Tzw. urodziny Hitlera zaaranżowane przez dziennikarzy? Wymiana pism Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP z prokuraturą

Obowiązkiem Prokuratury – czytamy w piśmie – jest wszechstronne wyjaśnienie wszystkich istotnych okoliczności bulwersującego opinię publiczną zdarzenia, w tym wątku dotyczącego pracowników TVN.

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

Tylko u nas. Znamy kulisy śledztwa w sprawie „urodzin Hitlera”. W tle tajemniczy zleceniodawcy, duże pieniądze i dziennikarka TVN. Taki tytuł nosiła zamieszczona 8.11.2018 r. na portalu wPolityce informacja.

W związku z tą publikacją Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wysłało 14 listopada ub.r. pismo do Prokuratury w Gliwicach z prośbą o przedstawienie ustaleń Prokuratury w sprawie udziału nadawcy audycji (Spółki TVN SA) w wydarzeniach będących przedmiotem śledztwa oraz informacji na temat roli dziennikarzy w tej sprawie.

17 grudnia 2019 r. do CMWP SDP dotarło pismo z Prokuratury Regionalnej w Katowicach, w którym poinformowano, iż brak jest podstaw prawnych do udzielenia informacji dotyczących prowadzonego postępowania przygotowawczego. (…)

Następnego dnia, 18 grudnia 2018 r., CMWP SDP otrzymało odpowiedź na swoje pismo od Pierwszego Zastępcy Prokuratora Generalnego, Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego. Miała ona zupełnie inny charakter. Prokurator Krajowy napisał w niej m.in., iż w sprawie wydarzeń, które miały miejsce 13 maja 2017 r. w lesie w Wodzisławiu Śląskim, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zakończyła już zasadnicze śledztwo i w najbliższym czasie planuje skierowanie aktu oskarżenia przeciwko kolejnym sześciorgu uczestnikom „urodzin Hitlera”, zarzucając im m.in. publiczne propagowanie ustroju faszystowskiego.

„Obowiązkiem Prokuratury – czytamy w piśmie – jest jednocześnie wszechstronne wyjaśnienie wszystkich istotnych okoliczności bulwersującego opinię publiczną zdarzenia, w tym również opisywanego przez media wątku dotyczącego pracowników TVN, do czego obligują prokuraturę gromadzone w sprawie dowody”.

W „Wielkopolskim Kurierze WNET” przytaczamy w całości obie odpowiedzi Prokuratury – Regionalnej w Katowicach i Krajowej.

Cała informacja Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich pt. „Urodziny Hitlera”. Korespondencja CMWP SDP z prokuraturą” znajduje się na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Informacja CMWP SDP pt. „Urodziny Hitlera”. Korespondencja CMWP SDP z prokuraturą” na s. 1 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oczywiście nie jest Polakom wszystko jedno, jaka symbolika pojawia się w Kijowie, Moskwie czy Berlinie

Nie jest wszystko jedno, gdy widzimy sierpy i młoty za plecami prezydenta Chin czy czeskiego premiera składającego hołd pod pomnikiem zbrodniarza wojennego Josefa Šnejdárka – kata Polaków z 1919 roku.

Mariusz Patey

Na początku stycznia w Kijowie odbył się kilkutysięczny marsz w rocznicę urodzin Stepana Bandery. Oczywiście nie jest Polakom wszystko jedno, jaka symbolika pojawia się w Kijowie, Moskwie czy Berlinie. Nie jest wszystko jedno, gdy widzimy sierpy i młoty w tle przemawiającego prezydenta Chin, nie jest wszystko jedno, gdy patrzymy na czeskiego premiera składającego hołd pod pomnikiem zbrodniarza wojennego Josefa Šnejdárka – kata Polaków z 1919 roku. Odczuwamy także niesmak na widok emblematów strzałokrzyżowców w Budapeszcie. Gdybyśmy dożyli czasów, gdy kanclerz Niemiec paradowałby w koszulce ze swastyką, to prócz niesmaku czulibyśmy także słuszny strach. (…)

Co do historycznych zaszłości, uważam, że współczesna mapa interesów wygląda inaczej niż w 1919, 1943, czy nawet w 1945 roku. Dziś z dużym prawdopodobieństwem można przypuścić, że np. taki Yaroslav Stetsko, będąc premierem Ukrainy, szukałby porozumienia z Polską, a Josef Šnejdárek nie napadłby na śląskich Polaków. (…)

Polska, co oczywiste, powinna być aktywna w ukraińskim dyskursie politycznym, historycznym i tożsamościowym, wspierając swoich ukraińskich przyjaciół widzących przyszłość Ukrainy jako demokratycznego państwa prawa, zintegrowanego z Zachodem i objętego atlantycką strukturą bezpieczeństwa. Ta przyszłość łatwiej będzie realizowana bez symboli i postaci walczących z demokratycznym porządkiem – tak z pozycji komunistycznych, jak i szowinistycznych.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Refleksje po marszu ku czci Bandery w Kijowie” znajduje się na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Refleksje po marszu ku czci Bandery w Kijowie” na s. 6 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Giedz: W Jemenie trwają bombardowania. Potrzebna jest natychmiastowa pomoc ale sytuacja na nią nie pozwala [VIDEO]

Maria Giedz, ekspert ds. kurdyjskich opowiada o kolejnych bombardowaniach w Jemenie. Tym razem bomby wystrzelone przez Arabię Saudyjską spadły na Sanę – stolicę Jemenu.

Pociski wystrzelone przez myśliwce uszkodziły miedzy innymi jeden z tamtejszych szpitali, fabrykę plastiku i bazę wojskową Al-Dulaimi. Jest to ponoć jeden z największych ataków w ostatnim okresie. Była to zemsta za atak z drona z 10 stycznia, w którym zginęli saudyjscy żołnierze.

Gość Poranka WNET tłumaczy, dlaczego w Jemenie trwa wojna. Konflikt ma podłoże religijne między sunnitami a szyitami, a sytuację pogarsza fakt, że jest to tak zwana proxy war, prowadzona przez Arabię Saudyjską i Iran. Maria Giedz mówi też, że wiadomości o traktatach pokojowych należy traktować z dużą dozą sceptycyzmu, gdyż są one zrywane przez obie strony już po kilku dniach, a czasem nawet po kilku godzinach od podpisania. Nasz ekspert dodaje na koniec, że Jemen wymaga natychmiastowej pomocy, wśród pomagających są też polskie agencje charytatywne, ale nie ma możliwości skutecznej pomocy, gdy trwa bombardowanie.

Więcej w porannym wydaniu Radia WNET

mf

Bronisław Wildstein: W walce z mową nienawiści nie chodzi o łagodzenie obyczajów, tylko o narzucenie twardej ideologii

Walka z mową nienawiści to koncept wymyślony przez liberalne elity, który nie ma łagodzić obyczajów, tylko cenzurowanie części wypowiedzi o prawicowym charakterze – podkreśla gość Poranka Wnet.

Gościem Poranka Wnet jest Bronisław Wildstein, pisarz i dziennikarz, który odnosi się do wczorajszego głosowania w brytyjskim parlamencie nad „umową brexitową” i samego procesu wychodzenia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Takie polityczne rozwody zawsze są trudne, zwłaszcza kiedy jedna ze stron, a chodzi tutaj o unijnych urzędników, podkreśla, że jeżeli ktoś wychodzi ze wspólnoty, to musi za to słono zapłacić. Wydaje się również, że Anglia, podejmując decyzję o wyjściu z UE, nie była przygotowana na wszystkie konsekwencje. (…) Słowa o tym, że Wielka Brytania musi zostać ukarana, że wszyscy, którzy będą nieposłuszni, to będą musieli ponieść karę, w końcu obrócą się przeciwko samej wspólności.

Zdaniem Bronisława Wildsteina obecne wydarzenia polityczne we Francji oraz wzrost poparcia dla ugrupowań kontestujących obecną sytuację w Europie, są istotnym moment przesilenia politycznego.

– Mamy do czynienia z buntem narodów, które były ubezwłasnowolnione przez oligarchię europejską, a teraz zaczynają dopominać się o swoje prawa. Przejawem takiego buntu jest ruch „żółtych kamizelek”. We Francji ostatnie sondaże poparcia dla partii politycznych pokazują, że Zgromadzanie Narodowe Marie Le Pen zdecydowanie wyprzedza partię prezydenta Macrona. W siłę rosną partie protestu, a słabą siły establishmentu. To jest długotrwały proces załamywania się porządku europejskiego, który miał być spełnieniem historii. (…) Okazało się, że świat stworzony przez unijne elity nie jest najszczęśliwszym, a historia się nie skończyła – mówi.

Gość Poranka Wnet podkreśla, że protesty we Francji oraz niepokoje w innych krajach Europy, mają swoje źródło w wadach obecnego systemu demokracji liberalnej, w której właściwie nie ma możliwości wyboru. — Te protesty to wołane o demokracje, bo oligarchia to przeciwieństwo demokracji. (…) ale odzyskanie demokracji na zachodzie nie będzie takie łatwa, a w naszej części Europy przetrwały tradycyjne partie konserwatywne jak PiS czy Fides, które są przeciwwagą dla partii lewicowych, podczas gdy na zachodzie partie prawicowe zostały skolonizowane przez lewą stronę polityczną – uważa.

Sprawa walki z mową nienawiści jest bardzo ryzykowna, to jest koncept wymyślony przez liberalne elity, który nie ma łagodzić obyczajów, tylko cenzurowanie części wypowiedzi. Walka z mową nienawiści to jest narzucanie twardej ideologii – podkreśla Wildstein.

W kontekście debaty nad stanem debaty publicznej w Polsce po zamordowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, Bronisław Wildstein podkreślił, że nie można walczyć z nienawiścią kosztem wolności słowa. — Nowe media społeczności dały wszystkim prawo uczestnictwa w życiu publicznym, ale nie stworzyło to nowej agory dyskusji o dobru wspólnym, tylko podzieliło nas na walczące plemiona. W internecie nie ma miejsca na argumentowanie swoich poglądów, bo w przekazie składającym się z kilkunastu znaków nie ma na to miejsca, ale jest na to, żeby komuś przykopać – przekonuje.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

ŁAJ

Liban: osiemnaście wyznań, jeden naród / Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Markiem Cieślikiem, „Kurier WNET” 54/2018

W Libanie interpretacja Koranu jest rzeczą bardzo, bardzo delikatną. Nie wszyscy się na nią zgadzają. Ci, którzy próbują podjąć egzegezę Koranu, czasami nawet muszą opuścić kraj. Rzecz nie jest łatwa.

Antoni Opaliński
Marek Cieślik

Liban: osiemnaście wyznań, jeden naród

Z jezuitą ks. profesorem Markiem Cieślikiem, wykładowcą i dziekanem Instytutu Nauk Muzułmańsko-Chrześcijańskich na Uniwersytecie Świętego Józefa w Bejrucie, rozmawia Antoni Opaliński.

Jak długo przebywa Ojciec na Bliskim Wschodzie i na czym polega Księdza misja?

Na Bliskim Wschodzie jestem od ponad dwudziestu pięciu lat. Mój pobyt rozpoczął się w Egipcie, gdzie byłem prawie dziesięć lat, ucząc się przede wszystkim arabskiego, pracując w jednej z naszych szkół, uczestnicząc w różnych inicjatywach o charakterze społecznym. Od około dziesięciu lat mieszkam w Libanie. Moją podstawową misją jest praca w szkołach jezuickich w Dolinie Bekaa oraz na Uniwersytecie Świętego Józefa w Bejrucie. Od kilku lat jestem dziekanem jednego z wydziałów, prowadzę wykłady. Uniwersytet św. Józefa w Bejrucie jest największym uniwersytetem prywatnym w Libanie i jednym z najlepszych na Bliskim Wschodzie. Został utworzony około 150 lat temu. Jednym z jego założycieli był ojciec Ryło, polski jezuita. Obecnie studiuje na nim około 12 000 osób.

Jakie najbardziej dramatyczne wydarzenia przeżył Ojciec w Libanie?

Kiedy przyjechałem tu dziesięć lat temu, toczyły się walki między sunnitami a szyitami. Wielu uczniów szyickich z jednej z naszych szkół opuściło naszą szkołę, ponieważ musieli przejeżdżać przez jedną z wiosek sunnickich, gdzie toczyły się walki. Tragicznym wydarzeniem była śmierć jednego ze znajomych. W miejscu, przez które kilka razy w tygodniu przejeżdżałem, doszło do wybuchu miny-pułapki. I ta osoba wraz z kilkoma innymi zginęła. Przejeżdżam często kilka metrów od tego miejsca i nadal budzi to we mnie emocje.

Czym różniła się praca w Egipcie od pracy w Libanie?

W Egipcie byłem jeszcze na etapie formacji. Nie miałem tylu obowiązków, co tutaj, w Libanie. W Egipcie miałem okazję pracować z Koptami-katolikami, w grupach, których zadaniem była różnego rodzaju pomoc socjalna. W Libanie pracuję w szkołach i na uniwersytecie, zajmuję się pracą administracyjną i nauczaniem. To jest pierwsza i podstawowa różnica.

Druga różnica jest fizycznie odczuwalna – to klimat. W Egipcie – pustynia, a w Libanie – góry, czasami nawet śnieg i deszcze. W Libanie można się poczuć jakby bliżej Polski. Poza tym w Egipcie kultura jest bardziej jednolita. Jest jeden język. Są dwie wspólnoty – sunnicka i koptyjska. Tymczasem tu, w Libanie, jest oficjalnie osiemnaście wyznań. Oficjalnym językiem jest arabski, ale różnice między arabskim używanym w Bejrucie, a tym na północy czy na południu, są czasami bardzo duże.

Poza tym w Libanie mieszka również duża wspólnota francuskojęzyczna i wiele osób spoza Libanu. Islam w Libanie też bardzo różni się od tego w Egipcie. Około 30% całej populacji to są sunnici. Kolejne 30% to jest wspólnota szyicka, troszeczkę mniej niż 30% to chrześcijanie z różnych Kościołów. Jest też około 5% Druzów, nie mówiąc o licznych mniejszych grupach, które są też oficjalnie uznawane, mają wolność, swoje kulty, własne instytucje, są reprezentowane również w parlamencie, w polityce.

Czy te osiemnaście grup wyznaniowych, w dodatku podzielonych często trudną historią, tworzą jeden naród?

Tak, tworzą jeden naród. Faktem jest, że istnieje bardzo dużo konfliktów, a przynajmniej konkurencja. Ta konkurencja przybiera czasami formę bardzo dramatyczną. Wspominałem o walkach między wspólnotą sunnicką a szyicką, których miałem okazję w jakiś sposób doświadczyć tu, w Libanie – to jest jeden z przykładów, dramatyczny, ale takich brutalnych konfliktów jest bardzo dużo.

Wśród chrześcijan również jest sporo podziałów, co widać zwłaszcza na scenie politycznej. Ale mimo tych trudności i dramatów, różnorodność jest dużym bogactwem Libanu. Nie występuje ona praktycznie w innych krajach arabskich. Myślę, że to warto dostrzec i podkreślić.

Jaki jest w Libanie stosunek muzułmanów do chrześcijan? Kiedy się słyszy o tych osiemnastu wyznaniach, wygląda to, jak mówił Jan Paweł II, na przesłanie dla świata. A jak jest w życiu codziennym?

W życiu codziennym wszystko zależy oczywiście od osób. Myślę, że wspólnota muzułmańska, z całą swoją różnorodnością, widzi również, że sytuacja chrześcijan na Bliskim Wschodzie, również w Libanie, nie jest łatwa. Moim zdaniem większość wspólnoty muzułmańskiej postrzega obecność chrześcijańską jako bogactwo – kulturalne, religijne. Obecność chrześcijan pozwala zachować równowagę między różnymi wspólnotami muzułmańskimi. Widzę to na przykład poprzez kontakt z uczniami i ich rodzinami w naszych szkołach jezuickich w Dolinie Bekaa. W jednej z największych szkół, jakie tam mamy, 85% uczniów pochodzi z rodzin muzułmańskich. Fakt, że uczą się u nas, wiąże się z przekonaniem, że szkoły chrześcijańskie zapewniają dobrą formację w sensie wiedzy, ale również wartości, otwarcia na świat, na drugiego człowieka. Tak że spojrzenie muzułmańskie na obecność chrześcijańską generalnie jest bardzo pozytywne.

Oczywiście, co widać od wielu lat, islam boryka się z problemami, które on przede wszystkim powinien podjąć, a które wyrażają się w przeróżnego rodzaju ekstremizmach. Ogromnym problemem sunnitów jest łatwość, z jaką pewien ich procent się radykalizuje – w Syrii, w Iraku, czy obecnie w Jemenie, czy też w Sudanie.

Skąd bierze się ten radykalizm? Czy to jest dziecko naszych czasów, czy ma korzenie historyczne? Zrodził go islam, czy wpłynęły na to jakieś czynniki zewnętrzne?

Pytanie jest proste. Odpowiedź jest złożona i wymagałaby skupienia się na wielu czynnikach. Oczywiście generalnie można mówić o słabości ludzkiej. Że serce ludzkie, zdolne do wielkiego dobra, jest również zdolne do czynienia zła. Niestety taka jest natura ludzka. I to nie jest związane wyłącznie z islamem, ale również z innymi religiami, w tym oczywiście z chrześcijaństwem. Ta łatwość czynienia zła może w każdej chwili w sposób w miarę łatwy się ujawnić.

Z drugiej strony czynnik społeczny – bieda – ułatwia przeróżnym radykałom podsuwanie rozwiązań bardzo dalekich od sprawiedliwości, pokoju, szacunku. Takie łatwe rozwiązania niestety wiążą się szukaniem winnego i to w sposób, który odwołuje się do przemocy. Czyli różnego rodzaju problemy społeczne, ekonomiczne odgrywają negatywną rolę w przybieraniu postaw przemocy.

Myślę również, że w islamie nie dokonała się, tak jak to miało miejsce w chrześcijaństwie w odniesieniu do Biblii, interpretacja Koranu, w którym można znaleźć, według wielu muzułmanów, nawoływanie do wojny. Dziś te słowa powinny być interpretowane jako wezwania do walki wewnętrznej, duchowej. Są osoby, które odnoszą je do życia społecznego, do relacji z innymi i to w sposób bardzo brutalny.

Egzegeza Biblii, która się dokonała i dokonuje, pozwala chrześcijanom czytać Pismo Święte w perspektywie nie tylko literalnej, ale również duchowej, która wiąże się z szacunkiem, z miłością do drugiego człowieka. W Libanie interpretacja Koranu jest rzeczą bardzo, bardzo delikatną. Nie wszyscy się na nią zgadzają. Ci, którzy próbują podjąć egzegezę Koranu, czasami są zagrożeni, nawet muszą opuścić kraj. Rzecz nie jest łatwa. I to można uznać za trzeci czynnik, który powoduje, że są osoby, które w imię islamu są zdolne do przemocy.

Pewnie można byłoby znaleźć inne czynniki, związane np. z geopolityką. Takie kraje jak Arabia Saudyjska czy Iran prowadzą swoją politykę, używając pewnych brutalnych środków. Faktem również jest to, że w wielu krajach arabskich jeszcze kilka lat temu nie istniała władza demokratyczna. Mieliśmy przeróżnego rodzaju dyktatury, które Wiosna Arabska w niektórych krajach zmiotła albo ich usuwanie trwa, ale też raczej nie udało się tam dokonać zmian, jakich oczekiwały społeczeństwa. I do tej pory na przykład w Syrii wojna trwa, mimo że może od dwóch lat jest znacznie spokojniej niż wcześniej. Czyli wprowadzanie systemu demokratycznego, który tam dotąd nie istniał, również przyczyniło się do tego, że przeróżne radykalizmy mają i chyba, niestety, będą jeszcze miały miejsce.

Czy w islamie demokracja w europejskim wydaniu jest możliwa?

Mimo przeróżnych problemów, o których nie sposób w tej chwili rozmawiać, Liban uchodzi za przykład demokracji kraju arabskiego. Nie wiem, czy jest inny kraj arabski z taką dozą wolności, jak w Libanie. Niektórzy uważają, że w krajach arabskich trudno jest o dojrzałą demokrację, z wyborami, gdzie każdy mógłby wyrazić swoje zdanie, a kraj rozwijałby się w sposób stabilny, respektując przeróżne grupy wyznaniowe. Nawet Turcja, która jest krajem bardzo prężnym, też nie wydaje się zbytnio demokratyczna. Nie jestem specjalistą od spraw geopolitycznych. Myślę, że jest to możliwe, ale bardzo, bardzo trudne.

Czy w Libanie widać wpływy saudyjskie? Nie tylko polityczne, ale na przykład promowanie ich wizji islamu?

Większość wspólnoty sunnickiej jest związana z Arabią Saudyjską i przez nią wspierana. Mam wrażenie, będąc odpowiedzialnym za Instytut Nauk Muzułmańsko-Chrześcijańskich, że wsparcie, jakie otrzymuje wspólnota sunnicka z Arabii Saudyjskiej, nie wiąże się z wymaganiem postawy czy formy sunnizmu, jaki istnieje w Arabii Saudyjskiej. Tu, w Libanie, panuje większy liberalizm. Wahabizm, uznawany za system oficjalny w Arabii Saudyjskiej, ma w Libanie bardzo mało zwolenników. Przy czym ekonomicznie, geopolitycznie i społecznie wspólnota sunnicka jest oczywiście za Arabią Saudyjską. Ma w niej duże oparcie.

Swoją wizję islamu promuje także szyicki Iran.

Istnieje napięcie między islamem szyickim, reprezentowanym przede wszystkim przez Iran, a islamem sunnickim, reprezentowanym głównie przez Arabię Saudyjską. Bardzo związany z Iranem jest Hezbollah. Jest on mocną partią, zmilitaryzowaną, ma broń. Ich postawa nie jest jednak wyłącznie reprezentowaniem w Libanie tego, czego życzyłby sobie Iran, ale wiąże się również, a może przede wszystkim, z obroną interesów tutejszej wspólnoty szyickiej. Krytyka Zachodu wobec Hezbollahu jest niekiedy zbyt prosta, zbyt łatwa i nie bierze pod uwagę różnych zagrożeń, na które tutaj, w Libanie, są wystawieni szyici. To jest druga strona medalu, o której warto pamiętać. Oczywiście to tylko jeden, ale nie jedyny z wielu aspektów. Rzecz na pewno jest bardzo skomplikowana.

A jaki jest stosunek Hezbollahu do chrześcijan? Z ich punktu widzenia w ogóle nie powinno chyba tutaj być żadnego krzyża.

Tak bym tego nie ujął. Tu też odwołam się do mojego doświadczenia pracy w szkołach w Dolinie Bekaa. W jednej z naszych szkół mamy około 40% sunnitów, 35% szyitów, kilka procent z innych wyznań i około 15% chrześcijan. Ojcowie niektórych dzieci z rodzin szyickich byli w Hezbollahu. Mówi się, że Hezbollah blokuje powstanie rządu w Libanie; przeróżne decyzje polityczne wydają się bardzo negatywne dla Libanu. To, co się słyszy, widzi, broń, o której się mówi –budzi lęk, niepokój. Tymczasem, paradoksalnie, moje doświadczenia spotkań z osobami związanymi z Hezbollahem były pozytywne. Często można było z nimi stawiać sprawy jasno, nazywać wprost pewne problemy. Tak więc, jeśli chodzi o kontakt codzienny, związany z pracą, współpracą, to byłem pozytywnie zaskoczony, bo był bardzo dobry.

Liban jest też krajem uchodźców; kiedyś Palestyńczycy, teraz Syryjczycy. Jak to wpływa na kraj?

Z tego, co słyszę, co czytałem, wojna domowa w Libanie w 1975 roku wybuchła przede wszystkim z powodu obecności Palestyńczyków w Libanie. Było ich czy jest do tej pory kilkaset tysięcy; mówi się o 450 000. Do niedawna Liban liczył około 4,5 miliona ludzi, a więc 450 000 to 10% społeczeństwa. Jeśli chodzi o Syryjczyków, którzy tutaj zaczęli napływać masowo kilka lat temu, po wybuchu wojny domowej w Syrii, mówiło się, że jest ich od miliona do dwóch milionów. To ilość w stosunku do liczby rodowitych mieszkańców ogromna. Przy czym właśnie Liban, który był początkowo bardzo otwarty na uchodźców syryjskich, po kilku latach, widząc, z jakimi to się wiąże problemami, wprowadził wiele praw, które uniemożliwiają Syryjczykom osiedlenie się w Libanie na stałe. Większość z nich żyje w bardzo trudnych warunkach, pod namiotami. Podobno mniej więcej od roku ilość Syryjczyków w Libanie się zmniejsza. Część z nich wraca do Syrii, część wyjeżdża do krajów zachodnich, tak że uchodźców syryjskich w Libanie nie przybywa, a polityka państwa libańskiego powoduje, że raczej są oni zainteresowani tym, żeby opuścić Liban, niż tu zostać. Nie przysługuje im bardzo wiele praw socjalnych, żadne polityczne, mimo że część partii libańskich popiera reżim Baszara al-Asada, tak że Syria jest reprezentowana zarówno jeśli chodzi o współpracę z rządem, jak i o opozycję syryjską, która też tutaj funkcjonuje.

Jakie jest zdanie Ojca na temat konfliktu syryjskiego? Kto tam jest dobry, kto zły, kto ma rację, a kto nie?

Kolejne pytanie, na które nie jest łatwo odpowiedzieć. Faktem jest, że przed tak zwaną Wiosną Arabską Syrią rządziła prawdziwa dyktatura, również w tym negatywnym znaczeniu. Przy czym paradoksalnie był spokój, stabilizacja dla tych mniejszych wspólnot religijnych – alawitów czy chrześcijan. Każdy mógł w sposób wolny pracować czy uzyskać formację. Obecnie kraj jest zdewastowany i wielu Syryjczyków jeśli nie opuściło kraju, to opuściło miejsca, w których pracowało czy mieszkało, tak że nie sposób rozmawiać o Syrii inaczej jak w kontekście tragedii.

Kto jest za to odpowiedzialny? Na pewno do tego, co widać obecnie w Syrii, przyczyniła się niesprawiedliwość społeczna czy polityczna. Ale swoją rolę odegrały również wpływy Arabii Saudyjskiej, Iranu; Rosja, Turcja też mają tam swoje interesy; Kurdowie, którzy od wielu lat szukają możliwości stworzenia swojego państwa, a jest ich przecież kilkanaście milionów, mają swój język, swoją kulturę. Wszystkie te czynniki, tak przecież złożone, przyczyniają się do tego, że sytuacja w Syrii jest rzeczywiście tragiczna i nie wiadomo, w jaki sposób będzie możliwe ją uregulować, tak aby przede wszystkim zapanował pokój, który jest podstawą do tego, by zapewnić pracę, rozwój, bezpieczeństwo dla rodzin i tak dalej.

Czy zdaniem Ojca te miliony, które opuściły Syrię, wrócą do niej, czy raczej ta fala rozleje się po świecie?

Ta fala już się rozlała. Może jakaś część myśli o tym, żeby wrócić do Syrii. Niedawno ktoś na konferencji powiedział, że w ciągu ostatniego roku około 90 000 Syryjczyków z ponad półtora miliona mieszkających od kilku lat w Libanie wróciło do Syrii. To jest dużo, a jednocześnie nie aż tyle, żeby mówić o znaczącej tendencji. Ci, którzy wracają, to także dlatego, że tutaj są na zasiłku, nie mają możliwości pracować, wysyłać dzieci do szkoły, zapewnić im dobrą formację. To nie dlatego, że w Syrii wiele się zmieniło na lepsze – po prostu w Libanie nie mają żadnych perspektyw.

Na północy jest Syria, a na południu kraj, którego oficjalnie nie ma – terytoria okupowane. Czy Liban rzeczywiście całkowicie nie uznaje Izraela?

Jakieś 15 lat temu Izrael wycofał się z terenów, które okupował przez kilkadziesiąt lat. Nie jest tak, że jest on tu całkowicie nieuznawany jako państwo, ale uważa się go za wroga, z którym nie sposób nawet rozmawiać. Liban w porównaniu z Izraelem jest oczywiście bardzo słabym państwem, niezdolnym, by się obronić. Izrael bowiem na swoich sąsiadów patrzy zawsze z perspektywy ministerstwa obrony.

Od kilku lat mówi się o złożach gazu w części morza, która należy do Libanu, ale jest kontrolowana przez Izrael. Oczywiście chodzi o pieniądze i jeśli wiadomo, że na przeszkodzie w ich pozyskaniu stoi Izrael, to może to stwarzać tylko same problemy. Tak że Izrael jest w Libanie postrzegany bardziej jako zagrożenie niż ten, z którym można współpracować.

Jaka jest kondycja duchowa chrześcijaństwa libańskiego? Wczoraj byłem na mszy maronickiej. Kościół niewielki, ludzi pełno, głównie młodzi. Uczestniczyli bardzo aktywnie, do mszy służyły dziewczyny. Jak to tutaj wygląda?

Kiedy przyjechałem do Libanu, pierwsze, co mnie uderzyło jako rzecz bardzo pozytywna, to dynamizm Libańczyków. I to również odnosi się do różnych Kościołów libańskich. Największy w Libanie jest Kościół maronicki. Podobno około 60% wszystkich chrześcijan w Libanie to są maronici i to widać nie tylko w uczestnictwie chrześcijan w mszach, w życiu Kościoła, ale również w przeróżnego rodzaju ruchach, w pomocy społecznej, w obecności maronitów w mass mediach. Chrześcijanie w Libanie są bardzo związani z Kościołem, ponieważ Kościół to nie tylko kwestia religii, ale również bezpieczeństwa, podkreślenia własnej tożsamości wobec wspólnoty muzułmańskiej, w stosunku do innych wspólnot religijnych.

Trzeba też powiedzieć, że Kościół czy Kościoły chrześcijańskie w Libanie usiłują także, jak wszędzie, sprostać wyzwaniom współczesnego świata. W Libanie występują te same przeróżne problemy, jakie można dostrzec na Zachodzie. Laicyzacja niekiedy ma swoje plusy, ale również minusy. Jest na przykład duża, coraz większa ilość rozwodów, również wśród chrześcijan libańskich.

Wielu ludzi zastanawia się, czy wspólnoty chrześcijańskie rozsiane po Bliskim Wschodzie przetrwają ten dzisiejszy czas wojen, kolejnych prześladowań, zmian władzy. Jak Ksiądz uważa?

Konflikty, do których dochodziło czy dochodzi na przykład w Iraku czy Syrii, powodują zmniejszanie wspólnot, liczby chrześcijan w tych krajach. Przed wojną domową ponad 60% całego społeczeństwa w Libanie to byli chrześcijanie. Obecnie mówi się, że jest ich około 30%. Niedawno miałem okazję uczestniczyć w pewnej sesji, podczas której mówiono, że za dziesięć lat chrześcijan będzie tutaj 25%.

W Libanie panuje wolność religijna, ale chrześcijanie systematycznie, być może teraz trochę mniej w porównaniu z czasem wojny, ale systematycznie opuszczają ten kraj, jeśli oczywiście mają taką możliwość, bo widzą, że w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, we Francji – generalnie na Zachodzie – jest spokojnie, jest stabilizacja. I to nie chodzi tylko o konflikty zbrojne, ale również o system społeczny, o pracę, edukację. Tu chrześcijanie czują się zagrożeni przez przeróżne radykalizmy ze strony głównie sunnitów, ale również przez brak stabilności w kraju, przez ogromną korupcję. To są czynniki, które powodują, że wspólnoty chrześcijańskie powoli, ale systematycznie stają się coraz mniej liczne, mimo że chrześcijaństwo tutaj się narodziło.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z o. Markiem Cieślikiem pt. „Osiemnaście wyznań, jeden naród” znajduje się na s. 14 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z o. Markiem Cieślikiem pt. „Osiemnaście wyznań, jeden naród” na s. 14 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sprzeciw Europejczyków wobec UE powoli zalewa całą Europę. Polska powinna stać na jego czele – uważa Marek Jurek

– Jeżeli chcemy przekazać młodym Polakom te wartości, które były dla nas oparciem w walce z komunizmem, musimy sprzeciwić się polityce genderowej UE – mówi Marek Jurek, gość Poranka WNET.

Marek Jurek w Poranku WNET komentuje aspekty społeczne prowadzonej przez Unię Europejską polityki. Dwa tygodnie temu wchodzący w skład belgijskiego rządu koalicyjnego Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) sprzeciwił się przyjęciu przygotowanego przez ONZ Światowego Paktu w sprawie Migracji. Na decyzję tę wpłynął m.in. mający miejsce w Wielki Wtorek 2016 r. podwójny zamach przeprowadzony przez muzułmańskich imigrantów na stacji metra w okolicy Parlamentu Europejskiego i lotnisku. W związku z poparciem dokumentu przez większość belgijskich deputowanych partia opuściła koalicję, na skutek czego belgijski rząd funkcjonuje obecnie jako gabinet mniejszościowy.

To moim zdaniem jest bardzo ciekawy fakt, bo to pokazuje, że ta fala sprzeciwu, tego rozumienia przez Europę dobra wspólnego, odpowiedzialności za przyszłość ogarnia cały kontynent. 

Były marszałek Sejmu uważa, że Polska powinna wykorzystać rosnące niezadowolenie z polityki unijnej na kontynencie i nadawać temu sprzeciwowi ton. Dla gościa Poranka WNET nastroje te stanowią również reakcję na stopniowe ograniczanie przez Unię Europejską suwerennych kompetencji państw. Polityk stwierdza, że efektem takiej polityki jest kryzys migracyjny, kryzys ekonomiczny na południu Europy oraz Brexit.

Wielka Brytania cofa historię o kilkadziesiąt lat, rezygnując z tych płaszczyzn współpracy, które bardzo dobrze wcześniej realizowała. Między innymi dlatego, że taki nacisk w polityce migracyjnej czy innej jest. 

Marek Jurek omawia także kontrowersje, które w Europie Środkowej wywołuje Konwencja Stambulska, będąca częścią polityki genderowej UE. Bułgarski Trybunał Konstytucyjny oświadczył niedawno, że jej postanowienia są sprzeczne z zapisami krajowej konstytucji dotyczącymi rodziny, w związku z czym dokument ten nie może być ratyfikowany. Były marszałek jest zdania, że Polska popełniła błąd podpisując Konwencję.

Jeżeli chcemy przekazać następnym pokoleniom te wartości, które my otrzymaliśmy, i które dla nas były oparciem w walce z komunizmem, to musimy ją po prostu wypowiedzieć.

Polityk odnosi się również do zakończonego 14 grudnia szczytu klimatycznego w Katowicach stwierdzając, że był do dla Polski duży sukces prestiżowy. Zauważa również, że Polska jest krajem, który jeszcze długo będzie potrzebował węgla.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Poprawność polityczna: zagrożenie cywilizacyjne o neomarksistowskim rodowodzie / Zbigniew Berent, „Kurier WNET” 54/2018

Źródeł poprawności politycznej należy szukać w porażce, jaką poniósł marksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotniczego nie zadziałała.

Zbigniew Berent

Neomarksistowska bomba poprawności politycznej

Ludzkość opracowała przez tysiąclecia kanony dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i fałszu. Tymczasem obecnie wydaje się, że nie ma już prawdy i fałszu, nie ma poznania, piękna ani brzydoty, nie ma też sztuki. Człowiek został sprowadzony do roli zwierzęcia dysponującego rozumem, który już nie służy do analizy rzeczywistości, a jedynie do zaspokajania najprostszych potrzeb fizjologicznych. Tego, co dzieje się z nami obecnie, nie sposób zrozumieć bez odwołania do kluczowego pojęcia „politycznej poprawności”. To ona decyduje o tym, że społeczeństwo trawi obawa przed użyciem niewłaściwego słowa, przed oskarżeniami o napastliwość, brak wrażliwości, o rasizm, seksizm albo homofobię.

Poprawność polityczna jest to neomarksistowska bomba podłożona pod fundamenty naszej cywilizacji.

Narodziny ideologii, z jaką mamy do czynienia obecnie, miały miejsce w Niemczech w 1923 roku, kiedy to syn bogatego przedsiębiorcy, Feliks Weil, założył przy frankfurckim uniwersytecie marksistowski Instytut Badań Społecznych, a skupieni wokół niego naukowcy zyskali z czasem miano szkoły frankfurckiej.

Po 1930 roku, kiedy jego dyrektorem został Max Horkheimer, główne prace instytutu dotyczyły obszaru kulturowej nadbudowy. Sam Horkheimer interesował się teoriami Freuda, które starał się skorelować z klasycznym marksizmem w ramach tzw. teorii krytycznej. Ważnymi członkami instytutu okazali się: Teodor Adorno, Erich Fromm i Herbert Marcuse. Dwaj ostatni wprowadzili do teorii zasadniczy element, istotny dla politycznej poprawności – seksualny. Marcuse wzywał do stworzenia społeczeństwa „wielopostaciowej perwersji” i wskazywał na potrzebę wolności seksualnej.

Po dojściu do władzy Hitlera działalność instytutu została przeniesiona do Stanów Zjednoczonych. Instytut zajął się badaniem społeczeństwa amerykańskiego. Podczas rebelii studenckich w połowie lat 60. Herbert Marcuse osiągnął niebywałą popularność, a jego słynna książka Eros i cywilizacja stała się niemal biblią dla ruchów młodzieżowych. Hasła, które głosił, trafiały na sztandary: „Zajmij się sobą”, „Nie musisz pracować” i najważniejsze: „Rób miłość, nie wojnę” (Make love, not war).

Bill Lind, dyrektor Centrum Kulturowego Konserwatyzmu, działającego w ramach Fundacji Kongresu Wolności, pokusił się o definicję i genealogię zjawiska poprawności politycznej:

Pojęcie powstało w postaci żartu, komiksowego dowcipu i nadal jesteśmy skłonni traktować je półserio. W rzeczywistości jest ono śmiertelnie poważne. To jest wielka choroba naszego kraju, ta sama, która doprowadziła do śmierci dziesiątki milionów ludzi w Europie, w Rosji, w Chinach, dosłownie na całym świecie. To jest choroba ideologii. Polityczna poprawność nie jest zabawna. Jest śmiertelnie poważna. Jeżeli spojrzymy na zjawisko w sposób analityczny, historyczny, szybko odnajdziemy jego istotę. Polityczna poprawność jest kulturowym marksizmem. Zjawiskiem przeniesionym z obszaru ekonomii w dziedzinę kultury. Jego korzeni należy szukać nie w ruchach hippisowskim i pokojowym lat 60., ale znacznie wcześniej, w okresie I wojny światowej. Jeśli porównamy podstawowe dogmaty politycznej poprawności z klasycznym marksizmem, podobieństwa staną się oczywiste.

Kulturowy marksizm ma na celu zniszczenie więzi rodzinnych, tradycji religijnej i całej kultury. Szkoła frankfurcka, powołując się na Hegla, Marksa, Nietzschego, Freuda i Webera stwierdziła, że tak długo, jak długo ludzie zachowują wiarę w Boga, a przynajmniej nadzieję wiary – są w stanie za pomocą daru myślenia rozwiązywać stojące przed społeczeństwem problemy i nigdy nie osiągną stanu beznadziei i alienacji, koniecznych do wywołania rewolucji socjalistycznej.

Dlatego celem grupy niemiecko-amerykańskich naukowców ze szkoły frankfurckiej stało się, tak szybko jak to możliwe, podminowanie dziedzictwa chrześcijańskiego. Żeby to urzeczywistnić, nawoływali do ekstremalnej, negatywnej, niszczącej krytyki każdej sfery życia w celu destabilizacji społeczeństwa i doprowadzenia do stanu, jaki nazywali porządkiem „opresyjnym”. Ich polityka miała szerzyć się jak wirus – „innymi sposobami kontynuować dzieło zachodnich marksistów”, jak powiedział jeden z autorów tych destrukcyjnych dla współczesnego społeczeństwa i kultury perspektyw.

Kanony poprawności politycznej są wprowadzane przez jej zwolenników do dyskursu publicznego jako norma obyczajowa. Najlepszym terenem dla obserwacji tego zjawiska są Stany Zjednoczone. W „Fidelio Magazine” Michael Minnicino w roku 1992 w artykule Szkoła frankfurcka i poprawność polityczna zauważył, że spadkobiercy szkoły frankfurckiej całkowicie zdominowali amerykańskie uniwersytety, „nauczając studentów, jak ćwiczeniami zamienić rozsądek w rytuał politycznej poprawności”. Obecnie w Ameryce i Europie publikuje się bardzo niewiele teoretycznych książek o sztuce, filologii czy języku, które otwarcie nie potwierdzają długu wdzięczności względem szkoły frankfurckiej. Polowanie na czarownice na uczelniach to narzucanie koncepcji Marcuse’a o „tolerancji represyjnej – tolerancji ruchów lewicowych, a nietolerancji prawicowych”. Środowiska konserwatywne postrzegają zjawisko poprawności politycznej jako zakaz krytyki określonych grup, odnoszącej się do ich pochodzenia, historii, kultury lub zachowania i określają je mianem cenzury lub neocenzury.

Do wysiłków szkoły frankfurckiej w kwestii masowej inżynierii społecznej dołączył Bertrand Russell. W książce Wpływ nauki na społeczeństwo (The Impact of Science on Society) z 1951 roku napisał: Fizjologia i psychologia dają pole metodzie naukowej, która nadal czeka na rozwój. Znaczenie psychologii masowej zostało znacznie zwiększone poprzez wzrost nowoczesnych metod propagandy. Najbardziej wpływowa z nich nazywa się edukacją.

Psycholodzy społeczni przyszłości będą mieli klasy uczniów, w których będą próbować różne metody tworzenia niezachwianego przekonania, że śnieg jest czarny. Wkrótce uzyskają różne rezultaty. Pierwszy, że dom ogranicza człowieka. Drugi, że niewiele można zrobić, jeśli indoktrynacja nie rozpocznie się w wieku poniżej 10 lat. Trzeci, że bardzo skuteczne są ułożone do muzyki wersety, wielokrotnie intonowane.

Czwarty, że opinia, iż śnieg jest biały, musi być podtrzymana, żeby pokazać chorobliwy smak ekscentryczności. Ale uważam, że w przyszłości naukowcy sprecyzują te maksymy i odkryją, ile dokładnie kosztuje wpojenie dzieciom wiary, że śnieg jest czarny, a o ile mniej – że jest ciemnoszary. Kiedy udoskonali się tę technikę, każdy rząd, który pokieruje edukacją przez jedno pokolenie, będzie mógł bezpiecznie kontrolować swoich obywateli bez pomocy armii czy policji.

Dr Timothy Leary daje kolejny wgląd w umysły szkoły frankfurckiej w swoim opisie pracy Projekt dotyczący leków psychodelicznych Uniwersytetu Harvarda. Przytoczył w nim swoją rozmowę z Aldousem Huxleyem:

Substancje psychodeliczne, masowo produkowane w laboratoriach, wywołają ogromne zmiany w społeczeństwie. To nastąpi z tobą, bez ciebie czy beze mnie. Wszystko, co można zrobić, to głosić tę wiadomość. Przeszkodą w tej rewolucji, Timothy, jest Biblia. (…) Substancje, które otwierają umysł na wielorakie rzeczywistości, niechybnie prowadzą do politeistycznego postrzegania wszechświata. Wyczuliśmy, że nadszedł czas na nową, humanistyczną religię, opartą na inteligencji, łagodnym pluralizmie i naukowym pogaństwie.

Jeden z kierowników wspomnianego projektu, R. Nevitt Sanford, odegrał istotną rolę w promocji stosowania substancji psychodelicznych. Uczynił to w wydanej w 1965 roku książce Osobowość autorytarna, której był współautorem. Główni propagandyści obecnego lobby narkotykowego podpierają się jego argumentacją. George Soros publicznie zakwestionował skuteczność akcji antynarkotykowych kosztujących Stany Zjednoczone 37 mld dolarów rocznie. Wspiera on finansowo Lindesmith Center, reprezentujący Amerykanów optujących za dekryminalizacją narkotyków.

W latach 60. Herbert Marcuse, posługując się kombinacją retoryki Marksa i Engelsa, obiecywał studentom, że pokonanie kapitalizmu i jego fałszywej świadomości stworzy społeczeństwo, w którym największe satysfakcje będą mieć charakter seksualny. Podobne poglądy zawarł w książkach Eros i cywilizacja i Człowiek jednowymiarowy (One Dimension Man).

Ci sami marksistowscy intelektualiści, którzy wymyślili slogan „Rób miłość, nie wojnę”, promowali dialektykę „negatywnej” krytyki; oni też wymyślili utopię, w której rządzą ich zasady, doprowadzili do obecnej mody pisania od nowa historii i mody na „dekonstrukcję”. Ich mantry to „różnice seksualne to umowa”; „róbta co chceta”.

Prowadzone przez szkołę frankfurcką w latach 40. i 50. XX w. w Ameryce badania osobowości autorytarnej przygotowały drogę dla późniejszej wojny z płcią męską, promowanej przez Herberta Marcuse’a i jego rewolucjonistów społecznych pod przykrywką „wyzwolenia kobiet” i ruchu nowej lewicy w latach 60. Dowodu na to, że techniki psychologiczne zmieniające osobowość zamierzają do zniewieścienia amerykańskich mężczyzn, dostarczył Abraham Maslow, założyciel Psychologii Humanistycznej Trzeciej Siły i promotor psychoterapeutycznej sali lekcyjnej, który napisał, że „następnym krokiem w rozwoju osobistym jest transcendencja męskości i kobiecości do ogólnego człowieczeństwa”.

W późnych latach 60. i na początku 70. ub. wieku trwały intensywne kampanie organizowane przez liczne organizacje zajmujące się kontrolą urodzin (antykoncepcja, aborcja, sterylizacja). Z analiz ich rocznych raportów wynika, że stosunkowo mała liczba osób zaangażowana była w zdumiewającym stopniu w szereg grup nacisku. Ta pajęczyna powiązana była nie tylko pracownikami, ale funduszami i ideologią (…) wspierały ją w niektórych przypadkach dotacje od departamentów rządowych. Centrum tej pajęczyny było Stowarzyszenie Planowania Rodziny (FPA) i jego pochodne. Odkryliśmy strukturę władzy o olbrzymich wpływach. Głębsze śledztwo ujawniło, że faktycznie ta pajęczyna sięgała dużo szerzej – do eugeniki, kontroli populacji, kontroli urodzin, reform w zakresie prawa seksualnego i rodzinnego, edukacji seksualnej i zdrowotnej. Jej macki sięgały do wydawnictw, instytucji medycznych, edukacyjnych i badawczych, organizacji kobiecych i poradni małżeńskich – wszędzie, gdzie mogła wywierać wpływy. Wydawała się mieć wielki wpływ na media, i funkcjonariuszy odpowiednich departamentów rządowych, zupełnie nieproporcjonalnie do liczby zaangażowanych osób (V. Riches, Płeć a inżynieria społeczna, Family Education Trust 1994).

Wkrótce opublikowano książkę o intrygującym tytule Ludzie popierający Hitlera – niemieckie ostrzeżenie dla świata (The Men Behind Hitler – A German Warning to the World). Propagowała ruch eugeniczny, który stał się popularny na początku XX wieku, a zszedł do podziemia po Holokauście. Okazało się, że nadal funkcjonował w postaci promocji aborcji, eutanazji, sterylizacji. Potwierdziły to kolejne publikacje. W USA wydano książkę, która udokumentowała działalność Amerykańskiej Rady ds. Informacji i Edukacji Seksualnej (SIECUS), pt. Krąg SIECUS. Rewolucja humanistyczna (The SIECUS Circle. A Humanist Revolution). Radę tę ustanowiono w roku 1964. Zaangażowała się w program inżynierii społecznej poprzez edukację seksualną w szkołach. Jej pierwszym dyrektorem była Mary Calderone, blisko związana z Planowanym Rodzicielstwem. Według Kręgu SIECUS, Calderone popierała takie poglądy, jak wymieszanie czy odwrócenie płci lub ról płci, wyzwolenie dzieci z rodzin i zniszczenie tradycyjnej rodziny.

Próbę opisu, czym jest i komu służy poprawność polityczna, podjęła Monika Kacprzak w pracy: Pułapki poprawności politycznej. Autorka stawia więcej pytań, m.in.: Czy akcja redefinicji podstawowych pojęć cywilizacji chrześcijańskiej nie jest w rzeczywistości ateistyczną próbą dekonstrukcji całej antropologii będącej podstawą naszej cywilizacji, a zarazem naszej wiedzy o człowieku, jego godności i tożsamości? Czy przed zalewem poprawnych politycznie pomysłów można się skutecznie bronić? Autorka pokazuje, że jest to możliwe. Demaskuje źródła poprawności politycznej, jej prawdziwe założenia oraz odsłania sposoby obrony przed oskarżeniami o homofobię, pomysłami radykalnych feministek, tragicznymi w skutkach zmianami wprowadzanymi w edukacji czy oskarżeniami o posługiwanie się „mową nienawiści”.

Zwolennicy koncepcji poprawności politycznej usiłują sprowadzić jej krytykę do problemu niechęci społeczeństwa wobec przeróżnych mniejszości czy nowej formy „nowomowy”. Tymczasem rozważania powinny ogarnąć obszar spraw społeczno-politycznych, a w pierwszej kolejności kulturowych.

Nowomowę opisał George Orwell w Roku 1984. Był to język tak przekonstruowany, by niemożliwe stało się sformułowanie ani w mowie, ani w myśli czegokolwiek, co godziłoby w panujący w powieściowym państwie reżim – (tzw. myślozbrodnia). Orwell napisał Rok 1984 tuż po pobycie w Związku Sowieckim. Te same zasady obowiązywały również w PRL. Zatem niech się nie dziwią zwolennicy nowomowy w wersji „poprawności politycznej” – Polacy po prostu obawiają się ponownego zatrucia ich umysłów obłudą i fałszem. Boją się ulepszonej wersji „homo sovieticus”.

Niektórzy językoznawcy zwracają uwagę na niepotrzebne stosowanie zasad politycznej poprawności w odniesieniu do określeń niemających w danej kulturze negatywnych konotacji. Językoznawca prof. Jerzy Bralczyk uważa np., że nie należy usuwać z języka tradycyjnych słów na określenie narodowości, ale używać ich w pozytywnym kontekście. Przykładem jest słowo ‘Murzyn’ określające człowieka o czarnym kolorze skóry. Jeszcze kilkanaście lat temu było ono w języku polskim całkowicie neutralne, dziś niektórzy sugerują zastępowanie go słowem ‘czarnoskóry’. Tymczasem w Ameryce słowo ‘czarnoskóry’ zostało zastąpione przez „Afroamerykanin”. Lecz co zrobić, jeśli ten nie pochodzi z Afryki? Przykłady można by mnożyć.

Marksizm głosi, że historia jest zdeterminowana przez własność środków produkcji. Ideologia politycznej poprawności twierdzi, że historia jest zdeterminowana przez siłę, a więc przez grupy, które definiowane według kryteriów rasy, płci itd., posiadają władzę nad pozostałymi. Według obu ideologii pewne grupy ludzi są dobre, inne zaś złe. Obie stosują dla swoich celów wywłaszczenie. Na przykład w imię politycznej poprawności biały student, osiągający lepsze wyniki w nauce, traci miejsce na uczelni na rzecz gorzej przygotowanego przedstawiciela mniejszości murzyńskiej lub latynoskiej. Podobne zjawiska występują w dziedzinie gospodarki, gdzie np. należy zawrzeć kontrakt nie z przedsiębiorcą reprezentującym uznawaną za uprzywilejowaną „większość”, lecz z przedstawicielem zasługującej na wsparcie w ramach politycznej poprawności mniejszości. Obie ideologie dysponują taką metodą analizy, która zawsze przynosi pożądany rezultat. Dla marksistów to marksistowska ekonomia, dla politycznie poprawnych – dekonstrukcjonizm.

Zdaniem przywoływanego już Linda, liczne podobieństwa między tymi dwiema ideologiami nie są przypadkowe. Polityczna poprawność ma długą historię, której źródeł należy szukać w porażce, jaką poniósł marksizm w przeddzień, w trakcie i tuż po zakończeniu I wojny światowej. Idea międzynarodowego ruchu robotniczego nie zadziałała. W chwili wybuchu wojny niemal wszystkie partie robotnicze zerwały z internacjonalizmem i opowiedziały się po stronie własnych rządów.

Nie powiodła się także próba rozprzestrzenienia bolszewickiej rewolucji na pozostałe kraje Europy. Wówczas pojawiły się nowe koncepcje, które w istotny sposób rewidowały marksizm. We Włoszech pojawił się Gramsci, na Węgrzech Lukács. Obaj twierdzili, że robotnicy nie zrozumieją własnego interesu klasowego, dopóki nie uwolnią się spod wpływu zachodniej kultury, szczególnie chrześcijaństwa.

W odróżnieniu od Gramsciego, Lukács miał okazję zastosowania swojej teorii w praktyce. Jego pierwszym posunięciem w bolszewickim rządzie Béli Kuna było wprowadzenie edukacji seksualnej do węgierskich szkół.

Twórcy hegemonii kulturowej, politycznej poprawności i wszelkich miazmatów neomarksizmu dawno doszli do wniosku, że aby ich dzieło zawładnięcia umysłami się powiodło, należy zniszczyć dotychczasowe wartości i punkty odniesienia. Głoszą zatem, że teraz wszystko jest dozwolone, bo taka jest cecha postępującej globalizacji, że należy jak najszybciej odrzucić dotychczas wyznawane wartości, bo krępują wolność. Ten atak odbywa się na naszych oczach, według rozpoznawalnego scenariusza, który funkcjonuje idealnie, jako że wykorzystuje naturalne ludzkie skłonności do „chodzenia na skróty”, hedonizmu i sięgania po to, co zakazane (grzech pierworodny).

Macherzy od konstruowania nowego, „ulepszonego” człowieka stworzyli algorytmy i wykształcili instruktorów, którzy podpowiadają, jak żyć, jak pracować, jakich dokonywać wyborów, wreszcie – jak myśleć i wartościować. W Polsce doskonale „załapali” się na te stanowiska mainstreamowi publicyści, politycy, przedstawiciele nauki i wszelcy kreatorzy Człowieka Nowych Czasów.

Poprawność polityczna jest formą dyktatury i nowoczesnej cenzury, która tworzy społeczeństwo zniewolone, niezdolne do posiadania i wyrażania swoich poglądów. Godzi w podstawy cywilizacji łacińskiej, tożsamość narodową i religijną, w tradycyjny system wartości. Dlatego w Polsce nie może być na nią zgody.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Neomarksistowska bomba poprawności politycznej” znajduje się na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Neomarksistowska bomba poprawności politycznej” na s. 13 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powojenny gułag dla więźniów NKWD w Toszku. Informacje o nim przekazywano tylko na ucho, między swoimi, aż do roku 1991

Latem 1946 r. ziemia na zbiorowych mogiłach opadła, ukazały się fragmenty zwłok; przykryto je dodatkową warstwą ziemi. W latach 60. na zbiorową mogiłę w dawnej żwirowni zaczęto wywozić śmieci.

Tadeusz Loster

Pod koniec lat 70. XX w. teren, na którym była zbiorowa mogiła ponad 3000 ofiar, oddano gliwickiemu przedsiębiorstwu Biuro Sprzedaży Pomp i Armatury Przemysłowej w celu wybudowania magazynów pokaźnych rozmiarów wraz z bocznicą kolejową. Pracownicy przedsiębiorstwa, którym w czynie społecznym urządzano „subotniki”, porządkując teren pod przyszły magazyn natrafili na szczątki ludzkie. Jeden z nich porobił zdjęcia i zaczął dociekać prawdy, obnosząc fotografie wśród znajomych, mieszkańców Toszka, a nawet trafił do władz miasteczka.

Dociekliwemu „detektywowi” nie udzielili informacji nawet starzy mieszkańcy Toszka zatrudnieni w BSPiAP w Gliwicach. Wezwany przez milicję, „zobowiązany” został do milczenia oraz zmiany miejsca pracy i zamieszkania.

Zmowa milczenia została przerwana w grudniu 1989 r., kiedy to dwóch mieszkańców Toszka – Karol Dworaczek i Andrzej Podkowa nadali sprawie oficjalny rozgłos, prosząc władze lokalne oraz IPN w Katowicach o zbadanie sprawy. Inicjatywę poparł wikary, ks. Piotr Faliński. Wspólnie złożono oświadczenie, że na terenie Toszka znajduje się zbiorowa mogiła, w której pochowano ok. 3 – 3,5 tys. ofiar obozu NKWD.

Szpital psychiatryczny w Toszku – gułag Toszek | Fot. T. Loster

Czynności sprawdzające podjęła prokuratura Rejonowa w Gliwicach, prowadząc rozmowy z mieszkańcami Toszka oraz dokonując wizji lokalnej miejsca pochówku ofiar. Przesłuchano również 15 świadków – więźniów, którzy przeżyli obóz i mieszkali na terenie Niemiec. W ramach śledztwa prokuratorzy OKBZpNP IPN w Katowicach zwrócili się do Archiwum Państwowego Federacji Rosyjskiej w Moskwie oraz Centrum Przechowywania Zbiorów Historyczno-Dokumentalnych w Moskwie. W obu przypadkach otrzymano odpowiedź, że w dokumentach NKWD ZSRR brak jest akt dotyczących obozu w Toszku. Prawie identyczną odpowiedź przysłała Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej –

Naczelna Prokuratura Wojskowa.

W styczniu 1999 r. Prokuratura Rejonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo, pisząc w uzasadnieniu: „Prowadzone czynności nie doprowadziły do ustalenia tożsamości sprawców tych czynów”. (…)

Infrastruktura szpitala w Toszku już w połowie lutego 1945 r. została wykorzystana przez bolszewickie NKWD do gromadzenia internowanych – niemieckiej siły roboczej przeznaczonej do sowieckich batalionów pracy. W czerwcu 1945 r. został „powołany do życia” Gułag – Łagier Toszek. (…)

Powstanie obozu NKWD w Toszku było elementem zakrojonej na szeroką skalę akcji czystek politycznych i represji wobec faktycznych lub wyimaginowanych wrogów Kraju Rad z obszarów zajętych przez Armię Czerwoną. (…)

Pierwsi więźniowie trafili do Gułagu Toszek 15 i 25 czerwca 1945 r. – około 1,2 tys. Niemców z więzienia w Bytomiu, volksdeutsche z Polski i Czechosłowacji oraz blisko 750 osób z Wrocławia. Znajdowali się wśród nich również Polacy – żołnierz AK z Kielc Mieczysław Kubala oraz adwokat z Krakowa Tadeusz Kuryłło. Więźniów z Bytomia pędzono piechotą przez Miechowice, Rokitnicę, Pyskowice do Toszka.

Tablica informacyjna przy ul. Wielowiejskiej | Fot. T. Loster

„W Bytomiu przebywałem do czerwca 1945 r. (relacja Mieczysława Kubali). Pewnej niedzieli ja i Chmielowski zostaliśmy zabrani z celi i dołączeni do kolumny ok 1 tys. więźniów, których przeprowadzono do więzienia w Toszku. Kiedy przechodziliśmy przez jakąś miejscowość, mieszkańcy zaczęli nam rzucać chleb z wysokości pierwszego piętra, lecz wtedy konwojujący nas Rosjanie zaczęli do nich strzelać. Po drodze do Toszka często słyszałem strzały i jak się później dowiedziałem z plotek, konwojenci zabili kilkunastu więźniów, którzy opóźniali tempo marszu. Wkrótce po osadzeniu w byłym szpitalu psychiatrycznym ja i Chmielowski zostaliśmy poprowadzeni na przesłuchanie. W pokoju było kilku oficerów rosyjskich, prawdopodobnie niektórzy byli pijani. Kiedy Chmielowski zaprzeczał, że jest Rosjaninem, został pobity do nieprzytomności przez jednego z oficerów. Na moją prośbę wynieśli go sanitariusze, chyba do izby chorych. Zostałem przeprowadzony do sali, w której było łącznie 140 osób. Byli tam Niemcy, Polacy i

Ślązacy”. (…)

Krzyż drewniany z 1991 r. | Fot. T. Loster

W dniach od 26 czerwca do 27 lipca przywieziono do Toszka trzema dużymi transportami z więzienia w Bautzen (Budziszyna), zwanego „Gelbes Elend” („Żółta Nędza”), około 3600 więźniów. Byli to mieszkańcy Saksonii oraz innych wschodnich części Niemiec zajętych przez Armię Czerwoną. Więźniowie stanowili elitę różnych zawodów. Byli wśród nich rzemieślnicy, inżynierowie, lekarze, weterynarze, aptekarze, a nawet artyści. Według wspomnień mieszkańca Toszka, Huberta Zieglera, pracującego w obozie, „byli to wszystko ludzie z wyższym wykształceniem (…) inżynierowie, urzędnicy”. (…)

Według niektórych relacji oraz zeznań do obozu w Toszku trafiło 18, według innej relacji 20, a nawet 38 żołnierzy AK. Po kilku dniach pobytu zostali przetransportowani w nieznanym kierunku. Podobno obawiali się, że zostaną rozstrzelani. Według relacji ocalałego więźnia, Georga Kukowki, AK-owcy zostali rozstrzelani. W obozie przebywało również około 30 kobiet z Saksonii, które wykonywały prace w kuchni oraz sprzątały. Ogólna liczba osadzonych w Gułagu Toszek wynosiła od 4,6 tys. do 5 tys. osób. Więźniowie umieszczeni byli w głównym budynku obecnego szpitala, w dużych salach, spali na podłodze. Było tak ciasno, że aby obrócić się na drugi bok, musiał obrócić się cały rząd. (…)

Najgorsze dni przeżywali więźniowie, kiedy pijani strażnicy „chcieli się zabawić”. W sierpniu ’45 r. pijani strażnicy kazali połykać żywe żaby i polne myszy pracującym na polu więźniom. Tym, którzy wymiotowali i nie potrafili połknąć, wpychano je do gardła za pomocą bagnetów. Towarzyszyły temu bicie i krzyki. Wynikiem tej „zabawy” była śmierć 24 więźniów, a 14 trafiło do szpitala. Jedną z kar było osadzenie w karcerze bez wyżywienia. W piwnicach budynków urządzano wyścigi. Koniem był więzień kłusujący na czworakach, który na plecach wiózł drugiego więźnia – jeźdźca. Takie „wyścigowe” pary ścigały się popędzane przez strażników pejczami, aż do czasu utraty przytomności przez „konia”. (…)

Głaz upamiętniający ofiary obozu NKWD w Toszku | Fot. T. Loster

Rozwiązanie i likwidacja obozu nastąpiła pod koniec listopada 1945 r. W tym czasie w obozie pozostało żywych około 1 tys. więźniów. Blisko 100 więźniów zostało zwolnionych do domu, a około 1000 odesłano do obozu NKWD w Grudziądzu. (…)

Zmowa milczenia osłaniająca tajemnicę Gułagu Toszek pękła dopiero, kiedy po 45 latach przy płocie magazynu BSPiAP w Toszku w pobliżu ul. Wielowiejskiej blisko cmentarza żydowskiego został postawiony drewniany krzyż. (…) Nie ma śladu, by obecnie mogiłami interesowały się władze Niemiec, ani aby jakiś przedstawiciel władz niemieckich uczestniczył w uroczystościach w 1991 r. oraz w 1997 r., by uczcić męczeństwo swoich obywateli

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Gułag Toszek” znajduje się na s. 10 i 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Gułag Toszek” na s. 10–11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie wszyscy Polacy są antysemitami, powiedział prof. Gross w Poznaniu. Na przykład on sam nie jest antysemitą…

Przychodzenie na tego typu spotkania to błąd. Gdyby przyszli tylko wyznawcy Grossa, to spotkanie trwałoby pół godziny w świecącej pustkami sali. Niepotrzebnie daliśmy też zarobić szmatławemu teatrowi.

Jan Martini

O tym, że spotkanie prof. Grossa w poznańskim Teatrze Polskim jest wydarzeniem dużej rangi, świadczy obecność kamery TVN przed budynkiem. Wywiadu udziela gość w czerwonych spodniach, trampkach, z apaszką i kapelusikiem na głowie. Tak wyglądać może tylko dyrektor teatru. Przechodząc słyszę, że robi to „dla poznaniaków, dla Polski i dla polskiej racji stanu”. Prawdopodobnie to ten ekstremalnie postępowy dyrektor, który powiedział, że gdyby to od niego zależało, kazałby skuć napis „Naród sobie” zdobiący fasadę budynku. Zbudowany w 1875 roku ze składek Polaków Teatr Polski miał służyć poznaniakom zmagającym się z bezwzględną germanizacją. (…)

Prowadzący spotkanie omówił pokrótce drogę życiową twórcy „badań nad Holokaustem” („pochodził ze środowiska liberalnej inteligencji, w której nie było antysemityzmu”). Antysemitami nie byli przyjaciele Grossa – Adam Michnik, Jacek Kuroń, bracia Smolarowie czy Seweryn Blumsztajn. Zwrot „liberalna inteligencja” odmieniany był zresztą we wszystkich przypadkach. Zapewne niejeden z uczestników spotkania poczuł się mile połechtany przynależnością do „liberalnej inteligencji”.

Wspomniano także o zdecydowanie mniej prestiżowej „radiomaryjnej katoendecji”. Najciekawszą częścią spotkania były pytania z sali. I tu się okazało, że na sali byli również obecni „katoendecy”. (…)

Padło wiele pytań – o kolaborację Żydów podczas sowieckiej okupacji Lwowa, o antypolonizm, o żydowską policję w gettach itp. Na większość trudnych pytań prof. Gross nie odpowiedział, tylko wracał do swojej narracji o „zabijaniu żydowskich Polaków przez nieżydowskich Polaków” czy o niechlubnej roli Kościoła katolickiego. O kolaboracji żydowskiej policji („to jakby inne zagadnienie”) powiedział tylko, że działali oni pod groźbą śmierci.

Zanim „przemysł Holokaustu” rozwinął się w niezwykle dochodową gałąź gospodarki, środowiska żydowskie traktowały „ocalonych” z rezerwą, zdając sobie sprawę, że największe szanse na przeżycie mieli kolaboranci. Ten temat jest wstydliwą częścią żydowskiej historii.

W końcu uznano, że żydowscy oprawcy współbraci, pomagierzy Niemców, też byli ofiarami Holokaustu. W Knesecie uchwalono, że Żyd zagrożony śmiercią ma prawo zamordować innego Żyda, aby ocalić swoje życie. (…)

Ktoś zapytał, dlaczego historią Holokaustu zajmują się jedynie Żydzi. Profesor odpowiedział, że nauka nie ma narodowości – powinna być obiektywna, rzetelna i dobrze udokumentowana. Szkoda, że niebędący historykiem Gross nie stosował tych zasad pisząc Sąsiadów. (…)

Kolejny pytający przypomniał słowa red. Michnika, który parę lat temu powiedział tu, w Poznaniu, że nie zgadza się ze swoim przyjacielem Jankiem Grossem jakoby wszyscy Polacy byli antysemitami. Zdaniem redaktora, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych, to nie można mówić o całym narodzie jako antysemitach. Prof. Gross energicznie zaprzeczył mówiąc, że wcale nie uważa wszystkich za antysemitów, a na dowód przytoczył fakt, że on sam nie jest antysemitą… (…)

Padło też pytanie: „Czy bardziej się pan bał w 1968 roku, czy teraz, gdy kraj zalewa fala faszyzmu?”. Gross odpowiedział, że jak dotąd nie spotkało go nic złego. (…) Przyznał, że „Polska brunatnieje”, ale to nie jego problem, bo mieszka w Ameryce, lecz „państwu – mieszkańcom tego kraju – współczuję”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” znajduje się na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tolerancja dla wszystkich! Tymczasem tęczowy piątek organizowany był pod hasłem tolerancji tylko dla osób LBGT…

Nie powinniśmy dłużej dopuszczać do wykluczania innych mniejszości i następny tęczowy piątek powinien być poświęcony walce o tolerancję nie tylko dla czterech liter, lecz dla całego alfabetu.

Zbigniew Kopczyński

Tęczowy piątek organizowany był pod hasłem tolerancji dla osób LBGT. Gdy rozszyfrowałem, co kryje się za tymi czterema literami, doszedłem do zaskakującego wniosku: tęczowy piątek, koncentrując się na czterech specyficznych grupach, jest przejawem skrajnej nietolerancji, wykluczającej wiele innych mniejszości! Różnych odmieńców, dziwadeł czy osób, które niekoniecznie z własnej winy mają problemy z własną psyche, jest znacznie więcej niż kryjących się pod wspomnianymi czterema literami. Nie powinniśmy dłużej dopuszczać do ich wykluczania i następny tęczowy piątek powinien być poświęcony walce o tolerancję nie tylko dla czterech liter, lecz dla całego alfabetu.

Poniżej moja propozycja listy tych, o których powinniśmy mówić w tęczowe piątki. Lista daleko niepełna i wymagająca wielu uzupełnień. Traktujmy ją więc jako zachętę do dyskusji.

A – anorektycy i alkoholicy
B – biseksualiści
C – cyklofrenicy i charakteropaci
D – dendrofile i debile
E – efebofile, ekshibicjoniści i erotomani
F – fetyszyści i fonofobi
G – geje i gerontofile
H – homoseksualiści, hipochondrycy, histerycy i hazardziści
I – interseksualiści, imbecyle i idioci
J – jarosze
K – kleptomani, klaustrofobi, kretyni i kazirodcy
L – lekomani, lunatycy i lesbijki
M – masochiści, maniacy i matoły
N – nerwicowcy, narkomani, narkolepcyty, nekrofile i nimfomanki
O – obsesjonaci i onaniści
P – pedofile, paranoicy, psychopaci, piromani i podglądacze
R – ruminaci
S – schizofrenicy, socjopaci i sadyści
T – transgendryci
U – upośledzeni i uzależnieni
W – wykolejeńcy i weganie
Y – yerbamateholicy
Z – zoofile i zakupoholicy

Tolerancja musi być dla wszystkich. Nie może być tak, że jeśli Jasiu poczuje się Małgosią, spotyka się z uznaniem dla wolnego wyboru swojej płci, pełnym zrozumieniem i może zostać celebrytką, natomiast gdy tenże Jasiu poczuje się Napoleonem lub synem Boga, jego wolność wyboru osobowości jest brutalnie tłumiona i przemocą poddaje się go leczeniu, a nawet zamyka w oddziale zamkniętym.

W walce o tolerancję dużo jeszcze mamy do zrobienia, nie tylko w zacofanej Polsce, lecz również w Unii Europejskiej i całym postępowym świecie.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancja dla wszystkich!” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancja dla wszystkich!” na stronie 6 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego