Marsz dla Życia i Rodziny już w najbliższą niedzielę!

Już 20 września w niedzielę ulicami stolicy przejdzie Marsz dla Życia i Rodziny. Organizatorzy zapraszają wszystkich zainteresowanych o 12:00 na Plac Zamkowy.

„Wspólnie brońmy rodziny” to hasło tegorocznego Marszu dla Życia i Rodziny, który zaplanowano na niedzielę 20 września w Warszawie. Organizatorzy z Centrum Życia i Rodziny zapowiadają, że będzie to manifestacja przywiązania do wartości prorodzinnych oraz afirmująca rodzinę oraz instytucję małżeństwa i wartości pro life. Jednak jak wskazuje Paweł Ozdoba, prezes organizacji, tegoroczny Marsz będzie miał dwa wymiary.

 Tak jak w latach ubiegłych chcemy stawiać na promocję rodziny jako wspaniałej wartości, na której oparty jest nasz ład cywilizacyjny, która jest elementem naszego naturalnego porządku. Chcemy również afirmować małżeństwo oraz domagać się zwiększenia prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych. Zresztą w komisjach sejmowych znajduje się projekt „Zatrzymaj Aborcję”, którego przyjęcie oznaczałoby zlikwidowanie tzw. przesłanki eugenicznej i statystycznie uratowanie blisko 1000 istnień ludzkich rocznie – wskazuje Paweł Ozdoba.

Jednak jak dodaje, to nie jedyny aspekt, na którym chcą się skupić organizatorzy Marszu. Szef Centrum Życia i Rodziny wskazuje bowiem na hasło tegorocznej manifestacji:

„Wspólnie brońmy rodziny”.  Dostrzegamy, że rodzina stała się dziś obiektem ataków ze strony liberalnych i lewicowych ideologii. Chcemy postawić temu tamę i nie dopuścić do zanegowania rodziny i zniszczenia instytucji małżeństwa.

mówi Paweł Ozdoba. Precyzuje, że strona społeczna musi reagować już dziś, ponieważ „rewolucyjna agenda” coraz silniej przedziera się do naszej codzienności, także dzięki wsparciu zachodnich koncernów medialnych. Prezes fundacji dodaje również, że Marsz dla Życia i Rodziny nie jest skierowany przeciwko komukolwiek, ale jest wyrazem sprzeciwu wobec nachalnej i agresywnej promocji ideologii sprzecznych z wartościami chrześcijańskimi.

 

Na początku Marszu dla Życia i Rodziny głos zabierze m.in. Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, która zasłynęła przeciwstawieniem się promocji ideologii gender w szkołach. Organizatorzy zapraszają do wspólnego uczestnictwa w Mszy świętej, którą zaplanowano o godzinie 13 w kościele pw. Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Celebrował ją będzie ks. Dominik Chmielewski. Tuż po Mszy świętej zaplanowano również krótką konferencję, którą wygłosi do wszystkich zebranych.

Organizatorzy zapowiadają również, że w Marszu dla Życia i Rodziny weźmie udział niezwykły gość specjalny, choć nie precyzują o kogo chodzi.

 Niestety jeszcze nie możemy zdradzić kto zaszczyci nas swoją obecnością, ale zapewniam wszystkich, że będzie bardzo ciekawie. Zachęcam by być z nami w niedzielę na Placu Zamkowym – mówi Ozdoba.

Marsz dla Życia i Rodziny odbędzie się 20 września w Warszawie i rozpocznie się o godz. 12:00 na Placu Zamkowym. Finał Marszu zaplanowano pod kościołem pw. Świętego Krzyża, gdzie o 13:00 rozpocznie się Msza święta dla uczestników manifestacji.

Organizatorem wydarzenia jest Centrum Życia i Rodziny. Więcej na www.czir.org.

Czarnik: Organizacje LGBT zamierzają nam zamknąć usta. Będziemy bronić naszego prawa do wychowywania dzieci

Magdalena Czarnik mówi o sądowym sporze prof. Fuszary ze Stowarzyszeniem Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza w związku z listem przestrzegającym przed tzw. edukacją antydyskryminacyjną.


Magdalena Czarnik ze Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci opowiada o sporze, w którym prof. Małgorzata Fuszara oskarżyła Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnym Warszawy i Mazowsza o zniesławienie, w związku z listem, jakie stowarzyszenie wystosowało do dyrektorów szkół przestrzegając przed tzw. edukacją antydyskryminacyjną. Obecnie sędzia rozeznaje sprawę i przesłuchiwani są rodzice oraz członkowie stowarzyszenia, którzy podawali przykład publikacji odsyłającej do wystawy zorganizowanej w jednym z warszawskich gimnazjum, gdzie przedstawiono „obsceniczne zdjęcia seksu gejowskiego” i tym podobne.

Niestety wiemy, co tam się kryje się za tymi programami. Naprawdę jest tam duża porcja oswajania naszych dzieci z seksualizmem i przedstawienie wszelkich kontaktów seksualnych, jako tak samo dobrych. Owszem, nie dzieje się to może na pierwszych zajęciach od razu, ale stopniowo różnymi manipulacyjnymi metodami takie treści są wprowadzane.

Gość Popołudnia Wnet podkreśla, że po pierwszej rozprawie miała nadzieje, ze pani sędzi zależy na tym, aby dowiedzieć się, czym polega ta edukacja dyskryminacyjna, ale dzisiejsza rozmowa przebiegała już bez kamer i „bez obiektywizmu”.

Stowarzyszenie dostało jeszcze 6 innych pozwów od innych aktywistów związanych z organizacjami LGBT, w tym największej polskiej organizacji Kampania Przeciw Homofobii, więc widzimy, że jest to zmasowany atak na rodziców. Te organizacje zamierzają nam zamknąć usta, abyśmy nie informowali na temat prawdziwych treści tych programów i nie mieli do tego prawa. My swoje prawa znamy i wiemy, że mamy prawo do wychowywania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Gwarantuje to nam polskie prawo i będziemy tego pilnować.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Magda Czarnik: Odbieramy proces jako próbę zakneblowania rodziców. Zajęcia mają oswajać dzieci z homoseksualizmem

Magda Czarnik o procesie sądowym w związku z akcją Stowarzyszenia Rodzin Wielodzietnych przeciw tzw. edukacji antydyskryminacyjnej i o tym, na czym ta ostatnia polega.

Magda Czarnik mówi o procesie, który prof. Małgorzata Fuszara wytoczyła Stowarzyszeniu Rodzin Wielodzietnych ws. listów skierowanych przez organizację do dyrektorów szkół ws. tzw. edukacji równościowej.

Odbieramy tą sprawę jako próbę zakneblowania rodziców.

W sądzie jako świadkowie występują rodzice, którzy czują się poszkodowani przez wspomniane zajęcia oraz dyrektor jednej ze szkół.

Mają zasiać niepewność wśród dzieci, co do własnej płci, nauczyć ich kwestionować różnice biologiczne między kobietą i mężczyzną oraz oswajać z homoseksualizmem i różnymi innymi praktykami seksualnymi.

A.P. [related id=98216 side=right]

Korzenie Katynia VI. Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej. Operacja wymierzona przeciw Polskiej Organizacji Wojskowej

Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy byli Polakami), ponad 79% zabito. Było to ponad 111 tys. osób – 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.

Wojciech Pokora

POW była konspiracyjną organizacją działającą w latach 1914–1921 na terenie Królestwa Polskiego, zaboru rosyjskiego i austriackiego. Z jej szeregów faktycznie rekrutowało się wielu legionistów i późniejszych oficerów Wojska Polskiego, o czym szerzej pisałem w pierwszym artykule z cyklu. Jednak po jej rozwiązaniu organizacja faktycznie przestała istnieć i nie prowadzono w jej imieniu żadnych działań wywiadowczych na wschodzie. Oczywiście nie przeszkodziło to bolszewikom w uznaniu, że jest inaczej.

W chwili, gdy na Ukrainie walczono z głodem, będącym wynikiem celowego działania Sowietów i kolektywizacji, należało winą za tę sytuację obciążyć kogoś trzeciego. Najpierw wskazano kułaków, następnie zindoktrynowanych przez Polskę chłopów. Stąd już prosta droga do obarczenia odpowiedzialnością polskich agentów na Ukrainie.

Jednak, by wykazać, że faktycznie tacy istnieją, należało wskazać ich palcem. Pomógł w tym szef tajnej policji GPU, Wsiewołod Balicki. To on przyznał rację Stalinowi, że za głód odpowiadają ukraińskie kadry, ale dodał od siebie, że kadry te, wraz chłopstwem, były ofiarami polskiej propagandy. Dowodów nie trzeba było długo szukać, bowiem w latach 20. Polska faktycznie kolportowała na sowieckiej Ukrainie ulotki przestrzegające przed kolektywizacją.

Balicki miał jeszcze jeden atut. Od 1918 r. był bowiem funkcjonariuszem, a następnie szefem Czeki – poprzedniczki GPU, na Ukrainie. Podczas wojny polsko-bolszewickiej miał wielokrotnie możliwość przesłuchiwania polskich jeńców, którzy często byli członkami prawdziwej POW. Wiedział więc o niej wszystko. Część oficerów udało mu się nawet przewerbować. Dlatego w chwili, gdy należało wskazać Stalinowi, kto stoi za dywersją na Ukrainie, wskazał na zinfiltrowaną przez siebie organizację. Nikogo nie obchodziło, czy istnieje ona w rzeczywistości. (…)

Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego

(…) Marchlewszczyzna, bo tak potocznie nazwano Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego, obok Dzierżowszczyzny na Białorusi (identyczny okręg utworzony na cześć innego polskiego komunisty, Feliksa Dzierżyńskiego, zresztą także członka Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski), miała stać się zalążkiem polskiej republiki sowieckiej. Tu wychować się miały kadry, które w pełni zsowietyzowane, niosłyby tę sowieckość dalej na zachód. Niemniej ważną przyczyną powołania autonomicznego okręgu był jego wymiar propagandowy.

W chwili, gdy w Polsce pojawiały się głosy nawołujące do rozmontowywania Związku Sowieckiego od środka, w celu uzyskania wolności obywatelskich, przejawy wolności, jakimi szczycić się mogli przedstawiciele mniejszości narodowych, zamykały usta propagandystom. Bo faktem jest, że od początku istnienia Marchlewszczyzny szczyciła się ona autonomią kulturowo-językową. Do czasu. Pierwszym momentem, w którym zaczęto baczniej przyglądać się temu okręgowi, był okres kolektywizacji. Nie przebiegała ona tutaj tak sprawnie jak w pozostałych częściach sowieckiej Ukrainy, gdzie – jak wiemy – też nie był to proces łatwy.

Opór przed kolektywizacją uzmysłowił decydentom, że projekt stworzenia modelowej, małej, sowieckiej Polski nie powiódł się. Nie było czego przeszczepiać na Zachód. (…)

I w tym miejscu wkracza znów Balicki. W jego teorii Marchlewszczyzna była miejscem szczególnej aktywności Polskiej Organizacji Wojskowej. Jej agenci mieli pracować nad tym, by oderwać cały rejon od ZSRR i oddać go Piłsudskiemu. (…)

Balicki się rozkręcał. Uznał, że wszystkie jednostki kultury polskiej na całej sowieckiej Ukrainie są agendami POW. Rozpoczęły się aresztowania ich dyrektorów. W ten sposób życie stracił m.in. dyrektor Teatru Polskiego, dramaturg i poeta Witold Wandurski; 9 marca 1934 został on skazany na śmierć z zarzutu o „przygotowanie zbrojnego powstania, szpiegostwo i udział w organizacji kontrrewolucyjnej”.

Zanim nastał Wielki Terror

Dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie nastał czas terroru. O ile w całym Związku Sowieckim od 1934 r. aparat represji zredukował skalę swoich działań, o tyle na zachodnim pograniczu prześladowania trwały bez ustanku.

W maju 1934 r. Biuro Polityczne nakazało odnalezienie członków Polskiej Organizacji Wojskowej w szeregach KPP. Machina ruszyła. Każde aresztowanie i tortury przynosiło efekt w postaci listy kolejnych członków tajnej organizacji w szeregach partii. 17 sierpnia 1935 r. oficjalnie zlikwidowano Marchlewszczyznę, dwa lata później Dzierżowszczyznę.

Likwidację tej pierwszej poprzedziło wykrycie „wołyńskiego ośrodka Polskiej Organizacji Wojskowej”. Mieszkańców rejonów deportowano do Kazachstanu i na Syberię. Inteligencję likwidowano. Polityka przesiedlania objęła całe pogranicze. Na początku 1935 r. przesiedlono na wchód Ukrainy 8329 rodzin ujętych w kategorię „niepewne”. Wśród nich było 2866 rodzin narodowości polskiej. Byli też Niemcy. Prześladowano działaczy partyjnych i członków rad sołectw, których wymieniano na Ukraińców. Polacy nie mieli prawa piastować żadnych funkcji, tracili też legitymacje partyjne. Było to o tyle łatwe, że narodowość w Sowietach była kategorią administracyjną, wpisywaną do dokumentów tożsamości. Zatem trudno było ją ukryć, co wykorzystywano do masowych represji.

W 1936 r. rozpoczęły się już planowe czystki etniczne. Do Kazachstanu i na Syberię przesiedlano zarówno Polaków, jak i Niemców.

Na pograniczu nie mógł mieszkać nikt, kto budziłby jakiekolwiek kontrowersje. Zesłańców dzielono na kategorie zgodnie ze stawianymi im zarzutami: kontrrewolucja, współpraca z obcym wywiadem, zamożność, przynależność do kościoła katolickiego, kontakt z krewnymi w Polsce czy przemyt.

W pierwszej fazie przesiedleń do Kazachstanu wysłano 41 772 osoby. W drugiej, jesienią 1936 r. – 70 tys. Drugiej fali deportacji towarzyszyła także druga fala terroru. Tym razem już na obszarze całego Związku Sowieckiego. Nastały dni Wielkiego Terroru. (…)

15 listopada 1938 r. Biuro Polityczne zdecydowało o zakończeniu operacji przeciw Polakom.

Jednym z ostatnich szpiegów został jeszcze współpracownik Jeżowa, a szwagier Stalina, Stanisław Redens (polski komunista), który nadzorował wiele śledztw przeciwko Polakom. Przyznał się, że był szpiegiem od 1926 r.

Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy aresztowani byli Polakami), ponad 79% aresztowanych zabito. Było to ponad 111 tys. osób, co stanowiło 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38.

W latach największego terroru, gdy na terenie Związku Sowieckiego masowo mordowano Polaków, przypisując im przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej, polski wywiad także przypomniał sobie o tej nieistniejącej od lat organizacji. 8 czerwca 1935 r. Oddział II rozkazał swoim oficerom odwiedzenie wszystkich pól bitewnych, na których walczyli żołnierze POW w latach 1918–1921. Nakazano także odwiedzenie wszystkich cmentarzy, na których pochowano peowiaków i ich łączników. Z każdego z tych miejsc oficerowie wywiadu mieli pobrać woreczek ziemi, opisać go i dostarczyć do Polski. Z ziemi tej usypany miał zostać kopiec na cześć Piłsudskiego.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Debata PE nt. praworządności w Polsce. Wójcik: Najwięcej zarzucają nam państwa, które rzeczywiście mają problemy

Wiceminister sprawiedliwości mówi o zarzuyatach UE wobec Polski, o ideologii LGBT i tzw. piątce dla zwierząt.

Michał Wójcik komentuje kolejną debatę Parlamentu Europejskiego na temat stanu praworządności w Polsce:

Najśmieszniejsze jest to, że najwięcej zarzucają nam państwa, które rzeczywiście mają problemy.

Wiceminister sprawiedliwości mówi o aktywności piewców „ideologii LGBT” w naszym kraju. Zapewnia, że orientacja seksualna poszczególnych ludzi jest ich prywatną sprawą. Michał Wójcik zaprzecza , jakoby w Polsce istniały „strefy wolne od LGBT”. Podkreśla, że samorząd ma prawo odnosić się do ważnych kwestii społecznych.

Poruszony zostaje również temat tzw.”piątki dla zwierząt”. Polityk Solidarnej Polski informuje, że jego partia nie ma jeszcze sprecyzowanego stanowiska w tej sprawie:

Trzeba wyważyć wszystkie za i przeciw: z jednej strony prawa zwierząt, z drugiej – kwestie ekonomiczne.

Gość „Poranka WNET” komentuje negocjacje koalicyjne Zjednocznej Prawicy. Mówi również o kontroli NIK w Telewizji Polskiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T /A.W.K.

Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione

Zanurzcie żabę we wrzątku, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje.

Piotr Witt

Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary.

Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia.

Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (…) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli.

Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869).

Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”.

Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic.

W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymistyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach?

We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną.

Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki.

Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny.

Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce.

Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicystycznej. Słowem, jak mówił niezastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie!

Cały artykuł „Śniło mi się, że jestem psem” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w wrześniowym „Kurierze WNET” nr 75/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Śniło mi się, że jestem psem” na s. 1 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

III RP jak paser nie wahała się sprzedawać ocalałych dworów ziemiańskich/ Krzysztof M. Załuski, „Kurier WNET” nr 75/2020

W gruzy rozsypują się ostatnie gniazda ziemiańskie. Ziemię nadal przejmują za bezcen hochsztaplerzy. Powstają latyfundia, liczące po kilkanaście tysięcy ha. Bogacą się kaci, ofiary pozostają z niczym.

Krzysztof M. Załuski

Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji

6 września 1944 roku tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego wydał dekret o tzw. reformie rolnej. Ofiarą nacjonalizacji padły miliony polskich patriotów. Przymusowa parcelacja, przeprowadzona przez sowiecką agenturę, doprowadziła do zniszczenia tradycyjnej polskiej wsi i ostatecznej zagłady – szczególnie zasłużonej dla Rzeczpospolitej warstwy społecznej – ziemiaństwa. Napisany pod dyktando Stalina „dekret”, pomimo upadku komunizmu, obowiązuje do dziś. Co gorsza, coraz więcej polityków pragnie ograniczyć prawo właścicieli i ich spadkobierców do zwrotu zagrabionych przez komunistów majątków.

Polska Ludowa przestała ponoć istnieć 4 czerwca 1989 roku. Jednak usankcjonowana prawnie „sprawiedliwość dziejowa”, narzucona Polakom w roku 1944 przez sowieckich agentów, nadal jest aktualna.

Pomimo kilku prób uchwalenia przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej, Polska pozostaje ostatnim niepodległym państwem postsowieckim w Europie, w którym nie tylko nie dokonano restytucji zrabowanego przez komunistów mienia, lecz nadal nie zwrócono honoru i dobrego imienia ofiarom stalinowskiego terroru.

Pomimo transformacji ustrojowej, kurs polityczny wobec ziemiaństwa, „znacjonalizowanych” w podobny sposób przemysłowców i tzw. kułaków pozostaje niezmienny od czasów, kiedy zręby „demokracji ludowej” tworzyli nad Wisłą towarzysze Berman, Minc i Bierut. Nic dziwnego, że tak wielu ograbionych przez „władzę ludową” obywateli ma coraz większe wątpliwości, czy III RP jest w ogóle państwem prawa, czy może raczej stała się republiką złodziei i paserów? I czy rzeczywiście transformacja ustrojowa roku 1989 była wybiciem się Polski na niepodległość, czy jedynie kosmetycznym zabiegiem, mającym na celu utrzymanie postkomunistycznego status quo?

Ziemiańska Tarcza

Zagłada ziemiaństwa polskiego zaczęła się we wrześniu roku 1939. Na ziemiach wschodnich, zaanektowanych przez ZSRR, ziemianie, którzy nie zdołali uciec na zachód, byli mordowani lub całymi rodzinami wywożeni w syberyjską tajgę i w stepy Kazachstanu. Pod okupacją niemiecką ich los był nieco lepszy. Wprawdzie w Wielkopolsce, na Pomorzu i północnym Mazowszu, które zostały włączone do III Rzeszy, wielu właścicieli ziemskich zostało rozstrzelanych albo zesłanych do obozów, lecz eksterminacja fizyczna nie dotyczyła, jak w strefie sowieckiej, całych rodzin z małymi dziećmi włącznie.

Ruiny zabytkowych dworów szlacheckich, młynów, manufaktur i gorzelni nie są niczym niezwykłym w wiejskim krajobrazie III RP. Jeśli polskie władze nadal będą uchylać się przed przyjęciem ustawy reprywatyzacyjnej, za parę lat po tych zabytkach kultury ziemiańskiej nie pozostaną nawet cegły. Na zdjęciu XIX-wieczny dwór w Szulmierzu – w 1887 r. mieszkał w nim i pracował jako guwernant Stefan Żeromski. Swój pobyt w majątku opisał w Dziennikach. Wyznaje w nich: „Przeszłość pozostawiona w Szulmierzu należeć będzie do najlepszych, jakie pozostawiłem za sobą. Dobre to było życie”. Atmosferę szulmierskiego dworu odtwarza również w opisie Nawłoci w Przedwiośniu oraz w nowelach Rozdziobią nas kruki, wrony! i Zapomnienie. Ostatnim właścicielem majątku Szulmierz był Kazimierz Załuski – dziadek autora tekstu. Fot. archiwum Autora

W Generalnym Gubernatorstwie Niemcy pozostawili zdecydowaną większość ziemian w ich majątkach. Wprawdzie wyznaczone kontyngenty zboża, mleka, mięsa i innych produktów były drakońskie, jednak pewne nadwyżki żywności udawało się ukryć przed władzami okupacyjnymi, przemycić do głodującej Warszawy, zaopatrzyć oddziały partyzanckie – żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. W pałacach i dworach położonych w GG goszczono także krewnych, znajomych, a często całkiem obcych ludzi, najczęściej uciekinierów z Warszawy – przedwojennych polityków, artystów, uczonych – kwiat polskiej inteligencji, zagrożonej fizyczną eksterminacją.

Jesienią 1941 roku na terenach Generalnego Gubernatorstwa i ziem wcielonych do III Rzeszy powstała konspiracyjna, paramilitarna organizacja ziemiańska „Uprawa-Tarcza”. Jej członkowie zajmowali się dostarczaniem funduszy na potrzeby podziemia, utrzymywaniem łączności z władzami wojskowymi ZWZ i AK, zbierali także informacje z terenu, ukrywali i organizowali przerzuty zdekonspirowanych członków organizacji podziemnych, kupowali i zaopatrywali w broń odziały partyzanckie, udzielali schronienia zbiegom z terenów pod okupacją radziecką oraz osób prześladowanych przez Niemców, w tym rodzinom żydowskim, zaopatrywali w żywności jeńców obozów koncentracyjnych, wykupywali z rąk gestapo więźniów politycznych, organizowali kursy i punkty sanitarne. W dworach prowadzono także tajne nauczanie. Stanowiły one punkty wywiadowcze i kontrwywiadowcze ZWZ–AK.

Generał Tadeusz Bór-Komorowski już po wojnie pisał o tej ziemiańskiej organizacji następująco: „Gdyby nie Uprawa-Tarcza, Armia Krajowa nie mogłaby była spełnić wielu swoich zasadniczych zadań (…) opieka Tarczy uchroniła od głodu, demoralizacji i rabunku wiele oddziałów partyzanckich, powstających jak grzyby po deszczu po 1943 roku”.

Organizacji tej poświęcona jest także tablica pamiątkowa na jednym z krakowskich budynków – oto jej treść: „W hołdzie ziemianom, polskim bohaterom walk o niepodległość, członkom ZWZ-AK i Uprawy-Tarczy, wiernym Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, prześladowanym i pomordowanym przez Niemców, Sowietów i władze komunistyczne w Polsce – Rodacy”.

Nic dziwnego, że komuniści po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej, jako głównego wroga upatrzyli sobie właśnie ziemian. Nowi władcy „Polski Ludowej”, często nie posiadający nawet polskich korzeni, zdawali sobie bowiem doskonale sprawę, że jedynie całkowite wytępienie przedwojennej elity, składającej się głównie z ziemiaństwa, otworzy im drogę do pełnego zniewolenia polskiego narodu. Dlatego też pierwszy edykt władzy ludowej – tzw. Manifest PKWN – wyraźnie akcentował przekazanie ziemi „obszarników” chłopom.

Twierdza AK

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego był samozwańczym, całkowicie uzależnionym od ZSRR, tymczasowym organem władzy, działającym na obszarze Polski zajmowanym w 1944 r. przez Armię Czerwoną. Został powołany w Moskwie decyzją Józefa Stalina – tego samego zbrodniarza, który wydał rozkaz wymordowania polskich oficerów w Katyniu. To on osobiście zdecydował o powstaniu, nazwie, statusie i kształcie personalnym tego „komitetu”. PKWN, jako obca agentura, nie miał więc prawa do wydawania jakichkolwiek dekretów na terenie Państwa Polskiego.

Jak wówczas mówiono, sama nazwa „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego” zawierała trzy kłamstwa: nie polski – tylko sowiecki, nie komitet – lecz szajka bandytów, i nie wyzwolenia narodowego – lecz zniewolenia narodu w myśl sowieckich instrukcji.

Opublikowany 22 lipca 1944 r. Manifest PKWN, jak każda tego rodzaju „rewolucyjna” proklamacja, był ogólnikowym zbiorem sloganów. Obiecywał polskiemu „ludowi pracującemu” swobody demokratyczne, równość obywateli wobec prawa, szybki rozwój kraju, bezpłatne szkolnictwo i takąż służbę zdrowia. A także wolność prasy, wolność zrzeszania się w organizacjach politycznych i zawodowych… W rzeczywistości przyniósł śmierć, gwałty i zniewolenie.

Pierwszą sprawą, jaką dla Polski załatwili „patrioci” z PKWN, była nowa polsko-radziecka granica. Porozumienie w tej sprawie między PKWN a rządem ZSRR podpisał Edward Osóbka-Morawski. Nową granicę wytyczono wzdłuż tzw. linii Curzona. Tym samym Polska utraciła prawie połowę swojego przedwojennego terytorium. Poza granicami państwa pozostały m.in. Lwów, Wilno i Grodno oraz miliony Polaków, skazanych na łaskę i niełaskę bolszewików.

Równie propolska była tzw. reforma rolna. Jej twórcy założyli, że parcelacji podlegać będą „nieruchomości rolne stanowiące własność Skarbu Państwa, będące własnością obywateli III Rzeszy i obywateli polskich narodowości niemieckiej, będące własnością zdrajców narodu skazanych prawomocnie przez sądy polskie za zdradę stanu, pomoc udzieloną okupantowi i inne podobne przestępstwa, stanowiące własność lub współwłasność osób fizycznych lub prawnych, jeżeli ich rozmiar łączny przekracza bądź 100 ha powierzchni ogólnej, bądź 50 ha użytków rolnych, a na terenie województw poznańskiego, pomorskiego, śląskiego, jeśli ich rozmiar łączny przekracza 100 ha powierzchni ogólnej, niezależnie od wielkości użytków rolnych tej powierzchni”. W ten sposób patriotów zrównano ze zdrajcami.

Realizację „reformy rolnej” powierzono funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz robotniczym i wojskowym brygadom parcelacyjnym.

Pozbawianemu własności ziemiaństwu zabroniono zbliżania się do swoich dóbr na odległość nie mniejszą niż 30 km (notabene przepisu tego w III RP nikt do tej pory nie uchylił), w przypadku zaś stawiania oporu poczynaniom nowej władzy groziła im kara śmierci – co zapisane zostało w art. 2 Dekretu o Ochronie Państwa, wydanego przez PKWN 30 października 1944 roku.

Z danych Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego wynika, że w latach 1944/45 komuniści dokonali zaboru 9707 majątków ziemskich o łącznej powierzchni około 7,5 miliona hektarów. Z tego areału ok. 1,5 mln zatrzymano w rezerwie państwa, tworząc z nich następnie tzw. Państwowe Nieruchomości Ziemskie (przekształcone wkrótce w PGR-y), sześć milionów hektarów rozdzielono zaś pomiędzy robotników rolnych i właścicieli karłowatych gospodarstw.

Folwarki ziemiańskie komuniści nazywali „twierdzami AK”. I tak jak żołnierzy podziemia niepodległościowego, ziemian tępili w sposób wyjątkowo bezwzględny. Równolegle z akcją parcelacyjną trwały aresztowania. Część właścicieli ziemskich, przewidując los, jaki ich czeka, uciekła za granicę. Ci, którzy pozostali w kraju, w najlepszym razie zostali wypędzeni ze swojej ojcowizny wraz z rodzinami. Wielu, zwłaszcza zajmujących eksponowane stanowiska w II Rzeczypospolitej, trafiło do ubeckich katowni, sporo ziemian wywieziono do ZSRR do kopalń i obozów pracy, skąd naturalnie nigdy już do Polski nie powrócili. Osierocone rodziny także zostały przepędzone, a wcześniej – zgodnie z nauką wodza sowieckiej rewolucji, Włodzimierza Iljicza Lenina: „grab zagrabione!” – obrabowano je do ostatniej kołdry i poduszki… Przez parę lat szykanowane były również dzieci ziemian – uniemożliwiano im studia, utrudniano znalezienie pracy. Zdarzało się, że wyroki w pokazowych procesach otrzymywały za samo nazwisko.

Tak właśnie wyglądała „reforma rolna” i „sprawiedliwość dziejowa”, zaimplementowane Polakom przez komunistów.

Odrodzenie ziemiaństwa

Wbrew głoszonej w PRL komunistycznej propagandzie – szlachta (bo z niej w 90% składała się warstwa ziemiańska) aż do wybuchu II wojny światowej stanowiła elitę Polskiego Narodu. Była to warstwa silna zarówno społecznie, jak i pod względem ekonomicznym.

I to pomimo konfiskat i wywózek na Sybir po powstaniach listopadowym i styczniowym, po uwłaszczeniu chłopów, po zawirowaniach gospodarczych spowodowanych przez I wojnę światową, a potem przez światowy kryzys lat 1929–1935. Przynależność do tej warstwy była prestiżem. Pierwszy Sejm II Rzeczypospolitej zniósł wprawdzie w roku 1921 tytuły arystokratyczne, ale nie miało to większego znaczenia – dwór polski nadal promieniował na najbliższą okolicę jako ośrodek kultury i cywilizacji. Chłopska wieś patrzyła ku niemu z szacunkiem, przyjmując nowinki techniczne, sposób ubierania się, wyrażania i spojrzenia na świat.

W 1944 roku świat ten jednak został skazany na zagładę. „Reforma rolna” oznaczała likwidację całej warstwy społecznej, liczącej – wraz z tzw. rezydentami – około 200 tysięcy osób. Wcielenie w życie komunistycznej „sprawiedliwości dziejowej” było równoznaczne z całkowitym zniszczeniem wielowiekowej polskiej kultury reprezentowanej przez społeczność ziemiańską, ruinę dworów i pałaców (z których wiele było arcydziełami architektury) wraz z mieszczącymi się w nich dziełami sztuki – meblami, rzeźbami, obrazami mistrzów malarstwa polskiego i obcego, z bibliotekami i archiwami rodzinnymi, stanowiącymi często bezcenne źródła historyczne.

Gniazda „krwiopijców” unicestwiane były kompleksowo, według bolszewickiego scenariusza. Wszelkie ślady po ziemiaństwie miały zniknąć z powierzchni ziemi – w parkach wycinano masowo drzewa, rozbierano na materiał budowlany zabudowania folwarczne.

Z około 16 tysięcy ziemiańskich rezydencji, jakie znajdowały się w granicach II RP, do końca PRL dotrwało niespełna tysiąc – ocalały te, w których pomieszczone zostały szkoły, biblioteki lub inne instytucje publiczne. To, że dziedzictwo „krwiopijców i wyzyskiwaczy” było niszczone przez stalinowskich nadzorców „Polski Ludowej”, można poniekąd zrozumieć, ludzi tych bowiem przepełniała dzika, patologiczna wręcz nienawiść do wszystkiego, co polskie. Na tej nienawiści i kompleksach budowali swoje władztwo w zniewolonym kraju. Budowla ta notabene okazała się wyjątkowo trwała – po czerwcu 1989 roku, czyli rzekomym upadku komunizmu, polityczna kasta III RP, jak na dzieci i wnuki sowieckich agentów przystało, nadal lansowały lewacką wersję historii, z której miało wynikać, że przedwojenna elita intelektualna i finansowa Rzeczypospolitej to „zdrajcy narodu polskiego”. Dziwi jednak fakt, że po przejęciu władzy przez prawicę, szlacheckie dwory nadal się rozpadają – obecnie w Polsce stoi jeszcze niewiele ponad 400 oryginalnych tego rodzaju budynków.

We wrześniu 1989 roku gdański pisarz Stanisław Załuski wpadł na pomysł, aby zjednoczyć ziemian i upomnieć się o swoje prawa. Koncept padł na podatny grunt – zjazd założycielski Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego zgromadził w auli Politechniki Warszawskiej ponad tysiąc dawnych właścicieli ziemskich i ich potomków. Rozpoczęła się długa walka o restytucję zrabowanego przez komunistyczne państwo mienia…

Wydawało się, że reprywatyzacja ziemskich folwarków jest rzeczą prostą, zwłaszcza że na odszkodowania czekali także przemysłowcy, aptekarze, młynarze, a nawet bogaci chłopi (tzw. kułacy). Okazało się jednak, że III RP jest nie tylko prawnym sukcesorem Polski Ludowej, lecz że jej ówczesne władze zamierzają respektować bandyckie dekrety Bieruta i Stalina.

Państwo niczym paser – pomimo protestu właścicieli – zaczęło sprzedawać ocalałe dwory. Szybko stało się jasne, że nowa Polska ziemiaństwa nie potrzebuje, przynajmniej tych z tradycją.

Przez 10 kolejnych lat Zarząd Główny PTZ walczył o ustawę reprywatyzacyjną. Dopiero zimą 2001 roku parlament, w którym większość posiadała Akcja Wyborcza Solidarność, przyjął akt prawny, zgodnie z którym dawni właściciele lub ich spadkobiercy mieli otrzymać rekompensaty w wysokości 50% wartości zagarniętego mienia. Niestety prezydentem był wówczas Aleksander Kwaśniewski, komunistyczny aparatczyk, który ustawę zawetował. Potem nastąpiły rządy kolejnego genseka z czasów komuny – Leszka Millera, który wprawdzie uchwalił ustawę reprywatyzacyjną, ale dotyczyła ona jedynie Zabużan z dawnych Kresów Wschodnich II RP. Kolejną próbę rząd RP podjął w roku 2008 (Ustawa o zadośćuczynieniu z tytułu krzywd doznanych w wyniku procesów nacjonalizacyjnych w latach 1944–1962), ale i ona skończyła się fiaskiem. 25 czerwca 2015 r. posłowie uchwalili natomiast tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną, która dotyczyła jedynie gruntów warszawskich.

Pod koniec rządów Leszka Millera, w kwietniu 2003 r., Jarosław Kaczyński wysłał list do prezesa londyńskiego oddziału Polskiego Związku Ziemian, w którym napisał: „Reprezentuję środowisko polityczne, które od zarania III Rzeczypospolitej wypowiadało się za reprywatyzacją i które już przed wielu laty sformułowało postulat moralnej rewolucji”. Prezes PiS ubolewał w nim, że polskie państwo nie zwróciło znacjonalizowanych majątków, co według niego jest przejawem „poważnej choroby naszego życia publicznego”.

Z treści listu wynika, że dla prezesa Kaczyńskiego reprywatyzacja jest elementem walki z postkomuną i kwestią moralną, bo racja leży po stronie potomków przedwojennych ziemian, którym władze komunistyczne wyrządziły krzywdę. Wyraził także nadzieję, że w Polsce nastąpi rewolucja moralna i – po wygranych wyborach – PiS doprowadzi kwestie reprywatyzacji do końca.

Dwa lata później w wyborach parlamentarnych rzeczywiście zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość i kwestia reprywatyzacji znowu stanęła na porządku obrad Sejmu. Partia Jarosława Kaczyńskiego żadnej ustawy nie zdążyła jednak uchwalić. Po dwóch latach, w wyniku przedterminowych wyborów, władzę w kraju przejęła lewicowo-liberalna Platforma Obywatelska. W swoim programie wyborczym partia Donalda Tuska miała punkt, mówiący o konieczności przeprowadzenia reprywatyzacji. Po dojściu do władzy lider PO oświadczył jednak, że jego rząd zajmować się tą sprawą nie będzie, bo „Polski na reprywatyzację nie stać”. Zaproponował, podobnie jak Aleksander Kwaśniewski, aby byli właściciele dochodzili swoich praw na drodze administracyjnej – przed polskimi sądami i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. W efekcie tej decyzji niejasny stan własnościowy wielu nieruchomości do tej pory powoduje blokowanie inwestycji i paraliż planowania przestrzennego.

Z okazji 20-lecia powstania Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, które przypadło w roku 2010, prezydent RP Bronisław Komorowski polukrował ziemian, dekorując najbardziej zasłużonych działaczy Towarzystwa wysokimi odznaczeniami… Od tamtego wydarzenia minęła kolejna dekada. Sędziwi potomkowie polskiej elity odchodzą jeden za drugim z tego świata. Na naszych oczach dogorywa także ostatni relikt siedemsetletniej świetności Rzeczpospolitej – polski dwór.

Ojcowizna ludzi, którzy za Polskę gotowi byli oddać życie, nadal rozgrabiana jest przez wnuków komunistycznych bandytów i kolaborantów. Czerwona zaraza, która spłynęła na nasz kraj od Wschodu, nie odpuszcza. Czyżby ta mentalna pandemia miała trwać wiecznie?

Moralność a ekonomia

Od zwycięskich dla Prawa i Sprawiedliwości wyborów minęło pięć lat. W mediach publicznych wiele mówi się o tradycji i o wartościach – o polskiej tożsamości, polskiej historii i wierze przodków, o naszej historii, patriotyzmie i odpowiedzialności za ojczyznę. Powstają kolejne muzea i izby pamięci narodowej. Organizowane są patriotyczne festiwale i konkursy. Upamiętniane jest bohaterstwo i męczeństwo żołnierzy wyklętych, walczących z komunistyczną zarazą…

I chyba już wszyscy zostali docenieni, z wyjątkiem ziemian, którzy w świadomości społecznej albo w ogóle nie istnieją, albo stanowią niechlubny relikt zaprzeszłości.

Pod koniec października 2017 roku Prawo i Sprawiedliwość przygotowało projekt tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Zakłada on między innymi zakaz zwrotów znacjonalizowanych dóbr w naturze, zakaz zwrotów z wykorzystaniem instytucji kuratora oraz zakaz handlu roszczeniami. Prawo do odszkodowań przyznano jedynie dawnym właścicielom, ich spadkobiercom w pierwszej linii oraz współmałżonkom. Autorzy projektu zaproponowali wypłatę odszkodowań na poziomie 20 do 25% wartości mienia. Zdaniem Patryka Jakiego i Kamila Zaradkiewicza, którzy pracowali nad ustawą, takie rozwiązania „stanowią kompromis pomiędzy moralną powinnością wobec osób pokrzywdzonych a ekonomicznymi możliwościami państwa”.

Od publikacji pisowskiego projektu miną wkrótce trzy lata. Przez ten czas nic w zasadzie się nie wydarzyło. Polska nadal nie ma ustawy reprywatyzacyjnej. W gruzy rozsypują się ostatnie gniazda ziemiańskie. Ziemię, tam gdzie majątek nie był rozparcelowany, nadal przejmują za bezcen hochsztaplerzy, wywodzący się najczęściej z komunistycznego „układu”. Rosną fortuny byłych działaczy PZPR, ZSL i funkcjonariuszy komunistycznych służb. Powstają latyfundia, liczące po kilkanaście tysięcy hektarów. Bogacą się kaci, ofiary pozostają z niczym.

Czy po zapowiedzianej na jesień rekonstrukcji rządu premier Mateusz Morawiecki, przy tak zmasowanym oporze postkomunistycznych „elit”, jaki obserwujemy w Senacie, Sejmie i na „ulicy” przy wprowadzaniu każdej niemal ustawy, będzie w stanie przywrócić ziemianom honor i choćby symboliczne zadośćuczynienie? A może tym razem „moralną powinność” państwa wobec pokrzywdzonych obywateli przekreśli druga fala koronawirusa albo inna pandemia? Zobaczymy…

Marszałek Józef Piłsudski zwykł mawiać: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. Być może warto polskim elitom te słowa po raz kolejny przypomnieć.

Artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji” znajduje się na s. 5 i 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji” na s. 5 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W jednej ze sztuk Mrożek napisał w didaskaliach: „Idiotyzm sytuacji wzrasta”. Jak długo u nas wzrastać będzie idiotyzm?

Ideowe dzieci Palikota przejęły pałeczkę w walce z zachodnią cywilizacją i zapowiadają, że nie cofną się przed łamaniem prawa. Ale próby egzekwowania prawa w stosunku do nich przyjmują jako przemoc.

Jan Martini

Oglądając sceny zbiorowego amoku ludności Północnej Korei z okazji np. pogrzebu „umiłowanego przywódcy”, sądzimy, że w naszym kręgu kulturowym coś takiego nie byłoby możliwe. Z kolei oni uważają pewne europejskie dylematy za dziwaczne i nierozsądne. Azjatkom obce są problemy naszych feministek, które czują się upokorzone z powodu niemożności oddawania moczu na stojąco. Dlatego pewna skandynawska feministka wynalazła urządzenie w kształcie rogu, umożliwiające kobietom sikanie na stojąco i nazwała je „urinella”.

Ale są też inicjatywy feministyczne mające więcej sensu. Feministki amerykańskie długo toczyły batalię „pisuarową”. Była to walka o równe prawa w dostępie do ubikacji w gmachach publicznych – żądano zmian w prawie budowlanym. W braku większych problemów może to być zasadne, bo wszyscy znamy zjawisko nierównej „przepustowości” ubikacji damskich i męskich np. w przerwach koncertów. (…)

Widzimy wzrastającą ilość „tęczowych” na ulicach miast, ale nie wiemy nawet, jak duża faktycznie jest populacja osób LGBT. Półtora czy kilka procent ogółu Polaków? Jaki procent uczestników „marszów równości” (na Zachodzie używa się nazwy „dumy gejowskiej”) to osoby LGBT, a ilu z nich to sympatycy ruchu czy po prostu przeciwnicy polityczni rządzących?

Pytań jest wiele – potrzebne byłyby rzetelne badania. Wiadomo jednak, że w dobie toczącej się rewolucji neomarksistowskiej, gdzie jednym z głównych haseł jest „obrona represjonowanych osób LGBT”, takich badań nie da się przeprowadzić, bo nie jest możliwe znalezienie naukowców skłonnych do zaryzykowania swej kariery w wypadku wyników „politniepoprawnych”. A może rosnąca obecność „tęczowych” i ich radykalizacja wynika ze „stypendiów” Sorosa?

Obok starych, sprawdzonych już w bojach organizacji – jak KOD, Obywatele RP, Fundacja Batorego, Komitet Helsiński, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Otwarty Dialog – o demokrację i prawa człowieka walczy cały szereg nowszych. Ich ilość jest ogromna, idzie w setki, a wszystkie mają jedną cechę wspólną – żywiołowo zwalczają „państwo PiS”. Ogólnopolski Strajk Kobiet, Międzynarodowy Strajk Kobiet, Strajk Wkurzonych, Ruch Ośmiu Gwiazd, Stop Bzdurom, Samzamęt, Stowarzyszenie Ery Kobiet, Kampania Przeciw Homofobii, Instytut Ochrony Praw Człowieka i wiele innych cechuje jedność ideowa – ich działacze zbierali podpisy pod poparciem kandydatury Rafała Trzaskowskiego w ostatnich wyborach. Np. w Koszalinie siedziby większości z nich mieszczą się pod tym samym adresem – Piłsudskiego 6, gdzie jest biuro KOD i Partii Zielonych.

Istnieje projekt ustawy o transparentności finansowania organizacji ekologicznych. Być może z czasem da się ujednolicić ustawowo także inne „organizacje pożytku publicznego”, np. te zajmujące się „wspomaganiem demokracji”, „walką z wykluczeniem” czy „dyskryminacją osób LGBT”. Źródła ich finansowania powinny być czytelniejsze. Śledząc obieg pieniędzy, najłatwiej jest zorientować się, kto z zewnątrz pracuje nad „umeblowaniem” naszego państwa. (…)

Nie ulega wątpliwości, że na odcinku walki o prawa kobiet, gejów czy dyskryminowanych zwierząt można zrobić błyskotliwą karierę polityczną, ale politykiem, który pierwszy „zagospodarował potencjał” osób LGBT, był już zapomniany Janusz Palikot – to w Ruchu Palikota narodziły się kariery Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej.

Powstanie Ruchu Palikota było przykładem mistrzostwa logistyki politycznej. Chodziło o zagospodarowanie elektoratu antyklerykalnego, który nie mieścił się w PO – partii formalnie postsolidarnościowej. Dwóch studentów ogłosiło na fejsbuku datę 3 lutego 2011 jako „Dzień bez Smoleńska” („ludzie mają dość żałoby”), a media głównego nurtu zapewniły darmową reklamę. Na ulicach pojawiły się setki działaczy w pomarańczowych koszulkach, spisujących zwolenników apelu. Podpisy policzono i zadecydowano, że możliwe jest zbudowanie partii, która dostanie się do Sejmu w najbliższych wyborach. (…)

Palikot atakował prezydenta Kaczyńskiego w sposób, przy którym nawet ataki „Gazety Wyborczej” wydawały się taktowne i kulturalne. A w ten sposób po katastrofie smoleńskiej wyjaśnił w radiu Zet jej przyczyny: „Lech Kaczyński jest głównym odpowiedzialnym za katastrofę w Smoleńsku. To była pijacka wyprawa – pili do późna w nocy, dlatego spóźnili się pół godziny. Gdyby się nie spóźnili, wszyscy by żyli – wylądowaliby przed jakiem-40, bo pół godziny wcześniej nie było mgły. Jedna z tych osób przeżyła, bo była tak upita, że nie wstała rano. Następnego dnia lecieli i leczyli kaca”. (…)

Afiszujący się swoim ateizmem Janusz Palikot uroczyście ogłosił apostazję z Kościoła katolickiego, ale bez rozgłosu przeszedł na judaizm i został przyjęty do masońskiej loży żydowskiej B’nai B’rit.

Rodziło to przypuszczenia, że polityk ten został do loży dokooptowany, bo wtedy stał na czele komisji Przyjazne państwo, mającej za cel ułatwienie życia przedsiębiorcom. W tym okresie Polska podlegała niesłychanemu rabunkowi międzynarodowych aferzystów wyłudzających VAT. Przestępcy przyjęli entuzjastycznie propozycję pewnego profesora UW zmiany kwalifikacji prawnych przestępstw VAT-owskich z karnych, na karno-skarbowe (wiązało się to ze znacznym zmniejszeniem kar i przedawnieniem po 5 latach), co prokurator Parchimowicz natychmiast wdrożył. Zanim rząd PiS wprowadził elektroniczny rejestr transakcji komplikujący życie przestępcom VAT-owskim, proponowano najprostsze remedium – wymóg, aby firmę rejestrować w urzędzie osobiście, a nie przez internet. Utrudniłoby to powszechną praktykę zakładania firm na bezdomnych i lumpów. Propozycję storpedował Palikot jako utrudnienie działalności gospodarczej. On też przeforsował zmianę comiesięcznych rozliczeń z fiskusem na kwartalne, a założenie fikcyjnej firmy, przeprowadzenie jednej „transakcji”, rozliczenie VAT i „wyparowanie” firmy trwało ok 2 miesięcy.

Niestety niektórzy połowie z Ruchu Palikota wciąż funkcjonują w polityce, ale większość zniknęła z przestrzeni publicznej, np. potężna (1,87 cm) Anna Grodzka. Osoba ta przez 50 lat znana była jako Krzysztof Bęgowski (żona Grażyna, syn Bartek). Korwin-Mikke powiedział o niej, że to „chłop, który przebrał się za babę, by dostać się do Sejmu”. „Gazeta Wyborcza” napisała, że Polska jest pierwszym krajem świata, w którym parlamentarzystą została osoba transpłciowa („za swoich męskich czasów kochający mąż, działacz Zrzeszenia Studentów Polskich, SdRP i SLD, i jak mówią jego dawni kumple – flirciarz, a nawet pies na baby”). Natomiast tygodnik „W Sieci” podał w wątpliwość konwersję Bęgowskiego, twierdząc, że Grodzka tylko udaje kobietę, bo na co dzień mieszka i tworzy parę ze swoją przyjaciółką „Lalką” Podobińską.

Niezależnie od prawdziwych problemów ludzi mających kłopoty z własną płciowością, istnieje ogromna przestrzeń do nadużyć. Czy da się stwierdzić, że ktoś przed 60 rokiem życia rzeczywiście zmienił płeć, czy tylko stara się wyłudzić wcześniejszą emeryturę? Czarno rysują się także perspektywy sportu kobiecego.

(…)Osoba zwana „Łanią”, uchodząca za „dziewczynę Margot”, powiedziała, że mówienie o Margot jako Michale Sz. jest obraźliwe. Ale obraźliwe jest też nazywanie Margot kobietą, a ludzie, którzy tego nie wyczuwają, nie rozumieją istoty transgenderyzmu. Język polski nie posiada aparatu pojęciowego na wyrażenie subtelności ideologii LGBT. Myślę, że najbezpieczniej będzie używać zaimka „ono” w stosunku do Michała Sz. vel Margot. Ono jako męczennik (męczenniczka?) ma piękną karierę przed sobą i z pewnością znajdzie się w sejmie następnej kadencji.

Oprócz walki z chrześcijańską cywilizacją jest też walka ze zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek w tym zmaganiu wydaje się być na straconej pozycji.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Palikot była kobietą” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Palikot była kobietą” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Janusz Kowalski o Zielonym Ładzie: Postulaty Solidarnej Polski znajdują poparcie w części PSL i w całej Konfederacji

Co w sprawie LGBT chce zrobić Solidarna Polska? Czemu służy unijny Nowy Zielony Ład? Dlaczego należy zablokować Nord Stream 2? Odpowiada Janusz Kowalski.

Sekretarz stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych mówi o walce z ideologią LGBT. Partia Zbigniewa Ziobry chce zablokować możliwość finansowanie skrajnie lewicowych organizacji.

Wygramy za trzy lata wybory tylko jeśli będziemy konsekwentnie realizować swój program.

Zaznacza, że zatrzymanie lewicowej ofensywy popiera także Jarosław Kaczyński. Podkreśla, że środowiska radykalnie lewicowe są zainteresowane „wchodzeniem do szkół, pewnego rodzaju totalitaryzmem”.

Jesteśmy zwolennikami dokonania korekt będących odpowiedzią na ofensywę środowisk LGBT.

Tęczowe środowiska powinny mieć zakaz otrzymywania finansowania ze środków publicznych. Rozmówca Łukasza Jankowskiego zauważa, że

NCBiR finansował wielokrotnie w otwartych konkursach projekty związane z gender. Na to nie ma zgody.

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju realizuje m.in. zadania zlecone przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, którym do niedawna był Jarosław Gowin. Janusz Kowalski stwierdza, że dotychczasowe postępowanie Centrum wynikało ze „zbyt wolnościowego” podejścia niektórych polityków, niedostrzegających zagrożeń ideologicznych. Wskazuje na wyrzucanie ludzi z uniwersytetów ze względu na poglądy.

Dla pana Zbigniewa Ziobro kwestie wartości, walki o polską duszę to najważniejsza rzecz.

Solidarna Polska nie zgadza się również z Nowym Zielonym Ładem. Wobec tego nie popiera neutralności klimatycznej, a jest za postulatem, ażeby nasz kraj opierał bezpieczeństwo energetyczne na swoich surowcach. Poseł Solidarnej Polski stwierdza, że jego partia popiera w tej mierze stanowisko przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, który wzywa do reformy europejskiego systemu handlu emisjami.

Nie chodzi o żadną ochronę środowiska, tylko o chodzi o to, żeby polska gospodarka stała się mniej konkurencyjna, a żeby zyskały niemieckie firmy.

Obecny system handlu emisjami jest, jak ocenia, ideologiczny. Należy go zmienić na taki, który miałby wymiar merytoryczny. |Wskazuje na polityków, którzy podzielają tą wizję i działają na rzecz niej. Dziękuje europarlamentarzystom PiS-u i zauważa, że w polskim Sejmie:

Postulaty Solidarnej Polski znajdują poparcie w części Polskiego Stronnictwa Ludowego i w całej Konfederacji, ponieważ jest to racjonalny, dobry dla Polski program.

Janusz Kowalski krytycznie odnosi się do rosyjsko-niemieckiego projektu Nord Stream 2 w kontekście uchwały, którą proponuje Solidarna Polska. Projekt uchwały wzywającej niemiecki rząd do zaprzestania budowy gazociągu Nord Stream 2 przedstawili w czwartek. Tekst wzywa Niemcy, które obecnie sprawują prezydencję w Unii Europejskiej, do zaprzestania budowy rurociągu. Nasz gość podkreśla, że

Taka uchwała powinna być wyjęta spod sporu politycznego w Polsce.

Przypomina wyrok zmuszający Gazprom do zapłaty PGNiG 1,5 mld zł za zawyżone ceny gazu. Gdy rosyjski koncern nie chciał zapłacić jego europejskie aktywa zostały zablokowane, co skłoniło go do podporządkowania się decyzji sądu. Tymczasem ukraiński Naftohaz czekał dwa lata na realizację zwycięskiego dla siebie wyroku w analogicznej sprawie.

Rząd federalny Niemiec powinien porzucić ten szkodliwy dla wszystkich projekt Nord Stream 2.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Dr Zych: Trudno jest potwierdzić tezę o jednolitym i szerokim kryzysie religii, rodziny czy małżeństwa

Dr Tymoteusz Zych mówi o sile wolnej woli w przeciwdziałaniu dechrystianizacji, krytyce doktryny gender przez papieża Franciszka i decyzji UW o wprowadzeniu parytetów w procesie rekrutacji.


Doktor nauk prawnych, wiceprezes zarządu Instytutu na rzecz Kultury prawnej Ordo Iuris, dr Tymoteusz Zych uważa za błędne przekonanie o nieuchronności dechrystianizacji i pogłębianiu nihilistycznej kultury we współczesnym świecie.

Rzeczywistość jest taka, że przyszłość zależy od wolnej woli i naszych działań. Widząc świat w szerokiej perspektywie, trudno jest potwierdzić tezę […] o jednolitym i szerokim kryzysie religii lub takich instytucji jak rodzina, czy małżeństwo.

Gość Łukasza Jankowskiego ocenia, że stanowcza krytyka, którą w jednej ze swoich analiz popełnił papież Franciszek wobec doktryny gender stanowi, że różnice między kobietą a mężczyzną nie są czymś złym, lecz wynikają z rzeczywistego osądu, którego nie może zmienić żadna doktryna czy stanowione prawo.

Dodaje, że uniwersalne prawidłowości dotyczące natury ludzkiej, które porządkują świat ludzki, można zleźć w Biblii, co w swoich wywodach prezentuje psycholog prof. Jordan B. Peterson, a jego wykłady spotykają się z pokaźnym oddźwiękiem na Zachodzie.

Dr Tymoteusz Zych odnosi się także do rozporządzenia Uniwersytetu Warszawskiego dotyczącego parytetów płci:

Mamy do czynienia z pewnego rodzaju aberracją […] To jest neomarksizm, który nie traktuje różnic między ludźmi jako coś dobrego, co pozwala ludziom się dopełniać, ale jako przejaw nierównych stosunków władzy. Zgodnie z tym co zostało przyjęte przez UW, formalnym kryterium w procesie rekrutacji pracowników ma się stać płeć kandydata. To oznacza, że na części wydziałów dyskryminowane będą kobiety, jeśli stanowią większość w środowisku pracy […] a w innych mężczyźni […] tak będzie w przypadku nauk ścisłych.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.