Historyk może dowolnie deformować przeszłość. Z tego samego tworzywa da się wydobyć opowieść o zbrodniarzu i bohaterze

Antoni Gramatyka, Jan Długosz | Fot. Picryl, domena publiczna

Przeszłość i historia są sobie bliskie, ale nie tożsame. Przeszłość raz się stała i nie podlega żadnej stylizacji ani retuszowi. Historia zaś jest spojrzeniem na przeszłość z określonej perspektywy.

Zygmunt Zieliński

Przeszłość i jej historia

Powszechnie wiadomo, że dzieła historyczne prędzej czy później się starzeją. Nie starzeje się, bo starzeć się nie może, przeszłość wyrażana w czasie przeszłym dokonanym, która jako tworzywo historii jest materiałem do przerobu.

Tak jak rzeźbiarz z bloku kamiennego może wykuć orła, świętego i mordercę, tak historyk może z depozytu przeszłości wydobyć opowieść o zbrodniarzu i bohaterze, w obu wersjach z tego samego tworzywa.

Jeden choćby przykład – dzieje wojen kozackich i szwedzkich pisane w latach rozbiorów dla pokrzepienia serc i następnie jako trzeźwa analiza stosunków politycznych i społecznych. Tak już jest, choć każda historia aspiruje do obiektywizmu.

Bo historia i przeszłość to sprawy sobie bliskie, ale nie tożsame. Przeszłości nie można tworzyć, ona jest tym, co raz się stało i nie podlega żadnej stylizacji ani retuszowi. Historia zaś jest spojrzeniem na przeszłość z określonej perspektywy. Sama przeszłość spełnia tu rolę budulca. Budulec może w ogóle nie przypominać budowli, albo też bywa w niej rozpoznawalny. Tak samo jest ze śladami przeszłości, które ktoś tak odtworzy, że zyskuje prawo, albo przynajmniej tak mu się zdaje, do konstruowania jej pełnego obrazu. Tak się tworzy historię.

Piętą achillesową każdego badacza-interpretatora jest tzw. prezentyzm, czyli patrzenie na przeszłość z perspektywy współczesności. Jest to spora wada warsztatowa, ale nie najgorsza. O wiele groźniejsze dla obrazu historycznego jest podporządkowanie go założeniom filozoficznym, światopoglądowym czy interesom politycznym. W każdym z tych przypadków obraz przeszłości jest zdeformowany.

‘Polityka historyczna’ to pojęcie znane w każdych czasach i wszelkich systemach. Ma ono wiele wspólnego z celami przeróżnych układów w życiu publicznym, natomiast produkt historyczny powstający w wyniku jej stosowania jest zazwyczaj tym, co nazywamy passus extra viam, czyli kroczeniem po bezdrożu. (…)

Niezwykle trudne jest utrzymanie badań historycznych z dala od tego, co nazywamy polityką historyczną. Nic nie jest tak podatne na manipulacje, konstruowanie nie tylko ocen, ale nawet kreowanie rzekomych faktów, jak właśnie przeszłość. Wystarczy, że przyjmie się opcję odpowiednio zaprogramowaną i wprowadzoną do obiegu pojęciowego, i dalej idzie jak z płatka. Wczesna historiografia PRL-owska (w czasach gierkowskich, a może nawet nieco wcześniej, historyk pretendujący do autorytetu naukowego był już ostrożniejszy) przedstawiała tzw. okres utrwalania władzy ludowej jako walkę z elementami wstecznymi, a władzę radziecką jako czynnik tę walkę zabezpieczający. Każdy logicznie myślący Polak nie spodziewał się niczego innego. Ale zupełnie inny wydźwięk ma podtrzymywanie takiego spojrzenia na historię całe lata po epoce PRL.

Reminiscencje mentalności peerelowskiej – umyślnie nie nazywam jej komunistyczną, bo to wymagałoby dłuższych wyjaśnień – są groźne, jeśli nachodzą one ludzi już nie znających tego okresu z autopsji, a polegających na przekazach z trzeciej ręki. Wówczas historia coraz bardziej oddala się od rzeczywistości, którą się zajmuje.

Wpływa na to dotkliwy brak analiz dostarczających rzeczowych podstaw do tworzenia spójnych ocen syntetycznych. Wiele koniecznych badań spychanych jest na margines lub zgoła eliminowanych dla potrzeb propagandy.

Bardzo były zaniedbane – i moim zdaniem są nadal – badania nad pozbywaniem się w czasie okupacji, zarówno niemieckiej, jak i bolszewickiej, obywatelstwa polskiego. W Sowietach było to często wymuszane, ale w okupowanej przez Niemcy Polsce, o Eindeutschung, czyli włączenie do III lub IV grupy narodowościowej, trzeba było się ubiegać i nie każdego przyjmowano. W Archiwum Wojewódzkim w Bydgoszczy przeglądałem w latach 60. akta odwołań odrzuconych wniosków o Eindeutschung.

Była to lektura przygnębiająca, bo odkrywała hańbę zdrady ojczyzny w najgorszej kategorii. Wielu odwołujących się odżegnywało się od jakichkolwiek związków z Polską. Tematyka taka i jej podobne w PRL nie miała priorytetu, gdyż wielu, którzy w 1945 r. musieli poddać się tzw. rehabilitacji, czyli odzyskiwać obywatelstwo polskie, stając przed specjalną komisją, szybko włączyło się w budowę Polski komunistycznej.

W nurcie podstawowych tematów historycznych, których jednoznaczność nie pozwala na manipulację, odłogiem leżą często te rzekomo marginalne, a które tak naprawdę pozwalają dotrzeć do istoty rzeczy. Teza o bohaterstwie narodu polskiego jest po prostu aksjomatem, ale szczegółowe dochodzenie do wiedzy o faktycznym udziale w tym bohaterstwie daje już zgoła inny obraz. Liczy się, iż w czasie odzyskiwania przez Polskę niepodległości, a są to lata I wojny światowej, w szczególności rok 1918 i następne, 12% narodu czynnie się w to dzieło angażowało, co wcale nie podważa twierdzenia, że odzyskał niepodległość cały naród.

I odwrotnie: pewna ilość – jaki procent, tego nikt nie wie – przestępców w czasie wojny i obu okupacji, w tym szkodzących Żydom, nie daje podstaw, by przedstawiać naród polski jako kolaborujący z okupantem.

Taka teza byłaby automatycznie eliminowana, gdyby badaniami rzeczywistości okupacyjnej objąć całą infrastrukturę, w tym także moralną, drobiazgowo uwzględnić warunki okupacyjne na ziemiach polskich istotnie różne niż w okupowanych krajach zachodnich, a także zróżnicowane na terenach polskich.

Tymczasem takie badania są albo wyrywkowe, albo celowo omijane, gdyż przeszkadzają formułowaniu sądów w większości apriorycznych. Dotyczy to ewidentnie tematu tzw. holokaustu (samo pojęcie nie jest ścisłe, gdyż oznacza ofiarę dobrowolną), ale w równej mierze historiografii pod dyktando reżimu komunistycznego, a przynajmniej tej jej części, która czas po 1944 r. uznaje bez zastrzeżeń za wyzwolenie Polski i przywrócenie jej suwerenności.

Za mało akcentuje się fakt, że w czasie okupacji niemieckiej nie było w Polsce Quislinga, a był takowy nie tylko w Norwegii, ale na Słowacji czy we Francji. Gdyby Niemcy się na to zgodzili, byłby też na Ukrainie. Za to była w Polsce wola walki.

Była armia polska i ta na Zachodzie, i ta na wschodzie, i ta krajowa. Już samo to wyklucza dziś tak częste obwinianie Polaków jako narodu o kolaborację z okupantami. Z tych jakże pozytywnych kart naszych dziejów nie można jednak wnosić, iż w przyszłości ktoś w rodzaju Quislinga i u nas się nie narodzi, względnie czy już się nie rodzi.

Cały artykuł ks. prof. Zygmunta Zielińskiego pt. „Przeszłość i jej historia” znajduje się na s. 29 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. prof. Zygmunta Zielińskiego pt. „Przeszłość i jej historia” na s. 29 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Wołyń: za pomocą rzezi Ukraińcy zamierzali pozbyć się problemu politycznego na drodze do własnego niepodległego państwa

Figura Maryi i krzyż w miejscu, gdzie stał kościół w zniszczonej polskiej wsi Ostrówki | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach.

Paweł Bobołowicz, Grzegorz Motyka

Jak zrozumieć, żeby wybaczyć?

Rozmawiają Paweł Bobołowicz i profesor Grzegorz Motyka, historyk specjalizujący się m.in. w relacjach polsko-ukraińskich, członek kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, autor m.in. książki Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji „Wisła”.

Dlaczego te zbrodnie na Polakach wydarzyły się akurat na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej? Jak mogło dojść do takich mordów na polskiej ludności?

Wołyń był w większości zamieszkiwany przez Ukraińców – ponad 60%, Polaków było 16%. Ukraińscy nacjonaliści spod znaku OUN i UPA wyznawali po prostu radykalny, skrajny nacjonalizm, który zakładał, że w życiu społecznym, publicznym liczy się tylko siła. Wychodzili z założenia, że kiedy rozpoczną powstanie, należy pozbyć się całkowicie ludności polskiej, że w ten sposób pozbędą się jednocześnie problemu politycznego i to pozwoli im wywalczyć przyszłe państwo ukraińskie.

Była to operacja wykalkulowania w sposób dość typowy dla różnych ruchów nacjonalistycznych w różnych częściach Europy i świata, z Bałkanami, które się nasuwają jako pierwsza analogia, na czele.

Liczba ofiar do dzisiaj w pełni nie jest znana, ale możemy mówić o pewnych szacunkach i także one mogą przerażać.

Tak, w wyniku działań UPA zginęło około 100 tysięcy Polaków na wszystkich terenach. Spośród nich około 60 tysięcy zostało zamordowanych na Wołyniu. W wyniku akcji odwetowych polskiego podziemia życie straciło kilkanaście tysięcy ukraińskich cywilów. To także są liczby bardzo wysokie, to są także tysiące ofiar. Pojawiły się niedawno badania, które mówią o 28 tysiącach.

Zwracam uwagę, że ta metodologia obejmuje ofiary ukraińskie z lat 1939–1947 i obejmuje około 5 tysięcy ofiar ukraińskich, które zginęły – zdaniem tych badaczy – z rąk polskiej policji pomocniczej. Natomiast w tych badaniach, które ja podałem, ofiary policji pomocniczej, czy to polskiej, czy ukraińskiej, nie są liczone, ponieważ była to formacja na służbie niemieckiej i rozkazy do zabijania wydawali zawsze Niemcy. (…)

Gdy rozmawiamy o zbrodni na Wołyniu, nie można zapomnieć o tym, że Polacy i Ukraińcy nie byli gospodarzami tego obszaru. Najpierw te tereny znajdowały się pod okupacją sowiecką, później, w 1943 roku, niemiecką. Jaka jest odpowiedzialność okupantów i w ogóle sytuacji II wojny światowej za to, co się wydarzyło na Wołyniu? Czy gdyby nie było II wojny światowej, gdyby nie było rozbioru Polski w 1939 roku, nie doszłoby do tych zbrodni?

Nie ulega żadnej wątpliwości, że bez kontekstu niemieckiego i sowieckiego, bez rozpoczęcia II wojny światowej, do tej zbrodni by nie doszło.

Sytuacja wyglądałaby trochę tak, jak w Irlandii Północnej, w Belfaście, to znaczy Galicja Wschodnia zwłaszcza byłaby terenem nieustannych starć różnego rodzaju między ludnością polską a ukraińską, zamachów, zapewne organizowanych przez OUN. Natomiast państwo polskie z całą pewnością było na tyle silne – widać to było nawet we wrześniu 1939 roku, kiedy OUN próbowała organizować dywersję – że na żadne większe wystąpienie by nie pozwoliło. One nie miałyby po prostu militarnie żadnych szans powodzenia. Dopiero ramy II wojny światowej otworzyły takie możliwości.

Co gorsza, masowe zbrodnie popełniane przez Sowietów i Niemców – myślę o wywózkach na Syberię z jednej strony, a z drugiej o zagładzie Żydów – pokazywały nacjonalistom, że ich światopogląd jest słuszny, a jak mówiłem, oni uważali, że trzeba dokonywać strasznych zbrodni na masową skalę i wtedy jest się wielkim, potężnym.

Oni widzieli, że Sowieci i Niemcy są potężni, bo pozbywają się ogromnych mas ludzi, których uważają za niepotrzebnych, niewygodnych, za wrogów. Jak w 1942 roku znikło z Wołynia 10% mieszkańców, bo tyle stanowili Żydzi, to w środowisku nacjonalistycznym pojawiła się pokusa: dlaczego ma nie zniknąć te 16%, de facto już jakieś 14% Polaków? I taką operację postanowili przeprowadzić.

(…) W Pana opowieści fakty liczby, kontekst historyczny, kwestie etniczne wydają się bezsporne. Na czym więc polega spór historyczny z Ukrainą? Czego Ukraińcy nie potrafią zrozumieć, gdy mówimy o zbrodni wołyńskiej?

Ja uważam, że polscy naukowcy dobrze wykonali swoją podstawową pracę i rzeczywiście stoi za nami masa przekopanych archiwów, dokumentów, zebranych świadectw. Żeby było jasne: ja sam należę do naukowców, którzy się tym zajmowali. Natomiast rzeczywiście po ukraińskiej stronie część naszych badań jest podważana i ta dyskusja – mówię o dyskusji sprzed obecnej wojny – czasami była bardzo męcząca. Jej próbki widać chociażby w wywiadach, jakie ostatnio udzielił Bohdana Hud’, a które zawierają całą masę różnego rodzaju – mówiąc dyplomatycznie – półprawd, wręcz nieprawd. No i się tak potykamy. (…)

Krzysztof Skowroński: Panie Profesorze, nazwa „Rzeź Wołyńska” jest nieprzypadkowa. Skąd się wzięło to nadzwyczajne, ekstremalne okrucieństwo Ukraińców w stosunku do Polaków? I dlaczego te zbrodnie dotyczyły też żon Polaków, które były ukraińskiego pochodzenia, dzieci z małżeństw mieszanych?

To jest pytanie, które się często pojawia w polskim dyskursie i ono ma – to warto sobie uświadomić – zwłaszcza w ukraińskich uszach, taki posmak: w PRL-u mówiło się o rzekomym ukraińskim okrucieństwie. Odpowiedź jest prosta, ale dla wielu trudna do przyjęcia: sprawcy tak to zamierzyli – ponieważ jakkolwiek byśmy na to patrzyli, sprawcy czystek o charakterze etnicznym dokonują ich w sposób okrutny. Organizują je w sposób okrutny po to, żeby ukryć zorganizowany charakter zbrodni.

Już przed wojną założono, że ta czystka zostanie dokonana prymitywnymi narzędziami, żeby stworzyć wrażenie, że chłopi sami z siebie poszli z siekierami, jak żywioł, i zabijali sąsiadów. A wiadomo, że żywiołu się nie sądzi, on jest poza dobrem i złem.

(…) Ukraińcy dzisiaj wynieśli Banderę – przepraszam, że tak trywializuję – w pewnym sensie na ołtarze. Stał się ich bohaterem narodowym, chociaż przez wiele lat wcale tak nie było. Dzisiaj chwalą UPA i UPA stała się symbolem ich walki. Wykorzystują flagę czerwono-czarną. Można powiedzieć, że ziścił się koszmar wielu Polaków, bo tego nie chcieliśmy, a tak się stało. Ale czy Pan, osoba, która doskonale zna kontekst historyczny, ale też współczesny, widzi w tym antypolskość?

W 2003 roku w Kancelarii Prezydenta odbywało się spotkanie. Ja wtedy powiedziałem, że należy się zastanowić, czy chodzi nam o potępienie UPA, do którego, moim zdaniem, nigdy nie dojdzie, czy też chodzi nam o to, żeby doszło do potępienia zbrodni wołyńskiej i zbudowania sieci cmentarzy, do ekshumacji itd., itd.

Mam wrażenie, że przez te 20 lat po stronie polskiej panuje złudzenie, że my możemy Ukraińcom narzucić bohaterów.

Szczerze mówiąc, uważam, że nie dzisiaj, nie teraz, nie w 2015 roku, kiedy uchwalono ustawę kombatancką, ale już ponad 20 lat temu ten pociąg odjechał, to znaczy – że Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach i. I często mamy do czynienia właśnie z takimi próbami prób, próbami równoważenia działań polskiego i ukraińskiego podziemia. (…)

Cała rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, członkiem Kolegium IPN, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, znajduje się na s. 16, 17 i 24 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, na s. 16-17 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Ukraina używa mitu UPA jako fundamentu państwowości. Niepokojące, że w Polsce brak oficjalnej refleksji nad tym faktem

Pomnik Rzezi Wołyńskiej w Warszawie | Fot. Wikipedia.pl

Czy uporczywe budowanie wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu, co ma łączyć Ukraińców w czasie obecnej wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości?

Tomasz Wybranowski

Wołyń. Ukraina czysta jak szklanka wody?

Polska przegrywa batalię o pamięć i godność! Polskie kolejne rządy i ekipy MSZ drepczą w miejscu, nie mając recepty ani odwagi, aby skutecznie i zgodnie z faktami upominać się o uznanie prawdy i naszych historycznych racji. Tak dzieje się i teraz w relacjach z ukraińskimi sojusznikami, których „mamy nie drażnić kwestią Wołynia” i „nie wbijać noża w plecy Ukraińcom, kiedy walczą z Rosją”.

Oczywiście piszę o ludobójstwie na Wołyniu w kontekście tego, co nie wydarzyło się w ramach obchodów bolesnej 80. rocznicy Krwawej Niedzieli. Miękka niczym zroszona lipcowym deszczem trawa mowa, okrągłe słówka, które w istocie nawet nie otarły się o dramat mordowanych dziesiątek tysięcy naszych rodaczek i rodaków.

Pytam wprost, a co z naszą polską wrażliwością? Ukraińcy mają wrażliwość, bo przeżywają traumę Buczy? A my jej nie mamy i musimy czekać niczym na Godota na kilka słów ze strony władz Ukrainy na temat ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów?! (…)

Rodziny pomordowanych często nie wiedzą, gdzie leżą doczesne szczątki ich krewnych. Ale nie mogło się stać inaczej, skoro jeden z honorowanych przez współczesną Ukrainę jako jej bohater, Dmytro Klaczkiwski, w tajnej dyrektywie do dowódców terenowych w roku 1943 nakazał:

„Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Po odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (…) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.

Jeszcze bardziej szokuje specjalna instrukcja kierownictwa wołyńskiej OUN-B (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, frakcja Stepana Bandery, której zbrojnym ramieniem była UPA – przyp. autora) z jesieni 1943 roku. Zacytuję ją prawie bez skrótów:

„a) zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych; b) zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś mógł tam ktoś żyć (nie niszczyć tylko drzew owocowych przy drogach); c) zniszczyć wszelakie polskie domy, w których wcześniej żyli Polacy (jeśli w tych budynkach mieszkają Ukraińcy – należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki); jeśli to nie będzie zrobione, to domy będą spalone i ludzie, którzy w nich żyją, nie będą mieć gdzie przezimować. Zwrócić uwagę jeszcze raz na to, iż jeśli ostanie się cokolwiek polskiego, to Polacy będą zgłaszali pretensje do naszych ziem”.

Przypomnę przy tej okazji, że jeszcze na długo przed wybuchem II wojny światowej, bo w roku 1929, w Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty zakazywano jakiegokolwiek wahania, które byłoby przeszkodą w popełnieniu nawet największych zbrodni i mordów, i tu cytat dosłowny: „kiedy tego wymaga dobro sprawy”.

Mnie najbardziej szokuje inny ustęp z Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty, gdzie jest mowa o „przyjmowaniu wrogów narodu nienawiścią oraz podstępem”. (…)

Fakty i dokumenty przeczą narracji większości współczesnych ukraińskich historyków, którzy w nawiązaniu do ludobójczych wydarzeń z lat 1943–1947 coraz bardziej starają się wybielić rolę OUN-B (frakcję Bandery), twierdząc, że o owym czasie trwała regularna wojna polsko-ukraińska (sic!).

Czasami czytając przedruki dokumentów z tamtych lat i opracowania współczesnych ukraińskich badaczy, odnoszę ze wstrętem wrażenie, że czasami czytam kolejne propagandowe agitki żywcem wyjęte z postanowień OUN i UPA, z których wynika, że akcje przeciwko polskiej ludności były (ponoć!) inicjowane w ramach odwetu za popełnione zbrodnie. (…)

Wstrząsające są szczegóły ludobójstwa na Polakach dokonywanych przez jego „gierojów”:

„Robiliśmy to w następujący sposób. Po spędzeniu całej ludności polskiej w jedno miejsce, okrążaliśmy ją i rozpoczynaliśmy rzeź. Kiedy już nie pozostał ani jeden żywy człowiek, kopaliśmy wielkie doły, zrzucaliśmy tam wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią oraz żeby ukryć ślady tego okropnego grobu, paliliśmy na nim wielkie ogniska i szliśmy dalej. Tak przechodziliśmy od wsi do wsi (…). Całe bydło, wartościowe rzeczy, mienie i żywność zbieraliśmy, a budynki i inne mienie paliliśmy”.

Bohdan Wusenko, inny piewca „Ukrainy czystej [etnicznie] jak szklanka wody”, w tekście Ukrajińska Powstańcza Armija dije dla pisma „Do zbroji”, w lipcu 1943, w czasie największych ludobójstw na Polakach, pisał:

„Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”.

Komentarz zbyteczny…

Dmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur dla większości historyków, także i dla mnie, w świetle jego słów, które cytowałem, jest jednym z najważniejszych inicjatorów ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Współczesna Ukraina go honoruje. Przykłady?

Kilka lat od chwili powstania Ukrainy jako niezależnego państwa, 9 lipca 1995 roku, w jego rodzinnym Zbarażu, tak ważnym dla polskiej historii mieście, wzniesiono jego pomnik. Kolejny stanął w Równem przy ulicy Soborni 16.

Teraz cytat z ukraińskiej Wikipedii na temat Kłyma Sawura: „24 sierpnia 2018 w imieniu Rady Koordynacyjnej ds. upamiętnienia odznaczonych Kawalerów OUN i UPA we wsi Zołota Słoboda, rejon kozowski, obwód tarnopolski, złotym Krzyżem Zasługi Bojowej UPA I klasy (nr 026) i Złotym Krzyżem Zasługi UPA (nr 025) został odznaczony Dmytro Butor, bratanek Dmytra Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura”. (…)

(…) Czy fakt budowania wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu (o czym za chwilę), co ma łączyć Ukraińców w czasie wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości? Zewsząd słychać głosy, że „przecież Ukraińcy nie mają innych bohaterów niż walczący w UPA”! Spotykam się z głosami, że Ukrainie trzeba dać czas. Dodam od siebie, że ten czas trwa już ponad 30 lat, a doczesne szczątki pomordowanych ludobójczo Polaków wciąż nie są ekshumowane i pochowane z należytą czcią.

Jeden z moich dość bliskich znajomych zapytał mnie: o co ci w ogóle chodzi? Odpowiedziałem, że martwię się o przyszłość. Bo jeśli mit założycielski budowany na UPA, a więc i na tych, którzy mordowali Polaków na dawnych Kresach RP, wymierzony jest teraz wyłącznie przeciwko Rosji, to jak będzie wyglądała przyszłość po zakończeniu wojny z Rosją? Broń Boże nie myślę o nowoczesnej formie „riezania Lachów”, gdyby ktoś chciał się upomnieć o Zakierzoński Kraj, mimo że skrajni ukraińscy nacjonaliści o tym mówią. Myślę o tym, jak będzie wyglądało nastawienie Ukrainy po wojnie w kwestii polityki zagranicznej i historycznej.

Ukrainę należy wspierać, bowiem – jak najbrutalniej to nie zabrzmi – jest to bufor, który odgradza nas od Rosji. Ale podczas wojny zapominamy, że z Ukrainą Polska ma wiele interesów sprzecznych. Gdy mowa o forsowaniu swoich interesów, Ukraina jest bezwzględna. Nie ma najmniejszych sentymentów, aby godzić w naszą polską politykę wewnętrzną. (…)

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” znajduje się na s. 8-10 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” na s. 8-9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Mimo wakacji nie możemy nie słyszeć trzasku gałęzi, na której siedzimy / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 110/2023

Chłopcy Prigożyna być może lada chwila usłyszą wołanie z Brukseli, żeby ich wpuścić do Polski, bo tyle już wycierpieli, a oni natychmiast porzucą broń i zmienią się w obrońców wartości europejskich.

Krzysztof Skowroński

Wagnerowscy bandyci odpowiedzialni za zbrodnie wojenne, mordercy, złodzieje, jak spuszczone z łańcucha wściekłe psy, w nagrodę za nieudany pucz, może nawet po raz pierwszy w życiu opuścili Rosję. Wprawdzie o dzisiejszej łukaszenkowskiej Białorusi nie można powiedzieć, że nie jest częścią rosyjskiego imperium, ale dla sybirskich zeków to już Zachód, a Brześć, w którym wybrańcy Prigożyna mają się rozgościć, to brama. Wystarczy przekroczyć jedną granicę i nikt na świecie nie będzie ich rozliczał z gwałtów, zabójstw i rabunków.

Nie wiemy, do jakiego scenariusza są przygotowywani, ale znając diabelską przebiegłość KGB-owskiej gwardii, ich obecności na polskiej granicy nie można lekceważyć. Być może nawet nie zdążą przygotować się do działań, gdy usłyszą wołanie z Brukseli, żeby ich wpuścić do Polski, bo przecież chłopcy Prigożyna już tyle w życiu wycierpieli, a gdy na własne oczy zobaczą europejski raj, natychmiast porzucą broń i zmienią się w obrońców wartości europejskich.

Był przecież taki wspaniały projekt budowania wspólnoty od Władywostoku do Lizbony, świata bez wojny i granic, i przecież nie można odcinać z jabłonki niemieckiej myśli najpiękniej kwitnącej gałęzi. A oni na pewno pomogą.

Prigożynem będzie grał nie tylko jeden z licznych sobowtórów Putina, który nie jest jego sobowtórem, i jego wąsaty cień z Białorusi, ale i nasz rycerz wolności, pędzący po władzę na niewidzialnej brukselskiej szkapie. To groteskowe, ale i groźne. Obawiam się, że nawet jeśli najważniejszy dziennikarz w Polsce pokaże rachunek za zakup trotylu, to i tak nie jest w stanie zatrzymać wirowiska kłamstw niewolących umysły wschodzącej politycznej gwiazdy.

Wprawdzie jest sierpień, czas beztroskich urlopów spędzanych przez niektórych na płonących greckich wyspach, a przez młodzież warszawską na dziedzińcu byłego budynku Komitetu Centralnego, ale nie możemy nie słyszeć trzasku gałęzi, na której siedzimy. Niestety nie jest tak, że naszej względnej stabilizacji zagraża tylko wystrzeliwujący codziennie dziesiątki śmiercionośnych rakiet władca Kremla. On też stał się tylko wasalem potężniejszej od niego siły, przed którą kłania się, udając wielkiego wodza.

Nasze wakacje od zbiorowych nieszczęść chcą też zakłócić twórcy absurdalnych praw, próbujący zbudować idealnego obywatela przez osaczenie człowieka tysiącami przepisów i pozornych wyborów, przed którymi nawet w globalnej restauracji człowiek pada, odurzony przywilejem wolności, jaki daje mu sprzedawca, pytając: duże, średnie czy małe, i czy w zestawie, a może z herbatą, a może pan, a może pani?

A do tego doszlusowała jeszcze sztuczna inteligencja, która z całą pewnością będzie pisała lepsze artykuły wstępne niż ten, wymęczony przez człowieka, który, gdy Państwo będą czytać te słowa, spróbuje zapomnieć o świecie, wędrując po Bieszczadach. Ale o wszystkim zapomnieć się nie da.

W tym numerze „Kuriera WNET”, jak mogli się Państwo zorientować, patrząc na okładkę, nie zapominamy o Wołyniu, ale za to nie ma żadnego tekstu dotyczącego Powstania Warszawskiego. Może przynajmniej w części zrekompensujemy ten brak, polecając książkę, którą mam zaszczyt czytać z Panią Haliną Cieszkowską, uczestniczką Powstania.

Książka Zagłada Miasta, wydana przez Kartę, jest przejmującym zbiorem świadectw ludzi Powstania. Szczególnie istotna jest dyskusja między najważniejszymi politykami i dowódcami zarówno w kraju, jak i w Londynie, która poprzedziła ten zryw.

Ale nie tylko przeszłością zajmujemy się w tym „Kurierze”. Zachęcam do przeczytania wywiadu z prof. Zybertowiczem i naszego działu kulturalnego, który kwitnie jak jego redaktor Konrad Mędrzecki, od kiedy postanowił rzucić palenie.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Bohdan Urbankowski: Rzeźbię w tym, co trwałe. „Pomnik Rotmistrza Pileckiego” / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 109/2023

Symboliczny krzyż upamiętniający rtm. Witolda Pileckiego na Łączce na Powązkach w Warszawie | Fot. Wikipedia

Czego można zazdrościć Pileckiemu: cierpień w obozie, udziału w Powstaniu czy tortur, jakim był poddany, i śmierci? A może pośmiertnej sławy i szlachetności postawy? Kto mógł mu tego zazdrościć?

Sławomir Matusz

Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci

Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego

Wiersz Bohdana Urbankowskiego Pomnik Rotmistrza Pileckiego powstał w 1968 roku, dwadzieścia lat po śmierci bohatera.

O rotmistrzu Pileckim (1901–1948) nie pisano nigdzie, nie wolno go było wspominać. Jego sławę miał przyćmić Józef Cyrankiewicz – w czasie wojny działacz PPS WRN, żołnierz Gwardii Ludowej i Związku Walki Zbrojnej, wsławiony udziałem w akcji odbicia Jana Karskiego, więzień obozów KL Auschwitz i Mauthausen. Po wojnie Cyrankiewicz stał się jednym z czołowych działaczy komunistycznych i jako prezes Rady Ministrów odmówił ułaskawienia Witolda Pileckiego, zajmując jego miejsce w panteonie więźniów i bohaterów. W kwietniu 1968 roku Cyrankiewicz potępił strajki studenckie, a w grudniu 1970 roku zaakceptował rozkaz strzelania do robotników na wybrzeżu.

Wzmianka o Cyrankiewiczu jest potrzebna, by zrozumieć kontekst historyczny wiersza Urbankowskiego i okoliczności jego napisania, a także konsekwencje, jakie mógł ponieść jego autor. W tamtym czasie upomnieć się o Witolda Pileckiego to było jak plunąć w twarz Cyrankiewiczowi – jednemu z najważniejszych dygnitarzy komunistycznych, współwinnemu śmierci Rotmistrza.

Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte to okres upamiętniania monumentalnymi pomnikami „braterstwa broni” z Armią Czerwoną, stawiania pomników Karola Świerczewskiego, Józefa Dzierżyńskiego, Stalina, Lenina, ale także czas poetów służących nowej, obcej władzy, którzy układali takie wiersze:

ciężka gwiazda nad świerkiem;
i znów blask zorzy wielkiej.

Kraju mój, kraju barwny
pelargonii i malwy,

kraju węgla i stali…

(K.I. Gałczyński, Ojczyzna)

To nie był kraj Bohdana Urbankowskiego. Taka estetyka nie podobała się dwudziestopięcioletniemu wówczas poecie.

Zastanawia się, co w życiu Rotmistrza należałoby upamiętnić i jaki powinien on mieć pomnik:

Powinien stanąć konno – jakby na wezwanie
że „Ojczyzna w potrzebie”. W żelazie i w obłoku
prosto z krwawych jak zachody słońca
pól września.

W czasie kampanii wrześniowej rotmistrz Witold Pilecki był dowódcą szwadronu ułanów w 19 Dywizji Piechoty Armii Prusy, a później w 41 Dywizji Piechoty na przedmościu rumuńskim. Jego szwadron wsławił się zniszczeniem siedmiu niemieckich czołgów i dwóch samolotów. Rotmistrz mógłby mieć pomnik na koniu, ale taki pomnik nie upamiętniałby wszystkich jego zasług, byłby zbyt patetyczny i banalny. Poeta dochodzi do wniosku, że taki pomnik byłby nietrwały:

Lecz żelazo może spalić rdza. Obłok
rozwieje się jak pamięć.

Rozważa pomnik z brązu – postać:

– w bramie Oświęcimia
niech stanie jak wędrowiec:
przyszedł tu – bo chciał.
I nie po to by cierpieć i skonać
lecz by cierpieć i ratować życie.

Urbankowski wskazuje inny sens cierpienia, jego teleologiczny, szlachetny wymiar, wskazuje bohaterstwo Witolda Pileckiego, który znalazł się w Oświęcimiu, bo sam chciał i miał w tym cel, chciał ratować ludzi. Brąz jednak wydaje się podobny do ludzi. Z brązu odlewa się dzwony, które mają jak ludzie serca i czasem pękają:

– Tak, ale nawet brąz
pęka od nazbyt mocnych
uderzeń
serca
żylasty marmur rozsypuje się w proch
jakby był ludzkim ciałem.

Więc i marmur nie jest dobrym tworzywem, by upamiętnić bohatera. Poeta szuka innego tworzywa. I znajduje je. Jest ono niezwykłe:

Więc rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści
ludzi małych, w tchórzostwie
zwykłych zjadaczy chleba
i w niepamięci wszystkich, wszystkich nas
– za których przeszedł przez baraki Auschwitz
ogień Powstania i kamienny
głuchy od krzyku korytarz Mokotowa.

Najbardziej trwałym materiałem wydają się być ludzkie wady i ułomności, słabości charakteru i zwyczajna podłość, dziedziczone z pokolenia na pokolenie, od początków istnienia człowieka.

W strofie tej Urbankowski przywołuje najważniejsze momenty z życia Rotmistrza: dobrowolny pobyt w Auschwitz, udział w Powstaniu Warszawskim oraz okrutne śledztwo i więzienie na Mokotowie, na Rakowieckiej. Trzeba zapytać, o jaką zawiść chodzi, czyją? Czego można zazdrościć Pileckiemu: cierpień w obozie, udziału w Powstaniu czy tortur, jakim był poddany, i śmierci? A może pośmiertnej sławy i szlachetności postawy, uporu w dążeniu do celów, niezłomności? Kto mógł mu tego zazdrościć? Czy nie oficjalnie „najważniejszy więzień” KL Auschwitz, wyniesiony na szczyty władzy – Józef Cyrankiewicz?

Wiersz Urbankowskiego nie tylko upamiętnia Witolda Pileckiego, ale i demaskuje Józefa Cyrankiewicza. Przypomina, w jaki sposób zginął Pilecki, i udział w jego śmierci Cyrankiewicza – kiedyś współwięźnia w obozie. Wiersz, który ma upamiętnić, demaskuje podłość Cyrankiewicza, zbrodnię, której ofiarą padł Pilecki, i staje się oskarżeniem całego aparatu bezpieki, aparatu komunistycznego i partyjnego.

Bohdan Urbankowski, pisząc i kolportując w maszynopisie ten wiersz, wiedział, czym ryzykuje, jak niebezpieczni są ludzie, których oskarża, i co mogą mu zrobić. Że może trafić do tego samego więzienia na Mokotowie, na Rakowieckiej, a nawet do tej samej celi. Ale tak bywa w życiu. Dlatego kończy wiersz słowami:

Nie w brązie, nie w martwym marmurze,
rzeźbię w tym co żywe – jak życie.

A życie może być naznaczone heroizmem albo podłością: tchórzostwem, zawiścią, niskimi pobudkami, zbrodnią. Najczęściej jest to zwykłe życie, wypełnione codzienną krzątaniną, w której zaniedbujemy pamięć.

Artykuł jest fragmentem przygotowywanej do druku książki Sławomira Matusza Apollo i Marsjasz. Portrety Żołnierzy Wyklętych i stalinowski terror we współczesnej poezji, https://pomagam.pl/studiumprzedmiotu

Od Redakcji: Przytoczony w artykule wiersz Bohdana Urbankowskiego „Pomnik Rotmistrza Pileckiego” pierwotnie był rozpowszechniany w prasie podziemnej. W 2017 roku został umieszczony w wydanej  przez Ministerstwo Obrony Narodowej antologii wierszy o Żołnierzach Wyklętych „Płaszcz chwały”.

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci. Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego” znajduje się na s. 7 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci. Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego”, na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

 

Zamiast Nobla – zamilczenie. Śp. Bohdan Urbankowski / Magdalena Uchaniuk, Maryla Ścibor-Marchocka, Kurier WNET 109/2023

Bohdan Urbankowski | Fot. z archiwum pisarza

Bohdan nie miał pretensji, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Wielki Zamilczany

Redaktor Magdalena Uchaniuk i Maryla Ścibor-Marchocka – pisarka, poetka i publicystka – wspominają śp. Bohdana Urbankowskiego i jego fenomenalną twórczość literacką

Zmarł 15 czerwca. Miał 80 lat. Bardzo dobrze znałaś Bohdana Urbankowskiego i przyjaźniłaś się z nim. Powiedz najpierw, jakim był człowiekiem, jak go wspominasz?

Przede wszystkim to był człowiek kryształowo uczciwy, także niezwykle uczciwy intelektualnie, bo nie zawsze te rzeczy idą w parze. Wielki myśliciel, ale też człowiek, w którym nie było cienia goryczy. Przecież Bohdan był tępiony, tak można powiedzieć, skazany na niebyt – to była metoda komunistów, żeby artyści, którzy nie chcieli się podporządkować, nie zaistnieli, za to byli promowani tacy, którzy komunistom sprzyjali, na którymś nawet etapie życia.

Bohdan był z tych, którzy byli w ogóle nieznani, zamilczeni. Trochę był znany w Płocku, gdzie pracował w teatrze jako kierownik literacki, trochę w środowiskach opozycyjnych, zwłaszcza KPN-owskich. Był jednym z mózgów wielu, wielu różnych spraw, ale nigdy nie żądał, aby to było podpisane jego nazwiskiem. Mimo to nie miał w sobie nigdy goryczy.

Kiedy miałam czasem żal do świata i życia, że nie udaje mi się wejść na Parnas, na tę gałązkę, na którą bym chciała się wspiąć, to jechałam do Bohdana i nawet popatrzenie na niego było jak ożywczy prysznic. Bo przecież on doświadczył dużo więcej zapomnienia, a nigdy tego nie wypominał.

Przypomnijmy, że jego dziełem życia były Głosy. To jest rzecz związana z jego historią rodzinną. Bohdan urodził się dziewiętnastego maja w czterdziestym trzecim roku. Mając niecałe półtora roku, był jako dziecko w powstaniu i tam ostatni raz widział ojca.

Z matką dostał się do niewoli, mama z nim uciekła, poszukiwała ojca. W końcu znaleźli się na Śląsku, w Bytomiu, gdzie były trzy grupy: warszawiacy – przeważnie akowcy, lwowiacy i Ślązacy przedwojenni, którzy też walczyli o polskość, bo Bytom przed wojną był po tamtej stronie. I Bohdan wyrósł w tym środowisku, wśród różnych legend związanych z bohaterami drugiej wojny światowej.

Między innymi ci chłopcy opowiadali sobie gdzieś zasłyszane historie o Pileckim, aczkolwiek nie wiedzieli, że Pilecki już nie żyje, że zginął zamordowany w katowniach UB; natomiast wiedzieli, że to był ten, który poszedł do obozu dobrowolnie i potem uciekł. Tak sobie zastępowali ojców, bo ojciec Bohdana zginął w obozie koncentracyjnym.

I Bohdan całe życie praktycznie, od 25 roku życia pisał Głosy, bo wtedy odwiedził Buchenwald po raz pierwszy i wtedy zaczął pisać wiersze. Wiersze, które się wymykają jakiejkolwiek klasyfikacji, ponieważ to jest powieść napisana poezją, a każdy z wierszy to jest inna postać, to jest głos innej osoby. I wszystkie się przenikają.

Nie ma żadnego innego utworu literackiego – bo wszyscy znamy Borowskiego czy inne tego typu opowiadania – ale nie ma utworu, który by lepiej pokazał rzeczywistość obozów koncentracyjnych, który by pokazał ją tak mocno, można powiedzieć – aż do kości.

To jest fenomenalne dzieło i jakże ważne, zwłaszcza że całkowicie prawdziwe: wszystkie te opowieści są odtworzeniem albo realiów, albo legend obozowych. To jest sama prawda. Ale Głosy zostały przemilczane. Radio Wnet pomagało w ich wypromowaniu, niemniej jednak Głosy nie trafiły do lektur szkolnych, chociaż chyba powinny.

Druga rzecz, o której trzeba wspomnieć i która się ciągnęła całe jego życie, to była historia filozofii polskiej, bo Bohdan był też filozofem. Napisał i wydał w końcu, dzięki Michałowi Janiszewskiemu, pięciotomowe dzieło, w którym uwzględnił praktycznie wszystkich polskich filozofów.

Równocześnie Bohdan pracował nad powieściami. Ostatnia, jaką ukończył, to powieść o Stalinie. I pomimo kilkuset spektakli i książek, które napisał, Bohdan nie miał pretensji do losu, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Trzeba przypomnieć, że wśród wielu dzieł Bohdana Urbankowskiego ważne miejsce zajmują monografie, między innymi Adama Mickiewicza, Fiodora Dostojewskiego, Józefa Piłsudskiego, Karola Wojtyły, Zbigniewa Herberta.

Monografia Herberta urosła, że tak powiem, do olbrzymiej cegły. Pokazuje Herberta z bardzo ciekawej strony i broni go. Książka o Janie Pawle II jest bardziej pokazaniem filozofii Jana Pawła II. Znajdziemy też wśród jego twórczości mało znaną, ale ciekawą powieść autobiograficzną Fraktale, wartą znalezienia i przeczytania. Mamy historię Ja Szekspir, ja Bóg, w której opisuje zdradę. Bohaterem tej książki jest postać autentyczna, ubek, który inwigilował środowiska literackie.

Rzeczą może nie monumentalną, ale niesłychanie ważną dla zrozumienia wszystkiego, co się stało w Polsce po wojnie, naszej złamanej kultury, tego, co się wokół nas dzieje, trudności z odrodzeniem się, jest Czerwona msza, za którą nienawidziło go wielu.

„Czerwona msza” wzbudziła wściekłość, bo on w niej pokazał proces, w którym ci, którzy dali się złamać albo poszli na współpracę za okupacji sowieckiej, zostali wykreowani na największych polskich pisarzy, a z kolei tych, którzy na tą współpracę się nie zgodzili, wyeliminowano. Bohdan był niesłychanym znawcą również w tych sprawach.

Nie wiem, skąd on zdobywał tę wiedzę, bo przecież to były czasy, kiedy jeszcze nie było tak łatwo z internetem. Ale on wiedział, znał wszystkich tych zapomnianych lub wygumkowanych z powszechnej świadomości.

Co więcej, o czym mało kto dzisiaj pamięta i wie, ale jest twórcą ruchu Nowego Romantyzmu. Napisał książkę o romantyzmie, która wyszła niedawno, ale ruch Nowego Romantyzmu założył jako młody człowiek, przeciwko komunie, bo polski romantyzm był zawsze narodowowyzwoleńczy. W ramach tego nurtu podejmowali działania, które dzisiaj wyglądają jak jakiś kompletny kosmos. Otóż spotykali się poeci z narodów zniewolonych, i to np. Serbołużyczanie – nie wiem, czy kilkanaście osób jeszcze mówi tym językiem; też Czesi i Słowacy. Poeci właśnie z tych zniewolonych narodów, zupełnie, zdawałoby się, niszowi. I oni rozmawiali o swoich narodach. To była jakby kontynuacja myśli prometejskiej, którą kiedyś zapoczątkował Piłsudski. On w tym brał udział, był w tym po uszy.

W końcu jednak został w pewien sposób doceniony. Dwukrotnie otrzymał Medal Solidarności „Zasłużony w Walce o Niepodległość Polski i Praw Człowieka”, Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Wolności i Solidarności, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Jeszcze długo można by wymieniać. III RP nie zapomniała o jego zasługach.

I tak, i nie. Bohdan bardzo kochał Polskę i bardzo się o nią troszczył. Jeśli chodzi o odznaczenia, nazwijmy je kombatanckie, to przede wszystkim Urząd do spraw Kombatantów się bardzo pięknie wobec niego zachował. Ale to jest człowiek takiego formatu… Twierdzę, że zmarł właśnie największy spośród współczesnych Polaków, polskich pisarzy.

Te odznaczenia – oczywiście bardzo pięknie, że dostał je w III RP, bo należały mu się jak psu kość. Ale Bohdana nie ma w lekturach szkolnych, w naszej codzienności, nie został spopularyzowany… Kolosalne pieniądze szły na tłumaczenia najróżniejszych pisarzy na wszystkie możliwe języki. Na Bohdana nie wydano praktycznie złotówki. Został zmarnowany diament, mieliśmy diament pośród siebie, a nie mieliśmy czasu mu się przyjrzeć.

I może teraz jest szansa, żeby pomyśleć, że może jednak warto? Że już można nie bać się jego języka, bo Bohdan potrafił powiedzieć, co myśli. Nigdy nie było to raniące, a nieraz dowcipne. Nie każdy lubi dowcipy na swój temat. Ale warto sięgnąć po jego fenomenalną spuściznę i ją spopularyzować, sprawić, że Czerwona msza trafi na przykład do liceów. Przecież gdyby Historię i Teraźniejszość prof. Roszkowskiego i inne genialne podręczniki uzupełnić Czerwoną mszą

To jest nasz obowiązek. Myślę, że także Jan Kasprzyk będzie tego orędownikiem.

Jan Kasprzyk Bohdana cenił, był z nim zaprzyjaźniony i myślę, że to są ciężkie dni także dla niego. Zresztą tak jak i dla mnie, bo znaliśmy go od naszych szczenięcych lat. Tracimy i mistrza, i przyjaciela, i po prostu kogoś bardzo bliskiego, a cóż dopiero powiedzieć o żonie i córce… to jest dla nich bardzo trudny czas. Mam nadzieję, że otrzymają wsparcie od nas modlitwą i serdeczną myślą, bo tak trzeba.

Pamiętajmy o Bohdanie i próbujmy o nim mówić w różnych miejscach. Domagajmy się od bibliotek szkolnych, żeby sprowadziły jego książki. To można robić oddolnie.

Będziemy o tym mówić. Bardzo dziękuję za to wspomnienie.

Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, znajduje się na s. 6 i 7 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, na s. 6–7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

Mija 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi zaczęli mordować Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 109/2023

Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Krzysztof Skowroński

Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.

To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.

Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków

O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.

My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.

Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.

Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.

My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.

Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

W demokracji co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 108/2023

Polacy w kraju, zajęci swoimi sprawami, powinni trochę uważniej interesować się Polską na emigracji, choćby z tego względu, że od dwustu lat decyzje o losach Polski podejmowane są za granicą.

Piotr Witt

Upaństwowienie emigracji

Żeby nie sięgać daleko w przeszłość, decyzja o przywróceniu państwowości polskiej była podjęta w Wersalu (1919), decyzja o nowym rozbiorze Polski w Moskwie (sierpień 1939), legalny rząd polski ukonstytuowany w Paryżu istniał i działał w Londynie przez pięćdziesiąt jeden lat (1939–1990).

Dopiero w roku 1989, po raz pierwszy od dawna, wydało się nam, Polakom, że fundamentalne decyzje zapadły w kraju, w Gdańsku i w Magdalence, chociaż obecnie różnie się o tym mówi.

Skądinąd w interesie Polski leży patriotycznie nastrojona emigracja… Nasza osobliwa historia sprawiła, że

wolne słowo dwukrotnie przetrwało poza granicami kraju.

Nie tylko słowo. W dwudziestoleciu międzywojennym najciekawszym, najbardziej oryginalnym zjawiskiem w polskiej sztuce była paradoksalnie Szkoła Paryska, École de Paris, a wielki rzeźbiarz August Zamoyski też tworzył we Francji.

Pod rządami komunistycznymi w kraju kultura miała swoje fundamenty instytucjonalne. Istniały Domy Kultury, wychodziły tygodniki „Kultura”, „Nowa Kultura”, „Przegląd Kulturalny”. Niemniej swobodne wypowiedzi krajowi literaci publikowali za granicą

– w „Kulturze” paryskiej: Kisielewski, Herbert, Jarosław Abramow, Hłasko, Nowakowski… Nie mówiąc o pisarzach emigracyjnych: Józefie Mackiewiczu, Gombrowiczu, Hemarze… Kto pragnie poznać historię XX wieku, sięga po „Zeszyty Historyczne” wydawane w Maison Laffitte pod Paryżem.

Obecnie

emigracji we Francji grozi upaństwowienie.

Potrzeba opinii wyborców, aby szkodliwy proces powstrzymać. Wypożyczalnię książek polskich z ulicy Jean Goujon wyrzucono na śmietnik, od kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych 15 lat temu zamknęło Instytut Polski i nie otwiera go, mimo ponawianych obietnic. Księgarnia Polska, sprzedana obywatelce szwajcarskiej, prowadzi własną politykę kulturalną w duchu amerykańskiej ustawy 447. Wokół Domu Kombatanta kręcą się „Powiernicy”, którzy pragną go sprzedać. Najstarsza polska instytucja emigracyjna,

Bibliothèque Polonaise,

założona 200 lat temu, jeszcze nie jest sprzedana. Sprzedaż ma zostać sfinalizowana do końca roku, a może już do wakacji. Obszerny, XVII wieczny gmach Biblioteki – Bibliothèque Polonaise na Wyspie Świętego Ludwika nie jest z pewnością tyle wart, co Hotel Lambert (400 mln euro), ale 100 mln euro nie byłoby zapewne ceną wygórowaną. W każdym razie obiekt wart jest najwyższych odznaczeń. Ponieważ kawaler orderu Virtuti Militari, profesor Zaleski, liczy lat 96, wolno przypuszczać, że rządzi kto inny.

Główny doradca dyrektora nazywa się profesor Krzysztof Forycki. W oczach MSZ-u rodzina niezastąpiona. Po odwołaniu przez centralę ze stanowiska dyrektora stacji PAN Remigiusza Foryckiego-ojca zastąpiono go natychmiast przez Krzysztofa – syna. Francuzi przodują światu w spożyciu alkoholu, ale nawet oni uznali prof. F.-ojca za zbyt francuskiego jak na tutejsze standardy.

Prof. F.-syn, niepijący, dał się poznać zorganizowaniem kolokwium naukowego Holokaustu z udziałem Jana Zygmunta Grossa, Jana Grabowskiego, Anny Bikont, Barbary Engelking et tutti frutti. Znanych z tak zoologicznej antypolskości, że minister Czarnek zagroził im cofnięciem dotacji, jeżeli nie przestaną szkalować narodu, który ich utrzymuje. Prof. Forycki jako dyrektor stacji PAN-u przedstawił ich francuskiej publiczności jako nową polską szkołę historyczną. Po tej kompromitacji trzeba było więc Foryckiego-syna także odwołać z PAN-u. Czy jako zastępca dyrektora Bibliothèque Polonaise jego totumfacki i doradca działa w duchu założycieli – Niemcewicza, Mickiewicza, Zamoyskiego, czy raczej „tych z Jedwabnego”?… Oto jest pytanie.

Następna transakcja nieruchomościowa

może dotyczyć pałacu przy ulicy Legendre 20, w XVII dzielnicy Paryża. Zakupili go po II wojnie światowej żołnierze i oficerowie byłej Armii Polskiej na Zachodzie, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Samopomocy Byłych Kombatantów Polskich we Francji. Kombatanci wymarli od lat, ale stworzone przez nich w Anglii placówki działają nadal w swoich siedzibach, z wielkim pożytkiem dla Polaków, i współpracują z placówkami w kraju w określonych, racjonalnie uzasadnionych ramach. Instytut Sikorskiego i jego archiwa są niezastąpionym źródłem dla historyków piszących na nowo historię Polski, zafałszowaną w kraju pod okupacją sowiecką.

Z dokumentów opublikowanych przez Instytut dowiedziałem się na przykład, że mój ojciec był szefem kancelarii obu Naczelnych Wodzów od 1942 roku aż do rozwiązania Armii Polskiej.

We Francji sytuacja jest inna. Rząd przedwrześniowy w najlepszej intencji i wierze prowadził energiczną propagandę polskiej kultury. Bez niej, bez jego wysiłku ani polscy artyści nie otrzymaliby dwóch trzecich złotych medali przyznanych na paryskiej Arts Décoratifs w 1925 roku, ani Harnasie Szymanowskiego nie byłyby tańczone w Operze Paryskiej, ani prace generała Władysława Sikorskiego nie byłyby wydawane w Paryżu, w języku francuskim, ani prace historyczne Władysława Konopczyńskiego, ani polskie roczniki statystyczne, ani…

Za II Rzeczypospolitej propaganda państwowa

działała z wielkim rozmachem i pożytkiem. Katastrofa przyszła po wojnie wraz ze zmianą charakteru państwa. W przeciwieństwie do Anglii, gdzie placówki założone po wojnie były niezależne od administracji krajowej, paryski Instytut Kulturalny Polski i Librairie Polonaise przy bulwarze Saint Germain po 1945 roku zostały przekazane PRL-owi wraz z Bankiem Polskim, ich nominalnym właścicielem. Starania PRL-u o zawładnięcie Bibliothèque Polonaise szczęśliwie spełzły na niczym. Biblioteka, założona w 1838 roku, pozostała własnością Towarzystwa Historyczno-Literackiego, natomiast Instytut Polski, Instytut Kultury przy Sorbonie, stację Polskiej Akademii Nauk na Lauriston i szkołę polską na Lamandé przekształcono w placówki propagandowe PRL-u. Skupiały pracowników podległych służbom specjalnym, jeśli wierzyć Stanisławowi Kani. Członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za te służby wyznał w swoich pamiętnikach: „każdy, kto otarł się o zagranicę, musiał być naszym człowiekiem”. I tak Instytutem Kultury przy Sorbonie kierował jeden z tych ludzi – Bronisław Geremek.

Trzeba było wszakże czekać do okresu „odnowy postkomunistycznej”, aby ujrzeć całkowitą likwidację Instytutu Polskiego przy ulicy Jeana Goujon. 15 lat – to kawał życia. Zdumiewa szybkość, z jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych działa w interesie zakupu dwustuletniej Bibliothèque Polonaise o wartości 100 milionów, nie licząc bezcennych zbiorów Wielkiej Emigracji i późniejszych, a także

skandaliczna opieszałość, gdy chodzi o propagandę kultury polskiej za granicą.

Kolej teraz na pałac kombatantów. Skomplikowana sprawa, poczynając od tytułu własności. Prawo francuskie po wojnie zabraniało cudzoziemcom nabywania nieruchomości we Francji. Żołnierze musieli utworzyć fikcyjną spółkę francuską, aby na jej imię gmach zakupić. Podpisano dwie umowy notarialne: pierwszą – podpisał słup ze sprzedawcą, drugą – słup z żołnierzami, ujawniającą tożsamość rzeczywistego właściciela. Po śmierci kombatantów w ich prawa mieli wejść, zgodnie ze statutem, wybrani „Powiernicy”. Od tamtych czasów minęło prawie osiemdziesiąt lat, pomarli byli właściciele, pomarli kombatanci i notariusze. Krzepko trzymają się tylko powiernicy, czy raczej

powiernicy powierników.

Powiernicy są, chociaż nikt ich nie wybierał – grupa nieśmiertelnych, żywo zainteresowana sprzedażą obiektu wartości 30 mln euro. Nikt nie wie, komu dostaną się pieniądze ze sprzedaży, ale powiernicy, sądząc po ich zaangażowaniu, chyba wiedzą.

Inna grupa – ukonstytuowana ad hoc, do której należę, założyła sprzeciw i pragnie zachować pałac dla potrzeb polskiej emigracji.

Przy ulicy Legendre odbywają się zajęcia polskiej szkoły, występy chóru polskiego, spotkania towarzyskie, wieczory autorskie, bale okolicznościowe, są też rodziny i potomkowie byłych kombatantów. Utrzymanie pałacu nie nastręcza trudności materialnych dzięki wynajmowi części pomieszczeń.

W demokracji rządy się zmieniają. Co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać, tak jak poprzedni rząd usiłował sprzedać Instytut Polski.

Upaństwowienie kultury jest w ogóle zabiegiem niebezpiecznym. Marc Fumaroli, akademik i profesor College de France w głośnej książce Państwo kultury opisał szkody wyrządzone Francji i jej artystom przez ministra mającego ambicje kierownicze. André Malraux nie był przecież ministrem najgorszym, ale płótna Chagalla, którym oszpecił plafon Opery Paryskiej, do dzisiaj nikt nie śmie zdjąć.

Jedną z ofiar awangardzisty Bouleza, administrującego wówczas kulturą francuską (jako dyrektor IRCAM-u), był słynny kompozytor Michel Legrand, który uciekł przed prześladowaniem do Ameryki. – Kiedy w rozmowie z nim w Kalamazoo pod Chicago zwróciłem uwagę na amerykański charakter jego koncertu fortepianowego, laureat trzech Oscarów odparł: – Bo ja jestem Amerykaninem!

Artykuł pt. „Upaństwowienie emigracji” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 109/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Upaństwowienie emigracji” na s. 4–5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

„Wolę być inwalidą intencji, Sokratesem” / O Cyprianie Kamilu Norwidzie rozmawiają Konrad Mędrzecki i prof. Karol Samsel

Cyprian Kamil Norwid, płaskorzeźba na Wawelu Fot. A. Barabasz, CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Usiłować pojąć Norwida w całości, poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd.

Konrad Mędrzecki, Karol Samsel

Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny

Z profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, norwidologiem Karolem Samselem rozmawia Konrad Mędrzecki

Dwudziestego trzeciego maja minęła 140 rocznica śmierci Cypriana Kamila Norwida. Jest Pan autorem rozprawy doktorskiej Epika Cypriana Norwida a epika Josepha Conrada w perspektywie modernizmu oraz zbioru esejów Inwalida intencji. Studia o Norwidzie.

W ostatnim roku pojawiła się również bardzo istotna dla mnie książka, zawierająca moje eseje w zakresie badań nad Norwidem pt. Norwid. Formy odczytywania. Wiele z myśli tam zawartych niejako dojrzewało we mnie przez całe życie.

Proponuję na początek, żebyśmy rozszyfrowali ten fascynujący i frapujący tytuł: Inwalida intencji.

To jest tytuł, który wywoływał ogromne kontrowersje również w gronie norwidologów, co jest na swój sposób zdumiewające, jako że są to słowa samego Cypriana Norwida. Tak zareagować miał w eseju Jasność i ciemność, odpowiadając na pierwsze – uczciwie – w swoim życiu zarzuty, na krytykę swoich tekstów. Te zarzuty przyszły z najmniej spodziewanej strony, mianowicie od Zygmunta Krasińskiego i Augusta Cieszkowskiego, których do tej pory uznawał za przyjaciół i sympatyków swojej twórczości. To działo się w roku 1850. Usłyszawszy, że Krasiński i Cieszkowski jego eseju Jasność i ciemność nie akceptują ze względu przede wszystkim na hermetyczność treści, Norwid odpowiedział krótko:

„Wolę być inwalidą intencji niż czystym, jasnym mówcą, zwracającym się wprost do publiczności. Wolę być Sokratesem”. Chodziło mu oczywiście o finał losów Sokratesa, oskarżenie go przez Ateny o zdradę stanu.

W tym równaniu miejsce Sokratesa zajmuje Norwid, a miejsce ateńskich oskarżycieli Sokratesa – Krasiński i Cieszkowski. Tak więc Norwid woli to inwalidztwo intencji jako drogę ku prawdzie niż zwykłą romantyczną, można powiedzieć postromantyczną drogę wieszcza, rapsoda, którą podążali, którą praktykowali jego romantyczni poprzednicy – wielkoludy, jak to określił w wierszu Klaskaniem mając obrzękłe prawice.

Norwid jest bardzo trudny. Miałem przyjemność słuchać Pańskich rozmów na temat Norwida. Pan też, wybitny norwidolog, przyznał się, że docierał do Norwida bardzo długo. Wiele osób ma z tym problem.

To jest bardzo rzadka sytuacja. Fortepian Chopina, oczywiście Bema pamięci żałobny rapsod… Istotna jest forma podawcza, istotna jest ekspresja, czasami zapożyczona: Wanda Warska wykonuje wiersz W Weronie, a my za nią, można powiedzieć, ten wiersz przyjmujemy. Ale Norwid w ogromnym obszarze swojej codziennej liryki, którą uprawiał na co dzień, jest dla nas niedostępny.

No właśnie, jest trudny. Czasami spędzam dużo czasu nad Norwidem i się głowię, ale on był też przecież krytykowany i nierozumiany przez takich ludzi jak Słowacki, Mickiewicz, prawda? Oni go jakby nie przyjmowali.

No właśnie, a przecież to on, Cyprian Norwid, walczył o miejsce Słowackiego w polskiej kulturze, w 1860 roku wygłaszając w Czytelni Polskiej w Paryżu wykłady poświęcone Słowackiemu, pięć wykładów, w których wychodząc od Byrona, dokonywał bardzo skrupulatnych egzegez utworów takich jak Król Duch, Anhelli, Beniowski.

Wiemy również o pisemnym dodatku o Balladynie, o rozbiorze Balladyny, który był również dla Norwida niezwykle istotnym przykładem interpretacji Słowackiego. Antoni Małecki, kiedy wydał pisma pośmiertne Słowackiego w 1866 roku, osiągnięcia Norwida w tym zakresie zignorował, to znaczy uznał jego interpretację Słowackiego, sprzed sześciu lat raptem, za przejaw szarlatanerii.

A jeśli chodzi o Mickiewicza: Norwid, zdaje się, bardzo źle oceniał jego przyjaźń z Towiańskim i całą tę sektę.

Mickiewicz zyskał w planie literatury poczesne miejsce w twórczości Norwida, między innymi w Czarnych kwiatach. Jeden z epizodów Czarnych kwiatów jest poświęcony ostatniej wizycie poety u Mickiewicza. Oczywiście mamy oddzielny wiersz w poemacie SalemDo A.M., czyli do Adama Mickiewicza, z sąsiadującym wierszem Do A.T. – Andrzeja Towiańskiego. Stosunek Norwida do Towiańskiego jest w przeważającej mierze negatywny, zwłaszcza im bliżej roku 1848. Jednakże w okresie, kiedy Norwid wrócił do Paryża, miał już dystans do Koła Sprawy Bożej, znalazł się poza epicentrum rozgrywanych interesów Towiańskiego, jego dosyć klaustrofobicznej przecież roli w sytuacji Mickiewicza; kiedy Norwid był już poza Wiosną Ludów, czyli w latach 50. – jego stosunek do Andrzeja Towiańskiego uległ znacznemu złagodzeniu, a charakter przewodnictwa i misji Towiańskiego zaczął postrzegać jako filozoficzne, tak to bezpiecznie ujmę.

Pamiętam opinie, że Norwid jest wyjątkiem wśród polskich poetów romantycznych, że był bardziej filozofem, myślicielem niż poetą.

Zgadza się, aczkolwiek trzeba podkreślić, że inaczej niż romantycy, Norwid wyrażał sprzeciw wobec filozofii jenajskiej, czyli filozofii Schlegla, Schellinga, która ugruntowała romantyków. Norwid mówił o całkowitej ciemności czy niezrozumiałości filozofii jenajczyków.

Oczywiście jest filozofem, ale tak jak w poezji, tak i w filozofii pozostaje na swojej odrębnej drodze.

I dobrze, bo wbrew pozorom, gdyby sprzyjał filozofii w sposób tak wyrazisty, jak wielcy romantycy, np. Krasiński, byłby po prostu historiozofem, tak jak Krasiński w Przedświcie czy Mickiewicz w Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego. Norwid poszedł własną drogą, co oznaczało raczej filozofowanie niż uprawianie wielkich systemowych filozofii, takich jak heglowska.

Często wydaje mi się, że Norwid łamie kanony literackie, kiedy zależy mu na wypowiedzeniu pewnych treści.

Tak, ale to oczywiście nie znaczy, że gwałci tradycję literacką czy ma do historii literatury stosunek rewolucyjny.

Norwidowi absolutnie nie chodzi o to, aby w jakiejkolwiek mierze dokonywać rewolucji w wymiarze idei czy w wymiarze społecznym, broń Boże. Norwidowi idzie o to, by ustrzec się przed przekleństwem systemowości, która charakteryzuje dotychczasowe historie literatury. Ale nigdy nie znajdziemy u niego regularnej krytyki literackiej.

Do końca życia fascynować go będzie chociażby jego przyjaciel Tomasz August Olizarowski, autor Bruna, Zaweruchy – pisarz ukraiński, jak ochrzcił go Michał Grabowski. Olizarowskiego Norwid spotka w ostatnich latach swojego życia i będzie on kompanem jego ostatnich dni w domu Świętego Kazimierza w Ivry. Tam spotkają się twarzą w twarz, spędzą wiele długich wieczorów na wspólnych rozmowach.

Co by Pan polecił, żeby wejść w Norwida głębiej i nie zderzyć się ze ścianą? Fortepian Chopina czy W Weronie – to wiadomo, ale kolejny krok – może Listy do Marii Trembickiej?

Oczywiście listy. Listy młodzieńcze, zwłaszcza do Marii Trembickiej, następnie listy do Joanny Kuczyńskiej – do muz, a jednocześnie w pewnym sensie kochanek Norwida, kochanek w znaczeniu tych, którym Norwid powierza wszystkie swoje intelektualne i nie tylko intelektualne zapatrywania. Te listy są wielką szkołą formacyjną światopoglądu Norwida. Przygotowując dla Państwowego Instytutu Wydawniczego w Roku Norwidowskim Pisma wybrane poety, cały V tom zbudowaliśmy właśnie z tego rodzaju formacyjnych, kształtujących światopogląd Norwida listów. To jest sto pięćdziesiąt korespondencji, skrzętnie przeze mnie i prof. Wiesława Rzońcę wybranych. One rzeczywiście dają obraz intymnej etyki autora Vademecum, intymnej i nieosłoniętej już żadnym wymiarem poetyckiej fikcji.

Z pewnością musimy porzucić nasze szkolne ambicje w stosunku do Norwida. Mam na myśli to, że usiłować pojąć Norwida w całości, że poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu epifanii literackich, jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd. W tym wymiarze Norwid nie jest nawet artystą postromantycznym.

Norwid domaga się oddzielnej uwagi i raczej uwagi bezwzględnie związanej z dyskrecją, subtelnością, realizmem nowo rodzącej się epoki, która rewolucjonizuje nie tylko obraz podmiotu lirycznego, ale i przedmiotu opisu. Nie bez powodu mój promotor, prof. Wiesław Rzońca, tak wiele swoich wysiłków w trakcie pracy naukowej poświęcił zbliżaniu Norwida do francuskiego parnasizmu. Ten związek Norwida z parnasizmem sugeruje ogromną dozę jego skupienia na poetyckim szczególe.

Przede wszystkim na czymś, co można by nazwać heroizmem obojętności, niechęcią do darcia kulis, niechęcią do wywoływania skandalu. A więc nie wielkie słowa, nie poszukiwanie wielkich historiozofii, ale coś z pogranicza, coś ze środka, coś, co będzie detalem, szczegółem świata przedstawionego, co urośnie do rangi symbolu, ale nigdy nic, co jest z góry symboliczne lub symbolizowane, tak jak u romantyków, tylko coś dyskretnego, subtelnego, delikatnego.

W tym duchu należałoby przeczytać Vademecum – cykl poetycki, którego Norwid oczywiście za życia nie wydał, a który został wydany najpóźniej, bo dopiero ocalony cudem przez Wacława Borowego z obozu jenieckiego w Pruszkowie w 1945 roku, po zbombardowaniu mieszkania Zenona Miriama Przesmyckiego. Vademecum dopiero wówczas, pod koniec drugiej wojny światowej mogło zaistnieć w umysłach czytelników. Oczywiście te wiersze istniały wcześniej, natomiast samo Vademecum jako format, jako coś, co Norwid we wstępie do tego cyklu nazwał „skrętem koniecznym w poezji polskiej” – nie istniało. I format tego tekstu – centonu, czyli cyklu składającego się ze stu wierszy, nasuwa nam najszlachetniejsze wówczas, obecne m.in. we Francji tendencje – przypomnę, że Kwiaty zła Charlesa Boudelaire’a również składały się ze stu wierszy. Nie bez powodu Juliusz Wiktor Gomulicki sugerował tak wydatnie związek Vademecum z Kwiatami zła.

Jak mówili badacze, w Vademecum Norwid proponuje wizję wędrówki przez piekło współczesności. I w tym sensie dochodzi do istotnego nawiązania Vademecum do Boskiej komedii. Kwiaty zła Baudelaire’a to też wędrówka przez piekło współczesności, bez może tak intensywnego ewangelicznego odesłania jak u Norwida, ale ten sam trop – poszukiwanie piekła, patologii, nowoczesności – znajdujemy i u Baudelaire’a, i u Norwida.

Mnie się wydaje, że poszukiwanie w ten sposób podejmowane, czyli czytanie Vademecum bez ambicji, bez jakiegoś rodzaju erotycznych roztrząsań, a przede wszystkim nie w kodzie postromantycznym, nie za Mickiewiczem i Słowackim, ale jako poezji nowej epoki, poezji reformującej, która miała dokonać „skrętu koniecznego w literaturze”, to jest chyba nasze zobowiązanie względem Norwida 200 lat po jego narodzinach i w obliczu 140 rocznicy śmierci poety.

Wprowadzę jeszcze jeden wątek – fascynacji Jana Pawła II Norwidem. On bardzo często cytował Norwida i wracał do niego. I on też sprawił, że wiele osób do Norwida sięgnęło.

Jan Paweł II odegrał ogromną rolę w promowaniu Norwida. Myślę, że potrzebna jest wrażliwość badacza, by dowiedzieć się, w jaki sposób recepcja Jana Pawła II wpłynęła na recepcję Norwida w Polsce. W jaki sposób Jan Paweł II – Karol Wojtyła jeszcze – ugruntował popularność Norwida w polskich kręgach odbioru.

Dość powiedzieć, że tu nie tylko chodzi o interteksty, o nawiązania, cytaty, aluzje, ale o wymiar aktywnej kontynuacji norwidowskiego etosu, etosu pracy w twórczości Norwida. Żeby przekonać się o tym , jak istotne, jak aktywne to są kontynuacje, można by odnieść się chociażby do poematu Karola Wojtyły Kamieniołom. Bardzo ten poemat cenię. Wydaje mi się niezwykle, po dziś dzień, ożywczym tekstem Wojtyły i warto by Kamieniołom zderzyć z Promethidionem, żeby się przekonać, jak diametralnie różne są wyznania wiary w pracę, w Ewangelię pracy i jak bardzo Kamieniołom, czerpiąc z Norwida, wyrasta zarazem z osobistych przeżyć Wojtyły pracy w kopalniach Solvayu.

Panie Profesorze, bardzo dziękuję za rozmowę. Kłaniam się.

Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” znajduje się na s. 38–39 czerwcowego Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” na s. 38–39 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Dr Błażewicz: 500 tajnych współpracowników bezpieki inwigilowało wiernych w czasie I pielgrzymki Jana Pawła II do Polski

Jan Paweł II

W 44 rocznicę pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski dr Paweł Błażewicz z Instytutu Pamięci Narodowej rozmawiał w Poranku Wnet o przebiegu i konsekwencjach wizyty papieża w Polsce.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Gość Poranka Wnet zwrócił uwagę na to, że obchody Milenium Polski oraz pielgrzymka papieża w Meksyku miały ogromny wpływ na znaczenie wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1979 roku, która była początkiem tworzenia Solidarności.

Zobacz także:

„Kronika Paryska” Piotra Witta: Polska coraz wyraźniej rysuje się jako przywódca krajów Europy Wschodniej