Jak wychować polskiego faceta? (po latynosku) / Cómo formar un tipo polaco? (al modo latino)

Jak ukształtowac polskiego faceta (nieuchodzącego wszak za ideał męskości w świecie), aby z nic nie znaczącego typa stał się łamaczem serc płci przeciwnej? Może po latynosku? O tym w República Latina!

Polki z pewnością cieszą się zasłużoną sławą jednych z najpiękniejszych kobiet świata.

A jak to jest z polskim facetem? Orłem, sokołem, potomkiem zwycięskiej husarii spod Wiednia, Kircholmu i Kłuszyna? Czy polski facet cieszy się w świecie opinią przystojnego, szarmanckiego i namiętnego mężczyzny, łamacza niewieścich serc?  Raczej niekoniecznie. Choć zapewne zdarzają się chlubne wyjątki od reguły. Generalnie jednak polski facet nie jest ani nieziemsko przystojny, ani elegancki, ani namiętny, tańczyć nie umie (albo mu się nie chce), a w dodatku często jest nieśmiały i brakuje mu inicjatywy.

Z takimi opiniami polscy mężczyźni spotykają się w świecie. Czy jednak są one prawdziwe? O tym porozmawiamy w najbliższym wydaniu República Latina. Czy jednak sytuacja jest aż tak beznadziejna? A może da się coś zrobić z polskim facetem? O tym też porozmawiamy w najbliższej audycji. Ba, postaramy się udzielić kilku wskazówek polskim mężczyznom z latynoskiego punktu widzenia. Jednym słowem postaramy się wychować polskiego faceta po latynosku, aby wrzucić weń nieco latynoskiego temperamentu.

Profesorem udzielającym lekcji będzie nasz dzisiejszy gość, pochodząca z Kolumbii Ivon Alexandra Laguna, która z niejednego pieca chleb jadła. Razem z naszym gościem postaramy się podreperować wizerunek polskiego faceta, aby śmiało mógł on ruszyć na podbój nie tylko kolumbijskich plaż.

Na polsko – latynoskie rozmowy w tematyce damsko – męskiej zapraszamy w poniedziałek, 30 sierpnia, o godz. 20H00 UTC+2! Będziemy rozmawiać zarówno po polsku jak i hiszpańsku!

Resumen en castellano:

Las mujeres polacas son famosas en todo el mundo por su belleza. Sin embargo, si podemos decir lo mismo sobre los varones polacos? Son los tipos polacos guapos, elegantes, galantes o apasionados? Unos seguramente sí, pero la mayoría más bien no tiene en el mundo la opinión de los rompecorazones. Sin embargo podemos mostrar los hombres polacos como un caso desesperante? O talvez se pueda hacer algo con eso?

Este lunes en República Latina vamos a probar formar un varón polaco al modo latino. Para poder “fecundarlo”con el temperamento latino. Para que nadie nunca jamás le diga a un tipo polaco, que él no sirve para nada en las relaciones entre hombres y mujeres.

Las clases dará nuestra invitada, Ivon Alexandra Laguna de Colombia, quien va a probar reparar la imágen de los varones polacos para que ellos puedan conquistar no sólo las playas de Colombia.

Les invitamos para escucharnos este lunes, 30 de agosto, a las 8PM UTC+2! Vamos a hablar polac y castellano!

Polemizowanie z rewolucją obyczajową to pułapka, ale milczeć też nie można/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 86/2021

Narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Piotr Sutowicz

Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia

Zagadnienia związane z rewolucją obyczajową zajmują bardzo dużo miejsca w naszych mediach, polityce, a nawet życiu prywatnym, rodzinie, środowisku lokalnym itd.

Zdaje się, że ludzie, którzy ten temat podnieśli i wprowadzili w obieg, chcieli, by ci, którzy nie zgadzają się na różne dziwne rzeczy i propozycje mające zmienić mentalność społeczną, zareagowali ostro i tym samym wpadli w pułapkę dyskusji wokół spraw początkowo wyglądających na absurdalne i pozostające bez wpływu na życie społeczne.

Ale co było robić? Milczeć też nie wypada w okolicznościach, w których postulaty ruchów lewackich, LGBT+, feministek, zwolenników zrewolucjonizowania płci, języka i kultury wypływają z taką mocą, pukając np. do szkół, a nawet kościołów.

Nowa kultura

W rewolucji zawsze chodziło o tworzenie nowego człowieka, który żyje w nowej kulturze. Tę ostatnią trzeba więc po pierwsze tworzyć. Robić to należy na każdym poziomie: zarówno na katedrach uniwersyteckich, jak i w mediach; nie można pominąć szkół, teatrów kin, kawiarni i ulicy. Rewolucja obyczajowa, która ma napędzać zmiany, musi kroczyć ciągle do przodu. Generuje się więc coraz to nowe dyskusje wokół tego, jak mają być określane kobiety realizujące się w pewnych zawodach – tu rewolucjoniści zdecydowali, że pani minister musi zostać ministerką albo ministrą, a pani marszałek – marszałką. Lista zmian jest długa.

Nie są to rzeczy całkowicie na nowo wymyślone, w czasach bardzo głębokiego komunizmu też na siłę tworzono żeńskie nazwy dla różnych, niekiedy męskich zawodów, do których zaganiano kobiety, wmawiając im, że w ten sposób dostąpią awansu społecznego. W latach pięćdziesiątych w sferze publicznej pojawiły się traktorzystki, murarki, brygadzistki czy kolejarki. Większość z tych wyrazów na trwałe nie przyjęła się w powszechnym użyciu: traktorzystki i murarki raczej zniknęły, kobieta pracująca na kolei została zaś kolejarzem lub pracownikiem kolei. W niczym jej to nie uwłaczało, a nawet odwrotnie – podkreślało fakt bycia w pierwszym rzędzie człowiekiem, w odniesieniu do którego używamy raczej form męskoosobowych, choć trzeba podkreślić, że tu chyba rozegra się następny etap walki o język.

Na razie „wymyśliciele” przyszłych światów tworzą coraz to nowe kategorie płci i dostosowują do nich formy językowe. W tym względzie mamy do czynienia z jeszcze bardziej absurdalną gonitwą, skoro bowiem płci jest więcej niż dwie, to i rodzajów też musi być tyle, i nie chodzi tu chyba tylko o gramatyczny rodzaj nijaki, w odniesieniu do ludzi tradycyjnie stosowany np. do dzieci.

Nie będę się zresztą w tej kwestii rozpisywał, nie będąc polonistą i bojąc się wpaść w kolejną pułapkę. Wiadomo tylko, że w dalszej perspektywie ma się w dziedzinie języka zmienić bardzo wiele. Na razie trzeba nas z tym wszystkim jakoś oswoić. A więc, po pierwsze – musi się o tym mówić, po drugie – trzeba napiętnować tych, którzy uparcie trwają przy swoich przyzwyczajeniach i konserwatywnych normach językowych. Tym należy zarzucać mowę nienawiści, brak wrażliwości na drugiego człowieka i naruszanie jego godności. Taki bowiem zestaw słów rewolucjonisty, wsparty przez usłużny system medialno-polityczny, może zdziałać wiele. Jeżeli do tego zacznie się walkę o nowy język promować w szkole, to konflikt mamy gotowy.

Milczeć w tej sytuacji się po prostu nie da, bo kwestia ta i tak nas dosięgnie, a więc wszyscy „karmimy trolli”, nie mając na to najmniejszej ochoty.

Możemy udawać, że nie obchodzi nas to, że w oficjalnych przemówieniach i powitaniach zniknie formuła „Panie i Panowie”, zastąpiona przez coś zupełnie innego – nie wiem, przez co, ale wiadomo, że przy kilkudziesięciu istniejących w nowej kulturze płciach trzeba coś wymyślić i rzecz się stanie. Za językiem pójdą fakty pozostałe.

Nie jestem żadnym fachowcem od płci i zjawisk seksualnych w obrębie ruchu LGBT, ale widzę, że mam do czynienia z próbą ich afirmacji i odrzuceniem mojego punktu widzenia. Może wchodzimy w etap, w którym tacy jak ja, przekonani co do tego, że płcie są generalnie dwie (pomijając jakieś sytuacje jednostkowe), znajdują się poza obszarem dyskusji, a może i poza możliwością uczestniczenia w kulturze ze względu na wyznawanie opresyjnego światopoglądu. Tym samym wolność zostanie ograniczona do zwolenników rewolucji, którzy prędzej czy później pokłócą się między sobą, ale tej wojny ja mogę nie doczekać albo będzie ona przypominała rozgrywkę między stalinizmem a trockizmem w Związku Radzieckim, czego efekt dla zwolenników starego porządku był w zasadzie bez znaczenia.

Godność

Nie można milczeć wobec przemocy językowej, ale to jest dopiero początek tego, co dzieje się w naszej rzeczywistości.

Jeden z doradców ministra edukacji użył jakiś czas temu zwrotu „cnoty niewieście”. Termin może nieco archaiczny, ale ja zrozumiałem, o co chodzi – przecież kobiety od mężczyzn się różnią. Mimo że obie płcie są jednakowo ludźmi, to jednak ich proces wychowawczy przebiega inaczej.

Moja nieumiejętność porządkowania przestrzeni wokół mnie i cecha odwrotna u żony przekonuje mnie o tym niezbicie. Nie chcę tego banalizować, rzecz jest poważna, a i wystąpienia środowisk lewicowych były poważne. Zamierzano wzniecić kolejny tumult, poparty głosem mediów i środowisk opiniotwórczych. W pistolecie okazał się jednak tkwić kapiszon; tym razem rewolucja nie wypaliła. Może dlatego, że są wakacje, a może ci, którzy mają realny wpływ na masy, chcą go użyć w bardziej kluczowym momencie niż chwila obecna. Wydarzenia z zeszłej jesieni, o których zresztą pisałem w „Kurierze WNET”, przekonują mnie, że jest to możliwe.

Rzecz jest ciekawa o tyle, że ci sami, którzy podkreślają konieczność wypracowania nowego języka, uwzględniającego godność kobiety realizującej się w różnych zawodach, protestują przeciw wyodrębnianiu cech kobiecych i pielęgnowaniu ich w procesie wychowania. Przeczą istnieniu takich cech, a tym samym sensowności zajmowania się nimi. Dzieje się tak oczywiście dlatego, że mamy do czynienia z różnicą światopoglądów pomiędzy panem ministrem Czarnkiem i jego otoczeniem a zapleczem intelektualnym rewolucji. Jeżeli bowiem te dwa ośrodki używają nawet tych samych słów, to i tak pozostaną w niezgodzie.

Dla zwolenników przewrotu walka o godność oznacza np. demonstrację, w której idzie osobnik przebrany za psa, prowadzony na smyczy przez drugiego, za nic nie przebranego, a wręcz nieubranego. Dla mnie zaś jest to zjawisko pozostające na antypodach terminu ‘godność’.

Godność posiadamy z tytułu bycia człowiekiem. Polega ona między innymi na szacunku do siebie samego, do innych ludzi i oczekiwaniu odwzajemnienia. Oczywiście zagadnienie jest szerokie i nie będę się tu w nie wgryzał. Przyjmuję natomiast możliwość, że komuś brakuje szacunku do samego siebie. Jeżeli chce on być traktowany jak pies i prowadzany na smyczy, to dyskusja między nim a mną jest niesłychanie trudna. Według tej rewolucyjnej ideologii najlepiej, byśmy stali się psami, a bycie prowadzonym na smyczy jest symbolem uwolnienia. Nie da się o tym nie mówić w sytuacji, gdy wszyscy dookoła krzyczą, by takie oto postawy, identyfikowane jako LGBT, darzyć szacunkiem, a najlepiej afirmować. A kiedy media i politycy będą twierdzić, że w spotkaniu tych dwóch podejść do rzeczywistości to nie ja mam rację – jesteśmy u kresu podróży człowieka ku postępowi.

Paradoks

Rewolucja, którą opisuję, ma się dokonać w imię postępu. Jej przeciwnicy są zasadniczo konserwatywni, bo nie chcą radykalnych zmian. Tymczasem, jeśli spojrzeć na rzecz bez ideologicznych okularów, sprawa rewolucji obyczajowej kreowanej w świecie Zachodu przedstawia się zgoła odmiennie. Otóż narodami, cywilizacjami czy ogólnie całą ludzkością powodują dwie przeciwstawne siły: postępu i rozkładu. Rewolucja obyczajowa nie jest postępowa, bowiem prowadzi wprost do rozkładu życia społecznego.

Jeżeli permisywizm i nihilizm staną się normą społeczną, to w żaden sposób nie wyłoni się z nich pozytywna wizja współżycia między ludźmi, spójna nie tylko dla większej formy układu zbiorowego, ale nawet dla wspólnoty sąsiedzkiej.

Rzecz w tym, że wypracowane przez rewolucje definicje, pozostające w niezgodzie z rzeczywistością, będą czynnikiem niszczącym człowieczeństwo wszędzie, gdzie zapanują.

Co należy identyfikować z siłami postępu? Wydaje się, że tu mamy problem. Mianowicie wszyscy, którzy bronią wartości dorobku kultury ludzkiej, pozostają w odwrocie. Skoro skutecznie odsuwa się ich od wpływu na kulturę i możliwości uczestniczenia w jej tworzeniu, to stają się jedynie biernymi obserwatorami zmian. Niestety nie są nam pomocne ośrodki naukowe, które stają w pierwszym rzędzie transformacji; konstatacja tego faktu nastąpiła za późno.

Większość środków masowego przekazu też jest poza zasięgiem sił postępowych, służąc rozkładowi. Może nadzieja tkwi w tym, że jego heroldowie, pogrążeni w absurdalnych sporach i dążeniach, sami gdzieś się wyłożą, a wtedy nastąpi odpowiedź w postaci właściwego przewrotu.

Trzeba się do niego przygotować na wszystkich polach, o których mowa wyżej. Na razie zaś brońmy wartości, gdzie się da i zdobywajmy wiedzę o siłach rozkładu. Wdając się w polemiki z rewolucją obyczajową, pozwalamy się wciągać w pułapkę, ale milczeć też nie można.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” znajduje się na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rewolucja obyczajowa – pułapka bez wyjścia” na s. 16 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Radosław Pyffel: Afganistan właściwie wpada w ręce Chinom

Co łączy Taliban z Pekinem? Kierownik studiów „biznes chiński” na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie o tym, co zwycięstwo talibów w Afganistanie oznacza dla Państwa Środka.

Radosław Pyffel zauważa, że choć Pekin w zasadzie nic nie zrobił, to ich zachodni sąsiad wpada w orbitę jego wpływów.

Pakistan stał się właściwie krajem korytarzem-podporządkowanych Chinom w sensie takim gospodarczym ekonomicznym infrastrukturalnym. Teraz mamy wycofanie się z Afganistanu cały region tworzy teraz próżnię, którą mogą wypełnić Chińczycy i prawdopodobnie to zrobią.

Warunkiem jest utrzymanie stabilności w regionie. Kierownik studiów „biznes chiński” na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie przypomina, że już w lipcu delegacja talibów była na zaproszenie Chin w Tiencinie. Warunkiem chińskiej pomocy infrastrukturalnej dla Afganistanu ma być dopilnowanie przez talibów, aby w Afganistanie nie prowadził działalności Islamski Ruch Wyzwolenia Wschodniego Turkiestanu [Wschodni Turkiestan to inne określenie Sinciangu- przyp. red.].

Pyffel zaznacza, że Afganistan był centralnym punktem oryginalnego Jedwabnego Szlaku. Obecnie może stać się nieodłączną częścią jego nowej wersji.

Jest też scenariusz pesymistyczny, czyli taki, że jednak talibom nie uda się doprowadzić do uspokojenia sytuacji.

Nie wiadomo przy tym, jak zauważa nasz gość, czy talibom uda się zachować stabilność w swym kraju. Możliwe, że do zamieszkanego przez muzułmańskich Ujgurów Sinciangu będą przenikać grupy islamistyczne.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Ekologia – przedmiot emocjonującej gry politycznej i gospodarczej angażującej graczy na poziomie światowym i powiatowym

Komin dymi. Czy to źle? W praktyce zależy, czyj on jest oraz dla kogo i z jakich pozycji dymi. A! Pozostaje jeszcze niewykonalne zadanie określenia, ile i jakiego dymu może z niego wylatywać. I kiedy.

Adam Gniewecki

Chyba nie ma dziedziny nauki, której teorie i reguły naginano oraz „dostosowywano” do aktualnych potrzeb tak otwarcie, jawnie i cynicznie. Jednocześnie uczciwie pojęta i stosowana ekologia, przy coraz szerszej skali aktywności ludzkiej, to środek na zachowanie naszej planety w stanie nadającym się do zamieszkania, a tym samym uratowanie ludzkości przed… właściwie nie wiadomo czym – zaniknięciem, drastyczną depopulacją, wojnami o czystą wodę, powietrze i kawałek uprawnej ziemi? Nie tragizujmy.

Rozwój techniki, czyli postęp techniczny, ma to do siebie, że prawie jednocześnie z wprowadzeniem do użycia truciciela znajduje i stosuje remedium na towarzyszące mu szkodliwości albo zastępuje go innym, zdrowszym rozwiązaniem. Bo postęp jest dziełem istoty rozumnej.

I właśnie takim istotom zawierzyłbym strzeżenie stanu Ziemi, a nie daj, Panie, politykom, czyli wybrańcom krótkowzrocznego wielkiego biznesu i finansjery.

Według Encyklopedii PWN ruch ekologiczny czy zielonych to ruch społeczny, który działa na rzecz ochrony środowiska i racjonalnego korzystania z zasobów naturalnych, aby zapewnić odpowiednią jakość życia (zdrowe powietrze, żywność, czysta woda) i prawidłowy jego rozwój na Ziemi. Ruch ten pojawił się na początku lat 70. ubiegłego wieku w wyniku kontestacji cywilizacji konsumpcyjnej. Postuluje on odrzucenie systemu przemysłowego i stworzenie takiego, w którym człowiek i społeczeństwo są częścią przyrody oraz żyją z nią w harmonii, pojęcie wzrostu zaś należy zastąpić pojęciem ekorozwoju, czyli takim modelem produkcji, który będzie opierał się na odtwarzalnych źródłach energii (w tym rezygnacji z energetyki jądrowej) i uwzględniał właściwości ekologiczne i społeczno-kulturowe regionów. Centralne struktury biurokratyczne ustąpią zdecentralizowanej demokracji bezpośredniej, a przemoc jako narzędzie polityczne zostanie odrzucona.

W 1973 r. powstała w Wielkiej Brytanii pierwsza na świecie partia ekologiczna, następne tworzono kolejno w Austrii, Belgii, Holandii, Irlandii, Niemczech, Szwecji, a w końcu lat 80. w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Czyli ekologia i związane z nią ruchy idą dużo dalej niż troska o środowisko. Sięgają po hasła głębokich zmian w sposobie życia społeczeństw, ich organizacji i rozwoju. Nie próbuję osądzać, czy to dobrze, czy nie, ale pozwalam sobie zauważyć, że takie idee i cele działań to już polityka pełną gębą, a ta jest bez porównania mniej niewinna, autentyczna i transparentna niż prawdziwe ruchy społeczne.

(…) Prawo do czystego powietrza do dzisiaj nie doczekało się wpisania na listę praw człowieka, mimo że wydaje się ono oczywiste. A może dlatego, że właśnie takie jest, dotycząc potencjalnie i jednocześnie wielu państw i licznych grup interesów. Na przykład komin dymi. Czy to źle? Z pozycji idealisty – tak, ale w praktyce – zależy, czyj on jest oraz dla kogo i z jakich pozycji dymi. A! Pozostaje jeszcze niewykonalne zadanie określenia, ile dymu i w jakim składzie może z niego wylatywać. I kiedy. Tyle będzie opinii, ile grup lobbystów, źródeł finansowania badań nad dymem i kominem oraz ilu „pożytecznych idiotów” zdołają zwerbować agenci wpływu, a także ile zadym w sprawie dymu uda się zorganizować. Jakby się nie kręcić, w końcu staje się twarz w twarz z polityką. I tu możemy naturalnie i płynnie przejść do sprawy Agendy 2030. (…)

W roku 2015 Polska przyjęła Agendę, a wraz z nią 17 celów i 169 związanych z nimi zadań. Za realizację podjętych zobowiązań odpowiada Ministerstwo Rozwoju, uwzględniając je w planach na kolejne dekady. W części dotyczącej demografii Agenda mówi, że „wzrost zaludnienia zwiększa napięcie środowiskowe, które obniża jakość życia” i „instytucje na wszystkich poziomach powinny dokładniej badać związki między zmianami demograficznymi, zróżnicowanymi poziomami rozwoju i wpływem na środowisko”, ponieważ „polityka ludnościowa jest częścią polityki zrównoważonego rozwoju, a społeczności muszą uczestniczyć w konsultacjach na temat rozwoju polityki ludnościowej. Kobietom szczególnie należy umożliwić podejmowanie decyzji o liczebności rodziny, w tym celu dostęp do „właściwych środków”, zaś wszechstronna prenatalna opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich”.

Agenda zawiera m.in. punkty dotyczące: likwidacji ubóstwa we wszystkich jego formach, promowania zrównoważonego rolnictwa, w tym produktów GMO (!), wspierania zrównoważonego oraz zintegrowanego rozwoju gospodarczego (globalizm?!), podjęcia pilnych działań w celu zwalczania zmian klimatu i ich skutków (dekarbonizacja ze wszystkimi jej aspektami?!), ochrony i zrównoważonego korzystania z oceanów, mórz i zasobów morskich (morza i oceany miały być największą spiżarnią świata!), promowania pokojowego i integracyjnego społeczeństwa (wymuszone mieszanie narodów, ras i kultur, które pod przymusem integrować się nie chcą?!).

Chwalebne i chwytliwe idee. Któż nie chciałby zlikwidować ubóstwa? Jakie formy ludzkiej działalności mają zostać wykluczone, a jakie obowiązkowe? Co będzie wolno robić bez kontroli, a co tylko pod nadzorem? W końcu, jakie środki kontroli będą stosowane? Agenda 2030 to m.in. zamysł ograniczenia populacji świata, która, gdy czytać między wierszami, jest za wysoka. To w zasadzie manifest dotyczący przyszłości świata, zaaprobowany przez prawie wszystkie kraje, zawierający nieostre, niewyraźne i niejednoznaczne pojęcia, normy oraz elastyczne definicje, których doprecyzowaniem, na miarę swoich potrzeb, zajmą się egzekutorzy programu.

(…) Globalni Egzekutorzy decydują, co w konkretnych okolicznościach i dla kogo oznaczają paragrafy Agendy. Ekologia to globalnie obowiązująca, swobodnie i bez ograniczeń interpretowana ideologia, a Agenda 2030 to Manifest wskazujący kierunek politycznej poprawności.

(…) W 2015 r. Bill Gates zapytał: „Jak możemy wyprodukować wystarczającą ilość mięsa bez niszczenia planety?” i sam odpowiedział, że „jednym z rozwiązań byłoby poproszenie największych drapieżników – Amerykanów i nie tylko – o ograniczenie konsumpcji mięsa nawet o połowę”. Następnie dodał: „Wiążę również nadzieję z przyszłością substytutów mięsa”, zauważając, że zainwestował w rozwiązania alternatywne wobec mięsa, jakie proponuje np. firma Impossible Foods, współfinansowana przez Google i Jeffa Bezosa oraz Gatesa. Impossible Foods stawia sobie za cel zastąpienie w naszej diecie mięsa produktami roślinnym za 15 lat. Jeśli liczyć od daty wypowiedzi 2015 r., to wymieniony przez Gatesa docelowy rok pokrywa się z planowaną datą osiągnięcia celów ONZ-owskiej Agendy 2030.

Już w czasie, gdy pracowałem nad niniejszym tekstem, dotarła do mnie wiadomość, że Bill Gates, Jeff Bezos oraz były wiceprezydent USA Al Gore zainwestowali prawie 160 mln USD w Amerykański startup Nature’s Fynd, zajmujący się produkcją sztucznego ekologicznego mięsa i serów na bazie mikroba-grzyba o nazwie Fusarium strain flavolapis, żyjącego w okolicach gorących źródeł Parku Narodowego Yellowstone. W rezultacie fermentacji mikroba otrzymuje się zasobną w białko, nazwaną Fy, podstawę wszystkich produktów firmy. Substancję, która ma zawierać o połowę więcej protein niż tofu (twarożek sojowy otrzymywany w procesie koagulacji mleka sojowego) i zaledwie 10% tłuszczu w porównaniu do wołowiny. Nature’s Fynd planuje dostarczać ją jeszcze w 2021 r. do sklepów i restauracji. Będą to m.in. bezmięsne hamburgery, nuggetsy jak z kurczaka, jogurty czy serki śmietankowe.

Wszystko bez produktów odzwierzęcych. Ekologiczne, jeśli przyjąć, że ekologia to działania ofensywnie chroniące naturę przed człowiekiem, od uprzykrzenia mu życia po odebranie przypisanego mu przez naturę pokarmu i depopulację, czyli częściowe wytępienie.

(…) Jeszcze niedawno ekolodzy walczyli zaciekle o tzw. warstwę ozonową. Obecnie jest to już niemodne, a zainteresowanie skupia się raczej wokół emisji CO₂. Jednak warto przyjrzeć się sprawie ozonu jako charakterystycznej dla przemijalności ekologicznych trendów. Wkrótce po wystrzeleniu satelity meteorologicznego, w latach 80. XX w. zaobserwowano gwałtowny zanik powłoki ozonowej nad Antarktyką. W ciągu zaledwie 3 lat obserwacji tzw. dziura ozonowa powiększyła się ponad 10-krotnie. Naukowcy zaczęli bić na alarm. Winnym utraty ozonu nad biegunem południowym okrzyknięto freon, który w tamtych czasach był powszechnie używany jako czynnik chłodzący w lodówkach i klimatyzatorach, gaz nośny aerozolowych kosmetyków oraz w produkcji spienionych polimerów.

Mimo wyeliminowania freonu ze sprzętu AGD i składu aerozoli, dziura ozonowa nadal puchła. Między rokiem 1979 i 1987 zwiększyła się 23-krotnie, a w latach 2000 i 2006 osiągnęła rekordowe 30 milionów kilometrów kwadratowych. Uczeni przekonywali, że regeneracja warstwy ozonowej przebiegała powoli i mimo zaprzestania stosowania freonu, na efekty tzw. zielonej rewolucji trzeba było jeszcze poczekać. Następnie dziura malała, by w roku 2015 ponownie osiągnąć rekord z lat 2000–2006. Obecnie znowu maleje.

Dziura najwyraźniej „pulsuje”. Tak małej dziury ozonowej nad Antarktyką, jak w 2019 r., nie było wcześniej od ponad 30 lat. Nie jest to jednak, wbrew informacjom niektórych mediów, zasługa ograniczania emisji niszczących warstwę ozonową gazów, lecz nietypowego, tak silnego ocieplenia się stratosfery, że dziura ozonowa skurczyła się najbardziej od ponad 3 dekad.

To nagłe skurczenie się dziury ozonowej nie było efektem działań człowieka, czyli ograniczania emisji niszczących ozon gazów. Źródłem tej anomalii było tzw. nagłe ocieplenie stratosferyczne. Dziura ozonowa nie utrzymuje się nad Antarktyką przez cały rok. Pojawia się ona wraz z początkiem wczesnej wiosny (na półkuli północnej panuje wtedy wczesna jesień), gdy spod topniejącego lodu Antarktyki wydobywają się olbrzymie ilości gazów, głównie metanu. Powoduje on niszczenie warstwy ozonowej. Opinie specjalistów są podzielone. Jak zawsze w nieoczywistych kwestiach ekologicznych. Jedni utrzymują, że dziura ozonowa to efekt „freonowej” działalności ludzkiej, inni zaś twierdzą, że to bzdura, a zjawisko jest całkowicie naturalne i stare jak świat, a jego obserwacja stała się możliwa dopiero dzięki postępowi techniki. (…)

Zdzisław Kijas, profesor nauk teologicznych i rektor Papieskiego Wydziału Teologicznego św. Bonawentury Seraficum w Rzymie powiedział: „Czynić sobie ziemię poddaną znaczy to samo, co troszczyć się o nią. Kto odczytuje to wyrażenie egoistycznie, grzeszy”. To oznacza symbiozę człowieka z jego środowiskiem, które zyskuje na ludzkiej „opiece”, a nie wykluczanie rozsądnych i wyważonych działań ludzkich.

Symbioza oznacza współżycie. Rozwój świadomości człowieka w sprawie uzależnienia jego losu od kondycji planety, na której żyje, i postęp techniczny oraz prosty instynkt samozachowawczy doprowadzą do zrównoważenia produkcji zanieczyszczeń i ich usuwania. Pogodzenia ludzkich dążeń z dobrostanem Ziemi. Z udziałem ekologów albo bez. Człowiek to istota racjonalna. Nie będzie podcinał gałęzi, na której siedzi, ale też nie zgodzi się na skarmianie go mięsem i twarożkami z „grzybobakterii” czy roślinami GMO albo wymuszone depopulowanie, czy sztuczne ograniczenia służące celom innym niż ekologia. Na przykład polityce, finansom czy gospodarce.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Polityka ekologiczna i ekologia polityczna” znajduje się na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Polityka ekologiczna i ekologia polityczna” na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?/ Joanna Górecka-Pyryt, „Kurier WNET” nr 86/2021

Boksujemy się, aby zachować resztki tożsamości narodowej, cywilizacyjnej i kulturowej, a część polityków – aby zachować resztki podmiotowości państwa. Europa już nawet nie walczy.

Joanna Pyryt

Patrzę na Polskę

A tymczasem Azja staje się centrum świata. Azjatycka umowa o wolnym handlu, podpisana przez 15 państw w listopadzie ubiegłego roku (pomimo pandemii), jest tylko ukoronowaniem tego procesu. Widome znaki rozwoju Azji to wiele ogromnych inwestycji infrastrukturalnych i budowli, takich jak np. autostrada z Chin do Pakistanu (Karakorum Highway), 22-kilometrowy most z ośmiopasmową jezdnią przerzucony nad zatoką w Bombaju, aby zapewnić swobodny przejazd w tej ogromnej metropolii, albo budowle w stolicy Kazachstanu, nie mówiąc o szybkich i luksusowych kolejach w Chinach czy Japonii lub muzeach w Emiratach Arabskich. Pokazują one, że nasz kontynent szybko staje się prowincją.

Jedynym rozwiązaniem dla Europy byłoby odrzucenie rewolucji kulturowej, wzmocnienie Europy Środkowej i solidarność gospodarcza. Niestety elity zachodnie zatraciły instynkt samozachowawczy i działają wręcz przeciwnie. Jeśli uważają, że ostateczne zdewastowanie gospodarcze Polski wzmocni ich pozycję, to się srogo zawiodą. Ciekawe, gdzie będą szukać azylu, kiedy ich plany się ziszczą.

Kiedy patrzę na Białoruś i nadzieje tamtejszego społeczeństwa na kraj rządzony „po swojemu”, to przypomina mi się sierpień Solidarności i nasze zdziwienie, że prymas Wyszyński nie zachęcał do masowych strajków, lecz próbował uspokajać nastroje.

Wiedział lepiej, że nie mamy szans na likwidację błędów ustroju, a możemy utracić ówczesne zdobycze.

A były nimi: modernizacja przemysłu (włókienniczego, odzieżowego i chemicznego) oraz budowa całkiem nowych branż, takich jak przemysł spożywczy (np. Hortexy), produkcja sprzętu AGD i RTV, samochody małolitrażowe, przemysł półprzewodników (Zjednoczenie Unitra), fabryki domów (jednak mieszkanie, chociaż w bloku i ciasne). Zapaść gospodarcza była spowodowana dewizowym zadłużeniem na inwestycje, których nie dało się spłacać wobec konieczności masowego eksportu do ZSRR po zaniżonych cenach i za ruble transferowe. Chyba ostatnim gwoździem do trumny gospodarki była inwestycja w Hutę Katowice, która w zamyśle miała produkować stale szlachetne stanowiące wówczas wąskie gardło w produkcji przemysłowej, a w rezultacie powstała jako wytwórnia szyn dla Związku Radzieckiego.

Zdobyczą dla społeczeństwa było wydłużenie bezpłatnych urlopów macierzyńskich do 3 lat (przedtem oczekiwano, że kobieta po 3 miesiącach wróci do pracy), możliwość wyjazdu za granicę (o ile dali paszport), więcej mieszkań (ale nie dla wszystkich), polepszona oferta radiowa i telewizyjna, dobre teatry i parę produkcji filmowych, które do dziś oglądamy w święta, bo obecnych nie da się oglądać z powodu ich wrogiego i czasem odrażającego przekazu.

Osiągnięcia gospodarcze były okupione bardzo ciężką pracą całego społeczeństwa. Pracowało się 6 dni w tygodniu (w przemyśle na 3 zmiany), często po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia. Pensje były niskie i w żadnym razie nie dało się utrzymać rodziny z jednej pensji, czasem przy dwóch ciężko pracujących osobach ledwie starczało do pierwszego. Więc kiedy sytuacja finansowa państwa stała się coraz trudniejsza i zaczęto eksportować niemal wszystko, pojawiły się braki w zaopatrzeniu i kartki na cukier. W tej sytuacji zapowiedzi podwyżki cen produktów spożywczych musiały doprowadzić do buntu, który został skwapliwie wykorzystany przeciw nam.

Stan wojenny był dalszym wyzyskiem społeczeństwa, bo trudności zaopatrzeniowe się pogłębiły, a szalejąca inflacja doprowadziła do ponownego zubożenia ludności, która się już nieco „odkuła” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Zastosowano też skuteczne socjotechniki osłabiające solidarność społeczną, a ich rezultaty widzimy do dziś.

Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?

Z pozytywów – wyzwolenie od ZSRR, wolne soboty, dobrze zaopatrzone sklepy spożywcze i przemysłowe, lepsze zarobki (jeśli akurat mamy pracę). Z negatywów – likwidacja całych branż przemysłu, które wymagały tylko lepszego zarządzania, oraz przejście pozostałych fabryk w ręce kapitału zagranicznego. Ostatnio doszło coraz większe uzależnienie od zagranicznych ośrodków władzy UE czy USA i zmniejszanie suwerenności.

Najgorsze chyba jednak jest obniżenie poziomu oświaty i wprowadzane zmiany kulturowe. Twórcy kultury nie zabiegają już o sympatię widzów, lecz o zadowolenie sponsorów, co powoduje gwałtowny upadek poziomu twórczości literackiej, teatralnej, filmowej i telewizyjnej. Nie będzie niestety pocieszeniem, że podobne zjawiska można zauważyć na Zachodzie – ostatnie produkcje BBC stają się coraz słabsze i nie dorównują poziomem dawniejszym. Europa chyba uwierzyła, że skoro pomimo utrzymywania dawnych wartości, w XX wieku nastąpiły te straszliwe, niszczące wojny, to trzeba wprowadzić nowe wartości. Wypracowano po wojnie system odchodzenia od standardów w kwestiach obyczajów, sztuki, nauki, kultury, a więc de facto od norm dotychczasowej cywilizacji Zachodu. Jeśli jednak odrzucimy chrześcijaństwo, które zbudowało Europę, oraz prawdę, piękno i dobro, to co nam pozostanie – czy kłamstwo, brzydota i zło?

Ferdynand Goetel napisał: „To, co zostawiliśmy za sobą, dobre czy złe, pomiatane czy tylko tolerowane przez innych, było dobrze i swoiście wykształconym typem kultury, która okazała w czasach wojny i w powojniu większą siłę moralną niż jakakolwiek inna”.

W czym nadzieja? Trudno powiedzieć. Jednak zapewne nie powinniśmy ulegać suflowanym nam nowym prądom, powrócić do trwania w wartościach dawnych pokoleń, zachowywać wiarę, rodzinę i solidarność w sprzeciwie wobec wrogich nam idei. Może znów uratuje nas Matka Boska Częstochowska, ale chyba powinniśmy postarać się na to zasłużyć.

Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mateusz Dzieduszycki: Arcybiskup Henryk Hoser był misjonarzem. Miał naturę człowieka posłanego

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej wspomina zmarłego w piątek 13 sierpnia arcybiskupa Henryka Hosera, emerytowanego ordynariusza diecezji warszawsko-praskiej.

Mateusz Dzieduszycki  stwierdza, że wciąż czuje obecność zmarłego w piątek arcybiskupa Henryka Hosera. Trudno mu mówić o nim w czasie przeszłym.

Mamy po prostu wielkiego orędownika po drugiej stronie. […] Nie popadamy w nastrój przygnębienia.

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej wskazuje, że zmarły metropolita miał naturę misjonarską. Starał się rozpoznawać wolę Bożą w spotkaniach z ludźmi.

On bardzo uważnie wsłuchiwał się w się w człowieka.

Dzieduszycki bolewa nad tym, że jego postać w wielu mediach była przedstawiana w sposób całkowicie fałszywy. Błędy arcybiskupa były dla niego kosztowne wizerunkowo.

Front antykościelny, antybiskupi w tym wypadku, był rzeczywiście dosyć szeroki.

Były rzecznik kurii warszawsko-praskiej uwypukla wpływ, jaki na śp. abp. Hosera miała jego praktyka lekarska. Swoje powołanie kapłańskie rozpoznał, gdy już był pediatrą.

Jako lekarz czuł się posłany

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K./A.P.

Karwelis: Od początku III RP dosyć mocno zaniedbaliśmy kwestię regulacji rynku medialnego

Jerzy Karwelis opowiada o dylematach związanych z nowelizacją ustawy medialnej. Jak stwierdza dziennikarz jest ona mocno niejednoznaczna, a jej źródło tkwi w zaniedbaniach z początku III RP.

W porannej audycji Jerzy Karwelis komentuje uchwalenie nowelizacji ustawy medialnej. Nie zgadza się z tezą, zgodnie z którą nowe regulacje godzą w wolność słowa, a szczególnie zagrożony miałby być byt stacji telewizyjnej TVN. Zdaniem wydawcy nowelizacja ustawy w dużej mierze wynika z chęci dostosowania polskich przepisów do standardów unijnych:

Dosyć trudno to jednoznacznie ocenić dlatego, że ewidentnie ta ustawa jest sterowana w jedną stację. Z drugiej strony, myśmy od samego początku III RP dosyć mocno zaniedbali kwestie regulacji rynku – zaznacza dziennikarz.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego dokonuje również prognozy przyszłości popularnej stacji telewizyjnej. Zdaniem naszego gościa właściciel TVN-u będzie mógł obejść nowe przepisy i dalej nadawać:

Właściciel TVN będzie miał całą gamę sposobów, by ją znowu obejść. (…) Tych opcji jest bardzo dużo, one są skomplikowane – podkreśla Jerzy Karwelis.

Gość „Poranka WNET” wskazuje, że obecnie obowiązujące przepisy odnośnie obecności kapitału zagranicznego na rynku medialnych są bardzo liberalne. Jak wskazuje Jerzy Karwelis, z tego powodu media w Polsce należą w dużej mierze do zagranicznych właścicieli:

My byliśmy na początku bardzo naiwni i otworzyliśmy się na rynek zagraniczny również w kwestii medialnej, dlatego dziś media w Polsce są głównie w rękach zagranicznych – przyznaje dziennikarz.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Afganistan. Dr Beata Górka-Winter: dopóki Amerykanie dowodzili batalionem, dopóty ten batalion działał sprawnie

Tożsamość klanowa ponad narodową, dezercje i korupcja. Ekspert ds. bezpieczeństwa o przyczynach błyskawicznego zwycięstwa talibów nad afgańską armią.

Dr Beata Górka-Winter komentuje sytuację w Afganistanie, gdzie po wycofaniu amerykańskiego kontyngentu wojskowego władzę przejęli talibowie. Tempo, w jakim zwyciężył Taliban zaskakuje.

Jest to swojego rodzaju blitzkrieg.

Jak wskazuje ekspert ds. bezpieczeństwa, według ocen specjalistów armia rządowa była dostatecznie wyszkolona, aby stawić opór naporowi talibów. Jednak okazało się, że wiele stolic prowincji zostało oddanych talibom bez oporu.

Zasadniczym problemem jest kwestia lojalności.

Wskazuje na dramatyczną słabość tamtejszej armii oraz wpływ podziałów klanowych na liczne dezercje żołnierzy. Wiele jednostek w praktyce istniało tylko na papierze. W okresie zbiorów ich żołnierze wracali do swych wsi. Byli oni bardziej przywiązani do swych klanów i regionów niż do afgańskiego państwa. Dlatego wysłani do innych regionów, pod dowództwem ludzi z innych klanów, dezerterowali.

Dopóki operowali razem, dopóki Amerykanie dowodzili batalionem, dopóty ten batalion działał sprawnie.

Afgańczycy sami nie radzili sobie z dowodzeniem. Wykładowca UW przypomina, że od początku założeniem było wyszkolenie armii afgańskiej, aby była ona zdolna do samodzielnych działań. Problemem afgańskiej armii była także korupcja. Dowódcy przywłaszczali sobie pieniądze, a szeregowym żołnierzom słabo płacono.

To nie jest tak, że możemy wyłuskać talibów z masy społeczeństwa afgańskiego.

Część afgańskiego społeczeństwa, głównie pochodzenia pasztuńskiego, popiera Taliban. Ten ostatni doszedł do władzy pod hasłami zakończenia walk wewnętrznych.

Spokój oferowany przez talibów był wabikiem dla afgańskiego społeczeństwa.

Dr Górka-Winter przypomina, że Amerykanie weszli do Afganistanu pod hasłem likwidacji Al-Kaidy. Później jednak zaczęto próbować szerzyć w tym kraju demokrację.

Gdyby talibowie byli inteligentni ogłosiliby powszechną amnestię.

Dr Górka-Winter sądzi, że talibowie wbrew zapewnieniom nie zrezygnują z zemsty. Przestrzega, że pod rządami talibów mocno pogorszy się położenie afgańskich kobiet.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!


A.W.K./A.P.

Pomoc amerykańska i przodująca technologia miały w Rosji długą tradycję / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 86/2021

Natura nie znosi próżni, także i w Afganistanie. Czy Putin po opuszczeniu Afganistanu przez Amerykanów nie okaże zainteresowania tym kluczem do Azji Środkowej, upuszczonym na kamienistej drodze?

Piotr Witt

Żebyśmy się mniej więcej bali

9 lipca ruszyły we Francji na nowo dyskoteki. Po dwóch tygodniach wiele z nich zaczęto z powrotem zamykać, zwłaszcza na południowym zachodzie Francji i w regionie Marsylii – dotkniętych, według komunikatów oficjalnych, straszliwym wariantem delta.

Covid-19 bawi się z nami metodą leninowską – dwa kroki naprzód, jeden w tył, nie bez pozostawienia głębokich śladów w mentalności i psychice Francuzów. Znajoma lekarka skarży się na nadmiar pracy. Tak jest ostatnio zajęta – w swoim szpitalu psychiatrycznym – że nie ma kiedy wydawać zarobionych pieniędzy. Jej pacjenci, pogrążeni w głębokiej depresji, także nie mają ochoty na shopping. Nadzieja rządu na gwałtowne ożywienie gospodarcze w związku ze wzmożoną konsumpcją zwiędła w zetknięciu z rzeczywistością. Podczas covidowego aresztu domowego i abstynencji konsumpcyjnej Francuzi mieli zaoszczędzić ponad 142 mld euro. Cóż z tego, kiedy nie chcą się teraz z nimi rozstać, mimo straszenia inflacją.

Czas sprzyja rządowi i pozwala uniknąć drażliwych tematów. Po emocjach Rolland-Garros przyszły tygodnie mistrzostw piłkarskich. Euro 2020 trwało, kiedy naród przyklejony do telewizora przeżywał już kolarski Tour de France. Zanim dojechali do mety, wakacje były już w pełni i w Tokio, przy pustych trybunach, cesarz Japonii inaugurował Olimpiadę. Myśleliśmy już tylko o tym, „jak dobrze snuć myśli w kółko nad jakąkolwiek rzeczułką”. Było czym zająć uwagę.

Jeszcze trochę i nie mielibyśmy się czego bać, a wbici w odwagę, zhardziali, rozluźnieni, moglibyśmy po wakacjach nawet założyć żółte kamizelki i domagać się, manifestować, demonstrować, słowem – urządzić tzw. powrót socjalny.

Kto wie, czy czwarta fala covidu nie okaże się jeszcze potrzebna. W każdym razie media rządowe profilaktycznie przypominają nam od rana do wieczora o strachu przed zarazą. Starannie podgrzewają kociołek lęku i przerażenia. I żeby nam się w głowach nie poprzewracało, zawsze jeszcze pozostaje dyżurny Putin. Putin – zagadka, Putin – Sfinks. Putin postrach zachodniego świata.

Od kiedy, skutkiem rozwoju informatyki, nasza nudna gałka stała się elektroniczną wsią, granice uległy ścieśnieniu i kontynenty znacznie się przybliżyły. Codziennie giełda paryska idzie w górę lub notowania spadają, ponieważ wahnęło się na Wall Streecie albo w Hong Kongu. Nastroje polityczne we Francji również podlegają zmianom w zależności od wydarzeń w miejscach odległych o wiele tysięcy kilometrów. Kiedy w Afganistanie strzelają, w Paryżu giną ludzie. Kiedy w Tunezji upada rząd, we Francji wysocy funkcjonariusze tracą posady (niektórzy).

Natychmiast po wyjściu Amerykanów rząd francuski ewakuował z Afganistanu swoje placówki dyplomatyczne i swoich obywateli, a także – w obawie przed zemstą talibów – Afgańczyków, którzy z Francją współpracowali.

Od czasu niemego spotkania z Jo’em Bidenem prezydent rosyjski mało się udziela, choć nie zaprzestał kroków nieprzyjaznych wobec Francji.

Od miesiąca, zgodnie z nowym ukazem, tylko wina rosyjskie mają prawo do nazwy szampana. Szampany francuskie w Rosji mają się odtąd nazywać „wino musujące”.

Z pewnością nieraz jeszcze o nim usłyszymy, prawdopodobnie niedługo po wakacjach, jak tylko temperatury w Afganistanie nieco spadną. Przy 35–40°C nawet Uzbecy tracą serce do walki. W każdym razie Amerykanie, obecni tam od dwudziestu lat, przed nastaniem upałów zdjęli z masztów gwiaździste flagi, złożyli je z poszanowaniem i powrócili do swojej Virginii i Atlanty. Ostatni odlecą w końcu sierpnia.

Wojska amerykańskie opanowały Afganistan w 2001 roku, ale Amerykanie byli tam już i wcześniej, jeżeli nie osobiście, to w każdym razie w postaci swego sprzętu wojskowego produkowanego w Związku Radzieckim. Mam na myśli największe ciężarówki świata – radzieckie kamazy. Na tę konstrukcję wyjątkowych rozmiarów – olbrzymie ciężarówki, jedyne zdolne do jazdy po kamienistych górskich bezdrożach – złożył się wysiłek wielu czołowych firm amerykańskich: Swindell Dressler, Holcroft, CE Cast, Ingersoll Rand, wspomaganych przez bliżej położone niezawodne produkty niemieckie: Busch, Huller Hille, Liebherr, który zajmuje się ciężkim sprzętem jako produktem ubocznym suszarek do bielizny. Składanka okazała się niezawodna. Czyście widzieli kiedykolwiek wielotonową ciężarówkę wykonującą skok na dwa metry wzwyż przy szybkości 140 km na godzinę?

Pomoc amerykańska i przodująca technologia miały w Rosji długą tradycję. Można o tym przeczytać w starych polskich dziennikach wydawanych w Stanach Zjednoczonych. Cenne informacje znajdują się również w wydawnictwie francuskim z tamtych czasów „Le Plan quinquennal de USRR”.

Po raz pierwszy Ameryka uratowała reżym sowiecki, gdy w czasie powszechnego głodu w Rosji w roku 1921 Stany Zjednoczone dostarczyły rządowi sowieckiemu żywności, lekarstw i innych produktów ogólnej wartości 60 milionów dolarów. Mało jest znane, że rząd sowiecki pogwałcił układ z Ameryką i zamiast całą żywność przeznaczyć dla głodujących dzieci, rozdał jej część między kolejarzy, ratując tym samym swój system transportu.

Po raz drugi Stany Zjednoczone uratowały Rosję w 1929 roku, kiedy Stalin ogłosił słynną „piatiletkę”. Przekonano się wówczas, że Rosja nie posiada ludzi do wykonania zamierzonego planu uprzemysłowienia. Sprowadzono tysiące inżynierów, techników i ekspertów wszelkich dziedzin z Ameryki, którzy z kolei sprowadzili tysiące wykwalifikowanych robotników amerykańskich. Słynną tamę na Dnieprze – Dnieprostroj budowali niemal wyłącznie robotnicy amerykańscy. Amerykanie nauczyli Rosjan, jak pracować, jak posługiwać się maszynami, jak urządzić fabryki. Pobudowali w Rosji olbrzymie zakłady przemysłowe, fabryki traktorów i doprowadzili do stanu eksploatacji kopalnie węgla, żelaza, złota, cynku, miedzi i szyby naftowe, a nawet nauczyli Sowietów, jak administrować olbrzymimi fabrykami powstałymi z konfiskaty roli i majątków prywatnych.

Po raz trzeci… po raz czwarty…

Czy tylko Amerykanie? Oczywiście nie! Także Niemcy, Włosi, Szwedzi, Austriacy, Japończycy, Czesi… Antykapitalistycznemu wilkowi pomagały przeżyć wszystkie kapitalistyczne baranki.

Tyrania Związku Radzieckiego, a potem Rosji utrzymała się i rosła w siłę dzięki zjednoczonemu wysiłkowi szeregu państw demokratycznych. Jednak prócz Niemców (do roku 1933) nikt tak nie zaprzyjaźnił się, nie zbratał i nie wszedł głębiej w życie rosyjskie jak Amerykanie.

Więc kiedy już ciężarówki wyprodukowane nad rzeką Kamą wspólnym wysiłkiem przemysłu zachodniego były gotowe w dostatecznej ilości, załogi dzielnych bojców radzieckich wsiadły na te kamazy i w 1979 roku udzieliły bratniej pomocy ludowi Afganistanu reprezentowanemu przez rząd komunistyczny. Później, kiedy moce produkcyjne ogromnych pojazdów wojskowych osiągnęły górny pułap, w filii Kamazu zaczęto produkować również samochody osobowe z pomocą Fiata. Do tamtego czasu przodująca technika radziecka szczyciła się produkcją tylko samochodów marki Łada, czyli w istocie fiata 124 – archaicznego modelu z 1964 roku. W 87 zastąpił go nowszy – mały fiat 126, pod nazwą Oka.

W 2001 roku w Afganistanie Rosjan zluzowali Amerykanie posługujący się sprzętem tych samych wielkich firm, wyżej wspomnianych. Umysły cyniczne wskazywały na wielką przysługę, jaką w gruncie rzeczy oddali Stanom Zjednoczonym dżihadyści samobójczym atakiem lotniczym na wieżowce World Trade Center. Stworzyli widomy powód do odwetu, którego wartość wielokrotnie przekroczyła koszt obydwu nowojorskich wieżowców, przeznaczonych zresztą ponoć do rozbiórki.

W ciągu tych czterdziestu lat, od 1981 do 2021 roku, obecność obcych wojsk w Afganistanie przysporzyła Anglosasom nieocenionych korzyści.

Pola naftowe Iranu były tuż, tuż obok Iraku, dalej Kuwejt, Arabia Saudyjska, słowem: cała Zatoka Perska. Jakżeż trudne byłoby w 1990 roku zbrojne poszukiwanie broni masowej zagłady w Iraku, gdyby nie bliskość Afganistanu. Koalicja 35 państw pod wodzą nafciarza George’a Busha nie znalazła broni masowej zagłady, mimo starannych poszukiwań; akcja się jednak opłaciła. Ceny ropy naftowej skoczyły w górę niebotycznie na skutek podpalenia pól naftowych w Kuwejcie, wyłączenia skutkiem wojny poważnej części światowej produkcji i zagrożenia reszty w Arabii Saudyjskiej.

Dziś jest inaczej. Era nafty odeszła w przeszłość, napędzamy się teraz elektrycznością i znacznie bardziej opłacalne byłoby poszukiwanie broni masowej zagłady np. w Kongo, w Afryce, gdzie przy okazji można by podobno znaleźć komponenty do produkcji baterii elektrycznych.

Natura wszelako nie znosi próżni, także i w Afganistanie.

Ten kamienisty, górski, trudno dostępny kraj wart jest zabiegów, gdyż znajduje się na rozdrożu między Uzbekistanem, Tadżykistanem, Turkmenistanem – dawnymi republikami radzieckimi – ale graniczy również z Iranem i Chinami.

Czy Putin po opuszczeniu Afganistanu przez wojska amerykańskie nie okaże zainteresowania tym kluczem do Azji Środkowej, upuszczonym na kamienistej drodze? Nie zaniedbując wszelako szkodliwych cyberataków przeciwko systemom informatycznym Zachodu.

Wszystko to zobaczymy po wakacjach. Tymczasem podróże między państwami Schengen stały się utrudnione z powodu restrykcji sanitarnych. Na razie korzystajmy więc z lata, każdy we własnym kraju, zamiast tracić dni całe na wykonywanie testów w laboratoriach i inne dni wyczekiwania na lotniskach na odprawę sanitarną. Czego życzę wszystkim naszym, coraz liczniejszym, radiosłuchaczom.

Artykuł „Żebyśmy się mniej więcej bali” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w lipcowym „Kurierze WNET” nr 86/2021, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. pt. „Żebyśmy się mniej więcej bali” na s. 3 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Rym Dada: W Libanie rodzice nie są w stanie zapłacić czesnego na uniwersytetach

Prof. Rym Dada – Balamand University nakreśla stan libańskiego szkolnictwa wyższego. Na skutek kryzysu gospodarczego niewielu młodych ludzi może sobie pozwolić na opłacenie studiów.

Życie uniwersyteckie zaczęło się w Libanie w 1866 roku, kiedy do życia został powołany Uniwersytet Amerykański. Obecnie w Libanie jest 48 różnych uniwersytetów. Jednak z powodu kryzysu ich przyszłość pozostaje pod znakiem zapytania.

Inflacja i dewaluacja to źródło wszystkich problemów jakie przeżywają uniwersytety. Praktycznie można mówić, że 50% naszego społeczeństwa jest poniżej linii ubóstwa. Następny problem to taki, że Libańczycy nawet własnych pieniędzy nie mogą wybrać z banków – mówi prof. Rym Dada.

Problemy finansowe zmuszają ludność Libanu do wyznaczania priorytetów w kwestii wydatków. Z powodu pandemii wiele rodzin straciło źródło utrzymania.

Rodzice nie są w stanie zapłacić czesnego na uniwersytetach (…) jest tylko jeden uniwersytet państwowy tzw. Libański. Z tego powodu jest oblegany, bo tam czesne praktycznie nie istnieje – informuje gość Krzysztofa Skowrońskiego.

Czesne na Libańskich uniwersytetach wynosi około 6 tys. dolarów za semestr na uniwersytetach prywatnych. Na publicznym – koszty wynoszą tylko 200 dolarów za semestr ale trzeba zdać trudny egzamin wstępny. Studenci mają również problem ze znalezieniem pracy dodatkowej.

Studenci stają przed dylematem: czy zostawić uniwersytet, czyli nie uczestniczyć już w nauce uniwersyteckiej, czy w ogóle z tego kraju wyjechać i szukać pracy za granicami Libanu – mówi profesor.

Wzrasta również wysokość czesnego. Uniwersytety będą być może musiały zamknąć swoje drzwi z powodu braków finansowych i kadrowych – wielu profesorów jest obecnie zwalnianych z pracy. Pensje profesorskie wynoszą zaledwie 20% poprzedniej kwoty. W momencie gdy zabraknie paliwa również nauczanie online nie będzie możliwe.

J.L.[related id=151778 side=right]