Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS w popołudniowej audycji komentuje m.in. ostatnią decyzję w/s wiz dla obywateli rosyjskich w Unii Europejskiej oraz pomoc finansową dla Ukrainy.
Pierwsza część rozmowy poświęcona była decyzji Polski i krajów bałtyckich w sprawie wiz dla obywateli Federacji Rosyjskiej. Europoseł podkreśla, że Rosjanie nie dostaną tylko wiz turystycznych.
Będziemy wydawać wizy posiadaczom Karty Polaka i osobom świadczącym usługi, np. transportowe.
– mówi Kuźmiuk.
Następnie Jaśmina Nowak omówiła z gościem relacje między rządami krajów bałtyckich a silną – szczególnie w Estonii – mniejszością rosyjską. Wielu zastanawia się, komu będzie lojalni bałtyccy Rosjanie – tamtejszym rządom czy rządowi Rosji?
Z historycznego punktu widzenia należy pamiętać, że Rosja lubi wykorzystywać mniejszości narodowe jako pretekst do inwazji.
– przestrzega europoseł.
Debatę publiczną zdominowała na stałe kwestia pomocy finansowej krajów unijnych dla Ukrainy. Gość Radia Wnet krytykuje przede wszystkim dwa kraje:
Głównymi blokującymi pomoc dla Ukrainy jest Republika Federalna Niemiec i Republika Francuska!
Czy książeczka dla dzieci z podtekstem społecznym może być powodem aresztowań za „działalność wywrotową”? W Chińskiej Republice Ludowej – tak.
Jak podaje związany z opozycją demokratyczną w Hong Kongu portal „Hong Kong Free Press”, 5 logopedów zostało uznanych przez sąd w Hong Kongu za winnych „działalności wywrotowej” w postaci. Powodem wyroku są wydane przez nich w latach 2020-21 publikacje skierowane do najmłodszych czytelników.
Oto nazwiska skazanych:
Lorie Lai,
Melody Yeung,
Sidney Ng,
Samuel Chan
Marco Fong
Skazani są członkami komitetu wykonawczego Związku Zawodowego Logopedów w Hong Kongu i zgodnie twierdzą, że są niewinni. 10 września sąd określi rodzaj kary – logopedzi mogą spędzić w więzieniu nawet dwa lata (należy do tego doliczyć spędzony już przez nich rok w areszcie śledczym).
Nie ulega wątpliwości, że książeczki miały charakter przypowieści „z podtekstem”. W historyjkach głównymi bohaterami było stado owiec tworzących społeczeństwo obywatelskie, którym zagrażają wilki pod wodzą „wilka-przewodniczącego”. Wilki – by napaść na wioskę owiec i pożreć jej mieszkańców – wysyłają tam na przykład agentów w owczym przebraniu. Organy ścigania stwierdziły, że bajeczkach przemycono treści treści nawołujące do nienawiści wobec mieszkańców ChRL, a w szczególności do rządzących pełniących władzę z nadania Pekinu. Sąd stwierdził także, że w książeczkach można znaleźć wezwania do secesji Hong Kongu i oskarżenie gubernatora o niewłaściwe działania w walce z koronawirusem.
Wydawcy książki wyraźnie nie uznają faktu, że Chińska Republika Ludowa w pełni legalnie przejęła władzę w Specjalnym Regionie Administracyjnym Hong Kongu. Zamiast tego zachęcają dzieci do wyrażania swojej nienawiści wobec Władz Centralnej”
– stwierdziła w uzasadnieniu sędzia okręgowa Kwok Wai-Kin.
Nie można pominąć w tej sprawie bardzo ciekawego kontekstu historycznego. Hong Kong i Makau to byłe kolonie: brytyjska i portugalska, wydzierżawione jeszcze za czasów Cesarstwa Chińskiego na 99 lat. Po wygaśnięciu dzierżawy w latach 90. w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy” władze komunistyczne zezwoliły na zachowanie w miastach systemu kapitalistycznego i demokracji na co najmniej 50 lat. W praktyce oba porty stały się bardzo opłacalnymi protektoratami Chińskiej Republiki Ludowej (np. Makau jest jedynym miejscem w kontynentalnych Chinach, gdzie działają kasyna). W ostatnich latach, wbrew ustaleniom, Komunistyczna Partia Chin zaczęła zwiększać swoją kontrolę nad regionami. Spowodowało to gwałtowne protesty w Hong Kongu.
Tu dochodzimy do sedna sprawy – władze Hong Kongu, skazując logopedów za „działalność wywrotową”, użyła prawa pochodzącego z czasów, gdy region był jeszcze… kolonią. Jak mówią przedstawiciele Amnesty International w Chinach:
Nikt nie został skazany za „działalność wywrotową” w mieście od 1967 r.; zmieniło się to dopiero wtedy, gdy rząd zaczął stosować w tej sprawie przemoc, by przyspieszyć upadek wolności słowa w mieście.
O sprawie informują agencje informacyjne w Ameryce i Europie. Milczą natomiast agencja TASS (państwowa agencja informacyjna Rosji) i Xinhua (jej chiński odpowiednik).
[ARP]
Źródła: Bloomberg, Reuters, „Hong Kong Free Press”
Martwe ryby w Odrze, 13 sierpnia 2022 r./Hanno Böck/CC0 1.0
„Ingerencja człowieka na przestrzeni lat spowodowała całkowitą zmianę systemu rzecznego” – mówi wykładowca Wydziału Nauk o Żywności i Rybactwa ZUT prof. Przemysław Czerniejewski.
Prof. Przemysław Czerniejewski informuje, że wojewoda zachodniopomorski przywrócił możliwość prowadzenia działalności gospodarczej na Odrze i na jeziorze Dąbie. Wykładowca Wydziału Nauk o Żywności i Rybactwa ZUT mówi, że pierwotną przyczyną katastrofy ekologiczną były złote algi, a wtórną rozkładające się na dnie ryby.
Przyczyną katastrofy na Odrze był czynnik typowo biologiczny.
Nie znaczy to jednak, że do katastrofy nie przyczyniła się ludzka działalność.
Ingerencja człowieka na przestrzeni lat spowodowała całkowitą zmianę systemu rzecznego.
Czy można się spodziewać podobnych katastrof ekologicznych w przyszłości? Gość Kuriera w samo południe sądzi, że tak. Wskazuje, że w większości polskich rzek i ich dorzeczach zawartość biogennych pierwiastków jest duża.
Jeszcze przed katastrofą ekologiczną mieliśmy do czynienia z wieloma symptomami związanymi z tym, że może nastąpić właśnie tego typu kataklizm, to znaczy zawartość poszczególnych pierwiastków w szczególności pierwiastków biogennych, ale nie tylko, była bardzo wysoka.
Kilkaset punktowych źródeł zanieczyszczeń zrzuca swe częściowo oczyszczone ścieki do Odry. Jak zaznacza ekspert,
Jeżeli nie wyeliminujemy tych punktowych źródeł zanieczyszczeń taka katastrofa będzie się powtarzała.
Rozmówca Jaśminy Nowak stwierdza, że najlepiej byłoby przywrócić rzeki do ich pierwotnego kształtu. Wówczas takie tragedie by się nie zdarzały. Jest to jednak praktycznie niemożliwe. Prof. Czerniejewski mówi także o restytucji ryb w Odrze. Zająć to może nawet kilkanaście lat.
Powinniśmy przeprowadzić na początku, chociaż roczne badania zmian jakie miały miejsce podczas tej katastrofy ekologicznej.
Martwa ryba / Fot. Publicdomainpictures.net (CC0 Public Domain)
Zmiany klimatyczne, zrzuty ścieków i polityczne przepychanki. Hydrolog o skażeniu Odry.
Niestety, nie jesteśmy bliżej wyjaśnienia katastrofy na Odrze, ponieważ zaczęły się polityczne przepychanki
Dr hab. inż. Mariusz Czop zauważa, że na razie nadal dysponujemy szczątkowymi danymi, przede wszystkim niemieckimi. Na ich podstawie można ocenić, że
Prawdopodobne jest to, że zbyt duże zrzuty zasolonych wód i ścieków przemysłowych spowodowały idealne warunki dla rozwoju glonów, które po prostu zakwitły.
Zdaniem naszego gościa winę za katastrofę ponosi zła gospodarka wodna przejawiająca się w praktycznie niekontrolowanym zrzucie ścieków przemysłowych do Odry. Zauważa, że
Ewidentnie, mamy niekorzystne zmiany klimatyczne.
Wskazuje, że im wyższa temperatura, tym mniejsza rozpuszczalność tlenu w wodzie. Najgorsze jednak jest zanieczyszczenie substancjami zrzucanymi do rzeki przez ludzi.
Nie możemy zwalać wszystkiego na zmiany klimatyczne. […] Musimy poprawić gospodarkę wodną i nie zrzucać takiej ilości ścieków do wód gruntowych.
Prof. Czop stwierdza, że traktujemy wody gruntowe jak śmietnik. W rezultacie trzeba sięgać do wód podziemnych. Ocenia, że żaden z rządów w ostatnich dekadach nie zajmował się w sposób wystarczający ochroną środowiska. Temat był marginalizowany.
W ostatnich dziesięcioleciach żaden rząd nie zajmował się wystarczająco sprawami ochrony środowiska.
Rozmówca Jaśminy Nowak odnosi się do twierdzeń, że bez zrzucania odpadów do wód powierzchniowych działalność korporacji byłaby nieopłacalna. Zauważa, że zrzut wody zawsze będzie tańszy od najtańszych nawet rozwiązań ekologicznych.
Jan Paweł II na nowo ukazał zagrożenia moralności altruistycznej: materializmem ontycznym i praktycznym, ochlokracją, imperializmem rasowym oraz bolszewizmem w totalizacji zarządzania globalnego.
Teresa Grabińska
Zagrożenie ideału moralności altruistycznej
Sto lat temu Florian Znaniecki (1882–1958) opublikował obszerny esej pt. Upadek cywilizacji zachodniej. Po pierwszej wojnie światowej, w wyniku której runął dotychczasowy porządek polityczny Europy i której przebieg ukazał barbarzyństwo ludów cywilizacji zachodniej, wielu myślicieli podjęło rozważania na temat kryzysu kultury w najbardziej rozwiniętej części ówczesnego świata.
Kryzys społeczny, objawiający się kryzysem kultury, nie następuje nagle, lecz jest skutkiem długotrwałych przemian ewolucyjnych. Okrucieństwo, skala zniszczenia i liczba ofiar pierwszej wojny światowej ujawniły w dramatyczny sposób od dawna toczącą się erozję ideałów cywilizacji zachodniej.
Określone ideały są, według Znanieckiego, wyznacznikami ludzkiej wspólnotowości i różnią ją od zwierzęcej zbiorowości; są przekroczeniem natury w kierunku kultury. Cywilizacja zaś jest określona przez pewien typ kultury, wytworzonej przez daną społeczność w postaci więzi dla niej charakterystycznych.
Więzi te powstają w procesie urzeczywistniania ideałów, a „[i]deał jest to wyobrażenie jakiejś nowej formy życia, wywołujące i organizujące te czynności, których jego urzeczywistnienie wymaga”.
Znaniecki wyróżnił siedem ideałów cywilizacji zachodniej: 1i) panowanie nad przyrodą, 2i) bogactwo, 3i) tożsamość narodową, 4i) moralność altruistyczną, 5i) religijność, 6i) piękno, 7i) poznanie. Interesująca byłaby dyskusja trafności diagnozy Znanieckiego lub jej porównanie z innymi podobnymi klasyfikacjami i definicjami cywilizacji, jak np. z koncepcją rozwiniętą przez Feliksa Konecznego (1882–1949). W tym przypadku już na pierwszy rzut oka widać zasadniczą różnicę między podejściem socjologicznym pierwszego i podejściem historycznym drugiego myśliciela. Dla Konecznego w jego dziele O wielości cywilizacji, inaczej niż dla Znanieckiego, cywilizacja jest czymś szerszym niż kultura, a cywilizacja zachodnia nie jest jednolita, lecz na obszarze Europy w jej różnych miejscach występują głównie trzy cywilizacje: bizantyńska, łacińska i turańska, które są specyficznie zabarwione kulturami narodowymi.
Już tylko powierzchowny ogląd ujęć Znanieckiego versus Konecznego pozwala wskazać na historyczny, niejako wewnętrzny dynamizm przemian kulturowych Konecznego w porównaniu z pewną statycznością kultury, która podlega zewnętrznym wpływom podnoszenia lub obniżania ideałów danej cywilizacji (zagrożeń). Koncepcja Konecznego zdaje się dostarczać bardziej poręcznego i syntetycznego instrumentarium do opisu i diagnozy historycznych przemian w Europie XX w. – jako kolejnych starć cywilizacji.
Z kolei konfrontacja ideałów Znanieckiego z wyróżnionymi przez niego współczesnymi mu (i dalej obecnymi) czterema zagrożeniami: 1z) materializmem, 2z) wzrostem ochlokracji, 3z) imperializmem rasowym i 4z) bolszewizmem pozwala wniknąć w niejako wewnętrzny mechanizm systematycznej ewolucji społeczeństw ku ideałom albo przeciw nim.
Z punktu widzenia encyklik społecznych Jana Pawła II (1920–2005) szczególnie interesujące są zagrożenia dla ideału moralności altruistycznej. Ideał ten Znaniecki – po pierwsze – traktował jako pochodny koniecznej podstawy kultury, wyznaczonej przekraczaniem przez człowieka danych naturalnie warunków egzystencji. Miałby się on uwidaczniać w „działalności moralnej” dążącej do „przezwyciężania cierpienia ludzkiego”. W ten sposób moralności nadał Znaniecki charakter interwencyjny. Jego urzeczywistnianie przypisał zarówno religiom, jak i świeckim nurtom reformatorskim.
I tu już powstaje wątpliwość odnośnie do jednakowego traktowania obu wskazanych czynników, gdyż ten religijny zwykł kształtowanie relacji międzyludzkich odnosić do bytu nadprzyrodzonego, podczas gdy świecki, często podobnie akcentujący wartości, skupia się na czysto ludzkich wytworach niematerialnych i materialnych. Więcej, Znaniecki pokładał nadzieję właśnie w owych przemianach społecznych, gdy pisał, że trwałe usunięcie przyczyn ludzkiego cierpienia wymaga „nie tylko silnych uczuć altruistycznych”, lecz także „wielkiej i trwałej potęgi społecznej”. Ponadto w tym widział postęp rozwijania owej moralności altruistycznej, zapoczątkowany – według niego – przez religię w postaci „upowszechnienia współczucia dla cierpienia”.
Znaniecki stwierdził, że fundament religijny ideału moralności altruistycznej stracił na aktualności z powodu rozwoju nauk przyrodniczych, co nie oznacza równocześnie wygaśnięcia potrzeby wiary w porządek świata. Tę zaś spełniają kolejne ideologie (doktryny), w tym te, „które formalnie odrzucają wszelką religię i otwarcie zwalczają istniejące wierzenia”.
Ideał moralności altruistycznej (4i) wiąże się zatem z ideałem religijności (5i). A ten ideał, niezależnie od postępu wiedzy i naukowego wyjaśniania świata, potwierdza „nieporównaną wartość i solidarność moralną ludzi jako istot duchowych oraz ich nieograniczony postęp do wspólnego najwyższego celu – absolutu duchowego”.
A więc podniesiona powyżej wątpliwość zostaje złagodzona: jednak ludzkie życie indywidualne, jak i grupowe ma cel ostateczny, przekraczający te wyznaczone przez czysto racjonalną analizę takiej lub innej rzeczywistości.
Jacques Maritain (1882–1973) w książce Dziewięć wykładów o podstawowych pojęciach filozofii moralnej wyraźnie wskazał na ów cel ostateczny, jakim jest Bóg chrześcijan. Osiąganie zaś celu ostatecznego – w rozumieniu personalisty – wymaga, po pierwsze, kwalifikowania moralnego własnego czynu i spełniania go ku urzeczywistnieniu dobra; po drugie, odczuwania powinności czynienia dobra (aktem wolności DO), przekraczającego racjonalną analizę otaczającej rzeczywistości i po prostu wolność OD; po trzecie, uznania aktem wiary porządku wyższego niż ten odkrywany empirycznie, tj. „Dobra samoistnego”.
U św. Tomasza z Akwinu (1225–1274) i personalistów, jak Maritain i Karol Wojtyła – Jan Paweł II, ujęcie finezyjnej relacji między rozumem i wolą w podejmowaniu czynu i jego oceny moralnej nie pozwala na to, aby sama wolna wola decydowała o moralności (vide „Kurier WNET”, nr 73 i 77).
Konieczny jest udział intelektu (rozumu), który – jak pisał Étienne Gilson (1884–1958) w Tomizmie – „porusza wolę, przedstawiając jej swój przedmiot, mianowicie byt i prawdę, (…) przez co umieszcza akt woli we właściwym sobie gatunku, w przeciwieństwie do aktów spełnianych przez władze zmysłowe lub czysto naturalne”.
Podobne do nich akty, ze względu na spontaniczność chcenia, zostały w doktrynie luterańskiej uznane za decydujące w wyborze czynu. A ta z kolei od pół tysiąca lat kształtuje cywilizację zachodnią wbrew tradycji łacińskiej. Maritain określił ten przewrót w łonie chrześcijaństwa „immanentyzacją”, która „sprowadza istotę moralności do doskonałej spontaniczności chcenia, do doskonałego potwierdzenia naszej niezależności. Im większa autonomia, im bardziej moja subiektywność jest wolna w wyrażaniu swej witalności, tym bardziej akt moralny jest moralny, szlachetny, czysty”.
Ta irracjonalizacja, subiektywizacja i indywidualizacja kwalifikacji moralnej czynu w chrześcijaństwie zreformowanym otrzymała swoje uzasadnienie w koncepcji Thomasa Hobbesa (1588–1679), który w dziele Lewiatan czyli materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego wprost stwierdził brak ontycznie rozumianego dobra. Oto bowiem „wyrazy: ‘dobry’, ‘zły’, ‘godny wzgardy’ są zawsze używane z uwzględnieniem osoby, która się nimi posługuje. Nie ma bowiem rzeczy, która by po prostu i bezwzględnie była dobra, zła, czy godna wzgardy, którą by można było wziąć z natury; pochodzi od osoby człowieka (…) albo osoby tego, kto społeczność reprezentuje; albo od rozjemcy czy sędziego”. I tak moralność została sprowadzona do indywidualnych chceń, temperowanych w zorganizowanej zbiorowości ludzkiej przez ustawodawcę i sędziego.
Znaniecki uważał, że ideał religijności, rozumiany szerzej niż w konkretnym wyznaniu, bo nakierowany na wzrost moralności altruistycznej, powinien być rozwijany zarówno w kulcie danego wyznania, jak i w wychowaniu, edukacji, działalności misjonarskiej oraz reformatorskiej. I słusznie wyszedł poza czysto utylitarne wartości (vide „Kurier WNET” nr 76) w kierunku rozwinięcia w człowieku „pożądania do zadań idealnych”.
Zagrażają zaś moralności altruistycznej cztery wymienione czynniki (1z – 4z): materializm, bo sprowadza wszelką emocjonalność i duchowość do procesów naturalnych, właściwych materii (substancji przyrodzonej, cielesności) oraz akcentuje praktyczne wartości życia; ochlokracja, bo zagraża kierowaniu społecznością przez rzeczywiste autorytety także moralne, jej służące (mędrców, tzw. arystokrację umysłową); imperializm rasowy, bo oznacza faworyzowanie pewnych społeczności kosztem innych; bolszewizm zaś z racji wdrażanych trendów antykulturowych i propagowania nihilizmu moralnego.
Większość argumentacji Znanieckiego na rzecz wymienionych zagrożeń jest nie tylko poprawna jak na czasy mu współczesne, ale wszystkie te zagrożenia są nadal aktualne, a niektóre z nich przybrały znacznie bardziej wyrafinowaną postać – jak neomarksizm, neoeugenika, transhumanizm (vide „Kurier WNET” nr 81, 86, 89), postmodernizm. Nie zauważył jednak Znaniecki podstawowego rozłamu w ujednoliconej przez niego cywilizacji zachodniej, i to już od 500 lat, od czasów reformacji. Analiza w trybie Konecznego ten moment rozłamu nie tylko by uchwyciła, ale ujawniła jego istotny wpływ na proces delatynizacji i w efekcie dechrystianizacji (w rycie zachodnim) kultury europejskiej.
Nauka społeczna Kościoła (NSK) nie zwraca się wprost przeciwko innym niż katolickie odmianom chrześcijaństwa. Jednak od encykliki Leona XIII (1810–1903) Rerum novarum (Rzeczy nowe), wraz z renesansem myśli tomistycznej w łonie NSK rozwija się personalistyczna ontologia człowieka (osoby ludzkiej), który jako taki jest obdarzony godnością oraz zdolny do rozpoznawania zła i dobra własnego czynu, ale zawsze w matrycy obiektywnej, odniesionej do istoty Boskiej (vide „Kurier WNET” nr 73). Indywidualistycznie rozumiana wolność – jako przede wszystkim dowolność, ale również bez ograniczenia źródłem Kantowskiego imperatywu kategorycznego, jest wykluczona i zastąpiona wolnością do czynienia dobra w sposób oryginalny dla każdej osoby.
Jan Paweł II w pierwszej encyklice społecznej Laborem exercens (Powołany do pracy) z 1981 roku połączył pesonalistycznie pojętą moralność z kondycją wspólnoty osób, które w solidarnym wysiłku budują więzy społeczne zgodnie z moralnością altruistyczną, ufundowaną na miłości społecznej (zwanej właśnie solidarnością), opartej na przykazaniu miłości bliźniego.
Więzi te mają nie tylko, jak u Znanieckiego, usuwać cierpienie, lecz przede wszystkim doskonalić moralnie do osiągnięcia celu ostatecznego (zbawienia). Czasem odpowiednie przeżywanie cierpienia jest jedną z form doskonalenia.
Powszechną formą doskonalenia życia jednostkowego i wspólnotowego jest praca. Jednak nie może być ona przymusem, ale zawsze oryginalną kreacją podmiotowości i potwierdzeniem godności osoby ludzkiej. Każda społeczność buduje pracą materialne podstawy swej egzystencji. Są one ważne, ale bardziej dla niej jako całości niż dla poszczególnego jej członka. Obowiązuje bowiem „prawo osobistego posiadania jako podporządkowane prawu powszechnego używania, uniwersalnemu przeznaczeniu dóbr” (vide „Kurier WNET” nr 87).
W encyklice Sollicitudo rei socialis (Troska społeczna) z roku 1987 Jan Paweł II rozwinął tezy encykliki Pawła VI (1897–1978) Populorum progressio (Postęp ludzkości) i skupił się przede wszystkim na tych zjawiskach współczesnych (obecnie występujących w jeszcze większym nasileniu), którymi są: fałszywie pojęty postęp społeczny, wzrost dywersyfikacji bogactwa między najbogatszymi (według World Inequality Report 2022 1% populacji dysponuje 38% światowego bogactwa) i najbiedniejszymi; zniewolenie ekonomiczne i polityczne wielu populacji; alienacja społeczna i degeneracja moralna członków społeczności nie tylko z powodu skrajnej nędzy, lecz i w sytuacji zaspokojenia wielu potrzeb w społecznościach bogatych; wszczynanie kolejnych wyniszczających wojen; nadmierna technicyzacja środowiska naturalnego i ludzkiego. Jan Paweł II kolejny wezwał ze stolicy Piotrowej do solidarnej współpracy „wszystkich, aby życie ludzkie uczynić »bardziej ludzkim«, gdyż to co się osiągnie, nawet jeśli niedoskonałe i tymczasowe, nie przepadnie ani nie będzie daremne”.
W encyklice Centesimus annus (Stulecie) z 1991 roku, czyli w wiek po ogłoszeniu Leonowej encykliki społecznej, Jan Paweł II ukazał „rzeczy nowe” w czasach jemu współczesnych. Oto najważniejsze z nich: załamanie się w 1989 roku politycznego systemu komunizmu i odrodzenie zniewolonych narodów Europy, upowszechnianie się postaw ateistycznych, „szalony” wyścig zbrojeń, rozwój konsumizmu (społeczeństwa konsumpcyjnego), degradacja środowiska naturalnego, rozpad rodziny.
Mimo pewnych symptomów poszerzania wolności Jan Paweł II zwrócił uwagę na nowy totalitaryzm, który zagraża „transcendentnej godności osoby ludzkiej, będącej widzialnym obrazem Boga niewidzialnego i właśnie dlatego z samej swej natury podmiotem praw, których nikt nie może naruszyć: ani jednostka czy grupa, ani też klasa, naród lub Państwo. Nie może tego czynić nawet większość danego społeczeństwa”.
W ten sposób Jan Paweł II, nie posługując się terminologią Znanieckiego, przedstawił w nowej postaci wyróżnione przez niego zagrożenia moralności altruistycznej: materializmem ontycznym i praktycznym, ochlokracją czyli zdegenerowaną demokracją, imperializmem rasowym przejawiającym się w niszczeniu kultur etnicznych i narodowych oraz bolszewizmem w totalizacji zarządzania globalnego.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Zagrożenie ideału moralności altruistycznej” znajduje się na s. 12 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.
Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Organizatorzy corocznego Rodzinnego Pikniku Militarnego zapraszają na sobotę 3 września do Świętochłowic na Płaskowyż Ajska i w Dolinę Lipinki. Zapewniają liczne atrakcje i niezapomniane przeżycia.
Janis Bordans / Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz, Radio Wnet
Wicepremier Janis Bordans o sprawie polskiego Krajowego Planu Odbudowy i konieczności wstrzymania wiz turystycznych UE dla Rosjan.
Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!
Janis Bordans mówi o rozbiórce Pomnika Zwycięstwa w Rydze. Dodaje, że ten pomnik jest narzędziem wojny informacyjnej, a więc po rozpoczęciu agresji Rosji na Ukrainę łotewskie społeczeństwo postanowiło zlikwidować symbol okupacji i zbrodni wojennych.
Minister sprawiedliwości Łotwy tłumaczy, w jaki sposób Łotwa walczy z dezinformacją płynącą z Rosji. Ryga wypracowała własne prawne zasady zwalczania propagandy i fałszywych informacji. Jednak, jak podkreśla Janis Bordans, zabrakło wspólnego rozwiązania na poziomie całej Unii Europejskiej.
Myślę, że każde państwo, w tym Łotwa, może bronić się przed dezinformacją, bo tak naprawdę bronimy wolności słowa. Bronimy wartości demokratycznych, bronimy wolności ludzi, a dezinformacja jest temu kompletnie przeciwna.
Janis Bordans mówi również o zakazie wydawania wiz Schengen Rosjanom. Łotwa stara się zapewnić bezpieczeństwo własnym obywatelom i w czasie wojny takie ograniczenie, jego zdaniem, jest uzasadnione.
Jesteśmy wolnym krajem i musimy bronić wolności ludzi. Ale jeśli próbują wpływać w jakiś sposób na naszą politykę wewnętrzną, to musimy ich powstrzymać.
Minister sprawiedliwości Łotwy uważa, że po zakończeniu wojny powinien zostać powołany specjalny trybunał międzynarodowy. Wyraża także nadzieję, że wszyscy odpowiedzialni za rosyjskie zbrodnie zostaną ukarani.
Cała wspólnota międzynarodowa szuka dobrych rozwiązań, jak zorganizować te trybunały i sądy międzynarodowe. A wojskowi pracują nad wygraniem wojny – dla Ukrainy i dla Europy. A potem będziemy mogli zdecydować.
Gość „Poranka Wnet” komentuje spór między Komisją Europejską a Polską. Jest przekonany, że problem ma podłoże ekonomiczne i polityczne, ponieważ Polska stanowi konkurencję dla Niemiec i Francji. Janis Bordans zaznacza, że Komisja Europejska nie może sprowadzać sporu do kwestii praworządności w Polsce, ponieważ Warszawa jest zainteresowana w obronie wewnętrznych spraw i suwerenności w podejmowaniu decyzji.
Wierzę, że Komisja Europejska i Polska, a także my jesteśmy częścią tego procesu i będziemy wspierać wszystkie decyzje, które zbliżają nas do wstrzymania, musimy wstrzymać wewnętrzne konflikty w Unii Europejskiej. Rosja chce tych konfliktów. I widzimy, jak Rosja wykorzystuje niektóre duże państwa Unii Europejskiej, żeby ją dzielić. A teraz w czasie wojny apeluję do wszystkich państw do powstrzymania wewnętrznych konfliktów i skupienie się na najważniejszych kwestiach.
Początek tego roku przywitało 343 192 Polaków, urodzonych w roku 1947. Ich wnuków i prawnuków, urodzonych w roku 2021, jest zaledwie 325 067. Mamy mniej wnucząt niż ich 75-letnich dziadków z babciami!
Andrzej Jarczewski
Żyjemy dłużej, czyli błąd modelu
Tegoroczna tablica średniego dalszego trwania życia ucieszyła nowych emerytów i starych krytykantów ZUS-u. Ci pierwsi widzą wyższe emerytury, a ci drudzy otrzymali argument, by oskarżać rządzących o „mordowanie narodu”. Według tej tablicy – nowi emeryci mają niby żyć krócej niż ci, którzy przeszli na emeryturę w poprzednich latach. Cóż, mylą się i jedni, i drudzy… i trzeci.
Na początek krótkie rozwiązanie zagadki, prowadzące jednak do znacznie ciekawszego zagadnienia na końcu. Otóż algorytm, z którego korzysta ZUS w celach emerytalnych, uwzględnił teraz wszystkie osoby zmarłe w pandemicznych latach 2020–2021 na tle tych, którzy owe lata przeżyli. Tak działa – oparty na statystyce historycznej (i ustawie z 17 grudnia 1998 r.) – algorytm, który nie przewidział pandemii i nie wie, że dalsze życie nowych i starych emerytów nie zależy od liczby zmarłych w przeszłości, ale od nieznanych warunków w przyszłości i od czynników indywidualnych, a o tych wiemy, że premiują organizmy odporniejsze i silniejsze, zwycięskie w walce z koronawirusem i mniej zagrożone chorobami współistniejącymi.
Jeżeli więc wojna do nas nie zawita, jeżeli nie pojawi się znów ta lub inna pandemia, jeżeli świat się nie zawali – nowi emeryci będą żyć znacznie dłużej, niż to prorokuje ZUS-owski algorytm, przyjmujący milcząco, że ogólne przyczyny zgonów nie zmieniają się w czasie i przestrzeni. Jak zaraz zobaczymy, model ludności ustabilizowanej, na którym oparto ten algorytm, jest co do istoty błędny w warunkach polskich i w epoce dużych migracji. Z kolei poprawny jest emerytalny system kapitałowy, ale jedno nie pasuje do drugiego.
ALGORYTMY
Konstrukcję ZUS-owskiego algorytmu zrozumie każdy maturzysta, a nawet co zdolniejszy absolwent szkoły podstawowej. Wprawdzie stosowane w obliczeniach wzory wyglądają dość okazale i nie nadają się do publikacji w gazecie, ale zrobienie z tego programu komputerowego do budowy tablicy przeżywalności – to kwestia dosłownie kwadransa (tyle wymaga np. sporządzenie zamieszczonego tu wykresu). Rzecz jasna – pierwsza przymiarka i testowanie może zabrać nawet pół dniówki. Żądamy tylko biegłości w programowaniu. Trzeba też mieć przygotowane dane w odpowiednim formacie.
Najważniejsze jest jednak zrozumienie wyniku: że to, co otrzymaliśmy w postaci tablicy dalszego trwania życia, nic nie mówi o dalszym trwaniu życia! Jest wyłącznie rezultatem wyliczeń, dokonanych przez algorytm na wsadowych danych historycznych zgodnie z przyjętym modelem i milcząco dopuszczonymi konsekwencjami tego modelu.
Stare powiedzenie informatyków mówi, że „ze śmieci otrzymamy śmieci”. Jeżeli jednak dane są przygotowane i przetwarzane zgodnie z jakąś koncepcją, to wyniki odzwierciedlą zalety i wady tej koncepcji. Nic więcej! W szczególności – informatyka nigdy nie zapewnia, że wyniki komputerowych obliczeń mają jakikolwiek związek z rzeczywistością. Raz mają, raz nie mają, ale zależy to nie od komputera, lecz od trafności – zaszytego w algorytmach – modelu danego wycinka świata.
STRUKTURY WIEKU
Wyobraźmy sobie teraz dwie 40-milionowe populacje o odmiennych strukturach. Społeczność A niech składa się z 39 999 999 dzieci jednorocznych i jednego obywatela w wieku 100 lat. Społeczność B niech ma 39 999 999 stulatków i jedno niemowlę. Zastosujmy ZUS-owski algorytm do tych populacji przy założeniu, że wszystkie inne parametry są identyczne…
Zarzuci ktoś, że to przecież absurd, że takich społeczności nie ma na świecie. Zgoda, odpowiem, ale algorytm jest identyczny w każdym wypadku. Nigdzie nie podano granic stosowalności. Co więcej: wyniki służą porównywaniu jakości życia w różnych państwach. Społeczność A okaże się „gorsza”, bo tam żyje się niby krótko, a B – „lepsza”. OK, odłóżmy przykłady abstrakcyjne i przyjrzyjmy się rzeczywistym.
Oto mamy 26-milionową ludność państwa Niger. Połowa obywateli (50%) ma mniej niż 15 lat, a niecałe 3% przekroczyło 65 lat. Tak, to nie pomyłka: mediana wieku wynosi tam 15 lat; w Polsce – 41,7. Średnia dzietność w muzułmańskim Nigrze zbliża się do 7 (siedmioro dzieci na kobietę; pisałem o tym w zeszłorocznym raporcie demograficznym w kontekście konieczności pracy dzieci, „Kurier WNET”, lipiec 2021).
Dla odmiany sprawdźmy, jak to wygląda w krajach naprawdę bogatych. W Japonii dzieci poniżej 15 lat jest zaledwie 12%, za to 65-latków i starszych – prawie 30%. Z kolei w Szwecji ustawowy wiek przechodzenia na emeryturę mężczyzn i kobiet(!) wynosi 67 lat. Zatrudnianie dzieci do lat 15 jest tam przestępstwem, a w Nigrze – ratunkiem przed śmiercią głodową. Nie można jednym modelem sensownie obsłużyć mocno różniących się społeczności.
POLSKI PORTRET DEMOGRAFICZNY
Omawiany algorytm, choć matematycznie poprawny, ujawnił błąd swego modelu na przykładzie polskiej, strasznie zdeformowanej struktury wiekowej. Spójrzmy na rysunek: akurat teraz w wiek umierania masywnie wchodzi powojenny wyż, do którego należy piszący (jeszcze) te słowa. Z GUS-owskich algorytmów wynika, że w Polsce umiera się obecnie średnio w wieku 76–77 lat (kobiety nieco ponad 80, mężczyźni – ok. 72).
Wykres pokazuje, że pierwszego dnia roku 2022 żyło w Polsce 210 681 osób urodzonych w roku 1945, ale rocznik 1946 jest już o połowę liczniejszy: 302 339! Ci pierwsi mają dziś 77 lat, a ci drudzy 76 (średni wiek umierania w Polsce). Jak to się ma do modelu ludności ustabilizowanej? Ano nijak. Ten model zawodzi przy tak drastycznych skokach. Daje wyniki „skaczące”, nadające się do dowolnych dezinterpretacji.
Następny rocznik. Początek tego roku przywitało 343 192 obywateli polskich, urodzonych w roku 1947. Ale łączna liczba ich wnuków i prawnuków, urodzonych w roku 2021, wynosi zaledwie 325 067. Mamy więc mniej wnucząt niż ich 75-letnich dziadków z babciami! Ale to jeszcze nic.
Patrzmy na nieubłagane trendy: przez dobre 10 lat seniorów nadal będzie przybywać, a dzieci ubywać przez lat co najmniej… aż strach podać termin. Jeżeli nie zmieni się maltuzjańska cywilizacja depopulacyjna, dzieci będzie ubywać już stale, aż któregoś dnia urodzi się ostatnia Polka (nadal aktualny wykres tej prognozy pokazałem w „Kurierze WNET” z sierpnia 2018).
WIELOKROTNE ECHA
W demografii nic nie dzieje się natychmiast. Procesy nasilają się i zanikają nie z roku na rok, ale z pokolenia na pokolenie. Skutki tych procesów można z dużą dokładnością przewidywać w perspektywie niemal stulecia. Tak jest np. z naprzemiennie występującymi w Polsce niżami i wyżami. Druga wojna światowa poczyniła milionowe wyrwy w naszej strukturze ludnościowej. Przez kilkanaście następnych lat naród jakoś kompensował straty, ale to zostało nagle przerwane ustawą aborcyjną z roku 1956.
Pomijam w tym artykule wszelkie kwestie moralne na rzecz arytmetyki.
Rok 1956 łączy się w naszej zbiorowej pamięci z „odwilżą”. Po dekadzie komunizmu stalinowskiego – ówczesne władze PRL faktycznie poluzowały represyjną politykę na wielu płaszczyznach. Elementem „odwilży” była m.in. ta ustawa, która jednak gwałtownie przyśpieszyła naturalne wyczerpanie wyżowego potencjału. Kilkanaście lat później liczba aborcji dorównywała liczbie porodów, co spowodowało do dziś widoczne skutki na prezentowanym tu wykresie.
Przypomniana ustawa była pierwszym znaczącym elementem bezmyślnej, procyklicznej polityki ludnościowej władz PRL, a później – niestety – również III RP. Różne elementy tej polityki omawiałem na tych łamach w poprzednich raportach, więc teraz tylko wyrażę ogólny wniosek: należy łagodzić i rozmywać kolejne fale. Przy odpowiedzialnej polityce tragiczne skutki wojny zanikną również w strukturze demograficznej. Ale… po kilku pokoleniach. Nie za rok czy dwa.
Demograficzne fale i echa są zjawiskiem niekorzystnym pod wieloma względami. Destabilizują strukturę społeczną i są niezmiernie kosztowne. Oczywisty przykład to losy przedszkolaków. W jednym pokoleniu brakuje dla nich placówek wychowawczych, a w następnym trzeba likwidować w każdym mieście mnóstwo niepotrzebnych przedszkoli (musiałem to robić jako odpowiedzialny za te sprawy wiceprezydent miasta). To samo dotyczy szkół, również wyższych, zwłaszcza prywatnych, które po okresie rozwoju ilościowego weszły już w epokę głębokiego regresu. Padają jedna po drugiej i tego procesu nie ma czym ani kim zatrzymać.
ZMIANA MODELU
Za którymś razem – po kolejnym niżu – wyż nie nadejdzie. A to dlatego, że na te nasze lokalne polskie fale nakładają się światowe megatrendy kulturowe, w tym jeden, szczególnie interesujący, choć lekceważony zarówno przez demografów, jak i przez polityków. Otóż początek XX wieku przyniósł nowe środki przekazu kultury: kino i radio. Powierzchowne skutki znamy; zjawiska głębsze wymagają badania struktury własnościowej biznesu.
Kino rozwijało się w epoce, gdy wielki kapitał związany był z przemysłem, handlem, bankami i nadal ziemią. Przemysłowcy oczywiście wyzyskiwali robotników, ale w interesie gospodarki była maksymalizacja pracy o charakterze wytwórczym i to w warunkach spokoju społecznego. Tego paradygmatu nie zmieniały nawet największe wojny. Państwa, w których było dużo pracy, zyskiwały na znaczeniu, a te, które z powodów demograficznych, ekonomicznych, ideologicznych lub z lenistwa dysponowały relatywnie mniejszą sumą pracy, powoli traciły pozycję.
Odnotujmy świeże dane z Unii Europejskiej: najdłużej w ciągu swojego życia pracują mieszkańcy Niderlandów i Szwecji (ponad 42 lata), a Rumuni, Włosi i Grecy – o 10 lat krócej. Polacy – 34,3 roku, czyli poniżej średniej dla Unii (35 lat). Taki komunikat sugeruje, że Polacy i Rumuni to lenie, a Holendrzy i Szwedzi – pracusie.
Tu znów pojawia się kwestia modelu. Gdyby w różnych krajach pojęcie „rok pracy” znaczyło to samo, porównanie byłoby sensowne. Okazuje się jednak, że w Niderlandach oznacza to w praktyce 1399 godzin pracy, w Polsce 1766 (teoretycznie rok 2022 ma mieć w Polsce 2008 godzin roboczych, ale do obliczeń przyjąłem dane rzeczywiste z roku 2021, uwzględniające różne okoliczności).
W ciągu całego zawodowego życia przeciętny Holender pracuje 59 038 godzin, a Polak – 60 574. Polacy faktycznie pracują dłużej, ale tu i tam przepisy stale się zmieniają, więc za dokładność obliczeń głowy nie dam. Wiem tylko, że nie jesteśmy leniami! Mamy inny model pracy i lokujemy się w innym punkcie łańcucha marż.
Podobne obliczenia trzeba wykonać, gdy ktoś proponuje zmianę modelu. Ot, skróćmy sobie tydzień pracy o 20% (z 5 dni na 4). Jednak – żeby to nie odbyło się kosztem zmniejszenia produktu narodowego o 20% – musimy, pozostając w tym samym punkcie łańcucha marż, odpowiednio wydłużyć lata pracy. Osiągniemy wtedy standard niderlandzki: wystarczy opóźnić emerytury o 7 lat i – hokus pokus – gotowe!
Kolejnym populistom podaję na tacy jeszcze lepsze pomysły. Dlaczego skracać tydzień pracy tylko do czterech dni. Przecież możemy pracować trzy, dwa, a nawet jeden dzień w tygodniu! Wystarczy wtedy podnieść wiek emerytalny o… 171 lat i arytmetycznie wszystko się zgodzi. Oczywiście – pod warunkiem, że przyjmiemy model człowieka nieśmiertelnego, co – jak prorokuje Harari – ma się niebawem spełnić.
REWOLUCJA CZASU WOLNEGO
Początek wieku XXI przyniósł zaskakującą rewolucję kapitałową. Nagle w rankingu największych przedsiębiorstw zachodniego świata pojawiły się firmy medialne, oferujące usługi niematerialne, a wśród najbogatszych ludzi na świecie znajdujemy właścicieli firm internetowych i zależnych od internetu. To dopełniło rewolucji rozpoczętej w Hollywood.
Zjawiska dominujące w cywilizacjach XXI wieku widzieliśmy i dawniej, ale raczej na marginesie. Nawet najwięksi twórcy kultury żyli w biedzie; tylko niektórym udawało się po wielu latach mordęgi osiągać wyższe dochody, uzależnione zresztą od kaprysu władców, wielkich posiadaczy ziemskich, bankowych czy przemysłowych. Dziś realną szansę na wielkie pieniądze mają bardzo młodzi influencerzy. Zarabiają na osobistej popularności i nie potrzebują łaski mecenasów sztuki. Ale te zarobki zawdzięczają koncernom internetowym. Szybko dowiadują się z własnej praktyki, co przynosi największe zyski i tę przestrzeń per fas et nefas powiększają, nie oglądając się na stare dekalogi, których zresztą już się ich nie uczy.
To zjawisko wykiełkowało ponad sto lat temu, gdy raczkujący biznes kinowy okazał się bardziej rentowny niż stalownie i górnictwo. Był też nieskończenie bezpieczniejszy, bo nigdzie nie wybuchały rewolucje kinomaniaków, a strajki i rozruchy robotnicze zdarzają się co chwila. Powoli zmieniał się paradygmat całej cywilizacji. Interesom przedsiębiorców medialnych nie służyła już maksymalizacja pracy w jakimś kraju, ale… maksymalizacja czasu wolnego. Głównym adresatem twórców kultury przestał być światek bogatych snobów.
Kapitał przemysłowy stracił przywództwo, bo nie mógł szybko uwolnić się od fabrycznych murów i zainwestować w media. To wymagało istnienia kapitału „luźnego”, niezwiązanego z ziemią i wszelką produkcją (tego nadal Polakom brak). Należało tylko na kinowych fotelach, a później przed mniejszymi ekranami posadzić wielomilionową klasę średnią i niższą, w tym zwłaszcza młodzież i dzieci, których cywilizacyjna rola od tego czasu zmienia się diametralnie. Interesy biznesu hollywoodzkiego i naśladowczego zbiegły się ze szczerymi pragnieniami marksistów, którzy wprawdzie nadal atakowali biznes przemysłowy i bankowy, ale w pełni poddali się władzy kapitału medialnego. Tego wszak Marks nie kazał niszczyć.
Na tym przykładzie widzimy zresztą, ile są dziś warte wnioski Adama Smitha czy Karola Marksa. Jeżeli nawet w społeczeństwach rolniczych, przemysłowych czy handlowych dominowały procesy, które oni opisywali, to w epoce kapitału medialnego – takich społeczeństw już nie ma.
Ten model został zamieniony na nowszy, monopolizujący zarówno dystrybucję kapitału, jak i dystrybucję prestiżu. Zamieniając czas na przestrzeń, można powiedzieć, że marksiści i liberałowie przykładają model opracowany w Nigrze do… Japonii. I dziwią się, że to takie mądre, a nie działa.
NEUTRALIZACJA BUNTU
Posiadacze kapitału (cokolwiek nim w danej epoce było) „zawsze” sprawowali władzę, a biedota próbowała się buntować albo organizować politycznie do walki o udział we władzy. W wieku XXI ten paradygmat w krajach zamożnych niezauważalnie zanika. Najbogatsi ludzie na świecie, czyli szefowie wielkich korporacji medialnych, nie mają już naturalnych wrogów. Nikt się nie buntuje przeciwko coraz doskonalszym serialom i wyprzedzającym fantazję usługom internetowym! Polityczne rozgrywki odbywają się na bocznym boisku i nie zagrażają mediom, od których są uzależnione. Bezsilnie przyglądają się temu na całym świecie ministrowie finansów i zarządzany przez nich aparat podatkowy.
Nowe sposoby sumowania drobnych transferów w gigantyczne zyski nie mieszczą się w starych taryfikatorach podatkowych, a nowych długo nie wprowadzano z powodów, które coraz lepiej rozumiemy. Politycy korzystają ze starych modeli ekonomicznych!
Jedni – przejęci ideologią liberalną – nie regulowali rynku, co zawsze prowadzi do monopolizacji; inni, np. marksiści, zajęci byli „wyzwalaniem” kolejnych mniejszości z takiej czy innej opresji (odnotujmy, że rosyjska „operacja specjalna” na Ukrainie przebiega pod hasłem „denazyfikacji”, czyli wyzwolenia Ukrainy spod władzy Ukraińców).
Liberałów i socjalistów pogodzili, wręcz zjednoczyli i sobie podporządkowali wyznawcy ideologii maltuzjańskiej, którzy pragną wyzwolić Ziemię od człowieka. I właśnie ta ideologia – wtłaczana wszelkimi narzędziami kapitału medialnego – kształtuje dziś demografię Europy i Ameryki Północnej, a nawet Japonii i Chin. Narody, które uwierzą Malthusowi, zanikną.
Pomijam teraz ocenę moralną omawianych zjawisk. Próbuję jedynie dostrzec i nazwać obiektywne przyczyny wielu nowych skutków. Władcy internetu – by użyć kategorii Pierre’a Bourdieu – skumulowali kapitał ekonomiczny, społeczny, kulturowy i symboliczny. Świat nie wie, jak się przed tym bronić, bo politycy wciąż wierzą w przestarzałe, przeżarte rdzą ideologii modele rzeczownikowe. Mój wniosek: budujmy modele czasownikowe! Realizuję to w książkach, o których tym razem już nic nie napiszę, bo strona się… skończyła.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Żyjemy dłużej, czyli błąd modelu” znajduje się na s. 7 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.
Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Społeczeństwo ukraińskie jest już wojną zmęczone, a codzienne bombardowania, śmierć, mogą kazać im czepiać się rozpaczliwie wszelkich pomysłów, które dają choćby pozór nadziei na ratunek.
Piotr Sutowicz
Sergiej Naryszkin wysunął oskarżenia pod adresem Polski, która rzekomo przygotowuje się do zajęcia zachodnich obszarów Ukrainy, by utworzyć tam pod swoją wojskową i polityczną kontrolą tzw. Ukraińskie Państwo Zastępcze. Uzupełnieniem tego działania ma być stworzenie przez Polskę i jej zachodnich mocodawców, przede wszystkim Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, dodatkowej strefy buforowej na obszarach centralnej Ukrainy, która oddzielałaby obszar kontrolowany przez Rosję od wzmiankowanej państwowości zastępczej. Plan miałby być wprowadzony w życie w sytuacji klęski wojennej Ukrainy w jej bezpośrednim starciu z Rosją, a raczej uświadomienia sobie przez nas tejże klęski. (…)
Wypowiedź Naryszkina wpisuje się w cały szereg enuncjacji rosyjskich polityków, którzy coraz chętniej szafują losami Lwowa i Ukrainy; pisałem o tym w poprzednim numerze Kuriera oraz w serwisie e-civitas.pl, przywołując choćby rosyjską grę Lwowem w wykonaniu ministra Ławrowa. Warto też przypomnieć, że na długo przed obecną wojną, około roku 1996, śp. Władimir Żyrynowski tu i ówdzie zgłaszał propozycje rozbioru Ukrainy, w wyniku którego Polska miałaby odzyskać Lwów. Przywoływanie Żyrynowskiego może przez niektórych czytelników być odebrane jako działanie niepoważne, uchodził on bowiem za politycznego błazna.
Aby jednak ten medal miał drugą stronę, zaryzykuję stwierdzenie, że nie była to błazenada, a partyzantka prowadzona za wiedzą i w interesie Kremla, przy czym ów interes był tu ważniejszy niż wiedza. Gotów jestem nawet zgodzić się z opinią, że sam Żyrynowski nie wiedział, że działa w czyimś interesie; w końcu rosyjska polityka dalekiego zasięgu zna pojęcie „użytecznego idioty”, kogoś, kto nieświadomie wykonuje czyjąś wolę, bo po prostu tak myśli, a mocodawca dostarcza mu jedynie kanałów komunikacyjnych. W wypadku Żyrynowskiego było to miejsce w Dumie Państwowej, niekiedy na eksponowanych stanowiskach, oraz nagłośnienie w mediach różnej zresztą proweniencji. Po raz kolejny polecam do przeczytania Montaż Vladimira Volkoffa.
Oddawanie zachodniej Ukrainy Polakom ma więc w Rosji współczesnej pewną tradycję. Podobnie w Potopie Onufry Zagłoba ofiarowywał królowi szwedzkiemu Niderlandy. Okoliczności tamtego powieściowego wydarzenia stały się w naszej kulturze przysłowiowe.
Odsuwając na bok żarty i formę wypowiedzi Naryszkina, a wcześniej Ławrowa, oraz zaangażowanie rosyjskiej propagandy w promowanie ich wystąpień, sprawie może trzeba się przyjrzeć dokładniej: co Rosjanie tak naprawdę chcieli i chcą na Ukrainie osiągnąć, innymi słowy, jaki jest ich cel wojenny? (…)
Noworosja, czyli wschód i obszary nadmorskie Ukrainy stałyby się częścią Rosji. Pewnie tej ostatniej chodzi tu o zwyczajną zgodę lub choćby milczącą akceptację Zachodu co do aneksji tych terenów, które mają ogromne znaczenie gospodarcze, ale i geopolityczne – w końcu Rosja powróciłaby dzięki ich posiadaniu na szlak polityki czarnomorskiej, chociaż nie tylko. Ta część, wówczas już byłej Ukrainy, tworzyłaby swoiste okno na Bałkany. Ten obszar Europy jest ważny dla tradycyjnego zaangażowania Rosji, tu też znajdują się kraje, które historycznie jej sprzyjają i można by je objąć jakąś „opieką” oraz tworzyć następne punkty zaczepienia. Zwłaszcza że to przez Odessę wiedzie szlak eksportu surowców rolnych oraz potencjalnie energetycznych. Nowa pozycja Rosji nad Morzem Czarnym utrudniłaby Europie, gdyby była taka wola ze strony Rosji, tworzenie nowych szlaków transportu, dajmy na to z Azerbejdżanu czy Kazachstanu itd.
Niejasna jest kwestia owej strefy buforowej, czyli drugiej z trzech części, na jakie według Naryszkina podzielona byłaby Ukraina. Ów bufor utworzyłby obszar dookoła Kijowa, przy czym nie do końca wiadomo, jaka miałaby być jego wielkość. Wyobraźnia podpowiada mi, że ciągnąłby się pasem od granicy białoruskiej ku południowi, obejmując obszar mniej więcej do starej granicy I Rzeczypospolitej z Chanatem Krymskim i Turcją z czasów sprzed buntów kozackich.
Na zachodzie zaś sąsiadowałby z owym Ukraińskim Państwem Zastępczym, które, jak rozumiem, byłoby rozmieszczone dokładnie na tych obszarach II Rzeczypospolitej, które dziś należą do Ukrainy.
Przy okazji: w tej koncepcji nie ma miejsca na twór taki jak Naddniestrze, w tych nowych okolicznościach Rosji niepotrzebne. Nie wiadomo też, jakie losy miałyby spotkać Ruś Zakarpacką i Bukowinę, do których potencjalne roszczenia mają Węgry i Rumunia. (…)
Najciekawsza wydaje się kwestia zachodniej części obecnego państwa ukraińskiego, czyli owej państwowości zastępczej. Samo istnienie takiego pojęcia nasuwa odbiorcy na myśl pomysł czegoś w rodzaju marchii granicznej, której zadaniem będzie ekspansja terytorialna. Idea taka w wydaniu funkcjonariusza rosyjskiego wywiadu wydaje się mimo wszystko irracjonalna. Jeśli uważnie zastanowić się nad brzmieniem wypowiedzi Naryszkina, przynajmniej w relacjach polskich mediów, to ów obszar od razu miałby się znaleźć pod polską kontrolą militarną i gospodarczą.
Jeśli dodamy do tego wcześniejsze fake newsy płynące ze strony Rosji, że terytorium to miałoby zostać objęte polską organizacją kościelną, uzyskujemy wizję nie tyle państwa, co najwyżej czegoś w rodzaju terytorium mandatowego. Za tym czymś czai się mniej czy bardziej zakamuflowana propozycja aneksji, czy mówiąc inaczej – integracji tego terytorium z Polską, która to integracja miałaby dokonać się pod kontrolą wymienianych wielokrotnie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
W każdym razie w tym module projekcji Naryszkina mamy do czynienia z powrotem do propozycji Żyrynowskiego, tyle że bez udziału Niemiec – w każdym razie nic w relacjach mediów o tym nie ma. (…)
[O] tym, że nie jest to pomysł całkowicie wzięty z kosmosu, świadczą liczne wypowiedzi rosyjskich polityków z Putinem na czele, którzy o takiej przebudowie mówią jako o planie. Dla Zachodu oznaczałoby to niewielkie przesunięcie granic wspólnot na wschód. Jednak przede wszystkim jest to jeden ze scenariuszy, który wpisuje się w powrót do zimnej wojny.
Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Plan Naryszkina czy propozycja na wypadek…?” znajduje się na s. 6 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.
Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.