Ekologia – przedmiot emocjonującej gry politycznej i gospodarczej angażującej graczy na poziomie światowym i powiatowym

Komin dymi. Czy to źle? W praktyce zależy, czyj on jest oraz dla kogo i z jakich pozycji dymi. A! Pozostaje jeszcze niewykonalne zadanie określenia, ile i jakiego dymu może z niego wylatywać. I kiedy.

Adam Gniewecki

Chyba nie ma dziedziny nauki, której teorie i reguły naginano oraz „dostosowywano” do aktualnych potrzeb tak otwarcie, jawnie i cynicznie. Jednocześnie uczciwie pojęta i stosowana ekologia, przy coraz szerszej skali aktywności ludzkiej, to środek na zachowanie naszej planety w stanie nadającym się do zamieszkania, a tym samym uratowanie ludzkości przed… właściwie nie wiadomo czym – zaniknięciem, drastyczną depopulacją, wojnami o czystą wodę, powietrze i kawałek uprawnej ziemi? Nie tragizujmy.

Rozwój techniki, czyli postęp techniczny, ma to do siebie, że prawie jednocześnie z wprowadzeniem do użycia truciciela znajduje i stosuje remedium na towarzyszące mu szkodliwości albo zastępuje go innym, zdrowszym rozwiązaniem. Bo postęp jest dziełem istoty rozumnej.

I właśnie takim istotom zawierzyłbym strzeżenie stanu Ziemi, a nie daj, Panie, politykom, czyli wybrańcom krótkowzrocznego wielkiego biznesu i finansjery.

Według Encyklopedii PWN ruch ekologiczny czy zielonych to ruch społeczny, który działa na rzecz ochrony środowiska i racjonalnego korzystania z zasobów naturalnych, aby zapewnić odpowiednią jakość życia (zdrowe powietrze, żywność, czysta woda) i prawidłowy jego rozwój na Ziemi. Ruch ten pojawił się na początku lat 70. ubiegłego wieku w wyniku kontestacji cywilizacji konsumpcyjnej. Postuluje on odrzucenie systemu przemysłowego i stworzenie takiego, w którym człowiek i społeczeństwo są częścią przyrody oraz żyją z nią w harmonii, pojęcie wzrostu zaś należy zastąpić pojęciem ekorozwoju, czyli takim modelem produkcji, który będzie opierał się na odtwarzalnych źródłach energii (w tym rezygnacji z energetyki jądrowej) i uwzględniał właściwości ekologiczne i społeczno-kulturowe regionów. Centralne struktury biurokratyczne ustąpią zdecentralizowanej demokracji bezpośredniej, a przemoc jako narzędzie polityczne zostanie odrzucona.

W 1973 r. powstała w Wielkiej Brytanii pierwsza na świecie partia ekologiczna, następne tworzono kolejno w Austrii, Belgii, Holandii, Irlandii, Niemczech, Szwecji, a w końcu lat 80. w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Czyli ekologia i związane z nią ruchy idą dużo dalej niż troska o środowisko. Sięgają po hasła głębokich zmian w sposobie życia społeczeństw, ich organizacji i rozwoju. Nie próbuję osądzać, czy to dobrze, czy nie, ale pozwalam sobie zauważyć, że takie idee i cele działań to już polityka pełną gębą, a ta jest bez porównania mniej niewinna, autentyczna i transparentna niż prawdziwe ruchy społeczne.

(…) Prawo do czystego powietrza do dzisiaj nie doczekało się wpisania na listę praw człowieka, mimo że wydaje się ono oczywiste. A może dlatego, że właśnie takie jest, dotycząc potencjalnie i jednocześnie wielu państw i licznych grup interesów. Na przykład komin dymi. Czy to źle? Z pozycji idealisty – tak, ale w praktyce – zależy, czyj on jest oraz dla kogo i z jakich pozycji dymi. A! Pozostaje jeszcze niewykonalne zadanie określenia, ile dymu i w jakim składzie może z niego wylatywać. I kiedy. Tyle będzie opinii, ile grup lobbystów, źródeł finansowania badań nad dymem i kominem oraz ilu „pożytecznych idiotów” zdołają zwerbować agenci wpływu, a także ile zadym w sprawie dymu uda się zorganizować. Jakby się nie kręcić, w końcu staje się twarz w twarz z polityką. I tu możemy naturalnie i płynnie przejść do sprawy Agendy 2030. (…)

W roku 2015 Polska przyjęła Agendę, a wraz z nią 17 celów i 169 związanych z nimi zadań. Za realizację podjętych zobowiązań odpowiada Ministerstwo Rozwoju, uwzględniając je w planach na kolejne dekady. W części dotyczącej demografii Agenda mówi, że „wzrost zaludnienia zwiększa napięcie środowiskowe, które obniża jakość życia” i „instytucje na wszystkich poziomach powinny dokładniej badać związki między zmianami demograficznymi, zróżnicowanymi poziomami rozwoju i wpływem na środowisko”, ponieważ „polityka ludnościowa jest częścią polityki zrównoważonego rozwoju, a społeczności muszą uczestniczyć w konsultacjach na temat rozwoju polityki ludnościowej. Kobietom szczególnie należy umożliwić podejmowanie decyzji o liczebności rodziny, w tym celu dostęp do „właściwych środków”, zaś wszechstronna prenatalna opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich”.

Agenda zawiera m.in. punkty dotyczące: likwidacji ubóstwa we wszystkich jego formach, promowania zrównoważonego rolnictwa, w tym produktów GMO (!), wspierania zrównoważonego oraz zintegrowanego rozwoju gospodarczego (globalizm?!), podjęcia pilnych działań w celu zwalczania zmian klimatu i ich skutków (dekarbonizacja ze wszystkimi jej aspektami?!), ochrony i zrównoważonego korzystania z oceanów, mórz i zasobów morskich (morza i oceany miały być największą spiżarnią świata!), promowania pokojowego i integracyjnego społeczeństwa (wymuszone mieszanie narodów, ras i kultur, które pod przymusem integrować się nie chcą?!).

Chwalebne i chwytliwe idee. Któż nie chciałby zlikwidować ubóstwa? Jakie formy ludzkiej działalności mają zostać wykluczone, a jakie obowiązkowe? Co będzie wolno robić bez kontroli, a co tylko pod nadzorem? W końcu, jakie środki kontroli będą stosowane? Agenda 2030 to m.in. zamysł ograniczenia populacji świata, która, gdy czytać między wierszami, jest za wysoka. To w zasadzie manifest dotyczący przyszłości świata, zaaprobowany przez prawie wszystkie kraje, zawierający nieostre, niewyraźne i niejednoznaczne pojęcia, normy oraz elastyczne definicje, których doprecyzowaniem, na miarę swoich potrzeb, zajmą się egzekutorzy programu.

(…) Globalni Egzekutorzy decydują, co w konkretnych okolicznościach i dla kogo oznaczają paragrafy Agendy. Ekologia to globalnie obowiązująca, swobodnie i bez ograniczeń interpretowana ideologia, a Agenda 2030 to Manifest wskazujący kierunek politycznej poprawności.

(…) W 2015 r. Bill Gates zapytał: „Jak możemy wyprodukować wystarczającą ilość mięsa bez niszczenia planety?” i sam odpowiedział, że „jednym z rozwiązań byłoby poproszenie największych drapieżników – Amerykanów i nie tylko – o ograniczenie konsumpcji mięsa nawet o połowę”. Następnie dodał: „Wiążę również nadzieję z przyszłością substytutów mięsa”, zauważając, że zainwestował w rozwiązania alternatywne wobec mięsa, jakie proponuje np. firma Impossible Foods, współfinansowana przez Google i Jeffa Bezosa oraz Gatesa. Impossible Foods stawia sobie za cel zastąpienie w naszej diecie mięsa produktami roślinnym za 15 lat. Jeśli liczyć od daty wypowiedzi 2015 r., to wymieniony przez Gatesa docelowy rok pokrywa się z planowaną datą osiągnięcia celów ONZ-owskiej Agendy 2030.

Już w czasie, gdy pracowałem nad niniejszym tekstem, dotarła do mnie wiadomość, że Bill Gates, Jeff Bezos oraz były wiceprezydent USA Al Gore zainwestowali prawie 160 mln USD w Amerykański startup Nature’s Fynd, zajmujący się produkcją sztucznego ekologicznego mięsa i serów na bazie mikroba-grzyba o nazwie Fusarium strain flavolapis, żyjącego w okolicach gorących źródeł Parku Narodowego Yellowstone. W rezultacie fermentacji mikroba otrzymuje się zasobną w białko, nazwaną Fy, podstawę wszystkich produktów firmy. Substancję, która ma zawierać o połowę więcej protein niż tofu (twarożek sojowy otrzymywany w procesie koagulacji mleka sojowego) i zaledwie 10% tłuszczu w porównaniu do wołowiny. Nature’s Fynd planuje dostarczać ją jeszcze w 2021 r. do sklepów i restauracji. Będą to m.in. bezmięsne hamburgery, nuggetsy jak z kurczaka, jogurty czy serki śmietankowe.

Wszystko bez produktów odzwierzęcych. Ekologiczne, jeśli przyjąć, że ekologia to działania ofensywnie chroniące naturę przed człowiekiem, od uprzykrzenia mu życia po odebranie przypisanego mu przez naturę pokarmu i depopulację, czyli częściowe wytępienie.

(…) Jeszcze niedawno ekolodzy walczyli zaciekle o tzw. warstwę ozonową. Obecnie jest to już niemodne, a zainteresowanie skupia się raczej wokół emisji CO₂. Jednak warto przyjrzeć się sprawie ozonu jako charakterystycznej dla przemijalności ekologicznych trendów. Wkrótce po wystrzeleniu satelity meteorologicznego, w latach 80. XX w. zaobserwowano gwałtowny zanik powłoki ozonowej nad Antarktyką. W ciągu zaledwie 3 lat obserwacji tzw. dziura ozonowa powiększyła się ponad 10-krotnie. Naukowcy zaczęli bić na alarm. Winnym utraty ozonu nad biegunem południowym okrzyknięto freon, który w tamtych czasach był powszechnie używany jako czynnik chłodzący w lodówkach i klimatyzatorach, gaz nośny aerozolowych kosmetyków oraz w produkcji spienionych polimerów.

Mimo wyeliminowania freonu ze sprzętu AGD i składu aerozoli, dziura ozonowa nadal puchła. Między rokiem 1979 i 1987 zwiększyła się 23-krotnie, a w latach 2000 i 2006 osiągnęła rekordowe 30 milionów kilometrów kwadratowych. Uczeni przekonywali, że regeneracja warstwy ozonowej przebiegała powoli i mimo zaprzestania stosowania freonu, na efekty tzw. zielonej rewolucji trzeba było jeszcze poczekać. Następnie dziura malała, by w roku 2015 ponownie osiągnąć rekord z lat 2000–2006. Obecnie znowu maleje.

Dziura najwyraźniej „pulsuje”. Tak małej dziury ozonowej nad Antarktyką, jak w 2019 r., nie było wcześniej od ponad 30 lat. Nie jest to jednak, wbrew informacjom niektórych mediów, zasługa ograniczania emisji niszczących warstwę ozonową gazów, lecz nietypowego, tak silnego ocieplenia się stratosfery, że dziura ozonowa skurczyła się najbardziej od ponad 3 dekad.

To nagłe skurczenie się dziury ozonowej nie było efektem działań człowieka, czyli ograniczania emisji niszczących ozon gazów. Źródłem tej anomalii było tzw. nagłe ocieplenie stratosferyczne. Dziura ozonowa nie utrzymuje się nad Antarktyką przez cały rok. Pojawia się ona wraz z początkiem wczesnej wiosny (na półkuli północnej panuje wtedy wczesna jesień), gdy spod topniejącego lodu Antarktyki wydobywają się olbrzymie ilości gazów, głównie metanu. Powoduje on niszczenie warstwy ozonowej. Opinie specjalistów są podzielone. Jak zawsze w nieoczywistych kwestiach ekologicznych. Jedni utrzymują, że dziura ozonowa to efekt „freonowej” działalności ludzkiej, inni zaś twierdzą, że to bzdura, a zjawisko jest całkowicie naturalne i stare jak świat, a jego obserwacja stała się możliwa dopiero dzięki postępowi techniki. (…)

Zdzisław Kijas, profesor nauk teologicznych i rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego św. Bonawentury Seraficum w Rzymie powiedział: „Czynić sobie ziemię poddaną znaczy to samo, co troszczyć się o nią. Kto odczytuje to wyrażenie egoistycznie, grzeszy”. To oznacza symbiozę człowieka z jego środowiskiem, które zyskuje na ludzkiej „opiece”, a nie wykluczanie rozsądnych i wyważonych działań ludzkich.

Symbioza oznacza współżycie. Rozwój świadomości człowieka w sprawie uzależnienia jego losu od kondycji planety, na której żyje, i postęp techniczny oraz prosty instynkt samozachowawczy doprowadzą do zrównoważenia produkcji zanieczyszczeń i ich usuwania. Pogodzenia ludzkich dążeń z dobrostanem Ziemi. Z udziałem ekologów albo bez. Człowiek to istota racjonalna. Nie będzie podcinał gałęzi, na której siedzi, ale też nie zgodzi się na skarmianie go mięsem i twarożkami z „grzybobakterii” czy roślinami GMO albo wymuszone depopulowanie, czy sztuczne ograniczenia służące celom innym niż ekologia. Na przykład polityce, finansom czy gospodarce.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Polityka ekologiczna i ekologia polityczna” znajduje się na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Polityka ekologiczna i ekologia polityczna” na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pomoc amerykańska i przodująca technologia miały w Rosji długą tradycję / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 86/2021

Natura nie znosi próżni, także i w Afganistanie. Czy Putin po opuszczeniu Afganistanu przez Amerykanów nie okaże zainteresowania tym kluczem do Azji Środkowej, upuszczonym na kamienistej drodze?

Piotr Witt

Żebyśmy się mniej więcej bali

9 lipca ruszyły we Francji na nowo dyskoteki. Po dwóch tygodniach wiele z nich zaczęto z powrotem zamykać, zwłaszcza na południowym zachodzie Francji i w regionie Marsylii – dotkniętych, według komunikatów oficjalnych, straszliwym wariantem delta.

Covid-19 bawi się z nami metodą leninowską – dwa kroki naprzód, jeden w tył, nie bez pozostawienia głębokich śladów w mentalności i psychice Francuzów. Znajoma lekarka skarży się na nadmiar pracy. Tak jest ostatnio zajęta – w swoim szpitalu psychiatrycznym – że nie ma kiedy wydawać zarobionych pieniędzy. Jej pacjenci, pogrążeni w głębokiej depresji, także nie mają ochoty na shopping. Nadzieja rządu na gwałtowne ożywienie gospodarcze w związku ze wzmożoną konsumpcją zwiędła w zetknięciu z rzeczywistością. Podczas covidowego aresztu domowego i abstynencji konsumpcyjnej Francuzi mieli zaoszczędzić ponad 142 mld euro. Cóż z tego, kiedy nie chcą się teraz z nimi rozstać, mimo straszenia inflacją.

Czas sprzyja rządowi i pozwala uniknąć drażliwych tematów. Po emocjach Rolland-Garros przyszły tygodnie mistrzostw piłkarskich. Euro 2020 trwało, kiedy naród przyklejony do telewizora przeżywał już kolarski Tour de France. Zanim dojechali do mety, wakacje były już w pełni i w Tokio, przy pustych trybunach, cesarz Japonii inaugurował Olimpiadę. Myśleliśmy już tylko o tym, „jak dobrze snuć myśli w kółko nad jakąkolwiek rzeczułką”. Było czym zająć uwagę.

Jeszcze trochę i nie mielibyśmy się czego bać, a wbici w odwagę, zhardziali, rozluźnieni, moglibyśmy po wakacjach nawet założyć żółte kamizelki i domagać się, manifestować, demonstrować, słowem – urządzić tzw. powrót socjalny.

Kto wie, czy czwarta fala covidu nie okaże się jeszcze potrzebna. W każdym razie media rządowe profilaktycznie przypominają nam od rana do wieczora o strachu przed zarazą. Starannie podgrzewają kociołek lęku i przerażenia. I żeby nam się w głowach nie poprzewracało, zawsze jeszcze pozostaje dyżurny Putin. Putin – zagadka, Putin – Sfinks. Putin postrach zachodniego świata.

Od kiedy, skutkiem rozwoju informatyki, nasza nudna gałka stała się elektroniczną wsią, granice uległy ścieśnieniu i kontynenty znacznie się przybliżyły. Codziennie giełda paryska idzie w górę lub notowania spadają, ponieważ wahnęło się na Wall Streecie albo w Hong Kongu. Nastroje polityczne we Francji również podlegają zmianom w zależności od wydarzeń w miejscach odległych o wiele tysięcy kilometrów. Kiedy w Afganistanie strzelają, w Paryżu giną ludzie. Kiedy w Tunezji upada rząd, we Francji wysocy funkcjonariusze tracą posady (niektórzy).

Natychmiast po wyjściu Amerykanów rząd francuski ewakuował z Afganistanu swoje placówki dyplomatyczne i swoich obywateli, a także – w obawie przed zemstą talibów – Afgańczyków, którzy z Francją współpracowali.

Od czasu niemego spotkania z Jo’em Bidenem prezydent rosyjski mało się udziela, choć nie zaprzestał kroków nieprzyjaznych wobec Francji.

Od miesiąca, zgodnie z nowym ukazem, tylko wina rosyjskie mają prawo do nazwy szampana. Szampany francuskie w Rosji mają się odtąd nazywać „wino musujące”.

Z pewnością nieraz jeszcze o nim usłyszymy, prawdopodobnie niedługo po wakacjach, jak tylko temperatury w Afganistanie nieco spadną. Przy 35–40°C nawet Uzbecy tracą serce do walki. W każdym razie Amerykanie, obecni tam od dwudziestu lat, przed nastaniem upałów zdjęli z masztów gwiaździste flagi, złożyli je z poszanowaniem i powrócili do swojej Virginii i Atlanty. Ostatni odlecą w końcu sierpnia.

Wojska amerykańskie opanowały Afganistan w 2001 roku, ale Amerykanie byli tam już i wcześniej, jeżeli nie osobiście, to w każdym razie w postaci swego sprzętu wojskowego produkowanego w Związku Radzieckim. Mam na myśli największe ciężarówki świata – radzieckie kamazy. Na tę konstrukcję wyjątkowych rozmiarów – olbrzymie ciężarówki, jedyne zdolne do jazdy po kamienistych górskich bezdrożach – złożył się wysiłek wielu czołowych firm amerykańskich: Swindell Dressler, Holcroft, CE Cast, Ingersoll Rand, wspomaganych przez bliżej położone niezawodne produkty niemieckie: Busch, Huller Hille, Liebherr, który zajmuje się ciężkim sprzętem jako produktem ubocznym suszarek do bielizny. Składanka okazała się niezawodna. Czyście widzieli kiedykolwiek wielotonową ciężarówkę wykonującą skok na dwa metry wzwyż przy szybkości 140 km na godzinę?

Pomoc amerykańska i przodująca technologia miały w Rosji długą tradycję. Można o tym przeczytać w starych polskich dziennikach wydawanych w Stanach Zjednoczonych. Cenne informacje znajdują się również w wydawnictwie francuskim z tamtych czasów „Le Plan quinquennal de USRR”.

Po raz pierwszy Ameryka uratowała reżym sowiecki, gdy w czasie powszechnego głodu w Rosji w roku 1921 Stany Zjednoczone dostarczyły rządowi sowieckiemu żywności, lekarstw i innych produktów ogólnej wartości 60 milionów dolarów. Mało jest znane, że rząd sowiecki pogwałcił układ z Ameryką i zamiast całą żywność przeznaczyć dla głodujących dzieci, rozdał jej część między kolejarzy, ratując tym samym swój system transportu.

Po raz drugi Stany Zjednoczone uratowały Rosję w 1929 roku, kiedy Stalin ogłosił słynną „piatiletkę”. Przekonano się wówczas, że Rosja nie posiada ludzi do wykonania zamierzonego planu uprzemysłowienia. Sprowadzono tysiące inżynierów, techników i ekspertów wszelkich dziedzin z Ameryki, którzy z kolei sprowadzili tysiące wykwalifikowanych robotników amerykańskich. Słynną tamę na Dnieprze – Dnieprostroj budowali niemal wyłącznie robotnicy amerykańscy. Amerykanie nauczyli Rosjan, jak pracować, jak posługiwać się maszynami, jak urządzić fabryki. Pobudowali w Rosji olbrzymie zakłady przemysłowe, fabryki traktorów i doprowadzili do stanu eksploatacji kopalnie węgla, żelaza, złota, cynku, miedzi i szyby naftowe, a nawet nauczyli Sowietów, jak administrować olbrzymimi fabrykami powstałymi z konfiskaty roli i majątków prywatnych.

Po raz trzeci… po raz czwarty…

Czy tylko Amerykanie? Oczywiście nie! Także Niemcy, Włosi, Szwedzi, Austriacy, Japończycy, Czesi… Antykapitalistycznemu wilkowi pomagały przeżyć wszystkie kapitalistyczne baranki.

Tyrania Związku Radzieckiego, a potem Rosji utrzymała się i rosła w siłę dzięki zjednoczonemu wysiłkowi szeregu państw demokratycznych. Jednak prócz Niemców (do roku 1933) nikt tak nie zaprzyjaźnił się, nie zbratał i nie wszedł głębiej w życie rosyjskie jak Amerykanie.

Więc kiedy już ciężarówki wyprodukowane nad rzeką Kamą wspólnym wysiłkiem przemysłu zachodniego były gotowe w dostatecznej ilości, załogi dzielnych bojców radzieckich wsiadły na te kamazy i w 1979 roku udzieliły bratniej pomocy ludowi Afganistanu reprezentowanemu przez rząd komunistyczny. Później, kiedy moce produkcyjne ogromnych pojazdów wojskowych osiągnęły górny pułap, w filii Kamazu zaczęto produkować również samochody osobowe z pomocą Fiata. Do tamtego czasu przodująca technika radziecka szczyciła się produkcją tylko samochodów marki Łada, czyli w istocie fiata 124 – archaicznego modelu z 1964 roku. W 87 zastąpił go nowszy – mały fiat 126, pod nazwą Oka.

W 2001 roku w Afganistanie Rosjan zluzowali Amerykanie posługujący się sprzętem tych samych wielkich firm, wyżej wspomnianych. Umysły cyniczne wskazywały na wielką przysługę, jaką w gruncie rzeczy oddali Stanom Zjednoczonym dżihadyści samobójczym atakiem lotniczym na wieżowce World Trade Center. Stworzyli widomy powód do odwetu, którego wartość wielokrotnie przekroczyła koszt obydwu nowojorskich wieżowców, przeznaczonych zresztą ponoć do rozbiórki.

W ciągu tych czterdziestu lat, od 1981 do 2021 roku, obecność obcych wojsk w Afganistanie przysporzyła Anglosasom nieocenionych korzyści.

Pola naftowe Iranu były tuż, tuż obok Iraku, dalej Kuwejt, Arabia Saudyjska, słowem: cała Zatoka Perska. Jakżeż trudne byłoby w 1990 roku zbrojne poszukiwanie broni masowej zagłady w Iraku, gdyby nie bliskość Afganistanu. Koalicja 35 państw pod wodzą nafciarza George’a Busha nie znalazła broni masowej zagłady, mimo starannych poszukiwań; akcja się jednak opłaciła. Ceny ropy naftowej skoczyły w górę niebotycznie na skutek podpalenia pól naftowych w Kuwejcie, wyłączenia skutkiem wojny poważnej części światowej produkcji i zagrożenia reszty w Arabii Saudyjskiej.

Dziś jest inaczej. Era nafty odeszła w przeszłość, napędzamy się teraz elektrycznością i znacznie bardziej opłacalne byłoby poszukiwanie broni masowej zagłady np. w Kongo, w Afryce, gdzie przy okazji można by podobno znaleźć komponenty do produkcji baterii elektrycznych.

Natura wszelako nie znosi próżni, także i w Afganistanie.

Ten kamienisty, górski, trudno dostępny kraj wart jest zabiegów, gdyż znajduje się na rozdrożu między Uzbekistanem, Tadżykistanem, Turkmenistanem – dawnymi republikami radzieckimi – ale graniczy również z Iranem i Chinami.

Czy Putin po opuszczeniu Afganistanu przez wojska amerykańskie nie okaże zainteresowania tym kluczem do Azji Środkowej, upuszczonym na kamienistej drodze? Nie zaniedbując wszelako szkodliwych cyberataków przeciwko systemom informatycznym Zachodu.

Wszystko to zobaczymy po wakacjach. Tymczasem podróże między państwami Schengen stały się utrudnione z powodu restrykcji sanitarnych. Na razie korzystajmy więc z lata, każdy we własnym kraju, zamiast tracić dni całe na wykonywanie testów w laboratoriach i inne dni wyczekiwania na lotniskach na odprawę sanitarną. Czego życzę wszystkim naszym, coraz liczniejszym, radiosłuchaczom.

Artykuł „Żebyśmy się mniej więcej bali” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 86/2021, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. pt. „Żebyśmy się mniej więcej bali” na s. 3 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Derek: Ukraina nie jest prostym rynkiem

Ireneusz Derek mówi o tym jak prowadzi się firmę na Ukrainie. Prezes Plastics zwraca uwagę na ciągle aktualny problem korupcji oraz wyłudzeń.


Gościem porannej audycji z Kijowa jest prezes firmy Plastics, Ireneusz Derek, który mówi o trudach prowadzenia firmy na Ukrainie. Głównymi problemami są różnice mentalne członków tamtejszego rynku oraz częsta wrogość ukraińskich urzędników:

Ukraina nie jest prostym rynkiem. Nam Polakom, wydaje się, że znamy Ukrainę i Ukraińców bardzo dobrze i tak pewnie jest. Natomiast różnice mentalne trzeba znać, trzeba o nich wiedzieć żeby nie zrobić błędu – tłumaczy Ireneusz Derek.

Nasz gość dotyka również tematu korupcji na Ukrainie. Uważa, że następują w tym temacie pozytywne zmiany, jednak procesy te są bardzo mozolne:

Trzeba rozumieć, że Ukraina się zmienia. Pewnie nie tak szybko jak ja bym oczekiwał i pewnie większość Ukraińców – podkreśla rozmówca Pawła Bobołowicza.

Ireneusz Derek opisuje z czym dokładnie zmagają się przedsiębiorcy na Ukrainie. Zdaniem prezesa Plastics, jednym z największych problemów są skorumpowani pracownicy sądownictwa:

Głównym problemem z punktu widzenia biznesu to pewnie są sądy, prokuratorzy, czyli taka klika, która nam przeszkadza – mówi Ireneusz Derek.

Ponadto, gość „Poranka WNET” opowiada o swoich osobistych doświadczeniach w związku z prowadzonym przez siebie biznesem. Komentuje liczne próby wyłudzeń, z którymi się spotkał oraz swoje toczące się w ukraińskich sądach sprawy:

Mam ich bardzo wiele, dlatego, że urzędnicy Ukraińscy gdy widzą dużą firmę – a należymy do spisu 2 tysięcy największych ukraińskich firm – dosyć często widzą nas jako przynętę, z której można coś wycisnąć – komentuje przedsiębiorca.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Program Wschodni: Ukraina jest dużym sąsiadem Trójmorza i powinniśmy rozwijać tę współpracę

W najnowszym „Programie Wschodnim” z Lublina Paweł Bobołowicz wraz z ekspertami Instytutu Europy Środkowej komentują niedawny Samorządowy Kongres Gospodarczy II Forum Regionów Trójmorza.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz

Realizacja: Eldar Pedorenko


Goście:

Dr Jakub Olchowski – ekspert Instytutu Europy Środkowej

Dr Łukasz Lewkowicz – ekspert Instytutu Europy Środkowej

Marlena Gołębiowska – ekspert Instytutu Europy Środkowej

Wojciech Pokora – redaktor naczelny „Kuriera Lubelskiego”

Dr Andrzej Szabaciuk –  politolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ekspert Instytutu Europy Środkowej


W Lublinie czerwca 29 i 30 odbył się Samorządowy Kongres Gospodarczy II Forum Regionów Trójmorza, nazywane potocznie „Kongresem Trójmorza”. Dr Łukasz Lewkowicz opowiada o głównych tematach, które zostały poruszone w trakcie kongresu:

Przez te dwa dni, podczas osiemnastu paneli poruszono tematy dotyczące sektorów kluczowych dla polskiej czy środkowoeuropejskiej gospodarki. Mówiono m.in. o energetyce, finansach, innowacjach, rolnictwie, transporcie, transformacji cyfrowej, turystyce, współpracy regionalnej – wymienia ekspert.

Co więcej, jak podkreśla dr Łukasz Lewkowicz, podczas II Forum Regionów Trójmorza doszło do podpisania dwóch istotnych umów. Dotyczą one współpracy w zakresie gospodarczym oraz cyfryzacji:

Udało się także podpisać dwie umowy, czyli deklarację gospodarczą sieci regionów Trójmorza oraz deklarację w zakresie współpracy w obszarze cyfryzacji – dodaje dr Łukasz Lewkowicz.

Z kolei Marlena Gołębiowska mówi o podpisanej przez regiony czterech krajów Trójmorza i pięć polskich województw, Deklaracji Lubelskiej:

Na ten moment Deklaracja Lubelska, którą udało nam się podpisać, została podpisana przez pięć województw i regiony z czterech państw Trójmorza: Litwy, Rumunii, Słowacji i Węgier – zaznacza Marlena Gołębiowska.

Ekspertka mówi również o znaczeniu Deklaracji Lubelskiej. Umowa ta ma rozpocząć zwiększoną współpracę gospodarczą państw Trójmorza poprzez utworzenie wspólnej sieci gospodarczej:

Ta deklaracja zapowiada powstanie gospodarczej sieci Trójmorza. Ta sieć ma obejmować właśnie regiony, które mają ze sobą na różnych polach współpracować – podkreśla Marlena Gołębiowska.

Jak zaznacza rozmówczyni Pawła Bobołowicza, idea tego projektu pochodzi od prezydentów państw regionu. Z początku pomysł ten opierał się jedynie na współpracy gospodarczej, by następnie rozszerzyć się na inne aspekty:

Musimy tutaj przypomnieć, że sama inicjatywa Trójmorza jest inicjatywą prezydencką. Jest takim formatem współpracy, który rozpoczął się od głów państw. Następnie zaczął rozszerzać się na inne pola. Mieliśmy m.in. w Estonii w czerwcu tego roku chociażby spotkanie na poziomie parlamentarnym – przytacza Marlena Gołębiowska.

W ubiegłym roku, podczas wizyty na Ukrainie, prezydent Andrzej Duda mówił, że będzie namawiał państwa Trójmorza by nadać Ukrainie status obserwatora na szczytach tej grupy. Mimo to, jak stwierdza dr Łukasz Lewkowicz, sprawa ta nie doczekała się wyraźniej kontynuacji:

Na razie są to raczej rozmowy. Trzeba oczywiście partnerów przekonać do tego żeby to się udało. Natomiast niewątpliwie, gdyby jacyś przedstawiciele strony ukraińskiej wzięli udział w szczytach Trójmorza to byłoby dobre – zaznacza dr Łukasz Lewkowicz.

Jak podsumowuje ekspert IEŚ, póki co, to Polska i Ukraina są głównymi zainteresowanymi pogłębiania współpracy na linii Trójmorze-Ukraina. Jeżeli plany te mają być zrealizowane należałoby przekonać inne państwa Trójmorza:

Widać, że to zainteresowanie po stronie polskiej i po ukraińskiej jest. Teraz trzeba przekonać innych partnerów Trójmorza – podkreśla dr Łukasz Lewkowicz.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji w formie podcastu!

N.N.

Ner: Smog w Polsce jest następstwem spalania paliw kopalnych, przede wszystkim węgla w naszych „kopciuchach”

Piotr Ner przybliża słuchaczom zagadnienia związane z programem Czyste Powietrze. Jak wskazuje ekspert: Jeżeli byśmy takiego programu nie mieli to bylibyśmy narażeni na kilku miliardowe kary rocznie.


W najnowszym „Poranku WNET” ekspert ds. energetycznych, Piotr Ner mówi o programie wymiany pieców na Dolnym Śląsku. Nasz gość opowiada o genezie programu Czyste Powietrze:

We wrześniu 2018 r. nastąpiła pierwsza edycja programu Czyste Powietrze. Jest to program naprawczy, wynikający z tego, że mamy bardzo zły stan powietrza atmosferycznego w Polsce – wspomina Piotr Ner.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego porusza też temat działalności Komisji Europejskiej w zakresie kontroli jakości powietrza w państwach członkowskich Unii Europejskiej. Jak wskazuje Piotr Ner, kontrola ta jest bardzo dokładna:

Komisja Europejska skrupulatnie przyglądała się jakie działania rządu są w zakresie szkodliwej niskiej emisji. (…) Jeżeli byśmy takiego programu nie mieli to bylibyśmy narażeni na kilku miliardowe kary rocznie – zaznacza Piotr Ner.

Ekspert ds. energetyki pochyla się również nad kwestią źródeł złej jakości powietrza w Polsce. Według Piotra Nera bierze się ona głównie ze spalania paliw kopalnych:

Smog w Polsce jest następstwem spalania paliw kopalnych, przede wszystkim węgla w naszych „kopciuchach” – komentuje Piotr Ner.

Ekspert przybliża również słuchaczom kto może skorzystać z programu wymiany ogrzewania oraz, do którego programu najlepiej się zgłosić. Piotr Ner mówi także o uldze termomodernizacyjnej, której beneficjentami mogą zostać osoby zarabiające powyżej 100 tys. zł brutto:

Program Czyste Powietrze jest określony w pewnych priorytetach, czyli kto może z niego skorzystać. Tutaj beneficjentem jest mieszkaniec, właściciel nieruchomości. (…) W przypadku kiedy dochody mieszkańca są powyżej 100 tys. zł brutto – korzysta z innego instrumentu, jakim jest ulga termomodernizacyjna. (…) Zwrot to jest maksymalnie 53 tys. zł na jednego podatnika, współwłaściciela. – podkreśla Piotr Ner.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Marcin Roszkowski: W Turowie grają różne interesy. Czescy oligarchowie mają własne kopalnie przy granicy

Polska kopalnia, czeska żwirowania i skarga do Unii Europejskiej. Prezes Instytutu Jagiellońskiego o sporze między Polską a Czechami ws. kopalni Turów.

 Marcin Roszkowski przyznaje, że kopalnia w Turowie wpływa na sąsiadów. Zaznacza przy tym, że sami Czesi nie są tu bez winy.

Tam jest koło dziewiętnastu domków, które są na górce. Zanim ta woda tam dojdzie, po drodze jest żwirownia czeska.  Oczywiście wszystko wpływa na siebie.

Zdaniem naszego gościa Czesi mają interes, aby zatrzymać wydobycie w kopalni. Mają oni bowiem własne kopalnie w regionie, które z Polską łączą linie kolejowe.

 Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Projekt porozumienia ws. Turowa. Marszałkowski: Czesi są w komfortowej sytuacji, mogą nam stawiać duże żądania

Analityk portalu BiznesAlert ocenia, że istnieje realna szansa na uniknięcie przez Polskę płacenia kar nałożonych przez TSUE.


Mariusz Marszałkowski mówi o aktualnym stanie sporu wokół kopalni Turów.  Polski rząd otrzymał od strony czeskiej projekt porozumienia w tej sprawie. Jednocześnie zadeklarowano gotowość do negocjacji. Ekspert wskazuje, że pozycję Polski istotnie osłabia fakt, że konflikt został przez Pragę przeniesiony na forum instytucji unijnych.

Rząd czeski jest w komfortowej sytuacji, może stawiać nam duże żądania.

Zdaniem gościa „Poranka WNET” konieczność płacenia przez Polskę kar nałożonych przez TSUE jest ostatecznością, istnieje realna szansa na ich uniknięcie.

A.W.K.

Konieczność zdecydowania i konsekwencji /Jadwiga Chmielowska, Mariusz Patey, Janusz Kowalski, „Kurier WNET” 84/2021

Budujmy sojusze geopolityczne w UE w oparciu o twarde interesy. Zastanówmy się, co możemy zrobić od strony politycznej, żeby projekt Odessa–Brody–Płock–Gdańsk wszedł w końcu w fazę realizacji.

Jadwiga Chmielowska, Mariusz Patey, Janusz Kowalski

Dzisiejsza polityka zmierzająca ku dywersyfikacji dostaw nośników energii skupiła się na gazie. Mamy w tym pewne sukcesy – gazoport działa, proces realizacji Baltic Pipe trwa. Jednak w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego powstała koncepcja spółki Sarmatia, której udziałowcami zostali narodowi operatorzy ropociągów z Polski, Litwy, Ukrainy, a także azerski koncern wydobywczy SOCAR. W przypadku powodzenia tego projektu wytworzyłby się ekosystem biznesowy m.in. na Ukrainie czy w Gruzji, związany z rynkiem Polski, a nie z Federacją Rosyjską. Część środków, które teraz płacimy za transport ropy, nie trafiałaby na Białoruś czy do międzynarodowych przewoźników, ale do krajów, w których mamy także interesy polityczne. Czas rządów PO to zamrożenie tego projektu. Czy widzi Pan szanse, by zrealizować go w obecnych warunkach? Co musiałoby się stać, by ropa popłynęła do polskich i czeskich rafinerii tym szlakiem?

Strategia dywersyfikacji dostaw węglowodorów do Polski, a więc gazu ziemnego i ropy naftowej, przygotowana na przełomie 2006 i 2007 roku przez rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego pod patronatem i z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, opierała się na trzech projektach. Bezpośrednim powodem przygotowania dwóch pierwszych projektów, które dotyczyły dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, był szantaż gazowy, którego dopuścił się na przełomie lat 2005/2006 wobec Polski rosyjski Gazprom. Chodzi o słynną wyszantażowaną przez Kreml zmianę warunków cenowych kontraktu jamalskiego oraz wprowadzenie jako dostawcy gazu dla Polski do 2010 r. podstawionej spółki RosUkrEnergo, w której Gazprom miał 50% udziałów.

Pierwszym projektem było zainicjowanie w 2006 r. budowy terminalu LNG na polskim Wybrzeżu. W 2007 r. wybrano Świnoujście jako lokalizację pierwszego w basenie Morza Bałtyckiego gazoportu. Drugim projektem była budowa gazociągu Baltic Pipe. W 2007 r. weszliśmy w fazę projektową; zabrakło roku, półtora, żeby wejść w fazę realizacyjną. Niestety projekt został zatrzymany przez premiera Tuska na początku rządów PO-PSL.

Trzeci projekt, Odessa–Brody–Płock–Gdańsk, jest mi najbliższy. Uczestniczyłem w nim jako pracownik Ministerstwa Gospodarki, przygotowując dwa szczyty energetyczne: w maju 2007 r. w Krakowie i w październiku w 2007 r. w Wilnie. Przywódcy Gruzji, Ukrainy, Azerbejdżanu i Litwy, przy udziale specjalnego przedstawiciela Kazachstanu, wzięli udział w szczycie w Krakowie. Prezydent Alijew zadeklarował tam wówczas 10 mln ton ropy naftowej, jako że żaden taki projekt nie może ruszyć bez kontraktu na surowiec. Projekt umożliwiałby przesył ropy z Morza Kaspijskiego w naszą część Europy, bez pośrednictwa Rosji.

W Wilnie spędziłem ponad tydzień, pracując przy strategicznej umowie realizacji projektu Odessa–Brody–Płock–Gdańsk, której istotą była budowa 100-km odcinka łączącego ukraińskie Brody z polskim punktem ropociągu Przyjaźń – Adamowem. Szczyt wileński w zasadzie potwierdził zasady realizacji projektu oraz model funkcjonowania spółki Sarmatia, która miała przede wszystkim zbudować brakujący odcinek. W latach rządów PO-PSL ukraińskie i białoruskie rafinerie odbierały już nawet ropę naftową za pomocą części tej infrastruktury, tj. przez Gruzję, następnie tankowcami przez Morze Czarne do Odessy i ropociągiem do Brodów czy do białoruskich rafinerii.

Nam brakowało jedynie tego krótkiego odcinka, by przesyłać 10–20 mln ton ropy naftowej via Gdańsk do innych zainteresowanych kontrahentów oraz oczywiście do polskich rafinerii w Gdańsku i Płocku.

Warto tutaj wspomnieć, że sprzedaż ropy naftowej jest najbardziej dochodowym źródłem gospodarki Federacji Rosyjskiej. (…)

Rząd Łukaszenki aresztuje polskich działaczy społeczno-kulturalnych. Polska rok do roku płaci olbrzymią dywidendę bezpośrednio do budżetu białoruskiego, właśnie z tytułu przesyłu ropy i gazu. We wspomnianym już 2013 r. przekazała pośrednio stronie białoruskiej 650 mln USD. Czy ropociąg dałby nam narzędzie wpływu również na politykę białoruską?

Osobiście przyznaję rację najlepszemu w mojej ocenie polskiemu geopolitykowi, prof. Przemysławowi Żurawskiemu vel Grajewskiemu, który w swojej znakomitej książce pt. „Polska polityka wschodnia 1989–2015”, podsumowującej 25 lat polityki Polski względem państw byłego Związku Sowieckiego, stawia smutną, choć prawdziwą tezę: Polska przez ćwierć wieku nie prowadziła realnie żadnej polityki względem Białorusi. Są tutaj bowiem dwa wektory: interesy Polaków mieszkających na Białorusi, które wymagają, aby Polska zrobiła wszystko, by o swoich rodaków dbać; z drugiej strony, mając świadomość, że na terenie Białorusi interesy mają również inne państwa UE, przede wszystkim Niemcy, musimy mieć narzędzia wzmacniania polskiej obecności gospodarczej u wschodniego sąsiada, by Białoruś nie pogłębiała współpracy z Kremlem.

Realna polityka polega na tym, że jeśli jest możliwość, należy z niej bezwzględnie korzystać. Polska teoretycznie może użyć własnej infrastruktury gazowej i paliwowej do dostarczania ropy i gazu ziemnego na Białoruś poza Federacją Rosyjską; takie symulacje były robione za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Błędem jest rezygnacja z myślenia, że możemy wzmocnić suwerenność Białorusi, której niepodległość leży w żywotnym interesie Polski, ponadto poprawiać sytuację Polaków na Białorusi i wreszcie – zarabiać na tym. Należy wziąć pod uwagę wszystkie te czynniki.

Białoruś jest rok w rok szantażowana w obszarze dostaw węglowodorów przez Władimira Putina. W dobrym scenariuszu w tej dekadzie mogliśmy wykorzystywać gazociąg jamalski, przy pełnej konsekwencji i determinacji polskiego państwa, do przesyłu gazu ziemnego na Białoruś. Z kolei infrastrukturę projektu Odessa–Brody–Płock–Gdańsk należałoby wpisać w scenariusz uniezależnienia Białorusi od dostaw rosyjskiej ropy naftowej. Jego realizacja na pewno uzyskałaby poparcie dużej części państw UE, rozumiejących, jak ważne jest stworzenie dla Białorusi infrastrukturalnej alternatywy.

Ale niestety sami będziemy potrzebować gazu ziemnego. Polska bowiem ponownie weszła na szybką ścieżkę uzależnienia się od surowca z Federacji Rosyjskiej.

Decyzja likwidacji polskiej suwerenności energetycznej opartej na zasobach krajowego węgla brunatnego i kamiennego, i przestawiania polskiej gospodarki na gaz ziemny, którego w Polsce po prostu nie ma, jest arcyniebezpieczna. Wszystkie prognozy wskazują, że za 15 lat będziemy potrzebowali 35–40 mld m3 gazu, co spowoduje drastyczne uzależnienie się od dostaw z Rosji.

Puentując: dobrze mieć marchewkę, ale i biczyk na władze w Mińsku?

Lepiej uzależnić relacje od inwestycji i budować je w oparciu o twarde interesy, a nie emocje. Jest w tym coś niezwykłego. Polskie podejście do Białorusi jest zupełnie pozbawione realizmu. Polskie firmy powinny być obecne na Białorusi. Jest ona naszym najbliższym sąsiadem, dlaczego zatem mieliby tam zarabiać Francuzi, Niemcy, czy przede wszystkim Chińczycy? Z drugiej strony za wzór stawiamy często znacznie groźniejszy komunistyczny reżim ChRL, który technologicznie chce opanować wolny świat.

Realną polityką jest uznanie, że interesy Polaków na Białorusi wymagają również oferty geopolitycznej i gospodarczej. Polskie firmy, zdobywając miejsca firm rosyjskich, będą uderzały gospodarczo w reżim Putina. Ropociągi i gazociągi to najlepsza metoda odsunięcia Białorusi od Rosji. Musimy zatem odpowiedzieć na pytanie: czy w polskim interesie jest wzmacnianie niezależności politycznej i gospodarczej od Kremla wszystkich naszych wschodnich sąsiadów? Jestem tu zwolennikiem koncepcji Piłsudskiego. W obecnych realiach współpracujmy z Ukrainą, z Rumunią, która jest bardzo ważna i której jestem wielkim przyjacielem, z państwami bałtyckimi. Budujmy sojusze geopolityczne w UE w oparciu o twarde interesy. Zastanówmy się, co możemy zrobić od strony politycznej, żeby projekt Odessa–Brody–Płock–Gdańsk wszedł w końcu w fazę realizacji.

Jedna z dwóch czeskich rafinerii kontrolowanych przez Orlen już pracuje na azerskiej ropie, która obecnie jest transportowana z terminali położonych nad Adriatykiem. Czy inne polskie rafinerie mogłyby przerabiać ropę z Azerbejdżanu?

To jest wyłącznie kwestia przystosowania części instalacji rafineryjnych do uzyskiwanych z przerobu ropy produktów oraz logistyki magazynowej. Pamiętajmy jednak, że infrastrukturalnie budowa odcinka Odessa–Brody–Płock–Gdańsk daje możliwości eksportowe, nawet gdyby polskie rafinerie nie chciały być odbiorcami tego surowca. (…)

Polska jest również dużym absorbentem CO2 ze względu na zalesienie. Gdyby UE wyliczała emisję netto CO2, prawdopodobnie ten bilans nie byłby dla Polski aż tak zły, nawet w porównaniu z takimi krajami jak Belgia czy Holandia.

Jak już mówiłem – brakuje nam po prostu narodowej strategii energetycznej i twardej konsekwencji w jej realizacji. Każda strategia dotycząca bezpieczeństwa energetycznego jest obliczana na 20–30 lat. Nie można planować budowy elektrowni węglowej, jeśli chwilę później z powodów ideologicznych plan zostaje zawieszony, jak w przypadku elektrowni w Ostrołęce, która w mojej ocenie powinna powstać jako elektrownia węglowa, a nie zasilana potencjalnie rosyjskim gazem. Jestem zwolennikiem patrzenia na ten temat w sposób zimny, bardzo spokojny i konsekwentny. I budować wokół realizacji strategicznych interesów Polski szeroki konsensus polityczny.

O budowie elektrowni atomowych mówiło się w Polsce w latach 70. XX w., już w XI wieku, mówiło się w 2015 roku. Dalej stoimy w miejscu.

Zgoda na likwidację polskiego górnictwa, czyli walka z surowcem, jest fundamentalnym błędem. Na całym świecie zwiększa się wydobycie i zużycie węgla. Transformacja energetyczna to proces inwestycji w nowoczesne technologie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by polski węgiel ustawić w centrum polskiej transformacji energetycznej i w niego inwestować.

Są dwa modele transformacji: norweski i niemiecki. Norwegowie, rozumiejąc gospodarkę niskoemisyjną, od kilku lat inwestują w wytwarzanie wodoru z gazu ziemnego. Potrafią wykorzystać „błękitne paliwo” w projektach „zielonych”.

Niemiecka ścieżka polskiej transformacji energetycznej to faktyczne uzależnienie się od importu niemieckich technologii OZE i rosyjskiego surowca z Nord Stream. Jest to najdroższy z możliwych modeli – tracimy suwerenność energetyczną i przepłacamy za to setki miliardów złotych, wzmacniając niemiecką gospodarkę. A ideologia zderza się z rzeczywistością w taki sposób, że Niemcy likwidują atom, likwidują węgiel i za chwilę nie będą mieli z czego produkować energii elektrycznej. My idziemy w dokładnie tym samym kierunku – nie mamy atomu, a już eliminujemy węgiel, nie mając nic w zamian. Za kilka dosłownie lat będziemy skazani na import energii elektrycznej. Jedyne, co zostanie, to gaz ziemny, a to są ogromne koszty. Będziemy musieli kupować go z Rosji, nie ma bowiem innej możliwości, by polską gospodarkę zaopatrzyć w taką ilość gazu ziemnego, której z uwagi na realizowaną ideologiczną dekarbonizację będziemy jeszcze w tej dekadzie potrzebować.

Wydobywamy 4 mld m3, a nasze zużycie chcemy ustawić na poziomie 40 mld m3. W tym sensie Polska robi wielki prezent Władimirowi Putinowi.

Cały wywiad Jadwigi Chmielowskiej i Mariusza Pateya z posłem SP Januszem Kowalskim, pt. „Polityka Polski. Konieczność zdecydowania i konsekwencji”, znajduje się na s. 1 i 4 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jadwigi Chmielowskiej i Mariusza Pateya z posłem SP Januszem Kowalskim, pt. „Polityka Polski. Konieczność zdecydowania i konsekwencji”, na s. 1 i 4 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Artur Soboń: Najlepszą opcją byłoby porozumienie z Czechami. Drugim rozwiązaniem byłoby szybkie orzeczenie TSUE

Wiceminister aktywów państwowych o konflikcie z Czechami ws. kopalni Turów oraz o wstrzymaniu budowy rurociągu Baltic Pipe na terytorium Danii.


Artur Soboń komentuje negocjacje z Czechami. Wskazuje na możliwość nałożenia przez Trybunał kary za niewykonywanie postanowienia. Przypomina, że Polska została ukarana ws. Puszczy Białowieskiej. Wiceminister zapowiada, że Warszawa złoży do TSUE wniosek o cofnięcie decyzji ws. Turowa, argumentując, że zmieniły się okoliczności.

Powstał już, a nie w 2023 r. ekran filtrujący, który minimalizuje jakiekolwiek ryzyka związane z gospodarką wodną.

Ekran będzie oddawany do użytku na jesieni br. Soboń ocenia, że część czeskich polityków chciałoby spór rychło rozwiązać, gdyż mają w tym też własny interes. Sojusznikiem szybkiego załatwienia sprawy jest hejtman (gubernator) kraju libereckiego Martin Půta. Premier Czech Andrej Babiš ma tymczasem własne problemy w związku z podejrzeniami o popoełnienie przez niego przestępstwa;

Podkreśla, że pieniądze z kar nie trafiają do skarżących krajów tylko do budżetu unijnego. Gość Poranka Wnet wskazuje na sposoby, w jakie może zakończyć się spór z Pragą.

Najlepszą opcją byłoby porozumienie z Czechami.

Innym, trochę gorszym rozwiązaniem, byłoby szybkie orzeczenie TSUE. Poseł PiS odnosi się także do budowy Baltic Pipe, która została wstrzymana wskutek decyzji środowiskowej. Rzecznik Komisji Odwoławczej stwierdził, że uchylenie decyzji środowiskowej ws. gazociągu może zając 7-8 miesięcy. Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego wskazuje, że kiedy będzie pełna analiza prawna, będzie wiadomo, jakie działania trzeba podjąć w związku z decyzją siedliskową.

To byłaby zła informacja, tak długie wstrzymanie prac.

Polsce zależy na ukończeniu gazociągu do jesieni 2023 r. ze względu na kończącą się umowę z Gazpromem.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Olga Zubrzycka: Jedno szkolenie w Anglii otworzyło mi oczy odnośnie piwa beczkowego. To było zupełnie inne niż sejsmika

W najnowszej audycji „Studia Dublin” naukowiec i browarmistrzyni, Olga Zubrzycka opowiada o swoich pasjach związanych z sejsmiką, ropą naftową, a także z browarnictwem.

Olga Zubrzycka to absolutnie niezwykła kobieta w renesansowym ujęciu. – przedstawił swojego gościa w „Studiu Dublin” Tomasz Wybranowski.

 

Olga Zubrzycka (na fotografii) jest mistrzynią browarnictwa i bimbrownikiem.

Olga jest także sędzią podczas konkursów piwnych i złotą medalistką. Złoto wywalczył jej limonkowy stout dla mikrobrowaru we wschodniej części Londynu. Ale nie zwalnia ona nawet na chwilę tempa! Właśnie teraz otwiera swój biznes w Polsce. 

W piątkowym programie „Studio Dublin”, zanim Tomasz Wybranowski przepytał Olgę o początki jej przygód związanych z bimbrownictwem i warzeniem piwa, to  najpierw odpowiedziała na pytania o początki swojej pasji do poszukiwania ropy naftowej i sejsmiki:

To było w czasie  moich studiów z fizyki w Krakowie na AGH. (…) Mieliśmy na uczelni krótkie panele odnośnie specjalizacji, jaką geofizykę mogliśmy wybrać. I na prezentacji dotyczącej sejsmiki zobaczyłam statki badawcze, helikoptery, podróżowanie. Jako osoba, która potrzebuje adrenaliny od razu zakochałam się w sejsmice.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Olgą Zubrzycką, kobietą wielu talentów:

 

Rozmówczyni Tomasza Wybranowskiego mówi o swojej działalności zawodowej związanej z sejsmiką. Olga Zubrzycka rozwija m.in. temat przetwarzania danych na statkach badawczych:

Na statkach badawczych współpracowałam ze wszystkimi departamentami np. nawigacja, zbieranie danych, źródło akustyczne. Ja byłam tą osobą, która zbiera to wszystko w całość, przetwarza te dane, sprawdza czy są one prawidłowe i byłam ostatnią linią, która nagrywa te dane i wysyła na ląd. Najczęściej do Houston.

Olga Zubrzycka przybliża również słuchaczom jak za pomocą sejsmiki można odnaleźć złoża ropy naftowej:

Przetwarza się sygnały. Wszystko odnosi się do czasu podróży fali akustycznej. Jest ona inna przez medium wody, piaski, skały metamorficzne (…). Wobec tego, ta różnica czasu w przebiegu fali akustycznej kreuje nam obraz 3D. Można by ten kawałek naszej ziemi porównać do czekoladowego tortu z wisienkami w środku. Cała nasza analiza polega na tym, żeby tak kroić ten tort Ziemi by, pośród tych wszystkich warstw znaleźć wisienkę, którą jest depozytem ropy naftowej.

W dalszej części rozmowy Olga Zubrzycka rozwija temat swoich pasji związanych z browarnictwem. Browarmistrzyni i sędzia piwny opowiada o początkach nietypowej kariery:

Wszystko zaczęło się gdy w geofizyce byłam już kilkanaście lat. To co było dla mnie najtrudniejsze to brak matki natury. Było mi ciężko z tym, że jedyną dostrzegalną naokoło siebie zieloną rzeczą to kawałek sałaty na moim talerzu. (…) Tęskniłam za naturą i stwierdziłam, że to jest moment by się przekwalifikować.

Rozmówczyni Tomasza Wybranowskiego opowiada o swoich doświadczeniach z różnymi alkoholami, a także o czasie spędzonym w szkole browarniczej. Olga Zubrzycka podkreśla uczucie niesamowitości, jakie wywołało w niej stworzenie od początku aż po finał swojej pierwszej, własnej i niepowtarzalnej butelki piwa:

W czasie moich zawodowych podróży po całym świecie pijałam najbardziej egzotyczne. Zachwycałam się i likierami i aperitivami i piwem. Jednak dopiero jedno szkolenie w Anglii otworzyło mi oczy odnośnie piwa beczkowego, piwa żywego. (…) Piwo zafascynowało mnie na tyle, że poszłam do szkoły browarniczej. Tam, kiedy po raz pierwszy stworzyłam własną recepturę piwa, zabutelkowałam je, rozdałam znajomym i dotknęłam tej butelki. To było zupełnie co innego niż sejsmika.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy tutaj:

opracowała: Nina Nowakowska

współpraca: T. Wybranowski

Tutaj rozmowa z Olgą Zubrzycką z Alexem Sławińskim (Studio Londyn):