Narzędziem do osiągnięcia celu jest miękki odpowiednik terroru, czyli coraz szczelniejszy system prawny strzegący ideologii oraz przemoc symboliczna, uprawiana przez media i ośrodki opiniotwórcze!
Abp Stanisław Gądecki
Gdy Kościół prowadził tak intensywną pracę chrystianizacyjną na obszarach Europy północnej i środkowo-wschodniej, książę Mieszko I – przejmując władzę po swoim ojcu, już na początku swojego panowania – podjął najważniejszą decyzję dla całej historii Polski. Kierując się przewidywanymi korzyściami politycznymi, ale przede wszystkim szczerą wiarą, przyjął chrzest w roku 966. „Chrzest księcia Mieszka I – stwierdził prezydent RP z okazji jubileuszu tamtego wydarzenia w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym w Poznaniu – chrzest Mieszka to najważniejsze wydarzenie w całych dziejach państwa i narodu polskiego. Nie było ono, lecz jest – bo chrześcijańskie dziedzictwo aż po dzień dzisiejszy kształtuje losy Polski i Polaków (por. Poznań, 15.04.2016).
Fot. A. Karczmarczyk
Wykorzystując swoje późniejsze zwycięstwo nad Wolinianami we wrześniu roku 967, książę ten wysłał poselstwo na czele z Jordanem do Rzymu – gdzie przebywał wówczas cesarz Otto I – z wiadomością o pokonaniu Wichmana, saskiego buntownika. Przy tej okazji posłowie Mieszka przekazali cesarzowi miecz pokonanego, zaś Jordan złożył cesarzowi i papieżowi Janowi XIII relację o chrzcie polskiego księcia i jego otoczenia wraz z prośbą o ustanowienie biskupstwa w państwie piastowskim. Petycja Mieszka spotkała się z przychylnością cesarza i Stolicy Apostolskiej. Jordan został konsekrowany przez papieża w Rzymie w roku 968 na pierwszego biskupa w państwie Polan. Jego pierwsze na ziemiach polskich biskupstwo z siedzibą w Poznaniu – obejmujące całe państwo Mieszka – podlegało bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. (…)
Po konsekracji – według tradycji przekazanej przez Długosza – Jordan otrzymał od papieża miecz św. Piotra, aby wstawiennictwo Księcia Apostołów wspierało jego misję chrystianizacyjną w Polsce. Ta cenna relikwia jest przechowywana po dziś dzień w poznańskim muzeum archidiecezjalnym. (…)
Dzięki Kościołowi Polacy zrozumieli niepowtarzalną godność każdej osoby ludzkiej, która to godność nie była wcale oczywista w świecie pogańskim. Dzięki Kościołowi rodzące się państwo polskie zostało zbudowane na ewangelicznych wartościach, które stały się fundamentem jego życia społecznego i państwowego. Dzięki wartościom Ewangelii – uczącym autentycznej wolności i sprawiedliwości – przez wiele wieków uważano Polskę za jedno z najbardziej tolerancyjnych państw Europy, gdzie wiele mniejszości szukało schronienia. (…)
A co da się powiedzieć o naszej dzisiejszej kondycji duchowej? Dziś w miejsce ustępującego komunizmu weszło społeczeństwo konsumpcyjne. Doszło do odwrócenia systemu wartości. Wolność ma odtąd oznaczać wyłącznie oswobodzenie się od nakazów i norm, skutkiem czego ma nastąpić zdanie się człowieka na władzę jego popędów, które będą nim rządzić, redukując go do stanu zwierzęcego. (…)
Ideologicznie zorientowana kontrkultura zdominowała ośrodki opiniotwórcze, media i uniwersytety. To ona uformowała nowe elity, czyli skolonizowała również politykę. Ideologia stała się świeckim ersatzem religii, mającym odpowiadać na wszystkie zasadnicze pytania człowieka i projektującym jego ziemskie zbawienie. Niestety wraz z załamywaniem się tradycyjnego porządku osoba ludzka utraciła swoją pewność, a stres związany z poczuciem przygodności istnienia, braku sensu istnienia oraz samotność stały się coraz bardziej dojmujące i widoczne. (…)
Nie powinniśmy nigdy traktować czegokolwiek jako osiągnięte raz na zawsze, tak jakby poświęcenie, wiara i odwaga minionych pokoleń wystarczyły, żeby iść dalej i uchronić się od wszelkich niebezpieczeństw. Każde pokolenie musi przyswoić sobie – w sposób odpowiadający jego charakterowi – tradycję i wartości, jakie zostały mu przekazane, przyczyniając się do tego, by otrzymany dar zaowocował na nowo w naszych czasach.
Cała homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Polonia cepit habere episcopum” znajduje się na s. 1 i 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Homilia abpa Stanisława Gądeckiego pt. „Polonia cepit habere episcopum” na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl
Ks. infułat Ireneusz Skubiś o stanie chrześcijaństwa na świecie. Zdaniem duchownego dzisiejsza Europa zapomniała o swoich chrześcijańskich korzeniach i coraz bardziej oddala się od Chrystusa
Mimo młodego wieku, mówiło się o nim: kapłan charyzmatyczny. Ta cecha nie mogła brać się z doświadczenia życiowego, bo umarł zaledwie po sześciu latach drogi kapłańskiej. Musiał mieć to w sobie.
Aleksandra Tabaczyńska
W tym roku mija dwudziesta rocznica nieoczekiwanej śmierci wieku 31 lat ks. Jarosława Pięty (1967–1998), oratorianina na Świętej Górze w Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu. (…)
Każdy z nas pozostawia po sobie wspomnienia w sercach ludzi, których spotkał na swojej drodze. Opis sylwetki tak drogiego dla wielu kapłana można utworzyć z obrazów i refleksji jego przyjaciół i najbliższych. (…)
Lucyna Kończal-Gnap, polonistka, jurorka festiwalu w Gostyniu
W szóstej klasie ośmioletniej podstawówki zwierzył mi się, że chce zostać księdzem. To wyznanie dwunastolatka wywarło na mnie ogromne wrażenie… Do dziś pamiętam tamtą rozmowę. Byłam świadkiem odkrywania przez jednego z moich uczniów jego życiowego powołania.
Ksiądz Jarosław Pięta | Fot. archiwum rodzinne
Nie miałam wątpliwości, że kapłaństwo to jego przeznaczenie, bo ewangelizował już wtedy w szkole, również mnie. Instynktownie czuł, że „metodę” ewangelizacji trzeba dostosowywać np. do czyichś pasji i zainteresowań. Uczyłam języka polskiego, więc Jarek często przynosił mi pożyczone z parafialnej zakrystii i kancelarii, niecodzienne wydania np. Pisma św. lub inne kościelne starodruki. Była to końcówka lat 70. i początek 80., a więc lata kryzysowe i ubogie również w książki, a my podziwialiśmy wydawnicze cacka. Uśmiechałam się w duchu. Zdumiewało mnie, skąd nastoletni Jarek wiedział, jakiego „lepu ewangelizacyjnego” powinien użyć na mnie. Taki uczeń zapada w pamięć na zawsze. (…)
Ks. Robert Klemens, Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu
Jarek był wziętym rekolekcjonistą. Obdarzony prawdziwym talentem kaznodziejskim, miał łatwość słowa. Do tego mocny głos, potrafił mówić bardzo dobitnie, lubił też śpiewać. Szybko zdobywał popularność i zapraszano go na misje, rekolekcje w całej Polsce. Na kazania brał Bazyla – to była taka kukiełka, z którą rozmawiał, mówiąc do dzieci. Potrafił nawiązać świetny kontakt zarówno z dziećmi, młodzieżą, jak i z dorosłymi czy osobami starszymi. Głoszenie Słowa Bożego było najważniejszym zadaniem jego kapłańskiego życia. Mimo młodego wieku, mówiło się o nim: kapłan charyzmatyczny. Ta cecha nie mogła brać się z doświadczenia życiowego, bo umarł zaledwie po sześciu latach drogi kapłańskiej. Musiał mieć to w sobie.
Jarek nie był jednak chodzącą ikoną, miał swój charakter i jak to się mówi – swoje rysy. Nie raz, nie dwa rozmawialiśmy szorstko. Bywało też ostrzej. Kochaliśmy go mimo wszystko, tak jak Jarek kochał nas mimo naszych rys. Był człowiekiem, u którego każdy miał szansę, zawsze szedł z duchem czasu i był w tym radosny.
Jarek lubił jeść. Baaardzo lubił jeść. Gdy kogoś ze wspólnoty brała chętka, aby coś przekąsić, do Jarka można było iść „jak w dym”. Zawsze miał coś dobrego do zjedzenia. Przywoził z domu fantastyczną wałówkę, czasem jechałem z nim i wtedy przywoziliśmy taką samą fantastyczną wałówkę, tylko już na cztery ręce. Gdy zapasy domowe zostały skonsumowane, udawał się do sklepu na zakupy i sam przyrządzał coś fajnego do zjedzenia. Wieczorem, po wszystkich „zajęciach kościelnych”, zapraszał nas do siebie. Na głodniaka nigdy tego czasu nie spędzaliśmy. Co tu dużo mówić – jedzenie było jego przyjacielem, i tyle….
Małgorzata Haliniak – katechetka, Nowy Tomyśl
Na Świętą Górę przyjeżdżałam z młodzieżą na dni skupienia. Dzwoniłam i prosiłam, żeby nam zorganizował pobyt. Ksiądz Jarek zawsze chętnie wszystko urządzał, a co ważniejsze, dawał poczucie, że jesteśmy w Gostyniu zawsze oczekiwani. Pobyt u Filipinów miał swoje stałe punkty. Oczywiście msza św., którą odprawiał dla nas, a następnie wygłaszał krótką konferencję. Umiał zainteresować młodzież, wiedział też, że nabożeństwa i kazania nie mogą trwać długo, bo dzieciaki się nudzą. Takie dni skupienia, aby zapadły w serce, muszą mieć swoją dynamikę, rytm i emocje.
Zwiedzaliśmy bazylikę, o której świetnie opowiadał – dzieciaki słuchały z otwartymi buziami – i zawsze prowadził nas do krypty. Gdy w świętogórskim kościele stanie się na środku, to widać wszystkie ołtarze. Tak samo jest w krypcie: stojąc w centrum, można zobaczyć wszystkie zakamarki, wgłębienia i trumny. Ks. Jarek opowiadał młodym o pochowanych tam duchownych, zachęcał, by wchodzili wszędzie i dokładnie oglądali miejsca złożenia trumien, czytali napisy i sprawdzili, czy rzeczywiście widać ze środka wszystko tak jak w kościele. Sam natomiast cichaczem się wycofywał. Gdy upewnił się, że nikt na niego nie zwraca uwagi, gasił światło w krypcie. Wrzask i krzyk, który za każdym razem się rozlegał, nie da się opisać. Zawsze bałam się, że fundamenty popękają. Ksiądz Jarek zapalał światło i kontynuował swoją opowieść.
Mówił, że wyznaczono mu kiedyś zadania do wykonania właśnie w podziemiach bazyliki. Chyba coś opisywał. Kryptę nawiedzali różni ludzie, najczęściej uczestnicy pielgrzymek. Pytali go z troską, czy mu nie szkodzi piwniczne powietrze i czy nie boi się sam tu pracować? On odpowiadał poważnie: – Jak żyłem, to się bałem.
Ks. Robert Klemens
Opowieść o festiwalu i jego organizacji to prawdziwie wielowątkowa historia. Przyjechaliśmy (klerycy) na wakacje do swojego domu w Gostyniu i z marszu zostaliśmy w to zaangażowani. W samej wspólnocie filipińskiej zorganizowanie tej imprezy było wręcz rewolucją. Trzeba było przygotować scenę oraz miejsca do spania, to znaczy pokoje dla gości festiwalu i uczestników, a dla publiczności pole namiotowe. Działała też kuchnia polowa, bo klasztor nie dałby rady wyżywić kilku tysięcy osób. Pamiętam lata, kiedy pożyczaliśmy od wojska duże namioty dla tych, którzy nie mieli swojego, i zawsze się przydawały. Mam też w pamięci widok z bazyliki. Tam, gdzie obecnie jest parking, było jedno wielkie pole namiotowe pełne kolorowej młodzieży. Prosiliśmy o pomoc – dodam od razu, że skuteczną – także sponsorów, bo impreza pochłaniał spore kwoty. Nie da się o wszystkim opowiedzieć… (…)
Uczestnicy warsztatów mieli dokładnie rozplanowany każdy dzień. Szkolono np. emisję głosu u osób śpiewających, podpowiadano aranżacje instrumentalistom itp. Na warsztaty zgłosić się mógł każdy. Natomiast na konkurs odbywały się regularne kwalifikacje, na które składały się przesłuchania; wcześniej kandydaci przysyłali swoje nagrania. Dopiero na tej podstawie zapisywano zespoły do części festiwalowej. Jej uczestnicy mogli wziąć udział w części szkoleniowej, ale nie było to obligatoryjne. W rezultacie i tak mieliśmy dwa równoległe przedsięwzięcia: warsztaty i konkurs.
Równocześnie grano też koncerty na deptaku w Gostyniu. Któregoś roku to było nawet obowiązkowe, to znaczy, aby zaprezentować się na scenie festiwalu, trzeba było zagrać w mieście. Taki krótki popis miał na celu zachęcić do przyjścia na wieczorny koncert. Dzięki temu słuchacze, oprócz informacji telewizyjno-radiowo-prasowo-plakatowej, mogli też na żywo usłyszeć wykonawców. (…)
Najważniejszą ideą tego festiwalu była ewangelizacja, inaczej mówiąc: zbliżanie ludzi poprzez muzykę do Boga, do poszukiwania Prawdy. Jarek uczył religii w szkole, bezbłędnie wyczuwał potrzeby młodzieży i wiedział, co będzie dla nich najlepszym „haczykiem”. Właściwie piekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ewangelizowaliśmy na wiele sposobów armię młodzieży koczującej na Świętej Górze i poprawialiśmy poziom zespołów muzycznych, które grały w swoich parafiach na młodzieżowych mszach św. Daliśmy muzykom szanse pokazania się na scenie oraz wyniesienia konkretnych umiejętności i wiedzy. Na festiwalu można było usłyszeć amatorów, ale też zawodowych muzyków. Usłyszeć i zobaczyć, że zawodowi artyści chętnie przyznają się do wiary i że chrześcijańska scena muzyczna w Polsce jest na bardzo wysokim poziomie.
Wszystkich festiwali odbyło się jedenaście, z czego Jarek przygotował sześć, a brał udział w pięciu, bo parę dni przed rozpoczęciem szóstego zmarł.
Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Dobrze było spotkać Jarka” znajduje się na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Dobrze było spotkać Jarka” na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl
Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.
Antoni Opaliński
Stanisław Klimas OFM
Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga
Rozmowa z ojcem profesorem Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM, wykładowcą akademickim, dyrektorem Archiwum Historycznego franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej w Jerozolimie i badaczem historii Grobu Bożego
Rozpoczął się Wielki Tydzień. Wczoraj była Niedziela Palmowa. Jak ten dzień upłynął w Jerozolimie?
Bardzo uroczyście, spokojnie i wesoło, z tańcami i śpiewami. Uczestniczyło w nich bardzo dużo osób, grupy z miejscowych parafii i pielgrzymi z całego świata, między innymi z Polski.
Co to jest Franciszkańska Kustodia Ziemi Świętej?
To jest prowincja Zakonu Franciszkanów, tyle że to jest szczególna prowincja, stąd też jej nazwa „Kustodia”. Bierze się stąd, że jest kustoszem, który strzeże miejsc świętych w imieniu Watykanu. Taki przywilej bracia w Ziemi Świętej otrzymali od papieża Klemensa VII już w roku 1342 i od tego czasu opiekują się miejscami świętymi z ramienia Stolicy Apostolskiej.
Czyli Franciszkanie, razem z kapłanami innych obrządków chrześcijańskich, opiekują się także miejscami męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa?
Tak, to są prawosławni i Ormianie. Są jeszcze dwie mniejsze grupy: Koptowie, którzy mają małą kapliczkę z tyłu za Grobem Chrystusa, i wspólnota syrojakobicka. W sumie to jest pięć wspólnot. Ale trzy główne, strzegące tego miejsca, to są katolicy, prawosławni i Ormianie. Przedstawicielami Kościoła katolickiego są właśnie Franciszkanie.
W liturgii Niedzieli Palmowej czyta się opis Męki Pańskiej według świętego Marka. Ewangelista mówi tylko, że Józef z Arymatei złożył ciało Zbawiciela w grobie, który wykuty był w skale. Skąd my właściwie dzisiaj, po dwóch tysiącleciach, wiemy, gdzie ten grób się znajdował?
To jest długa tradycja, przekazana jeszcze przez pierwszych chrześcijan, którzy tutaj mieszkali w czasach Jezusa. Trudno, żeby ci, którzy za Nim szli, którzy widzieli Jego mękę, zmartwychwstanie i przede wszystkim pusty grób, nie wiedzieli, gdzie to się wydarzyło. Nawet kiedy zbudowano w tym miejscu świątynię pogańską w czasach cesarza Hadriana w roku 135 i całkowicie przebudowano miasto, potomkowie pierwszych chrześcijan wiedzieli doskonale, gdzie jest Grób. Dlatego też ten łańcuch nie został nigdy przerwany, był przekazywany z ojca na syna. Kiedy dotarła do Jerozolimy matka cesarza Konstantyna, święta Helena, doskonale wiedziała, gdzie szukać. I rzeczywiście rozpoczęto odkrywanie miejsca świętego tam, gdzie ono się znajduje. Jest potwierdzenie literackie, archeologiczne i świadectwo różnych tradycji z tym miejscem związanych. Mamy mnóstwo powodów, żeby po prostu mieć pewność, że to jest prawdziwe miejsce, w którym ciało Chrystusa zostało złożone i w którym zmartwychwstał.
O tym wszystkim opowiada napisana przez Ojca książka Autentyczność Grobu Bożego w Jerozolimie. Badania historiograficzne, archeologiczno-architektoniczne i udokumentowane w zabytkach (I–X w).
To jest praca, która powstała właśnie po to, żeby przedstawić wszystkie dowody jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, aby potwierdzić autentyczność tego miejsca. To dzieło, które ukazało się „na czasie”, jako że zakończono w ubiegłym roku remont kaplicy Bożego Grobu. Rzeczywiście naukowcy, którzy byli obecni przy ściąganiu płyty, potwierdzili, że to jest miejsce pochówku Chrystusa.
To jest poruszający fragment książki, kiedy już w zakończeniu Ojciec pisze o tym, jak podczas remontu w 2016 roku zobaczył to miejsce, jak przez chwilę był moment rozczarowania, że to po prostu trochę pyłu i gruzu… Dopiero po odsłonięciu ukazał się ten właściwy kamień.
Tak, to był taki moment, na który się czeka… Człowiek wie, że jest jednym z niewielu, którzy mogą to miejsce zobaczyć, i odczuwa ogromne napięcie. Wszyscy zakonnicy, którzy tam wtedy byli obecni – prawosławni, Ormianie i my – wszyscy byliśmy podekscytowani – co zobaczymy, co to będzie… I niesamowite wrażenie, kiedy rozpoczynano ściąganie płyty, przesuwanie w poziomie, powolutku, tak aby jej nie przełamać. Powoli naszym oczom ukazywało się nie co innego, jak gruz, piach i odłamki. Skały nie było widać. Nie wierzyłem własnym oczom; przecież tak to komentowałem, tak się starałem… coś jest nie tak, coś tutaj nie gra! Widziałem przedstawicieli wspólnot, którzy byli wewnątrz przede mną, wychodzili trochę zmieszani, trochę niepewni – po prostu zawiedzeni. Kiedy my mieliśmy okazję tam wejść, pierwsze wrażenie było takie samo. Ale cały czas mówiłem sobie: ja wiem, że ten kamień tam jest… no i miałem rację!
Ale skąd wiemy, że to jest na pewno ten kamień?
Mamy potwierdzenie wszystkich przekazów ustnych, które później zostały zapisane. Mamy potwierdzenie tego, że to było miejsce, w którym skazywano na śmierć. Wiemy przecież z prawa rzymskiego i żydowskiego, że takie miejsca musiały się znajdować poza murami miasta. Wiemy też, że pierwszy mur Jerozolimy przebiegał niedaleko stamtąd, pod dzisiejszym kościołem luterańskim, który znajduje się dosłownie 150 metrów od Bożego Grobu – czyli to miejsce znajdowało się poza murami miasta. Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Naprawdę, jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.
A kiedy poprzednio, przed tymi badaniami z 2016 roku, ktoś otwierał płytę Bożego Grobu?
Dokładnie w 1555 roku, kiedy była remontowana kaplica Bożego Grobu. Wtedy ściągnięto płytę, która przykrywała Boży Grób i umieszczono tę płytę, której dzisiaj dotykamy, kiedy tam wchodzimy. To było za czasów kustosza Bonifacego z Raguzy, który podjął decyzję, że trzeba odnowić kaplicę i przykryć grób porządnym kamieniem. Tradycja mówi, że kiedy ściągnięto poprzednią płytę, rozniósł się niesamowicie słodki zapach. Naoczny świadek mówi, że na tym kamieniu znaleziono kawałek drzewa zawinięty w płótno, które przy kontakcie z powietrzem po prostu się rozłożyło. Natomiast kawałek drzewa się zachował. Co więcej, na płycie znaleziono pozostałości krwi zmieszanej prochem. Zabrano tę krew i ten proch na relikwie. Nie wiemy, co się z nimi stało. Natomiast z relikwii Drzewa Krzyża, które znaleziono, zrobiono piękny relikwiarz, którego do dziś używany w czasie uroczystości.
I nikt nie zaglądał tam przez pół tysiąclecia?
Tak. Na przykład w czasie pożaru 1808 roku, kiedy w kaplica częściowo się zawaliła, kamień płyty grobu nie został w ogóle naruszony. Grecy, którzy przebudowywali kaplicę, nie ośmielili się dotknąć miejsca pochówku, więc zostało tak jak było. I stąd wrażenia i pytania, co tym razem będzie, kiedy ten kamień ściągną, czy temu wydarzeniu będą towarzyszyć podobne nadzwyczajnie zdarzenia. Rzeczywiście fakt, że po pięciu wiekach ściągano tę płytę, był niezwykły także z punktu widzenia historycznego.
Wróćmy jeszcze do tego pierwszego tysiąclecia, którego świadectwa Ojciec dokładnie przebadał. Był taki czas, kiedy w Jerozolima stała się miastem całkowicie pogańskim.
W 135 roku, w czasie II wojny żydowskiej, cesarz Hadrian zajął Jerozolimę i zbudował całkiem nowe miasto, które nazwał Aelia Capitolina. Przez prawie 200 lat Jerozolima nie istniała na mapie świata. Miejsca kultu chrześcijańskiego i żydowskiego zostały dla wiernych ukryte. Ale sam fakt, że pogańską świątynię zbudowano dokładnie w tym miejscu, jest potwierdzeniem, bo przecież zbudowano ją, żeby ukryć miejsce, w którym Jezus był skazany na śmierć i ukrzyżowany. Pogańska świątynia w sposób absurdalny potwierdza, że w tym miejscu znajdował się grób Chrystusa.
Czyli mimo tego, że była przerwa w ciągłości życia chrześcijańskiego w Świętym Mieście, pamięć o tym miejscu przetrwała?
Przetrwała, bo ci chrześcijanie, którzy uciekli, zaczęli wracać. Mamy teksty, które mówią o tym, że powoli, kiedy minęły zawieruchy wojny, Żydzi zaczęli wracać do Jerozolimy. Wśród nich byli też chrześcijanie. Mamy świadectwa o tym, że tym czasie przebywali we wspólnocie na górze Syjon, przy dzisiejszym Wieczerniku.
Z tradycją Grobu Bożego wiąże się też tradycja Drzewa Krzyża, które zostało cudownie odnalezione.
Wiadomo, że Jezus był ukrzyżowany na Golgocie. Tam stała już belka pionowa. Natomiast belkę poziomą, według rzymskiej tradycji, skazaniec musiał nieść na swoich ramionach. W miejscu, gdzie dzisiaj wkładamy rękę pod ołtarz, który znajduje się na Kalwarii na wzgórzu Golgoty – był zatknięty krzyż Chrystusa. Mamy też potwierdzenie archeologiczne. W latach 80. XX wieku, kiedy prowadzono wykopaliska, znaleziono tam kamienny pierścień, który utrzymywał w pionie belkę Krzyża Chrystusa. Co do samego Krzyża, tradycja mówi, że Żydzi wrzucili go do wielkiej cysterny, żeby nie został odnaleziony przez wyznawców Chrystusa. Dzisiaj ta cysterna nazywa się kaplicą świętej Heleny. Kiedy odnaleziono Krzyż w czwartym wieku, drzewo zostało pocięte na kawałki. Dwie części zostały przekazane do Rzymu i do Konstantynopola, a trzecia została w Jerozolimie, gdzie była czczona i adorowana w Wielki Piątek. Jak czytamy w opisie pielgrzymki hiszpańskiej mniszki Egerii, przy drzewie Krzyża ustawiano dwóch potężnych diakonów, którzy go pilnowali, bo pielgrzymi podchodzili do tego drzewa i całując je, próbowali odgryźć, urwać przynajmniej drzazgę świętego drzewa i zabrać jako pamiątkę.
Czy wiemy, co stało się z tymi trzema głównymi kawałkami, które zostały rozdzielone między najważniejsze metropolie?
Wiemy, że część z Jerozolimy została w 614 roku wykradziona do Persji, kiedy to król perski Chosroes II zdobył Jerozolimę. Później zostało ono odbite przez cesarza Herakliusza, który w 628 roku uroczyście wjechał z nim do Jerozolimy. Wówczas przywrócono relikwie do Bazyliki Bożego Grobu. Później – wiemy, że w czasach wypraw krzyżowych ta relikwia została zabrana nad Jezioro Galilejskie, tam, gdzie odbyła się wielka bitwa pod Rogami Hittinu w 1187 roku, kiedy wojska krzyżowe przegrały z sułtanem Saladynem. Podczas tej bitwy relikwie Drzewa Świętego Krzyża, niesione przez biskupa, zaginęły. Wiemy, że zostały jeszcze w Jerozolimie małe kawałki, które do dzisiaj są umieszczone w relikwiarzach. Każda z głównych wspólnot chrześcijańskich w Jerozolimie posiada mały fragment świętego drzewa, który jest pokazywany tylko przy szczególnych okazjach. Jeden taki kawałek w pięknie ozdobionej monstrancji ma wspólnota katolicka i trzy razy do roku jest wystawiany do adoracji: w Wielki Piątek, w dniu Znalezienia Świętego Krzyża i w dniu Podwyższenia Świętego Krzyża.
Wspomniał Ojciec o najeździe perskim. Historia Grobu Bożego to jest także historia kolejnych najazdów, kolejnych ludów, które budowały w Ziemi Świętej swoje imperia.
Tak, to prawda, Persowie, później muzułmanie… W roku 1009 sułtan Al-Hakim (w tłumaczeniu – wariat) nakazał zburzenie Bazyliki Grobu Pańskiego – bo w Wielką Sobotę odbywała się w niej liturgia świętego ognia i po tej liturgii chrześcijanie zawsze wychodzili na ulice miasta ze świecami zapalonymi przy Bożym Grobie. Czyli tego dnia mieli odwagę, żeby pokazać, że się nie boją i istnieją. To denerwowało sułtana muzułmańskiego, który twierdził, że Jerozolima jest miastem islamu. Dlatego też nakazał – mimo błagań swojej matki, która miała chrześcijańskie korzenie – aby zburzyć Bazylikę, po to żeby nie było już liturgii świętego ognia. A dosłownie kilka dni później –jak przekazują źródła – po rozmowie ze swoją matką wydał pozwolenie na jej odbudowę. To jedno z ciekawych świadectw związanych z tym świętym miejscem, o których niewiele się mówi.
Jakie były losy tego miejsca w czasach wypraw krzyżowych?
Krzyżowcy zastali świątynię już częściowo odbudowaną przez cesarza bizantyjskiego, ale rozbudowali ją i powiększyli. Wszystkie budynki, które dzisiaj oglądamy, wchodząc do Bazyliki Bożego Grobu – cała główna struktura – wywodzi się właśnie z czasów wypraw krzyżowych. To jest styl typowo późnoromański i wczesnogotycki. Oczywiście później nastąpiły pewne zmiany, dołączono mury i postawione kaplice. Bazylika z czasów krzyżowców, pomimo różnych pożarów, trzęsień ziemi i innych zdarzeń, przetrwała aż do dzisiaj.
Zostali w niej pochowani także królowie jerozolimscy.
Dokładnie – pod schodami, którymi się wchodzi na Golgotę, jest kaplica przeznaczona dla pochówków królów jerozolimskich. Niestety te groby zostały zlikwidowane w 1808 roku po wielkim pożarze, który wybuchł w Bazylice. Kiedy Grecy oskarżyli Franciszkanów o celowe podłożenie ognia, otrzymali pozwolenie od sułtana w Stambule na remont i przebudowę Grobu i kaplicy. Wtedy właśnie, wykorzystując sytuację, zniszczyli, dosłownie rozbili na kawałki te groby. Mamy wiele fragmentów płyt nagrobków w naszym muzeum przy studium biblijnym w Jerozolimie.
Czy dzisiejsze spory polityczne wokół Jerozolimy i jej statusu w mają wpływ na pracę Franciszkanów?
Z mojego punktu widzenia nie, ponieważ pracuję w archiwum i ze studentami. Nie mam z tym bezpośrednio do czynienia. Ale mamy wśród nas zakonników, którzy są Palestyńczykami, czyli Arabami, i widzę, że oni to bardzo przeżywają.
A jak Ojciec po 30 latach spędzonych w Ziemi Świętej postrzega stosunki z judaizmem z islamem?
To są różne religie, a wiadomo, że zawsze najgorsze wojny to były waśnie religijne. A z drugiej strony… w piątek Żydzi rozpoczynają świętowanie Paschy, z sederem, czyli uroczystą kolacją. My mamy Wielki Piątek, czyli ofiarę śmierci Chrystusa na krzyżu, a później zaraz po nas w tym roku zaczynają swoje święta prawosławni. To wszystko w Jerozolimie będzie naprawdę widać, te wszystkie grupy będą się spotykać. W tych dniach przy Bożym Grobie były duże grupy – nie powiem, że pielgrzymów, bo oni pielgrzymują do Mekki i Medyny – duże grupy muzułmańskie, które odwiedzały grób „proroka Jezusa”, jak oni Go nazywają. Wchodząc do środka, pytali, czy mają ściągać buty, bo wiadomo, że tak w islamie wchodzi się do miejsca świętego. Była spora konsternacja, kiedy im powiedziano, że mogą wchodzić tak jak stoją, wystarczy po prostu uszanować
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl
Poznańskie Misterium Męki Pańskiej obchodzi swoje dwudziestolecie. Obejrzało je ponad milion osób. Wspaniałe widowisko typu światło i dźwięk, a jednocześnie olbrzymie przeżycie duchowe
Poznańskie Misterium Męki Pańskiej obchodzi swoje 20-lecie. Co roku spektakl ogląda kilkadziesiąt tysięcy osób, dla których jest to olbrzymie przeżycie duchowe. Przez te lata w wydarzeniu zagrało ponad 5 tysięcy osób, pasjonatów, na co dzień pracujących w „normalnych” pracach, a raz do roku wcielających się w postacie biblijne. Są osoby występujące od 1998 r., dla których udział w Misterium stał się obowiązkowym wydarzeniem w roku.
– W Poznańskim Misterium Męki Pańskiej gram od 1998 roku, czyli od samego początku – mówi Tomasz Nowak, który w Misterium wciela się w rolę Kajfasza. – Przygotowania do Misterium zaczynają u mnie Wielki Post, sprawiają, że pamiętam, co jest w tym okresie ważne, pozwalają duchowo przygotować się do Wielkiej Nocy. Za każdym razem swoją rolę przeżywam równie mocno. Zdarza się, że po spektaklu podchodzą do mnie ludzie i ubliżają mi. Ale taka rola Kajfasza – dodaje.
Poza aktorami przy Misterium pracuje ok. 800 osób. Są to m.in. scenografowie, reżyser, operatorzy dźwięku i światła, nagłośnieniowcy, budowniczy rusztowań, 300-osobowy chór. Drogę krzyżową oświetlają harcerze, którzy podczas Ostatniej Wieczerzy rozdają 1000 specjalnie na ten cel upieczonych bochenków chleba. W scenie finałowej występują aktorzy teatru tańca.
Misterium to także przepiękna gra dźwięku i światła. Reflektory lotnicze i niezwykłe utwory pasyjne wykonane przez Poznański Chór „Polihymnia” dopełniają całości, tworząc mistyczną, pełną emocji atmosferę. W finale Misterium Męki Pańskiej zza Golgoty wyłania się ogromny obraz Jezusa Miłosiernego o wielkości 12×28 metrów.
– Od 20 lat tworzę dzieło, które jest ważne dla ludzi. To dla mnie duże wyzwanie, ale też olbrzymia radość. Każdego roku otrzymuję świadectwa od osób, dla których Misterium jest jednym z najważniejszych duchowo dni w roku. Zobaczenie męki Chrystusa na własne oczy porusza i wzmacnia w wierze – mówi Artur Piotrowski, reżyser i pomysłodawca Poznańskiego Misterium Męki Pańskiej. – Misterium ma za zadanie odpowiadać na duchową i artystyczną potrzebę ludzi nie tylko wierzących. Chcę, by każdy mógł się zatrzymać i pochylić nad tajemnicą męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa – dodaje.
Poznańskie Misterium Męki Pańskiej to największe widowisko pasyjne w Europie, które każdego roku gromadzi tysiące ludzi z Polski i ze świata. Rozpocznie się tuż po zmroku, o godzinie 19:00, w sobotę 24 marca na poznańskiej Cytadeli. Dwie godziny wcześniej, o 17:00, odbędzie się Msza św. w kościele Salezjanów na poznańskich Winogradach. Wezmą w niej udział wszyscy aktorzy w strojach scenicznych i stamtąd przejdą bezpośrednio na Cytadelę.
Spektakl trwa 80 minut, jest otwarty dla wszystkich, a wstęp jest bezpłatny. Więcej informacji: www.misterium.eu.
Zaproszenie na Misterium Męki Pańskiej w Poznaniu pt. „20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli” znajduje się na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Zaproszenie na Misterium Męki Pańskiej w Poznaniu pt. „20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli” na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl
Podczas dziękczynnej Eucharystii na zakończenie Roku Pańskiego 2017 bardziej niż kiedykolwiek zastanawiamy się nad czasem przeszłym, który już minął, i czasem przyszłym, jaki nas, być może, oczekuje.
Abp Stanisław Gądecki
Podczas dzisiejszej Mszy świętej dobrze jest spojrzeć na miniony w tym roku 2017 czas, zastanawiając się tak nad jego chronologicznym, jak i zbawczym wymiarem. Najprościej spojrzeć na miniony rok z perspektywy trzech głównych nurtów życia Kościoła: dzieła nauczania, uświęcania i służby.
W nurcie nauczania w mijającym roku po raz pierwszy obchodziliśmy Narodowy Dzień Czytania Pisma Świętego (30.04). Wierni w niektórych parafiach otrzymali „Chleb życia”, czyli pojedyncze fragmenty Listu do Galatów na karteczkach, aby mogli je zabrać do domu, odszukać zaznaczony tekst w swoim Piśmie Świętym, uważnie przeczytać i rozważyć w kontekście swego powołania i aktualnej sytuacji życiowej. (…)
Począwszy od 26 listopada, na Jasnej Górze obradował IV Ogólnopolski Kongres Nowej Ewangelizacji na temat przygotowania do bierzmowania. Zastanawiano się tam, jak skuteczniej wychodzić na spotkanie młodym ludziom. Z badań przeprowadzonych na ten temat w Krakowie wynika, że pokolenie gimnazjalistów w dużej liczbie pragnie się angażować w Kościół, ale na ogół nie widzą dla siebie miejsca w Kościele. Nie widzą konkretnego zaproszenia. (…)
W dokumencie – przygotowanym przez Radę ds. Społecznych KEP – biskupi apelują o dobrze znany z historii Polski „patriotyzm otwarty na solidarną współpracę z innymi narodami i oparty na szacunku dla innych kultur i języków”. Podczas prezentacji tego dokumentu podkreśliłem, że patriotyzm to nic innego jak rozumna miłość ojczyzny. Przestrzegałem też przed stawianiem miłości do ojczyzny ponad miłością do Boga. Ostatnio wydana książka biskupa stanisławowskiego, błogosławionego Grzegorza Chomyszyna, Dwa królestwa, jest świetną ilustracją, ile kosztowała tego człowieka walka przeciwko niezdrowemu nacjonalizmowi o zachowanie właściwych relacji w tym względzie. (…)
Dnia 13 grudnia – w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – wystosowałem Apel o wzajemny szacunek i kulturę w debacie publicznej: „Zawsze, kiedy brat występował przeciw bratu, a Polak przeciw Polakowi, cierpiała na tym nasza jedność i nasza niepodległość”.
Prezydium KEP wydało list z okazji 75. rocznicy śmierci Edyty Stein. „Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach; głosi się prawo do eutanazji czy też prawo kobiet do zabijania własnych nienarodzonych dzieci, podważa się instytucję małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, promuje się ideologię gender. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga” – czytamy w tym dokumencie.
6 października w Belwederze miała miejsce konferencja naukowa upamiętniająca osobę księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka, który należy do panteonu żołnierzy niezłomnych Kościoła. Po konferencji zaprezentowano najnowszy album IPN o torturowanym przez komunistów arcybiskupie. (…)
Drugi nurt życia Kościoła to dzieło uświęcenia, mocno związane z liturgią. W tym nurcie – od 25 grudnia 2016 do 25 grudnia 2017 roku – trwał w Kościele katolickim w Polsce Rok Świętego Brata Alberta. Wielkość Brata Alberta wyraziła się w tym, że potrafił on poruszyć innych, aby nie pozostawali obojętni na los najbardziej opuszczonych, potrafił wyzwolić ludzką solidarność i dobroczynność. Brat Albert jest dla naszych współczesnych świadkiem niesienia Ewangelii ubogim. Potrzeba nam wciąż takich świadków, aby nasze serca były ciągle wrażliwe na niezliczone ludzkie biedy. Abyśmy w naszym postępowaniu byli nieustannie inspirowani „wyobraźnią miłosierdzia”. (…)
2 września odbyły się uroczystości 140. rocznicy objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Matka Boża objawiła się tam dwóm dziewczynkom, przemawiając do nich po polsku i polecając odmawianie modlitwy różańcowej 40 lat przed objawieniami fatimskimi. Objawienia gietrzwałdzkie stały się początkiem przebudzenia świadomości narodowej miejscowych Warmiaków w zaborze pruskim. Objawienia te – jako jedyne w Polsce – zostały uznane przez Kościół katolicki. (…)
Trzeci nurt życia Kościoła to służba. Tutaj należy najpierw wymienić inicjatywę ustawodawczą Komitetu Obywatelskiego „Zatrzymaj aborcję”. Przedstawiciele tego komitetu złożyli w biurze podawczym Sejmu RP obywatelski projekt ustawy wykreślającej dotychczasową przesłankę eugeniczną, która umożliwiała zabicie dziecka ze względu na podejrzenie go o niepełnosprawności bądź choroby (30.11). (…)
Od 2020 – dzięki inicjatywie „Solidarności” – ma obowiązywać zakaz handlu w niedziele. Sejm zadecydował, że do tego czasu będą obowiązywać stopniowe ograniczenia: od 1 marca 2018 roku będą dwie niedziele handlowe w miesiącu; a w 2019 r. handlowa będzie ostatnia niedziela każdego miesiąca. Stworzone zostały przesłanki ku temu, aby Polacy mieli świąteczny czas na budowanie lepszych relacji między sobą. (…)
24 września Mszą świętą dziękczynną w archikatedrze warszawskiej zakończył się Narodowy Kongresy Trzeźwości. Jedynie ludzie trzeźwi mogą realizować swoje najpiękniejsze marzenia o miłości i radości, o życiu w harmonii z Bogiem i ludźmi, o założeniu trwałej i szczęśliwej rodziny, czy też o życiu kapłańskim lub zakonnym. Jedynie ludzie trzeźwi są w stanie żyć w wolności dzieci Bożych, w wolności do dobra i do stawania się świętymi. (…)
Gdy idzie o pomoc ofiarom konfliktów wojennych poza granicami naszej ojczyzny, to Caritas Polska – dzięki programowi „Rodzina Rodzinie” – objęła opieką ok. 9 tys. syryjskich rodzin na łączną sumę ponad 30 mln zł. Osobiście przekazałem w Budapeszcie na rzecz Caritas Libanu 100 tys. euro poszkodowanym. Jest to wspólna inicjatywa Episkopatu Polski i czterech innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które łącznie przeznaczyły na ten cel 450 tys. euro.
Dnia 21 października franciszkanka misjonarka Maryi, siostra Urszula Brzonkalik pracująca w Alepppo w Syrii, otrzymała nagrodę „Ubi Caritas”. Jej zgromadzenie niesie wsparcie mieszkańcom Aleppo, prowadząc m.in. kuchnie żywiące dziennie ok. 8 tys. osób i angażując się w realizację programu „Rodzina Rodzinie”. jest to osobiste świadectwo służby, które bardziej przekonuje niż pieniądze.
Tak więc tym, którzy są przekonani zupełnie niesłusznie, iż Kościół nic nie robi, radzę najpierw spojrzeć na podstawową, codzienną pracę duszpasterską Kościoła w Polsce, następnie na wymienione tutaj niektóre z ważniejszych wydarzeń roku 2017 w Kościele, wreszcie – zachęcam do włączenia się przynajmniej w jedno z dzieł z nurtu nauczania, uświęcania albo służby.
Na zakończenie roku kalendarzowego dziękujmy Bogu za „chronos” i „kairos”, w którym Bóg pozwolił nam uczestniczyć w tym roku. Jest za co dziękować, za to, co dokonało się w minionym czasie chronologicznym, ale jeszcze bardziej za chwile łaski, które odmieniły nasze życie duchowe.
Cała homilia abpa Stanisława Gądeckiego podsumowująca ubiegły rok w Kościele znajduje się na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Homilia abpa Stanisława Gądeckiego podsumowująca ubiegły rok w Kościele na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl
Każdy z nas został osobiście wybrany. Oczywiście, jeśli mieszkasz w Iraku, łatwiej sobie uświadomić, że to nie jest automatyczne. Bo wystarczyło urodzić się w następnym domu i mogło być inaczej
Chrześcijaństwo to fascynująca przygoda
Doktor Amal Marogy pochodzi z Iraku i jest chrześcijanką wyznania rzymskokatolickiego. Obecnie wykłada na wydziale Studiów Azjatyckich i Bliskowschodnich Uniwersytetu w Cambridge. Zajmuje się m.in. językiem aramejskim. Jest założycielką i kieruje pracami Aradin Charitable Trust – fundacji, która pomaga chrześcijanom na Bliskim Wschodzie zachować języki i dziedzictwo kultury, a także dba o ich edukację. Rozmowa odbyła się w Krakowie, podczas III Europejskiego Kongresu w Obronie Chrześcijan, 17 listopada 2017 roku.
Powiedziałaś, że chrześcijanie są dziećmi zmartwychwstania i nie znikną z Bliskiego Wschodu i z Iraku. Czy to możliwe?
Jeżeli mielibyśmy uwierzyć, że prześladowania doprowadzą to końca chrześcijaństwa, to ja nie chciałabym wierzyć w takie chrześcijaństwo. Zmartwychwstanie oznacza, że przedtem była droga krzyżowa i śmierć. Dlatego zmartwychwstanie jest takie ważne. Nie chodzi o to, że mamy akceptować prześladowania jako coś normalnego. Chodzi o przesłanie: Jezus jest nie z tego świata. Jako chrześcijanie nie możemy dostosować się do świata i za to świat nas nienawidzi i prześladuje. Nie odkrywam tu niczego nowego, o tym mówi już Biblia
Mamy więc okresy pokoju, bo Bóg jest dla nas dobry. A z drugiej strony nie możemy być zaskoczeni i nie możemy się załamywać, kiedy nadchodzą prześladowania. Być może to oznacza, że musimy cierpieć, bo jest tyle cierpienia gdzie indziej, a Bóg oczekuje, że będziemy razem z Nim dźwigać ten krzyż. Przecież zawsze w ten właśnie sposób traktowaliśmy prześladowania, a nie po prostu jak karę od Boga.
Może czasem to jest kara za grzechy, ale to na pewno nie jest jedyny powód. Dla nas prześladowania zawsze były dowodem na to, że Bóg wierzy w nas i oczekuje, że pomożemy Mu dźwigać krzyż. Dlatego mamy nadzieję i nie dajemy się załamać. Jeżeli spojrzymy na historię Kościoła, to prześladowania zaczęły się od samego początku, w czasach Imperium Rzymskiego. Przecież Rzym mógł całkowicie zlikwidować chrześcijan, tymczasem było ich coraz więcej. Jak to się stało, że 12 rybaków, że 72 ludzi potrafiło rzucić wielkie imperium na kolana przed Bogiem?
Czytałam książkę Grahama Greene’a Moc i chwała. To jest opowieść o czasach prześladowań w Meksyku. Ta książka daje do myślenia, bo pokazuje, jak słabi i bezradni jesteśmy wobec grzechu. A równocześnie – jak wiele w nas nadziei i miłości do ludzi, nawet w obliczu represji.
Znam niezwykle poruszającą historię pewnego Libańczyka, który został porwany jako zakładnik i był torturowany. On cały czas uśmiechał się podczas tortur. W końcu jeden z prześladowców zapytał: czy ty w ogóle jesteś człowiekiem, nie czujesz bólu? Czemu ty się do mnie uśmiechasz? Wtedy ten libański chrześcijanin odpowiedział: posłuchaj, bracie, skoro twoim obowiązkiem jest torturowanie mnie, to moim jest wybaczenie ci i uśmiech. Dwa lata później ten prześladowca został ochrzczony.
Kiedy ludzie krzywdzą i torturują innych ludzi, to znaczy, że nienawidzą sami siebie. My, chrześcijanie w Iraku, jesteśmy znani jako ludzie, którzy wybaczają. Kiedy ktoś idzie w jakiejś sprawie do sądu, muzułmański sędzia mówi: wy, chrześcijanie, jesteście szczęśliwi, potraficie wybaczać i kończyć spory. Problem jest z nami, muzułmanami, bo zawsze chcemy się mścić.
Szczerze mówiąc, jestem absolutnie za prawem państwa do karania przestępców, ale nie chciałabym, żeby ktokolwiek był prześladowany w moim imieniu. Gdybym spotkała kogoś z ISIS, to oczywiście uważam, że państwo ma prawo karać za zbrodnię, ale sama, jako chrześcijanka, chciałabym wybaczyć i przez modlitwę zmienić taką osobę. Przecież widziałam, że przez modlitwę tyle się może zmienić, może na przykład upaść komunizm. Może inni uważają modlitwę za coś abstrakcyjnego, ale ja myślę, że ona bywa potężniejsza od niejednego ustroju.
Nie chciałabym myśleć o prześladowaniach jako o czymś jednoznacznie negatywnym, czymś, co może nas zniszczyć. Czy odbudujemy nasze domy? Oczywiście, że powinniśmy odbudować domy, ale nie to jest najważniejsze. Chrześcijaństwo to nie jest religia terytorialna. Jezus powiedział bardzo jasno: jeżeli prześladują Cię w jednym miejscu, idź gdzie indziej. Nie powiedział do swoich uczniów: zostańcie w Jerozolimie, bo to jest święte miasto. Nie, jest na odwrót: kochamy Jerozolimę, kochamy Rzym i kochamy naszą wioskę. Ale wiara jest najważniejszym kryterium, potem rodzina, wreszcie edukacja.
Jeżeli pobyt w jakimś miejscu jest ważny dla wiary, to trzeba oddać za to życie, jeżeli nie – trzeba iść dalej. Kochamy nasz kraj, ale wiara jest ważniejsza. Jestem rzymską katoliczką, moje serce jest uniwersalne. Kocham wszystkie kraje, bo Bóg stworzył te wszystkie kraje dla mnie. Jestem tak samo szczęśliwa w Polsce, w Anglii i w mojej wiosce w Iraku, wszędzie, gdzie Bóg mnie oczekuje. Jeżeli oczekuje, że mam być w Zjednoczonym Królestwie, to jestem tam szczęśliwa. Może za dziesięć lat będzie chciał, żebym wróciła do mojej wioski. Wystarczy podążać za wolą Boga.
Jaka jest teraz sytuacja w Iraku? Czy rzeczywiście – jak słyszeliśmy na kongresie – chrześcijanie wracają?
Nie jest tak dramatycznie, jak się czasem przedstawia. Byłam w latem w Tel Eskof [miejscowość w północnym Iraku, ok 30 km od Mosulu, zamieszkana przez chrześcijan Asyryjczyków – red.] Tel Eskof było jednym z mniej zniszczonych miast, ISIS przebywało tam dość krótko. Zburzyli kilka budynków, ale nie jest tak, że ludzie wracają do całkowitej ruiny. Natomiast wracają do całkowitej pustki, bo wszystko zostało złupione. Wracają, ponieważ chcą wracać. Największa pomoc, jakiej potrzebują, to edukacja i szkolenia, żeby mogli pracować. Potrzebują narzędzi do pracy, a nie pieniędzy.
Rozmawiałam z pewnym rolnikiem. On nie potrzebuje milionowej pomocy, tylko traktora. Traktor to jest coś, co może uratować życie tej wioski, bo wielu ludzi będzie mogło z niego korzystać. Potrzebują minibusa dla uczniów, bo ich rodzice nie mają możliwości dowożenia swoich dzieci do szkoły. Oni nie proszą o miliony. Jak to możliwe, że żadna z tych licznych organizacji nie może im dostarczyć jednego autobusu?
Może dlatego, że myślą w kategoriach wielkich przedsięwzięć. Tymczasem, kiedy zbliżysz się do codziennego życia tych ludzi, zobaczysz, czego naprawdę potrzebują. Nasza fundacja rozpoczęła teraz uczenie ludzi w Iraku zakładania firm i prowadzenia interesów. Z niewielką ilością pieniędzy – nie przychodzimy tam z milionami – można naprawdę pomóc. Najważniejsza jest praca. Praca to podstawowe pojęcie w chrześcijaństwie. Nie można być zależnym i żebrzącym chrześcijaninem na Bliskim Wschodzie.
Oczywiście, że młodzi ludzie wyjeżdżają – bo nie ma przyszłości i rośnie kolejne pokolenie ludzi bezwolnych i zależnych. Przyczyny ucieczki z Iraku to nie tylko ISIS, ale też korupcja, brak pracy i jakiegokolwiek wsparcia. Pomoc wymaga dotarcia do właściwych ludzi, wybrania odpowiednich liderów. Trzeba wyrwać się z kręgu korupcji, który sprawia, że międzynarodowa pomoc nie dociera tam, gdzie powinna, tylko jest przechwytywana przez tych, którzy mają kontakty w ambasadach lub administracji. Mamona nie jest naszym zbawieniem, zbawieniem jest krzyż, wiara, a pieniądze są tylko narzędziem, nie celem.
Nie możemy myśleć, że chrześcijanie znikną, bo nie damy im pieniędzy i wszystkiego nie odbudujemy – to jest niezgodne z tym, jak zostałam wychowana jako chrześcijanka z Bliskiego Wschodu. To jest po prostu obraźliwe i smutne, nawet jeśli wynika z dobrych intencji. Gdyby chrześcijaństwo miało zniknąć bez pomocy finansowej, bardzo bym się o taką religię obawiała.
Zajmujesz się również zanikającymi językami na Bliskim Wschodzie.
W tym momencie koncentrujemy się na aramejskim i koptyjskim. Koptowie są oczywiście pod wielkim naciskiem, są prześladowani. Ich język został ograniczony do liturgii w Kościele. Chcielibyśmy, aby koptyjski przetrwał, aby rozwijały się nad nim badania naukowe. Nie mamy takiego wsparcia, jak studia nad językiem arabskim. Podobnie jest z aramejskim. Chcemy założyć Instytut Studiów nad Chrześcijańskim Dziedzictwem Bliskiego Wschodu. Zbieramy środki na stypendia dla młodych naukowców, żeby podejmowali studia na miejscu. Mamy takie holistyczne podejście, żeby nasi studenci zostawali nie tylko naukowcami, ale też jechali tam i pomagali na miejscu odbudowywać wspólnoty, dbać o język i dziedzictwo.
Czy wiadomo, jak wielu ludzi mówi dziś po aramejsku?
Po tych wszystkich wojnach i migracjach to bardzo trudno określić. Chrześcijan mówiących w języku aramejskim mamy w Iraku, w Syrii, są też w Turcji i w Iranie. Nie znam niestety żadnych aktualnych statystyk. To jedno z naszych zadań, bo jako akademik lubię opierać się na faktach, a nie emocjach. Dlatego kiedy jeżdżę do miejscowości zamieszkanych przez chrześcijan, staram się uzyskać aktualne dane. To bardzo ważne.
Pamiętasz czasy Saddama Husajna? Jak się wtedy żyło?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam. Było lepiej, ale i gorzej równocześnie. Było na pewno bezpiecznie, bo nie istniało ISIS. Ale były też złe strony. Ludzie czasem myślą, że kiedy masz co jeść, pić i możesz czuć się bezpiecznie, to już wystarczy. Tymczasem wtedy nie było wolności myślenia, wolności słowa, gromadzenia się… żadnej wolności. Jako chrześcijanie mieliśmy prawo pójść do kościoła, tam, w środku, robić, co nam się podoba, i wyjść z kościoła. To było jak w komunizmie. Przecież komuniści też nie zamknęli wam od razu wszystkich kościołów. Mogliście pójść do kościoła, uczestniczyć we mszy, a po wyjściu siedzieć cicho.
Jeżeli ludzie dziś uważają, że to był niezwykły czas, to powiem: tak, to było niezwykłe, bo czuliśmy się bezpiecznie i mieliśmy szkoły. Ale Saddam Husajn korzystał z tego, co było przed nim. To nie była jego zasługa. Kiedy Saddam Husajn odziedziczył władzę, Irak był bogatym państwem. To Husajn zredukował Irak do obecnego stanu. Musimy patrzeć na historię, a nie zaczynać od jakiegoś szczególnego punktu, bo tak nam pasuje. Na historię Polski też trzeba patrzeć w całości, a nie zaczynać np. od lat 60., jeżeli chce się zrozumieć dzisiejszą Polskę. Podobnie jest z Irakiem; jeżeli chcemy wiedzieć, co naprawdę doprowadziło do powstania Al-Kaidy, ISIS…
Co doprowadziło do powstania Al-Kaidy i ISIS?
Saddam Husajn, oczywiście także rządy partii BAAS w Syrii. Nie da się prześladować ludzi po cichu, nie można bezkarnie pozbawiać ich danego przez Boga prawa do wolności. Nie było wolnej prasy, nie było wolności religijnej. Za to było bezpiecznie. Jeżeli pracowałeś dla partii BAAS, to mogłeś czuć się bezpiecznie. Czyli najważniejsza stawała się wierność wobec partii.
To jak w komunizmie.
Bo to był komunizm, tylko w wersji bliskowschodniej. Był silny przywódca, jak Stalin. I trzeba było zapewnić sobie przetrwanie. Jestem zdumiona, jak wielu ludzi wspomina czasy Saddama Husajna i zapomina, że on zniszczył Irak, pozbawił Irakijczyków godności, wzajemnego zaufania i kultury, którą kiedyś mieli. Co się dziś stało z kulturą Iraku? Stała się bardzo lewicowa, antyzachodnia, materialistyczna, pozbawiona ducha. W latach 50. czy 60. można było nawet z taksówkarzem rozmawiać na poważne, intelektualne tematy. Po latach rządów partii BAAS to wszystko znikło. Otrzymali wolność i nie wiedzą, co z nią zrobić. Nie ma przywódców z wizją, którzy rozumieliby współczesny świat. Nauczyłam się modlić: Panie, strzeż nas od idiotów u władzy. Jeżeli ma się idiotów u władzy, to osiąga się taki stan, w jakim obecnie jest Irak.
Co się będzie działo po upadku ISIS?
Nie wiem, jak inne organizacje, ale ja myślę o wychowaniu nowego pokolenia przywódców, którzy będą mieli szerokie horyzonty, nie będą się bali i którzy uwolnią się od myślenia o przeszłości. ISIS już prawie nie ma. Nie możemy ciągle rozmyślać o tym, że nas prześladują. Tak, jesteśmy prześladowani, ale pomyślmy o tym, jak pozbyć się tego strachu i pójść do innych. Muzułmanie nas potrzebują. Potrzebują naszej nadziei, naszego przebaczenia, naszej inicjatywy. Może nas odrzucą; spróbujemy drugi raz.
Chciałabym rozmawiać z nimi o edukacji, o kulturze. Religia to oddzielna sprawa. Nie sądzę, żeby możliwy był dialog religijny z islamem, to jest inna religia. Za to wierzę w dialog kultur. Wszystkie kultury są równe, we wszystkich można rozmawiać językiem dobra i piękna. Tą drogą można dojść do transcendencji. Tak widzę zadania fundacji Aradin. Chcemy być miejscem spotkania, gdzie będzie się mówić prawdę i przekonywać, że tyrania i nienawiść mogą zniknąć. Dlatego szukam przywódców, którzy nie będą więźniami przeszłości.
Jesteś chrześcijanką; kiedy mówisz o Bogu, masz blask oczach. Jak się czujesz, mieszkając w zachodnim społeczeństwie, gdzie kościoły są puste, a religia staje się czymś coraz bardziej niepoprawnym?
Myślę, że musimy rozpocząć wszystko od nowa. Nie możemy traktować chrześcijaństwa jako fait accompli i uznać, że w jakimś kraju będzie wieczne. Życie to jest walka i zarazem spotkanie. Problem polega na tym, że Europa nienawidzi dziś samej siebie. Nie należy mówić, że Europa jest zła, muszę raczej zastanowić się, jak mogę jej pomóc w odkryciu własnej tożsamości, jaka jest moja misja, czemu znalazłam się tutaj akurat w tym czasie? Nie jest tak źle, jak za czasów pierwszych chrześcijan, jest dużo lepiej, jeszcze nawet nie zaczęli rzucać nas lwom na pożarcie. Zatem musimy zrozumieć, skąd się wzięła obecna sytuacja, nie możemy być przerażeni, żyć w kłamstwie ani w półprawdach, musimy być miłosierni i nie tracić nadziei. Krótko mówiąc, trzeba na nowo rozpocząć ewangelizację, o czym zresztą mówili Jan Paweł II.
To jest niezwykły czas, pełen nowych wyzwań. Nie chcę żyć przeszłością i czasami Konstantyna, kiedy chrześcijaństwo wygrało. To było wspaniałe, ale poszukajmy teraz nowego Konstantyna i rozpocznijmy na nowo tę fascynującą misję nawracania świata.
Mamy Jezusa Chrystusa, najbardziej niezwykłego człowieka na świecie i najbardziej niezwykłego Boga. I musimy o Nim opowiedzieć ludziom. Jeśli Go zaakceptują, to świetnie, jeśli nie… Szczerze? To będzie ich prawdziwy pech, jeśli nie poznają Chrystusa. To nie znaczy, że mamy ich od razu zrzucać z most
u jako grzeszników. Ale ja naprawdę jestem szczęśliwa. Każdego ranka myślę o tym, jaka to ekscytująca sprawa, że jestem chrześcijanką.
Nie można myśleć, że to normalne: urodziłem się w Polsce, moi rodzice byli katolikami, więc ja też. Każdy z nas został osobiście wybrany. Oczywiście, jeśli mieszkasz w Iraku, łatwiej sobie uświadomić, że to nie jest automatyczne, to jest wybór. Bo wystarczyło urodzić się w następnym domu i mogło być inaczej. Nie można przyzwyczaić się do bycia chrześcijaninem.
Rozmawiał Antoni Opaliński
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Amal Marogy pt. „Chrześcijaństwo to fascynująca przygoda” znajduje się na s. 1 dodatku „Bliski Wschód” do styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Amal Marogy pt. „Chrześcijaństwo to fascynująca przygoda” znajduje się na s. 1 dodatku „Bliski Wschód” do styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl
Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97 biskupem poznańskim, czyli 96 następcą biskupa Jordana.
Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r. Polonia cepit habere episcopum – „Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). W 2018 r. będziemy obchodzić Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. To kolejny wielki przyszłoroczny jubileusz, w którym koniecznie trzeba uczestniczyć.
Program uroczystości zaprezentowano na konferencji prasowej w Poznaniu 13 listopada oraz w Warszawie 14 listopada. Obchody jubileuszowe odbędą się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem będzie ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego historii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. (…)
Biskupstwo poznańskie w latach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudował w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do biskupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana.
Rozpoczęcie jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego jest okazją do wsparcia dzieła misyjnego o charakterze ewangelizacyjnym i edukacyjnym. Wdzięczni za to, że na początku chrześcijaństwa na naszych terenach pojawili się misjonarze, którzy przynieśli orędzie Chrystusa, powinniśmy jako polscy katolicy w symboliczny sposób podziękować misjonarzom wszystkich czasów, którzy ponad 1000 lat temu głosili Ewangelię na terenach dzisiejszej archidiecezji poznańskiej. Stąd pomysł i inicjatywa przeprowadzenia i sfinansowania remontu szkoły i kaplicy w Befasy na Madagaskarze. (…)
Już dziś wiadomo, że papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku.
W celu uzyskania odpustu należy być w stanie łaski uświęcającej, wykluczyć przywiązanie do wszelkiego grzechu, nawet lekkiego, przyjąć Komunię św., odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także modlitwę „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” i wezwać wstawiennictwa Matki Bożej i Świętych Apostołów Piotra i Pawła.
Osoby, którym choroba uniemożliwia udanie się do katedry, mogą uzyskać odpust zupełny pod wymienionymi wyżej warunkami, łącząc się duchowo z pielgrzymami przybywającymi do katedry poznańskiej na obchody jubileuszowe. Warto więc już dziś zaplanować w 2018 roku pielgrzymkę do Poznania.
Cały artykuł pt. „Poznań. Chrystus i my” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł redakcyjny pt. „Poznań. Chrystus i my”. na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl
Czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi społecznie niepożądanych – jest nam obca? Pamiętamy uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze…
Egzotyczne słowo „eugenika”, które dla wielu z nas zdawało się należeć do mrocznej przeszłości związanej z hitlerowskimi planami oczyszczenia rasy, nabrało nowych rumieńców. Wydobyła je na światło dzienne dyskusja o „aborcji eugenicznej”, czyli o zabijaniu chorych, nienarodzonych dzieci. Ale czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi niepożądanych, „zaśmiecających” społeczeństwo – nie przenika o wiele głębiej? Pamiętamy przecież uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze, o poziomie intelektualnym wyborców, którzy mogli zagłosować na PiS i prezydenta Dudę, o babci, której należy zabrać dowód…
W październiku odbyła się w Warszawie i Krakowie konferencja „Chesterton a ulepszanie człowieczeństwa”, zorganizowana przez Instytut na rzecz wiary i kultury im. G. K. Chestertona z Uniwersytetu Seton Hall, przy współudziale Wydziału Prawa i Administracji UW oraz Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie i Instytutu im. Ks. Piotra Skargi. Poniżej zamieszczamy fragmenty wykładu wygłoszonego podczas konferencji przez historyka i znawcę myśli Chestertona, dra Dermota A. Quinna.
Dermot A. Quinn
Chesterton i wyzwanie eugeniki
W 1922 roku G. K. Chesterton opublikował zbiór esejów pod tytułem Eugenika i inne zło. Wielu ludzi, łącznie z samym Chestertonem, było zdania, że książka ta nigdy nie powinna była powstać. Nie ulega wątpliwości, że w pewnych kręgach nie została ciepło przyjęta. Pewien recenzent napisał, że książka zajmuje się wyłącznie „patologią”; inny stwierdził, że Chesterton to „śmieszny i reakcyjny wróg postępu, nurzający się w rynsztoku, czy może w błotnistym rowie”. Bernard Shaw był zdana, że tytuł jest „nonsensowny”, autor zaś równie dobrze mógł napisać pracę Położnictwo, optyka lub matematyka i inne zło.
W 1916 roku nowojorski prawnik i absolwent Yale, Madison Grant, napisał bestseller Przemijanie wspaniałej rasy, gdzie stwierdził, nie owijając w bawełnę: „Sztywny system selekcjonowania poprzez eliminację tych, którzy są słabi lub nieprzystosowani — inaczej mówiąc, społecznych nieudaczników — pozwoli nam pozbyć się osobników niepożądanych, zapełniających nasze więzienia, szpitale i zakłady dla umysłowo chorych. To praktyczne, miłosierne i nieuniknione rozwiązanie można zastosować do rosnącej rzeszy osobników będących wyrzutkami społeczeństwa, poczynając od przestępców, chorych i obłąkanych, stopniowo obejmując typy, które można nazwać słabymi raczej niż wybrakowanymi, a ostatecznie być może typy, które są rasowo bezwartościowe”. Hitler napisał potem do Granta, że ta książka była „jego biblią”.
Grant bynajmniej nie był jedyny. „To, czego nam trzeba — napisał Bernard Shaw — to wolność dla ludzi, którzy nigdy przedtem się nie spotkali i nie zamierzają spotkać się ponownie, a którzy powinni mieć możliwość, żeby w warunkach określonych przez prawo płodzić dzieci, nie tracąc honoru”. „Gdybym to ja decydował — stwierdził pisarz D.H. Lawrence — zbudowałbym komorę śmierci wielką jak Pałac Kryształowy, gdzie dyskretnie przygrywałaby orkiestra wojskowa i jasno świeciłby ekran kina, a potem zgarnąłbym ich z głównych ulic i z zaułków, wszystkich tych chorych, chromych, kalekich, zaprowadziłbym ich tam łagodnie, a oni podziękowaliby mi znużonymi uśmiechami, podczas gdy orkiestra grałaby cichutko ‘Alleluja’ Haendla”.
Znaczna część książki Eugenika i inne zło powstała w proteście przeciwko projektowi ustawy o kontroli nad upośledzonymi umysłowo, wniesionemu w 1912 roku, oraz przeciwko ustawie o osobach niedorozwiniętych, uchwalonej w 1913 roku. Chociaż projekt z 1912 roku nigdy nie stał się prawem, ustawa o osobach niedorozwiniętych została przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie i obowiązywała do 1959 roku, regulując postępowanie w „koloniach”, czyli w wielkich zakładach zamkniętych, gdzie umieszczano cztery kategorie osób, uznane za nienadające się do życia w społeczeństwie — idiotów, imbecylów, niedorozwiniętych oraz imbecylów moralnych. Ojciec Thomas Gerrard (autor książki Kościół i eugenika z 1917 r. – przyp. red.) uważał, że ustawa zawiera „doskonałe przepisy pozwalające uporać się pilnym problemem” i ubolewał, że jest ona krytykowana przez ojca Vincenta McNabba, który przeciwstawił się jej ostro w broszurze wydanej przez Stowarzyszenie Prawdy Katolickiej, i przez Chestertona, który potępił ją jako „świadectwo bezdennej głupoty, prawo umożliwiające izolowanie jako obłąkanych takich ludzi, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać obłąkanymi”.
Zdaniem Gerrarda (i nie tylko jego), te obawy były przesadzone. Dla Chestertona były one znakiem, że państwo eugeniczne już nastało. Jako pierwszy zarzut wobec tego państwa — a w istocie wobec każdego państwa — wskazywał skłonność do stosowania przymusu. Eugeniści aż się rwali, żeby egzekwować władzę nad innymi istotami ludzkimi. „Zalecacie sterylizację ludzi moralnie zdegenerowanych — powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. — W porządku, ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani. Żegnam państwa”.
Jednak sama dziedziczność nie podlegała chyba dyskusji? Fakty są, bądź co bądź, faktami. Nauka zajęła jasne stanowisko. W rzeczywistości, jak zauważył Chesterton, fakty wcale nie są oczywiste, gdyż eugenika nie jest nauką. Jej twierdzenie, że spośród wszystkich czynników kształtujących człowieka najistotniejsze są geny, jest ewidentnie nienaukowe, gdyż wyklucza a priori wszystkie inne zmienne i możliwe składowe.
Chesterton rozumował poprawnie; do tego stopnia poprawnie, że genetyka musiała rozwijać się przez następne sto lat, żeby go dogonić. Spójrzmy na najnowszą książkę Stephena Heine’a DNA nie jest przeznaczeniem, gdzie dokładnie ten sam pogląd został przedstawiony za pomocą wnikliwych odkryć antropologii kulturowej. Heine dowodzi, że „idea genu odpowiedzialnego za autyzm czy otyłość jest skrajnie redukcyjna i w praktyce bez znaczenia. Mimo to naprawdę trudno ją wykorzenić”. Trudno ją wykorzenić, bo łatwo ją zrozumieć.
Zdaniem Heine’a, tak samo jak zdaniem Chestertona, wiara w objaśniającą moc genetyki jest tylko wiarą — niczym więcej. Dla współczesnego człowieka geny są tym, czym dla starożytnych Greków były humory cielesne — stałymi, niezmiennymi cegiełkami budującymi ludzką osobowość; jedynym, co wyjaśnia różnice w zachowaniu i przekonaniach. Grecy upuszczali krew, żeby humory wróciły do równowagi. My wolimy przeszczepy i zabiegi na embrionach. Sposób myślenia jest ten sam. To, co złożone, trzeba uprościć, dla współczesnej umysłowości zaś najłatwiejszą metodą uproszczenia jest odwołanie się do nauki.
Chesterton jak najbardziej popierał szczęśliwe macierzyństwo i rodzenie zdrowych dzieci. Nie negował istnienia dziedziczności, wrodzonego niedorozwoju umysłowego ani innych wrodzonych chorób. Negował natomiast, że państwo ma prawo przypisywać obłęd czy niezaradność ludziom na to nie zasługującym i zamykać takich ludzi w zakładach dla umysłowo chorych. Z tego punktu widzenia Eugenika i inne zło jest książką o granicach władzy państwowej. Właśnie dlatego jest również książką o godności każdego ludzkiego życia. Osoby ludzkie nie są przedmiotami nie posiadającymi praw, nad którymi państwo może sprawować dowolną kontrolę. Są podmiotami praw, a państwo jest im winne ochronę i opiekę. Tymczasem eugenika opierała się na fundamentalnym założeniu, że nie każde życie ludzkie zasługuje na jednakowy szacunek. Chesterton chciał obalić to założenie i przede wszystkim w tym celu napisał książkę.
Można by zatem sądzić, że jego cel został osiągnięty, a trud zakończony. Ostrzegając przed złowrogimi implikacjami eugeniki, Chesterton i McNabb wyprzedzili swoje czasy o dziesiątki lat. Odkąd Pius XI ogłosił encyklikę Casti Connubii (1930), stosunek Kościoła do eugeniki stał się jasny. Potępiwszy „fałszywe zasady nowej i całkowicie wypaczonej moralności”, Pius XI, cytując Leona XIII, przypomniał, że żadne ludzkie prawo nie jest władne „odebrać komuś przyrodzonego i pierwotnego prawa do zawarcia małżeństwa lub ograniczyć w jakikolwiek sposób istotne przeznaczenie małżeństwa, powagą Bożą na początku ustanowione (…). Już bowiem nie pokątnie tylko, w skrytości, lecz publicznie, z bezwstydną szczerością depcze i ośmiesza się świętość małżeństwa. (…) Ukazują się wydawnictwa, zachwalane jako naukowe, w rzeczy samej jednakże przybrane tylko w pozory naukowości, aby tym łatwiej zdobyć zaufanie czytelników”. Chesterton mówił dokładnie to samo dwadzieścia lat wcześniej, choć nie był jeszcze wówczas katolikiem.
Niestety błędem byłoby sądzić, że eugenika została zdyskredytowana. Nie tylko nie została — znowu rośnie w siłę. Po pierwsze, zamiast państwa eugenicznego, mamy dziś cały eugeniczny świat. Chesterton mógł sobie tylko wyobrażać to, co obecnie jest codziennością: manipulowanie materiałem genetycznym dla komercyjnego zysku, uznawanie płodności za towar, handel częściami ciała ludzkich płodów.
Jak wskazał historyk Matthew Connelly, mentalność i działalność eugeniczna, przekraczając granice i oceany, stała się międzynarodowa. W swojej książce Zgubne anty-koncepcje: batalia o kontrolę nad światową populacją Connelly tak pisze o międzynarodowej konferencji w sprawie ludności i rozwoju, która odbyła się w Kairze w 1994 roku: „Istota kontroli nad populacją — obojętne, czy jej celem byli migranci, »osoby niedostosowane« czy też rodziny jakoby za duże lub za małe — polegała na tym, żeby ustanowić reguły wiążące innych ludzi, ale nie ponosić przed nimi odpowiedzialności. Ten pomysł bardzo się podobał możnym tego świata, ponieważ kiedy rozpowszechniły się ruchy społeczne żądające praw, zaczęło wyglądać na to, że łatwiej i korzystniej będzie kontrolować populacje niż terytoria. Dlatego właśnie oponenci mieli zasadniczo rację, kiedy postrzegali to jako kolejną fazę niezakończonych interesów imperializmu”. To brzmi całkiem jak słowa Chestertona sprzed stu lat.
Zastanówmy się również nad faktem, że w dalszym ciągu nie każde życie postrzega się jako jednakowo godne szacunku. Roczna liczba aborcji w skali świata wzrosła z 50 milionów w 1990 roku do 56 milionów w 2014 roku. Mniej więcej co czwarta ciąża kończy się aborcją. Amerykański Instytut Guttmachera promuje aborcję pod hasłem promocji macierzyństwa, co brzmi jak ponury żart, wypaczający sens słów.
Instytut twierdzi, że „pacjentki” (ciąża jest tu ewidentnie uznawana za chorobę, nie za oznakę zdrowia) decydują się na aborcję, ponieważ „wykazują zrozumienie dla rodzicielstwa i życia rodzinnego — troskę o inne jednostki; świadomość, że finansowo nie mogą pozwolić sobie na dziecko; przekonanie, że urodzenie dziecka będzie przeszkadzać w pracy, w nauce, w zajmowaniu się osobami, które są od pacjentki zależne”. Eugenika nie mogłaby istnieć bez eufemizmów.
Po trzecie, zastanówmy się nad kryzysem płodności na dzisiejszym przemysłowym Zachodzie. Zjawisko to zauważono po raz pierwszy w latach 20. XX wieku, kiedy eugenika była modna. Stało się ono znów oczywiste w latach 60., kiedy antykoncepcja przyniosła rewolucję, przyczyniając się do zniszczenia wielu tradycyjnych form życia rodzinnego. Jak zauważył Allan Carlson, współczynnik dzietności w Europie w 2012 roku wyniósł 1,58, „co oznacza, że przeciętna Europejka przez całe życie urodzi 1,58 dziecka, a jest to zaledwie siedemdziesiąt pięć procent progu zapewniającego odtwarzalność pokoleń”.
W tym samym roku w ponad dwudziestu krajach europejskich odnotowano więcej zgonów niż urodzeń. W Europie północnej małżeństwo stało się rzadkością, zastąpione przez wspólne zamieszkiwanie; w Europie południowej młodzi ludzie coraz częściej nie chcą się angażować w żadne związki połączone z posiadaniem dzieci.
Rodzina, twierdzi australijski demograf John Caldwell, „nie ma nieograniczonej zdolności adaptacji do nowoczesnego modelu społecznego (…). Społeczeństwo, które się samo nie odtwarza, zniknie, a w jego miejsce pojawi się inne”. Sekularyzacja stanowi „najważniejszy spośród czynników, które zapoczątkowały spadek reprodukcji”, zdaniem belgijskiego demografa Rona Lesthaeghe. Zapaść demograficzna w Europie, twierdzi Lesthaeghe, zaczęła się wraz z „długotrwałym procesem przesuwania” wartości, czyli przejścia od wartości chrześcijańskich — takich jak „odpowiedzialność, zdolność do poświęceń, altruizm i świętość wieloletnich zobowiązań” — w stronę świeckiego indywidualizmu „skupiającego się na jednostkowych pragnieniach”.
Polska, oczywiście, nie potrzebuje lekcji, jeśli chodzi o katastrofę demograficzną; a ściślej biorąc, musi wyciągnąć lekcję ze swojej własnej demograficznej zapaści. Profesor Eva Thompson z Uniwersytetu Rice dobrze podsumowała sytuację Polski, określając ją jako „problem katastrofalnego wyludnienia”. Przeciętna Polka rodzi 1,33 dziecka, więc jest całkowicie pewne, że jeśli nie podejmie się działań zaradczych, Polska niebawem przestanie być polska i stanie się czymś zupełnie innym.
Po wyborach z 2015 roku partia Prawo i Sprawiedliwość zapoczątkowała takie działania, decydując się płacić rodzicom mającym dwoje i więcej dzieci 500 zł na dziecko bez podatku, aby zachęcić do dzietności. Program 500 Plus został szybko przyjęty przez Sejm, choć opozycja skarżyła się, że ustawa „dyskryminuje” rodziny mające tylko jedynaków.
Profesor Thompson ostrzega jednak, że nieprzejednana wrogość większości zachodnich mass mediów wobec PiS na pewno będzie trwać dalej, ponieważ zaangażowanie tej partii w obronę chrześcijańskiego dziedzictwa Polski jest i będzie ośmieszane przez tych, którzy najchętniej widzieliby Polskę wchłoniętą przez zdechrystianizowaną Europę pod wodzą Niemiec i Rosji. To gra o najwyższą stawkę.
Po czwarte i ostanie, zastanówmy się nad praktycznymi zastosowaniami genetyki i nad strukturami prawnymi, które dają im oparcie. W Wielkiej Brytanii przyjęto w 2008 roku ustawę o ludzkim zapłodnieniu i embriologii, ustanawiającą jedne z najbardziej permisywnych praw na świecie. Można odnieść wrażenie, że twórcy ustawy byli zainteresowani nie tyle ochroną embrionów, ile prawami własności do nich. Ustawa zezwala na selekcję implantowanych zarodków według płci, jeśli jest to medycznie uzasadnione. Zezwala na eksperymenty na embrionach będących chimerami ludzko-zwierzęcymi i na niszczenie niezużytych embrionów. Zamiast „ojca” wprowadza „rodzica”, niezależnie od płci, dla dzieci poczętych wskutek leczenia niepłodności. Niektórzy genetycy uważają tę ustawę za nazbyt restrykcyjną i chętnie by powitali dalsze złagodzenie wymogów. Feministki z kolei krytykują ustawę za paternalistyczną obojętność „wobec wielkiej różnorodności form rodzinnych, na jakie potencjalnie pozwalają technologie reprodukcyjne”.
Eliminacja zespołu Downa oczywiście nieraz oznacza eliminację, za pomocą aborcji, nienarodzonych dzieci, które mają ten zespół. Spójrzmy na panią profesor Lee Herzenberg, zajmującą się genetyką badawczą na Uniwersytecie Stanford. Jej syn Michael cierpi na zespół Downa. Michael umie czytać. Umie używać telefonu komórkowego. Jest uparty. Kocha swoją matkę (która nigdy go nie wychowywała). Jego pokój pełen jest zdjęć jego biologicznych i adopcyjnych rodziców. Jego życie jest wartościowe i piękne. Kocha i jest kochany. A mimo to profesor Herzenberg mówi: „Gdybym miała wybór, gdybym mogła nie wpychać Michaela w to życie — gdybym wiedziała wtedy, że noszę dziecko z zespołem Downa — dokonałabym aborcji. Nie widzę powodu, żeby Michael musiał żyć takim życiem. Owszem, zadbaliśmy, żeby jego życie było bardzo szczęśliwe i on też dał nam dużo szczęścia, po prostu dlatego, że trzeba było jakoś dostosować się do tej sytuacji, ale nie sądzę, żeby to było sprawiedliwe i słuszne”.
Profesor Herzenberg opracowała test krwi, który w dziesiątym tygodniu ciąży wykrywa nie tylko zespół Downa, ale też „cały szereg innych anomalii chromosomalnych oraz płeć przyszłego dziecka”. Teraz czuje się zaniepokojona (z niejakim opóźnieniem, można by zauważyć), że jej test jest „używany do określenia płci nienarodzonych dzieci. Martwi ją, że rodzice decydują się na aborcję dziewczynek”. Miejmy nadzieję, że pani profesor nie aprobuje też aborcji chłopców (choć sama chciała to zrobić co najmniej w jednym wypadku). Jest przeciwna aborcji z powodu płci. Jej intuicyjny opór jest słuszny, nawet jeśli pani profesor nie potrafi wyrazić go językiem moralności, być może dlatego, że brak jej pojęć z tego języka. Opracowała użyteczną metodę diagnostyczną po to tylko, by ujrzeć, jak metoda jest stosowana do celów, które nigdy nie były jej intencją.
Takie niezamierzone skutki to tylko jeden z problemów eugeniki w jej nowoczesnej odsłonie. Skutki zamierzone są jeszcze bardziej problematyczne; konkretnie, pewne odmiany istot ludzkich, uznawane za mniej nadające się do życia od innych, mogą po prostu zniknąć z ogólnej puli w wyniku działań hodowlanych.
Postawmy sprawę jasno. Diagnozowanie i leczenie dzieci nienarodzonych jest dobre i może być obowiązkowe. [Ale] jakkolwiek rozwijałaby się technologia medyczna, normy moralne, pozwalające ocenić stosowanie tej technologii, dalej niezmiennie pozostają na swoim miejscu.
Normy te stanowią, że każda osoba ludzka powinna być uznana za odrębną jednostkę od chwili poczęcia; że umyślne zabijanie niewinnych lub niesłuszna akceptacja ich śmierci stanowi niesprawiedliwość; że do ryzykownych zabiegów na nienarodzonych stosuje się te same normy, co do zabiegów na innych osobach; że zdrowie jest dobrem samym w sobie, ale jednocześnie służy innym rodzajom dobra; że naturalne dążenia należy zaspokajać z umiarem, i tak dalej.
Te moralne normy Chesterton wzbogacił o moralną wyobraźnię, dzięki której można je w pełni zrozumieć. Dostrzegał ze szczególną jasnością unikalną godność każdej osoby ludzkiej i z naciskiem podkreślał, że należy tę godność cenić i pielęgnować, bo stanowi ona dar od Boga. Właśnie dlatego Eugenika i inne zło jest tak ważną książką. Ta książka wzywa nas do odnowienia wyobraźni moralnej; przypomina, że wszyscy jesteśmy powołani, by mieć życie, i mieć je w obfitości; stanowi ostrzeżenie i przepowiednię.
Fakt, że sto lat temu taka książka okazała się konieczna, był zdaniem Chestertona ubolewania godny. Jeszcze bardziej należy ubolewać, że jest ona wciąż konieczna dzisiaj, sto lat po tym, gdy spełniła się większość jej przepowiedni. Miejmy nadzieję, że nie będzie trzeba kolejnych stu lat, żeby ludzie przyswoili sobie lekcję z niej płynącą.
tłum. Jaga Rydzewska Skróty pochodzą od redakcji.
Książka „Eugenika i inne zło” w przekładzie Macieja Redy ukazała się w 2011 r. nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego w Sandomierzu.
Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” znajduje się na s. 8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” na s.8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl
Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić.
Abp Marek Jędraszewski
Drodzy Bracia i Siostry!
„Kiedy będą mówić: «pokój i bezpieczeństwo»”. Św. Paweł Apostoł nie mówi dokładnie, o kogo tutaj chodzi, kim są ci, którzy głoszą pokój i bezpieczeństwo, ale zapewne wtedy, w okresie Imperium Rzymskiego, jak i dzisiaj mamy do czynienia z tym, co się zwykle określa słowem „narracje”. Nieważne są fakty, najważniejsze jest to, żeby narzucić pewną opinię, która będzie powszechnie przyjmowana, opinię kształtowaną przez odwoływanie się do ukrytych emocji, lęków i niepokojów.
Wtedy, w epoce Imperium Rzymskiego, kiedy walki o granice toczyły się gdzieś daleko od centrum, było przekonanie, że żyjemy w czasach pokoju i bezpieczeństwa. Podobne przekonanie chcą także niektórzy nam narzucić. Jest pokój i jest bezpieczeństwo, a przecież doskonale wiemy, że fakty są inne. Ojciec Święty Franciszek mówi – i to nie raz – że żyjemy w epoce III wojny światowej, tyle że ta wojna ma inny kształt niż dotychczas. Jest to wojna we fragmentach.
Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić. Nie ma zagrożeń, nie ma powodów do niepokojów. Zostaje człowiekowi właściwie tylko jedno – carpe diem, używać dnia, korzystać z wszelkich możliwych przyjemności, nie myśleć o tym, co jest teraz, ani o tym, co będzie jutro.
Fot. J. Hajdasz
Za tym przekonaniem kryje się jedno – po śmierci nie ma nic, więc trzeba maksymalnie wykorzystać ten czas, który jeszcze jest. A w ostatecznym horyzoncie takiego myślenia o człowieku i o świecie kryje się przekonanie, że Boga nie ma i nie ma nieśmiertelności, że wszystko sprowadza się do czysto materialnej rzeczywistości, która przyjmuje taki, a nie inny kształt dzisiaj i która bezpowrotnie rozpadnie się jutro. A tymczasem i wtedy, kiedy działał św. Paweł Apostoł, i przez całe dzieje Kościoła, i również dzisiaj Kościół z nieugiętą mocą głosi nadejście Dnia Pańskiego, paruzji, przyjścia Chrystusa w chwale. (…)
A ponieważ my jesteśmy synami światłości i synami dnia, to nie pogrążamy się we śnie, ale czuwamy. Czuwamy, oczekując przyjścia Dnia Pańskiego. Ta trzeźwość naszych umysłów i to czuwanie naszych serc sprawia, że uznajemy, iż Jezus Chrystus jest Królem wszechświata, jest Panem dziejów i historii i jest Panem naszych serc. To czuwanie i ta trzeźwość naszych umysłów domagają się od nas, abyśmy nie tylko modlili się słowami Modlitwy Pańskiej: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, ale czynili wszystko, aby to Królestwo Boże stawało się naszą codzienną rzeczywistością, aby – choć jest niewidzialne – przenikało sposób naszego myślenia i postępowania, aby przemieniało świat.
Cała homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. znajduje się na s. 6grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. na s. 6 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl