Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż mnie doceniono

W kontekście reformy edukacji i wychowania polskiej młodzieży, a ogólnie społeczeństwa, widzę potrzebę odtworzenia w Polsce teatru klasycznego: repertuaru, scenografii, reżyserii i aktorstwa.

Adam Gniewecki, Elżbieta Jasińska

Jak wspomina Pani studia w warszawskiej PWST, debiut i okres pracy aktorskiej w słusznie i już dość dawno minionych czasach?

W Szwajcarii żyję i pracuję od 35 lat. Poza sprawami rodzinnymi, do wyjazdu zainspirowała mnie chęć przygody i odkrywania nowych horyzontów, sprawdzenia się w nowym środowisku i innym języku.

Podczas studiów w warszawskiej PWST miałam szczęście uczyć się od wielkich mistrzów sceny, takich jak Tadeusz Łomnicki, Andrzej Łapicki, Jan Świderski, Andrzej Szczepkowski, Gustaw Holoubek, Aleksandra Śląska i wielu innych. Te nazwiska wywołują we mnie nadal dreszcz emocji. Oni naprawdę uczyli uprawiania tego trudnego zawodu. Wpajali pokorę i pracę, przestrzegali przed rutyną i pogonią za sławą. W tamtych latach panowała w szkole surowa dyscyplina.

Przez pierwsze 2 lata studiów nie wolno było grać w filmie. Najpierw trzeba było opanować podstawy warsztatu. Wykładowcy wiedzieli, co znaczy być wyeksponowanym oraz jaką cenę płaci się za miałkość i fałsz na scenie. To byli mistrzowie; dla nas niemal bogowie.

Przekazywali nam tajniki gry aktorskiej, zdradzali swoje metody pracy nad rolą, odkrywali przed nami bogactwo polskiej poezji i dramatu, uczyli najwyższych technik poprawnej wymowy, emisji głosu i impostacji. Pomagali odkrywać w naszych ciałach i duszach rzeczy, o których nam nawet się nie śniło. Wygrzebywali z nas uśpione emocje, wskazywali, jak je opanować, uczyli myślenia nad tekstem, nad konstrukcją roli, a także przygotowywali do pracy w zespole. Uczyli prowadzenia dialogu z partnerem w przeróżnych konwencjach i stylach. To było pasjonujące. Wymagali bardzo dużo. Bywało ciężko. Załamania i zwątpienia były na porządku dziennym, ale taka była cena dorastania, doskonalenia, walki z samym sobą. Było pięknie i trudno zarazem.

Na trzecim roku studiów ogromną radością i nagrodą była dla mnie propozycja Zygmunta Hübnera zagrania na scenie jego teatru roli Marianny w Świętoszku Moliera. Tę rolę uznano mi jako pracę dyplomową. (Na ostatnim, czwartym roku należało zaliczyć udział w trzech przedstawieniach dyplomowych). Jako studentka zagrałam jeszcze jedna rolę w spektaklu w Teatrze Powszechnym, w Kopciuchu Janusza Głowackiego. Po ukończeniu studiów zaangażowałam się do Teatru Popularnego. Grałam tam dużo i intensywnie. Przede wszystkim duże lub główne role (Ania z Zielonego Wzgórza, Julia w Dwóch panach z Werony, Klara w Ślubach panieńskich i wiele innych). Dla początkującej aktorki była to wspaniała baza doskonalenia warsztatu i rozwoju.

Na początek mojej pracy aktorskiej nałożył się „festiwal Solidarności”. Gorączka udzieliła się wszystkim w naszym teatrze. Miałam poczucie nowego otwarcia, niesamowitej energii, przemiany. Długo wyczekiwana radość, atmosfera prawdziwej wolności. Stan wojenny przekreślił te nadzieje.

Większość aktorów odpowiedziała bojkotem, czyli odmową grania w filmach, produkcjach telewizyjnych i radiowych. Dla młodych aktorów, takich jak ja, był to koniec marzeń o karierze filmowej. Mówiono o nas: „pokolenie poświęcone dla sprawy”. Starsi koledzy mieli już kariery za sobą i ugruntowane pozycje autorytetów, a my, młodzi, buntowaliśmy się. W owym czasie odmówiłam zagrania trzech poważnych ról, choć kuszono mocno. Skupiłam się na pracy teatrze, gdzie mówiło się więcej o polityce niż o spektaklach. Zaczęłam się uczyć języków obcych.

Ze strony Instytutu Francuskiego w Warszawie dostałam propozycję zagrania po francusku roli w Lecie w Nohan Iwaszkiewicza. Zagraliśmy te sztukę w Nohan we Francji, w posiadłości George Sand, gdzie spędzał wakacje Szopen. To była pierwsza moja próba grania w języku obcym.

W 1984 r. po wielu staraniach wyjechałam na staż artystyczny do Paryża, gdzie zostałam asystentką Jean-Louis’a Barraulta, wspaniałego aktora, reżysera i dyrektora Teatru Rond Point de Champs Elysées, i do Tulonu, na zaproszenie do pracy przy olbrzymim fresku renesansowym Le Printemps, czyli Wiosna, Denisa Guénouna. Potem, po konkursowym przesłuchaniu, otrzymałam w Szwajcarii pierwszy angaż aktorski poza Polską, w Antygonie Sofoklesa. Tak zaczęła się moja przygoda z teatrem francuskojęzycznym.

Po zamieszkaniu w Szwajcarii Romańskiej weszła Pani w miejscowy świat sztuki aktorskiej. Jak wyglądają warunki profesjonalnego uprawiania tej sztuki w praktycznym i racjonalnym szwajcarskim świecie? Czy potęga kulturalna sąsiedniej Francji nie stanowi konkurencji dla ludzi sztuki, mówiących tym samym językiem?

W porównaniu z Polską, różnice w podejściu do zawodu aktorskiego w Szwajcarii czy Francji są ogromne. Wiąże się to z systemem szkolenia artystycznego i organizacji pracy oraz zatrudniania aktorów.

W Polsce aktor mógł się zatrudnić na długoletni kontrakt w teatrze, nawet na całe życie. W krajach frankofońskich angaż do roli w spektaklu odbywa się po przesłuchaniu. Do konkretnego przedstawienia dobiera się zespół, który przez sześć czy osiem tygodni je przygotowuje. Po zakończeniu cyklu spektakli wszyscy się rozchodzą i szukając następnej pracy, pozostają na zasiłkach. Tak się tu żyje artystom.

W ciągłej niepewności jutra. Chyba, że jest się zaangażowanym do Comédie Française. Ale to instytucja narodowa, zarezerwowana dla nielicznych.

W tym systemie jednak dostrzegłam szanse dla siebie, bo skoro można się zaprezentować, to trzeba próbować. Przygotowywałam się solidnie do przesłuchań, dostawałam angaże, a potem, grając różne role, stawałam się coraz bardziej widoczna i zauważalna dla reżyserów. Szwajcaria Romańska nie jest duża. Odległości między Lozanną, Genewą, Fryburgiem czy La-Chaux de-Fond nie przekraczają 100 km, więc przemieszczanie się za rolami nie stanowiło problemu. Były też dłuższe tournée i występy gościnne we Francji czy Belgii.

Miałam dużo szczęścia, trafiając na wspaniałych, otwartych i życzliwych mi artystów, reżyserów i dyrektorów teatrów instytucjonalnych i tych z offu, którzy dawali mi „carte blanche” w pracy nad rolą.

Wyczuwałam ich pozytywny stosunek do mojego polskiego pochodzenia i chęć pomocy w doskonaleniu języka. Często prosili, bym wplatała repliki po polsku czy zaśpiewała polską piosenkę. Te prośby spełniałam z wielką przyjemnością. Pytano, skąd mam takie narzędzia do pracy nad rolą, jak konstruować postać sceniczną. Chętnie odpowiadałam i dzieliłam się doświadczeniem. Organizowałam też warsztaty teatralne.

Publiczność dostrzegała różnice między mną i miejscowymi partnerami. Niekoniecznie z powodu akcentu. Myślę, że jak na cudzoziemkę, Polkę, zagrałam sporo ról po francusku, bo ponad dwadzieścia. Na zawsze pozostaną we mnie te najważniejsze i najtrudniejsze. (…)

Czy, Pani zdaniem, aktorzy powinni wyrażać publicznie swoje opinie w sprawach politycznych i obyczajowych?

Aktor nie powinien wykorzystywać swojej, z natury zawodu, popularności, do wygłaszania kontrowersyjnych opinii politycznych, obyczajowych czy ideologicznych. Może wystąpić z ogólnym potępieniem np. wojen, przemocy, pochwalą dobroczynności czy apelem do porozumienia albo łagodzenia konfliktów. Może działać w polityce jako obywatel, nie zaś jako celebryta pracujący na rozgłos i karierę. W dziedzinie polityki, ideologii czy obyczajów głos aktora waży tyle samo, co głos przedstawiciela każdego innego zawodu.

Nie można mylić ról wielkich postaci, które się grało, z życiem rzeczywistym. Aktor, który zagrał Kolumba, nie jest odkrywcą Ameryki.

Uczestniczy Pani w urządzanych przez Polonię szwajcarską uroczystościach związanych z Polską i jej historią, lub wręcz je organizuje. Czy tego rodzaju przedsięwzięcia są dostatecznie przez nasz kraj wspierane?

Wszystkie miejsca i okoliczności celebracji polskiej historii, tradycji, kultury czy sztuki są mi bardzo bliskie. Obok pracy zawodowej udaje mi się uczestniczyć w większości takich wydarzeń, w ramach Stowarzyszenia Polskiego w Genewie, Wspólnoty Polskiej przy kościele św. Teresy czy przy okazji koncertów organizowanych przez Towarzystwo Szopena w Genewie. Organizowałam i reżyserowałam wiele imprez dla Polonii szwajcarskiej, np. spotkania w rocznice świąt 11 listopada czy 3 maja, pasterki Bożonarodzeniowe w Misji Polskiej przy ONZ, gdzie kilka lat temu wystawiłam Zemstę Fredry z udziałem uczniów i nauczycielek Polskiego Punktu Szkolnego. Była też polska poezja i pieśni dla uczczenia kanonizacji Jana Pawła II, na 100 rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę czy ostatnio, w 100 rocznicę urodzin św. Jana Pawła II.

Pomysłów i chęci na aktywny, twórczy kontakt z polskością oraz jej podtrzymywanie mamy bez liku. Staramy się prowadzić promocję naszego kraju, prostować fałszywe schematy myślenia o Polsce. Czasami otrzymujemy skromne wsparcie finansowe, ale do regularnej działalności na ambitniejszym, profesjonalnym poziomie, przydałaby się poważniejsza, stała pomoc.

Żyjąc na stałe za granicą, pozostaje Pani zainteresowana i zaangażowana w to, co się dzieje w kraju, w działalność polonijną. Czy poświęciłaby Pani wygodne i dostatnie, jak mniemam, życie w Szwajcarii, gdyby miałaby Pani okazję zagrania roli teatralnej czy filmowej w Polsce?

Większość życia zawodowego spędziłam poza Polską, wypracowałam sobie w Szwajcarii status zawodowej francuskojęzycznej aktorki oraz profesjonalnej nauczycielki teatru, ekspresji i komunikacji międzyludzkiej. Moim polskim korzeniom i doświadczeniom, mojemu polskiemu wykształceniu artystycznemu zawdzięczam to, iż doceniano mnie i wyróżniano, dając często za przykład innym. I z tego jestem dumna. Nauczyłam się wiele o sobie samej i o naszym kraju, obserwując z dystansu życie w Polsce. Spotkałam i podziwiałam wielu wspaniałych, pracowitych i dobrych Szwajcarów.

Mogę powiedzieć, że wybór mojej życiowej drogi dał mi sporo satysfakcji. Jednak brakuje mi grania w języku ojczystym, polskiej reżyserii i polskiego ducha w sztuce.

Może w innej dyscyplinie artystycznej, jak muzyka, malarstwo czy rzeźba, byłoby łatwiej. Będąc w kraju, najbliżej polskiej tożsamości i atmosfery narodowej, mogłabym najpełniej i najprawdziwiej wyrażać uczucia i emocje. Esencją sztuki teatru czy filmu jest dla mnie duch języka ojczystego, narodowej kultury i tradycji. Gdybym otrzymała propozycję albo miała okazję zagrania znowu roli teatralnej czy filmowej albo pracy nad sztuką teatralną w Polsce, nie wahałabym się ani chwili.

Cały wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, znajduje się na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Adama Gnieweckiego z aktorką i pedagogiem Elżbietą Jasińską, pt. „Esencją sztuki teatru i filmu jest duch narodowej kultury, tradycji i języka”, na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Głupota jest zaraźliwa. Nie dajmy się nią zainfekować, a cały lewacki harmider pozostanie tylko wygłupami

Głupota i nonszalancja działają, niestety, po obu stronach. Bo jak oceniać pewne wyroki i decyzje prokuratury? Ratio, czyli rozum, nie ma tu nic do powiedzenia. Układy i opcje poglądowe, owszem.

ks. Zygmunt Zieliński

Obecnie lewicę – mowa o polskiej i to nie kojarzonej wyłącznie z partią stającą do wyborów – można bez obawy błędu włożyć do jednego worka z niemal całą opozycją totalną. Zmieszczą się w nim zarówno ta lewica Czarzastego i Biedronia, Platforma Obywatelska, jak i inne partie i partyjki istniejące i te będące in statu fieri.

Lewica nie ma zatem i nie może w tej sytuacji mieć jasnego programu mającego cechę wykonalności, ale musi mieć coś, co ją wewnętrznie łączy. Najbardziej czytelny będzie tu racjonalizm, a może raczej jego wykrzywiona postać zawężająca wszystko do ciasnego materializmu.

Od zawsze, z wyjątkiem średniowiecza, był to kierunek, mówiąc w sposób najprostszy, stawiający człowieka w miejsce Boga. A Objawienie miało i ma być zastąpione przez ratio, czyli rozum. Takie są założenia i teoretycznie nie można im nic zarzucić. Po prostu opcja, jak byśmy dziś powiedzieli, laicka. To ratio zastępuje w tym układzie wiarę, ale obiecuje więcej niż ona, bo zapewnia, iż zdolne jest zgłębić istotę świata i człowieka. Tak przesadny optymizm pada już w zetknięciu z rzeczywistością tu i teraz.

Pięknie to wszystko brzmi i mogłoby może zadowolić człowieka – choć nie na długo, bo w naturze ludzkiej jest głód absolutu – wszakże jest jedno „ale”, i to nie lada jakie. Owo ratio powinno wyjść z podręczników i studiów i udowodnić, że naprawdę działa. Z tym jest kłopot. Zobaczmy, jakie ma ono odsłony tu i teraz.

Oto wypowiedź osoby, która całe życie mieszkała w Rosji, zachowując swą polskość: „Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak zapisać, że tu, w Jarosławiu nad Wołgą, żyje taka »Babula«, która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi” (Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, 2017, s. 242). Pozostaje niejako w opozycji do wypowiedzi zamieszczonej niżej.

Bo oto jak sprawę polskości widzi Wojciech Mann: „My jesteśmy naprawdę spychani z dnia na dzień na jakieś marginesy. Ludzie wstydzą się, że mają polskie obywatelstwo. Ja mówię o ludziach rozumnych, takich, którzy kawałek świata widzieli”.

Też widziałem kawałek świata, a jakoś nikt mi się nie zwierzał ze swego zawstydzenia faktem posiadania obywatelstwa polskiego, spotkałem natomiast sporo osób, które o to obywatelstwo zabiegały. Słyszałem, że w Izraelu jest takich rocznie kilka tysięcy. I co na to Wojciech Mann?

Czy ludzi tych należy uznać za pozbawionych rozumu? A może to racjonaliści typu mannowskiego, czyli tacy, którzy marzą stale jeszcze o obywatelstwie PRL-u i rozum zastąpili dziwaczną nostalgią? A tacy, jak ta pani z Jarosławia: rozumni czy nierozumni? Ja myślę, że wstydzić się powinni tego, że są obywatelami polskimi ci, którzy w europarlamencie judzą przeciw Polsce, i ci, którzy takie głupstwa plotą, jak Wojciech Mann. (…)

Rozumny Polak, który według Manna wstydzi się obywatelstwa polskiego, winien jednak raczej wstydzić się swej przynależności do środowisk, które pragną gloryfikować hańbiącą przeszłość, upodlenie narodu okupowanego przez zewnętrznych i wewnętrznych wrogów, może przez ich własnych ojców. Czymże innym legitymuje się obecna Lewica?

Rzeczniczka Lewicy Razem Dorota Olko w rozmowie z Polską Agencją Prasową podkreśla, że „statut Razem mówi jasno, jesteśmy partią demokratycznej lewicy”. Nic to nie mówi albo tyle samo, co kiedyś: Polska Rzeczpospolita Ludowa.

A przecież była partyjna, lud był w jej agendach na ostatnim miejscu, najczęściej jako atrapa mająca zasłonić totalne rządy partii. Tym samym dla lewicy jest dziś demokracja.

(…) Jest u nas sporo wariatów i jeszcze więcej „racjonalistów”, którzy wszystko robią, by swoim racjonalizmem doprowadzić „ten kraj” do ruiny. Ale jest też wielu takich, którzy nie wstydzą się Polski ani jej obywatelstwa. Zawsze jednak wisi groźba jakiejś infekcji. Jednej czasowo, innej permanentnie. Należy pamiętać, jak zaraźliwa jest głupota. Póki naród się nią nie zainfekuje, wszystkie te dziwności, o których wyżej mowa, to tylko harmider głupio się bawiącej dzieciarni. Szkoda, że placem tych zabaw bywa parlament europejski, sejm, senat, ulica, media. Rozumny człowiek winien się wstydzić, że tak jest. Na tym właśnie polega rozumność, a nie na tym, co Wojciech Mann postrzega jako wstyd z posiadania polskiego obywatelstwa.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Irracjonalizm racjonalistów” znajduje się na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Irracjonalizm racjonalistów” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

160 rocznica urodzin Ignacego Jana Paderewskiego. Prof. Żaryn: Na swoje czasy był celebrytą, ale i patriotą

Kobiety rzucały się, by zdobyć kosmyk jego włosów na pamiątkę. Warto odnotować, że Paderewski nie popadł przy tym wszystkim w celebrację własnej osoby – podkreśla historykk

Prof. Jan Żaryn mówi o 160. rocznicy urodzin Ignacego Jana Paderewskiego. Przedstawia sylwetkę wielkiego pianisty, kompozytora i męża stanu.

Istnieją również zapisy o tym, że urodził się 6 listopada. Wynika to z różnicy między kalendarzem juliańskim a gregoriańskim.

Gość „Poranka WNET” przypomina, że w przyszłym roku przypadnie 80. rocznica śmierci artysty. Z tej okazji już teraz na Krakowskim Przedmieściu można zobaczyć poświęconą mu wystawę.

Można powiedzieć, że w swoich czasach Paderewski był celebrytą. Kobiety rzucały się, by zdobyć kosmyk jego włosów na pamiątkę. Znany był przede wszystkim jako kompozytor wspaniałych utworów.

Kiedy Ignacy Jan Paderewski przyjeżdżał do Warszawy, prasa pisała niemal wyłącznie na ten temat.

Warto odnotować, że nie popadł przy tym wszystkim w celebrację własnej osoby. Prowadził aktywną działalność charytatywną. Był gorącym polskim patriotą.

Pianista walnie  przyczynił się do sukcesu pomocowej misji późniejszego prezydenta USA Herberta Hoovera. Miał duże zasługi dla budowy pomnika grunwaldzkiego w Krakowie:

Specjalnie wybrał takiego rzeźbiarza, który gwarantował dobrą realizację projektu, a jednocześnie potrzebował znacznej sumy pieniędzy na leczenie.

W dniu dzisiejszym szczególnie warto odwiedzić kryptę Ignacego Jana Paderewskiego w warszawskiej archikatedrze św. Jana.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

Pomóżmy sfinansować renowację grobów w Lublinie naszych ukraińskich sojuszników w wojnie polsko-bolszewickiej

Bez wsparcia Ukraińskiej Republiki Ludowej, bez żołnierzy Petlury pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Wojciech Pokora

21 kwietnia 1920 roku w Warszawie między Rzecząpospolitą Polską (II RP) a Ukraińską Republiką Ludową została podpisana umowa, której bezpośrednim skutkiem była rozpoczęta cztery dni później wyprawa kijowska. Zatem stawiając pomnik temu wydarzeniu, czcimy też rocznicę naszego zwycięstwa nad bolszewikami. Tylko trochę szerzej, niż zawarto to w sejmowej uchwale, gdzie wymieniono wszystkich sojuszników, nawet nuncjusza papieskiego abp. Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI, lecz nie wymieniono sojuszniczej armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

A trzeba pamiętać, że bez wsparcia żołnierzy Symona Petlury moglibyśmy dzisiaj nie mieć powodów do świętowania. Bez ukraińskiego wsparcia pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Nie udało nam się jednak odpowiednio za to wsparcie podziękować. W przyszłym roku będziemy obchodzić setną rocznicę niechlubnego traktatu ryskiego, który przekreślił marzenia Ukraińców o niepodległości na następne dziesięciolecia.

Co się stało z żołnierzami URL po wojnie? Zostali osadzeni w obozach internowania na terenie Polski. Przebywali w nich do połowy lat 20., po czym większość osiadła w Polsce. Grupa kilkudziesięciu byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej zamieszkała w Lublinie i okolicy, wiążąc się z tym miastem i budując tu swoje życie. (…) Ukraińscy żołnierze w Lublinie żyli, ale też umierali. Po śmierci chowani byli na lubelskim cmentarzu prawosławnym przy ul. Lipowej. (…)

– Z czasem na cmentarzu wydzielona została odrębna kwatera dla byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – mówi dr Kuprianowicz – a na grobach postawiono jednakowe, tzw. kozackie krzyże z godłem państwowym Ukrainy oraz tabliczką ze stopniem wojskowym, imieniem i nazwiskiem pochowanego.

Po drugiej wojnie światowej, w nowych realiach geopolitycznych, krzyże i nagrobki uległy częściowemu zniszczeniu – niektóre krzyże usunięto, z pozostałych zaś zdjęto tabliczki z nazwiskami oraz godła Ukrainy – tryzuby. Jedynym pomnikiem w nienaruszonej formie i z godłem Ukrainy pozostał pomnik M. Lutego-Lutenki. Generalnego porządkowania kwatery społeczność ukraińska Lublina dokonała na początku lat 90., wykonano wówczas m.in. prace ziemne w celu pionowania przechylonych nagrobków i krzyży. (…)

Mamy zatem okazję uratować Rok Bitwy Warszawskiej konkretnym dziełem. Pomóżmy sfinansować renowację grobów naszych sojuszników. Niech to będzie nasz wkład w uczczenie zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej.

Darowizny można wpłacać na konto Towarzystwa Ukraińskiego:

Towarzystwo Ukraińskie, nr 92 1090 2688 0000 0001 1833 0907, Santander Bank Polska S.A., z dopiskiem: Darowizna – groby żołnierzy ukraińskich w Lublinie.

W walutach obcych (USD) oraz z zagranicy: PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Robert Duliński: sztuki przetrwania uczą samodyscypliny, pokory i szacunku do innych. A to już dobry start w dorosłość

Zawsze wspieraliśmy młodych ludzi w odnalezieniu własnej drogi życia. Często tych pogubionych i mających zatargi z prawem. Uważam, że żaden młody człowiek nie jest zły. Trzeba tylko podać mu rękę.

Stanisław Florian, Robert Duliński

Co sprawiło, że zacząłeś uczyć dzieci i młodzież w Świętochłowicach surwiwalu – tak po-znałem cię na Górze Hugona – i sportów ASG m.in. w Dolinie Ajski?

Sam byłem wychowany od dzieciństwa jak Spartanin. Zawsze fascynował mnie świat przyrody. Od dziecka wspinałem się po drzewach, chciałem wiedzieć, jak to jest w lesie bez jedzenia i picia. Jak to jest w nocy, w deszczu, śniegu, w wodzie… Po powrocie z wojska i pobiciu wszelkich rekordów na zawodach dywizyjnych zorientowałem się, że starzy przyjaciele i koledzy w cywilu się rozleniwili, a młodzież klas mundurowych tak naprawdę nie ma prawie żadnych umiejętności praktycznych.

Niektórzy nigdy nie strzelali, nie mieli szkolenia ze wspinaczki, zjazdu na linie, nie potrafią się maskować, walczyć wręcz, przetrwać bez wody i jedzenia. A o szkoleniach ze sztuki przetrwania tylko słyszeli z fantastycznych opowieści. Trzeba było coś z tym zrobić. Skrzyknąłem paru znajomych. Zaprawionych specjalistów z różnych specjalności terenowych – i tak się to zaczęło ponad 30 lat temu.

Jak długo działasz w klubie TKKF „Tytan” i dlaczego TKKF?

Klub założyłem ze znajomymi 28 lat temu. Trzeba było się w tamtych burzliwych czasach zrzeszyć. Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej było organizacją bardzo silną, z umocowaniami na AWF-ach i w ministerstwie sportu. Z księgowością, opieką prawną, szkoleniowymi ośrodkami sportowymi oraz możliwością zdawania egzaminów państwowych na instruktorów i trenerów różnych specjalności.

Czy dla dzieci i młodzieży z Chropaczowa, Lipin czy Piaśnik zajęcia paramilitarne są formą przygody, przez którą poznają praktyczny smak patriotyzmu?

W założeniach i statucie klubu od samego początku mamy wpisane cele: wychowanie młodego pokolenia poprzez wartości patriotyczne i chrześcijańskie. Promujące postawy twórcze i zaangażowane, łączące talenty i umiejętności z ukierunkowaniem na wybór zawodu.

Jak do tej działalności ma się wspieranie rodzinnego domu dziecka, np. podczas ostatnich manewrów ASG, i inne akcje charytatywne?

Stowarzyszenie i klub zawsze były oparte na pracy i zaangażowaniu społecznym i wolontariacie. Od samego powstania pomagaliśmy dzieciom i młodzieży ze środowisk o niskim statusie materialnym, zgrupowanym w ochronkach przyparafialnych czy domach dziecka.

Zawsze wspieraliśmy młodych ludzi w odnalezieniu własnej drogi życia. Często tych pogubionych i mających zatargi z prawem. Dzisiaj wielu ma wyższe wykształcenie, swoje firmy, wielu jest w służbach mundurowych, strzegąc naszego bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego.

Uważam, że żadne dziecko czy młody człowiek nie jest zły. Wystarczy w odpowiednim momencie podać mu rękę i ukierunkować w życiu. Sport uczy samodyscypliny, pokory i szacunku do innych. A to już dobry start w dorosłość.

Jakie plany na najbliższy rok ma prezes „Tytana” i o czym marzy w dłuższej perspektywie?

Moje plany i marzenia zawsze były bardzo ambitne. Ale z czasem muszę je weryfikować ze względu na coraz mniejsze zaangażowanie i brak stabilności moich znajomych, instruktorów i oficerów, z którymi całe lata współpracuję. Na pewno będę chciał utrzymać wiele sztandarowych imprez, zawodów, turnieje, które od lat organizujemy. Oraz przynajmniej 2–3 stałe sekcje ćwiczebne: Świętochłowicką Akademię Sztuk i Sportów Walki, Team TYTAN Special Force ASG wraz z surwiwalem oraz sekcję rekreacyjną gier i zabaw. Sztandarowe imprezy to: 3. Śląskie Manewry ASG 1/2 maja 2021 Teren Ajska, 15. Spartakiada Sportów Wodnych – wiosna i jesień 2021 Aquaparki, 8. Międzypokoleniowe Zawody Strzeleckie z karabinu 12.11.2020 Strzelnica Flor-Amator, 5. Otwarty Turniej Strzelecki ASG 20.11.2020 Dom Sportu oraz 21. Rodzinny Turniej Sprawnościowy z okazji św. Mikołaja 11.12.2020 Dom Sportu.

Wywiad Stanisława Floriana z Robertem Dulińskim, prezesem Stowarzyszenia Klub Rekreacyjno-Sportowy Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „TYTAN” Świętochłowice, pt. „Patrioci są wśród nas”, znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Stanisława Floriana z Robertem Dulińskim, prezesem Stowarzyszenia Klub Rekreacyjno-Sportowy Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „TYTAN” Świętochłowice, pt. „Patrioci są wśród nas”, na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Sybiracy”. Żyją jeszcze nieliczni, którzy zostali wywiezieni w głąb ZSRR, jako dzieci lub na zesłaniu się urodzili

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich.

Tadeusz Loster

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Obecnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących.

Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? (…)

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399.

Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

Skazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej.

Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka.

Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu.

Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A temperatura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. (…)

17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. (…)

Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.

Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci.

Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

Ostatnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa, bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940–41 nie były ostatnimi.

Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowieckiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych.

W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru.

Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich. (…)

Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami; dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” znajduje się na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Wysocki: Dzisiejsza Polska nie jest kontynuacją II Rzeczpospolitej. Żyjemy w państwie postkomunistycznym

Dyrektor Instytutu Józefa Piłsudskiego mówi o zerwaniu ciągłości historycznej naszego kraju po 1939 r. i zadaniach współczesnego systemu edukacji.

Profesor Wiesław Wysocki ocenia, że nie 2 lata temu nie powinniśmy świętować stulecia niepodległości Polski:

Wolna Polska skończyła się w 1939 r. Dzisiaj nie kontynuujemy II Rzeczpospolitej. Jesteśmy postkomunistami, dzisiaj trzeba to mocno wyartykułować.

Historyk ubolewa nad brakiem wydania podstawowych źródeł do historii Polski a zamiast tego:

Buduje się instytuty, które są potrzebne psu na budę. Zamiast tego musimy zbudować w narodzie poczucie, że Ojczyzna jest wartością.

Gość Radia WNET uwypukla znaczenie właściwej edukacji:

Szkoła musi kształtować człowieka, który potrafi sprawnie posługiwać się własnym rozumem.

Prof. Wysocki wskazuje, że odzyskanie niepodległości było dziełem całego pokolenia:

Jego liderem był oczywiście Józef Piłsudski, ale wkładu w walkę nie można odmówić nikomu.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego ocenia, że w ostatnich latach dużą część winy za zaniedbania w kultywowaniu polskości ponosi były minister szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.

Witold Tumanowicz: Tegoroczna edycja Marszu Niepodległości będzie wyjątkowa. Zapamiętamy ją na długo

Chcemy bronić cywilizacji życia i pokojowo manifestować nasze idee na ulicach Warszawy – mówi wiceprezes stowarzyszenia „Marsz Niepodległości”

 

Witold Tumanowicz mówi o tegorocznej edycji Marszu Niepodległości:

To coś nowego, coś co na pewno zapamiętamy. Skorzystamy ze swojego prawa do poruszania się samochodem.

komentuje postawę prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego wobec Marszu. Władze stolicy zakazały jego organizacji, nie mając równocześnie nic przeciwko demonstracjom zwolenników aborcji:

Niczego innego niż hipokryzji ze strony ratusza się nie spodziewaliśmy.

zapewnia, że Ruch Narodowy będzie nieustannie stać na straży tradycyjnych wartości:

Chcemy bronić cywilizacji życia i pokojowo manifestować nasze idee na ulicach Warszawy.

Organizatorzy planują maksymalnie skrócić oficjalne zakończenie, którego głównym punktem będzie przemówienie Roberta Bąkiewicza. Chodzi o to, by Marsz wywołał jak najmniejsze komplikacje dla mieszkańców stolicy.

Witold Tumanowicz zapewnia, że nie będą tolerowane żadne zachowania uczestników Marszu, które będą sprzeczne z obowiązującymi przepisami prawa.