Płużański: Kolejne samorządy likwidują nazwiska naszych bohaterów. Trwa walka III pokolenia UB z III pokoleniem AK

Tadeusz Płużański cofaniu dekomunizacji ulic przez samorządy, szkalowaniu żołnierzy wyklętych przez lewicę i wniosku IPN o ekstradycję Stefana Michnika.


Tadeusz Płużański o zmianie nazw ulic w Białymstoku i Żyrardowie. Samorządowi działacze w tych miastach głosowali za zmianą nazw ulic upamiętniających „Łupaszkę” i „Nila”. Nasz gość mówi wprost, że jest to „recydywa komuny”.

Kolejne samorządy likwidują tak długo wywalczane nazwiska naszych bohaterów. Wydawało się, że tak już zostanie. Popełniliśmy pewien błąd, zakładając, że walka już się skończyła.

Wraca stary komunistyczny dyskurs, w którym żołnierze wyklęci byli bandytami, „nie było komuny w Polsce, tylko socjalizm, a naszych księży mordowali bandyci z trzepaka”.

Jeśli nie jest pan Adrian Zandberg, nie jest komunistą, to przynajmniej odwołuje się do tej tradycji.

Przykładem powrotu do tez propagandy komunistycznej są zdaniem Płużańskiego słowa jednego z liderów partii Razem, dla którego w dyskusji na temat Zygmunta Baumana, nie było problemem, „że Bauman był majorem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Zandberg „dzisiaj entuzjastycznie podchodzi do zmiany ulicy imienia Łupaszki, twierdząc wzorem polskich komunistów, że Łupaszka nie był wcale polskim bohaterem, tylko zbrodniarzem i ludobójcą”. Jednak nie tylko do wypowiedzi przedstawicieli lewicy można się przyczepić. Specyficzne poglądy na temat PRL ma prezes KORWiN  i jeden z liderów Konfederacji:

Ilekroć Janusz Korwin-Mikke schodził na tematy historyczne, to wychwalał gen. Jaruzelskiego, uważał, że to wszystko było legalne i tak należało robić.

Historyk ponadto nie sądzi, że Szwecja zrealizuje Europejskiego Nakazu Aresztowania Stefana Michnika Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Albowiem dla świata jest on zasłużonym bibliotekarzem i publicystą.

Prokuratorzy z pionu śledczego udokumentowali 93 zarzuty wobec stalinowskiego zbrodniarza. […] Oczywiście ekstradycja się nie uda, Szwecja nie wyda swego obywatela, zasłużonego bibliotekarza, który pisywał do paryskiej Kultury Jerzego Giedroycia.

Pozytywem Europejskiego Nakazu Aresztowania jest fakt, że „Szwecja musi się odnieść do zarzutów na piśmie” uzasadniając, czemu nie wyda Michnika. Płużański podkreśla, że „trzeba go ścigać do samego końca”. „Dodaje, że Stefan Michnik też nie czuje się komfortowo”. Twierdzi on, że „przeszłość jest jego prywatną sprawą”, a podnoszenie jej jest szkodzeniem jego bratu Adamowi. Gość „Poranka WNET” podkreśla, że

Tu nie chodzi o Adama Michnika, tylko o konkretne zbrodnie konkretnego człowieka.

Stefan Michnik „jest ewidentnym zbrodniarzem komunistycznym”. Poza zbrodniami w okresie stalinowskim „zasłużył się” on późniejszą współpracą z WSI.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Lasota: Bukowski był jednym z najważniejszych ludzi, którzy powiedzieli o komunizmie coś, co Zachodem wstrząsnęło

Irena Lasota o roli, jaką odegrał Władymir Bukowski dla uświadomienia Zachodu, czym był komunizm, przebiegu śledztwa ws. kontaktów trumoa z Ukrainą i związkach z nią Aleksandra Kwaśniewskiego.


Irena Lasota opowiada o roli wielkiego dysydenta XX wieku Władimira Bukowskiego, którego jak przyznaje, znała. Jego wpływ na opinię zachodnią na temat komunizmu i Związku Sowieckiego porównuje do tej, jaką miał Aleksander Sołżenicyn.

Wydaje mi się, o czym wielokrotnie mówiłam, był jednym z najważniejszych ludzi, którzy dotarli do Zachodu, by powiedzieć coś Zachodowi coś takiego o komunizmie, co tym Zachodem wstrząsnęło.

Zasługą dysydenta było odkrycie prawdy o radzieckiej psychiatrii, która była używana do celów politycznych. W wyniku nagłośnienia sprawy „Międzynarodowe Towarzystwo Psychiatryczne potępiło Związek Sowiecki”, który oburzony z Towarzystwa wystąpił. Bukowski napisał wraz z innym opozycjonistą „podręcznik jak nie dać się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym”.

Korespondentka porównuje Bukowskiego do innego radzieckiego dysydenta, Mustafy Dżemilewa, który podobnie jak Bukowski był kilkakrotnie skazywany na łącznie kilkanaście lat więzienia. Po wyjeździe na Zachód szybko opanował on angielski. Poznawszy dobrze Zachód, nie stronił od jego krytyki, co zjednało mu popularność wśród neokonserwatystów.

Lasota przedstawia także nowe fakty w sprawie  impeachmentu Donalda Trumpa. Coraz więcej wskazuje, że miał on „szantażować nowo wybranego prezydenta Ukrainy”.

Jest coraz więcej świadków na to, że Trump posługiwał się pieniędzmi, które miały być na obronę Ukrainy.

Lasota stwierdza, że być może „Trump naprawdę nie rozumie, co takiego zrobił w tej rozmowie”, gdyż „przyszedł do polityki z biznesu”, gdzie tolerowane są zachowania niedopuszczalne w polityce.

Korespondentka omawia także związki Aleksandra Kwaśniewskiego z Ukrainą. Stwierdza, że warto byłoby się przyjrzeć bliżej działalności związanej z byłym polskim prezydentem, Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, na której czele stoi Jerzy Koźmiński.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

 

 

Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka „prawo”rządności/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 64/2019

Jednym z najbardziej fałszywych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć równie szkodliwy idiotyzm.

Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka „prawo”rządności

Andrzej Jarczewski

Wspólnoty Europejskie powstały po zakończeniu procesu denazyfikacji w Niemczech. Prawo unijne, spadające dziś na nas lawinowo, nie musiało zajmować się zbrodniczymi instytucjami żadnego państwa. Gdy w Polsce uchwalono ustawę dezubekizacyjną, nie miała ona odpowiednika w krajach Zachodu, a państwa wyzwolone spod dominacji sowieckiej radziły sobie z tym problemem rozmaicie, nie wytwarzając unijnych zasad. Z kolei Niemcy nie pytały nikogo o zdanie, gdy usuwały prawie cały aparat NRD.

„Niezawisłość” sędziowska jest… rzeczownikiem. Znaczy dokładnie tyle, ile można wyrazić czasownikami definiującymi pewne czynności sędziego i wobec sędziego. W orzekaniu sądowym polega to na tym, że nikt nie może nakazać, zakazać lub ukarać za wydanie wyroku takiego, jaki – zdaniem sędziego – powinien być wydany. Sędzia nie może tylko wykroczyć poza granice wyznaczone kodeksami. We wskazanych przez ustawodawcę granicach może orzekać dowolnie, choć oczywiście powinien uwzględniać wiele czynników i zasad, o których traktują nauki prawne.

Od roku 2015 obserwujemy próby innego definiowania ‘niezawisłości’. Niektórzy polscy sędziowie uznali, że są niezawiśli od ustaw i nie muszą stosować kodeksów, nakładających różne granice.

Uważają, że mogą głosić poglądy i wyroki oparte na indywidualnym, anarchistycznym rozumieniu nie tylko polskiej konstytucji, ale dowolnie rozumianego prawa unijnego i nigdzie nieskodyfikowanej zasady praworządności. Oczywiście – ‘praworządność’ to też tylko rzeczownik, który może oznaczać tyle, ile pozwolimy sobie narzucić czasownikami nazywającymi konkretne czynności i zakazy. Sam w sobie rzeczownik ‘praworządność’ został już tak wyświechtany, że dziś nie znaczy nic. Jest kamieniem w maczudze do okładania niepokornych narodów i epitetem do ich obrażania.

Unieważnienie ustawy dezubekizacyjnej

Gdyby dezubekizacja dotyczyła siedmiu, siedemdziesięciu, a nawet siedmiuset funkcjonariuszy komunistycznego aparatu terroru, można by każdego z osobna postawić przed sądem, sprawiedliwie wyważyć winy i zasługi, a następnie – w jakiejś proporcji do innych podobnych spraw – zawyrokować. Ale tu chodzi o zwartą grupę zawodową, która – w zależności od sposobu uwzględniania różnych przypadków – liczy od 38 tysięcy do ponad 100 tysięcy ludzi. Rozpatrywanie tylu spraw zatkałoby sądy, zdestabilizowałoby wymiar sprawiedliwości, kosztowałoby krocie i prowadziłoby do najdziwniejszych konsekwencji, zwłaszcza że PRL-owscy sędziowie w większości należeli do PZPR, a wielu utrzymywało bliskie, również towarzyskie kontakty z różnymi służbami specjalnymi lub też dla własnej kariery wysługiwało się bezpiece. Niektórzy z nich orzekają do dziś. Nawet w Sądzie Najwyższym.

Ustawodawca zadecydował w sprawie dezubekizacji dość oryginalnie, a Trybunał Konstytucyjny ociąga się z oceną. Wytworzyła się więc przestrzeń do radosnej twórczości.

Ot np. sędzia Marek Przysucha z Częstochowy przyznał sobie uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego i w sierpniu orzekł był, że ustawa dezubekizacyjna nie obowiązuje.

Z kolei inni sędziowie, by załatwić porachunki wewnątrz własnej kasty, współdziałają z różnymi partiami i nieraz zdobywają rządowe stanowiska, sprawiając tam więcej szkody niż pożytku.

Konstytucja sędziowska

Skoro sędzia Przysucha złamał zasadę trójpodziału władz, a siebie samego zrobił… sejmem, senatem i podpisem prezydenta RP, to powinien przestać być sędzią. Ale pan Przysucha nadal chce być sędzią i kumulować w sobie wszelkie władze. A inne władze nic na to nie mogą poradzić, bo nasza konstytucja nadała sędziom praktyczną nietykalność, potwierdzoną nawet wyrokami w kryminalnych sprawach złodziejskich, pijackich, szoferskich i innych z udziałem „nadzwyczajnej kasty”.

Konstytucja RP z roku 1997 jest zbiorem niezbyt spójnych przepisów, obudowujących zasadę główną tej ustawy: sędziowie są kastą bezkarną. Pisałem o tym obszernie w „Kurierze WNET” z grudnia 2018 w artykule „Suweren, suzeren, papieren”, więc już tego nie powtarzam. Przytoczyłem tam wszystkie (liczne) zapisy konstytucyjne dotyczące sądownictwa, by wykazać, że konstytucja była pisana przez sędziów i pod sędziów.

Żadna inna kasta, nawet politycy, nie została tak hojnie uprzywilejowana i uposażona, jak sędziowie. Całą resztę konstytucji można więc potraktować jako dość przypadkowe i niespójne opakowanie tego, co dla jej autorów było najważniejsze: dla przywilejów sędziowskich. To akurat jest spójne i nieprzypadkowe. Ktoś o to zadbał i ktoś żąda teraz czynnej wdzięczności.

Sędzia sędziego nie osądzi

Jednym z najbardziej fałszywych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć równie szkodliwy idiotyzm, w który uwierzyłyby miliony na mocy samego autorytetu, jakim się wówczas cieszył prof. Strzembosz. Sam jestem winny, bo gdy w roku 1992 Senat zwrócił się do mnie (podobnie jak do wszystkich b. więźniów politycznych) z ankietą dotyczącą nadgorliwych sędziów PRL, odmówiłem, uzasadniając to przekonaniem, że nie należy podważać autorytetu sądów, bo oprócz prawa niewiele nam pozostało z PRL. Poza tym – nie akceptowałem siebie w roli donosiciela, a w tych kategoriach interpretowano wtedy wypełnienie owej ankiety.

Niestety, gdybym dziś otrzymał podobną ankietę, raczej bym znów odmówił, bo nie można patrzeć na wymiar sprawiedliwości przez pryzmat słabości, głupoty czy złej woli paru procent środowiska sędziowskiego, które dziś – nawet nieoczyszczone z komunistycznych złogów – wykonuje swą pracę rzetelnie. Czas na „oczyszczanie” już minął. Teraz cały ten problem musimy pozostawić historykom praworządności.

Profesor Strzembosz przejdzie do historii tylko jednym powiedzeniem, którym unieważnił cały swój pozytywny dorobek polityczny i naukowy.

Przejdzie do historii… kabaretu. Tak jakby nie znał przysłowia „kruk krukowi oka nie wykole”, co w realiach III RP należałoby przełożyć na: „sędzia sędziego nie osądzi”. W latach 1990–1998 Adam Strzembosz był prezesem Sądu Najwyższego, nasiąkł ideologią swoich komunistycznych kolegów, a teraz nie potrafi z tego wybrnąć i sili się na coraz większą agresję wobec tych, którzy – nie zawsze fortunnie – próbują coś poprawić.

Podstępy postępu

„Marsz przez instytucje” nie ominął uniwersytetów. Ideologia postępu w tym marszu sprawia wrażenie silnika na kołach. Nie ma tam hamulca i nie za bardzo widać kierownicę. Wehikuł postępu jedzie tam, gdzie może, a tam, gdzie nie może – nie jedzie. Brzmi to dość dziecinnie, ale tak to właśnie działa.

Jeżeli na jakiejś drodze opór jest silny, postępowcy szukają sobie innej drogi, ale muszą stale wykazywać aktywność, bo za aktywizm są promowani. Nie za osiąganie konkretnych celów.

Oto 11 września 2019 rektor UMK w Toruniu zawiesił na 3 miesiące prof. Aleksandra Nalaskowskiego, by ukarać go za nie dość postępowe poglądy, wyrażone w tygodnikowym felietonie. Gdyby środowisko naukowe i polityczne pozostało bierne, zapewne profesor nie wróciłby zbyt szybko na uczelnię, noszącą dumnie imię Mikołaja Kopernika, który też swego czasu wygłaszał poglądy niespecjalnie afirmowane przez niektórych rektorów. Tymczasem jednak – pod naciskiem opinii publicznej – rektor już po tygodniu musiał cofnąć swą decyzję, zapowiadając jednak, że nadal będzie grillować profesora. Piszę o tym, by wydobyć istotny element sprawy: zawieszenie było testem postępu. Pojawił się opór, więc postęp się cofnął, ale już zapowiada, że jak tylko warunki pozwolą, zrobi się kolejny test.

Prawnuki Bernsteina

„Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” powiedział Eduard Bernstein (1898) i tego trzymają się zleceniodawcy działań, które na niezorientowanym obserwatorze sprawiają wrażenie chaosu. Bo też jest to właśnie dążeniem do chaosu, a nie do ściśle określonego ideologicznego celu. Dzisiejsze cele doraźne zostaną zapomniane jutro, ale marsz do chaosu nadal będzie realizowany, bo zleceniodawcom tych działań łatwiej zapanować nad rozchwianym zbiorowiskiem jednostek niż nad spójnym społeczeństwem, silnym własną tożsamością, religią i kulturą. A jeśli rozbicie narodu na skonfliktowane jednostki nie jest jeszcze możliwe, można większość podzielić na mnóstwo mniejszości, stanąć na czele każdej z tych naturalnie lub sztucznie wyodrębnianych, czyli „wyzwalanych” mniejszości, połączyć siły i większość gotowa.

Trwały sukces jakiejkolwiek nowej ideologii – co słusznie przewidywał Marks – nie jest możliwy w jednym kraju. Dlatego komunizm (I Międzynarodówka) od razu był budowany z myślą o opanowaniu całego świata z domniemaniem, że klasa robotnicza, na czele której staną komuniści, będzie wkrótce większością. To założenie okazało się fałszywe. Ani robotnicy nie stali się większością, ani nie poparli komunistów. Trzeba więc wykreować inne mniejszości, ale wciąż z myślą, że suma mniejszości da większość. Inaczej wszak na dłuższą metę nie da się – nawet terrorem – zarządzać społeczeństwem. Później się te mniejszości porzuci na rzecz nowych, specjalnie kreowanych lub sprowadzanych, tak jak już porzucono czarnych Amerykanów i robotników, którzy okazali się niewystarczająco postępowi.

Zawód: aktywista

Dziś o ideologii promowanej na uniwersytetach i kształtującej poglądy przyszłych sędziów decyduje spora grupa różnych organizacji pozarządowych, finansowanych pierwotnie przez George’a Sorosa i jemu podobnych, a wtórnie – wymuszających dotacje od miejskich samorządców, a także od chwiejnych ministrów.

Członkowie tych grup już nie potrafią robić nic innego, niż jeździć na różne manify, przykuwać się do drzew czy hejtować na Facebooku. Co uczynią, gdy wyschną stare źródła finansowania, a pojawią się nowe? Dam dolary za orzechy, że wielu z nich po prostu będzie robić to samo, tylko dla innego zleceniodawcy. Do zwykłej pracy nie pójdą, bo na niczym się nie znają. Potrafią burzyć. Nie potrafią budować.

Możemy sobie wyobrazić sytuację, że Soros z takich czy innych powodów przestanie finansować organizacje hiperpostępowe, a na jego miejsce pojawi się „filantrop” petrodolarowy, który będzie forsował ideologię przeciwną, uszczuplając swoje kieszonkowe o np. 10 miliardów dolarów rocznie przez dwadzieścia, trzydzieści lat. Setki miliarderów zastanawiają się, co tu począć z nadmiarem pieniędzy. To, że wkrótce się ujawnią, nie wymaga wielkiej wyobraźni. Nie da się wtedy spalić ani utajnić list aktywistów postępku i występku, bo internet ma długą pamięć.

„Lwy nadchodzą”

Wstrząsający opis marszu podstępu przez sądy dał Vladimír Palko w wydanej właśnie po polsku książce „Lwy nadchodzą” (chodzi o te lwy, o których pisał Sienkiewicz w „Quo vadis”). Palko był ministrem spraw wewnętrznych Słowacji w latach 2001–2006. Pełnił ponadto wiele innych funkcji, pozwalających mu zebrać obszerny materiał o zmianach niszczących tradycyjną cywilizację europejską i amerykańską. Szczególną uwagę poświęcił sądom, gdzie dziś – w gremiach opiniotwórczych – przeważają poglądy wykrzyczane w roku 1968. Ten pamiętny rok w krajach Zachodu znaczył coś zupełnie innego niż ten sam rok w Polsce, Czechosłowacji czy Izraelu.

Amerykańskie i europejskie sądy z wyjątkową zajadłością walczą z tradycją chrześcijańską. Palko w wielu miejscach pokazuje strategię podstępu. Oto w roku 2009 międzynarodówka sędziowska o nazwie Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekła, że w publicznych szkołach we Włoszech nie wolno wieszać krzyży. To nic, że od tysiącleci krzyż jest naturalnym składnikiem kultury i tożsamości włoskiej. Międzynarodowy Trybunał został opanowany przez wrogów chrześcijaństwa i krzyż w dowolnie wybranym kraju, a następnie w innych państwach zostaje zakazany. Ale z tym zanadto się pośpieszono. Włoski rząd nie zgodził się na tak drastyczną ingerencję międzynarodówki sędziowskiej w swoje sprawy i wniósł odwołanie do Wielkiej Izby ETPC, gdzie jeszcze postęp nie zdobył większości i ten absurdalny wyrok został anulowany.

W amerykańskim Sądzie Najwyższym, gdzie sędziowie otrzymują miejsce dożywotnio, niezmiernie ważne jest, kogo aktualny prezydent tam przeforsuje. Ogólnie, dzięki przemienności rządów demokratów i republikanów, w Sądzie Najwyższym utrzymuje się względna równowaga. Wystarczy jednak krótkotrwała przewaga zwolenników postępu, by podstępem trwale zmienić ustrój kraju w najważniejszych w danej chwili punktach. Zdarzyło się tak np. w roku 1990, gdy pewien komunista, Lee Johnson, wygrał w Sądzie Najwyższym USA sprawę dotyczącą palenia flagi amerykańskiej. Wybrano dla tej sprawy moment, gdy w tym sądzie przewagę 5:4 mieli akurat postępowcy, uważający profanowanie jednego z najświętszych amerykańskich symboli za dopuszczalne. To tylko jeden z wielu przykładów.

Postęp polega na tym, żeby nie było nic świętego.

Kupowanie dzieci

Kolejny przykład tej strategii. Do roku 2012 w 33 stanach odbyły się referenda na temat dopuszczalności małżeństw tej samej płci. Demokratyczny werdykt był jednoznaczny: wszystkie stany opowiedziały się za tradycyjną definicją małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. W referendach roku 2012 trzy inne stany opowiedziały się za małżeństwami jednopłciowymi, a stan Maine, który jeszcze w 2009 głosował przeciw, przyłączył się do sił postępu. I wtedy do boju wkroczył Sąd Najwyższy USA, który – ponownie większością 5:4 – orzekł, że małżeństwa jednopłciowe są prawem człowieka.

Zwróćmy uwagę: przewaga jednego głosu w jednej instytucji ma większą moc niż decyzje podjęte w kilkudziesięciu referendach.

Vladimír Palko nazywa to tyranią sądów i podaje przykład z sąsiednich Czech. Otóż w roku 2005 tamtejszy parlament przyjął ustawę o rejestrowanych związkach partnerskich z wyraźnie sformułowanym artykułem o zakazie adopcji dzieci przez takie związki. Można powiedzieć: wszyscy zadowoleni. Nie przewidziano, że nad demokracją stoi jeszcze tyrania sądów. Po 11 latach o tej ustawie przypomniał sobie czeski Sąd Konstytucyjny, który po prostu wykreślił z ustawy zakaz adopcji przez rejestrowane związki jako sprzeczny z postępowymi poglądami na wszystko.

Zwróćmy uwagę: demokracja swoje, sędziowie swoje. Aktywiści zapewniają, że rejestrowanie związków nie ma nic wspólnego z adopcją. Dla świętego spokoju parlament godzi się na takie rozwiązanie. Ale nikt nie wie, co i kiedy wymyśli Sąd Konstytucyjny. Wygląda na to, że nadrzędne (nad ustawami) usytuowanie trybunałów konstytucyjnych niekoniecznie jest pomyślne dla narodów, bo w chwili próby – przewaga jednego głosu w takim trybunale może znaczyć więcej niż głos milionów.

Nic o nas bez nas!

Polska konstytucja powstała w czasie, gdy przystąpienie do Wspólnot Europejskich było dla nas odległym marzeniem. Później dokonywano drobnych korekt, wypowiadał się też Trybunał Konstytucyjny, który orzekł był, że prawo wspólnotowe ma wprawdzie pierwszeństwo przed polskim ustawodawstwem, ale gdy zachodzi sprzeczność z konstytucją – takiego automatyzmu nie ma i trzeba wtedy wdrożyć specjalne postępowanie.

Nasza niespójna i wielokroć cerowana konstytucja jest wprawdzie najważniejszym źródłem prawa, ale jest to źródełko słabe, niezbyt czyste i coraz mniej znaczące. Wypływa zeń strumyk prawa, do którego wlewa się wielka rzeka prawa unijnego, w której naszego strumyczka już prawie nie widać.

Co zrobimy, gdy prawo unijne zakaże w Polsce krzyża albo w ogóle zdelegalizuje wszelkie religie, do czego już wzywają forpoczty postępu? Co zrobimy, gdy zdelegalizuje małżeństwo między kobietą a mężczyzną? Co zrobimy, gdy każe oddawać nasze dzieci na wychowanie rodzinom afrykańskim lub księżycowym?

Zadaję pytania oczywiście bezsensowne. Tak się dzisiaj wydaje, podobnie jak naszym ojcom i dziadom bezsensowne wydawały się pytania o adopcję dzieci przez pary homoseksualne, o handel organami, „brzuszkami” i gotowymi dziećmi. Ale nie mogę w tym kontekście o nic pytać sensownie, bo nie jestem prorokiem i nie potrafię sobie wyobrazić skutków kolejnych dekad postępów postępu. Wiem tylko, że jeśli Konstytucja RP ma być nadal źródłem polskiego prawa, to musi to być nowa konstrukcja, być może bardziej ogólna i bezwzględnie nadrzędna względem każdego prawa zewnętrznego. Prawo unijne, jeżeli ma mieć pierwszeństwo przed prawem polskim, powinno być za każdym razem przełożone na język polski i musi być interpretowane zgodnie z polską konstytucją i polską nauką prawa. Nie możemy być zobowiązani do automatycznego stosowania żadnego nakazu czy zakazu, który zostanie uchwalony przez kogokolwiek bez naszego uczestnictwa i bez naszej wyraźnej, ustawowej akceptacji.

A na pierwszej sesji nowego sejmu – jeśli pojawi się taka większość – należy starej konstytucji nadać okres trwałości: 25 lat. Ona już jest nieświeża, już się psuje. Nie broni Polski. Za chwilę nie będzie się nadawała ani do spożycia, ani do użycia. A jak już się przeterminuje w roku 2022, powinna być – nawet w trybie zwykłej ustawy – zastąpiona nowym dokumentem, na którego przygotowanie mamy jeszcze całe trzy lata!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka »prawo«rządności” można przeczytać na s. 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka »prawo«rządności” na s. 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bogatko: W Niemczech atmosfera na uniwersytetach jak z 1968 r., a w byłym NRD komunizm trzyma się dobrze

Jan Bogatko o bojówkach Antify na niemieckich uczelniach, lewicowym charakterze mediów niemieckich i sukcesie postkomunistów z Die Linke w Turyngii.

Jan Bogatko o lewackim terrorze na uniwersytetach niemieckich. Porównuje obecną sytuację do rewolucji 1968 r. Założyciel AfD Bend Lucke „który był profesorem uniwersytetu, został brutalnie potraktowany przez bojówki antify na uniwersytecie w Hamburgu”. Jego wykład został przerwany przez bojówkarzy krzyczących, że profesor jest „nazistowską świnią”.  Później „podobnie lewacy potraktowali byłego ministra spraw wewnętrznych CDU Thomasa de Maiziere’a”, któremu  nie pozwolili wejść na prezentację jego książki, tarasując wejście i zmuszając go od ucieczki.

Frank-Walter Steinmeier poruszył ten temat. Normalnie wali się w prawicę, której w Niemczech praktycznie nie ma.

Winą za tą sytuację korespondent obciąża pośrednio media niemieckie, mówiąc o zdecydowanie lewicowych ciągotach dziennikarzy niemieckich, z których większość wybrałaby Die Linke lub SPD.

Die Linke to po prostu następczyni SED, komunistycznej partii Niemiec. To zupełnie jakby ktoś po wojnie utworzył jakąś partię, która zasadza się na ideałach NSDAP i mówił, że oni już się zmienili.

[faktycznie w RFN powstała taka partia i nazywała się Socjalistyczna Partia Rzeszy -przyp. red.]

Postkomuniści przekroczyli szklany sufit w wyborach w Turyngii. Według prognoz opublikowanych przez ARD i ZDF Lewica premiera Turyngii Bodo Ramelowa zdobyła 29,5-30 procent głosów. Wynik CDU oscyluje między 22 a 22,5 procent. AfD zaś poprawiła swój wynik z 10,6 na 23-24 procent. Jak komentuje Bogatko, „w Niemczech Wschodnich komunizm trzyma się dobrze”.

Niemcy przypisywali wielkie zwycięstwo niebieskiej kropce i Wiośnie Biedrona. Te wszystkie wróżby okazały się niestety niesprawdzalne.

Nasz korespondent mówi również o tym, co niemieckie media piszą o wyniku wyborów parlamentarnych w Polsce:„mówi się o Senacie, mówi się, że PiS uzyskał w wyborach ponad 2 mln więcej”. Zwraca uwagę, że dotychczasowe nadzieje niemieckich dziennikarzy na zwycięstwo sił lewicowych i liberalnych w Polsce okazały się płonne.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Dr Bryc: Izrael jest prawicowy. Dla Polski nie ma różnicy czy będzie rządzić Netanjahu czy Beni Ganc [VIDEO]

Dr Agnieszka Bryc o nowym ambasadorze izraelskim w Polsce i jego kontrowersyjnej wypowiedzi, wyborach w Izraelu: roli partii religijnych w nich i charakterze premiera Netanjahu i jego relacjach z USA.

Dr Agnieszka Bryc o nowym ambasadorze Izraela w Polsce, Alexandrze Benie Zvim. Nowy ambasador ma zapewne za zadanie przyciągnąć do siebie Polaków, po trudnym okresie w stosunkach między oboma krajami. Zauważa, że zna on lepiej polski język i Polskę niż poprzednia ambasador Anna Azari. Ta ostatnia, jak mówi dr Bryc w „Poranku WNET”, popełniała fatalne błędy dyplomatyczne. Od pewnej niezręczności nie powstrzymał się także nowy ambasador, który zdążył skrytykować fakt wejścia Konfederacji do Sejmu, mówiąc, że:

Oni mają otwarcie antysemickie stanowisko. To mnie niepokoi. Będziemy to śledzić i o każdym przejawie antysemityzmu w mediach i w Sejmie otwarcie mówić.

Ambasadora smuci fakt,” że taka partia jak Konfederacja będzie teraz w Sejmie”. [Do słów dyplomaty odniósł się Robert Winnicki, przestrzegając ambasadora, by uważał z formułowaniem oskarżeń, bo może dopuścić się zniesławienia- przyp. red.] Nasza gość stwierdziła, że Ben Zvi zorientował się, że swoją wypowiedzią zbliżył się niebezpiecznie do granic, których dyplomata nie powinien przekraczać i starał się złagodzić swoje słowa, stwierdzając, że mówi nie tyle jako dyplomata, ile jako Żyd.

Dr Bryc opowiada, jaki izraelski rząd byłby lepszy dla Polski. Czy Likud Benjamina Netanjahu, czy sojusz Niebiesko-Białych Beni Ganca.  „Nie ma większej różnicy, kto będzie szefował” – oznajmia i podkreśla, że pomimo różnic, jakie są między obydwoma partiami, to wiele punktów jest stycznych.

Jest ogromny potencjał w Izraelu przeciwko zawłaszczaniu państwa przez środowiska religijne.

Poza różnicami politycznymi dużą rolę odgrywają tutaj także względy personalne, np. część generałów jest skonfliktowanych z Netanjahu. Jak mówi, po latach rządów dotychczasowego premiera Izrael jest prawicowy. Obecnie od roku w Państwie Izrael nie ma stabilnego rządu, w związku z czym w najbliższym czasie czekają nas trzecie w ciągu jednego roku wybory do Knesetu, co jest sytuacją dotąd niespotykaną. Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego zwraca uwagę na specyfikę izraelskiego systemu wyborczego, który jest proporcjonalny, mając niski próg wyborczy [obecnie 3,25, do 2015 r. 2% -przyp. red.]. W praktyce oznacza to duże rozdrobnienie polityczne w Knesecie i względnie dużą rolę niewielkich ugrupowań politycznych, które w Izraelu mają często charakter religijny.

Ponadto badaczka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu opowiada o polityce Izraela w stosunku do ostatnich wydarzeń na Bliskim Wschodzie, czyli ataku Turcji na Kurdów w Syrii. Wycofanie się Amerykanów syryjskiej części Kurdystanu oznacza, że zostanie niewielka liczba amerykańskich żołnierzy w pobliżu Izraela, co jest osłabieniem pozycji Netanjahu.

Netanjahu to Izraelczyk ukształtowany w Stanach Zjednoczonych, doskonale czuje się w USA. Potrafi być bezwzględny, bo nabrał obyczajów amerykańskich.

Prezydent Trump skomentował także wynik izrealskich wyborów w sposób mało dyplomatyczny, stwierdzając, że „on relacje utrzymuje nie z Netanjahu tylko z Izraelem”, co „bardzo uderzyło w wizerunek męskiej przyjaźni z prezydentem, jaki Bibi buduje”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Gajowy: W Libanie protestują dwa miliony osób, ale rząd nie chce ustąpić

Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski o protestach w Libanie, ich powodach i stanowisku rządu oraz śmierci al-Baghdadiego.

Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski o pokojowym proteście w Byblos w Libanie. Protestujący, głównie młodzi ludzie niepamiętający wojny z lat 1975-1990 r., domagają się ustąpienia rządu. Wyszło na ulice ok. 2 mln ludzi, więcej niż połowa dorosłych Libańczyków. Niemniej jednak gabinet również nie zamierza zrezygnować ze sprawowania władzy. Rakowski zauważa, że  nie ma też tak naprawdę komu zastąpić obecnie rządzących, poza ludźmi z nimi powiązanymi.

Rząd tak się upiera, ponieważ nie chce tracić apanaży.

Sam protest wygląda idyllicznie. Ludzie na ulicach przypominają prędzej uczestników festynu, czy wiejskiego odpustu. Czemu protestują? Libańczycy czują, że zostali przez władzę okradzeni. Oskarżają, że rządzący okradli ich na miliardy dolarów. Rząd tymczasem czeka na publikację raportu francuskiego koncernu Total, który wyjaśni, czy w Libanie faktycznie są bogate, nieeksploatowane złoża ropy i gazu. Rządzący liczą, że pozytywny wynik raportu wzmocni ich pozycję.

Nasi goście odnoszą się także do zabójstwa Abu Bakra al-Baghdadiego, który jak zauważa Kazimierz Gajowy, sam sobie przybrał takie imię. Abu Bakr to imię pierwszego (wg sunnitów) następcy Mahometa, czyli kalifa, a al-Baghdadi pochodzi od Bagdadu, skąd zmarły terrorysta pochodził. Gajowy podkreśla, że samo zabójstwo tej osoby jako lidera ISIS nie jest najważniejsze. Inną kwestią, która ma większe znaczenie, jest fakt zabójstwa al-Baghdadiego jako samozwańczego kalifa, czyli następcy Mahometa. Muzułmańska święta wojna dzieli się bowiem na dżihad obronny, mający na celu obronę muzułmanów i zajmowanych przez nich terytoriów oraz dżihad zewnętrzny zakładający ekspansję przeciw niewiernym. Ten ostatni może zarządzić jedynie następca Proroka. [W szerokiej definicji dżihadu obronnego mieści się również atak uprzedzający -przyp.red.]

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!


K.T./A.P.

Reżyser serialu „Antykultura”: Opowiada on historię marksizmu i tłumaczy skąd wziął się obecny kryzys świata Zachodniego

Jakub Zgierski i Robert Zawadzki o serialu dokumentalnym opowiadających o marksizmie i jego pochodnych, wyjaśniającym zjawiska takie jak gender czy ekoterroryzm.

Robert Zawadzki o serialu „Antykultura” realizowanym przez TV TRWAM, który opowiada o historii marksizmu klasycznego i jego późniejszych mutacji- neomarksizmu i marksizmu kulturowego. Jak dotąd wyszły cztery z 12 odcinków serialu, które mówią o działalności Marksa, rewolucji bolszewickiej, marksistowskich korzeniach Unii Europejskiej i rewolucji 1968 r. Reżyser wskazuje, że choć mówi się o chrześcijańskich korzeniach UE, to jeden z jej twórców Jean Monet wprowadził do niej Altiero Spinnelliego, autora manifestu z Ventotene. Włoski komunista uwięziony przez Mussoliniego na wyspie Ventotene opracował taktykę działania marksistów kładącą nacisk na kulturę, wcześniej uważaną za jedynie nadbudowę stosunków ekonomicznych. W Unii od lat jawnie działa odwołująca się do jego myśli grupa Spinelliego.

Czwarty odcinek dotyczył rewizji marksizmu. On opowiadał o tym, skąd wziął się obecny kryzys świata Zachodniego.

Reżyser mówi, że do rewizji marksizmu doszło, gdy lewicowi intelektualiści zastanawiali się: „Dlaczego rewolucja komunistyczna nie udała się na Zachodzie, a udała się bardzo dobrze na Wschodzie?”. Badania prowadziła szkoła frankfurcka, której głównym pionierem był Niemiec żydowskiego pochodzenia, Max Horkheimer. Dotarła ona do tzw. manuskryptów paryskich zawierających zapiski młodego Marksa. Przyszły twórca Manifestu Komunistycznego przestawiał w nim inną od później przyjętej taktykę walki rewolucyjnej, skupiającej się na przejęciu kultury. Jakub Zgierski zauważa, że dzięki nim mogli zaproponować zmianę myślenia o rewolucji bez narażania się na zarzut rewizjonizmu- realizowali w końcu idee Marksa. Dodaje, że z punktu widzeniach marksistów tzw. późny kapitalizm wchłonął robotników, którzy stali się „reakcjonistami”. W związku z tym trzeba było znaleźć nowy proletariat:

Wskazywali kolejne mniejszości i grupy uciskane, aktywowane zostały kobiety, żeby walczyły z patriarchatem, mniejszości seksualne, żeby walczyły z nietolerujących je większością.

Wszystko to, by jak mówi publicysta „doprowadzić do komunizmu innymi środkami”. Odpowiada na zarzut, że w komunizmie chodzi o zmianę stosunków własnościowych, wskazując, że na krytykę taką odpowiedział jeden z członków szkoły frankfurckiej w artykule „Porażka nowej lewicy?”.

Herbert Marcuse powiedział, że w latach 60. przegrali ci, którzy chcieli socjalizmu tu i teraz.

Marksista, który ze względu na swoje poglądy i żydowskie pochodzenie musiał po dojściu nazistów do władzy wyemigrować z Niemiec do USA, zauważył, że lewaccy terroryści jak niemiecki RAF czy włoskie Czerwone Brygady ponieśli klęskę, bo zostali zmarginalizowani. Potrzebny był zaś nie terror, tylko „długi marsz przez instytucje” i wprowadzania rewolucji etapami.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Źródła i wielkość w liczbach wytwarzanego przez ludzi dwutlenku węgla rzekomo wpływającego na globalne ocieplenie

Przeliczenie emisji na liczbę obywateli przekłada się w pewien sposób na dobrobyt i status w rankingu państw rozwiniętych, z pewnymi wszakże odchyleniami dla państw skrajnych warunków klimatycznych.

Jacek Musiał, Karol Musiał, Michał Musiał

Trochę statystyki

Największymi emitentami dwutlenku węgla na świecie są (BP Statistical Review of World Energy 2019) w [Gt/rok]:

1. Chiny 9,4,
2. Stany Zjednoczone 5,2,
3. Indie 2,5,
4. Rosja 1,6,
5. Japonia 1,1,
6. Niemcy 0,7,
7. Korea Południowa 0,7,
8. Iran 0,7,
9. Arabia Saudyjska 0,6,
10. Kanada 0,5.

Warto dodać, że światowa żegluga morska jest źródłem 0,7 Gt CO2, a lotnictwo – 0,5 Gt CO2. Polska w tym rankingu zajmuje bardzo odległą pozycję z emisją 0,1 Gt rocznie, przy emisjach całej Europy 4,2 Gt.

I ciekawostka: tylko z procesów fermentacyjnych produkcji napojów alkoholowych (czyli pomijając aspekty energetyczne i inne związane z uprawami, produkcją i dystrybucją) emitowanych jest do atmosfery 0,02 Gt CO2 rocznie (oszacowanie Michała i Karola Musiałów z 2015).

Przeliczenie emisji na liczbę obywateli przekłada się w pewien sposób na dobrobyt i status w rankingu państw rozwiniętych, z pewnymi wszakże odchyleniami dla państw skrajnych warunków klimatycznych. Nieco precyzyjniejsze jest też odniesienie do zużycia per capita tzw. energii pierwotnej, gdyż ta uwzględnia inne rodzaje pozyskiwanej energii (np. hydroelektrownie, energetykę jądrową).

Należy zwracać uwagę na niewłaściwe i krzywdzące nazywanie emitentów dwutlenku węgla „trucicielami”, czego dopuszczają się manipulanci, gdyż dwutlenek węgla nie jest gazem trującym!

Zawartość CO2 w atmosferze a fizjologia człowieka

Oddychanie w wypadku człowieka to przyjmowanie tlenu i wydalanie dwutlenku węgla. Drogami oddechowymi powietrze dostaje się do pęcherzyków płucnych, gdzie tlen pokonuje barierę pęcherzykowo-włośniczkową i dalej, układem krążenia, transportowany jest do tkanek i komórek. W odwrotnym kierunku przemieszcza się dwutlenek węgla, który dociera z tkanek do granicy włośniczkowo-pęcherzykowej i przekracza ją o wiele łatwiej niż tlen. O ile organizm jest bardzo wrażliwy na niewielkie nawet wahania zawartości tlenu w powietrzu wdychanym, o tyle radzi sobie dobrze z wydalaniem produkowanego CO2 nawet przy wielokrotnym wzroście jego stężenia w otoczeniu. Jednak niebezpieczny jest nadmierny wzrost poziomu dwutlenku węgla we krwi. Nasuwa się pewna analogia: człowiekowi w procesie oddychania potrzebny jest dwutlenek węgla jak roślinie tlen. Celowe podwyższenie stężenia CO2 w powietrzu wdechowym, np. przez świadomą hipowentylację, bywa stosowane w leczeniu niektórych przypadków migreny, astmy oskrzelowej czy spastyczności. W Polsce najbardziej znanym entuzjastą stosowania w leczeniu podwyższonych stężeń dwutlenku węgla jest lekarz Jan Pokrywka. Według jego doświadczeń, optymalne dla mózgu stężenie CO2 wynosi 3,2%, czyli blisko 100 razy więcej niż w atmosferze!

Oddychanie ludzi w liczbach

Człowiek wydala CO2 drogą oddychania. Podczas spokojnego oddychania 16 oddechów na minutę i objętości oddechowej 500 ml, wentylacja minutowa wynosi 8 l. Wentylacja roczna 365x24x60x8=4,2×103 m3 powietrza. W powietrzu wydechowym jest ok. 4% dwutlenku węgla, zatem w ciągu roku człowiek wydala 168 m3 tego gazu. Planetę zamieszkuje 7,6 mld ludzi. Rocznie wszyscy wydalają 2,4 mld ton, czyli gigaton (Gt) CO2. W związku z faktem, że nie wszyscy stale spokojnie oddychają (jak np. pracownicy umysłowi), a także z coraz powszechniejszą hiperalimentacją i epidemią otyłości, wyliczona wartość może być o ok. 50% większa, czyli osiągać 3,6 Gt CO2.

Zgodnie z danymi BP Statistical Review 2019, emisje roczne CO2 wynikające ze spalania paliw kopalnych dostarczają 34 Gt. Zatem oddychanie ludzi jest rzędu 10% tego, co dostarcza aktywność przemysłowa. To wcale nie jest mało.

Z drugiej strony uzmysławia to, że spalanie paliw kopalnych i produkcja cementu nie są aż tak astronomicznie duże wobec naszego zwykłego, ludzkiego tchnienia pomnożonego przez liczbę mieszkańców Ziemi. Nie wszyscy jednak zdają sobie z tego sprawę. (…)

Ludzki kał jako źródło CO2

Człowiek wydala rocznie ok. 500 l moczu i ok. (zmiennie według różnych kultur i badań) około 150 kg kału. Istotną wartość energetyczną, jaką można uzyskać ze spalenia, ma sucha masa kału. Ludzki stolec składa się w 75% z wody, pozostałe 25% stanowi tzw. sucha masa, która stanowi dziennie ok. 0,1 kg i rocznie blisko 40 kg. Dochodzi do tego cenna energetycznie masa papieru toaletowego, oszacowana w latach 90. w badaniach naukowców. Nowsze badania (np. Andriessen N, Ward B.J., Strandel L., To char or not to char? Revew of technologies to produce solid fuels for resource recovery from fecal sludge, „Journal of Water, Sanitation and Hygiene for Development”, suppl. C, Apr. 2019) oszacowały wartości energetyczne stolca w różnych krajach. Przyjmując do obliczeń suchą masę 0,41 kg rocznie i przeciętną kaloryczność 16 MJ/kg, uzyskać można rocznie 241 MJ energii. Przyjmując, że 1 MJ dla podobnych paliw odpadowych (Wartości opałowe i wskaźniki emisji w roku 2015 do raportowania w ramach Systemu Handlu Uprawnieniami do Emisji za rok 2018, KOBIZE, 2017) daje 0,1 kg CO2, okazuje się, że rocznie ekskrementy 7,6 miliarda ludzi emitują 0,18 Gt dwutlenku węgla. I albo go emitują w sposób naturalny, bezpożyteczny, albo mogą one zostać wykorzystane w celach gospodarczych. Podobny problem mamy zresztą z drewnem gnijącym w lesie. Albo w procesach gnilnych lub butwienia w naturalny, „ekologiczny” sposób odda ono CO2 i metan oraz ciepło do atmosfery, albo część tego drewna zostanie wcześniej wykorzystana zamiast tworzyw sztucznych do wyprodukowania przedmiotów, czy też zamiast paliw kopalnych zużyta do celów energetycznych, zanim jego entropia wzrośnie z oddaniem CO2 do atmosfery.

Oddychać – nie oddychać?

Oddychanie roczne ludzi dostarcza 2,4–3,6 Gt, rolnictwo – 5,1–6,1 Gt, kał ludzki ok. 0,18 Gt CO2. Roczne przemysłowe emisje to 34 Gt CO2. Zatem: emisje pochodzące z metabolizmu ludzi oraz z celowej, rolniczej produkcji substratów dla metabolizmu wynoszą łącznie od ok. 7,7 do 9,9 Gt, co stanowi od 23 do 29% rocznych emisji przemysłowych. To już nie są żarty.

Więc na wesoło: gdyby dla zrobienia przyjemności specom od cyferek z IPCC wszyscy Ziemianie zechcieli zmniejszyć emisje dwutlenku węgla, mogliby wykonywać tylko co drugi oddech.

Gdyby jeszcze bardziej chcieli się im przypodobać – powinni albo jeść co drugi dzień, albo o połowę mniejsze porcje, co by natychmiast zmniejszyło emisje o 12 do 14%. Należy mieć nadzieję, że nie znajdą się w IPCC eugenicy, którzy zaproponują radykalniejsze rozwiązanie wobec połowy populacji Ziemi.

Cały artykuł Jacka Musiała, Karola Musiała i Michała Musiała pt. „Dwutlenek węgla po ludzku” znajduje się na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka Musiała, Karola Musiała i Michała Musiała pt. „Dwutlenek węgla po ludzku” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska idzie do ziemi obiecanej już 40+1 lat. 41 rocznica pontyfikatu JP II / Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” 64/2019

Jan Paweł II był odporny na komunistyczne kłamstwa i wiedział, jak z tym systemem walczyć. Jedno mu się nie udało: uchronić nas od mniemania, że obalenie komunizmu rozwiąże wszystkie problemy życiowe.

W ślad za Mojżeszem populistą

Swietłana Fiłonowa

Mojżesz prowadził lud wybrany po pustyni przez 40 lat. Lubimy to sobie przypominać na pocieszenie, kiedy wydaje się, że coś poszło nie tak w życiu społecznym, bo za długo czekamy na pożądane zmiany. Ale od momentu, gdy polski kardynał Karol Wojtyła objął Tron Piotrowy i wytyczył nam drogę, minęło 40 lat + jeden rok. Czy mamy poczucie, że jesteśmy na miejscu? Czy nie przegapiliśmy czasem paru drogowskazów?

Gdy kardynał Karol Wojtyła został wybrany na papieża, do Watykanu została wysłana depesza gratulacyjna podpisana przez Edwarda Gierka, Henryka Jabłońskiego i Piotra Jaroszewicza, z takimi oto wyrazami radości: „…Na tronie papieskim po raz pierwszy w dziejach jest syn polskiego narodu, budującego w jedności i współdziałaniu wszystkich obywateli wielkość i pomyślność swej socjalistycznej Ojczyzny”.

Po kilku dniach dziennik „Trybuna Ludu” z uporem podkreślał „socjalistyczne korzenie” Karola Wojtyły: „Jako Polak, a więc przedstawiciel kraju szczególnie dotkniętego okrucieństwem wojny, hitlerowską eksterminacją, jako człowiek, który swą całą czynną działalność prowadzi w Polsce Ludowej, a więc w kraju łączącym budownictwo socjalizmu ze sprawą pokoju i pokojowego współżycia oraz wnoszącym do niej ogromny wkład, Jan Paweł II dysponuje szczególnym doświadczeniem w tej dziedzinie. Dostrzega się w tym doniosłym wydarzeniu również przejaw szacunku dla Polski Ludowej”.

Dziś to wygląda na farsę. Lecz nie zamierzam drwić z wroga już pokonanego. Raczej jest to swoiste reductio ad absurdum, próba pokazania, jak to jest, kiedy każdy bierze z postępowania, wypowiedzi i nauczania papieża to, co mu akurat na rękę, pomijając to, co nie pasuje do jego własnych tez i poglądów. Czy możemy powiedzieć, ze jesteśmy wolni od tego nałogu?

Powszechnie znane, na przykład, jest następujące zdanie papieża: „Integracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską”. Brzmi to jako przestroga dla wątpiących i tu najczęściej cytowanie się kończy. Ale w rzadko przytaczanym ciągu dalszym czytamy: „Doświadczenie dziejowe, jakie posiada naród polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie” (z wystąpienia przed Zgromadzeniem Narodowym 11.06.1999 r.). Cała wypowiedz papieża nie nakłania do rezygnacji ze skarbu wypracowanego w ciągu wielu stuleci, raczej przeciwnie.

Jan Paweł II do historii przeszedł jako papież antykomunista. Papieża z Polski powszechnie uznawano za duchowego pogromcę komunizmu. Może nie jest wielką przesadą twierdzenie, że gdyby nie Jan Paweł II, system komunistyczny przetrwałby jeszcze parę dekad i zgnębiłby jeszcze kilka pokoleń. Jan Paweł II miał osobiste doświadczenie totalitaryzmu sowieckiego, więc był odporny na komunistyczne kłamstwa i propagandę i wiedział, jak z tym systemem walczyć. Więc nauczał, wspierał, podnosił na duchu, inspirował. I tylko jedno mu się nie udało – uchronić nas od mniemania, że obalenie komunizmu rozwiąże wszystkie problemy życiowe, a droga do Ziemi Obiecanej to powrót do tego punktu, gdzie komunizm zwyciężył; uodpornić na ślepą wiarę we wszechmoc „wolnej gry rynkowej” kapitalizmu. Mimo, że starał się, ostrzegał. W 1991 roku w encyklice Centesimus annus pisał wprost: „Przekonaliśmy się, że nie do przyjęcia jest twierdzenie, jakoby po klęsce socjalizmu realnego kapitalizm pozostał jedynym modelem organizacji gospodarczej. (…) Kryzys marksizmu nie oznacza uwolnienia świata od sytuacji niesprawiedliwości i ucisku”.

Kapitalizm nigdy nie kojarzył się papieżowi z utraconym rajem.

W końcu lat 40. młody kapłan Karol Wojtyła napisał dramat „Brat naszego Boga”. Krzysztof Zanussi, który w 1997 r. ekranizował ten dramat, w jednym ze swoich wywiadów powiedział: W „Bracie naszego Boga on wybiega przed swoją epokę. Pokazuje perspektywę społeczną, polityczną i religijną, o której nasz katolicyzm z lat czterdziestych jeszcze nie wiedział (…) Zawartość treściowa, przede wszystkim konfrontacja z marksizmem, z myślą rewolucyjną, jest tu niebywale głęboka”.

Trudno się z tym nie zgodzić. Już na początku dramatu jego główny bohater, Adam Chmielowski, mówi do urzędnika Rady Miejskiej, że bieda, cierpienia ubogich nieuchronnie doprowadzą do katastrofy całego społeczeństwa. W ostatniej scenie Chmielowski – teraz już brat Albert – mówi do braci zakonnych o buncie robotniczym, który właśnie wybuchnął w mieście: „Przecież wiecie, że gniew musi wybuchnąć. Zwłaszcza jak jest wielki. (…) I potrwa, bo jest słuszny”. A więc pragnienie wolności, walka przeciwko uciskowi i niesprawiedliwości są według młodego Wojtyły uzasadnione. Nie potępia ich. Lecz pozostaje pytanie, jaką drogą iść, pytanie o środki do osiągnięcia wielkiego celu.

Nieznajomy, który według Zanussiego jest wzorowany na Leninie, uważa się za przywódcę klasy robotniczej i odwołuje się do nienawiści, nawołuje ludzi do walki zbrojnej, do rewolucji. Jest przekonany, że na przemoc trzeba odpowiadać przemocą, na niesprawiedliwość – wybuchem gniewu o tak wielkiej sile, by potrafił zrujnować stary system gospodarczy i polityczny.

Brat Albert wybiera inną drogę. Lecz faktem jest, że socjalizm nie był asteroidą, która znienacka uderzyła w ziemię. To był sposób na rozwiązanie problemów kapitalizmu. Najgorszy z możliwych, prowadzący do katastrofy – ale sposób na rozwiązanie problemów całkiem realnych, z którymi dłużej nie dawało się żyć.

W dramacie Wojtyła nie wytycza drogi, nie określa konkretnego systemu – gospodarczego lub politycznego – który miałby być alternatywą socjalizmu. Może był na to za młody, a może po prostu nie musiał, bo droga została wytyczona już przez Chrystusa, a nawet wcześniej – kiedy to Mojżesz przyniósł ludziom całkiem jasny i wystarczająco dokładny program wspólnego życia.

Nie było przypadkiem to, że motywem przewodnim wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1991 r., w momencie, gdy rodził się tu kapitalizm, był Dekalog.

Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego „wybuchło” właśnie w Rosji.

Był to kraj z trudem balansujący na krawędzi zapaści gospodarczej i politycznej. Kraj, który nareszcie odbił się od feudalizmu, ale kompletnie nie radził sobie z palącymi problemami spowodowanymi dopiero co zrodzonym kapitalizmem. Można powiedzieć, że dziki kapitalizm był tu dzikim najbardziej – wilczym. Lecz żeby stało się po myśli Nieznajomego z dramatu Wojtyły, niezbędne są dwa czynniki. W każdym kraju i o każdej porze dziejowej wiele zależy od siły, od autorytetu Kościoła.

Współczesny rosyjski teolog, były wykładowca petersburskiej Akademii Duchownej (dziś jest na emigracji) Beniamin Nowik w swoim wywiadzie dla „Przegląda Powszechnego” powiedział wprost: „W państwach o silnym chrześcijaństwie komunizm nie miał szans. To oczywiste. Trudno orzec, czego było więcej w radzieckim bolszewizmie: pogaństwa czy idei Marksa. Tego zresztą potrzebował komunizm, by jego ziarno mogło paść na użyźnioną pogaństwem glebę”.

Zdaję sobie sprawę, że dla większości zachodnich odbiorców to skojarzenie z inwazją pogaństwa w rosyjskim Kościele prawosławnym jest zbyt kontrowersyjne. Przyzwyczajeni są do rozmów o drugim płucu Europy, o siostrze-Cerkwi etc. Możliwe, że tej siostrzyczce przydałyby się reformy… Ależ – Włodzimierz Sołowjow! Siergiej Bułgakow! Paweł Fłorienski! Mikołaj Bierdiajew! Aleksander Mień! Nie mam możliwości wchodzić w dyskusję. Powiem tylko, że stosunki z hierarchią kościelną wszystkich wyżej wymienionych pozostawiały wiele do życzenia, i to mówiąc bardzo delikatnie. Co do reform, to Kościół prawosławny znajduje się w stanie ich potrzeby już nie pierwsze stulecie.

Od dawien dawna wśród Rosjan zadomowiło się przekonanie, że Cerkiew i wykształcenie czy choćby myśl jako taka do siebie nie przystają, że są sobie wręcz wrogie. Zdecydowana większość rosyjskich intelektualistów, potajemnie odrzucając oficjalną Cerkiew, podejmowała próbę rozwiązywania głębokich problemów moralnych, społecznych i duchowych na zewnątrz Kościoła i bez niego.

Włodzimierzowi Uljanowowi trudno byłoby przekonać takie mnóstwo ludzi o tym, że religia to opium dla ludu, i stać się kimś więcej niż niedouczonym studentem, znanym jedynie najbliższemu kręgowi kolegów; materializm nie rozprzestrzeniłby się tak szeroko, gdyby w Rosji nie było w ciągu stuleci więcej utalentowanych bezbożników niż wykształconych teologów.

Oczywiście sprawa wyglądała zupełnie inaczej tam, gdzie socjalizm został narzucony zbrojną ręką. W Polsce walka z tym obcym ustrojem faktycznie nigdy nie ustawała przy bezwarunkowym duchowym poparciu Kościoła, a czasem nie tylko duchowym. Ale tu czaiła się pułapka. Im bardziej system był obcy tradycjom i duchowi narodu, im więcej było poświęcenia w walce z nim, tym łatwiej było poddać się iluzji, że po jego obaleniu wszystko samo jakoś się ułoży – smok padnie i zapanuje Lancelot. A więc nie warto głowić się nad dylematami moralnymi, bo wiadomo – byt określa świadomość. Moralności nie wolno mieszać z ekonomią. Tak, pierwszy milion trzeba ukraść i nie ma na to rady, nie da się całkiem uniknąć złodziejstwa, matactw, afer etc., zawsze będą wygrani i przegrani, a nawet ci, którzy przeszkadzają społecznemu rozwojowi – zbędni ludzie, a czasem całe narody i kraje, których lepiej byłoby się pozbyć – biedni, bez perspektyw, którym się nie powiodło, chorzy, bezrobotni, bezdomni. Taka jest dziejowa konieczność.

Termin ‘populizm’ już nie oznacza jak dawniej „popierania idei politycznych i ekonomicznych, które są w danym momencie najbardziej popularne, w celu łatwego zdobycia poparcia, bez zwracania uwagi na rzeczywistą możliwość zrealizowania obietnic” (definicja „Wielkiego słownika języka polskiego”). Dziś jest to KAŻDE postępowanie na rzecz słabych, które rzekomo zwalnia tempo rozwoju kraju, a tak naprawdę jest nie na rękę tym, którym udało się ukraść pierwszy milion i wybić się na „elitę”.

Powinowactwo tego monopolu najsilniejszych z ofiarnością radziecką w imię dobra przyszłych pokoleń jest oczywista. Jak to się stało, że w głowach walczących z komuną pozostałości świadomości marksistowskiej okazały się silniejsze od prawd chrześcijańskich, to temat na odrębną rozprawę. Dziś mówimy o tym, że Jan Paweł II nigdy nie udzielił bezwarunkowego poparcia spuszczonemu ze smyczy moralności kapitalizmowi. Wołał w wystąpieniu 11 czerwca 1999 r. przed Zgromadzeniem Narodowym – połączonymi izbami parlamentu: „Szanując właściwą życiu wspólnoty politycznej autonomię, trzeba pamiętać jednocześnie o tym, że nie może być ona rozumiana jako niezależność od zasad etycznych”. „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Tych słów użył wcześniej aż w dwóch encyklikach – jak gdyby chciał nam to wbić do głowy.

Napisał dziesiątki stron, wygłosił tyleż homilii i przemówień, w których ostrzegał przed zasadzkami kapitalizmu. Czasami był na tyle krytyczny wobec niego, że ortodoksyjni liberałowie zachodni niekiedy nazywali go „papieżem-socjalistą”.

Rzecz jasna, lewakiem papież nie był. Chodziło mu o umoralnienie państwa, bez czego żaden system ekonomiczny nie może być usprawiedliwiony z punktu widzenia Kościoła.

„W tym sensie słusznie można mówić o walce z ustrojem gospodarczym rozumianym jako system zabezpieczający absolutną dominację kapitału oraz własności narzędzi produkcji i ziemi nad podmiotowością i wolnością pracy człowieka. W walce z tym systemem modelem alternatywnym nie jest system socjalistyczny, który w rzeczywistości okazuje się kapitalizmem państwowym, lecz społeczeństwo, w którym istnieją: wolność pracy, przedsiębiorczość i uczestnictwo. Tego rodzaju społeczeństwo nie przeciwstawia się wolnemu rynkowi, ale domaga się, by poprzez odpowiednią kontrolę ze strony sił społecznych i państwa było zagwarantowane zaspokojenie podstawowych potrzeb całego społeczeństwa” (Centesimus annus).

Tak więc minęło 28 lat od napisania tych słów i 41 od początku pontyfikatu Jana Pawła II. Najwyższy czas przeczytać to na spokojnie i dojść nareszcie tam, gdzie nas prowadził.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „W ślad za Mojżeszem populistą” znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „W ślad za Mojżeszem populistą” na s. 6 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Rok 1984” George’a Orwella został od a do z zrealizowany w Chinach – twierdzi żyjący na wygnaniu chiński pisarz Ma Jian

Komunistyczna Partia Chin nie wstydzi się zamiaru zdominowania świata pod względem gospodarczym i wojskowym, a technologia skradziona Zachodowi jest niezbędnym środkiem do osiągnięcia jej celów.

Peter Zhang

Podczas gdy prasa międzynarodowa ekscytuje się pierwszą na świecie SI posiadającą świadomość – generowanym komputerowo prezenterem chińskiej państwowej agencji prasowej Xinhua – niewielu wie o niepokojącym programie rozwoju broni SI w Pekińskim Instytucie Technologii (PIT) – jednym z najlepszych ośrodków badań nad bronią w Chinach. Obecnie Komunistyczna Partia Chin (KPCh) nie wstydzi się zamiaru zdominowania świata zarówno pod względem gospodarczym, jak i wojskowym, a technologia skradziona głównie Zachodowi jest niezbędnym środkiem do osiągnięcia jej celów. (…)

Przez ostatnie trzy dekady zachodnie firmy miały nadzieję zdobyć zyskowne udziały w chińskim rynku, ale mogło to nastąpić jedynie poprzez poniesienie wysokich kosztów w formie transferu technologii dokonanego pod presją władz lokalnych.

Wymuszone transfery technologii z czasem skutecznie zmniejszyły przewagę konkurencyjną zachodnich firm. Według raportu Biura Przedstawiciela Handlowego USA z 2017 roku, Chiny rokrocznie kradły własność intelektualną amerykańskiego pochodzenia o wartości ok. 600 mld dolarów. (…)

Przekonanie, że technologia pomaga zliberalizować zamknięte społeczeństwa, nie musi sprawdzać się w każdym przypadku, szczególnie w Chinach. W artykule Dlaczego technologia sprzyja tyranii, opublikowanym w „The Atlantic”, Yuval Noah Harari przedstawił szczegółowy wywód na temat tego, że technologia niekoniecznie zaprzyjaźnia się z liberalnymi społeczeństwami, a ta najnowocześniejsza, gdy oddala się od mas, zamiast społeczeństwu sprzyja tyraniom.

Chociaż niektóre z podstawowych argumentów Harariego są przedmiotem debaty, poruszył on kilka krytycznych kwestii dotyczących sposobu, w jaki technologia i sztuczna inteligencja są w stanie wzmocnić dyktatury, a także zwiększyć niebezpieczeństwo przekazania władzy maszynom. Według tego autora słabe ogniwo reżimów autorytarnych w XX w., czyli chęć skoncentrowania wszystkich informacji i władzy w jednym miejscu, może dzięki nowej technologii, takiej jak SI, stać się ich mocną stroną i zadecydować o przewadze w XXI w. Wydaje się, że Harari ma rację, iż technologia wzmocniła obecnie kontrolę autorytarną w zamkniętych społeczeństwach. Dziesiątki milionów ludzi z „pokolenia Z” w Chinach, zwanego także „pokoleniem Wielkiego Firewalla”, dorasta w przyzwyczajeniu do innego układu cyberrzeczywistości niż ci, którzy mieszkają w pozostałej części świata.

Przebywający na wygnaniu pisarz Ma Jian powiedział niedawno, że Rok 1984 George’a Orwella został od a do z zrealizowany w Chinach.

Reportaż australijskiej telewizji ABC zatytułowany Nie znam Facebooka ani Twittera: Chińska generacja Z, Wielkiego Firewalla, odcięta od Zachodu przedstawia mrożącą krew w żyłach rzeczywistość: młodzi chińscy internauci osiągają dorosłość dzięki zestawowi światopoglądów, który znacząco różni się od światopoglądu ludzi żyjących w pozostałej części świata.

Wielki Firewall najwyraźniej stworzył dwa różne, równoległe światy na tej samej planecie Co gorsza, niektóre zachodnie firmy technologiczne są chętne pomóc KPCh dopracować narzędzia represji, niezależnie od wewnętrznego sprzeciwu.

Kiedy Pichai, dyrektor generalny Google, powiedział prasie: „Technologia nie rozwiązuje problemów ludzkości”, wydawał się sugerować, że jego Google może w sumie przysparzać ludzkości problemów w świetle kontrowersyjnego „Dragonfly Project”, którego celem jest pomoc KPCh w monitorowaniu internautów.

„Nie bądź zły” było przez lata mottem firmy Google – do roku 2000. Jednak ta dewiza została po cichu usunięta, a w roku 2015 Alphabet, firma macierzysta Google, przyjęła nowe motto: „rób to, co należy”, najwyraźniej próbując pozbyć się swojego odniesienia do zła. Ktoś mógłby zapytać: „Czy Google nie za mocno próbuje sprzedać swoją duszę, aby wejść na chiński rynek?”.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Kiedy technologia łączy się z tyranią” znajduje się na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Petera Zhanga pt. „Kiedy technologia łączy się z tyranią” na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego