Witold Waszczykowski o przesłuchaniach kandydatów na komisarzy europejskich, perspektywach współpracy z nową KE, ideologicznych uprzedzeniach Fransa Timmermansa i rocznicy 17 września 1939 r.
Witold Waszczykowski komentuje formowanie się Komisji Europejskiej w kontekście kandydatury Janusza Wojciechowskiego na szefa komisji rolnictwa.
Znamy projekty, znamy nazwiska. Dopiero w najbliższych tygodniach, po pierwszych przesłuchaniach będziemy mogli powiedzieć coś więcej.
Podkreśla, że to duża szansa dla Polski, gdyż kwestie rolnictwa są niezwykle ważne, nie tylko w ramach Unii Europejskiej, ale również na całym świecie. Jak dodaje, „Janusz Wojciechowski bardzo pasuje do tej teki”, gdyż od lat zajmuje się problemami rolnictwa i ma wiedzę na temat funkcjonowanie instytucji europejskich.
Eurodeputowany zauważa, że nowy europarlament składa się w ponad 60% z nowych posłów. Ma nadzieję na to, iż tym razem Komisja Europejska mniej przesiąknięta szkodliwymi ideologiami, będzie chętniej współpracować z europosłami PiS-u. Sam Frans Timmermans pełniący funkcję wiceszefa Komisji Europejskiej cały czas krytykuje i szkaluje Polskę na arenie międzynarodowej, jednocześnie mówiąc, iż „ją kocha”. Postawa taka wynika, jak przypuszcza Waszczykowski, z przyjęcia przez Timmermansa ideologicznego spojrzenia polityka lewicy, który nie chce dostrzec, że inny model rozwoju polityczno-gospodarczego niż ten lewicowo-liberalny jest w Europie możliwy. Dodaje, że walka Timmermansa o praworządność jest bezprawna, gdyż w dokumentach instytucji unijnych nie ma definicji praworządności.
„Gość Poranka WNET” odnosi się do dzisiejszej 80. rocznicy agresji sowieckiej na Polskę. Mówi, że był „klasyczny przykład noża w plecy” i „wiarołomność wobec Polski i Europy”. Tymczasem w Rosji, jak twierdzi, odpowiedzialnością za wybuch wojny próbuje się przerzucać na Polskę. Dodaje, że obecnie Polska musi wzmacniać swoją obronność jako jedyny kraj UE, który graniczy jednocześnie z Rosją i Ukrainą, czyli jak mówi, „agresorem i ofiarą agresji”.
Jak przebiegała ostatnia bitwa polskiej wojny obronnej 1939 r.? Opowiada Tomasz Futera.
Tomasz Futera, burmistrz Kocka, a z wykształcenia nauczyciel historii, snuje historyczną opowieść, która sięga 1 października 1939 roku, kiedy to w mieście pojawiła się Samodzielna Grupa Operacyjna„Polesie” gen. Kleeberga. Grupa ta już kolejnego dnia stoczyła tzw. Bitwę pod Kockiem, w której trakcie, w wyniku natarcia Niemieckiej artylerii spłonęło ok 30% miasta.
Była to ostatnia bitwa kampanii wrześniowej, którą stoczyło regularne wojsko. Po stronie polskiej walczyły dwie dywizje piechoty i dwie brygady kawalerii, a po niemieckiej 13. dywizja gen. Otto, będąca częścią większego zgrupowania – 14. Korpusu. Bitwa miała miejsce na linii obecnej drogi krajowej Kock-Dęblin.
Taktycznie bitwa była zwycięska dla Polaków, jednak strategicznie wygrali Niemcy. Jak zaznacza Gość „Poranka WNET” była to wyłącznie bitwa o honor, gdyż wojna była już rozstrzygnięta. Kiedy bitwa się rozpoczynała, niemieckie samochody pancerne wyznaczały już linię demarkacyjną między niemiecką a sowiecką częścią okupowanej Polski.
Generał Kleeberg szedł ze swoją grupą na Warszawę, jednak w momencie, kiedy ta upadła, postanowił zaatakować Niemców właśnie pod Kockiem. Choć polskie wojsko było w czasie bitwy świetnie dowodzone, to ostatecznie wobec ogólnej klęski Polski w obliczu podwójnej inwazji III Rzeszy i ZSRR, gen. Kleeberg podjął decyzję o honorowej kapitulacji.
Jarosław Antoszewski o rekonstrukcji bitew pod Tomaszowem Lubelskim i walkach wzgórze pod Szarą Wolą.
Jarosław Antoszewski opowiada o rekonstrukcji jednego ze starć, jakie pod Tomaszowem Lubelskim stoczyli Polacy z niemieckim najeźdźcą.
Opracowałem ten scenariusz na podstawie książki Wacława Zaleskiego o warszawskiej brygadzie pancerno-motorowej. Wybrałem jeden element, walki o wzgórze 309/318 pod Szarą Wolą, ponieważ to był pancerny atak na umocnione niemieckie pozycje.
Koordynator rekonstrukcji bitew pod Tomaszowem Lubelskim podkreśla, że Niemcy byli zaskoczeni szturmem sił polskich, po tym, jak przez kilka dni maszerowały one ze Śląska. Wycofali się oni ze swoich pozycji, oddając je Polakom, a sami dostali się do niewoli.
Tomaszów Lubelski jest sanktuarium historii oręża polskiego, to jest przede wszystkim sanktuarium pancerza polskiego.
Antoszewski podkreśla, że „nigdzie w Polsce nie użyto tak dużego związku pancernego”. Opowiada, że do rekonstrukcji wykorzystali pięć z siedmiu czołgów TK, które są w Polsce. Stwierdza, że bitwa pod Tomaszowem Lubelskim jest jedną z najbardziej zapomnianych bitwy polskiej wojny obronnej. Jak zapowiada, za rok „scenariusz oprzemy na walce z Sowietami”, w ramach obchodów 80. rocznicy zbrodni katyńskiej.
– Ojciec szefa BR-TZIP sam uzbierał części do rekonstrukcji pierwszej TKS. Przy następnych korzystaliśmy ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego i Muzeum Brytyjskiego – mówi Artur Witowski.
Artur Witowski, rekonstruktor Biura Rekonstrukcyjno – Technologicznego Zabytkowej Inżynierii Pojazdowej, opowiada o procesie odtwarzania TKS – polskiej tankietki, która wraz z czołgiem 7TP była podstawową bronią polskich sił pancernych podczas kampanii wrześniowej 1939 r. Jak opowiada gość Poranka, TKS była pojazdem niezwykle skutecznym, który uzbrojony w karabin maszynowy wz. 38FK przestrzeliwał każdy niemiecki pancerz.
Tankietka zrekonstruowana przez BR-TZIP posiada 30% oryginalnych części, reszta natomiast odbudowana jest według oryginału w skali 1:1. Inicjatorem całego przedsięwzięcia był ojciec szefa firmy Zbigniew Nowosielski. Według Witowskiego decyzję o odtworzeniu TKS podjął on pod wpływem sentymentu. Brał bowiem udział w kampanii wrześniowej, podczas której miał okazję kierować tym pojazdem. Części do pierwszej tankietki uzbierał samodzielnie, natomiast przy budowie kolejnych korzystał ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie i Muzeum Brytyjskiego.
Gość Poranka zwraca uwagę na wyjątkowość tego procesu rekonstrukcji. Biuro Rekonstrukcyjno – Technologiczne Zabytkowej Inżynierii Pojazdowej samo zajmuje się odlewem gąsienic pojazdu, ponieważ niewiele instytucji hutniczych i odlewniczych chce się tym zająć. Natomiast odtworzenie całej TKS to koszt 200-250 tysięcy złotych.
– Z kampanii wrześniowej możemy wysunąć parę wniosków. Podstawowym jest ten, by nie opierać bezpieczeństwa kraju na sojusznikach. Powinniśmy polegać sami na sobie – mówi prof. Romuald Szeremietiew.
Prof. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej, opowiada o wydarzeniach, które 16 września 1939 r., na dzień przed wkroczeniem do Polski Armii Czerwonej, miały miejsce w Sztabie Naczelnego Wodza. Szef tej struktury, gen. Wacław Stachiewicz, relacjonował je następująco:
(…) dało się odczuć na całym wschodnim brzegu Wisły i Sanu zahamowanie nacisku i rozpędu wojsk pancernych nieprzyjaciela. Od paru dni meldowano, że w rejonie Siedlce znajduje się większa ilość czołgów i samochodów nieprzyjaciela unieruchomionych brakiem benzyny. (…) Jeńcy, wzięci do niewoli pod Włodzimierzem, mówili o dużym przemęczeniu wojska. (…) Wreszcie dochodził już termin, w którym, w myśl konwencji wojskowej, ruszyć miała ofensywa głównych sił francuskich, po której spodziewaliśmy się szybkiego odciążenia naszego frontu. Wszystko to złożyło się na stworzenie u szeregu oficerów Sztabu wieczorem dnia 16 września nastroju optymistycznego. Pojawiła się nawet butelka wina, którą oficerowie Sztabu chcieli uczcić sukces gen. Sosnkowskiego.
Tego samego dnia zjawił się jednak w sztabie przedstawiciel armii francuskiej przy polskim dowództwie, który poinformował gen. Stachiewicza o odroczeniu ofensywy sojuszników na Zachodzie na 21 września. Ostatecznie jednak pomoc ta nie została Polsce udzielona.
Gość Poranka mówi, jakie wnioski można wysunąć z klęski kampanii wrześniowej.
Kilka wniosków można wysunąć. Pierwszy podstawowy to taki, że nie można opierać bezpieczeństwa narodowego na pomocy sojuszników, dlatego że sojusznicy (…) mogą zawieść. Nawet jeżeli oni chcą wykonać zobowiązania, to tutaj w tym wypadku widać, że przesuwano w czasie to, co dla nas było absolutnie niezbędne (…). Jeśli mogą zawieść, to czy mamy przygotowane sposoby obrony, aby mimo wszystko być skutecznym (…).
Prof. Szeremietiew nie ukrywa, że obecnie Polska nie przyswoiła sobie tej lekcji.
– Bitwa pod Tomaszowem Lubelskim nie jest tak znacząca dla pięćdziesięciolatków. Jest ona ważna dla tych urodzonych w III RP. Powinni być oni wychowywani zgodnie z etosem II RP – mówi A. A. Olejko.
Andrzej Artur Olejko, historyk specjalizujący się w historii wojskowości i problematyce lotniczej, opowiada o największej bitwie pancernej września 1939 r., która rozegrała się w Tomaszowie Lubelskim. Złożyły się na nią w zasadzie dwa starcia – pierwsze z nich odbyło się w dniach 17-20 września, natomiast drugie trwało od 22 do 27 września. We wcześniejszym udział wzięły zjednoczone armie „Kraków” i „Lublin” pod dowództwem gen. Tadeusza Piskora. W drugiej walczyły wojska Frontu Północnego utworzone z Armii „Modlin” generała Emila Przedrzymirskiego, dowodzone przez Stefana Dęba-Biernackiego. Niestety, Polakom nie udało się pokonać zapory postawionej przez niemiecki XXII Korpus Armijny. Jak stwierdził gość Poranka, „nie zabrakło chęci, nie zabrakło weny, nie zabrakło ducha, nie zabrakło krwi i możliwości – zabrakło paliwa, zabrakło amunicji”.
Historyk mówi również o współczesnym znaczeniu bitwy pod Tomaszowem Lubelskim.
[Jakie znaczenie ma bitwa pod Tomaszowem Lubelskim – przyp. red.] dla nas jako pięćdziesięciolatków? Nie. Znaczenie to ma dla dziesięcio-, piętnasto-, dwudziesto-, trzydziestolatków. To ma znaczenie dla tego pokolenia, które się urodziło w III Rzeczypospolitej i ma być wychowywane zgodnie z etosem II Rzeczypospolitej. Dla tego pokolenia, które nie ma być zapatrzone w gry komputerowe i stąd czerpać informacje o tym, co to jest TKS.
Olejko wyjaśnia przy tym, że TKS jest polską tankietką. Podczas wspomnianej bitwy po raz pierwszy w historii pięć tego rodzaju pojazdów pojawiło się w polu.
Janusz Brodowski przybliża sylwetkę dra Janusza Petera, wieloletniego dyrektora szpitala w Tomaszowie Lubelskim, członka konspiracji niepodległościowej w czasie II wś i historyka- amatora.
Janusz Brodowski przedstawia słuchaczom pośmiertnie wydaną książkę bohatera Tomaszowa Lubelskiego – doktora Janusza Petera. „Tomaszowskie za okupacji” jest zbeletryzowanym zbiorem relacji żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Niestety samą książką zainteresował się Urząd Bezpieczeństwa i z tego powodu nie mogła być ona wydana za życia doktora Petera. Obecnie ma miejsce drugie jej wydanie, po prawie 30 latach od pierwszego.
Janusz Peter urodził się w Skole, obecnie na Ukrainie. Studiował na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a od 1927 r. pracował w Tomaszowie Lubelskim.
Szpital kontynuuje tradycje dra Petera, oddziały cały czas się rozbudowują. Dr Peter nie powstydziłby się dzisiejszego tomaszowskiego szpitalnictwa.
Sam doktor został wielokrotnie odznaczony, w tym Złotym Krzyżem Zasługi, czy Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Podczas okupacji kierował on Tomaszowskim szpitalem. Był równocześnie członkiem ruchu oporu i miał pseudonim Kordian. Wielokrotnie pomagał rannym czy chorym partyzantom. Żeby to robić, musiał utrzymać się na stanowisku dyrektora szpitala, co władze konspiracyjne kazały mu zrobić, choćby kosztem ustępstw wobec okupanta.
Był historykiem amatorem, ale warsztat miał.
Po wojnie „Kordian” stanął na czele związku kombatanckiego. Zwrócił się do towarzyszy wojennej konspiracji, prosząc, żeby opisali swoje wojenne przeżycia. Relacje te sam weryfikował, sprawdzając w niektórych przypadkach np. zgodność pseudonimów.
Imię dra Janusza Petera noszą w Tomaszowie Muzeum Regionalne, szkoła podstawowa i jedna z ulic. W mieście działa także Tomaszowskie Towarzystwo Regionalne jego imienia. Do 1968 r. imię Petera nosiła Biblioteka Medycyny Wiejskiej i Muzeum Higieny Wsi przy Instytucie Medycyny Wsi i Higieny Pracy w Lublinie.
Jedynym, co na razie wiąże ręce wielkomocarstwowej polityce Niemiec, są dość trwałe kłopoty demograficzne i demobilizacja moralna części społeczeństwa; siła ekonomiczna kraju jest jednak nadal duża.
Piotr Sutowicz
W kontekście wielu wydarzeń historycznych i trudnych momentów historii często zastanawiamy się, od kiedy Niemcy w jakiejkolwiek postaci były wrogiem państwa i narodu polskiego. (…) Rocznica napaści niemieckiej na Polskę na pewno jest dobrą okazją nie tylko ku temu, by przyjrzeć się po raz kolejny przebiegowi kampanii wrześniowej i kulisom politycznym ówczesnych stosunków międzynarodowych. Na pewno warto kolejny raz to zrobić, lecz przede wszystkim warto przyjrzeć się kwestii niemieckiej z różnych, czasem może subiektywnych punktów widzenia, również w postaci szczątkowej, co niniejszym rzutem oka subiektywnie czynię. (…)
Niemieckie parcie na wschód jest zjawiskiem – czy raczej procesem – ciekawym. (…) Faktem jest, że w początkach średniowiecza Słowianie siedzieli nad Łabą, a ich ekspansja trwała w najlepsze.
W pewnym momencie zderzyli się oni z państwem Karola Wielkiego, którego nie tylko nie mogli zmóc, lecz musieli się miejscami cofnąć. Te słowiańskie ludy miały słaby punkt, mianowicie niechętnie podchodziły do scentralizowanych państw.
Feliks Koneczny patrzył na tę kwestię prosto: Polacy ucywilizowali się na sposób łaciński, a Niemcy – generalnie bizantyjski. Linia styku jest więc obszarem śmiertelnej walki dwóch wielkich metod ustroju życia zbiorowego. Jest w tej konstatacji fundamentalna prawda, tyle że kiedy schrystianizowani już Sasi walczyli z chrześcijańskim Państwem Wielkomorawskim tylko dlatego, że było odmienne i niezależne od nich, rząd pojęć bizantyjskich chyba jeszcze nad nimi nie panował.
Problem tkwi głębiej. Wspomniany Karol Wielki doprowadził do przyjęcia przez Sasów chrześcijaństwa nie tylko przymusem, ale użył do tego brutalnej siły, mordując tych, którzy nowej religii nie przyjęli. Wydaje się, że ta traumatyczna metoda wpłynęła na ich mentalność w sposób kluczowy. Z jednej strony potomkowie owych saskich ocaleńców uznali ją za jedyną skuteczną i możliwą, z drugiej – zwolnili się z autentycznego głoszenia Ewangelii, dlatego skądinąd greccy Bizantyjczycy, jakimi byli dwaj mnisi, Cyryl i Metody, wzbudzali w nich niechęć, wręcz nienawiść. To tu tkwi źródło przekonania, że chrześcijaństwa się nie głosi – religię się narzuca, a każdy, kto tego nie akceptuje, winien zginąć. (…)
U Słowian było dokładnie na odwrót. Nie lubili oni, gdy ktoś nad nimi sprawował władzę. Tę ostatnią tolerowali niechętnie, w stopniu ledwo zabezpieczającym ich przeżycie, chociaż wolność cenili niekiedy wyżej.
W I wojnie światowej Niemcy za cel stawiali stworzenie podporządkowanego sobie środkowoeuropejskiego obszaru gospodarczego, w którym ewentualna Polska, gdyby w ogóle się wyłoniła, byłaby małym, wręcz karłowatym państewkiem rządzonym przez jednego z pruskich czy ogólnie niemieckich dynastów. Zrastanie się gospodarcze zarówno jej, jak i całego obszaru na wschód od ówczesnego cesarstwa byłoby początkiem asymilacji kulturowej, a z czasem także językowej; kto wie, jak długo przywrócone przez Niemców Królestwo Polskie byłoby polskie. Względem okupowanego w czasie I wojny światowej obszaru Królestwa Kongresowego Niemcy wcale nie kierowali się jakąś widoczną zasadą humanitaryzmu. Przypadek ludobójstwa i zniszczenia miasta, jaki miał miejsce w Kaliszu, okazał się tylko przygrywką do tego, co spotkało naród polski ponad dwadzieścia lat później. Tak jak w średniowieczu, celem polityki całych Niemiec było panowanie gospodarcze i polityczne na wielkim obszarze, ale najlepiej bez Słowian, spośród których wiodącą grupą w wieku XX byli Polacy.
Oczywiście rodzi się pytanie, czemu Niemcy tak jawnie dali poznać, że przede wszystkim chcą wyeliminowania Polaków. Fakt ten wydaje się być złożony, choć z drugiej strony – prosty. Jak napisałem na początku, Słowianie są ludem specyficznym, niechętnie tworzą państwa i źle się czują, będąc podporządkowani silnej władzy, co nie znaczy, że są głupi.
Polacy, przyjmując wieki temu cywilizację łacińską, trafili w sedno swej pierwotnej mentalności. Łaciński sposób organizacji życia, oparty na wolności osoby ludzkiej, rodzinie, samorządzie i zasadzie partycypacji, odpowiadał ich cechom charakteru. Stąd też wynikało ich przywiązanie do katolicyzmu, który moralność i prawdy wiary traktował z dużą łagodnością.
Jeśli go zestawić na przykład z bizantyjskim prawosławiem i sposobem sprawowania rządów, czy niemieckim odłamem bizantynizmu, innym od tego pierwszego, ale jednak mającym mocne skłonności totalitarne, to uzyskamy jednoznaczną odpowiedź, że dla Polaków nie były one możliwe do przyjęcia.
Stąd tylko Polakom, jeśli chodzi o sąsiadów Niemiec, udało się stworzyć państwo, które powstrzymało ich ekspansję; tylko oni wytworzyli tkankę społeczną, która mogła przetrwać bez państwa, cały czas wytwarzając narodową elitę, która w wieku XIX osiągnęła sławę światową. To przecież Sienkiewicz zbeletryzował konflikt polsko-krzyżacki. W jego powieści rycerze zakonni zostali ukazani negatywnie, co przebiło się nie tylko do polskiej, ale i światowej opinii publicznej.
Podobno, co jest znamienną ciekawostką, „Krzyżacy” byli niezwykle popularną książką w zachodnich Niemczech, co każe myśleć, że jeszcze w końcu XIX wieku dominacja mentalności prusko-brandenburskiej nad całym narodem nie była taka oczywista.
W końcu to nie kto inny, jak wielki uczeń Konecznego, zmarły w 1970 roku Anton Hilckman, jako Niemiec wzywał do zerwania pruskiej okupacji nad plemionami niemieckimi. Byłoby to niewątpliwie rozwiązaniem kwestii niemieckiej nie tylko z polskiego, ale w ogóle europejskiego punktu widzenia. (…)
Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemieckie parcie na Wschód” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemieckie parcie na Wschód” na s. 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com
Wszyscy sojusznicy Hitlera wyszli na kolaboracji z III Rzeszą lepiej niż Polska, która pierwsza mu się przeciwstawiła. Dwóch kolaborantów Hitlera – Rosja i Francja – weszło do grona wielkich mocarstw.
Wrzesień
Jan Bogatko
Sierpień 39’ moja Matka z małym bratem (oczywiście wiele lat starszym ode mnie) spędzała w Rawskiem, w majątku moich dziadków. W ostatnich dniach sierpnia Ojciec został zmobilizowany. Na dworcu Łódź Fabryczna panował chaos. „Już przegraliśmy tę wojnę” – powiedział, żegnając się z Mamą.
Wóz transportowy przewiózł wyposażenie łódzkiego mieszkania w Rawskie. Wypędzeni z Łodzi 13 grudnia 1939 roku moi Rodzicie już tam nie wrócili. Od 26 sierpnia do listopada ʼ39 moi Rodzice nic o sobie nie słyszeli.
Piję herbatę w rezydencji barona Philippa Boeselagera w Altenahr. W rogu stoi szafa – gruszka podobna do tej, jaką znam z Łańcuta. Okazuje się, że to prezent od Potockich. Jest piękny, sierpniowy dzień. Jak wtedy? Rozmowa schodzi na wrzesień. Dokładniej – na 1 września 1939 roku. Dla mnie historia, więc słucham z najwyższą uwagą. Dla Philippa von Boeselager – czas jego młodości. O czasie przeszłym dokonanym opowiada z iskrą w oku. Komentuje film, przesuwający się przed jego oczami.
„Gdyby nie doszło do paktu Hitler-Stalin (tak – i chyba prawidłowa to nazwa – określa się w Niemczech pakt Ribbentrop-Mołotow), to wojna by nie wybuchła” – z przekonaniem opowiada mój rozmówca. I wiele wskazuje na to, że może mieć rację. Boeselagerowie byli ustosunkowani, należeli do elity II i III Rzeszy, byli dobrze poinformowani, wiedzieli, co się tańczy na parkiecie politycznym Berlina.
Philipp von Boeselager pochodził z bardzo katolickiej rodziny (jego przodkowie po reformacji przenieśli się do Nadrenii ze względów wyznaniowych) i stąd tradycyjnie antypruskiej. Był krewnym barona Wilhelma von Ketteler, niemieckiego dyplomaty i przeciwnika narodowego socjalizmu, oraz błogosławionego kardynała Clemensa Augusta hrabiego von Galen, nieprzejednanego przeciwnika narodowosocjalistycznej eutanazji, jakże promowanej dziś w Polsce (i nie tylko) przez postępowych (jak nazi) „liberalnych demokratów”. Na chwilę muszę zatrzymać się przy tym człowieku, dobrym Niemcu i przyjacielu Polski (jedno, jak widać, nie wyklucza drugiego), by ukazać jego tło kulturowe, które nakazało mu pamiętać o tym, że jest po pierwsze człowiekiem. Kiedy aktywiści rewolucji narodowosocjalistycznej przystąpili do usuwania krzyży w nadreńskich szkołach, widział, czym zagraża hitleryzm. Pozostał do końca wierny swej dewizie etiam si omnes, ego non (mniej więcej: nawet, jak wszyscy są za, ja nie muszę).
Mam przed sobą niewielką broszurkę wydaną przez Bibliographisches Institut AG w Lipsku pod koniec września 1939 roku, pod tytułem Schlag nach über Polen (w wolnym tłumaczeniu: „Wszystko, co powinieneś wiedzieć o Polsce”. Mnóstwo tam propagandy, ale najciekawsza jest mapa Polski i państw bałtyckich z oznaczoną na niej niemiecko-rosyjską linią demarkacyjną z 22 września 1939 roku. Gruba, czerwona linia rozbioru dzieli niemiecką od rosyjskiej części Polski mniej więcej następująco: od granicy z III Rzeszą linia przebiega wzdłuż Pisy i Narwi, i krótkiego odcinka Bugu do Warszawy (Saska Kępa to pewne miała być już Białoruś, Podobnie jak Białystok); dalej wzdłuż Wisły do Sanu i stamtąd do granicy z Węgrami. Oznacza to, że w pierwszej fazie Niemcy dawały Rosji większą część łupów (później doszło do rozwiązania tzw. problemu litewskiego), ale tego już na mapie nie ma, podobnie jak brak tam informacji o tym, kiedy Stalin podarował polskie Wilno Litwie, zanim je połknął).
Z mapy tej wyczytać można, jak bardzo Hitlerowi zależało na Rosji, skoro dawał jej aż tak wiele polskiego terytorium! To mając na uwadze, opinia Boeselagera, że bez paktu ze Stalinem Hitler na Polskę by nie napadł, jest przekonująca.
Ponieważ lewica (liberalna demokracja, socjalistyczna demokracja, słowem każda demokracja przymiotnikowa, czyli żadna) majstruje teraz przy Historii, na nowo pisząc gorliwie tom poświęcony XX wiekowi, musimy być przygotowani na to, że jakiś polski czy inny uczony lub historyk (niepotrzebne skreślić!) niebawem nam obwieści, że to Polska napadła 1 września na Niemcy i Słowację, a nie Niemcy i Słowacja na Polskę – Słowacy o godzinie 5 rano weszli 1 września 1939 roku na terytorium Polski w sile trzech dywizji, zajmując Podhale, Nowosądecczyznę i część Bieszczadów. O ile wiem, nigdy Polski za to nie „przepraszali”. Oczywiście napaść Rosji (która to, w przeciwieństwie do Niemiec, złamała deklarację o niestosowaniu siły – Berlin ją jednak wypowiedział) w dniu 17 września przedstawiana jest, na razie tylko w Rosji i na polskiej lewicy, jako kolejna bitwa w wojnie rozpoczętej przez polski faszyzm w 1919 roku. Skoro prof. Hartman zapewnia, że Polska napadła wtedy na Rosję, to niebawem znajdzie się (dzięki grantom lub licząc na takowy) jakiś ekspert, który uzna słowa Adolfa Hitlera wypowiedziane w Reichstagu w dniu 1 września 1939 roku za historyczną prawdę: „Polen hat heute nacht zum erstenmal auf unserem eigenen Territorium auch mit bereits regulären Soldaten geschossen. Seit 5.45 Uhr wird jetzt zurückgeschossen!”, w wolnym tłumaczeniu: „Polska dziś w nocy po raz pierwszy zaczęła na naszym własnym terytorium strzelać regularnym wojskiem. Od 5.45 odpowiadamy teraz ogniem”.
Może pierwsi eksperci zabiorą głos już w tym roku w Gdańsku, który tak marzy o tym, by znów stać się Wolnym Miastem, na festynie pierwszowrześniowym?
Stanowisko władz miasta jest do tego stopnia żenujące, że brak na ten temat komentarzy nawet w niemieckich bulwarówkach. Postawa wielu polityków totalnej opozycji w Polsce pozwala zrozumieć zjawisko kolaboracji i szmalcownictwa w latach okupacji niemieckiej i rosyjskiej w Polsce i skalę zjawiska donosicielstwa w okresie tzw. Polski Ludowej.
Pod koniec września nadchodzi wiadomość o śmierci mego stryja, Stefana Iwickiego, młodego oficera. 10 września poległ on w Konstancinie pod Warszawą. Moja Matka nadal nie ma żadnych wiadomości od swego męża. Wiadomo tylko, że miał się udać do swej jednostki w Brześciu nad Bugiem, by służyć tam jako lekarz w jednostce sanitarnej. Na wiadomość od męża przyszło jej czekać długo.
Jako dziecko fascynowała mnie opowieść Ojca z frontu wschodniego. Otóż był on dowódcą oznaczonego czerwonym krzyżem wagonu sanitarnego w pociągu pancernym na trasie Brześć–Wilno. Pociąg ostrzelali Rosjanie, skład zatrzymał się, rosyjski oficer kazał ustawić się personelowi przed wagonem. Nie pamiętam, ile to było osób – ojciec, jego asystenci, farmaceuta i siostry miłosierdzia. Na rozkaz oficera pojawiło się paru sołdatów uzbrojonych w karabiny. Każdy wiedział, co się za chwilę zdarzy. Groza wisiała w powietrzu. Rosyjski dowódca wyciągnął machorkę i zaczął skręcać papierosa. Po chwili zorientował się, że nie ma zapałek. Rozpoczął się dialog: – Spiczki u was jest’? – Da, konieszno (ojciec nie palił, ale miał w kieszeni fartucha zapałki do zapalania maszynki spirytusowej), pażałujsta. – Można wziat’? – spytał Rosjanin. – Da – odparł Ojciec. I zdarzył się cud: – Uchaditie wsie! – ryknął dowódca.
Wolność trwała krótko. Zaraz po tym szczęśliwym incydencie Ojciec dostał się do rosyjskiej niewoli. Tak jak w innym miejscu i w innych okolicznościach jego brat, stryj Kazimierz Iwicki, ichtiolog, zamordowany potem w Katyniu. Nie wiem, w jakim obozie znalazł się mój Ojciec, może w Rawie Ruskiej? Wiem natomiast, że transportowano jeńców pociągiem przez Polesie. Ojciec, uczestnik wojny 1920 roku, miał o bolszewikach wyrobione zdanie. Wyśmiany przez młodszych towarzyszy niedoli (przecież nas odeślą do niemieckiej strefy, bo my stamtąd), postanowił z jednym z nich, Henrykiem Sztompką, wyrwać deski z podłogi wagonu bydlęcego, w jakim ich wieziono, i nocą rzucić się między tory jadącego dość wolno pociągu. Ucieczka udała się, tylko jego towarzysz niedoli złamał przy upadku nogę. Teraz trzeba było nocami przechodzić od wsi do wsi. Kiedy nocowali w jakiejś stodole, usłyszeli po białorusku: – Uciekajcie, NKWD jedzie!. Potem już tylko trzeba było przepłynąć San – i do domu! Przybyli nocą, wynędzniali i obdarci. Nocny stróż nie poznał ojca. Poznały go psy. Potem tylko spalono odzież, wykąpano ich i po 24 godzinach snu obudzili się szczęśliwi i zdziwieni w białej, wykrochmalonej pościeli. No i Ojciec kazał zawieźć wszystko z powrotem do Łodzi, gdzie przecież pracował…
Dzisiaj toczy się dyskusja o tym, czy można było uniknąć wojny. Dyskusja ma sens pod warunkiem, że wyciągniemy z niej wnioski na przyszłość. Faktem jest, że wszyscy sojusznicy Hitlera wyszli na kolaboracji z III Rzeszą lepiej niż Polska, która jako pierwsza mu się przeciwstawiła.
Dwóch kolaborantów Hitlera – Rosja i Francja – weszło nawet do grona wielkich mocarstw. Pomniejsi – Rumunia, Słowacja, Chorwacja, Włochy i Węgry (pomijam tu Finlandię, to odrębny przypadek), niemal nie poniosły uszczerbku terytorialnego i strat w ludności. Może rzeczywiście przyjęcie brytyjskich gwarancji (bez pokrycia) było tylko metodą na zachęcenia Hitlera do ataku na Polskę? W każdym razie od porozumienia Sikorski-Majski Polska nie miała szans na zwycięstwo. Straty Polski to 6 milionów obywateli, ponad połowa terytorium państwa, czyli przerwanie ciągłości terytorialnej. Tu należy wymienić Pożogę – eksterminację polskich elit – znacznie dotkliwszą dla społeczeństwa polskiego od Holocaustu dla społeczeństwa żydowskiego, który objął głównie żydowską biedotę, wzmacniając rolę elit.
22 lipca 1944 roku skończyło się I Państwo Polskie. Czy uda się zbudować drugie, tego nie wiem, choć mam taką nadzieję, bo próba trwa.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Wrzesień” znajduje się na s. 3 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Wrzesień” na s. 3 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com
Nawet i on opiera się na kłamstwie narodowosocjalistycznego polityka. Pierwsze bomby spadły na Wieluń wcześniej, nawet uwzględniając różnicę czasu (wg czasu polskiego o 4.20) – o kwadrans wcześniej.
Jan Bogatko
O godzinie 10.10 w dniu 1 września, kiedy niewypowiedziana wojna trwała w najlepsze, Adolf Hitler pojawił się w Krolloper. Przemówienie zachowało się w formie nagrania radiowego, było emitowane z Berlina przez niemieckie radio, o wystąpieniu Hitlera wspomniano też (7 września) w kronice filmowej (Ufa-Tonwoche).
Deutsche Informationsstelle w stolicy Rzeszy w 1939 roku przetłumaczyło i kolportowało tekst mowy Hitlera wydany po angielsku, holendersku i hiszpańsku (o tłumaczeniu na polski nie słyszałem, aczkolwiek trudno mi sobie wyobrazić, by ambasador RP w Berlinie, Józef Lipski, nie przekazał do MSZ jej tekstu).
Mowa Führera, majstersztyk fałszu i obłudy, miała na celu przedstawić Polskę jako agresora. Zarzuty były kłamstwem.
O rzekomym ataku „Polaków” na radiostację w Gliwicach pisze 1 września 2019 roku Sven Felix Kellerhoff, szef działu historii w gazecie „Die Welt”. Tytuł wszystko wyjaśnia: „Zwłoki w mundurach miały dostarczyć Hitlerowi »powodu wojny«”. (…)
Czego bał się Hitler? Przede wszystkim wejścia do wojny Francji i Wielkiej Brytanii, której nie szczędził on komplementów w swym wystąpieniu. Zaklinał, niczym sprzedawca fałszywego eliksiru młodości na jarmarku, o swej, niestety nieodwzajemnionej, miłości do Anglii i zapewniał Francję, że Niemcy nie mają ma żadnych interesów na Zachodzie.
Z czego cieszył się Hitler? Z paktu zawartego ze Stalinem. Informacje o jego szczegółach uzyskali nasi sojusznicy zaraz po jego podpisaniu w Moskwie. Polski nie dopuszczono do tych informacji. Philipp von Boeselager, oficer Wehrmachtu o świetnych kontaktach w Berlinie, zapewniał mnie, że bez tego paktu Hitler nie ruszyłby na Polskę!
„Posłowie! Mężowie do niemieckiego Reichstagu!
Od miesięcy cierpimy z powodu problemu, jaki sprawił nam także traktat wersalski, to znaczy dyktat wersalski; problemu, jaki w swym zwyrodnieniu i wynaturzeniu stał się dla nas nieznośny. Gdańsk był i jest niemieckim miastem. Korytarz był i jest niemiecki. Wszystkie te terytoria zawdzięczają swój kulturowy rozwój wyłącznie niemieckiemu narodowi. Bez niemieckiego narodu na wszystkich tych wschodnich terytoriach panowałoby najgłębsze barbarzyństwo. (…)
Jak zawsze, także i tutaj usiłowałem drogą pokojowych propozycji rewizji doprowadzić do zmiany nieznośnego stanu. To jest kłamstwo, kiedy w innym świecie twierdzi się, że my wszystkie nasze propozycje zmian wymuszamy wyłącznie presją. (…)
Moi Panowie Posłowie! Jeśli od Rzeszy Niemieckiej i głowy państwa wymaga się czegoś takiego, i jeśli Rzesza Niemiecka i jej głowa państwa tolerowałoby to, to wówczas naród niemiecki nie zasłużyłby na nic poza zejściem z politycznej sceny. I w tej kwestii co do mnie poważnie się pomylono! Nie należy mylić mego umiłowania pokoju i mej bezgranicznej cierpliwości ze słabością czy zgoła tchórzostwem! (…) Dlatego podjąłem decyzję, by rozmawiać z Polską tym samym językiem, w jakim Polska od miesięcy zwraca się do nas! (…)
Lecz jestem szczęśliwy, mogąc Panów szczególnie poinformować z tego miejsca o pewnym wydarzeniu. Jak Panowie wiedzą, Rosja i Niemcy kierują się dwiema różnymi doktrynami. Tylko jedna kwestia wymagała wyjaśnienia: Niemcy nie mają zamiaru eksportować własnej doktryny. W chwili, w której Rosja Sowiecka nie zamierza eksportować do Niemiec swej doktryny, nie widzę żadnych powodów, dla których mielibyśmy raz jeszcze wystąpić przeciwko sobie. (…)
Pakt o nieagresji i konsultacjach, który zyskał moc obowiązującą już w dniu podpisania, został wczoraj ratyfikowany na najwyższym szczeblu w Moskwie i także w Berlinie.
A w Moskwie pakt ten powitano z takim samym zadowoleniem, jakie Panowie tu wyrażają. Mogę się podpisać pod każdym słowem wystąpienia, wygłoszonego przez komisarza ludowego Mołotowa, rosyjskiego komisarza spraw zagranicznych.
Tłumaczenia przemówienia dokonał Jan Bogatko.
Pełne teksty przemówienia Hitlera na forum Reichstagu 1 września 1939 r., jak również komentarza Jana Bogatki do tego wystąpienia, znajdują się na s. 1 i 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Przemówienie Hitlera z 1.09.1939 oraz komentarz Jana Bogatki na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com