Nagroda Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Aleksandry Tabaczyńskiej z „Wielkopolskiego Kuriera WNET”!

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa red. Jarosława Ziętary”.

Jolanta Hajdasz, Aleksandra Tabaczyńska

Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika, sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary. Przez ponad 28 lat wymiar sprawiedliwości nie ukarał nikogo za tę śmierć, a do dziś nawet nie odnaleziono ciała zamordowanego dziennikarza śledczego. Rzetelnie i systematyczne relacje Aleksandry Tabaczyńskiej z kolejnych rozpraw procesu w Poznaniu przypominają tragiczne losy zamordowanego oraz skalę niejasnych powiązań polityki i biznesu z początku transformacji ustrojowej w Polsce” – w ten sposób Jury Główne tegorocznego Ogólnopolskiego Konkursu Dziennikarskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich uzasadniło przyznanie nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej Aleksandrze Tabaczyńskiej, naszej koleżance z redakcji „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Rozmawia z nią Jolanta Hajdasz.

Jak przyjęłaś informację o nagrodzie Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Ciebie?

Aleksandra Tabaczyńska, laureatka Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej 2020. Fot. archiwum prywatne

Przyjęłam ją z wielką radością oczywiście, a także wzruszeniem. Ma ona dla mnie jeszcze dodatkowy wydźwięk, jest po prostu oddaniem szacunku i pamięci młodemu, zamordowanemu dziennikarzowi. Jest swoistym aktem solidarności społeczności zawodowej z krzywdą i okrutnym losem Jarosława Ziętary. Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które zdecydowały o przyznaniu mi tej nagrody. Dzięki niej kolejny już raz można przypomnieć opinii publicznej o młodym dziennikarzu, który za swoją pracę zapłacił życiem. Ta historia bowiem od blisko 28 lat wciąż trwa.

W uzasadnieniu nagrody jury napisało, iż jest to nagroda „za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary”. Co Ty na to?

Mogę tylko jeszcze raz podziękować i zapewnić, że jestem bardzo wdzięczna za te słowa. Relacje, które publikuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na swoich stronach oraz artykuły w „Kurierze WNET” to próba udokumentowania zeznań świadków, a więc tego, co słyszy skład sędziowski. Słowa i całe historie wybrzmiewające na sali sądowej zostaną przez sąd ocenione pod względem wiarygodności, a oskarżeni – osądzeni.

Przy okazji zeznań świadków powstaje obraz, jak budowała się w Poznaniu gospodarka rynkowa.

Przedsiębiorstwo Elektromis, którego działalnością interesował się Jarosław Ziętara, zostało założone w roku 1987, a więc na dwa lata przed transformacją ustrojową w Polsce. Pierwsze hurtownie rozpoczęły działać już w 1990 roku i w krótkim czasie została stworzona cała sieć hurtowni Elektromis. W tamtym momencie była największą siecią hurtowni w Polsce. Proces pokazuje między innymi, kto tworzył środowisko wokół i w samym Elektromisie – okazuje się, że głównie osoby związane z Milicją Obywatelską, Służbą Bezpieczeństwa, ZOMO, a nawet ówczesną prokuraturą czy klubem sportowym także związanym z policją. Czy ludzie tworzący ten światek byli w stanie skrzywdzić innych, stojących na drodze ich rozwoju finansowego? Moim zdaniem – z pewnością tak.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś historię zamordowanego dziennikarza?

W 1992 roku, z doniesień telewizyjnych. Wtedy to były jeszcze informacje o zaginięciu Jarka Ziętary, które można było przeczytać w prasie czy obejrzeć w poznańskiej telewizji. Te obrazy sprzed lat wróciły do mnie szczególnie, gdy tuż przed procesem „ochroniarzy” przeczytałam książkę kolegów Jarosława Ziętary: Piotra Talagi i Krzysztofa Kaźmierczaka Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa, nagrodzoną w 2015 roku przez jury konkursu SDP.

Dlaczego zainteresowałaś się tym tematem?

Dobrze pamiętałam emocje, które wywoływał jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Jednak gdyby nie to, że procesy sądowe zostały objęte obserwacją przez CMWP SDP, nie wróciłabym aż tak szczegółowo do tragicznego losu poznańskiego reportera. Warto też dopowiedzieć, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich od lat czynnie wspiera wszystkie działania, które służą wyjaśnieniu tej sprawy. Uhonorowany został też Społeczny Komitet im. Jarosława Ziętary.

Dzięki objęciu obserwacją procesu „ochroniarzy” i Aleksandra G., jest ogromna szansa, że to, czego nie zdążył opisać Ziętara, zostanie jednak opublikowane nie tyle w formie artykułów śledczych, ale relacji z sali sądowej.

Które z zeznań wydają Ci się najważniejsze?

Zeznania Macieja B. ps. Baryła z pewnością robią wrażenie. Mam tu na myśli nie tylko ich treść, która poraża, ale także sam sposób przekazu. Stara się on za wszelką cenę przekonać sąd, a także dziennikarzy, że mówi prawdę, uwiarygadniając swoje słowa wieloma szczegółami. Z pewnością Baryła jest na swój sposób charyzmatyczny. Jednak najmocniej poruszył mnie jego ostatni apel do dziennikarzy, wygłoszony podczas styczniowej rozprawy przeciwko Aleksandrowi G. Brzmiał on tak: „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie najbogatszy, senator, a to klawisz i ubek. Jego pogrążyłem”.

Pozostali świadkowie to także w zdecydowanej większości albo osoby karane, albo odsiadujący właśnie wyrok więźniowie, którzy przyjeżdżają w asyście policji. Mają – średnio – pięćdziesiąt lat lub więcej i masę własnych kłopotów, tak że obserwujący proces dziennikarze są dla nich najmniejszym problemem.

Na jakim etapie jest sprawa? Kiedy zapadnie wyrok?

Obecnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu toczą się dwie sprawy. Jedna to tak zwany „proces ochroniarzy”. Oskarżonymi są bowiem dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia 2019 roku. Ze względu na pandemię odwołano zaplanowane w 2020 roku posiedzenia, które mają być wznowione we wrześniu.

Druga sprawa to trwający od 2016 roku proces, w którym oskarża się Aleksandra G. o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Rozprawy również zostaną wznowione we wrześniu.

W listopadzie 2019 roku Prokuratura Krajowa, Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podała, że umorzyła postępowanie w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Innymi słowy, nie można postawić zarzutu zamordowania, bo człowiek, który zadał śmiertelny cios Jarkowi, nie żyje. Miał to być rosyjskojęzyczny gangster.

Z tego wynika jasno, że na wyroki z pewnością jeszcze długo poczekamy.

Czy jest szansa, że poznamy prawdę o śmierci Jarka?

Procesy, które toczą się przed sądem okręgowym w Poznaniu, mają odpowiedzieć na pytania: czy Aleksander G. podżegał do zabójstwa Jarosława Ziętary oraz czy ochroniarze „Lala” i „Ryba” brali udział w uprowadzeniu dziennikarza, którego następnie przekazali mordercom. I mam nadzieję, że w tym zakresie otrzymamy odpowiedź nie budzącą wątpliwości.

Jest jeszcze jeden wątek tej sprawy, który na sali sądowej wybrzmiewa w szczątkowej formie albo wcale. Jarosław Ziętara „czekał” na swoją śmierć, według „Baryły”, trzy dni. Myślę, że był pewien, że ktoś się o niego upomni. Miał prawo liczyć nie tylko na rodzinę czy kolegów – tu się nie zawiódł – ale przede wszystkim na policję i służby specjalne, z którymi miał kontakty. Nic takiego się nie stało. Ktoś jednak powinien się z tego wytłumaczyć.

Jak trafiłaś do dziennikarstwa? Czym prywatnie i zawodowo zajmujesz się na co dzień?

Ukończyłam Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu i przez 10 lat pracowałam w zawodzie. W międzyczasie rodziły się dzieci i może zabrzmi to banalnie, ale pracowałam w domu, zajmując się rodziną. Studia podyplomowe dziennikarskie skończyłam, mając już czworo dzieci. Zaczęłam publikować, podejmując tematykę społeczną i historyczną dotyczącą społeczności, wśród której mieszkałam. Publikowałam swoje teksty od prasy parafialnej przez tygodniki, dwutygodniki, miesięczniki, a nawet kwartalniki społeczno-kulturalne. Angażowałam się w życie społeczne, które następnie opisywałam. Tak trafiłam do „Kuriera WNET”, konkretnie do jego wydania poświęconego Wielkopolsce.

Reasumując, nie mam za sobą błyskotliwej kariery dziennikarskiej, raczej zwykłą, żmudną pracę w terenie. Jednak lat bycia mamą na pełen etat nie zamieniłabym nigdy na żaden sukces zawodowy. I wszystkim matkom, które teraz „siedzą z dziećmi w domu”, dedykuję tę nagrodę. Być może teraz omija was wiele szans, ale z pewnością przyjdą następne.

Kim dla Ciebie jest dziennikarz, jaka jest misja tego zawodu? A może jej nie ma, może to tylko sposób na zarabianie pieniędzy, zawód jak każdy inny?

Podejście do etyki dziennikarskiej niestety odzwierciedla spory światopoglądowe w społeczeństwie. Tak oczywiście nie powinno być. Dziennikarz ma służyć swoją pracą wspólnemu dobru, a nie ochraniać jakiekolwiek interesy; czyli prawda, obiektywizm i pokora to podstawowe wytyczne w tej pracy. Lubię powiedzenie „słowo napisane, nieszczęście zasiane”. To działa jak przestroga.

Zbiór opowiadań Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można go nabyć przez internet: www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: ratola@wp.pl.

Jesteś także autorką fantastycznych, wesołych opowiadań z życia ministrantów, pt. Armia księdza Marka, które drukujemy na lamach Wielkopolskiego Kuriera WNET i które zostały wydane w formie książki. Opowiadania uderzają autentyzmem i niebanalnym humorem. Skąd się biorą te anegdoty?

Inspiracją byli moi chłopcy, którzy przez kilka lat służyli przy ołtarzu. Większość postaci występujących w tych opowiastkach to prawdziwi ministranci. Jest to niezwykle wesoła i dynamiczna wspólnota w Kościele katolickim, a rzadko opisywana. Ministranci są oczywistością dla wiernych i mało kto się nad tym zastanawia. Dlatego chciałabym też bardzo, żeby w dalszym ciągu tworzyli ją tylko chłopcy. Moim zdaniem, gdy pojawią się dziewczyny, zawsze uczesane, wymyte i świetnie zorganizowane, to bardzo szybko wygryzą biednych chłopaków.

Czego sobie życzysz? Jako dziennikarka i jako osoba prywatna, żona i matka czwórki dzieci?

Jak każdy, mam wiele marzeń i planów. Chyba takie najważniejsze, to nie zmarnować otrzymanego życia i zasłużyć sobie na Niebo. A dziennikarsko – cudnie byłoby się jeszcze na coś przydać.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Aleksandrą Tabaczyńską, laureatką Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej, pt. „Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!”, znajduje się na s. 1 i 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.


 

  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jolanty Hajdasz z Aleksandrą Tabaczyńską, laureatką Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej, pt. „Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!” na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Temat Wolnej Europy paraliżował historyków. Nie zdobyli się na napisanie odmitologizowanej historii rozgłośni

Wokół Nowaka ukształtował się mit twórcy RWE, kryształowego patrioty, legendarnego kuriera i sztandarowego antykomunisty. To ostatnie jest szczególnie dziwne, gdyż Nowak nie znał komunizmu z autopsji.

Andrzej Świdlicki

70 lat temu, 4 sierpnia 1950 r. zapoczątkowała nadawanie do Polski amerykańska rozgłośnia Głos Wolnej Polski Radia Wolna Europa. Audycje przygotowywano i montowano w Nowym Jorku, taśmy przewożono samolotami do Niemiec i stamtąd nadawano. (…)

Pierwszy dyrektor, przed wojną kierownik referatu prasowego w MSZ, Lesław Bodeński, w obliczu stalinowskich prześladowań, niewygasłych nadziei na III wojnę światową Zachodu z ZSSR oraz wciąż czynnych ognisk zbrojnego, antykomunistycznego oporu, stawiał na rozumny nacjonalizm – obronę narodowej tożsamości w sensie tradycji i religii.

GWP nadał cykl prelekcji Józefa Czapskiego o mordzie polskich oficerów w Katyniu, w czasie, gdy Czapski zabiegał w USA o pieniądze na „Kulturę”, upominał się o przemilczany w kraju wkład Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, „jasno i niedwuznacznie” wypowiadał się o granicy na Odrze i Nysie, która do czasu układu Warszawa-Bonn z 1970 r. była dla RWE tematem bardzo trudnym z uwagi na nadawanie z Niemiec i nieuznawanie jej przez rząd USA. Były też programy literackie i nawet satyryczne.

Głos Wolnej Polski stał na gruncie wspólnoty interesów Polski i Stanów Zjednoczonych. Wśród celów radiowej operacji Bodeński wymieniał: niedopuszczenie do tego, by Polacy okazali się nieodporni na komunistyczną ideologię i propagandę, utrzymanie ich prozachodniego nastawienia, wsparcie dla wybijania się na narodową niezawisłość. Zakładano przy tym, że Polacy, odzyskawszy wolność, będą sojusznikami USA, a tym samym wzmocnią bezpieczeństwo Zachodu. Takiej treści brief otrzymał Jan Nowak, trzeci z rzędu dyrektor GWP, czemu dał wyraz w memorandum ze stycznia 1952 r., napisanym na kilka miesięcy przed objęciem stanowiska w Monachium: „Szeroko rzecz ujmując, główny cel nadawania Radia Wolna Europa do krajów za Żelazną Kurtyną jest dwuwymiarowy: stworzyć tyle psychologicznych przeszkód przed sowietyzacją, ile się da, i zadbać o to, by ludność była potencjalnym sojusznikiem Zachodu”. Podejście to zakładało kształtowanie politycznych oczekiwań Polaków, rozmiękczanie systemu, wsparcie dla „reformatorskiego” nurtu w PZPR, rewizjonistów i dysydentów, misję informacyjną, nagłaśnianie oddolnych inicjatyw społecznych, demaskowanie cenzury, promocję amerykańskich rozwiązań itp., ale wykluczało szeroko pojmowane nawoływanie i podżeganie.

Rozgłośnia była w tym skuteczna w sporej części dzięki temu, że do czasu pojawienia się niecenzurowanej prasy podziemnej nie miała konkurencji – dzięki turystom i uciekinierom z Polski oraz zagranicznym dziennikarzom otrzymywała zakulisowe informacje.

Inne polskojęzyczne rozgłośnie – Głos Ameryki i BBC – nie mogły jej dorównać skoncentrowaniem na tematyce krajowej, nie posiadały wyodrębnionego działu badań i analiz, nie nadawały w porównywalnym wymiarze czasowym, miały mniejszą swobodę kształtowania programu. Mit rozgłośni wykreowało zagłuszanie w latach 1950–1956 oraz 1971–1988, roztaczając wokół niej smak owocu zakazanego. Powstało wrażenie, że audycje były zagłuszane dlatego, że komunistyczna władza miała coś do ukrycia. RWE sprzyjało to, że toporna propaganda wykształciła w ludziach sceptycyzm i umiejętność czytania między wierszami. (…)

W 1951 r. drugim dyrektorem GWP w Nowym Jorku był związany ze Stronnictwem Narodowym dziennikarz i wydawca Stanisław Strzetelski. Nowak – trzeci z rzędu dyrektor, zawdzięczający nominację Edwardowi Raczyńskiemu, po przyjściu do Monachium w 1952 r. nie był tak samodzielny, jak usiłował to przedstawić po latach. Był „młodszym partnerem” Strzetelskiego, a w Monachium miał nad sobą dział doradców politycznych kierowany przez przebojowego Williama Griffitha z CIA. (…)

Zależność od Nowego Jorku stopniowo stawała się dla Monachium coraz bardziej uciążliwa: mechaniczny podział kompetencji (Nowy Jork obsługuje wydarzenia międzynarodowe, Monachium krajowe) nie sprawdzał się. W życiu emigracji polskiej w USA wiele mieli do powiedzenia korzystający z politycznej kurateli Amerykanów ludowcy S. Mikołajczyka, w Londynie niepopularni, a z Londynu wywodził się trzon pierwszego zespołu rozgłośni w Monachium. Strzetelski przeciwny był nadawaniu z Monachium – miasta, będącego kolebką nazizmu; Nowak uważał, że trzeba się z tym pogodzić, bo żadne inne miejsce nie wchodziło w grę.

Podskórne napięcia dały o sobie znać po ucieczce wicedyrektora departamentu X MBP Józefa Światły. Jedna z hipotez tego wydarzenia mówi o nim jako o podwójnym agencie brytyjskim, następnie amerykańskim, inna o tym, że został celowo wysłany dla podkopania morale aparatu partyjnego demoludów wychowanego na kulcie Stalina, by przeciągnąć go na stronę „odwilży” firmowanej przez Chruszczowa.

Nie wiadomo, jak taśma z jego nagraniem trafiła na biurko Nowaka. On sam po to, by nie uchodzić za wykonawcę poleceń CIA, pisze o przypadku. Zastanawia to, że na rozmówcę Światły Nowak wybrał Zbigniewa Błażyńskiego z Monachium, a nie kogoś z biura nowojorskiego. Czy dlatego, że w Nowym Jorku nie było dziennikarza zdolnego Światłę przepytać? Czy nie mógłby zrobić tego sam Strzetelski – dziennikarz z wieloletnim stażem? Czy też powodem było to, że w Nowym Jorku uznano Światłę za schwarzcharakter, a w obsmarowywaniu przez niego dawnych towarzyszy nie dopatrzono się wartości informacyjnej? Jeśli tak, to Strzetelski nie byłby jedynym Światło-sceptykiem. Także Jerzy Giedroyć nie nadał wywiadu z nim przeprowadzonego przez Zygmunta Nagórskiego jr.

Strzetelski został dyrektorem Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce, a wokół Nowaka zaczął kształtować się mit twórcy RWE, kryształowego patrioty, legendarnego kuriera oraz sztandarowego antykomunisty. To ostatnie jest szczególnie dziwne, gdyż Nowak nie znał komunizmu z autopsji, a RWE, choć uchodziła za antykomunistyczną, nią nie była. W Polsce dopiero w latach 80. opozycyjni intelektualiści dziwili się jego wrogości do jednego z największych polskich prozaików XX w. – Józefa Mackiewicza. Leopold Tyrmand widział w Nowaku spowiednika stalinowców przefarbowanych na liberałów. Inni zauważyli u niego obsesyjny stosunek do Mieczysława Moczara nawet wówczas, gdy lider „frakcji partyzantów” dawno był na bocznym torze.

Po 1989 r. Nowak dał się poznać jako wyraziciel interesów lobby żydowskiego i rzecznik hegemonii amerykańskiej. Dawni współpracownicy, jak np. Stefan Wysocki, pisali o nim jako człowieku małostkowym i pamiętliwym, wplątanym w przegrany proces mający wybielić okupacyjną przeszłość.

Jeszcze bardziej niebywałe jest to, że po 1989 r. temat Wolnej Europy oddziaływał na historyków paraliżująco i nie zdobyli się na napisanie odmitologizowanej historii rozgłośni. Jest to tym dziwniejsze, że w okrągłym stole słusznie widzi się intrygę gen. Kiszczaka, ale nie dostrzega się, że Wolna Europa popierała ją obydwiema rękami, bo polityka Waszyngtonu stawiała na Gorbaczowa, Jaruzelskiego i tzw. ogólnospołeczny dialog.

Autor wydał dwutomową pracę: „Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Radio Wolna Europa dla zaawansowanych”.

Cały artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Głos wolnej Polski. Formatywny okres Radia Wolna Europa” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Głos wolnej Polski. Formatywny okres Radia Wolna Europa” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy stanowisko szefa Europejskiego Centrum Solidarności mogło być nagrodą za konsekwentną, antypolonijną działalność?

Los uśmiechnął się do Basila Kerskiego jedynie dzięki znajomości z Donaldem Tuskiem, którego historię „antykomunistycznej” działalności i powiązań ze STASI opisał m.in. Wojciech Sumliński.

Krzysztof M. Załuski

Słowianie, w tym Polacy, solą w niemieckim oku byli od zarania dziejów. Rugowanie polskości z inkorporowanych stopniowo przez Niemców ziem Pomorza, Śląska, Wielkopolski i Prus z różną intensywnością prowadzone było od średniowiecza, szczególnie dotkliwie w okresie rozbiorów i w ramach kulturkampfu. Germanizacji nie zatrzymała ani klęska Niemiec w pierwszej, ani w drugiej wojnie światowej. Po upadku Hitlera zmieniła się jedynie jej forma – przestano oficjalnie mówić o „asymilacji” Polaków, zastępując ją terminem „integracja”. Proces ten trwa do dziś – pomimo podpisania w roku 1991 polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie. (…)

Przykładów dyskryminacji Polaków w Republice Federalnej nadal można się doszukać, tyle że przybrały one mniej drastyczny charakter. Co niepokoi, proceder ten ma miejsce od lat za aprobatą byłego przewodniczącego Rady Europy, a wcześniej premiera RP, Donalda Tuska.

17 czerwca 1991 roku rządy Rzeczpospolitej Polskiej i Republiki Federalnej Niemiec podpisały Traktat o dobrym sąsiedztwie. Ze strony polskiej dokument sygnował – wywodzący się podobnie jak Donald Tusk ze środowiska „gdańskich liberałów” – premier Jan Krzysztof Bielecki. Niemcy reprezentował kanclerz Helmut Kohl. Umowa zakładała m.in. uregulowanie – na zasadzie wzajemności – kwestii istnienia niemieckiej mniejszości narodowej w Polsce oraz polskiej w Niemczech. Wkrótce okazało się jednak, że pojmowanie symetrii praw i obowiązków obu grup narodowych jest diametralnie różne – Niemcy w RP uzyskali bowiem status „mniejszości narodowej”, a Polacy w RFN jedynie „osób posiadających niemieckie obywatelstwo, które są pochodzenia polskiego albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej”.

Takie postawienie sprawy uniemożliwiło niemieckiej Polonii odzyskanie statusu mniejszości narodowej, którego została pozbawiona wkrótce po napaści III Rzeszy na Polskę. Niemcy aresztowali wówczas i wymordowali wielu polonijnych działaczy, w tym członków Związku Polaków w Niemczech – największej organizacji polskiej na terenie Rzeszy. Zarekwirowany przez niemieckie państwo majątek ZPwN szacowany jest obecnie na sumę pół miliarda euro. Reaktywowany w 1946 r. ZPwN, między innymi właśnie za sprawą litery Traktatu…, do dziś ma problem z odzyskaniem swojej własności (o uchylenie nazistowskiego rozporządzenia dyskryminującego Polaków w Niemczech, odbierającego im status mniejszości narodowej i konfiskującego mienie organizacji polskich, od roku 2009 walczył zmarły 2 maja br. mec. Stefan Hambura).

Trudno uwierzyć, że Jan Krzysztof Bielecki nie wiedział, co podpisuje, a tym bardziej, że nie zdawał sobie sprawy, iż Traktat… zawiera szereg pułapek prawnych. Jedną z nich był zapis uzależniający uzyskanie należnych przywilejów – m.in. prawo do krzewienia tradycji i nauki w języku ojczystym, dotacje państwa na działalność kulturalną i uczestnictwo w życiu społeczno-politycznym – od powołania po każdej ze stron jednolitej organizacji dachowej, która reprezentowałaby interesy mniejszości wobec władz. (…)

Basil Kerski to postać pod każdym względem tajemnicza. Z matki Polak, z ojca Irakijczyk. Z wyboru Niemiec…

Basil Kamil Khiry, bo takie nazwisko widniało w jego polskiej metryce, urodził się w 1969 roku w Gdańsku. Mając dziesięć lat, przeniósł się wraz z rodziną do Berlina Zachodniego. Przedtem przez trzy lata mieszkał w Polsce, a jeszcze wcześniej cztery w Iraku. W roku 1986 dobrowolnie zrzekł się polskiego obywatelstwa. W Berlinie ukończył politologię i slawistykę. Po studiach pracował w wielu amerykańskich i niemieckich instytucjach – m.in. w Bundestagu. Jeszcze jako student ożenił się z Dorotą Danielewicz, tłumaczką literatury polskiej, mieszkającą na stałe w Berlinie. Dzięki niej poznał m.in. pisarza Pawła Huellego, a za jego pośrednictwem środowisko gdańskich liberałów, w tym Donalda Tuska i Wojciecha Dudę (syna wysokiego oficera kontrwywiadu wojskowego w czasach PRL) – założycieli „Przeglądu Politycznego”, wydawanego przez wspomnianą już Fundację Liberałów.

W sferze publicznej Basil Kerski pojawił się dosyć późno, bo dopiero w roku 1998. To właśnie wtedy dostał do ręki ster Magazynu Polsko-Niemieckiego „Dialog”, którego oficjalnym wydawcą jest od 1987 roku Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich. Poprzednikami Kerskiego na stanowisku redaktora naczelnego byli Günter Filter i Adam Krzemiński – publicysta postkomunistycznej „Polityki”. Po przejęciu „Dialogu” przez Kerskiego pismo to zaczęło być kreowane na „polsko-niemiecką agorę w środku Europy”. Sam Kerski zaś na najwybitniejszego znawcę „polsko-niemieckiego pojednania”… Szkopuł w tym, że rozumianego zupełnie inaczej, niż pojmuje to większość Polaków. W pochodzącym z 1999 roku zbiorze esejów Otwarta brama – Niemcy między zjednoczeniem a końcem stulecia Kerski zaprezentował się również jako gorący orędownik zintensyfikowania zagranicznych inwestycji w Polsce oraz zdeklarowany przeciwnik lustracji. (…)

Przeciwnicy[Kerskiego] twierdzą, że los uśmiechnął się do Kerskiego jedynie dzięki znajomości z Donaldem Tuskiem, którego historię „antykomunistycznej” działalności i powiązań ze STASI, na podstawie wspomnień Krzysztofa Wyszkowskiego, opisał m.in. Wojciech Sumliński. Również fotel dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski miał zawdzięczać wyłącznie koneksjom z „gdańskimi liberałami”.

Mianowanie obywatela Niemiec na to stanowisko przez nieżyjącego już prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza wywołało istną burzę we wszystkich środowiskach, włącznie z gdańską Platformą Obywatelską. Na znak protestu nawet Lech Wałęsa postanowił wycofać się z rady programowej ECS.

Obrażeni poczuli się także ówcześni posłowie Jerzy Borowczak (PO) i Bogdan Lis (SD). Unieważnienia konkursu żądało oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. Jak czas pokazał – bezskutecznie.

Cały artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Berliński łącznik” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Berliński łącznik” na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Filmy kina moralnego niepokoju a złamane sumienie ich reżysera / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” nr 72/2020

Dziś ciągle autorytetami są ludzie ustanowieni przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli we wspólnym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Paweł Zastrzeżyński

Rozbity kryształ

Od kilku lat w Instytucie Pamięci Narodowej prowadzona jest kwerenda w związku z przygotowaniem książki Światło latarni, która stara się ukazać polskich reżyserów jako osoby, które wyświetlając swoje filmy z projektorów, niczym latarnie morskie nawigowały całe społeczeństwo w kierunku, który wyznaczała Polska Ludowa. W zamian ci ludzie otrzymywali taką swobodę, jakiej nikt nigdy z twórców filmowych na świecie nie doświadczył.

Teczka TW Aktora była jednym z pierwszych udostępnionych dokumentów, które zostały poddane kwerendzie. Ten materiał zachował się w oryginale. W karcie obiegowej widnieją dziesiątki nazwisk osób, które zapoznały się z treścią tam zawartą. To te dokumenty posłużyły do przygotowania artykułu w „Gazecie Polskiej”, który można uzupełnić o fakt, że TW Aktor nie był werbowany w lokalu kontaktowym (LK) „Bachus”, ale był właścicielem tego lokalu. To wynika z analizy treści oraz faktu, że teczka jest założona na agenta TW i właściciela lokalu kontaktowego. Na marginesie warto wspomnieć, że Bachus (Dionizos) w mitologii greckiej to bóg płodności. W ostatniej scenie Iluminacji, jednego z najważniejszych filmów reżysera, bohater jawi się właśnie jako posąg grecki. W ten sposób ukazuje się Krzysztof Zanussi.

Obrona pedofilii

W 2009 r. wokół Krzysztofa Zanussiego pojawiło się wiele kontrowersji. Jednak reżyser, jak zawsze, zachował stoicki spokój, pomimo że jego słowa w obronie Romana Polańskiego oskarżonego o pedofilię, wzburzyły nawet Monikę Olejnik.

Roman Polański wówczas czekał w szwajcarskim areszcie na decyzję w sprawie ekstradycji do USA. Reżyser był oskarżany o seks z 13-latką i ucieczkę przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. W studiu TVN w programie Kropka nad i Krzysztof Zanussi powiedział, że Polański stał się ofiarą własnej popularności, a dziewczynka, z którą współżył, była jego zdaniem prostytutką. Reżyser „moralnego niepokoju” jednoznacznie stwierdził: „Nikt nie zauważa, że dlatego, że on jest sławny, to ta sprawa ma taki wymiar. Gdyby on nie był sławny, to fakt, że ponad trzydzieści parę lat temu w Los Angeles, które jest miastem szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, bo chyba tak to naprawdę było”… „No nie, nie! – zareagowała Monika Olejnik. – To była dziewczynka 13-letnia, która nie była prostytutką… To nie było za pieniądze, więc to nie była prostytucja”.

Krzysztof Zanussi niskim i ciepłym głosem kontynuował: „W tym świecie masę rzeczy robi się nie za pieniądze, tylko dla sławy, dla kariery. Ja znam człowieka, który wyszedł z getta, który jest tragiczny i który ma takie czarne rozdziały w swoim życiu. Myślę, że gdyby nie był znany, sprawa nie miałaby dziś żadnego przedłużenia. Nie wierzę w niewinność ofiary. Ona nie robi wrażenia, że znalazła się tam przypadkiem. W tym kręgu ludzi, którzy wszystko zrobią dla kariery i pieniędzy, wygląda na to, że sama świadomość matki, która była w to zamieszana, to była jakaś próba szantażowania Polańskiego. Wyciągnięcia z niego tego wszystkiego, co mógł dać. A czego nie dał, i to był jego praktyczny błąd. Mógł się wykupić i tego nie zrobił. Może był za bardzo pyszny, za bardzo polski”.

Reżyser podkreślał, że nie chce usprawiedliwiać Polańskiego, a epizod sprzed 32 lat traktuje jako błąd swojego kolegi.

TW Aktor

Kilka miesięcy przed tym wywiadem „Gazeta Polska” opublikowała informację na temat teczki odnalezionej w Instytucie Pamięci Narodowej, z której wynika, że Krzysztof Zanussi był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako TW Aktor. W tekście zostało umieszczone sprostowanie reżysera dotyczące treści odnalezionych dokumentów. W związku z publikacją na antenie Radia Maryja swój pogląd na ten temat wyraził Antoni Macierewicz.

„Muszę powiedzieć, że publikacja »Gazety Polskiej« bardzo mnie zbulwersowała. Zanussi dla mojego pokolenia, ludzi urodzonych pod koniec lat 40. ze swoimi filmami, takimi bardzo moralistycznymi, odwołującymi się do ‘struktury kryształu’, do spraw zupełnie fundamentalnych, do rozstrzygnięć moralnych, zasadniczych, był osobą istotną. Jego twórczość zwłaszcza wtedy – lat 60, 70 – była ważna. Gdy czytam jego wypowiedź przytoczoną w »Gazecie Polskiej«: »Podczas studiów w szkole filmowej cały nasz rok studiów był zapraszany na rozmowy z oficerami bezpieki i wszyscy byliśmy namawiani do współpracy. Obiecywaliśmy, że jeśli coś strasznego się zdarzy, to damy im znać. Każdy miał po dwa spotkania. Na tym się kończyło. Nie było też żadnych specjalnych nacisków. Kilkoro z nas podjęło współpracę. Jedna z osób przystąpiła do etatowej pracy w wojskowym wywiadzie«, to powiem uczciwie, że ten spokojny ton jest dla mnie szokujący.

Gdy z kolei ten materiał tutaj przywołany się czyta, to widać, że jednak problem tej współpracy był dużo głębszy. Jak można było na coś się godzić i to aprobować, równocześnie robiąc filmy, zwracające uwagę na to, iż w sprawach moralnych sytuacja jest zerojedynkowa, że prawda i kłamstwo nie mogą być z sobą mieszane”.

Prowadzący rozmowę telefoniczną zauważył: „Aktor to pseudonim, pod jakim Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała Krzysztofa Zanussiego jako tajnego współpracownika. Reżyser oczywiście zaprzecza temu, ale to jest też ciekawy element biografii reżysera, gdyż była to osoba, jedna z nielicznych z w Polsce, która z jednej strony mogła z dużą swobodą i swadą robić i realizować filmy poza granicami kraju w czasach ciężkiej komuny, a z drugiej strony była obsypywana przez Moskwę bardzo dobrymi i pierwszymi nagrodami na różnych festiwalach filmowych w byłym Związku Radzieckim”.

Były Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego w odpowiedzi stwierdził: „Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nie tylko relacjonował on sytuację w poszczególnych pismach i środowiskach kulturalnych i literackich emigracji niepodległościowej w Londynie, ale także relacjonował sytuację poszczególnych osób, ułatwiając działanie przeciwko nim Służbie Bezpieczeństwa. No przecież to jest człowiek wybitnie inteligentny i trudno sobie wyobrażać, żeby nie miał rozeznania, nie miał świadomości, jakie to może mieć konsekwencje dla tych właśnie ludzi. To pozwalało ich osaczać i niestety obawiam się, że oddziaływało skutecznie później na nich. Tak właśnie działała Służba Bezpieczeństwa, że używała jednych ludzi przeciwko innym. Każdy fragment rozmowy mógł się wydawać niewinny, a złożone razem, były często wyrokiem na daną osobę. I albo pozbawiały paszportu czy pracy, albo ułatwiały innym agentom łamanie i werbowanie następnej osoby i to jest w tym całym systemie najdramatyczniejsze.

Możemy sobie wyobrazić, że Pan Krzysztof uzna, że on jest osobą, która została zmuszona i złamana, no ale następnie umożliwiała złamanie następnych kolejnych osób i w ten sposób stworzył się łańcuch ludzi złamanych i służących złej sprawie”.

Krzysztof Zanussi po publikacji „Gazety Polskiej” w 2009 r. jednoznacznie oświadczył: „Nie miałem żadnego pseudonimu [—]. Jeśli był nadany, to ja nic o tym nie wiem. W 1962 r. spotkałem się z oficerami dwa razy w Łodzi. Nie było perspektywy dalszych spotkań. Później, jeśli ubecy pojawiali się, to przychodzili jawnie do biura. Były to rozmowy otwarte, ale pozbawione podtekstu agenturalnego. Gdy pan Kiszczak wzywał mnie do siebie w stanie wojennym, to wcześniej zjawiał się ubek i umawiał mnie na spotkanie. To zupełnie inny tryb rozmowy”.

Tajni współtwórcy

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 1999 r. dziennikarz zadaje pytanie: „Do dziś duże kontrowersje budzi sprawa kompromisów między władzą a środowiskiem filmowym w komunizmie. Pana często kojarzono z taką kompromisową postawą. Jak się Pan do tego odnosi?” „Od bardzo dawna rozumiem, że nie ma życia, które byłoby zupełnie bezkompromisowe. Teologicznie biorąc, każdy moment życia w sferze materialnej jest kompromisem ducha, nie ma od tego ucieczki. Dla mnie większym złem jest zakłamanie aniżeli przyznanie się w pokorze do tego, że człowiek jest niedoskonały. W mojej książce [—] umieściłem wspomnienia z czasów naszych gier z władzą, po to, by te gry zdemistyfikować. Żebym nie wypadł w nich jako bohater, tylko jako człowiek, który czasem roztropnie przechytrzył władzę. Oni zresztą często chcieli dać się przechytrzyć”.

Połączenie informacji zawartych w materiałach IPN oraz analiza materiałów filmowych reżysera odkrywa zupełnie nową przestrzeń badań. Co istotne, każdy dokument ma swoje echo. I nawet jeżeli jakaś teczka została zniszczona lub ukryta, to jej cząstki są gdzie indziej.

Każdy dokument zaś otwiera nowe informacje. I tak po analizie już 90 000 stron dokumentów oraz kilkuset nazwisk reżyserów i aktorów możemy dokładniej rozszyfrować teczkę TW Aktora i dowieść, że tłumaczenia Krzysztofa Zanussiego nie są jednoznaczne.

Krzysztof Zanussi w oświadczeniu opublikowanym w „Gazecie Polskiej” oraz w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” bagatelizuje informacje, które znajdują się w materiałach IPN. Dla niego stwierdzenie oficera, który dokonuje werbunku: „pozyskanie zostanie przeprowadzone na zasadzie dobrowolności. Przemawiają za tym lojalność kandydata, dobre wyrobienie polityczne, jak również to iż rozmawiał z nami chętnie i w miarę swych możliwości stara się pomóc”, jest nic nieznaczące. Jest to część gry, w której docelowo stawia siebie jako zwycięzcę.

Co istotne, w czasie gdy zainteresowała się nim Służba Bezpieczeństwa, miał 23 lata i był studentem łódzkiej Filmówki. A przecież chłopcy w jego wieku w tym samym czasie za próbę oporu przeciwko systemowi komunistycznemu byli mordowani i katowani.

Wyraźnie pokazuje to przykład oddziałów „Ognia”, które były dobijane w limanowskiej katowni UB. A aparat przemocy władzy komunistycznej był gorszy niż faszystowski.

We wniosku na opracowanie kandydata TW Aktor, do czego nie dotarła „Gazeta Polska”, zostały rozszyfrowane pseudonimy zawarte pomiędzy akapitami tego wniosku: „TW Konrad posiada większe dotarcie na wydział aktorski niż na pozostałe wydziały (argumenty za pozyskaniem TW Aktora; PZ.) [—] do opracowania wykorzystani zostali TW Ricci, TW Wojtek, TW Konrad”.

TW Konrad: „Znany historyk i teoretyk literatury prof. Jan Trzynadlowski współpracował z bezpieką” – ujawniła Misja specjalna w telewizyjnej Jedynce. „Trzynadlowski od 1951 r. był związany z Uniwersytetem Wrocławskim; od 1966 jako profesor. W latach 1956–1960 był dyrektorem i redaktorem naczelnym wydawnictwa Ossolineum. W Instytucie Pamięci Narodowej znajdują się trzy tomy jego meldunków. Dzięki nim m.in. zwolniono z pracy w urzędach centralnych kilka osób i udaremniono ucieczkę na Zachód dwóch naukowców”.

TW Wojtek: „Andrzej Braun – polski pisarz, poeta, reportażysta. Od 1957 do 1963 roku pełnił funkcję kierownika literackiego Zespołu Filmowego Droga, zaś w latach 1963–1966 kierownika Redakcji Filmowej Telewizji Polskiej”. Wyprodukował nieukończony film Lenin w Polsce.

TW Ricci: Julian Żejmo, ros. Юлий Жеймо. Syn radzieckiej aktorki Janiny Żejmo i reżysera Iosifa Chejfica. Autor zdjęć do filmu Siła miłości, współpraca reżyserska Krzysztof Zanussi.

W teczce TW Aktora wśród dokumentów możemy przeczytać, jak kolega koledze podkrada listy i przekazuje bezpiece. Jest to wyciąg z informacji TW Andrzeja z 4 lutego 1963 r. Co ciekawe, pseudonim ten występuje również w materiałach związanych z Andrzejem Wajdą. Pod tym pseudonimem kryje się Ryszard Kuziemski, który studiował z Krzysztofem Zanussim na wydziale operatorskim.

Współpracował też z nim przy filmie Krzysztof Penderecki. To pokazuje, że osoby, które w teczce TW Aktora zostały ukryte pod pseudonimami, były dla Krzysztofa Zanussiego autorytetami, kolegami, współtwórcami. On został przez nich osaczony. Jednak ten młody student w swojej naiwności był przekonany, jak każdy inny zwerbowany przez totalitarny system komunistyczny, że to on prowadzi grę, że to on wykorzystuje struktury totalitarne władzy do własnych korzyści. Do samorealizowania się. Do tworzenia swojego świata i kształtowania go. Do poczucia bycia bogiem, podczas gdy w rzeczywistości był tylko składnikiem totalitarnej władzy. Narzędziem, które służyło do wykuwania i utrwalania władzy ludowej.

Bardzo wyraźnie to oddanie się władzy widać w filmach Struktura kryształu, Iluminacja czy Barwy ochronne. Każdy z tych filmów niesie za sobą przekaz jednoznaczny i spójny z ideologią komunistyczną.

Dla społeczeństwa polskiego te filmy pełniły taką samą funkcję, jak oficer prowadzący, który w filmach Zanussiego bardzo rzetelnie podchodzi do werbunku. Wykorzystuje wiedzę i umiejętności w celu złamania człowieka i jego zgody na współpracę.

Największą przeszkodą dla reżysera, co jasno jest ukazane w Barwach ochronnych, staje się sumienie. I ono musi być złamane, aby ideologia komunistyczna została przyjęta. To jest odwrócenie ewangelicznego obrazu kuszenia Chrystusa na pustyni, gdzie diabeł obiecuje wszelkie dobra na tej ziemi, a w zamian chce tylko, aby Chrystus oddał mu pokłon. W filmach Krzysztofa Zanussiego bohater zmuszony jest do zaparcia się swoich ideałów. Jest to zarazem główna zasada kina moralnego niepokoju, która stoi w całkowitej opozycji do świata ewangelicznych wartości.

Jednak dopiero dziś jesteśmy świadkami, jak ci „tajni współtwórcy” zostają zdradzeni przez ideologię, która ich zdaniem miała być wieczna. Na naszych oczach rozgrywa się dramat całego pokolenia, które było przekonane, że jest nieśmiertelne w swoich dziełach.

Tutaj jawi się jeszcze większy dramat, który jest konsekwencją sięgnięcia po tę niewinność i czystość, którą najpełniej obrazuje dziecko. Dramat, który wynika z przyjętych zasad i formowania swojego życia według systemu, który był wynaturzony.

Takie czyny zostawiają ślad i mają tragiczne konsekwencje, ale aby to zobaczyć w całym spektrum, trzeba poznać wszystkie te przykłady i dokumenty, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Wymienić wszystkie nazwiska, które składają się na książkę Światło latarni. Jednak czy ona powstanie – nie wiadomo, bo dziś, ciągle w tej „głębokiej nocy”, widać tylko pobłyski współczesnych latarni, które zostały ustawione przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli w tym samym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co jest prawdą? „Nie prowdy sukoj, ale kolegów”, czy „Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda”?

Przestałby istnieć dom, gdyby ktoś w nim wyważył drzwi i okna i pozwolił, żeby wszyscy tam wchodzili. Słowem: do Kościoła może wejść każdy, kto ma dobre intencje, ale przed wrogami trzeba się bronić.

Herbert Kopiec

„Kiedy kapłan jest święty, powierzeni jego opiece wierni są prawdziwie pobożni; kiedy kapłan jest tylko pobożny, wierni stają się letni; kiedy kapłan staje się letni, wierni stają się zepsuci”– mawiał św. Jan Maria Vianney (1786–1859), francuski ksiądz, święty katolicki, patron proboszczów i kapłanów.

Przywołuję to spostrzeżenie w związku z bulwersującą informacją o związkach księdza profesora Józefa Tischnera (1931–2000) ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Przed rokiem na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst poświęcony tej zasmucającej i przykrej sprawie (Kac na Podhalu po IPN, „Magazyn Świąteczny”, 29–30 VI 2019). Sławomir Cenckiewicz – członek Kolegium IPN, na początku czerwca 2019 r. na Twitterze zamieścił krótki wpis: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO (kontakt operacyjny) i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”. Dołączył do tego skan z poświęconym podhalańskiemu kapłanowi fragmentem wydanej właśnie przez IPN książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku: „27 lipca 1983 roku zarejestrowany pod nr 81208 przez Departament IV MSW w kategorii kandydat, następnie KO. Od 13 października 1988 r. konsultant. Został wyrejestrowany w 1990 roku”.

„Gazeta Wyborcza” tak skomentowała informację Sławomira Cenckiewicza: „Podhale prawie stanęło w ogniu”. Określiła ją jako chwyt niegodziwy i szkalowanie księdza profesora przez prawicowego historyka. „Oburzenie górali jest tym większe – argumentował dziennikarz – gdyż wielu z nich poparło obecne rządy w Polsce. Górale wiele wybaczą rządzącej prawicy, ale nie atak na Tischnera”.

Pikanterii sprawie nadaje fakt, iż w obronę księdza profesora zaangażował się nawet ubek, który rozpracowywał środowisko podhalańskich księży.

„Poznałem księdza Tischnera. Z punktu widzenia operacyjnego był bezużyteczny. Ale choć niczego się od niego nie dowiedzieliśmy na temat opozycji, to rozmowy zawsze były mocnym przeżyciem. Od niego biła jakaś taka siła i mądrość”. Charyzmie księdza profesora najwyraźniej uległ także autor artykułu, a świadczyć o tym może efektowna puenta tekstu, w której wykorzystał najbardziej znaną postmodernistycznie pojętą „mądrość” księdza Tischnera: „Są trzy prawdy: święta prawda, tys prawda i gówno prawda”. Czytelnik „Gazety Wyborczej” dowie się, że wpis odnoszący się do agenturalnej przeszłości postępowego księdza Tischnera to ta trzecia prawda. (…)

Na łamach kobiecego pisma „Viva” ksiądz profesor sam zapewniał: „Gdybym nie został księdzem, byłbym marksistą” (Szatan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Poznańska redakcja, z którą był zaprzyjaźniony, tak relacjonuje jego wizytę: „Sypał dowcipami, o poważnych sprawach mówił z ironią. – Jak to jest z wiarą wśród duchownych? – spytaliśmy w pewnym momencie. Ksiądz Tischner się zadumał, szeroko uśmiechnął i rzucił: „Nie badałem tego dogłębnie, ale z tego, co wiem, wśród księży też zdarzają się osoby wierzące”. Na pytanie, co sądzi o celibacie, odpowiedział natomiast: „Gdy jestem piekielnie zmęczony i zasypiam kamiennym snem, na drzwiach wieszam kartkę: Budzić tylko w wypadku wojny albo zniesienia celibatu”.

Zobaczmy też, co ksiądz Tischner mówi o sobie: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka. Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. (…)

W „Historii filozofii po góralsku” pisał np.: „Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstojom. Nie prowdy sukoj, ale kolegów”.

‘Słabe myślenie’, ‘słabe chrześcijaństwo’ – to myślenie bez konieczności, bez słuszności, bez prawdy, która by się miała narzucać. W oparciu o słabe myślenie powstaje słaba ontologia, mająca zająć miejsce dotychczasowej metafizyki. Słabe myślenie godzi się na zachwianie fundamentów klasycznej filozofii (jasności i wyrazistości), a właściwie na całkowity brak tychże. Myślenie to jest otwarte, dopuszcza wielość rozwiązań, stroni od konieczności i jedynej słuszności.

Wygląda na to, że kapłan J. Tischner jako filozof przestaje więc poszukiwać adekwatności z rzeczywistością; zamiast tego skupia się na interpretowaniu, a jak pisał Nietzsche: „Nie ma tekstów, są tylko interpretacje”– ponieważ tradycyjne metafizyczne pojęcia podmiotu i przedmiotu tracą ważność. „Myśliciele słabi”, celebrując swą niechęć i niezdolność do poszukiwania podstaw dla swych najkonieczniejszych moralnych i politycznych wyborów w życiu, otwarcie pysznią się „słabością” swojego myślenia. Mimo tej pychy odnajdujemy ich po stronie tych, którzy mocno schlebiają wszystkiemu, co służy tryumfowi pewności, iż człowiek żyje tu i teraz. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwartego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bezwzględnych.

Umberto Eco twierdzi, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”.

Namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za stygmat fundamentalizmu. Przypominają o tym zwłaszcza niewierzący i obłudnie zatroskani o Kościół katolicki.

Wykładnią polityki owego zatroskania są słowa Jana Turnaua, „Jonasza” z „Gazety Wyborczej”: „Atakujemy Kościół, aby go bronić!”. Jonasz – odpowiednik naszego zakrystiana – podgryzał wieloryba od środka. Natomiast na gruncie „słabego myślenia” zagrożenie fundamentalizmem znika. Można bowiem być zarazem katolikiem, ewangelikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Sekularyzacja i upadek wpływów Kościoła stają się czymś pozytywnym. Bunt i sprzeciw wobec pogardy dla chrześcijaństwa traktowany jest jako „mowa nienawiści”, a lekceważenie tych nihilistycznych dogmatów jako znak choroby umysłowej. Tak oto powstaje świat chaosu i pomieszanych znaczeń.

„Słabe myślenie” w zachowaniach kapłana Tischnera oznacza rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmusza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określone poglądy. Żaden wszak pogląd nie jest przecież prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem i grozi bijatyką, przed którą ostrzega kapłan Tischner.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego