsze ostrzeżenie” rockowo zostawia chęć na więcej, bo refren zostaje na dłużej w uchu i dźwięczy w głowie. Lesław i Komety nie zatrzymują się i z żelazną konsekwencją strzegą swojego stylu. I nie przeszkadza mi fakt, że brzmią jak Komety sprzed lat! W ich przypadku to walor a nie zarzut! Są swoi, autentyczni a powoli poszerzają krąg słuchaczy o młodsze pokolenia.

 

Obecny skład zespołu Komety to Lesław Strybel – wokal, gitara (lider i założyciel zespołu), Wojciech Traczyk – gitara basowaHubert Gajewski – perkusja. 

CIĄG DALSZY NASTĄPI W OPOWIEŚCIACH O PIERWSZEJ „12” ALBUMÓW ROKU 2024 RADIA WNET – Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 22 – 29:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 30 – 40:

 

Tutaj do wysłuchania programy z albumami od miejsc 41 – 50:

 

 

Trzecia dziesiątka najlepszych albumów 2024 roku Radia Wnet. Od Coals, Mary po SOUNDSCAPE – część 3 Tomasz Wybranowski

NAJLEPSZE ALBUMY ROKU 2024 W OPINII RADIA WNET

Nadszedł czas, by przyjrzeć się trzeciej dziesiątce najbardziej niezwykłych polskich albumów, które wyróżniły się w 2024 roku.

 Po wspomnieniu albumu, który otworzył naszą podróż – Sanatorium Coals, a także takich artystów jak Tomasz Makowiecki, Matylda / Łukasiewicz, czy Skubas, przechodzimy do kolejnych fascynujących projektów.

W tej części zestawienia na uwagę zasługują zarówno muzycy poszukujący nowych brzmień, jak i ci, którzy wciąż z pasją eksplorują polską tradycję i współczesną muzyczną scenę. Wśród nich znajdziemy takich artystów jak Brodka, Mary, SOUNDSCAPE, a także Narrenturm, którzy wprowadzają nas w coraz głębsze rejony muzycznej eksperymentacji, zachwycając swoją oryginalnością i emocjonalnym ładunkiem. Przygotujcie się na kolejną porcję niezwykłych, Made in Polska brzmień!

Tomasz Wybranowski 


Tutaj do wysłuchania program z opowieściami o albumach z III dziesiątki najważniejszych wydawnictw 2024:


 

 

30. Coals – „Sanatorium”

Duet Kacha (Katarzyna Kowalczyk) i Lucassi (Łukasz Rozmysłowski), po dwóch latach przerwy wydali nowy, już trzeci album „Sanatorium”, który zawiera 14 onirycznych piosenek.  Coals zyskał popularność dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi, łączącemu elektronikę z alternatywnym popem.

Zespół eksperymentuje z różnymi konwencjami muzycznymi, rytmami i wokalnymi szatami, tworząc mieszankę nostalgii, niepokoju i nadziei.

 

29. Tomasz Makowiecki – „Bailando”

 

Tomasz Makowiecki, po 11 latach przerwy, powrócił z nowym albumem „Bailando”. Longplay spotkał się z gorącym odbiorem zarówno ze strony fanów, jak i krytyków. Ja sam z niecierpliwością czekałem na tę premierę! Tomek łącząc elementy znane z jego dotychczasowej twórczości z nowatorskimi rozwiązaniami kompozycyjnymi i piosenkowym pięknym pejzażem umacnia swoją niezachwianą pozycję na scenie. „Bailando” ukazuje dojrzałość artysty i jego narracyjny rozmach.

Tomasz Makowiecki, który zyskał popularność po udziale w programie „Idol”, przez lata rozwijał swoją karierę, wydając takie albumy jak „Makowiecki Band” (2003), „Piosenki na nie” (2005), oraz współpracując z Myslovitz. Po kilku latach przerwy w 2013 roku wydał album „Moizm”. Po ponad dekadzie zaskoczył słuchaczy znakomitym „Bailando”.

W wywiadzie Makowiecki przyznał, że w pewnym momencie rozważał zakończenie kariery muzycznej, ale ostatecznie postanowił kontynuować twórczość, zrozumiawszy, jak ważna jest dla niego muzyka i jak wielkie ma wsparcie od fanów.

Nostalgiczny utwór „I co?” otwiera nową płytę Tomasza Makowieckiego i od razu wprowadza nas w elektro popowy klimat, którego ciepłota nie jest zbyt radosna, ani zbyt smutna. Więcej słońca dostajemy w „Bardziej niż zwykle”, gdzie pojawia się saksofon. 80’ove brzmienia przenikają do synth popowej materii z domieszką zmierzchu „Warszawy Wschodniej„.

Urzeka świetlista i przestrzenna piosenka „Gary Hell”, która w chłodzie interpretacji pokazuje moc Makowieckiego – poety.

 

Na albumie Tomek Makowiecki zaprosił gości. W tym gronie m.in. Katarzyna Nosowska. Ale mnie zachwyciła Julia Wieniawa, która w delikatnym, bardzo kameralnym utworze „Na paluszkach”, kontrastując z głosem Tomka przydała uroku tej piosence. W finale electro „Słońce nie przestaje świecić w nocy” i optymistyczne „Wiem, że to nie koniec”.

„Bailando” to płyta, która płynie w równym tempie, osadzona na popowych podkładach w różnych nastrojach i metrum. „Bailando” może zwiastować taneczny klimat, ale niech to Was nie zwiedzie! Ta płyta to bardziej smutek i tęsknota za utraconymi chwilami z przeszłości, za dniami pełnymi emocji i beztroski.

Owa, nieco gorzka, baza nostalgii, która tworzy fundament każdej piosenki czyni album „Bailando” zjawiskowym i wyjątkowym.

„Bailando” więc to nie tylko powrót artysty, ale i wyjątkowa opowieść muzyczna, która wciąga słuchacza w emocjonalną podróż. Po prostu znakomity pop – jak dawniej, jak drzewiej!

Odzyskaliśmy Wielkiego Artystę. Strefa muzyczności Made In Polska poszerza się o kolejną niezwykłą przestrzeń. Tomku z mojej strony autentyczna wdzięczność, zachwyt i nadzieja na więcej!

 

28. Matylda / Łukasiewicz – „Matka”

 

Projekt Radka Łukasiewicz i Matyldy Damięckiej muszę zestawić z supergrupą Polskie Znaki i albumem „Rzeczy ostatnie”. Dlaczego? Bowiem na debiutanckim krążku „Matka” refleksja nad współczesnym światem i tożsamością z eschatologią dominuje. Przeraża, zachwyca i godzi człowieka – słuchacza z tym, co nieuniknione.

Zarówno album Rzeczy ostatnie, jak i Matka” są głęboko osadzone w analizie emocji i społecznych schematów. W Matce” Matylda i Radek poruszakwestie związane z rolami płci i społecznymi oczekiwaniami wobec kobiet i mężczyzn, kiedy w „Rzeczach ostatnich” z kolei słuchacz staje przed pytaniem o naszą rolę w świecie, pełnym niepokoju i zagubienia.

W obu przypadkach chodzi o wyjście poza schematy, przełamywanie tabu i akceptację inności.

„Matka” to album, który w sposób odważny i szczery bada tematykę społeczną, w tym licznych stereotypów. Piosenka tytułowa niesie ze sobą silne przesłanie o rozczarowaniu i buncie. Na płycie autentyczność wyraża się także poprzez emocjonalność i szczerość wokali Matyldy Damięckiej, które czasami nie są technicznie doskonałe, ale pełne prawdy i głębi.

 

„Zbiorowa terapia to kluczowe słowa, jak mówią oboje twórcy Matylda i Radek – odnoszą się do procesu tworzenia tego albumu. Łukasiewicz podkreśla, że ich muzyka ma na celu otwarcie emocji słuchaczy i pokazanie, że nie są oni sami w swoich przeżyciach.

Album warty nie tylko słuchania, ale i posiadania na własność, aby wracać do niego w chwilach, kiedy nasze egzystencjalne wątpliwości egoistycznie wpychają nas na piedestał cierpienia świata, kiedy – tak naprawdę – inni przeżywają to samo… Także samotnie…

 

 

27. Skubas – „W ogień”

 

Album „W ogień” Radka Skubasa Skubaja, wydany po kilkuletniej przerwie, to projekt pełen emocji i refleksji nad miłością, życiem i relacjami. Skubas, choć nie jest debiutantem, wciąż potrafi zaskoczyć świeżością i autentycznością.  Płyta ukazuje różne oblicza i konteksty ognia – zarówno niszczycielskiego żywiołu, ale i pożądanego symbolu pragnienie. Skubas porusza tematy miłości do miejsc, samego siebie, utraconej i oczekiwanej miłości, a także miłości ojca do syna.

Minęło już trochę czasu od kiedy w 2012 roku Skubas z zadumą nucił „Linoskoczka”, a potem w gitarowej prostocie wyznawał przeszywająco szczerze „Nie mam dla ciebie miłości”. Jego nowy album W ogień odzwierciedla skrajne twarze żywiołu, który bywa niszczycielski trawiąc wszystko na swojej drodze, a jednocześnie ogrzewa stając się symbolem pożądania.

Płonienie są nieprzewidywalne, palą się nierówno tak jak czwarte wydawnictwo Radka Skubaja.

Na longplayu „W ogień” Radka Skubasa Skubaja, mimo wieloletniego doświadczenia artysty, zaskakuje świeżością i młodzieńczą autentycznością, choć zdobiona ranami czasu. Jego teksty, pełne emocji i życiowej mądrości, unikają moralizatorstwa, a album odznacza się dojrzałością i odwagą. Muzycznie wydawnictwo łączy folk, blues, rock oraz elektronikę, a momenty euforyczne przeplatają się z bardziej balladowymi, co odzwierciedla zmienność życia.

Słów kilka o gościach. W tym gronie Krzysztof Zalewski, Kasia Sienkiewicz i Dawid Tyszkowski, którzy wnieśli świeżość i dobrze zakomponowali się z wizją autora.

„W ogień” to tropy wiodące od miłości do miejsc kochanych i siebie, przez utraconą i oczekiwaną miłość, aż po topos miłości ojca do syna. „Wracam do domu”, przypomina pióro i sznyt Wojciecha Młynarskiego, przejmujące „Co tylko chcesz” czy wyznanie „Jedyny syn” to ozdoby płyty.

Album „W ogień” to przykład – jak mawiam – „heroizm na dzisiejsze czasy”, w którym Skubas odważa się zmierzyć z żywiołem ognia, starając się go okiełznać, nie tracąc przy tym swojej autentyczności.

 

 

26. Joanna Wojtkiewicz i Mateusz Kaszuba – „Komeda – „Romanse” EP-ka

 

Album Komeda: Romanse autorstwa Joanny Wojtkiewicz i Mateusza Kaszuby to subtelna reinterpretacja mniej znanych kompozycji Krzysztofa Komedy, jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów jazzowych.

Ten intymny, a chwilami oniryczny mini album powstał z chęci oddania intymnego charakteru tych utworów, przy minimalnym składzie. Tylko fortepian i głos tworzą ten melancholijny i liryczny zarazem landszaft.

Joanna Wojtkiewicz, wokalistka o silnej ekspresji, oraz Mateusz Kaszuba, pianista jazzowy, interpretują piosenki Komedy w sposób prosty, ale głęboki, zachowując ich emocjonalny ładunek.

W swoim jazzowym debiucie dwójka młodych artystów uchwyciła esencję kompozycji wielkiego Komedy, bez potrzeby by chwytać się przebojowości. Są wielcy, bowiem skoncentrowali się na atmosferze, nastroju i subtelnych brzmieniach.

Głos Joanny Wojtkiewicz znakomicie współgra z wirtuozerskim fortepianem Mateusza Kaszuby, a to tworzy spójną całość. To niezwykle udany projekt, który łączy klasyczne kompozycje z nowoczesnym podejściem do jazzu. Czekam na duży krążek w 2025 roku.

 

25. Brodka – „Wawa”

 

Powstanie Warszawskie inspiruje nowe pokolenia polskich artystów i muzyków. Miniony rok przyniósł znakomity krążek „WAWA”, album sygnowany przez Monikę Brodkę. Wydawnictwo jest wyjątkowym projektem upamiętniającym 80. rocznicę Powstania Warszawskiego. Album, który zaskakuje zróżnicowaniem dźwięków i metafor, gdzie Monika Brodka jest tak naprawdę przewodnikiem niż główną postacią płyty. „WAWA” łączy w sobie potoczyście wizje przeszłości z teraźniejszością muzyczną w alternatywnych i jazzowych kontekstach i nawiązaniach.

Monika Brodka oddaje głos różno stylowej muzyce, gościom i samej Warszawie. To nie tylko muzyczny hołd dla stolicy Polski i opowieść o jej skomplikowanej historii, ale przede wszystkim przyczynek do odpowiedzi na pytanie „Kim Warszawa jest dla nas, współczesnych”.

Płyta zadowoli największych muzycznych malkontentów. Poraża różnorodnością gatunków, bo oprócz pop, rocka jest i punkowe granie, oraz jazzowe elementy. Jest Wojna!z repertuaru Brygady Kryzys w brawurowej wersji WaluśKraksaKryzys a obok interpretacja Moniki Brodki Spotkania z Warszawą” z repertuaru królowej polskiej piosenki Ireny Santor.

Mnie zachwyciły instrumentalne nagrania jazzowych Wrocławian z EABS, którzy wyczarowali swoją wersję „Snu o Warszawie” Czesława Niemena czy psychodeliczna i jeszcze mroczniejsza wersja „Warszawy” Davida Bowie w wykonaniu zespołu Księżyc z udziałem Brodki.

Znajdziemy też odrobinę rapu z energetycznym Hadesem („Moja droga”) i wspaniały, eksperymentalny Hejnał Warszawski” w wykonaniu Marcina Maseckiego i Sama Gendela.

Długograj jest wielowymiarowym dziełem wymagającym uwagi, który z każdą odsłoną przynosi nowe emocje i znaczenia. To rodzaj muzycznej wędrówki przez tożsamość, historię i symboliczność Warszawy. „WAWA” to nadzwyczajny koncept – album, który wciąga słuchacza w sieć subtelnej refleksji nad historią, współczesnością i przyszłością stolicy.

 

24. Mary – „Widy styczniowe”

 

Mary – muzyczna podróż w głąb polskiej tradycji i mrocznych legend

Kibicuję grupie Mary od momentu, kiedy usłyszałem ich debiutancką EP-kę „Mary”. Zespół założony przez Oskara Gowina i Jakuba Regulskiego to powiew świeżości na polskiej scenie muzycznej. Ich twórczość to unikalna mieszanka black metalu, hardcore’a i punka, podana w charakterystycznym dla Mar (zwidów somnambulicznych, albo przyrządu na które kładziemy truchła) , polskim stylu, gdzie pobrzmiewają słowiańskie echa.

Najnowszy album zespołu „Widy styczniowe”, to dzieło, które śmiało można przyrównać do przełomowego debiutu Lao Che „Gusła”. Muzyczna podróż w przeszłość, wypełniona ludowymi odniesieniami i atmosferą m.in. mojej ukochanej Zamojszczyzny, oferuje coś więcej niż tylko muzykę – to pełnoprawna opowieść, zakorzeniona w polskiej kulturze i tradycji.

 

„Czartowe Pole” – serce płyty

Jednym z najważniejszych punktów albumu jest trzeci singiel, Czartowe Pole. Utwór ten to nie tylko muzyczna perła, ale także fundament całej płyty. Opowiada on o legendzie z Roztocza – o przeklętej karczmie, która zapadła się pod ziemię, oraz o skrzypku zmuszonym przez diabły do wiecznej gry. Ta opowieść, bogata w mroczne metafory, sięga korzeniami polskiej tradycji i ludowych podań. Co więcej, tekst utworu inspirowany jest wierszem Bolesława LeśmianaKarczma”, co dodaje mu literackiego sznytu i głębi.

Nie sposób pominąć gościnnego występu Tuji Szmaragd, charyzmatycznej wokalistki zespołu Wij, która swoimi wokalami nadała temu utworowi mistycznego charakteru. Muzycznie kompozycja nawiązuje do ludowych melodii, które polscy romantycy wynieśli na piedestał, a w interpretacji Mary zyskują nowoczesny, choć surowy wydźwięk.

Mary – archetypiczny głos polskiej wsi i jej mroczne oblicze z rebelią w tle

Mary to zespół, który śmiało sięga po tematykę polskiej wsi, jej tradycji, legend i wierzeń. Gusła, przesądy, a także historie morderstw, głodu i rebelii – wszystko to składa się na niepokojącą, ale fascynującą narrację albumu. Wiele utworów opowiada o sielskiej wsi, jednak ukazanej w jej brutalnym, XIX- i XX-wiecznym wydaniu. Przykładem tego jest kawałek „Wyzwolenie kosiarza”, traktujący o buncie chłopów przeciw wyższym klasom.

Pod tym względem Widy styczniowe przypominają album „Murder Ballads” Nicka Cave’a – Mary opowiadają mroczne historie, które jednocześnie przerażają i fascynują. Każdy utwór to osobna opowieść, której korzenie tkwią w polskiej historii i kulturze. Wspólnym mianownikiem jest jednak zawsze wieś – miejsce magii, przesądów i dramatycznych wydarzeń, ale – to warto podkreślić – jako tło i punkt wyjścia ku współczesnym refleksjom.

Siłą Mary jest ich kolektywna pasja i umiejętność łączenia różnych światów. Trzon zespołu stanowią Oskar Gowin i Jakub Regulski. 

Mary to grupa, która śmiało czerpie z polskiej kultury i historii, tworząc muzykę świeżą, autentyczną i poruszającą. Widy styczniowe to album, który warto przesłuchać w całości, by w pełni docenić jego literacki i muzyczny wymiar. To hołd dla polskiej wsi – jej piękna, tradycji, ale i mrocznych tajemnic. Polecam z całego serca – zarówno miłośnikom metalu, jak i wszystkim tym, którzy pragną zanurzyć się w klimacie polskiego folkloru.

 

23. Narrenturm – „Modern Tribal Music”

 

Dwa lata dzieli albumy „Northern Lights” od wydanego w maju 2024 „Modern Tribal Music”. I powiem krótko: znowu wielkie oczarowanie i ekscytacja słuchania! Na longplayu rozbrzmiewają świeże, intrygujące nagrania, będące odważną mieszanką różnych światów muzycznych. Metalizujące i gęste riffy tętnią energią, tworząc solidną bazę, która jednocześnie otwiera przestrzeń dla zaskakujących, różnorodnych wpływów. Progresywne struktury rozwijają się tu z finezją, prowadząc słuchacza przez meandry dynamicznych zmian tempa i nastroju, niczym podróż przez emocjonalne pejzaże.

I to pierwsze moje skojarzenie, impresyjna wizja po pierwszym przesłuchania. „Modern Tribal Music” płytą pejzażową z różnych zakątków świata, stref czasowych i klimatów. 

Nie brak tu również nawiązań do zimnej, hipnotycznej estetyki – kryształki zimno falowego dron metalu wypełniają powietrze ciężkim, niemal mglistym brzmieniem, budując klimat pełen napięcia i melancholii. Te dźwięki zdają się być jak echo industrialnych przestrzeni, w których surowość i mrok stają się formą artystycznego wyrazu.

Płyta jest jak żywy organizm – zmienia się, pulsuje, raz prowadzi ku eksplozji gitarowej furii, by za chwilę uspokoić słuchacza onirycznym pasażem dźwięków, które zdają się zatracać czas. To dzieło stworzone z myślą o tych, którzy cenią zarówno techniczne mistrzostwo, jak i emocjonalną głębię, wyznaczając nowe granice w symbiozie różnych gatunków muzycznych. Ale po kolei redaktorze Wybranie!

„Wieża wariatów, szaleńców”, bo tak można z języka Goethego tłumaczyć nazwę Narrenturn, działa od 2007 roku i jest jednym z niewielu grup, które nie boją się eksperymentować z eklektyzmem muzycznym tworząc jakościowo nowe pejzaże dźwięków bez stawania się epigonami wielkich marek.

Znajdziemy to w znakomitym wydaniu i na albumie „Modern Tribal Music”. Płytę otwiera prawdziwy strzał, mroczny Under The Stars, który rozwija się w potok energii For Reasons Unknown”. Rozkoszą dla metalowych uszu jest doom-metalowy

Vagabond, który zawiesistością dźwięków i melodyką przywołuje legendarne Black Sabbath i Type O Negative.

 

Nie wiem, czy czytali pozycje o muzyce filozofa Rogera Scrutona, ale – co mnie cieszy – Narrenturm śmiało eksperymentuje z rytmem, oferując słuchaczom intensywne muzyczne doświadczenie a nie powtarzalną często kalkę brzmień i przewidywalności. Jako przykłąd podam transowy Death Dance i refleksyjny, co nie znaczy balladowy I Bid You Farewell.

Nazwa nawiązującą do „wieży wariatów” odzwierciedla ich nieszablonowe, nowatorskie i czasem (dla niektórych) kontrowersyjne podejście do tworzenia. „Modern Tribal Music” to esencja ich unikalnego stylu, który trudno jednoznacznie sklasyfikować, co jako dziennikarz muzyczny uwielbiam.

W Narrenturm usłyszycie zdolnych muzyków, którzy pokazują siłę polskiej muzyki: Methuselah (elektrofony, śpiew), Juchniewicz PG (perkusja i chórki), Maciej Pandzioch (gitara, głos), Grzegorz Bajdała (akustyczności na żywo), Ivar (gitara) i Igor John (bas).

 

22. SOUNDSCAPE – „Revival”

 

Formacja Soundscape powróciła po dekadzie z wielką klasą z minionym roku z najnowszym materiałem. Na EP-ce „Revival” znajdziemy cztery utwory. Być może ktoś  zadziwi się i spyta: po co nagradzać krótkie EP-ki zamiast pełnowymiarowych płyt? Ja odwiecznie mawiam: Nie ilość, nie rozpraszające blichtry okładek i wydań, ale muzyczna jakość się jedynie liczy!

SOUDSCAPE A.D. 2024 skręcił z torów monumentalnych, ciężkich niczym ołowiane chmury nad Wyspami prog – metalizujących dźwięków znanych z debiutu fonograficznego „Synæsthesia Deluxe” (2014) i obrali podróż w kierunków stacji: modern prog rock z odrobiną baśniowego cinamatic rock i smart rocka.

I powiem, że zmiana podróży wyszła zespołowi na dobrem ku uciesze fanów, której grupie przybywa!

 

Już otwierający EP-kę nagranie „Shooting Stars” przynosi nam melodię, radiową szlagierowość i porywającą gitarową solówką, która idealnie balansuje między biegłą, techniczną wirtuozerią a emocjonalnym wyrazem. Ta kompozycja powinna być radiową wizytówką zespołu, do czego kolegów z innych rozgłośni zachęcam.  

„Scattered”/ „Rozproszony” („Rozwiany”) jest delikatną i pełną refleksji balladą, która łagodzi tempo. Jej gorzkie, społeczne przesłanie przenika przez subtelne linie wokalne i oszczędne aranżacje, tworząc melancholijną, ale zarazem niepokojącą, nieco dystopijną atmosferę.

Centralnym punktem wydawnictwa jest bez wątpienia „Kill You Thousand Times”, prawie dziesięciominutowa, epicka kompozycja, która zachwyca bogactwem dynamicznych zmian tempa i ciężkich gitarowych riffów. W niektórych momentach utwór wywołuje skojarzenia z twórczością Iron Maiden (i to nie żaden żart) Porcupine Tree, dzięki umiejętnemu połączeniu progresywnej złożoności z mocnym, emocjonalnym ładunkiem. Instrumentalne partie przeplatają się z klimatycznymi przestojami, tworząc napięcie i dramaturgię, która nie pozwala się oderwać aż do samego końca.

EP-kę zamyka „The Diary” utwór o nostalgicznej melodii, wyraźnie ciążący ku klasycznym brzmieniom legendarnych Talk Talk i Simple Minds, podany jest w nowoczesnej, bardziej nastrojowej formie. Porywający tekst porusza tematy pamięci i utraty, wzmacniając emocjonalny wydźwięk kompozycji. Kulminacją jest przepiękne solo gitarowe Krzysztofa Siryka– pełne uczucia, ale i technicznej precyzji – które zostawia słuchacza z nutą refleksji, zamykając wydawnictwo w wyjątkowo poruszający sposób. Myślałem, że tylko Szymon Brzeziński (ex – Abraxas) potrafi gitarowo dać tyle emocji, ale Krzysztof Siryk też jest zmierzchowym magiem sześciu strun.

Krytycy zgodnie podkreślają zarówno dojrzałość, jak i świeżość, jakie niesie ze sobą „Revival”. Materiał wyróżnia się spójnością i nowoczesnym podejściem do progresywnego rocka, co doskonale wpisuje się w aktualne trendy gatunku. Album zdaje się świadomie nawiązywać do klasycznych korzeni, jednocześnie eksplorując nowe kierunki, co nadaje mu wyjątkowego charakteru.

Ja dorzucę, że na wyraźnej transformacji stylistycznej SOUNDSCAPE skorzystali, ale wygranymi jesteśmy my! – słuchacze. Bowiem odrodzenie w zupełnie nowej formie dowodzi artystycznej elastyczności i zdolności do redefinicji własnego brzmienia, aby ruszyć dalej. Dodatkowym atutem „Revival” jest dbałość o detale (od aranżacji, przez brzmienie, aż po koncepcyjne podejście do kompozycji). Widać wkład pracy i czuć pogłosy wielu twórczych burz.

Całość wydaje się być poprowadzona z pełną świadomością i precyzją, co czyni album dopracowanym w każdym aspekcie. I jest to dzieło, które nie tylko pozytywnie zaskakuje, ale przede wszystkim angażuje słuchacza i pozostawia na nim trwałe wrażenie.

EP-ka Revival” to nie tylko reaktywacja i metamorfoza zespołu, ale także zapowiedź nowego rozdziału w ich twórczości na który czekam! Dodam, że EP-ka została wydana przez Lynx Music i jest do kupienia w dystrybucji Rock Serwis (tutaj kliknij link) – kup „Revival”

Ekipę SOUNDSCAPE tworzą: Krzysztof Siryk (gitary), Przemysław Zubowicz (śpiew, glos), Mariusz Bieniasz (perkusja) i Tomasz Marmol (gitara basowa). 

 

CIĄG DALSZY NASTĄPI, O CZYM INFORMUJE OPOWIADAJĄCY O ALBUMACH ROKU 2024 TOMASZ WYBRANOWSKI

Tutaj do wysłuchania program o albumach z miejsc 30 – 40:

Tutaj do wysłuchania audycja o albumach z miejsc 41 – 50:

 

RADIO WNET – MUZYKA WARTA SŁUCHANIA 

 

Kultura, polityka i przyszłość artystów w Polsce – suma roku 2024: rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem

Wojciech Konikiewicz, jako muzyk, kompozytor i założyciel i reaktywator Związku Zawodowego Muzyków RP, często podkreśla, że artyści są niezbędni nie tylko dla samej kultury, ale i dla społeczeństwa oraz państwa. Z kolei w kontekście współczesnej polityki, Konikiewicz zauważa, że artyści są często niedoceniani przez instytucje rządowe, a ich status zawodowy i społeczny pozostaje marginalizowany. W związku z tym, potrzebują wsparcia ze strony państwa – nie tylko w kwestiach finansowych, ale także w kwestiach gwarantujących im stabilność socjalną i prawo do godziwego życia z twórczości.

Kultura i edukacja w Polsce od lat 90. są traktowane przez kolejne rządy w sposób kontrowersyjny i, niestety, często marginalizujący.

 Po zmianach politycznych w 2015 roku, kiedy do władzy doszła ekipa Prawa i Sprawiedliwości, było wiele nadziei szczególnie w kontekście mecenatu państwa i dostrzeżenia artystów, jako ważnej, bo opiniotwórczej grupy, a nie tylko kontestatorów.

Kultura i sztuka w Polsce z jednej strony cieszą się dużym wsparciem finansowym, zwłaszcza w zakresie projektów związanych z tożsamością narodową i patriotyczną, z drugiej zaś często spotykają się z trudnościami, które nie ułatwiają artystom życia. W 2019 roku pojawił się pomysł ustawy o statusie artysty zawodowego. Już od początku był on niejasny, zagmatwany, kontrowersyjny i prowadzący do kolejnej biurokratycznej instytucji mającej decydować o tym kto jest, a kto artystą nie jest.

Ostatecznie projekt ten w formie ustawy nie ujrzał światła dziennego i zawisł gdzieś w niebycie.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem:

 

Politycy sobie, a życie sobie. Tysiące artystów wciąż zmaga się z wieloma negatywnymi dla nich przepisami, piętrzącymi się przeciwnościami, co sprawia, że wielu z nich nadal nie ma dostępu do podstawowych świadczeń zdrowotnych czy emerytalnych.

Występują również poważne problemy z edukacją kulturalną. Przemiany w szkolnictwie wyższym, takie jak likwidowanie kierunków artystycznych czy cięcia budżetowe na instytucje kulturalne, wpływają na kondycję kultury narodowej. Wiele osób z branży zwraca uwagę na to, że edukacja artystyczna, zamiast być rozwojowa i twórcza, staje się coraz bardziej komercyjna, z dominacją rynku nad wartościami artystycznymi. 

Zanim przejdziemy do rozmowy z Wojciechem Konikiewiczem, kompozytorem, muzykiem, komentatorem polskiej polityki (nie tylko kulturalnej), założycielem i reaktywatorem Związku Zawodowego Muzyków RP, warto przypomnieć kilka faktów. Podczas gdy rząd wspiera niektóre inicjatywy artystyczne, to w kontekście niezależnych twórców pojawia się pytanie, jakim sposobem państwo wspiera tych, którzy nie wpisują się w polityczny główny nurt i rządowi Donalda Tuska „nie biją” czy Mateusza Morawickiego „nie bili braw”.

Wojciech Konikiewicz, który od lat angażuje się w działalność muzyczną, jednocześnie bacznie obserwuje i komentuje sytuację polityczną w Polsce, zauważa, że polityka kulturalna nie służy do końca artystom, którzy pragną zachować niezależność twórczą.

Wojciech Konikiewicz, w licznych wywiadach i to nie tylko na antenie Radia Wnet, często podkreśla znaczenie wolności twórczej i krytykuje sposób, w jaki rząd (rządy) traktuje (traktują) artystów. Jako osoba związana z branżą muzyczną, dobrze zna realia, w jakich funkcjonują twórcy.

Według Wojciecha Konikiewicza bardzo niepokojącym zjawiskiem jest „wykluczanie twórców niezależnych” z przestrzeni publicznej i instytucjonalnej.

Pamiętajmy, że w 2020 roku pojawiły się kontrowersje wokół próby ustawodawcze dotyczące ubezpieczeń społecznych dla artystów. Plan wprowadzenia systemu, który miał na celu zapewnienie minimalnych świadczeń emerytalnych i zdrowotnych dla twórców, w ich opinii, nie był – nawet na papierze – rozwiązaniem problemów. Zamiast uproszczenia procedur w projekcie pojawiły się nowe trudności administracyjne. Ponadto wielu artystów zauważyło, że system w takiej formie byłby skomplikowany i nie dostosowany do ich rzeczywistości zawodowej.

Tego typu zjawiska stają się doskonałym punktem wyjścia do rozmowy z Wojciechem Konikiewiczem o tym, jak obecna sytuacja polityczna i kulturalna w Polsce wpływa na artystów, jakie mają oni wyzwania w dzisiejszym świecie sztuki oraz jak wygląda sytuacja twórców muzycznych, którzy nie podporządkowują się politycznym narracjom bez względu na wektor.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem „komu w Polsce potrzebni są artyści”:

 

Badanie „Policzone i Policzeni 2024” wykazało, że w Polsce jest 62 423 artystów, z czego 69% ma dochody poniżej średniej krajowej, a 51% zarabia z umów-zleceń i o dzieło. Ponadto, wielu artystów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego i nie może korzystać ze świadczeń socjalnych.

Tomasz Wybranowski

Wiara, Muzyka i Przemiany: rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Zygmuntem Staszczykiem, Liderem T.Love”

Wiara, Muzyka i Przemiany: rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Zygmuntem Staszczykiem, Liderem T.Love”

Muniek Staszczyk / Fot. Jacek Poremba, dzięki uprzejmości Agora Muzyka

Wywiad z Zygmuntem Staszczykiem to fascynująca podróż przez dekady muzycznej rewolucji.

 Lider zespołu T.Love, od 42 lat ikona polskiej sceny muzycznej, opowiada szczerze o cenzurze, autocenzurze, przemianach społecznych Polski i Europy, koncertach na emigracji oraz o tym, co łączy Polskę z Irlandią.

Wywiad publikujemy 6 stycznia, w Święto Objawienia Pańskiego – Epifanii, dniu, który z jednej strony przypomina o odkryciu Bożej obecności w świecie, z drugiej zaś stanowi symboliczne tło rozmowy o wartościach, które kształtują życie artysty.

Tutaj do wysłuchania wywiad z Zygmuntem Muńkiem Staszczykiem:

 

W rozmowie z Zygmuntem Staszczykiem nie tylko przyglądamy się muzyce, ale także dotykamy kwestii tożsamości, wartości oraz przemian społecznych, które kształtują nasze społeczeństwo. Artysta podkreśla, jak ważna jest wolność, autentyczność i wiara, które wciąż stanowią fundament jego życia i twórczości.

Muniek i T Love na Stadionie Narodowym, Warszawa 29 stycznia 2012. Dzięki uprzejmości witryny t-love.pl. Fot. Jerzy Kośnik

Zygmunt Staszczyk nie boi się mówić o swojej wierze, nawet w dzisiejszym świecie, który często unika tematów religijnych. Jego słowa dotyczą nie tylko jego osobistego doświadczenia, ale także refleksji nad współczesnym podejściem do religii i duchowości. Artysta podkreśla, że wiara to nie tylko przekonanie, ale także siła do pokonywania trudności, a wartości takie jak miłość, prawda i odpowiedzialność za innych są niezmiernie istotne.

Na zakończenie Staszczyk mówi o wpływie Kościoła na jego światopogląd. Spotkania z zakonnikami i kapłanami, którzy nauczyli go, jak ważna jest troska o drugiego człowieka, mają dla niego ogromne znaczenie. Wspomina też papieża Franciszka, który nawołuje, by kapłan był blisko ludzi i ich problemów, co stanowi inspirację do refleksji nad własną wiarą i relacją z innymi.

 

Oto fragment wywiadu. Całość do wysłuchania pod wstępem:

Chciałbym zapytać o Pana relację z wiarą i Bogiem, bo w dzisiejszych czasach, szczególnie w mediach, wiele osób boi się mówić o wierze publicznie. Jak Pan to widzi?
– Jestem osobą wierzącą. Moja wiara nie jest może idealna, ale jest. Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie katolickiej, a w latach 90-tych przeżyłem nawrócenie. Nigdy nie było to coś narzuconego, zawsze wynikało z moich przemyśleń i przeżyć. Teraz nie boję się mówić o Bogu, o moich wartościach, bo to część mojego życia. W dzisiejszych czasach łatwo zapomnieć o tym, co naprawdę ważne. Wiara daje mi poczucie bezpieczeństwa i pewności. Uważam, że wiara w Boga to fundament, który pozwala człowiekowi pokonywać trudności.

Czy w Pana opinii mówienie o wierze publicznie spotyka się z niezrozumieniem?
– Niestety tak. Dziś ktoś, kto otwarcie mówi o Bogu, często traktowany jest z podejrzliwością. Od razu próbuje się go zakwalifikować albo ignorować, uznając za osobę dziwną. To bardzo smutne, bo współczesny świat stawia na sceptycyzm i materializm, zapominając o tym, co głębsze. Prawdziwa miłość i radość przychodzą z czegoś więcej niż tylko z wygodnego życia.

Co skłoniło Pana do głębszej refleksji nad wiarą?
– Na początku lat 90. podjąłem świadomą decyzję o nawróceniu. Wcześniej nie byłem szczególnie religijny, ale poczułem potrzebę bycia bliżej Boga. To była moja wewnętrzna decyzja, niezależna od zewnętrznych wpływów. Przeczytałem wtedy wywiad z Grzegorzem Rosowiczem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jego świadectwo o walce z depresją i sile wiary miało duże znaczenie – pokazało mi, czym naprawdę jest wiara.

 

Jakie wartości uważa Pan za kluczowe w obecnych czasach?
– Dzisiaj wiele osób odrzuca wiarę jako przeżytek, ale ja uważam, że chrześcijaństwo to fundament naszej cywilizacji. Jako muzyk często spotykam się z pytaniami o moją religijność. Nie ukrywam swojej wiary, bo jest ona częścią mnie. Wartości takie jak miłość, prawda czy odpowiedzialność za innych są niezwykle istotne, a wiara pomaga w ich realizacji.

Czy Pana doświadczenia z Kościołem miały wpływ na ten światopogląd?
– Oczywiście. Spotkałem wielu wspaniałych zakonników i kapłanów, którzy pokazali, jak ważna jest troska o ludzi i ich potrzeby. Kościół zawsze zmagał się z kryzysami, ale to dzięki niemu mamy mocne fundamenty kulturowe i duchowe. Jak mówi papież Franciszek, kapłan powinien być jak szpital polowy – blisko ludzi i ich problemów. To inspirujące podejście, które powinno nas wszystkich skłaniać do refleksji nad własną wiarą i relacją z drugim człowiekiem.

Z T.Love zyskał popularność, wydając płyty takie jak „Pocisk miłości” i „King”. Zespół zdobył ogromny sukces komercyjny w 1997 roku dzięki albumowi „Chłopaki nie płaczą”. Staszczyk kontynuował także działalność solową (wydał trzy albumu w tym m.in. album „Syn miasta”) i w innych projektach muzycznych. Jego teksty często komentują rzeczywistość polityczną i społeczną.

Zawsze chciałem, żeby nasza muzyka była jak szczepionka: żeby była nieprzyjemna, ale żeby na końcu była skuteczna.” – mawia Zygmunt Muniek Staszczyk

Tomasz Wybranowski

50 najlepszych polskich albumów roku 2024, bez względu na style i gatunki: Czwarta Dziesiątka według Radia Wnet

50 najlepszych polskich albumów roku 2024, bez względu na style i gatunki: Czwarta Dziesiątka według Radia Wnet

Gdy spoglądam na 2024 rok, to mogę z dumą powiedzieć, że był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki.

 

Radio Wnet – Muzyka warta słuchania NAJWAŻNIEJSZE ALBUMY ROKU 2024 – BEZ WZGLĘDU NA STYLE I GATUNKI – RADIO WNET 50. kilka czułości – „LAWENDA” 49. Olga Bończyk – „Wracam” 48. Uniatowski – „Uniatowski” 47. Niesamowita Sprawa – Zwykłe piosenki” 46. – 1

 Znaczące premiery płytowe, znakomita passa polskiego niezależnego rocka i muzyki rap / hip hop, wspaniałe debiuty w gamach różnych stylów muzycznych, odradzanie się mody na chodzenie na klubowe koncert, oraz wzrost liczny fanów słuchających Radia Wnet i Listy Polish Chart Radia Wnet red. Sławka Orwata świadczą o doskonałej kondycji rodzimej sceny.

W tym roku muzyka po raz kolejny połączyła pokolenia i przyciągnęła uwagę zarówno tych, którzy szukają klasycznych brzmień, jak i fanów nowoczesnych eksperymentów dźwiękowych.

  1. Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania opowieść o najlepszych albumach roku 2024 Radia Wnet z czwartej „10”:


 

 


40. Ranne Ptaszki – „W pełni”

 

Drugi album zespołu Ranne Ptaszki to subtelna, ale dojrzała i odarta ze złudzeń opowieść o trudnym przechodzeniu od mroku ku światłu. Podróż ta z Martyną Kubiak (podpora wokalna, poetycka i kompozytorska grupy) jest pełna emocji i muzycznej intymności.

Płyta ukazała się w połowie marca 2024 r. (przez dwa tygodnie była albumem Radia Wnet) i stanowi rozwinięcie konceptu rozpoczętego na debiutanckim „Świcie” (2017). Tytułowy utwór „W pełni” odnosi się nie tylko do księżycowego, onirycznego światła (jak tak to czytam), ale przede wszystkim do dojrzewania, przez które zespół prowadzi słuchacza, przemieniając trudne doświadczenia w siłę życiową.

Album No. 2 Rannych Ptaszków łączy w sobie elementy jazzu, muzyki kameralnej oraz alternatywnego pop. Charakterystyczne są tu delikatne, ale pełne ekspresji aranżacje, w których kluczową rolę odgrywają instrumenty perkusyjne, kontrabas oraz kwartet smyczkowy.
Obok Martyny Kubiak na albumie słyszymy efekt muzyczności Marcina Patera (wibrafon, marimba, gitara), Mateusza Szewczyka (kontrabas, moog), Patryka Zakrzewskiego (przy zestawie perkusyjnym i bawidełkami elektronicznymi) i Tomasza Machańskiego (perkusja).
Na płycie odcisnął piętno także krakowianin Nikola Kołodziejczyk, aranżer kwartetu smyczkowego w składzie: Joanna Zagajewska, Łukasz Krusz, Kornelia Lewandowska i Nikol Latocha.
„W pełni” to album pełen kontrastów – od mrocznych, onirycznych fragmentów po jaśniejsze, pełne nadziei melodie. Zespół stawia na subtelność brzmienia, gdzie delikatne aranżacje i zmysłowe wokale prowadzą przez różne emocjonalne krajobrazy. Nowością jest wprowadzenie kwartetu smyczkowego, który nadaje płycie klasycznej głębi i podniosłości teatru.

Moi piosenkowi faworyci to „Jemnanoc”, otwierająca album oniryczna pieśń będąca apoteozą somnambulicznego życia po drugiej stronie luster. Piękna pieśń o tęsknocie oparta na wierszu Krzysztofa Kościelskiego.
Kolejne faworyci to instrumentalny „Brzask” piękny most, który łączy bezkolizyjnie nocną i mroczną część płyty „W pełni” z jego jasną częścią. I jeszcze to wysmakowane sola kontrabasu, a także zapadające w serce „Bliżej siebie” i finalna „Cisza”.

 

39. Dekoder – „Suspense” EPka

 

Dekoder to duet polsko – ukraiński spod nieba Poznania, który łączy elementy alternatywnego rocka z osobliwym, mocnym brzmieniem. Wyróżnia się nietypowym połączeniem klasycznie brzmiącego pianina z mocno przesterowaną gitarą i „twardym” basem, co nadaje jej brzmieniu wyjątkowego charakteru.

Dodatkowo kobiecy wokal, pełen emocji i ekspresji, stanowi kluczowy element ich muzyki. Frontmanka zespołu, Nastia Day to artystka o wszechstronnych umiejętnościach. Jej talent do tworzenia nastrojów i różnorodnych dźwięków sprawia, że muzyka Dekodera nabiera głębi i charakteru, a zespół wyróżnia się na tle innych formacji w tym gatunku.

 Na EP-ce „Suspense” znajdziecie cztery utwory wyczarowane przez Nastię Day (czyli Anastazję Dżyhryniuk), wokalistkę i instrumentalistkę i tajemniczego Kamila Dominiaka z gitarami, solową i basową, których wspiera na perkusji Walery.

Choć zespół czerpie z różnych gatunków, takich jak alternatywny rock, indie czy post-punk, to wyróżnia się także swoimi unikatowymi aranżacjami, które sprawiają, że ich muzyka jest zarówno intensywna, jak i subtelna. Na mój muzyczn0 – redaktorski nos „Suspense” to zapowiedź wielkich rzeczy, które nadejdą już na ich dużym debiucie.
Połączenie mocnych gitarowych riffów, subtelnych akordów pianina i wyjątkowego wokalu Nastii Day sprawia, że muzyka Dekodera jest pełna napięć, pasji i nieoczekiwanych muzycznych zwrotów akcji.  Duet ma potencjał, by stać się jednym z tych najbardziej wyróżniających się na polskiej scenie rockowo – mrocznej alternatywy.

 

 

38. Reggaeside – „Momenty”

„Momenty” to druga płyta zespołu Reggaeside, która ukazuje ewolucję grupy od debiutanckiego albumu „Szczęście” z 2017 roku. Na nowym wydawnictwie zespół z Nowego Miasta Lubawskiego, już w pełnym, bo siedmioosobowym składzie, zaprezentował bardziej dojrzałe i zróżnicowane brzmienie, łącząc reggae i ska z elementami funky, rocka i popu.

„Momenty” to album, który podkreśla znaczenie przeżywania chwil, doceniania ludzi wokół siebie oraz skupiania się na tym, co naprawdę ma wartość i dzieje się DZISIAJ!

Płyta jest bardzo zróżnicowana muzycznie – od pełnych wigoru piosenek, jak „Na szczyt” czy „Jasny cel”, przez balladowe utwory „Żyć pogodnie” i „Bracie żyj”, aż po bardziej zaskakujące momenty, takie jak „Czekolada i cynamon”. To nagranie brylowało na liście redaktora Sławka Orwata „Polish Chart”. Wśród utworów wyróżnia się singiel „Wyobrażenia”, który stał się manifestem zespołu.

Reggaeside, w swoim charakterystycznym stylu, wciąż pozostaje wierny pozytywnemu przekazowi, a ich utwory balansują między zabawą, radością życia a głębokimi refleksjami. Zespół eksperymentuje z różnorodnymi gatunkami, wprowadzając do swojej muzyki elementy ska, reggae i pop, ale zawsze z zachowaniem swojej tożsamości co sprawia, że cała melodyczna polewa smakuje wyszukanie i świeżo!

Całość sprawia, że „Momenty” to płyta, która zachęca do słuchania, zastanawiania się i cieszenia się tym, co w życiu jest naprawdę istotne. No i jeszcze nadzwyczajne covery tuzów brzmień pop i wykwintnego jazzu na bujano – regałową nutę!

Reggaeside tworzą dwaj ojcowie założyciele zespołu Przemysław Olszewski i Mateusz Deredas, oraz Karol Olszewski, Remek Kreński, Jacek „Magik” Kopowski, Maciej GburczykRobert Bracki.

 

 

37. Bang Bang – „Ostatni Punkowiec”

To pierwsza, ale nie ostatnia punkowa płyta w naszym corocznym zestawieniu. Po pięciu latach przerwy, zespół BANG BANG brawurowo powrócił z nowym albumem „Ostatni Punkowiec”. Piosenki z albumu, to efekt przemyśleń [po]post – covidowych, przede wszystkim o kondycji ducha, wyborów i bolączek Polaków lat 20. XXI wieku przez pryzmat członków Bang Bang – Bogdana Kozieła, Bogdana Roguckiego, Tadeusza Błaszaka i Piotra „Goryla” Wilińskiego, wokalisty zespołu.

Mimo wagi i ciężaru tekstów, które brutalnie (ale potrzebnie) sieką rózgami hedonistyczne i nihilistyczne ego społeczeństwa, longplay to zestaw piosenek nostalgiczny i balladowy nie jest. Metafory tyczące takich tematów i idei jak samotność, agresja, wojna, przemijanie i wewnętrzny bunt potrzebują punkowego sznytu i muzycznej mocy.

Goryl i reszta porzucają kontestację systemu i świata całego na rzecz opowieści o współczesnym człowieku i jego zapasach z życiem. Bo tak naprawdę i system, i świat tworzą ludzie i wzajemne ich asocjacje i korelacje. Wszelką zmianę trzeba po prostu zacząć od siebie.

Teksty poruszają m.in. temat samobójczych myśli („Sznur”), bezmyślnej agresji („Masakra w klubie Disco” czy „Złe towarzystwo”) i wojna za naszą granicą („Wojna

W muzycznej szacie Bang Bang z gracją połączył klasyczne brzmienie punk rocka z lat 70. XX wieku z nowoczesnym brzmieniem i realizacją dźwięku (współpraca z producentem Marcinem Mackiewiczem). Efektem jest album co punkowo się zowie, bo z pazurem, melodyjnością i sznytem tego zawiesistego acz rozkosznego brudku rebelii. No i jeszcze niezwykła wersja legendarnego „Luzaka”!

 

36. DarkWind – „Piosenki nieCodzienne vol. 2” EP-ka

 

Zespół DarkWind, po sukcesie krążka „Piosenki nieCodzienne” (o czym głośno i często było na antenie Radia Wnet, nie tylko z powodu piosenki „Płonie Paryż”), wydał drugą odsłonę tego projektu. Pięcionagraniowa EP-ka „Piosenki nieCodzienne vol. 2” utrzymuje podobny kierunek muzyczny, jak poprzedni materiał. To inteligentne i wciągające gitarowe granie z wyraźnym akcentem na teksty Michała Widyńskiego (gitarzystę formacji), które pełnią kluczową rolę w całym projekcie.

Niektórzy krytyce twierdzą, że muzycy DarkWind – cytat: „nie szukają oryginalności na siłę, ale skutecznie oddają ducha klasyki rocka lat 80/90.”
Ja twierdzę, że w oparciu o fundament rocka końca XX wieku gentlemani rocka z Knurowa (ukłony dla Hard Rock Cafe) definiują nową jakość polskiego rocka rozszerzając ją o swoją wrażliwość, niebanalne melodie i rozwiązania rytmiczne z ekspozycją niebanalnych metafor. Ich underground zachwyca i daje znowu wiarę w rockowe granie!

Wystarczy wsłuchać się w przepiękną balladę – list „Powietrze”. To jedna z najpiękniejszych kompozycji roku 2024!
Wyróżnię jeszcze piosenkę „Codziennie” z pięknymi smyczkami w tle, odważny w warstwie tekstowej czysto rock’n’rollowy „Marszałek foch” oraz „Życie to z Tobą podróż”, jeden z naszych radiowych częstoGrajów roku.

 

 

Kris, Marcin Karel, Michał Widyński. Radek Halski i Dariusz Dudek potrafią przyciągnąć uwagę słuchaczy, którzy – tak jak Radio Wnet – poszukują muzyki pozbawionej sztuczności i kunktatorstwa mainstreamu, a nastawionej na wartość artystyczną. Panowie! Szacunek i tak trzymać!!!

 

35. Miły ATZ – „ACID MORO”

 

Miłosz Szymkowiak, znany jako Miły ATZ to jeden z najważniejszych dla mnie współczesnych polskich twórców. Jako składacz słów w wiersze twierdzę stanowczo, że współczesną poezję odnajdujemy wplecione w rytmy  hip hop i pochodnych gatunkowości. Miły ATZ w swojej trzeciej muzycznej solowej odsłonie „Czarny Swing” z powodzeniem przemyca swoje metafory w osnowie brytyjskich brzmień.

Płyta obfituje w wysyp różnorodnych gatunków wyspiarskiej muzyki. Jest grime, UK garage, frazy dubstepu, jungle i gdzieniegdzie break beat – jednym słowem najszersza i przebogata paleta dźwięków.

ATZ, działając pod producenckim aliasem Misza, przy współpracy z takimi artystami – piewcami brzmienia hip hop jak Miroff, Atutowy czy Kuba Więcek, stworzył intrygujący i bardzo interesujący zestaw utworów z utworem dla klasyki stylu, oraz rewolucyjnym chwilami, ekspansywnym, eksperymentalnym podejściem do produkcji.
Długograj rozpoczyna się od dynamicznego nagrania „Światła”, które wprowadza w klimat 2-stepowego rytmu, a później Miły ATZ przechodzi do grime’owego „Na Rejonach” i zawiesiście basowego „Full Time Raver”, z gościnnym udziałem brytyjskiego rapera Snowy.

Co mnie cieszy najbardziej, na płycie nie brakuje klubowych nagrań, jak „God Mode” (eksperymentalny, z połamanym i przebitym rytmem) i przestrzenny z funk’ującym basem „Mandala Splash” (gdzie gościnnie Cichoń, PersJupiJej).

Miłosz – ATZ nie skupił się tylko na treści swoich wersów, celnie oddających naszą duszną współczesność, ale wykonał wielką pracę by precyzyjnie na bazie rytmów osadzić metafory, co w zbitce z wyspiarskimi brzmieniami dało bardziej niż świeże podejście do polskiego rapu.

„Czarny Swing” to album, który w pełni oddaje brytyjską muzyczną estetykę, co Miłego ATZ na czołowej pozycji w kontekście nowoczesnego polskiego rapu, przy jednoczesnym i pionierskim rozszerzeniu horyzontów gatunkowych.

 

34. Hypnosaur – „Undead Invaders Born to Die in a Maze” EPka

 

Hypnosaur to warszawski zespół założony w 2017 roku, który zyskał rozpoznawalność dzięki swojej unikalnej mieszance rocka, metalu (nu metalu) i pop kulturalnych „poszumów i pobrzęków”. Debiutancka EP-ka „Illusion” (2019) i znakomity album „Doomsday” (2022) zdobyły uznanie, trafiając m.in. na pierwsze miejsca listy debiutów Radia Wnet.

Formację poznałem dzięki mojemu przyjacielowi p. Mikołajowi Konopackiemu, szefowi i właścicielowi warszawskiej PraGalerii. I jestem mu za to wdzięczny, bowiem formacja Hypnosaur zaskakuje i prze naprzód!

W 2024 roku zespół wydał nową EP-kę „Undead Invaders Born to Die in a Maze”, która łączy elementy rocka, metalizujących gitar, progresywnego podejścia do dźwięku oraz w dobrym stylu odwołania do popkultury, w tym filmów, gier i komiksów.
W jednym z wywiadów na antenie Radia Wnet Bartosz Kulczycki (głos i klawisze) powiedział mi, że „zespół Hypnosaur uprawia jurassic rock.”

 

 

Płyta, co prawda zawiera jedynie cztery nagrania, ale to prawdziwa esencja ich twórczości. Jest mocno, dynamicznie i do rzeczy! Utwory to według zespołu, który tworzą Bartosz Kulczycki (główny wokal i klawisze), Michał Siedlecki (gitara i chórki), Marcin Jastrzębski (bas) i Marcin Szóstakowski (perkusja), to

naturalna ewolucja i rozwijanie stylu Hypnosaur.

Bez względu na to czy jest to otwierający „Undead” (absolutny przebój), skąpany w mroku i klawiszowym kryzach „Born to Die” czy mający wiele twarzy „The Maze”, to nadal jest ICH jurassic punk!

Prawdziwą ucztę melomana mamy przy wspomnianym już „Born To Die”, gdzie wehikułem czasu trafiamy do psychodelicznej Kalifornii z lat 60. i 70. XX wieku. W finałowym „The Maze” Hypnosaur serwuje nam prog rockowy wyrazisty ścieg z gotyckimi elementami. Małe arcydzieło!

 

33. Yellow Horse – „Till I Die”

 

Po kilku latach oczekiwania, od czasu premiery „Lost Trail” (2018) zespół Yellow Horse wydał swój drugi album – „Till I Die”, który jest muzycznym powrotem do korzeni, jednocześnie wnosząc świeżość i rozmach.

Zespół spod nieba Strzyżowa (piękne Podkarpacie), znany jest z zamiłowania do brzmień lat 60-70. ubiegłego wieku. Serwuje pieśni ze sznytem southern rocka, bluesa i folku, co tworzy solidną bazę dla gitar, bluesowej refleksji rytmicznych rozwiązań, ale także dla mocniejszego brzmienia. Bo potrafią potężnie „przyłoić”!

W porównaniu do debiutanckiego „Lost Trail” z 2018 roku, „Till I Die” brzmi pełniej, potoczyściej i bardziej przekonywująco, ale z zachowaniem tego co w herbie Yellow Horse: moc, surowość, energetyczność i autentyczność. Yellow Horse wielbię za te widoki gór Appalachów z elementami bluegrassowymi. Jest mandolina, banjo i flet, co nadaje płycie wyjątkowego kolorytu.

Longplay „Till I Die” łączy klasyczne wpływy z nowoczesnym podejściem, a jego siłą jest organiczna szczerość, szacunek do klasyki, do której dochodzą swoimi ścieżkami jej muzycznego rozumienia, wreszcie i młodzieńcza, chwilami radośnie brawurowa żywiołowość. Wokal Pawła Soji (śpiewający basista), pełen pasji i charyzmy, sprawiając, że muzyka Yellow Horse jeszcze ostrzej zacina ostrogami. Chwilami jego śpiew staje się dodatkowym instrumentem! I choć zespół czerpie garściami z przeszłości, nie popada w banał ani konwencjonalność. Zamiast tego, oferuje rocka z duszą – nieprzesadnego, a zarazem pełnego nieoczekiwanych zwrotów.

Najbardziej chwytającym utworem na płycie jest bez wątpienia tytułowy „Till I Die”, pełen mocy, który błyszczy niczym letnia burza. Jego przebojowość i siła ekspresji natychmiast przyciągają uwagę. Warto również zwrócić uwagę na kompozycję „Fugazi”, gdzie zespół eksploruje bardziej ledZepp’ove brzmienie, dając niezapomniany spektakl ze sceny klasycznie rockowego teatru. „Fugazi” to popis Jerzego Hajduka, który swoim wykonaniem dorównał wyczynom pierwszego rycerza rockowego fletu Iana Andersona (Jethro Tull).

 

Ze zbioru 14 piosenek wymienię jeszcze „Pure Evil” ze znakomitą partią klawiszy Mateusza Krupińskiego, chwytliwym refrenem i gadającymi  gitarowymi, przebojowy, słoneczny „Endless Road” z cudną gitarą Dominika Cynara i ten mój ulubiony (ku nocnym rozmyślaniom), spowity w balladowości bluesa „Nobody’s Army” i z urzekającym piano Mateusza Krupińskiego. Ta piękna kompozycja bije wiele kompozycji Guns N’ Roses z czasów „Use Your…”.

Yellow Horse dopełniają Mariusz Belcer (gitara akustyczna) i Robert Ziobro (perkusja). Tego albumu z przyjemnością posłuchałbym z winyla sącząc księżycówkę i myśląc o gwiazdach nad Appalachami.

To płyta, która ma duszę, moc i sznyt, a jednocześnie zachowuje autentyczność, która jest dziś rzadkością na współczesnej scenie muzycznej.

 

.WAVS, fot. Katarzyna Borelowska

W zestawieniu witamy królewski gród Kraków za sprawą formacji .WAVS, o którym głośno było w Radiu Wnet za sprawą EP-ki „Sól” (Filip Sarniak ukłony!). Muzycznym credo opiera się na trzech filarach: surowym, szorstkim brzmieniu, niesztampowym i pozbawionym epigoństwa łączenia gitarowych gatunków rocka, oraz tęskne – jak mawiam – korespondencje do alternatywnej muzyki lat 90. XX. To wszystko znalazło ucieleśnienie na albumie, które w zestawieniu roku 2024 wylądował na miejscu 32.

 

32. .WAVS – „Heavy Pop”

 

„Jestem tu od lat
Miotam się wśród fal
Zaklęty w głaz
Czekam, aż zgaśnie jedna z gwiazd”

To pierwsze słowa otwierające album zespołu .WAVS i można je traktować jako dobre motto dla całej płyty HEAVY POP.

„HEAVY POP” to czternaście piosenek o przesileniu życiowym, opowieść o dorosłym człowieku wciąż poszukującym swojej własnej drogi w świecie pełnym dróg i szans, ale przez to nastroszonego dylematami i zagrożeniami. Muzycznie jest to pasjonująca mieszanka alternatywnego rocka, grunge’u i nu metalu z nowoczesną produkcją i popową szlagierowością.

“Od naszej debiutanckiej płyty minęło pięć lat. Pięć długich, ciężkich lat zawirowań na świecie, ale i w naszym zespole. To, że przełamaliśmy swoje fale i możemy dziś w końcu zaprezentować Wam naszą nową muzykę, to nie przysłowiowy „cud”. To efekt ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń, kompromisów i walki o nas samych, ale także niepowtarzalnych, cudownych chwil i pięknych ludzi, z którymi spotkaliśmy się przy jej tworzeniu.” – tak o powstawaniu albumu HEAVY POP pisze zespół .WAVS.

Longplay „Heavy Pop” to lśniące gitariadami 14 utworów. Pierwszym heroldem zapowiadającym album był „Ons”, istna petarda, lśniąca się przebojową melodią. „Ons” zwiastował korektę z grunge’owej marszruty zespołu z czasów debiutu. Ale zestaw piosenek 12 + 2 intra najlepiej streszcza dynamiczny utwór „Od zagłądy”. To kwintesencja gatunku .WAVS „heavy pop” – rockowo, melodyjnie, mocno i radiowo!

Są też balladowe tropy. W tym gronie „Ciary” i „Najsmutniejsze rzeczy”. Ale na specjalną uwagę zasługują dwa nagrania, które ukazują wypracowaną przez lata prób, osobistą stylistykę grupy, to poszukujące i ścinające wpół  gitarowe mody „Okrutnie” i pięknie opowiedziane z zaskakującym finałem „Kiedyś wszystko było okej”. Istny wulkan emocji. Na uwagę zasługuje także wieńczący ten znakomity album „Wspomnienia”.

Sumując śpieszę z P.S., że album .WAVS „Heavy Pop” łączy surowość i emocjonalność grunge’u z nu metalem z dodatkiem chwytliwych melodii. Krakowianie niczego nie tracą ze swoich poszukiwań stylowości, która będzie tylko ich znakiem rozpoznawalnym, ani młodzieńczej emocjonalności i szczerości. Album godny laurów, nagród i tłumów na koncertach.  

.WAVS tworzą: Maciej Kowalski (wokal), Grzegorz Szot (gitara), Karol Masternak (bas) i Jacek Dębski (perkusja).

 

31. How We Met – „GoodAss Memories”

 

Grupa pochodzi z Olsztyna i została założona w 2021 roku przez trzech przyjaciół: Oscara Jensena, Huberta Kobusa i Mikołaja Malickiego do których dołączył Mateusz Ozga. Połączyła ich pasja do muzyki, a ich celem stało się tworzenie brzmienia, które łączy melodyjny pop-rock z wpływami amerykańskiego punk rocka.

Liderem zespołu jest Oscar Jensen, który pełni rolę wokalisty, gitarzysty, kompozytora i autora tekstów. Album „GoodAss Memories” to mieszanka punkowych wpływów z autorskim stylem grupy. Można tu usłyszeć klimaty znane z dokonań moich ulubieńców The Offspring, Green Day, Blink 182 czy Sum 41, ale kwartet How We Met nie boi się nadać tym brzmieniom klimatom własnego charakteru z domieszką polskiego zawadiactwa i humoru. Dlatego wielka szkoda, że zabrakło miejsca dla nagrania „Grała Na Gitarze”, chociaż przebojowy „Nie zgadzam się” nieco tę pustkę wypełnia.

 

W zestawie piosenek Olsztynian w albumu wymienię obowiązkowo „New Information” i katastroficzny „Apocalypse”, którego Green Day – Oscarowi Jensenowi, Mikołajowi Malickiemu, Hubertowi Kobusowi i Mateuszowi Ozdze – może pozazdrościć!

Choć to dopiero początek ich kariery, longplay „GoodAss Memories” jest dowodem, ze How We Met nie jest „dobrze zapowiadający się”. ale już na swojej gatunkowej półce nie ma sobie w Polsce równych i ma wielki potencjał.

Debiut „GoodAss Memories” jest doskonałą bazą, aby zbudować silną markę i zdobywać serca słuchaczy nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

 

30. Coals – „Sanatorium”

 

Duet Kacha – Katarzyna Kowalczyk) i Lucassi – Łukasz Rozmysłowski), po dwóch latach przerwy wydali nowy, już trzeci album „Sanatorium”, który zawiera 14 onirycznych piosenek. Coals zyskał popularność dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi, łączącemu elektronikę z alternatywnym popem.

„Sanatorium”, trzecia płyta Coals, jest nocną eklektycznie mieszanka gatunków. Odnajdziemy tchnienie (delikatne) rave’u, drapanie w ucho drum’n’bass z domieszką breakbeat. Kacha i Lucassi podkreślają, że

„różnorodność bitów i inspiracji jest ich znakiem rozpoznawczym, bo Coals celowo unika muzycznej spójności.”

To album z czternastoma mocno atmosferycznymi piosenkami, które wciągają słuchacza w subtelną grę. Tekstowo i symbolicznie (odsyłam do teledysków duetu) „Sanatorium” przenieść nas pragnie do świat utraconego. Może nie tyle do przeszłych zdarzeń, ale bardziej do tego, co jest absolutnie nieosiągalne. Każdy z nas jest trochę „Primabaleriną” i czytuje Miltona i Blake’a (to moje dopowiedzenie skojarzeniowe).

Zmierzchowość i tkliwość tęsknot, dotknięcie dream pop znika na „Snatorium”.  Coals odcinają pępowinę od swojej przeszłości, aby odetchnąć nowymi brzmieniami. Stąd breakbeat’owe napięcie „Bataliji” czy hyper pop w „^.^ Bryzie”.

 

 

Tekstowo na albumie „Sanatorium” dostrzegamy większą dozę mroku i introspekcji. Zespół bawi się obrazami – szyframi, co sprawia, że utwory nabierają wielowarstwowego znaczenia. Ściegi metafor, które maluje Katarzyna są zamglone, na wpół senne na wpół koszmarne. Ta niewyraźność sprawia, że nawet ja (+50) mogę słuchając „Sanatorium” wpleść nitkę swojej historii przypominając sobie dzieciństwo i etap dorastania. Tak jak estetyki rapu / hip hop także uczę się muzyki, którą prezentuje Coals.

Słowa idą częściej za muzyką, ale bez nich nie miałaby ona sensu. Ta zagadkowość muzycznego bytu Coals zastanawia mnie i wciąż zadziwia, że chce się płyty posłuchać raz jeszcze. Od teraz inaczej będę spoglądał na galerie handlowe…  Nie wymienię żadnego nagrania ku zachęcie, aby płytę przesłuchać w całości (i to nie raz) od „Nowego świata” po finalne „Dzwony”.

Tomasz Wybranowski