Poznański Czerwiec – odchodzą ostatni uczestnicy poznańskiego powstania /Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/2020

Za poznańską masakrę 1956 roku NIKT nie został ukarany. Aby opanować sytuację, użyto 300 czołgów i 10 tysięcy żołnierzy pod dowództwem „sojuszniczych” oficerów oddelegowanych do polskiego wojska.

Jan Martini

Odchodzą świadkowie historii

9 września 2020 roku zmarł ostatni uczestnik powstania poznańskiego 1956 roku, który walczył z bronią w ręku – Jerzy Grabus.

Karabin „odziedziczył” po ciężko rannym powstańcu, któremu służył jako amunicyjny. Był świadkiem śmierci kolejno dwóch swoich amunicyjnych. Nie „załapał” się na pierwsze, najbrutalniejsze przesłuchania, ale przez donos kolegi ze studiów został aresztowany po 2 miesiącach. Zrobiono wiele tysięcy zdjęć tłumu, które potem pracowicie oglądali tajni współpracownicy z zakładów pracy, rozpoznając znajomych. Właśnie w ten sposób został „namierzony” Jerzy Grabus.

Wśród „polskich miesięcy”, podczas których stopniowo wyrywaliśmy coraz więcej podmiotowości, te 3 dni w czerwcu 1956 roku, zwane w PRL jako „wypadki poznańskie”, wyznaczyły cezurę chyba najważniejszą.

Było to ostatnie zbrojne wystąpienie Polaków po II wojnie światowej. Równocześnie przemiany będące konsekwencją tych wydarzeń zakończyły okres nieformalnej powojennej okupacji sowieckiej, a późniejsza ułomna i zwasalizowana Polska Rzeczpospolita Ludowa była jednak formą państwowości polskiej.

W 2015 roku miałem okazję zarejestrować długie, bardzo interesujące wspomnienia członków poznańskiego Klubu Gazety Polskiej, będących bezpośrednimi uczestnikami Poznańskiego Czerwca – Zofii Bartoszewskiej i Jerzego Grabusa (film pt. Poznański Czerwiec 56 w relacji uczestników jest dostępny na YT).

Zofia Bartoszewska była pielęgniarką w szpitalu im. Raszei, położonym w sąsiedztwie siedziby Urzędu Bezpieczeństwa. Nawet po 50 latach jej głos się łamie, gdy mówi o ciężko rannym 17-letnim chłopcu, który całą noc wołał matkę i zmarł rano, 20 minut przed jej przybyciem…

Natomiast Jerzy Grabus karabin „odziedziczył” po ciężko rannym powstańcu, któremu służył jako amunicyjny i był świadkiem śmierci kolejno dwóch swoich amunicyjnych. Będąc dwukrotnie ranny, Grabus miał wiele szczęścia – raz pocisk rozerwał mu marynarkę i oparzył bok (kula opuszczając lufę jest gorąca), rany zaś w kostkę w ferworze walki początkowo nawet nie zauważył. Po opatrzeniu rany i wylaniu krwi z buta poszedł walczyć dalej. Ponieważ szybko po tych wydarzeniach wyjechał z miasta na praktykę studencką do Gdańska, nie „załapał” się na pierwsze, najbrutalniejsze przesłuchania, ale przez donos kolegi ze studiów został aresztowany po 2 miesiącach. Choć samo aresztowanie miało brutalny przebieg (podczas aresztowania wskutek kopniaka pękła mu nerka), w samym śledztwie nie był traktowany źle. Widocznie funkcjonariusze wyczuli już wiatr historii i nadchodzące zmiany.

Grabusowi groziła kara śmierci, ale po objęciu władzy przez Gomułkę został zwolniony. Nie znaczy to, że komuniści o nim zapomnieli – został wyrzucony ze studiów i nigdzie nie mógł znaleźć pracy, a przez 11 lat był niepokojony przez funkcjonariuszy już nie UB, lecz SB.

(Po Październiku zlikwidowano Urząd Bezpieczeństwa, a jego „zasoby kadrowe” przeniesiono do milicji, tworząc w niej pion bezpieczeństwa – SB). W 1989 roku byliśmy świadkami równie kosmetycznej operacji likwidacji SB. Przezorny gen. Kiszczak przeniósł część funkcjonariuszy do milicji (wkrótce przemianowanej na policję), a resztę, po symbolicznej weryfikacji i odrzuceniu niektórych, zatrudniono w Urzędzie Ochrony Państwa.

Relacje Grabusa i Bartoszewskiej ujawniły szereg nieznanych faktów. Te białe plamy powstania poznańskiego 1956 r. ciągle czekają na rzetelne badania historyczne. Jednak wydaje się, że wciąż nie ma na to klimatu politycznego, a świadków coraz mniej… Zarówno Grabus, jak i Bartoszewska twierdzili, że „wypadki poznańskie” zostały sprowokowane, a świadczy o tym choćby fakt, że strajk w zakładach Cegielskiego rozpoczął się podczas Targów Poznańskich, kiedy w mieście przebywała duża ilość cudzoziemców.

Nieznany jest los więźniów przetrzymywanych w piwnicach Urzędu Bezpieczeństwa – prawdopodobnie zostali wymordowani podczas oblężenia gmachu. Szkielety znalezione na poligonie w Biedrusku mogą należeć do żołnierzy, którzy odmówili strzelania do ludzi lub przeszli na stronę powstańców. Bardzo mało wiadomo na temat aresztowań i represji wobec personelu medycznego kryjącego rannych powstańców. Chyba te obszary badawcze nie podlegały zainteresowaniu historyków z Wojskowego Instytutu Historycznego, którzy pierwsi zajęli się Czerwcem ’56.

Oficjalnie władze „zatwierdziły” 72 ofiary śmiertelne i 230 rannych, ale nie ulega wątpliwości, że są to liczby znacznie zaniżone.

Obecni podczas wydarzeń w Poznaniu francuscy dziennikarze znaleźli sprytny pomysł na zweryfikowanie liczby ofiar. Zgłosili oni do władz, że zaginął ich kolega. Powołano komisję, w skład której, obok przedstawicieli ambasady francuskiej i dziennikarzy – kolegów „zaginionego” – wchodził minister zdrowia Sztachelski. Przeszukano wszystkie szpitalne kostnice, Francuzi dziennikarza nie znaleźli, ale przy okazji policzyli zmarłych od ran postrzałowych. Do południa 29 czerwca było ich 115. Biorąc pod uwagę fakt, że walki trwały jeszcze następną dobę, a część ciężko rannych zmarła później, można szacować ogólną ilość ofiar śmiertelnych na ok. 150. Mimo przerwania łączności telefonicznej, szpitale komunikowały się między sobą (pożyczano środki opatrunkowe, przemieszczano pacjentów), a służba zdrowia doskonale orientowała się o ogólnej ilości rannych, których mogło być ok. tysiąca. Ponadto wielu rannych po udzieleniu pomocy nie wpisywano do oficjalnych rejestrów z uwagi na możliwość represji.

Zofia Bartoszewska, odwiedzając koleżankę-pielęgniarkę, której narzeczony pracował jako fotograf w UB, widziała walizkę zdjęć z demonstracji. Dowiedziała się też, że stu takich fotografów wyszło na ulice miasta podczas zajść.

Zrobiono wiele tysięcy zdjęć tłumu, które potem pracowicie oglądali tajni współpracownicy z zakładów pracy, rozpoznając znajomych (taką „działalnością usługową” dla SB zajmował się „wczesny Wałęsa”). Właśnie w ten sposób został namierzony Jerzy Grabus. Podczas śledztwa widział on ogromne wory ze zdjęciami w pokojach przesłuchań.

Po stłumieniu oporu na miasto spadły wielkie represje – kilka tysięcy zatrzymanych osób umieszczono w obozie filtracyjnym na lotnisku Ławica. Wybrano 800 podejrzanych do bardziej wnikliwego śledztwa, w końcu do spraw sądowych zakwalifikowano 130. Wśród nich był Jerzy Grabus. Aby „przeprocesować” taką ilość, potrzebne było „wzmocnienie kadrowe” – to wówczas powiększono liczbę etatów w UB do 900 i ta „firma” stała się jednym z największych zakładów pracy w mieście. Prawdopodobnie ówczesne decyzje kadrowe, tak bardzo wzmacniające protoplastów dzisiejszej „lewicy laickiej”, mają wpływ na obecne preferencje wyborcze mieszkańców – to w Poznaniu na kandydata „polskojęzycznych Europejczyków” (jak siebie określają) padło 74% głosów – więcej niż w Warszawie czy Gdańsku.

Za masakrę 1956 roku NIKT nie został ukarany. Powołano partyjno-rządową komisję do spraw wyjaśnienia przyczyn „wypadków poznańskich”, na czele której stał nieznany wówczas Edward Gierek. Komisja ustaliła, że próbę „kontrrewolucji” wywołali „agenci imperializmu amerykańskiego”. Aby opanować sytuację, użyto 300 czołgów i 10 tysięcy żołnierzy pod dowództwem „sojuszniczych” oficerów oddelegowanych do polskiego wojska. Zwycięstwo nad ludnością Poznania odniósł sowiecki wojskowy w Polsce, znany jako „generał Stanisław Popławski – syn polskiego chłopa spod Mohylewa”. Zdaniem wielu historyków jego prawdziwe nazwisko to Sergiej Fiodorowicz Gorochow. Po stłumieniu oporu poznaniaków został odwołany do Rosji. Do śmierci pobierał polską emeryturę, a na jego pogrzeb w 1973 roku do Moskwy pojechała delegacja partyjno-rządowa z gen. Jaruzelskim na czele. W osiemnastą rocznicę poznańskiej masakry – 28 czerwca 1974 roku – zwodowano w Gdańsku statek MS „Generał Stanisław Popławski”… W oficjalnym biogramie generała wymieniony jest jego „szlak bojowy” i kampanie, w których uczestniczył. Jako ostatni punkt kariery zawodowej tego oficera wymienione jest „powstanie poznańskie”.

Drugi sowiecki generał Jerzy (Jurij) Bordziłowski, który w Poznaniu wydał rozkaz strzelania ostrą amunicją, powrócił do ZSRR później, bo dopiero podczas kolejnego „zakrętu historii” – w roku 1968. Miał on długą historię walki z Polakami, bo debiutował w tej roli już podczas wojny polsko-bolszewickiej w roku 1920.

Po październikowym przesileniu 1956 roku wielu spośród tysięcy sowieckich oficerów oddelegowanych do służby w wojsku polskim wróciło do Rosji (na czele z marszałkiem Rokossowskim). Jednak jakaś część pozostała. Ich dzieci mówią już bez akcentu i z pewnością nie są wyborcami Prawa i Sprawiedliwości.

Podczas zaborów znane były liczne przypadki polonizacji (szczególnie w zaborze austriackim) dzieci wojskowych zaborczych armii. Jednak rosyjscy oficerowie oddelegowanych do „pełnienia obowiązków Polaków” (tzw. POP) w latach 1944–1945, specjalnie przygotowywani, po intensywnych kursach językowych, byli zbyt przywiązani do swej radzieckiej ojczyzny, by ulec polonizacji. Może ich dzieci i wnuki dalej wykonują jakieś zadania?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Odchodzą świadkowie historii” znajduje się na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Odchodzą świadkowie historii” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sprawdź jakie gwiazdy wezmą udział w Międzynarodowym Festiwalu Filmów Niepokalanów – MAKSYMILIANY 2020

Wydarzenie wystartowało w niedzielę i odbywa się w formie on-line, jednak zarówno rozmowy z twórcami jak i inne punkty Festiwalu realizowane w poprzednich latach zostaną przeprowadzone.

[related id=126009]Na inauguracji Festiwalu, tj. 18 października zobaczyliśmy pokaz premierowy filmu ORZECH – zawsze chciałem być z ludźmi w reż. Magdaleny Piejko [która o filmie opowiadała również w Poranku Wnet] i Damiana Żurawskiego. Po filmie organizatorzy połączyli się z jego twórcami i głównymi bohaterami.

Od poniedziałku rozpoczną się emocje konkursowe. W konkursie na Najlepszy Film Fabularny zobaczymy m.in. Dolinę Bogów w reż. Lecha Majewskiego, Małe Szczęścia w reż. Daniela Cohena czy obraz Siostrzyczki w reż. Aleksandra Galibina.

O przyznaniu statuetki MAKSYMILIANA w tej kategorii zdecydują: Małgorzata Buczkowska, Ksawery Szlenkier i Dariusz Regucki.

W konkursie na Najlepszy Film Dokumentalny zobaczymy aż dziewięć filmów, w tym obsypaną nagrodami Krainę Miodu w reż. Tamary Kotevskiej i Ljubomira Stefanova. O statuetkę MAKSYMILIANA powalczą także Pielgrzymi Bożego Miłosierdzia w reż. Przemysława Jana Chrobaka, Położna w reż. Marii Stachurskiej, Fortunata w reż. Pawła Banasiaka czy Wyjście w reż. Michała Króla.

W tej kategorii odbędzie się pokaz przedpremierowy filmu Czyściec w reż. Michała Kondrata. W filmie udział wzięli m.in.: Małgorzata Kożuchowska, Marcin Kwaśny, Ida Nowakowska, Olga Bończyk.

Filmy w Konkursie na Najlepszy Film Dokumentalny oceniać będą jurorzy w składzie: Maciej Wójcik, Magdalena i Rafał Kołodziejczykowie.

Po projekcjach filmów konkursowych, zarówno filmów fabularnych jak i dokumentalnych, będą miały miejsce rozmowy członków jury z twórcami, gośćmi specjalnymi, a także widzami.

Formuła Kino Według to spotkania z wybitnymi i zasłużonymi postaciami kina, włącznie z projekcją wskazanych przez nich filmów. W tym roku w ramach tej formuły zobaczymy Małgorzatę Imielską z filmem Wszystko dla mojej Matki, francuskiego dokumentalistę Jacquesa Debsa z filmem Śladami dźwięków Zen i Opery Wikingów oraz Marka Tomasza Pawłowskiego z filmem Dotknięcie Anioła.

Rozmowy z gośćmi w ramach tej formuły poprowadzą krytycy filmowi: Piotr Gociek, Łukasz Adamski oraz Jakub Moroz.

Gala kończąca Festiwal połączona z wręczeniem nagród odbędzie się 23 października.

Organizatorzy Festiwalu, Fundacja Vide et Crede im. św. Jana Pawła II z Wrocławia oraz Klasztor OO. Franciszkanów z Niepokalanowa, zapraszają już dziś do udziału w wydarzeniu, które choć w formie on-line, będzie z pewnością  prawdziwą ucztą dla ducha.

Dostęp do wszystkich wydarzeń festiwalowych jest bezpłatny.
Szczegóły na stronie: mkff.pl
facebook.com/FestiwalNiepokalanow/

 

WJB

Skrzecząca rzeczywistość kieruje umysły młodzieży ku absurdom / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/202

Wydumane problemy i opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddają rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi. Tymczasem to, co najważniejsze, szybko znika z naszego życia.

Jolanta Hajdasz

Trzeba znać przeszłość, by zrozumieć teraźniejszość i lepiej przygotować się na przyszłość. Dlatego z takim upodobaniem, pasją i najwyższym zaangażowaniem piszemy w „Kurierze WNET” o przeszłości, która ciągle wraca i nadal nie jest dobrze zbadana i opracowana. Jak „mały Oświęcim”, obóz koncentracyjny dla polskich dzieci w Łodzi.

Właśnie ukazała się długo oczekiwana książka o tym obozie, o którym chyba nikt nie może czytać bez poruszenia i bezsilnych łez.

Wystarczy sobie tylko zestawić te wyrazy: dziecko i obóz koncentracyjny. Dzieci z obozu na Przemysłowej w Łodzi marzyły o tym, by wrócić do Auschwitz, bo „tam była mama”. Perfidia organizacji tego miejsca poraża, obóz był zlokalizowany na terenie łódzkiego getta i mało kto wiedział, że w ogóle istnieje. Bezbronność uwięzionych dzieci, bestialstwo i sadyzm opiekunów plus obozowy niemiecki standard – głód, bicie, nieleczone choroby i kary za najdrobniejsze przewinienie, np. zmoczenie łóżka, upuszczenie czegoś, problem z wykonywaniem pracy, bo przecież te dzieci musiały pracować…

Wywożono tam setki dzieci z Wielkopolski i ze Śląska, np. te, których rodzice byli aresztowani za działalność w podziemiu.

Dziś na terenie byłego obozu jest zwyczajne osiedle mieszkaniowe, a o tragedii niewinnych przypomina Pomnik Pękniętego Serca. I organizowany co roku przez kurię arcybiskupią w Łodzi Marsz Dzieci. Oby tradycja tego marszu przetrwała.

Tymczasem skrzecząca za oknami rzeczywistość kształtuje umysły młodzieży w coraz bardziej absurdalnych kierunkach. Spokojnie rozmawiamy o zagrożeniach płynących z ekspansji ideologii LGBT, a ona bez specjalnego rozgłosu rozgościła się obok na dobre i mebluje umysły otwartych na świat i przecież ze względu na wiek prawie zupełnie bezbronnych nastolatków. Ilustracją do tej tezy niech będzie treść filmów prezentowanych w ramach tegorocznego festiwalu kina LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) w naszym kraju. Odbywa się on już od 11 lat co roku w największych miastach w Polsce. W naszym Poznaniu na przełomie września i października.

Jakiś przykład fabuły? Bardzo proszę. Pedro opiekuje się Danielą, cierpiącą na śmiertelną chorobę, transseksualną przyjaciółką. Aby zapewnić jej pobyt w szpitalu, decyduje się pomóc pewnemu przestępcy w ucieczce z więzienia. Ukrywając Jeana przed policją, nawiązuje z nim nietypową relację, która z czasem przeradza się w namiętność. Film odmalowuje rzadko oglądany w kinie portret dojrzałego geja, który doświadcza w jesieni życia zarówno smutku i bólu przemijania, jak i gwałtownej siły pożądania. Inny przykład? Marcin jako zawodowy żołnierz dostaje propozycję wzięcia udziału w misji w Kosowie. Wyjazdowi sprzeciwia się jego życiowy partner Kamil, zmuszając go do wyboru między związkiem a pracą. W podjęciu decyzji nie pomaga apodyktyczna matka Marcina. Kolejny film? Kinga zakochuje się w kobiecie, angażuje w pomoc protestującym i pobitym w trakcie Marszu Niepodległości. To daje jej siłę, aby odrzucić wartości, z którymi się nie zgadza i na nowo odkryć samą siebie. Film nosi wymowny tytuł „Nad Wisłą”. Jesteśmy kimś więcej niż tylko płcią, jaką nam przypisano.

To, co mamy między nogami, nie definiuje nas jako ludzi – czytam w materiałach prasowych festiwalu. Na to są pieniądze publiczne, miejsce i czas w publicznych instytucjach (w Poznaniu oczywiście niezawodny CK Zamek).

Jak przekonać młodych, że te wydumane problemy nie dotyczą każdego przeciętnego chłopca i dziewczyny, że taki opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddaje rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi, a miłość między kobietą a mężczyzną jest najpiękniejszym, co może nam się przytrafić w życiu? Obyśmy nie przeoczyli, że dziś to, co najważniejsze, znika z naszego życia tak szybko, jak prawda o niemieckim bestialstwie w czasie II wojny światowej.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fanco de Peña: Wenezuela jest, obok Nigerii, najbardziej skorumpowanym krajem na świecie

Fanco de Peña o sytuacji społeczno-politycznej w Wenezueli. Magdalena Piejko o filmie poświęconym postaci ks. Stanisława Orzechowskiego.


Fanco de Peña omawia sytuację społeczno-polityczną w Wenezueli.

Obok Nigerii, Wenezuela jest najbardziej skorumpowanym krajem na świecie.

Reżyser wskazuje, że z powodu utrudnionego dostępu do żywności mieszkańcy Wenezueli schudli średnio kilkanaście kilogramów.

Wielu wenezuelskich polityków ma w USA otwarte sprawy sądowe w związku z  malwersacjami finansowymi.

Gość „Poranka WNET” zwraca uwagę, że pomimo faktu, iż w Wenezueli jest wiele złóż ropy, ceny paliw gwałtownie rosną. Krytykuje apele UE o porozumienie między społeczeństwem a rządem:

To tak, jakby kazać kobiecie zaprzyjaźnić się z gwałcicielem.

Rozmówca Magdaleny Uchnaiuk opowiada o najciekawszych produkcjach pokazywanych na festiwalu filmowym „Niepokorni Niezłomni Wyklęci” w Gdyni.

Magdalena Piejko opowiada o filmie „Orzech”, nagrodzonym na festiwalu NNW. Bohater filmu, ks. Stanisław Orzechowski  wiele lat pracował jako duszpasterz akademicki we Wrocławiu. Był inicjatorem tamtejszej pieszej pielgrzymki na Jasną Górę. Duchowny otoczył wsparciem również strajkujących we Wrocławiu ludzi pracy.

Ksiądz Orzechowski ucieszył się z tego filmu, szczególnie z tego, że nie jest laurką.
Rozmówczyni Magdaleny Uchaniuk wspomina, że prace nad filmem trwały prawie 4 lata, i wymagały przeprowadzenia 90 wywiadów.

Wysłuchaj obu rozmów już teraz!

K.T / A.W.K.

XII edycja Festiwalu NNW. Dyrektor festiwalu: To nie tylko filmy, ale też panele dyskusyjne. Pokazujemy koło stu tytułów

Arkadiusz Gołębiewski opowiada o Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, który odbędzie się w dniach 22-27 września w Gdyni. Jest to XII edycja wydarzenia.

Arkadiusz Gołębiewski wspomina początki Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, kiedy to temat podziemia antykomunistycznego nie był tak głośny jak teraz. Wydarzenie relacjonowane było wówczas przez Radio Wnet:

Pamiętam doskonale czasy kiedy nasłuchiwało się Radia Wnet jak kiedyś Wolna Europa. Ten festiwal […] 7, 8,10 lat temu był takim miejscem, gdzie można było zobaczyć filmy, które szerzej nie można oglądać w mediach publicznych i komercyjnych.

Od kilku lat festiwal pokazuje zagraniczne produkcje fabularne z krajów byłego Bloku Wschodniego, ale też np. z Japonii i Iranu. Wydarzenie w tym roku odbędzie się zarówno w tradycyjnej formie, tj. stacjonarnie, jak i on-line. Udział w nim jest bezpłatny. Zgodnie z obostrzeniami sanitarnymi biorącym udział na miejscu mierzona jest temperatura. Po każdym filmie odbywa się dezynfekcja miejsca wyświetlania.  dyrektor Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” opowiada o filmie otwierającym festiwal. „Znajdę cię” to amerykańska produkcja zrealizowana w Polsce z udziałem polskich i amerykańskich aktorów. Osadzona jest w realiach II wojny światowej.

Pokazujemy około stu tytułów.

Arkadiusz Gołębiewski zaprasza także do udziału w panelach dyskusyjnych, w których prelegentami będą m.in. prof. Krasnodębski, prof. Jan Żaryn, prof. David Engels z Belgii. Wśród poruszanych na festiwalu tematów znajdzie się 40-lecie powstania „Solidarności”:

Przyjeżdża Edward Janusz z córką legenda Solidarności trójmiejskiej ze Stanów Zjednoczonych.

K.T./A.P.

Kino Atlantic zastąpi biurowiec? Wolski: To najstarsze kino w Warszawie. Pokazywało ludziom nadzieję, nie tylko rozrywkę

Artur Wolski o akcji obrony kina Atlantic, ludziach, którzy ją wsparli oraz o wyjątkowości 90-letniego kina.

Artur Wolski wskazuje, że o możliwości zakończenia działalności kina Atlantic mówi się już dwóch lat, ze względu na kończący się termin obecnego wynajmu. Mówi się o budowie biurowca na terenie obecnego budynku kina. To ostatnie, jeśli by dalej działało, to zostałoby znacznie ograniczone. Trwa walka, jak wskazuje nasz gość, o to, by zachować kino w dotychczasowym kształcie. Petycję w tej sprawie podpisało kilka tysięcy osób, w tym ludzie kultury i nauki. Wskazuje na prof. Wawrzyńca Konarskiego, który „w imieniu 130 naukowców podpisał się pod listem, że nie można ruszać kina”. Redaktor Polskiego Radia podkreśla, że przez kino Atlantic przewinęło się wielu ludzi:

Kino Atlantic wypracowało sobie przez 90 lat niezależność.

Niezależność tą udało się mu zachować nawet w PRL-u. Rozmówca Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej podkreśla, że Atlantic

To najstarsze kino w Warszawie i województwie, jedno z najstarszych w Polsce. […] Cały czas pokazywało ludziom nadzieję, nie tylko rozrywkę.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Gutek: Film „Chateau Chunder – winna rewolucja” pokazuje, jak Australia podbiła enologiczny świat wina

Jakub Gutek zaprasza do kina Muranów, gdzie w weekend zaprezentowany zostanie film „Chateau Chunder – winna rewolucja”, który opowiada o gruntownej przemianie rynku winiarskiego w Australii.

Angelika Cudna rozmawia z Jakubem Gutkiem z kina Muranów, który zaprasza na sobotnią podróż po Australii i opowieść o „Chateau Chunder – winnej rewolucji”, filmie prezentującym drogę australijskiego wina, od opinii „najgorszego trunku” na świecie do jednego z najbardziej popularnych win globu. Australia jest obecnie jednym z największych eksporterów wina w skali świata, a także wytycza własne trendy, jak choćby stosowanie nakrętek, zamiast korków, co znajduje swoich zwolenników także w Europie.

Zobaczą państwo jak Australia podbiła enologiczny winny świat. Lubimy pokazywać filmy, które pokazują różnego rodzaju fenomeny i procesy. To jest coś więcej, niż historia wina czy jedzenia. To świetny dokument.

Gość Radia Wnet zaprasza również na dzisiejszy seans filmowy o godzinie 20 w kinie Muranów, gdzie zostanie wyświetlony film „W ułamku sekundy” z Dianem Krugerem w roli głównej.

Nie byłem wielkim fanem tego filmu, bo zło i brzydota zrobiona w hollywoodzkim studio nie przemawiała do mnie, ale na pewno jest to szalenie dopracowany film […] Film niestary bo z 2017 roku, ale już trudno uchwytny […] Bardzo państwu polecam, bo to już dzisiaj.

Angelika Cudna wspomina o najstarszym kinie w stolicy „Atlantic” i zaprasza do jego tłumnego odwiedzania oraz podpisania petycji przeciw jego likwidacji.

 

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo

Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, potwierdzającym jej samobójstwo.

Herbert Kopiec

Tym, co sie choć kapka znają na poprawności politycznej, nie trzeba dużo łonaczyć, czamu hanysy z gorolami nie za bardzo sztimują.

Hanys – wyjaśnijmy tym, co nie bardzo wiedzą – to określenie rdzennego mieszkańca dawnej pruskiej części Górnego Śląska. Hanys to autochton. Nie określa się tak osób spoza Śląska, które na Śląsku mieszkają i przyjęły śląską kulturę. Hanys pochodzi od niemieckiego imienia Hans jako odpowiednika polskiego imienia Jan. Słowo to miało sugerować niemieckie pochodzenie Ślązaków. Słowami bliskimi znaczeniowo do hanysa są ‘miejscowy’ i ‘tutejszy’, w znaczeniu ‘stąd’ (a nie zza rzeki, czyli z Zagłębia i reszty Polski).

Ślązacy ze Śląska określeniem gorol nazywają mieszkańców sąsiadującego Zagłębia i pozostałych części Polski oraz Polaków mieszkających na Śląsku.

Wracamy do wątku: dlaczego hanysom i gorolom nie zawsze jest po drodze, o czym świadczą chociażby kąśliwe wice. Obserwacje wskazują, że wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo.

Przypomniała o tym ostatnio „Gazeta Wyborcza” (5 sierpnia 2020 r.) w związku z inicjatywą Iwony Świętochowskiej – wdowy po Kazimierzu Kutzu (1929–2018), która przekazała do Muzeum Śląskiego pamiątki po swoim zmarłym mężu. I zaczęły się schody, bo otrzymała wiadomość, że Muzeum nie ma pieniędzy ani miejsca na ich eksponowanie. Na krytyczne uwagi pod swoim adresem kierownictwo Muzeum Śląskiego zareagowało pojednawczo zapewnieniem (ale czy szczerze?), że jest otwarte na upamiętnienie Kutza i czuje się niezmiernie wyróżnione przekazaniem w darze pamiątek po wybitnym reżyserze/popularyzatorze śląskiej kultury. Jakoż jednoznaczne oczekiwanie, że Muzeum odtworzy dwupokojowy gabinet reżysera w formie wystawy stałej, nie jest możliwe do zrealizowania, natomiast zaplanowana jest wystawa czasowa poświęcona reżyserowi – oświadczyło kierownictwo Muzeum Śląskiego. Można odnieść wrażenie, że jest w tej przepychance jakaś nutka niechęci/obstrukcji Muzeum Śląskiego wobec upamiętnienia Kazimierza Kutza.

Niewykluczone, że zagnieździł się w Muzeum Śląskim jakiś zacofany prawicowy konserwatysta, który mógł się przestraszyć oczekiwań wdowy po K. Kutzu, które nie ograniczają się wyłącznie do stałej wystawy pamiątek.

Świętochowskiej-Kutz marzy się bowiem, aby w Muzeum Śląskim „było takie miejsce, do którego każdy będzie mógł przyjść, gdzie będzie można spotkać się z drugim człowiekiem. Miejsce, w którym będą mogli działać młodzi artyści i aktywiści. Miejsce tętniące życiem, wolnością słowa, nieskrępowaną niczym wolnością artystyczną. Mój mąż – przypominała wdowa – nigdy nie dał na sobie niczego wymusić, nawet krawata. Pozwólmy młodym ludziom działać tak samo. To wymarzone miejsce ma służyć wymianie myśli artystycznej bez żadnych ograniczeń. Nie będzie tam czegoś takiego, że coś wypada, a coś nie. Wypadać to mogą zęby albo macica – sugestywnie dowodziła Świętochowska – ale nic innego”.

Widać, że wdowa po Kutzu poszła na całość. Można odnieść wrażenie, że wyszło na to, iż marzy jej się, aby w Muzeum Śląskim było miejsce przypominające przystanek Woodstock…

Tak oto wkroczyliśmy w sferę problemów, które, zwłaszcza dla młodych ludzi nie znających historii, są zazwyczaj niezrozumiałe. Mam bowiem poczucie, że niewielu z nich wie, gdzie leży przyczyna dość powszechnie znanych (przybierających zróżnicowane konfiguracje) animozji między hanysami i gorolami. W moim pokoleniu – przykładowo – istniało i nadal istnieje przekonanie, że przyczyna leży w zaszłościach historycznych. O co chodzi? Otóż podkreśla się, że Katowice znajdowały się na terenie państwa niemieckiego, natomiast Sosnowiec najpierw należał do zaboru pruskiego, a później rosyjskiego.

Tak więc Zagłębie i Śląsk różni odmienny kod kulturowy. Zagłębiacy, w większości wyłącznie ludność napływowa, nie wytworzyli tak odrębnej i wyrazistej kultury jak Ślązacy.

(…) Czy Kazimierz Kutz nadaje się na edukatora Ślązaków? Pisałem już („Kurier WNET” nr 15/2015) w tekście Prorocy nowej Śląskiej tożsamości i dwa lata później (nr 33/2017) w tekście Oswajanie „Świra”, że odpowiedź na to pytanie musi być zdecydowanie negatywna. Dziś, powodowany imperatywem śląskiej solidności, uważam za swój święty obowiązek dopowiedzieć, że Kazimierz Kutz, owszem, nadaje się (i to bardzo) wyłącznie do tytułowego wypłukiwania ze Śląska śląskości właśnie. Pomaga mu w tym m.in. „Gazeta Wyborcza”, która konsekwentnie i z uporem godnym lepszej sprawy od lat (ale zawsze zgodnie ze swoją lewacką, postmodernistyczną i antykatolicką linią) kreuje fałszywy obraz Kazimierza Kutza jako niedościgły wzór Ślązaka i wielkiego edukatora Ślązaków.

W sukurs „Wyborczej” idzie śląska gazeta „Dziennik Zachodni”. Z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy śmierci Kutza można w niej było przeczytać, że „straciliśmy najwybitniejszego Ślązaka od czasów Korfantego, (…) człowieka, który całą Polskę uczył Śląska”. Manipulatorzy z „Wyborczej” alarmują i ostrzegają przed współczesną Polską, przywołując te słowa Kazimierza Kutza: „Kaczyński nie zajmuje się rządzeniem, tylko poszerzaniem swojej władzy, a Polska staje się na naszych oczach państwem wyznaniowym”.

Manipulatorzy z „Wyborczej” za nic mają fakty, z których przecież wynika, że ten – skądinąd wybitny – reżyser skumulował w sobie wszystko, co każe go traktować jako anty-Ślązaka, bo np. chełpił się swoimi inklinacjami do lewackiego/antykatolickiego postępu i nie miał nic wspólnego ze śląską solidnością i szacunkiem dla tradycji. K. Kutz – przypomnijmy – nawoływał w 2004 roku: „Mamy prawo żyć w lepszym społeczeństwie – tolerancyjnym i stwarzającym równe szanse wszystkim – Polakom, Ślązakom, homoseksualistom”. (…)

Lewackie siły postępu z uporem godnym lepszej sprawy propagandowo nadymają wybitnego artystę/reżysera Kazimierza Kutza jako wybitnego/wzorcowego Ślązaka. Mają w głębokiej pogardzie to, że w rzeczywistości Kazimierz Kutz pod nieomal każdym względem jest zaprzeczeniem Ślązaka/hanysa.

Trudno o większą głupotę niż ta, z którą mamy do czynienia. Oto mamy Ślązaka, i to rzekomo wybitnego, który jest zdeklarowanym bezbożnikiem. (…)

Warto przywołać intuicje Adama Mickiewicza, odnoszące się do patriotyzmu i wiary, z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego: „Cywilizacja to nie modne i wykwintne ubiory, smaczna kuchnia, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi – cywilizacja to obywatelstwo, oparte na zdolności poświęcenia się dla ojczyzny. Więcej: cywilizacja, prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska. Nie Wy macie – wskazywał wieszcz – uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej”.

Narzuca się pytanie: czy my, Polacy, jesteśmy do tak pojętej działalności edukacyjnej wobec cudzoziemców przygotowani i zdolni? Czy aby nie oddaliśmy już Polski siłom lewackiej rewolucji kulturowej? Polecając te pytania uwadze moich Czytelników, jedno uważam za pewne: Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, znacząco potwierdzającym jej samobójstwo.

Refleksja końcowa. W przeszłości intelektualiści, artyści swym akcesem do komunizmu wywoływali złudzenie drugiego dna ideologii komunistycznej, jakiejś głębszej warstwy mądrości, tkwiącej niczym skarb pod ohydą komunistycznej codzienności. W ten sposób mącono w umysłach ludzi, siano wątpliwości i zdołano chyba zachwiać elementarnym rozeznaniem, co jest złem, a co dobrem. Tacy intelektualiści i artyści odbierali też ludziom (i nadal odbierają) nadzieję płynącą z wiary, że zło nie może mieć po swojej stronie rzeczników tak solidnych wartości, jak: mądrość prawda, dobro i piękno. Również dzisiaj wynajęci do mącenia w głowach artyści i intelektualiści kreowani są przez media na nosicieli prawd moralnych.

Warto jednak pamiętać, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne (vide K. Kutz) nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją.

Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszej polskiej rzeczywistości, lecz także światowych areopagów. I jest trafna zarówno wobec sfer artystyczno-literackich, jak i przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu bywa przecież, że „paraliż postępowy także ścisłe trafia głowy”.

PS

Ryzykując zarzut obsesji (a niechta bydzie!) odniosę się jeszcze do faktu, że K. Kutz lubił się żenić, skoro trzy razy się hajtnął. Był więc w tym względzie jakby dwukrotnie mało solidny. Jak na hanysa, Kutz się ożenił o dwa razy za dużo.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Śląsk wypłukany ze śląskości” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto w 2024 r. zdobędzie Oscara za najlepszy film? Produkcja z mniejszościami. Akademia przedstawiła nowe zasady oceny

Kobiety, mniejszości rasowe, etniczne i seksualne oraz osoby niepełnosprawne- obecność aktorów i wątków fabularne związanych z tymi grupami stanie się do 2024 r. kryterium kategorii „najlepszy film”.

Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej przedstawiła cztery nowe kryteria, z których, począwszy od 2024 r. przynajmniej dwa będą musiały być spełnione przez produkcję, by została ona nominowana do kategorii najlepszy film.

Standard A dotyczy obsady i głównego wątku fabularnego. Zgodnie z nim wśród aktorów pierwszoplanowych lub istotnych drugoplanowych musi być przedstawiciel mniejszości rasowej, lub etnicznej, przez które rozumie się takie grupy jak Azjaci, Murzyni, rdzenni Amerykanie, Latynosi, Arabowie etc. W ogólnej obsadzie powinno być zaś co najmniej 30% aktorów w drugoplanowych i epizodycznych rolach reprezentujących co najmniej dwie z następujących grup: wspomniane mniejszości etniczno-rasowe, kobiety, tzw. osoby LGBTQ+, niepełnosprawni fizycznie, bądź intelektualnie i niedosłyszący. Z co najmniej jedną z tychże grup musi być zaś związany główny wątek fabularny.

Drugi ze standardów dotyczy ekipy filmowej. Analogicznie do aktorów, co najmniej 30% całej ekipy filmowej powinno reprezentować wyżej wymienione kręgi. Dla mniejszości rasowych przeznaczony jest przynajmniej jeden, a dla pozostałych co najmniej dwa z następujących działów: casting, zdjęcia, muzyka, kostiumy, reżyseria, montaż, fryzury, charakteryzacja, produkcja, scenografia, dźwięk, efekty specjalne, scenariusz.

Standard C wymaga od studiów płatnych staży i praktyk dla wyliczonych środowisk. Duże studia i dystrybutorzy powinni mieć staże i praktyki specjalnie im dedykowane, a mniejsze winny mieć przynajmniej dwie osoby z nich. Zgodnie z ostatnim ze standardów na kierowniczych stanowiskach związanych z promocją filmu i PR powinni być ludzie z rzeczonych grup.

Standardy mają być stopniowo być wprowadzane od 2022 r., by począwszy od 96. Ceremonii Oscarowej w 2024 r. stać się obowiązującymi.

A.P.

Śmiarowski: Największym nielegalnym zgromadzeniem opozycji wedle Urbana, były chrzciny Janka Kęcika – Dziecka wolności

Tadeusz Śmiarowski opowiada o filmie „Dziecko Wolności”, który powstał z okazji 25. rocznicy stanu wojennego.


Reżyser i scenarzysta, Tadeusz Śmiarowski opowiada o dokumencie „Dziecko Wolności”, który powstał z okazji 25. rocznicy stanu wojennego, a scenariusz do niego napisał nasz gość.

Wiesio wycofał się z polityki, bo 1985 roku wyjechał do Szwecji, ponieważ miał dwójkę dzieci i podpalono mu samochód. Jego żoną była Marzena Górszczyk-Kęcik i oni swoją działalność rozpoczęli na początku lat 70., gdyż mieli genialny plan podpalenia pomnika Lenina […] Dla tych co nie obejrzą filmu to Marzena i Wiesio […] w latach 70. mieli 150 przesłuchań […] Internowano ich, a dzieci chciano zabrać do sierocińca […] Po wypuszczeniu ich w 1983 roku odbyło się, jak nazwał to Jerzy Urban „największe zgromadzenie nielegalne opozycji”, a było one niczym innym jak chrzcinami Janka Kęcika i stąd się wzięła nazwa „Dziecko wolności”.

Gość Popołudnia Wnet zapowiada, że wraz z producentem Robertem Kaczmarkiem pracuje nad filmem o Kulturze Paryskiej. Ostatnio wyprodukował też film o hinduskim pisarzu, który mieszkał w Polsce na początku drugiej wojny światowej i jako pierwszy opisał w swojej publikacji w Indiach, okrucieństwo nazistowskich Niemiec wobec ludności polskiej.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.