Po raz kolejny przypominamy, że sprawy kształcenia i wychowania powinny być jak najbardziej odległe od koniunktur politycznych i ideologicznych – czytamy w oświadczeniu Komisji Wychowania Katolickiego
Tekst oświadczenia:
Oświadczenie Komisji Wychowania Katolickiego KEP
Wobec zaplanowanego na 26 października 2018 r. „tęczowego piątku” w polskich szkołach, Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski oświadcza, co następuje:
Zgodnie z art. 86 ustawy z dnia 14 grudnia 2016 r. „Prawo oświatowe” w szkole i placówce oświatowej mogą działać stowarzyszenia i organizacje, z wyjątkiem partii i organizacji politycznych. Jest to możliwe, jeżeli celem statutowym działających w szkole stowarzyszeń i organizacji jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej szkoły lub placówki. Podjęcie działalności w szkole lub placówce przez stowarzyszenie lub inną, pozapolityczną, organizację wymaga uzyskania zgody dyrektora, wyrażonej po uprzednim uzgodnieniu warunków tej działalności oraz po uzyskaniu pozytywnej opinii rady szkoły lub placówki i rady rodziców.
Należy pamiętać, że wszelkiego typu programy odnoszące się do wychowania bezwzględnie muszą być ustalane wspólnie z rodzicami i nauczycielami. To rodzice mają prawo do decydowania o tym, jakie treści wychowawcze są przekazywane ich dzieciom w szkole (art. 48 ust. 1 Konstytucji). Treści te muszą być również zgodne z programem wychowawczo-profilaktycznym, uchwalanym przez radę rodziców. Każdorazowa forma edukacyjna w tym zakresie wymaga odrębnej zgody rodziców wyrażonej na piśmie. Rodzice mają prawo decydować, kto wchodzi na teren szkoły, z jakim programem wychowawczym. Należy dodać, że tzw. edukatorzy (w przeważającej części) nie posiadają wykształcenia pedagogicznego. Szkoła musi przestrzegać prawa!
Po raz kolejny przypominamy, że sprawy kształcenia i wychowania powinny być jak najbardziej odległe od koniunktur politycznych i ideologicznych. Szkoła nie jest i nie może być miejscem na jakiekolwiek propagowanie środowisk LGBTQ.
Bp Marek Mendyk
Przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego
Konferencji Episkopatu Polski
Wciąż mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi –przedstawicieli świata nauki, kultury, prawników – została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej.
Herbert Kopiec
Na dobre rozpanoszył się groźny dla ładu społecznego relatywizm. Wielu Polakom wychowanym na Owsiakowej doktrynie róbta co chceta brakuje nadrzędnych wartości. Jest natomiast nihilizm i wszechobecny, podstępnie oswajany i banalizowany CHAOS. Karl Jaspers pisał o kreatorze chaosu. Nazwał go myśleniem dowolnym. Uwyraźniał i ostrzegał, że nieodpowiedzialne igranie przeciwieństwami pozwala zająć każde dogodne stanowisko.
Ów chaos ułatwia przemycać do Polski antykatolickie wartości przy równoczesnym deklarowaniu swojego przywiązania do wiary i Kościoła katolickiego. Schizofreniczność tego rodzaju zachowań wymaga przyjęcia demoralizującej postawy, określanej jako półprzysiad intelektualny. Jest więc w tym określeniu jakiś ładunek niechlujstwa, nonszalancji i niespełnienia. (…)
Błąd antropologiczny
We współczesnym świecie liberalnej demokracji – zdaniem kardynała J. Ratzingera – głównym złem jest relatywizm, który każe płynąć to tu, to tam, z wiatrem każdej doktryny. Przerzucanie się od marksizmu do liberalizmu, od kolektywizmu do radykalnego indywidualizmu, od ateizmu do jałowego mistycyzmu religijnego. Zdaniem skrajnych liberałów godność człowieka polega na tym, że ma on prawo być sędzią co do tego, co jest dobre, a co złe. Człowiek w społeczeństwie nierepresyjnym jest traktowany jako kreator własnych norm moralnych, bo dla liberałów wolność jest swego rodzaju absolutem. Problem w tym, że wolność potrzebuje treści. I tu pojawia się natychmiast element prawdy, która, jak dowodził Arystoteles, jest zgodnością twierdzenia z rzeczą. Te zapisane 2500 lat temu słowa konstytuują pojęcie prawdy człowieka w cywilizacji zachodniej.
Tak było jeszcze do niedawna, bo pojęcie prawdy (pod wpływem opisywanych nowych proroków postępu, postępowych ideologów i niby-filozofów, wprzęgniętych do realizacji własnych celów, quasi-profesorów, sondażystów, i najętych, lewackich ekspertów realizujących bez mrugnięcia każde zamówienie) poczyna się zmieniać.
Zgodnie z elementarnymi zasadami logiki: jeśli większość przegłosuje jako prawdę twierdzenie, które nie jest zgodne z rzeczą, to jest to fałsz. W demokracji parlamentarnej (zwanej niekiedy demokracją proceduralną) prawdę można by zdefiniować jako zgodność twierdzenia z mniemaniem większości wyrażonym w głosowaniu.
Nietrudno wykazać, że liberalizm i marksizm mają ze sobą wiele wspólnego. Łączy te dwie ideologie osobliwa antropologia, będąca w opozycji do klasycznej filozofii człowieka. Ten błąd antropologiczny, obecny zarówno w ideologii marksizmu, jak i ideologii liberalnej, jest przyczyną głębokiego kryzysu współczesnej cywilizacji. Przekonującą i szczegółową analizę w tym zakresie przeprowadzili T. Styczeń i A. Szostek (obaj z KUL): przyczyną współczesnego kryzysu cywilizacyjnego jest stosunek człowieka do prawdy. Analiza ta zbieżna jest z tezą byłego (?) marksisty (a więc także z formacji ideologicznej J. Szczepańskiego) Leszka. Kołakowskiego, który napisał: Zakłamanie stało się trwałym sposobem życia lewicy intelektualnej (H. Kopiec, Świadomość społeczna w świetle strategii urabiania opinii publicznej, 2007). (…)
Banalizowali zło komunizmu
Bezrefleksyjnie oswajających i banalizujących zło komunizmu było, niestety, wielu wybitnych ludzi. Należał do nich też Jarosław Iwaszkiewicz. Sam siebie uważając za największego pisarza katolickiego na świecie, pisał do szuflady pamiętnik czy dziennik (pierwszy tom obejmujący lata 19911–1955 ukazał się w 2007 roku), programowo szczery, niepoddany koniunkturalizmom i autocenzurze. I co się okazało? Nie ma w tym dzienniku właściwie żadnej refleksji na temat komunizmu, jego ideologii i praktyki. Są wtrącone tu i ówdzie stwierdzenia typu nie można być nawet sobą lub po co żyć, dla kogo żyć? Żadnego buntu – ani estetycznego, ani moralnego. Iwaszkiewicz albo nie rozumie, albo nie chce rozumieć rzeczywistości. A był w niej mocno osadzony jako osoba publiczna i pisarz dworski: obrońca pokoju, uczestnik europejskiego i światowego życia artystycznego, którego los i historia skazały na funkcjonowanie w komunizmie w jego najgorszym okresie – stalinowskim. Upokorzenie, o którym Iwaszkiewicz nie pisze wprost, niezliczone obowiązki reprezentacyjne powodowały, że coraz mniej czuł się pisarzem.
Władza potrafiła być za taką postawę wdzięczna. Podobni do Iwaszkiewicza otrzymywali darmowe luksusowe mieszkania, stypendia, zniżkowe a komfortowe domy pracy twórczej, nagrody państwowe, przede wszystkim zaś nieograniczone możliwości rozpowszechniania dzieł i ciągnięcia z nich pokaźnych zysków. Za te korzyści środowisko intelektualne płaciło rozmaitymi formami posłuszeństwa: niekiedy nadgorliwym zgadywaniem życzeń władzy, niekiedy ich niechętnym spełnianiem, a niekiedy jedynie bezpiecznym milczeniem w obliczu przestępstw władzy ludowej. Iwaszkiewiczowi władza ludowa pozostawiła Stawisko i dawała rzecz niebywałą na owe czasy – możliwość wyjazdów za granicę.
Niewiele się pod tym względem zmieniło. I tym zasmucającym faktem mogę usprawiedliwić to, że wciąż grzebię w tym bagnie ludzkiej niegodziwości. Mam poczucie, że wciąż mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi (literatury i sztuki, aktorów, dziennikarzy, prawników i przedstawicieli nauk, głównie humanistycznych), została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej. (…)
Pytany ongiś o to, jak powinien się zachować intelektualista w czasie stalinowskim, odpowiadał Aleksander Wat: „Powinien umrzeć. A ci, co przeżyli w pół-oporze, pół-sprzeciwie i pół-milczeniu, powinni mieć pełną świadomość i pamiętać, iż półprzysiad nie jest pozą wzniosłą i bohaterską”.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Półprzysiad intelektualny” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Półprzysiad intelektualny” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Zalewający Niemcy muzułmanie, świadomie czy nie, przystępują do realizacji projektu, o jakim myśleli niektórzy liderzy koalicji antyhitlerowskiej, czyli „ostatecznego rozwiązania kwestii niemieckiej”.
Zbigniew Kopczyński
Spacerując niedawno po centrum Wiesbaden – do niedawna jednego z najbardziej prestiżowych i drogich miast w Niemczech – poczułem się jak w wielkim, turystycznym mieście Bliskiego Wschodu. Wśród niespodziewanie dużej ilości charakterystycznie ubranych arabskich kobiet rdzenni mieszkańcy sprawiali wrażenie turystów. Tym bardziej, że Arabowie spacerowali zwykle z gromadką dzieci, a Niemcy solo.
Nie wyglądało to jeszcze tak, jak w parku w angielskim Birmingham, gdzie wśród spacerowiczów nie sposób znaleźć Europejczyka, jednak porównanie wieku spacerujących w Wiesbaden Niemców i Arabów nie pozostawia wątpliwości, jak będzie to miasto wyglądać za dwadzieścia lat.
Już w ubiegłym roku w państwowych szkołach w Austrii naukę rozpoczęło więcej dzieci muzułmańskich niż katolickich. A w tym roku usłyszałem od rodziców z miasta na obrzeżach Zagłębia Ruhry, że przestali posyłać swoje córeczki do przedszkola, bo były jedynymi w grupie niemówiącymi po arabsku. (…)
Śmierć młodego człowieka, ugodzonego nożem przez muzułmańskich imigrantów, wywołała duże i gwałtowne demonstracje w saksońskiej Kamienicy. (…) Polityków i media ogarnęła fala przerażenia. Nie tragiczną śmiercią młodego człowieka, a reakcją na nią. Reporterzy prześcigali się w znajdywaniu inspiracji neonazistowskich, a komentatorzy zastanawiali się, skąd biorą się takie gwałtowne, ksenofobiczne reakcje i jak im zapobiegać.
Jako antidotum wymyślono i zrealizowano koncert. Nie wiem, czy liczono na to, że poruszeni artystycznym przekazem młodzi muzułmanie wyrzekną się przemocy i grzecznie zintegrują się z Niemcami, spożywając wspólnie piwo i wieprzowe kiełbaski, czy na to, że młodzi Niemcy spokojnie przyjmą rolę ofiar.
Efekt osiągnięto raczej średni. Kilka dni później w sąsiednim Anhalt – kolejna śmierć młodego człowieka po bójce z imigrantami. W pierwszych publicznych wypowiedziach miejscowe władze uspokajały i zapewniały, że są przygotowane i nie dopuszczą do… takich wystąpień, jak w Kamienicy. Wszystko zgodnie z obowiązującym schematem: obawa, by Niemcy nie zareagowali zbyt gwałtownie i ani słowa o przyczynach tych reakcji, czyli zachowaniu muzułmańskich imigrantów i bankructwie polityki multikulti. (…)
Wygląda na to, że zalewający Niemcy muzułmanie, świadomie czy nie, przystępują do realizacji projektu, o jakim myśleli co niektórzy liderzy koalicji antyhitlerowskiej, czyli „ostatecznego rozwiązania kwestii niemieckiej”.
Natomiast niemieckie władze i odpowiednie służby spełniają rolę analogiczną do tej, jaką w czasie ostatniej wojny spełniały Judenraty i Judenpolizei: pilnują, by ofiary bez sprzeciwu i ze zrozumieniem przyjęły swój los.
Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Na Zachodzie zmiany” znajduje się na s. 2 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Na Zachodzie zmiany” na s. 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Stalin obawiał się Trockiego, nawet wygnanego na drugą półkulę, i próbował zabić, gdyż wyrozumiały dla swojej własnej działalności Lew Dawidowicz mówił i pisał prawdę o jego zbrodniach.
Piotr Witt
Historycy francuscy często i nie bez racji nazywają Trockiego Robespierrem rewolucji październikowej. Podobnie jak on, był bezgranicznie oddany sprawie. Podobnie jak tamten był bezwzględny i okrutny w realizacji obłąkanego planu naprawy ludzkości drogą likwidacji, czyli wyrżnięcia klasy posiadającej (dla Robespierra – uprzywilejowanej), nieprzekupny i całkowicie impregnowany na pokusy życia ustabilizowanego. (…)
Jego Zbrodnie Stalina są w tym samym stopniu krytyką i analizą stalinizmu, co mową obrończą we własnej sprawie. Qui s’excuse s’accuse, mówią Francuzi – kto się usprawiedliwia, ten sam się oskarża. Przed jakimi zarzutami broni się Bronstein (prawdziwe nazwisko Trockiego) i jak się usprawiedliwia? (…)
Nad swoją działalnością w pierwszym okresie rewolucji Trocki prześlizguje się, przywołując konieczność pewnej „szorstkości, a nawet okrucieństwa rewolucyjnego”, oraz użala się, że „w twardej pracy musiał uciekać się do radykalnych zarządzeń”.
„Szorstka” ta rewolucja była niewątpliwie. Dbały w swojej pracy literackiej o szczegóły, autor Zbrodni Stalina pomija jednak tysiące wymordowanych „pamieszczikow”, kułaków, sklepikarzy i „biełoruczków”. Głosiciel rewolucji permanentnej ponosi współodpowiedzialność za setki tysięcy zbrodni, których wymordowanie rodziny carskiej pozostało najbardziej znanym epizodem. (…)
Trocki, w latach swojej wielkości nazywany przez współtowarzyszy „mieczem rewolucji”, bronił się subtelnym rozumowaniem talmudycznym: nie mogąc zaprzeczyć swemu udziałowi w zbrodniach rewolucyjnych, czynił dystynkcję między terrorem rewolucyjnym i terroryzmem indywidualnym. Autorytetem Marksa usprawiedliwiał zbrodnie terroru rewolucyjnego w imię walki klas, a potępiał indywidualne akty terroru dokonywane dla zdobycia władzy. Nieuleczalny marksista, nazywał terror masowy i klasowy koniecznością historyczną, naukowo udowodnioną. Słowem: rabować i wyrzynać właścicieli czegokolwiek jest akcją słuszną, niezbędną dla szczęścia ludzkości, ale zamach na Stalina, o co dyktator uparcie i bezpodstawnie go oskarżał, byłby niewskazany, gdyż należy do kategorii terroryzmu indywidualnego. „Terror indywidualny – pisał – jest naszym zdaniem niedopuszczalny dlatego, że poniża on masy w ich własnej świadomości, godzi je z własną słabością i kieruje wzrok i nadzieje ku wielkiemu mścicielowi i oswobodzicielowi, który kiedyś przyjdzie i dokona swego dzieła”. Od mistyki bolszewickiej do współczesnej mistyki islamskiej jeden krok. (…)
Stalin obawiał się Trockiego, nawet wygnanego na drugą półkulę traktował jako zagrożenie dla swojej władzy i próbował zabić, gdyż wyrozumiały dla swojej własnej działalności Lew Dawidowicz mówił i pisał prawdę o jego zbrodniach. (…)
Po szeregu nieudanych zamachów inspirowanych przez „słońce rewolucji”, człowiek, któremu Lew Dawidowicz Trocki naiwnie zaufał, ciosem czekana w czaszkę położył kres subtelnym rozważaniom o różnicach między terrorem rewolucyjnym i terroryzmem indywidualnym. W otoczeniu Trockiego od dawna trudno było odróżnić bojownika idei od zwyczajnego bandyty. Najczęściej byli to ci sami.
„U źródeł terroryzmu”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości we październikowym „Kurierze WNET” nr 52/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl. Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na WNET.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Piotra Witta pt. „U źródeł terroryzmu” na stronie 3 „Wolna Europa” październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Politolog w dzisiejszym Poranku WNET skomentował francuski rządowy raport, z którego wynika, że nad Sekwaną brakuje ok. 300 tys. pracowników. Macron jednak nie chcę, aby byli nimi m.in. Polacy.
Na wszystkich tramwajach w Poznaniu wywieszono tęczowe flagi. Szybko je jednak zdjęto, gdyż zaprotestowali mieszkańcy oraz tramwajarze, którzy nie chcieli prowadzić pojazdów z symboliką deprawatorów.
Kinga Małecka-Prybyło
Stop! deprawatorom seksualnym
W sobotę 11 sierpnia odbył się w Poznaniu tzw. „marsz równości”, w trakcie którego promowano homoseksualizm oraz domagano się legalizacji w Polsce homoseksualnych „małżeństw”. Organizacja tego typu marszu to również pierwszy krok w strategii oswajania Polaków z pedofilią. Jako działacze Fundacji, która od lat przeciwstawia się deprawacjom seksualnym, wiemy o tym aż nadto dobrze.
Pochód demoralizatorów wsparł aktualny prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, który powiedział: „Obraliśmy w Poznaniu kierunek miasta europejskiego i będziemy konsekwentni, nawet gdy pojawiają się trudności”.
Co to w praktyce oznacza? Że władze miasta i podlegające im służby nie będą miały żadnej litości i tolerancji dla tych, którzy ośmielą się mieć inne niż one zdanie na temat deprawacji dzieci, homoseksualizmu i jego związków z pedofilią. Doświadczyli tego nasi wolontariusze, którzy dzięki pomocy naszych darczyńców stanowczo zareagowali na skandaliczne plany deprawatorów. Co się wydarzyło?
Jak to było w Poznaniu?
Na trasie przemarszu homoseksualnych aktywistów nasi wolontariusze ustawili specjalnie przygotowane na tę okazję samochody, oklejone antypedofilskimi plakatami. Jednym z nich kierował mój kolega Dawid, który został siłą zatrzymany przez policję. Funkcjonariusze przez godzinę przetrzymywali go w radiowozie, po czym przewieźli go na komisariat i próbowali skłonić do złożenia obciążających go zeznań. W tym samym czasie służby miejskie odholowały nasze samochody, ale nasi pozostali wolontariusze ukazywali związki homoseksualizmu z pedofilią za pomocą dużych transparentów. Prawdę o pedofilii pokazywał również nasz billboard, który tuż przed „paradą” został zdjęty z kamienicy blisko centrum Poznania. Naciskał na to osobiście prezydent Jaśkowiak, który straszył inspekcją nadzoru budowlanego!
Tuż przed tzw. Poznań Pride Week 2018, w imię „równości” poglądów, na wszystkich tramwajach w Poznaniu wywieszono tęczowe flagi. Szybko je jednak zdjęto, gdyż zaprotestowali oburzeni mieszkańcy oraz tramwajarze, którzy nie chcieli prowadzić pojazdów z symboliką deprawatorów.
Jak donoszą media, jeden z nich odmówił nawet przyjścia do pracy, mówiąc: „Treści, które reprezentują organizacje skupione wokół symbolu tęczowej flagi, dążą do zalegalizowania pedofilii jako orientacji seksualnej. Jako ojciec siedmiolatka nie mogę się zgodzić, aby reklamować swoją pracą w/w treści”.
I właśnie o to nam chodzi! Aby informacja o powiązaniach homoseksualizmu, lobbystów LGBT i „edukatorów” seksualnych z pedofilią i molestowaniem dzieci dotarła do jak największej liczby Polaków. Cieszę się, gdy widzę to na konkretnych przykładach.
Po Poznaniu przyszedł jednak czas na kolejne miasta.
Co nas czeka?
Już niedługo odbędzie się szumnie zapowiadana „parada równości” w Szczecinie. Homoseksualni aktywiści organizują swój pochód po raz pierwszy w tym miejscu. Jeden z nich zapowiedział: „Nie możemy czekać aż »społeczeństwo będzie gotowe«. Wy, zaczynając wasze związki, nie zastanawialiście się, czy ktoś jest na nie gotowy – my też nie chcemy. Każdy z nas ma tylko jedno życie. My chcemy nasze przeżyć godnie. Już teraz, od dziś”.
Aby zmanipulować i omamić cały naród, potrzeba kilku lat propagandy i bierności normalnych ludzi. Deprawatorzy dzieci i pedofile nie chcą tyle czekać. Chcą, aby ich postulaty zostały zrealizowane już teraz. Czy wiemy, na co tak naprawdę społeczeństwo ma być gotowe? Dobrze pokazuje to przypadek Szkocji.
James Rennie był jednym z najbardziej znanych lobbystów homoseksualnych w tym kraju. Kierował organizacją LGBT Youth Scotland, której celem była promocja homoseksualizmu wśród młodzieży i utrwalanie zaburzeń seksualnych u nastolatków. Forsował również wprowadzenie do szkockich szkół „edukacji seksualnej” oraz legalizację adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jego stowarzyszenie było finansowane przez państwo, a on otrzymywał od rządu wynagrodzenie w wysokości 40 tys. funtów rocznie. Do czasu… W 2009 roku szkocka policja rozbiła jedną z największych grup pedofilskich, jaka działała na terytorium Wielkiej Brytanii. W trakcie akcji skonfiskowano m.in. 125 tysięcy zdjęć przedstawiających gwałty na małych dzieciach. Okazało się, że na czele tej ohydnej bandy stał James Rennie. Skazano go na dożywocie za wielokrotne molestowanie synka znajomych, którzy zostawiali maluszka pod jego opieką.
W trakcie wykorzystywania dziecka robił zdjęcia i nagrywał filmy, którymi dzielił się później z innymi pedofilami. Podczas procesu matka chłopczyka musiała obejrzeć materiały nakręcone przez pedofila. Przedstawiały one najbrutalniejsze praktyki seksualne.
Rennie dopuścił również do dziecka Neila Strachana – innego pedofila, który w dodatku był zarażony HIV. „To, co zobaczyliśmy, jest odrażające. Zszokowałoby każdego normalnego człowieka” – powiedział szkocki sędzia, który prowadził sprawę.
Proces Jamesa Renniego wywołał w Szkocji i całej Wielkiej Brytanii debatę na temat związków homoseksualizmu z pedofilią, ale temat szybko został zamieciony pod dywan, a wszyscy podejmujący go zostali oskarżeni o „homofobię” i nienawiść wobec homoseksualistów. „Kilka lat temu, gdy jeszcze nie był to temat tabu, policja udostępniła statystki dotyczące molestowania dzieci. W zależności od regionu od 23 do 43 procent tych przestępstw było sprawką gejów” – powiedziała zajmująca się sprawą brytyjska dziennikarka Lynette Burrows.
Te liczby pokrywają się z wieloletnimi badaniami prowadzonymi w USA przez dr Paula Camerona, z których wynika, że: „2% dorosłych regularnie stosuje praktyki homoseksualne. Jednak stanowi to między 20% a 40% wszystkich przypadków molestowania nieletnich”.
Te informacje są szokujące. Na próżno ich jednak szukać chociażby w mediach głównego nurtu, które czynnie wspierają pedofilskich aktywistów. „Homoseksualne lobby nie dopuszcza, by takie dane wychodziły na jaw. Gdy wypowiadam się w BBC, zabraniają mi mówić o tym niewygodnym fakcie” – mówiła Lynette Burrows. Dokładnie to samo już teraz spotyka nas w Polsce. Jakakolwiek krytyka lub odmienne zdanie na temat homoseksualizmu oznacza „homofobię” i „mowę nienawiści”. Widzieliśmy to też wyraźnie podczas ostatnich wydarzeń w Poznaniu. Zatrzymania naszych wolontariuszy, zastraszanie firm billboardowych, procesy sądowe – wszystko jest po to, aby prawda o związku homoseksualizmu i pedofilii nie wyszła na jaw.
Nie dajmy się zastraszyć
W Polsce jednocześnie forsuje się następne „marsze równości”, do oglądania których zostaną zmuszeni mieszkańcy kolejnych miast. W najbliższym czasie takie wydarzenia odbędą się w Katowicach, Szczecinie, w październiku – we Wrocławiu. Dzięki wsparciu naszych Darczyńców zrobiliśmy plakaty na billboardy i na samochody, a prawda o pedofilii dotarła choć do części mieszkańców Poznania, którzy zareagowali na działania deprawatorów. Teraz musimy zrobić to samo w pozostałych miastach. Na przeprowadzenie antypedofilskich akcji w Katowicach i Szczecinie potrzebujemy ok. 11 000 zł, a czasu na przygotowania mamy niewiele – „parady równości” odbędą się już na początku września.
W mówieniu prawdy nie możemy liczyć na duże media, które albo sprzyjają lobbystom LGBT, albo boją się oskarżeń o „homofobię”. Dlatego musimy prawdę pokazywać w niezależny sposób – na ulicach, samochodach i billboardach. Aby tak się stało, niezbędne jest wsparcie Darczyńców. Dlatego proszę o pomoc w organizacji antypedofilskich akcji w Katowicach i Szczecinie. Polacy koniecznie muszą dowiedzieć się, że za symbolem tęczowej flagi kryje się także koszmar dzieci – ofiar pedofilów.
WESPRZYJ DZIAŁANIA
Fundacja PRO – Prawo do życia
pl. Dąbrowskiego 2/4 lok. 32
00-055 Warszawa
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Artykuł Kingi Małeckiej-Prybyło pt. „Stop! deprawatorom seksualnym” znajduje się na s. 1 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Kingi Małeckiej-Prybyło pt. „Stop! deprawatorom seksualnym” na s. 1 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl
Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłócą. Dla kontrastu Biedroń mówi: Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzaskania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia.
Herbert Kopiec
Tytuł felietonu jest nieco mylący. Może bowiem sugerować, że Robert Biedroń, naczelny gej Rzeczpospolitej (sam nie lubi tego określenia), pierwszy w historii Polski wyautowany homoseksualista, działacz LGBT, ekspert unijny w sprawach antydyskryminacyjnych, ma się w Polsce nie najlepiej. Nic bardziej błędnego. Gej – celebryta wybrany (z Ruchu Palikota) do parlamentu, prezydent Słupska – jest człowiekiem, jak sam to wyznaje, spełnionym, choć niepozbawionym coraz ambitniejszych aspiracji. Jeśli wierzyć w to, co mówi – mierzy wysoko. Bardzo wysoko. Raczej marzą mu się (choć niekiedy zaprzecza) wytworne salony, żyrandole, nie wykluczając Belwederu i Zamku Królewskiego, podczas gdy ja ględzę o jakiejś wujowskiej chacie. (…)
Jako człowiek sukcesu i w gruncie rzeczy spełniony, tak oto mówi o sobie: Jestem chłopakiem z Krosna, któremu, często idąc pod prąd, udaje się spełniać swoje marzenia. Liderem, który umie prowadzić dialog i pociągać za sobą ludzi. Synem, bratem, kolegą i w końcu też partnerem Krzyśka. Z Krzyśkiem są już 14 lat i wciąż marzą o ślubie. Rzadko się kłócą. Dla kontrastu Biedroń mówi: Pamiętam, jak moi rodzice się kłócili: były wrzaski, trzaskania drzwiami. U nas to nie do pomyślenia.
Biedroń ma się za polityka, który kocha Polskę (…), uczciwe państwo dające równe szanse każdemu (…). Ale przede wszystkim – zapewnia – jestem i zawsze będę sobą, Robertem Biedroniem. Zapewne niejeden mąż stąpający po tej ziemi chciałby móc tak o sobie mówić, ale los zazwyczaj nie jest aż tak łaskaw dla przeciętnego zjadacza chleba. Czy pozostaje mu tylko zazdrościć Biedroniowi udanego życia?
Jest jednak w tej autoprezentacji i pojmowaniu szczęścia i polityki fundamentalny mankament. Mam na myśli kwestię szeroko pojmowanej społecznej odpowiedzialności. Tej perspektywy u Biedronia raczej nie znajdziemy. Tymczasem za świat człowieka, za jego przyszłość, odpowiedzialny jest tylko człowiek, nie wyłączając nawet takiego szczęściarza jak R. Biedroń. Człowiek nie ma bowiem wolności wyrzeczenia się odpowiedzialności (tak jak ojciec nie może wyrzec się swojej za dziecko). Przy czym odpowiedzialność jest podstawą, na której może się pojawić wolność. Wolności nie należy mylić z samowolą. Uleganie zachceniu nie jest wolnością. (…)
Tymczasem wygląda na to, że na fali miłosnego uniesienia, deklarujący swoje osobiste/indywidualne wniebowzięcie Robert Biedroń jakby nie zauważył braku relacji z przyszłością.
Cywilizacja małżeństw typu 2+0 czy nawet 2+1, nie mówiąc już o cywilizacji gejów i lesbijek, skazana jest na wymarcie. To tylko sprawa czasu, zwłaszcza że Arab płodzi kilkoro albo i więcej dzieci. Zaś odurzony konsumpcją, coraz bardziej oddalający się od Boga Europejczyk – jedno.
A Pan, Panie Robercie, ze swoim umiłowanym partnerem Krzysiem? Nie macie Panowie (przykro mi o tym przypominać) żadnych szans, choćbyście byli na maksa szczęśliwi, w konfrontacji ze swymi rówieśnikami z cywilizacji biologicznie żywotniejszych. Zasadnie da się więc powiedzieć, że homoseksualizm to nie jest święto życia. Jest ideologią schyłkową. Nie nawiązuje bowiem istotnej relacji z przyszłością. Brakuje w nim odpowiedzialności za świat, w którym mają żyć następne pokolenia. (…)
Jego zdaniem większość Polaków jest za związkami partnerskimi, a 94% młodych uważa, że państwo nie powinno być blisko związane z Kościołem. W Słupsku to zrobiłem. Nikt wcześniej w polityce nie miał na to odwagi. Kiedy otwierałem największą inwestycję w Polsce, czyli obwodnicę w Słupsku, nie było żadnego kropienia kropidłem ani przecinania wstęgi przez biskupa. Był bieg na pięć kilometrów i ten, kto dobiegł pierwszy, miał prawo przeciąć wstęgę. Biegli politycy, ja też, mógł biec również ksiądz, wszyscy mieli szanse. Wygrał zwykły mieszkaniec Słupska i to on przeciął wstęgę. To oczywiście symbol. Ale ważny („Wprost”, Czas na nowe pokolenie polityków, lipiec 2018).
Zdaniem Biedronia, w tym symbolicznym zwycięstwie (i honorach z nim związanych) zwykłego mieszkańca Słupska odnajdujemy postępowego, niezbędnego Polsce i Polakom ducha zmiany społecznej. Trzeba iść kompletnie inną drogą. Owa zmiana – zapewnia Biedroń – będzie miała ten walor, że wszyscy będą mieli szanse. Dobre sobie! Już widzę, jak sobie radzi na pięciokilometrowej trasie wysportowany zwykły mieszkaniec Słupska z przeciętnym, zwykłym księdzem proboszczem. Chociaż strona kościelna też mogłaby wystawić jakiegoś księdza-sportowca. I wówczas co? Ano wychodzi jakby na to, że wedle pomysłu Biedronia, sprawiedliwe reguły/zasady budowy raju na ziemi (w tym dobór ludzi, wyłanianie elit itp.) najlepiej ustalać w biegu na 5 kilometrów? (…)
Dziś to polityczna poprawność decyduje o tym – pisze amerykański konserwatysta – że współczesne społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa (…), ludzie po raz pierwszy obawiają się swoich własnych słów (…). Jeśli dzisiaj powiesz „coś złego”, natychmiast masz problemy z prawem (…), możesz nawet stracić pracę albo zostać wydalonym z uczelni. Pewne tematy są zakazane. W wielu przypadkach nie wolno dochodzić prawdy. Jeśli to uczynisz, zostaniesz natychmiast zakwalifikowany jako rasista, seksista, homofob (D. Rohnka, Fatalna fikcja, 2001).
U nas w Polsce nie jest jeszcze – powie niejeden rodak – aż tak fatalnie. Oto Jasna Góra obroniła się jeszcze (8 lipca 2018) przed Marszem Równości, zwanym też Paradą Miłości. „Nacjonalistyczna”/homofobiczna młodzież skutecznie zagrodziła drogę kochającym inaczej do duchowej stolicy Polski.
Słowem: może przecież być gorzej. I rzeczywiście – może. Dobrą ilustracją mogą być świeżutkie kłopoty znanej włoskiej pisarki i lekarki, która zdecydowała się przerwać milczenie środowiska lekarskiego na temat homoseksualizmu. Stwierdziła, że jest on odwracalny, a także, że pożycie takich osób wiąże się z poważnym zagrożeniem dla ich zdrowia. Swoim stanowiskiem rozwścieczyła środowiska LGBT, które domagają się jej ukarania. Proces De Mari rozpoczął się w środę 18 lipca br. w Turynie.
Prokurator wnioskował, aby umorzyć sprawę, ale sędzia się na to nie zgodziła. Silvana De Mari to lekarz trzech specjalizacji, w tym psychoterapeutycznej. Jak zaznaczył obrońca pisarki, prof. Mauro Ronco, ta sprawa jest przełomowa w całej historii włoskiego sądownictwa, ponieważ De Mari oparła się na badaniach naukowych. Chodzi tu zatem o kwestię wolności słowa (wPolityce.pl, 17 lipca 2018).
Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Chata wuja Biedronia, czyli o rzekomej dyskryminacji (cz. II)” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Chata wuja Biedronia, czyli o rzekomej dyskryminacji (cz. II)” na s. 10 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl
Polska została upokorzona, polska nauka została upokorzona, polska ludność w Puszczy Białowieskiej została upokorzona i za to upokorzenie ktoś będzie musiał w przyszłości zapłacić – mówił Jan Szyszko.
Prof. Jan Szyszko uznał decyzję bawarskiego ministerstwa o wycięciu drzew zarażonych kornikiem drukarzem za rozsądną. Podkreślił, że w Polsce drastycznie złamano prawo i zignorowano wiedzę i praktykę naukową, czego skutkiem jest zanik tysięcy hektarów siedlisk ważnych z punktu widzenia Natury 2000. Są to również ogromne straty gospodarcze. Wszystko dzięki ideologii organizacji działających również w państwach Unii Europejskiej.
Były minister przypomniał również wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który wyraża wielki niepokój z powodu walki z gradacją kornika drukarza w Puszczy Białowieskiej: – Ten wyrok nic nie mówi, ale istnieje i jest w tej chwili przetwarzany przez te koła ideologiczne do interpretacji, że Polska została upokorzona. Tak. Polska została upokorzona, polska nauka została upokorzona, polska ludność w Puszczy Białowieskiej została upokorzona i za to upokorzenie ktoś będzie musiał w przyszłości zapłacić.
Poseł PiS przypomniał także, że zgodnie z prawem Unii Europejskiej, Polska będzie musiała odtworzyć zdegradowane tereny programu Natura 2000.
Błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi katolicyzm z nazwy tylko.
Antoni Opaliński
Grzegorz Kucharczyk
Czy uważa Pan – wiem, że trudno pytać historyka o to, co będzie – że ten walec światopoglądowy, który przechodzi po Europie, dotrze również do nas, czy też pozostaniemy wyspą na mapie kontynentu?
Przykład irlandzki pokazuje, że nic nie jest dane raz na zawsze. Katolicka Irlandia, wyspa świętych… a okazuje się, że w ciągu 20–30 lat doszło do takiego przeorania mentalności. Tu oczywiście jest cały kompleks różnych zjawisk. Kluczowe jest to, co stało się z Kościołem w Irlandii. Natomiast póki u nas Kościół się trzyma, nie ma takiego tąpnięcia, jak było właśnie w Irlandii z powodu różnych skandali, to mamy szansę. Ale to, że walec zmierza w naszą stronę, jest niewątpliwe. To zresztą żadne odkrycie, bo przymiarki trwają już od jakiegoś czasu. Natomiast musimy mieć świadomość otoczenia. Na zachodzie mamy kompletną pustkę duchową w postaci dawnego NRD, czyli wschodnich landów Bundesrepubliki, na południe jeden z najbardziej zlaicyzowanych krajów, czyli Republikę Czeską, Słowacja jeszcze jakoś… Ukraina, Białoruś – przy odradzającym się Kościele to jest ciągle dziedzictwo postkomunizmu, wyludniająca się Litwa i pełen rakiet Obwód Kaliningradzki.
Jednak pojawiają się nadzieje – może nie w Polsce, ale w Europie – że we współczesnej Rosji istnieje jeszcze element konserwatyzmu i nie ma propagandy „gender”.
Nie podzielam tego przekonania. Zanim o tym powiemy, pragnąłbym zauważyć, że Wschód to my już mamy u nas, w środku. Myślę o przynajmniej trzech milionach obywateli Ukrainy, którzy są w Polsce. To jest potężna masa ludzi, o której trzeba pamiętać. Oni przyszli ze wschodu, oczywiście z różnymi korzeniami, z różnym potencjałem asymilacyjnym. Jest to zjawisko, z którego konsekwencjami będziemy się jeszcze mierzyć w kolejnych latach. Natomiast Rosja jako ostoja konserwatyzmu? Zawsze przy tej okazji zadaję pytanie: w której europejskiej stolicy wybudowano największy meczet? Zazwyczaj padają zwyczajowe odpowiedzi: Paryż, Rzym, Madryt, Londyn… A tymczasem największy meczet jest w Moskwie, otwierany w obecności prezydenta Putina. Zresztą dzisiaj w korpusie oficerskim Federacji Rosyjskiej jedną trzecią stanowią obywatele tego państwa pochodzenia muzułmańskiego.
Rosja w sensie aksjologicznym jest hybrydą. To nie tylko państwo, które prowadzi wojny hybrydowe, ale które samo w sobie jest hybrydą. Dwugłowy rosyjski orzeł w jakimś sensie symbolizuje „brak logicznej konsekwencji sumienia”, jak ktoś powiedział o Rosjanach.
Z jednej strony mamy mauzoleum Lenina w Moskwie, a z drugiej odbudowany – zresztą wspaniale – Sobór Chrystusa Odkupiciela. To jest symbol, który pokazuje, że Rosjanie mają problem sami ze sobą.
Jak zaczęło się zmieniać na Ukrainie w roku 2014, to mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem tzw. Leninopadów. To bardzo ożywczy widok, jak padają pomniki jednego z największych zbrodniarzy w historii świata. Natomiast mniejszość rosyjska na wschodzie Ukrainy wszystkie swoje demonstracje robiła wokół pomników Lenina. Są np. takie zdjęcia z Charkowa. To jest charakterystyczne, że punkt identyfikacji, tożsamości, to jest Lenin. (…)
Często pisze Pan o sytuacji w Kościele. Co Pan sądzi o reakcji polskich biskupów na papieską adhortację Amoris laetitia?
W dokumencie Konferencji Episkopatu Polski widać wysoki poziom dyplomatyzowania. Tam nie ma jednoznacznego stanowiska. Są jakieś dziwne sformułowania. Gdy mowa o osobach żyjących w tzw. drugim związku – żeby dbać o wierność w tym związku. Dziwne to wszystko. Warto przypomnieć, co w niedawnym wywiadzie powiedział ks. arcybiskup Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i metropolita poznański. Zapytany o tę kwestię powiedział, że Kościół oznacza ciągłość w nauczaniu.
Tam nie ma oczywiście takich sformułowań, jakie znalazły się w wypowiedziach różnych innych episkopatów – niemieckiego czy części argentyńskiego – ale jasnego, jednoznacznego stanowiska, którego zresztą oczekiwano od Kościoła w Polsce poza Polską – nie było. Straszne zło się nie stało, ale mogło być lepiej.
Czy polscy biskupi nie są w stanie sformułować wspólnego stanowiska? Czy też mamy do czynienia – jak twierdzą niektórzy obserwatorzy – z próbą „przeczekania”?
Może być i to, i to. Raczej skłaniałbym się do tezy, że tam była spora doza dyplomatyzowania. Nuncjatura w Polsce też starała się mieć wpływ na kształt tego dokumentu. Z pewnością zabrakło jasnego świadectwa.
Często powołujemy się na świętego Jana Pawła II. Mamy w tym roku rocznice jego wielkich encyklik: 25-lecie Veritatis splendor, 20-lecie Fides et ratio. Jego stanowisko było jednoznaczne. Właśnie w Fides et ratio Jan Paweł II przypomina: błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi zjawisko pod tytułem „katolicyzm z nazwy tylko”.
To nie jest optymistyczna puenta…
To jest bardzo optymistyczna puenta, polegająca na tym, że trzeba czytać ojca świętego Jana Pawła II, który miał dla nas i do nas o wiele więcej do powiedzenia niż tylko o jakości kremówek.
Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl
Do wszystkich dziennikarzy mam takie oto przesłanie: „Płyńcie pod prąd głównego nurtu, ponieważ mainstream nie jest dobrym kierunkiem. Tylko płynąc pod prąd, będziecie w stanie zmieniać świat!”.
Tomasz Wybranowski
Assaad Emile Chaftari
Jestem gotów przejść piekło
Assaad Emile Chaftari był wysokim rangą oficerem i „numerem 2” wywiadu Chrześcijańskiej Milicji (powiązanej z partią chrześcijańsko-demokratyczną Kataeb – Libańską Partią Socjalno-Demokratyczną, nazywaną także Falangami Libańskimi wiernymi Baszirowi al-Dżumajilowi), podczas libańskiej wojny domowej w latach 1975-1990. Kiedy rozpoczęła się wojna, Assaad Chaftari dołączył do jednostki łączności w siłach chrześcijańskich, a później ukończył kurs artyleryjski. Twierdzi, że „przeżył prawdziwe piekło na ziemi”. Był odpowiedzialny podczas działań wojennych za śmierć setek ofiar. W 1988 roku zetknął się z organizacją „Inicjatywa dla Zmian” („Initiatives of Change”). Wtedy przeżył duchowe odrodzenie. Zaczął zastanawiać się, czy rzeczywiście podczas wojny domowej w Libanie stał po stronie Boga. W 2000 r. napisał długi i przejmujący list z przeprosinami do wszystkich swoich ofiar i ich rodzin, który opublikowano w ogólnokrajowej prasie libańskiej. W 2015 roku cały list ukazał się jako trzystustronicowa książka, pod tytułem La Vérité même si ma voix tremble (Mówić prawdę, nawet jeśli twój głos drży). Od prawie dwudziestu lat swoje życie poświęca budowaniu pokoju i poszukiwaniu dobra w każdym człowieku, bez względu na wyznawaną religię, kolor skóry i polityczne przekonania. Obecnie jest aktywnym działaczem ruchów i organizacji pozarządowych oraz członkiem koalicji Wahdatouna Khalasouna, która przybliża Libańczykom ideę i potrzebę zmian na poziomie osobistym, dialog i niestosowanie przemocy, by uratować kraj. W swojej misji odwiedzał także Libię, aby ziarno dobra i braterstwa zaszczepić w sercach walczących. W czerwcu bieżącego roku był jednym z gości konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Media as a Public Service” – „Media jako służba publiczna”. Wywiad przeprowadził Tomasz Wybranowski.
Witam w Polsce.
Dziękuję bardzo za zaproszenie i danie mi szansy tej rozmowy. Bardzo się cieszę, że aż z Libanu mogłem przylecieć na konferencję organizowaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.
To pierwsza Pana wizyta w naszym kraju? Jakie są Pana wrażenia?
Szczerze mówiąc, wiem dużo o Polsce z wielu książek historycznych i opracowań. Teraz mogę to skonfrontować, będąc tutaj. Polska wiele wycierpiała przez ostatnie dwieście lat, szczególnie w trakcie II wojny światowej. I potwierdziło się to podczas wypraw do warszawskich muzeów.
Na twarzach uczestników konferencji, z którymi miałem okazję rozmawiać, malował się przede wszystkim smutek i zaduma. Także Pan po wyjściu z gmachu Muzeum Powstania Warszawskiego, a potem z Muzeum Polin, był bardzo przejęty…
To prawda… Szczególnie pierwsza wizyta, w Muzeum Powstania Warszawskiego, była dla mnie swoistym déjà vu. Polska od zawsze była historycznie otoczona przez potężne mocarstwa, które na przestrzeni wieków nigdy nie życzyły Wam dobrze. To jest trochę jak z Libanem, który jest otoczony przez Syrię. Kiedy słuchałem przewodniczki i przemierzałem sale Muzeum Powstania Warszawskiego, identyfikowałem się z uczuciami ludzi, którzy doświadczali bólu i cierpienia w przeczuciu, że może już nie być dla nich jutra. Kiedy odwiedzałem dzisiaj warszawskie muzea, otworzyła się jeszcze bardziej rana w moim sercu.
Wspomniał Pan, że widzi liczne analogie do historii Libanu i Polski. My w Polsce żyjemy teraz w roku stulecia jubileuszu odzyskania niepodległości. Staramy się budować silną i sprawiedliwą Polskę, zapominając o czasach wojen i komunizmu. Czy Libańczykom udało się przegonić zmory wojny domowej z lat 1975–2005?
Właściwie wojna w Libanie zakończyła się oficjalnie w roku 1990, po piętnastu latach walk. Przygnębiające będzie to moje spostrzeżenie, ale muszę powiedzieć, że w Libanie ciągle święcimy początek wojny domowej, a nie jej zakończenie. To bardzo smutne i oznacza jedno, że ciągle jeszcze nie wyciągnęliśmy wniosków z naszej przeszłości i odniesionych ran. Niewątpliwie jest to trochę związane z kulturą naszego kraju.
Co to oznacza?
Wybieramy chowanie brudów pod dywan niż prawdziwą rozmowę i rzeczywiste rozwiązanie problemów. Niestety w Libanie nie udało nam się nawet otrzeć o sprawiedliwą ocenę wojny. Niestety nie było też prawdziwego pojednania. Oczywiście nasi politycy uważają, że wszystko jest w porządku. W przenośni całowali się wzajemnie w naszym Zgromadzeniu Narodowym, gdzie się spotykają podczas obrad. Ale ludzie nie są tak naprawdę jeszcze ze sobą pogodzeni do końca, w sercach. Oni mieszkają razem, blisko siebie. Zgoda, ale my to nazywamy jedynie współmieszkaniem. Żyjemy obok siebie, choć bardzo chcielibyśmy mieć wspólne perspektywy i własne życie. Tej wspólnoty nie ma. Podsumowując, to nie jest do końca prawda, że my w Libanie zakończyliśmy wojnę.
Bejrut w 1982 roku | Fot. PR Feary, Archiwum Rządu Federalnego USA
W tym miejscu przypomnę motto konferencji organizowanej przez SDP: „Media jako służba publiczna”. Moim zdaniem, aby tworzyć wspólnotę, tę prawdziwą, wiele zależy od mediów. Czy w Libanie media zmieniają sumienia i serca czytelników, słuchaczy?
To bardzo dobre nawiązanie. Aby zbudować pokój i wspólnotę, potrzebne są prawdziwie wolne media. W Libanie niestety nie możemy mówić, że media są wolne i niezależne. Zazwyczaj są one inspirowane i sterowane przez grupy polityczne, aby wychwalały ich liderów i dyskredytowały ideologicznych oponentów albo mają wyraźne powiązania z zagranicznymi ambasadami. To smutne, co powiem, ale muszę być szczery…. Media w moim kraju, niestety, dolewają oliwy do ognia podziałów i konfliktów wewnętrznych. Dzielą, zamiast skupiać się na budowaniu prawdziwego pokoju między wszystkimi Libańczykami.
Brak nadziei, aby ten stan zmienić? Jest tak źle?
Właśnie! Powinniśmy zawsze dodawać w naszych libańskich przekazach i wiadomościach to słowo: nadzieja! Przecież gdyby było tak dobrze, idealnie, to po co mielibyśmy się teraz spotykać w Warszawie na konferencji „Media as a Public Service”, czy w innych zakątkach świata o tym debatować? Może kiedyś uda się takie spotkanie dziennikarzy z różnych stron świata zorganizować i u nas, w Bejrucie. Dlaczego? Ponieważ wiemy, że zmiana jest możliwa. Ja sam to wiem na przykładzie mojego serca, które się odmieniło.
Przeszedłem drogę od walki zbrojnej przez etap wewnętrznego przełomu, do stwierdzenia, że miłość bliźniego jest lepszą drogą niż konflikty, wojny i podziały w imię politycznych i religijnych barier. A ponieważ ja byłem w stanie się zmienić, to jestem przekonany, że każdy człowiek jest w stanie to zrobić. Dlaczego? Bo myślę, że każdy jest lepszy ode mnie.
Czy jesteśmy naprawdę gotowi, gdziekolwiek na świecie, na dobre i braterskie spotkanie z innymi? I czy media mogą zbliżać ludzi?
Oczywiście, że media mogą zbliżać ludzi. My żyjemy, nie rozumiejąc innych. Sami wykreowaliśmy, ba! Pozwoliliśmy, by działały nasze instynkty, często dokarmiane strachem, zamiast nasze serca. I tu powinna pojawiać się chrześcijańska zasada miłowania bliźniego. Jeśli zawsze będziemy starali się dbać o dobro innych, tak samo jak dbamy o interesy nas samych, to zbliżymy się do prawdy o naszym człowieczeństwie. Ważne jest, aby postrzegać drugiego człowieka, jakim on jest w istocie, z jego punktu widzenia, a nie, jakim się nam wydaje lub wolelibyśmy, by taki po prostu był. Tajemnica zrozumienia innego polega na akceptowaniu go takim, jakim on jest, bez próby zmieniania.
Musimy wykonać ten pierwszy krok?
Przede wszystkim trzeba pozwolić temu drugiemu stać się podobnym do mnie lub do sposobu, w jaki ja widzę rzeczy i postrzegam świat.
Nie jest to łatwe, bo można w ten sposób narzucać swoje widzenie rzeczywistości.
Ale trzeba dać mu możliwość posiadania własnego wyobrażenia, a przez to i widzenia rzeczy, jakie jemu się podobają lub wydają się ważne. Tym procesem jest próba lepszego poznania go, aby dostrzec, w jaki sposób możemy osiągać tę wspólną płaszczyznę. By odnaleźć ten wspólny mianownik, musimy unikać zasiedzenia we własnych czterech kątach stereotypowego myślenia, próbując zagarnąć od innych jak najwięcej dla siebie. Mam nadzieję, że będziemy żyli w lepszym świecie.
Myślę też, nawiązując do poprzedniego pytania, że media odgrywają jedną z ważniejszych ról we współczesnym świecie. To właśnie media kreują opinię publiczną. A jak jest opinia publiczna kreowana współcześnie, doskonale wiemy. Oto media dziś wkładają do głów różne informacje, robiąc ludziom codzienne „pranie mózgów”. Jestem pewny, że dziennikarze, redakcje na całym świecie nie robią tego celowo. Czasami nawet nie zauważają, do czego to prowadzi. Mogą sprawić jednym newsem, wywiadem, notką prasową zarówno negatywne, jak i pozytywne „pranie mózgu”. I mam nadzieję, że będą próbowali zbudować tą właściwą, drugą opcję. Wierzę, że o tej drodze we współczesnym dziennikarstwie i roli mediów będziemy rozmawiać w Warszawie.
Wezwanie do walki i wojenna krwawa codzienność
Kiedy dla Pana zaczęła się wojna w Libanie?
Zawsze będę pamiętał tę datę. Moja wojna z muzułmanami rozpoczęła się 13 marca 1975 r. To był początek libańskiej wojny domowej. Do tego momentu, do tamtej chwili moi przyjaciele, nauczyciele i wszyscy wokół mnie definiowali muzułmanów jako „brudnych”, „biednych”, „zgnuśniałych” i „bardzo leniwych”. I pod ich wpływem zmieniała się moja percepcja.
Święcie wierzyliśmy, że Liban został przekazany przez Francuzów właśnie nam, chrześcijanom. Byliśmy przekonani, że jesteśmy prawowitymi mieszkańcami, podczas gdy muzułmanie byli agresorami i zdrajcami. Nie mogliśmy patrzeć również na Palestyńczyków, którzy uczynili Liban swoją kwaterą główną, zyskując poparcie większości muzułmańskich Libańczyków w ich walce z Izraelem.
Pojawił się strach?
Tak, ale był to proces. Najpierw zacząłem nie lubić muzułmanów i Palestyńczyków, potem ich nienawidziłem. W końcu bałem się ich i chciałem ich tylko unicestwić.
W oczach wielu libańskich chrześcijan był Pan bohaterskim weteranem wojny domowej.
Brałem udział w tej długiej wojnie domowej. Byłem odpowiedzialny za chrześcijańskie służby wywiadowcze. Byłem także jedną z głównych postaci tego spektaklu śmierci, który można zobaczyć w telewizyjnych wiadomościach i przeczytać w przekazach prasowych, związanego z jakąkolwiek wojną domową, dziejącą się gdziekolwiek na świecie. Każda z nich wygląda tak samo.
Co robił Pan podczas tej krwawej i długiej wojny?
Byłem odpowiedzialny za wiele śmierci, kiedy niszczyliśmy muzułmańskie kwatery i ich umocnienia. Bardzo łatwo przychodziło mi usprawiedliwianie moich decyzji i działań. Kiedy nasz ruch oporu rozwijał się, ja wzrastałem wraz z nim i ostatecznie stałem się drugim dowódcą jednostki libańskiego chrześcijańskiego wywiadu. Moim zadaniem było decydowanie o losie tych wszystkich, którzy byli zatrzymywani. Ja decydowałem, czy ktoś powinien być oszczędzony, wymieniony za naszych jeńców, czy zabity.
Co było potem? Wydawało się, że w roku 1985 wojna zakończy się, a w Libanie zapanuje pokój.
Do roku 1985 roku wojna doprowadziła nas donikąd. Potem było jeszcze gorzej. Zdecydowaliśmy się w końcu na negocjacje z naszymi wrogami. Podpisaliśmy umowę, która w zasadzie zakończyła wojnę. Jednak piętnaście dni później nastąpił nieoczekiwany zamach stanu w łonie chrześcijańskich ugrupowań. Nagle my, weterani walk, nie byliśmy już postrzegani jako chrześcijańscy bohaterowie, ale jako chrześcijańscy zdrajcy. Wkrótce porozumienie się rozpadło, wielu z nas zginęło, a ja uciekłem z rodzinnego domu z żoną i synem.
Nie umiem sobie nawet tego wyobrazić…
Mogę użyć metafory, że w tamtych dniach ja i moja rodzina „zostaliśmy wrzuceni w bastion naszego wroga”. Przez następne sześć lat musieliśmy żyć blisko muzułmanów i Palestyńczyków, chronionych przez Syryjczyków. Trzeba przyznać, że Syryjczycy byli wtedy naszymi jedynymi sojusznikami. Nie było absolutnie nikogo, kto odnalazł się w tej sytuacji. Pewnego dnia moja żona powiedziała, że rozumie nienawiść, którą widzi w oczach Palestyńczyków, ponieważ wtedy doświadczyła uczucia, jak to jest być pogardzanym.
Co trzymało Wasz kraj razem do 1975 roku? Liban w latach 60. i 70. ubiegłego wieku często był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu.
Ta Szwajcaria Bliskiego Wschodu, o której Pan mówi, miała tylko powierzchownie wiele podobieństw do europejskiej Szwajcarii. Ale wewnątrz, w sercach, obywatele Libanu nie mają w sobie tego poczucia państwowości i wspólnoty, jak Szwajcarzy, którzy – o ile mnie pamięć nie myli – przez ponad trzysta lat byli w stanie zbudować kraj z prawdziwymi jego obywatelami. A my mieszkaliśmy przed wojną obok siebie, ale nie tworzyliśmy wspólnoty, takiej gniazdowości.
Dla każdej z opcji Liban oznaczał zupełnie coś innego. Do tego trzeba jeszcze wspomnieć o rozlicznych problemach Arabów i Palestyńczyków, którzy przybyli do Libanu w tamtym czasie uzbrojeni po zęby i z hasłem walki z socjalną niesprawiedliwością. Nierówności społeczne i dyskryminowanie pewnych grup napędzało spiralę niezadowolenia. Do czasów wybuchu wojny domowej chrześcijanie mieli więcej przywilejów, więcej praw i byli po prostu bogatsi. To były największe powody wojennej eksplozji w moim kraju.
I jeszcze jedna analogia do Polski. Wasz kraj na przestrzeni wieków także doświadczał mieszania się krajów ościennych w wasze sprawy, z interwencjami zbrojnymi, czego przykładem były wasze zabory i wymazanie Polski z map świata. Państwa sąsiadujące z Libanem wciąż próbują manipulować naszymi wewnętrznymi podziałami.
Przebudzenie chrześcijańskiego wojownika
Kiedy nastąpił przełom i zdecydował się Pan przeprosić za to, co wydarzyło się podczas tej straszliwej wojny? Nie chcę tutaj szukać porównań i różnic między wojnami sprawiedliwymi a niesprawiedliwymi, bo uważa Pan, że „każda wojna niczego dobrego nie przynosi”. Jak doszło do wyznania win i pierwszych prób ekspiacji?
Pod koniec wojny, w 1988 roku, moja żona po raz pierwszy uczestniczyła w spotkaniu organizowanym przez ruch Inicjatywy Dla Zmian – Initiatives of Change Movement. W wywiadach zawsze o tym wspominam, że jako oficer wywiadu zapytałem ją, jakie mogą być prawdziwe intencje tych osób. Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, zaprosiła mnie na kolejne spotkanie ruchu. Zapytali mnie, czy jestem gotowy na zmianę siebie, zanim będę chciał zmieniać innych. Stanowczo odpowiedziałem, że starałem się być doskonały, choć wiedziałem o swoich wadach. Ale zacząłem intensywnie o tym myśleć. Z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie odkrywałem więcej rzeczy, które musiałem zmienić w sobie.
Podczas spotkań w mojej grupie spotkałem wielu muzułmanów, Palestyńczyków i komunistów. Ze zdziwieniem odkryłem, że większość zasłyszanych informacji o muzułmanach nie była prawdziwa. Z ich wypowiedzi i świadectw zrozumiałem, że oni także naprawdę martwili się o swój kraj i rodziny. Ich kraj to przecież także i mój kraj, pomyślałem. I nagle, podczas mityngów ruchu Inicjatywy Dla Zmian odkryłem, że ci muzułmanie, Palestyńczycy, komuniści i inni, mają imiona. Przestali być dla mnie anonimową masą. Po raz pierwszy czułem, że możemy ze sobą porozmawiać, wymienić poglądy i poznać siebie nawzajem. W trakcie tych rozmów przyznawałem się do tego, że nie zawsze miałem rację. Co było dla mnie odkrywcze, to fakt, że oni także podzielali moje spostrzeżenia i punkty widzenia na różne sprawy. I tak oto, krok za krokiem, bardzo mozolnie, rozmowa za rozmową, ich „Prawda” w połączeniu z moją „Prawdą” stworzyła „TĘ PRAWDĘ”. W taki sposób zacząłem się zmieniać. Krok za krokiem ta droga wciąż trwa. Jeszcze się nie skończyła.
Pana książka „La Verite meme si ma voix tremble” – „Mówić prawdę nawet, jeśli twój głos drży”, to bardzo osobisty list. Przeprasza w nim Pan swoje ofiary i ich rodziny i rozlicza się ze swojej przeszłości. To bardzo przejmująca spowiedź. Nie każdy jest w stanie to zrobić. W jednym z wywiadów z Panem znalazłem taki oto passus: „Stopniowo odkryłem, że nie jestem tak dobrym facetem, za jakiego się uważałem. Miałem tak wiele do zmiany na każdym poziomie”. Dlaczego lubimy się oszukiwać? Czego się boimy?
Po pierwsze obawiasz się samego siebie. Myślisz tylko o tym, w jaki sposób inni będą cię postrzegać, jeśli wszystko o sobie opowiesz szczerze, bez żadnych przemilczeń. Musisz spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie takim, jakim jesteś naprawdę, a nie – jak o sobie myślisz. Musisz otworzyć bardzo szeroko oczy.
Jeśli zobaczysz, że jesteś w jakikolwiek sposób niepociągający z powodu, na przykład, swojego zachowania, złych zasad, grzechów, a głównie jest tak z powodu twojego wielkiego ego, to musisz powiedzieć do tej osoby w lustrze, że dotąd tkwiła w błędzie. To oznacza, że musisz zaatakować swój najbardziej wrażliwy punkt – swoje ego. I to jest bez wątpienia najtrudniejsza część zadania. To jest ten magiczny punkt, gdzie wszystko się zaczyna.
Nie ma nic trudniejszego niż powiedzenie sobie prosto w twarz: „Jest mi przykro z twojego powodu, jest mi ciebie żal”. Później idź do innych i powiedz: „Proszę, przebacz mi”, nawet jeśli oni nie zaakceptują twojej skruchy i nie przebaczą ci. Wtedy nie może przeszkadzać podrażniona duma. Powinniśmy poprosić o przebaczenie bez względu na wszystko. Nawet jeśli nie od razu ktoś nam wybaczy, to nasz akt skruchy może pomóc osobie, do której przyszliśmy z pokorną prośbą o wybaczenie. Nasze zachowanie może być dla tej osoby iskrą zapalną, aby inaczej postrzegała świat. Być może twój gest sprawi, że ktoś przestanie nienawidzić.
Mówmy głośno o tym, że nienawiść zabija. Nienawiść niszczy przede wszystkim nienawidzących. Ten toksyczny kwas, który uderza nienawiścią, jest bardziej szkodliwy dla tego, kto nienawidzi, niż dla osoby, do której to uczucie kieruje.
Pana krucjata pokoju trwa.
I będzie trwała do końca moich dni. W liście do moich ofiar wybaczyłem także moim prześladowcom. Przebaczyłem wszystkim, którzy mnie zranili. To był dla mnie taki punkt zwrotny. Zaangażowałem się w budowę społeczeństwa obywatelskiego. Wielu z nas, zaangażowanych w działalność organizacji pozarządowych, zauważyło, że łączy nas potrzeba łączenia pokoleń. Łączenia w imię pokoju, poprzez wymianę doświadczeń.
W 2012 roku północnym Libanem zaczęły wstrząsać niepokoje, które groziły eskalacją na cały kraj. Dwie organizacje muzułmańskie zaczęły ze sobą walczyć. Zauważyliśmy, że sytuacja staje się niebezpieczna, a my nie chcieliśmy powrotu czasów wojny domowej. Zaczęliśmy wspólnie rozmawiać w ramach ruchu Inicjatywy Dla Zmian – Initiatives of Change movement.
Spostrzegliśmy, że pięć spośród ośmiu osób, które były w zarządzie tej komórki organizacji, miały korzenie w skrajnych i maksymalnie wrogich sobie stronnictwach, walczących ze sobą po roku 1975. Wtedy pojawił się pomysł: dlaczego nie połączyć w ramach ruchu, w nurcie pokojowych zmian i rozmów, „nowych” walczących ze „starymi” weteranami, których reprezentuję?
Jak została przyjęta ta inicjatywa?
Społeczeństwo bardzo dobrze przyjęło nasz pomysł. Ludzie w Libanie zaczęli mówić: „To bardzo dobry przykład”. Odczuliśmy wielką potrzebę pokazania Libańczykom, że możemy się nawzajem słuchać, tak starzy weterani, jak i nowi wojownicy, opozycjoniści i sympatycy rządu, wszyscy, którzy są w stanie pracować razem. To był fundament pod utworzenie nowej organizacji obywatelskiej – Old Fighters for Peace. Dzisiaj w strukturach organizacji działa aktywnie czterdziestu pięciu byłych weteranów wojennych, pochodzących z różnych ugrupowań politycznych i ich odłamów, wyznających inne religie, pochodzących z różnych warstw społecznych. Łączy nas jedno – skupiamy się na stworzeniu wspólnej platformy działania przeciwko przemocy w Libanie i na całym świecie. Old Fighters for Peace starają się wpływać na weteranów wojny, polityków, zwykłych obywateli i media.
Misja „Bliżej Boga”, czyli kochać bliźniego swego jak siebie samego
Uważa Pan, że więzi z rodziną, klanem i wyznaniem są silniejsze niż identyfikacja z narodem. Czy wobec tego wierzy Pan jeszcze w takie pojęcia, jak ‘naród’ i ‘kraj’?
Może Pana zaskoczę, ale muszę powiedzieć, że jestem już ponad takim schematem myślenia o świecie i życiu. Zgadzam się, że obywatelom każdego kraju powinno zależeć na tym, aby zgodnie i sprawiedliwie żyć w ramach konkretnego państwa. Ale najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest życie w harmonii i na równi z innymi istotami ludzkimi na całym świecie.
Misja, aby kochać wszystkich bliźnich jak siebie samego?
Dokładnie tak! Wierzę, że my wszyscy jesteśmy ludźmi, dziećmi bożymi. Jestem przekonany, że gdy wreszcie spotkam się z Bogiem, to On na pewno nie będzie mnie pytał, czy byłem Libańczykiem, Arabem, czy Francuzem. Nie zapyta mnie także o partyjną przynależność i moje zapatrywania. Po śmierci dobry Bóg zapyta mnie: „Assaad, czy byłeś dobrym człowiekiem dla innych ludzi?”. On przyszedł na ziemię w imię miłości do każdego człowieka. Kiedy odkryłem w sobie miłość do drugiego człowieka, zacząłem ewoluować od bycia chrześcijaninem i Libańczykiem do poczucia, że jestem obywatelem tego świata. Teraz wiem, że jestem w stanie kochać każdą istotę ludzką na całym bożym świecie.
To wielka ewolucja ku zrozumieniu Chrystusa. Mając dwadzieścia lat, postanowił Pan bronić swojej chrześcijańskiej społeczności przed muzułmanami. Teraz jest Pan wojownikiem pokoju. Przyświecają Panu takie oto słowa: „Mogę przejść piekło, jeśli historia mojego życia odmieni poglądy i widzenie świata choćby jednej osoby i odsunie ją od fali przemocy!” Mądre i ważne słowa.
Czy mądre i ważne, tego nie wiem. Na końcu mojego życia, od czasu mojego przełomu i wewnętrznej zmiany, codziennie staram się pokazywać, że możemy zmieniać rzeczy w nas, wokół nas, w społeczeństwie, w którym żyjemy i na całym świecie. Nawołuję do pokoju, do dobrych zmian, do dialogu. Gdy moje życie się skończy, byłbym szczęśliwy, gdybym miał świadomość, że mogłem zmienić chociaż jedną ludzką duszę.
Jeśli zmienisz jedną duszę, zmienisz znacznie więcej istnień. Przede wszystkim tych, którzy są też w kontakcie z tą osobą. Tutaj absolutnie nie chodzi o prawienie kazań, ale o pokazywanie na własnym przykładzie właściwego modelu do naśladowania. Tak, odmienić serce i duszę choć jednego człowieka jest warte tego, aby poświęcić całe życie.
Czym jest dla Pana teraz Ewangelia Jezusa i chrześcijaństwo? Stanem umysłu czy stanem serca?
Odpowiem tylko jednym słowem – miłością. I nie jest to miłość, która jest czyimś wyobrażeniem. Ta miłość nie ma twarzy moich najbliższych, rodziny i przyjaciół. To miłość, która każe wszystkich bezwarunkowo kochać! To jest jedyny przekaz, który przychodzi mi na myśl, jeśli jestem pytany o Ewangelię, bo o tym najważniejszym przykazaniu powiedział nam Jezus. On nigdzie nie powiedział: „Zbuduj chrześcijańskie szkoły, utwórz chrześcijańskie kraje i posiadaj chrześcijańskie armie”. On nigdy tak nie powiedział. Jezus użył tylko jednego zdania: „Kochaj innych tak, jakbyś chciał, aby inni kochali ciebie”. „Inni” to nie tylko chrześcijanie, ale wszystkie istoty ludzkie, które On przykazał kochać. Niestety dzisiaj o przykazaniu miłości bliźniego zapominamy.
Grupa New Order I Iggy Pop śpiewają: „The secret of happiness is unconditional love” – “Sekretem szczęścia jest bezwarunkowa miłość”.
Tak, ale dopowiem, że… sekretem szczęścia innych. I dla innych. Jeśli żyjesz tą miłością, jesteś pełny nadziei, ufny. Świat staje się przez to piękniejszy, pogodniejszy. Widzisz wszędzie piękno. Zanim się zmieniłem, postrzegałem świat jako bardzo ciemne miejsce. Od kiedy się zmieniłem, bardzo wierzę w ten świat. Jestem teraz ufny. Nie ma dla mnie zamkniętego horyzontu ani rzeczy niemożliwych, ponieważ miłość jest w stanie czynić cuda. Prawdziwe cuda.
Co chciałby Pan przekazać Polakom, szczególnie dziennikarzom i ludziom mediów w Polsce?
Nie śmiem im nic powiedzieć, ponieważ jestem Libańczykiem, który przybył do Polski na chwilę. Ale chciałbym podzielić się jednym przemyśleniem: że młodzi ludzie, którzy zaczynają pracę w mediach, mogą zmienić świat na lepsze. To są słowa, którymi będę się dzielił podczas konferencji „Media jako służba publiczna”. A do wszystkich dziennikarzy mam takie oto przesłanie: „Płyńcie pod prąd głównego nurtu, ponieważ mainstream nie jest dobrym kierunkiem. Tylko płynąc pod prąd będziecie w stanie zmieniać świat!”.
Dziękuję za niezwykłą i pouczającą rozmowę.
Dziękuję bardzo za wysłuchanie mojej opowieści. Moc najlepszych życzeń dla Czytelników „Kuriera WNET” i Słuchaczy z Libanu.
Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Assaadem Emilem Chaftarim, pt. „Jestem gotowy przejść piekło”, znajduje się na s. 10–11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Assaadem Emilem Chaftarim, pt. „Jestem gotowy przejść piekło” na s. 10–11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl