Przestrogi związane z upadkiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Polska może tylko być zapleczem taniej siły roboczej w Europie.
Jadwiga Chmielowska, Mateusz Morawiecki
Ludzie związani z PO, jak np. Jerzy Buzek, niszczyli nawet nowe, wydajne kopalnie. Czy Pański rząd będzie przeciwdziałał importowi węgla z Rosji i dążył do zwiększenia wydobycia naszego?
Można powiedzieć, że konieczność importu rosyjskiego węgla to jest pułapka, którą zastawili na nas politycy niezdolni do odpowiedzialnej restrukturyzacji polskiego górnictwa. Kiedy dziś słyszę hasła naszych konkurentów politycznych o planach całkowitej likwidacji węgla w polskim miksie energetycznym w perspektywie 10–15 lat, to zadaję sobie pytanie, co ma być paliwem dla polskiej gospodarki po takim wstrząsie. Drewno? Słońce, wiatr? Bądźmy poważni. My rozpatrujemy ten problem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski.
Trzeba jasno powiedzieć: to nie rząd, lecz prywatne spółki importują węgiel z Rosji. Ale to na barkach rządu spoczywa odpowiedzialność za rozwiązanie tej sytuacji i my tej odpowiedzialności nie unikamy.
Odpowiedzią jest oczywiście konsekwentna i sprawiedliwa transformacja energetyczna, a więc strategia rozpisana na dekady. To strategia, która zabezpiecza interesy Polski i Śląska, i o którą z takim trudem walczyliśmy na forum europejskim. Realizacja tego planu pozwoli nam z jednej strony na ograniczenie importu węgla, z drugiej – na efektywne wykorzystanie rodzimych zasobów surowca, z trzeciej wreszcie – na włączanie w coraz większym stopniu do miksu energetycznego odnawialnych źródeł energii, w tym farm wiatrowych na morzu. Gwałtowne odejście od węgla wydaje się pewnie najprostszym rozwiązaniem, ale jest to też rozwiązanie najgorsze. Dlatego w naszej strategii zapisaliśmy, że do 2030 roku ok. 60% energii w Polsce będzie pochodzić z węgla. Strategia transformacyjna, jaką przyjęliśmy, jest zdecydowanie trudniejsza, ale nie ma innej drogi do zabezpieczenia interesów polskiej gospodarki i polskich pracowników. Przymierzamy się też do implementacji w Polsce energetyki jądrowej.
Kopalnia „Krupiński” została zamknięta pomimo olbrzymich pokładów węgla koksującego, który nie wchodzi w pakiet klimatyczny, nie jest objęty limitami wydobycia. Zapewne Pan wie, że przy notyfikacji pomocy publicznej w celu likwidacji mocy wydobywczych przemysłu węglowego w Polsce, nie poinformowano KE, że KWK „Krupiński” posiada bardzo bogate złoża węgla koksującego o wartości przeszło 40 mld zł, węgla, który podlega ochronie prawnej ze względu na jego umieszczenie na liście minerałów strategicznych UE?
To dla mnie wręcz niewyobrażalne, w jaki sposób można zmarnować taki potencjał. Ale faktem jest, że w latach 2007–2015, a więc w czasie rządów naszych poprzedników, kopalnia „Krupiński” przyniosła aż 8,2 mld zł strat.
Wobec takiej zapaści byliśmy niemal bezradni, a jednak dziś mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że dzięki naszej pracy dla „Krupińskiego” pojawiło się światełko w tunelu. Już teraz nakładem 50 mln zł stare budynki przechodzą proces modernizacji, a obok nich powstają nowe hale produkcyjne. Niebawem w Suszcu, gdzie zlokalizowana jest KWK „Krupiński”, ruszy produkcja maszyn dla przemysłu górniczego. Plany uwzględniają również powstanie fabryki ogniw wodorowych stosowanych w elektromobilności, a produkty uboczne procesu koksowniczego będą przetwarzane na włókna węglowe. To zapowiedź odrodzenia kopalni w Suszcu i pewien wzór modernizacyjny dla całego Śląska. (…)
Czy Polska będzie się angażować w Jedwabny Szlak w związku z zarzutami w stosunku do Chin wykorzystywania technologii do inwigilowania przestrzeni gospodarczej oraz państw i obywateli? Niebezpieczne jest też uzależnienie gospodarki polskiej od chińskich inwestycji, co już widzimy w innych państwach.
Ostrożność jest tutaj potrzebna, ale przejście obok szans, jakie stwarza współpraca z Chinami, byłoby niewskazane. Nowy Jedwabny Szlak to ogromne przedsięwzięcie i musimy zadbać, by jego realizacja stała się korzystna również dla Polski. Na szlaku handlowym łączącym Chiny i Europę Polska jest pierwszym przystankiem dla chińskiego kapitału i towarów zmierzających do Unii Europejskiej oraz ostatnim w drodze powrotnej. To niepowtarzalna szansa dla Polski na rozwój, zarówno logistyczny, jak i gospodarczy. Już dziś rozwijamy sieć zagranicznych biur handlowych w Chinach, które pomagają naszym eksporterom czynić pierwsze kroki na chińskim rynku. To solidny fundament pod przyszłą współpracę. Ale też stawiamy sprawę jasno naszym chińskim partnerom: musimy zasypywać deficyt handlowy z waszym krajem, bo ten brak nierównowagi ma czasami charakter dyskryminacyjny. Zobaczymy, jaka będzie reakcja. Jednocześnie też bierzemy pod uwagę geopolityczny wymiar tej współpracy i partnerstwo z USA. (…)
Czy tak wysokie podniesienie płacy minimalnej nie spowoduje upadku małych i średnich przedsiębiorstw?
Na tak postawione pytanie mógłbym sam odpowiedzieć pytaniem: a czy wprowadzenie programu 500+ spowodowało katastrofę finansów publicznych, jak wieszczyli nasi konkurenci? Albo, czy wprowadzenie minimalnej stawki za godzinę pracy, co przywróciło godność tysiącom pracowników, doprowadziło do upadku firm, jak straszono?
Te apokaliptyczne przestrogi związane z upadkiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej, to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Polskę stać tylko na to, żeby być zapleczem taniej siły roboczej w Europie.
Jeśli dziś zapytać przedsiębiorców o ich największe bolączki, to od razu usłyszymy, że jedną z nich jest niewystarczająca liczba dostępnych na rynku wykwalifikowanych pracowników. Gdzie się podziali? Znaczna część z nich wyemigrowała kilka lat temu za granicę, gdzie firmy za ich umiejętności mogły zapłacić godne pieniądze. Ten prawdziwy drenaż talentów wynikał wprost z dogmatycznego przekonania neoliberałów, że rozwój polskiej gospodarki ma być oparty na taniej sile roboczej. Dziś już dobrze wiemy, że to ścieżka, która prowadzi donikąd, dlatego proponujemy rozwiązania, które wspierają i firmy, i pracowników. By zrozumieć prorozwojowy charakter tych zmian, trzeba je rozpatrywać jako pakiet, a więc łącznie.
Z jednej więc strony mamy niższy ZUS dla przedsiębiorców, objęcie większej grupy przedsiębiorców podatkiem CIT obniżonym do poziomu 9%, a także poszerzenie grupy przedsiębiorców, którzy mogą skorzystać z ryczałtowego rozliczenia podatku PIT. Do tego wszystkiego należy jeszcze doliczyć ponad 1 mld zł na bezpośrednie wsparcie dla przedsiębiorców chcących się rozwijać w obszarze innowacyjności. To wszystko składa się na Pakiet dla przedsiębiorców, który miałem przyjemność ogłosić i podpisać niedawno w Katowicach. I dopiero na tym tle można przyjrzeć się wzrostowi płacy minimalnej jako elementowi komplementarnemu wobec Pakietu dla przedsiębiorców jako dopełnieniu wielkiego planu dla Polski.
A ten plan to nic innego jak zbudowanie polskiego państwa dobrobytu. To państwo, w którym dynamicznie rozwijających się przedsiębiorców po prostu stać na płacenie wysokich pensji dobrze wykwalifikowanym, kompetentnym i coraz bardziej produktywnym pracownikom.
Jeśli miałbym wskazać jeden główny motyw naszego sukcesu gospodarczego, to jest nim wiara w to, że inwestowanie w ludzi się opłaca. I ta wiara poprowadziła nas do małego, ale jednak cudu gospodarczego ostatnich 4 lat.
Czy obniżenie podatku PIT i CIT nie spowoduje zmniejszenia dochodów samorządów?
Myślę, że wystarczy odwołać się do liczb. W roku 2019 do kas samorządów trafi blisko 26 mld zł dochodów własnych więcej w porównaniu do roku 2015, z czego blisko 20 mld będzie pochodzić ze zwiększonych wpływów z PIT i CIT. To oznacza wzrost dochodów samorządowych o ok. 46% z podatku PIT i o 35% z podatku CIT. Nigdy w ciągu 30 lat nie było takich wzrostów przychodów dla samorządów. Proszę zauważyć, że to wszystko dzieje się w sytuacji, w której CIT dla małych i średnich przedsiębiorców już od dawna mamy obniżony z poziomu 19 do 9%. Skąd więc tak wysoki wzrost wpływów samorządów z podatków? Nikogo chyba nie zaskoczę, ale to właśnie efekt naszych działań uszczelniających, które są absolutnym fundamentem naszej polityki gospodarczej.
Udowodniliśmy, że efektywna polityka fiskalna nie ma nic wspólnego ze zwiększaniem obciążeń podatkowych. Kiedy wszyscy płacą podatki uczciwie, nie muszą być one wysokie.
A dobra koniunktura gospodarcza i konsekwentny wzrost płac będą przekładać się w kolejnych latach nawet przy niższych podatkach na wzrost dochodów samorządów. Zatem obalamy kolejny mit podnoszony przez naszych przeciwników, bo wspieramy samorządy jak nikt inny.
Cały wywiad Jadwigi Chmielowskiej z premierem Mateuszem Morawieckim pt. „Inwestujemy w ludzi dla Polski” można przeczytać na s. 1 i 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Jadwigi Chmielowskiej z premierem Mateuszem Morawieckim pt. „Inwestujemy w ludzi dla Polski” na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com
Najbardziej wyrazisty polityk totalnej opozycji Robert Biedroń powiedział, że jego priorytetem będzie walka z przemocą w rodzinie. Zna się on na przemocy jak mało kto, bo złamał szczękę swojej matce.
Panoptikum czy wstęp do panteonu?
Jan Martini
Niedawna rocznica stulecia odzyskania niepodległości była okazją do przypomnienia polityków, którzy swą działalnością przyczynili się do zmartwychwstania Polski. Obok głównych postaci była cała rzesza ludzi drugiego czy trzeciego szeregu.
Śledząc ich życiorysy i dokonania, trudno wyjść z podziwu. Cóż to za wspaniałe postacie!
Porównując niegdysiejszych i obecnych polityków, mamy wrażenie, że dziś polityką zajmują się ludzie innego formatu – że nastąpiło widoczne pogorszenie „materiału ludzkiego”. Czy powodem tej zmiany jest zanieczyszczenie środowiska (zawartość metali ciężkich w glebie), czy niemal półwiekowa okupacja komunistyczna?
Problem w tym, że podobne zjawisko „spsienia” czy skundlenia (bo psy bywają też rasowe) klasy politycznej obserwujemy również w krajach, które nie były porażone przez komunizm. Chyba wszystko zaczęło się dość dawno. Pierwszym politykiem, któremu wygląd zewnętrzny pomógł zostać prezydentem USA, był wybrany w 1921 roku Warren Harding. Tak się złożyło, że rok wcześniej Amerykanki otrzymały prawo głosu, więc twierdzono, że tego przystojniaczka, uchodzącego za jednego z najgorszych prezydentów, wybrały niewiasty (słowo to pochodzi od „nie wiedzieć”).
Wraz z rozwojem telewizji rola aparycji wydatnie wzrosła. Nad wizerunkiem kandydata pracowały całe czeredy szewców, krawców, fryzjerów, dentystów, wizażystów, a nawet charakteryzatorów (zabawny filmik utrwalił wpadkę, gdy premierowi Kanady odkleiła się brew na wizji). Tony Blair, Bill Clinton, Emmanuel Macron, Justin Trudeau, Donald Tusk, Rafał Trzaskowski – ci mężowie stanu ukształtowali nasze wyobrażenie współczesnego polityka jako wbiegającego po schodkach pajacyka z uśmieszkiem trwale przyklejonym do twarzy. Nietrudno zauważyć, że Kaczyński jest dokładnym zaprzeczeniem tego wizerunku.
Negatywny wpływ na jakość klasy politycznej mają też służby specjalne krajów wrogich i zaprzyjaźnionych, nagminnie „wspomagające” demokrację. Z własnej historii wiemy, że demokracja jest bardzo nieodporna na zewnętrzne wrogie ingerencje. W tej dziedzinie niedościgłymi mistrzami są Rosjanie, którzy zaobserwowali, że stosunkowo łatwo można wytworzyć polityka czy założyć partię w kraju, w którym chcą mieć wpływy. Czasem wystarcza tylko zablokowanie ścieżki awansu dla niewygodnego polityka, ale lepiej mieć swojego (niekoniecznie agenta, choć tacy też bywali), możliwego do sterowania. Stąd liczna rzesza rozmaitych prezydentów, premierów, kanclerzy, sekretarzy generalnych ONZ, którzy byli (lub są) ludźmi Moskwy.
Od lat podejrzewano, że Rosjanie ingerują w procesy wyborcze w krajach Zachodu, ale były to tylko przypuszczenia na pograniczu teorii spiskowych. Dziś już są na to twarde dowody.
Postsowieci „interferują” prawdopodobnie we wszystkich demokratycznych krajach świata, gdyż prowadzą politykę globalną, a wciąż obowiązuje (nikt nie odwołał) program KPZR przewidujący rozszerzenie sowieckiego panowania na cały świat.
Przygoda sowieckich kreatorów rzeczywistości z demokracją rozpoczęła się w moskiewskim Instytucie Skutecznej Polityki (wchodzącym w skład słynnej uczelni dyplomatyczno-szpiegowskiej – MGIMO), którego funkcjonariusze od lat jeździli na Zachód, wnikliwie obserwując zasady działania demokratycznych społeczeństw. Ludzie Zachodu chętnie dzielili się swymi umiejętnościami. Nikt się nie spodziewał, że wiedza przekazywana sympatycznym „naukowcom” z kraju bez tradycji demokratycznych może być kiedyś użyta przeciwko demokracji. W tej „placówce naukowej” wypracowano zasady funkcjonowania prawdziwie leninowskiej „partii nowego typu”. Aby była skuteczna w trudnych warunkach demokracji, jej liderzy muszą być przede wszystkim „wybieralni”. Dlatego na frontmanów przewidywano facetów o miłych gębach, wyposażonych w dobre garnitury i markowe zegarki, a także piękne kobiety. Program takiej partii był mniej istotny, bo nie musiał być realizowany. Wiele wskazuje na to, że przemyślenia zagranicznych fachowców mogły mieć wpływ na powstawanie Platformy Obywatelskiej. Akuszerzy partii brali pod uwagę gusty elektoratu – wiadomo było, że Polacy „nie kupią” komunizmu, więc partia musi być postsolidarnościowa, ale nowoczesna, europejsko-liberalna. Słowem – powinna być fajna.
Ponieważ produkt o nazwie „Platforma Obywatelska” odniósł sukces rynkowy i znakomicie służył celom „macherów z zaplecza” (ci mogą już mieć „mordy zakazane”), pomysł został powielony. Jako klon PO powstała Litewska Partia Pracy. Założył ją charyzmatyczny „litewski Palikot” – Wiktor Uspaskich.
Ten odnoszący sukcesy biznesowe milioner (miał wyłączność na import z Gazpromu) pojawił się na Litwie pod koniec lat 80., szybko dostał obywatelstwo litewskie i nie znając języka, rozpoczął błyskawiczną karierę polityczną. Założona przez niego partia stała się główną siłą polityczną na Litwie. Sam lider jednak musiał ustąpić, gdy wyszły na jaw jego przekręty podatkowe i powiązania z rosyjskimi służbami. Uspaskich ewakuował się z Litwy i zniknął gdzieś na bezkresnych obszarach dawnego Związku Radzieckiego. Otrzymał nawet azyl polityczny w Rosji, ale obecnie przed przykrościami chroni go… immunitet eurodeputowanego.
Polskie doświadczenia są powielane nie tylko w krajach dawnego bloku socjalistycznego. Słynne Tuskowe „nieważna jest władza – jedyne, co się liczy w życiu, to miłość” zastosował także w swojej kampanii Nick Clegg – przywódca brytyjskiej Partii Liberalnych Demokratów. Jego strategia bombardowania elektoratu „bombami miłości („love bombs”) okazała się bardzo skuteczna. Warto dodać, że wszystkie wspomniane partie są bardzo postępowe i proeuropejskie – walczące, aby w Europie było „więcej Europy”, co wskazywałoby na ich wspólny rodowód. Wspomniany Clegg to postać przedziwna. Pojawił się na malutkiej, skalistej, szkockiej wysepce Iona. „Ojciec Nicka Clegga w połowie był Rosjaninem wywodzącym się z arystokratycznego rodu, którego przedstawiciele wyemigrowali do Wielkiej Brytanii po obaleniu cara. Matka pochodziła z Holandii, w okresie wojny została internowana przez Japończyków w obozie na terenie Indonezji. Po uwolnieniu zamieszkała w Anglii” (Wikipedia).
Clegg był dziennikarzem w Nowym Jorku, Londynie i Budapeszcie, pracował w Komisji Europejskiej. W 2005 roku dostał się do Izby Gmin, później został liderem Liberalnych Demokratów (partii powstałej z połączenia dwóch niszowych partyjek – Socjaldemokratów i Liberałów) i wszedł w skład Tajnej Rady Królewskiej Mości, a w wyborach 2010 roku wprowadził do Izby Gmin 57 posłów. Liberalni Demokraci stali się trzecią siłą, co zmieniło tradycyjny brytyjski system polityczny. Do koalicji zapraszali Clegga zarówno konserwatyści, jak i laburzyści. Wybrał konserwatystów (był bardziej potrzebny na tym „odcinku”?), stając się wicepremierem w rządzie Davida Camerona.
Polityków odnoszących sukcesy, w biografii których można podejrzewać długie ręce Moskwy, jest w polityce światowej multum. Choćby przyjaciel Rosji, konserwatywny prezydent Francji Sarkozy – arystokrata pochodzenia węgiersko-żydowskiego. Albo urodzona w rodzinie argentyńsko-bułgarskiej Dilma Rousseff, uczestniczka zbrojnej marksistowskiej partyzantki, która jako prezydent Brazylii zaprosiła Władimira Putina, przełamując wielomiesięczną izolację rosyjskiego przywódcy po dziwnej katastrofie smoleńskiej.
Oczywiście nie tylko Rosjanie zajmują się psuciem demokracji – pojętnymi uczniami okazali się Chińczycy.
Podejrzewano, że za karierą Billa Clintona – podrzędnego polityka Partii Demokratycznej z małego stanu Arkansas, który naprzód został gubernatorem, później otrzymał nominację partii na kandydata do prezydentury, by w końcu zostać prezydentem – stały chińskie pieniądze. Możliwe, że były to najlepiej zainwestowane pieniądze w dziejach – nastąpiło „otwarcie” Chin, a amerykańskie kapitały i technologie umożliwiły ogromny, trwający do dziś rozwój kraju.
Nie ma wątpliwości natomiast co do powodów kariery znającego język mandaryński Kevina Rudda, który został premierem Australii w 2007 roku. Po 8 latach rządów konserwatysty Johna Howarda, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, totalnym zaskoczeniem było zwycięstwo Partii Pracy. Pamiętam ówczesne spekulacje prasy australijskiej dociekającej przyczyn tego zwrotu. Ustalono, że winna była… długoletnia susza (rzeczywiście po wyborze Rudda spadł deszcz). Wkrótce Chińczycy zaczęli wykupywać po korzystnych cenach bogate australijskie zasoby surowców, a prasa wyśledziła chińskie powiązania kilku ministrów. Skandal wybuchł dopiero, gdy na jaw wyszły tajne podróże do Chin ministra obrony Fitzgibbona na zaproszenie tajemniczej urodzonej w Pekinie „businesswoman”…
Cechą wspólną polityków wskazującą, że mogą oni być produktem rosyjskich (i nie tylko) fachowców, są dziwaczne, pokrętne i niespójne życiorysy. Nietrudno zauważyć takich i na polskiej scenie politycznej.
Mężowie stanu na ciężkie czasy
Czasy w Polsce są ciężkie właściwie od zawsze, co stanowi wyzwanie dla naszych polityków. Czy obecni politycy – nawet z doktoratami (dr Spurek, dr Śmiszek) podołają problemom nurtującym Polaków? Drożyzna na bazarach, ocieplenie klimatu, przemoc domowa, mniej lub bardziej okrutne prześladowanie mniejszości seksualnych, walka o praworządność i różnorodność (z homoseksualizmem jako najwyższa formą różnorodności) – takie palące problemy trzeba szybko rozwiązać, w czym z pewnością pomogą połączone agentury. Bo Polska – ze względu na swe niefortunne położenie geopolityczne – „pozostaje w zainteresowaniu” licznych służb „tajnych, jawnych i dwupłciowych”, a wszystkie one mają swoje ulubione formacje polityczne i umiłowanych polityków. Stosunkowo łatwo zorientować się, który polityk skłania się do jakiej służby. Testem może być stosunek do katastrofy smoleńskiej i przekopu Mierzei Wiślanej. Ci od drugich sąsiadów będą raczej mówić o dekarbonizacji i zmianach klimatycznych, ale wszystkim nie podoba się Centralny Port Komunikacyjny, fuzja Lotosu z Orlenem i obecność wojsk amerykańskich. Dlatego jako „silni razem” zjednoczą się we wspólnym „Froncie Wyzwolenia Narodowego”, by odsunąć obecną ekipę. I nad tym też pracować będą połączone agentury.
Najnowszym podmiotem na politycznej mapie Polski jest Konfederacja – i jako taka budzi zainteresowanie nie tylko potencjalnych wyborców. Byłoby ciężkim zaniedbaniem obowiązków, gdyby stosowne służby nie szukały dojść do polityków Konfederacji. Zwłaszcza, że jej główną agendą wydaje się być zagrożenie na kierunku żydowskim i amerykańskim.
Do ugrupowania odeszło wielu radykalnych zwolenników PiS rozczarowanych powściągliwością i brakiem zdecydowania formacji Kaczyńskiego. Niestety ostre słowa, wynikające właśnie z radykalizmu i braku powściągliwości, mogą uniemożliwić ewentualną przyszłą koalicję.
Najbardziej rozpoznawalnym politykiem ugrupowania jest legendarny, żyjący jeszcze Korwin-Mikke. Ten niebanalny, chodzący własnymi drogami (niektóre z tych dróg prowadzą go na przyjęcia w ambasadzie rosyjskiej) polityk regularnie odbiera w wyborach ok. 3% głosów Kaczyńskiemu. Korwin Mikke wszedł już do naszej historii przez fakt, że publicznie spoliczkował europosła Boniego (PO), którego Polacy wybrali do parlamentu jako walczącego o wolność solidarnościowca, a który służył sowietom jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Znak”. Rozpoznawalny jest także reżyser Grzegorz Braun (wielka szkoda, że nie robi już filmów), który w momencie największego pognębienia Grzegorza Schetyny przewidział triumfalny come back tego polityka. Nie były to jednak zdolności profetyczne, lecz wynik kwerendy w ogólnie dostępnych źródłach. Braun znalazł dowody, że „centrala” trzymała parasol ochronny nad podziemnym działaczem antykomunistycznym Schetyną, blokując rozpracowywanie tego figuranta przez lokalną SB. Cel takich działań mógł być tylko jeden – po „upadku komuny” opozycjonista był przewidziany przez „reżyserów historii” na polityka (w czasach budowania sceny politycznej zapotrzebowanie na ludzi o „pięknych, opozycyjnych życiorysach” było duże). A może podobnym przypadkiem był kolega Schetyny z podziemia, obecny baron Platformy – Rafał Grupiński?
Schetyna w bardzo młodym wieku zrobił ogromną karierę – został dyrektorem Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, wicewojewodą, właścicielem radia Eska i wojskowego klubu sportowego „Śląsk”. W czasach, gdy Grzegorz Schetyna był ministrem spraw wewnętrznych, codziennie otrzymywał na biurko meldunki tajnych służb, a jego ulubionym zajęciem była stopniowa wymiana komendantów wojewódzkich policji na swoich ludzi. Kojarząc te fakty, Braun doszedł do wniosku, że za dużo zostało zainwestowane w tego polityka, żeby go można było tak po prostu odstawić na boczny tor.
Ponieważ Braun „ma gadane”, jego filmiki na Youtube cieszą się dużą oglądalnością. Dlatego źli ludzie podrzucają mu pewne tematy do nagłośnienia. Kiedyś reżyser ogłosił o „przejęciu rzeszowskiego lotniska przez Żydów”. Przypadkiem znam okoliczności tego „przejęcia” – otóż od lat co roku odbywają się pielgrzymki chasydów do grobu słynnego cadyka w Leżajsku. W ciągu 2 dni ląduje w Rzeszowie kilkanaście czarterowych samolotów, przywożąc 10 tys. Żydów w kapeluszach i z pejsami (marzenie terrorysty!). Lotnisko zarabia na każdym 32 złote i wielką ulgą dla jego skromnej załogi jest to, że pielgrzymi mają własną ochronę. Warto wiedzieć, że podczas zeszłorocznych furiackich ataków na Polskę w Izraelu tylko chasydzi demonstrowali z polską flagą w naszej obronie.
Dziwaczną osobliwością Konfederacji jest mówienie o „okupacyjnych wojskach amerykańskich”, największym osiągnięciem zaś był protest przeciw ustawie 447. Nagłośniony został niepokojący problem, którego wyraźnie boją się poruszać rządzący.
W przeciwieństwie do Konfederacji, starą, sezonowaną opozycją są ludowcy, szczycący się 125-letnią tradycją („od Witosa”). Taką narrację mogą „kupić” tylko młodzi ludzie. Ci, co pamiętają PRL, wiedzą, że fundamentem komunistycznej Polski był tzw. sojusz robotniczo-chłopski. Dlatego marszałkiem Sejmu był z urzędu towarzysz ludowiec z ZSL. Po 1989 roku zmieniono nazwę na historyczną „PSL”, z zachowaniem całości kadr i struktur, co można określić jako kradzież znaku towarowego. Do takiej partii dołączył najświeższy ludowiec – Paweł Kukiz. Zastał tam inne spady-odpady w rodzaju Protasiewicza i Niesiołowskiego. Zanim Kukiz pojawił się na scenie politycznej Polski, w całej Europie nagle zaczęły powstawać partie „antysystemowe”. Można było zastanawiać się, czy „projekt Kukiz” nie był powołany, by odebrać głosy PiS, lecz zadziałał w drugą stronę – odbierając głosy PO?
Z Kukizem dostało się przy okazji do Sejmu wielu wartościowych ludzi, a trzech z nich w dramatycznym momencie puczu grudniowego 2016 r. pomogło utrzymać legalną władzę. Reszta, niestety, nie angażując się, faktycznie wsparła puczystów.
Kukiza chcieli widzieć w swych szeregach konfederaci nawet za cenę zmiany nazwy na „Kukiz i Konfederacja”, prezes Kaczyński zaś ponoć oferował mu stanowisko wicepremiera. On jednak wybrał ludowców… Po dziwacznej wolcie byłego antysystemowca nasuwa się pytanie – czyżby ktoś dysponował Kukizem i rzucił go na zagrożony odcinek, by zasłużona dla ustroju postkomunistycznego partia nie znalazła się na śmietniku historii?
Najbardziej wyrazisty polityk totalnej opozycji – Robert Biedroń – powiedział niedawno, że jego priorytetem będzie walka z przemocą w rodzinie. Zna się on na przemocy jak mało kto, bo w czasach, gdy nie obowiązywała jeszcze zakazująca przemocy Konwencja Stambulska, obiecujący polityk złamał szczękę swojej matce (nawet opresyjny, patriarchalny mężczyzna rzadko łamie szczęki swoim bliskim). Jako prezydent Słupska Biedroń poruszył w wywiadzie wątek osobisty, zwierzając się, że „jak boli tyłek, to było dobrze”. Wprawdzie lubimy szczerych polityków, ale takie wyznania osoby publicznej budzą niesmak i zdumienie (żenada, z którą porównać można tylko skandowanie „We free people” przez Kwaśniewskiego i Frasyniuka w Gdańsku). O swojej współpracy z Niemcami polityk powiedział: „W Słupsku wydarzenia są finansowane przez wiele niemieckich fundacji, m.in. fundację Róży Luksemburg, fundację Eberta, fundację Heinricha Bölla, Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Tych fundacji niemieckich, które w Słupsku robią projekty, jest bardzo, bardzo wiele. Praktycznie każda działająca w Polsce fundacja niemiecka coś robi w naszym mieście”. Na uwagę, że Fundacja Eberta jest powiązana z SPD i finansowana przez min. spraw zagranicznych Niemiec, odpowiedział, że fundacja jest niezależna i „nie oczekuje żadnej wdzięczności”…
Nawet jak Niemcy nie oczekują wdzięczności, Robert Biedroń chyba czuje się zobowiązany, deklarując szybką „dekarbonizację” i likwidacje kopalń, bo Niemcy po uruchomieniu Nord Stream II będą mieli ogromne ilości gazu do rozprowadzenia (na świecie istnieje wielka nadpodaż gazu). Dlatego mówi się o „brudnej” lub „czarnej energii”, w przeciwieństwie do „błękitnego paliwa”, a agresywni „zieloni” atakują transporty węgla. Równocześnie nie mający żadnych surowców energetycznych Japończycy, którzy likwidują wszystkie swoje elektrownie atomowe, po rozpatrzeniu opcji gaz – ropa – węgiel postawili na energetykę węglową.
Jest oczywiście wielu nijakich polityków, ale są też zdumiewający, którzy z pewnością zasilą panoptikum. Znacznie mniej jest potencjalnych kandydatów do panteonu. Jeśli się uda skomplikowana nawigacja nawy państwowej między rafami, to Jarosław Kaczyński będzie jednym z nich.
Możemy mieć różne pretensje do działań rządu, ale musimy sobie zdawać sprawę, że Porozumienie Centrum i późniejszy PiS to jedyne liczące się ugrupowania powstałe BEZ wsparcia komunistycznych służb. Dlatego można powiedzieć, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest partią autentycznie antysystemową („system” budowały służby).
Po transformacji ustrojowej 1990 roku niska płaca została wpisana w doktrynę gospodarczą III RP, a jeden z ministrów Tuska powiedział nawet, że „Polacy nie będą żyć z kapitału” (od życia z kapitału są inne narody). Nieuchronną konsekwencją tego musiała być ucieczka za granicę młodzieży, fachowców i wyludnianie się kraju. Wiadomo, że kosztowne inwestycje w automatyzację i robotyzację, czyli postęp techniczny, są wymuszane przez wysokie koszty pracy. Racjonalnie działający przedsiębiorca, mając do dyspozycji tanich pracowników z łopatami, nie będzie inwestował w koparkę. Mój ojciec, który był za komuny profesorem mechanizacji rolnictwa, porównując stawkę godzinową naukowca z kosztem pracy kombajnu twierdził, że 18 profesorów z cepami znacznie taniej niż kombajn Bizon wymłóci tę samą ilość zboża. Obecna próba podwyższenia płacy minimalnej (czyli polskich zarobków) jest elementem przezwyciężania skutków komunizmu i schodkiem w procesie „wybijania się na niepodległość”, a więc jest czymś znacznie istotniejszym niż „kiełbasa wyborcza”.
Wielki polski optymista Antoni Macierewicz twierdzi, że mamy ogromne szczęście, będąc świadkami stopniowego odzyskiwania niepodległości. Zwłaszcza, że nie kosztuje nas to morza krwi. Nasi ojcowie i dziadowie nie mogli nawet marzyć o takiej sytuacji. Oby miał rację.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Panoptikum czy wstęp do panteonu?” znajduje się na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Panoptikum czy wstęp do panteonu?” na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com
Eryk Mistewicz o znaczenie Kongresu 590 dla przedsiębiorców, o zachwycie Francuzów projektem Polskiej Fundacji Narodowej i wadze najbliższych wyborów.
Eryk Mistewicz mówi o Kongresie 590, które obecnie zastępuje Forum Ekonomiczne Krynicy jako najważniejsza tego typu impreza. Stwierdza, że to bardzo ważne wydarzenie dla małych, średnich i dużych przedsiębiorców:
Duże spółki państwowe łowią podwykonawców. […] Tutaj wśród przechodzących rozmawiających, najwięcej jest osób prowadzących małe i średnie przedsiębiorstwa i chcących zainteresować gigantów.
Na panelach omawiane są takie zagadnienia, jak m.in. sztuczna inteligencja, infrastruktura, energetyka.
Ważną kwestią jest również dyskusja nad budowaniem właściwego wizerunku Polski i polskiej historii za granicą, czym zajmuje się Polska Fundacja Narodowa.
Mówimy o tym, w jaki sposób należy opowiadać Polskę. Francuzi byli zachwyceni, że mogli dostać kompendium wiedzy o Polakach.
Dziennikarz przypomina akcję wykupienia pierwszych stron najważniejszych europejskich gazet, na których łamach ukazały się teksty polskich i zagranicznych badaczy prof. Wojciecha Roszkowskiego, prof. Zdzisława Krasnodębskiego, Rogera Moorhause’a, Antony’ego Beevora, gdzie ci ostatni nie wahali się pisać: „zdradziliście, oszukaliście Polskę”. Mistewicz przywołuje tekst Bartosza Marczuka o demografii, który pokazuje „w jaki sposób wciąż musimy płacić straty 39 roku”.
Mistewicz mówi również, czemu najbliższe wybory będą ważniejsze od poprzednich.
To są wybory najważniejsze dlatego, że ból z tych wyborów będzie bolał bardziej, gdyby nie poszły po myśli wyborców, będzie bolał bardziej, bo oni już zobaczyli, w jaką stronę mogłaby pójść Polska.
Podkreśla, że wciąż nic nie jest rozstrzygnięte, zauważając przy tym, iż to lewica ma największy współczynnik mobilizacji swych wyborców.
Jak PRL zniszczył polskich przedsiębiorców? „Oni budowali nasze szczęście” to film Stefana Thompsona odsłaniający historię, z której powinniśmy wyciągać wnioski także dzisiaj.
„Oni budowali nasze szczęście” pokazuje dramatyczne losy małych przedsiębiorców od dekretu Bieruta, poprzez systemowe zniszczenie sektora prywatnego w bitwie o handel, aż do późnego PRL-u. Kulisy powstania filmu odsłonił Stefan Tompson w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim w Poranku Wnet.
Konkretów nie zabrakło. Autor już na samym początku rozmowy wyjaśnił jaki jest powód powstania filmu. Dla Stephana Tompsona pokazanie nieznanej szerzej historii rozpaczliwej walki o byt drobnych polskich przedsiębiorców, to wręcz obowiązek dziejowy.
– Był to temat zmarginalizowany, pominięty. Znamy oczywiście opowieści opozycjonistów, tych ludzi, którzy zwalczali komunizm. Mniej wiemy natomiast o osobach, którzy starali się zbudować szczęście w Polsce przez przedsiębiorczość – tłumaczy Tompson.
Autor dotarł do przedsiębiorców, którzy byli tępieni przez PRL już we wczesnych latach 40, podczas reformy rolnej poprzez Dekret Bieruta poprzez bitwę o handel.
– Odnalazłem także szereg osób, które walczyły z systemem poprzez przedsiębiorczość w latach 60., w latach 70., 80. Ludzi, którzy zajmowali się takimi rzeczami jak bycie badylarzem, cinkciarzem, konikiem, chomikarzem. Ten film właśnie dokumentuje tę walkę z ustrojem komunistycznym poprzez zanegowanie tej brutalnej ideologii, czyli wytwarzanie własnego kapitału i budowanie niezależności i własnego szczęścia poprzez kapitał.
Film, którego premiera nieprzypadkowo odbyła się 17 września opowiada, że system komunistyczny walczył z prywatnym kapitałem przez ustawy, ale gdy nie mógł zniszczyć człowieka sposobem prawnym, robił to w sposób fizyczny. Jak zapowiada autor, będzie go można zobaczyć również w jesiennej ramówce TVP Kultura.
Stefan Tompson to Polak urodzony w Londynie. Dał się szerzej poznać jako autor krótkich filmów edukacyjnych dotyczących polskiej historii. Sam Tompson wielokrotnie podkreślał, że celem takiej działalności jest walka z manipulacją, która jest wymierzona w polską historię. Jego film, prostujący kłamstwa o rzekomych „polskich obozach zagłady” został zablokowany na YouTube.
Ks. arcybiskup Zbigniew Stankiewicz o godności i tożsamości Europy Wsch., tym jak powinny wyglądać jej relację z Europą Zach. i na czym powinna być oparta Unia Europejska.
Nie da się rozwinąć na dłuższą metę biznesu, jeśli ten biznes nie jest nastawiony na pracownika i na klienta, szanując go i dbając o jego godność.
Ks. arcybiskup Zbigniew Stankiewicz jest prelegentem na Forum Ekonomicznym w Krynicy, gdzie mówił o etyce w biznesie. Metropolita ryski odpowiada na pytanie, czego Europa Wschodnia może nauczyć inne kraje europejskie. Jak stwierdza, może ona ofiarować reszcie Europy zdrowy rozsądek, w czasie kiedy w niej „zaczyna zwyciężać ideologia, która ze zdrowym rozsądkiem nie ma nic wspólnego”.
Byliśmy za żelazną kurtyną przez długi czas i przez to wiadomo, dużo straciliśmy, ale też coś niecoś zyskaliśmy, bo te trendy, które na Zachodzie zaczęły się z rewolucją seksualną i zmianą modelu rodziny do nas dotarły później i nasze społeczeństwo jeszcze nadal jest zdroworozsądkowe pod tym względzie, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny i mamy to nawet wpisane do konstytucji na Łotwie.
Hierarcha podkreśla, że jeśli mówimy o rozwoju demograficznym, to musi być on oparty na rodzinie, a nie na jakiejś jej „modernizacji”. Jak mówi, „trzymać się tego, co naprawdę buduje społeczeństwo”. Dodaj, że obie części dawnej żelaznej kurtyny mają coś, czego mogą się od siebie nauczyć.
Unia będzie silna, jeśli będą silne państwa narodowe. Mamy co zaoferować Zachodowi, ale mamy też czego się od nich uczyć.
Arcybiskup krytykuje siły, które „chcą stworzyć superpaństwo”. Podkreśla wagę tożsamości narodowej i zachowania własnych wartości. Stwierdza, że zwolennicy centralizacji UE nie wyciągnęli wniosków z brexitu. Wielka Brytania, nie jest jednak, jak zaznacza, słabym i odległym krajem, który Zachodnia Europa mogłaby zignorować. Unia Europejska zdaniem abpa Stankiewicza, nie powinna zajmować się narzucaniem długości ogórków, tylko opierać się na zasadzie pomocniczości, pomagając krajom członkowskim w tym, w czym same sobie nie radzą.
Metropolita ryski odpowiada na pytanie o stan wiary na Łotwie.
Straciliśmy prawie trzecią część ludności, odkąd komuna padła. Na początku było duże przebudzenie religijne, wszyscy przyjmowali chrzty i zawierali śluby kościelne.
Na początku lat 90. masy Łotyszy opuściło swój kraj, korzystając z możliwości wyjazdu na Zachód. Początkowy entuzjazm religijny osłabł. Obecnie jak stwierdza, „musimy znaleźć właściwą odpowiedź na wyzwania naszych czasów”. Pomocą w tym są spotkania takie jak te organizowane w Krynicy, które są promocją dla Polski i szansą na integrację innych krajów regionu.
Paweł Okrasa, burmistrz Wielunia, mówi o zarządzaniu miastem oraz specyfice tego miejsca. Wieluń jest miastem, które może pochwalić się prawdopodobnie największą liczbą dużych firm na mieszkańca.
Wieluń ma szczęście, jest tu bardzo żyzna ziemia gospodarcza. Są tutaj niesamowicie inteligentni i kreatywni ludzie, którzy jeszcze w czasach minionych pracowali w dużym zakładzie, gdzie pracowało ok. 4 tys. ludzi i kilkuset inżynierów – mówi burmistrz Wielunia.
Ówczesny dyrektor w latach 70-tych, żeby ściągnąć dobrą kadrę, wybudował osiedle i wówczas młodych absolwentów w uczelniach wyższych ściągał do pracy i dawał im mieszkanie. Ludzie przybywali z całej Polski, a zakład był lokomotywą wieluńskiego biznesu. Po roku 1989 ludzie, którzy byli inżynierami w wielkim zakładzie, wyszli i zaczęli otwierać swoje firmy, które urosły do wielkości firm światowych. To takie spółki jak choćby Wielton, Korona, Zasada Bikes czy Ania Holding.
Policzyliśmy kiedyś, że Wieluń liczy ok. 33 tys. mieszkańców, a miejsc pracy w twardym biznesie jest ok. 8 tysięcy. Jest to małe miasto, gdzie wszyscy z wszystkimi się znają, stąd też relacje między biznesem a gminą są bardzo przyjazne. Wieluń jest miastem, które ma prawdopodobnie największą liczę dużych firm na jednego mieszkańca. Są one nie tylko wizytówką ziemi wieluńskiej. Przede wszystkim wizytówką dobrego biznesu i przedsiębiorczości – mówi Paweł Okrasa.
Gość „Poranka WNET” mówi również o efekcie 500+, który w gminie jest bardzo zauważalny. Trudno takich środków nie zauważyć, ponieważ weszły one do konsumpcji. Trudno być także przeciwnikiem czy kontestatorem tego pomysłu, gdyż jest to dobry pomysł. Ważne jest to, aby ludzie nie skupiali się tylko na 500+, ale żeby oprócz tego chcieli pójść do pracy bo nie wszyscy zajmują postawę proobywatelską.
Przedsiębiorca leasingujący flotę nie skorzysta z dopłat do nowych aut elektrycznych — wynika z ostatniej wersji projektu rozporządzenia ministra energii. Branża wrze i liczy na zmianę.
Zgodnie z projektem rozporządzenia ws. szczegółowych warunków udzielania oraz sposobu rozliczania wsparcia udzielonego ze środków Funduszu Niskoemisyjnego Transportu (FNT) w przypadku elektrycznych aut osobowych dopłata ma wynieść maksymalnie 30 proc. kosztów kwalifikujących się do objęcia wsparciem, ale nie więcej niż 36 tys. zł. Limit ceny takiego pojazdu to 125 tys. zł. W przypadku aut napędzanych wodorem maksymalne wsparcie to 100 tys zł, a gazem ziemnym 20 tys. W przypadku elektrycznych ciężarówek (do 3,5 tony) dopłata miałaby nie przekraczać 70 tys. zł; a w przypadku większych pojazdów ciężarowych 150 tys. zł (do 12 ton) i 200 tys. zł (powyżej 12 ton).
Jak podkreślił w rozmowie z DGP Maciej Mazur, prezes Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych (PSPA), proponowana wersja przepisu wyklucza ze wsparcia Funduszu Niskoemisyjnego Transportu zarówno leasingodawców, jak i firmy, które biorą pojazdy w leasing, a nie kupują je za gotówkę.
Rzadko opłaca się kupować samochody za gotówkę. W Polsce 80 proc. floty firm jest leasingowane, dlatego rynek jest z powodu propozycji ministerstwa w stanie delikatnego wrzenia — podkreślił Mazur.
Dodaje, że eliminacja tej metody finansowania oznacza ograniczenie możliwości realnego wspierania rynku przez wykluczenie niemal wszystkich graczy finansowych.
Krzysztof Bolesta, wiceprezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych, również uważa, że to bardzo niedobrze, iż leasing został pominięty.
To główna forma pozyskiwania pojazdów do flot. Miejmy nadzieję, że to zostanie poprawione — powiedział DGP.
Wyraził jednocześnie nadzieję, że w końcu „żaba zamieni się w księżniczkę” i fundusz zostanie uruchomiony.
Ten projekt będzie stymulował rynek samochodów w przedsiębiorstwach, a polską specyfiką jest to, że zdecydowana większość sprzedaży nowych samochodów to zakupy firm. Niestety FNT nie ma rozporządzeń pozwalających na jego uruchomienie już bardzo długo. Blokuje to sprzedaż aut elektrycznych, bo wszyscy liczą na obiecane dotacje — wyjaśnił.
Wśród najważniejszych zmian, jakie pojawiły się w rozporządzeniu po konsultacjach, wymienił m.in. poszerzenie katalogu pojazdów elektrycznych objętych wsparciem w postaci dotacji.
Projekt rozporządzenia o dopłatach dla klientów indywidualnych ministerstwo ogłosiło 15 lipca. Ministerstwo zaznaczyło, że do tego projektu zostały zgłoszone liczne uwagi.
Jesteśmy w trakcie ich analiz. Dążymy do tego, aby działanie to zostało jak najszybciej uruchomione – wyjaśnia resort.
Konsultacje projektu dotyczące wsparcia dla konsumentów na zakup e-aut trwały do 22 lipca.
Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen opowiada o procedurze związanej z pozyskaniem firmy Ruch S.A. oraz o intensywnej współpracy z firmą Lotos S.A.
W pierwszej kolejności Ruch S.A. miał bardzo słabą sytuację finansową, były postępowania układowe, które zostały podważone przez sąd I instancji. Sąd II instancji stwierdził, że postępowe układy nadal są w mocy, w związku z tym nam otworzyło się pole. Złożyliśmy wniosek do komisji o koncentrację w tym zakresie, więc uruchamiamy procedury związane z pozyskaniem firmy Ruch S.A. – mówi prezes PKN Orlen.
Jak mówi Obajtek: Czym szybciej, tym lepiej. Z racji tego w jakiej kondycji finansowej jest Ruch, w związku z tym ten proces musi dziać się błyskawicznie. Wniosek trafił do komisji, ona najprawdopodobniej w ciągu miesiąca odeśle go do Urzędu Ochrony Konkurencji Konsumenta, tam proces może potrwać dwa lub trzy tygodnie, natomiast firma Orlen negocjuje z właścicielem oraz przygotowuje wszystkie warianty w tym zakresie.
Mamy już plan biznesowy, ale robimy również pozostałe analizy w tym zakresie. Ruch jest to firma, która ma tradycję i pewną markę, w związku z tym chcemy zapiąć pewne procesy w nasz biznes. Jako Orlen także posiadamy sprzedaż detaliczną i zakup Ruchu spowoduje również optymalizację pewnych kosztów i logistyki czyli całej obsługi – twierdzi gość „Popołudnia WNET”.
Jeżeli chodzi o LOTOS S.A., PKN Orlen bardzo intensywnie współpracuje z tą firmą. Zgodnie z harmonogramem przeszliśmy do drugiej fazy czyli fazy ostatecznej skupiającej się na głębszych analizach i chcielibyśmy jak najszybciej uzyskać zgody komisji koncentracje w tym zakresie.
Jest to ważne zadanie zarówno dla Orlenu jak i dla Lotosu, gdyż powstanie firma, która będzie prężnie się rozwijać, a także będzie miała jeszcze większe, pozytywne oddziaływanie na gospodarkę. Połączenie uwolni pewne synergie, wspólny zakup ropy będzie nas bardziej stabilizowało w przypadku cen paliw – mówi Daniel Obajtek.
Jak dodaje rozmówca: Mamy wpływ na to, jak my tą baryłkę ropy przerobimy i jak litr ropy mniej obciążymy kosztami. Jeżeli będziemy kupować większą ilość ropy to cena jednostkować będzie się bardziej stabilizować. Fuzja oznacza, że będziemy zdecydowanie silniejszą firmą w Polsce.
– Osoby najbardziej przedsiębiorcze, które wyjechały z Polski w 2000 r., teraz do niej wracają. Jednak nie chcą zarządzać firmami, a zakładać własne – mówi dr Urszula Bąkowska-Morawska.
Dr Urszula Bąkowska-Morawska, wiceprezes Zarządu Uzdrowiska Cieplice Sp. z. o.o. Polska Grupa Uzdrowisk, dzieli się swoimi przemyśleniami na temat braku w Polsce kadry zarządzającej w średnim wieku. Uważa ona, że źródła tego problemu należy upatrywać w latach 2000-2001, kiedy to w kraju panowało wysokie bezrobocie.
„Myślę, że ci najbardziej przedsiębiorczy, dynamiczni wyjechali wtedy z Polski. Oni teraz wracają, natomiast też Polska się zmieniła. Nawet jeżeli mają tę wiedzę i wiedzą jak robić pewne rzeczy (…), to nie do końca chcą przejść do firm i zarządzać firmami, tylko chcą tworzyć swoje firmy”.
Gośc Poranka uważa jednak, że kadra zarządzająca w tym wieku może pojawić się w Polsce już niedługo. Powodem tego stanu rzeczy jest fakt, że rozwarstwienie pomiędzy najbiedniejszymi a najbogatszymi obywatelami zmniejsza się. W efekcie chęć pozyskania nowej wiedzy i umiejętności rośnie, ponieważ podstawowe potrzeby są zaspokojone. Wzrasta również chęć dzielenia się swoimi doświadczeniami.
Dr Bąkowska-Morawska opowiada także o tym, jak zaczęła się jej przygoda z Uzdrowiskiem Cieplice oraz o swoim zainteresowaniu ekonomią i przedsiębiorczością.
Jacek Herberger i Mariusz Dubiel opowiadają o sukcesach i problemach branży turystycznej na Dolnym Śląsku i o tym, czemu firmom opłaca się działać w ramach większej grupy.
Jacek Herberger, członek Zarządu Dolnośląskiej Organizacji Turystycznej i Mariusz Dubiel, prezes Zarządu SKI-RAFT SPÓŁKA Z O.O. opowiadają o prowadzonych przez ich firmę turystyczną spływach pontonowych na Nysie Kłodzkiej. Pomimo że cieszą się wielkim zainteresowaniem, to przeszkodą w popularyzacji tej rozrywki w Kłodzku jest potrzeba zbudowania połączenia między miastem a drogą krajową nr 8. W lutym 2018 r. podpisano umowę na opracowanie do 2020 r. koncepcji przebudowy tej trasy od Wrocławia (Magnic) do Kłodzka na drogę ekspresową.
Poszerzamy ofertę przez skracanie odcinków.
Na Nysie Kłodzkiej znajduje się przesmyk bardzki — „najpiękniejszy odcinek w Polsce”. Przedsiębiorcy planują poszerzać własną ofertę przez większą różnorodność dostępnych tras, dostosowanych do umiejętności, tak by ze spływu mogli korzystać tak ludzie doświadczeni, jak amatorzy czy rodziny z dziećmi.
Każdy wiadomo, chodzi załatwić różne sprawy, każdy we własnym interesie. Starać się o jakieś dotacje, środki pozyskać. Spotykaliśmy się my jako atrakcje w różnych miejscach, stwierdziliśmy, że łatwiej będzie te środki uzyskać razem, niż będziemy się starać o to pojedynczo.
Dubiel i Herberger mówią o powstaniu grupy Turystyczna Trzynastka, która obecnie łączy już 16 podmiotów. Jak mówią, dzięki współpracy wielu podmiotów ich głos jest głośniej słyszany, niż wtedy kiedy działały pojedynczo. Przyciągają oni obecnie 4 mln turystów rocznie. Prezes Zarządu SKI-RAFT SPÓŁKA Z O.O. odsyła na stronę spółki.
Wystawiliśmy miejsc na 300 osób i nie starczyło.
Rozmówcy Tomasza Wybranowskiego mówią także od Dolnośląskim Festiwalu Muzycznym, którego VII edycja będzie miała miejsce w tym roku. Inicjatywa Magdaleny Cornelius, mimo pewnych kontrowersji z nią związanych, przyciągnęła liczbę osób przekraczającą oczekiwania organizatorów.