Wkoło Gazonu: Pałac w Grodkowicach i historia rodu Żeleńskich

Pałac w Grodkowicach fot. Redakcja Wnet

Pałac w Grodkowicach – miejsce, gdzie historia spotyka się z muzyką. Otwarta brama pałacu i pamięć o Władysławie Żeleńskim żyją tu na nowo dzięki Państwu Trybulcom – zawodowym muzykom

W cieniu magnolii liczącej ponad sto lat, w neogotyckim pałacu Teodora Talowskiego w Grodkowicach, rozbrzmiewa nie tylko muzyka dawnych mistrzów, lecz także echo wielkiej historii rodu Żeleńskich. W audycji zabieramy słuchaczy w podróż przez dzieje wsi, dworu i pałacu, w którym przyszła na świat jedna z najważniejszych postaci polskiej muzyki XIX wieku – Władysław Żeleński.
Gospodarzami tego miejsca są Marta i Ireneusz Trybulcowie – muzycy i opiekunowie miejsca, którzy od lat przywracają pamięć o kompozytorze i jego rodzinie. Jak sami mówią:

„To jest pasja. Gdybyśmy nie mieli pasji, na pewno byśmy tego nie robili. To jest taki patriotyczny obowiązek, żeby się zająć od strony artystycznej tym obiektem.”

Odkrywamy także mniej znane fakty o Władysławie Żeleńskim – jego zaginione symfonie, odnalezione rękopisy pieśni dedykowanych ukochanej, czy współczesne nagrania jego dzieł, które zdobywają międzynarodowe uznanie. Nie brak również wątków rodzinnych: od zakładu witrażów Stanisława Gabriela, przez literackie wspomnienia Tadeusza Boya-Żeleńskiego, po dramatyczne losy rodu Żeleńskich w czasie wojny.

Brama na wciąż otwarta zaprasza i dziś, do odwiedzenia tego wyjątkowego miejsca i zapoznania się z jego historią. Państwo Trybulcowie dbają o to miejsce, które znów tętni życiem, a muzyka Władysława Żeleńskiego wybrzmiewa w miejscu jego narodzin.
Pałac w Grodkowicach fot. Redakcja Radia Wnet
Pałac w Grodkowicach fot. Redakcja Radia Wnet
Pałac w Grodkowicach fot. Redakcja Radia Wnet

List Fundacji Identitas w sprawie odwołania Hanny Radziejowskiej z Instytutu Pileckiego

Hanna Radziejowska, fot. YouTube/Instytut Pileckiego

Tomasz Kaźmierowski twierdzi, że fundacja, która nagrodziła dwa lata temu byłą kierowniczkę instytutu, nie może pozostać obojętna. Stąd wystosowany list.

Założyciel Fundacji Identitas w rozmowie z dziennikarzami Radia Wnet tłumaczy powód wystosowania listu. Zaznacza wzburzenie oraz chęć obrony Radziejowskiej ze strony fundacji:

List jest spowodowany nie tylko naszym wzburzeniem, ale również wynika z tego, że pani Radziejowska została nagrodzona przez nasze jury dwa lata temu nagrodą specjalną Identitas, którą przyznajemy osobom, które w wybitny sposób realizują działanie na szerokim polu debaty o tożsamości. Poczuliśmy się wywołani do działania dlatego, że mamy sytuację niestety taką, że osoby wybitne nie mogą się w zasadzie bronić.

Tomasz Kaźmierowski zauważa jak wielki sukces odniosła w swojej pracy Hanna Radziejowska:

Hanna Radziejowska i jej ekipa, bo to nie ona sama oczywiście, dokonała ogromnego przełomu w Niemczech. I tu nie chodzi o skalę działalności Instytutu Pileckiego, ale o to, że ona była w stanie mówić autonomicznym językiem, jako pierwsza polska organizacja w Niemczech.

W rozmowie pojawia się także temat nowo powołanej kierowniczki, Joanny Kiliszek. Gość „Całej Naprzód” charakteryzuje jej postawę i przywołuje jej działania z przeszłości. Wskazuje także, że nie jest to przypadkowa nominacja:

Musimy mieć świadomość tego, że jest to logiczny krok dyrektora Instytut Pileckiego. Wprowadza osobę, która przed 2023 rokiem realizowała skrajnie odmienną linię komunikacyjną podczas swojej pracy w instytucjach polskich w Berlinie, kiedy nawoływała do aktywności niemieckich partnerów w celu obalenia czy zakończenia tego, jak twierdziła „niedemokratycznego i totalitarnego reżimu w Polsce”.

List wystosowany przez fundację Identitas jest dostępny tutaj.

/pk

Cała audycja dostępna poniżej.

Czytaj także:

Petycja o zmiany w wystawie „Nasi Chłopcy”. Opowiada radny miasta Gdańska

Petycja o zmiany w wystawie „Nasi Chłopcy”. Opowiada radny miasta Gdańska

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku fot. wikipedia

Aleksander Jankowski krytykuje wystawę i przedstawia petycję, która wnioskuje o zmiany w ekspozycji. Rozmawiają Małgorzata Kleszcz i Konrad Mędrzecki.

Rozmowa dotyczy wystawy „Nasi Chłopcy”, która ukazała się w lipcu bieżącego roku. Prezentuje losy Polaków, którzy zostali wcieleni do sił Wehrmachtu. Wystawa wzbudziła w kraju ogromne kontrowersje. Radny miasta Gdańska, Aleksander Jankowski, rozpoczął petycję, w której domaga się zmian w ekspozycji:

Rozpoczęliśmy ok. półtora tygodnia temu naszą petycję. Chcemy, żeby zmieniono nazwę, ponieważ ma konotacje negatywne. […] Nasza petycja dotyczy tego, żeby przede wszystkim pokazać na tej wystawie rzeczywisty horror, cierpienie i traumę, jaką ci ludzie przeżywali.

Radny zauważa, że całokształt wystawy może być wykorzystywany negatywnie przez Niemcy w kontekście procesu o reparacje z naszymi zachodnimi sąsiadami. Zaznacza, że za kilkadziesiąt lat dla naszego kraju to może być problem:

To jest przekaz, który niestety już teraz ma swoje konsekwencje międzynarodowe. Jestem święcie przekonany, choć chciałbym się mylić, że za jakieś 20, może 30 lat, jeżeli dalej będziemy prowadzić spór z Niemcami o reparacje, to tego typu wystawy będą przez nich wykorzystywane do tego, żeby pokazywać, że Polakom reparacje się nie należą.

Link do petycji, o której wspomniał Aleksander Jankowski, mogą państwo znaleźć tutaj.

/pk

Cała rozmowa do odsłuchu poniżej.

Czytaj także:

Forum Wileńskie wybrało nowe władze i podsumowało 2 lata działalności

Nowogród Wielki i Republika Pskowska – Uciśnione Narody Wschodu – 09.08.2025 r.

A.M. Wasniecow. Negocjacje w Nowogrodzie,/ Wikimedia Commons, domena publiczna

Kluczowym elementem audycji omówienie roli Pskowa w różnych konfliktach z sąsiadami, w tym z Zakonem Niemieckim oraz Księstwem Moskiewskim.

Zgłębiamy przyczyny, które doprowadziły do oblężenia miasta w 1581 roku, omawiając strategię obu stron i zagadnienia z zakresu aprowizacji, które miały kluczowe znaczenie dla mieszkańców. Ujawniamy, jak węgierskie siły walczące przeciwko Pskowowi wprowadziły nową dynamikę do oblężenia i jak mieszkańcy miasta stawiali opór na wiele różnych sposobów.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Komentarz Hanny Radziejowskiej po odwołaniu jej z funkcji kierowniczki Instytutu Pileckiego w Berlinie

Hanna Radziejowska, fot. YouTube/Instytut Pileckiego

„Będę egzekwować swoje prawa przed sądem niemieckim, sądem pracy. Jestem bardzo wzruszona wieloma ciepłymi słowami, które doceniają pracę nie tylko moją, ale całego naszego zespołu.”

Odwołanie Hanny Radziejowskiej z funkcji kierowniczki Instytutu Pileckiego w Berlinie

W dzisiejszej audycji poinformowaliśmy o decyzji Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego o odwołaniu Hanny Radziejowskiej ze stanowiska kierowniczki berlińskiego oddziału. Jak podano, powody decyzji mają być „obiektywne”.

Z Ukrainy, gdzie obecnie przebywa, Hanna Radziejowska udzieliła krótkiego komentarza:

„Dowiedziałam się o odwołaniu z mediów społecznościowych, że dzieje się konferencja i że właśnie jestem odwoływana. Zajrzałam na maila i odkryłam, że pół godziny wcześniej dostałam list z tą informacją. Jestem na Ukrainie, jeszcze na urlopie. Moja sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana prawnie, bo jestem zatrudniona na prawie niemieckim i domyślam się, że jest prowadzona procedura zwolnienia mnie.”

Była dyrektorka zaznaczyła, że zamierza bronić swoich praw:

„Będę egzekwować swoje prawa przed sądem niemieckim, sądem pracy. Jestem bardzo wzruszona wieloma ciepłymi słowami, które doceniają pracę nie tylko moją, ale całego naszego zespołu. Zawsze kierowaliśmy się dewizą: ‘nie dla lewicy, nie dla prawicy, ale dla całości’.”

Radziejowska przyznała, że nie spodziewała się takiego obrotu spraw:

„Nie byłam poinformowana. Oczywiście było jasne, że nie jest to wielka przyjaźń, ale jest to sytuacja zaskakująca – tym bardziej w czasie wakacji i przy ograniczonym dostępie do internetu.”

W audycji przypomniano, że kilka dni wcześniej w Rzeczpospolitej ukazał się tekst, dotyczący kontrowersyjnego cyklu seminariów pod tytułem Problemy restytucji mienia niepolskiego w Polsce po 1945 roku, zaproponowanego przez obecnego dyrektora Instytutu, prof. Krzysztofa Ruchniewicza. W sprawie tej wysłano także list do minister kultury.

W oświadczeniu Instytutu Pileckiego podano, że powodem odwołania była m.in. „utrata zaufania” wobec Hanny Radziejowskiej. Sprawa pozostaje rozwojowa i będziemy do niej wracać w kolejnych audycjach.

„Nie było istoty, nie było Koronacji” — Maciej Chosiński o kontrowersyjnym widowisku „Millenium Koronacji Królewskiej”

Gniezno, fot. Diego Delso, CC-BY-SA 4.0

Historyk i wykładowca akademicki Maciej Chosiński zdaje relację ze spektaklu, który odbył się w ubiegły weekend w Gnieźnie.

Wydarzenie miało być historycznym widowiskiem koronującym obchody 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego. A jak było w rzeczywistości? 

To widowisko z pogranicza teatru ulicznego było całkowicie niespójne. Było jakby obok tytułowego wydarzenia. Jeśli mogę się zdobyć na podsumowanie tego spektaklu, ja odnosiłem cały czas wrażenie, że twórca scenariusza porusza się w jakiejś wyimaginowanej atmosferze czarownic, bożków, magii, kurhanów. Dodatkowo jeszcze zaprawiony jakimś zatrutym jadem nekrofili. Cały czas towarzyszył grzechot kości, mieszał się z wizjami pękających czaszek, krwi niewinnej przelanej, co taką mroczną atmosferę przywoływało w tej skądinąnd wspaniałej, uroczystej chwili.

~ mówi Maciej Chosiński. Zwraca też uwagę na to, czego w spektaklu zabrakło:

Natomiast czego tam nie było? Nie było istoty, nie było koronacji. Patrząc okiem historyka, autor scenariusza pominął fakt nałożenia na skronie przyszłego króla korony przez arcybiskupa, uznając, że to wydarzenie z roku 1000, czyli wręczenie diademu i włóczni św. Maurycego przez cesarza Ottona, że to będzie doskonały substytut koronacji. Czyli coś, co wydarzyło się ćwierć wieku temu.

I kontynuuje:

Dodatkowo wydaje mi się, że widz ma odnosić tutaj wrażenie, że chrzest państwa Polan, chrzest Mieszka I, chrzest ojca Bolesława Chrobrego był jakimś czystym, wyrachowanym politycznie dziełem, które nie miało tego swojego głębokiego znaczenia duchowego, że to był— tylko i wyłącznie taki koniunkturalizm czystej wody.

Maciej Chosiński zastanawia się też nad tym, co sygnalizuje takie potraktowanie historii w spektaklu:

To się wpisuje w taką atmosferę, jaka zapanowała w Polsce od niecałych dwóch lat, czyli takiego kompletnego ahistorycyzmu, pomijania historycznej roli Polski, naszych doświadczeń z historią. I to właśnie jest efekt bagatelizowania tych naszych doświadczeń. To jest taka zabawa historią, która niestety ma bardzo silny wpływ na młode pokolenie.


Sprostowanie:

W pierwotnej wersji tekstu podana została nieprawdziwa informacja, że spektakl „Millenium Koronacji Królewskiej” wystawiany był w gnieźnieńskim Parku Dzieje. W rzeczywistości widowisko odbyło się na Placu św. Wojciecha w Gnieźnie. Ponadto w rozmowie padła wiadomość, że autorem scenariusza spektaklu jest prof. Jacek Kowalski, co również jest nieprawdą. Poniżej oświadczenie prof. Jacka Kowalskiego w tej sprawie:

Szanowni Państwo!

Wieczorem 1 sierpnia 2025 roku przed katedrą gnieźnieńską miała miejsce premiera widowiska z okazji tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego.

Z licznych relacji wiem, że spektakl został przygotowany i wykonany z rozmachem, a większość publiczności ciepło go przyjęła. SZCZERZE GRATULUJĘ TWÓRCOM I WYKONAWCOM.

W niektórych mediach społecznościowych łączy się to widowisko z moją osobą. Muszę jednak oświadczyć, że NIE MAM Z TĄ REALIZACJĄ NIC WSPÓLNEGO. Nie powstała bowiem na podstawie scenariusza, który przygotowałem w roku 2024 na zamówienie władz Miasta Gniezna we
współpracy z Centrum Kultury „Park Dzieje” w Murowanej Goślinie. Wiedzieliśmy wprawdzie, że Miasto Gniezno zmieniło wykonawcę projektu, który pierwotnie miało realizować wspomniane Centrum. Nikt nas jednak nie poinformował, że odrzucony został również zamówiony
i już dawno oficjalnie przyjęty przez Miasto scenariusz. Dziś dopiero czytamy, że nowy, alternatywny scenariusz sporządzili twórcy, których nazwiska dostępne są na stronach Organizatorów.

Sytuacja jest dla mnie i dla Centrum Kultury „Park Dzieje” tym bardziej kłopotliwa, że pewna część publiczności – jak czytam w mediach społecznościowych – wyszła z tej imprezy mocno zbulwersowana jej charakterem. Nie wchodząc w dyskusję nad kwestiami dotyczącymi
gustu i wybranej formuły artystycznej, NIE CHCIAŁBYM, ABY MOJA OSOBA BYŁA JAKKOLWIEK ŁĄCZONA Z TYM WYDARZENIEM.

Jacek Kowalski

Kórnik, 2 sierpnia 2025


Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

„Millenium Koronacji Królewskiej” — ciąg dalszy historii kontrowersyjnego spektaklu — Żebyś wiedział 08.07.2025 r.

Irlandczycy w Powstaniu Warszawskim – Studio Dublin – 01.08.2025 r.

W wielkim zrywie polskiej stolicy brali udział przedstawiciele 18 innych niż polski narodów, min. Węgrzy, Słowacy, Francuzi, Gruzini, Belgowie, Holendrzy i Grecy. Nie zapominajmy o dwojgu Irlandczyków

Eileen Frances Short-Garlińska (ur. 1 kwietnia 1912 w Liverpoolu, zm. 26 marca 1990 w Londynie) – tłumaczka dokumentów polskiej Delegatury Rządu na Kraj, sanitariuszka w powstaniu warszawskim, nauczycielka angielskiego. W Polsce od 1935 roku.

W 1943 roku jej mąż został aresztowany i trafił do Auschwitz. Wkrótce potem sama Eilen przeszła rewizję gestapo, ale dzięki neutralności Irlandii uniknęła aresztowania. Pozostała sama w okupowanej Warszawie, otoczona z jednej strony nieufnością, ale z drugiej strony pod opieką organizacji muszkieterowie, do której należał jej mąż. Z ich pomocą przekazywała paczki do Auschwitz, starając się nawet uzyskać od gestapo jego zwolnienie, ryzykując własnym życiem.

Gdy wybuchło powstanie warszawskie, została sanitariuszką w Zgrupowaniu „Kryska” na Powiślu. Po wojnie trafiła do Londynu i pracowała dla rządu RP na uchodźstwie. Zmarła w 1990 r.

Tablica poświęcona Eileen Frances Short-Garlińskiej, katedra polowa Wojska Polskiego w Warszawie / Fot. Maria Weronika Kmoch, CC0 1.0, Wikimedia Commons
Grób Eileen Frances Short-Garlińskiej na cmentarzu Gunnersby w Londynie / Fot. Irid Escent, CC 2.0, Wikimedia Commons

Kenneth James Ashmore, lekarz, żołnierz, lotnik i bohater. Oto drugi irlandzki bohater powstania warszawskiego. Numer służbowy 1796373, urodzony w Dublinie, gdzie studiował medycynę w Trinity College. W kwietniu 1943 roku, jako irlandzki ochotnik, wstąpił do RAF-u Royal Air Force.

Zginął w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 r., gdy jego samolot, który przewoził dostawy do zrzutu nad walczącą Warszawą, został zestrzelony nad Polską.

Pośmiertnie odznaczony Medalem Gwiazdy 1939-1945, Medalem Obrony 1939-1945 i Medalem Wojennym. Jemu i sześciu innym członkom załogi, przyznano także polski Krzyż Walecznych, najwyższe odznaczenie za odwagę w walce o wyzwolenie Polski.

Kenneth James Ashmore w otoczeniu kolegów ze swojej załogi. Fotografia ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

Powstańcami byli również…sportowcy. Poznaj ich historie

Powstanie Warszawskie, ulica Marszałkowska / Wikimedia Commons

Nie jest tajemnicą, że w Powstaniu Warszawskim walczyły osoby o absolutnie przeróżnych profesjach. W okopach można było znaleźć także polskich sportowców.

Wielu z nich miało wcześniej doświadczenie olimpijskie. Niektórzy swoje kariery kontynuowali w wojsku, przez co walka w powstaniu była dla nich oczywista. Inni zostali ściągnięci do walki z bieżni i boisk. Jeszcze inni specjalnie przylecieli do Warszawy, by walczyć o wolną Polskę. Oto historie niektórych z nich.

Generał sportsmen

Swoje doświadczenie sportowe miała osoba, od której wszystko się zaczęło. Tadeusz Komorowski, ps. „Bór” w okresie powstania był Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych. To on podjął decyzję, która poskutkowała wybuchem powstania. Niewielu jednak wie, że były premier RP na uchodźstwie uprawiał…jeździectwo. Wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Paryżu w 1924 roku. Na imprezie w Berlinie w 1936 roku, już nie jako zawodnik, lecz jako kierownik ekipy jeździeckiej, wrócił do Polski ze srebrnym medalem. Warto dodać, że jeden z jego podopiecznych, Henryk Leliwa-Roycewicz, również brał udział 8 lat później w walkach powstańczych.

Tadeusz Bór-Komorowski/ Fot. własność publiczna

Fotograf olimpijczyk

Czy wiedzieliście, że powstańcy mieli swojego fotografa, który był także olimpijczykiem? Eugeniusz Lokajski ps. „Brok” nie dość, że był sprawny za obiektywem, to na dodatek całkiem daleko rzucał oszczepem. Był w tym mistrzem Polski. Zdobył również srebrny medal mistrzostw świata w pięcioboju. W trakcie okupacji przeprowadzał tajne zajęcia sportowe ukryte pod nazwą „Punkt mycia i kąpieli”. Podczas walk był oficerem łącznikowym kompanii „Koszta”. 30 sierpnia 1944 roku stał się jej dowódcą. Uprawniony do noszenia aparatu, dzięki któremu do dziś możemy oglądać zdjęcia ukazujące codzienne życie powstańcze.

Wymarsz patrolu sanitarnego Wojskowej Służby Kobiet AK na ulicy Moniuszki 9, dnia 5 sierpnia 1944/ Foto. Eugeniusz Lokajski/ własność publiczna

Polka z „ciętym językiem”

Najbardziej niesamowitą historią ze wszystkich może jednak pochwalić się Maria Kwaśniewska. Polska sportsmenka, tak jak wyżej wymienieni, również była uczestniczką igrzysk w Berlinie. Uczestniczyła w konkursie rzutu oszczepem, w którym wywalczyła brązowy medal, uznając wyższość dwóch zawodniczek III Rzeszy. I tu zaczyna się nieprawdopodobny splot wydarzeń.

Adolf Hitler po zawodach zaprosił zawodniczki ze wszystkich stopni podium, by osobiście pogratulować odniesionych sukcesów. Krąży historia, że przywódca zwrócił się do naszej reprezentantki słowami. „Gratuluję małej Polce”. Ona na to po niemiecku miała odpowiedzieć: „Wcale nie czuję się mniejsza od Pana”, uważając, że jest wyższa od Niemca. Polka pokazała również przykład odważnej postawy, gdy przy wręczeniu medali stanęła z rękoma spuszczonymi wzdłuż tułowia, gdy pozostałe zawodniczki uniosły ręce w geście nazistowskiego pozdrowienia.

Gwiazda Marii Kwaśniewskiej-Maleszewskiej w Alei Gwiazd sportu we Władysławowie / Fot. Lukasz2, Wikimedia Commons, CC0

Zdjęcie ratujące życie

Reprezentantka Polski otrzymała odbitkę zdjęcia z Hitlerem i swoimi konkurentkami. W późniejszej przyszłości okazało się niezbędne do ratowania ludzi. W 1944 roku powstał obóz przejściowy w Pruszkowie zwany Dulag 121, w którym umieszczano usuniętych ze stolicy warszawiaków. Młodych i silnych brano na prace przymusowe. Osoby starsze i chore wysyłano do obozów koncentracyjnych. Maria Kwaśniewska stwierdziła, że nie może pozostać obojętna. Wykorzystywała zdjęcie jako przepustkę, gdyż strażnicy nie mogli przejść obojętnie wobec fotografii sportsmenki z Führerem. Dzięki temu, jak sama twierdzi, uratowała aż 150 osób, w tym poetkę Ewę Szelburg-Zarembinę i pisarza Stanisława Dygata.

To tylko niektóre historie bohaterów, którzy nie tylko dumnie reprezentowali nasz kraj w zawodach sportowych za granicą, ale także nie bali się brać udziału w niezwykle ważnym dla Polski wydarzeniu, jakim było powstanie warszawskie.

/pk

Czytaj także:

Tadeusz Płużański: Ktoś ciągle majstruje przy naszej historii

 

 

Małgorzata Bojanowska: Muzeum Dulag 121 przypomina zapomniane losy ludności cywilnej Warszawy

Kolumna wypędzonych Warszawiaków po przybyciu na teren obozu Dulag 121. W tle największa z obozowych hal - hala nr 5, w której przetrzymywano nowoprzybyłych przed przeprowadzeniem segregacji. Źródło: Ze zbiorów Muzeum Warszawy

Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie dokumentuje losy ludności cywilnej Warszawy wypędzonej podczas i po Powstaniu Warszawskim. Obóz działał od 7.08.1944 r., przez który przeszło od 400 do 650 tys. osób

W rozmowie z dyrektor Muzeum Dulag 121, Małgorzatą Bojanowską, przypominamy dramatyczne losy warszawiaków wypędzonych podczas Powstania Warszawskiego. Zbliżająca się 81. rocznica wybuchu Powstania to moment nie tylko wspomnień o walczących, ale także o cywilach, których historia zapisana jest w murach Dulagu 121 – obozu przejściowego w Pruszkowie.

„Misją tego muzeum jest upamiętnienie losów wypędzonej z Warszawy podczas powstania i po jego zakończeniu ludności cywilnej Warszawy” – mówi Małgorzata Bojanowska.

Dowiadujemy się o realiach obozu, który działał od 7 sierpnia 1944 roku, przez który przeszło od 400 do nawet 650 tysięcy osób – głównie kobiet, dzieci, osób starszych i chorych. Część z nich trafiła do obozów pracy przymusowej, część do obozów koncentracyjnych. Wśród tych dramatycznych losów nie brakowało okolicznych mieszkańców, którzy ratowali więźniów:

„Około 100 tysięcy ludzi udało się wyprowadzić z tego obozu dzięki tzw. polskiemu personelowi – wolontariuszom, pielęgniarkom, lekarzom, tłumaczkom” – przypomina dyrektorka muzeum.

Dyrektorka porusza także temat brutalności okupanta – masowych egzekucji ludności cywilnej po upadku dzielnic takich jak Wola i Ochota, a także genezę powstania obozu, który Niemcy zorganizowali, by pozyskać tanią siłę roboczą. Obóz powstał w warsztatach kolejowych na terenie Pruszkowa – w miejscu zupełnie nieprzygotowanym do przyjęcia tysięcy ludzi.

„Były dni, że przychodziło 70 tysięcy ludzi. To jest wielkość obecnego Pruszkowa” – mówi Małgorzata Bojanowska.

Rozmawiamy także o działaniach upamiętniających: spacerach historycznych po Ochocie, Woli i Marymoncie, organizowanych przez muzeum, oraz planowanych wydarzeniach, takich jak wspólne śpiewanie piosenek powstańczych czy upamiętnienie oddziału NENUFAR, który zdobył elektrownię w Pruszkowie w sierpniu 1944 roku.

„Chciałabym jeszcze powiedzieć o rzeczy, która jest mało znana – 1 sierpnia odbędzie się uroczystość złożenia wieńców pod tablicą upamiętniającą epizod pruszkowski Powstania Warszawskiego.”

Zachęcamy także do wysłuchania poniższej audycji!

„A ty mnie jeszcze nie znasz” opowieść o Alinie Janowskiej czyli Kiedyś to było – 28.07.2025 r.