Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?/ Joanna Górecka-Pyryt, „Kurier WNET” nr 86/2021

Boksujemy się, aby zachować resztki tożsamości narodowej, cywilizacyjnej i kulturowej, a część polityków – aby zachować resztki podmiotowości państwa. Europa już nawet nie walczy.

Joanna Pyryt

Patrzę na Polskę

A tymczasem Azja staje się centrum świata. Azjatycka umowa o wolnym handlu, podpisana przez 15 państw w listopadzie ubiegłego roku (pomimo pandemii), jest tylko ukoronowaniem tego procesu. Widome znaki rozwoju Azji to wiele ogromnych inwestycji infrastrukturalnych i budowli, takich jak np. autostrada z Chin do Pakistanu (Karakorum Highway), 22-kilometrowy most z ośmiopasmową jezdnią przerzucony nad zatoką w Bombaju, aby zapewnić swobodny przejazd w tej ogromnej metropolii, albo budowle w stolicy Kazachstanu, nie mówiąc o szybkich i luksusowych kolejach w Chinach czy Japonii lub muzeach w Emiratach Arabskich. Pokazują one, że nasz kontynent szybko staje się prowincją.

Jedynym rozwiązaniem dla Europy byłoby odrzucenie rewolucji kulturowej, wzmocnienie Europy Środkowej i solidarność gospodarcza. Niestety elity zachodnie zatraciły instynkt samozachowawczy i działają wręcz przeciwnie. Jeśli uważają, że ostateczne zdewastowanie gospodarcze Polski wzmocni ich pozycję, to się srogo zawiodą. Ciekawe, gdzie będą szukać azylu, kiedy ich plany się ziszczą.

Kiedy patrzę na Białoruś i nadzieje tamtejszego społeczeństwa na kraj rządzony „po swojemu”, to przypomina mi się sierpień Solidarności i nasze zdziwienie, że prymas Wyszyński nie zachęcał do masowych strajków, lecz próbował uspokajać nastroje.

Wiedział lepiej, że nie mamy szans na likwidację błędów ustroju, a możemy utracić ówczesne zdobycze.

A były nimi: modernizacja przemysłu (włókienniczego, odzieżowego i chemicznego) oraz budowa całkiem nowych branż, takich jak przemysł spożywczy (np. Hortexy), produkcja sprzętu AGD i RTV, samochody małolitrażowe, przemysł półprzewodników (Zjednoczenie Unitra), fabryki domów (jednak mieszkanie, chociaż w bloku i ciasne). Zapaść gospodarcza była spowodowana dewizowym zadłużeniem na inwestycje, których nie dało się spłacać wobec konieczności masowego eksportu do ZSRR po zaniżonych cenach i za ruble transferowe. Chyba ostatnim gwoździem do trumny gospodarki była inwestycja w Hutę Katowice, która w zamyśle miała produkować stale szlachetne stanowiące wówczas wąskie gardło w produkcji przemysłowej, a w rezultacie powstała jako wytwórnia szyn dla Związku Radzieckiego.

Zdobyczą dla społeczeństwa było wydłużenie bezpłatnych urlopów macierzyńskich do 3 lat (przedtem oczekiwano, że kobieta po 3 miesiącach wróci do pracy), możliwość wyjazdu za granicę (o ile dali paszport), więcej mieszkań (ale nie dla wszystkich), polepszona oferta radiowa i telewizyjna, dobre teatry i parę produkcji filmowych, które do dziś oglądamy w święta, bo obecnych nie da się oglądać z powodu ich wrogiego i czasem odrażającego przekazu.

Osiągnięcia gospodarcze były okupione bardzo ciężką pracą całego społeczeństwa. Pracowało się 6 dni w tygodniu (w przemyśle na 3 zmiany), często po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia. Pensje były niskie i w żadnym razie nie dało się utrzymać rodziny z jednej pensji, czasem przy dwóch ciężko pracujących osobach ledwie starczało do pierwszego. Więc kiedy sytuacja finansowa państwa stała się coraz trudniejsza i zaczęto eksportować niemal wszystko, pojawiły się braki w zaopatrzeniu i kartki na cukier. W tej sytuacji zapowiedzi podwyżki cen produktów spożywczych musiały doprowadzić do buntu, który został skwapliwie wykorzystany przeciw nam.

Stan wojenny był dalszym wyzyskiem społeczeństwa, bo trudności zaopatrzeniowe się pogłębiły, a szalejąca inflacja doprowadziła do ponownego zubożenia ludności, która się już nieco „odkuła” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Zastosowano też skuteczne socjotechniki osłabiające solidarność społeczną, a ich rezultaty widzimy do dziś.

Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?

Z pozytywów – wyzwolenie od ZSRR, wolne soboty, dobrze zaopatrzone sklepy spożywcze i przemysłowe, lepsze zarobki (jeśli akurat mamy pracę). Z negatywów – likwidacja całych branż przemysłu, które wymagały tylko lepszego zarządzania, oraz przejście pozostałych fabryk w ręce kapitału zagranicznego. Ostatnio doszło coraz większe uzależnienie od zagranicznych ośrodków władzy UE czy USA i zmniejszanie suwerenności.

Najgorsze chyba jednak jest obniżenie poziomu oświaty i wprowadzane zmiany kulturowe. Twórcy kultury nie zabiegają już o sympatię widzów, lecz o zadowolenie sponsorów, co powoduje gwałtowny upadek poziomu twórczości literackiej, teatralnej, filmowej i telewizyjnej. Nie będzie niestety pocieszeniem, że podobne zjawiska można zauważyć na Zachodzie – ostatnie produkcje BBC stają się coraz słabsze i nie dorównują poziomem dawniejszym. Europa chyba uwierzyła, że skoro pomimo utrzymywania dawnych wartości, w XX wieku nastąpiły te straszliwe, niszczące wojny, to trzeba wprowadzić nowe wartości. Wypracowano po wojnie system odchodzenia od standardów w kwestiach obyczajów, sztuki, nauki, kultury, a więc de facto od norm dotychczasowej cywilizacji Zachodu. Jeśli jednak odrzucimy chrześcijaństwo, które zbudowało Europę, oraz prawdę, piękno i dobro, to co nam pozostanie – czy kłamstwo, brzydota i zło?

Ferdynand Goetel napisał: „To, co zostawiliśmy za sobą, dobre czy złe, pomiatane czy tylko tolerowane przez innych, było dobrze i swoiście wykształconym typem kultury, która okazała w czasach wojny i w powojniu większą siłę moralną niż jakakolwiek inna”.

W czym nadzieja? Trudno powiedzieć. Jednak zapewne nie powinniśmy ulegać suflowanym nam nowym prądom, powrócić do trwania w wartościach dawnych pokoleń, zachowywać wiarę, rodzinę i solidarność w sprzeciwie wobec wrogich nam idei. Może znów uratuje nas Matka Boska Częstochowska, ale chyba powinniśmy postarać się na to zasłużyć.

Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy po 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa? / Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” nr 86/2021

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa, oby nie „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt.

Dariusz Brożyniak

Stan oblężenia

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa. Już nie o pęknięciu, ale tektonicznym rowie.

To dobrze, to by była optymistyczna diagnoza i oby pozostała do kolejnych wyborów prawdziwa i coraz bardziej uzasadniona.

Powrót Donalda Tuska zapowiada wznowienie wojny polsko-polskiej siłami niemieckich najemników.

Ten podział nie może być zatem „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt. Wątpliwość rodzi jednak makiaweliczny styl drugiej strony z jakże ciągle głęboko zakorzenioną PRL-owską kalką zarządzania państwem.

Żyjemy przecież w coraz bardziej dotkliwym kręgu kultury pogardy dla drugiego, chwilowo słabszego człowieka. Taki obraz i taki styl mają swoich zwolenników. Jest ich dużo, bo łatwy to sposób na życie. Artykułują swe racje pokrętnie, nachalnie, a jak trzeba, to brutalnie i bezwzględnie. Zacierają zatem coraz bardziej granicę między dobrem a złem, prawdą a fałszem. W Polsce to właściwie ciągle ci sami, co od 1945 roku walczą w ten sposób o swój status, pozycję nabytą wraz z Armią Czerwoną, i etos tej walki pielęgnują w kolejnych już pokoleniach. Zdarzają się wśród nich i „dosiębierni” intelektualiści, ale w zdecydowanej większości to wyemancypowani pseudointeligenci po współczesnych, na swoją już miarę skrojonych szkołach. Walczą o równouprawnienie w społeczeństwie poza naturalnymi kryteriami. Nie uznają demokracji jako równości szans dla wszystkich.

Demokracja w ich pojęciu to możliwość własnego dojścia do głosu i przywilejów z ominięciem obiektywnych kryteriów.

Jak w Rosji 1917 roku, gotowi są nawet na „rżnięcie watah”, by zająć upragnione uprzywilejowane pozycje. Nie wahają się sprzedawać Polski na pniu, „przybliżając” niebezpiecznie Niemcy do jej granic, mówiąc o nadzwyczajnej germańskiej odpowiedzialności za Europę czy utracie 20% wschodniego terytorium i tym samym spłaconych z nawiązką reparacjach za II wojnę światową. Głos z krakowskiej Alma Mater Jagellonica o uczeniu nas pisania, łaciny i chrześcijaństwa przez Niemców, czyli podstaw europejskiej kultury w ogóle, musi być szczególnie mile odbierany za Odrą. Niemcy, dbając o odpowiednie zaplecze, utrzymują z premedytacją na najwyższych unijnych stanowiskach rzeczywistych lub duchowych pogrobowców stalinowskiego rozdania z 1945. W sytuacji kryzysu właśnie spośród nich wysyła się do Polski sprawdzonych emisariuszy lub wręcz zagończyków, takich jak Leszek Miller.

Przez wszystkie lata przemiany to właśnie ci „wyzwoliciele” wołają najgłośniej o porozumieniu, chcąc z niego jak najwięcej wyszarpać, jeśli już nie da się inaczej. Jeśli nie da się mieć wszystkiego dla swoich.

Ukraińska lwowianka, obserwując przypadkiem obrady polskiego parlamentu, wykrzyknęła: „Ta oni zara bedo morde bili, całkiem jak u nas!”. Istotą ideologiczną sowietyzmu jest bowiem pochodzenie od tej samej małpy, a jego zasadniczym problemem, od ponad stu lat, próba uzyskania pełnego równouprawnienia tych, co pochodzą od małpy, z tymi, co pochodzą od Stwórcy.

Ten stan ideologicznego i politycznego oblężenia pogłębia się wyraźnie i zaczyna osiągać niebezpieczną dynamikę. W Turów, wzorem Zaolzia z 1919 r., „wkroczyli” już Czesi. Ukraińcy, mówiąc o: „chamstwie na polskiej granicy”, dają wyraźnie odczuć, że chodzi im wyłącznie o granicę z Unią Europejską. Ta narracja traktowania Polski jako zbędnego terytorium do granicy z Zachodem, czyli Niemcami, nie jest bynajmniej nowa. Polska nie uczestniczy w żadnych decydujących rozmowach o tym regionie, jest przedmiotem co najwyżej skarg, głównie ze strony Ukrainy, na międzynarodowych forach, szczególnie w Unii Europejskiej. Już car Aleksander miał podobny problem, mówiąc: „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, podzielany w pełni przez Stalina. Problem dokuczliwy był także dla Hitlera, żądającego wobec tego korytarza.

17 września 1939 r. znalazło się rozwiązanie, dotąd jedynie i dosłownie połowicznie zrealizowane. Stany Zjednoczone w osobie Baracka Obamy dały jednak dość jasny sygnał, zdejmując z Polski właśnie 17 września tarczę ochronną, a dla niemieckiej propagandy istnieje ciągle obszar pod tymczasową polską administracją.

Na razie Polska stanowi niezbędny przyczółek dla NATO do obrony przesmyku suwalsko-białoruskiego, jednak lewackie oblężenie ideologią gender i LGBT, mające wszelkie cechy rewolucji światowej, może skutecznie przesłonić racje taktyczno-strategiczne.

Inspirowana przez Moskwę litewsko-białoruska narracja o polskim nacjonalizmie może znaleźć nieoczekiwany posłuch i sprytnie połączona z ekonomicznymi konsekwencjami „braku praworządności”, wspartymi przez Berlin wobec „chrześcijańskich fundamentalistów” (bunt przeciw decyzjom Watykanu w kwestii małżeństw homoseksualnych wyraźnie narasta), doprowadzić do izolacji i bankructwa. Latami ukrywane lub ignorowane (co by było jeszcze gorsze) konsekwencje ustawy 447 i nagła ofensywa środowisk żydowskich – choć bezprawna, wsparta amerykańskim autorytetem – mogą stać się przysłowiowym gwoździem do polskiej trumny.

Wysypanie tony gruzu pod ambasadą Izraela w kibolskim stylu, charakterystycznym dla środowisk „narodowców”, jest niewątpliwą zasługą „miękkości kręgosłupa” odpowiedzialnych za jakość polskiej dyplomacji. Ten gruz ma jednak głęboki sens – po II wojnie światowej pozostały bowiem jedynie „wasze ulice”, i to nie Polacy zgotowali wspólnej Ojczyźnie ten los. Będzie to tak wyglądało dopóty, dopóki pozwolimy na pisanie „naszych ustaw” Izraelitom, Ukraińcom, Niemcom czy Amerykanom. Abdykacja polskiego państwa ze sfer wręcz podstawowych to nie jest tylko przyznany przez prezesa i wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, fakt nepotyzmu w spółkach skarbu państwa i nieprzyznany (bo po co, czy „ciemny lud” o tym wie?), a szeroką falą rozpowszechniony – w dyplomacji.

Fraza o „słusznym gniewie ludu”, żywcem wyjęta z komunistycznej nowomowy, wywołuje jak najgorsze skojarzenia nie tylko swym niesłychanym w cywilizowanej Europie XXI w. anachronizmem.

Trudno więc się dziwić, że zewnętrzne ignorowanie polskiej racji stanu, a zatem przecież jej suwerenności, staje się coraz bardziej wieloaspektowe. Konstrukcja polskiego prawa, ciągle jeszcze w ogromnej mierze wspartego na komunistycznym wzorcu, a także prokuratorsko-sędziowskich nawyków, stwarza taką pokusę, daje pretekst i to wręcz umożliwia. Kształt konstytucji, wyrafinowane dzieło postkomunistów, sprawę jeszcze pogarsza.

W rezultacie zamiast jakiejkolwiek analizy odszkodowań próbuje się tworzyć wrażenie polskiego długu (sic!).

Seria podcastów wytworzona w Austrii, po dokonaniu przez nią zakupu pozostałości poobozowych nie uwzględnia w ogóle polskiego aspektu. Świadkiem historii staje się Austriak uczony zawodu kamieniarza w firmie DEST, przedsięwzięciu założonym przez SS do eksploatacji granitu. Jednocześnie Unijny Trybunał uznał, że były więzień Auschwitz Stanisław Zalewski (jeden z ostatnich żyjących!, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych), nie może dochodzić sprawiedliwości przed polskim sądem za zwrot „polskie obozy”, użyty przez niemieckie media.

Dwa lata kaźni polskiej inteligencji w obozie Auschwitz stało się jakimś niezwykle dokuczliwym cierniem w oku. Nad wyraz ściśle kontrolowane, i to także przez izraelski Mosad (sic!), rocznicowe obchody pierwszego transportu z 14 czerwca 1939 r. oraz totalna przebudowa polskiej ekspozycji, stworzonej jeszcze rękami ocalałych więźniów, są zabiegami zdumiewającymi. Nie jest wyjaśniony fakt zaginięcia listy 520 nazwisk księży zamordowanych w austriackim zamku śmierci Hartheim. Listę tę przywoływano jeszcze w latach 2005/2006 we włoskich publikacjach. Za to coraz częściej powiewająca tęczowa flaga na specjalnie przygotowanych solidnych masztach przy niemieckich i austriackich kościołach rzymskokatolickich nie współgra już nawet z ratunkiem europejskiego chrześcijaństwa Odsieczą Wiedeńską.

Niezwykle bulwersująca jest historia lazaretu przy kościele parafialnym w Rust (miasteczko słynne nadzwyczajną ilością bocianów!) z czasów Odsieczy Wiedeńskiej po bitwie/pułapce pod Parkanami. Polscy szlachcice, wdzięczni za uratowanie życia w zorganizowanym przez parafię szpitalu polowym, ozdobili wewnętrzne ściany kościoła licznymi herbami. „Zapobiegliwa” austriacka konserwator usunęła w latach 2000–2010 te herby, jak również i ślady polskich pochówków.

Pomnik polskiego króla Jana III Sobieskiego ciągle nie może stanąć na przygotowanym od lat postumencie na wzgórzu Kahlenberg w Wiedniu. Polscy oficjele wstydliwie utrzymują, że składają rocznicowe kwiaty jednak pod pomnikiem króla, gdy tymczasem chodzi jedynie o skromny posążek/rzeźbę we wnętrzu polskiego kościółka na tymże słynnym wzgórzu.

Przyznanie Wilnu statusu miasta dziedzictwa literatury UNESCO jest ze wszech miar uzasadnione, tylko czy dla świata Adamus Mickievicius będzie rzeczywiście polską zasługą w tym dziedzictwie i kto kiedyś opowie o Towarzystwie Filomatów? Losy hotelu Lambert, pozostające w pamięci uczciwszych paryskich przewodników, i to starszego już pokolenia, nie pozostawiają złudzeń.

Wieki historycznej geopolitycznej opresji wykształciły w Rzeczypospolitej dwa filary stanowiące opokę dla przetrwania narodu. To Kościół i Parlamentaryzm z drugą na świecie demokratyczną konstytucją, nawyk i potrzeba umożliwiające budowanie państwa, nawet podziemnego. Stan współczesnego polskiego parlamentaryzmu oddają emocje wspomnianej lwowianki, stan instytucjonalnego Kościoła symbolizuje stanowisko sołtysa, objęte przez jednego z najwyższych polskich hierarchów, z pewnością nie raz rozmawiającego ze Świętym Janem Pawłem II. Tenże Jan Paweł II przestrzegał przecież, jakże mocno i głośno, przed „fikcją wolności”, która „zniewala i znieprawia” i „Z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu III Rzeczypospolitej!”. Tego rachunku i tego zadania absolutnie nie wykonaliśmy.

Czy zatem jesteśmy w ogóle w stanie sprostać temu współczesnemu niebywałemu oblężeniu? Czy nie jesteśmy przypadkiem w sytuacji Juliusza Słowackiego stojącego przy grobie Agamemnona, powtarzającego „Jak mi smutno!”?

Sądzę, że wielu ideowych ludzi lat 80. będzie miało i dziś tamten dylemat: „Potem spytali wręcz: „Wiele was było?” –/ Zapomnij, że jest długi wieków przedział. –/ Gdyby spytali tak – cóż bym powiedział?”. I czy zatem nie narzuca się samo: „Polsko! Lecz ciebie błyskotkami łudzą;/ Pawiem narodów byłaś i papugą,/ A teraz jesteś służebnicą cudzą”.

Zryw Solidarności z pewnością nie był klęską powstania listopadowego, lecz czy po okrągłych 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa, czy nie wchodzą nam jakoś natarczywie w ucho frazy z kolei z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg…”?

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W wyniku starań dziennikarza Pawła Zastrzeżyńskiego miejsce kaźni Polaków w Limanowej nie zniknie z powierzchni ziemi

Sędzia powiedziała, że przeczytała całą dokumentację. Podkreśliła, że to zaniedbanie, że katownia nie jest objęta ochroną. Spytała, w czyim interesie działam. Odpowiedziałem, że te osoby już nie żyją…

Magdalena Zastrzeżyńska

6 XII 2019 r. mój mąż Paweł skierował do Burmistrza Miasta Limanowa, Wójta Gminy Limanowa, Starosty, Rady Miasta Limanowa, Rady Gminy Limanowa, Rady Powiatu Limanowa, Proboszcza Parafii w Limanowej, Marszałka Województwa Małopolskiego oraz ok. 200 redakcji prasowych w Polsce informację: „Przesyłam moje artykuły na temat limanowskiej katowni UB oraz środowiska limanowskiego, które pomimo odzyskania niepodległości, nadal milczy na temat zbrodni, która miała miejsce w Pałacyku »Pod Pszczółką« w Limanowej. (…) artykuły były publikowane w mediach ogólnopolskich i lokalnych. (…) załączam odnalezione niedawno zeznania świadków, którzy przeżyli gehennę tego miejsca. Przekazuję te materiały, aby nikt w przyszłości nie powiedział, że był nieświadomy. (…)”.

Kilka dni temu mąż otrzymał pismo od Małopolskiego Konserwatora Zabytków, że Pałacyk, dzięki jego staraniom, został wpisany na listę zabytków i nie zostanie zburzony.

Myślę, że odkrywanie faktów z historii i współczesności limanowskiej katowni UB, która mieściła się właśnie w Pałacyku „Pod Pszczółką”, to było jego osobiste Westerplatte. Jan Paweł II na Zaspie powiedział: „Każdy musi mieć swoje Westerplatte”. Dla Pawła to właśnie jest Pałacyk. Gdy kilka tygodni temu na teren Pałacyku wjechały koparki, które zaczęły wyburzanie, powiedział: „zasypują mnie”. (…)

IPN w Krakowie wszczął śledztwo w sprawie ludzkich kości odnalezionych w Pałacyku. Na ten temat powstało kilkadziesiąt tekstów, które ukazywały coraz kolejne fakty, jak to, że UB wrzucało ludzi do szamba, które było tuż obok Pałacyku, o tajnych pochówkach, o zakopanym na trenie Pałacyku księdzu, paleniu ludzkich kości, ścianie śmierci w Pałacyku… Akta z roku na rok piętrzyły się, a świadkowie ukazywali coraz to nowe przerażające historie.

Zacząłem budować obraz limanowskiej katowni UB, jednak towarzyszyła mi niepewność, czy to jest prawdziwe, bo jest przecież niemożliwe, aby nikt wcześniej przede mną tego nie odkrył. W trakcie mojej pierwszej rozmowy z prokuratorem IPN ten zapytał, czy nie boję się zaczynać ze środowiskiem limanowskim? (…)

W komentarzach pod tekstami o katowni pojawiały się obrzydliwe komentarze. Pamiętam komentarz „Hieny” pod artykułem „Pałacyk pod Pszczółką” – zawłaszczona historia niepodległości z 2018-07-22: „niedługo zeżre Ciebie i tego ułomka autora debilnego pseudo felietonu, który albo o Wajdzie i pszczółkach pisze albo się modli czyli nie robi nic. A Was prawicowi fanatycy mam w śmierdzące d(…)e s(…)m Waszym przetrawionym ścierwem”. To nie był jedyny taki komentarz Hieny. Pod artykułem Adres piekła: ul. Stalina 269 Limanowa napisał: „autor tych flaków z olejem nie ma prawa legitymować się tytułem reżysera gdyż zdobył wykształcenie w szkole filmowej Wajdy a na tego s(…)a i wyzywa od komuchów zatem delegalizuje ową placówkę i przeznacza do likwidacji i tak z każdą do jaki ej uczęszczał gdyż je wszystkie zawiązał miniony ustrój”. Pod tekstem Potrzeba odwagi a nie biurokracji w sprawie katowni UB w Limanowej: „Niestety skrajna prawica nie ma bohaterów, którzy cokolwiek znaczyliby dla historii, stąd odkopuje się bandytów, wypacza prawdę historyczną i stawia ich za wzór cnót wszelakich. Tymczasem to zwykli bandyci”… (…) Pamiętam, jak ktoś od takich komentarzy wszedł do redakcji portalu limanowa.in, napluł na podłogę i wyszedł.

Zaskakujące, że kluczowe informacje co do konkretnych miejsc, w których mogą być zakopani ludzie, przynosili byli funkcjonariusze, którzy pracowali w limanowskim budynku SB.

6 IX 2019 r. przed południem do redakcji portalu Limanowa.in wszedł starszy mężczyzna. Nie przedstawił się, powiedział jedynie, że jest emerytowanym pracownikiem Policji. Przyznał, że z zainteresowaniem czyta publikacje, które dotyczą służb PRL działających na tym terenie. Pytał, czy portal nie obawia się poruszać tak niewygodnych tematów. Ten człowiek był w strachu, bo do dziś mija byłych pracowników SB na ulicach Limanowej. Opowiadał, że pracował w Pałacyku „Pod Pszczółką”. Raz miał okazję być w piwnicy budynku. Już wtedy znał historię tortur i grzebania więźniów w tym miejscu oraz w znajdującym się na posesji „dole kloacznym” (szambie). Powiedział też, że w pobliżu Pałacyku, „pod asfaltem”, pochowani są ludzie, a w jednym z pomieszczeń w piwnicach budynku jest domurowana ściana, jego zdaniem, by przykryć tę, w której znajdują się ślady po pociskach. (…)

Skończyłem pisać książkę ORMO Limanowa i przekazałem do recenzji. Powiedziałem o tym na antenie Radia Wnet 8 VI 2020 r. Tydzień później otrzymałem list z kancelarii prawnej. Nowi inwestorzy uznali, że artykuł na portalu wnet.fm i rozmowa w radiu naruszyły ich dobre imię. Wydawca usunął kwestionowane treści, a ja otrzymałem pozew sądowy z żądaniem 20 000 zł, pokrycia kosztów oraz zakazem publikacji jako zabezpieczeniem. Podkreślam, że do czasu wezwania nie byłem świadomy, kto konkretnie z imienia i nazwiska stoi za zakupem katowni. Znałem tylko nazwę firmy. Przygotowałem odpowiedź na pozew – 750 stron wraz z załącznikami, w trzech kopiach to kilka kilogramów papieru: cała historia Pałacyku „Pod Pszczółką”. Załączyłem dowody. Wówczas kancelaria powodów zaproponowała ugodę. (…)

Zanim sprawa trafiła na wokandę, minął rok. Podczas procesu sędzia powiedziała, że przeczytała całą dokumentację. Podkreśliła, że to zaniedbanie, że katownia nie jest objęta ochroną. Zapytała, w czyim interesie działam. Odpowiedziałem, że te osoby już nie żyją… Sędzia zaproponowała ugodę. Zgodziłem się. Gdy po rozprawie wychodziliśmy z sali, sędzia napomknęła, że oszczędziliśmy dwa lata życia. Jednak mnie przekonały jej słowa, że można uratować katownię.

Dr Mariusz Lutkowski, mój obrońca z urzędu, podobnie jak sędzia zasugerował, abym napisał wniosek do konserwatora zabytków, który może doprowadzić do wstrzymania rozbiórki. (…)

Razem z dr. Mariuszem Lutkowskim przygotowaliśmy wniosek do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Krakowie. Odpowiedź przyszła w ekspresowym tempie, 13 maja 2021: „Na wstępie serdecznie dziękuję za zainteresowanie i pismo w sprawie ochrony budynku Willi „Pod Pszczółką” przy ul. Matki Boskiej Bolesnej 15 w Limanowej. Podobnie jak Pan, także Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Krakowie w pełni podziela opinię, iż jest to obiekt godny zachowania i ochrony prawnej z uwagi na jego niezwykłe dzieje i rolę, jaką pełnił w dziejach miasta, ale przed wszystkim z uwagi na fakt, iż jest on bez wątpienia symbolem martyrologii mieszkańców Limanowszczyzny oraz ma charakter Miejsca Pamięci Narodowej.

Z tych właśnie względów Delegatura WUOZ w Nowym Sączu włączyła budynek do Wojewódzkiej Ewidencji Zabytków oraz zwróciła się z wnioskiem do Urzędu Miasta w Limanowej o włączenie tegoż do opracowywanej właśnie Gminnej Ewidencji Zabytków. Ponadto Postanowieniem z dn. 6.04.2021 r. „Kierownik Delegatury WUOZ w Nowym Sączu, działający z upoważnienia Małopolskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, postanowił odmówić rozbiórki budynku usługowego zlokalizowanego na działce ewid. nr 463/3 obr. ewid. 5, jednostka ewid. miasto Limanowa”. (…)

Nie spodziewałem się zwycięstwa. Nowi inwestorzy nie chcieli powiedzieć, czy katownia zostanie zburzona. Takie pytanie zadałem na sali sądowej. Dostałem odpowiedź, że to ich sprawa i nic mi do tego.

Tymczasem Robert Kowalski, Kierownik Urzędu Ochrony Zabytków w Nowym Sączu (delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Krakowie) stwierdził:

„W obszernym uzasadnieniu do postanowienia o odmowie zgody na wniosek o jego wyburzenie, złożonym przez Starostwo Powiatowe w Limanowej, wskazano na wartości artystyczne, historyczne i naukowe, które stanowią podstawę do ochrony prawnej tego budynku i zachowania dla kolejnych pokoleń. Materiał dokumentacyjny, który raczył Pan dołączyć do swojego wniosku, jest niezwykle cenny i bez wątpienia pozwoli uzupełnić naszą dotychczasową wiedzę w przedmiotowej sprawie, ale także będzie dla WUOZ stanowił dodatkowy materiał uzasadniający w sposób jednoznaczny nasze dotychczasowe stanowisko”.

Pismo zostało przekazane do wiadomości Łukasza Kmity, Wojewody Małopolskiego, oraz Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie.

Cały artykuł Magdaleny Zastrzeżyńskiej pt. „Twierdza” znajduje się na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Magdaleny Zastrzeżyńskiej pt. „Twierdza” na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tragiczna, niezakończona historia śp. Romana Jochemczyka/ Stefania Mąsiorska, „Śląski Kurier WNET” nr 85/2021

W 1994 r. IPN uznał, że R. Jochemczyk był prześladowany w PRL za działalność na rzecz niepodległości Polski. W 2020 r. IPN zmienił zdanie. Śledztwo w sprawie zmarłego w 1998 r. bohatera artykułu trwa.

Stefania Mąsiorska

Drwiący śmiech pokoleń

Człowiek tworzy historię, historia rozkłada człowieka (Emil Cioran)

Roman Jochemczyk z Dziećkowic (województwo śląskie), rocznik 1931, był synem rolnika. Jego dzieciństwo upływało w cieniu grozy II wojny światowej. Ojciec zginął na tej wojnie, matka pozostała na 6,5-hektarowym gospodarstwie z piątką dzieci. On był najstarszy z rodzeństwa. Naukę po wojnie kontynuował w Kolegium Franciszkanów w Nysie, a od września 1948 roku – w jedenastolatce w Mysłowicach, gdzie w tym właśnie roku powstało Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności.

W roku szkolnym 1949/50, będąc uczniem 10 klasy, porzucił szkołę, bo wstąpił do nielegalnej organizacji. Zajmował się w niej wypisywaniem antyrządowych haseł, rozrzucaniem ulotek i gromadzeniem broni. Zagrożony dekonspiracją, wraz z kolegą przeniósł się do Białki koło Makowa Podhalańskiego. Tam, po nawiązaniu kontaktów, utworzył grupę pod nazwą Narodowa Organizacja Bojowa. Już w grudniu 1950 roku został aresztowany przez UB i oddział KBW pod Imielinem. Przesłuchiwano go ubeckimi metodami, znęcając się fizycznie i psychicznie. 22 marca 1951 roku został wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach skazany na karę śmierci „wraz z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze i przepadek całego mienia”. W celi śmierci przesiedział 3 miesiące. Potem złagodzono mu wyrok do lat 15.

Straszną cenę miał odtąd płacić ten – w chwili aresztowania – dziewiętnastolatek. Płacili też jego bliscy, okrzyczani w małym wiejskim środowisku Dziećkowic „rodziną bandyty”. Po politycznych przemianach w Polsce ostatecznie wyszedł na wolność w 1958 roku.

Osiedlił się w Bogatyni, bo tam mieszkała poślubiona w tym samym roku jego żona. Wzywany przez matkę, która nie radziła sobie z prowadzeniem gospodarstwa rolnego, w 1962 roku wrócił w rodzinne strony.

Nie była to dobra decyzja. Miał już własną rodzinę – 2 córki i syna. Było im bardzo ciężko. W nocy pracował w kopalni Wesoła, w dzień na roli. W tej społeczności byli traktowani wciąż jak rodziną bandycka. Często słyszeli obelgi i boleśnie odczuwali poniżanie. Starszej córce tych bardzo religijnych rodziców z tego powodu opóźniono możliwość przystąpienia do I Komunii Świętej o dwa lata. To piętno zaważyło też na stosunkach rodzinnych. Pod presją wrogiego nastawienia tej małej społeczności do syna i jego rodziny, matka wydziedziczyła Romana. Musieli się wyprowadzić z dorastającymi dziećmi i do końca życia Roman Jochemczyk z rodziną nie był na swoim.

Dopiero po ogłoszeniu Ustawy z 23 lutego 1991 roku mógł się starać o rehabilitację. I doczekał się jej. W jego aktach w roku 1994 IPN odnotował: „Analiza akt sprawy prowadzi do wniosku, że czyny przypisane powyższym wyrokiem były związane z działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Na postawie tej analizy Sąd Wojewódzki w Katowicach stwierdził nieważność wyroku z 1952 roku. Roman Jochemczyk otrzymał też symboliczne odszkodowanie za niesłuszne osądzenie i osiem lat więzienia.

Zmarł w 1998 roku. Dzieci z oczyszczoną wreszcie historią życia ojca miały prawo liczyć na szacunek. Pozakładały własne rodziny.

Tymczasem w październiku 2020 roku zostały poinformowane, że IPN w Katowicach „prowadzi śledztwo w sprawie niesłusznego skazania Romana Jochemczyka i innych osób na kary więzienia wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach z dnia 22.03.1951, co stanowiło represję z powodu jego działalności opozycyjnej w ramach organizacji Narodowa Organizacja Bojowa oraz znęcania się nad nimi przez funkcjonariuszy WUBP w Katowicach i PUBP w Pszczynie podczas śledztwa”. Ich próby kontaktu przez podany w piśmie numer telefonu do prokuratora Zbigniewa Woźniaka z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach nic nie dały. Nikt też nie oddzwonił, ale nikt się też nie niepokoił, bo niczego złego się nie spodziewano. Po niemal dwóch miesiącach z tegoż IPN przyszło pismo informujące o umorzeniu śledztwa.

Spokój zburzyła dopiero lektura obszernego uzasadnienia umorzenia, a zwłaszcza tego fragmentu: „Oceniając zgromadzony materiał dowodowy stwierdzić należy, iż brak jest podstaw do przyjęcia, by działania podejmowane wobec pokrzywdzonych przez prokuratorów Wojskowej Prokuratury Rejonowej W Katowicach i Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie wyczerpywały znamiona przestępstwa, a tym samym, by można było przyjąć, iż zachodzi uzasadnione podejrzenie zaistnienia tzw. zbrodni sądowej. Wynika to z faktu, iż wszystkie przypisane pokrzywdzonym przestępstwa mają charakter przestępstw pospolitych, a nie politycznych”.

W kwestii skazania Romana Jochemczyka za nielegalne posiadanie broni w uzasadnieniu umorzenia czytamy, że „nie ma znaczenia, z jakich motywów pokrzywdzony przechowywał broń palną. Jeśli byłoby to z motywów patriotycznych, to obecnie można jedynie podkreślić, że robił to pomimo pełnej świadomości grożącej mu za to surowej odpowiedzialności karnej. Tym samym brak jest przesłanek do stwierdzenia, by wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Katowicach i utrzymujące go w mocy postanowienie Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie w części dotyczącej były wydane z naruszeniem prawa”.

Co do stosowania zaś przemocy fizycznej i psychicznej przez funkcjonariuszy UB w Katowicach i Pszczynie wobec Romana Jochemczyka prokurator IPN uznał wprawdzie, że to „wyczerpuje znamiona przestępstw” i że były to czyny „bezprawne i mające charakter represji” oraz że „działania funkcjonariuszy miały charakter fizycznego i psychicznego znęcania się i miały na celu uzyskanie od niego określonych wyjaśnień, a tym samym czyny te należy zakwalifikować jako zbrodnie komunistyczne i zbrodnie przeciwko ludzkości”, ale ponieważ „zebrany materiał dowodowy nie pozwala na ustalenia, którzy konkretni funkcjonariusze dopuścili się tych przestępstw, dlatego postępowanie w tej części postanowiono umorzyć z powodu niewykrycia sprawców”.

Był to dla dzieci Romana Jochemczyka prawdziwy grom z jasnego nieba. Jedyne dla nich pocieszenie stanowiła świadomość, że ich ojciec tego nie dożył. Złożyły zażalenie do Sądu Rejonowego w Katowicach. Ten sąd, rozpatrzył 24.02.2021 roku (sygn. akt VIII Kp 485/20/ADM) inkryminowane postanowienie i je swoim postanowieniem uchylił, uznawszy w całej rozciągłości argumentację strony skarżącej.

Uzasadnienie pisemne tego postanowienia Sądu Rejonowego w Katowicach byłoby znakomitym materiałem edukacyjnym dla aplikantów sądowych.

Śledztwo IPN-u w tej sprawie nadal trwa. Jaki będzie jego finał? Czy represjonowany w PRL z powodów politycznych Roman Jochemczyk będzie oczyszczony z miana przestępcy pospolitego?

Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Drwiący śmiech pokoleń” znajduje się na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Drwiący śmiech pokoleń” na s. 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kozakiewicz: Moja psychika zadziałała. Pobiłem sześć rekordów olimpijskich na jednych zawodach

Władysław Kozakiewicz opowiada o letnich igrzyskach w Moskwie w 1980 r., podczas których pobił sześć rekordów olimpijskich oraz pokazał wygwizdującej go radzieckiej publice słynny „Gest Kozakiewicza”.

W środowym „Popołudniku Artystycznym” Izy Smolarek i Aleksa Sławińskiego gości sportowiec, polityk i autor słynnego „gestu Kozakiewicza” pokazanego radzieckiej publiczności podczas zwycięskiego skoku na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie w 1980 roku, Władysław Kozakiewicz. Były sportowiec mówi o trudnych okolicznościach, w jakich przystępował do moskiewskich igrzysk:

Taka sytuacja, taki okres czasu, taka historia. Ten okres 1980 r. to były duże przemiany w Europie, a w Polsce szczególnie. Była i bieda i puste półki, strajki i Wałęsa – zaznacza rozmówca Izy Smolarek

Władysław Kozakiewicz przybliża słuchaczom swoje zmagania podczas Igrzysk Olimpijskich w Montrealu. Były to pierwsze igrzyska w karierze sportowca, w czasie których skacząc z kontuzją stopy zajął 11. miejsce:

W 1976 r. w Montrealu nikt nie miał szansy mnie zwyciężyć, a mimo to nie miałem medalu, bo w próbnym skoku roztrzaskałem sobie staw skokowy i nie było później szans na normalne skakanie. Cztery lata później następna olimpiada, a w międzyczasie wygrywałem wszystko. (…) Przyszedł rok olimpijski w Moskwie. Krótko przed olimpiadą poprawiłem rekord świata. (…) Złapałem kontuzję (…) dwa miesiące przed olimpiadą – opowiada były olimpijczyk.

Legendarny sportowiec komentuje też pamiętne igrzyska w Moskwie. 30 lipca 1980 r. zdobył tytuł mistrza olimpijskiego w skoku o tyczce z wynikiem 5,78 m ustanawiając nowy rekord świata. Podczas konkursu wykonał w stronę wygwizdujących go rosyjskich kibiców „gest Kozakiewicza”, który stał się znanym symbolem sprzeciwu wobec radzieckiego imperializmu. W odpowiedzi na zachowanie sportowca i jego zdjęcie, które obiegło prasę na całym świecie, radziecki ambasador w PRL dążył do odebrania Kozakiewiczowi medalu, unieważnienia uzyskanego rekordu i dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu ZSRR. Jak tłumaczy były sportowiec, nie planował takiego gestu za to z niezwykłą precyzją i starannością przygotowywał się do olimpijskiego występu:

Tu moja psychika zadziałała. (…) Zmierzyłem rozbieg. (…) Oddawałem skoki automatycznie, do każdego się przygotowywałem. (…) Pobiłem sześć rekordów olimpijskich na jednych zawodach – podkreśla Władysław Kozakiewicz.

Władysław Kozakiewicz dotyka również tematu oszustw, które miały miejsce w większości dyscyplin podczas moskiewskich igrzysk. Nasz gość podejrzewał, że jego konkurenci także zamierzają łamać zasady:

Moskiewskie Igrzyska Olimpijskie wyglądały tak, że Sowieci robili wszystko żeby ich zawodnicy wygrywali. W każdej dyscyplinie były oszustwa. (…) Gwizdali na Polaków. (…) Ja też myślałem, że w skoku o tyczce mogą nas oszukać – przyznaje były zawodnik.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

40. rocznica polskiej premiery „Człowieka z żelaza”. To pierwszy polski film, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes

27 lipca upłynęło 40 lat od krajowej premiery filmu Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza”. Wyreżyserowany „na zlecenie stoczniowców” obraz otrzymał dwa miesiące wcześniej Złotą Palmę festiwalu w Cannes.

W audycji „Lato w Ustce” Sławomir Orwat, Konrad Mędrzecki i Tomasz Wybranowski rozmawiają o 40. rocznicy polskiej premiery „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy. Jak komentuje gospodarz audycji, lipcowa premiera miała niebagatelne znaczenie dla procesów świadomościowych polskiego społeczeństwa:

Czterdzieści lat temu ten film został udostępniony naszemu społeczeństwu, które było wówczas jeszcze w stanie totalitarnego zniewolenia – mówi Sławomir Orwat.

Sławomir Orwat / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Redaktor opisuje również zagraniczną premierę filmu, która odbyła się dwa miesiące wcześniej na 34. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Wówczas obraz jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów został nagrodzony Złotą Palmą oraz Nagrodą Jury Ekumenicznego:

Na festiwalu w Cannes „Człowiek z żelaza został tak entuzjastycznie przyjęty przez krytyków, którzy przyznali mu pierwszą w historii Polskiej kinematografii Złotą Palmę. Francuski krytyk Michel Perez uznał film Wajdy za kamień milowy w historii sztuki filmowej, wskazując na brak dystansu czasowego między wydarzeniami historycznymi a ich realizacją filmową – podkreśla redaktor.

Z kolei Konrad Mędrzecki dzieli się z słuchaczami licznymi ciekawostkami na temat słynnego filmu. Mówi m.in. o ostatniej scenie, w której pojawia się postać granego przez Mariana Opanię redaktora. Postać tę miał grać wcześniej Zbigniew Zapasiewicz, lecz ostatecznie aktor odmówił, ponieważ stwierdził, iż rola nie jest dla niego. Scena ta stała się ostatecznie zwieńczeniem całego obrazu. Co więcej, zdaniem redaktora Sławomira Orwata przepowiedziała rychłe nadejście stanu wojennego:

Andrzej Wajda opowiadał, że trzykrotnie zmieniał koncepcję i montował film naprzemiennie z tą sceną i bez niej – opowiada Konrad Mędrzecki.

Tomasz Wybranowski w Patrykowym nastroju, w Studiu 37 / Fot. Studio 37.

Zdaniem Tomasza Wybranowskiego, dużo lepszym filmem od „Człowieka z żelaza” była pierwsza część tzw. trylogii robotniczej Wajdy – „Człowiek z marmuru”.

Dyrektor muzyczny naszej stacji, z wykształcenia historyk literatury pochylił się nad kompozycją filmowego dzieła, które jego zdaniem rozpisane jest niczym klasyczna grecka tragedia:

To przede wszystkim filmowa, klasyczna grecka tragedia. W pierwszej scenie Maja Komorowska, tak jak w pieśni wejściowej chóru – tzw. paradosie – czyta wiersz Czesława Miłosza „Nadzieja” – przytacza dziennikarz i poeta.

Zapraszamy do wysłuchania podcastów z obu rozmów!

Tutaj do wysłuchania opowieść Tomasza Wybranowskiego o tym, że z perspektywy 40 lat od premiery „Człowieka z żelaza” Polacy, jako naród nie nauczyli się wiele i nie wyciągnęli właściwych wniosków. 

N.N.

Nowe zagospodarowanie stoczniowego schronu. Jan Rosiek: chcemy tu zrobić muzeum postoczniowe

Od niemieckiego bunkra przez polski schron do atrakcji turystycznej. Właściciel hotelu Vulcan o historii szczecińskiego schronu i planach z nim związanych.

Jan Rosiek przedstawia tajemnice poniemieckiego schronu, na którego bazie powstał hotel Vulcan.  Szczeciński bunkier został zbudowany przez Niemców w 1938 r. W czasie II wojny światowej znajdował się w nim schron dla niemieckich pracowników, którzy w stoczni produkowali U-Booty, a w  PRL pełnił funkcję schronu dla polskich stoczniowców.

Troszeczkę pracy było to potrzebne do tego, żeby to uporządkować

Właściciel hotelu Vulcan pierwszy raz odwiedził bunkier w 2009 r. Wówczas panowała w nim atmosfera z czasów PRL-u. Obecnie w sektorach, gdzie chronili się dawniej pracownicy stoczni obecnie znajdują się sauna i jacuzzi.

My tu chcemy zrobić muzeum postoczniowe.

Gość Popołudnia WNET dodaje, że prowadzone są rozmowy z Muzeum Morskim i Muzeum Narodowym w Szczecinie ws. utworzenia wystawy w bunkrze.

Zdradza, jakie są plany rozwoju infrastruktury hotelowej. Przewidziana jest m.in. możliwość wynajęcia noclegu na najniższym poziomie bunkra.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Idea „socjalistycznej sprawiedliwości” powraca? Postanowienie TSUE w sprawie korzystania z usług prawnika w sądzie

Niebawem skarżący obywatel nie będzie mógł zatrudnić reprezentującego go prawnika, jeśli okaże się, że są spokrewnieni, a nawet – być może – zbyt bliska znajomość może okazać się przeszkodą.

Można lubić bądź nie lubić Ordo Iuris, ale mamy niepokojące postanowienie TSUE w sprawie wniesionej przez tę fundację. Okazuje się, że: „Wymóg zwrócenia się do korzystania z usług osoby trzeciej odpowiada koncepcji roli adwokata czy radcy prawnego, zgodnie z którą postrzegany on jest jako współpracownik wymiaru sprawiedliwości, którego zadanie polega na zapewnianiu, przy zachowaniu całkowitej niezależności i w nadrzędnym interesie wymiaru sprawiedliwości, obsługi prawnej, której potrzebuje klient”.

Ta interpretacja roli adwokata jest niepokojąco bliska stalinowskiej koncepcji wymiaru sprawiedliwości, w której to adwokat, reprezentując klienta, tak naprawdę miał pracować w interesie „socjalistycznego wymiaru sprawiedliwości”.

Praktyką stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości było oczekiwanie współpracy adwokata z organami śledczymi i prokuraturą, z pominięciem interesu klienta, właśnie w imię nadrzędnego interesu „socjalistycznego wymiaru sprawiedliwości”. Prowadziło to do patologii wyłudzania przez adwokatów informacji pomagających organom śledczym i prokuraturze w sformułowaniu zarzutów, a sędziom w wydaniu „słusznego” wyroku.

Nawet jednak w czasach stalinowskich obywatel mógł sam siebie reprezentować przed sądem, odrzucając „usługę” pracującego w interesie stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości adwokata.

Wymóg posiadania „niezależnego” adwokata, którego „niezależność” od klienta określa sąd europejski, ogranicza w sposób istotny dostęp obywatela do europejskiego wymiaru sprawiedliwości.

Niebawem skarżący obywatel nie będzie mógł zatrudnić reprezentującego go prawnika, jeśli okaże się, że są spokrewnieni, a nawet – być może – zbyt bliska znajomość może okazać się przeszkodą. Kolejny etap to już nie wspieranie swojego klienta, ale bezduszną „Temidę”, która niekoniecznie musi reprezentować sprawiedliwość w rozumieniu znanym z kanonu zasad cywilizacji łacińskiej.

Już niebawem przed Polakami może pojawić się dylemat zawarty w bajce bp. Ignacego Krasickiego:

Czegóż płaczesz? – staremu mówił czyżyk młody –
Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody.
Tyś w niej zrodzon – rzekł stary – przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce – i dlatego płaczę.

Mariusz Patey
Ośrodek Myśli im. Romana Rybarskiego

Czy Sosnowiec i Zagłębie miały powody szczycić się Edwardem Gierkiem? / Sławomir Matusz, „Śląski Kurier WNET” 84/2021

Gierek nie miał sentymentu do rodzinnej ziemi, tradycji, ludzi. Wręcz odwrotnie… Wolał „przeorać” Zagłębie i wtopić w województwo katowickie, utopić w śląskim żywiole i zalać ludnością napływową.

Sławomir Matusz

O nienawiści Gierka do Sosnowca i Zagłębia

W lipcu minie 20 lat od śmierci Edwarda Gierka – kiedyś I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a od grudnia 1970 r. I sekretarza KC PZPR.

W Sosnowcu i Zagłębiu w niektórych środowiskach traktowany jest jako mąż stanu, wybitny polityk z Sosnowca. Tylko że Gierek w Porąbce mieszkał przed wojną zaledwie kilka lat, zanim jako dziecko wyjechał z rodzicami do Francji na początku lat 20., a po wojnie – jeden rok. Wrócił do Porąbki i zaraz przeprowadził się do Katowic.

Przyglądając się działalności Edwarda Gierka, trzeba dostrzec, że nie tylko nie lubił on, ale wręcz nie znosił Sosnowca i Zagłębia. Może dlatego, że tu rodził się polski kapitalizm, a i w Zagłębiu mieszkało sporo Żydów, których nienawidził – czemu wielokrotnie dawał wyraz.

Dowodem osobistej niechęci do Zagórza i Sosnowca może być to, że Gierek w 1949 roku przeprowadził się do Katowic, a także włączenie Zagłębia do województwa katowickiego w 1975 roku. Porównując region z innymi utworzonymi wtedy województwami, Zagłębie miało razem z Ziemią Siewierską, Zawierciańską i Olkuską wystarczający potencjał demograficzny i gospodarczy, by utworzyć odrębne województwo dąbrowskie lub sosnowieckie. Gierek to świadomie jednak zlekceważył!

Żydzi kojarzyli się Gierkowi z bogactwem – przeciwstawianym tzw. klasie robotniczej, która była podstawową klientelą komunistów-bolszewików. Wywodząc się jednak z biednej rodziny, Gierek oglądał żydowskie kamienice, sklepy i kramy. Rodziło to w nim zazdrość i nienawiść. Dowodem na to jest sporo antysemickich, prymitywnych i agresywnych wypowiedzi Gierka z lat 1968–69. Nie ma tu znaczenia, że należąc do frakcji „puławian”, nazywanej przez „natolińczyków” Żydami, nie manifestował tak mocno jak oni antysemityzmu; wśród „puławian” było sporo komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy jednak jako komuniści nie czuli się Żydami, a komunistami-internacjonałami, którym bliżej było do ZSRR niż do Izraela czy Polski.

Jak pisze Mirosław Szumiło (Edward Gierek – droga do władzy, www.historia.org.pl): „Sojusznikami »partyzantów« byli ludzie Gierka, którzy również liczyli na awans kosztem usuwanych z aparatu starszych działaczy o korzeniach żydowskich. Stąd prawdopodobnie wynikała demonstrowana przez Gierka w trakcie rozmowy z Wołkowem (konsulem ZSRR) postawa antysemicka.

Używając sowieckiego partyjnego slangu, Gierek mówił o „zaśmieceniu kosmopolitami” wielu instytucji tzw. frontu ideologicznego – prasy, radia i szkół wyższych. Podkreślał, iż przyczynił się do »uwolnienia Śląska« od partyjnych »rewizjonistów« pochodzenia żydowskiego”.

Nie jest też prawdą, że Gierek „otworzył” Polskę na Zachód. W cytowanym artykule Szumiło powołuje się na zapis jego rozmowy w 1969 roku z ambasadorem sowieckim w Polsce Awierkijem Aristowem. Szumiło tak pisze o Gierku, relacjonując rozmowę z Aristowem: „Gierek jawi się tutaj jako zwolennik zacieśniania współpracy gospodarczej ze Związkiem Sowieckim i polityki kolektywizacji wsi, zarzuconej przez Gomułkę. Skrytykował reprezentowaną przez tow. Wiesława filozofię ciągłego zaciskania pasa i planowane podwyżki cen, słusznie ostrzegając przed ich konsekwencjami społecznymi”. Polsce były w tym czasie potrzebne dolary na rozbudowę przemysłu ciężkiego na modlę sowiecką i utrzymanie spokoju oraz wzrost konsumpcji.

„Prozachodnia” Polska była przydatna Moskwie do uruchomienia transferu zachodnich technologii na wschód. Celem kolektywizacji wsi i budowy nowych osiedli było niszczenie tkanki społecznej, oderwanie od tradycyjnych wartości i łatwiejsze poddanie społeczeństwa indoktrynacji. Gierkowi na realizację tych planów i kupno zachodnich technologii potrzebne były dolary, więc zaciągał kredyty, by słać stal, statki i surowce do ZSRR. Zbliżała się olimpiada w Moskwie. W zamian za kredyty musiał stworzyć pozory niezależności od ZSRR. Ale że to były jednak pozory i polityka Moskwy, a nie Warszawy, świadczy nie tylko rozmowa z Aristowem, ale też wpisanie do konstytucji wiecznej przyjaźni ze wschodnim sąsiadem.

Jako I sekretarz KC PZPR, Gierek chciał wyburzyć większą część przedwojennej zabudowy Sosnowca i Będzina, która mu się źle kojarzyła, a w to miejsce postawić bloki na modłę radziecką.

W dużej części mu się to udało. Z powierzchni ziemi znikły nie tylko Kino „Zagłębie” – wizytówka Sosnowca, „Savoy”, ponad połowa Pogoni, Starego Sosnowca, niemal cała Stara Środula i wiele budynków w centrum miasta. To samo spotkało Będzin o dużym odsetku ludności żydowskiej. Podobny los podzieliła Dąbrowa Górnicza. W planach Gierka było wyburzenie Klimontowa, reszty Starego Sosnowca itd.

Oprócz uprzedzeń rasowych tow. Gierka, są też i przyczyny polityczne tej niechęci. Przed wojną Zagłębie zyskało miano „Czerwonego”. Znane było jako Czerwone Zagłębie – z powodu rozwijającego się tu hutnictwa, a nie ze względów politycznych. Miejscowe koła socjalistyczne i ruch robotniczy tworzyły się niezależnie od Moskwy – nie były inspirowane, finansowane ani sterowane z zewnątrz. Miejscowi socjaliści byli oporni wobec wpływów Moskwy – zbyt świeża była bowiem pamięć prześladowań przez rosyjskich zaborców. W czasie wojny poparciem cieszyła się Armia Krajowa, a nie AL.

To na pewno nie podobało się komuniście, który w Belgii i Francji szkolony był przez radzieckich doktrynerów i oficerów wywiadu politycznego, oddelegowanych do pomocy Francuskiej Partii Komunistycznej.

Ta niechęć do niezależnych ruchów socjalistycznych i lojalność wobec Moskwy, która wyrażała się i w utrzymywanych kontaktach, i w tym, że syna posłał na studia do Moskwy, została doceniona na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy Kreml właśnie w Gierku dostrzegł następcę Gomułki, który nie będzie szukał własnych rozwiązań, a sowietyzował Polskę i kupował zachodnie technologie zgodnie z zamiarami i życzeniami Kremla. Po Praskiej Wiośnie Moskwa nie mogła ufać i powierzyć takiego zadania Czechosłowacji, a zasobna w surowce Polska, otoczona państwami Układu Warszawskiego, z posłusznymi przywódcami partyjnymi, doskonale się do tej roli nadawała.

Gierek miał możliwość utworzyć w 1975 roku z ziem Zagłębia województwo sosnowieckie lub dąbrowskie. Nikt by się takiej propozycji I sekretarza nie sprzeciwił. Towarzysze partyjni zrozumieliby sentyment „przywódcy” do rodzinnych stron – gdyby tylko go miał.

Tym bardziej, że Zagłębie miało potencjał demograficzny, gospodarczy i odpowiednią powierzchnię, by utworzyć odrębne województwo. Pod względem liczby ludności i obszaru byłoby to województwo średniej wielkości w porównaniu do 49 pozostałych. Ale Gierek nie miał takiego sentymentu do rodzinnej ziemi, tradycji, do ludzi stąd. Wręcz odwrotnie…

Gierek wolał „przeorać” Zagłębie i wtopić w województwo katowickie, utopić w śląskim żywiole i zalać napływową ludnością. Zniszczyć nie tylko odmienną architekturę – tak różną od śląskiej, ale i lokalne struktury życia społecznego, kulturę, tradycje. Zunifikować ze Śląskiem, niszcząc całkowicie odmienność. Dlatego powstały na terenie Zagłębia wielkie osiedla-sypialnie, jak Zagórze, Środula, Syberka czy Gołonóg – by zadusić tę odrębność; utopić autochtonów w ogromnej masie przyjezdnych.

Innym dowodem może być to, że w Sosnowcu i w Zagłębiu nie znalazła lokalizacji żadna z ważnych dla województwa instytucji związanych z nauką, kulturą czy przemysłem. Powstał Uniwersytet Śląski – w Katowicach, Górnośląskie Centrum Kultury – w Katowicach, „Spodek” – w Katowicach, Górnośląski Park Kultury i Wypoczynku – w Chorzowie (mimo Stawików i Bagrów, które świetnie się do tego celu nadawały!), podobnie z innymi instytucjami. To dowód i jednocześnie wyraz olbrzymiej niechęci Gierka do Sosnowca i Zagłębia. Na obrzeżach Dąbrowy Górniczej wybudowano Hutę Katowice. Głównym odbiorcą jej stali był – oprócz polskiego przemysłu – Związek Radziecki. Symbolicznym tego dowodem był start 27 czerwca 1978 r. Sojuza 30 ze sztandarem Huty Katowice na pokładzie. To wydarzenie pokazywało, że huta była częścią przemysłu radzieckiego, a nie polskiego.

W zamiarach Edwarda Gierka Zagłębie miało być bezosobową, pozbawioną własnej tożsamości sypialnią!

To miała być kara za Żydów – mających tu sklepy i kramy na Targowej i Ciepłej, za poparcie dla AK, za niezależnych od Moskwy rodzimych socjalistów, antyrosyjskość i kolebkę kapitalizmu. Tak więc Zagłębie ma szczęście, że Gierek rządził tylko jedną dekadę, a nie dłużej – bo kamień na kamieniu by tu nie został. A ma ogromnego pecha, że w ogóle doszedł do władzy, tu się urodził.

Artykuł Sławomira Matusza pt. „O nienawiści Gierka do Sosnowca i Zagłębia” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „O nienawiści Gierka do Sosnowca i Zagłębia” na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dr Gontarczyk: Publikacje Cenckiewicza o prof. Kieżunie były skrzyżowaniem złej woli i niekompetencji

Powstaniec warszawski, ekonomista, poliglota i wysłannik ONZ. Dr Piotr Gontarczyk o zmarłym w niedzielę prof. Witoldzie Kieżunie.

[related id=147200 side=right]Dr Piotr Gontarczyk przybliża fakty z życia zmarłego w niedzielę w wieku 99 lat prof. Witolda Kieżuna. Jego rodzina pochodziła z Wileńszczyzny, gdzie urodził się w 1922 r. Po śmierci ojca w 1931 r. przeprowadził się wraz z matką do Warszawy, z którą był związany przez resztę życia. Po wybuchu wojny Witold Kieżun zaangażował się w działalność konspiracyjną. W jego domu mieścił się punkt, z którego rozsyłano po mieście bibułę.

W 42 roku skończył dawną szkołę Wawelberga i Rotfanda.

Najbardziej znany prof. Kieżun jest ze swojej karty powstańczej. Jak przypomina historyk, „Wypad” został za swoje bohaterstwo udekorowany Orderem Virtuti Militari przez gen. Bora-Komorowskiego. Były powstaniec w 1949 r. skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczynając karierę naukową.

To jest człowiek władający kilkoma językami i to biegle i publikujący nie tylko w Polsce, ale spokojnie także w Stanach Zjednoczonych.

Dr Gontarczyk przypomina spór, jaki rozpętał się wokół przeszłości ekonomisty po tym jak dr hab. Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski stwierdzili w artykule opublikowanym w tygodniku „DoRzeczy”, że prof. Kieżun nawiązał w 1973 r. współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Jak sądzi gość Wolności Wnet,

Te publikacje były takim skrzyżowaniem [niekompetencji i] złej woli , bo pan to pan profesor bardzo ostro wypowiadał się o szkole rewizjonistycznej, czyli takich dosyć ordynarnych  krytykach Powstania Warszawskiego.

Oskarża autorów o to, że nie potrafili odczytać najprostszych dokumentów. Podkreśla, że prof. Kieżun bardzo przeżył oskarżenie o agenturalną przeszłość.

Nigdy sobie pan profesor swoim życiem na coś takiego nie zasłużył.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego dzieli się także swoimi wspomnieniami na temat prof. Kieżuna.

A.P.