Proboszcz katedry zamojskiej mówi o wyzwaniach, jakie Kościołowi stawia laicyzacja, pomysłach wycofania religii ze szkół i o LGBT jako nowej odsłonie marksizmu kulturowego.
Ksiądz dr Robert Strus mówi o duszpasterskich wyzwaniach, jakie niesie laicyzacja:
Jako kapłani nie możemy dezerterować, wywieszać białej flagi. Potrzeba dużo pracy i modlitwy.
Poruszona zostaje kwestia nauczania religii w szkołach. Rozmówca Łukasza Jankowskiego przynosi ono więcej korzyści niż szkód.
Katecheza w szkole to ogromne dobro, oby tak pozostało.
Duchowny relacjonuje, że w lekcjach religii w Zamościu uczestniczy 90% uczniów:
Procesy laicyzacyjne tutaj tak szybko nie postępują.
Proboszcz katedry zamojskiej postuluje, by w edukacji większą wagę przywiązywać do rozwoju duchowego.
Nie jest dobrze skupiać się jedynie na wzroście ekonomicznym.
Komentuje profanację figury Chrystusa w Warszawie:
Odkrywa to prawdę o środowisku LGBT. Celem ich jest walka z chrześcijaństwem i uwidacznia się to w sposób agresywny.
Gość „Poranka WNET” stwierdza, że obecnie mamy do czynienia z nową odsłoną marksizmu kulturowego. Mówi również o udanej współpracy miejscowego Kościoła z władzami lokalnymi.
Krystian Kratiuk wskazuje, że wojna kulturowa ze środowiskami LGBT trwa od dawna, a Polska ma jeszcze szanse obronić swoje wartości i chrześcijańską tradycję. Dodaje, że z LGBT nie można się dogadać.
Krystian Kratiuk, redaktor naczelny Polonia Christiana komentuje akcje środowisk lewicowych, które wywiesiły na kilku warszawskich pomnikach tęczowe flagi, w tym także maskę z literą „A” na pomniku Chrystusa na Krakowskim Przedmieściu.
Wojna trwa od dłuższego czasu. Wojna przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej i światu jaki znamy, który budowaliśmy od 1000 lat w chrześcijańskiej Polsce (…) Mam wielki apel do wszystkich umiarkowanych prawicowców, konserwatystów, katolików, którzy twierdzą, że można się z agendą LGBT i jej przedstawicielami jakoś dogadać. Otóż nie można (…) To jest wojna. Oni tę wojnę wytoczyli nam. Czekają nas tylko dwie ścieżki. Podejmujemy rękawice i bronimy tego co dla nas święte. A druga jest taka, że poddajemy się i dajemy się wystrzelać.
Redaktor Kratiuk wzywa, aby stawić opór skrajnej lewicy i nie poddawać się. Dodaje również, że dzisiaj w mediach społecznościowych usuwane są filmy, a w przyszłości blokowane będą również konta bankowe, tak jak zrobił to Bank Barclays z Wielkiej Brytanii.
Spójrzmy na totalny brak logiki agendy LGBT. Oni mówią, że możesz być kim chcesz, zachowywać się jak chcesz, ale nie dodają (…) że jeżeli masz skłonności homoseksualne i nie chcesz ich mieć, chciałbyś się dobrowolnie ich pozbawić, to nie możesz (…) Musimy być przygotowani do tego, że będą nam blokować kanały dostępu do widzów i domeny w internecie (…) Już takie przypadki były w Ameryce.
Pomimo głębokiego podziału politycznego między głównymi partiami na Tajwanie, większość jego obywateli woli utrzymać status quo i suwerenność Tajwanu, niż poddać się komunistycznej dyktaturze Pekinu.
Peter Zhang
Podczas redefiniowania tzw. konsensusu z 1992 roku jako „jednego kraju, dwóch systemów”, Xi omówił pięć zasad postępowania wobec Tajwanu: 1. urzeczywistnienie pokojowego zjednoczenia, 2. zjednoczenie w ramach „jednego kraju, dwóch systemów”, 3. naleganie na niezachwianą zasadę „jednych Chin”, 4. promowanie ściślejszej współpracy/obustronnego rozwoju oraz 5. promowanie wzajemnego uznania pokojowego zjednoczenia. Ponowne zjednoczenie pod rządami Xi było „noworocznym prezentem” dla Tajwanu, który – jego zdaniem – pragnie powrotu do serca kraju.
Prezydent Tajwanu Caj Ing-wen nie czekała jednak długo z odrzuceniem „konsensusu z 1992 roku”, jak również oferty Xi dotyczącej „jednego kraju, dwóch systemów”. (…)
„Nigdy nie zaakceptowaliśmy konsensusu z 1992 roku” – utrzymuje Caj. Zaapelowała o udzielenie międzynarodowego wsparcia dla faktycznej niepodległości Tajwanu po tym, jak Xi zagroził, że w razie potrzeby użyje siły, aby doprowadzić do zjednoczenia wyspy z kontynentem. Pomimo głębokiego podziału politycznego między KMT i DPP na Tajwanie, większość jego obywateli woli utrzymać status quo i suwerenność Tajwanu, niż poddać się represyjnej komunistycznej dyktaturze Pekinu. Nawet Chiang Wan-an, prawnuk Czang Kaj-szeka (przywódcy KMT 1928–1975 r.) i członek parlamentu reprezentujący KMT, poparł sprzeciw Caj wobec żądań Pekinu w kwestii „jednego kraju, dwóch systemów”. Chiang zauważył, że „Tajwan nie jest Hongkongiem i większość Tajwańczyków nie może zaakceptować propozycji Pekinu”. Chociaż Chiang uznaje „konsensus z 1992 roku”, to powiedział, że zasada jednych Chin odnosi się tylko do Tajwanu, a nie ChRL.
2 stycznia, w odpowiedzi na naciski Pekinu, Caj sprzeciwiła się im, stawiając „cztery warunki konieczne”, aby stosunki po obu stronach cieśniny mogły się pozytywnie rozwinąć: 1. Pekin musi uznać istnienie Republiki Chińskiej/Tajwanu, 2. Pekin musi uszanować wolę 23 mln Tajwańczyków co do wolności i demokracji, 3. Pekin musi traktować obustronne różnice jako pokojowo nastawiony i równy partner oraz 4. Pekin musi negocjować z rządem Tajwanu lub podmiotem przez niego upoważnionym.
Nieudany „jeden kraj, dwa systemy” w Hongkongu
W 1979 roku Deng Xiaoping po raz pierwszy przedstawił ideę „jednego kraju, dwóch systemów” dla Hongkongu. „Pokojowe zjednoczenie” i „jeden kraj, dwa systemy” stały się od tego czasu oficjalnym stanowiskiem Pekinu wobec Tajwanu. 1 sierpnia 2017 roku, podczas obchodów 90 rocznicy utworzenia Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Xi wystosował ostrzeżenie: „Nikt, żadna organizacja ani partia polityczna, nie ma pozwolenia na oddanie żadnego fragmentu terytorium Chin w jakimkolwiek momencie lub w jakiejkolwiek formie”.
W artykułach „The New York Times” poczyniono sugestie, że biorąc pod uwagę osobistą spuściznę Xi, może on mieć ambicje przejęcia Tajwanu siłą w czasie swoich rządów, szczególnie gdy potrzebne jest odwrócenie uwagi od narastających kryzysów wewnętrznych. W 2017 roku RAND Corporation (amerykański think tank – przyp. redakcji) prognozowała, że Pekin może podjąć działania wojskowe w celu odzyskania Tajwanu około roku 2020 i że najprawdopodobniej uda mu się tego dokonać. Zależy to oczywiście w dużej mierze od stopnia interwencji USA w przypadku konfliktu zbrojnego. Według Chrisa Pattena, 28. i jednocześnie ostatniego gubernatora Hongkongu, zaledwie 10 lat po przekazaniu terytorium Chinom przez Wielką Brytanię okazało się, że ustalona na 50 lat tzw. doktryna „jednego kraju, dwóch systemów” zakończyła się niepowodzeniem.
Zgodnie z sondażem przeprowadzonym przez Uniwersytet Chiński w Hongkongu, ponad 50 proc. Hongkońskiej młodzieży rozważa emigrację, ponieważ wolność wypowiedzi i stowarzyszania się pod nadzorem Pekinu nie jest już taka jak kiedyś.
W 2018 roku Economist Intelligence Unit (dział grupy medialnej The Economist Group – przyp. redakcji) ocenił, że pod względem poziomu demokracji Hongkong znajduje się na 73 miejscu na świecie, o siedem miejsc wyprzedzając Singapur. Tajwan natomiast zajął 32 miejsce, a Chiny ponure 139.
Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Tajwan: przyszłość ma społeczeństwo otwarte” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Według danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego ponad połowa Polaków nie planuje żadnego wyjazdu na wakacje, a 32% zamierza spędzić urlop w kraju. Za granicę wybiera się co 6 proc. Polaków.
Z opublikowanego w środę badania nastrojów gospodarstw domowych Polskiego Funduszu Rozwoju i Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że w prawie 3/4 z nich sytuacja jest oceniana jako dobra. 54 proc. respondentów uważa, że koronawirus nie wpłynął na ich położenie finansowe. Tymczasem, jak informuje PAP, rosną wydatki polskich gospodarstw- według połowy badanych wzrosły ich wydatki na żywność, a 44% respondentów wskazuje na większe koszty związane z utrzymaniem mieszkania.
Sytuacja ta znajduje swe odbicie w decyzjach o wyjazdach wakacyjnych: deklaruje je 64% respondentów o najlepszej sytuacji finansowej i 29% o najgorszej.
Czym obecnie zajmuje się Fundacja Dobra Fabryka? Ilu migrantów przybija do greckich wybrzeży? W jakich warunkach żyją? Odpowiada Mateusz Gasiński.
Mateusz Gasiński przedstawia sytuację migrantów przybywających na greckie wyspy. Jest ona wykorzystywana przez Turcję do destabilizowania swojego zachodniego sąsiada. Obecnie łódek z nielegalnymi imigrantami przybija do greckich wybrzeży mniej, jednak wciąż mają miejsce „olbrzymie dramaty na wodach Morza Egejskiego”:
Dochodzi do coraz większej liczby incydentów. Zarówno grecka, jak i turecka straż przybrzeżna reagują coraz agresywniej.
[related id=107038 side=right] Od początku roku przybyło do Grecji w ten sposób 8210, co jest, jak mówi rozmówca Jana Olendzkiego, ogromnym spadkiem w porównaniu do zeszłego roku. Tymczasem z tureckich wybrzeży wypłynęło 20 tys. ludzi. Przybysze po zejściu na ląd są przetrzymywani w obozach tymczasowych. Nasz gość przypomina swoją poprzednią rozmowę w Radiu Wnet, w której wskazywał na dramatyczne przeludnienie obozów dla uchodźców, gdzie na 3,5 tys. przewidzianych miejsc było prawie 25 tys. ludzi w obozie i wokół niego. Obecnie wobec zmniejszenie fali migracyjnej:
Zmieniła się też trochę polityka Aten- jest coraz więcej jest transferów na kontynent, 1800 osób zostało przetransferowanych z wysp na kontynent.
Sytuacja w obozie jest więc lepsza. Sytuacja przybyszy z Południa wciąż jest jednak, jak mówi przedstawiciel Fundacji Dobra Fabryka, wciąż beznadziejna. W rezultacie obserwując sytuację
Bardzo wiele z tych osób już nie chce nawet wpłynąć na ten kontynent. Oni już wiedzą że nic tam ich nie czeka że oni się nigdzie dalej nie dostaną.
Obecnie Fundacja rozpoczyna nowy projekt adresowany do tych, którzy utknęli na Lesbos. Wychodzi on z założenia, że skoro już tam są, to należy im dać szansę, by mogli na siebie pracować:
Tworzymy na wyspie Lesbos miejsca pracy, dla tych uchodźców, którzy utknęli tam już od lat. Będą pomagali nam zbierać oliwki, z których będziemy wytłaczali oliwę.
Wspomnianą oliwę z oliwek, której produkcji sprzyja miejscowy klimat, będzie można kupić na stronie fundacji za kilka tygodni. Gasiński wyjaśnia w jaki inny sposób można wesprzeć działania Fundacji Dobra Fabryka.
Gdy myślę o zarysowanej deprawacji, której towarzyszy cyniczny uśmiech, przypomina mi się spostrzeżenie Kazimierza Przerwy-Tetmajera: „W niczym się tak chamstwo ludzkie nie wyjawia jak w uśmiechu”.
Herbert Kopiec
Trwa w Polsce wielki rwetes wokół LGBT. Można odnieść wrażenie, że nie ma ważniejszej sprawy na tym Bożym świecie. Myślę, że trudno o lepszy dowód na to, że program organizacji homoseksualistów (opublikowany w 1987 r.) jest wreszcie także w Polsce pomyślnie realizowany. (…)
Istotnym elementem tego programu jest tworzenie swoistego wizerunku przeciwników homoseksualizmu. Otóż tworzy się go w ten sposób, by wszyscy chcieli się odciąć od tak odrażających typów.
(…) Ostatecznie – w myśl analizowanego programu – należy doprowadzić do całkowitego zakłamania sytuacji: realne problemy środowiska homoseksualnego mają być całkowicie oderwane od rzeczywistych rozmiarów tego zjawiska. Słowem: ma być wielka ściema! Już choćby na tym przykładzie trudno się dziwić, iż można się coraz częściej spotkać z opinią, że żyjemy w spatologizowanym kraju, a państwo z jakichś (?) względów nie chce się temu przeciwstawić. Natomiast społeczeństwo jako takie też nie jest w stanie tego zrobić. Zakłada się, że mógłby tu coś wskórać ruch społeczny, który trzeba zorganizować.
To „szambo” (cytat), w jakim żyjemy, nie zrobiło się samo. Ono wbrew pozorom nie jest produktem naturalnym, bo gdyby takim było, wyglądałoby zupełnie inaczej. To jest wynik bardzo określonego ruchu społecznego, który został uruchomiony przez niewielką grupę aktywistów. Tak twierdzi Krzysztof Karoń (usiłujący – przypomnijmy – ująć marksizm całościowo, by zrozumieć, dlaczego współczesny świat wygląda tak, a nie inaczej). Myślę, że w tym, co twierdzi ten – jak mówi o sobie – dyletant, jest coś na rzeczy. Gdy mówię o niewielkiej grupie aktywistów, to mam na myśli osoby, które wczoraj twierdziły, że Ziemia jest w centrum wszechświata, a dziś, że kręci się wokół Słońca. I wczoraj mieli rację, i dziś mają rację, bo są przecież tak zwanymi autorytetami. (…)
Myślę, że atakowanie wrogów/oponentów (o dziwo bywa, że wrogów wydumanych, bo czy są rzeczywiści, jest tu jakby mniej istotne) należy do najbardziej odstręczających chamskich praktyk III RP. Szczególnie obrzydliwy jest tu styl działania: szczucie, nagonka, jątrzenie, a następnie przedstawianie się w roli pokrzywdzonego (Mamy dość! Nie damy się obrażać!).
(…) Tak oto doczekaliśmy czasów, iż bywa, że nawet ci mający się za tzw. przyzwoitych ludzi, widząc złodzieja wołającego, by łapać złodzieja, nie stukają się już (jak jeszcze niedawno bywało) w czoło.
Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Świat na opak” znajduje się na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czemu należy wypowiedzieć konwencję stambulską? Kto mógłby zastąpić Adama Bodnara na stanowisku RPO? Odpowiada Tomasz Rzymkowski.
Tomasz Rzymkowski tłumaczy, dlaczego Polska wypowiada konwencję stambulską. Według posła PiS konwencja zmusza władzę państwową do przyjęcia praw inżynierii społecznej, przy jednoczesnym negowaniu tradycyjnego rozumienia płci i rodziny.
Tą konwencję należy usunąć z polskiego porządku prawnego. Jest wykwitem ideologicznym.
Wskazuje, że jeśli jej nie wypowiemy to organizacje feministyczne będą mogły pozywać polskie instytucje do polskich i europejskich sądów za nieprzestrzeganie jej.
Następnie Rzymkowski podejmuje temat końca kadencji Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Jego obóz jest niezmiernie zadowolony z tego faktu. Stwierdza, że dotychczasowy RPO ma poglądy lewicowe, jeśli nie lewackie. Według deputowanego Bartłomiej Wróblewski jest świetnym kandydatem na stołek Bodnara. Wskazuje na doświadczenie międzynarodowe Wróblewskiego. Przewiduje, że Adam Bodnar pozostanie na swoim urzędzie nie więcej niż kilka tygodni dłużej niż wynosi jego kadencja [gdyż nie zgłoszono kandydatury jego następcy w terminie- przyp. red.].
Co naprawdę jest w konwencji stambulskiej i jakie środowiska jej bronią? Jakub Maciejewski o polskiej polityce po wyborach prezydenckich.
Jakub Maciejewski opisuje polską politykę po wyborach prezydenckich. Redaktor sądzi, że w PO oraz Lewicy panuje kryzys, a Senat może być odbity przez PiS poprzez transfery partyjne. Nasz gość komentuje także sprawę zapowiadanego wypowiedzenia przez polski rząd konwencji stambulskiej. Wskazuje, że
Bardzo konkretne środowiska rozpętują histerię, że wypowiedzenie konwencji stambulskiej pozwoli na bicie kobiet.
Podkreśla, że wypowiedzenie konwencji antyprzemocowej nie oznacza w żadnej mierze zgody na przemoc. Konwencja bowiem nie podnosi głównych przyczyn przemocy domowej, takich jak alkoholizm i bieda, ale wprowadza pojęcia takie jak płeć kulturowa. Dokument ten „promuje jeden światopogląd i jeden rodzaj organizacji”. Na jego wdrożeniu w życie zyskałyby feministki, które zgodnie z nim będą tworzyć gremia objęte de facto immunitetem dyplomatycznym.
Czy rzeczywiście mieszkańcy Zawiercia byli obywatelami PRL-u głęboko uświadomionymi politycznie i wierzącymi tylko w komunistyczny raj na ziemi, a nie ten obiecany nam przez Stwórcę po śmierci?
Tadeusz Loster
Kapliczki Andrzeja Brąblika
Andrzej Brąblik był chłopem, mieszkał w Kocikowej w pobliżu Pilicy w powiecie zawierciańskim. Oprócz uprawiania roli zajął się budowaniem betonowych kapliczek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że budował je w okolicach Zawiercia i to w okresie propagowanego w „Czerwonym Zagłębiu” ateizmu.
Dla rodowitego Ślązaka za rzeką Brynicą rozciąga się „czerwony matecznik”, kraina, gdzie uwielbia się towarzysza „Wiesława”, podziwia Gierka, z rozrzewnieniem wspomina się robotniczo-chłopski sojusz, jednym słowem – czuje się nostalgię do prawdziwej Polski („Ludowej” ). Czy Zagłębie zwane Dąbrowskim, część Górnego Śląska, było i jest „czerwonym matecznikiem”? Czy rzeczywiście jego mieszkańcy należeli do robotniczo-chłopskiej grupy obywateli PRL-u głęboko uświadomionych politycznie i wierzących tylko w komunistyczny raj na ziemi, a nie ten obiecany nam przez Stwórcę po śmierci?
Andrzej Bąblik z żoną Balbiną, Kocikowa, lata 40. XX w. Fot. ze zbiorów rodziny Brąblików
Zawiercie to miasto powiatowe leżące na terenie historycznej Małopolski. Zaliczane jest do Zagłębia Dąbrowskiego ze względu na bliskość miast Zagłębia oraz historię olbrzymiego rozwoju przemysłu pod koniec XIX wieku, takiego jak włókienniczy, hutniczy, odlewniczy, ciężki czy szklarski. Mimo tego przemysłu oraz rozwijającej się struktury miejskiej, Zawiercie otrzymało prawa miejskie dopiero w 1915 roku. Obecnie miasto liczy około 50 tys. mieszkańców. W okresie międzywojennym liczyło blisko 30 tys., a co ciekawe, rozwinięty przemysł zawierciański w okresie międzywojennym i jeszcze w latach 50. XX w. zatrudniał więcej pracowników, niż wynosiła liczba ludności zamieszkującej w mieście. Niedobór robotnika miejscowego uzupełniali chłopi z pobliskich miejscowości, tworząc typową społeczność robotniczo-chłopską. Wszelkie zawirowania historyczne, które dotykały miasto, a przede wszystkim przemysł spowodowały, że Zawiercie nazywano „miastem umarłym” lub „miastem bezrobotnych”. Taki stan skutkował silnym wpływem komunistycznym. I tak w 1928 roku komuniści w mieście zdobyli blisko 25% głosów, a PPS około 8%. W tym okresie działaczem komunistycznym w Zawierciu był towarzysz „Wiesław” – Władysław Gomułka. W 1930 roku doszło do starć zbrojnych między bezrobotnymi a policją. Zginęły trzy osoby, a dzień ten – 18 kwietnia 1930 roku – nazwano „Krwawym Piątkiem”.
Kapliczka w Kocikowej, 1945 r. | Fot. A. Bąba
Zawiercie leży w połowie drogi pomiędzy Częstochową a Krakowem, czyli w środku Jury Krakowsko Częstochowskiej. Nazywane jest Bramą do Jury. Tu rozchodzą się szlaki turystyczne na tereny Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd do atrakcyjnych turystycznie obszarów wapiennych ostańców i średniowiecznych ruin zamków: w Ogrodzieńcu, Bobolicach, Mirowie, w Smoleniu czy w Morsku. Najbliższe okolice Zawiercia obfitują także w rezerwaty skalne i przyrody, wymarzone dla miłośników turystyki i wspinaczki.
Zwiedzając okolice powiatu zawierciańskiego, można natknąć się na pomniki-kapliczki, które do złudzenia przypominają „pomniki wdzięczności” stawiane tu w 1866 roku na cześć cara Rosji i króla Polski Aleksandra II po uwłaszczeniu włościan. Kapliczek jest około czterdziestu, usytuowane są przy drogach, na skrzyżowaniach dróg oraz na prywatnych posesjach.
Kapliczki mają solidne cementowe fundamenty, na nich podstawę wymurowaną z jurajskiego kamienia wapiennego, na podstawie betonowy segment w formie prostopadłościanu zwieńczonego stylizowaną koroną, w której tkwi betonowy krzyż. Na widokowej stronie segmentu wypisane są sentencje o różnych treściach. Przy nich wyryto daty wystawienia kapliczek, co ciekawe – przeważnie z okresu tzw. stalinowskiego oraz ateistycznego PRL-u. Na niektórych kapliczkach, w tylnej ich części wypisane jest nazwisko wykonawcy: „A. Brąblik, Kocikowa”.
Kapliczka w Gieble z 1949 r. | Fot. Aleksander Bąba
Andrzej Brąblik urodził się w 1890 roku w Kwaśniowie koło Klucz. Był chłopem – prowadził małe, kilkuhektarowe gospodarstwo we wsi Kocikowa koło Pilicy. Praca w gospodarstwie nie wystarczała Brąblikowi. Założył kuźnię, miał także warsztat kamieniarski, rozpoczął produkcję cementowych wyrobów oraz otworzył sklep z artykułami spożywczymi. Wnuczka Brąblika, Stanisława Żyła, wspomina go jako człowieka uczciwego i dobrego, o pogodnym usposobieniu, bardzo religijnego. Może dlatego jeszcze podczas wojny, w 1942 roku wybudował kapliczkę-pomnik przy drodze do Biskupic, a zaraz po zakończeniu wojny, w 1945 roku, kapliczkę przy swoim drewnianym domku. W 1946 roku Andrzej Brąblik wraz z Antonim Wnukiem postawili podobną w Ryczowie przy drodze leśnej do Pilicy, a w 1949 roku – na Górce przy wjeździe do Kocikowej. Wszystkie cztery kapliczki przypominały wyglądem starsze od nich „pomniki wdzięczności” stawiane carowi Rosji przez okolicznych chłopów w 1866 roku po uwłaszczeniu włościan. Dzieła Brąblika spodobały się okolicznym mieszkańcom i do jego zakładu zaczęli zgłaszać się klienci, zamawiając budowę „takiego” pomnika.
Nowe kapliczki kamieniarz budował dla fundatorów w okolicy Zawiercia, zamiast wcześniej stojących drewnianych krzyży lub w nowych miejscach. Stawiał je nawet na terenach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od warsztatu. Na wybrane miejsce przywożony był piasek, cement z pobliskiej cementowni „WIEK” w Ogrodzieńcu, polne i wapienne kamienie. Z tego materiału powstawał fundament oraz kamienna podstawa kapliczki. Na tak wybudowanym postumencie montowane były górne segmenty – gotowe elementy wykonane wcześniej w zakładzie Brąblika. Dekoracje i zdobienia elementów betonowych rzemieślnik sporządzał w odpowiednich drewnianych formach. Tekst inskrypcji, omawiany z fundatorem i przez niego zatwierdzany, wydrapywany był w betonie jeszcze przed jego utwardzeniem. Kapliczkę zwieńczał osadzony w otworze górnego segmentu betonowy krzyż. Niekiedy był to krzyż stalowy, z cmentarnego odzysku. U podnóża krzyża montowano betonowe „pudło” o łukowym sklepieniu, w którym można było umieścić gipsową lub porcelanową figurkę. Postawiona w ten sposób kapliczka miała około 4 m wysokości.
Kapliczki były do siebie podobne, jednak nie identyczne. Niektóre z nich, w zależności od zasobności fundatora, są pokaźniejsze i bogatsze w ozdoby, napisy i zewnętrzny wystrój.
Jedna z najwcześniej wybudowanych kapliczek, przy domu Brąblików, nosi napis „JEZUS MARYJA NIECH WAM BĘDZIE CZEŚĆ I CHWAŁA ZAWSZE I WSZĘDZIE FON. A. i B. BRĄBLIKOWIE KOCIKOWA ROK P. 1945”. (Ten i pozostałe teksty w oryginalnej pisowni).
Pomrożyce to wieś oddalona od Kocikowej o ponad 20 km. Tutaj stoją dwie kapliczki wybudowane przez Brąblika w 1951 roku. Obydwie zostały ufundowane przez mieszkańców Pomrożyc. Na jednej z nich jest napis: „O JEZU POKORNIE CIĘ BŁAGAMY NIECH POKÓJ SERCA I DUSZY W TOBIE MAMY. FUNDATOROWIE GROMADA POMROŻYCE ROK P. 1951”.
Kapliczka w Bzowie z 1959 r. Fot. Aleksander Bąba
Bzów – obecnie dzielnica Zawiercia – to dawny zaścianek szlachecki. Tutaj przy ul. Konopnickiej została postawiona kapliczka w 1959 roku. Na jej licu widnieje napis: „BOŻE BŁOGOSŁAW WSZYSTKIM KTÓRZY CIĘ WZYWAJĄ STRZEŻ I ZACHOWAJ OD ZŁEGO KIEDY W TOBIE UFAJOM, ROK P. 1959”.
Trudno przytoczyć wszystkie sentencje umieszczone na blisko 40 kapliczkach. Należy zaznaczyć, że tekst na każdej z nich jest inny. Chciałbym zatrzymać się jeszcze przy dwóch, które charakteryzują okres, kiedy były stawiane. Jedna z nich to kapliczka w Gieble przy ul. Częstochowskiej, wybudowana w 1949 roku w miejscu starego drewnianego krzyża, datowanego już w 1843 roku. Na kapliczce tej widnieje sentencja: „BOŻE BŁOGOSŁAW PRACY ROLNIKA. GIEBŁO DN. 15. IV. ROK P. 1949”.
Najważniejsza kapliczka, okazalsza i większa od innych, została wystawiona przy szosie nr 790 na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do Giebła. Wybudowano ją w miejscu szczególnym, gdzie w tamtych czasach był przystanek przewozu pracowniczego. Chłoporobotnicy dojeżdżający do przystanku z dalszych odległości na rowerach, pozostawiali je do czasu powrotu u zaprzyjaźnionego gospodarza. Podczas rozmów w oczekiwaniu na „robotniczy” przewóz pojawił się pomysł wybudowania w tym miejscu kapliczki. Pomysłodawcy odczuwali potrzebę polecenia się opiece boskiej na czas pracy. Finansowanie budowy przez robotników wsparli mieszkańcy pobliskich zabudowań. Tak w 1953 roku rozpoczęła się budowa kapliczki na posesji Kazimierza i Franciszki Cichorów. Przy budowie pomagał Brąblikowi murarz z rodziny Cichorów. Na wystawionej kapliczce wypisano sentencję:
„PÓJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY, KTÓRZY PRACUJECIE I OBCIĄŻENI JESTEŚCIE, A JA WAS OHŁODZĘ. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI BOGU A NA ZIEMI POKÓJ LUDZIOM DOBREJ WOLI. – BUDOWA TEJ FIGURY Z DOBROWOLNYCH OFIAR ROBOTNIKÓW GIEBŁA I KIEŁKOWIC. – NA CZEŚĆ CHRYSTUSOWI W HOŁDZIE – ROBOTNICY 1953 R”.
W treści tej sentencji jest ukryty obraz i dużo prawdy o tym, jacy byli ROBOTNICY ROKU 1953. Na pewno inni niż pisała, mówiła i chciała PRL-owska propaganda.
A był to Rok Pański szczególny. 22 lutego w więzieniu mokotowskim po sfingowanym procesie został powieszony generał August Fieldorf „Nil”. 5 marca zmarł Józef Wissarionowicz Stalin, próbując wytrzeźwieć po długotrwałej libacji z Nikitą Chruszczowem. Dzień pogrzebu Stalina, 9 marca, został ogłoszony dniem żałoby narodowej w PRL-u. Jeszcze przed pogrzebem, 7 marca, nastąpiła zmiana nazwy Katowice na Stalinogród, województwa katowickiego na stalinogrodzkie i jednocześnie Pałacowi Kultury i Nauki nadano imię Józefa Stalina dla „uczczenia pamięci Wielkiego Wodza i Nauczyciela mas pracujących i jego wiekopomnych zasług dla Polski”. Mimo śmierci Stalina walka z Kościołem w Polsce nasiliła się, aresztowano i skazano na długoletnie więzienie księży, w tym biskupa Czesława Kaczmarka. 25 września został aresztowany przez bezpiekę Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński, a robotnicy „Czerwonego Zagłębia” oddawali się w opiekę Panu Bogu, budując kapliczkę.
Kapliczka przy szosie nr 790 z 1953 r. (napis na kapliczce po renowacji w maju 2020 r.) | Fot. Aleksander Bąba
Warto wspomnieć opiekunów kapliczek, ale trudno opisać i wymienić wszystkich. Przyjrzyjmy się przykładowo tym od „robotniczej kapliczki”. Postawiona na posesji rodziny Cichorów, była przez nich doglądana do 1992 roku, przy wsparciu sąsiada Jarosława Guzika. Opiekę nad kapliczką przejęła ich córka Kazimiera wraz z mężem Jerzym Jarosem. Obecnie, od 2005 roku, kapliczką opiekuje się wnuk Antoni Jaros z żoną Urszulą. W maju bieżącego roku kapliczka ze szczególną starannością została odnowiona przez Urszulę Jaros.
W lutym 1978 roku zmarł Andrzej Brąblik. Ostatnia jego kapliczka została wzniesiona w Cisowej w 1980 roku, już po jego śmierci. W miejscu, gdzie została postawiona, stał drewniany krzyż z czasów powstania 1863 roku. W 1974 roku właściciele posesji, państwo Rochowie, zdecydowali, że na miejscu, w którym kiedyś stał krzyż, ufundują kapliczkę. Do Andrzeja Brąblika pojechał Franciszek Roch i złożył zamówienie. Jednak przywieziona na miejsce w elementach, nie została postawiona z uwagi na „brak zezwolenia administracyjnego na budowę”. Wyleżała się na placu do 1980 roku. Wraz z gospodarzami wymurował ją i złożył murarz ze Smolenia, Jan Sikora. Na postawionej kapliczce wypisana jest sentencja: „JEZUS MARIA MY SIĘ ZAWSZE WASZEJ OPIECE POLECAMY ROK P. 1974” W 1981 roku w nowej politycznej rzeczywistości, w okresie „Solidarności”, podczas obrzędu poświęcenia pól w Cisowej kapliczkę poświęcił proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Pilicy, ks. Kanonik Mieczysław Zaława.
Autor pragnie podziękować Panu Aleksandrowi Bąbie – miłośnikowi historii Ziemi Zawierciańskiej – za udostępnienie materiałów oraz wykonane zdjęć kapliczek umieszczonych w artykule.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kapliczki Andrzeja Brąblika” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów.
Wojciech Pokora
Między komunizmem a nacjonalizmem
Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 4
Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów. Równocześnie popularna jest też dziś teza, jakoby obecnie kresy wschodnie były okupowane przez obcy naród, który pojawił się tam w wyniku zawieruchy wojennej i tychże rzezi właśnie. Rysuje się obraz II Rzeczpospolitej spójnej etnicznie, której terytorium sięgało niemalże od morza do morza, a jej jedynym problemem był nagły konflikt zbrojny rozpętany przez jednego lub dwóch totalitarnych sąsiadów, w zależności od wyznawanej wersji wydarzeń.
To bardzo uproszczony obraz historii, często romantyczny, odwołujący się do narodowych symboli i mocno nacechowany emocjonalnie. I nieprawdziwy. W poprzednich numerach „Kuriera WNET” pisałem m.in. o tym, jak wyglądała struktura narodowościowa Wołynia, gdzie Ukraińcy stanowili niemalże siedemdziesięcioprocentową większość, i których polityka narodowościowa naszego kraju pchała w ręce komunistów. Zauważył to Piłsudski i jego najbliżsi współpracownicy, i dlatego opracowali nową politykę wobec mniejszości narodowych. W miejsce idei inkorporacyjnej, zakładającej zasymilowanie i spolonizowanie wcielonych do Polski ziem, zaproponowali nowe rozwiązanie. Osobą, która miała je wdrożyć jako eksperyment na Wołyniu, był mianowany w 1928 roku wojewoda wołyński Henryk Józewski.
Nowy wojewoda znał Ukrainę z racji swojego urodzenia. Jako były członek rządu Semena Petlury cieszył się także zaufaniem niektórych kręgów politycznych. I znał Wołyń, spędził tam bowiem dwa lata jako osadnik wojskowy. Znał zatem specyfikę wołyńskich problemów, obserwując je z wielu perspektyw. Przede wszystkim wiedział, że największe zagrożenie dla Polski czai się dalej na wschodzie, a na Wołyniu buduje ono jedynie przyczółki w postaci Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. I do zwalczania tego zagrożenia wysłał go na Ukrainę Piłsudski.
Skompromitowany komunizm
Jednym z głównych celów eksperymentu wołyńskiego było zyskanie lojalności Ukraińców wobec państwa polskiego. Józewski miał świadomość, że naród, który na danym terenie jest większością, potrzebuje jedynie iskry do przebudzenia się. W zależności od tego, kto tę iskrę podłoży, takiego charakteru nabierze proces zdobywania samoświadomości.
W Galicji były to w dużej mierze wpływy ruchów nacjonalistycznych, na Wołyniu dominowali komuniści. Trzecią drogą była Polska. Jednak, by stała się ona alternatywą dla mieszkańców tych ziem, trzeba było im ją wskazać. W tym celu należało usunąć wszelkie ekstrema polityczne, mogące podburzać miejscowych przeciwko ich nowej ojczyźnie. Przede wszystkim komunistów.
Nie było to trudne, ze względu na czas, w którym przyszło Józewskiemu sprawować swój urząd. Jak już pisałem, w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy doszło do rozłamu spowodowanego „odchyleniem nacjonalistycznym”. Duża część ukraińskich komunistów nie widziała możliwości działania w partii, w której nie mogą sami sobie przewodzić. Uznali, że skoro to Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, to na jej czele powinni stać Ukraińcy. Tymczasem nowe, ustanowione przez Sowietów władze w znacznym stopniu składały się z Żydów. Walki wewnętrzne w partii spowodowały wzmożone zainteresowanie policji, która we Lwowie dosyć szybko wyłapała jej kierownictwo. Do 1930 roku skłócona i podzielona partia komunistyczna praktycznie straciła na znaczeniu. Dzieła zniszczenia jej wizerunku dokonali uciekinierzy z sowieckiej Ukrainy, którzy zaczęli masowo pojawiać się na Wołyniu, opowiadając o kolektywizacji. W miejscowościach, gdzie przesiedlano zbiegłych zza wschodniej granicy chłopów, komunistyczni agitatorzy nawet nie podejmowali prób swojej działalności.
Komuniści spróbowali jeszcze fortelu. Mając świadomość, że jawna działalność komunistyczna grozi więzieniem, postanowili stworzyć legalną organizację fasadową, która stanie się taranem dla komunistycznej idei w Polsce. Powołano do życia Włościańsko-Robotnicze Zjednoczenie (Sel-Rob), które miało łączyć ukraiński patriotyzm i socjalizm. Jednym z głównych haseł tego ugrupowania było… żądanie rozdania ziemi ukraińskim chłopom.
Ci sami komuniści, którzy w stworzonym przez siebie raju wprowadzali kolektywizację, w Polsce głosili przewrotne hasła o rozdawaniu ziemi bez odszkodowania dla obszarników. Ugrupowanie zaczęło odnosić polityczne sukcesy, udało mu się nawet wprowadzić do Sejmu czterech przedstawicieli, z czego trzech było członkami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Co ciekawe, dwóch z wybranej czwórki przebywało w tym czasie w więzieniu.
Do roku 1932 Józewski doprowadził do zdelegalizowania tej organizacji. Na Wołyniu działać mogło od tej pory jedynie Wołyńskie Zjednoczenie Ukraińskie, które powstało przy wsparciu wojewody i które zdobywało mandaty do Sejmu i Senatu z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.
Nacjonalizm za niemieckie marki
Jak wspomniałem na początku, Wołyń kojarzy się dziś Polakom przede wszystkim z 1943 rokiem i z akcjami pacyfikacyjnymi OUN-UPA. Jak widać, nacjonalizm nie był jednak domeną tego regionu. Tu funkcjonowali komuniści. Nacjonalizm rodził się w południowych województwach i związany był bardziej z Galicją Wschodnią. Weterani wojny polsko-ukraińskiej z 1918 roku utworzyli Ukraińską Wojskową Organizację, która z czasem przekształciła się w Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, która uznawała polskie rządy za bezprawne. Podobnie jak komunistyczna partyzantka na Wołyniu (np. tzw. banda Piwnia, a w rzeczywistości operująca na Polesiu sowiecka partyzantka), nacjonaliści sięgali do metod terrorystycznych. W 1930 roku w Galicji miał miejsce szereg akcji sabotażowych, których celem było zradykalizowanie nastrojów. Nastąpiło setki wystąpień zbrojnych przeciwko polskim majątkom i gospodarstwom w całym regionie. W pierwszych 191 aktach sabotażowych w 19 przypadkach ucierpiał skarb państwa. Były to np. zerwane linie telegraficzne. W pozostałych 172 incydentach zniszczeniu uległ dorobek ludności cywilnej. Część akcji została zwrócona także przeciw Żydom.
Dla Piłsudskiego nie była to sytuacja komfortowa i długo zwlekano z reakcjami. Jednak brak odpowiedzi na działalność terrorystyczną mógł doprowadzić do wojny domowej, na co zapewne liczyli szowiniści. Mimo sympatii do Ukraińców, która miała swój wyraz w działaniach na Wołyniu, w Galicji trzeba było zareagować. We wrześniu 1930 roku zarządzono pacyfikację Galicji Wschodniej. Do 450 wiosek wysłano tysiąc policjantów, którzy mieli za zadanie wyłapanie agitatorów. Podczas przeszukań ujawniono duże ilości broni i materiałów wybuchowych, co nie przeszkodziło nacjonalistom w uznaniu akcji policyjnej za agresję ze strony państwa i wysyłaniu protestów do społeczności międzynarodowej.
Spór, który się wówczas wywiązał, zmusił Polskę do ujawnienia dokumentów dowodzących, że ukraińskie partie były finansowane przez Niemcy. Mało tego, istniał związek między tymi akcjami sabotażowymi a niemiecką akcją antypolską, prowadzoną w tym okresie w Europie.
I o ile organizacje nacjonalistyczne nie były same z siebie zagrożeniem dla Polski, to już wszechstronna pomoc – logistyczna, szkoleniowa, finansowa – a także poparcie rządów i sfer wojskowych Niemiec, Czechosłowacji, Litwy, a nawet Rosji dla tych ugrupowań stanowiły problem.
Jeszcze większy problem ukraiński terror stanowił dla stosunków między Ukraińcami a państwem polskim. Szczególnie, gdy dotknął jednego z głównych architektów pojednania. 29 sierpnia 1931 roku kule zamachowców dosięgły przebywającego w sanatorium Tadeusza Hołówkę. Usunięto tym samym człowieka, którego polityka osłabiała ukraiński sprzeciw wobec polskich rządów. Istnieje koncepcja – pisze o niej Timothy Snyder – że za zabójstwem Hołówki stali jednak Sowieci, nie nacjonaliści. Argumentuje to tym, że przywódcy emigracyjni byli zaskoczeni tym wydarzeniem. Wybrano bardzo zły termin na dokonanie tej zbrodni, Ukraińcy bowiem złożyli skargę do Ligi Narodów w sprawie pacyfikacji w Galicji Wschodniej i taka zbrodnia na rozpoznawalnej w Europie postaci krzyżowała im plany i nie miała najmniejszego sensu. Podobnie zbrodnia ta nie służyła Niemcom, którzy przedstawiali Polskę jako państwo nieodpowiedzialne i gwałcące prawa człowieka.
Śledztwo Oddziału II zakończyło się wnioskiem, że prawdopodobnymi sprawcami byli jednak Sowieci. To zabójstwo wyeliminowało bowiem jednego z największych, obok Józewskiego, wrogów Związku Sowieckiego. To właśnie oni dwaj, Hołówko i wojewoda wołyński, stali na stanowisku, że przyszłość Polski zależy od poparcia Ukraińców i od wspólnego sojuszu. Komuniści w Polsce nie kryli radości na wieść o tej zbrodni. Morderstwo to uosabiało ich zdaniem prawdziwą walkę z faszystowskim okupantem.
Propaganda niezmienna od lat
„Ukrainiec, budując współżycie polsko-ukraińskie na terenie Wołynia, nie jest w niezgodzie z myślą o Ukrainie Niepodległej na sąsiadujących z nami obszarach”. Zdanie to pochodzi z wygłoszonego przez Henryka Józewskiego wystąpienia inaugurującego jego kadencję wojewody na Wołyniu. Stanowi ono klucz do jego polityki i do ówczesnej polityki wschodniej państwa.
Należało spowodować oderwanie sowieckiej Ukrainy od Związku Radzieckiego. Jak to zrobić? Czyimi rękami? Odpowiedź na te pytania także pojawiły się w exposé, bowiem Józewski odwoływał się w nim do śp. atamana Petlury, „który na długo pozostanie świecznikiem idei niepodległościowej ukraińskiej”: oderwać Ukrainę od Związku Radzieckiego i zrobić to rękami Polaków i Ukraińców idących za ideą niepodległości Petlury. „Istnieje bowiem nurt podziemny, nurt głęboki, który łączy w sobie tendencje rozwojowe obu narodów, polskiego i ukraińskiego. Istnieje wspólnota podświadoma, niezawodna w swojej linii rozwojowej”. Jak się domyślamy, takie słowa nie mogły się podobać w Sowieckiej Rosji. Ale nie mogły także podobać się środowiskom nacjonalistycznym w Polsce.
Nacjonalistyczna prasa w Polsce nagłośniła przemówienie wojewody, które było przełomem w polityce wobec mniejszości narodowych. Jak twierdził później Józewski, to właśnie polscy nacjonaliści zwrócili na nie uwagę Sowietów. Rozpoczęła się nagonka i wykpiwanie zarówno samej osoby wojewody, jak i jego poglądów. Sowiecka prasa pisała o imperialnych zapędach Piłsudskiego, o przygotowywanym ataku na Związek Radziecki („Prawda”). Inni pisali o wykorzystywaniu ukraińskich imigrantów politycznych jako oddziałów szturmowych na Wołyniu w celu najechania na Sowiety („Izwiestia”). Rysowano także karykatury wykpiwające wojewodę i nazywające go jednym z największych faszystów na świecie. Równocześnie ruszyła ofensywa dyplomatyczna. Sowiecki komisarz wojny zaprotestował przeciwko obecności i działalności petlurowców na Wołyniu, a komisarz spraw zagranicznych złożył formalny protest.
I trzeba przyznać, że Sowieci mieli intuicję. Józewski jak nikt inny rozumiał, jaki jest sens sowieckich działań afirmacyjnych na sowieckiej Ukrainie. W swojej polityce wprowadzał działania będące lustrzanymi odbiciami działań, które przeprowadzali Sowieci w celu zjednania sobie ukraińskiego narodu.
Gdy Sowieci wykorzystywali Ukraińców ze Lwowa, by prowadzili działania z zakresu kultury w ówczesnej stolicy komunistycznej Ukrainy – Charkowie, Józewski ściągał z Kijowa petlurowców do pracy w Łucku i na Wołyniu. Rozumiejąc znaczenie religii i Cerkwi w życiu mieszkańców podległego mu województwa, inicjował i wspierał ruch dążący do utworzenia Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, którego językiem liturgicznym byłby ukraiński. Ten ruch zresztą wskazywał, że wiedział doskonale, czym jest Cerkiew dla Moskwy i jaki wpływ na obywateli innych narodów można wywierać, odpowiednio tego narzędzia używając.
Józewski uznawał eksperyment wołyński za element polityki zagranicznej, bowiem w jego opinii na Kresach Wschodnich rozstrzygały się losy Polski jako mocarstwa. Tam miał zapaść wyrok, czym będzie Polska w dziejach Europy i jaka będzie jej rola na Wschodzie po rozpadzie Związku Sowieckiego. Życie szybko zweryfikowało te plany.
Ciąg dalszy w następnym numerze.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Między komunizmem a nacjonalizmem. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. IV” znajduje się na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.
Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.