Śledząc wnikliwie wszystkie Ewangelie nie odnajdziemy kilku historii, które znamy z drogi krzyżowej. Nie wiemy, ile razy upadł Jezus pod belką krzyżową.
Ani słowa także o spotkaniu z Matką czy smutną Weroniką, tą od chusty. To przekazy i apokryficzne grypsy – jak mawiam – z tradycji.
Stacje II, IV, VI, VII, i IX zaczerpnięte zostały z apokryfów, czyli utworów niekanonicznych, powstających często pod wpływem pobożności ludowej, tak jak nasze „Rozmyślania przemyskie”.
Apokryfy „uzupełniły o nowe szczegóły ewangeliczny opis męki i ukrzyżowania, który – co tu kryć – w Ewangeliach jest dość powściągliwy.
Droga Krzyżowa w Jerozolimie nazywana jest także jako „Via Dolorosa”, co po łacinie oznacza:„Droga cierpienia”. Jest to krwawy szlak. który prowadzi do bazyliki Grobu Świętego, którą z dużym prawdopodobieństwem przemierzył Jezus Chrystus niosąc krzyż na Golgotę.
Tutaj do wysłuchania cały program:
Droga Krzyżowa rozpoczyna się przy Bramie św. Szczepana, tak zwanej Bramie Lwów. To gwarna muzułmańska dzielnica Starego Miasta Jerozolimy.
Początku męki Chrystusa trzeba szukać pośród członków Rady, która Go sądziła. Oto Jezus stanął w obliczu żydowskich przywódców religijnych – tak zwana Wysoka Rada – i stojącego na jej czele arcykapłana Kajfasza, który sprawował swój urząd w latach 18-36 po Chrystusie, co ma umocowanie w faktach.
Ale Kajfasz, ów złowrogi arcykapłan nie mógł skazać Jezusa na śmierć. Dwa tysiąclecia wstecz Palestyna znajdowała się pod rzymską okupacją, dlatego też o świcie następnego dnia po pojmaniu Jezusa postawiono przed obliczem prokuratora rzymskiego – Poncjusza Piłata.
Proces Jezusa przed Piłatem łączy się z wydarzeniami upamiętnionymi w miejscach sąsiadujących z twierdzą Antonią. Podczas procesu, Jezus na rozkaz Piłata był biczowany, co upamiętnia Kaplica Biczowania.
Odległość, którą musiał pokonać Jezus, wynosiła około 700 metrów. Skazańcom przejście tego odcinka zajmowało około pół godziny. Sam Jezus mógł potrzebować nieco więcej czasu, zważywszy na jego stan po biczowaniu, głodzeniu i okrutnym traktowaniu. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37
Miejsce to nie jest wspomniane w poszczególnych stacjach drogi krzyżowej, lecz na trasie drogi krzyżowej w Jerozolimie zajmuje szczególne miejsce.
Klasztor Ecce Homo łączy się z fragmentem starożytnego łuku o tej samej nazwie, który znajduje się w klasztorze i częściowo na zewnątrz budynku.
Wcześniej przypuszczano, iż wznoszący się na wybrukowanej ulicy Lithostrotos łuk był świadkiem rozprawy Jezusa, a w jego pobliżu Piłat wypowiedział wobec zmasakrowanego Jezusa słynne słowa:
Ecce Homo (Oto Człowiek).
Łuk triumfalny został wzniesiony przez Hadriana II w 135 r. po Chr. Mimo wszystko pochodzące z czasów herodiańskich fragmenty rzymskiej ulicy i znajdującej się pod nią cysterny zwanej Sadzawką Strutiona, przenoszą nas do dnia procesu Jezusa przed Piłatem.
Jezu w ciszy, przyjąłeś wyrok – zgodziłeś się męczeństwo…
Mimo, iż agresja tłumu skoncentrowała się na Tobie, tak jakbyś ją przyciągał, to nie okazałeś lęku. Miałeś takie spokojne oczy, poszedłeś, dokąd Cię prowadzono, nie szamotałeś się, nie krzyczałeś, wchłonąłeś zło, chciałeś ocalić mnie.
Cyprian Kamil Norwid, płaskorzeźba na Wawelu Fot. A. Barabasz, CC A-S 2.0, Wikimedia.com
Usiłować pojąć Norwida w całości, poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd.
Konrad Mędrzecki, Karol Samsel
Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny
Z profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, norwidologiem Karolem Samselem rozmawia Konrad Mędrzecki
Dwudziestego trzeciego maja minęła 140 rocznica śmierci Cypriana Kamila Norwida. Jest Pan autorem rozprawy doktorskiej Epika Cypriana Norwida a epika Josepha Conrada w perspektywie modernizmu oraz zbioru esejów Inwalida intencji. Studia o Norwidzie.
W ostatnim roku pojawiła się również bardzo istotna dla mnie książka, zawierająca moje eseje w zakresie badań nad Norwidem pt. Norwid. Formy odczytywania. Wiele z myśli tam zawartych niejako dojrzewało we mnie przez całe życie.
Proponuję na początek, żebyśmy rozszyfrowali ten fascynujący i frapujący tytuł: Inwalida intencji.
To jest tytuł, który wywoływał ogromne kontrowersje również w gronie norwidologów, co jest na swój sposób zdumiewające, jako że są to słowa samego Cypriana Norwida. Tak zareagować miał w eseju Jasność i ciemność, odpowiadając na pierwsze – uczciwie – w swoim życiu zarzuty, na krytykę swoich tekstów. Te zarzuty przyszły z najmniej spodziewanej strony, mianowicie od Zygmunta Krasińskiego i Augusta Cieszkowskiego, których do tej pory uznawał za przyjaciół i sympatyków swojej twórczości. To działo się w roku 1850. Usłyszawszy, że Krasiński i Cieszkowski jego eseju Jasność i ciemność nie akceptują ze względu przede wszystkim na hermetyczność treści, Norwid odpowiedział krótko:
„Wolę być inwalidą intencji niż czystym, jasnym mówcą, zwracającym się wprost do publiczności. Wolę być Sokratesem”. Chodziło mu oczywiście o finał losów Sokratesa, oskarżenie go przez Ateny o zdradę stanu.
W tym równaniu miejsce Sokratesa zajmuje Norwid, a miejsce ateńskich oskarżycieli Sokratesa – Krasiński i Cieszkowski. Tak więc Norwid woli to inwalidztwo intencji jako drogę ku prawdzie niż zwykłą romantyczną, można powiedzieć postromantyczną drogę wieszcza, rapsoda, którą podążali, którą praktykowali jego romantyczni poprzednicy – wielkoludy, jak to określił w wierszu Klaskaniem mając obrzękłe prawice.
Norwid jest bardzo trudny. Miałem przyjemność słuchać Pańskich rozmów na temat Norwida. Pan też, wybitny norwidolog, przyznał się, że docierał do Norwida bardzo długo. Wiele osób ma z tym problem.
To jest bardzo rzadka sytuacja. Fortepian Chopina, oczywiście Bema pamięci żałobny rapsod… Istotna jest forma podawcza, istotna jest ekspresja, czasami zapożyczona: Wanda Warska wykonuje wiersz W Weronie, a my za nią, można powiedzieć, ten wiersz przyjmujemy. Ale Norwid w ogromnym obszarze swojej codziennej liryki, którą uprawiał na co dzień, jest dla nas niedostępny.
No właśnie, jest trudny. Czasami spędzam dużo czasu nad Norwidem i się głowię, ale on był też przecież krytykowany i nierozumiany przez takich ludzi jak Słowacki, Mickiewicz, prawda? Oni go jakby nie przyjmowali.
No właśnie, a przecież to on, Cyprian Norwid, walczył o miejsce Słowackiego w polskiej kulturze, w 1860 roku wygłaszając w Czytelni Polskiej w Paryżu wykłady poświęcone Słowackiemu, pięć wykładów, w których wychodząc od Byrona, dokonywał bardzo skrupulatnych egzegez utworów takich jak Król Duch,Anhelli, Beniowski.
Wiemy również o pisemnym dodatku o Balladynie, o rozbiorze Balladyny, który był również dla Norwida niezwykle istotnym przykładem interpretacji Słowackiego. Antoni Małecki, kiedy wydał pisma pośmiertne Słowackiego w 1866 roku, osiągnięcia Norwida w tym zakresie zignorował, to znaczy uznał jego interpretację Słowackiego, sprzed sześciu lat raptem, za przejaw szarlatanerii.
A jeśli chodzi o Mickiewicza: Norwid, zdaje się, bardzo źle oceniał jego przyjaźń z Towiańskim i całą tę sektę.
Mickiewicz zyskał w planie literatury poczesne miejsce w twórczości Norwida, między innymi w Czarnych kwiatach. Jeden z epizodów Czarnych kwiatów jest poświęcony ostatniej wizycie poety u Mickiewicza. Oczywiście mamy oddzielny wiersz w poemacie Salem – Do A.M., czyli do Adama Mickiewicza, z sąsiadującym wierszem Do A.T. – Andrzeja Towiańskiego. Stosunek Norwida do Towiańskiego jest w przeważającej mierze negatywny, zwłaszcza im bliżej roku 1848. Jednakże w okresie, kiedy Norwid wrócił do Paryża, miał już dystans do Koła Sprawy Bożej, znalazł się poza epicentrum rozgrywanych interesów Towiańskiego, jego dosyć klaustrofobicznej przecież roli w sytuacji Mickiewicza; kiedy Norwid był już poza Wiosną Ludów, czyli w latach 50. – jego stosunek do Andrzeja Towiańskiego uległ znacznemu złagodzeniu, a charakter przewodnictwa i misji Towiańskiego zaczął postrzegać jako filozoficzne, tak to bezpiecznie ujmę.
Pamiętam opinie, że Norwid jest wyjątkiem wśród polskich poetów romantycznych, że był bardziej filozofem, myślicielem niż poetą.
Zgadza się, aczkolwiek trzeba podkreślić, że inaczej niż romantycy, Norwid wyrażał sprzeciw wobec filozofii jenajskiej, czyli filozofii Schlegla, Schellinga, która ugruntowała romantyków. Norwid mówił o całkowitej ciemności czy niezrozumiałości filozofii jenajczyków.
Oczywiście jest filozofem, ale tak jak w poezji, tak i w filozofii pozostaje na swojej odrębnej drodze.
I dobrze, bo wbrew pozorom, gdyby sprzyjał filozofii w sposób tak wyrazisty, jak wielcy romantycy, np. Krasiński, byłby po prostu historiozofem, tak jak Krasiński w Przedświcie czy Mickiewicz w Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego. Norwid poszedł własną drogą, co oznaczało raczej filozofowanie niż uprawianie wielkich systemowych filozofii, takich jak heglowska.
Często wydaje mi się, że Norwid łamie kanony literackie, kiedy zależy mu na wypowiedzeniu pewnych treści.
Tak, ale to oczywiście nie znaczy, że gwałci tradycję literacką czy ma do historii literatury stosunek rewolucyjny.
Norwidowi absolutnie nie chodzi o to, aby w jakiejkolwiek mierze dokonywać rewolucji w wymiarze idei czy w wymiarze społecznym, broń Boże. Norwidowi idzie o to, by ustrzec się przed przekleństwem systemowości, która charakteryzuje dotychczasowe historie literatury. Ale nigdy nie znajdziemy u niego regularnej krytyki literackiej.
Do końca życia fascynować go będzie chociażby jego przyjaciel Tomasz August Olizarowski, autor Bruna, Zaweruchy – pisarz ukraiński, jak ochrzcił go Michał Grabowski. Olizarowskiego Norwid spotka w ostatnich latach swojego życia i będzie on kompanem jego ostatnich dni w domu Świętego Kazimierza w Ivry. Tam spotkają się twarzą w twarz, spędzą wiele długich wieczorów na wspólnych rozmowach.
Co by Pan polecił, żeby wejść w Norwida głębiej i nie zderzyć się ze ścianą? Fortepian Chopina czy W Weronie – to wiadomo, ale kolejny krok – może Listy do Marii Trembickiej?
Oczywiście listy. Listy młodzieńcze, zwłaszcza do Marii Trembickiej, następnie listy do Joanny Kuczyńskiej – do muz, a jednocześnie w pewnym sensie kochanek Norwida, kochanek w znaczeniu tych, którym Norwid powierza wszystkie swoje intelektualne i nie tylko intelektualne zapatrywania. Te listy są wielką szkołą formacyjną światopoglądu Norwida. Przygotowując dla Państwowego Instytutu Wydawniczego w Roku Norwidowskim Pisma wybrane poety, cały V tom zbudowaliśmy właśnie z tego rodzaju formacyjnych, kształtujących światopogląd Norwida listów. To jest sto pięćdziesiąt korespondencji, skrzętnie przeze mnie i prof. Wiesława Rzońcę wybranych. One rzeczywiście dają obraz intymnej etyki autora Vademecum, intymnej i nieosłoniętej już żadnym wymiarem poetyckiej fikcji.
Z pewnością musimy porzucić nasze szkolne ambicje w stosunku do Norwida. Mam na myśli to, że usiłować pojąć Norwida w całości, że poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu epifanii literackich, jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd. W tym wymiarze Norwid nie jest nawet artystą postromantycznym.
Norwid domaga się oddzielnej uwagi i raczej uwagi bezwzględnie związanej z dyskrecją, subtelnością, realizmem nowo rodzącej się epoki, która rewolucjonizuje nie tylko obraz podmiotu lirycznego, ale i przedmiotu opisu. Nie bez powodu mój promotor, prof. Wiesław Rzońca, tak wiele swoich wysiłków w trakcie pracy naukowej poświęcił zbliżaniu Norwida do francuskiego parnasizmu. Ten związek Norwida z parnasizmem sugeruje ogromną dozę jego skupienia na poetyckim szczególe.
Przede wszystkim na czymś, co można by nazwać heroizmem obojętności, niechęcią do darcia kulis, niechęcią do wywoływania skandalu. A więc nie wielkie słowa, nie poszukiwanie wielkich historiozofii, ale coś z pogranicza, coś ze środka, coś, co będzie detalem, szczegółem świata przedstawionego, co urośnie do rangi symbolu, ale nigdy nic, co jest z góry symboliczne lub symbolizowane, tak jak u romantyków, tylko coś dyskretnego, subtelnego, delikatnego.
W tym duchu należałoby przeczytać Vademecum – cykl poetycki, którego Norwid oczywiście za życia nie wydał, a który został wydany najpóźniej, bo dopiero ocalony cudem przez Wacława Borowego z obozu jenieckiego w Pruszkowie w 1945 roku, po zbombardowaniu mieszkania Zenona Miriama Przesmyckiego. Vademecum dopiero wówczas, pod koniec drugiej wojny światowej mogło zaistnieć w umysłach czytelników. Oczywiście te wiersze istniały wcześniej, natomiast samo Vademecum jako format, jako coś, co Norwid we wstępie do tego cyklu nazwał „skrętem koniecznym w poezji polskiej” – nie istniało. I format tego tekstu – centonu, czyli cyklu składającego się ze stu wierszy, nasuwa nam najszlachetniejsze wówczas, obecne m.in. we Francji tendencje – przypomnę, że Kwiaty zła Charlesa Boudelaire’a również składały się ze stu wierszy. Nie bez powodu Juliusz Wiktor Gomulicki sugerował tak wydatnie związek Vademecum z Kwiatami zła.
Jak mówili badacze, w Vademecum Norwid proponuje wizję wędrówki przez piekło współczesności. I w tym sensie dochodzi do istotnego nawiązania Vademecum do Boskiej komedii. Kwiaty zła Baudelaire’a to też wędrówka przez piekło współczesności, bez może tak intensywnego ewangelicznego odesłania jak u Norwida, ale ten sam trop – poszukiwanie piekła, patologii, nowoczesności – znajdujemy i u Baudelaire’a, i u Norwida.
Mnie się wydaje, że poszukiwanie w ten sposób podejmowane, czyli czytanie Vademecum bez ambicji, bez jakiegoś rodzaju erotycznych roztrząsań, a przede wszystkim nie w kodzie postromantycznym, nie za Mickiewiczem i Słowackim, ale jako poezji nowej epoki, poezji reformującej, która miała dokonać „skrętu koniecznego w literaturze”, to jest chyba nasze zobowiązanie względem Norwida 200 lat po jego narodzinach i w obliczu 140 rocznicy śmierci poety.
Wprowadzę jeszcze jeden wątek – fascynacji Jana Pawła II Norwidem. On bardzo często cytował Norwida i wracał do niego. I on też sprawił, że wiele osób do Norwida sięgnęło.
Jan Paweł II odegrał ogromną rolę w promowaniu Norwida. Myślę, że potrzebna jest wrażliwość badacza, by dowiedzieć się, w jaki sposób recepcja Jana Pawła II wpłynęła na recepcję Norwida w Polsce. W jaki sposób Jan Paweł II – Karol Wojtyła jeszcze – ugruntował popularność Norwida w polskich kręgach odbioru.
Dość powiedzieć, że tu nie tylko chodzi o interteksty, o nawiązania, cytaty, aluzje, ale o wymiar aktywnej kontynuacji norwidowskiego etosu, etosu pracy w twórczości Norwida. Żeby przekonać się o tym , jak istotne, jak aktywne to są kontynuacje, można by odnieść się chociażby do poematu Karola Wojtyły Kamieniołom. Bardzo ten poemat cenię. Wydaje mi się niezwykle, po dziś dzień, ożywczym tekstem Wojtyły i warto by Kamieniołom zderzyć z Promethidionem, żeby się przekonać, jak diametralnie różne są wyznania wiary w pracę, w Ewangelię pracy i jak bardzo Kamieniołom, czerpiąc z Norwida, wyrasta zarazem z osobistych przeżyć Wojtyły pracy w kopalniach Solvayu.
Panie Profesorze, bardzo dziękuję za rozmowę. Kłaniam się.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” znajduje się na s. 38–39 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” na s. 38–39 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023
Dzisiaj brakuje nam tego, co wtedy. Ludzie nie byli do siebie odwróceni plecami. Trzeba do tego wrócić – mówi proboszcz parafii bł. Edmunda Bojanowskiego w Warszawie.
W 44 rocznicę pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski dr Paweł Błażewicz z Instytutu Pamięci Narodowej rozmawiał w Poranku Wnet o przebiegu i konsekwencjach wizyty papieża w Polsce.
Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!
Gość Poranka Wnet zwrócił uwagę na to, że obchody Milenium Polski oraz pielgrzymka papieża w Meksyku miały ogromny wpływ na znaczenie wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1979 roku, która była początkiem tworzenia Solidarności.
Pedofili kryły stowarzyszenia psychologów i psychoterapeutów, celebryci związani z Zatoką Sztuki, która miała być kulturalną wizytówką Sopotu. Pedofili z Dworca Centralnego kryła warszawska policja.
Sławomir Matusz
Lewica właściwa czy zdegenerowana?
Robert Biedroń udał się na początku marca z delegacją Nowej Lewicy do Finlandii, gdzie zostali przyjęci na krótkiej, kurtuazyjnej wizycie przez panią premier Sannę Marin. Podobno podczas spotkania rozmawiano zakazie aborcji w Polsce i rzekomej dyskryminacji osób LGBT.
Po spotkaniu Biedroń pochwalił się na Twitterze: „Gabinet Sanny Marin chce pomóc Polkom w dostępie do ich podstawowych praw. Nasze rodzime partie, Nowa Lewica i Socjaldemokratyczna Partia Finlandii, rozpoczynają rozmowy o szczegółach technicznych. W nowej kadencji fińskiego rządu sfinalizujemy sprawę”. Spotkało się to z ripostą Kancelarii Premier Finlandii, która natychmiast sprostowała w dzienniku „Ilta-Sanomat”: „Było to grzecznościowe spotkanie, trwające około 10 minut. Polska delegacja opisała pani premier sytuację praw człowieka w kraju i wyraziła nadzieję, że w przyszłości uda się zintensyfikować współpracę w obronie praw kobiet w Europie. Podczas spotkania nie padły żadne obietnice”.
Wpadka podobna do tej, jaką zaliczył Rafał Trzaskowski po wizycie prezydenta Bidena w Polsce, kiedy tylko przywitał się z prezydentem USA, a chwalił się długimi z nim rozmowami. To typowa postawa kelnera, a nie polityka. Bowiem kelner będzie do końca życia opowiadał, jakie to rozmowy prowadził z głową wielkiego państwa lub mafii, przyjmując zamówienie na alkohol.
Dwaj niedawni kandydaci na stanowisko prezydenta RP pokazali, jak w ich rozumieniu i wykonaniu wyglądałaby polityka zagraniczna i jakie byłyby priorytety. Biedroń zamierza organizować turystykę aborcyjną, a Trzaskowski – który też wspiera środowiska LGBT – chce najpierw ograniczyć, a następnie całkowicie zakazać Polakom spożywania mięsa i nabiału
Powinniśmy jeść robaki, jak więźniowie obozów koncentracyjnych i łagrów, dla których było to często jedyne źródło białka. Obaj to politycy lewicy, raz konkurujący ze sobą, a innym razem wspierający się ideologicznie. Swoją drogą, jeżeli Rafał Trzaskowski chce wprowadzić w życie postulaty C40, gdy obejmie władzę, zastąpić mięso i nabiał owadami, to trzeba publicznie podać mu taki posiłek i sprawdzić jego reakcję.
Wpadkę Biedronia skomentowała Päivi Räsänen, przewodnicząca fińskiej parlamentarnej grupy Chrześcijańskich Demokratów: „Obietnica aborcji jest bezsensowna i bez serca – nasza służba zdrowia jest potrzebna Finom, a nie do odbierania życia polskim dzieciom”.
Biedroń chciał być takim bohaterem, jak ambasador Polski w Szwajcarii w 1943 roku, Aleksander Ładoś – „szef grupy fałszerzy”, rozdającej Żydom paszporty, by ocalić im życie. A tymczasem został uznany w Finlandii za oszusta, który chciał organizować dzieciobójstwo na dużą skalę i jeszcze je sankcjonować umowami międzynarodowymi. Czy to jest lewica, czy przejaw jej degeneracji?
Po emisji w TVN reportażu Franciszkańska 3 tak mówił w wywiadzie: „Zachód o grzechach Kościoła, w tym grzechach Jana Pawła II, dyskutuje od dawna. (…) Jest kojarzony z dogmatem cywilizacji śmierci, ponieważ sprzeciwiał się pomocy w Afryce w kwestii antykoncepcji podczas pandemii AIDS. Sprzeciwiał się w stanowczy sposób prawu kobiet do decydowania o przerywaniu ciąży. Potępiał związki jednopłciowe. Ukrywał i przenosił sprawców pedofilii”.
W tej wypowiedzi Biedroń dokonuje zawłaszczenia terminu „cywilizacja śmierci”, którego autorem był papież Jan Paweł II, opisując w encyklice Evangelium vitae w 1995 roku „cywilizację śmierci” – z aborcją, eugeniką, aprobatą eutanazji, antykoncepcją, upadkiem i zagładą rodziny, wartości ludzkich, będącą całkowitym zaprzeczeniem „cywilizacji miłości” Pawła VI.
Dla Biedronia „cywilizacja życia” wiąże się z prawem do aborcji, eutanazji, nieskrępowanej wolności seksualnej, małżeństw jednopłciowych, demoralizacji dzieci pod pozorem uczenia tolerancji dla wszystkiego i wpajania im, że płeć mogą sobie wybrać w każdej chwili z podanego im menu, oraz z wyrzuceniem z języka ludzkiego matek i ojców.
Tylko po co im małżeństwa jednopłciowe, skoro według lewicowych myślicieli jest 56 płci lub może więcej? Czy w tej wielości płci małżeństwa są możliwe i dopuszczalne? Ile jest możliwych związków pomiędzy nimi? Jeżeli lewica domaga się uznania małżeństw jednopłciowych, to o które z tych płci chodzi?
Antykoncepcja zaś jest sprzeczna z ekologią. Ma zabijać życie, niszczyć je, rozpuszczać. Dlaczego lewicowy ideolog i polityk chce organizować wyjazdy aborcyjne, a nie domaga się zwiększenia pomocy dla matek, dla kobiet w ciąży? Ograniczenie prawa do aborcji nie jest zamachem na wolność kobiety, nie odbiera jej możliwości decydowania o własnym ciele. Kobieta decyduje o własnym ciele, „otwierając się” dla mężczyzny w akcie miłosnym. Jeśli dojdzie w wyniku tego aktu do poczęcia, dziecko w jej ciele jest „gościem”, którego nie można ot, tak wyrzucić. Oboje kochankowie kiedyś podobnie gościli w łonach matek, zanim przyszli na świat.
Dalej Biedroń mówi: „Papieżowi zrobiono krzywdę w Polsce. Wyidealizowano jego obraz. Wręcz go zdehumanizowano, zrobiono z niego nadczłowieka. (…) Niestety, ale uczestniczył w tym systemie, w którym Kościół katolicki stał się jedyną instytucją na świecie, która stworzyła mechanizm ukrywania przestępców zbrodni pedofilii”. Otóż Biedroń się myli. Pedofili ukrywała Służba Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska.
Dwóch bohaterów reportażu Franciszkańska 3 pracowało dla SB i chodzili bezkarni. Wystarczyło tylko współpracować z MO i SB, donosić na opozycję i Kościół. Gdyby ówczesny krakowski biskup Karol Wojtyła tolerował pedofilię, władze zrobiłyby wszystko, by go zdyskredytować. Ale pedofilami byli współpracownicy SB, więc sprawy nie można było nagłośnić i użyć przeciw Kościołowi.
Ukrywanie pedofilii to współcześnie większy problem. Pedofili kryły inne instytucje w Polsce – jak stowarzyszenia psychologów i psychoterapeutów, jak przyjaciele i koledzy skazanego za pedofilię Andrzeja Samsona; jak celebryci związani z Zatoką Sztuki, która miała być kulturalną wizytówką Sopotu. Pedofili z Dworca Centralnego ukrywała warszawska policja – co opisali w serii artykułów dziennikarze „Wprost” w 2003 roku i pokazał Sylwester Latkowski w filmie Pedofile (2005). Zdaje się, że nikogo w tej sprawie do tej pory nie skazano.
Pedofili ukrywają środowiska teatralne i filmowe (nie tylko w Hollywood), szkoły, instytucje kultury, a także organizacje i stowarzyszenia LGTB, które pod pozorem edukacji seksualnej i uczenia tolerancji deprawują, osaczają, a potem molestują dzieci. Sam przed kilku laty dwukrotnie bezskutecznie próbowałem zainteresować prokuraturę w Mysłowicach na Śląsku przypadkiem pedofila zatrudnionego w domu kultury – instruktora teatralnego, późniejszego dyrektora kultury instytucji podległych marszałkowi województwa. Sytuacja była podobna do tej w zachodniopomorskim.
W czasach PRL-u homoseksualiści szukali swoich ofiar w pobliżu dworców, w ciemnych bramach, koło lokali gastronomicznych. Zaczepiali chłopców, częstując alkoholem i papierosami, pokazując im karty z wizerunkami nagich kobiet, zagraniczne czasopisma pornograficzne, tzw. świerszczyki, badając zainteresowanie i podatność na manipulację potencjalnych ofiar.
Dzisiejsi „edukatorzy” i „terapeuci” częstują ofiary alkoholem i podają im narkotyki – jak pedofil ze Szczecina, wieloletni współpracownik marszałka województwa. Na warsztatach edukacji seksualnej nastolatki mogą usłyszeć dużo więcej, niż wie i nawet chciałoby wiedzieć wielu dorosłych.
O to właśnie chodzi: rozbudzić zainteresowania dzieci, pobudzić ich wyobraźnię, zachęcić – zamiast uczyć się matematyki, fizyki, historii, biologii, dowiedzą się, że niekoniecznie są dziewczynkami i chłopcami; do czego jeszcze mogą być przydatne różne domowe przedmioty; że wolno im wszystko w imię tolerancji i wolności seksualnej; zostaną też zaproszone na warsztaty poza szkołą i na wulgarne manifestacje. Potem zwichrowani młodzi ludzie, ofiary tych eksperymentów, zasilą nie tylko szeregi pacjentów terapeutów, ale i prostytutek, niewolników seksualnych i narkomanów.
Na stronie edukacjaseksualna.com jej twórcy piszą: „Tworzymy sieć edukatorek/ów seksualnych z małych i średnich miast Polski, którzy w swoich regionach działać będą na rzecz samorządowych rozwiązań dla edukacji seksualnej i równościowej”. Ta deklaracja pokazuje, jak zorganizowana, groźna dla społeczeństwa jest „tęczowa rewolucja” i dokąd zmierza. Polskie szkoły pod hasłami nowoczesnej edukacji mają być terenem „łowów” na dzieci. Zaczynają się one już w klasach 1–5.
Szczeciński pedofil Krzysztof F. był pełnomocnikiem marszałka województwa pomorskiego odpowiedzialnym za kontakty z organizacjami społecznymi, a jednocześnie terapeutą i edukatorem. Kierował pieniądze do organizacji, w których był sam zatrudniony.
Klaudia Jachira domaga się „odjaniepawlenia” naszych ulic i miast, języka polityki w Sejmie i Senacie. Częściowo się z nią zgadzam. Czytajmy encykliki, w skupieniu i z uwagą, zamiast stawiać pomniki.
Jan Paweł II tak pisał w Evangelium vitae:
„Niestety te niepokojące zjawiska bynajmniej nie zanikają, przeciwnie, ich zasięg staje się raczej coraz szerszy: nowe perspektywy otwarte przez postęp nauki i techniki dają początek nowym formom zamachów na godność ludzkiej istoty, jednocześnie zaś kształtuje się i utrwala nowa sytuacja kulturowa, w której przestępstwa przeciw życiu zyskują aspekt dotąd nieznany i – rzec można – jeszcze bardziej niegodziwy, wzbudzając głęboki niepokój; znaczna część opinii publicznej usprawiedliwia przestępstwa przeciw życiu w imię prawa do indywidualnej wolności i wychodząc z tej przesłanki, domaga się nie tylko ich niekaralności, ale wręcz aprobaty państwa dla nich, aby móc ich dokonywać z całkowitą swobodą, a nawet korzystając z bezpłatnej pomocy służby zdrowia”.
Jak nie w Polsce, to w Finlandii.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Lewica właściwa czy zdegenerowana?”znajduje się na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Ks. Franciszek Blachnicki i kard. Karol Wojtyła. Źródło: IPN/Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego | Za: Dzieje.pl
Jeśli to prawda, że ktoś wsypał mu truciznę – zrobił to na polecenie sowieckich służb. Sowieci uważali, że ksiądz Blachnicki z papieżem chcą zorganizować krucjatę przeciwko państwom socjalistycznym.
Krzysztof Skowroński, Piotr Jegliński
Czy zaskoczyła Pana informacja o tym, że ksiądz Franciszek Blachnicki został otruty?
Jestem zdziwiony, że ktoś może być zdziwiony, bo od 1987 roku, od śmierci księdza Franciszka Blachnickiego, wszyscy, którzy byli z nim blisko, nie mieli żadnej wątpliwości, że został otruty. Ale trzeba było 30 lat, żeby ktoś wpadł na pomysł i odkrył na nowo coś, co było wiadome. (…)
Sprawa księdza Franciszka Blachnickiego została na nowo otwarta. Prokurator, który dokładnie sprawę zbadał, stwierdził: ksiądz Franciszek Blachnicki został zamordowany. Za tym pójdzie dalsze śledztwo.
Czy pójdzie, to zobaczymy.
Gdyby ktokolwiek z nas popełnił morderstwo, byłby natychmiast zatrzymany, prawda? A co się dzieje z tymi osobami podejrzanymi? Nic się nie dzieje.
Czy Pan znał księdza Franciszka?
Jakżeż bym nie znał? Poznałem go jeszcze w czasie studiów na KUL-u. On już wtedy prowadził różne wspólnoty, oazy. A bliżej go poznałem, kiedy byłem na emigracji i kiedy on w 1980 roku przyjechał do Paryża i przywiózł mi wspaniały prezent, a mianowicie kopię filmu Robotnicy ʾ80. Wielokrotnie przyjeżdżał i nie nocował w żadnym klasztorze, tylko u mnie w domu, gdzie była redakcja. Był to człowiek niezwykłej skromności. I biła z niego energia; mało powiedziane: to był niewątpliwie Boży człowiek. Wiele nocy przegadaliśmy, opowiadał mi o swoim życiu, bo byłem bardzo ciekaw.
Pytałem go, jak doszedł do Boga? Powiedział mi, że w czasie II wojny światowej, jako młody człowiek, był członkiem organizacji wojskowej na Śląsku. Został złapany, skazany na karę śmierci i czekało na wykonanie wyroku w więzieniu w Katowicach. Na Śląsku wykonywano te wyroki przez ścięcie toporem.
Powiedział mi, że jeśli chodzi o wiarę, był człowiekiem dosyć letnim. Ale po paru miesiącach oczekiwania w celi śmierci zawarł takie porozumienie z Najwyższym: jeżeli Najwyższy uzna, że on miałby z tego wyjść, to on Mu całe życie poświęci. I tak też zrobił.
Po czterech czy pięciu miesiącach, kiedy nie wykonano tego wyroku, stała się rzecz niebywała. Bo z jednej strony Niemcy rozwalali ludzi bez żadnych wyroków, a z drugiej – stosowali przepisy prawa niemieckiego, które mówiło, że jeżeli w oznaczonym terminie nie został wykonany wyrok śmierci, to skazany był stawiany przed trybunałem. I ten trybunał uznał, że nie będzie ścięty. Wylądował w Oświęcimiu. Przeżył i zaraz po wojnie wstąpił do seminarium. Dalsze jego losy są znane.
Współpracował z księdzem Karolem Wojtyłą, potem jako kardynałem i papieżem. Trafił też do komunistycznego więzienia. Był pod stałą obserwacją.
W Krościenku były organizowane oazy. Kardynał opiekował się tym ruchem na terenie diecezji. W latach 60. i 70. władze szykanowały księdza Blachnickiego, nasyłały kontrole. Albo na przykład odmówiono mu sprzedaży węgla – a on organizował oazy przez cały rok. Więc ogłosił apel, żeby ludzie wysyłali mu węgiel pocztą, w paczkach. Po paru miesiącach poczta była sparaliżowana, poproszono go, żeby zaprzestał akcji i dostarczono mu ileś ton węgla. To był tego typu człowiek. To był człowiek, który realizował wszystkie swoje projekty.
Jest rok 80. Stan wojenny. Ksiądz Franciszek zostaje na Zachodzie.
Spotkałem go w Rzymie, przyjechał tam latem 1981 roku, no i został, kiedy doszły go informacje, że miał być aresztowany. Myślę, że odbył rozmowę z Ojcem Świętym Janem Pawłem II i poradzono mu, żeby został, bo dużo więcej zrobi na wolności i będzie mógł działać też dla Polski. Na początku miał obiecany taki teren na wzgórzu, gdzie miał zbudować ośrodek ruchu oazowego. To się nie udało i wtedy zaproponowano mu wolny ośrodek w Carlsbergu. I od 1982 roku osiadł w Carlsbergu. (…)
On był bardzo ufny, otwarty, niczego nie ukrywał, mimo że go ostrzegaliśmy. Kiedyś przyjechałem i widzę: kilkanaście osób pakuje ciężarówkę, między innymi książki, które ja tam wysyłałem. Mówię: to się przecież skończy jakąś wpadką! Ale on taki był.
Na pamiątkę marszów wolności, które odbywały się w połowie XIX wieku do zamku Limbach, organizował takie symboliczne pielgrzymki z udziałem przedstawicieli narodów z okupowanej części Europy; szli, potem były modlitwy, przemówienia itd. I tam też poznałem małżeństwo Gontarczyków.
Myślę, że to wszystko zdecydowało, że postanowiono go zamordować. Nie mam na to dowodów, ale sądzę, że to wyszło z sowieckich służb. Że jeśli to prawda, że ktoś wsypał mu truciznę – Gontarczykowie czy ktokolwiek inny; to musi stwierdzić prokuratura – zrobił to na polecenie sowieckich służb. Sowieci uważali, że ksiądz Blachnicki razem z papieżem chcą zorganizować krucjatę przeciwko państwom socjalistycznym.
Widział Pan księdza Franciszka Blachnickiego na dwa tygodnie przed jego śmiercią.
Może nawet mniej niż dwa tygodnie. Akurat wtedy miałem ze sobą aparat. Nie wiem, dlaczego nigdy wcześniej tego nie robiłem i potem żałowałem. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na pamiątkę i jemu też zrobiłem parę zdjęć.
Aparat mi się zaciął, skończył się film, a ja byłem przekonany, że film jest prześwietlony. Oddałem go do wywołania już po śmierci księdza. Okazało się, że na tym ostatnim zdjęciu przez głowę księdza Franciszka przechodzi taka czerwona smuga. Ja uznałem, że to jest coś symbolicznego.
Wiadomo, że w ciągu tych dwóch tygodni państwo Gontarczykowie mieli codzienny kontakt z księdzem.
To był mały ośrodek, była tam drukarnia, mieszkali ludzie związani z tym ruchem i Gontarczykowie bez problemu mogli się z nim spotykać. Uczestniczyli również w mszach, które przecież ksiądz Franciszek codziennie odprawiał. Oczywiście chodzili, żeby pozyskać jego zaufanie.
Były sygnały z Solidarności Walczącej, ja również dużo wcześniej, jak poznałem tych Gontarczyków, ostrzegałem go, że to towarzystwo nie bardzo mi się podoba. Tam się kręcił jeszcze jakiś emerytowany generał peerelowski, nie pamiętam w tej chwili nazwiska. Też bardzo dziwna postać. Mówiłem wielokrotnie księdzu Franciszkowi, ale on to ignorował. Uważał, że żeby coś robić, trzeba być otwartym.
Potem zdecydował się odbyć rozmowę z Gontarczykami. Przy tej rozmowie nikogo nie było. Nie wiem, co się tam działo. W każdym razie zaraz po wyjściu Gontarczyków ksiądz zasłabł, poszedł do siebie i wezwano lekarza. No i zmarł.
Lekarz, który wystawił akt zgonu, napisał, że to był zator płuc, bo tak się wydawało. Ale to dziwne, bo tuż przed śmiercią wydobywała się z jego ust jakaś piana.
Kiedy okazało się, że małżeństwo było agentami Służby Bezpieczeństwa?
Były różne przecieki. Ona była niemieckiego pochodzenia. Zresztą wiedziałem, że dlatego przyjechali z dzieckiem do Niemiec i dostali od razu obywatelstwo niemieckie. Przenieśli się do Carlsbergu i tam zabiegali o przychylność ojca Blachnickiego. Jedno z nich bodajże pracowało w drukarni, bo ksiądz założył bardzo prężnie działającą drukarnię. Tam drukowano Pismo Święte i różnego typu materiały religijne, które były przesyłane na wschód, do republik bałtyckich. Ja zresztą pomagałem księdzu w przesyłaniu różnych materiałów via Polska na teren Sowietów.
W pewnym momencie zaczęły się tam różne awarie maszyn, jakieś dziwne rzeczy. Wszyscy mówili księdzu, że to jest robota Gontarczyków, że oni są sprawcami. Jakiś czas po śmierci księdza zniknęli. Wywiad peerelowski ich ewakuował.
Czy w ogóle ktoś widział papiery Gontarczyków?
Otrzymałem pół roku przed jego śmiercią informacje, że tam są agenci. Jeszcze byłem bardzo ostrożny, bo przychodziły do nas również fałszywe donosy na różnych ludzi. Natomiast wiem, że potem Solidarność Walcząca dowiedziała się z pewnego źródła, że małżeństwo Gontarczyków współpracuje ze Służbą Bezpieczeństwa albo wręcz są pracownikami wywiadu.
Znany jest fakt, że pani Jolanta Lange, dawniej Gontarczyk, ma swoją fundację. W Wikipedii napisane jest, że jest doktorem socjologii, działaczką na rzecz praw człowieka. I na końcu wzmianka: współpracowała ze Służbą Bezpieczeństwa. A jej fundacja dostaje bardzo dużo pieniędzy – bo milion dwieście tysięcy to nie jest mało – z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z wydawcą i działaczem opozycji z czasów PRL Piotrem Jeglińskim pt. „Niewyjaśnione zbrodnie założycielskie”znajduje się na s. 16 i 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z wydawcą i działaczem opozycji z czasów PRL Piotrem Jeglińskim pt. „Niewyjaśnione zbrodnie założycielskie” na s. 16 i 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023
Jan Paweł II w Sejmie w 1999 r. | Fot. Kancelaria Sejmu, CC A-S 2.0, Wikimedia.com
Ataki na świętego papieża to nie eksperyment ani sensacja dziennikarska, ale walec, którym przy okazji zamierza się zniszczyć polski katolicyzm jako element naszej narodowej tożsamości.
Piotr Sutowicz
Zniszczyć katolicyzm
O tym, że Jan Paweł II przeszkadza komuś, kto pamięć o nim oraz o jego dziedzictwie myślowym próbuje Polakom obrzydzić, było widać od dawna.
Różni spece od ataku na Kościół dobierali się do tego tematu na wiele sposobów. W użyciu były, że się tak wyrażę, kije w postaci już to jego rzekomego konserwatyzmu, nienowoczesności, czasem również antysemityzmu; z drugiej strony pojawiały się próby „zagłaskania” pamięci o świętym, sprowadzenia jego historycznego dorobku do kremówek.
Ostatnio, wraz z nowymi modami, zaczęto wprowadzać do asortymentu narzędzi antypapieskich kwestię pedofilii. I na naszych oczach historia przyśpieszyła. Ataki, a właściwie ohydne bluzgi osiągnęły rozmiary kosmiczne. A poziom zorganizowania akcji każe nie tyle podejrzewać, co mieć pewność, że mamy do czynienia ze zorganizowaną kampanią, w trakcie której przyłbice, maski i co tam jeszcze nosili różni ludzie, opadły.
Operacja Kościół
Po pierwsze widać wyraźnie, że ataki na papieża to nie eksperyment, sensacja dziennikarska czy też kampania reklamowa lepszej czy gorszej, z naciskiem na to drugie, książki. To po prostu walec, którym przy okazji ataku na świętego papieża zamierza się zniszczyć Kościół, czy – używając szerszej, według mnie, perspektywy – katolicyzm polski jako element naszej narodowej tożsamości. W tym miejscu przywołam dwa, ważne z mojego punktu widzenia, przykłady historyczne, które mogą posłużyć do rozjaśnienia zjawiska.
Pierwszym z nich są słowa Romana Dmowskiego z broszury Kościół, naród i państwo, wydanej w 1927 roku – przepraszam tu Czytelników, że może nazbyt często się na tę pozycje powołuję, ale rzecz jest kluczowa. Otóż autor skonstatował tam, że „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę”. Przykładem drugim jest jedna z Pięciu Prawd Polaków spod Znaku Rodła, proklamowanych na Berlińskim Kongresie Związku Polaków w Niemczech 6 marca 1938 roku. Na tym krótkim katalogu, rodzaju najprostszego katechizmu, Polacy w Niemczech opierali swą tożsamość. Prawda druga tego „pentalogu” brzmiała: „Wiara naszych ojców jest wiarą naszych dzieci”. W jednym i drugim wypadku chodziło o wyrażenie przekonania, iż oderwanie od katolicyzmu spowoduje upadek tożsamości narodowej.
Nie chcę tu wchodzić w szczegóły tego, czym jest religia obywatelska, trochę niezależna od tego, czy ktoś w Boga wierzy, czy nie. Ważne jest to, że Polacy, tak jak mieszkańcy całej dawnej łacińskiej Europy, poddani są rewolucyjnemu zabiegowi przekształcenia ich tożsamości, a to, co widzimy w ostatnich tygodniach, to tylko jeden z epizodów, czy też etapów tej kampanii.
Operacja „zniszczyć Kościół” trwa od wielu lat, widzieliśmy, jak przyśpieszała w czasach pandemii w postaci ogromnych marszów i protestów, ale to był tylko jeden z elementów działań obrzydzających religię, podejmowanych na bardzo licznych polach.
Narzędzi jest wiele
Żeby było jasne: uważam, że problem pedofilii wśród części kleru istnieje, ale jego funkcja w atakach na Kościół jest znacznie większa niż on sam. Do uderzenia pedofilią w papieża przymierzano się już od jakiegoś czasu. Teraz poszło ono po prostu „na rympał”. Niemal wszystkie media zgodnym chórem powtarzały to samo, zwykły ich odbiorca nawet się nie zorientował w meritum: czy papież pedofilów chronił, czy sam miał skłonności; powstał misz masz, z którego wyłoniło się jedno słowo: pedofilia, a za nim drugie: Kościół.
W tym miejscu warto chyba przypomnieć jeden z przykładów takiego uderzenia tym właśnie narzędziem. Chodzi mi o świętej pamięci kardynała George’a Pella, którego w Australii, ale też i w reszcie świata bezpodstawnie uczyniono winnym przestępstw seksualnych względem nieletnich.
Kardynał spędził w więzieniu ponad rok, skazany na podstawie całkowicie spreparowanych zarzutów. Jednocześnie został zaszczuty przez media, a ludzie przyzwoici, świadczący o jego niewinności, bywali poddawani represjom.
Na koniec Sąd Najwyższy Australii wykazał, że rzecz jest całkowicie nieprawdziwa. Ale co by było, gdyby sędziowie tego ostatniego organu też dali się zaszczuć? Zresztą dzień uwolnienia kardynała został przez niektórych naszych komentatorów nazwany czarnym dla ofiar księży pedofilów. Czyli – jeśli fakty przeczą jakieś tezie, tym gorzej dla faktów.
Jeszcze gorsze jest to, że w tle procesu Pella czaił się jakiś skierowany przeciw niemu spisek purpuratów watykańskich; to też coś pokazuje, a mnie daje powód do wielokierunkowej nieufności.
Wspomnienie osobiste
Wracając wszakże do samej sprawy Jana Pawła II, nie mogę się w tym miejscu powstrzymać od pewnej złośliwości, choć na smutno.
W tym, co widzę przez ostatnie dni, dużą rolę odgrywają ludzie i środowiska, które za życia świętego udawały ślepe w niego zapatrzenie, stawiając mu pomniki i odsądzając od czci i wiary tych, którzy czasem się ze stanowiskiem papieża nie zgadzali albo choćby nie wykazywali nakazanego wówczas entuzjazmu.
Kiedy Jan Paweł II zachęcał nas do głosowania na rzecz wstąpienia Polski do UE, miałem inne zdanie i zgodnie z nim postąpiłem w trakcie referendum. Nie kryłem się z tym i wtedy ci sami ludzie, którzy dziś na pamięć po papieżu plują, w imię troski o jego nauczanie pluli na takich jak ja, bez mała chcieliby nas wykluczyć ze wspólnoty Kościoła. Wiele się zmieniło, ale wygląda na to, że wtedy byłem względem nich po drugiej stronie barykady i dziś też jestem, a więc wszystko jest jakby w porządku.
Żeby zakończyć optymistycznie: widać, że Polacy nie do końca dali się zmanipulować, że nie można im ot tak pluć w oczy, śmiejąc się bezczelnie. Dobrze, że są wśród nas ludzie przyzwoici, zarówno wierzący, jak i niewierzący, którzy zachowują się godnie i nie udaje się ich uciszyć. Tego twórcy rzeczonej kampanii chyba się nie spodziewali.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Zniszczyć katolicyzm”znajduje się na s. 25 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.