Premiera filmu o legendarnym dywizjonie zbiegnie się ostatecznie ze stuleciem odzyskania przez Polskę niepodległości, stuleciem polskiego lotnictwa i stuleciem RAF-u. Czy to przypadek?
Premiera filmu „Dywizjon 303”, opowieści o polskich lotnikach biorących udział w Bitwie o Anglię, światło dzienne ujrzy po przeszło 70 latach od tych wydarzeń. Polscy piloci w wygranej walce w przestworzach mieli niewątpliwie wielki udział. Zdobyli uznanie zarówno angielskich kolegów po fachu, jak i angielskich dam. W owym czasie stali się wręcz pupilami Wielkiej Brytanii. Jednak po zakończeniu II wojny światowej, kiedy Polska dostała się pod sowiecką okupację, a żołnierze polskiej armii nie zostali zaproszeni do udziału w zwycięskiej defiladzie w Londynie, lotnicy polskich sił powietrznych odmówili udziału w pochodzie.
Maciej Cymorek. Pochodzi z Zaolzia, w filmie „Dywizjon 303” wciela się w rolę czeskiego pilota Josefa Františka
W Polsce, która wolnością cieszy się podobno od ponad dwudziestu kilku lat, nie udało się przenieść legendy dzielnego dywizjonu i jego pilotów na wielki ekran. Czesi, choć ich udział w Bitwie o Anglię był znacznie mniejszy, już w 2001 roku wyprodukowali pełnometrażowy film o czeskich lotnikach („Ciemnoniebieski świat” w reżyserii Jan Svěráka).
W przedostatni dzień zdjęciowy odwiedziliśmy Pub Orchard Inn na przedmieściach Londynu. Niedawno zmarły Alex Herbst żartował, że była to druga siedziba polskich lotników. Tam opijali swoje sukcesy, flirtowali z dziewczynami i przeżywali tragiczne chwile po śmierci kolegów. To tak naprawdę warszawski Tarchomin, ale do historycznego pubu mogliśmy przenieść się dzięki scenografii, skrupulatnie przygotowywanej już od ponad roku. Ten historyczny pub nadal stoi na przedmieściach Londynu, w mieście Ruislip. W międzyczasie oczywiście przebudowywany i remontowany, zmienił swoją nazwę na „The Orchard”.
– W filmie co jakiś czas powracamy do tego miejsca, to istotne miejsce dla szkieletu dramaturgicznego opowieści – powiedział nam Sławomir Ciok, drugi reżyser. – Dziś był już przedostatni dzień zdjęciowy, zostaje postprodukcja, ewentualnie małe poprawki.
Izabela Jarosińska w roli pielęgniarki „podrywanej przez polskich pilotów”.
– A kobiety w filmach kostiumowych fotografują się pięknie. Po prostu wyglądają bardzo kobieco. Widać, że nie jest to jakiś unisex – stwierdził operator Waldemar Szmidt. To oczywiście spostrzeżenie czynione przy okazji. Praca dla operatora przy tej produkcji ze względu na swoją specyfikę stanowi duże wyzwanie. – Nie jest to komedia romantyczna, a pewien epos filmowy, który należy dobrze sfotografować, żeby dobrze odtworzyć atmosferę tamtych lat. Będąc na planie filmowym, rzeczywiście można przenieść się do Londynu lat 40. ubiegłego wieku.
Waldemar Szmidt, operator. Pracował m.in. przy opartym na książce Bogusława Wołoszańskiego słynnym serialu „Tajemnica twierdzy szyfrów” (reż. Adek Drabiński)
Przy barze siedzą żołnierze, piloci w mundurach z tamtych czasów, panie w stylowych sukienkach, z upiętymi włosami. Tylko że twarze jakby dobrze znane z telewizji ostatnich lat. Tu i ówdzie można zobaczyć Piotra Adamczyka (odtwórca roli Witolda Urbanowicza), przechadzającego się w oczekiwaniu na swoją scenę, czy Antoniego Królikowskiego (w filmie występującego jako Witold „Tolo” Łokuciewski), odpoczywającego na angielskiej kanapie.
Prace nad wystrojem i rekwizytami trwały od roku. Scenografowie i architekci przeszukiwali archiwa, docierali też do zdjęć z prywatnych zasobów. Maria Golasowska dziękowała m.in. Instytutowi Sikorskiego w Londynie za pomoc przy odtwarzaniu materialnej rzeczywistości lat 40. w Londynie.
Premiera filmowego obrazu o Dywizjonie 303 przypadnie w roku stulecia niepodległości. Niezależnie od wagi historycznych rocznic, sam temat filmu stawia jego twórców wobec ogromnych oczekiwań. Historię o polskich lotnikach w Wielkiej Brytanii, jedną z najważniejszych opowieści XX-wiecznej historii Polski, trzeba przedstawić w języku nowoczesnego filmu. Czy film spełni te nadzieje? Przekonamy się o tym już na wiosnę przyszłego roku.
Zdjęcia: Luiza Komorowska
Marcin Kwaśny w filmie „Dywizjon 303” gra John’a Kenta. Po raz pierwszy gra w obcym języku, co, jak twierdzi, jest nowym i bardzo rozwijającym doświadczeniem
Andrew Woollard, również aktor z Wysp Brytyjskich. Odgrywa rolę mr Johnsa, tajemniczego obserwatora MI5
Nik Goldman, brytyjski aktor w roli Johna Kelleta. „Przygotowywałem się do tej roli przez badania nad postacią Ronalda Kelleta, obejrzałem też wiele materiałów filmowych dotyczących RAF. Te materiały dotyczyły nie tyle jego osobowości, co roli historycznej i bohaterstwa. Przede wszystkim musiałem dowiedzieć się, w jaki sposób zachowywać się jak pilot. To było najważniejsze – na czym polega idea bycia pilotem”
Podczas gali rozpoczynającej Festiwal Filmowy NNW w Gdyni przyznano nagrody świadkom historii oraz osobom, które wspierały działaczy podziemia niepodległościowego i solidarnościowego.
[related id=40032]W czwartek w gdyńskim Teatrze Muzycznym odbyła się gala otwarcia IX Festiwalu Filmowego Niepokorni Niezłomni Wyklęci, podczas której uhonorowano świadków historii oraz osoby, które aktywnie wspierały działaczy podziemia w czasie okupacji.
Nagrodę Sygnet Niepodległości, czyli wyróżnienie przyznawane „świadkom historii bohatersko walczącym o wolność oraz niepodległość kraju”, przyznano kpt. Marianowi Ceregrze, żołnierzowi Armii Krajowej. Nagrodę w jego imieniu odebrała prezes Stowarzyszenia Odra – Niemen Ilona Gosiewska.
Takie samo wyróżnienie przyznano mjr. Stanisławowi Ruskowi, ps. Tęcza – oficerowi Wojska Polskiego, jednemu z ostatnich żyjących żołnierzy Zgrupowania Partyzanckiego mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, żołnierzowi AK i WiN, uczestnikowi wielu akcji zbrojnych Polskiego Podziemia Niepodległościowego. Rusek do 1960 r. ukrywał się przed władzami komunistycznymi w zbudowanym przez siebie bunkrze. „Serce moje odmłodziło się teraz o 70 lat” – powiedział, odbierając nagrodę. „Nie liczyłem, że na tej sali spotkam tak dużo Polaków, którzy wytrzymali tę niewolę, jedną i drugą” – podkreślił i dodał, że „Polską opiekuje się cały naród, nie rząd czy prezydent”.
„Sygnetem Niepodległości” wyróżniono także kapitana Władysława Dobrowolskiego, żołnierza Związku Armii Zbrojnej i AK, działacza „Solidarności” i organizacji kombatanckich. „Wszystko, co robiłem (jako żołnierz), mam w sercu. Chciałbym, żeby młodzi ludzie mieli przyszłość taką, jaką myśmy przeżywali, ale nie tak tragiczną” – powiedział. Zwrócił się też bezpośrednio do młodzieży: „Życzę wam, abyście swą działalność prowadzili w sposób taki, żeby mieć później w życiu przekonanie, iż wykonaliście swoje obowiązki obywatelskie, polskie” – powiedział.
[related id=40029]„Sygnet Niepodległości” odebrał także Jerzy Widejko – najmłodszy żołnierz AK, którego przyjęto do formacji w wieku 11 lat.
Wyróżnienie to przyznano także Kazimierzowi Piechowskiemu – organizatorowi i uczestnikowi jednej z najbardziej brawurowych i spektakularnych ucieczek z KL Auschwitz, żołnierzowi AK, prześladowanemu i torturowanemu przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego oraz sąd stalinowski. Obecny stan zdrowia nie pozwolił mu na pojawienie się na gali, ale statuetkę dostarczono mu wcześniej.
Następnie przyznano wyróżnienia Drzwi do Wolności – nagrody przyznawanej „za odwagę oraz poświęcenie bohaterom drugiego planu, wspierających działaczy podziemia niepodległościowego oraz solidarnościowego”.
Z rąk wiceministra spraw zagranicznych Jana Dziedziczaka odebrało je małżeństwo Halina i Zdzisław Lepionkowie, którzy jako dzieci trafili do obozu na Syberii, a następnie, wraz z armią gen. Władysława Andersa, do Iranu, by ostatecznie osiąść w Nowej Zelandii, gdzie mieszkają do dziś. Tam też aktywnie działali na rzecz rodaków. „Nasze serca są blisko Polski. Ta nagroda nie jest dla mnie i mojej żony, tylko dla całej Polonii nowozelandzkiej” – zapewnił Zdzisław Lepionka.
Fot. PAP/Adam Warżawa Gdynia, 28.09.2017. cenarzysta i reżyser filmowy Paweł Woldan z nagrodą Platynowy Opornik.
Następnie nagrodzono Zdzisława Bradela – współtwórcę środowiska lubelskich „Spotkań” oraz współredaktora niezależnego Biuletynu Informacyjnego NSZZ „Solidarność”, internowanego w stanie wojennym. „Miałem dużo szczęścia do kontaktów z nauczycielami – swojej formacji duchowej zawdzięczam miłość do Polski i poczucie, co jest przyzwoite, a co haniebne, co jest prawdziwe, a co fałszywe; w ten sposób im publicznie dziękuję” – podkreślił.
Kolejnym nagrodzonym Drzwiami do Wolności został dominikanin o. Ludwik Wiśniewski, który wspierał robotników Czerwca 1976 r., a wśród jego lubelskich wychowanków był Janusz Krupski. Jak podkreślił duchowny, w swojej działalności skupił się na walce z systemem komunistycznym. „Zrozumiałem, że on jest niereformowalny i że trzeba przystąpić do kruszenia go. Ale jak? To pytanie stało przede mną. Jak mówił Sołżenicyn, ten system jest oparty na fałszu. I wystarczy żyć w prawdzie, mówić prawdę, nie zgadzać się na fałsz. Do dzisiaj jestem przekonany, że przyczyniło się to do obalenia tego systemu” – podkreślił.
Nagrodzeni zostali także Jolanta i Krzysztof Jedlińscy – terapeuci, którzy w czasie stanu wojennego przez kilka miesięcy ukrywali Krupskiego. „Nie mieliśmy poczucia, że zrobiliśmy coś niezwykłego. Po prostu taka była potrzeba, my mieliśmy takie możliwości i to było czymś naturalnym. Natomiast jest duży sens, żeby pamiętać o tym, iż oprócz bohaterów pierwszoplanowych, tych, którzy najbardziej ryzykowali i byli najbardziej zdeterminowani, wskazywali kierunek, jest jeszcze zwykle druga linia, ci, którzy wspierają, pomagają, ukrywają czy robią wiele innych rzeczy; to jest ruch na skalę masową. Być może to jest nasz najcenniejszy zasób odnawialny” – powiedziała Jolanta Jedlińska. Jak dodała, „ci z pierwszej linii otwierają drzwi do wolności, ale to ci z drugiej nie pozwalają ich zamknąć”.
W imieniu zmarłego w tym roku Eugeniusza Szyfnera, odznaczonego tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, uhonorowanego Drzwiami do Wolności za ukrywanie Żydów, odebrała córka, Renata Szyfner. „Mój tato był człowiekiem bardzo skromnym. Zawsze powtarzał nam: ja nic wielkiego nie zrobiłem. I jestem pewna, że dziś powiedziałby to samo” – podkreśliła.
Platynowy opornik, czyli nagrodę specjalną za całokształt twórczości, „za niezłomność w podejmowaniu trudnych tematów, bezkompromisowość i niezależność w pracy twórczej” z rąk prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka odebrał reżyser i scenarzysta Paweł Woldan, autor kilkudziesięciu filmów dokumentalnych.
[related id=37766]Na koniec dyrektor festiwalu Arkadiusz Gołębiewski odebrał honorowe odznaczenie Bene Merito, przyznawane przez ministra spraw zagranicznych za uznanie zasług na rzecz działalności wzmacniające pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Wręczył je wiceszef resortu Jan Dziedziczak. Po rozdaniu nagród odbył się spektakl w wykonaniu laureatów konkursu Teatr Młodych „Spotkania” w reż. Piotra Ozygały oraz recital Łukasza Juszkiewicza. Galę poprowadzili Anna Popek i Jacek Rozenek.
Festiwal Filmowy NNW, odbywający się pod honorowym patronatem prezydenta RP Andrzeja Dudy, rozpoczął się 27 września i potrwa do soboty.\
W swoich ostatnich słowach Danuta Siedzikówna zawarła cały swój kodeks moralny – powiedział Jacek Frankowski, reżyser filmu „Inka. Są sprawy ważniejsze niż śmierć” , który pokazano w ramach festiwalu.
Film opowiada historię sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Danuty Siedzikówny. „Inka”, uczestnicząca w akcjach przeciw NKWD i UB, została aresztowana w lipcu 1946 r. i skazana na karę śmierci; wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r.
Po projekcji filmu reżyser wziął udział w spotkaniu z młodzieżą w ramach odbywającego się podczas festiwalu Forum Studenckiego.
Jak powiedział PAP Frankowski, pierwsze informacje o „Ince” dotarły do niego po tym, gdy w 1991 r. sąd uznał wyrok śmierci wydany wobec „Inki” za nieważny i zrehabilitował Siedzikównę. „Na początku pomyślałem, że ta decyzja nie przywróci nikomu życia. Potem jednak doszedłem do wniosku, że oznacza przywracanie godności tym ludziom, którym starano się ją odebrać, nazywając ich zbrodniarzami. I jest to bardzo ważne, bo oni muszą w tej naszej historii zaistnieć jako ci czyści, nieskalani, którzy poświęcili swoje życie dla czegoś ważniejszego” – podkreślił reżyser.
Jak dodał, impulsem do podjęcia pracy nad filmem, było ogłoszenie w 2014 r., że zespół Instytutu Pamięci Narodowej prawdopodobnie odnalazł szczątki „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Z kolei tytuł dokumentu Frankowski zaczerpnął z wypowiedzi jednej z uczennic I LO we Wrocławiu – noszącego imię Siedzikówny – która podkreśliła, że dla sanitariuszki „były sprawy ważniejsze niż jej własne życie”.
Zdaniem Frankowskiego, „Inka” już stała się symbolem ponadczasowych wartości dla wielu współczesnych młodych ludzi. „Młodzież się z nią utożsamia, i te jej ostatnie słowa – +Przekażcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba+ – mają jakiś niezwykły przekaz. Zawiera się w nich zarówno kwestia tradycji rodzinnej, jak i cały kodeks moralny, w który można wpisać najważniejsze zasady” – podkreślił reżyser.
Jak powiedział PAP występujący w filmie Piotr Szubarczyk z gdańskiego oddziału IPN, nie spodziewał się, że sprawa „Inki” zyska tak duży rozgłos. „Kiedy poznałem jej historię, wiedziałem, że będzie znana, ale nie spodziewałem się, że stanie się postacią, która wszystkie te tragedie żołnierzy wyklętych skupi w historii życia swojego i swoich bliskich. I że stanie się dla młodzieży kimś bardzo ważnym” – podkreślił Szubarczyk.
Jego zdaniem przesłanie „Inki” jest uniwersalne i ponadczasowe. „Jestem bardzo szczęśliwy, że teraz zna ją cała Polska, bo był taki czas, że wiedziało o niej kilka osób” – podsumował Szubarczyk.
Przypomniał także sprawę odnalezionej w maju br. na dawnym cmentarzu katolickim w Turcji trumny pradziadka Siedzikówny, ppłk. Karola Rzepeckiego; IPN zapowiedział, że podejmie starania, aby sprowadzić szczątki do kraju. „Z tego, co wiem, trwają rozmowy w sprawie przewiezienia tej trumny do Polski i pochówku, prawdopodobnie w Grajewie. To otwiera też temat polskich oficerów, którzy w XIX w. służyli w armii Imperium Rosyjskiego, austriackiej, pruskiej, potem niemieckiej” – powiedział.
Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. Była sanitariuszką 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. W 1943 r. w wieku 15 lat złożyła przysięgę AK i odbyła szkolenie sanitarne. W czerwcu 1945 r. została aresztowana przez NKWD-UB za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Z konwoju uwolnił ją patrol AK Stanisława Wołoncieja „Konusa”, podkomendnego mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. „Inka” znów działała jako sanitariuszka oraz łączniczka, uczestnicząc w akcjach przeciw NKWD i UB.
20 lipca 1946 r. została ponownie aresztowana przez funkcjonariuszy UB i osadzona w więzieniu w Gdańsku. Po ciężkim śledztwie Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał ją na karę śmierci. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 r.
W 2014 r. zespół IPN pod kierownictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka podczas prac na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku odnalazł i ekshumował szczątki młodej kobiety z przestrzeloną czaszką, które zidentyfikowano jako szczątki Danuty Siedzikówny. 28 sierpnia 2016 r., w 70. rocznicę jej śmierci, na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym odbył się uroczysty państwowy pogrzeb sanitariuszki oraz innego żołnierza 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej – Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, który został rozstrzelany wraz z „Inką” w gdańskim areszcie.
Postanowieniem z 10 czerwca 1991 Sąd Wojewódzki w Gdańsku, na mocy przepisów ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego, uznał wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego skazujący Danutę Siedzikównę za nieważny.
IX Festiwal Filmowy Niepokorni Niezłomni Wyklęci rozpoczął się w środę i potrwa do 30 września.
„Niezwyciężeni” to tytuł nowego filmu animowanego, który w cztery minuty opowiada o 50 latach heroicznej walki Polaków o odzyskanie wolności. Film, także w wersji anglojęzycznej z głosem Seana Beana.
Nowy film ma rozpocząć międzynarodową akcję edukacyjną, której celem jest przedstawienie polskiej perspektywy historycznej okresu 1939-1989.
„To głos suwerennego państwa, które wystawiło do II wojny światowej czwartą co do wielkości armię, poniosło w niej największe ofiary i jako jedyne walczyło w tym konflikcie od pierwszego do ostatniego dnia” – ocenił Adam Hlebowicz, zastępca dyrektora Biura Edukacji Narodowej IPN. „Bez polskiej perspektywy nie da się w pełni zrozumieć nie tylko przebiegu, ale również konsekwencji II wojny światowej” – podkreślił Hlebowicz.
„Niezwyciężeni” (ang. „The Unconquered”), który wspólnie przygotowały IPN, studio kreatywne Fish Ladder i firma Juice, to film, który pokazuje heroiczną walkę Polaków o wolność w XX wieku. W atrakcyjnej formie przedstawia kluczowe wydarzenia polskiej historii – od pierwszego dnia II wojny światowej aż do upadku komunizmu w Europie w 1989 roku. Pojawiają się w nim postaci m.in. rtm. Witolda Pileckiego, Ireny Sendler, gen. Stanisława Maczka czy Jana Karskiego.
„Ta wojna była pewna. Nikt nie sądził, że dla Polski potrwa aż pół wieku. Najpierw uderzają Niemcy, później Rosja sowiecka. Zdani sami na siebie nie poddajemy się. Tworzymy państwo podziemne, które ma rząd, armię, szkoły, sądy, walczy z wrogiem” – to pierwsze słowa, które padają w filmie.
„Niezwyciężeni” to malarska i symboliczna animacja, w której twórcy przedstawili m.in. okrucieństwo obu okupacji, zbrodnię katyńską, masowe deportacje na Wschód, wysiłek zbrojny na polskich ziemiach (np. wywiadu Armii Krajowej) i poza jej granicami, m.in. Armię Andersa i bitwę o Monte Cassino, powstanie w getcie warszawskim i los Żydów, ludobójstwo w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, misje Jana Karskiego, Powstanie Warszawskie. Kolejne fragmenty filmu przypominają m.in. o powojennym podziemiu antykomunistycznym, kryzysach w PRL np. z czerwca 1956 r. czy grudnia 1970 r., pielgrzymkę Jana Pawła II z 1979 r.
Film kończą słowa gen. Witolda Urbanowicza, dowódcy słynnego Dywizjonu 303, który walczył z Niemcami w Wielkiej Brytanii: „Bo my nie błagamy o wolność, my o nią walczymy”.
Narratorem polskiej wersji filmu, dostępnego na stronie www.niezwyciezeni-film.pl, jest aktor Mirosław Zbrojewicz, a wersji angielskiej narratorem jest brytyjski aktor Sean Bean. Przygotowywana jest również rosyjska wersja tej produkcji.
Producent filmu Krzysztof Noworyta ze studia Fish Ladder zwraca uwagę, że „Niezwyciężeni” wpisują się we współczesną dyskusję o polityce historycznej. „Liczące się kraje bardzo dbają o to, w jaki sposób prezentowana jest ich historia. Potrafią świetnie pozycjonować swoją narrację w świadomości zbiorowej swojego narodu” – zaznaczył. Dodał, że nowa produkcja to także nowy styl opowiadania o historii Polski.
„Przemawiamy językiem popkultury, bo to współczesna lingua franca, którą mówi cały świat” – podkreślił.
Podczas piątkowego spotkania w IPN producent zwrócił też uwagę, że film „Niezwyciężeni”, przygotowany przez grupę osób o różnych poglądach politycznych, powinien łączyć, a nie dzielić Polaków. „Wydaje mi się, że ten film przez to, że odwołuje się do oporu – polskiego genu, który ma każdy Polak – łączy nas wszystkich” – mówił Noworyta. Dodał też, że film nie jest polską reakcją np. na polityki historyczne innych państw.
„To głos wolnych ludzi, którzy żyją w wolnym państwie, i którzy są utalentowani. Siłą tego filmu jest jego jakość” – dodał.
Premiera filmu, który ma trafić m.in. do kin i szkół, ma związek m.in. ze zbliżającą się 78. rocznicą agresji Związku Sowieckiego na Polskę.
Dzień 76. z 80 / Warszawa / Za nami ok. 500 km Wisły/ W Poranku WNET rozmowa z dyrektorem Narodowego Centrum Kultury prof. Rafałem Wiśnieckim o działalności kierowanej przez niego instytucji.
[related id=37796]W Poranku WNET gościł dyrektor Narodowego Centrum Kultury prof. Rafał Wiśniecki. Opowiedział o działalności NCK i zaprezentował wydaną ostatnio przy współudziale NCK reedycję płyty zespołu Armia.
W ostatnim czasie NCK w sali BHP w Stoczni Gdańskiej zaprezentowało film „Gdzie jest porozumienie gdańskie”. Jest to próba rekonstrukcji drogi dokumentów, które historia nazwała porozumieniami sierpniowymi, podpisanymi w sierpniu 1980 r. w Gdańsku.
W Galerii Kordegarda w Warszawie NCK zaprezentowało wystawę, w której pokazane zostało, w jaki sposób „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego było wystawiane na deskach polskich teatrów w ciągu 100 lat od jego napisania. Można było zobaczyć, jak niektóre fragmenty były cenzurowane jeszcze w czasach zaborów.
Dziełem NCK była też impreza z okazji narodowego czytania 'Wesela” Wyspiańskiego w Ogrodzie Saskim w Warszawie oraz „Festiwal Psalmów Dawidowych na Podkarpaciu”. Ponadto NCK współorganizowało Festiwal w Rzeszowie, Białymstoku i Lublinie „Wschód kultury”.
NCK dysponuje kilkudziesięcioma milionami złotych budżetu, który jest przeznaczony na różne wydarzenia o charakterze lokalnym, regionalnymi i ogólnopolskim. W przyszłym roku NCK będzie zaangażowane w obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę w roku 1918.
– Niepodległość jest czymś ważnym i NCK chciałoby, aby poza rokiem rocznicowym, w którym będziemy celebrować odzyskanie niepodległości już od 1 stycznia do ostatniego dnia grudnia 2018, także o tym pamiętać i to nie tylko 11 listopada – powiedział Wiśniecki.
[related id=37678]W trakcie są wydarzenia związane z „Rokiem Wisły” i „Rokiem Conradowskim”, a także innymi jubileuszami.
Na koniec rozmowy dyrektor NCK zaprosił na 14 września do Galerii Kordegarda na wystawę pod tytułem „60 Warszawskich Jesieni. Impresje muzyczne”.
Całej rozmowy można posłuchać w części piątej dzisiejszego Poranka WNET. Uczestniczył w niej również Maciej Bodasiński, organizator akcji „Różaniec do granic”. Zapraszamy do słuchania.
Dzień 76. z 80/Warszawa /Za nami ok. 500 km Wisły/ Dyrektor Festiwalu NNW Arkadiusz Gołębiewski o mającej się odbyć w Gdyni w dniach 27-30.09.2017 IX Edycji Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”.
[related id=37770]- Cel tego festiwalu pozostaje wciąż ten sam. W tym roku do konkursu filmowego „Złoty Opornik” zgłoszono ponad sto filmów – powiedział dyrektor Festiwalu NNW Arkadiusz Gołębiewski. – Potrzeba dyskusji na temat, jak prawdę historyczną przekładać na język filmu.
W 2008 roku, w momencie, gdy festiwal startował po raz pierwszy, emocje rozpalała dyskusja na temat, jak prawdę historyczną przekładać na język filmu, i to nie tylko filmu dokumentalnego, a przede wszystkim – fabularnego. Wszyscy zastanawiali się wówczas, jak to zrobić, aby te filmy były bardzo dobre i nie funkcjonowały tylko jako swego rodzaju opowieści. Zdaniem Gołębiowskiego „im więcej jest projektów, tym większa jest potrzeba dyskusji”. Do ciekawych w tegorocznym przeglądzie zaliczył film o Hieronimie Dekutowskim pt. „Zapory”.
– Wartością tego festiwalu przede wszystkim jest to, że uaktywniła się Polska lokalna, która próbuje opisywać swoich bohaterów, i to jest dużą wartością – powiedział Gołębiewski.
Festiwal przyznaje również nagrody: „Drzwi do Wolności” to wyróżnienie przyznawane bohaterom drugiego planu za odwagę oraz poświecenie i wspieranie działaczy podziemia niepodległościowego i solidarnościowego; „Sygnety Niepodległości” to wyróżnienie przyznawane świadkom historii bohatersko walczącym o wolność i niepodległość kraju.
– Nasi świadkowie historii, którzy są bardzo wiekowi, przyjeżdżają, jak chociażby studwuletnia pani Mirecka-Loryś – powiedział Gołębiewski. Kpt. Maria Mirecka-Loryś to była komendantka główna Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet. Rok temu została uhonorowana przez prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności polonijnej, społecznej i charytatywnej w Polsce i Stanach Zjednoczonych Ameryki, w szczególności na rzecz polskiej mniejszości na Ukrainie.
Tegoroczne hasło festiwalu to „Wolna Polska w wolnym świecie”, co jest nawiązaniem do manifestu sprzed 40 lat Janusza Krupskiego, który na łamach pierwszego wydania „Spotkań” napisał, że „nie będzie wolnej Polski bez odzyskania niepodległości przez kraje okupowane przez Związek Radziecki”.
[related id=37678]- Do tych słów nawiązujemy, zapraszając dosyć dużą grupę opozycjonistów z różnych krajów – powiedział Arkadiusz Gołębiewski. W tym roku między innymi przyjedzie z Węgier pani Maria Witner, która jako młodziutka dziewczyna walczyła w 1956 roku w Budapeszcie i za udział w powstaniu węgierskim została skazana na karę śmierci; karę zamieniono potem na dożywocie.
W ramach projektu „Młodzi dla historii” przyjadą również do Polski przedstawiciele amerykańskiej młodzieży z największej organizacji tego typu w USA „National History Day”, która zajmuje się upowszechnianiem historii całego świata.
Od dwóch lat przyznawana jest również nagroda literacka w ramach festiwalu oraz nagroda za dokument radiowy. Festiwal w tym roku odbędzie się w dniach 27-30 września w Gdyni.
O Alexie Herbście, pilocie czasów wojny, o filmach nakręconych o nim i z jego udziałem, oraz o tym, co zawdzięcza spotkaniu z tym niezwykłym człowiekiem, mówi reżyser dokumentalista Sławomir Ciok.
Luiza Komorowska
Antoni Opaliński
Sławomir Ciok
Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem
W wieku 99 lat zmarł w Edmond w USA kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot polskich dywizjonów lotniczych 303 i 308 walczących w bitwie o Anglię. Jest Pan autorem filmu dokumentalnego o lotniku Alexie Herbście, a także jednym ze współautorów filmu, na który czeka bardzo wiele osób – filmu fabularnego o Dywizjonie 303.
Moje spotkanie z Alexem Herbstem kilka lat temu zaowocowało tym, że znaleźliśmy nić porozumienia, która po pewnym czasie umożliwiła mi realizację filmu, w którym pokazane jest całe jego życie. To jest pełnowymiarowy film, robiony według amerykańskich reguł. Było to możliwe dzięki osobowości jego bohatera, która potrafiła ożywić ten film i pomóc mi udźwignąć temat.
Jak Pan znalazł zapomnianego bohatera?
Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą w sobie ciekawe, nieopowiedziane historie i byliby gotowi podzielić się ze mną wspomnieniami, spostrzeżeniami, swoją osobowością. W Ameryce każde spotkanie zaczyna się od tego: opowiedz mi swoją historię. I tam od razu przechodzi się do konkretów, a później jest czas na dopytywanie o szczegóły. Nie traci się czasu na przypominanie całej historii, tylko skupia się na najważniejszym, na dzisiejszej perspektywie. W tym przypadku opowiadamy o czasach wojny kilkadziesiąt lat po niej, pewne rzeczy wiedząc, pewnych wciąż nie wiedząc, ale przyjmujemy współczesną perspektywę, dla dzisiejszych, normalnych ludzi, niekoniecznie fascynujących się historią.
Jak doszło do spotkania z Alexem Herbstem?
Miałem dużą sieć kontaktów międzynarodowych i ludzie w różnych częściach świata wiedzieli, że szukam ciekawych historii. Pewnego doszła do mnie informacja, że istnieje taki człowiek, że bardzo chciałby opowiedzieć swoją historię. Pozostało mi tylko zorganizować sobie podróż do Seattle, porozmawiać z nim i zobaczyć, czy da się coś z tym zrobić.
Co Pan wiedział wcześniej o tym lotniku?
Dowiedziałem się o nim z opowieści Krzysztofa Poraja-Kuczewskiego, polskiego emigranta mieszkającego właśnie w Seattle, który działa w słynnym, w tej chwili już prawie stuletnim Domu Polskim w Seattle. To jest bardzo ciekawe miejsce; tam Jimi Hendrix wykonywał swoje pierwsze próby, kiedy jeszcze obowiązywała segregacja rasowa, a Polakom z Domu Polskiego zupełnie nie przeszkadzało, że był czarny i dali mu salę do prób.
W ostatnich latach wynikła z tego niezwykła historia. Rada miasta Seattle miała głosować nad tym, czy wesprzeć tę szacowną instytucję, jaką jest Dom Polski. Na początku wniosek o dofinansowanie przepadł. Ale okazało się, że w radzie miejskiej zasiada jeden z muzyków Jimiego Hendrixa, który przypomniał sobie, kto im kiedyś pomógł. Dzięki temu remont Domu został dofinansowany i budynek w tej chwili wspaniale wygląda.
Związek Hendrixa z polskimi lotnikami – tego by żaden scenarzysta nie wymyślił.
Tu jest wiele zdumiewających rzeczy. Godzinami można by opowiadać o tym, czym nasz bohater się interesował. On potrafił – muszę się przyzwyczaić do mówienia o nim w czasie przeszłym – zaskakiwać cytatami z Pana Tadeusza. Potrafił też cytować przedwojennego ministra Becka: „To niech mi pan teraz powie, o co tak naprawdę chodzi, czy o mniejszość niemiecką w Polsce, która nie jest uciskana, czy o mniejszość polską w Niemczech, która jest uciskana?” Ten żart powracał w naszych rozmowach.
Jak długo film był realizowany?
To trwało kilka lat, bo to były powracające rozmowy, które pozwalały mi wszystko zgłębić. Inna rzecz, że przez długie lata zupełnie nikt w Polsce nie był zainteresowany w tym, żeby mi pomóc. Mocno wierzyłem, że to ma sens, więc niezależnie od tego, ile osób wycofywało się z obietnic czy stawiało mi przeszkody, nie miało to znaczenia. Po prostu wiedziałem, że to zrobię, że na pewno znajdę sprzymierzeńców, i tak się stało.
Przez te kilka lat zdążył Pan pewnie poznać Alexa Herbsta i zaprzyjaźnić się z nim?
Wydaje mi się, że poznałem go dość dobrze i też – co było istotne dla mnie – w pewnym momencie zorientowałem się, że zasłużyłem sobie, to jest najlepsze słowo: zasłużyłem sobie na to, żeby uważał mnie za przyjaciela. To zaszczyt, żeby osoba tego pokroju doszła do wniosku, że jestem jej przyjacielem.
Jak to się stało, że jeden z żyjących jeszcze bohaterów, lotnik słynnego Dywizjonu 303, został zapomniany?
Ja też długo się nad tym zastanawiałem i opracowałem sobie taką teorię patriotyzmu deklaratywnego. Wiele osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na deklaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny.
Dla mnie akurat nie miało znaczenia to, że on jest znany, bo ja patrzę na człowieka, a nie na to, co ktoś inny o nim myśli. Pierwsza rzecz, którą musiałem zrobić, żeby powstał film, to przypomnieć o nim wszystkim mniej lub bardziej ważnym ludziom w Polsce. Bardzo pomocna w tym była jego osobowość.
Kiedy poinformowaliśmy o jego istnieniu i o sprawie ówczesną panią konsul generalną w Los Angeles, Joannę Kozińską-Frybes, ona pierwsza wyciągnęła do niego rękę w imieniu polskich władz, poinformowała MSZ, kancelarię prezydenta, MON, szkołę w Dęblinie. Wszystkich, którzy mogli być zainteresowani istnieniem Alexa Herbsta.
Przełomowy moment nastąpił 4,5 roku temu, kiedy z fabryki w Seattle odbieraliśmy pierwszego Dreamlinera. Tam na miejscu odbyła się kilkudniowa feta z udziałem chyba 180 gości z Polski. Alex Herbst był honorowym gościem wszystkich uroczystości i wtedy właśnie swoją osobowością – sposobem bycia, poczuciem humoru, inteligencją – wszystkimi swoimi wspaniałymi cechami zjednywał tych ludzi jednego po drugim. Dyrektorów, prezesów, ministrów, wiceministrów, generałów itd.
Pojawiły się też, jako wyraz więzi z Polską, odznaczenia nadawane przez prezydenta, MSZ, MON. I on też przekonał się w sposób namacalny, że Polska, z którą obawiał się, że jego więzi zostały całkowicie zerwane, sobie o nim przypomniała. Wtedy zrozumiałem, że wcześniej czy później się uda.
Wiemy, że przyjeżdżał do Polski.
Ostatnio był w Polsce 12 lat temu. To była taka sentymentalna podróż z synem, o której zresztą opowiada w filmie. Alex Herbst w trakcie wojny stracił całą rodzinę tak naprawdę nie miał do czego wracać. Wiedział też, czym grozi powrót do Polski pod koniec lat 40. i nie bardzo miał ochotę trafić do więzienia, tłumaczyć się z nie wiadomo czego albo nawet ryzykować wyrok śmierci. Skończył więc studia w Londynie, zdobył nowy zawód – miał wykształcenie ekonomiczne, znał kilka języków. Jakoś sobie radził. Oczywiście lata po wojnie były najcięższe, nie było mowy o żadnym godziwym zajęciu. Po kilku latach nędzy, tułaczki i wszystkiego co najgorsze, zdobył posadę w ambasadzie nowo tworzącego się Pakistanu, który budował także od podstaw swoje siły powietrzne, do których pozyskiwał właśnie pozostających bez zajęcia polskich pilotów.
To jest osobna epopeja; można powiedzieć, że Polacy stworzyli właściwie lotnictwo Pakistanu. Jest książka Moniki Rogozińskiej, która opowiada tę historię w kontekście bardzo osobistym.
Ktoś zrealizował też krótki film dokumentalny na ten temat. Zdarzyło mi się go oglądać w towarzystwie Alexa Herbsta. On był asystentem attaché lotniczego tej ambasady, koordynatorem pozyskiwania pilotów, w szczytowym momencie przełożonym dwustu pilotów pozyskanych do tych sił powietrznych. W taki sposób przepracował około 10 lat.
Później zatrudnił się w brytyjskich firmach eksportowych związanych z lotnictwem. Kiedy brytyjski przemysł lotniczy zaczął się już kurczyć, doszedł do wniosku wraz z żoną, że w Londynie nie da się już za wiele zrobić i wyemigrowali do Nowego Jorku. Tam zaczął inaczej oddychać, wiadomo – Nowy Jork to nie jest duszny Londyn, gdzie jeździ się metrem po tunelach i na dobrą sprawę świata nie ogląda.
Jeździł po świecie. Jako miłośnik kultury antycznej odwiedzał Kair, Ateny, bardzo często bywał służbowo w Barcelonie, latał kilka razy do Sydney. W zasadzie zwiedził cały świat, ale jego więzi z polskim klubem lotników, ze wszystkimi polskimi organizacjami po wyjeździe z Londynu w naturalny sposób zaczęły wygasać. Wspomina o tym w swojej książce „Podniebna kawaleria”, która ukazała się cztery lata temu; resztki nakładu być może są jeszcze gdzieś do kupienia.
25 lat po wojnie spotkał swojego przyjaciela-dowódcę, Witolda Retingera, i okazało się, że są sąsiadami na Long Island. Dzieliło ich chyba 12 mil, o czym nie wiedzieli. Spotkali się i nie mieli o czym rozmawiać. Te 25 lat osobnego, innego życia spowodowało, że z tych lat walki, przyjaźni nic nie zostało. Pożegnali się jeszcze tego samego wieczora i już nigdy więcej się nie zobaczyli.
Dlaczego o tym opowiadam? Bo nam się wydaje, że człowiek, który coś istotnego przeżył, powinien tą historią żyć do samego końca. To wcale nie jest prawda. My nawet nie powinniśmy od nich wymagać, żeby oni te wszystkie ciężkie doświadczenia nosili na swoich barkach przez całe życie. To jest też jedna z tych rzeczy, których się nauczyłem, obcując z takim bohaterem jak Alex Herbst.
Mówił Pan, że Alex Herbst bardzo chciał opowiedzieć swoją historię. Z czego to wynikało?
Kiedy go odnalazłem, on już dokonał przewartościowania swojego życia. To znaczy był po okresie zapomnienia, odreagowania i teraz na nowych zasadach, z dystansem chciał do tego wszystkiego wrócić. Nawet trochę wbrew żonie, która była bardziej zainteresowana prowadzeniem spokojnego życia na emeryturze niż rozgrzebywaniem starych, ale bądź co bądź ran. Dokonał głębokich przemyśleń, był już jakoś pogodzony ze swoim losem i pewnie nawet był w stanie przebaczyć wszystkie złe rzeczy, które go spotkały.
Jakie to były rzeczy?
Niemcy w ‘39 roku wkroczyli do miasta i jego ojciec został zamordowany w pierwszej kolejności, bo był na niemieckiej czarnej liście. Jego matka została w pierwszej kolejności wywieziona na Syberię po tym, jak Rosjanie wkroczyli „wyzwolić” to samo miasto. Jego ukochana została w Polsce i od końca ‘38 roku nigdy więcej jej nie widział… Można jeszcze wymienić parę spraw.
I to właśnie chciał opowiedzieć Alex Herbst.
To była tylko rozbiegówka. Bo na koniec wyszła taka opowieść jak, nie przechwalając się, u Hitchcocka. Zaczęliśmy od trzęsienia ziemi, jak powiedział jeden z dramaturgów oglądających film, i napięcie do końca się utrzymało.
Opowieść o jego życiu jest skonstruowana według amerykańskiego schematu: cały film składa się z drobniejszych, zamkniętych historii, a każda z nich ma swój sens, początek, rozwinięcie, zakończenie. I te wszystkie historie starałem się poukładać w taki sposób, żeby tworzyły dramaturgicznie całość.
Pana film został zaprezentowany na festiwalu w Cannes.
Tak, to była taka specjalna sekcja Doc Corner, która służy do tego, żeby prezentować filmy pełnometrażowe, możliwe do międzynarodowej dystrybucji i oczywiście nowe.
Jakie były reakcje?
Udało mi się spotkać wielu ludzi, którzy w tej chwili analizują, co mogą z tym filmem zrobić. Zauważyłem też bardzo pozytywną reakcję z Wielkiej Brytanii. Polskie filmy, nawet polskojęzyczne, potrafią w Wielkiej Brytanii wzbudzić duże zainteresowanie, a mój jest również anglojęzyczny. To jest zasługa naszych rodaków, którzy tam mieszkają, pracują, mają pieniądze i mają ochotę je wydawać na bilety do kina. Tylko tyle i aż tyle. To oczywiście przekłada się też na pieniądze dla kin, dystrybutorów.
Czy w Polsce będziemy mieli okazję obejrzeć ten film?
Zakładam, że tak. Lada moment będą go oglądali ludzie, od których zależy, kiedy i w jaki sposób ten film będzie prezentowany w Polsce. Jestem po kilku próbnych pokazach. Zrobiłem wszystko najlepiej jak potrafię, ale wolałem się też upewnić, konfrontując się, czasami nawet w bardzo bezwzględny sposób, z bardzo różnymi grupami widzów. Film robi wrażenie na kobietach, na mężczyznach, na ludziach, którzy interesują się historią, i na tych, którzy się nią nie interesują; na młodszych, na starszych. W związku z tym, jeśli są ludzie gotowi przyjść, obejrzeć, zapłacić, to należy im film pokazać. Gdyby miało być inaczej, to nie świadczyłoby zbyt dobrze o polskiej rzeczywistości. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okay.
Co w tym filmie ujmuje ludzi?
Ujmuje przede wszystkim jego osobowość. I to jest koszmarny sen niektórych historyków, którzy woleliby tę rzeczywistość widzieć troszeczkę inaczej, bardziej uładzoną, nawiązującą do tego patriotyzmu deklaratywnego.
W moim filmie słowo ‘patriotyzm’ chyba ani razu nie pada. Jednak każdy, kto go obejrzy, nie ma wątpliwości, z czym ma do czynienia. I o to mi chodziło – nie, żeby deklarować pewne istotne rzeczy, tylko żeby widzowie poczuli, o co chodziło mnie i samemu Alexowi Herbstowi, który odważył się powierzyć mi swoją historię.
Czy Alex Herbst miał żal do Polski? Trudno znaleźć winnych tego, że kontakty się urwały.
Największy żal miał do Sowietów i do całego systemu komunistycznego. Rozmawialiśmy bardzo otwarcie o kwestiach historycznych, bez silenia się na poprawność. Niemcy zaatakowali Polskę i rozpoczęli II wojnę światową; trudno było mieć do nich pretensje, że prowadzili wojnę po zaatakowaniu Polski. Ale to, co robili Sowieci i to całe zakłamanie utrzymywane przez lata w związku z zaatakowaniem i okupacją Polski – to było nie do pomyślenia i to była największa zadra w nim samym. Mniejszą pretensję miał do Niemców o zamordowanie ojca niż do Sowietów o to, co zrobili z matką.
W czym Alex Herbst nie zgadzał się z historykami?
Nie zgadzał się ze wszystkimi historykami, którzy twierdzili, że wiedzą lepiej, jak było tam, gdzie on sam był. Bardzo sceptycznie podchodził też do wszystkich niezdrowo zafascynowanych. Cenił umiar i umiejętność oceny na chłodno nawet najbardziej trudnych kwestii.
Czy to, w jaki sposób Alex Herbst postrzegał świat, jak mówił o swojej przeszłości, wpłynie na kształt fabularnego filmu o Dywizjonie 303?
Tak, w ostatnim czasie główny kreator i producent filmu Jacek Samojłowicz spotkał się z nim, żeby ustalić pewne kwestie związane ze szczegółami scenariusza i scenami, które jeszcze pozostały do realizacji. Uzyskaliśmy bardzo szczegółową wiedzę na temat spraw zarówno dekoracyjno-technicznych, jak i realiów życia w bazie Northolt. Mamy ją zabezpieczoną, nagraną i spisaną.
Czy rzeczywiście ci lotnicy to była inna Polska, inni ludzie, czy jednak my jesteśmy tacy sami jak oni, tylko w innych warunkach historycznych?
Lotnicy byli pewnego rodzaju elitą przedwojenną. Sami piloci byli elitą, a myśliwcy – elitą wśród pilotów. Selekcja do szkoły podchorążych lotnictwa w Dęblinie była bardzo ostra, z np. 7000 kandydatów po testach zostawało 200. Byli to też ludzie często z solidnym przedwojennym wykształceniem, obejmującym znajomość języków obcych. W lotnictwie też mieli dostęp do tajnych informacji, wiedzieli np. o tym, że nadchodzi wojna.
Powracającym pytaniem Alexa Herbsta w czasie naszych rozmów było: Czy dzisiaj młodzi ludzie troszczą się o Polskę? Wtedy czułem się nieco bezradny. Nie wiem po prostu. Ale myślę, że ważniejsze jest, że on takie pytania stawiał. Bo on pamiętał siebie jako młodego człowieka w roku ‘38, w pierwszej połowie ‘39, kiedy wiedział, że coś nadciąga. Młodzi ludzie byli wtedy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic takiego nie było. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał.
Co do współczesnego pokolenia, żartowaliśmy sobie, że gdyby współczesnych pilotów wsadzić do kabiny ówczesnego Spitfire’a, to prawdopodobnie nie byliby w stanie zlokalizować pasa, na którym właśnie siedzą.
A jak by się zachował pilot tamtych czasów we współczesnym myśliwcu?
W ramach działań filmowych zorganizowaliśmy Alexowi Herbstowi lot Dreamlinerem. Pokazaliśmy to później jednemu z prominentnych generałów polskiego lotnictwa, byłemu szefowi całego wyszkolenia. Powiedział, że Alex Herbst przez lata zachował wszystkie odruchy, które powinien mieć pilot. Okazuje się, że jeśli pilot wyszkolony na nawet bardzo prymitywnym samolocie opanuje wszystkie podstawowe techniki pilotażu, to te wszystkie umiejętności nawet w najnowocześniejszej kabinie samolotu pasażerskiego są mu potrzebne, a technologia jedynie go wspomaga.
Można powiedzieć, że miał Pan szczęście i w ostatniej chwili zdążył opowiedzieć historię bardzo wartościowego człowieka.
Szczęście miałem bez wątpienia. Jestem absolutnie wdzięczny za to wszystko, co mnie spotkało dzięki Alexowi Herbstowi. Wiedziałem, że każde z tych wielu, wielu spotkań mogło być ostatnim. On za każdym razem żegnał się za mną w taki sposób, jakbyśmy się już widzieli ostatni raz: „ja już się będę odmeldowywał”. Wcale nie było mi łatwo.
Czy osobowość Alexa Herbsta i jego historia wpłynęła na Pana spojrzenie na świat?
Po to się spotyka ludzi, po to się podróżuje po świecie, żeby poszukiwać wzorców. Pomyślałem sobie, że jeśli tyle złego spotkało go w życiu i on potrafił sobie z tym poradzić, potrafił przeżyć tyle lat, wyprostować sobie wszystko, to ja się nie boję niczego, żadnych problemów, które były, może będą. Jestem sobie w stanie ze wszystkim poradzić. To jest największy dar, jaki od niego dostałem.
On mi może nie tyle uświadomił, co utwierdził mnie w przekonaniu, bo to też jest istotne – to nie jest tak, że on coś zasadniczo zmienił w moim życiu, tylko utwierdził mnie w wielu wcześniejszych przekonaniach: że nie należy rezygnować, nie można dać się złamać siłom, którym się wydaje, że mogą nami sterować. Jesteśmy wolnymi, niezależnymi ludźmi, możemy mieszkać tu, możemy mieszkać tam, a w dalszym ciągu będziemy Polakami.
Czy zrodziło się w Panu poczucie misji przekazania tej historii?
Wzorując się troszeczkę na jego podejściu do życia, powtarzam, że jestem niezależnym filmowcem, który może zajmować się takimi sprawami, na jakie ma ochotę i któremu zależy przede wszystkim na opowiadaniu wspaniałych historii z udziałem wspaniałych ludzi. A to, że w tej historii udało się również umieścić misję, to jest jej dodatkowa wartość. Ja nie tyle tutaj deklaruję pewnego rodzaju misyjność, co raczej w mimowolny sposób ją udowadniam.
Jak idzie ta praca nad filmem o Dywizjonie 303 i kiedy będzie można go obejrzeć?
Budujemy dekoracje i czekamy już tylko na skoordynowanie terminów aktorskich, żebyśmy mogli kręcić kolejne sceny.
Cały wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem”, znajduje się na s. 18 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem” na s. 12 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl
Dzień 50. z 80/ Olsztyn/ Poranek WNET – „Poznajmy się, poznajmy wasze historie” – zapraszała Wioletta Machniewska, szefowa Klubu Gazety Polskiej w Olsztynie, w rozmowie z Aleksandrem Wierzejskim.
Klub Gazety Polskiej organizuje już VI edycję festiwalu filmu niezależnego OKNO. Odbędzie się on między 26 a 28 października w Olsztynie w Centrum Edukacji Inicjatyw Kulturalnych.
W tym roku festiwal został objęty patronatem przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Swojego wsparcia udzielił mu również minister obrony narodowej Antonii Macierewicz oraz prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, fundując tegoroczne nagrody rzeczowe dla laureatów.
– Chciałabym zaprosić Państwa do udziału w naszym festiwalu – powiedziała Wioletta Machniewska.
„Szanowni Państwo, mamy zaszczyt zaprosić wszystkich chcących ukazać fakty, te znane i te nam nieznane, oraz ludzi z nimi związanych, których należy nie tylko ocalić od zapomnienia, ale przede wszystkim ich poznać. Ogólnopolski Festiwal Filmu Niezależnego OKNO jest inicjatywą skierowaną właśnie do Was” – czytamy na stronie festiwalu. [related id=34684]
W ubiegłym roku Grand Prix otrzymał film Jolanty Hajdasz „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. To dokument ukazujący tragiczne losy i niezwykłe bohaterstwo ks. arcybiskupa Antoniego Baraniaka, sekretarza prymasów Polski – księży kardynałów Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego. Drugą nagrodę otrzymał Stanisław Markiewicz za film obrazujący tragizm życia w niemieckim obozie koncentracyjnym w Auschwitz; narratorem tego obrazu jest Marian Kołodziej, wiezień z numerem 432. Trzecie miejsce zajął Arkadiusz Olszewski za film „Ludobójstwo”, przedstawiający za pomocą grafiki komputerowej historię rzezi dokonanej na Polakach. Nagroda specjalna przypadła Łukaszowi Bindkowi za obraz „Odebrano nam całe dzieciństwo”, dokument o zapomnianym hitlerowskim obozie koncentracyjnym przy ulicy Przemysłowej w Łodzi, do którego zwożono polskie dzieci z całego kraju.
Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą ze sobą nieopowiedziane historie – mówi Sławomir Ciok, reżyser, który zdążył w kadrach uchwycić życie Aleksa Herbsta tuż przed jego śmiercią.
25 maja 2017 roku w wieku 99 zmarł kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot dywizjonów 303 i 308. Po wojnie pozostał na emigracji w Wielkiej Brytanii, by potem, już na stałe, przenieść się do Stanów Zjednoczonych. Kiedy Sławomir Ciok poszukiwał ciekawego materiału na film, okazało się, że „istnieje taki człowiek i bardzo chce opowiedzieć swoją historię”.
– Był to człowiek o fascynującej osobowości – wspomina reżyser. – Aby urzeczywistnić ten film, musiałem przypomnieć o nim wszystkim mniej lub bardziej ważnym ludziom w naszym kraju. Było tak, że przez długie lata w Polsce zupełnie nikt nie był zainteresowany pomaganiem mi w tym projekcie. Lecz niezależnie od tego, ile osób się z niego wycofało bądź stawiało mi jakieś przeszkody, wierzyłem, że ma to sens.
Pytaliśmy o przyczyny, dla których tak niewielu ludzi pamiętało, że w USA wciąż żyje jeden z pokolenia wielkich polskich lotników – bohaterów II wojny światowej.
[related id=”9450″]- W trakcie wojny stracił całą rodzinę, więc nie za bardzo miał do czego wracać. Poza tym wiedział, czym groził powrót do Polski pod koniec lat czterdziestych. Nie miał ochoty iść do więzienia czy ryzykować nawet wyrok śmierci. Poza tym niewiedza o wciąż żyjącym bohaterze może wynikać z tzw. patriotyzmu deklaratywnego – wyjaśniał Sławomir Ciok. Bardzo wielu ludzi wykrzykuje patriotyczne hasła, lecz kiedy przychodzi moment działania, nic się nie dzieje. […] Natomiast ludzie tamtych czasów nie szastali słowem „patriotyzm”. To w pewnym sensie było słowo tabu. Oni to czuli, ale głośno o tym nie mówili. Oczywiście byli wychowani na literaturze romantycznej – mówił reżyser.
Piloci myśliwców stanowili wtedy elitę nawet w samym środowisku lotniczym, byli solidnie i wszechstronnie wykształceni. Czy dzisiejsi lotnicy poradziliby sobie tak samo dobrze? – Gdyby posadzić współczesnego pilota do ówczesnego Spitfire’a, to prawdopodobnie nie byłby w stanie określić nawet pasa, na którym siedzi – żartował Herbst.
Jednakże w filmowym dokumencie „Alex Herbst. Na zawsze pilot” twórca i jego bohater nie skupiają się tylko historii wojennej. – Opowiadamy o wojnie kilkadziesiąt lat później i robimy to z dzisiejszej perspektywy, dla dzisiejszych zwykłych ludzi, nie dla historyków – mówił dokumentalista.
Sławomir Ciok opowiada zarówno o samym bohaterze, jak i o przyjaźni między nimi. Z relacji reżysera wyłania się obraz człowieka, który cenił sobie dystans i z ironią podchodził do nadmiernej fascynacji wojną. Mimo ciężaru historycznych przeżyć potrafił odbudować życie na obczyźnie i do końca zachować pogodę ducha.
Sławomir Ciok – reżyser, dokumentalista i scenarzysta, absolwent UW i PWSFTviT w Łodzi. Obecnie pracuje przy produkcji filmu fabularnego o Dywizjonie 303.
Film dokumentalny „Alex Herbst: na zawsze pilot” był pokazywany m.in. na towarzyszącym festiwalowi filmowemu w Cannes Doc Corner. Obecnie czeka na dystrybucję w Polsce.
„To wspaniały film i wspaniała ekipa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś udamy się razem w podróż” – powiedział Oestlund, odbierając statuetkę. Reżyser po raz pierwszy startował w konkursie w Cannes.
Za najlepszą reżyserię została nagrodzona Sofia Coppola, a Diane Kruger i Joaquin Phoenix za najlepsze kreacje aktorskie.
„The Square” to komediodramat, satyra na współczesne społeczeństwo. Film z udziałem m.in. Claesa Banga, Elisabeth Moss i Dominica Westa opowiada o kuratorze w muzeum sztuki współczesnej, który przygotowuje wystawę o tolerancji i solidarności, ale sam odkrywa, że mu ich brakuje, gdy ktoś kradnie mu telefon i portfel. To pierwszy film Oestlunda w konkursie głównym canneńskiego festiwalu.
O Złotą Palmę oprócz „The Square” ubiegało się 18 innych obrazów, m.in. „Wonderstruck” Todda Haynesa, „Happy End” Michaela Hanneke i „Podwójny kochanek” Francois Ozona.
Żadnej nagrody nie dostały produkcje platformy streamingowej Netflix, „Okja” Joon-ho Bonga oraz „The Meyerowitz Stories” Noaha Baumbacha. Udział tych filmów w konkursie głównym wywołał kontrowersje, bo zgodnie z polityką Netflixa nie są one przeznaczone do dystrybucji kinowej. Organizatorzy zdecydowali, że od przyszłego roku o główną nagrodę w Cannes będą ubiegać się tylko filmy kinowe.
Nagrodę za najlepszą reżyserię otrzymała Sofia Coppola za dramat „The Beguiled” o rannym żołnierzu, który podczas wojny secesyjnej trafia na pensję dla panien i swoim przybyciem wprowadza chaos w uporządkowane wcześniej życie jej mieszkanek. Grającej w tym filmie Nicole Kidman przyznano nagrodę specjalną jubileuszowej 70 edycji festiwalu.
Za najlepszą aktorkę jury uznało Diane Kruger, która wystąpiła w najnowszym dramacie Fatiha Akina „W jednej chwili”. Niemiecka aktorka i modelka wcieliła się w rolę Katji, która szuka zemsty za śmierć męża i syna w zamachu bombowym. „Dziękuję tysiąckrotnie” – mówiła wzruszona aktorka, znana m.in. z „Bękartów wojny”.
Joaquin Phoenix został wyróżniony za najlepszą rolę męską w dobrze przyjętym przez krytykę dramacie „You Were Never Really Here” Lynne Ramsay. Gra tam weterana wojennego, który usiłuje uratować nastoletnią dziewczynę przed gangiem handlarzy ludźmi. Aktor przeprosił za to, że nagrodę odebrał w tenisówkach. Tłumaczył to tym, że nie założył bardziej eleganckich butów, bo nie spodziewał się wyróżnienia.
To nie jedyna nagroda tego wieczoru dla Ramsay – szkocka twórczyni („Musimy porozmawiać o Kevinie”) została nagrodzona za najlepszy scenariusz do „You Were Never…” ex aequo z Grekiem Yorgosem Lanthimosem („The Killing of a Sacred Deer”).
Nagrodę Grand Prix festiwalu – przyznawaną wybitnemu filmowi, który jednak nie otrzymał Złotej Palmy – dostał dramat francuski „Rytm serca” Robina Campillo o aktywistach działających w latach 90. na rzecz osób chorych na AIDS. Film otrzymał też Nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI). Pogłoski o tym, że Campillo dostanie nagrodę, pojawiły się jeszcze przed galą, gdy okazało się, że reżyser zdążył wyjechać do Paryża i wrócił do Cannes po telefonicznej interwencji ze strony organizatorów.
Nagrodę Jury dostał film „Nelyubov” Rosjanina Andrieja Zwiangincewa.
Złota Palma dla najlepszego filmu krótkometrażowego została przyznana filmowi „Xiao Cheng Er Yue” Yanga Qiu (angielski tytuł: „The Gentle Night”). Z dziełem chińskiego reżysera przegrała również startująca w tym konkursie szkolna etiuda Grzegorza Mołdy z Gdyńskiej Szkoły Filmowej – „Koniec widzenia”.
W sobotę dramat obyczajowy „Lerd” Irańczyka Mohammada Rasoulofa wygrał w sekcji Un Certain Regard, a „Visages, villages” Agnes Vardy i artysty o pseudonimie J.R. został okrzyknięty najlepszym filmem dokumentalnym festiwalu.
W tym roku festiwalowych zwycięzców wybierało jury w składzie: Pedro Almodovar (przewodniczący), Will Smith, Jessica Chastain, Paolo Sorrentino, Park Chan-wook, Maren Ade, Agnes Jaoui, Fan Bingbing i Gabriel Yared.