Syreni Śpiew, cz. Pierwsza

Opowieść o niewidzialnych gwiazdach oraz o króliku, który został lampartem.

Samochód potrafi być wolniejszy niż koń. Studio Syrenka podróżuje rzemiennym dyszlem między dwoma miastami historycznie związanymi z wybitnymi postaciami w historii polskiej astronomii, między kopernikańskim Toruniem a Gdańskiem Jana Heweliusza. Syrena FSO, samochód o nieprzeciętnych możliwościach łamania praw fizyki i ergonomii oraz Józef Skowroński i Jakub Mądry prezentują pierwszy epizod o narracji co najmniej krótkiej opowiastki, zawieszonej między Toruniem a Gniewem, w historycznej krainie Kujaw i Pomorza. Audycja ”Studio Syrenka- od Kopernika do Heweliusza” to program, którego słuchać można codziennie od 13 do 15.

PIWNICE 

Audycja z Piwnic do odsłuchania Tutaj

« Czy można obserwować gwiazdy w piwnicach ? ». To pozornie absurdalne pytanie zadaliśmy przechodniom w Toruniu w kontekście znajdującego się Piwnicach pod miastem Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. Ankietowani mieszkańcy brnęli w wytłumaczenia pomysłowe, acz równie absurdalne jak pytanie. Usłyszeliśmy o « dziurze w stropie », o tym, ze « jak ktoś umie to czemu nie », ale wiedza o samym ośrodku pozostawała na poziomie oscylującym wokół zera absolutnego. Jakież zdziwienie rozlało się po kabinie naszej kruczoczarnej syrenki FSO w wersji pickup, gdy nagle spośród buraków i niewiedzy wyłoniła się olbrzymia konstrukcja przypominająca antena nadawcza. Była to jednak antena wyjątkowa, bo największy radioteleskop w Polsce.

Zajechawszy na miejsce, zostaliśmy przyjęci ciepłem porównywalnym z tym gwiazdowym. Doktor Marcin Gawroński z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika to człowiek, który od lat wpatruje się w odległe światy i nasłuchuje wszystkiego tego, czego zwykli « zjadacze chleba » nie zauważają, ponieważ przestrzeń kosmiczna pełna jest sygnałów, które należy umieć czytać jak osobny alfabet. Doktor Gawroński ugościł nas, kosmicznych analfabetów kawa, oprowadził po miniaturowym Układzie Słonecznym, który daje pojęcie o ogromie Wszechświata, gdyż Pluton, wyklęta planeta ulokowana jest daleko w polu, podczas gdy Ziemia jest od Słońca o zaledwie kilka kroków. Arboretum, chodniczki z powyginanymi płytami porośniętymi trawą, szkielety starych, nieużywanych od dłuższego czasu radioteleskopów, dom z mozaikami przedstawiającymi symbole astralne, największy w Polsce teleskop optyczny przypominający drewniana łódź podwodna, przywodzi na myśl cmentarzysko świadectw żywej historii rozwoju polskiej astronomii.

W trakcie rozmowy dowiedzieliśmy się o pracy w Instytucie, serwerowni, w której oprócz dziewięciu regularnych pracowników mieszka też pracownik widmo, quasi sztuczna inteligencja, która według doktora Gawrońskiego pozwala nam mieć nadzieje na to, że polska radioastronomia stoi o krok przed konkurencja, a nie pozostaje o lata świetlne za nią, mimo iż największy radioteleskop pozostaje raczej «średniakiem » w skali światowej. Uniwersytecki ośrodek badawczy osiąga jednak niemałe sukcesy, szczególnie w zakresie badanych przez Doktora Gawrońskiego zagadkowych fal FRB, które do tej pory były uważane za zakłócenia pochodzenia cywilizacyjnego bądź manifestacje istnienia cywilizacji pozaziemskiej, a okazują się prawdopodobnie związane z błyskami promieniowania radiowego, w które zamieszane mogą być skondensowane Pulsary i Magnetary, które to produkują niesamowicie wielka energie rozchodząca się na cały Wszechświat, same jednak pozostając teoretycznie nieopisywalne, a samym odkryciem zainteresowały się najważniejsze redakcje prasy naukowej na świecie. Doktor przytoczył tezę, iż to, co Dante opisywał jako Piekło pozostaje jedynie dziecinna igraszka wobec tego, co w gwiazdach zachodzi. Później rozmawialiśmy również ze studentką radioastronomii z Torunia, Aleksandra Krauze, która świeżo po obronie licencjatu przebywała jeszcze w ośrodku, prezentując pomysły, pasje do Gwiazd i plany na przyszłą prace, ponieważ studenci pozostają największą wartością, ale i największa niewiadoma co do możliwości trwania « najprzedniejszej z nauk », cytując słowa Mikołaja Kopernika. Dołączyła do naszego studio również Doktor habilitowana optyki Agnieszka Słowikowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Rozmawialiśmy o współpracy z European Space Agency, PR-owych projektach firmy SpaceX, zaśmiecaniu niskich orbit Ziemi setkami satelitów, potencjalnych wojnach kosmicznych między największymi graczami na rynku, a także przyszłym rozwoju obserwatoriów ulokowanych poza naszą planetą.

Rozmowa pełna była pasjonujących zwrotów, nadawaliśmy z naszymi gośćmi na podobnych falach, nie tylko FRB. Odmalowywany na kolor kości słoniowej radioteleskop T4 porzucaliśmy z lekkim niedosytem, ale i wiedząc, ze Syrenka głodna jest drogi, poklepaliśmy samochód w klapę i ruszyliśmy.

TORUŃ

Pierwsza audycja z Torunia do Odsłuchania Tutaj 

Druga Audycja z Torunia do odsłuchania Tutaj

Dzień drugi aktywnej podróży zaprowadził nas w samo serce Torunia. Tam, w kontekście już dużo innym, ponieważ we wnętrzu restauracji « Mistrz i Małgorzata » ulokowanej w samym centrum miasta, a inspirowanej fabułą mistrzowskiej prozy Michaiła Bułhakowa, rozmawialiśmy z wieloma gośćmi, pochodzącymi z przeróżnych środowisk, wszyscy jednak będący ważnymi cegiełkami tej gotycko oprawionej konstrukcji dwieście tysięcznego miasta. Zaczęliśmy z witrażysta, który dzień wcześniej  oprowadził nas po swojej piwnicznej wystawie witraży, w której znaleźć można antytezę studni, starodawny komin, bo witraż skłania do zajrzenia w głąb siebie, przy jednoczesnej uniesieniu myśli. Byliśmy także pracowni, pełnej prac, modeli samolotów, rysunków i przymiarek, a ulokowanej na planie średniowiecznych mieszkań. Człowiek ten pracujący obecnie nad przeobrażeniem wspaniałego malarstwa hiszpańskiego mistrza z Toledo greckiego pochodzenia czyli El Greco, jest witrażysta od lat i nazywa się Sławomir Intek. W pierwszej izbie jego pracowni i sklepu wyczuwalny jest zapach szkła, ołowiu, z którego produkowane są sztabki, które tworzą konstrukcje witrażu, druga prowadzi do trzeciej, w której stara szafa rozpyla zapach drewna, a lekki zaduch ściśnięty pod belkami poprzecznymi w oryginalnych kolorach odkrytych przy pracach konserwatorów u sufitu zagęszcza atmosferę zadumy nad światłem. U nas pan Sławomir pojawił się z jedna ze swoich praktykantek Agata Rożyńska (łącznie pan Intek zatrudnia kilku praktykantów), studentka ASP w Toruniu. Rozmawialiśmy o głębi malarskiej i jej odzwierciedleniu w sztuce witrażu, o pieczołowitości potrzebnej do wykonywania tego zawodu rzemieślnika-artysty, a także o powrocie dawnej mody na witraż, również ten świecki. Następnie Pan Intek powrócił do swojego studio ulokowanego naprzeciw « Mistrza i Małgorzaty », a do nas dołączył Piotr Gajewski z Biura Turystyki i Eventów Copernicana, który opowiada o powstawaniu mostów, o turystyce, o klasykach i nieznanych aspektach miasta, historii miejskich rzeźb rozrzuconych jak okruchy rzeźbiarstwa po całym mieście, a także o historii zespołu miejskiego wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1997 roku i płynących z tego faktu korzyściach. Pan Gajewski zarzucił swoje sieci i to również dzięki niemu odkryliśmy następnych gości, bo jak szybko się okazało, w Toruniu każdy zna każdego, a co najważniejsze, potrafi z tym homeryjskim nikim i każdy żyć w zgodzie. Tego samego dnia przed przybyciem do restauracji « Mistrz i Małgorzata » wstąpiliśmy na krótka rozmowę z Doktor Aleksandrą Kleśta- Nawrocką z Muzeum Toruńskiego Piernika podlegającego Okręgowemu Muzeum w Toruniu, przy ulicy Strumykowej. Rozmawialiśmy o tajnych recepturach, śliwkach, niesmacznych podróbkach komercyjnych oraz o frazeologicznej obecności piernika w naszym języku. Zwiedziliśmy muzeum, a opuściliśmy je z pełnymi rekami, ponieważ otrzymaliśmy wielka torbę pierników, których ani my, ani nasze zgrabne auto nie zdążyło pochłonąć przez najbliższe doby. Odwiedziła nas również w « Mistrzu i Małgorzacie » pani Katarzyna Gucaitis z Fundacji Światło, pozwalając porozmawiać o wybudzaniu człowieka ze śpiączki i pięknie pracy każdego, kto decyduje się poświęcić siebie i przebudza tych, którym los odbiera czynne funkcjonowanie. Ostatnim segmentem naszego programu był szeroko pojęty rzut ucha na miasto ; ponieważ rozmawialiśmy o sprawach zajmujących Ks. Wojciecha Kiedrowicza, proboszcza parafii Św. Jakuba w Toruniu, w którym prowadzone są od lat prace renowacyjne i konserwacyjne. W tym wypadku nieoceniona była ekspertyza prawdziwej legendy, człowieka, który w sieć osób przez nas napotkanych wpisał się prawie równie silnie jak jakiś budynek, a Pan Intek w swojej pracowni dzień później wspominał, że człowiek ów podejmował niełatwe, acz odważne decyzje jako miejski konserwator przez około dekadę w mieście. Pan Zbigniew Nawrocki przybył na sama końcówkę programu, podryfowaliśmy wiec w szybkie wytłumaczenie, czym jest konserwacja zabytków, a także jak w tym zakresie miasto wyróżnia się na tle reszty kraju, szczególnie za sprawa ceglanego gotyku. Ceglany gotyk był jednak względnie ambiwalentny, Pan Zbigniew podkreślał w dalszej części naszych nieoficjalnych już rozmów, ze Toruń to nie tylko Gotyk ! Od Pana Intka dowiedzieliśmy się wcześniej, że Toruń to nie tylko Miasto ! Za fasada skojarzeń kryla się tam wiec, niczym w pulsarze, energia skondensowana, którą trudno opisać, polegająca głównie na niesamowitej gościnności i życzliwości mieszkańców miasta. Pan Zbigniew mówił, że Mikołaj Kopernik urodził się przy ulicy… Mikołaja Kopernika, pewności co do właściwego adresu jednak nie ma. Tabliczki zaś są rożne, w różnych okresach, w zależności od epoki i dyskursu. Pan Nawrocki przywoływał dla nas wspomnienia z podróży do Paryża wiele lat wstecz, te z pierwszych projektów, a sprowokowany pytaniem o kształt współczesnej architektury, nie omieszkał skrytykować nawet myślenia niektórych prekursorów modernizmu jak Austriak Adolf Loos. Krytyka to rzecz, która pozwala trwać. Ktoś kiedyś był krytyczny wobec Krzyżaków, i tak udało się zerwać ludność miasta i przejąć zamek, gdy rycerze zakonu jedli sobie spokojnie i byli bezbronni, a to za sprawa kucharza, jak opowiadał Pan Zbigniew, który wszedł na wieżę i machał łyżką do najeźdźców, by napadali, bo zakonnicy spożywają swoje dzienne dawki kilokalorii (niczym jednak one były przy bulionie zaserwowanym w « Mistrzu »). Nie przewidział jednak, że mieszkańcy wysadza zamek, biedak wypad więc z rozsadzonej wieży i pofrunął aż na bramę Chełmińską. Oprócz tego gdzieś wśród opowieści dotarliśmy do monet odkrywanych podczas renowacji, wmurowanych w kolumny jednej z gotyckich kamienic. Toruń tego dnia dostarczył wielu argumentów, by legendy żywe i martwe wpisać na stałe do programu Studio Syrenka.

Mieliśmy jeszcze okazję wstąpić w różne miejsca, gdzieś przy okazji, krążąc po rynku nowomiejskim i wypytując o zagadkowy Tumult, w którym mieściło się legendarne kino, a obecnie niektóre zegary na wieży chodziły we własne strony, jedynym zaś, co otwarte było przy Tumulcie, dawnym zborze ewangelickim, to drzwi furgonu Żandarmerii Wojskowej, który tam zaparkował, zastawiając portyk. Spotkaliśmy też Pana Wojtka, dawnego szefa sekcji żużlowej w jednym z toruńskich klubów. Podarował nam kontakt do legendarnego żeglarza, Pana Andrzeja Gotowta, z którym później spotkaliśmy się na pogawędkę i piernika na Szerokiej, wąskiej ulicy głównej starówki. Zapraszał na katamaran, ale deszcz siąpił strasznie, i wiatru jakoś nie było akurat. Mieliśmy też okazję porozmawiać z rolnikiem, który dowozi swoje produkty z odległego gospodarstwa, byliśmy również  w nowoczesnym centrum rehabilitacji NAVITA Pani Kamili Gapskiej, a także w miejscu pamięci i zapomnienia, zakładzie introligatorskim sąsiadującym z parafia Św. Jakuba, w którym to pewien człowiek operował w półmroku księgami o długim stażu istnienia. Paradoksalnie okres pandemii według niego obudził w torunianach ducha, który wcześniej przez lata pokrywał się kurzem. Ducha miłości do księgi.

Dzień trzeci w Toruniu przywitał nas tym, co Kopernik zatrzymał. Ruszyliśmy z rana. Odwiedziliśmy dom, którego nie widać. Przez godzinę oślepliśmy. Było to doświadczenie niebywałe, poznaliśmy bardzo ciekawa historie pana Andrzeja Maja, który 40 lat temu stracił wzrok w wypadku komunikacyjnym. Niewidzialny dom to również pracownie malarskie, dowodzące, że widzieć więcej, to nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim słuchać i czuć. W programie poprowadzonym z ogródka « Mistrza i Małgorzaty » przeszkadzały nam odgłosy ulicy i te dobiegające z rusztowań, pomagając wczuć się w klimat ulicy Szewskiej. Rozmawialiśmy o tym, jak zbudować rzekę z Marcinem Centkowskim z Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy, a z Arturem Kasprowiczem z Niewidzialnego Domu o widzialnych wyzwaniach i szansach złożoności zmysłów człowieka. Ego schodzi według niego na dalszy plan, gdy zapomnimy o obrazach, a w radio to podstawa. Przez Szewska przemknął też jeden z radnych miasta, włączając się w dyskusje. Ostatnim gościem był gospodarz restauracji, Mariusz Cnotek, z którym rozmawialiśmy o Joy Division, kuchni, literaturze, hotelarstwie i bibliotece.

Z Torunia wyjechaliśmy dość gwałtownie, Pan Sławomir Intek był z nami do końca, pożegnał syrenkę i zniknął wśród ceglanych witraży.

My turkotaliśmy dalej, a patrząc na pola ze snopami rozsianymi wśród pustki przypominającej pastelowe plamy, przypięte do firmamentu jedynie kilkoma domami na horyzoncie, który odsłonił nam w trasie mniejsza gęstości, wydarzeń, ludzi, myśli i zapoczątkował nowe refleksje, nad którymi rozwodzić się będziemy w dalszej części odysei od tego, co słychać, po to, czego nikt nie podejrzewa tu o istnienie.

GOLUB-DOBRZYŃ

Audycja z Golubia-Dobrzynia do odsłuchania TUTAJ

Jechaliśmy pod osłoną dnia. Kilka podjazdów sprawiło, że wśród pszenicy falującej na lekkim wietrze samochód, który przywodzi mi na myśl czarna wdowę chybotał się, turkotał, furczał i grzał jak mikrofala. Drzewa nas mijały, jak na bieżni. Szosy Kujaw to taka bieżnia, która nie pozwala się męczyć, a wszystko umyka jak w starym piwnicznym kinie cieni, w którym historia nie dzieje się opływowo, ale rozwija bokiem, jak z rolki szwedzkiej, której fragmenty pokaże nam dzień później husarz Dariusz Deja.

Na Zamek w Golubiu-Dobrzyniu dojechaliśmy późnym wieczorem, gdy słońce koloru bursztynu zostawiło ślad, a samo było nieobecne na ceglanej bryle i attykach, które jak papier z kamienia falowały w tym przyjaznym wzgórzanym powietrzu. Z dróg i zakulisowych przesmyków nagle znaleźliśmy się na środku sceny, wybrukowanej tym samym kamieniem w kostkach, jak chodnik czy przetrącone kocie łebki, z tym że tu jej nie zauważyłem. Miejsca takie, jak Golub-Dobrzyń działają dobrze na psychikę człowieka, bo nie pozwalają patrzeć w dół. Miasto zwraca uwagę w stronę chodnika i drogi, las w stronę ściółki, żeby się nie potknąć, a na zamku abstrakcja rwie w apoteozę. Kolory najlepiej wypływają z ciemnego tła, ciekawość rodzi się z niewiedzy, a my zobaczyliśmy coś fascynującego owianego naraz absolutna tajemnica. Nie oczekiwaliśmy niczego po tym zamku, chcieliśmy jedynie przespać się gdzieś niedaleko. Ja rysowałem oparty o Syrenkę, Józek poszedł porozmawiać o możliwości snu w twierdzy, której już się nie atakuje, a ona dalej jest, zachowana, a niezniszczona, wygrawszy walkę z niemieckimi gęśmi, krowami, leśniczym, ale przede wszystkim kimś, kto nie ma ani narodowości tu, na dawnej granicy prusko-carskiej, ani intencji, by bronić, chować, pokazywać, czy niszczyć, czyli czasem, który od pól, na których pojedynkują się rycerze wśród proporców, wieje ceglanym zapachem koloru maczki. Zanim zdążylibyśmy pomyśleć o skruszeniu jednej kopii na piekielnym saracenie z metalu, dowiedzieliśmy się, ze Kasztelan na zamku golubskim nie tylko nas ugości, ale jeszcze pomoże wynaleźć wszystkich najciekawszych gości z okolicy. Dostaliśmy pokój z widokiem na krużganki, gołębie i wieżyczkę. Wydawałoby się, ze po takim przyjęciu poczujemy się jak średniowieczni wędrowcy po długiej gościńcowej tułaczce (poruszamy się w sumie z prędkością konia, a te mechaniczne uwięzione pod łuskami Syrenki rdzewieją z każdym tłokiem w miarę tego, jak my uczymy się słuchać obrazów, które rolka rozwija nam na oczach), a tu zaskoczenie, bo poczułem się jakbym patrzył w studnie na Ochocie, poczułem się jak w domu, a to wszystko za sprawa nieocenionej broni atomowej, na którą nie trzeba kodów poza szacunkiem, czyli życzliwości mieszkańców zamku.  Wieczorem krążyliśmy trochę na podzamczu, wśród strażników z drewna, wyciskanych jakby rzeźbiarzem był grad, a na resztkach obwarowań młodzi mieszkańcy miasta popijali sobie piwo, patrząc na panoramę, która kiedyś dawała widok na ziemie zakonne, później polskie, pruskie, a za sprawa Błękitnej Armii, znów polskie. Ziemie, bez których nie byłoby kanwy opowiadań, bo Drwęca w niej meandrująca pokazuje, że to Ziemia jest postawa człowieka, nie tylko za sprawa grawitacji, a krew płynie w niej jak woda, pokazując igle cywilizacji, gdzie najlepiej ukłuć.

Rano słońce wstaje jak zawsze, słońce wstaje odkąd pamięć sięga i osmala światłem cegły, w układzie polskim. Na fasadzie zamku była druga gwiazda, z nazwiskiem Anny Wazówny. Postać ta, nie tylko za sprawa legendy o jej duchu i tej o kamieniu, który tenże duch zrzucił do Drwęcy, by zawalić podziemny tunel i uratować mieszkańców miasta przed wrogiem, krąży po zamku do dziś, bo cyklicznie, na zabawie sylwestrowej, hucznie obchodzonej na zamku, najpiękniejsza Polka, Miss kraju, staje się Anną Wazówną, choć ta, ze swą skandynawską urodą, niekoniecznie wpisywała się w kanon współczesnego piękna. Była też wykształcona, była poliglotką. Była silnym starosta. Leczyła ludzi, wyciągała zioło lecznicze właściwości z tytoniu, choć zaprzeczają temu małe ikony ukazujące śmierć na paczkach od papierosów. Była podobnie jak król Zygmunt III Waza, miłośniczka hiszpańskich strojów. My chodziliśmy po zamku w mokasynach i butach sportowych. Władza nie musi być piękną, choć dziś wszyscy przekonują, że to, co widoczne, koniecznie jest ładne i czyste. Brud i zapomnienie też są, były w lochach zamku, w których sala tortur przyprawiła kiedyś Bogusława Wołoszańskiego o zawroty głowy. Dariusz Deja opowiadał, że historyk wszedł do lochu i natychmiast go opuścił, tłumacząc, że zła energia, która tam panuje odstrasza go gwałtownie. Gdy zajrzałem do studni, w której przetrzymywani byli więźniowie, teraz pełnej monet, z zaciekami z krwi na ściankach, podwójnie głębokiej, przejmującej, poczułem efekt vertigo, jakaś dziwaczna spirala sprawiła, ze miałem wrażenie chwilowego zaglądania w serce Pulsara.

Usłyszeliśmy o podróżach do Francji w roku 1987. Pozory to pozorna prawda. Pan Henryk Wiliński to starszy pan o energii nastolatka, który dmie w trąbę, by witać gości na zamku, jest też sędzia turniejów rycerskich. Ten spokojny wulkan energii okazał się kimś, kto podczas wspomnianej wyprawy, gdy to Polacy w autobusie jechali przez żelazną kurtynę, wyposażeni w zbroje, lance, a także koniowóz, paradował po Polach Elizejskich w zbroi i na koniu, wzruszając się, gdy Japończycy cykali mu zdjęcia. Kilku polskich rycerzy zajęło więc Paryż, gdy maszerowali przez Łuk Triumfalny. Polskie rycerstwo okazało się prawdziwe, choć kojarzyć się może z czymś tandetnym. Ostatecznie po rozmowie z historykami, rycerstwem i Kasztelanem, a także władzami miasta, które okazały się niezależne od dominujących sił politycznych w kraju, przyszedł czas na muzykę. Citola i inne instrumenty dawne nagraliśmy, rozmawiając z muzykiem specjalista, a dźwięki te przywołały uczucie czegoś, czego się nigdy nie przeżyło, a co się zna doskonale.

Syrenka nie usiedziała, nie da się bowiem uchronić od jej śpiewu nawet przywiązując się do masztu. Furkoczący napęd przestraszył okoliczne ptaki, bliższy ciągnikowi niż ferrari (i bardzo dobrze, żadnym ferrari nie zaorze się pola ; co po ogrzewanym siedzeniu, jak nie ma co jeść), zostawiliśmy pastelowe kształty tego dziwnego zakątka świata, gdzie coś się zagina, a stowarzyszenie zarządzające zamkiem tworzy alternatywny czas, gdy kusze szepczą, cięciwy brzmią, zbroje ciążą, a ludzie szukają spokoju. Pan Dariusz Deja opowiedział nam, ze trafił tam przypadkiem, z Torunia, jak my, i jakoś został, a bażanty w jego ogrodzie to nie nagrane odgłosy, a żywe dźwięki, sarny wskakują mu do ogrodu, a on się przed tym nie broni. Zamek w Golubiu to twierdza pełna dobroci.

GNIEW

Audycja z Gniewu do odsłuchania TUTAJ

Przejechaliśmy rekordowa odległość. Dojechaliśmy do Gniewu. Z wielkim trudem poruszaliśmy się po mieście. Pochyłości, wykrzywione ulice, ciasne przejazdy, niska zabudowa i górujący nad miasteczkiem zamek krzyżacki, zadbany, kupiony, okraszony szklanym dachem. Zwiedziliśmy go dzień później. Kiedyś więzieniem, wcześniej warownia, dziś hotelem zarządzanym przez firmę mleczarska. I tak, wieczorowa pora, wchodząc do hotelu, wyczuć można było nie zapach kamienia czy piachu, lecz chloru. Co trzeba jednak przyznać, to fakt, że zamek zachował się w świetnym stanie, wyprowadzony z ruiny wprost w objęcia biznesu. Chcieliśmy spać w samochodzie. Spaliśmy w hotelu. Nocą po polach niósł się dźwięk z głośników przygrywających przed zamkiem średniowieczne melodyjki, jak w windzie czy poczekalni. Ktoś grał w ping-ponga, w stajni było cicho, ktoś zapalił latarkę, inny papierosa, tam, na polach nadwiślańskich, gdzie przemykający między namiotami rycerze szykowali się na nadchodzące pojedynki.

Rano wstało słońce. Po obfitym śniadaniu zawisło gdzieś nad zamkiem. Spotkaliśmy się z Wielkim Mistrzem. Jacenty z Ordowa to człowiek nieprzeciętny o fantastycznym tonie głosu i śmiechem, którego nie pomyli się z niczym innym w tej części Królestwa. Jacenty opowiedział nam, stojąc na parkingu w okularach przeciwsłonecznych i średniowiecznej fryzurze, co to znaczy być rycerzem. Sam prowadził dotychczas klasę rycerska w pobliskiej szkole. Reforma edukacji uniemożliwi mu to jednak w najbliższym czasie, a sam Jacenty stanie przed dylematem : realizować program edukacyjny i porzucić kodeks bądź powołać się na honor i zejść do katakumb… Poprosił, by przedstawić go Wielki Mistrz Jacenty z Ordowa, założyciel chorągwi zaciężnej Apis, z Gniewu, prywatnie nauczyciel. Następnie był sam Ulrich von Jungingen, a raczej Pan Jarosław, który tę rolę grał przez lata w rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem. Powiedział, że jako Kasztelan Gniewski rad jest, z tego, co dzieje się « dziś » przed zamkiem i że liczy na przybycie jak najmniejszej liczby turystów. Paradoks, jak na kogoś kto zarządza zamkiem, w którym mieści się hotel. Ale jeśli nałożymy kontekst ciągłej kontroli sanitarnej rycerzy przez sanepid i ogólnych warunków możliwego przejęcia turystów, wszystko jaśnieje. Rozmawialiśmy o możliwym wsparciu dla Wojska Polskiego ze strony rycerstwa, o próbach zmiany historii Bitwy pod Grunwaldem oraz zaniechaniu ich, o husarii, o wyjazdach na zaproszenie królowej Elżbiety oraz o króliku, którego nazwano « lampartem » kociewskim, bo z powodzeniem zastępuje we współczesnym stroju husarza tego egzotycznego zwierzaka, który zresztą jest pod ochrona. Pan Jarosław rozchmurzył swój zarost pięknie zdobny, mówiąc, ze nie można królika odróżnić od prawdziwego lamparta, a miłośnicy ochrony dzikich zwierząt nie mają obiektu krytyki we współczesnym husarzu. Czasem królik wydaje się lampartem, gołąb lisem, a prawda kłamstwem. Napotkany niedaleko zamku człowiek, który wolał pozostać anonimowy opowiedział mi, że w Polsce rekonstruktorzy historyczni są traktowani po macoszemu, a gdy tylko zakończy się « show », spychani są na zawodowy margines. Poza tym brak jakiegokolwiek uznania ze strony Państwa pomimo starań, by rycerze zostali grupa defilującą regularnie dla Wojska (dowiedzieliśmy się, ze we Francji wzięci zostali za grupę militarna, a u nas bardziej brani są za aktorów), a także postępująca komercjalizacja takich miejsc jak Gniew, sprawiają, że do Polski przyjeżdżają Wielcy Mistrzowie zakonu NMP, z Jerozolimy, Wielki Mistrz Zakonu Krzyżowego, Kawalerowie Maltańscy, czy reprezentanci brytyjskiej monarchini, a w naszym kraju rycerze traktowani są jak dostawka do biznesu turystycznego.

Spotkaliśmy ludzi, którzy żyją historia, a także i tych, którzy na jej ruinach stawiają nowe fundamenty, spotkaliśmy honor i pieniądz, a wszystko na szlaku ceglanego Gotyku. Lepiej usłyszeć człowieka, który z czułością traktuje domysły, niż tego, który nawleka fałsz na płonące pochodnie współczesności i doraźnej rzeczywistości. Tym sposobem biała, ciasna koszula wydala się mniej praktyczna niż zbroja. Czasem królik jest szlachetniejszy niż lampart. Usłyszeliśmy to, czego nie widać.

Autorem Tekstu jest Jakub Mądry

O ile alianci chcieli, ale nie mogli pomóc powstańcom warszawskim, o tyle Sowieci i nie chcieli im pomóc, i nie mogli

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami LWP podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu ʼ44 r. i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Maciej Szczepańczyk

Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami oddziałów Ludowego Wojska Polskiego podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu 1944 roku i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Usiłując odpowiedzieć na to pytanie, w dużym stopniu trzeba polegać na dedukcji, źródła bowiem, które mogłyby wyjaśnić ten zwrot, są utajnione w aktach wywiadu brytyjskiego i organów ZSRR.

27 lipca 1944 roku wojska radzieckie zainstalowały w Chełmie samozwańczy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który zyskał uznanie ze strony ZSRR. W obliczu faktów dokonanych stawiało to rząd londyński na przegranej pozycji, gdyż z powodu zerwania z nim stosunków dyplomatycznych przez ZSRR w kwietniu 1943 roku, władze polskie uznawane były przez organa radzieckie za nielegalne. Stalinowi zależało jednak na włączeniu części środowisk związanych z legalnymi władzami polskimi do systemu władzy budowanego pod osłoną wojsk radzieckich w Polsce; dlatego PKWN formalnie nie był rządem.

Już rozmowy sondażowe z ambasadorem radzieckim w Londynie Lebiediewem w czerwcu 1944 roku wykazały, że ZSRR był gotów przywrócić stosunki dyplomatyczne z rządem londyńskim za cenę ustąpienia m.in. prezydenta Raczkiewicza oraz wodza naczelnego, gen. Kazimierza Sosnkowskiego.

Negocjacje władz RP na uchodźstwie rozpoczął premier Stanisław Mikołajczyk 30 lipca w Moskwie pod wyraźnym naciskiem dyplomacji Wielkiej Brytanii i USA. Państwa te chciały zmusić Polaków do zaakceptowania wszystkich radzieckich żądań terytorialnych, organizacyjnych i personalnych, co spowodowałoby w istocie likwidację polskich władz na uchodźstwie. Nalegały nawet na uznanie za prawdziwą radzieckiej wersji mordu dokonanego na oficerach polskich w Katyniu.

Churchill w liście do Stalina przekonywał, że „byłoby bardzo pożałowania godne, a nawet byłoby nieszczęściem, gdyby zachodnie demokracje uznały jeden organ władzy Polaków, a Wy uznalibyście inny”. Sam Mikołajczyk gotów był po wyzwoleniu Warszawy przez AK dokonać tam rekonstrukcji rządu, uzupełniając go o przedstawicieli PPR.

Dlatego rozpoczęte 1 sierpnia 1944 roku powstanie warszawskie miało przede wszystkim znaczenie polityczne. Chodziło o ujawnienie z chwilą wejścia do stolicy wojsk radzieckich przedstawicieli legalnych władz polskich, podległych rządowi londyńskiemu.

3 sierpnia prezydent RP Władysław Raczkiewicz zwrócił się do Churchilla z prośbą o dokonanie natychmiastowych zrzutów broni i amunicji w Warszawie. Z podobnym apelem do brytyjskich władz wojskowych wystąpili generałowie Kukiel i Kopański. Trzy dni później Jan Ciechanowski, ambasador RP w Waszyngtonie, przedłożył amerykańskiemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów formalną prośbę polskiego rządu o zorganizowanie pomocy dla powstania. Akcja dyplomatyczna, mająca na celu zorganizowanie efektywnego wsparcia dla powstańców była odtąd intensywnie prowadzona przez wszystkie agendy rządu RP na uchodźstwie.

Stalin na początku konsekwentnie ignorował zryw AK i opierał się prośbom aliantów zachodnich o udostępnienie lotnisk radzieckich dla ich samolotów wykonujących zrzuty nad Warszawą. Prawdopodobnie jeszcze wówczas liczył na szybkie zdobycie miasta. Jednak pancerne kontruderzenie niemieckie pod Radzyminem i Wołominem (25 lipca–5 sierpnia 1944 roku) zakończyło się klęską wojsk radzieckich i przerwało operację brzesko-lubelską, uniemożliwiając tym samym zajęcie przez Rosjan z marszu prawobrzeżnej części Warszawy. Oddziały polskie i radzieckie musiały wkrótce stawić czoła niemieckiej próbie likwidacji przyczółka warecko-magnuszewskiego po lewej stronie Wisły w zwycięskiej bitwie pod Studziankami (9–16 sierpnia). Jednak utrata inicjatywy strategicznej na głównym polskim kierunku radzieckiego natarcia operacji „Bagration” spowodowała, że 20 sierpnia Stalin podjął decyzję o rozpoczęciu operacji jassko-kiszyniowskiej, mającej na celu opanowanie Rumunii, a 8 września Armia Czerwona rozpoczęła operację wschodniokarpacką, której celem było przebicie się na Nizinę Węgierską. 29 sierpnia wszystkie trzy Fronty Białoruskie oraz 1. i 4. Fronty Ukraińskie otrzymały polecenie przejścia do obrony. Ten rozkaz Stawki można uznać za zakończenie operacji „Bagration”.

O zaciętości walk na kierunku warszawskim świadczą straty poniesione przez obie strony: wojska 1. Frontu Białoruskiego utraciły 166 808 żołnierzy (poległych i rannych), a armie niemieckie 91 595 (poległych, rannych i zaginionych). Tym samym musi upaść hipoteza, że Stalin celowo, z przyczyn politycznych wstrzymał ofensywę w kierunku Warszawy, w której wybuchło powstanie. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że o ile alianci zachodni chcieli, ale nie byli w stanie udzielić pomocy powstańcom warszawskim w sierpniu 1944 roku, o tyle ZSRR nie chciał, a nawet nie był w stanie tego zrobić.

Alianci zachodni nie zrezygnowali jednak z wywierania wpływu na ZSRR, by pomógł powstańcom. 20 sierpnia Churchill i Roosevelt wysłali wspólny list do Stalina, w którym znalazły się słowa: „zastanawiamy się, jaka będzie reakcja światowej opinii publicznej, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną rzeczywiście opuszczeni. Uważamy, że my wszyscy trzej powinniśmy uczynić wszystko, co tylko możemy, aby ocalić możliwie najwięcej znajdujących się tam patriotów”.

Po niezwykle brutalnej odpowiedzi Stalina (22 sierpnia) Roosevelt przyjął wyraźny kurs na unikanie konfrontacji. 29 sierpnia w Izbie Gmin minister Eden odczytał deklarację uznającą żołnierzy AK za stronę, której przysługują takie same prawa jak żołnierzom regularnych armii przestrzegających konwencji międzynarodowych. USA uczyniły to samo 30 sierpnia.

Tymczasem miał miejsce głęboki kryzys władz RP na uchodźstwie. Premier Mikołajczyk podjął zagadnienie rekonstrukcji rządu w kontekście stosunków polsko-radzieckich. Zgodnie z jego propozycją, przedstawioną 18 sierpnia na posiedzeniu Rady Ministrów, miał on się udać do Warszawy natychmiast po uwolnieniu jej od Niemców, aby tam dokonać przebudowy rządu w porozumieniu z Radą Jedności Narodowej i kierowaną przez komunistów KRN. W skład rządu, obok przedstawicieli czterech stronnictw (SN, SL, SP i PPS), weszliby także reprezentanci komunistów (PPR). Zasadniczym zadaniem nowego rządu byłoby przygotowanie wyborów do sejmu, który miał uchwalić nową konstytucję i wybrać prezydenta. 29 sierpnia w depeszy do Naczelnego Wodza plan Mikołajczyka bardzo ostro skrytykował dowódca AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, określając go jako całkowicie kapitulacyjny, uznał, że jest to „zejście z platformy niepodległościowej” oraz wezwał rząd do bezkompromisowej postawy wobec Sowietów.

30 sierpnia gen. Kazimierz Sosnkowski, od początku przeciwny wybuchowi powstania, próbował wywołać bunt II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, stacjonującego we Włoszech. Jego stanowisko przekazał emisariusz płk dypl. Józef Smoleński: „Naczelny Wódz powiedział mi, że w sytuacji obecnej, tak ciężkiej dla Polski, zdecydowany jest wypowiedzieć na ręce ministra wojska posłuszeństwo Rządowi, który idzie na kapitulację wobec Rosji i doprowadza do utraty niepodległości Polski. Wychodząc z założenia historycznego, politycznego i moralnego, Naczelny Wódz i Wojsko nie mogą dopuścić do tej kapitulacji, na którą Polska nie zasłużyła jako Państwo współwalczące z Niemcami i jako Naród pełen wartości państwowotwórczych. Polska nie może wyjść z tej wojny okrojona, i w dodatku utracić niepodległości na rzecz Rosji, której osławiony komitet Osóbki-Morawskiego jest tylko agenturą”.

Ostatecznie gen. Kazimierz Sosnkowski zdecydował się na publiczną demonstrację swojego stanowiska. 1 września 1944 roku, miesiąc po wybuchu powstania w Warszawie i w 5 rocznicę kampanii wrześniowej, w „Dzienniku Żołnierza” został opublikowany rozkaz nr 19 Naczelnego Wodza, skierowany do żołnierzy Armii Krajowej, odwołujący się do sumienia aliantów:

„Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką. Kampania wrześniowa dała Sprzymierzonym osiem miesięcy bezcennego czasu […]. Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. […] Lud Warszawy, pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami, oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odszyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych u schyłku piątego roku wojny. […]

Brak pomocy materialnej dla Warszawy tłumaczyć nam pragną rzeczoznawcy racjami natury technicznej. Wysuwane są argumenty strat i zysków. Skoro jednak obliczać trzeba, to przypomnieć musimy, że lotnicy polscy w bitwie powietrznej o Londyn ponieśli ponad 40% strat, 15% samolotów i załóg zginęło podczas prób dopomożenia Warszawie. Strata dwudziestu siedmiu maszyn nad Warszawą, poniesiona w ciągu miesiąca, jest niczym dla dowództwa Sprzymierzonych, które posiada obecnie kilkadziesiąt tysięcy samolotów wszelkiego rodzaju i typów. […]

Warszawa czeka. […] Czeka na broń i amunicję. Nie prosi ona niby ubogi krewny o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze. […] Bohaterskiego waszego dowódcę oskarża się o to, że nie przewidział nagłego zatrzymania ofensywy sowieckiej u bram Warszawy. Nie żadne trybunały, jeno trybunał historii osądzi tę sprawę. O wyrok jesteśmy spokojni. Zarzuca się Polakom brak koordynacji ich zrywu z całokształtem planów operacyjnych na wschodzie Europy. Gdy trzeba będzie, udowodnimy, ile naszych prób osiągnięcia tej koordynacji spełzło na niczym. Od lat pięciu zarzuca się systematycznie Armii Krajowej bierność i pozorowanie walki z Niemcami. Dzisiaj oskarża się ją o to, że bije się za wiele i za dobrze”.

Rozkaz ten stał się dla przeciwników gen. Sosnkowskiego znakomitym pretekstem do podjęcia intensywnych działań, które miały doprowadzić do usunięcia go ze stanowiska Naczelnego Wodza. 7 września gen. Anders w liście przesłanym przełożonemu poddał ostrej krytyce treść rozkazu, jakoby uderzającą w stosunki sojusznicze z Wielką Brytanią. 12 września Mikołajczyk zażądał od prezydenta Raczkiewicza usunięcia gen. Sosnkowskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza, co prezydent uczynił 30 września. Tym samym od kierowania Polskimi Siłami Zbrojnymi został odsunięty jeden z najzagorzalszych przeciwników Stalina.

Stalinowi udało się zatem podzielić władze RP na uchodźstwie, nie wiemy jednak, na ile jego nagły zwrot wrześniowy podyktowany był naciskami mocarstw anglosaskich, a na ile wynikał z jego własnej kalkulacji.

9 września Stalin wyraził wreszcie zgodę na wahadłowe loty amerykańskich samolotów do Warszawy. Było to z jego strony wyraźnie ustępstwo, gdyż zgodnie z porozumieniem w Teheranie z 1943 roku, ziemie polskie miały się znaleźć w wyłącznej strefie operacyjnej Armii Czerwonej. 18 września wystartowało 110 bombowców strategicznych B-17, chronionych przez 157 samolotów myśliwskich typu Mustang P-51 i 1 typu Mosquito. Lądowały później w bazie radzieckiej w Połtawie, co propaganda radziecka uznała za „jedno z największych lądowań w dziejach Rosji”. Loty wahadłowe do Warszawy planowano jeszcze na 28 września i 2 października, ale ZSRR ponownie odmówił zgody na lądowanie samolotów amerykańskich na swoim terenie.

Regularną jednostką Polskich Sił Zbrojnych przeznaczoną do udziału w powstaniu powszechnym w kraju, a w której przygotowanie włożono najwięcej wysiłku, była 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego. 27 lipca 1944 r. ambasador RP w Londynie Edward Raczyński spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Anthonym Edenem, którego poinformował wstępnie o planach powstania w Warszawie. Jednocześnie w imieniu polskiego rządu poprosił Brytyjczyków o: 1) skierowanie do stolicy polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, 2) oddanie do dyspozycji AK czterech polskich dywizjonów lotniczych w Wielkiej Brytanii, 3) zbombardowanie niemieckich lotnisk koło Warszawy, 4) uznanie praw kombatanckich żołnierzy AK. Już jednak następnego dnia Foreign Office oficjalnie poinformowało Raczyńskiego, że spełnienie polskich postulatów jest niemożliwe.

12 września 1944 roku odbyła się odprawa 1. Brytyjskiej Dywizji Powietrznodesantowej, gdzie podano zadanie dla brygady Sosabowskiego: zamiast zrzutu na pomoc powstaniu warszawskiemu, miała wziąć udział w operacji powietrzno-desantowej Market-Garden w Holandii. Spowodowało to ostry kryzy w jednostce. Żołnierze polscy odmówili na znak protestu zjedzenia śniadania.

Niemal jednocześnie zmieniło się położenie operacyjne wojsk radzieckich i LWP. 15 września została zajęta prawobrzeżna część Warszawy. Rano 15 września marszałek Rokossowski rozkazał dowódcy 1. Armii WP, gen. Berlingowi, wyjść do końca dnia na wschodni brzeg Wisły na odcinku Pragi i przeprowadzić rozpoznanie brzegu Wisły w celu uchwycenia przyczółków na jej zachodnim brzegu.

Nie możemy wykluczyć, że za decyzją Stalina opanowania przyczółków lewobrzeżnej Warszawy poza naciskami mocarstw anglosaskich stała groźba zrzutu brygady gen. Sosabowskiego do walczącej stolicy, co skomplikowałoby sytuację polityczną ZSRR.

Zrzuty radzieckie dla powstania warszawskiego, zapoczątkowane 13/14 września 1944 roku, kontynuowane były przez następne noce do 18 września, a po przerwie 18–21 września trwały nadal do nocy 28/29 września. Oddziały powstańcze podjęły 5 ckm i 10 tys. sztuk amunicji do nich, 700 pm z 60 tys. amunicji, 143 kbppanc z 4290 szt. amunicji, 48 granatników i 1729 granatów, 160 kb z 10 tys. amunicji, ok. 4000 granatów ręcznych. Sowieci zrzucili też powstańcom inne zaopatrzenie o wadze 50–55 ton, w tym 15 ton żywności. W dniach 17–19 września 1944 lotnictwo radzieckie bombardowało Cytadelę Warszawską, z której Niemcy przypuszczali zmasowane ataki na okoliczne ulice opanowane przez powstańców.

Walki o przyczółki warszawskie były z punktu widzenia taktycznego klęską. Za cenę poległych 2834 żołnierzy LWP i kilkuset powstańców zyskano jedynie chwilowe powodzenie na tym odcinku. Jednak w świetle tego, że brygada Sosabowskiego została zrzucona w Holandii dopiero 17 września, ten ruch Stalina może nie wydawać się tak nielogiczny. ZSRR potrzebował jakiegoś gestu, by poprawić swój wizerunek w opinii międzynarodowej jako aktywny członek koalicji antyhitlerowskiej.

PKWN przyjął jawnie wrogą postawę wobec powstania. Na posiedzeniu Komitetu, które odbyło się w Lublinie 15 września 1944 r. z udziałem Bolesława Bieruta, Romana Zambrowskiego, Jakuba Bermana, Michała Roli-Żymierskiego i Stanisława Radkiewicza, zdecydowano o stworzeniu wojsk wewnętrznych, które w przypadku klęski Niemców miały wkroczyć do Warszawy i rozbić zwycięską Armię Krajową.

Jak widzimy, obie strony traktowały wybuch powstania warszawskiego jako element walki politycznej o władzę w powojennej Polsce. Mocarstwa zachodnie, związane z ZSRR ustaleniami konferencji teherańskiej 1943 roku, miały już bardzo nikłą swobodę manewru w sprawie polskiej. Niewątpliwym sukcesem ZSRR było natomiast zrównanie na pozycji negocjacyjnej powołanych przez niego bytów samozwańczych PKWN i KRN z legalnymi władzami RP na uchodźstwie. Do symbolu urasta fakt, że premier Mikołajczyk, jeden z głównych zwolenników wybuchu powstania warszawskiego, dowiedział się o tych ustaleniach w czasie konferencji moskiewskiej w październiku 1944 roku.

Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” znajduje się na s. 1 i 4 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zmarł jeden z najwybitniejszych Polaków naszych czasów / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 74/2020

17 lipca zmarł kard. Zenon Grocholewski, Wielkopolanin. Niewielu z nas miało świadomość, jak wybitny był to umysł i nieprzeciętny człowiek. Długo można by opisywać jego zasługi i osiągnięcia.

Jolanta Hajdasz

„Dziennikarstwo to mówienie ludziom o zasługach zmarłego, podczas gdy oni najczęściej nie wiedzą, że on w ogóle żył”. Ta cyniczna definicja przykleiła się do mnie już dawno i wraca w najmniej spodziewanych okolicznościach, gdy przychodzi mi przekonywać kolegów po fachu, dlaczego „koniecznie musimy” coś opublikować, dlaczego to jest „naprawdę ważne” i dlaczego „wszyscy powinni się o tym dowiedzieć”. Najpierw trzeba przekonać tych, z którymi pracujemy w swojej redakcji, a potem całą resztę…

No to zaczynam, ale już całkiem serio i na poważnie. W ostatnich dniach zmarł bowiem jeden z najwybitniejszych Polaków naszych czasów, a śmiem twierdzić, że niewielu z nas miało świadomość, jak wybitny był to umysł i nieprzeciętny człowiek.

W pewnym momencie swojej – jak byśmy to powiedzieli – kariery był jednym z najważniejszych prawników Państwa Watykańskiego, w innym – podlegały my wszystkie katolickie uczelnie na świecie, ponad 200 tysięcy katolickich szkół i 1500 uczelni kształcących ponad 50 milionów uczniów i studentów. Samych doktoratów honoris causa miał aż 25 (słownie: dwadzieścia pięć!).

Przyznały mu je nie tylko uczelnie z Europy, ale także z najdalszych zakątków świata, np. w Chile, Wenezueli, Brazylii, Argentynie czy na Tajwanie. Na osobistą prośbę i decyzję Jana Pawła II brał udział w pracach grupy opracowującej Prawo Fundamentalne Państwa Watykańskiego, czyli po prostu konstytucję Watykanu. Została ona ogłoszona przez Jana Pawła II w Roku Jubileuszowym 2000 i zastąpiła poprzednie Prawo Fundamentalne z 1929 r. Także Jan Paweł II powołał go do zaledwie siedmioosobowego grona specjalistów odpowiedzialnych za ostateczne przygotowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego, który obowiązuje do dzisiaj od 1983 roku. I tak dalej, i tak więcej… i tak można jeszcze długo opisywać jego zasługi i osiągnięcia.

Zmarł 17 lipca. Kardynał Zenon Grocholewski, pochodzący z wielkopolskiej wioski, którego na studia do Rzymu wysłał abp Antoni Baraniak. Śp. Kardynał opowiadał mi, że przez długi czas władze komunistyczne nie chciały dać mu paszportu, następowała odmowa za odmową i gdy w końcu doczekał się tego upragnionego dokumentu, przyszło mu wyjechać w Wielki Czwartek, tuż przed Wielkanocą. Mama błagała – mówił Kardynał – zostań chociaż na święta, ale abp Baraniak nalegał: jedź, bo ci ten paszport zabiorą… Pojechał, choć nie znał włoskiego i jak sam się śmiał, nawet kawy w pociągu nie potrafił zamówić. Każdą wolną chwilę w Rzymie wykorzystywał na zwiedzanie, wycieczki, robienie zdjęć, bo myślał, że jak wróci do Polski, to te zdjęcia przydadzą mu się, gdy będzie uczył dzieci religii, pokaże im imponujące osiągnięcia kultury i wiary chrześcijańskiej. Ale do Polski nie było jak wrócić, bo by mu ten paszport zabrali albo kazali współpracować. Wspominał, jak bardzo zazdrościł swoim kolegom z innych krajów, z tego wolnego świata, że mogą jechać do domu na wakacje, na święta, a on może tylko tęsknić.

Nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego tak rzadko słyszeliśmy jego głos w ważnych dla nas wszystkich sprawach, dlaczego tak rzadko cytowały go media, a przecież był człowiekiem otwartym i szczerym. Wymownym przejawem jego stosunku do Ojczyzny był kardynalski herb, który wybrał i w którego lewym górnym polu widnieje polski orzeł.

Bliscy i przyjaciele wiedzieli, że codziennie w swojej prywatnej kaplicy modli się za Polskę, że w intencji Ojczyzny odprawia Msze św. Wprowadzając uniwersytety katolickie w krajach radykalnie niekatolickich szerzył Wiarę i Ewangelię. I zawsze, wszędzie podkreślał, że jest Polakiem, był z tego tak dumny.

Koniecznie, ale to koniecznie przeczytajcie w „Kurierze WNET” homilię abpa Marka Jędraszewskiego, którą wygłosił podczas pogrzebu. Kardynał pochowany jest w Katedrze Poznańskiej, ale pamięć o nim winna przetrwać nie tylko w Poznaniu.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” (VI). Ostatnie boje i powrót do Macierzy

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” najważniejszą sprawą była wola połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków.

Zdzisław Janeczek

Naczelny wódz Maciej Mielżyński zanotował: „1 maja 1921 roku odebrałem od rządu kategoryczny zakaz rozpoczynania jakiejkolwiek akcji zbrojnej na Górnym Śląsku, pod osobistą odpowiedzialnością. Tego zakazu nie usłuchałem. Wiedziałem, że jedynie akcja zbrojna, rozpoczęta natychmiast, może sytuację uratować. Niewątpliwym było, że rząd polski miał związane ręce i działał pod presją mocarstw sprzymierzonych, z głębi duszy zaś życzyć musiał, żeby nasi bracia Górnoślązacy osiągnęli zwycięstwo nad Niemcami. Zwłaszcza że Niemcy, choć urzędowo głosili, że nie mieszają się do walki na terenie plebiscytowym, to całe pułki z Niemiec przez granice puszczali na Górny Śląsk”.

Wojciech Korfanty, nie chcąc narażać rządu RP na posądzenie o wywołanie powstania, złożył urząd Polskiego Komisarza Plebiscytowego i ogłosił się dyktatorem. Już wcześniej Prusacy oskarżali go, iż podburza Polaków przeciw Niemcom, co znalazło odzwierciedlenie w artykule pt. Niemcy a Korfanty, opublikowanym na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”.

W tej trudnej sytuacji Józef Piłsudski dotrzymał danego Górnoślązakom słowa i wysłał z pomocą „co miał najlepszego”, blisko 5000 ludzi, m.in. byłych legionistów, bojowców PPS i peowiaków oraz ponad 60 tys. karabinów. Na doradców M. Mielżyńskiego J. Piłsudski delegował doświadczonych „dwójkarzy”, m.in. Wojciecha Stpiczyńskiego, legionistę i współorganizatora Wydziału Plebiscytowego dla Górnego Śląska przy Oddziale II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych, oraz Bogusława Miedzińskiego, Szefa Oddziału II, organizatora pomocy wojskowej dla Górnego Śląska, który ściśle współpracował z Karolem Polakiewiczem, szefem sekcji plebiscytowej Ministerstwa Spraw Wojskowych i członkiem Komitetu Plebiscytowego przy Radzie Ministrów.

Znaczny udział w przygotowaniu powstania mieli byli legioniści: Feliks Ankerstein ps. Butrym (powiat tarnogórski), Stanisław Rostworowski ps. Lubieniec – szef sztabu NKWP w Szopienicach w randze majora, Adam Benisz – komendant garnizonu w Kędzierzynie oraz Stanisław Baczyński ps. Bittner (syn powstańca 1863 r.), od 1920 r. szef referatu operacyjnego Centrali Wychowania Fizycznego i III Wydziału Operacyjnego Dowództwa Obrony Plebiscytu, który wraz z Tadeuszem Puszczyńskim ps. Konrad Wawelberg opracował plan działań powstańczych na Górnym Śląsku. Za Wydział Wydawniczy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w trzecim powstaniu śląskim odpowiadał legionista, major artylerii Kasper Wojnar, do 28 VIII 1920 r. pracownik Departamentu Naukowo-Szkolnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, odkomenderowany na Górny Śląsk. Wszyscy oni korzystali z pomocy wiceministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego oraz Ignacego Boernera, eksperta od spraw niemieckich, a także „dwójkarzy”: Lucjana Miładowskiego i Ignacego Matuszewskiego.

Żołnierzami Piłsudskiego byli również: Henryk Krukowski, dowódca oddziałów destrukcyjnych Grupy „Północ”, Szymon Białecki, szef Wydziału Organizacyjnego Grupy „Wschód” i Seweryn Jędrysik, pseudonim „Wallenstein”, organizator POW G.Śl. w powiecie strzeleckim, dowódca baonu w Podgrupie „Harden”, autor wspomnień Polskie powstania w powiecie strzeleckim, opublikowanych w zbiorze O wolność Śląska (Katowice 1931). W trakcie walk dołączyli do nich inni. Wśród 200 ochotników przybyłych do Szopienic znalazł się m.in. Władysław Targalski, jeden z najmłodszych obrońców Lwowa. W akcji plebiscytowej i powstaniach śląskich uczestniczył także Marian Kantor Mirski, który przeszedł cały szlak bojowy 3 Pułku Piechoty I Brygady Legionów. Następnie organizował akcje dywersyjne Polskiej Organizacji Wojskowej na Ukrainie, a w 1922 r. był już kapitanem Wojska Polskiego odznaczonym Krzyżem Walecznych i francuskim orderem „De la Victoire”.

Wśród ochotników znaleźli się zbuntowani kadeci lwowscy i por. Jan Kowalewski. Ten ostatni nieprzypadkowo pokierował wywiadem w trzecim powstaniu śląskim. Jako kryptolog miał za sobą w tej dziedzinie znaczące dokonania.

W czasie Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 r. informacje polskiego radiowywiadu, zorganizowanego przez Jana Kowalewskiego, miały „bezwzględnie rozstrzygający wpływ” na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną, czego pokłosiem było drugie powstanie śląskie.

Kowalewskiemu towarzyszyli na Górnym Śląsku inni oficerowie II Oddziału, m.in. por. Edmund Kalikst Charaszkiewicz. Wszyscy oni zdążyli na czas do wyznaczonych miejsc, by podjąć się realizacji swojej misji. W nocy z 2 na 3 maja wybuchło trzecie powstanie śląskie. (…)

Powstańcy, dzięki zaskoczeniu przeciwnika, w pierwszej fazie walk do 10 V 1921 r. odnieśli duży sukces strategiczny. Zwycięski pochód ku Odrze zapoczątkowała w noc wybuchu insurekcji operacja „Mosty”. Przeprowadziła ją grupa destrukcyjna Tadeusza Puszczyńskiego. Na odcinku 90 km jej członkowie wysadzili 9 mostów na zachodniej granicy obszaru plebiscytowego, odcinając go od zaopatrzenia z głębi Niemiec. Powstańcy w ciągu tygodnia opanowali teren wyznaczony tzw. linią Korfantego, biegnącą od granicy z Czechosłowacją na północ wzdłuż Odry do przedmieść Krapkowic, a następnie skręcającą na północny wschód w stronę Kamienia Śląskiego, Ozimka, Gorzowa Śląskiego i dochodzącą do ówczesnej granicy z Polską w okolicach Zdziechowic.

W. Korfanty już 7 V w Dąbrówce Małej rozpoczął negocjacje rozejmowe z przedstawicielami Międzysojuszniczej Komisji bez udziału Niemiec, realizując swoją koncepcję powstania jako demonstracji politycznej. 9 V podpisał rozejm, który miał zapewnić korzystną dla Polski linię demarkacyjną. Niestety wskutek niemieckiego protestu alianci się wycofali, a gen. Henri Le Rond zdementował wiadomość o rozejmie.

10 V W. Korfanty, ogłaszając w specjalnej odezwie dobrą nowinę o zawartym układzie, wezwał mieszkańców Śląska do powrotu do fabryk. Równocześnie konstatował: „Godzina wolności wybiła. Stajemy się panami własnego domu”. Niestety słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Zrobił się zamęt. Wielu uważało, iż nastąpił koniec powstania i podjęło decyzje powrotu do domu.

Tymczasem czekał ich jeszcze ciężki bój o Górę św. Anny, gdyż Niemcy od strony Krapkowic i Kluczborka przygotowywali kontrofensywę. (…)

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” wciąż najważniejszą sprawą, jak odnotowała, była nieustająca wola ich ziomków połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Ostrej krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków. Pierwszy na liście osądzonych znalazł się Jędrzej Moraczewski. Po nim rozprawiono się z przywódcą PSL-u. „Pogromca Czechów z cieszyńskiego rynku, p. [Wincenty – Z.J.] Witos – pisała „Gwiazdka Cieszyńska” – całą parą prze do ugody z Czechami. Jego przysłowiowy »chłopski rozum« zapomniał o niedawnych wykrzyknikach i zapewnieniach. Bez względu na następstwa wyciąga rękę do czeskiego »pobratymca«, wysyła do komisji delimitacyjnej p. Bratkowskiego, który z lekkim sercem godzi się na nowe krzywdy polskie przy krajaniu Śląska Cieszyńskiego, a do Pragi wysyła największego w Polsce ugodowca, by tylko przyśpieszyć chwilę, kiedy Piłsudski będzie mógł rzucić się w objęcia [Tomasa – Z.J.] Masaryka i zawołać: Witaj, bracie serdeczny! A przy tym moraczewszczyzna witosowa ciągle podkreśla, że działa w interesie państwa polskiego i że nie może iść po linii polityki uczuciowej! […] Twierdzi Warszawa, że się nie może bawić w politykę uczuciową; niech więc sobie przypomni rozumowo, czy Czesi kiedykolwiek dotrzymali jakiejkolwiek umowy, niech sobie przypomni, że Czesi zawsze w rozstrzygającej chwili stawali w szeregu wrogów Polski”.

Cieszyniacy od początku Wielkiej Wojny walczyli o niepodległą Rzeczpospolitą i jak pozostali legioniści musieli się zmagać z austriacką tzw. „CKmendą”, tj. Cesarsko Królewską Komendą. Śpiewali też z pozostałymi żołnierzami J. Piłsudskiego: „Jak skończym z Nikołą, / pójdziem na Wilhelma, / zabrać Wielkopolskę, /co ją gnębi szelma”. Ich chlubą był poeta Jan Łysek (1887–1915), kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Krzyża Niepodległości, nazywany „śląskim Tetmajerem”, współzałożyciel Legionu Śląskiego oraz kapitan Legionów Polskich, który zginął 5 XI 1915 r., trafiony rosyjską kulą w głowę w trakcie ataku na jedno ze wzgórz podczas bojów pod Kostiuchnówką na Wołyniu. Przynależał do formacji, o której Niemcy mówili Ein Haufen Helden (Banda bohaterów); w razie frontowych kłopotów oficerowie Wilhelma II prosili Austriaków o wsparcie „pod postacią” kompanii Legionów Polskich lub dwóch czeskich pułków. W Jabłonkowie i w Nawsiu cieszyńscy Ślązacy gościnnie przyjmowali legionistów i ich komendanta Józefa Piłsudskiego, opiekowali się chorymi i rannymi. W 1919 r., w obliczu rosnącego zagrożenia bolszewickiego i niemieckiego, pod Skoczowem powstrzymali zdradziecki atak czeski, składając najwyższą ofiarę na ołtarzu Ojczyzny. To był ich kapitał krwi.

Powodzenie militarne Bitwy Warszawskiej i III powstania śląskiego skutkowało włączeniem w granice II Rzeczypospolitej wschodniej części Górnego Śląska, która była drugim zagłębiem przemysłowym Europy. Wydarzenie to zmieniło w znaczący sposób strukturę gospodarczą rolniczej Polski, upodobniając stosunki polskie do krajów o kulturze kapitalistycznej.

Przyłączenie części tej historycznej prowincji, którą Jan Długosz zaliczał do „ciała Korony Polskiej”, ze względu na potencjał przemysłowy i wojskowy tego obszaru było dużym wydarzeniem nie tylko politycznym, ale gospodarczym i wojskowym. Górny Śląsk był największym okręgiem przemysłowym w kraju. Łącznie Wielkopolska i Górny Śląsk stanowiły gwarancję materialną niepodległości II Rzeczypospolitej. Fakt ten podkreślała „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule O znaczeniu Górnego Śląska. W roku 1923 miejscowe kopalnie i huty dostarczały 73% stali, 87,7% cynku i 99,7% ołowiu. Bez tej produkcji niemożliwa była odbudowa i rozwój gospodarki polskiej po pierwszej wojnie światowej. Działało w tym obszarze ponad 1500 zakładów, z których wiele miało kluczowe znaczenie dla obronności Polski. Nieprzypadkowo Józef Piłsudski, któremu przypisywano zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej i tzw. „Cud nad Wisłą”, 27 VIII 1922 r. po odebraniu defilady, wysłuchaniu Mszy św. i dekoracji powstańców śląskich Krzyżami Virtuti Militari na katowickim rynku, powrót Śląska do Macierzy nazwał „cudem nad Odrą”.

Marszałek zdawał sobie sprawę, iż klęska Polski doprowadziłaby do załamania się znienawidzonego przez Berlin traktatu wersalskiego oraz oznaczałaby powrót Niemiec do wielkiej polityki i skutkowała odzyskaniem wschodnich prowincji. Bez „cudu nad Wisłą” nie byłoby „cudu nad Odrą”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” znajduje się na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia ojczyzny Wilhelma Tella i gwardzistów papieskich, której udaje się zachować neutralność, jedność i dobrobyt

Dewiza Szwajcarów – słowa pustelnika Nicolasa de Flue: „Bójcie się Boga, a będziecie silni. Nie mieszajcie się w sprawy otaczających was potęg. Nie poszerzajcie nadmiernie granic, które was otaczają”.

Bernard Mégeais

Pakt 1 Sierpnia 1291 r.

W imię Pana Naszego, amen. Oto, z honorem i pożytkiem dla dobra publicznego, w zgodzie ze świętymi zasadami praw stanowionych, potwierdza się pakty bezpieczeństwa i pokoju.

Niech dowie się każdy, iżby przed okrucieństwami czasów najpewniej chronić się oraz nienaruszalność osób i ich dóbr zapewnić, mieszkańcy doliny URI, komuny SCHWYTZ oraz ludzie doliny UNTERWALD zobowiązali się w najlepszej wierze wszystkie siły i osoby swoje wraz z całym dobytkiem oddawać, by mocą swoją całą i wysiłkiem wszelkim nawzajem radą i czynem się wspomagać, wspierać na terenach dolin swoich, jak i poza nimi, przeciw każdemu, kto złe zamiary żywiąc wobec nich i ich majętności, dopuściłby się wobec nich albo z nich któregoś aktu przemocy, dokuczliwości albo nieprawości. Każda komuna przyrzeka innej w czas ów pospieszać z pomocą w każdym złym terminie, gdy potrzeba taka będzie, a takoż, gdy konieczność nastąpi, opierać się kosztem swym atakom ludzi złej woli, pomścić krzywdy przez nich sprawione, przysięgając i przez potwierdzenie starego przymierza przysięgę odnawiając, wszelako pod warunkiem, że każdy wedle swych możliwości będzie, jak uzgodnione, panu swemu podlegał i jemu tylko służył.

Oto akt założycielski stowarzyszenia, które pewnego dnia zostanie nazwane Szwajcarią. Gdzie każdy w swoim domu jest panem, a próby zamachu na jego suwerenność są niedopuszczalne.

„Zjednoczcie się, by razem bronić honoru i wspólnej wolności przed wszelkim przeciwnikiem”

Schwitz, od którego pochodzi słowo Szwajcaria, to terytorium Alp Środkowych, które wraz z sąsiednimi – dolinami Uri i Unterwald – panowało nad Przełęczą Świętego Gotarda łączącą Włochy i Niemcy od czasów powstania, ok. roku 1220–1230, Diabelskiego Mostu nad wąwozami Schöllenen.

Na tym, znacznie skracającym podróż między północą a południem szlaku, stale rósł przepływ ludzi i towarów. Prowadzony na grzbietach mułów tym pasażem transport ożywiał gospodarkę trzech dolin, od Mediolanu po Lucernę, Zurych i Bazyleę. Pobieranie opłat, zapewnianie transportom zaopatrzenia i zakwaterowania oraz przewodników bogaciło region.

Na szlak ten pożądliwym okiem spoglądał cesarz Germanów i Rzymu, a także habsburski papież. Zakusy te trzeba było powstrzymywać wszystkimi siłami, nie dopuszczając, by któryś z nich przejął owo źródło bogactwa, kontrolował je albo próbował zablokować. Dlatego właśnie Uri, Schwitz i Unterwald sprzymierzyły się paktem solidarności.

Impuls twórczy pierwszego stowarzyszenia – obrona wolności i interesów przed otaczającymi mocami – trwale pozostał w historii Szwajcarii.

Początkowo chodziło o obronę autonomii i przywilejów przed domem Habsburgów oraz o uzyskanie znaczącej pozycji w germańskim imperium rzymskim. Dopiero w 1386 roku doszło naprawdę do połączenia dolin Uri, Schwyz i Unterwald, zaś w 1332 r., przyłączyły się miasta: Lucerna, Zurych i Berno, którym udało się odeprzeć wyprawę interwencyjną, dowodzoną osobiście przez księcia z rodu Habsburgów. Jego porażka nad brzegiem jeziora Sempach w dniu 9 lipca 1386 r. wywołała reperkusje w całej ówczesnej Europie. Po raz pierwszy w historii chłopi powstali przeciwko swoim prawowitym panom, zagrażając średniowiecznemu porządkowi społecznemu. Byli to w większości wzbogaceni wiejscy hodowcy, a także drobna szlachta, którzy pochodząc z małych i odmiennych regionów, uświadomili sobie siłę wspólnoty i zaczęli postrzegać siebie jako członków Konfederacji.

Wieści o zwycięzcach, którzy już w 1365 r zaanektowali Zug, w dużej mierze przyczyniły się do scalenia miast, takich jak np. Zurych, które prowadziły działalność handlową, produkcję jedwabiu i przemysł, korzystając z surowców, które przybywały z Włoch przez Przełęcz Św. Gotarda i Lucernę – szlak handlowy i pierwsze rynki zbytu dla kantonów Uri, Schwyz i Untervald, z których każdy był jednak jeszcze przywiązany do swej niezależności. Po włączeniu obszaru kantonu Glarus w 1388 r., związek stał się samowystarczalny i mógł zajmować się jedynie rozwojem interesów. (…)

Szwajcaria, jako konglomerat terytoriów rządzących się różnymi prawami, osiągnęła szczyt potęgi. Korzystając ze swojej świetnej reputacji, jej żołnierze, jeśli nie walczyli o sprawy swoich kantonów, robili to na własny rachunek za granicą. Tak narodziła się tradycja najemników.

Podziwiający pewnego zimowego wieczoru 1494 r. wjazd króla Francji Karola VIII mieszkańcy Rzymu ujrzeli szwajcarskich wojowników maszerujących wśród zatrważającego rytmu bębnów, z dziwnymi sztandarami, zdobionymi wzbudzającymi lęk niedźwiedziami i bykami. Wartość bojowa Szwajcarów sprawiała, iż podziwiano i ceniono tych niewysokich, brutalnych, spragnionych łupu, zawziętych alpejskich wojowników, szkolonych do boju od kołyski, walczących z całym Cesarstwem Germanów i Rzymu.

Sukces przeprowadzonej przez Francję kampanii włoskiej, gdzie Szwajcarzy walczyli w służbie zwycięzcy, podniósł jeszcze bardziej ich reputację i pomnożył zyski. Powstał proceder płacenia przez przybywających werbowników łapówek za możliwość rekrutacji najemników. Osobom, które mogły umożliwić werbunek, oferowano znaczne sumy. Szwajcarski parlament starał się skodyfikować sposoby wojowania, w celu powstrzymania skłonności do gwałtu i żądzy zysku jako wypaczających zasady prowadzenia wojny. Zdecydowano, że tylko rządy kantonalne i parlament mogły zezwalać na rekrutację żołnierza, zaciąg indywidualny zaś został zakazany. W XVI wieku dochody z wynajmu żołnierzy do obcych armii stały się sformalizowaną praktyką społeczną i jedną z podstaw gospodarki, na podstawie podpisywanych z „pracodawcami” umów, które gwarantowały władze publiczne. Sformalizowano także zawód najemnika i jego wynagrodzenie.

W 1505 r. papież Juliusz II zwrócił się do sejmu szwajcarskiego (zgromadzenie deputowanych szwajcarskich kantonów) o zapewnienie stałej ochrony przez dwustu żołnierzy. Chciał mieć przy sobie szwajcarskich najemników, których uważano za najlepszych w Europie. Oficjalna data założenia Papieskiej Gwardii Szwajcarskiej to 22 stycznia 1506 r. To najstarsza, nadal w służbie, a również najmniejsza armia na świecie.

Cały artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność. I. Narodziny wolnego ludu” znajduje się na s. 18 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność. I. Narodziny wolnego ludu” na s. 18 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geneza i działalność w III powstaniu śląskim Grupy Destrukcyjnej Wawelberga – legendarnego kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie.

Jadwiga Chmielowska

Choć przyszło Ślązakom czekać na decyzję mocarstw przyznania Polsce ich ziem, doświadczeni ciągłymi tylko obietnicami, przestali wierzyć, że w drodze zabiegów dyplomatycznych można cokolwiek osiągnąć. Przygotowywali się więc do powstania. Już od grudnia 1920 r. kpt. Tadeusz Puszczyński zaczął tworzyć Grupę Destrukcyjną. Miała ona odciąć całkowicie teren plebiscytowy, czyli Górny Śląsk, od Rzeszy, by uniemożliwić przerzut wojska niemieckiego w rejony walk. Puszczyński przyjął pseudonim Wawelberg – czyli Wzgórze Wawelskie.

Po wnikliwych penetracjach terenu Puszczyński z Baczyńskim opracowali plan działań destrukcyjnych. „Grudniowy plan działalności dywersyjnej oprócz zasadniczego celu, jakim była izolacja niemieckich ośrodków dyspozycyjnych, miał również „dążyć do osiągnięcia fizycznego i psychicznego efektu, który podniósłby nastrój w pierwszych dniach powstania. Pokazać w pierwszej chwili tak swoim, jak i obcym, że przyszła rozgrywka zbrojna nie jest burdą polityczną, lecz konsekwentną walką, do której każdy musi się ustosunkować w sposób rzeczowy i ściśle określony” – zacytowała Puszczyńskiego Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921.

Oddział II sztabu Generalnego WP, a zwłaszcza kpt. Kierkowski, nie tylko pozytywnie odniósł się do tego pomysłu, ale od razu wsparł Puszczyńskiego. Referat Destrukcji otrzymał status autonomicznej jednostki z własnym budżetem i niezależnością organizacyjną. Pieniądze przeznaczano na zakupy broni, środków technicznych, materiałów wybuchowych, opłacenie podróży, kwater i żywności oraz diety dla pracowników referatu. Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. „Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie. Uwzględniano również posiadanie na utrzymaniu rodziców lub rodzeństwa” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Nad finansami czuwał ppor. Edmund Charaszkiewicz. Wypłacał on kolejne zaliczki dopiero po drobiazgowym rozliczeniu poprzednich kwot. (…) Po zakończeniu powstania do kasy zwrócono 4 364,05 z dokładnością do feniga. Resztę rozliczono rachunkami. Oczywiście referat dysponował też markami polskimi i dolarami. Walutę niemiecką kupowano w Gdańsku na czarnym rynku, przez wysyłanych tam specjalnie z Warszawy oficerów Wydziału Plebiscytowego. (…)

Kpt. Puszczyński nie miał problemów z budową referatu. Liczyło się przede wszystkim doświadczenie w pracy konspiracyjnej, gdyż wśród górników było bardzo dużo osób potrafiących obchodzić się z materiałami wybuchowymi, a nawet mających doświadczenia saperskie z armii niemieckiej z czasów niedawnej wojny.

Kandydaci, którzy trafiali do Referatu Destrukcji, musieli odznaczać się umiejętnością podejmowania błyskawicznych i ryzykownych decyzji oraz odpowiednimi, bardzo specyficznymi cechami psychicznymi – zdolnościami aktorskimi, umiejętnością wcielania się w różne role i profesje. Od wszystkich pochodzących spoza Śląska wymagano też znajomości tzw. hochdeutsch, czyli niemieckiego literackiego.

Referat potrzebował minimum ok. 100 osób, aby dokonać zniszczeń obiektów rozrzuconych na przeszło 90-km odcinku. Byli członkowie Referatu do Zadań Specjalnych, działającego przy Dowództwie Głównym POW, zasilili szeregi tworzącej się Grupy Wawelberga – byli to w większości Górnoślązacy. (…) Niestety bojowcy-weterani rewolucji 1905–07 nie zawsze nadawali się już do czynnego uczestnictwa w oddziałach terenowych; mieli olbrzymie doświadczenie, lecz niestety lata konspiracji i stresów z tym związanych sprawiły, że obniżyła się nie tylko ich sprawność fizyczna, ale i odporność psychiczna. Byli oni w zasadzie jedynie instruktorami i konstruktorami bomb.

W działalność referatu włączali się też byli członkowie Lotnych Oddziałów POW, Pogotowia Bojowego i Milicji Ludowej PPS. Mieli oni wszyscy wielkie doświadczenie w pracy dywersyjnej. „Tych kpt. Puszczyński znał osobiście, byli to bowiem jego dawni towarzysze broni z pracy niepodległościowej lub partyjnej. Znał ich doświadczenie konspiracyjne, wady i zalety, i odporność psychiczną w obliczu nieprzyjaciela, bowiem z milicjantami przeszedł szlak frontowy VIII batalionu strzelców w 1919 r. Ta właśnie grupa, choć nieliczna, stała się podstawą rekrutacji personalnej do Referatu Destrukcji” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce. Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Rozkaz ministra spraw wojskowych zezwalał na urlopowanie z szeregów polskiej armii ochotników śpieszących na pomoc Górnemu Śląskowi.

Nie przyjmowano wszystkich chętnych. Za każdym razem kandydat musiał zdać specyficzny egzamin. Wszyscy niemal saperzy-ochotnicy rekrutowali się z Wielkopolski, między innymi dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania.

Zbieranina w tym referacie była wielka. Od górników po studentów, powstańcy śląscy i wielkopolscy, oficerowie WP i peowiacy z całej Polski. „Znaleźli się w nich ludzie o rozmaitych poglądach politycznych, od skrajnie konserwatywnych – jak ppor. Edmund Charaszkiewicz, poprzez działaczy PPS, jak kpt. Tadeusz Puszczyński, por. Stanisław Baczyński, Stanisław Dubois, Kazimierz Kuszell, Stanisław Machnicki, Stanisław Saks, Wacław Wardaszako – po komunistów – jak Bohdan de Nissau. Różnice poglądów czy przekonań nie zaważyły jednak absolutnie na spoistości wewnętrznej i sprawności oddziałów dywersyjnych. Niemałą rolę w kształtowaniu dyscypliny wewnętrznej i wysokiego morale żołnierskiego oddziałów odegrali bez wątpienia tzw. wychowawcy” – napisała Zyta Zarzycka (op. cit.).

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Upamiętnienie pierwszego transportu polskich więźniów politycznych (14.061940 r.) do KL Auschwitz: 728 Polaków z Tarnowa

Polacy otrzymali numery od 31 do 758, bo pierwszych 30 dostali niemieccy kryminaliści, przywiezieni 20 maja 1940 r., by przygotować obóz do funkcji miejsca, z którego wychodzi się tylko przez komin.

Józef Wieczorek

Delegacja państwowa w KL Auschwitz. Fot. J. Wieczorek

W ramach tegorocznych obchodów odsłonięto (po 30 latach usiłowań!) przy dworcu PKP w Oświęcimiu tablicę pamiątkową tego wydarzenia, czego nie doczekał nawet ostatni świadek pierwszego transportu – Kazimierz Albin, który zmarł 22 lipca 2019 r. W holu dworca odsłonięto wystawę kolejarzy – więźniów KL Auschwitz. Msza św. w ramach obchodów, z udziałem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, dwóch więźniarek KL Auschwitz: Barbary Wojnarowskiej-Gautier i Lucyny Adamkiewicz oraz niezbyt licznych uczestników odbyła się w kościele franciszkanów w Harmężach k. Oświęcimia, gdzie w podziemiach znajduje się wystawa więźnia KL Auschwitz numer 432, Mariana Kołodzieja, „Klisze pamięci”.

Delegacja IPN pod pomnikiem rtm. Witolda Pileckiego. Fot. J. Wieczorek

Prezydent Andrzej Duda złożył kwiaty na torach, po których wjechał pierwszy transport więźniów do KL Auschwitz (umieszczonych potem w budynku zajmowanym obecnie przez Wyższą Szkołę Zawodową im. Rotmistrza Witolda Pileckiego), a także pod pomnikiem rotmistrza – „Ochotnika do Auschwitz”, odsłoniętym przy torach 2 lata temu. Tam kwiaty złożyła też delegacja IPN z prezesem Jarosławem Szarkiem.

Oficjalna delegacja z prezydentem Andrzejem Dudą przeszła przez bramę obozu („Arbeit Macht Frei”) i oddała hołd ofiarom przy Ścianie Śmierci (nad którą widniały 4 flagi polskie i jedna flaga obozowa z materiału takiego, jak pasiaki więźniów).

W godzinach popołudniowych istniała także możliwość złożenia hołdu pod Ścianą Śmierci przez zwykłych obywateli, ale ze względu na sytuację pandemiczną, jak informowała dyrekcja KL Auschwitz, mogły to uczynić w odstępach kilkuminutowych tylko dwuosobowe delegacje bez udziału mediów i bez flag oraz plakietek z „pandemiczną[?]” liczbą 447, które należało deponować przy wejściu.

(…) Na teren KL Auschwitz, a nawet pod bramę obozu nie mogła podejść kilkusetosobowa (podzielona na dwie podgrupy po ok. 150 osób) grupa Marszu Milczenia z polskimi flagami, zorganizowanego przez Roty Niepodległości. Robert Bąkiewicz, główny organizator Marszu, nie otrzymał zgody burmistrza Oświęcimia, a to podobno z powodu ograniczeń „pandemicznych”. Uznano, że „cel zgłoszonego zgromadzenia jest tożsamy z obchodami państwowymi. Dlatego miasto uznaje, że zgromadzenie powinno być zorganizowane w Miejscu Pamięci KL Auschwitz-Birkenau zamiast w mieście na ulicach Dworcowej i Obozowej”. Co więcej, uzasadniano, że „Miasto Oświęcim dba o pozytywny wizerunek, jak i bezpieczeństwo swoich mieszkańców. Miejsce Pamięci KL Auschwitz-Birkenau musi być otoczone czcią i szacunkiem, bowiem ofiarom byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady KL Auschwitz-Birkenau należy się szacunek i pamięć. Dlatego Oświęcim nie może być areną konfliktu. Oświęcim, 10 czerwca 2020 r., UM Oświęcim”. (…)

Uroczystość w KZ Mauthausen-Gusen. Fot. A. Waligóra

Andrzej Waligóra, uczestnik Marszu z Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia, miał szanse przedostania się na teren KL Auschwitz w ramach indywidualnych możliwości stworzonych przez dyrekcję Muzeum KL Auschwitz dla wcześniej zarejestrowanych uczestników, ale bez plakietki „447”. Poirytowany sytuacją, przed wejściem na teren obozu udzielił lekcji ochronie Muzeum, wskazując na całkiem odmienne standardy obowiązujące na terenie KZ-Gedenkstätte Mauthausen w Austrii (miejsce eksterminacji m. in. polskiej inteligencji), gdzie teren obozu, jakkolwiek zabudowany wkoło, nie jest eksterytorialny i w czasie uroczystości nie ma blokad dla uczestników z polskimi flagami na drzewcach, co jest nie do pomyślenia na terytorium KL Auschwitz, nie tylko w czasach pandemii.

Andrzej Waligóra zaproponował, aby dla pracowników Muzeum KL Auschwitz zorganizować wycieczkę edukacyjną do obozu KZ Mauthausen-Gusen (przy pomocy Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia) dla przyswojenia sobie godnego traktowania Polaków i wszelkich oznak polskości, co obowiązuje na terenach poza Polską.

Niestety mimo powszechnej edukacji i ogromnej liczby zwiedzających Muzeum KL Auschwitz, rzetelna wiedza o tym obozie zagłady jest mierna. Niewielu Polaków wie, co oznacza data 14 czerwca, mimo że jest to Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady i mamy obowiązek powszechnego nauczania – także historii – w szkołach i mnóstwo wycieczek, tak młodzieży, jak i dorosłych, do Muzeum KL Auschwitz. Niestety historia przedstawiana w Muzeum budzi kontrowersje, a nawet oburzenie, także dawnych więźniów obozu.

Relacja Andrzeja Waligóry ze wspomnianego incydentu znajduje się na s. 2 „Śląskiego Kuriera WNET.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy KL Auschwitz jet obszarem eksterytorialnym?” znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy KL Auschwitz jet obszarem eksterytorialnym?” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wygląda na to, że urzędujący prezydent jest na dobrej drodze / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 73/2020

W obchodach stulecia Bitwy Warszawskiej i zwycięstwa nad bolszewikami weźmie udział bardzo wysoki przedstawiciel Białego Domu. Dla ożywienia wyobraźni spróbujmy go postawić koło Rafała Trzaskowskiego.

Krzysztof Skowroński

Szukam spokojnego miejsca, gdzie nie docierałyby informacje ze świata i z Polski, w którym nie ma ani polityków, ani dziennikarzy. Ale odrzućmy na bok marzenia i zajmijmy się polską polityką. Nieważne – w I czy w II turze – chciałbym, żeby wybory wygrał urzędujący prezydent Andrzej Duda. Jeśli już komuś nie przychodzi do głowy żaden inny argument, to niech pomyśli o ciszy.

Jeśli wygra Andrzej Duda, to będziemy mieć trzy lata spokoju, bez żadnych wyborów. Wprawdzie życie polityczne i agresja nie znikną z portali internetowych, telewizji i gazet, ale ta agresja będzie wypłaszczana jak pandemia kroronawirusa w czerwcu.

Opozycja przez co najmniej 2 lata nie będzie zmuszona do totalnej negacji, a dobra zmiana będzie miała czas, by udowodnić, że jej program jest nadal skuteczny. Powstanie przekop przez Mierzeję Wiślaną, zostanie ukończony Baltic Pipe, rozbudowany port w Świnoujściu i mam nadzieję, że ruszy budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Zwycięstwo Andrzeja Dudy zagwarantuje też ciągłość polskiej polityki zagranicznej, w tym bardzo ważną koncepcję tworzenia Międzymorza. A jeśli wygra kandydat opozycji, to wejdziemy w czas wielkiego konfliktu politycznego: sejm i rząd kontra senat i prezydent. Z tego konfliktu może narodzić się jedynie paraliż państwa. I to w momencie, w którym decyduje się nowy porządek świata i mamy coraz więcej niewiadomych niż rozwiązań.

Nie wiemy, gdzie i dlaczego świat stracił głowę i byłoby niedobrze, gdyby i Polska ją straciła.

Ale my głów nie traćmy. Lipiec i sierpień to są jedyne dwa miesiące w roku, w których mamy szanse odnaleźć spokój. Możemy zamienić codzienność na pływanie w jeziorze, zbieranie grzybów czy chodzenie po górach. I skorzystajmy z tej okazji, nie bojąc się pandemii i innych niewidzialnych stworów, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą. Nie zapomnijmy też zabrać ze sobą nawet na najdalszą wyprawę „Kuriera WNET”. Po przeczytaniu może być idealnym narzędziem do walki z insektami i nie tylko. A jeżeli już nasze wakacyjne ścieżki poprowadzą nas na Dolny Śląsk, to pamiętajmy, że tam od 1 lipca na częstotliwości 96,8 nadaje Radio Wnet.

Cieszę się, że po czasie internowania w przestrzenie wirtualnej „Kurier WNET” trafił do drukarni i znów mogą Państwo trzymać go w rękach. Niestety, w tym wydaniu „Kuriera” nie znajdą Państwo odpowiedzi na nurtujące nas pytanie, kto i w której turze wygra wybory prezydenckie.

25 czerwca, kiedy piszę te słowa, możemy dzień po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu stwierdzić tylko, że wygląda na to, że urzędujący prezydent jest na dobrej drodze. Jego pobyt w Białym Domu potwierdził, że w koncepcji prezydenta Donalda Trumpa Polska odgrywa poważną rolę.

Prezydent Trump w czasie konferencji prasowej powiedział, że w obchodach stulecia Bitwy Warszawskiej i zwycięstwa nad bolszewikami weźmie udział bardzo wysoki przedstawiciel Białego Domu. I może dla ożywienia wyobraźni spróbujmy go postawić koło Rafała Trzaskowskiego, którego koncepcja polityki zagranicznej jest diametralnie różna niż prezydenta Dudy czy Trumpa. Rafał Trzaskowski wyobraża sobie Polskę jako część imperium europejskiego. A naszą talię kart chciałby przekazać w ręce Berlina, Paryża i Brukseli. To pokazuje, jak ważnego wyboru dokonamy w czasach zarazy.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Opinię o tym, że „polskość to nienormalność”, miał wyrazić pan Donald Tusk głęboko w latach osiemdziesiątych

Esej z 1987 roku przedrukowała „Gazeta Wyborcza”, i to nie z zamiarem kompromitowania autora tych słów, lecz starając się je przekuć na oręż walki z ludźmi myślącymi kategoriami patriotycznymi.

Piotr Sutowicz

Autor, zdaje się, miał intencję wpisać się w nurt łamaczy zastanych „idei” i twórców czegoś nowego. Wcale w tym nie był oryginalny, choć na pewno chciał. Po co o tym pisać w kontekście rocznicy zakończenia II wojny światowej? Choćby dlatego, że jej skutkiem także miało być zniszczenie wielu idei. Dla nas ważny jest fakt, że chodziło również o ideę narodu polskiego, która bynajmniej nie była nienormalnością.

Naród polski mniej lub bardziej mocno opierał się na zasadach, które co prawda zmieniały się na przestrzeni wieków, ale zawsze bywały reinterpretowane przez pryzmat cywilizacji łacińskiej oraz przynależności do określonego kręgu religijnego.

Być może brutalnie brzmi dziś sformułowanie, iż Polak to katolik. Nigdy zresztą nie było ono prawdziwe i nawet w czasie, kiedy na poziomie doktryny politycznej definiował ów związek religii z narodem Roman Dmowski w swej broszurze Kościół, Naród i Państwo, to też nie miał na myśli konfesyjności i obowiązkowości wierzenia na sposób Kościoła katolickiego. Sam autor zdaje się z tą kwestią zmagał się przez większość swojego życia, co nie jest żadną tajemnicą.

Naród określony jest więc przez idee, które wypracowuje w swych dziejach, te zaś oparte są na pierwotnych fundamentach. Gdzieś tu znowu pojawi się nam owa nienormalność. A właściwie fałsz takiego spojrzenia. Można się zmagać z takimi czy owymi pojęciami i zasadami, można też je łamać i czasami działalność taka może okazać się twórcza, wszystkie zastane doktryny bowiem powinny być reinterpretowane, a w pewnych sytuacjach porzucane. Wspólnotę narodową zresztą też można opuścić. Owszem, pociąga to za sobą bardzo mocne oceny, bywa nazywane zdradą, i to najgorszego rodzaju, bo popełnioną zarówno wobec żyjących członków wspólnoty, jak i tych, którzy budowali ją w przeszłości, a nawet tych, którzy przyjdą później i będą ubożsi o dziedzictwo tego kogoś jednego.

Opuszczając wspólnotę, można sobie po prostu pójść tam, gdzie jest lepiej, ale można wspólnocie szkodzić. Zdrady bowiem często połączone są z nienawiścią i chęcią zniszczenia, która często wynika z woli wykazania się przed… no właśnie, nowymi pobratymcami, a może samym sobą; pewnie bywa z tym różnie.

Określenie wspólnoty polskiej przydomkiem „nienormalności” i trwanie w tym przekonaniu jest obarczone ryzykiem takiego właśnie postępowania i początkiem szerszych działań, nazwijmy je: dywersyjno-niszczących.

Moje stanowisko w tym względzie jest jednoznaczne, ale zgadzam się, że naród nie musi być monolitem, mrowiskiem jednakowo myślących, działającym jak maszyna. Przynajmniej nie dotyczy to naszego kręgu cywilizacyjnego. Tu mimo wszystko paradygmatem jest wolność jednostki, która ustępuje jedynie przed dobrem wspólnym. (…)

Przedwojenna Polska powstała po długotrwałej niewoli, dlatego kwestia wolności znalazła się na pierwszym planie. Polacy bili się za nią od roku 1914 do początku lat dwudziestych. Budująca się ojczyzna nie była idealna, a jej rządy – często dalekie od doskonałości czy nawet sprawiedliwości. Nie dowartościowano w niej mniejszości, z którymi nie wiadomo było, co zrobić. Występowało słabe uprzemysłowienie, przeludnienie wsi, niedomagania kapitałowe, poza tym dziwne i nie zawsze skuteczne formy rządów, które lubowały się w podkreślaniu budowania potęgi, która istniała bardziej w sferze propagandy niż rzeczywistości. Niemniej Polska dwudziestolecia międzywojennego miała swoje niezaprzeczalne zasługi i pewnie z czasem rozwiązywałaby problemy. Nic nie wskazywało na to, iżby miała się stać państwem upadłym. Jej klęskę spowodowali dwaj totalitarni socjalistyczno-komunistyczni sąsiedzi, którzy widzieli ją jako kraj nienormalny, tzn. taki, którego być w tym miejscu Europy nie powinno. Wcale zresztą nie byli tacy oryginalni w swoim podejściu – ich poprzednicy w XVIII wieku myśleli podobnie.

Nie chcę wyrokować, że wojna była wynikiem światowego sporu wokół kwestii polskiej, ale coś na rzeczy jest. Polska powinna istnieć, a właściwie na naszym obszarze musi istnieć silny organizm polityczny, który może być siłą napędową środkowoeuropejskiego ładu politycznego. Taki wniosek podpowiada nam zarówno geografia, jak i demografia. Nie bez znaczenia są też argumenty ze sfery, nazwijmy je, cywilizacyjnej. Takie projekty w historii już były, mniej czy bardziej udanie realizowane. Od czasów piastowskich po postjagiellońskie polska myśl polityczna miała aspiracje jednoczenia środkowej części kontynentu. To też jest jeden z elementów dziedzictwa Wielkiej Polski, który tak chętnie wrzuca się do worka owej „nienormalności”.

Na pewno mamy tu do czynienia z „nieprzekraczalnością” pojęć. Polska nie może zrezygnować ze swojej swoistości ani z wizji zaplecza politycznego zapewniającego bezpieczną możliwość realizowania „idei polskiej” jako pewnego uniwersalizmu.

Nasi dwaj najwięksi sąsiedzi, bez względu na przyjętą opcję ustrojową czy ideologiczną, mają swoje cele na naszym obszarze narodowym. Najogólniej mówiąc, dążą do unicestwienia Polski jako bytu politycznego.

Co by musiało się stać, by tę tragiczną sytuację zmienić? (…)

Przy okazji ledwo co przypomnianej rocznicy zakończenia II wojny światowej mało kto zadawał publicznie pytanie: czy myśmy ją rzeczywiście wygrali, czy wręcz przeciwnie. (…)Polacy uratowali swój byt biologiczny, jak wskazuje inspirująca mnie wypowiedź pana Tuska. Wbrew słusznemu narzekaniu na swój stan intelektualny, uratowali znaczną część swego dziedzictwa dziejowego. Przynajmniej do lat osiemdziesiątych byli tego świadomi. Z powodu braku suwerenności politycznej i kulturalnej nie mogli pracować nad udoskonaleniem swej doktryny. Ale mają szansę, tym bardziej, że II wojna światowa i czas, jaki po niej nastąpił, dostarczyły w tym względzie wiele cennego materiału do przemyśleń.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Polskość nie jest nienormalna” znajduje się na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Polskość nie jest nienormalna” na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 26 czerwca 2020 – Agnieszka Białek, Marcin Marcus – Castle Farm Kilkenny, Bogdan Feręc, Jakub Grabiasz

W piątkowy poranek przenosimy się do Republiki Irlandii. W Studiu Dublin informacje, komentarze, analizy i korespondencje. Odwiedzimy Belfast, Galway i Kilkenny. Zapraszamy na Szmaradgową Wyspę!

W gronie gości:

  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu,
  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com,
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin,
  • Marcin Marcus – właściciel Castle Farm Kilkenny, polski przedsiębiorca z Republiki Irlandii

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

 

Piątkowe wydanie główne Studia Dublin jak zawsze rozpoczął serwis informacyjny „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat”

Partia Sinn Féin szykuje się do przejęcia władzy w Republice Irlandii po kolejnych wyborach parlamentarnych – tak zapowiada od kilku tygodni szefowa partii Mary Lou McDonald. Wierzy, że utworzona koalicja Fianna Fáil, Fine Gael i Green Party, a także ukonstytuowany rząd, nie reprezentuje mieszkańcom Zielonej Wyspy niczego nowego i będziemy to powtórka z lat ubiegłych, czyli jedynie gra na przeczekanie w ławach rządowych.

McDonald ostrzegła ugrupowania koalicyjne, że „czas już odmienić polityczne status quo Irlandii, raz na zawsze”.

Dubliński traffic w deszczu. Fot. Studio 37 Dublin.

Właśnie na dzisiejszy wieczór (piątek, 26 czerwca 2020) zaplanowano opublikowanie decyzji poszczególnych ugrupowań politycznych, które tworzyć mają koalicję, więc także i irlandzki nowy rząd. Jeżeli głosowania przebiegły po myśli liderów, to i mieszkańcy Szmaragdowej Wyspy będzą mogli „świętować” powstanie koalicji Fianna Fáil, Fine Gael i Green Party.

Deszczowy Dublin z pokładu Dublin Bus. Fot. Studio 37 Dublin.

Wydawać się może, że ta koalicja jednak powstanie, bo jeszcze urzędujący premier Leo Varadkar powiedział o utworzeniu stanowiska superministra ds. ochrony infrastruktury drogowej, a urząd znajdować się będzie w Departamencie Klimatu i Środowiska, którym pokieruje Green Party, czyli prawdopodobnie także przez osobę z ugrupowania Eamona Ryana.

Z analizy ESRI (irlandzki Instytut Badań Społecznych i Ekonomicznych )wynika, że to nie duże firmy i korporacje są główną siłą napędową irlandzkiej gospodarki, więc nie do nich powinna skierowana być największa popandemiczna pomoc. Z badań Instytutu dowiadujemy się, że stymulowanie irlandzkiej gospodarki powinno opierać się na sektorze małych i średnich firm, które generują większość irlandzkiego wzrostu gospodarczego.

Na potwierdzenie tych słów ESRI publikuje dane za lata 2013 – 2018 a w tych widać, że

Sektor małych i średnich firm wygenerował około 80% irlandzkiego „realnego wzrostu gospodarczego”, natomiast duże przedsiębiorstwa i korporacje, zamknęły się w 20-procentach.

Tutaj do wysłuchania „Wyspiarski serwis Studia 37”:

 

 

Bogdan Feręc, redaktor naczelny portalu Polska-IE.com, wersja zdecydowanie letnia. Fot. arch. własne.

 

Zawsze po serwisie Studia 37 „Irlandia – Wyspy – Świat” i częstograju Vana Morrisona „Irish Heartbeat (album „Duets”),  korespondencja Bogdana Feręca, szefa najpoczytniejszego portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com.

Właśnie dzisiaj (piątek, 26 czewca 2020 roku) wieczorem mieszkańcy Republiki Irlandii wreszcie się dowiedzą, czy mamy stabilną (i dogadaną koalicję) a więc także rząd. Jeżeli partyjne głosowania przebiegły po myśli liderów, to powstanie koalicji trzech partii: Fianna Fáil, Fine Gael i Green Party.

Wydawać się może, że ta koalicja jednak powstanie, bo premier Leo Varadkar powiedział o utworzeniu stanowiska superministra ds. ochrony infrastruktury drogowej, a urząd znajdować się będzie w Departamencie Klimatu i Środowiska, którym pokieruje Green Party, czyli prawdopodobnie także przez osobę z ugrupowania Eamona Ryana.

 

O ile te przewidywania się sprawdzą, to już jutro poznamy też oficjalnie kandydaturę na nowego szefa rządu, a tym zostanie Micheál Martin z Fianna Fáil. Wybór kolejnego premiera mógłby wtedy nastąpić w poniedziałek i Leo Varadkar, oddałby władzę, pozostając na stanowisku wicepremiera.

The Revenue Commissioners (irlandzkie urzędy skarbowe) informują o skali dopłat do wynagrodzeń pracowniczych. Z zestawień wynika, że koszt tej pomocy znacznie przekroczy wcześniejsze szacunki.

W programie TWSS zarejestrowanych jest nieco poniżej 63 000 pracodawców, z czego dopłaty wypłacane są dla 57 000 firm. Wsparcie dotyczy rzeszy ponad 405 000 pracowników otrzymujących pensje ze wsparciem budżetowym.

The Temporary Wage Subsidy Scheme stworzony został, by wesprzeć pracodawców, a cieszy się dobrymi opiniami, gdyż mogą z niego korzystać wszystkie przedsiębiorstwa, które funkcjonowały w okresie pandemii, a utraciły część dochodów.

Ze wsparcia irlandzkiego rządu korzystają także firmy i pracownicy, którzy powracają do pracy. Z systemu wycofało się już ogółem 150 000 pracodawców, którzy okresowo występowali o dopłaty. Revenue dodaje, że na ten cel wydano do tej pory 1,7 mld €, a pieniądze pochodzą z rezerw budżetowych.

Pierwotnie TWSS obowiązywać miał od połowy marca do końca czerwca, jednak rząd podjął decyzję o przedłużeniu go do końca sierpnia, a realizuje go Revenue. Irlandzki Urząd Skarbowy dodał, że program będzie stopniowo wygaszany i odbywać się to będzie poprzez zmniejszanie kwoty dotacji. – mówi szef portalu Polska-IE.com, Bogdan Feręc.

W Studiu Dublin także o irlandzkich pubach dziesiątkowanych pandemią. Jak twierdzi ogdan Feręc, zapobiegliwi, którzy cierpią z powodu zamknięcia ich ulubionych barów piwnych, postanowili zabezpieczyć się na dzień otwarcia pubów i jęli dokonywać rezerwacji.

To właśnie stało się ciekawym zjawiskiem na irlandzkiej mapie pubów, bo te, które będą mogły stanąć otworem, kalendarze rezerwacji wypełnione mają już na najbliższe kilkanaście dni. – mówi Bogdan Feręc.

Tutaj do wysłuchania korespondencja Bogdana Feręca:

 

 

Agnieszka Białek/ Foto. Agnieszka Białek Zbiory własne

W „Studiu Dublin” wieści z Belfastu.  Nasza korespondentka Agnieszka Białek obok najnowszych danych i statystyk związanych z koronawirusem w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, kwestii rozmrażania gospodarki i luzowania obostrzeń pandemicznych, coraz więcej czasu poświęca zbliżającemu się  Brexitowi.

Łączna liczba zgonów z powodu Covid-19 w Zjednoczonym Królestwie to 43 230 osób. Dziennik „Daily Express” podaje, że w czasie pandemii pada ze strony Unii Europejskiej ultimatum dla Wielkiej Brytanii w związku ze zbliżającym się Brexitem.

Wymóg podporządkowania pod prawo unijne oraz kontrole nie są jednak do przyjęcia przez rząd Borisa Jonhsona. Wyspiarskie media rozpisują się na temat nowych regulacji związanych z planowanym uruchomieniem w najbliższych dniach tzw. mostów powietrznych oraz zwolnieniem z kwarantanny w Wielkiej Brytanii mieszkańców większości państw Europy Zachodniej, m.in: Niemców, Włochów, Francuzów, Greków.

Ani BBC, ani „Daily Telegraph” nie wspominają o Polakach.

Pod koniec korespondencji z Belfastu, Agnieszka Białek cytowała doniesienia stacji SKY News o regulacjach, które będą obowiązywać od 4 lipca w pubach, hotelach, restauracjach i kawiarniach w związku z ich otwarciem.

Zmiejszenie dystansu społecznego z 2 m do ” metra plus” oraz płatności kartą i obowiązek gromadzenia i przechowywania danych klientów przez 21- to tylko część wytycznych w związku z poluzowaniem lockdown-u.

Tutaj do wysłuchania korespondencja Agnieszki Białek z Belfastu:

 

Jakub Grabiasz, redaktor sportowy Studia Dublin. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37.

W Studiu Dublin wieści sportowe przedstawi jak zwykle  Jakub Grabiasz. Bardziej niż powoli trwa na Szmaragdowej Wyspie odmrażanie sportu. Być może nowa (nie nowa, bo z 2016 roku) specjalna aplikacja będzie rządziła sportami GAA, gdy mowa o bezpieczeństwie i ochronie przed koronowirusem.

W „Sportowym Studiu 37” także słów kilka o tym, co dzieje się w rugby. Przed nami w tej dyscyplinie sportu ważne rozstrzygnięcia w europejskich pucharach. W finale piłka nożna i rzecz o pewnym zdarzeniu z banerem „White Lives Matter”, oraz tenis i spekulacje na temat, czy „US Open” odbędzie się, skoro kilku czołowych tenistów, w tym lider rankingu ATP – Novak Djokovic, zarazili się koronawirusem Covid – 19.

 

Tutaj wysłuchasz relację Jakuba Grabiasza:

 

Opracowanie: Tomasz Wybranowski i Andrzej Karaś (w tym oprawa dźwiękowa)

Współpraca: Katarzyna Sudak & Bogdan Feręc – Polska-IE.com


Partner medialny Radia WNET

 

Partner Studia 37 Dublin

 

Studio Dublin na antenie Radia WNET od października 2010 roku (najpierw jako „Irlandzka Polska Tygodniówka”). Zawsze w piątek, zawsze po Poranku WNET ok. 9:10. Zapraszają: Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, oraz Katarzyna Sudak, Agnieszka Białek, Ewa Witek, Alex Sławiński oraz Jakub Grabiasz.