Testament autora mistrza Andrzeja Pityńskiego spełnił się.
Oto relacja z uroczystości odsłonięcia.

Domostawa (pow. niżański, gm. Jarocin), 14.07.2024. Uroczystość odsłonięcia Pomnika Rzezi Wołyńskiej we wsi Domostawa, 14 lipca 2024 roku. Pomnik stoi w pobliżu drogi S19 na liczącej ok. hektara działce, na której w przyszłości zostanie wzniesiona Ściana Pamiięci z nazwami wszystkich miejscowości na Kresach, w których doszło do masowych zbrodni na Polakach. Pomnik został wykonany przez nieżyjącego już rzeźbiarza Andrzeja Pityńskiego na zamówienie Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Inicjatorem jego umieszczenia w Domostawie jest Społeczny Komitet Budowy Pomnika Rzezi Wołyńskiej kierowany przez byłego wójta gminy Jarocin Zbigniewa Walczaka. (jm) PAP/Darek Delmanowicz
Pomnik upamiętniający Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – „Rzeź Wołyńska” – został odsłonięty w niedzielę, 14 lipca 2024, w Domostawie.
Testament autora mistrza Andrzeja Pityńskiego spełnił się.
Oto relacja z uroczystości odsłonięcia.

Fragment muralu upamiętniającego ludobójstwo na Wołyniu /Warszawa ul Młynarska/ autor: Mikołaj Ostaszewski
Dzisiaj przypada 82. rocznica Krwawej Niedzieli – kulminacyjnego punktu ludobójstwa Polaków dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.
Wspomnienie tych wydarzeń boli tym bardziej, że ofiary wciąż czekają na pogrzeb. I że znów zagrano z nami w grę na czas.
Tutaj do wysłuchania jeden z programów wspomnieniowych Tomasza Wybranowskiego:
Polska – kraj bez prawa do pamięci?
Zacznijmy od gorzkiej refleksji: żadne poważne państwo nie może pozwolić sobie na upokarzanie własnych Ofiar. Nikt, kto ma w sobie cień moralności, nie powinien się na to godzić. A jednak od dziesięcioleci wymaga się od nas, Polaków, byśmy byli świętsi od papieża, milsi od Chrystusa.
W nowej, wygodnej dla Zachodu narracji to Polacy są współwinni Holokaustu. To nie Niemcy tylko jacyś „naziści”. Były kanclerz Scholz podczas rocznicy zamachu na Hitlera gloryfikuje von Stauffenberga – człowieka, który gardził Polakami i nazywał nas narodem „czującym się dobrze tylko pod knutem”.
Friedrich Merz, nowy kanclerz Niemiec, już pierwszego dnia urzędowania w Warszawie kpiąco zamknął temat wojennych reparacji, mówiąc przy Tusku:
„Prawne dyskusje na temat potencjalnych reparacji są zamknięte”.
Obok Merza Donald Tusk bez wahania przytaknął, oznajmiając, że „Polska nie ma żadnych roszczeń” i że „nie będziemy ich stawiać”. W jednej chwili pokoleń cierpienia – od ponad sześciu milionów ofiar niemieckiej okupacji – zostało symbolicznym ruchem ręki przekreślonych. Polska godność została oddana za grzeczne gesty i wzajemne obietnice „wspólnych projektów”.
W tym samym czasie nasi rządzący nie potrafią (albo nie chcą) skutecznie walczyć o pamięć Wołynia. Bo przecież „nie można drażnić Ukraińców”, „nie wolno wbijać noża w plecy sojusznika walczącego z Rosją”.
Gładkie słowa, mowa trwa i pozorowane działania
Podczas 80. rocznicy Krwawej Niedzieli usłyszeliśmy kilka miękkich, okrągłych zdań. Wysłano delegacje, zapalono znicze. Ale zabrakło prawdy. Zabrakło oficjalnego uznania ludobójstwa. Zabrakło realnych kroków – chociażby ekshumacji ofiar.
Czy my, Polacy, nie mamy prawa do wrażliwości? Czy nasz ból się nie liczy? Ukraina przeżywa traumę Buczy – i słusznie. Ale dlaczego my mamy milczeć o Ostrówkach, o Gaju, o Parośli?

Kreoni XXI wieku? Ukraina i prawo do pochówku
W tragedii Sofoklesa Kreon zabronił pochówku ciała Polinejkesa. To był bunt nie tylko przeciw człowiekowi, ale i przeciw prawom boskim. Dziś Ukraina, niczym Kreon opisany przez wielkiego tragika, nie pozwala pochować naszych Ofiar. Nie pozwala na ekshumacje. Nie pozwala postawić krzyży.
Zwłoki dziesiątek tysięcy Polaków wciąż leżą w bezimiennych dołach. Ich rodziny nie wiedzą, gdzie zapalić znicz. A przecież nawet w starożytnej Grecji wiedziano, że bez pochówku dusza nie zazna spokoju.
„Zniszczyć wszystko, co polskie” – rozkazy z piekła rodem
W 1943 roku Dmytro Klaczkiwśkyj pseudonim „Kłym Sawur”, w tajnej dyrektywie napisał:
„zlikwidować całą ludność męską w wieku od 16 do 60 lat”.
Jeszcze bardziej przerażają instrukcje wołyńskiej OUN-B: burzyć domy, niszczyć drzewa, zacierać ślady polskości. To nie były spontaniczne odruchy tłumu – to była zaplanowana eksterminacja.
OUN-B i jej zbrojne ramię UPA działali według „dekalogu ukraińskiego nacjonalisty”. Punkt dziesiąty wzywał do „nienawiści i podstępu wobec wrogów narodu”. Takich instrukcji nie wymyślili „ruscy”. One naprawdę istniały – i były realizowane z przerażającą konsekwencją.

Nie wojna – ludobójstwo
Wbrew ukraińskiej narracji – to nie była żadna „wojna polsko-ukraińska”. To było ludobójstwo. Fakty, dokumenty, rozkazy i relacje – wszystko to potwierdza: celem było fizyczne unicestwienie Polaków. Mordy nie były przypadkiem. Były polityką.
Świadczy o tym choćby przesłuchanie Jurija Stelmaszczuka „Rudego”, dowódcy UPA, który sam przyznał, że latem 1943 r. wyrżnął ponad 15 tysięcy Polaków. Cytuję: „Po spędzeniu całej ludności w jedno miejsce rozpoczynaliśmy rzeź. Zwłoki zrzucaliśmy do dołów, zasypywaliśmy ziemią i paliliśmy ogniska”.

Mit założycielski zbudowany na zbrodni
Ukraina czci „Kłyma Sawura” jako bohatera. Stawia mu pomniki. Odznacza jego krewnych. Gloryfikuje UPA, zamiast zmierzyć się z prawdą. I to nie przez przypadek – mit UPA to fundament współczesnej ukraińskiej tożsamości narodowej.
W Polsce mówić o tym, to jak być „ruską onucą”. Ale czy naprawdę jesteśmy tak naiwni, że nie widzimy, jak fałszywy mit podbity gloryfikowaniem faszystowskich dywizji i bohaterów – rezunów niszczy prawdziwe braterstwo?

Czas, który się kończy
Ukraińcy powtarzają jak mantrę (sami w to nie wierząc): „dajcie nam czas”. Ale ten czas trwa już ponad trzy dekady. W tym czasie Polska pomagała Ukrainie jak nikt inny. A szczątki naszych rodaków dalej gniją pod ziemią w dołach śmierci. Bez imienia, bez krzyża.
Czy naprawdę chcemy wierzyć, że po wojnie Ukraina porzuci mit UPA i czczenie pamiątek z nazistowskimi symbolami Waffen SS Galizien? Skoro dziś, w czasie największej zależności od Polski, nie potrafi nawet zgodzić się na ekshumację naszych rodaków?
Przychylam się do opinii polityków i części historyków, że bez rozwiązania tej sprawy Ukraina NIE MOŻE liczyć na szacunek narodów Europy i świata!
Epilog: 82 lata po rzezi – i dalej bez grobów
Dzisiaj kolejna rocznica Krwawej Niedzieli – 82. Milczenie ukraińskich władz, zapowiedzi bez pokrycia, kolejne odsuwanie ekshumacji – to już nie deszcz. To splunięcie.
Polska musi odzyskać godność. Musi jasno powiedzieć, że pamięć o Wołyniu nie jest atakiem na Ukrainę, lecz elementarnym obowiązkiem wobec własnych Ofiar.
Bo jeśli nie teraz – to kiedy? Jeśli nie my – to kto?
Tomasz Wybranowski

Druga część opowieści ks. biskupa Michała Janochy o pierwszym soborze powszechnym, który odbył się w Nicei (dzisiejszym Izniku) z inicjatywy cesarza Konstantyna w 325 roku.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Ks. prof. Michał Janocha: sobór nicejski I otwierał Kościół na tradycje hellenistyczne
Robert Czyżewski odnosi się do swojego artykułu, który ukazał się na łamach dwumiesięcznika „Arcana”, zatytułowanego „O konieczności niemożliwego polsko-ukraińskiego kompromisu historycznego”.
Nasz gość rozpoczyna wypowiedź od zastanowienia się nad różnicą, pomiędzy naukową historią a pamięcią historyczną:
Należałoby chyba jednak spróbować przeciwstawić naukową historię, taką jaka ona jest, kiedy naukowiec siada i próbuje zbadać, jak wyglądała przeszłość, pamięci historycznej. Czym to się różni od siebie? Przede wszystkim ta druga jest częścią publicznej świadomości. Ona jest budowana na literaturze. To nie jest specjalna tajemnica, że pochodzie Napoleona na Moskwę, to my wiemy z pana Tadeusza, a o wojnach kozackich to z Sienkiewicza. I żeby było jasne, to dzieła literackie mogą być nawet bardzo wierne, ale one niosą ze sobą na przykład ładunek emocjonalny. Historyk-naukowiec w zasadzie nie powinien przejawiać emocji w swojej pracy stricte naukowej. Jak on ją zaczyna przejawiać, to on pokazuje się z dobrej strony jako człowiek, ale jako naukowiec on powinien być tutaj maksymalnie neutralny. W pamięci historycznej odwrotnie.
Następnie Robert Czyżewski dochodzi do sedna problemu w relacjach polsko-ukraińskich:
A więc podkreślmy, to narodowa narracja jest problemem pomiędzy nami. Nie chodzi faktycznie o to, co się stało. To się stało nawet na Wołyniu w 1943. Bo w sumie naukowcy wiedzą. Tylko o to, że Ukraina próbuje z ludzi, których my uważamy za wprost odpowiedzialnych za te wydarzenia, robić bohaterów. Mamy pretensje o narrację historyczną. I tu padają odpowiedzi. Odpowiedź ukraińska. Dlaczego ingeruje się w naszą historię? Mamy prawo na naszych bohaterów? To jest argument częściowo prawdziwy, bo naród tym się różni jeden od drugiego, że ma swoich własnych bohaterów.
Dalej mówi o możliwym polepszeniu tego stanu rzeczy:
Ale dlaczego teraz pojawia się nadzieja? Bo mimo wszystko to nie jest tak, że to jest w pełni niemożliwe, jak jest w tytule. No dlatego, że warunki istnienia obu naszych narodów się zmieniły. Z polskiej strony to zwróćmy uwagę, że miało miejsce jednak gwałtowne przetasowanie i przesunięcie polskości. Przesiedlono tak naprawdę Polaków z kresów wschodnich na ziemię dzisiaj odzyskane.
Teraz pytanie, co my powinniśmy zrobić? Czy ciągnie się za nami stereotyp w tych ukraińskich głowach, który w dużej mierze usprawiedliwia różne rzeczy, jakie oni potem robią nam? Ja myślę, że to jest taka dziwaczna licytacja na mity również. Co należy zrobić. Myślę, że należy przyjąć, że mit jest niezbędny w funkcjonowaniu narodu. W tym, co ja mówię, można wyczuć wielelewicowej myśli historycznej. Taka relatywizacja historii. Ale nie, ja uważam, że naród jest nam niezbędny, a po to, żeby naród istniał, niezbędne są historyczne mity. Więc jak tak zrobić, żeby nie rozmontowując Ukraińcom mitu historycznego stworzyć część wspólnych mitów, takich, z którymi będziemy mogli je wspólnie je obejrzeć.
~ mówi Robert Czyżewski. Następnie odpowiada na pytanie, jak dążyć do osiągnięcia kompromisu:
Zaproponowałem pewną mapę drogową, jak powinniśmy się przesuwać w ramach tego historycznego porozumienia. Zbliża nam się rocznica, którą uznajemy w Polsce za rocznicę, ludobójstwa na Wołyniu, jak to my nazywamy. Myślę, że to jest nazwa w dużej mierze poprawna, wbrew temu, co myślą Ukraińcy. To było rzeczywiście zabójstwo związane z etnicznym pochodzeniem ludzi mordowanych.
Przedstawia pierwszy krok, jaki w jego opinii należy podjąć, w celu porozumienia:
Otóż zważywszy chyba nie tylko u nas, ale ogólno chrześcijańską kulturę najpierw należy godnie pochować zmarłych. Przy czym ten pochówek zmarłych, absolutnie potraktowany zero-jedynkowo, znaczy na każdej mogile ma stanąć krzyż w sposób godny, znaczy nie mogą być to ludzie zrzuceni do dołu, to powinno być oderwane od, no powiedziałbym, historycznej narracji. Znaczy, jeżeli stawiamy krzyż, to nie możemy na tym krzyżu napisać, że to są ofiary, bandytów, morderców, tylko na razie postawmy krzyże. Przy czym my też powinniśmy się z tym pogodzić, że krzyże mają dostać wszyscy martwi.
Następnie mówi o istocie odbudowy pamięci deportacyjnych:
Drugi ruch to powinien być ruch upamiętniający wygnanych, bo powiedzmy to naszym słuchaczom. Przeciętny Polak bywa, że myśli, że kresy południowo-wschodnie zostały zdepolonizowane tymi akcjami OUN-UPA. To jest nieprawda. Te dalsze kresy zostały zdepolonizowane akcją polską NKWD jeszcze w latach 30-tych. To jest ofiar na pewno albo porównywalnie, albo więcej, ale głównie one zostały zdepolonizowane ogromnymi deportacjami powojennymi. Wywieziono około 600 tysięcy Polaków z obszarów Ukrainy.
I kontynuuje:
Ja nie chcę powiedzieć, że w związku z tym ten Wołyn się nie liczy. On miałby ślad w pamięci tych ludzi, gdyby oni tam zostali. Ale jeżeli powiedzmy zginął co siódmy Polak, to ta wspólnota by została okaleczona, ale gdyby nie deportacje powojenne, to ona by została. Te deportacje są ważne, bo ci ludzie o tym pamiętają. Mało tego, to rodzi szereg napięć, które mają w tle pretensje terytorialne, ale też są napięcia z drugiej strony. Ponieważ znowu to są dokumenty. 400 kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców zostało z obecnej Polski wyrzuconych, a jak do tego dodamy deportację tzw. Akcji Wisła, czyli polskie władze komunistyczne wysiedlały Ukraińców na tereny odzyskane, to wyjdzie nam bardzo podobna liczba. Być może jedna z większych tragedii, której nie przemyśleliśmy, to jest tragedia taka, że po to, żeby móc żyć w czystych etnicznie państwach, to około milion dwieście tysięcy osób musiało stracić swoje domy po wojnie. Milion dwieście tysięcy osób. I ci ludzie żyją bolesną pamięcią swoich utraconych domów.
Jako trzeci, to myślę byłby ruch dla nas Polaków boleśniejszy niż dla Ukraińców. Ukraińcy mają swoją pamięć, że np. autor hymnu czy twórca ukraińskiej historii urodzili się na przecież dzisiejszej Polski, no ale my Polaków urodzonych na Ukrainie mamy więcej. Skoro to jest tak, że trzeba było wygnać mniej więcej po połowie, żeby ta granica była czysta, to przyjmijmy, że ta granica jest sprawiedliwa i zawsze była sprawiedliwa. (…) To jest bardzo trudne, ale to właściwie zlikwidowałoby rodzaj takiego trupa w szafie, jakim są pretensje terytorialne, jakie w środowiskach skrajnych co jakiś czas nam dźwięczą. I wreszcie na koniec myślę, że można by się pokusić o budowę wspólnej mitologii heroicznej.
~ mówi nasz gość.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Pierwsza część opowieści ks. biskupa Michała Janochy o pierwszym soborze powszechnym, który odbył się w Nicei (dzisiejszym Izniku) z inicjatywy cesarza Konstantyna w 325 roku.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
W drodze do ziemi obiecanej: od idei Theodora Herzla po deklarację Arthura Balfoura
Trwa walka o przywrócenie na wystawę stałą w Muzeum II WŚ w takiej formie jak poprzednio informacji o ważnych dla historii Polski postaciach jak: Rotmistrz Pilecki czy Ojciec Kolbe
Michał Klubiński, autor książki „Bohdan Wodiczko. Dyrygent wobec nowoczesnej kultury muzycznej”, przybliża życie nieco zapomnianego, aczkolwiek wybitnego dyrygenta i kreatora kultury.
Nasz gość rozpoczyna swoją opowieść od wątku operowego:
Bohdan Wodiczko rzeczywiście dążył do tego, żeby odnaturalizować operę, czyli pozbawić ją z pewnego charakterystycznego blichtru i uczuciowego przesytu. I stąd zainicjował szereg działań w Operze Warszawskiej, która wtedy mieściła się jeszcze przed odbudową w sali Roma, obecnym Teatrze Roma przy Nowogrodzkiej 49. Chodziło o to, żeby stworzyć reformę języka wystawienia oper i zaprosić najlepszych reżyserów, teatralnych głównie, żeby ten język unowocześnić i zbliżyć maksymalnie do nowego widza, który miał się według Wodiczki fascynować filmami kryminalnymi (tak jak zresztą on sam), nowoczesną scenografią i nowoczesnym, dynamicznym tempem życia.
I kontynuuje:
To wszystko szokowało wtedy publiczność. No i wiązało się też ze wspaniałą obsadą i śpiewaków, i tancerzy, i obsadą orkiestry, którą Bohdan Wodiczko odmłodził, usuwając 121 osób, w tym wielkich gwiazd przedwojennych ze składu artystycznego Opery Warszawskiej.
Michał Klubiński mówi też o tym, jak zainteresował się postacią Bohdana Wodiczki. Ważnym dla niego momentem, było otrzymanie płyty z nagraniem Harnasi Karola Szymanowskiego, ale na pytanie, czy ten album stał się punktem zapalnym do napisania książki, odpowiada tak:
Tak jak to bywa głównie w takich historiach, nie wiedziałem, że tak się przywiąże do tej postaci. Ale ponieważ zajmowałem się w czasie studiów również Mieczysławem Mierzejewskim, współpracownikiem Wodiczki, też wybitnym dyrygentem. To tak ten temat mnie zainteresował, reformy operowej pełną parą, a potem przyszła ta książka jako doświadczenie pewnej epopei w życiu kompozytora, dyrygenta, który również miał pewne problemy polityczne, jak wiemy. Ponieważ jego wizja moderny trochę wchodziła w kolizję z oczekiwaniami władz, zwłaszcza około 65 roku, kiedy zmieniono Ministra Kultury z Bohdana Galińskiego na Lucjana Motykę. Jak wiadomo, Lucjana Motyka to już troszeczkę mieszał wokół 68 roku.
Mówi też o szerszym spojrzeniu na funkcję dyrygenta:
To jest chyba najbardziej wszechstronna funkcja muzyczna po kompozytorze ze względu na konieczność opanowania wszystkich tych rudymentów muzycznych, ale też w czasach, kiedy radio i nagrania dopiero raczkowały, dyrygent i jego wizja repertuarowa, muzyczna pewien impresariat wobec orkiestry prowadził, były jedynym źródłem właściwie takiej szerokiej wizji kultury muzycznej. I to jeszcze działo się w XIX wieku przed nagraniami, przed radiem. Właściwie dyrygent był źródłem nie tylko magii, ale też pewnego procesu spojrzenia na historię muzyki generalnie. Także Bohdan Wodiczko pełnił taką funkcję, wzorując się trochę na przedstawiciela awangardy plastycznej, przedwojennej. Pełnił taką funkcję w PRL-u, starał się przybliżać nowoczesność.
Dalej mówi o chwilami nieco kontrowersyjnym podejściu Bohdana Wodiczki do wykonywanego przez niego zawodu:
Tak, oczywiście schlebiał poglądowi modernistycznemu, że dyrygent jest schowany za dziełem i dba tylko o odtworzenie pewnych procesów głęboko ukrytych w dziele, ale też pozwalał sobiez drugiej strony jednak na poprawki, jeśli chodzi o same partytury, czyli np. redukcję pod kątem instrumentacji, kiedy muzycy byli nie najlepsi w orkiestrach, to po prostu wyrzucał partie orkiestrowe, np. Operę Salome Strauss, która słynie z gęstej instrumentacji, chciał wystawić z jednym fletem piccolo i tylko pierwszymi skrzypcami, zdaje się i kontrabasami. Natomiast niewątpliwie dbał o to, żeby nie eksponować pewnego romantycznego potencjału ekspresyjnego. No i przede wszystkim tu wyprzedzał swoich kolegów, choć jak słuchamy jego interpretacji, to dostrzegamy tam jakiś ukryty romantyzm na dnie, czyli pewną ekstatyczność jednak. To też takie typowo modernistyczne. Mamy neoklasycyzm, ale on jest w parze z neoromantyzmem.
Opowiada też o pełnej sukcesów karierze Wodiczki. Wspomina o przejęciu posad dyrektora w Filharmonii łódzkiej, Krakowskiej i w końcu Warszawskiej.
Wreszcie Filharmonia Narodowa, (1955-58), gdzie Sokorski zaprezentował, można powiedzieć, antycypację odwilży, czyli zaprosił Wodiczkę z repertuarem nowoczesnym w 1955 roku, jednocześnie detronizując założyciela Filharmonii Witolda Rowickiego. I ten spór Rowicki-Wodiczka niestety przyczynił się do kolejnej wendety, czyli zabrania przez Rowickiego Teatru Wielkiego w Odiczce w 65 roku, kiedy Rowicki zgodził się na tego typu fasadową rolę dyrektora dwóch instytucji muzycznych w Warszawie, a był dość nieudolnym, prawdę mówiąc, dyrektorem muzycznym Teatru Muzycznego.
Na koniec Michał Klubiński wspomina ślad, jaki polski dyrygent odcisnął w Reykjaviku, gdzie również obejmował posadę dyrektora orkiestry:
Warto zauważyć, że on dla Islandczyków okazał się taką znamienną postacią. Kiedy wyjechał po tych dwóch klęskach odebraniu mu Filharmonii i Teatru Wielkiego do Islandii, żeby w Reykjaviku prowadzić orkiestrę tamtejszego radia, potem Filharmonii, to stworzył tam od nowa kulturę muzyczną i do dzisiaj jest pamiętany jako wybitna postać. Ja tam byłem z wykładem i rzeczywiście wielu muzyków się zebrało, żeby go wspominać.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Robert Kostro, były dyrektor Muzeum Historii Historii Polski, odwiedza Radio Wnet, aby opowiedzieć o najnowszej książce: „Państwowiec w Muzeum. Robert Kostro w rozmowie z Piotrem Zarembą”.
O okolicznościach jej powstania, Robert Kostro mówi tak:
To była w ogóle książka, którą przygotowywaliśmy z myślą o otwarciu wystawy stałej. No ale ponieważ nie było mi dane otworzyć wystawy stałej, to znaczy może jeszcze będzie dane, ale na razie, w każdym razie na to się nie zapowiada. W związku z tym postanowiliśmy opublikować to, dodając oczywiście ten obszerny fragment na początku dotyczący samego odwołania mnie. Ale generalnie to ma być opowieść i o tym, jak powstawało muzeum, ale też o to, skąd się wziął ten pomysł muzeum. A Piotr Zaremba też mnie wypytał i o moją trochę biografię, a też o wystawę stałą właśnie, bo to jest też jakaś tam ważna część tej książki.
Dzieli się też refleksjami na temat swojej dotychczasowej kariery. Na pytanie o to, jak ocenia sytuację w Muzeum Historii Polski teraz, odpowiada tak:
Nie stało się nic takiego, co by jakoś dramatycznie zmieniało kurs tego muzeum. Są tam jakieś odcienie inne, pewnie ten ster jest lekko skierowany lekko w lewo może, ale nie tak bardzo, żeby to jakoś istotnie na dzisiaj wpływało na to, co się dzieje w muzeum.
Dalej komentuje okoliczności wokół decyzji o odwołaniu go ze stanowiska:
To znaczy rzeczywiście było tak, że inny zarzut dostałem w tym piśmie odwołującym, co innego mówiono mi wcześniej w takiej rozmowie, która miała raczej skłonić mnie nie tyle do ustąpienia, ale z pewną ofertą, żebym przejął inną instytucję kultury. [Instytut Pileckiego]. Potem jeszcze były formułowane w różnych publicznych okolicznościach jeszcze inne uzasadnienia do mojego zwolnienia. Bo to było i to, co mam w tych pismach odwołujących, no to jest kwestia tego, że nie wydawałem wystarczająco sprawnie pieniędzy, czyli że zostawały jakieś pieniądze. Ja oczywiście nie mogłem wydać, no bo jak były opóźnienia na budowę, no to trudno, żeby płacić za niewykonaną pracę, no bo wtedy to nie tylko byłbym odwołany, ale nawet ryzykowałbym kryminał za takie postępowanie. Z kolei w takiej rozmowie, która miała doprowadzić do tego, żebym jakoś bez większego hałasu odszedł, mowa była o tym, że jest potrzebna zmiana, nowe otwarcie. Takie hasło było.
I kontynuuje:
Ja w ten sposób zinterpretowałem, że chodziło o to, żeby powiedzieć własnemu elektoratowi, nowy rząd, żeby powiedzieć, że to muzeum, które było złe wtedy, kiedy rządził PiS, no to teraz jest już dobry, prawda, bo jest nowy dyrektor słuszny i w związku z tym możemy już cieszyć się, że jest takie muzeum historii Polski. I tak bym rozumiał to nowe otwarcie, ale były też różne jeszcze jakieś inne, mniej czy bardziej udane uzasadnienia, żeby mnie odwołać. Na przykład, że potrzeba jest większej aktywności tego muzeum. Ja na Komisji Kultury wymieniałem kilkanaście, tak bez przygotowania specjalnego, kilkanaście projektów, które realizowaliśmy edukacyjnych, popularyzacyjnych, naukowych, które świadczyły o dużej aktywności tego muzeum.
Robert Kostro odnosi się też do mianowania dr Krzysztofa Ruchniewicza na dyrektora Instytutu Pileckiego:
Natomiast rzeczywiście to było dziwne w tym sensie, bo to jest też niepoważne, prawda? Jeżeli się najpierw proponuje coś takiej osobie jak ja, która ma jednak dość tradycyjny sposób myślenia o historii, właśnie niekoniecznie tego, że my zawiniliśmy w czasie II wojny światowej, tylko że jednak to Niemcy zawinili. A potem się mianuje kogoś, kto ma dokładnie odwrotny pogląd. W jednej z takich fundamentalnych spraw historycznych to jedno z dwóch. Albo tu nie ma żadnej polityki historycznej, prawda? Za tym nie idzie żadna myśl. Albo to jest jakieś, nie wiem, kwestia jakiegoś dania posady komuś bliskiemu ministerstwu. Nie mam zielonego pojęcia, jakim sposobem doszli do takiej wspaniałej nominacji.
Wreszcie mówi o tym, jak zareagował na decyzję o odwołaniu go ze stanowiska dyrektora Muzeum Historii Polski:
Dla mnie to było trudne, bo to oznaczało jednak pewną formę przyzwolenia na to, że właściwie bez jakiegoś poważnego uzasadnienia z takim pretekstem zostaję odwołany po 18 latach, po jednak sporej pracy, którą wykonałem i po tym, że jestem przekonany, że robiłem to dobrze w podwójnym sensie. To znaczy, że po pierwsze, że to muzeum powstało wbrew różnym oporom, często politycznym. Ale po drugie też, że jestem przekonany, że starałem się to robić tak, żeby to była naprawdę publiczna instytucja, a nie, nawet jeżeli ja mam powiedzmy jakieś bardziej konserwatywne sympatie, to jednak starałem się, żeby to było miejsce otwarte dla ludzi różnych poglądów.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost: „Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek...” - Tomasz Wybranowski
Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą. „Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” […]
Paweł Winiewski i Tomasz Wybranowski w audycjach „Muzyczna Polska Tygodniówka” Radia Wnet przywołują wspomnienia ojca Bocheńskiego z czasów rzymskich odsłaniają jego filozoficzne podejście do życia i wiary. Jak podkreśla Paweł Winiewski, dziennikarz i filozof, który jako ostatni przeprowadził wywiad z umierającym myślicielem, ojcem Bocheński był mistrzem logiki i filozofii, łącząc klasyczny platonizm z chrześcijańską wiarą.
„Aby dobrze przejść przez życie, trzeba mieć 90% miłości i 10% bezczelności” – cytował Jego motto.
Wizyty ojca Bocheńskiego w Watykanie i starania o błogosławieństwo papieskie to opowieść o determinacji i duchowej drodze, pełnej szacunku dla tradycji i zarazem bezkompromisowej odwagi.
Tutaj do wysłuchania program z udziałem Pawła Winiewskiego o ojcu Bocheńskim (odc. 4):
Rzym i Polska – refleksje nad dziedzictwem i rzeczywistością
Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński pozostawił także refleksje o różnicy między wielkością kulturową Rzymu a polską rzeczywistością. Z uznaniem mówił o bogactwie włoskiej historii i architektury, która przy całej wspaniałości przewyższała polskie dziedzictwo. Jednocześnie krytykował mitologizowanie polskich dziejów, nawołując do realizmu i konfrontacji z prawdą.
Jego sceptycyzm wobec hierarchii kościelnej i systemów politycznych – w tym komunizmu – pokazuje, że był intelektualnym partyzantem i niezłomnym krytykiem, który nie bał się mówić prawdy.

W czasach, gdy chaos myśli miesza się z pozorną pewnością autorytetów, głos Ojca Józefa Marii Bocheńskiego brzmi jak twardy punkt oparcia. Nie szukał poklasku, ale szukał zawsze prawdy. I uczył, że prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie jest. Mówił wprost:
„Społeczeństwo jest dla jednostki, a nie na odwrót. A jeśli w imię społeczeństwa żąda się od jednostki ofiar, to dzieje się w imię innych jednostek…”
To przypomnienie, że człowiek nie jest narzędziem. Że nie istnieje „większe dobro”, które może usprawiedliwić deptanie sumienia jednostki.
Uczył ostrożności w osądach: „Dopóki go lepiej nie poznasz, uważaj każdego spotkanego człowieka za złośliwego głupca.” Nie z pogardy, ale z pokory. Pokory wobec własnej niewiedzy, uprzedzeń, emocji. Dziś, gdy osąd przychodzi szybciej niż myśl, te słowa są ostrzeżeniem.
Bocheński rozdzielał to, co rozdzielić należy: rozum i wiarę, naukę i sens.
„Filozofia naukowa nie może wyjaśniać zagadnień egzystencjalnych” – przypominał. Bo nie da się zmierzyć cierpienia, policzyć miłości ani udowodnić sensu życia. Techniczne kompetencje nie zastąpią moralnej odpowiedzialności. Musimy o tym pamiętać!
Wreszcie – lojalność! Cecha dzisiaj właściwie nieistniejąca. Ojciec Bocheński pisał o braterstwie broni, które jest wartością tylko wtedy, gdy służy dobru. Wierność bez prawdy to już nie cnota, ale niewola. Mądrość wymaga odwagi myślenia – nawet wbrew własnym.
To wszystko czyni z Bocheńskiego nie tylko filozofa, ale nauczyciela wolności. Wolności trudnej, odpowiedzialnej i wymagającej – bo opartej nie na krzyku, lecz na rozumie. I właśnie dlatego warto do niego wracać – gdy wszystko inne staje się zbyt hałaśliwe, zbyt chwiejne i zbyt głośne.
Tutaj do wysłuchania II część opowieści o ojcu Józefie Bocheńskim:
Mini biogram:
Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński (1902–1995): wybitny polski filozof, logik i duchowny katolicki. Profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie i działacz emigracyjny. Autor licznych prac z zakresu filozofii religii, logiki i teologii, znany z krytycznej analizy komunizmu oraz obrony chrześcijańskiej wiary.
Przez wiele lat mieszkał w Rzymie, gdzie łączył życie duchowne z intelektualną aktywnością, pozostawiając trwały ślad w polskiej kulturze i myśli filozoficznej. Polak – patriota, uczestnik wojny 1920 roku, żołnierz i kapelan Kampanii Wrześniowej 1939 roku, świadek zdybycia Monte Cassino i uczestnik krwawej Bitwy Adriatyckiej.
Tomasz Wybranowski
Gorzkie rozważania o tym, jakie były i są po dzień dzisiejszy skutki odmowy współpracy z komunistyczną bezpieką. Także o grze SB z Kościołem i co z tego dziś wyniknęło dla Polski.
Wysłuchaj całej audycji już teraz!
Pytania o tożsamość kulturalną i historyczną społeczeństw – Prawo cytatu – 17.06.2025 r.