„Tutaj morduje się Polaków!” Tajemniczy obóz zagłady w Błudku-Nowinach/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 69/2020

Miejscowi musieli usłyszeć jego krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi: „Tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z ich relacją.

Wojciech Pokora

Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. „Tutaj morduje się Polaków!”

Dzisiaj niepodległa Ojczyzna żegna go z honorami, jako swojego bohatera. Oddajemy cześć męstwu wspaniałego polskiego patrioty i dzielności żołnierskiej dowódcy. Składamy hołd człowiekowi odważnemu i wytrwałemu, szlachetnemu i prawemu. Człowiekowi, który kilka razy aresztowany i zbiegły z transportów niemieckich i sowieckich, po osobistych ciężkich doświadczeniach wojny i okupacji pragnął wrócić do zwykłego życia, ale nie za cenę uległości i służby obcemu reżimowi. Wybrał wierność Rzeczypospolitej i straceńczą walkę do końca, przedkładając patriotyzm, honor i dumę nad zniewolenie i życie z pochyloną głową.

Odmowa wstąpienia do partii komunistycznej i służby w Urzędzie Bezpieczeństwa uczyniła Leona Taraszkiewicza śmiertelnym wrogiem w oczach nowej władzy. Przez blisko dwa lata jego partyzanckiej epopei pseudonim „Jastrząb” napełniał strachem funkcjonariuszy reżimu i aparatu bezpieczeństwa od Parczewa, Gródka i Łęcznej po Włodawę i Stulno – napisał Prezydent RP Andrzej Duda w liście skierowanym do uczestników uroczystości pogrzebowych Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, które miały miejsce we Włodawie w lipcu 2017 roku.

Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” był oficerem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którego powojenna partyzancka epopeja jest ściśle związana z obozem w Błudku-Nowinach. Gdy wybuchła wojna, miał 14 lat. Był za młody, by walczyć, ale na tyle świadomy, by zaangażować się w pomoc Ojczyźnie. Zaczął od ukrywania broni po żołnierzach Wojska Polskiego, za co już jesienią 1939 r. trafił do aresztu niemieckiej żandarmerii polowej.

Zanim osiągnął pełnoletność, zdążył wpaść w ręce Gestapo jeszcze dwa razy. Przetrzymywano go m.in. w siedzibie radomskiego i lubelskiego Gestapo, a także w więzieniu na Zamku w Lublinie. Zawsze udawało mu się zbiec, przy czym dwukrotnie został postrzelony przez konwojentów.

Na początku 1944 r., po przypadkowym zatrzymaniu przez sowiecki patrol partyzantów, wcielono go do oddziału im. Klimenta Woroszyłowa, dowodzonego przez kpt. Anatolija Krotowa „Anatola”. Po wkroczeniu na Lubelszczyznę oddziałów Armii Czerwonej, Taraszkiewicz dostał propozycję pracy w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego. Odmówił. Ta decyzja kosztowała go wolność i zaważyła na całym dalszym życiu. 18 grudnia 1944 r. został aresztowany wraz z rodzicami i siostrą przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie. Pretekstem była jego rzekoma współpraca z Niemcami, na którą, jak widać po jego wojennej biografii, faktycznie nie miał szans. Przetrzymywano go w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie przy ul. Krótkiej 4. Szefem urzędu był wówczas Stanisław Szot, przedwojenny działacz komunistyczny, żołnierz Gwardii Ludowej i AL, późniejszy poseł na Sejm PRL i attaché wojskowy w Pekinie, zmarły stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku. Nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek był sądzony.

Taraszkiewicza osadzono następnie w więzieniu na Zamku w Lublinie (po raz drugi; wcześniej trzymali go tam Niemcy, więc dużą ironią losu było, że tym razem siedzi tam za rzekomą z nimi kolaborację). 13 lutego 1945 r. z Lublina do obozu UB-NKWD w Błudku-Nowinach wyruszył transport 42 więźniów. Na listach przewozowych większość więźniów w pozycji 4 – oskarżony – wpisane ma jedno słowo – Volksdeutsch. Taraszkiewicz, umieszczony pod numerem 28, także.

Według informacji zamieszczonej w notce biograficznej „Jastrzębia” w Wikipedii, dotarł on do obozu i zbiegł kilka tygodni później z transportu na Wschód. Prawda jest jednak inna. Leon Taraszkiewicz nigdy nie dotarł do obozu w Błudku-Nowinach. Udało mu się zbiec z transportu na Roztocze już 13 lutego.

W kwietniu 1945 r. został żołnierzem Rejonu II Obwodu Delegatury Sił Zbrojnych Włodawa, a od końca maja 1945 r. był członkiem bojówki rejonowej ppor. Tadeusza Bychawskiego „Sępa”. Po śmierci dowódcy (12 czerwca 1945 r.) „Jastrząb” przejął dowództwo nad grupą, która jesienią 1945 r. została przekształcona w oddział dyspozycyjny komendanta Obwodu WiN Włodawa. Pod jego dowództwem oddział stał się jedną z najaktywniejszych grup partyzanckich w skali całej Lubelszczyzny. Do najbardziej spektakularnych jej akcji należały m.in.: opanowanie Parczewa w lutym 1946 r., zatrzymanie i internowanie rodziny Bolesława Bieruta w lipcu 1946, rozbicie PUBP we Włodawie i uwolnienie 70 więźniów w październiku tego roku. Leon Taraszkiewicz zginął 3 stycznia 1947 r, podczas szturmu na budynek zajmowany przez grupę ochronno-propagandową Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas pochowano go potajemnie na cmentarzu w Siemieniu. W 2016 r. jego szczątki ekshumowano, by uroczyście pochować je we Włodawie w 2017 roku.

Morderca Konowałow

O tym, że w obozie w Błudku-Nowinach mordowano Polaków, wiedziała miejscowa ludność. Jednak informacja na ten temat, podobnie zresztą jak o istnieniu obozu, nie przedarła się do szerokiej wiadomości. W związku z tym można było jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie utrzymywać mit przyjaźni polsko-sowieckiej i wmawiać społeczeństwu narrację o wojnie domowej pod koniec lat 40. i na początku lat 50. w Polsce. Przeciwko nowemu ustrojowi buntowały się, zdaniem tych nowych narratorów, jedynie leśne bandy kryminalistów, napadających funkcjonariuszy i grabiących niewinnych mieszkańców okolicznych wsi. Jeśli ktoś ginął, to jedynie bandyci, poza tym wszystko odbywało się w sposób cywilizowany. Polska miała nową władzę, prezydenta, rząd, wojsko. Odbudowywała się z wojennych zniszczeń. W więzieniach trzymano jedynie bandytów i kryminalistów, a w obozach, takich jak nieistniejący oficjalnie opisywany tu obóz w Błudku-Nowinach, siedzieli niemieccy kolaboranci, odpracowując w kamieniołomach swoje niedawne winy. Sielanka. I w tę sielankę wkrada się prawda.

W transporcie, którym 13 lutego 1945 r. na Roztocze z lubelskiego Zamku wywieziony został Leon Taraszkiewicz, znalazł się jeszcze jeden „Volksdeutsch”. Na liście przewozowym figuruje on pod numerem pierwszym. Był nim Stanisław Schmidt, niespełna czterdziestoletni kupiec z Jarosławia.

Nie miał on tyle szczęścia i sprytu co „Jastrząb”, więc niestety z transportu nie udało mu się uciec, ale miał rodzinę, która postanowiła go ocalić. Dzięki relacji jego brata poznajemy kolejne szczegóły funkcjonowania obozu pod komendą Konowałowa.

11 lipca 1990 r. Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu przesłuchała na potrzeby opisywanego przeze mnie śledztwa Edwarda Schmidta, brata Stanisława. Jak zeznaje Edward Schmidt, w 1944 r. został on pracownikiem Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie, a jego brat Stanisław pełnił służbę w stopniu sierżanta w żandarmerii wojskowej w Jarosławiu. Jesienią 1944 r., będąc na służbie, Stanisław był świadkiem bójki między żołnierzami sowieckimi a grupą cywilnych mieszkańców miasta. Zainterweniował w obronie cywilów i został aresztowany. Sowieci przeszukali jego mieszkanie. Nie znaleźli żadnych kompromitujących materiałów, ale przy okazji rewizji mieszkanie splądrowali i okradli. Stanisław zaginął. Jego żona zwróciła się o pomoc do Edwarda. Ten, wykorzystując fakt pracy w prokuraturze, po kilku tygodniach ustalił, że jego brat został osadzony na Zamku w Lublinie. Szef Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie wystarał się dla niego o nakaz zwolnienia, wystawiony przez Prokuratora Generalnego. Edward ruszył do Lublina. Na Zamku przyjął go naczelnik więzienia, który oświadczył, że jego brat był na Zamku, jednak wraz z grupą więźniów został wywieziony do obozu w Nowinach. Co istotne, Stanisław nie miał żadnej sprawy sądowej, nie był o nic oskarżony i nigdy nie otrzymał żadnego wyroku. Jego jedyną winą było wejście w drogę „wyzwalającym” Polskę czerwonoarmistom.

Edward Schmidt wraz z drugim bratem Władysławem ruszyli na Roztocze. Rozpytując okoliczną ludność, odnaleźli ukryty w lesie obóz. W rozmowie ze strażnikiem na obozowej bramie przekazał informację, że ma nakaz uwolnienia brata. W odpowiedzi usłyszał, że brat już nie żyje.

Według relacji strażnika, Stanisław Schmidt został poproszony do kancelarii naczelnika obozu, a gdy stamtąd wychodził, ten wyszedł za nim i już na zewnątrz budynku strzelił do niego z pistoletu w tył głowy.

Strażnik wskazał także miejsce pochowania Schmidta. Edward zeznał, że będąc w szoku po informacji o śmierci brata, udał się wprost do kancelarii, gdzie przebywało kilku oficerów. Na palcu i ręce jednego z nich, w stopniu pułkownika, zauważył złoty sygnet i złoty zegarek, będące własnością jego brata. Edward ubrany był w mundur wojskowy, obaj bracia byli uzbrojeni. Natychmiast wyjęli broń i celując do zebranych w kancelarii żołnierzy, nakazali położenie zrabowanych przedmiotów na stole. Oficer pospiesznie oddał zegarek i sygnet i nie odpowiadając na żadne pytania, opuścił pomieszczenie. Jak zeznał Schmidt, był to Konowałow – „naczelnik tego obozu, w polskim mundurze, ale narodowości rosyjskiej, który zastrzelił mojego brata”. Pozostali na miejscu polscy oficerowie nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, co zaszło między Stanisławem a naczelnikiem i dlaczego ten pierwszy musiał zginąć. Jedynie po okazaniu im nakazu zwolnienia zgodzili się na zabranie zwłok przez braci, wskazując mogiłę, w której się znajdowały.

Mały Katyń

Obaj bracia Schmidtowie na kolanach, gołymi rękami zaczęli odgarniać piach z mogiły brata. Na ich prośbę, by ktoś z obsługi obozu podał im rydel, nikt nie reagował. Na głębokości 20 cm, w piachu, pojawiło się ciało. Bracia odkopali je, sądząc, że to zamordowany Stanisław. Ciało znajdowało się w papierowym worku. Jednak nie był to ich brat. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. I kolejne. W sumie było ich ok. 10. Wszystkie w papierowych, częściowo pognitych przez rozkładające się ciała workach. Oglądali je dokładnie, przyglądając się głowom wygrzebanych zwłok, próbując zidentyfikować brata. Wszystkie miały rany postrzałowe, co świadczyło, że wszyscy ci ludzie zginęli od strzału w tył głowy. Trudno było rozpoznać rysy. Stanisława poznali po znamieniu na czole. Wyciągnęli go z mogiły i położyli obok, zasypując resztę zwłok piachem. Ich pracy przyglądali się miejscowi. Zdaniem Edwarda Schmidta, musieli oni usłyszeć jego głośny krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi, że „tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z relacją tych ludzi. Po latach Edward nie potrafił określić, ile faktycznie ciał mogło znajdować się w mogile i czy była tylko jedna, czy było ich tam więcej. Pamiętał, że znajdowała się na terenie obozu, koło szopy, i że w jednym rzędzie, wzdłuż, wrzuconych do niej było wiele ciał. Był to po prostu rząd świeżej ziemi, nieuformowany w grób.

Co istotne, według zeznań, tego dnia obaj bracia widzieli w obozie więźniów. Ubrani byli w papierowe worki zamiast ubrań i wszyscy pracowali w pobliskim kamieniołomie. Bracia zostawili ciało Stanisława na noc na terenie obozu i wyruszyli do Jarosławia po ubranie i trumnę. W Błudku pojawili się następnego dnia w okolicach południa. Obóz był już jednak otwarty, nie było wartowników. Na jego terenie zastali partyzantów i miejscowych, którzy dzień wcześniej przyglądali się ekshumacji.

Na drzewach wisiały zwłoki trzech żołnierzy z dowództwa ochrony. Od ludzi dowiedzieli się, że Konowałow został schwytany na podwórku u żony – pięknej miejscowej dziewczyny, która szantażem została zmuszona do małżeństwa z nim.

Zwłoki brata ubrali i zabrali do Jarosławia. Pochowali go na starym cmentarzu. Na końcu protokołu z przesłuchania znajduje się dopisek – Edward Schmidt powiadomił telefonicznie przesłuchującego, że z napisu na grobowcu w Jarosławiu wynika, iż śmierć Stanisława Schmidta miała miejsce 25 lutego 1945 roku.

Brak cech ludobójstwa

31 grudnia 1990 r. Ryszard Bartosik, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu, postanowił umorzyć śledztwo w sprawie zbrodni zabójstwa dokonanych w okresie od 14 lutego do 25 marca 1945 r. na więźniach osadzonych w Obozie Karnym w Nowinach. W uzasadnieniu prokurator stwierdza, że faktycznie w okresie od jesieni 1944 r. do marca 1945 r. na terenie wsi Nowiny zlokalizowany był obóz, w którym osadzono więźniów lubelskiego Zamku i obozu w Jarosławiu, w sumie ok. 80 osób. Więźniowie traktowani byli w nieludzki sposób. Pomimo zimy, spali na gołej ziemi, w późniejszym okresie na przyniesionych z lasu żerdziach. Zmuszani byli do niewolniczej pracy przy wyrębie lasu i w pobliskim kamieniołomie. Byli źle odżywiani (rano kromka chleba i kubek kawy, wieczorem talerz zupy). Zdaniem prokuratora, głównym motywem zbrodni dokonywanych w obozie były jednak względy rabunkowe. W ten sposób tłumaczy mord dokonany m.in. na Schmidcie.

Prokurator Bartosik stwierdza, że w świetle zebranych materiałów brak jest podstaw do zakwalifikowania zabójstw dokonanych w obozie jako zbrodni przeciwko ludzkości lub jako zbrodni wojennych.

Z dokonanych przez niego ustaleń wynika ponadto, że faktycznie część więźniów osadzonych w Nowinach w czasie okupacji niemieckiej współpracowała z Niemcami bądź odstąpiła od narodowości polskiej. Jednak nie wszyscy, bowiem wśród osadzonych znajdowali się AK-owcy lub osoby nie związane z żadnymi organizacjami. Prokurator nie podaje jednak proporcji tych grup.

Postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstw więźniów obozu w Błudku-Nowinach | Fot. W. Pokora, źródło: archiwa IPN

Prokurator podaje jednak ważny fakt: z zeznań świadków wynika, że najbrutalniej z więźniami postępowali oficerowie z kierownictwa obozu, tj. komendant Władysław (Wołodia) Konowałow oraz oficer zwany przez więźniów „Muzykantem”. Prawdopodobnie chodzi tu o chorążego Stanisława Muzykę, który wraz z chorążym Hipolitem Zielińskim był świadkiem na ślubie Konowałowa z Marianną Wrębiak.

Stanisław Muzyka zmarł 2 sierpnia 1984 r., więc nie udało się go przesłuchać. Żył jednak w okresie prowadzenia śledztwa Hipolit Zieliński. Prokuratura próbowała go przesłuchać w 1990 roku.

Wydarzyła się jednak typowa w podobnych okolicznościach rzecz – świadek się rozchorował i stracił pamięć.

Nie stawił się osobiście na wezwanie, a jedynie przesłał odręcznie napisane wyjaśnienie, w którym stwierdza: „Uprzejmie zawiadamiam, że nieznana jest mi osobistość Błudka, jak również nie znam miejscowości Zamość. Komunikuję, że od dłuższego czasu jestem obłożnie chory”. Jednak Zielińskiego udało się przesłuchać w 1989 r. wiceprokuratorowi Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, kpt. Wiesławowi Szafarynowi. Zieliński przekonywał, że w sierpniu 1944 r. wstąpił do służby MO w Siedlcach, a następnie w sierpniu 1944 r. trafił do Lublina, gdzie wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty mieszczącej się w majątku Jastków koło Lublina. Uczył się tam do kwietnia 1945 r., po czym w stopniu chorążego został przydzielony do 3. Samodzielnego Batalionu Ochrony w Warszawie, który ochraniał obóz dla volksdeutschów na tzw. Gęsiówce w Warszawie. W związku z powyższym nie jest mu znane nazwisko Konowałow, nigdy nie przebywał w województwie zamojskim i nie wie nic o istnieniu obozu w Błudku. Nie jest mu także znana osoba o nazwisku Stanisław Muzyka i nie przypomina sobie, by był świadkiem ceremonii ślubnej oficera o nazwisku Konowałow. Nie znał też Marianny Wrębiak.

Podobnie zapewne zeznałby Stanisław Muzyka, gdyby żył. Jest jednak jeden punkt zaczepienia. Po wojnie Marianna Wrębiak wyemigrowała z rodzinnej miejscowości na zachód. Zamieszkała w Głuchołazach, gdzie podczas śledztwa prowadzonego na przełomie lat 1989–90 przesłuchiwał ją prokurator. Wydawała się wówczas zastraszona i opowiedziała historię wielkiej miłości do enkawudzisty. Wiemy już, że fakty były inne. Wyszła za mąż zmuszona do tego. Wbrew własnej woli. Dlaczego po latach tak bała się prawdy? Może odpowiedź znajduje się w aktach Stanisława Muzyki? Może fakt, że służył w Głuchołazach w 1945 r., w czasie, gdy Marianna uciekła przed przeszłością na Zachód, nie jest przypadkowy

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Unią Europejską targają różne kryzysy, w tym kryzys poczytalności/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 69/2020

Świat jest przerażony epidemią koronawirusa z Chin. Ekonomiści przewidują kryzys. Najpierw z niepoczytalnej chęci zysku wyprowadzono masowo produkcję do Chin, a teraz będziemy zbierać tego żniwo.

Jadwiga Chmielowska

Marzec rozpoczyna święto Żołnierzy Niezłomnych – wyklętych przez komunistów. Walczący do końca o niepodległość, uratowali nasz polski honor.

Nie poddaliśmy się jako naród i nie bierzemy odpowiedzialności za komunistyczne zbrodnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Jest to niezmiernie ważne zwłaszcza na Śląsku, gdzie byłe niemieckie obozy koncentracyjne zamieniono na nowe, komunistyczne łagry. Sowieccy kolaboranci jako namiestnicy Kremla sprawowali władzę w PRL-u – strefie okupacyjnej Moskwy. Niegodziwością jest to, że nie odbyła się „Norymberga 2” – osądzenie zbrodni komunistów.

Sowieccy mordercy w polskich mundurach brali przykład z carskiej ochrany. Zabitych partyzantów spotykał los podobny jak uczestników powstania styczniowego: bezczeszczenie zwłok i zbiorowe mogiły. Do dziś nie można odnaleźć miejsc pochówku największych polskich bohaterów.

Skandalem jest, że w III RP nadal są tacy, którzy nadal kwestionują bohaterstwo żołnierzy AK, NSZ, WiN i innych formacji niepodległościowego antykomunistycznego podziemia zbrojnego. To albo wprost antypolska działalność agenturalna, albo ignorancja – brak podstawowej wiedzy w wyniku zaniedbań edukacyjnych.

Zgadzam się z prof. Andrzejem Nowakiem, że zaniedbania w polityce historycznej Polski sięgają początków XVIII wieku (utrata suwerenności) i będziemy te zaległości odrabiać jeszcze przez dziesięciolecia. Tłumaczę już od dawna Ukraińcom, że powinni robić rzetelne badania i opisać swoją historię od XVII w. kiedy zadnieprzańskie ziemie wpadły w rosyjskie łapy.

Narody nieświadome swojej historii ulegają wrogim manipulacjom. Fałsz historyczny wpływa nie tylko na teraźniejszość ale warunkuje przyszłość całych narodów.

Niszczenie od 30 lat systemu edukacji, czyli ograniczanie nauki historii, literatury, a także matematyki i przedmiotów przyrodniczych, premiowanie „punktozy”, a nie ocena realnej wiedzy i samodzielnego myślenia, przynosi efekty. Np. w wymiarze sprawiedliwości sędziowie są niezawiśli od logiki i zdrowego rozsądku. Bylejakość, odrzucenie norm moralnych sprawia, że mamy zanik elit. Politycy zapominają, że ich naczelnym zadaniem jest dbanie o dobro państwa, a nie chęć przypodobania się obcym.

Szkoda, że przez tyle lat nie udało się wprowadzić ustaw umożliwiających skuteczne finansowanie telewizji publicznej. Od połowy lat 90. trwają próby jej zniszczenia i prywatyzacji. Wielokrotnie występowałam w jej obronie. Zadaniem mediów, zwłaszcza publicznych, jest nie tylko przekazywanie informacji, ale też funkcja edukacyjna i kulturotwórcza.

Unię Europejską targają różne kryzysy, w tym poczytalności.vŚwiat jest przerażony epidemią koronawirusa z Chin. Ekonomiści przewidują kryzys, bo zagrożony jest łańcuch dostaw do produkcji prawie wszystkich gałęzi przemysłu. Najpierw z niepoczytalnej chęci zysku wyprowadzono masowo produkcję do Chin, a teraz wszyscy będziemy zbierać tego żniwo. Kiedy nie tak dawno zabrakło chińskiego komponentu do produkcji farmaceutycznej, leków brakowało w całej Europie. Było to poważne ostrzeżenie, ale nie spowodowało uruchamiania lokalnej produkcji substancji czynnych.

Ostatnio zamilkli wielowektorowi geopolitycy. Jedwabny szlak też, mam nadzieję, odejdzie w niepamięć.

Zaczynają się manewry NATO. Amerykanie ćwiczą przerzucanie dużej ilości wojsk w nasz region. Ich stała obecność jest gwarancją naszego bezpieczeństwa.

Nieliczni już Żołnierze Niezłomni cieszą się, że Bóg dał im długie życie i ich marzenia się spełniły, doczekali wojsk amerykańskich w Polsce, których wyglądali od 1944 r.

Wielki Post to czas zadumy i rozważań. Nikomu nie życzę kwarantanny, ale może dla wielu, zwłaszcza polityków, byłby to czas na swoiste rekolekcje. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kpt. Kalemba – oficer WP, powstaniec śląski, ofiara zbrodni katyńskiej – jeden z tych, którym zawdzięczamy niepodległość

Prof. Henryk Kocój: Książka Zdzisława Janeczka przywraca godność wszystkim bohaterom walk o niepodległość, zapomnianym lub celowo pomijanym w oficjalnych publikacjach historiografii PRL.

Henryk Kocój

W ubiegłym roku obchodziliśmy 100 rocznicę I Powstania Śląskiego. Z tej okazji Zdzisław Janeczek postanowił przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich.

W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy.

Okładka książki Z. Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater”

Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. Św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej, na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden z wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec pamięci ojca. Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny bohatera, przyczyni się do naprawienia popełnionego błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.

W książce zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora, hutnika cynkowni „Hohenlohe”, zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki, ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać duży hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań, przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia. Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczypospolitej miała nie tylko wielkich ojców, miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Nadszedł czas, by przypomnieć młodemu pokoleniu, iż niepodległość zawdzięczamy powstańcom, tj. takim ludziom jak kpt. Henryk A. Kalemba, którego nazwisko usunięto z publicznej przestrzeni na ponad pół wieku. Anatema dotknęła w szczególności tych, którzy poszli za Józefem Piłsudskim, człowiekiem, który chciał być kontynuatorem idei I Rzeczypospolitej, szanującej narodowe, religijne i etniczne odmienności. Najpierw czekała ich Golgota Auschwitz i Katynia, a w pojałtańskiej Polsce dopadli ich inni degeneraci, którzy z sowietami dręczyli w kazamatach i mordowali swych rodaków-niepodległościowców. „Propagandyści wynajmowani przez zaborców, okupantów i agentury wpływu, za PRL-u i III RP odgrywający rolę rzekomych elit, budowali narracje, mające przekonać Polaków, że z natury rzeczy skazani są na podrzędność, a swą przyszłość mogą budować wyłącznie podporządkowując się ościennym potęgom lub strukturom ponadnarodowym”.

Kpt. Kalemba – mural | Fot. archiwum Z. Janeczka

Biografia kpt. Henryka Aleksandra Kalemby została w dużym stopniu oparta na dokumentach dotąd nie publikowanych. Cennym źródłem były ustne wspomnienia i zbiory prywatnych osób. W publikacji wykorzystano pamiętniki i wspomnienia oraz korespondencję, archiwa rodzinne (m.in. Józefy Bogdanowiczowej, Karola Gwoździewicza, Ewy ze Stęślickich Piaskowskiej, Gustawa Gajdzika i Fojkisów) i parafialne, zasoby CAW oraz zbiory Biblioteki Śląskiej, gdzie znajdują się mikrofilmy dokumentów Instytutu im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, dotyczące powstań śląskich. W źródłach pochodzących z rodzinnych archiwów, a w szczególności w spuściźnie Józefy Bogdanowiczowej, dużo miejsca zajmują opisy spotykanych osób i odwiedzanych miejsc, wypisy z literatury i codziennej prasy, a przede wszystkim relacje z wydarzeń społecznych i politycznych, opatrzone z każdym rokiem coraz dojrzalszym i wnikliwszym komentarzem.

Notatki i listy odzwierciedlają w sposób niezwykle sugestywny myślenie autorki o świecie, a także kontekst jej życia, osadzonego w rzeczywistości II Rzeczypospolitej, niemieckiej okupacji i PRL-u. Niestety nie zachowały się, jak wynika z jej korespondencji, najcenniejsze pamiątki po ojcu: odznaczenia, legitymacje, dyplomy i zapiski, które w 1939 r. przepadły, jak można domyślać się, wraz z siemianowickim mieszkaniem przy ulicy Damrota 7. W pracy zamieszczono wiele dotąd nie publikowanych fotografii, z których najcenniejsze są te, które ilustrują życie kpt. Henryka Kalemby.

Należy także podkreślić, iż pełne przywrócenie pamięci o tym oficerze stało się możliwe dopiero po transformacji ustrojowej w Polsce, chociaż przez dziesiątki lat ubiegały się o to jego żona i córka.

Najnowsza praca Zdzisława Janeczka jest interesującym studium bohatera i jego czasów oraz wnosi wiele nowych ustaleń faktograficznych dotąd zupełnie nieznanych. Dzięki tej książce Czytelnik pogłębi swą wiedzę na temat powstań śląskich.

Od Redakcji

4 września 2019 r., podczas uroczystej sesji Rady Miasta (zwołanej z okazji 80 rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej i 100 rocznicy I powstania śląskiego) kpt. Henryk Aleksander Kalemba został uhonorowany dyplomem „Zasłużony dla Siemianowic Śląskich”, na podstawie uchwały Rady Miasta, przyjętej jednogłośnie 29 sierpnia 2019 r. (…) Kilka dni później, 7 września 2019 r., w Muzeum Miejskim w Siemianowicach Śląskich w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa odbyła się promocja książki Zdzisława Janeczka pt. Kpt. Henryk Aleksander Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater.

Cały artykuł prof. zw. dr. hab. Henryka Kocója „Niechciany bohater. Recenzja książki Zdzisława Janeczka” znajduje się na s. 8 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł prof. zw. dr. hab. Henryka Kocója „Niechciany bohater. Recenzja książki Zdzisława Janeczka” na s. 8 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Audycja specjalna poświęcona mjr. Hieronimowi Dekutowskiemu „Zaporze” – zaprasza Tadeusz Płużański

Mjr „Zapora” został zamordowany 7 marca 1949 r. w Warszawie. Gośćmi Tadeusza Płużańskiego są: krewna mjr Dekutowskiego Grażyna Chojecka i Marcin Krzysztofik, dyrektor oddziału IPN w Lublinie.

 

Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie / Fot. Adrian Grycuk, Wikipedia

Marcin Krzysztofik tłumaczy rolę mjr. „Zapory” w historii Polski i zasługi dla Lubelszczyzny. Hieronim Dekutowski był w tym regionie dowódcą sił partyzanckich w okresie II wojny światowej. Po zakończeniu okupacji niemieckiej, kierował również partyzantką antykomunistyczną. Był również jednym z „cichociemnym”.

Zapora to postać legendarna, w najbardziej pozytywnym znaczeniu. Po tym, jak ostatni żyjący zaporczycy wyrażają się o swoim dowódcy, doskonale widać charakter postaci, o której mówimy.

Naukowiec mówi o okolicznościach śmierci mjr. Hieronima Dekutowskiego. Dzięki badaniom prowadzonych przez zespół pod kierownictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka został on zamorodowany jednym strzałem w tył głowy.

Marcin Krzysztofik ocenia, że brak wyciągnięcia jakiejkolwiek odpowiedzialności przez ludzi, którzy doprowadzili do śmierci mjr „Zapory” jest konsekwencją polityki „grubej kreski” po 1989 r.

Przedstawiciel IPN zwraca uwagę, że mjr Zapora był sądzony m.in. przez byłego żołnierza Armii Krajowej, Józefa Badeckiego.

Jak mówi rozmówca Tadeusza Płużańskiego, życiorys mjr Dekutowskiego należy analizować w świetle celu, do którego dążył, a była to wolna i niepodległa Polska. Został on ukształtowany w niepodległym kraju, dlatego chciał, by pokolenia, które przyjdą po nim, też miały taką możliwość.

Marcin Krzysztofik przypomina reakcję mjr Zapory na propozycję objęcia amnestią:

Amnestia jest dla złodziei. My jesteśmy Wojsko Polskie.

Zdaniem dyrektora lubelskiego IPN próby deprecjonowania mjr „Zapory” są prostym powrotem do komunistycznej propagandy.

 

Grażyna Chojecka mówi o tym, że wielu członków jej rodziny stara się kultywować pamięć o zasłużonym przodku. Wspomina, że w czasach młodości nic o nim nie wiedziała. Walka o dotarcie do miejsca pochówku mjr 'Zapory”, jak mówi rozmówczyni Tadeusza Płużańskiego, była bardzo długa i trudna. Znane od początku było za to miejsce jego zamordowania. Jeżeli chodzi o miejscowość, w której urodził się mjr. Dekutowski, istnieją w tej kwestii sprzeczne koncepcje. Potajemne pochówki bohaterów podziemia antykomunistycznego zdaniem Grażyny Chojeckiej miały zniszczyć jakąkolwiek pamięć o nich. Gość audycji opowiada o tym, że rozważała zmianę miejsca pochówku mjr. „Zapory”, tak by nie leżał on  w bliskim sąsiedztwie swoich oprawców. Jak mówi Grażyna Chojecka:

Gdyby zginął w czasie wojny, byłby bohaterem, a tak, PRL uznała go za bandytę.

Rozmówczyni Tadeusza Płużańskiego wspomina wręczenie noty identyfikacyjnej mjr. Zapory. Było to dla niej „niezwykłe przeżycie”. Uroczystość odbyła się w IPN-owskim ośrodku edukacyjnym „Przystanek Historia”.

Z archiwów IPN. Jak sowiecki komendant tajnego obozu zmusił Polkę do małżeństwa/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 68/2020

Miejscowi twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali dom i budynki gospodarcze.

Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach cz. 2

Wojciech Pokora

Przechodniu! To jest Błotko –miejsce zbrodni. I choć na chwilę zatrzymaj się w nim i wspomnij sobie o obrońcach Twych z Armii Krajowej rozstrzelanych w obozie tym, przez morderców z NKWD i im podobnym służalcom Moskwy z PPR, a imię ich to PKWN.

Jadąc szosą od Tomaszowa Lubelskiego w stronę Hamerni, można dotrzeć do niewielkiego kamieniołomu. To w nim pracowali więźniowie pobliskiego obozu, który znajdował się po przeciwnej stronie drogi, w odległości około kilometra.

Oficjalnie – obóz nie istniał. Mniej oficjalnie – przetrzymywano w nim volksdeutschów. Nieoficjalnie – był to obóz NKWD dla żołnierzy Armii Krajowej, założony w październiku 1944 roku i zlikwidowany dzięki akcji AK w marcu 1945 roku.

Nie ma dziś po nim śladu. Nie ma też śladu po budynkach mieszkalnych, w których w 1944 roku zamieszkali oficerowie nadzorujący obóz. Przed wojną mieszkali w nich pracownicy kamieniołomu. W trakcie wojny zostali oni wywiezieni podczas akcji kolonizacyjnej na Zamojszczyźnie. Do sierpnia 1943 roku Niemcy wysiedlili z tych terenów ponad 100 tys. mieszkańców, przygotowując miejsce niemieckim osadnikom.

Dziś nie ma tu śladu ani po rdzennych mieszkańcach, ani po osadnikach, zniknął także obóz. Został jednak cmentarz pomordowanych żołnierzy. I postawiony w 1993 roku staraniem żołnierzy III i IV kompanii AK V Rejonu Susiec Obwodu Tomaszów Lubelski z oddziału kpt. „Polakowskiego” pomnik, na którym widnieje cytowany powyżej napis: „Przechodniu! To jest Błotko – miejsce zbrodni…”. Zanim powstał pomnik, w 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa na podstawie materiałów prasowych ukazujących się w „Tygodniku Zamojskim” wszczęła śledztwo w sprawie „rzekomych zbrodni zabójstw żołnierzy w »obozie« na terenie m. Błudek /zamojskie/, jakoby popełnianych w okresie od m-ca października 1944 r. do m-ca marca 1945 r.”. W poprzednim numerze „Kuriera WNET” opisałem jego przebieg od czerwca do września 1989 roku, stawiając na końcu szereg pytań. W kolejnych numerach postaram się na nie odpowiedzieć.

Polska żona sowieckiego oficera

W piśmie z dnia 26 września 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa prosi Wojskowego Prokuratora Garnizonowego w Opolu o pomoc w ustaleniu faktów dotyczących komendanta obozu w Błudku-Nowinach Włodzimierza/Wołodii Konowałowa. Prokurator streszcza w nim dotychczasowe ustalenia:

„Oddział V Naczelnej Prokuratury Wojskowej prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie »obozu karnego w Błudku woj. zamojskie« mającego jakoby istnieć na przełomie 1944/45 roku. Komendantem obozu miał być kpt. Włodzimierz/Wołodia/Konowałow, skierowany do Wojska Polskiego z Armii Radzieckiej.

Wymieniony wedle relacji niektórych osób z tego terenu /Majdan Sopocki, Kamieniołomy Nowiny i inne/ miał pod groźbą dokonania zemsty zmusić do zawarcia związku małżeńskiego Mariannę Wrębiak c. Andrzeja i Józefy z d. Bąk (…). Związek taki został zawarty w kościele katolickim w Majdanie Sopockim gm. Susiec w dniu 19 marca 1945 r.”.

Akt małżeństwa Marianny Wrębiak i Władysława/Wołodii Konowałowa | Fot. W. Pokora

W toku śledztwa prokuraturze udało się ustalić, że Marianna Wrębiak w 1953 roku zawarła powtórny związek małżeński z Zenonem Jankunem, a następnie (w 1976 roku) rozwiodła się z nim i po raz kolejny wyszła za mąż – za Józefa Kocana. Z uzyskanych informacji wynikało, że zamieszkuje wraz z mężem na terenie gminy Głuchołazy, jednak adres nie był prokuraturze znany. W związku z powyższym należało ustalić jej miejsce pobytu i szczegółowo rozpytać: w jakich okolicznościach poznała kpt. Konowałowa, jak doszło do zawarcia związku małżeńskiego, kto był świadkiem na ich ślubie (wg ewidencji byli to tylko przedstawiciele narzeczonego, porucznicy Wojska Polskiego – Stanisław Muzyka i Hipolit Zieliński, co kłóciło się z miejscowymi zwyczajami), czy prawdą jest, że do zawarcia małżeństwa została zmuszona, a jeśli tak, to przez kogo i w jaki sposób. Prokurator polecił również ustalenie, jaką funkcję pełnił kpt. Konowałow, jakiej jednostce był podporządkowany – czy Wojsku Polskiemu, czy Armii Radzieckiej i jakie zadania wykonywali żołnierze w Błudku. Poproszono także o potwierdzenie informacji, czy wśród żołnierzy znajdował się oficer w stopniu majora, który wg ustaleń miał być prokuratorem, Żydem. Ponadto pytania miały dotyczyć osób przetrzymywanych w obozie – jakiej byli narodowości, czy zamiast ubrań nosili na sobie worki i czy prawdą jest, że na terenie obozu dochodziło do zabójstw.

Istnieją dwie wersje dotyczące związku Marianny Wrębiak z Wołodią Konowałowem. Nie różnią się one w zasadniczych sprawach. W obu zgadza się czas i miejsce zawarcia związku, w obu mowa jest o świadkach – oficerach Wojska Polskiego, obie potwierdzają fakt, że do ślubu doszło na kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Konowałowa. Różni je jednak postawa Marianny. Pierwsza wersja – opisana także przez prof. Jerzego Markiewicza, który badał temat zbrodni w Błudku w latach 80. – jest historią młodej dziewczyny ze wsi Oseredek, wplątanej w wir historii przez to, że wpadła w oko komendantowi pobliskiego obozu karnego.

Jak już pisałem, Wołodia Konowałow pojawił się w tej okolicy najwcześniej pod koniec września 1944 roku, najpóźniej w drugiej połowie października tego samego roku. Wtedy właśnie w Błudku powstał obóz, którego był komendantem. Biorąc pod uwagę, że do ślubu doszło 19 marca 1945 roku, od „zakochania” do oświadczyn, zapowiedzi i ślubu minęło bardzo mało czasu. To musiało wzbudzić podejrzenia. I wzbudziło. Z zachowanych relacji mieszkańców, które zebrał prof. Markiewicz, wiemy, że rodzina sprzeciwiała się temu związkowi. Marianna Wrębiak zapisała się w pamięci miejscowych jako nadzwyczaj urodziwa kobieta. Według relacji, zarówno ona, jak i jej rodzina byli rzymskimi katolikami, przestrzegającymi „obowiązujących norm moralnych i zasad”. Szybki ślub nie wchodził w grę. Konowałow doskonale o tym wiedział, tym bardziej, że od momentu, gdy upatrzył sobie Mariannę na przyszłą żonę, gościł w jej domu niemal każdego dnia. Przyjeżdżał parokonną bryczką powożoną przez żołnierza, przywoził prezenty jej i rodzicom. Mimo tego nie był tam mile widziany, a dziewczyna traktowała go z dużą rezerwą.

Wołodii jednak bardzo spieszyło się do ożenku. Miał plan, który musiał zostać zrealizowany – za wszelką cenę do końca wojny musiał uwiarygodnić się jako Polak.

Później, gdy na tych terenach pojawi się normalna administracja, zadanie będzie to o wiele trudniejsze. Postanowił więc zmusić dziewczynę i jej rodzinę szantażem. Jak napisał prof. Markiewicz, mieszkańcy Oseredka z którymi rozmawiał na ten temat, jednoznacznie twierdzili, że Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali cały dom i budynki gospodarcze.

Jedna z relacji podaje, że dziewczyna uciekła przed oficerem do Lublina, gdzie została przez niego odnaleziona i siłą sprowadzona z powrotem. Ogłoszono trzy przedślubne zapowiedzi – 4, 11 i 18 marca, po czym 19 marca miejscowy proboszcz – ks. Józef Gonkowski – udzielił młodym ślubu. Zdaniem ówczesnego wikariusza, z którym udało się porozmawiać Markiewiczowi (proboszcz w latach 80. już nie żył), gdyby wówczas istniały jakiekolwiek przeszkody uniemożliwiające udzielenie ślubu, ślub by się na pewno nie odbył. Skoro się odbył, wszystko musiało być w porządku. Ksiądz zapamiętał nawet, że Konowałow był prawosławny, z czego wynikały pewne trudności formalno-prawne. Poza tym, zdaniem księdza, ślub odbył się w asyście wojskowej, był głośny, a po nim odbyło się huczne wesele. Jedna rzecz budzi jednak wątpliwość. Dlaczego świadkami na ślubie byli dwaj podlegli Konowałowi oficerowie – Hipolit Zieliński i Stanisław Muzyka, obaj w stopniu porucznika? Zakochana dziewczyna, wychowana w tradycyjnej rodzinie, nie chciała, by jej druhną była najbliższa przyjaciółka bądź kuzynka? Przede wszystkim – kobieta? Dwóch mężczyzn świadkujących na ślubie jest rzadkością nawet dziś, a w 1944 roku?

Po ślubie młodzi nie zamieszkali razem. Marianna została przy rodzicach, a Konowałow wrócił do obozu. Zamieszkał w domu Makary, ubogiego mieszkańca Błudka, który przed wojną utrzymywał się z pracy w kamieniołomie, a podczas wojny został wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców.

Marianna odmówiła przeprowadzki do tego domu. Z zachowanych relacji wynika, że została tam przewieziona na dwa dni przed śmiercią Konowałowa, i jak miała sama opowiadać, widziała swojego męża sam na sam może dwa razy.

Marianna zeznaje przed „enkawudzistą”

Raport asesora WPG z rozmowy z Marianną Kocan | Fot. W. Pokora

W październiku 1989 roku do Marianny Kocan z d. Wrębiak, nie bez przeszkód dotarł asesor Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu – por. Leszek Kania. Jak napisał w raporcie: „Mariannę Kocan zastałem w nader złej kondycji psychicznej. Kontakt z nią nawiązałem dopiero przy okazji wyjścia jej do miasta. Poprzednio wymieniona nie chciała wpuścić mnie do mieszkania nawet w towarzystwie funkcjonariusza MO i sąsiadów. Wszelkie metody z zakresu taktyki kryminalistycznej i działania podejmowane w celu wytworzenia odpowiedniej atmosfery sprzyjającej odtworzeniu zdarzeń z 1945 r. całkowicie zawiodły w trakcie dwudniowych prób formalnego przeprowadzenia czynności procesowej z udziałem Marianny Kocan. Osobiście stwierdziłem u wymienionej obsesyjny lęk przed powracaniem do przeszłości będącej przedmiotem prowadzonego przez Oddział V NPW w Warszawie śledztwa. Marianna Kocan wielokrotnie podkreślała swój strach przed wyjaśnieniem wydarzeń z marca 1945 r., wielokrotnie sprawdzała moją legitymację służbową i niejednokrotnie myliła mnie z funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa lub byłych organów NKWD. Powody tego stanu rzeczy wynikają z przedstawionej poniżej relacji. (…) nie zdołałem procesowo utrwalić wypowiedzi wymienionej, szczególnie wobec histerycznego wprost oporu przed podpisywaniem protokołu”.

Porucznikowi Kani udało się mimo trudności zebrać najważniejsze informacje. Historia znajomości z Konowałowem zgodnie z zeznaniem Marianny Kocan wyglądała następująco: poznali się na pogrzebie „jakiegoś wojskowego” w Oseredku. Od razu wpadli sobie w oko. Od tego momentu Konowałow odwiedzał ją w domu rodzinnym, zachęcając do małżeństwa. Ostatecznie wzięli ślub w kościele, „bo wtedy tylko taki ślub się brało”. On przyniósł obrączki, a na świadków przyprowadził swoich kolegów. „Wszyscy byli polskimi oficerami, w polskich mundurach” – zeznała. Ślub był cichy, bez wesela. Niewiele wiedziała o swoim wybranku, bo czas był taki, „że ludzie się za dużo nie pytali. Każdy wiedział tylko swoje i nikt nie wtykał nosa w nieswoje sprawy. Powiedział mi tylko, że jest komendantem obozu dla volksdeutschów i musi ich pilnować. Nie widziałam w tym nic złego. (…) Wołodia mi nic nie mówił, albo też i mówił, choć ja nic nie pamiętam.

Nic mi nie mówił o tym, gdzie walczył. Tylko to mnie dziwiło. Pytała go też o to moja rodzina. Jakoś się wykręcał, czy coś takiego. Zazwyczaj wojskowi lubią się tym chwalić”.

I dalej bardzo ważne spostrzeżenie – „Po polsku mówił normalnie, tak jak w naszych stronach lekko ludzie mówią. Czuć jednak z jego mowy było, że on nie jest nasz, a tylko »wschodni«. Jego koledzy mówili lepiej po polsku. W sumie to byli młodzi chłopcy ci jego koledzy. On też był taki młody i ja byłam młoda. Nie rozumiem, o co panu chodzi”. Po ślubie nie zamieszkali razem. To ważne, w jaki sposób mówiła o tym Marianna Kocan podczas tego pierwszego rozpytania, bo narracja z biegiem czasu się jej zmieni. Zatem na pytanie asesora Kani, czy po ślubie zamieszkali razem, odparła – „niestety nie, choć ja oczywiście bardzo chciałam. To chyba jasne. Wołodia mi powiedział, że musi przygotować dla nas dom w Błudku. W sumie to byłam z nim chyba z tydzień mężatką, a przeprowadziliśmy się do niego dopiero na dwa dni przed zabiciem go. Wszystkiego byłam w Błudku trzy dni, z tego dwie noce. (…) Przywiózł mnie do domu, w którym tylko my zamieszkaliśmy. Ten obóz był trochę dalej, gdzie stali wartownicy”.

Z dalszych zeznań wynika, że domy oficerów znajdowały się kilkadziesiąt metrów od obozu. Strażnikami byli żołnierze w polskich mundurach. Z kilkoma rozmawiała i nie zauważyła obcego akcentu. „Wołodia zabronił mi zbliżać się do terenu obozu. Dlatego nic nie mogę o nim powiedzieć” – dodała. Ale jednak coś widziała. Widziała ludzi, którzy kręcili się w pobliżu. Jeden z nich chciał dać jej dużą sumę pieniędzy, by dowiedzieć się o kogoś, kto był osadzony w obozie. Odpowiedziała mu jednak naiwnie, że na pewno jego bliskiemu nie stanie się tam krzywda. – „Powiedziałam mu, że na pewno nic złego się tu nie dzieje, bo człowiekowi nie można bez powodu robić krzywdy”. Wówczas nieznajomy uciekł.

Widziała też, że na miejscu było pięciu oficerów i nieduży oddział żołnierzy. Słyszała także, że w noc przed rozbiciem obozu więźniów wywożono z obozu kolejką. Aut żadnych w pobliżu nie widziała, zatem kolejką można było ich wywieźć tylko w jednym kierunku – do kamieniołomów.

Bardzo interesująco brzmi jej relacja dotycząca napadu Armii Krajowej na obóz: „To było straszne. Spaliśmy z Wołodią w nocy. Nagle jacyś ludzie zaczęli walić w okiennice i drzwi. Słychać było strzały i krzyki. Kazali otwierać. Wołodia uciekł przerażony przez taki właz z klapą pod podłogą, tzn. do piwnicy. Wtedy ci ludzie wysadzili granatami drzwi i wbiegli do środka izby. Zaczęli szukać wszędzie po domu Wołodii. Wreszcie jeden z nich znalazł ten właz, ale nie chciał sam wchodzić. Krzyknął, że jeśli Wołodia sam nie wyjdzie, to wrzuci granaty. Wtedy Wołodia sam wyszedł. Oni zaczęli go strasznie bić i o coś wypytywać. Nie pamiętam o co. Chyba o więźniów. Byłam bardzo przestraszona, choć ci, co nas napadli, mówili po polsku. Kazali nam iść ze sobą. Kiedy nas wyprowadzili, to oprócz jednego byli tam już wszyscy oficerowie z tego obozu. Teraz sobie przypominam, że jeden z tych oficerów był Rosjaninem, bo jak go bili ci partyzanci, to krzyczał po rosyjsku. Zabrali nas do lasu. (…) W pewnym momencie ci partyzanci kazali nam się rozbierać do naga. Mi też. Wyzywali mnie od najgorszych. Ja strasznie płakałam i uprosiłam ich, żeby mnie nie zabijali. Pamiętam, że Wołodia i oficerowie o nic nie prosili. Milczeli. Wtedy ci partyzanci ich zabili. Nie mogłam na to patrzeć. Mało nie zwariowałam ze strachu. Po tym wszystkim partyzanci kazali mi iść z nimi”. Marianna spędziła z partyzantami w lesie 2 tygodnie. W swoich, bardzo naiwnych, zeznaniach utrzymywała, że nie wiedziała, z kim ma do czynienia, że później na spokojnie zobaczyła, że „to byli porządni ludzie. Ich dowódca był porucznikiem”.

Partyzanci opowiedzieli jej, że nie byli z tych okolic i od dłuższego czasu szukali „swoich” ludzi, którzy mieli być osadzeni w obozie. Nie zdążyli. Jednak opowiedzieli jej o Wołodii, że „był mordercą i zabijał ludzi, a to wszystko byli przebrani Rosjanie”.

Akt zgonu W. Konowałowa | Fot. W. Pokora

Jej dalsze losy były przesądzone. Musiała uciekać. „Wtedy byłam młoda i głupia. Ludzie mi wytłumaczyli, że jak przeżyłam napad na obóz, to mnie teraz będzie szukać „ruska” policja, te ich NKWD, no i nasze UB. Ci, co mnie nie lubili, to nawet rozgłaszali, że ja rozkochałam Wołodię po to, żeby on zamieszkał spokojnie ze mną i że go wydałam partyzantom. To wszystko mogło tak wyglądać. Ale to nie była prawda. Ja myślałam, że on był dobry człowiek. Może i był, a teraz wy mówicie, że był niedobry? (…). Siostra mi mówiła, że mnie szukają ci z lasu tak samo jak i UB. Nic dobrego dla mnie z tego ich szukania. Jedni chcą się mścić za swoich, a drudzy… też za swoich”.

Nikomu od 1945 roku nie opowiadała tej historii. W październiku 1989 roku, po 44 latach, otworzyła się przed porucznikiem Leszkiem Kanią, asesorem Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu, sądząc, że dopadło ją wreszcie UB. Na pytanie o jej losy od momentu wydostania się od partyzantów do wyjazdu do Głuchołaz wybuchła – „Nie pamiętam. Pan jest z UB! Nic nie wiem o żadnych więźniach w Błudku. Byłam wtedy młodą dziewczyną i od tamtego czasu minęły wieki. Nikomu o tym nie mówiłam i możecie być spokojni. (…). Niczego nie podpiszę, nic nie wiem. Wszystko powiedziałam. (…) Dajcie mi już spokój. Żeby nikt nigdy więcej mi się już nie naprzykrzał, bo sobie coś zrobię. Nigdy niczego nie podpiszę”.

To bardzo obfite fragmenty zeznań i wiele wyjaśniające. Przede wszystkim żona Konowałowa potwierdziła wersję o jego rosyjskim pochodzeniu, mówiąc, że był „wschodni”. Po drugie zeznała, że co najmniej jeszcze jeden oficer mówił w obozie po rosyjsku. Po trzecie, z dużym prawdopodobieństwem opowiedziała por. Kani oficjalną, nieprawdziwą wersję swojego związku z komendantem obozu w Błudku, sądząc, że ma do czynienia z oficerem Urzędu Bezpieczeństwa bądź enkawudzistą. Przebieg rozmowy i opis jej zachowania mogą świadczyć o tym, że przez lata żyła w strachu przed tą wizytą i zdążyła nauczyć się na pamięć najbezpieczniejszej dla niej wersji. Skąd to przypuszczenie? Pod koniec rozmowy Kania zadał jej bardzo istotne pytanie, które wywołało cytowaną groźbę zrobienia sobie krzywdy, mianowicie – „jednego tylko nie mogę zrozumieć, jeżeli kpt. Konowałow był w porządku, to dlaczego pani zaprzyjaźniła się z mordercami jej męża?”. Pytanie rzeczywiście godne ubeka i nie dziwię się, że od razu upewniła się w swoich podejrzeniach, że ma do czynienia z ubekiem. Jednak pytanie to nie było bezpodstawne. Faktycznie bowiem, jeśliby partyzanci uważali ją za zdrajczynię, to nawet gdyby darowali jej życie, nie pozwoliliby jej przebywać w swoim towarzystwie kolejne dwa tygodnie.

Zapewne nigdy nie dowiemy się, jaka była faktyczna rola Marinny Kocan z d. Wrębiak w całej tej sprawie, ale mimo wykluczających się dwóch wersji jej historii, jedno jest pewne – Marianna stała się ofiarą sowieckiego oficera.

Jeśli została zmuszona do małżeństwa – była ofiarą przemocy, jeśli wyszła za mąż dobrowolnie – stała się przez całe życie zakładniczką tygodniowego małżeństwa z enkawudzistą, żyjąc w strachu przed zdemaskowaniem. Prawdy o małżeństwie Marianny i Wołodii nie dowiemy się już nigdy, ale w kolejnym numerze „Kuriera WNET” opiszę, jak do prawdy o obozie w Błudku-Nowinach docierała prokuratura wojskowa i co z tą prawdą zrobiono w latach dziewięćdziesiątych.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” znajduje się na s. 6 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach” cz. 2 na s. 6 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Banknoty Banku Polskiego na emigracji, przygotowane do użytku w powojennej Polsce, które nigdy nie weszły do obiegu

Wyemitowano 10 różnych banknotów, z czego na ośmiu prezentowano regiony II Rzeczypospolitej Polskiej. Aż dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Miało to podkreślić polskość Górnego Śląska.

Tekst i zdjęcia Tadeusz Loster

Jeszcze we wrześniu 1939 roku Bank Polski ewakuował się do Paryża, a po przegranej przez Francję kampanii – do Londynu. (…) w latach 1940–1942 dyrekcja Banku Polskiego zamówiła emisję banknotów polskich, które miały być wprowadzone w kraju po zakończeniu wojny. W Wytwórni Papierów Wartościowych Bradbury Wilkinson & Co w New Maldon zamówiono banknoty o nominałach 1, 2, 5 złotych, a w londyńskiej firmie Thomas de la Rue banknoty o nominałach 10, 20, 50, 100 oraz 500 zł. Wszystkie banknoty miały wsteczną datę emisji 15 sierpnia 1939 roku. Ryt banknotów przygotował Włodzimierz Vacek, w okresie międzywojennym znany rytownik polskich znaczków pocztowych i banknotów. W American Bank Note Company w Nowym Jorku zamówiono banknoty 20- i 50-złotowe, ale o zmienionym w stosunku do londyńskiego wzorze, z datą emisji 20 sierpnia 1938 roku. Łącznie wydrukowano 186 milionów banknotów na kwotę 7 328 000 000 złotych. Dlaczego Bank Polski kazał wydrukować banknoty z taką – wsteczną – datą emisji? Tłumaczono to pragnieniem zachowania ciągłości działalności banku. (…)

Wyemitowano 10 różnych banknotów, z czego na ośmiu prezentowano regiony II Rzeczypospolitej Polskiej. Aż dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Na pewno nie był to zbieg okoliczności, lecz podkreślenie polskości Górnego Śląska, i to na banknotach 20-złotowych, będących ze względu na swoją wartość w szerszym obiegu. Przyjrzyjmy się dokładniej rysunkom zamieszczonym na banknotach reprezentujących polski Śląsk. Na awersie banknotu 20-złotowego drukowanego w Londynie został przedstawiony portret Ślązaczki. Aby opisać ludowy strój przedstawionej tu, dojrzałej już w latach kobiety, należy jej niebieski portret ubarwić. Ślązaczka ma na sobie kaftan zwany w gwarze śląskiej jaklą. Te najbardziej eleganckie były szyte z grubego, czarnego jedwabiu. Na głowie ma zawiązaną czerwoną chustę zwaną purpurką, która była noszona najczęściej przez żony górników.

Zwyczaj zakładania purpurki na Górnym Śląsku wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy mężatki nie nosiły ślubnych obrączek. Oznaką zamężnej kobiety była właśnie purpurka – czerwona chusta. Zawiązana była tak, aby włosy ani uszy nie wystawały spod materiału, co przypominało zakonne nakrycia głowy. Ślązaczki nosiły purpurki tylko z okazji ważnych świąt. Obowiązującym kolorem był czerwony, a krawędzie chust zdobiły kwiaty – najczęściej róże; jednak w czasie żałoby, Adwentu i Wielkiego Postu zakładano purpurki koloru białego. Drapowanie purpurki było sztuką, wiązało się ją z tyłu głowy w tzw. jaskółczy ogon. Śląski strój kobiecy uzupełniało kilka sznurów korali ze złotym krzyżykiem.

Na rewersie banknotu przedstawiony jest widok pól, a w głębi elektrownia w Łaziskach Górnych wg fotografii E. Boidola zamieszczonej w książce Cuda Polski. Śląsk. W latach 1929–1953 była największą elektrownią w Polsce. (…)

Na awersie 20-złotowego banknotu wydrukowanego w Nowym Jorku przedstawiony jest portret dziewczyny w pszczyńskim ludowym stroju weselnym, według fotografii M. Steckela. Śląski strój pszczyński to strój regionalny, różny od strojów noszonych na Górnym Śląsku. Panna młoda ma głowę przystrojoną weselnym zielonym wieńcem ze sztucznymi białymi kwiatami, zwanym galandą. Z tyłu wieńca przypinana była szeroka kokarda, spod której zwisały dwie długie wstążki, tzw. szlajfy. Na koszulę spodnią przywdziany ma kabatek – koszulę ozdobioną czarnym lub czerwonym haftem. Na kabatek nałożoną ma suknię, którą tworzyła kiecka i stanik – tzw. oplecek. Był on zapinany na haftki lub sznurowany, a razem z kiecką tworzył tzw. mazelonkę. Dół kiecki często obszyty był srebrnymi lub złotymi galonami lub taśmą o motywach kwiatowych, co niestety na portrecie dziewczyny jest niewidoczne. Ozdobą śląskiego stroju był sznur czerwonych paciorków lub bursztynów wraz z pozłacanym krzyżykiem. Na prawdziwe korale stać było tylko najbogatsze kobiety.

Na rewersie banknotu znajduje się widok drewnianego kościółka pod wezwaniem Przenajświętszej Trójcy w Leszczynach na Górnym Śląsku. (…)

W 1947 roku cały nakład banknotów emigracyjnych trafił do powojennej Polski. Rozważano, czy wprowadzić te banknoty do obiegu. Jednak do tego nie doszło; ówczesne władze usprawiedliwiały to brakiem dostosowania szaty graficznej banknotów do nowych warunków politycznych. W 1951 roku prawie cały nakład banknotów emigracyjnych poszedł na przemiał w papierni w Miłkowie.

Autor dziękuje Pani Mgr Bogusławie Brol, kustoszowi Muzeum w Tarnowskich Górach, za pomoc w napisaniu artykułu.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji” znajduje się na s. 12 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji” na s. 12 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sawicki: Nie można funkcjonować w polityce na zasadzie zemsty i odwetu. Trzeba rozmawiać o emeryturze obywatelskiej

Jakie jest lepsze rozwiązanie od 13. emerytury? Czy CPK to dobry pomysł? Co jest nie tak w sposobie obniżenia emerytur dawnym funkcjonariuszom służb specjalnych PRL? Odpowiada Marek Sawicki.

Dobrze by było żeby Kosiniak-Kamysz zajął się sklejaniem Polski. To człowiek koncyliacyjny, otwarty na argumenty, człowiek dialogu.

Marek Sawicki o kampanii wyborczej Władysława Kosiniaka-Kamysza, który odbył ponad 150 spotkań w terenie, by przekonać Polaków do siebie i do swego programu. Częścią tego ostatniego jest wprowadzenie stypendium w wysokości tysiąca złotych dla studentów, którzy w zamian za nie musieliby przepracować w Polsce kolejne 10 lat. Odnosząc się do pytania o rozliczanie PiS-u za jego rządy, nasz gość stwierdza:

Nie można funkcjonować w polityce na zasadzie zemsty i odwetu.

Tłumaczy, że w przypadku kohabitacji Kosiniaka-Kamysza z większością parlamentarną Zjednoczonej Prawicy, ten pierwszy będzie współpracował w dobrych sprawach, a wetował w złych.  Podkreśla, że nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej, także w przypadku emerytur dla funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL. Zauważa, że jest „wiele osób, które dobrze służyły III Rzeczypospolitej, a otarły się wcześniej o reżimowy Urząd Bezpieczeństwa”. Przyznaje, że w ustawie jest zapis umożliwiający przywrócenie decyzją ministra poprzedniej emerytury, jeśli osoby przeszły pozytywnie weryfikację, ale jak mówi nie wie „ilu jest takich”. Zaznacza, że nie chce bronić komunistycznych oprawców, podkreślając, iż sam pochodzi z rodziny doświadczonej przez komunistyczny terror:

Mojego dziadka NKWD aresztowało jeszcze w lipcu 1944 r., a 11 listopada […] wywiozło na Ural i tam zamordowało. Ojciec też był w 47 aresztowany.  Mam to piętno żołnierzy wyklętych na sobie, mam to piętno bandyty.

Poseł PSL mówi także o różnicy w podejściu do spraw społecznych i gospodarczych między jego formacją a rządzącymi. Stwierdza, że zamiast 13. emerytury powinno być raczej zwolnienie niższych emerytur od podatku. O systemie emerytalnym mówi, że:

Ten system przy braku zastępowalności pokoleń nie będzie się bilansował. Trzeba rozmawiać o emeryturze obywatelskiej.

Tłumaczy również, dlaczego PSL sceptycznie patrzy nad planem budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Odczuwa, że Polski może nie stać na budowę tego projektu. Zaznacza, że tak jak budowa infrastruktury jest świetnym pomysłem, tak to, czy megalotnisko będzie opłacalne dopiero przyszłość pokaże.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Wojna była w planach Stalina drogą do panowania nad światem. Jego duchowy spadkobierca nie ma żadnych hamulców moralnych

Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Władimir Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Zbigniew Kopczyński

Holokaust kojarzymy jedynie z Niemcami, a nie z miłującym pokój i przyjaźń między narodami Związkiem Sowieckim.

A jednak. Jeśli przyjmiemy, że Holokaustem nazywamy zinstytucjonalizowane i systematyczne mordowanie Żydów na skalę wręcz przemysłową, według precyzyjnych planów opracowanych przez najwyższe władze państwowe, to w Niemczech zapoczątkowany on został konferencją w Wannsee w styczniu 1942 roku. Natomiast przywództwo światowego proletariatu podpisało rozkaz wymordowania polskich jeńców w marcu rokuj 1940, a więc dwa lata wcześniej. Związek Sowiecki jak zwykle na czele postępu. (,,,)

Już słyszę, jak moskiewscy propagandziści, coraz częściej sięgający do arsenału sowieckiej propagandy i dezinformacji, stwierdzają, że może i doszło do jakichś przejawów antysemityzmu, ale sowiecki antysemityzm był słuszny, a niemiecki niesłuszny, i to głęboko.

I nie są to moje złośliwe wymysły. Wystarczy przypomnieć ostatnie wystąpienia rosyjskiego prezydenta i jego otoczenia. Wraca kult Stalina i gloryfikacja Związku Sowieckiego, a szczególnie mit wojny ojczyźnianej i wyzwolenia Europy, w tym Polski i oczywiście Auschwitz, przy czym celowo mylone jest „wyzwolenie” ze „zdobyciem”. W dzisiejszej Rosji dzieją się rzeczy niepojęte dla normalnie myślących ludzi. To tak, jakby kanclerz Niemiec żałowała upadku III Rzeszy i wychwalała Hitlera za uwolnienie Ukrainy od czerwonego terroru. W Rosji rządzi jednak KGB, kontynuator zbrodniczego NKWD. Stąd coraz bezczelniejsze kłamstwa w stylu ZSRS i obarczanie innych swoimi winami.

Na szczęście oskarżenia Polski o antysemityzm i spowodowanie wojny w wykonaniu duchowego spadkobiercy Stalina – prekursora Holokaustu i jego dworu – nie przyniosło żadnych efektów. Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Włodzimierz Putin jako długoletni kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy.

Niemniej ta nagonka na Polskę pokazała nam, czym jest dzisiejsze państwo rosyjskie i tworzące je elity. Stwierdzenie politologa Jewgienija Satanowskiego wygłoszone w telewizji Rossija 1, iż Stalin miał rację, mordując polskich jeńców w Katyniu, wywołało jedynie zdziwienie prowadzącego audycję i nic więcej.

Można wiele zarzucić Niemcom w ich dążeniach do umniejszania swych historycznych win i dzielenia się odpowiedzialnością, lecz jeśliby jakikolwiek politolog w jakimkolwiek niemieckim medium stwierdził, że Hitler miał rację mordując Żydów, Polaków, Cyganów czy kogo tam jeszcze, byłaby to jego ostatnia wypowiedź w karierze.

Ponadto zyskałby bonus w postaci odpowiednio długiego, bezpłatnego pobytu w miejscu sprzyjającym zadumie i refleksji. Taka jest różnica między światem cywilizowanym a Rosją.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” znajduje się na s. 2 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Prekursor Holokaustu” na s. 2 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Macierewicz: Pamięć Żołnierzy Niezłomnych to najbardziej powszechna polska tradycja

antoni Macierewicz wypowiada się na temat Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, który przypada na 1 marca. „Tradycja była spychana na margines; była wyłącznie tradycją rodzinną” – zaznacza.

 

 

Trwają próby odrodzenia formacji komunistycznej przez nienawiść. Warto powiedzieć, że mowę nienawiści wymyślili komuniści po II wojnie światowej, chcąc za wszelką cenę zniesławić tych, którzy walczyli o niepodległość. „Nadal istnieją środowiska, które są spadkobiercami okupanta sowieckiego w Polsce, którzy chcą przenieść do naszego kraju mowę, którą proponuje Putin” – podkreśla.

Trzeba na to odpowiadać jednoznacznie, ale nie agresywnie. Żołnierze niezłomni to ci, którym zawdzięczamy polską niepodległość. Należy się im cześć i chwała. Pamięć żołnierzy niezłomnych to najbardziej powszechna polska tradycja. Jak mówi Macierewicz: Nie ma wsi, w której nie byłoby krewnych tych, którzy walczyli o niepodległość po II wojnie światowej, dlatego oprawcy komunistyczni tak się tego boją. Tradycja ta była spychana na margines przez dziesięciolecia, była wyłącznie tradycją rodzinną, a po roku 2015, wróciła jako tradycja ogólnonarodowa i stała się nią natychmiast. 

Antonii Macierewicz porusza również temat budynku Domu Kombatantów, który został zakupiony w 1948 r. z inicjatywy oficerów z armii gen. Andersa, w dużej część ze środków żołnierzy. Został nabyty przez powierników, ponieważ wówczas obcokrajowcy nie mogli nabywać francuskich nieruchomości.

Dom Kombatantów w Paryżu jest silne związany z całą tradycją odzyskania przez Polskę niepodległości oraz całym okresem Okupacji sowieckiej na ziemiach polskich. Dom jest obiektem polskiego państwa – mówi Antonii Macierewicz.

Jak dodaje: Interesem państwa Polskiego bez względu na indywidualne zainteresowania jest to, aby dom pozostał w rękach polskich kombatantów. Mam nadzieję, że otrzymają oni pomoc finansową.

Paryż był i jest miastem, w którym są symbole wielkiej polskiej emigracji. Ta formacja, która obecnie odpowiada za Polskę, stara się robić wszystko, aby uratować Dom Kombatanta w Paryżu, a także inne obiekty, które są symbolem polskości.

M.N.

Sołtys Malinowa ukrywał Żydów w czasie II wś. Nie był winien ich śmierci, jak piszą autorzy książki „Dalej niż noc”

W jaki sposób z polskiego bohatera zrobiono współwinnego śmierci Żydów i jaka jest prawda? O co oskarżany jest Facebook i co ma to wspólnego z russian collusion? Odpowiada Maciej Świrski.

Maciej Świrski o drugiej rozprawie przeciwko prof. Barbarze Engelking i prof. Janowi Grabowskiemu z powództwa Filomeny Leszczyńskiej. Według autorów książki „Dalej jest noc” stryj powódki, sołtys wsi Malinowo Edward Malinowski, był współwinny śmierci Żydów w czasie drugiej wojny światowej. Filomena Leszczyńska domaga się od historyków przeprosin, 100 tys. zł zadośćuczynienia, erraty i zakazu dalszej publikacji.

Sołtysi byli zakładnikami. Jeśli byłoby coś nie tak, byłaby jakaś partyzantka, sołtys pierwszy szedł pod ścianę.

Nasz gość przypomina w jakiej sytuacji znajdowali się ludzie stojący na czele wsi pod okupacją niemiecką. Podkreśla, że w takich warunkach Edward Malinowski, wbrew wspomnianym zarzutom, tak naprawdę był bohaterem ukrywającym Żydów. Faktycznym donosicielem był zaś gajowy, którego zlikwidowało za to później podziemie. Przeciwko sołtysowi toczył się proces już w 1950 r., w którym został on uniewinniony:

Malinowski siedział w więzieniu […] Na jego korzyść świadczyli oprócz mieszkańców wsi także ukrywani przez niego Żydzi.

Tych ostatnich sołtys ukrywał nie biorąc za to żadnych pieniędzy.  Prezes Reduty Dobrego Imienia podkreśla manipulację jakiej dopuścili się autorzy książki. Przytoczono w niej cytat z wypowiedzi jednej z ukrywanych przez Malinowskiego Żydówek z procesu z 1950 r. W wypowiedzi w której przyznawała ona, że:

Karmił mnie, mimo że nie miałam grosza przy duszy.

W książce część po przecinku pominięto zaznaczając to nawiasem kwadratowym. Dodano za to komentarz autorski, że sołtys „ukrywał Żydówkę i przy okazji ją ograbił”. Świrski dodaje, że stryj Filomeny Leszczyńskiej nie tylko ukrywał Żydów w czasie wojny, ale też, po wojnie pomagał żołnierzom wyklętym.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego opowiada o kolejnej rozprawie. Proces jest z powództwa Macieja Świrskiego przeciwko Facebookowi. zarzuca serwisowi społecznościowemu cenzurę oraz dyskryminację ze względu na narodowość, poglądy polityczne i wyznanie. W 2016 r. portal społecznościowy odciął dostęp do informacji o Marszu Niepodległości, co jest, jak podkreśla nasz gość, sprzeczne z prawem każdego człowieka do informacji.

Widać, że wewnętrzna polityka Facebooka wpływa na debatę publiczną.

Porównuje działania portalu do cenzury z czasów PRL. Zauważa, że po tym, jak w USA zaczęto mówić o „russian collusion”, czyli (bezpodstawnych, jak zauważa) oskarżeniach wobec Trumpa, że w wygraniu wyborów pomogła mu Rosja, zwrócono uwagę na zagrożenie wolności słowa w samych Stanach Zjednoczonych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.