Piotr Witt: Narody Europy mają reprezentacje w Paryżu, gdzie propagują swój dorobek kulturalny. My Polacy nie mamy nic

Piotr Witt o przekazaniu pamiątek po polskich kombatantach na emigracji do Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, sprawie Domu Kombatanta w Paryżu i braku promocji polskiej kultury we Francji.

Piotr Witt powraca do sprawy pałacu polskich kombatantów w Paryżu. Został on po II wojnie światowej przez żołnierzy z Polski, którzy pozostali na emigracji we Francji.

Zawiązali [oni] Stowarzyszenie Byłych Kombatantów Polskich żołnierzy drugiej wojny światowej, zakupili pałac w eleganckiej 17. Dzielnicy Paryża, rodzaj kasyna wojskowego- miejsce spotkań i zarazem pomieszczenie dla pamiątek ich życia i świadectw ich walki.

Po dekadach ceny mieszkań wzrosły, a pierwotni właściciele pałacu zmarli. W rezultacie

Grupa osób których tytuł do dysponowania obiektem jest wątpliwy zabrała się za sprzedaż pałacu kombatantów. Inna grupa bardziej licznej bardzo licznej tamtejszej Polonii postawiła weto.

Jak dodaje korespondent Radia WNET z Francji, powołane zostało Stowarzyszenie Byłych Kombatantów i ich rodzin, do którego sam należy z tytułu zasług ojca. Wyjaśnia, że jego ojciec jako polski oficer walczył za Francję, otrzymując Order Legii Honorowej.

Obecnie w Muzeum Podkarpackim w Krośnie otwarto wystawę „Polska na emigracji” na której zaprezentowane zostaną pamiątki po polskich kombatantach. Pamiątki po gen. Aleksandrze Erbarze przekazał muzeum sam Piotr Witt.

Odbyła się wzruszająca uroczystość w bazie krośnieńskim połączona ze wmurowaniem w filar kościoła urny z ziemią z Katynia.

Wnuczka generała nie doczekała tej ceremonii, odkładanej z powodu Covidu. Zmarła dwa miesiące temu. Jak podkreśla dziennikarz, podczas gdy Czesi, Rosjanie, Węgrzy, czy Włosi promują swoją kulturę nad Sekwaną Polski Instytut Kulturalny zamknięty jest od lat.

Narody Europy mają swoje reprezentacje w Paryżu, gdzie propagują dorobek kulturalny swoich krajów i gdzie ich rodacy zbierają się wspólnie z Francuzami. […] My Polacy nie mamy nic.

Przypomina, że minister Radosław Sikorski chciał sprzedać dwa pałace służące za siedzibę zamkniętego PIK. Ostatecznie francuscy inwestorzy się wycofali. Publicysta zaprasza na sobotnią promocję swej książki  „Komu Polska przeszkadza?”, która będzie miała miejsce w Warszawie przy ul. Dymińskiej 4.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

100. rocznica urodzin Jana Bytnara „Rudego”. Premier Mateusz Morawiecki: Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty

6 maja Jan Bytnar, harcerz i członek „Szarych Szeregów”, kończyłby sto lat. Z tej okazji przypominamy sylwetkę polskiego patrioty i bohatera popularnej lektury „Kamienie na Szaniec”.

6 maja obchodzimy setną rocznicę urodzin jednego z głównych bohaterów „Kamieni na Szaniec”, Jana Bytnara „Rudego”. Jak pisał dziś na Facebooku premier Mateusz Morawiecki:

Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty, głębokiej wiary w słuszność prowadzonej walki o wyzwolenie Polski – komentował szef rządu.

W swoim wpisie premier przypomniał również sylwetkę i działania zmarłego w wieku 22 lat polskiego bohatera:

Dzisiaj mija setna rocznica urodzin Jana Bytnara, ps. „Rudy”, harcerza, członka Szarych Szeregów, jednego z bohaterów książki „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Uczestniczył w kilkudziesięciu akcjach tzw „małego sabotażu” – m. in. zerwaniu flagi hitlerowskiej z gmachu „Zachęty”, malowaniu kotwicy, symbolu Polski Walczącej na pomniku Lotnika, „gazowaniu” kin itd.

Jak podkreślił w swojej relacji premier Mateusz Morawiecki – po aresztowaniu przez Hitlerowców „Rudy” zniósł tortury, nie wydając przy tym żadnego ze swoich towarzyszy broni:

Aresztowany przez Niemców wytrzymał wielogodzinne bicie podczas przesłuchań, nie wydał nikogo ze swoich współtowarzyszy z konspiracji.

Premier wspomina również tragiczną śmierć Jana Bytnara, który na krótko po jego odbiciu przez członków „Szarych Szeregów” zmarł w szpitalu:

Odbity przez specjalną grupę harcerską Szarych Szeregów na krótko trafił do szpitala w stanie skrajnego wycieńczenia. Zmarł 30 marca 1943 r. Jego krótkie życie stało się wzorem do naśladowania wielu młodych Polaków. Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty, głębokiej wiary w słuszność prowadzonej walki o wyzwolenie Polski.

Jak podsumowuje Mateusz Morawiecki:

Czytając książkę Aleksandra Kamińskiego, jedno zdanie szczególnie zapadło w mojej pamięci: „Posłuchajcie opowiadania o ludziach, którzy w niesamowitych latach potrafili żyć pełnią życia, których czyny i rozmach wycisnęły piętno na stolicy oraz rozeszły się echem po kraju, którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: BRATERSTWO I DUSZĘ.”

N.N.

Źródło: Facebook/media

Czy Polska, pamiętna swojej historii, wciąż jeszcze ma wybór? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, 82/2021

Możemy wybrać tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość.

Jan Martini

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet… grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

Po rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu.

Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach:

„Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”.

To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi „niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa.

Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego.

Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów.

Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (…) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

Szokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze.

Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską.

Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (…) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX.

W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji.

Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód.

Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy.

Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Sowiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowieckim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość…

W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów…

Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski.

Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo?

Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji.

Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB?

Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach.

Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk.

Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”.

Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego.

Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić, że załatwił coś dla Polski.

Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty.

Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wykonaniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

W dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca młodzieży – Aleksandr Dugin:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

Po przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”.

Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze.

W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego.

Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”.

Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury.

Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” znajduje się na s. 1 i 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bronisław Ciołek: Sowieci spokojnie sobie siedzieli w pobliskim miasteczku, a ludobójcy dokonywali makabrycznych mordów

Hraczja Bojadżjan o rocznicy ludobójstwa Ormian w 1915 r. i wojnie w Górskim Karabachu oraz Bronisław Ciołek o zbrodni UPA w Kutach nad Czeremoszem w 1944 r.

Krzysztof Jabłonka przypomina dwie tragiczne rocznice dla Ormian, z których pierwsza związana jest z I wojną światową.

24 kwietnia doszło do początku zagłady Ormian na terenie państwa o Ottomańskiego. Tu bardzo wyraźnie zaznaczam, że nie była to Turcja- to była Armenia pod okupacją turecką.

Na temat upamiętniania rocznicy ludobójstwa Ormian mówi Hraczja Bojadżjan. Jak zauważa, obecny rok jest szczególnie trudny ze względu na sytuację w Górskim Karabachu.

Turcja, Azerbejdżan i dżihadyści z terenów w Syrii i Libii wynajęci przez państwo tureckie zaatakowali Górski Karabach- Republikę Arcach, historyczne tereny ormiańskie zamieszkane przez Ormian.

Także jak w 1915 r. Ormianie zostali zostawieni bez pomocy przez resztę świata. Prezes Ormiańsko-Polskiego Komitetu Społecznego przypomina, że wówczas Turcy przesiedlali na zamieszkane przez Ormian tereny ludność turkijską. Obecnie zaś

Na terenie Górskiego Karabachu siedzi dzisiaj około 4-5 tysięcy dżihadystów, których sprowadzili z Syrii i Libii. Teraz dostali prawo, żeby z całymi rodzinami się tam osiedlić.

Świat nie reaguje, jak mówi Bojadżjan, na zbrodnie Azerbejdżanu i Turcji. Ta ostatnia pod rządami prezydenta Erdoğana okupuje Cypr i terroryzuje Grecję. Dodaje, że

Co roku Ormianie zbierają się pod ambasadą Turcji […] My protestujemy, ponieważ Turcja do dzisiaj nie uznaje ludobójstwa Ormian.

W tym roku jednak na przeszkodzie stoi koronawirus.

Jak informuje Krzysztof Jabłonka, dzisiaj przypada 77. rocznica zagłady Ormian w Kutach nad Czeremoszem.  Współprezes Fundacji Ormiańskiej Maciej Bohosiewicz wyjaśnia, że Ormianie byli dobrze zorganizowani na Pokuciu, przy dawnej granicy polsko-rumuńskiej. Od 19 do 21 kwietnia 1944 r. trwały mordy ukraińskich szowinistów na ludności polskiej i ormiańskiej.

Sowieci spokojnie sobie siedzieli w pobliskim miasteczku, a ludobójcy dokonywali makabrycznych mordów.

Bojówki OUN-B wykorzystały czas między wycofaniem się sił niemieckich w nocy z 19 na 20 marca, a wkroczeniem Armii Czerwonej 21 kwietnia. Relację z tych tragicznych wydarzeń przekazał Bronisław Ciołek, któremu udało się wraz z rodziną przeżyć:

Płonące domy, wpadający jacyś ludzie z siekierami, kosami, cepami podpalający te domy,  wyciągający mieszkańców, przybijający do płotów.

Zginęło 220 osób, Polaków i Ormian. Ocalali schronili się w kościele. Pomordowani zostali upamiętnieni na grobie Stanisława Ciołka. Na granitowej płycie wyryte są nazwiska ofiar.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Za wasze i nasze bezpieczeństwo. Manifestacje w Warszawie i Kijowie jako wyraz solidarności Polski, Ukrainy i Białorusi

Manifestanci przypomnieli, że Krym to Ukraina, na Donbasie toczy się wojna i nagłośnili nazwiska więźniów politycznych. Pod ambasadą Białorusi w Kijowie wsparli Białorusinów walczących o wolność.

10 kwietnia w Polsce jest zwykle związany z katastrofą smoleńską, ale tego roku w Warszawie w tym dniu zdarzyło się coś jeszcze: obok budynku ambasady Rosji na ul. Belwederskiej obyła się spontaniczna pikieta, przypominająca o więźniach politycznych na okupowanym Krymie. Wzięli w niej udział przedstawiciele Fundacji Niepodległościowej, Ośrodka Myśli Politycznej im. Romana Rybarskiego i Światowego Komitetu Solidarności. Wśród osób uczestniczących byli między innymi: Adam Borowski – działacz opozycji antykomunistycznej, Mariusz Patey – publicysta, dyrektor Ośrodka Myśli im. Romana Rybarskiego, a także Michał Orzechowski – dziennikarz i obrońca praw człowieka. Polacy postanowili przypomnieć, że oprócz Aleksieja Nawalnego Kreml wciąż aresztuje obywateli Ukrainy na Krymie i rozkręca, jak za czasów Stalina, spiralę szpiegomanii.

Pikieta pod ambasadą FR w Warszawie | Fot. F. M.

Pod ambasadą Rosji Polacy przypomnieli, że Krym to Ukraina, a na Donbasie toczy się prawdziwa wojna i nagłośnili nazwiska więźniów politycznych:

Halyna Dovhopola. 29 marca 2021 r. nielegalny „Sąd Miejski Sewastopola” skazał 66-letnią emerytkę i obywatelkę Ukrainy na 12 lat więzienia.

Vladyslav Jesypenko. Ten ukraiński dziennikarz Radia Liberty został zatrzymany 10 marca 2021 r. na Krymie przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Po 6 dniach tortur przyznał się do winy.

Oleg Fedorow. Został aresztowany wraz z pięcioma innymi mieszkańcami Krymu 17 lutego 2021 r. Od kwietnia przebywa w Republikańskim Klinicznym Szpitalu Psychiatrycznym na Krymie, gdzie został skierowany decyzją sądu na przymusowe badania.

Wszyscy są podejrzani o udział w zakazanej w Rosji i na Krymie organizacji „Hizb ut-Tahrir” (legalnej na Ukrainie).

Złożenie kwiatów pod pomnikiem Anny Walentynowicz przed ambasadą RP w Kijowie | Fot. YaraSva

13 kwietnia przypada 81 rocznica zbrodni katyńskiej, ludobójstwa dokonanego przez funkcjonariuszy NKWD na blisko 22 tys. obywateli II Rzeczypospolitej, wśród których byli Ukraińcy i Białorusini. Przed ambasadą Polski w Kijowie złożono kwiaty pod pomnikiem Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. W żałobnych uroczystościach pod ambasadą Polski w Kijowie wzięli udział przedstawiciele partii Korpus Narodowy oraz grupy sprzyjającej rozbudowie Międzymorza.

Olena Semeniaka w swoim przemówieniu przed ambasadą powiedziała, że Polska konsekwentnie wspiera Ukrainę w walce z neoimperialnym zagrożeniem całego regionu ze strony Moskwy. Semieniaka przypomniała o tym 10 kwietnia w Warszawie podczas pikiety przed ambasadą Rosji i podkreśliła, że obie akcje mają pokazać solidarność Polski i Ukrainy w tych trudnych czasach.

Manifestacja pod ambasadą Białorusi w Kijowie | Fot. YaraSva

Następnie manifestanci udali się pod ambasadę Białorusi w Kijowie. Tam Aleksander Alferov przekazał słowa wsparcia dla wszystkich Białorusinów, którzy walczą o wolność swego kraju. Kolejni mówcy przypominali, że reżim Łukaszenki uwięził obywateli Białorusi: Andżelikę Borys i Andrzeja Poczobuta, a władze Mińska celowo rozpalają podziały narodowościowe w białoruskim społeczeństwie.

Analityk polityki, dr Jewgienij Magda, w kontekście wizyty ministra spraw zagranicznych Polski Zbigniewa Raua w Kijowie oraz zwiększania obecności rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą słusznie zauważył, że o ile wcześniej w polsko-ukraińskich stosunkach obowiązywała formuła „za waszą i naszą wolność”, to obecnie warto mówić „za wasze i nasze bezpieczeństwo”.

E.B.

 

Swiatłana Fiłonowa: Rodziny przymusowo zesłane do Kazachstanu stanowią część ofiar zbrodni katyńskiej

W „Poranku WNET” rosyjska dziennikarka mówi m.in. o wspólnych motywach zbrodni katyńskiej i deportacji Polaków do Kazachstanu i Syberii.

[related id=142006 side=right] W najnowszym „Poranku WNET” rosyjska dziennikarka Swiatłana Fiłonowa porusza temat swojego nowego artykułu „Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii” opublikowanego niedawno „Kurierze WNET”. Znajdujący się na str. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” tekst porusza tematykę związków między zbrodnią katyńską a deportacjami Polaków do Kazachstanu i Syberii:

Zawsze mówiłam, że rodziny przymusowo zesłane do Kazachstanu również stanowią część ofiar zbrodni katyńskiej. To dotyczy pośrednio drugiej i pierwszej deportacji – zaznacza dziennikarka.

Rozmówczyni Krzysztofa Skowrońskiego podkreśla, że z punktu widzenia historycznego warto patrzeć na oba wydarzenia jako na dwa elementy motywowane wspólnym celem:

Na deportacje do Polaków Kazachstanu nie sposób patrzeć bez połączenia tego faktu z Katyniem. Tu chodzi o motywy zbrodni – po co to było zrobione. A motywem tym było zniszczenie elity polskiego narodu. Nie trzeba tłumaczyć dlaczego Rosjanie próbowali zniszczyć polską elitę, to oczywiste – tłumaczy rosyjska dziennikarka.

Jednocześnie autorka wyjaśnia z jakich powodów zdecydowała się opublikować w najnowszym „Kurierze WNET”akurat ten artykuł:

Zaproponowałam taki tekst na 13 kwietnia, bo uważam, że Polacy przymusowo deportowani do Kazachstanu, ci, którzy tam później pozostali stanowią również ofiary zbrodni katyńskiej – podkreśla.

Co więcej, Swiatłana Fiłonowa przybliża też słuchaczom historię swoich badań nad zbrodnią katyńską, która rozpoczęła się ponad dwie dekady temu:

Dwadzieścia sześć lat temu zupełnie nie spodziewałam się, że tak długo będę zajmować się właśnie tematem Katynia. Wtedy nikt o tym nie mówił, a ja czułam, że to było bardzo ważne wydarzenie historyczne. (…) Dlatego pojechałam do Katynia żeby zrozumieć, co tak naprawdę się tam wydarzyło.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

W hołdzie wszystkim Polakom, którzy nie wrócili ze Związku Sowieckiego / Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” nr 82/2021

13 IV 1990 r. Gorbaczow przyznał się do mordu katyńskiego. 13 IV 1943 r. Radio Berlin poinformowało o odnalezieniu w lesie katyńskim zwłok polskich oficerów. Rok 1940 też miał swój 13 kwietnia.

Swietłana Fiłonowa

Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii

W hołdzie wszystkim, którzy nie wrócili

13 kwietnia to dzień dla Polski szczególny. 13 kwietnia 1990 r. Michaił Gorbaczow przyznał się do mordu katyńskiego i przekazał kopie wyselekcjonowanych dokumentów zbrodni katyńskiej Wojciechowi Jaruzelskiemu. Dokładnie 47 lat wcześniej, 13 IV 1943 r., Radio Berlin nadało informację o odnalezieniu w lesie katyńskim zwłok kilku tysięcy polskich oficerów.

Rok 1940 też miał swój 13 kwietnia. W ten dzień rodziny wszystkich – bez wyjątku! – więźniów łagrów kozielskiego, starobielskiego i ostaszkowskiego, których co noc mordowano masowo, zostały wywiezione do Kazachstanu. Bo elita polska miała być wytępiona do szczętu; razem z tymi, którzy mogliby na taką elitę wyrosnąć i tymi, które mogłyby nową elitę urodzić.

5 III 1940 r. na wniosek Berii i za aprobatą Stalina Biuro Polityczne KC WKP(b) przyjęło uchwałę o rozstrzelaniu 26 700 polskich jeńców przetrzymywanych w więzieniach i 3 łagrach specjalnych. Od razu po przyjęciu decyzji Beria zażądał od majora Soprunienki, szefa Zarządu ds. Jeńców Wojennych NKWD ZSRR, kolejnego sporządzenia precyzyjnych list więźniów, które musiały „wskazywać skład rodziny każdego jeńca wojennego i jej dokładny adres”.

To nie była prosta ciekawość. Dwa dni wcześniej, 2 marca, Rada Komisarzy Ludowych ZSRR podjęła tajną uchwałę nr 289–127 „O eksmisji rodzin represjonowanych właścicieli ziemskich, oficerów, policjantów itp.; innymi słowy, krewnych 26 700 więźniów, którzy mieli zostać rozstrzelani. Operacja miała być przeprowadzona w ciągu jednej nocy z 12 na 13 kwietnia (de facto trwało to do 16). Nie była to ani pierwsza, ani ostatnia deportacja Polaków.

Pionierami na drodze do sowieckiego piekła były rodziny osadników wojskowych, którzy jako rezerwiści zostali w większości wcieleni do wojska. Nie wszyscy trafili do niewoli radzieckiej i później zostali rozstrzelani. Wielu poległo w walce, komuś udało się przebić do Rumunii lub na Węgry, lecz krewni wszystkich (według oficjalnych danych NKWD – 141 759 osób) w środku zimy, 10 II 1940 r., zostali wysłani w nieogrzewanych wagonach na daleką północ Rosji. Podróż trwała kilka tygodni. Nie wszyscy dotarli. Ludzie umierali z zimna, chorób, rozpaczy, popełniali samobójstwa. Ciała wyrzucano na stacjach albo na pobocza toru. Beria w notatce do Stalina z 1 maja 1944 r. napisał, że podczas przedwojennych deportacji na wschód zginęło po drodze 11 516 osób. Resztę przewieziono do 115 osiedli w obwodzie archangielskim, krasnojarskim i w Republice Radzieckiej Komi, gdzie nie przygotowano dla nich schronienia i przetrwać mogli tylko cudem.

„Warunki bytowe osadników specjalnych są niezadowalające (1,5–2 m na osobę, w wielu wsiach ludzie śpią na podłodze lub na wspólnych pryczach). Wśród osadników specjalnych jest wielu chorych, którzy nie są odizolowani od zdrowych. Zdarzały się ogniska tyfusu itp. W powiecie nadomskim w obwodzie archangielskim na 1549 specjalnych osadników zatrudnionych przy pracy 737 nie ma butów (…) Baraki, jadłodajnie, punkty pierwszej pomocy, łaźnie i inne pomieszczenia komunalne nie są wyposażone w niezbędny sprzęt. Wiele z nich nie jest oświetlonych z braku lamp naftowych. Podobnie wygląda sytuacja w osiedlach specjalnych w innych regionach” (Z raportu L. Berii, komisarza ds. bezpieczeństwa państwowego NKWD ZSRR I stopnia, do tow. Stalina). Rodziny rozstrzelanych polskich oficerów nie miały lepiej.

Zbigniew Kwiatkowski: Wywozili nas 13 kwietnia. (…) Dwa dni wcześniej stało na stacji 20 bydlęcych wagonów, co złe wróżyło, bo widzieliśmy już takie w lutym. Enkawudziści przyszli o godzinie 1:30 w nocy i dali czas dwóch godzin na spakowanie się. Na stacji, dokąd dowieziono nas furmanką, znajdowało się wiele znajomych rodzin. Były to rodziny policjantów, nauczycieli, a zresztą całej polskiej znaczącej społeczności urzędników, kupców itp. (…) Gdy zaryglowano drzwi, lokomotywa buchnęła parą, enkawudziści krzyczeli, odprowadzający rozpaczliwie biegli wzdłuż torów, zaś my, uwięzieni, jak długi pociąg, mali, duzi czy starzy, całą piersią śpiewaliśmy „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”.

Nam, żyjącym w epoce, która nie sprzyja romantyzmowi, taki masowy patriotyczny impuls może wydawać się nieco teatralny, a niektórym wręcz nieprawdopodobny. Ale wszystko było dokładnie tak: ludzie, którzy przeżywali silny stres, coś w rodzaju końca świata – przynajmniej ich świata, znanego i zrozumiałego – którzy nie wiedzieli, co stanie się z nimi jutro, za godzinę, za minutę – czerpali siłę z pieśni patriotycznych. Inaczej mówiąc: śpiewali, bo duchowa więź z ojczyzną, sama myśl o niej przywracała ich do życia i napełniała siłą. Potwierdzają to po pierwsze tysiące zeznań, a po drugie, choć pośrednio, dokumenty NKWD.

Na początku lat 30, gdy dopiero rozpoczęły się masowe deportacje tzw. kułaków, wydział transportu OGPU wydał instrukcję, w której w najdrobniejszych szczegółach uregulował warunki transportowania zesłańców – od liczby wagonów w pociągu do tego, jak otwierać drzwi wagonu „dla przepływu powietrza”. Przez 10 lat wszystkich zesłańców w ZSRR, a było ich wielu, transportowano zgodnie z tymi zasadami. Żadnych innowacji nie wprowadzono takoż w 1940 r., przed deportacjami Polaków. Ta sama dziura w podłodze, z której musieli korzystać mężczyźni, kobiety i dzieci obojga płci, i którą nawet po wielu latach wszyscy pamiętali jako główny koszmar długiej podróży. Tak samo na stacjach jedna osoba miała prawo wnosić dla całego wagonu wiadro wrzątku, tak samo – gorące jedzenie co dwa dni. Okazało się jednak, że coś się zmieniło. Przed trzecią deportacją pojawiły się nowe instrukcje z najsurowszym zakazem śpiewania na całej trasie.

Trzecia deportacja odbyła się latem 1940 r. Wywieziono na północ Rosji uchodźców, „którzy przybyli na tereny zachodnich regionów Ukrainy i Białorusi po 1 IX 1939 r.”. W zdecydowanej większości byli to Żydzi, którzy uciekli przed masakrami dokonanymi w Polsce w latach 1939–40 przez Einsatzgruppen SD i Gestapo. Według szacunków rosyjskiego stowarzyszenie „Memoriał”, było ich 76 380. W maju–czerwcu 1941 r. zostały deportowane do Kazachstanu rodziny „członków organizacji i formacji powstańczych ze strefy przygranicznej i republik bałtyckich”.

Życie zesłańców na północnych kresach ZSRR prawie niczym nie różniło się od życia na kresach południowych. Tu i tam ta sama praca ponad siły, ta sama niepewność jutra, ten sam brak wszystkiego – szkół, szpitali, łaźni, wody, jedzenia. Wbrew pozorom, dostosować się do klimatu kazachskiego południa nie było łatwiej niż do klimatu dalekiej północy Rosji: latem w Kazachstanie upały sięgały 45°C, zimą mrozy -50°C.

Anna Świrkula: Zimy były bardzo ostre. Silne mrozy i zawieje śnieżne, tzw. burany. Kiedy zrywał się buran, nikt już nie mógł wyjść z domu. Robiło się ciemno od śniegu. Jeżeli ktoś musiał wyjść na zewnątrz po wodę (burany trwały kilka dni), musiał przywiązywać się sznurkiem do drzwi domu, bo inaczej nie mógł trafić z powrotem. W czasie jednej z zim zdarzyło się, że dwóch chłopaków i dziewczyna wyszli z domu, gdy zerwał się buran. Już nigdy nie wrócili, mimo że dom znajdował się po drugiej stronie drogi. Ich ciała odnaleziono daleko w stepie, dopiero kiedy stopniały śniegi. Śniegi padały tak obficie, że zupełnie zasypywały nasze lepianki. Pamiętam, że często po zasypanych dachach przejeżdżały sanie, bo śnieg zrównywał dachy z drogą.

Ilu ich pozostało na zawsze na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii? Tego się nigdy nie dowiemy. Nie chodzi tylko o to, że archiwa Rosji i Kazachstanu nadal pozostają niedostępne. Istnieje jeszcze jeden problem nie do rozwiązania, o który Sowiety postarały się na początku. Wkrótce po wcieleniu polskich ziem do Białoruskiej i Ukraińskiej Republik Radzieckich przeprowadzono powszechny spis ludności na tych terenach i dekretami z 29 XI 1939 r. narzucono obywatelstwo radzieckie wszystkim osobom, które przebywały tam w dniach 1 i 2 XI 1939 r. Również tym, którzy wcale sobie tego nie życzyli. Było to wbrew prawu międzynarodowemu, ale kto i kiedy w ZSRR tym się przejmował?

To prawda, że prawie wszystkich szeregowców wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. po kilku tygodniach zwalniano na rozkaz Berii od 3 X 1939 r. Lecz już po 10 dniach Beria wydał inne rozporządzenie: „Spośród wypuszczonych jeńców wojennych z zachodniej Ukrainy i Białorusi wybrać dobrze ubranych, zdrowych fizycznie 1700 osób i przygotować je do wysłania pociągiem do pracy w Krzywym Rogu 16 października. Konwój wzmocnić”. To niejedyne takie zlecenie. Jako obywatele radzieccy wolni ludzie pod wzmocnionym konwojem mogli być kierowani do kopalń lub do innych ciężkich prac, wykonywanych przez jeńców i zesłańców, lecz nie mieli na co liczyć, gdy zabłysnął płomyk nadziei po zawarciu 30 VII 1941 r. układu Sikorskiego-Majskiego. Dodatkowy protokół układu stwierdzał: „Z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych rząd ZSRR udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na terytorium ZSRR bądź jako jeńcy wojenni, bądź z innych odpowiednich powodów”. Natomiast nigdzie nie było mowy o tym, co ma się dziać z obywatelami polskimi znajdującymi w ZSRR, lecz formalnie niepozbawionymi wolności. W podpisanym dokumencie nie było bowiem nigdzie mowy o unieważnieniu innych niż radziecko-niemieckie umów. Więc nadal pozostawał w mocy dekret o przymusowym nadaniu obywatelstwa z 29 listopada 1939 r.

Rząd sowiecki wszystkich „wolnych” nie uważał za obywateli polskich. „Nie liczyli się” takoż Polacy, którzy zostali aresztowani na terenie Litwy, Łotwy i Estonii w 1940 r. i później. Oni też nie mogli zabiegać ani o zmianę obywatelstwa, ani o pomoc powołanej do życia po zawarciu układu ambasady polskiej w ZSRR, która poprzez delegatury terenowe i mężów zaufania zajmowała się poprawą położenia materialnego deportowanej ludności polskiej. Lista takich „nieliczących się” była bardzo długa.

Najgorzej było z dziećmi. Po śmierci rodziców władze miejscowe przekazywały osierocone dzieci do radzieckich sierocińców, tzw. dietdomów, gdzie traciły – w większości przypadków na zawsze – nie tylko narodowość, ale czasami prawdziwe imię i nazwisko. Ile polskich sierot udało się wyrwać z radzieckich pazurów ochotnikom z polskich delegatur, którzy udawali się do oddalonych częstokroć kołchozów i rosyjskich sierocińców, aby tam wyszukiwać dzieci mówiące po polsku? Nie wiadomo.

Ten czas nadziei nie trwał długo. Już w lipcu 1942 r. delegatury zlikwidowano. Wszystkie zorganizowane i prowadzone przez stronę polską zakłady opiekuńcze od 15 I 1943 r. miały przejść pod zarząd i administrację radziecką. 16 I 1943 r. LKSZ ZSRR zawiadomił ambasadę polską w Kujbyszewie, iż wszystkie osoby, przebywające w nocy z 1 na 2 XI 1939 r. na terenach wcielonych do ZSRR, są odtąd ponownie uważane za obywateli ZSRR. A skoro tak, to wobec znikomej liczby polskich obywateli na terenie ZSRR dalsze istnienie polskiej sieci opiekuńczej władze radzieckie uznają za bezcelowe, o czym 25 stycznia ambasada polska została powiadomiona. Za „bezcelowe” Stalin uznał wszelkie relacje z rządem polskim w Londynie, bo już miał swoją wizję powojennej Polski, innych stosunków z nią i przewidywał innych opiekunów dla setek tysięcy Polaków znajdujących się nadal na terenie ZSRR. Te funkcje miał pełnić Związek Patriotów Polskich z Wandą Wasilewską na czele, który działał faktycznie już od 1 III 1943 r. (formalnie zjazd założycielski odbył się 9 VI 1943 r.).

Ważnym narzędziem ideowego wychowania polskich zesłańców był tygodnik ZPP „Wolna Polska” wydawany w Moskwie. Na wszystko, co się działo na świecie, redakcja patrzyła oczyma Stalina. W tym – na ujawnienie przez Niemców zbrodni w Katyniu. O zerwaniu przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z Polską tygodnik poinformował swoich czytelników 1 V 1943 r. w obszernym artykule o znamiennym tytule Dzieje zdrady. W tym samym numerze zamieszczono tekst przemówienia radiowego W. Wasilewskiej z 28 IV 1943 r.: „Związek Radziecki, niezależnie od przerwania stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie, zawsze był i pozostanie sojusznikiem narodu polskiego” – zwracała się do rodaków Wasilewska. Apelowała przy tym, by Polacy trwali przy swojej pracy i miejscach zamieszkania: „Zachowajcie się z godnością, zachowajcie się jak prawdziwi obywatele (…), bądźcie godnymi Polski (…), bądźcie godnymi kraju, w którym dziś żyjecie (…), bądźcie lojalnymi sojusznikami (…), pamiętajcie, że reprezentujecie Polskę i polski naród!”

Gdy 6 VII 1945 r. zastała zawarta polsko-radziecka umowa, umożliwiająca repatriację Polaków z głębi ZSRR, „Wolna Polska” podkreślała, że do wyjazdu ma prawo każdy i zapewniała swoich czytelników: „Prawo opcji i wyjazdu do Polski nie może być kwestionowane z powodu przekonań politycznych czy przynależności partyjnej, wskutek umów pracy lub zajmowania odpowiedniego stanowiska zawodowego”. W rzeczywistości wszystko wyglądało nie tak różowo. Po pierwsze umowa zezwalała na repatriację tylko Polakom i Żydom. Obywatele II RP innych narodowości, mimo że czuli się związani z Polską i faktycznie byli polskimi obywatelami, musieli pozostać na terytorium ZSRR. Oprócz tego umowa zawierała wymogi nie do spełnienia.

Bolesława Dolna: Wydawałoby się, że najłatwiej było skorzystać z list, według których wszyscy zostaliśmy wezwani do narzucenia nam obywatelstwa radzieckiego. Listy te były sporządzone bardzo starannie i nic tym listom nie mogło się stać– minęły tylko dwa lata. Ale było inaczej. Każdy z nas został poproszony o udowodnienie, że jest Polakiem, na podstawie dokumentów, które sami funkcjonariusze NKWD zabrali nam podczas przeszukania. To było jak głupia, dziecięca zabawa.

W lutym władze ZSRR zgodziły się na pewną zmianę zasad procedury – odtąd miało być brane pod uwagę nie tylko posiadanie dowodów osobistych (których prawie nikt nie miał), lecz także zeznania świadków i dokumentacja o mniejszej wadze urzędowej. Zdarzało się, że komisja specjalna zadowalała się zaświadczeniem o szczepieniu konia.

Dariusz Hopak: Mamie mojego przyjaciela Tadka jakimś cudem udało się zachować listy męża z obozu w Kozielsku i zdjęcia ślubne. Prawdopodobnie bardzo kochała swojego męża. Wszyscy dookoła mówili: przynajmniej raz miłość i wierność opłacą się na tej ziemi – wyjedzie z dziećmi bez żadnych problemów. Ale specjalna komisja powiedziała, że małżeństwo z oficerem polskiej armii nie jest jeszcze dowodem jej obywatelstwa; poślubiają także cudzoziemki… Wobec tego nasza sytuacja wydawała się zupełnie beznadziejna. Dla całej rodziny mieliśmy tylko wypisany w kościele akt mojego chrztu, który, uwzględniając sowieckie nastroje ateistyczne, mógł raczej nam zaszkodzić niż pomóc. Ale stał się cud – puścili nas.

Czy złagodzenie twardych zasad było dowodem przyjaźni rządu radzieckiego? Wątpię, bo teraz wszystko faktycznie zależało od woli, a nawet nastroju urzędnika, co stwarzało warunki do przeróżnych nadużyć i przede wszystkim selekcji repatriantów. „Wolna Polska” pisała jasno: „Naród nasz przeszedł wielką próbę dziejową i wstąpił dzisiaj pod kierownictwem nowych sił społecznych w okres, rokujący mu dobrobyt i potęgę. Budujemy od podstaw Polskę Ludową. Budujemy niepodległy byt na podstawie demokracji ludowej, na podstawie przyjaznych stosunków ze Związkiem Radzieckim i demokracjami Zachodu. (…) Wracamy do kraju, by wziąć czynny udział w budowaniu Polski Ludowej, w utrwalaniu i wzmacnianiu demokratycznego frontu narodowego. Zmagając się z resztkami reakcji, przezwyciężając wszystko, co stare i zmurszałe, wszystko, co chwiejne i niezdecydowane, kraj kroczy po drodze cementowania jedności wszystkich szczerze demokratycznych sił społecznych”.

W latach 1945–1947 ZSRR udało się opuścić 320 000 Polaków. I rząd radziecki właściwym sobie cynizmem oświadczył, że każdy, kto chciał, już wrócił do ojczyzny.

Stanisław Ważywec: Wszyscy próbowali opuścić ZSRR – w jakikolwiek sposób. Wielu udawało się do zachodniej Ukrainy lub Białorusi. Mówiono, że łatwiej stamtąd wyjechać na wymianę. Byli śmiałkowie, którzy szli w góry, do granicy z Persami. Marzyli o dostaniu się do Iranu, a stamtąd do Europy Zachodniej. Nie wiem, ilu się udało. Ktoś właśnie próbował przekupić strażników i nielegalnie dostać się do pociągu. Oczywiście tylko nielicznym się udało, ale każda zbawiona dusza jest czegoś warta. Ktoś też był w naszym wagonie. Dzieci oczywiście nie były wtajemniczone w takie sprawy, musieliśmy siedzieć cicho i nie mieszać się pod nogami. Ale z tego, co sam widziałem, i z tego, co słyszałem później, można było zrozumieć, że mężczyźni na zmianę upijali strażników bimbrem, aby podczas kontroli nie byli w stanie już ani rozróżniać twarzy, ani liczyć. Tak więc z Bożą pomocą dotarliśmy na miejsce. Był jeszcze jeden straszny sposób na opuszczenie ZSRR – kiedy ludzie sądzili, że lepiej opuścić ten świat, niż zostać w Związku Radzieckim, i rzucali się pod pociąg. Dzięki Bogu to nie było zjawisko masowe. Ale słyszałem o kilku takich przypadkach.

31 VII 1955 r. dyrektor Radia Wolna Europa Jan Nowak-Jeziorański wystąpił na antenie z apelem: „Jakaż gorycz wzbiera w sercu, gdy pomyśli się o tysiącach, dziesiątkach tysięcy naszych ludzi, którzy dziesięć lat po wojnie gniją w różnych obozach rozrzuconych po całej Rosji bez nadziei powrotu. Co przeżywać musi jakiś zapomniany Polak na widok Austriaka wracającego do swego ukochanego Wiednia, gdy on, polski żołnierz II wojny światowej, pozostaje nadal za drutami? Wracają Niemcy, Austriacy, Włosi – wracają dawni żołnierze armii nieprzyjacielskiej i pokonanej. Na miejscu, w głębi Rosji pozostają Polacy, bo nikt się o nich nie upomni (…) W chwili, kiedy komuniści rozpoczynają obłudną propagandę na rzecz powrotu uchodźców z Zachodu – radiostacja nasza, Głos Wolnej Polski – zbierać będzie i nadawać wszelkie informacje na temat losu Polaków uwięzionych w Rosji. Nasze SOS rozsyłać będziemy do całej wolnej prasy Polskiej w zachodnim świecie. Gdziekolwiek dziś jesteśmy – niechaj po całym świecie rozlegnie się wołanie tak mocne, by usłyszeli je zarówno sprzymierzeńcy, jak nieprzyjaciele. W tej sytuacji żądamy powrotu do kraju Polaków z łagrów i więzień sowieckich. Cierpią oni i umierają za jedną tylko zbrodnię: walczyli o niepodległą Polskę”.

Wracający do Europy z łagrów ZSRR Niemcy, Włosi, Austriacy chętnie udzielali informacji o Polakach. Dzięki temu redakcja uzyskała listę setek nazwisk i dokładną mapę rozmieszczenia 56 obozów pracy, w których wciąż przebywali Polacy. Codziennie Wolna Europa nadawała programy specjalne. Rozgłośnia przerywała również swój normalny dziennik radiowy, nadając tzw. flash. Schemat był następujący:

„Przerywamy obecnie nasz program w celu nadania komunikatu specjalnego. Przed chwilą Głos Wolnej Polski otrzymał nowe wiadomości o Polakach więzionych na terenie Rosji Sowieckiej w obozach… [nazwy i położenia obozów]. Bliższe szczegóły i nazwiska niektórych więźniów usłyszą państwo w programie specjalnym, który powtarzać będziemy wielokrotnie w ciągu następnej doby. Nadaliśmy komunikat specjalny. Powracamy do dziennika radiowego”.

Nadawano po kilka nazwisk dziennie. Spiker wypowiadał je wolno, każde nazwisko powtarzał dwa razy, by zwiększyć dramatyzm, np. „Walenty Kucharski, Walenty Kucharski, lat 30, rodem z Sosnowca, porucznik Armii Polskiej, po wojnie zesłany do Workuty. Kopalnia nr 29”. To brzmiało jak alarm. Mieszkający w różnych miastach Europy gromadzili się na demonstracjach. Ważne było dla nich poczucie, że nie tylko przeżyli ostatnią wojnę, ale także pozostali ludźmi. I stało się to, co wydawało się niemożliwym. 18 XI 1956 r. Władysław Gomułka podpisał z władzami sowieckim deklarację o wznowieniu repatriacji, która nieco później stała się pełnoprawną umową międzynarodową. Pod koniec 1956 r. ze Związku Radzieckiego wyjechał pierwszy pociąg z repatriantami. W nieco ponad dwa lata ZSRR opuściło 259 420 obywateli polskich.

W marcu 1959 roku polsko-radzieckie porozumienie o repatriacji wygasło i nie udało się go przedłużyć. Rząd radziecki, podobnie jak przed 10 laty, bez mrugnięcia okiem oświadczył, że wszyscy Polacy zainteresowani powrotem już od dawna są w Polsce. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to kłamstwo. Wolna Europa próbowała kontynuować akcję, upublicznić los Polaków, którzy pozostali w ZSRR. Ten problem był przedmiotem dyskusji w Kongresie USA. Repatriacja została wznowiona, lecz dopiero w 1996 r. Ale to zupełnie inna historia.

Cytaty z „Wolnej Polski” za: dr Wojciech Marciniak, Problematyka repatriacyjna na łamach „Wolnej Polski” (1943–1946). Przytoczenie dotyczące komunikatów RP RWE za: P. Stanek, Wrócić muszą przede wszystkim Polacy z Rosji.

 

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Na stepach Kazachstanu i w lasach Syberii” na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Żaryn: Przed nami bardzo długa walka w obronie prawdy i w obronie nauki historycznej przed ideologią

Historyk komentuje artykuł z tygodnika „New Yorker”, w którym autorka oskarżyła naród polski o eksterminację 3 milionów Żydów.

Profesor Jan Żaryn odnosi się do artykułu opublikowanego przez Mashę Gassen w tygodniku „New Yorker”, którego tezą było to, iż naród polski ponosi odpowiedzialność za śmierć 3 milionów żydowskich współobywateli. Ocenia, że głoszenie takich teorii jest mieszaniną ignorancji i złej woli.  Jak ubolewa, coraz częściej mamy do czynienia z próbami opisywania historii w sposób sprzeczny z prawidłami nauki. Opisywanie dziejów służy, niestety, bardzo często do walki ideologicznej.

Kłopot polega na tym, że w tej chwili to nie jest spór poza światem nauki, tylko wewnątrz świata nauki. My, jako historycy, przestaliśmy być podporządkowani jeśli chodzi o definicję historii jako nauki.

Pocieszające może być jednak to, że poglądy takie jak Mashy Gassen są szeroko potępiane.

Proszę zauważyć, że autorka tego artykułu musiała się wycofać ze swojej tezy, co oznacza że istnieje pewna granica, po wyjściu za którą nie ma środowiska zainteresowanego podtrzymaniem takiego kłamstwa.

Gość „Popołudnia WNET” wskazuje, że aby rzetelnie zajmować się naukami humanistycznymi, konieczne jest przestrzeganie zasad moralnych. Mówi o konieczności prowadzenia aktywnych działań w obronie prawdy historycznej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Kumoch: Żydzi uciekali z Europy na paszportach sfabrykowanych w Szwajcarii. Kluczową rolę odgrywał Poseł RP w Bernie

Jakub Kumoch o roli polskiego posła w Bernie Aleksandra Ładosia w ratowaniu Żydów, postrzeganiu Polski jako antysemickiej oraz stosunkach polsko-tureckich.

Jakub Kumoch  komentuje udostępnianie listy Ładosia na stronie Instytutu Pileckiego. Przypominamy, że lista Ładosia to spis osób, na których nazwiska w okresie II wojny światowej zostały wystawione paszporty państw Ameryki Łacińskiej sfabrykowane przez Poselstwo RP w Bernie i organizacje żydowskie w Szwajcarii.

Gdy sporządziliśmy tą listę […] okazało się, że jest na niej 3200 osób.

Z numerów wydawanych paszportów wynikałoby, iż łącznie wydanych zostało 10 tys. paszportów. Instytut Pileckiego poszukuje pozostałych 7000 osób, które skorzystały z nich.

Politolog odnosi się do przypisywaniu Polsce i Polakom wrogości wobec Żydów. Stwierdza, że postrzeganie naszego kraju jako antysemickiego wcale nie jest tak powszechne za granicą, jak mogłoby się wydawać. Ocenia, że głównym problemem jest tworzenie przez historyków „błyskotliwych” tez, czyli przekłamań dotyczących antysemityzmu w polskich dziejach.

Istnieje pokusa w naukach historycznych, by zabłysnąć radykalną tezą, nawet jeśli nie jest w stanie się jej obronić.

Drugim zaś problemem jest hiperbolizowanie tego problemu przez media. Ambasador RP w Turcji zauważa, że stosunki Ankara-Warszawa są bardzo dobre. Turcy honorowo traktują nawet walki Rzeczypospolitej z Imperium Osmańskim, szanując nas.

Polska ma bardzo dobrą opinię w państwie mnie przyjmującym.

Dyplomata zaznacza, iż Turcja jest ważnym sojusznikiem Polski w ramach NATO. Wspomina nieudany wojskowy zamach stanu z lipca 2016 r. Podkreśla, że

Krwawy zamach stanu się nie udał. Próbowano zamordować wówczas wybranego prezydenta. Również zbombardowano wybrany parlament.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Konwikt oo. jezuitów w Chyrowie – jedna z najlepszych szkół w Europie / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 81/2021

Przez 53 lata przewinęło się przez konwikt 6170 uczniów. Stanowili elitę społeczną: wybitni duchowni, naukowcy, prawnicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskiego.

Tadeusz Loster

Chyrowiacy

Mało kto wie, że jedna z najlepszych szkół średnich przed I wojną światową i w okresie międzywojennym w Europie znajdowała się w ówczesnej Polsce. Było to Gimnazjum klasycystyczne ojców jezuitów w dawnej Galicji w Chyrowie pod Przemyślem, które istniało przez 53 lata.

Miasto Chyrów jest położone w malowniczej okolicy górskiej w przedgórzu Karpat, nad brzegami rzeki Strwiąż. Na południe od Chyrowa biegnie pasmo Beskidów, w niektórych źródłach określane jako Płaskowyż Chyrowski. W 1883 roku ojcowie jezuici zakupili w Bąkowicach pod Chyrowem majątek Franciszka Topolnickiego. W 1886 roku w obszernych budynkach szkolnych ze wspaniałymi warunkami socjalnymi, zaopatrzonych znakomicie w pomoce naukowe, bibliotekę (30 tys. książek), zbiory archeologiczne, numizmatyczne i przyrodnicze, sale gimnastyczne, 4 korty tenisowe i 8 boisk rozpoczął działalność Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów, uważany za jedną z najlepszych szkół w Polsce i w Europie.

Na początku XX wieku po rozbudowie zakładu było w nim 327 pokoi mieszkalnych i sal wykładowych, przeznaczonych dla 400 uczniów. Program nauczania w zakładzie był identyczny jak zalecany dla gimnazjów państwowych, jednak znacznie rozszerzony o przedmioty nadobowiązkowe, np. o prowadzenie zajęć w języku ukraińskim, rosyjskim, francuskim, angielskim, grę na różnych instrumentach czy ćwiczenia w różnych dyscyplinach sportowych. Zakład był elitarną szkołą męską, do której uczęszczali synowie ziemiaństwa, urzędników państwowych i samorządowych z ziem dawnej Rzeczypospolitej, a także z pruskiego i cieszyńskiego Śląska oraz Austrii, Czech i Węgier. Warunkiem przyjęcia do tej szkoły prywatnej, wyznaniowej, była wyznawana przez ucznia religia katolicka. Dzień zaczynał się od mszy świętej.

Znakomita organizacja rozsławiała imię konwiktu. Chyrów słynął m.in. z żelaznej dyscypliny panującej w szkole i internacie i dlatego rodzice upatrywali w nim szansę – czasem ratunek – żeby z synów wyrośli wykształceni, porządni ludzie.

Tak pobyt w chyrowskim gimnazjum wspomina jeden z wychowanków: „Na dwu piętrach były dwa kilometry korytarzy. Każda z klas miała oddzielną sypialnię, salę do nauki, salę do rekreacji. Przemarsze przez korytarze odbywały się w milczeniu w dwóch szeregach. W milczeniu wchodziło się do jadalni na 550 osób i dopiero na dzwonek prefekta generalnego wolno było rozmawiać. Pobudka była o szóstej rano, cisza nocna o pół do dziesiątej. Lekcje trwały od 9 rano do pierwszej, z trzema kwadransami dużej pauzy i od czwartej do pół do szóstej. Na rekreację poświęcano dwie i pół godziny w dwu ratach. We wtorki i czwartki zamiast poobiednich rekreacji i lekcji odbywały się wycieczki i spacery. Zimą: łyżwy, narty, sanki. Latem kąpiele w rzece”.

Chyrowiacy rocznik 1917/1918 | Fot. ze zbiorów autora

Przez okres istnienia chyrowskiego zakładu, to jest przez 53 lata, przewinęło się przez niego 6170 uczniów. Wychowankowie gimnazjum stanowili elitę społeczną w różnych dziedzinach: wybitni duchowni, naukowcy, prawnicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskiego. Do 1936 roku 70 byłych uczniów konwiktu zostało wojskowymi, 30 kapłanami, urzędników państwowych, ministerialnych i samorządowych było 118, przemysłowców i kupców 63, adwokatów, sędziów i notariuszy 73, lekarzy 40, ziemian i leśników 146. Absolwentów chyrowskiego gimnazjum zwano chyrowiakami.

Chyrowiakiem bardzo związanym z Chyrowem, uczestniczącym w wielu zjazdach wychowanków, był wicepremier Rządu Polskiego Eugeniusz Kwiatkowski (1888–1974) – w polskich dziejach postać wyjątkowa; polski chemik, wicepremier, minister przemysłu i handlu, minister skarbu. Reformator polskiej gospodarki, twórca COP i portu w Gdyni, z czasem największego nad Bałtykiem. Jedna z najbarwniejszych postaci II Rzeczypospolitej.

Do znanych polityków, wychowanków kolegium chyrowskiego, należeli: Jan Choiński-Dzieduszycki (1890–1971) – polski ziemianin, działacz społeczny, polityk, poseł Sejm w II RP; Leon Koppens (1890–1964) – polski dyplomata i urzędnik konsularny; Jerzy Teofil Marian Barthel de Weydenthal (1882–1960) – polski urzędnik konsularny, dyplomata.

Spośród innych znanych osób kolegium ukończyli:

pisarze: Jan Brzechwa, Franciszek Ksawery Pruszyński, Kazimierz Wierzyński, Józef Garliński, Andrzej Rostworowski, Kamil Giżycki, Mieczysław Orłowicz;

artyści malarze: Adam Styka, Antoni Wiwulski (twórca Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie);

aktorzy: Kazimierz Junosza-Stępowski, Włodzimierz Ziembiński;

naukowcy: Aleksander Birkenmajer, Mieczysław Jerzy Gamski, Stanisław Łoś, Paweł Siwek, Franciszek Tokarz;

lekarz Marian Garlicki;

działacze społeczni: ks. Mieczysław Kuznowicz, Mieczysław Chłapowski, Tadeusz Łubieński, Feliks Szymanowski, Roman Wajda, Marian Kawski;

nauczyciel Jan Radożycki oraz filozof Julian Edwin Zachariewicz.

Trudno nie wyliczyć tu wybitnych duchownych: kardynała Adama Kozłowieckiego (arcybiskupa Lusaki), biskupa Kazimierza Tomczaka, Edwarda O’Rourke (pierwszego biskupa gdańskiego), Mariana Morawskiego (bratanka założyciela, teologa, męczennika Oświęcimia), ks. Stanisława Starowieyskiego (zakonnika ze Zgromadzenia Kapłanów od Najświętszego Sakramentu, przyjaciela Karola Wojtyły, z którym wspólnie wyjechał na studia do Rzymu w 1946 r.), Stanisława Stysia (jezuitę, profesora biblistę), Brunona Wolnika (jezuitę, misjonarza).

Uczniem chyrowskiego konwiktu był także ks. Zdzisław Aleksander Peszkowski – doktor filozofii, kapelan Jana Pawła II, harcmistrz, podchorąży kawalerii Wojska Polskiego II RP, rotmistrz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, kapelan Rodzin Katyńskich i pomordowanych na Wschodzie, Kapelan Naczelny ZHP, patron honorowy Hufca ZHP Ziemi Sanockiej.

Byli również wybitni wojskowi. W 1909 roku maturę w Chyrowie zdał Roman Abraham, późniejszy generał WP. Generał Abraham był jedynym dowódcą związku kawalerii, który na całym szlaku bojowym w kampanii wrześniowej nie poniósł ani jednej porażki, nie przegrał ani jednej bitwy.

Do absolwentów należeli również: Kazimierz Rafał Chłapowski – oficer WP, działacz polityczny, urzędnik, poseł na Sejm I kadencji w II RP; Bolesław Dunikowski – pułkownik audytor Wojska Polskiego; Adam Epler, Jerzy Kirchmayer, Stefan Kopecki, Wawrzyniec Łobaczewski – pułkownik kawalerii Wojska Polskiego, ofiara zbrodni katyńskiej; Kazimierz Papara, Witold Scazighino, Władysław Śniadowski, Wiktor Kamieński – polski prawnik z tytułem doktora, podporucznik Wojska Polskiego; Leon Schnür-Pepłowski.

Podczas Wielkiej Wojny ponad 70 chyrowiaków z pobudek patriotycznych wstąpiło do Legionów Polskich.

O kilku z wielu pragnę wspomnieć. Do nich należeli legioniści – grono koleżeńskie chyrowiaków, którzy weszli w skład 2 Szwadronu Ułanów II Brygady Legionów Polskich. Należeli do nich: por. Jerzy Kisielnicki ps. Topór, komendant 2 szwadronu (poległ pod Rokitną); ułan Jan Chwalibóg, kapral Mieczysław Chwalibóg (ranny dostał się do niewoli pod Rokitną); ułan Eugeniusz Potok-Łada (poległ pod Rokitną); ułan Stanisław Kułakowski (ranny pod Rokitną) i jeszcze kilku „Chyrowskich Rycerzy”, uczestników słynnej szarży 2 szwadronu pod Rokitną 13 czerwca 1915 roku, zwanej nową Somosierrą. Było dużo wspólnych cech, które łączyły i upodobniały te dwie szarże. W jednej i w drugiej do szarży przystąpił tylko jeden szwadron. Mimo że dzieliła je odległość ponad stu lat, polskich żołnierzy łączył wspólny cel – wywalczenie wolnej Polski. Bili się przy boku obcych armii poza granicami byłej Rzeczypospolitej. Pod Somosierrą nastąpiło zwycięstwo, a pod Rokitną – podziw dla odwagi i waleczności bohaterów.

Konwikt widok współczesny | Fot. O. Malyon, CC A-S 4.0, Wikipedia

Warto wspomnieć, że w słynnej szarży pod Somosierrą brał udział szwoleżer Mikołaj Dunin-Wąsowicz. Jego w prostej linii prawnuk rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz poległ 13 czerwca 1915 roku pod Rokitną. Prowadził on do szarży 2 Szwadron Ułanów II Brygady Legionów Polskich.

Uczniem chyrowskiego konwiktu był również legionista Bolesław Wieniawa-Długoszowski, miłośnik kobiet, koni i hucznych zabaw, poeta, lekarz medycyny, generał, a także dziennikarz, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego. Trafił do słynącego z rygoru gimnazjum jezuitów na własną prośbę. Jednak szybko z niego uciekł.

Ci wybitni wychowankowie chyrowskiego gimnazjum mieli wspaniałych nauczycieli i wychowawców. Przez okres działalności konwiktu przewinęło się ich 353; byli to jezuici, a także nauczyciele świeccy. Wśród najważniejszych należy wymienić Aleksandra Gromadzkiego, który przez 26 lat wykładał w Chyrowie matematykę, fizykę, historię naturalną, mineralogię i język rosyjski. Romuald Koppens uczył przez 42 lata w klasach gimnazjalnych literatury, języka polskiego, łaciny i greki. Leon Kapaun przez 37 lat był nauczycielem łaciny i greki. Ignacy Gruszczyński przez 30 lat wykładał przedmioty ścisłe i opiekował się gabinetem fizycznym. Wiktor Hoppe przez 33 lata uczył języków nowożytnych – francuskiego, niemieckiego i angielskiego. Karol Kroszyński nauczał religii, języka francuskiego, propedeutyki filozofii i historii. Herman Libiński, który przez ćwierć wieku uczył historii i geografii oraz języków niemieckiego, francuskiego, greckiego, religii i matematyki, był nieprzeciętnym poliglotą. Zygmunt Wojtycha, architekt i ogrodnik, przez 36 lat nauczał rysunku, kaligrafii, prac ręcznych oraz geometrii wykreślnej. Śpiew i grę na instrumentach muzycznych prowadził Aleksander Piątkiewicz, który dla konwiktorów pisał i reżyserował sztuki teatralne.

Byli też wykładowcy, którzy nie mieli tak długiego stażu w nauczaniu konwiktorów, ale ich nieprzeciętność pozostawiła olbrzymi wkład w wychowanie młodzieży. Do takich nauczycieli należy zaliczyć Karola Zdenka Runda – muzyka i wojskowego pochodzenia czeskiego, kapitana kapelmistrza Wojska Polskiego, kompozytora i wykładowcę, Nikodema Biernackiego – polskiego skrzypka i kompozytora, Władysława Filara–polskiego nauczyciela, filozofa.

Do znaczących osób związanych z chyrowskim konwiktem należy także zaliczyć wybitnych duchownych: Adama Kozłowieckiego – polskiego duchownego rzymskokatolickiego, jezuitę, misjonarza, arcybiskupa metropolitę Lusaki w latach 1959–1969; księdza kardynała Jana Beyzyma – polskiego duchownego katolickiego, jezuitę, misjonarza, błogosławionego Kościoła katolickiego, czy Tadeusza Karyłowskiego – polskiego jezuitę, poetę i tłumacza. Studiował filozofię, teologię, literaturę polską i francuską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez szereg lat zajmował się hymnologią, tłumaczył hymny kościelne. Swoją twórczość literacką ogłaszał w wielu czasopismach jak „Nowe Wiadomości”, „Głos Ewangelii” oraz „Przegląd Powszechny”.

Warto wspomnieć wojenne losy chyrowskiego gimnazjum, które podczas Wielkiej Wojny w okresie inwazji wojsk rosyjskich Brusiłowa znalazło się w centrum działań wojennych. We wrześniu 1914 roku konwikt chyrowski znalazł się w pobliżu linii frontu.

Normalne życie do konwiktu zaczęło wracać dopiero pod koniec września 1915 roku. Przez ten czas dwa razy wojska austriackie założyły w pomieszczeniach gimnazjum szpital wojskowy, dwa raz taki sam szpital wojskowy zorganizowali Rosjanie, a ilość rannych żołnierzy przekraczała niekiedy pięć tysięcy.

Dwa razy główne pomieszczenia konwiktu zajmował naczelny wódz armii rosyjskiej wraz ze swoim sztabem, generał Brusiłow. Na początku 1916 roku w organie chyrowskiego gimnazjum, „Kwartalniku Konwiktowym”, można było przeczytać:

„Przybliżający się do Chyrowa lub zwiedzający jego okolice ujrzy z boleścią zburzone stacye czy to w Zagórzu, czy w Samborze, ruiny dworów w Grodowicach i Komorowicach, gruzy pałaców w Laszkach i Lisku, starożytny, gotycki kościół Herburtów w Felsztynie, z takim pietyzmem przez X. Watulewicza niedawno odnowiony, bez dachu i bez słynnej na całą okolicę baszty. Wita nas jednak z dala wieża Chyrowskiego Konwiktu, pocieszają całe, niezburzone obie chyrowskie stacye, choć najbliższe domki dróżników spalone. Konwikt ocalony, pomimo że i nad nim przelatywały granaty i szrapnele!”.

Konwikt oo. jezuitów | Rycina ze zbiorów autora

Jeszcze na przełomie 1918 i 1919 roku gimnazjum ojców jezuitów zawiesiło naukę swoich wychowanków, kiedy to Chyrów został opanowany przez Ukraińców. W okresie międzywojennym w 1929 roku utworzono w chyrowskim gimnazjum Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Od marca 1933 roku w zakładzie był czynny oddział Ligi Morskiej i Kolonialnej, a w 1936 roku został utworzony szczep Związku Harcerstwa Polskiego.

Po upadku Polski po wrześniu 1939 r. jezuici musieli opuścić Chyrów. Collegium jezuickie stało się siedzibą garnizonu Armii Czerwonej. W 1941 roku biblioteka została całkowicie zniszczona, a całość zakładu naukowego zamienili Niemcy na koszary i więzienie. Po II wojnie światowej jezuicki konwikt i Collegium zostały zamienione na radzieckie koszary, a od 2004 r. – na koszary ukraińskie.

W lutym 1996 r. przyklasztorna kaplica Collegium została wyświęcona jako greckokatolicka cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja. W sierpniu 2013 roku Zakład Naukowo-Wychowawczy OO. Jezuitów został sprzedany na aukcji prywatnej firmie „Chyrów-rent-inwest” za 2231 tys. hrywien. Obecnie w części budynków mieści się hotel i zakład wodoleczniczy. W 2017 roku w odnowionym gmachu byłego kolegium zostało otwarte muzeum historii gimnazjum.

24 marca 2018 roku do polski dotarły niepokojące wieści. „Kresowy Przegląd Tygodnia” informował: „Około godziny 14 lokalnego czasu wybuchł pożar w XIX-wiecznym kompleksie dawnego zakładu wychowawczego jezuitów w Chyrowie (obwód lwowski na Ukrainie). Jak wynika z doniesień portalu zaxid.net oraz relacji internautów, ogień, który objął cały kompleks, jeszcze nie został ugaszony.

Jak pisze zaxid.net, z żywiołem walczy 11 wozów straży pożarnej i 68 strażaków. Ogień zajął cały dach kompleksu. Według mera Chyrowa całkowicie spłonęło także najwyższe, drugie piętro budynku, jednak jak wynika ze zdjęć publikowanych przez internautów w mediach społecznościowych, ogień rozprzestrzenił się na pozostałe piętra. Najmniej miał ucierpieć kościół przylegający do konwiktu, służący obecnie prawosławnym – według zaxid.net spłonęła jedynie jego kopuła”.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Chyrowiacy” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Chyrowiacy” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego