Ta wojna jest bardzo dziwna, bo widzimy XX wiek przeciwko XXI wiekowi. I ostatecznie to będzie decydujące

Krzysztof Skowroński i Georgi Panajotow | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Znam NATO od wewnątrz jako były ambasador Bułgarii przy NATO. I mogę z pewnością powiedzieć, że Sojusz Północnoatlantycki ma wszelkie potrzebne narzędzia, żeby się obronić i odstraszyć każdą agresję.

Krzysztof Skowroński, Georgi Panajotow

W propagandzie rosyjskiej jest to już wojna między Rosją a Sojuszem Północnoatlantyckim.

Dokładnie tak głosi propaganda. To jest bardzo widoczne w Bułgarii. Wiemy, że Rosja i jej machina propagandowa nawet przed wojną wiele razy deklarowała, że NATO ma swoje instalacje i bazy wojskowe na Ukrainie. Dziś widzimy, że to nie jest prawda i nigdy nią nie była. Dlatego dziś Rosja mówi: NATO stało się sojusznikiem Ukrainy i wysyła im broń, a więc jest stroną konfliktu zbrojnego. Tak więc rosyjska propaganda pozostanie taką, jaka jest. Pytanie brzmi, jak odpowiedzieć na tę propagandę, co jest prawdą i co my realnie robimy, i w końcu jak kształtujemy opinie naszych społeczeństw.

Jak silna jest rosyjska propaganda w Bułgarii?

Bardzo silna.

Bułgaria padła ofiarą rosyjskiej hybrydowej propagandy. Żeby umiejscowić to w szerszym kontekście: od wielu miesięcy, długo przed wybuchem wojny 24 lutego. Ostatnią emanacją tej wojny hybrydowej było odcięcie dostaw gazu, które jest częścią tej propagandy, która mówi, że jeśli nie zgodzimy się na pewne zasady, to zostaniemy bez gazu. Ale wciąż mamy dostawy, tyle że nie z Rosji.

Jak Bułgaria broni się przed rosyjską propagandą?

Poprzez komunikację. Docieranie do szerszego grona odbiorców, co zresztą czynię od momentu, kiedy objąłem ten urząd, a więc od 1 marca. Kiedy przejąłem kierownictwo w ministerstwie, pamiętam, że w marcu nie było mowy o jakiejkolwiek obecności sojuszników na terytorium Bułgarii. Parę miesięcy później, zdecydowaliśmy, że Włochy będą teraz państwem ramowym grupy bojowej w Bułgarii i nie było ani jednego publicznego sprzeciwu w tej kwestii.

Gdyby zrobić badania opinii publicznej, czy większość Bułgarów podzielałaby Pana stanowisko, mówiłaby: „to nie nasza sprawa, chcemy być neutralni”, czy też przyznałaby rację Putinowi?

Najnowszy sondaż pochodzi z GLOBSEC i jego wyniki są bardzo ciekawe. Z jednej strony ponad 50% Bułgarów nie wini Putina za rozpętanie wojny. Jednocześnie mamy wyniki mówiące, że wielu Bułgarów jest w pewien sposób przeciwnych wojnie na Ukrainie, ale także, że popierają Putina ze strachu. I to jest bardzo interesujące.

Tak więc nie ma potrzeby zmieniać opinii publicznej, bo zawsze jest możliwość, aby ją kształtować i to właśnie próbujemy robić. Obywatelom, którzy mogą mieć pewne przekonania, być ofiarami propagandy, próbujemy pokazywać prawdę i tłumaczymy, jaka jest stawka; także stawka dla ich przyszłości. Nie wiem, czy osiągniemy sukces.

I nie zawsze trzeba kierować się opinią większości. To jest w końcu przywództwo, a przywódcy czasami muszą podejmować słuszne decyzje, zamiast kierować się wynikami sondaży.

Został Pan ministrem w trybie nagłym, pierwszego marca. Przyleciał Pan z Brukseli, gdzie był Pan ambasadorem Bułgarii przy NATO. W jakiej kondycji zastał pan armię bułgarską? Co Pana najbardziej zaskoczyło?

Nie było żadnych niespodzianek, ponieważ będąc ambasadorem przy NATO, a nawet już wcześniej, pracując w sprawach NATO w ministerstwie spraw zagranicznych, byłem w pełni świadomy, jaki jest stan faktyczny naszych sił zbrojnych.

Natomiast to, co próbuję zrobić teraz, to naprawdę skupić się na modernizacji sił zbrojnych, uniezależnić się od sprzętu wojskowego z czasów sowieckich tak szybko, jak to możliwe, i oczywiście stworzyć kulturę pracy z sojusznikami zarówno na terytorium Bułgarii, jak i poza nim. Dlatego też w ostatnich miesiącach ciężko pracowałem z moim zespołem, aby przygotować grupę bojową NATO w Bułgarii, z udziałem sojuszników. Mamy tu USA z kompanią strykerów, mamy Brytyjczyków, który dołączyli do kompanii strykerów. I teraz czekamy na Włochów jako państwo ramowe, w sile do ośmiuset członków personelu.

Zbliża się szczyt NATO w Madrycie. Jakie są oczekiwania Bułgarii? Na ile powinna być wzmocniona obecność NATO i wojsk NATO tu, na terenie Bułgarii?

Myślę, że ten szczyt NATO może okazać się historyczny. Bo poza koncepcją strategiczną na następną dekadę, którą przyjmie ten szczyt i która będzie bardzo istotnym dokumentem w obecnym kontekście, zostaną podjęte także inne istotne decyzje, np. dotyczące funduszu innowacji DIANA i jego implementacji. Inne ważne decyzje odniosą się zasobów, a także bardzo istotnego tematu odstraszania i obrony, który ustali koncepcję tego, jak NATO będzie się zmieniać przez najbliższe lata, radząc sobie z zagrożeniem ze strony Rosji.

Myślę, że NATO powróciło do swojego pierwotnego zadania, którym jest zbiorowa obrona, co oznacza, że obrona jest słowem kluczowym. Teraz mamy pewien rodzaj wzmocnionej wysuniętej obecności, nie nazywamy tego dokładnie obroną. Moje przypuszczenie jest takie, że NATO będzie zmierzało w kierunku obrony.

Może to oznaczać wysuniętą obronę, nie wysuniętą obecność. To także bardzo ciekawa koncepcja, która będzie ewoluować w nadchodzących latach. Dlatego też uważam, że najprawdopodobniej poznamy historyczne decyzje, zobaczymy historyczny szczyt.

Czy bazy wojsk NATO powinny być przesunięte na wschód? Takie są oczekiwania Polski i państw bałtyckich.

Moim zdaniem NATO już jest na wschodniej flance. Z sojusznikami, z całkiem poważną liczbą żołnierzy. To dokładnie to, czego Putin chciał uniknąć przed wojną. Teraz oczywiście widzi to na swoich granicach. Ale myślę, że skoro NATO jest już na wschodniej flance na dosyć dużą skalę…

Dosyć…

Tak, ale powinno być tylko „dosyć”.

Głównym celem NATO jest zbiorowa obrona, ale także odstraszanie. Tu nie chodzi o atakowanie kogokolwiek. NATO nie jest sojuszem atakującym, tylko obronnym. „Dosyć” oznacza, że tworzymy swoją własną obronę, nie tworzymy zdolności ofensywnych. Sojusz ofensywny musiałby być głośniejszy. To robi Rosja.

Więc z tyloma już istniejącymi obiektami, z tyloma jednostkami wzdłuż wschodniej flanki, pochodzącymi ze strategicznych tyłów, z zachodniej Europy i zza Atlantyku, myślę, że pora ustrukturyzować tę obecności. Bo inaczej pozostanie to tylko wysuniętą obecnością bez struktury. Więc jeśli mówi Pan, że NATO jest „tylko dosyć” obecne, to może po prostu ta obecność jest źle ustrukturyzowana?

Myślę, że właśnie najbliższy szczyt w Madrycie stworzy warunki do ewolucji tej struktury, a szczyt w przyszłym roku będzie istotny dla konsolidacji decyzji, które podejmiemy w tym roku w Madrycie.

Ale czy przy tak agresywnej polityce Putina NATO ma czas na te wszystkie szczyty i podejmowanie decyzji w odległych terminach?

Myślę, że NATO ma wszystkie potrzebne struktury, żeby odstraszać i żeby bronić członków sojuszu. NATO ma także wszelkie zasoby, żeby to robić. Jestem pewien, że ma też wszystkie zasoby, żeby bronić swojej strefy odpowiedzialności. Więc zadaniem od teraz powinno być ustrukturyzowanie tych wysiłków w najlepszy sposób, żeby być efektywnym.

Żeby podsumować: NATO ma wszystko to, co konieczne, żeby się bronić i odstraszyć jakąkolwiek formę agresji z każdego kierunku, w tym z Rosji. Pytanie więc, jak można to zrobić szybciej i w bardziej ustrukturyzowany sposób.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, znajduje się na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem obrony narodowej Bułgarii Georgim Panajotowem, pt. „NATO nie może pozostawić Rosji na prowadzeniu”, na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Mam nadzieję, że tym skandalicznym festiwalem zajmie się prokuratura / Jolanta Hajdasz, „Kurier WNET” 97/2020

Protest Centrum Życia i Rodziny przed kinem Muranów w Warszawie, gdzie odbywał się festiwal filmów pornograficznych

Jest naukowo dowiedzione, że pornografia niszczy pewne obszary mózgu, działa dokładnie tak jak alkohol czy narkotyki, a oglądanie takich obrazów prowadzi do trwałych zmian neuronalnych.

Jolanta Hajdasz

Moralne barbarzyństwo

Chciałabym zwrócić dziś uwagę na istotną w mojej ocenie sprawę sprzeciwu wobec publicznej prezentacji pornografii, z jaką mieliśmy do czynienia w Warszawie za sprawą zorganizowanego w kinie Muranów pierwszego w naszym kraju festiwalu filmów pornograficznych. Organizatorzy nazwali go, co prawda, „festiwalem post-pornograficznym”, ale nie wolno mieć złudzeń, iż to jedynie słowny zabieg, mający dać swoiste alibi tym, którzy po prostu promują deprawację i obsceniczność, szukając w niej nieistniejących wartości, a maskując zło w najczystszej postaci, jaką ona ze sobą niesie.

Skandal i moralne barbarzyństwo to jedyne słowa, którymi można określić to działanie; nazywanie go „pseudoartystycznym” jest eufemizmem, który w tym wypadku nie oddaje istoty sprawy.

Dlatego chciałabym pogratulować i podziękować Pawłowi Ozdobie, prezesowi katolickiej organizacji Centrum Życia i Rodziny, która nagłośniła tę sprawę i zorganizowała publiczny protest przeciwko jawnej i publicznej promocji pornografii, przeciwko tej deprawacji i perwersji seksualnej. Media mainstreamowe nazwały ich oczywiście „fundamentalistami” i „katolickimi radykałami”, ponieważ nie można było nie zauważyć protestu – w dniu otwarcia pseudofestiwalu przed kinem organizatorzy protestu i wspierające ich osoby wspólnie odmówiły różaniec i litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko czystości. Zorganizowano również petycję do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o powstrzymanie finansowania Kina Muranów i firmy Gutek Film z pieniędzy publicznych; przedsiębiorca otrzymał np. wsparcie finansowe w ramach programu rządowego z Polskiego Funduszu Rozwoju i wielokrotnie jego działania wspierał Polski Instytut Sztuki Filmowej. Pod petycją podpisało się ponad 10 tysięcy osób.

Głos sprzeciwu przeciwko organizatorom takich przedsięwzięć jak festiwal filmów pornograficznych jest ogromnie ważny bez względu na to, czy odpowiada nam stylistyka protestu. Wielokrotnie wśród katolików spotkałam się z opiniami, że myślą dokładnie tak samo jak modlący się na kolanach z różańcem w ręku na ulicy ludzie, ale nie chcą brać udziału w zgromadzeniu tego typu, bo to wygląda jakby modlący się byli niezrównoważeni emocjonalnie.

Chcę więc jasno powiedzieć, że taka postawa jest błędem i trzeba znaleźć w sobie odwagę do działania publicznego. W dzisiejszym świecie zdominowanym przez media trzeba działać błyskawicznie, chcąc zareagować na czas, a sama petycja w sieci zginie w morzu różnego rodzaju protestów i apeli, których dziesiątki trafiają do naszych skrzynek mailowych i naszych aplikacji każdego dnia. Wielki szacunek i wdzięczność dla Centrum Życia i Rodziny, które wzięło na siebie organizacyjny ciężar tego naprawdę ogromnie ważnego protestu.

Piszę o tym festiwalu, jakby był jakimś małym pokazem kilku filmów w jednym kinie. A to przecież było wydarzenie zorganizowane z ogromnym rozmachem.

Były to dziesiątki projekcji filmów, obudowane specyficznymi warsztatami promującymi wszelkie formy dewiacji i kontaktów seksualnych.

Dziś programy te znikają z Internetu i zapewne nie znajdziemy już łatwo informacji na ten temat, nie zobaczymy, ile kosztowały bilety na seanse i bilety umożliwiające udział w szkoleniach i warsztatach. Wydarzenia te są jednak z pogranicza działań przestępczych, pornografia, póki co, jest na szczęście zakazana, więc mam nadzieję, że z urzędu tym skandalicznym festiwalem zajmie się prokuratura.

Filmowy przemysł pornograficzny jest patologią na całym świecie, dotyka i niszczy psychikę nie tylko odbiorców, ale przede wszystkim twórców, aktorów i kobiety aktorki, bardzo często młode osoby nie zdające sobie sprawy z tego, w czym biorą udział i dlaczego. Mówiąc wprost – dorabianie ideologii do promocji skrajnie niebezpiecznych wzorów i postaw jest wyjątkowo szkodliwe. I oczywiście nie chodzi tylko o rozrywkę i zarabianie na niej pieniędzy.

Organizatorzy tego festiwalu filmów pornograficznych wyszli z założenia, że obecnie patriarchalny model społeczeństwa uniemożliwia jego rozwój. Dlatego konieczne jest upowszechnienie wśród opinii publicznej tego, że „pornografia może być czymś dobrym i akceptowalnym”, a by to przeprowadzić, najpierw trzeba zszokować opinię publiczną tak bardzo, aby w zasadzie obezwładnić ją swoimi postulatami i nie dopuścić do żadnej reakcji i odpowiedzi, a potem wszyscy się do tego przyzwyczają i będzie za późno na negację. Tak jest i w tym przypadku.

Jest naukowo dowiedzione, że pornografia niszczy pewne obszary mózgu, działa dokładnie tak jak alkohol czy narkotyki, a oglądanie takich obrazów prowadzi do trwałych zmian neuronalnych. Co więcej, pornografia silnie uzależnia i upośledza kontrolę zachowań seksualnych, a także wyzwala agresję. Ostatecznie kształtuje postawy negujące wartość rodziny i małżeństwa, często promuje proaborcyjne postawy i bezdzietność.

Pornografia stała się wielkim tematem tabu we współczesnym świecie. Coraz rzadziej mówi się o niej jak o przestępstwie, które ma swoje ofiary i tych, którzy na nich żerują. Festiwale kojarzą się, póki co, z czymś pozytywnym, udział w nich jest dla twórców i odbiorców swego rodzaju nobilitacją, więc organizowanie takich przedsięwzięć, jak festiwal filmów post-pornograficznych w Warszawie, idealnie wpisuje się w postawę wspierania czegoś skrajnie niemoralnego i szkodliwego. Warto pamiętać, że są filmy, które można oglądać jedynie z zamkniętymi oczami.

Post Pxrn Film Festival Warsaw (pisowna oryginalna) to pierwszy w Polsce festiwal filmów postpornograficznych. Odbył się w dniach 7–12 czerwca br. w Warszawie. Miejscem pokazów filmów było kino Muranów. W programie festiwalu znalazło się 250 filmów (długo- i krótkometrażowych), według organizatorów imprezy „podejmujących temat cielesności i seksualności na wiele różnych sposobów”. Festiwalowi towarzyszyło szereg warsztatów (większość darmowych, były też biletowane, cena 100 zł/wejście). Ich tematy to m.in przyjemność jako realizacja praw, budowanie tożsamości w kontrze do heteronormy, otwarcie na dotyk i bliskość, niestandardowe techniki seksualne, przekraczanie i rozumienie naszych wewnętrznych tabu, oswajanie transpłciowości, savoir-vivre wobec osób transpłciowych i niebinarnych, warsztaty dla mężczyzn i osób z doświadczeniem funkcjonowania jako facet pt. „Męska czułość”, czyli warsztaty z dotyku i bycia z innymi mężczyznami, czy „Grzeczna już byłam” – warsztaty i promocja książki promowane jako „erotyczna burzy mózgów (i cipki!) [pisownia i interpunkcja oryginalna] wokół kwestii: „Czyje jest kobiece ciało?”, „Ten świat potrzebuje kobiecych orgazmów!”, „Zakochaj się w swojej cipce!”, „Koniec zawstydzania kobiet za sprawianie sobie przyjemności!”.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Moralne barbarzyństwo” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Moralne barbarzyństwo” na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Pod bokiem Rzeczpospolitej w Moskwie zrodziły się aspiracje uniwersalistyczne / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 96/2022

Stanisław Kaczor Batowski, Atak husarii. Chocim | Fot. domena publiczna

Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo.

Piotr Sutowicz

Czy historia się powtarza?

Wszyscy skłonni jesteśmy stawiać sobie takie pytanie. Ludzie wiedzący cokolwiek o przeszłości albo tacy, którym się wydaje, że coś wiedzą, często odwołują się do niej, komentując współczesność, a nawet prognozując przyszłość. Dokonując jednak zbyt uproszczonych analogii, sami siebie w jakiś sposób ograniczamy w możliwości interpretacji tego, co dzieje się wokół nas.

Z drugiej jednak strony, historia może być „nauczycielką życia” narodów, a nawet całych społeczeństw, trzeba jednak na nią patrzeć szeroko, czasami odrzucając szaty aktualnych mód i politycznych poprawności. Jest ona, według nieco sztampowej definicji, nauką o człowieku w czasie i przestrzeni. Mnie uczono, że aby można było mówić o tym, że coś jest historią, musi się owo zjawisko czy proces zamknąć, zakończyć.

W sensie szerszym niezwykle trudno o czymś z całą stanowczością powiedzieć, że jest księgą całkowicie zamkniętą, nawet bowiem najdawniejsze artefakty z historii ludzkości gdzieś tam w nas żyją.

Dla potrzeb moich dzisiejszych rozważań nieco ograniczę tendencję patrzenia w aż tak szerokim kontekście i spróbuję, może w sposób nieoczywisty, dojść do kwestii powtarzalności czy też kontinuum procesów dziejowych w naszych warunkach. W tym wypadku ze względu na szczupłość miejsca wybiorę sobie rzeczy ściśle określone.

Geografia i historia

Położenie geograficzne państw jest w miarę stałe, choć oczywiście nie należy być w tym poglądzie zbyt stanowczym. Pewne rzeczy i tu mogą być szokujące. Dla przykładu, Niemcy zjednoczone przez Prusy (?) przesunięte zostały tak daleko ku wschodowi, że swój ośrodek centralny ulokowały na ziemiach jeszcze w średniowieczu nieniemieckich, czyli w okolicach jednego z państw słowiańskich – Kopanicy. Tak, mam ma myśli dzisiejszą dzielnicę Berlina.

Podobna rzecz wydarzyła się na wschodzie, gdzie imperium rosyjskie zdobyło na Szwecji obcy sobie etnicznie teren nad Bałtykiem, zamieszkały przez niejakich Ingrów, i zbudowało tam wielkim kosztem stolicę państwa, która miała być jego oknem na świat: Petersburg, Piotrogród czy Leningrad – jego nazwy się zmieniały, ale funkcja raczej nie. Ale nawet takie przesunięcia ośrodka państwa nie powinny dziwić. Wpisują się one bowiem w coś większego, czego ofiarą pada owa pożądana stałość geograficzna. Mam tu na myśli dążenia do ekspansji, ta zaś potrafi być tendencją bardzo trwałą. Mamy więc do czynienia z ciągłością, niekiedy – jeżeli za punkt obserwacyjny przyjmiemy długość jednego życia – niedostrzegalną.

Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego czy inne emanacje nacji germańskiej w średniowieczu i po nim dążyły do przesunięcia się na wschód i to się im w dużym stopniu udało. W pewnym momencie przybrało owo dążenie postać polityczną, której celem było opanowanie czy to Królestwa Polskiego, czy potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Znaczna część dzisiejszych historyków działających w Polsce, tudzież publicystów, zarzuciłaby mi XIX-wieczny epigonizm. Trudno. Odpowiem najprościej jak potrafię: przesunięć linii na mapie, jakie można wyrysować w atlasie historycznym, oszukać się nie da.

Natomiast dyskutować można nad poszczególnymi faktami i błędami politycznymi, które możemy wpisywać w ową powtarzalność historii, chociaż musimy zdać sobie sprawę z tego, że jest to zabieg niebezpieczny, albowiem mówiąc o poszczególnych zjawiskach czasowo-przestrzennych, spełniających kryteria bycia historią właśnie, znamy ich przyczyny i konsekwencje, a więc możemy je oglądać ze wszystkich stron, czego współcześni tym faktom ludzie zrobić nie mogli, a więc ich ułomność w tej kwestii była znacznie większa niż nasza.

By takową przezwyciężyć, musimy odnieść się do algorytmu historycznego i wziąć pod uwagę, że inni, w tym posiadacze przeciwnych do nas celów, robią to samo.

A więc w sytuacji, w której Królestwo Polskie przemieniło się w początkowo luźny, a potem centralizujący się coraz bardziej konglomerat zwany Rzeczpospolitą, której przydawano przydomek Obojga Narodów, owe dążenia niemieckiego ośrodka siły do wkroczenia nad Wisłę i dalej na wschód zostały zatrzymane. Co prawda bocznej odnodze niemczyzny udało się przesunąć swe panowanie na naddunajskie doliny rządzone do 1526 roku przez Jagiellonów, a następnie, po pokonaniu sułtanów, Habsburgowie, bo to oni dowodzili tym kierunkiem marszu, wkroczyli również na Bałkany, ale nie przekroczyli politycznych granic Rzeczpospolitej. Klęska militarna, jaką ponieśli oni w czasie wojny o koronę Rzeczpospolitej po krótkotrwałym panowaniu Henryka Walezego, czego symbolem jest upokorzenie w bitwie pod Byczyną, pokazało ich bezsiłę w tych dążeniach. Czas jednak biegł.

Naród musi wiedzieć, czego chce

Pod pojęciem narodu mogą kryć się różne rzeczy, zależnie od epoki historycznej.

W moim odczuciu najbardziej właściwy dla jego określenia jest rzymski skrót: S.P.Q.R., oznaczający senat i lud Rzymu. Wyraża on jedność elit i mas, a właściwie fakt, że elity są po to, by ludowi służyć. W naszych czasach powinniśmy dopracować się formuły, w której lud wyłania senat, czyli polityczną elitę, ale w historii bywało tak rzadko.

Często elity kierowały się swymi dążeniami i nie obchodziło ich bonum commune całości, ale jako że relacje społeczne działają w obie strony, lud często nie interesował się dążeniami elity, która stawała się bezrozumnym ciemiężycielem. W tym modelu, niestety, historia jest całkowicie powtarzalna i trzeba wielkiej dyscypliny społecznej, by taki dualizm – o ile nie coś dużo bardziej wielowektorowego – przełamać.

Przechodząc do naszych narodowych realiów: w XVI i XVII wieku tego uczynić się nie udało. Elita, upojona swą wielkością, bardzo szybko dała się pochłonąć własnym celom, które, jak się okazało, ograniczały się do zyskownego handlu zbożem. Nawet wspominane z taką dumą, nie bez powodów zresztą, zdobycie i okupacja Moskwy stały się epizodem, którego nie umiano ulokować w szerszym planie. Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo, a nie tylko połajanki, jako rzekomo skrajnie wsteczny i do tego zbyt konserwatywny. W końcu to chyba jemu zawdzięczamy, że kiedy przyszedł na to czas, Polacy przystąpili do budowania nowej tożsamości. Niemniej polityka za tym żadna nie podążała, a wyrażane przez sarmatów opinie o wyjątkowości szlachty szły w parze z zanikiem instynktu państwowego w ogóle.

Tymczasem na zachodzie formowały się nowe zastępy chętne do kolonizacji wschodu, a nie mogąc tego dokonać w pojedynkę, coraz częściej spoglądały na Moskwę, która chciała przesunąć się właśnie ku zachodowi, mając – o czym się mało wspomina – aspiracje do bycia nowym Rzymem.

Na pewno więc pod bokiem Rzeczpospolitej i na skutek jej zaniedbań narodziła się w Moskwie ideologia uniwersalistyczna. Sprawy obok nas się dziejące zrozumiano, ale za późno i bardzo punktowo.

W kontekście tego zrozumienia czytam dziś książkę, której najbardziej prawdopodobnym autorem jest Tadeusz Kościuszko. Rzecz ukazała się z początkiem XIX wieku, autor zdaje się rozliczać ze swych błędów, do których zalicza zaufanie okazane Prusom w czasie powstania nazywanego jego imieniem. Tytuł owej publikacji jest pytaniem: „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”. W jego opinii oczywiście mogą, ale pod warunkiem zbudowania siły zdolnej do przeciwstawienia się wszystkim zaborcom.

Książka została napisana w określonym czasie i warunkach. Dziś trzeba by ją skonstruować inaczej, ale myśl główna wydaje się całkowicie zasadna.

Przezwyciężenie błędów przeszłości może nastąpić jedynie w oparciu o własne siły. Możemy do tego dodać wariant skierowania przeciwko sobie nawzajem sił nam wrogich, jak rozumował Dmowski przed I wojną światową, a potem dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych w czasie konfliktu niemiecko-sowieckiego w trakcie II wojny światowej. Nie można jednak zakładać, że oparcie się na jednej z tych sił wyjdzie nam na dobre, chyba że będzie to działanie wynikające z chwilowej strategii.

Musimy zdać sobie sprawę, że nad naszym miejscem w Europie nie mogą panować obcy, bo się nam historia powtórzy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” znajduje się na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Rosja zawsze kogoś oswabadzała, rzekomo odzyskiwała ziemie rdzennie ruskie / Zygmunt Zieliński, „Kurier WNET” nr 96/2022

Gdy chodzi o znajomość Rosji w zachodnim społeczeństwie, a zwłaszcza w wiodących jego kręgach, nic się do dzisiaj nie zmieniło. Cynizm Zachodu wtedy i dziś po prostu inaczej się wyrażał.

Zygmunt Zieliński

„Herbatka u Stalina”, herbatka u Putina?

Agresja Putina na Ukrainę po raz kolejny, nie wiadomo już który, pokazuje indolencję, zdawałoby się niepodważalnych, autorytetów, w których rękach leży bezpieczeństwo Europy, a nawet świata, gdyż w przypadku roku 1939 agresja lokalna wznieciła konflikt światowy. I kolejny raz te autorytety okazują się niewydolne, kierujące się tchórzliwym asekuranctwem, bliżej światu nie znanym splotem interesów, zawinionym brakiem rozeznania, a wreszcie po prostu małością charakteru osób pretendujących do przywództwa, jeśli nie światowego, to w każdym razie europejskiego. Ich karygodna postawa kosztuje tysiące niewinnych ofiar. Ale interesy, kalkulacje polityczne i zajmowanie stołków przez zwykłych wałkoni przeważa nad wszystkim innym. Tylko dlatego mogą istnieć takie indywidua jak Hitler, Stalin, Putin i wielu mniejszych rzezimieszków.

Na antenie Radiowej Jedynki minister funduszy i polityki regionalnej, Grzegorz Puda, powiedział: „Liczymy na to, że Francja otrzeźwieje, ponieważ polityka prokremlowska, proputinowska doprowadziła do sytuacji, w której Francja jest właściwie jednym z tych krajów, który odpowiada za to, co się dzieje na Ukrainie. Nie spodziewam się wielkich zmian, ale wierzę w to, że zmienić się zawsze można”.

Minister spraw zagranicznych Rosji, Siergiej Ławrow, oświadczył, że Moskwa „nie pozwoli nikomu” poróżnić jej z Niemcami, a stosunki rosyjsko-niemieckie stanowią jedną z najważniejszych osi „budowy nowej Europy”. Stwierdził też wobec audytorium akademickiego, że: „Rosyjsko-niemieckie pojednanie jest jednym z najważniejszych czynników w dziele budowy nowej Europy i nikomu nie pozwolimy wbić klina między nasze narody”.

Z kolei Putin w swym artykule napisał m.in.: „Moskwa nie pozwoli, by historyczne rosyjskie ziemie i ich bliscy Rosji mieszkańcy byli wykorzystywani przeciwko niej. Ci, którzy będą próbowali prowadzić taką politykę, zniszczą swój kraj. Tymczasem możliwa i pożądana jest dobrosąsiedzka współpraca na wzór relacji niemiecko-austriackich czy stosunków amerykańsko-kanadyjskich – państw podobnych etnicznie, z tym samym językiem, ściśle zintegrowanych i suwerennych”.

Polska zawsze była dla Rosji, zwłaszcza dla ZSRR, specjalnym zjawiskiem. Wiele na to składało się okoliczności, m.in. żywy katolicyzm, tak samo żywa tradycja I Rzeczypospolitej, mocno zakorzeniona we wszystkich warstwach narodu polskiego świadomość, że Rosja jest dalekim od wartości europejskich, imperialistycznym, wyzbytym z podstawowych zasad moralnych, żądnym nieustannej grabieży i okrutnym reżimem. Jego produktem było niewolnictwo własnych obywateli i ujarzmionych nacji.

Nic więc dziwnego, że w retoryce putinowskiej Polska jawi się również jako imperium, choć słabsze, ale w jego przekonaniu równie nastawione w stosunku do Ukrainy na przymusową polonizację i prozelityzm katolicki. Najbardziej zabawna jest teza, że przyłączenie części Ukrainy do Rosji w XVII wieku stanowiło „akt demokratycznie wyrażonej woli po obu stronach”.

Można rozumieć, że historiografia rosyjska nie wyzbyła się (jeszcze) poglądu na dzieje obowiązującego w Sowietach, ale mówienie o „demokratycznie wyrażanej woli”, i to obustronnie, czyli także przez ujarzmionych, wzbudza raczej rozbawienie niż chęć do dyskusji.

Rosja zawsze kogoś oswabadzała, rzekomo odzyskiwała ziemie rdzenne ruskie, była wzywana z bratnią pomocą. Jakżeby inaczej? I zawsze za tym wyzwoleniem szedł Sybir, knut, zniewolenie. Do tego doszło podczas zaborów ziem Rzeczypospolitej. Tyle, że w tym przypadku nie udało się narzucić umysłom „demokracji” rodem z Kremla. I tu tkwi cały problem. Rosja jest tego świadoma, podobnie jak przekonana, że Ukraińcy rozpłynęli się w roztworze, w jakim od wieków unicestwiała ich Moskwa. Stąd dziś takie tam zdziwienie, iż jest inaczej.

Putin nie jest w gruncie rzeczy żadnym mężem stanu. Jest wytworem dawnej – stalinowskiej, bo nawet nie carskiej – machiny śmierci. Chce jednego: zniszczyć Ukrainę i wytępić tych, którzy pozostali po Wielkim Głodzie.

Zachód stoi wobec takiej właśnie rzeczywistości. I tu rodzi się problem. Kanclerz Scholz dopiero 9 maja powiedział, że Rosja nie może zwyciężyć w Ukrainie, ale ile trzeba było czasu, by wyciekło z niego stare prusko-bismarckowskie myślenie, kiedy sklecana w 1870/71 roku przez Bismarcka Rzesza, w niczym dawnej nie przypominająca, a będąca rozbudowanym folwarkiem pruskim, podpierała się Rosją z wzajemnością, gdyż oba te twory, powstałe z zaborczości, przemocy i gwałtu wobec ujarzmionych narodów, mogły do czasu zapewnić sobie w Europie i w świecie bezkarność? I Niemcy, i Rosja budowały swą egzystencję na imperializmie, i dlatego po chwilowym intermezzo wrogości w czasie I wojny światowej znowu szukały zbliżenia, a antykomunistyczna retoryka Hitlera nie przeszkadzała ani jednej, ani drugiej stronie w budowaniu machiny zagłady, często w mniej lub bardziej otwartej współpracy. Do zderzenia tych dwóch imperializmów musiało dojść.

Zachód musiał wybierać między diabłem a Belzebubem. Poparł diabła, doskonale wiedząc, kogo popiera, ale priorytetem tegoż Zachodu po wojnie była odbudowa Niemiec, które w Europie uznano za jeden z istotnych bastionów obrony Europy przed inwazją imperializmu sowieckiego.

Tego nie rozumiała szeroko pojęta społeczność zachodnioeuropejska, dla której Sowiety stanowiły w równej mierze straszak syberyjski – gułag, co jutrzenkę wolności.

Sam widziałem w 1972 r. na Zachodzie niedowierzanie, z jakim przyjmowano książki Sołżenicyna, jak bezmyślna młodzież akademicka obnosiła się z bolszewickimi emblematami i wyrażała w hałaśliwy sposób tęsknotę za komunistycznym rajem, gdzie, jak sądzili, nie będzie obłudy pokolenia ich rodziców, ale zapanują braterstwo i wolność. Dla tych ludzi Wielka Czystka, Wielki Głód, Archipelag Gułag – to nic innego jak propaganda wrogów Kraju Rad. Tego kraju w równym stopniu się bano, jak go podziwiano. Przed wojną mnóstwo intelektualistów z pierwszych stron gazet nie tylko dało się zwieść, ale też żadna zbrodnia Stalina nie zdołała tych ludzi otrzeźwić.

Wymowną ilustracją tego stanu rzeczy jest dramat Ronalda Harwooda Taking Tea With StalinHerbatka u Stalina – ukazujący Bernarda Shawa, który w 1931 r. w towarzystwie przyjaciół, Nancy i Williama Waldorf Astor, odwiedził Moskwę.

Obłęd zachwytu nad komunizmem ogarnął zachodnią śmietankę kulturalną. W latach 1923–1924 powstały pierwsze towarzystwa przyjaciół Rosji Radzieckiej. Znajdujemy tam takie osoby, jak: Herbert Wells, Henri Barbusse, Rabindranath Tagore, Romain Rolland, Tomasz Mann, Albert Einstein. Najgłośniejszy był jednak Shaw.

Nie można sobie wyobrazić, że ci ludzie odcięci byli od prawdy o komunizmie sowieckim. Oni po prostu zasłonili sobie oczy i uszy, nie chcieli znać prawdy. I gdy chodzi o znajomość Rosji w zachodnim społeczeństwie, a zwłaszcza w wiodących jego kręgach, nic się do dzisiaj nie zmieniło. Może jedno: zamykanie oczu na to, czym jest Rosja, dziś dla wielu może być opłacalne, wtedy – nie. Cynizm Zachodu wtedy i dziś po prostu inaczej się wyrażał. Jak by to zilustrować w sposób, żeby nawet najgłupszy polityk i najbardziej zacofany sympatyk „modernizacji” świata w kierunku nowych „wartości: europejskich”, jak np. pan Verhofstadt, to zrozumiał?

Ołeksij Melnijk, dyrektor ds. stosunków zagranicznych i programów bezpieczeństwa międzynarodowego Centrum im. Razumkowa sądzi, „że nie jest za późno, by przywódcy Zachodu udali się Kijowa”. I dalej stwierdza, że „Putin ma tylko jeden cel: zniszczyć państwo ukraińskie”. Czy mu to się uda? „To będzie zależało od nas wszystkich, a przede wszystkim od naszej armii. I oczywiście od tego, czy wreszcie obudzą się nasi zachodni partnerzy”.

Otóż trzeba sobie jasno powiedzieć, że „zachodni partnerzy” dawno powinni się obudzić i wcale tego nie czynią. Kunktatorstwo tak bardzo przypomina to z 1939 roku, że co rozsądniejsi ludzie słusznie się obawiają, iż banda niedowarzonych „polityków”, tym razem Unii Europejskiej, woli wygniatać stołki na bezsensownych konferencjach, komisjach, aniżeli wyciągnąć rękę, by wspomóc ludzi poddanych ludobójstwu przez kolejnego wariata, megalomana i nacjonalistę najpodlejszego gatunku. Tak było, kiedy w 1938 r. obłaskawiano Hitlera, dając mu Czechy na pożarcie, rok później Polskę, a wreszcie wariat podpalił świat, a „elita” zachodnia musiała jednego ludobójcę – Stalina – zbroić, by pożarł swego niegdysiejszego kompana, z którym na spółkę dokonali rozbioru Polski.

I to właśnie Polska zapłaciła za tę brudną politykę demokratycznego Zachodu, bo zamiast wyzwolenia – które za takowe uznali tylko polscy komuniści – narzucono jej kryptookupację, tym gorszą od zwyczajnej, że dokonano jej rękoma zdrajców i różnego rodzaju szumowin. Tusk i popłuczyny partii Witosa nie wyzbyli się serwilizmu wobec Rosji, co w kontekście tragedii smoleńskiej zawstydzało każdego ceniącego honor narodowy Polaka.

Potępiano w Norymberdze ludobójstwo, ale zarazem, dla przypodobania się ludobójcy, zakazano Polakom nosić żałobę po zbrodni dokonanej w Katyniu. Zakazano w imperium sowieckim i na demokratycznym Zachodzie. Co więcej, dozwolono, by do zbrodni katyńskiej dołączono po wojnie zbrodnię na najlepszych Polakach, którzy nie pogodzili się z niewolą sowiecką.

To są doświadczenia nie wymagające żadnych komentarzy. Współcześni zdrajcy, pełniący rolę posłów lewicy polskiej w PE, wspomagający szalbiercze wysiłki prominentów unijnych, by Polskę i inne kraje wtłoczyć w kolejny kaftan niewoli, narzucając przez nikogo nieprzewidywaną postać Unii Europejskiej, gdzie nawet ślady własnej tożsamości, wyznawanej idei, światopoglądu i historii pójdą na śmietnik, pełnią znowu, jak ongiś Związek Patriotów Polskich wykreowany przez Stalina, haniebną rolę sprzedawczyków kraju, którego nie powinni nazywać Ojczyzną. To, rzecz jasna, satysfakcjonuje budowniczych pogańskiej, wydanej na żer takich osobników jak Putin i wyuzdanej Europy.

Kto temu sekunduje? Może nie tyle politycy, przynajmniej ci, co już zdołali oprzytomnieć.

Ale jest pewna kategoria ludzi, takich jak wtedy na herbatce u Stalina, którzy nigdy nie zmądrzeją. To tacy właśnie zwrócili się do kanclerza Scholza, by nie dostarczał broni Ukrainie, bo niby zagrożone jest zdrowie i zmiany klimatyczne.

Taki list otwarty wystosowało do kanclerza Scholza 28 aktorów, dziennikarzy, artystów, oczywiście z panią Alice Schwarzer, ikoną niemieckiego feminizmu na czele. A po owocach ich poznacie ich.

Dla wielu przedstawicieli kultury kultura to mącenie ludziom w głowach, frustracja, megalomański egoizm – wszystko, tylko nie uczciwa służba społeczeństwu. Takich nie brak i u nas. Oni właśnie stanowią pożywkę dla gangreny, jaka toczy społeczeństwa, w których jak ryby w wodzie czują się ludzie tego pokroju, co Hitler, Stalin, Putin. Obecnie po jednej stronie stoją sfrustrowani i ospali, zapatrzeni we własną wygodę politycy Zachodu, a z drugiej – na razie jeden gotowy na wszystko podżegacz wojenny. Tzw. ludzie kultury dają tylko wyraz swojej frustracji, jak kiedyś defetyści. Hitler kazał takich wieszać. Ci współcześni często traktowani są jak święte krowy, mogą bóść i brudzić, bo mają jakiś immunitet.

Putin jest groźny nie dlatego, że dysponuje jeszcze sporą ilością mięsa armatniego, ale dlatego, że to mięso pcha mu się samo w maszynkę do mielenia. Bo jest ono tak wychowane, do tego przywykłe. Kiedyś nawet w łagrach śpiewali: „Za Stalinu, za rodinu”… Po jego śmierci płakały nawet sieroty po Wielkim Głodzie i Wielkiej Czystce. Bo taka jest Rosja.

I jeśli ci „praworządni” unijni Europejczycy chcą naprawdę pozbyć się swej głupoty i pomyśleć choćby tylko o własnym bezpieczeństwie, to niech się zaczną uczyć Rosji, a póki co, szykuje się nowa Norymberga. Chyba, że Zachód skapituluje i podobnie jak kiedyś Stalin był jednym z sędziów nad ludobójcami, tak dziś może być i Putin, niezależnie kogo wymorduje – Ukraińców czy każdego, kogo w swej niszczycielskiej furii dopadnie.

A tymczasem w Brukseli będą nadal majaczyć o polskiej niepraworządności, o tym, jak oskubać (ogłodzić) Polskę z tego, co jej się należy, a może nawet o armii europejskiej dla pacyfikacji niepraworządnych Polaków. Węgrów mają z głowy, więc tym łatwiej pójdzie. Na Ukrainie jest hasło: Slava Ukraini! Dla symetrii w Brukseli – Sława głupocie!

Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „»Herbatka u Stalina«, herbatka u Putina?” znajduje się na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „»Herbatka u Stalina« – herbatka u Putina?” na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Rosyjska Cerkiew jest od lat bezwolnym narzędziem rządzących Rosją / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 96/2022

Katedra Pokrowska w Moskwie

Jak wiadomo, stolicą prawdziwego chrześcijaństwa jest i zawsze była Moskwa. Jedzie więc patriarcha pod prąd autostradą, pomstując na jadących w odwrotną stronę, zupełnie jak jego kremlowscy mocodawcy.

Zbigniew Kopczyński

Rosja naprawia świat

Znają Państwo pewnie ten stary dowcip, a może zapis jakiegoś rzeczywistego wydarzenia. Pędzący autostradą kierowca słyszy w radiu ostrzeżenie przed samochodem jadącym w pod prąd. „Co oni mówią? – myśli kierowca – Jeden samochód? Tu wszyscy tak jadą!”

Historyjkę tę przypominam sobie za każdym razem, gdy słyszę kolejne oskarżenia rosyjskiej propagandy pod adresem w zasadzie wszystkich. Wszystkich, którzy nie są ślepi na sytuację w Rosji i jej najnowszą agresję na Ukrainę.

Okazuje się, że wszyscy jesteśmy faszystami, a nawet nazistami, i agresorami, w przeciwieństwie do jedynej demokratycznej i pokojowej Rosji, kraju dóbr wszelkich i wolności wszelakiej.

Rosja, jak powszechnie wiadomo, jest krajem miłującym pokój, demokrację i wolność słowa, a bomby na ukraińskie miasta zrzuca jedynie w obronie własnej, bohatersko broniąc się przed brutalnym atakiem Ukrainy w sojuszu z Polską, Ameryką, Litwą, Czechami, Słowenią i szeregiem innych mocarstw.

Szczególnie kabaretowo brzmi nazywanie nazistą obecnego prezydenta Ukrainy – rosyjskojęzycznego Żyda, a demokratycznie wybranego rządu – reżimem. W rosyjskich mediach trwa istny kabareton. Choćby dowodzenie przez głównego propagandzistę Kremla, że zbrodni w Buczy dokonali Brytyjczycy. Jak? Ano, prezydent Biden nazwał rosyjskiego wodza rzeźnikiem. Rzeźnik to po angielsku butcher, co wymawia się podobnie do Bucza. Niemożliwe? A jednak. Nie ma niemożliwych skojarzeń, jest tylko mało samogonu.

To, co dla nas jest kiepskim kabaretem, traktują poważnie miliony ludzi. Nie tylko mieszkańcy rosyjskiej prowincji, lecz również Rosjanie mieszkający od lat w wolnym świecie. I to jest bardziej zdumiewające niż wygłupy kremlowskich propagandzistów.

Ludzie z zamkniętym dostępem do innych mediów, czy to z powodu jego braku, czy z własnego wyboru, z czasem uwierzą w każdą brednię, byle byłaby dostatecznie długo powtarzana. To oczywiście recepta dr. Goebbelsa, stosowana z powodzeniem już wcześniej przez bolszewików i przez nich opanowana do perfekcji.

Nie tylko w tym putinizm przypomina nazizm. By zostać przy propagandzie: rosyjska telewizja, oczywiście państwowa, emituje rozważania o barszczu ukraińskim, a w zasadzie o przymusie, jaki w tej sprawie stosuje „reżim w Kijowie”. Barszcz na Ukrainie nie może być ruski ani białoruski, ani jakikolwiek inny. Żadna gospodyni nie może mieć swojego przepisu i swojego barszczu. Nie, musi być tylko i wyłącznie ukraiński. Jest to oczywisty dowód – według bredzącej z ekranu – na ukraiński nacjonalizm, a wręcz narodowy narcyzm. I nie pisałbym o tym spektaklu, gdyby te dywagacje prezentował szeregowy funkcjonariusz propagandy, dla niepoznaki nazywany dziennikarzem. Wywody te, zupełnie poważnie, ciągnął nie kto inny jak rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie do pomyślenia w jakimkolwiek cywilizowanym kraju.

To nie są odosobnione odloty zbyt gorliwych funkcjonariuszy reżimu.

To na zimno obmyślony i realizowany plan zohydzenia narodu ukraińskiego, przedstawienia go jako niegodnego posiadania własnego państwa i istnienia, i który trzeba zlikwidować fizycznie lub zrusyfikować.

Mniej więcej tak przedstawiała Żydów niemiecka propaganda w czasach III Rzeszy. Osławiony film Jud Süβ jest tego dobrym przykładem. Zohydzić, odczłowieczyć, a potem można spokojnie zlikwidować.

Analogii do III Rzeszy jest więcej. Wszechmocny i wszechwiedzący wódz, jednoosobowo decydujący o wojnie i pokoju, o życiu i śmierci milionów ludzi. Parlament, w przeciwieństwie do hitlerowskich Niemiec, funkcjonuje, jednak jego decyzje są dziwnie zgodne z wolą wodza, a mówienie o wolnych i demokratycznych doń wyborach to czysta political fiction.

Militaryzacja i przygotowanie do wojny dotyka już dzieci. Kilka lat temu krążył w sieci filmik dziecięcego chóru, ubranego w mundurki, a śpiewającego o gotowości swej walki za ojczyznę i odebranie utraconych „rdzennie rosyjskich” ziem. Każda zwrotka kończyła się okrzykiem Wujku Wowa (Włodku), jesteśmy z Tobą! Jednym z celów, o jakich te dzieci śpiewały, było odzyskanie Alaski. Jakby ktoś im tę Alaskę odebrał siłą, a nie sami sprzedali. Filmik krążył po necie i oprócz śmiechu internautów nie wzbudził żadnych reakcji ani refleksji. Dzisiaj te dzieci dorosły i, być może, przesyłają do domów wojenne trofea w postaci desek klozetowych i słoików z nutellą.

Rozkwitła też młodzieżowa organizacja paramilitarna Junarmia, czyli Młoda Armia. Ma już około miliona członków i oglądając jej karne szeregi, trudno uniknąć skojarzenia z Hitlerjugend. To taki Putinjugend.

Porównywalne są też role Kościołów. Hitlerowi nie udało się opanować Kościoła katolickiego, może z powodu lokalizacji jego centrali poza obszarem jurysdykcji III Rzeszy. Udało się to w dużym stopniu z Kościołem ewangelickim, tradycyjnie podległym władcy. Wyłonił się z niego specyficzny stwór Deutsche Christen (Niemieccy Chrześcijanie), z chrześcijaństwem mający tyle wspólnego, co Rosyjska Cerkiew Prawosławna, a uznający prymat ideologii nazistowskiego rasizmu nad zasadami wiary chrześcijańskiej. Do Deutsche Christen przystąpiła jedna trzecia niemieckich protestantów. Biskupie listy pasterskie kończyły się tradycyjnym chrześcijańskim pozdrowieniem Heil Hitler, a w środku krzyża umieszczono swastykę.

Rosyjska Cerkiew nie wprowadziła literki Z do krzyża. Nie musiała też niczego z siebie wyłaniać, jako że od lat jest sprawnym i bezwolnym narzędziem w rękach rządzących Rosją i ich służb – takim wydziałem teologicznym KGB, dzisiaj FSB.

Wypowiedzi hierarchów, zachęcających do wojny i odmawiających Ukrainie prawa do istnienia jako państwo, a Ukraińcom jako naród, to prawdziwa karykatura chrześcijaństwa. Do tego dochodzi propagowanie ruskiego mira, czyli najlepszego i jedynie słusznego urządzenia świata na ruską modłę, podobnie jak sprawiedliwy i czysty rasowo nowy porządek usiłowali wprowadzić Niemcy.

O ile wytwór religijny Deutsche Christen tworzył pseudochrześcijaństwo dla Niemców i Niemiec, o tyle Patriarchat Moskiewski chce nawracać świat. W ostatnich latach zintensyfikował działalność misyjną za granicą, szczególnie w krajach afrykańskich. Cel jest oczywiście polityczny – zwiększenie wpływów Rosji w tych rejonach, a Cerkiew to tradycyjnie posłuszne narzędzie państwa. Patriarchat Moskiewski wykracza przy tym poza swój teren kanoniczny, czyli obszar wyłącznej jurysdykcji konkretnego patriarchatu. Pretekstem do tego była decyzja patriarchy konstantynopolskiego o nadaniu autokefalii Cerkwi Prawosławnej Ukrainy i wyłączeniu jej spod jurysdykcji Patriarchatu Moskiewskiego.

Moskwa uznała to za akt herezji. Co ma wspólnego decyzja administracyjna z zasadami wiary, potrafią wyjaśnić tylko kremlowscy mędrcy, więc nawet nie będę próbował. Tym samym patriarcha konstantynopolitański i wszyscy uznający tę autokefalię dołączyli, w oczach Moskwy, do katolików i innych innowierców od stuleci uważanych za Antychrystów.

Dzielna Cerkiew rosyjska ruszyła więc w świat oświecać błądzących i nawracać ich na jedynie prawdziwą wiarę. Bo, jak powszechnie wiadomo, stolicą prawdziwego chrześcijaństwa jest i zawsze była Moskwa. Jedzie więc patriarcha ze swą świtą pod prąd autostradą, pomstując na jadących w odwrotną stronę, zupełnie jak jego kremlowscy mocodawcy.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Rosja naprawia świat” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Rosja naprawia świat” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Odradza się fundament postawy społecznej i politycznej Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 96/2022

Nie jest prawdą, że pojęcie ‘rzeczpospolita’ jest znane tylko harcerzom nad Wisłą i że to hasło tych, którzy mijają się z rozsądkiem, a ich polityczne wyczucie nadaje się jedynie do rozmów u fryzjera.

Krzysztof Skowroński

Ukraińcy się bronią, ale nie możemy być pewni, że za miesiąc Ukraina będzie jeszcze istniała. Rozkaz Putina jest jasny: zniszczyć, zabić, zająć. Wszystko, co ukraińskie, ma zniknąć z powierzchni ziemi. Ukraińcy, którym uda się przeżyć, zostaną wypędzeni, a wspaniałomyślny car może im da kilka chwil wytchnienia na zachodniej Ukrainie i na emigracji. A że to będzie chwila, nie ma wątpliwości żaden z polityków, którzy żyją w państwach, w których doświadczenie russkiego mira jest żywe. Te państwa tworzą Bukareszteńską 9.

Najważniejszym i największym krajem wschodniej flanki NATO jest Polska. Do 24 lutego dla wielu polityków centralnej i wschodniej Europy ten fakt miał drugorzędne znaczenie. Teraz to się zmieniło.

Polska zarówno z perspektywy Kijowa, jak i Waszyngtonu zaczęła odgrywać pierwszoplanową rolę. Czuliśmy to nie tylko podczas wizyty prezydenta Bidena w Warszawie, ale przede wszystkim, słuchając wystąpienia prezydenta Dudy w parlamencie ukraińskim.

„W naszej części świata rodzi się coś nowego” – mógłby powiedzieć ktoś nieznający historii. Dla nas nie rodzi się, a odradza to, co stanowi fundament naszej postawy społecznej i politycznej: Rzeczpospolita jako miejsce wspólne życia wolnych narodów. Nie jest prawdą, że pojęcie ‘rzeczpospolita’ jest znane tylko harcerzom nad Wisłą i że to hasło tych, którzy mijają się z rozsądkiem, a ich polityczne wyczucie nadaje się jedynie do rozmów u fryzjera.

Dzięki Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu Orlen kupił rafinerię w Możejkach. Teraz ta polska już rafineria jest głównym dostawcą ropy do krajów bałtyckich, i to ropy niepochodzącej ze złóż rosyjskich. To samo dzieje się z gazem.

Łotwa i Estonia przed 24 lutego w naturalny sposób ustawiały swoją politykę na orbicie niemieckiego odziaływania, a teraz wicepremier i minister obrony Łotwy mówi publicznie: nasze zaufanie do Niemiec jest zerowe. Podobne słowa, choć mniej radykalne, wypowiadają politycy czescy. Choć ani Czesi, ani Łotysze nie rzucą wyzwania Niemcom, Polska staje się dla nich wiarygodnym partnerem i jednym z fundamentów bezpieczeństwa militarnego i energetycznego.

Polska nie jest wprawdzie mocarstwem, ale najistotniejszym pośrednikiem między Waszyngtonem a naszą częścią świata. Jeśli do tego dodamy deklaracje prezydenta Zełenskiego o specjalnym statusie Polaków na Ukrainie, odsłonięcie lwów na Cmentarzu Łyczakowskim i propolską zmianę polityki litewskiej, otrzymamy to, co miało się nigdy nie odrodzić.

200 lat pracy nad umuzealnieniem pojęcia ‘rzeczpospolita’ i nadaniem mu pejoratywnej (dla Litwinów, Białorusinów, Ukraińców) treści nagle wyparowuje i jest to fakt, a nie mrzonka.

Dlatego dziwią mnie artykuły wyśmiewające tych, co poważnie mówią o tym odrodzeniu i nazywają takie spojrzenie na procesy wywołane wojną „spojrzeniem od rzeczy”.

Jeśli rozmaitym siłom nie uda się rozbić solidarności zachodniego świata, jeśli starczy determinacji nie tylko politykom, ale i ludziom, którzy codziennie płacą coraz więcej za jedzenie, benzynę, gaz – to szanse na pokonanie „kremlowskich orków” będą rosły. A przykładem na to, jak solidarne i szybkie działanie prowadzi do zwycięstwa, niech będzie historia, którą usłyszeliśmy od jednego z polityków łotewskich: „21 lutego do premiera Łotwy zadzwonił sekretarz obrony USA z pytaniem, czy Łotwa może natychmiast dostarczyć broń do Kijowa. Gdy tylko usłyszał pozytywną odpowiedź, z Anglii wystartowały samoloty i przetransportowały broń na kijowskie lotnisko. 24 lutego zaczęła się inwazja rosyjska na Ukrainę. Cel był jeden – zająć stolicę w trzy dni i zainstalować w Kijowie nowy rząd. Gdyby to się stało, świat zachodni potępiłby Rosję, wprowadził delikatne sankcje, a życie toczyłoby się dalej. Ale dzięki broni dostarczonej przez Łotwę i Estonię ukraińskie wojska obroniły kijowskie lotnisko. Rosyjskie samoloty desantowe zestrzelono, czołgi zatrzymano”. Już pewno nie pamiętamy, jak mało brakowało…

Pozdrawiam Państwa z Wilna, spod Ostrej Bramy.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.


 

  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Kiedy w 988 r. Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej, przyjmował chrzest, Moskwa nie istniała nawet w zalążku

Chrzest Włodzimierza Wielkiego, księcia Rusi Kijowskiej | Fot. CC0, Wikipedia

Z racji ugody perejasławskiej Rosja nadal rości sobie pretensje terytorialne do Ukrainy i podobnie jak pod panowaniem księcia moskiewskiego Iwana Kality (lata 1325–1340), nadal „zbiera ziemie ruskie”.

s. Katarzyna Purska USJK

(…) Prof. Andrzej Nowak postrzega trwający właśnie konflikt jako spór w istocie swej polityczny, gdyż rozgrywa się o dziedzictwo pierwszego państwa Słowian wschodnich – Rusi Kijowskiej. Do innego wniosku prowadzi nas teoria cywilizacji prof. Feliksa Konecznego. Jedną z cywilizacji, które wyodrębnił i opisał ten uczony, jest cywilizacja turańska. Wytworzyła się ona w przeważającej części rozległych obszarów północnej Azji i miała wpływ nie tylko na Daleki Wschód, ale także na kraje Europy Wschodniej. Przywędrowała do nas wraz z Mongołami, którzy wnieśli do umysłów i serc ludzkich przekonanie, że najważniejszym czynnikiem w historii jest siła fizyczna, która ma rozstrzygać wszelkie spory i kierować całym życiem ludzkim. Tam, gdzie panuje cywilizacja turańska, nie mogą istnieć wolni obywatele. Muszą to być zniewoleni poddani, którzy ślepo czczą wodza i są mu bezgranicznie posłuszni. Władza w cywilizacji turańskiej jest w zasadzie „bezetyczna”. Koncentruje się wokół osoby wodza, który jest „półbogiem”, panem życia i śmierci.

Według teorii prof. Konecznego, dwie odrębne cywilizacje nie mogą istnieć obok siebie. Musi dojść do konfliktu między nimi. Czy wobec tego aktualnie trwającą wojnę pomiędzy Rosją pod władzą Putina a Ukrainą można by odczytać jako walkę pomiędzy cywilizacją turańską, której reprezentantem jest Rosją, a cywilizacją bizantyjską, do której odwołuje się współczesna Ukraina?

Skoro, jak uważa profesor Andrzej Nowak, konflikt pomiędzy tymi dwoma narodami dotyczy dziedzictwa Rusi Kijowskiej, zatem jego korzenie sięgają okresu średniowiecza. Czy jednak Ruś Kijowską można traktować jako dziedzictwo kulturowe i początek państwowości ukraińskiej? Problem w tym, że odwoływanie się do tradycji Rusi Kijowskiej wydaje się problematyczne zarówno w odniesieniu do Ukrainy, jak i Rosji.

Jeszcze do niedawna na Zachodzie Ukraińcy jako naród byli niemal nieznani i traktowani jako część Rosji, a język ukraiński uznawano za dialekt rosyjskiego. Obecnie cały świat dowiedział się, że Ukraina nie jest częścią Rosji, choć nadal uparcie przeczy temu prezydent Władimir Władimirowicz Putin.

Dzisiaj, kiedy słowo ‘Ukraina’ znajduje się na ustach niemal całego świata, sądzę, że warto zapytać, jak ewoluowało to określenie na przestrzeni dziejów i jak zmieniało się jego znaczenie?

Najpierw pojawiło się ono jako oznaczenie pogranicza, czyli miejsca na skraju, na „krajnach”, albo „u kraja”. Za czasów dynastii Jagiellońskiej słowo ‘Ukraina’ nie było odnoszone do całości terytorium państwowego obecnej Ukrainy, ale jedynie do jej fragmentu znajdującego się na pograniczu Rzeczypospolitej, Wielkiego Księstwa Moskiewskiego oraz terenów zdominowanych przez Tatarów i Turków. Kiedy w XVII wieku osłabło władztwo Rzeczypospolitej nad tamtejszymi ziemiami, pojęcie to było odnoszone głównie do ówczesnych województw kijowskiego i bracławskiego, a także do części Podola, czyli terenów, które obecnie znajdują się w centrum państwa ukraińskiego. Nie używano go jednak w stosunku do pozostałych obszarów współczesnej Ukrainy. Aż do XIX wieku Ukraińcy byli nazywani Rusinami, a z państwowością Ukrainy mamy do czynienia dopiero w roku 1917, gdy została utworzona Ukraińska Rada Centralna, która 22 stycznia 1918 r. proklamowała niepodległość Ukrainy. Tak więc proces kształtowania Ukrainy, jej państwowości, narodu i języka był długi i być może zakończył się dopiero w XX wieku.

Trzeba również pamiętać, że Ukraina zawsze kształtowała się w opozycji do Rosji i rosyjskości.

Mówiąc o kształtowaniu się ukraińskości, nie możemy zapominać o kluczowej roli, jaką odegrała jej kultura, także kultura ludowa. Oparciem dla budowania tożsamości ukraińskiej była Cerkiew prawosławna, a później również Kościół greckokatolicki, który stanowił ważny filar jej ambicji narodowo-niepodległościowych. Duża część terenów zajmowanych obecnie przez Ukrainę należała kiedyś do Rusi Kijowskiej, której dzieje sięgają VI/VII wieku, a początek chrześcijaństwa w tym państwie datuje się od X wieku.

W ukraińskich podręcznikach historia Ukrainy zaczyna się w momencie chrztu Rusi, podczas gdy Rosjanie twierdzą, że to oni są spadkobiercami kijowskich kniaziów. Jakie to ma znaczenie dla zrozumienia trwającego konfliktu zbrojnego?

Stepowe tereny Ukrainy stanowiły przez długi czas obszar bez stałego osadnictwa i były miejscem przebywania różnych ludów koczowniczych. Około połowy pierwszego tysiąclecia naszej ery na tych ziemiach, które były już zasiedlone przez ludy słowiańskie, pojawili się pochodzący ze Skandynawii Waregowie, z których wywodziła się dynastia Rurykowiczów. Ruryk, władca Waregów, przypłynął na Ruś w końcu IX wieku i stał się założycielem państwa ze stolicą w Nowogrodzie.

Jego następca, Oleg Mądry, w 882 roku zaatakował Kijów i Kaganat Chazarów, podbił wiele plemion wschodniosłowiańskich, następnie doprowadził do zjednoczenia północnych i południowych księstw ruskich (wareskich) i na koniec przeniósł stolicę swego państwa z Nowogrodu Wielkiego do Kijowa. Jego następcy utrzymywali dobre stosunki z Bizancjum i zapewne dlatego Ruś Kijowska stamtąd przyjęła chrzest. Ówczesny władca Księstwa Kijowskiego – Włodzimierz I Wielki przyjął chrzest w roku 988, najpierw sam wraz ze swoją rodziną, a następnie zostali ochrzczeni jego poddani. Ruś pod panowaniem Włodzimierza przeżywała okres świetności, a rok 988 stanowił ukoronowanie długotrwałego i złożonego procesu rozszerzania się chrześcijaństwa na te ziemie.

Po śmierci Włodzimierza nastały walki o tron, które stały się powodem interwencji militarnej polskiego władcy – Bolesława Chrobrego, który wskutek zwycięskiej wyprawy wojennej w roku 1018, zajął Kijów i zdobył Grody Czerwieńskie. Ten sukces militarny nie przyniósł Polsce długotrwałych owoców. Zwycięzcą rozgrywki okazał się Jarosław I Mądry, który w roku 1019 wstąpił na tron jako książę kijowski. Od niego bierze początek potęga państwa znanego jako Wielkie Księstwo Kijowskie.

Zgodnie z testamentem Jarosława I, po jego śmierci, która nastąpiła w 1054 r., dokonał się podział ziem księstwa pomiędzy jego synów. Od tego czasu rozpoczął się kilkuwiekowy okres rozbicia dzielnicowego Rusi: na północy powstała Republika Nowogrodzka (1136–1478), na południu Księstwo Halickie-Włodzimierskie, na terenie dzisiejszej Białorusi – Księstwo Połockie, zaś w centralnym obszarze – Księstwo Kijowskie, Smoleńskie i Turowskie. W roku 1069 Kijów ponownie stał się celem zbrojnej interwencji polskiej i został zdobyty przez wojska króla Bolesława II Śmiałego.

W 1227 r. Ruś najechali Mongołowie, którzy pod wodzą Batu-Chana opanowali i zhołdowali te ziemie. Odtąd chan tatarski zatwierdzał każdego władcę na ziemiach ruskich. Wolne pozostały tylko tereny Białorusi, bogaty Nowogród zaś był zmuszony płacić daninę w skórkach sobolich. Był to okres zahamowania rozwoju Rusi Kijowskiej.

W miarę jak rosło w siłę Wielkie Księstwo Litewskie, tereny Rusi stawały się przedmiotem rywalizacji z Królestwem Polskim. W XIV wieku, za czasów panowania królowej Jadwigi, ziemie te zostały podzielone. Wielkie Księstwo Litewskie zatrzymało Wołyń i Podole Kamienieckie. Reszta przyłączonych ziem przypadła Koronie. Król Polski przyjął wówczas tytuł księcia Rusi, powołując się na prawo Kazimierza Wielkiego jako spadkobiercy książąt halickich.

Warto zauważyć, że tereny współczesnej Ukrainy stały się częścią Rzeczypospolitej bez żadnej agresji, jedynie w wyniku procesów unijnych. Tamtejsza elita stawała się częścią polskiej elity, uczestniczyła w dorobku polskiego parlamentaryzmu i stawała się z czasem również polską elitą. Wielkie rody ruskie polonizowały się, podczas gdy polscy chłopi mieszkający na ziemiach ruskich z kolei się rutenizowali.

Mieszkańców tych ziem łączyła w jakby jeden organizm podległość wspólnemu prawu i swobody. Niestety w ciągu długo trwającej wspólnej historii było też wiele wzajemnej krzywdy i wrogości. Szczególnie dramatyczny charakter przybrały stosunki polsko-ruskie w XVII wieku. Wówczas to doszło w 1648 roku do powstania Kozaków zaporoskich pod wodzą Bohdana Chmielnickiego przeciwko Rzeczpospolitej.

Kozacy jako społeczność zamieszkująca południowo-wschodnie Kresy Rzeczypospolitej wyodrębnili się w okresie krwawych najazdów tatarskich. Okrucieństwo, jakim wykazywali się wówczas, do dziś budzi grozę i przerażenie, czego materialnym dowodem jest spoczywające w kościele jezuitów w Warszawie ciało św. Andrzeja Boboli. Niewątpliwie Kozacy zaporoscy w kaźniach dokonywanych na katolickich kapłanach i szlachcie polskiej wzorowali się na Tatarach. Niewiele było w tym z kultury chrześcijańskiej. Okrucieństwo rodzi okrucieństwo. Podobne metody stosował wobec nich wojewoda ruski i dowódca wojsk koronnych – Jeremi Wiśniowiecki, stając się przez to postrachem Kozaków.

18 stycznia 1654 r. Bohdan Chmielnicki wraz ze starszyzną kozacką zawarł w Perejasławiu ugodę z carem Rosji Aleksym I i złożył mu przysięgę wierności. W zamyśle kozackiego hetmana miała ona być sojuszem wymierzonym w Rzeczpospolitą, ale ostatecznie stała się pretekstem do wojny Rosji z państwem polsko-litewskim. Hetman Chmielnicki (notabene dziś jeden z bohaterów Ukrainy) poddał się pod protektorat cara w nadziei zdobycia dla siebie pełnej władzy.

W rezultacie „opieki”, którą car otoczył Kozaków, Rosja zagarnęła zadnieprzańską połowę Ukrainy. Ten podział jest do dziś aktualny zarówno terytorialnie, jak i kulturowo.

Z racji ugody perejasławskiej Rosja nadal rości sobie pretensje terytorialne do Ukrainy i podobnie jak pod panowaniem księcia moskiewskiego Iwana Kality (lata 1325–1340), nadal „zbiera ziemie ruskie”. Przypisuje też sobie dziejową misję zjednoczenia „Małorusów” z Rosjanami.

Władimir Putin – obecny prezydent Rosji, powołując się na tę tradycję, „zbiera ziemie ruskie” w imię świętego prawosławia i oskarża Ukrainę, że zawłaszczyła przynależną Rosjanom tradycję Wielkiego Księstwa Kijowskiego. Właśnie w tym celu usiłuje zaprezentować się Rosjanom, Białorusinom i Ukraińcom jako człowiek „szczególnej wiary”. Pomija jednak milczeniem fakt, że w czasie, kiedy Ruś Kijowska przyjmowała chrzest, obecna stolica Rosji nie istniała nawet w zalążku (jest wspominana w kronikach jako skromna mieścina dopiero od 1147 r.), Księstwo Moskiewskie zaś jeszcze w XII wieku stanowiło maleńką enklawę wokół samej tylko Moskwy. (…)

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Przybywa jeździec na ognistym koniu?” znajduje się na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Przybywa jeździec na ognistym koniu?” na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i inaczej nie będzie” / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 95/2022

W tym kontekście zrozumiałe może być powszechne poparcie Rosjan dla „sbiranja” ziem dawnego imperium sowieckiego pod hasłem obrony rzekomo prześladowanych Rosjan na terenach republik byłego ZSRR.

Jan Martini

Konsekwencje odroczone w czasie

Największą katastrofą geopolityczną Europy nie był rozpad Związku Radzieckiego (jak twierdzi W. Putin), lecz upadek Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Gdy nasze wielonarodowe państwo przestało istnieć, na jego gruzach powstały dwa skrajnie agresywne imperia, będące źródłem nieszczęść Europy w czasach znacznie późniejszych. Wprawdzie Rzeczpospolita upadła pod koniec XVIII wieku, ale groźne skutki tego upadku ponosimy do dziś, a wykraczają one daleko poza Europę i nawet zagrażają istnieniu gatunku ludzkiego. Na co dzień możemy obserwować je, włączając telewizję.

Odległą konsekwencją upadku państwa polsko-litewskiego były nie tylko dwie wojny światowe, narodziny najbardziej zbrodniczych systemów, bezmiar ludzkiego nieszczęścia, setki milionów ofiar, lecz także nieodwracalna dewastacja mentalności Rosjan i Niemców – przekonanie o swojej wielkości i wyjątkowości.

Te dwa sąsiadujące z nami narody uzurpują sobie prawo do podbijania, zniewalania, rabowania i mordowana ludzi innych narodowości, którzy mają pecha zamieszkiwać tereny w ich pobliżu.

Niemiecki przedstawiciel na konferencję pokojową w Hadze, znany profesor prawa międzynarodowego w Monachium, baron von Stengel pisał: „Z pomiędzy wszystkich narodów nas Niemców wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nietylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia.(…) Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i dlatego pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy”.

Minęło 100 lat i inny myśliciel – tym razem rosyjski – Aleksandr Dugin pisał z grubsza to samo:

„Jesteśmy budowniczymi imperium nowego typu i nie zgadzamy się na nic mniejszego niż władza nad światem. Ponieważ my jesteśmy panami ziemi, my – dzieci i wnuki panów ziemi. Czciły nas narody i państwa, nasza dłoń sięgała połowy świata, nasze podeszwy deptały góry i doliny wszystkich kontynentów na kuli ziemskiej. My to wszystko przywrócimy z powrotem”.

My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii”.

Dopiero w tym kontekście zrozumiałe może być powszechne poparcie Rosjan dla „sbiranja” ziem dawnego imperium sowieckiego, które odbywa się pod hasłem obrony rzekomo prześladowanych Rosjan na terenach republik byłego ZSRR. Po upadku Cesarstwa Niemieckiego znaczna ilość Niemców została poza granicami Niemiec. Na forum Ligi Narodów Niemcy w imię humanitaryzmu uzurpowali sobie rolę obrońcy wszystkich mniejszości w Europie, a ich ilość szacowali na 40 mln. Oczywiście działania te skierowane były głównie przeciw Polsce. Niestety manipulacje niemieckie popierane były przez „pożytecznych idiotów” z zachodniej Europy – zwłaszcza Anglików.

Później przystąpiono do „zbierania ziem niemieckich” już bez uciekania się do szacownych gremiów międzynarodowych… Tak o wydarzeniach sprzed stu lat pisał Tadeusz Katelbach:

„Bywałem na zjazdach mniejszości europejskich organizowanych pod patronatem niemieckim w Genewie. Bywałem na wszystkich sesjach Rady Ligi i Zgromadzenia Ligi Narodów, na których Polska była bezczelnie atakowana za rzekomy ucisk nieszczęśliwej mniejszości niemieckiej (…) Była to walka Dawida z Goliadem, jeśli się zważy, że Rzesza wersalska wyrzucała milionowe sumy na propagandę antypolską, wyzyskując każdy fakt celem zohydzenia imienia polskiego.

Ze względu na udział socjalistów niemieckich w rządach Rzeszy i Prus, miały Niemcy powersalskie za sobą większość II Międzynarodówki. Mogłem się o tym naocznie przekonać, widząc jak każde krzesło w Lidze Narodów obłożone było jakimś antypolskim drukiem, wydanym w kilku językach. Miała wreszcie Rzesza Weimarska za sobą Żydów – do końca. A trzeba zważyć, że na kilkuset dziennikarzy przyjeżdżających do Genewy chyba większość była żydowskiego pochodzenia”. (…) „Ani we Francji, ani w W. Brytanii, przyjście Hitlera nie wywołało właściwego wstrząsu.

Odnosiło się wrażenie, że wszystkie kraje kapitalistyczne nie kiwną w ogóle palcem w bucie w obawie, że kiwnięcie takie mogłoby się równać stracie sum inwestowanych w Niemczech w latach 1924–1930. Te inwestycje przecież sięgały 30 miliardów marek, wpłaconych przemysłowi niemieckiemu przez W. Brytanię, Francję, Belgię, Holandię. Kapitał zachodni drżał o swą kieszeń, dokonawszy zbożnego dzieła ufundowania podstaw nowoczesnego, niemieckiego przemysłu zbrojeniowego”.

Po stu latach historia się powtarza niemal dosłownie i niestety nie jako farsa…

Większość terenów, które sowiecka Rosja zdobyła po II wojnie światowej (w ramach „zbierania ziem ruskich”) ze względów geograficznych dołączono do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Związkowej (USRR). Tak więc dzisiejsza Ukraina stała się beneficjentem sowieckiego imperializmu, dziedzicząc m.in. Ruś Zakarpacką – oddzieloną górami krainę historycznie należącej do Węgier, gdzie wciąż mieszka 150 tysięcy Węgrów (tyle, ile Polaków w całej Ukrainie).

Możliwe, że Viktor Orban, przekonany, jak większość ekspertów na świecie, że Ukraina padnie w kilka dni, liczył na odebranie tych ziem. Świadczyć o tym mógł węgierski komunikat po wybuchu wojny, że Węgry skierowały swoje wojsko w stronę granicy z Ukrainą, i to może tłumaczyć dziwne zachowania węgierskiego przywódcy. Należy jednak wziąć pod uwagę historyczną traumę Węgrów po traktacie w Trianon (1920) – ten jeden z najstarszych narodów europejskich został pozbawiony 2/3 terytoriów i dostępu do morza. Równocześnie 1/3 Węgrów została poza granicami swojego kraju. Poczucie krzywdy i poniżenia jest żywe u „bratanków” do dziś.

Także u Rosjan utrata części terytoriów po roku 1991 jest odczuwana jako haniebna klęska, bo od stuleci ich kraj tylko się powiększał.

Miałem okazję poznać, co myślą Rosjanie, podczas pracy z muzykami rosyjskimi. Kiedyś spacerując ulicami Odessy z sympatycznym trzydziestolatkiem z Petersburga, doszliśmy do pięknego secesyjnego dworca. Wtedy kolega powiedział z mieszaniną smutku i złości: „to wszystko zbudowali Rosjanie, a teraz to zagranica, podobnie jak kolebka państwa rosyjskiego – Kijów”.

Inny muzyk, z którym miałem okazję pracować przed laty – Walery z Dniepropietrowska – mówił, że nie zna ukraińskiego, bo u nich wszyscy mówią po rosyjsku. Nie wykluczał, że w okolicy – gdzieś na wsi – mogą mieszkać ludzie mówiący „gwarą”. Twierdził on, że proces introdukcji języka ukraińskiego wymaga czasu. Kiedyś oglądaliśmy mecz Ukraina–Rosja. Walery kibicował jednak krajanom – Ukraińcom. Dzisiaj też kibicujemy Ukraińcom, bo gdyby zdołali nie ponieść klęski, zwiększyłaby się szansa na utworzenie Trójmorza, a ta ponadnarodowa struktura mogłaby z czasem stać się czynnikiem stabilizującym Europę, przejmując do pewnego stopnia rolę I Rzeczpospolitej.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Konsekwencje odroczone w czasie” znajduje się na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Konsekwencje odroczone w czasie” na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

Dzisiejszy czas wojny, negocjacje, polityczne manipulacje – jasno można zrozumieć i odczytać w świetle Księgi Apokalipsy

Przeciętni Rosjanie są przeważnie ofiarami wieloletniej manipulacji medialnej i presji politycznej. Bardzo często nawet nie mają świadomości, jaka jest prawda. Oni są złamani, już nie szukają prawdy.

Krzysztof Skowroński, bp Edward Kawa

(…) Jakie jest zawołanie Księdza Biskupa?

Moje zawołanie jest „Agnus vincet!” – „Baranek zwycięży!” – to jest wzięte z Apokalipsy. Takie bardzo paschalne. To zawołanie przejąłem po świętej pamięci biskupie Stanisławie Padewskim, z którym kiedyś współpracowałem na wschodzie. On był ordynariuszem charkowsko-zaporoskim, tam, gdzie dzisiaj trwają najbardziej intensywne działania wojenne. Zmarł w lutym 2017 roku, a ja otrzymałem nominację w maju w tym samym roku i odczytałem w sercu, że przyjmę to zawołanie, tak aby dalej ten Baranek przez moje życie, przez moją posługę dawał zwycięstwo swoim wiernym.

To zawołanie z Księgi Apokalipsy, czyli Księga Apokalipsy jest Księdzu Biskupowi bliska.

Tak. Jest to księga bardzo trudna do zrozumienia i bardzo prorocza. Myślę, że właśnie w kontekście dzisiejszych czasów bardzo dużo jest w tej księdze jasnych wskazówek, które Pan Bóg nam daje, jak mamy działać i co mamy robić, aby pozostać sobą, pozostać dziećmi Bożymi. Myślę, że ten dzisiejszy czas wojny czy ten cały niepokój, obojętność świata, te negocjacje, polityczne manipulacje – wszystko bardzo jasno daje się zrozumieć i odczytać przez pryzmat Księgi Apokalipsy, tych różnych wizji, jakie św. Jan ma w Apokalipsie, czy tych listów do Kościołów, które dzisiaj różnie się zachowują. Jeśli się pochylić nad tym słowem, to w ciszy i modlitwie można dużo rzeczy zrozumieć – co się tak naprawdę dzieje, jaka trwa walka duchowa i gdzie jest obecność Boga, a gdzie ewidentna obecność szatana i jego manipulacja.

Tak jak Ksiądz Biskup patrzy na wojnę.

Tak dzisiaj tę wojnę odczytuję i widzę w tym z jednej strony ogromne działanie Boże, bo ten akt zawierzenia, dokonany 25 marca, przyniósł owoce – dzisiaj wszyscy mówią o wielkim odstąpieniu wojsk Federacji Rosyjskiej, oczywiście bolesnym odstąpieniu, jak się później okazało. Bucza, Irpień, Hostomel – te miejscowości zostały zmasakrowane przez rosyjskie wojska. Ale też widzę w tym akcie zawierzenia Niepokalanemu Sercu Maryi wielkie zwycięstwo Maryi nad szatanem, bo te wojska nagle i niespodziewanie zaczęły opuszczać tereny województwa kijowskiego, potem czernihowskiego. I myślę, że to jest też dla nas znak, w jaki sposób mamy dzisiaj działać.

Ale szatan nie śpi i przygotowuje się do kolejnego ataku.

Dlatego my też nie możemy się uspokajać czy być pasywni, tylko mamy jeszcze bardziej się modlić, jeszcze bardziej stać, szczególnie w Wielkim Tygodniu, w bliskości Boga i prosić, aby to dzieło Boże zostało już dokonane do końca i aby tak szatan został całkowicie zwyciężony.

Czy natchnienie do kazań wielkanocnych będzie Ksiądz Biskup też czerpał z Apokalipsy św. Jana?

Będę bardziej się koncentrował na Ewangeliach przewidzianych na konkretne dni, ale wątek Apokalipsy zawsze gdzieś tam jest obecny. To mi pomaga lepiej rozeznawać obecną sytuację przez pryzmat słowa, ale też i to słowo ma w sobie dużo nadziei, a dzisiaj tej nadziei bardzo potrzebujemy. Czuję w sercu, że każdy, z kim rozmawiam, chce usłyszeć przede wszystkim Dobrą Nowinę, chce usłyszeć prawdę, która będzie wkrótce objawiona przez działanie Boże.

Chrystus zmartwychwstał!

Prawdziwe zmartwychwstał!

Nietypową drogę zakonną i kapłańską miał Ksiądz Biskup: i Petersburg, i Charków, i Lwów, i Kraków…

Tak się złożyło, że moja formacja zakonna odbywała się w różnych miejscach, w różnych środowiskach i dzisiaj jestem za to Bogu wdzięczny, bo to dało mi dużo doświadczenia i szerszego spojrzenia na rzeczywistość, w której teraz pracuję. Jest mi też łatwiej zrozumieć dzisiaj ludność, której posługę jako biskup czy jako zakonnik. Łatwiej mi zrozumieć nawet to, co się dzieje ze strony Federacji Rosyjskiej, dlatego że spędziłem tam cztery lata, poznałem ludzi, zobaczyłem już wtedy, jaki jest stosunek przeciętnych Rosjan względem Ukrainy, a jaka – polityka państwa. To się już wtedy czuło, kiedy byłem na studiach. Także będąc w Polsce przez cztery lata, mogłem głębiej poznać kulturę i rzeczywistość polską, która również bardzo mnie ubogaciła.

Jakie wrażenie wywarli na Księdzu Biskupie ci przeciętni Rosjanie?

Przeciętni Rosjanie są przeważnie ofiarami wieloletniej manipulacji medialnej i presji politycznej. Bardzo często nawet nie mają świadomości, co się dzieje, jaka jest prawda. Oni są już jakby złamani, nawet za bardzo nie szukają prawdy. Po prostu bardzo łatwo się poddają tej manipulacji, nie wykazują się jakimś szerszym myśleniem. Tak jak było za czasów radzieckich, wszyscy trzymają się jednej wersji, która w państwie obowiązuje, i nawet nie próbują wejść w głąb. To świadczy o wielkim infantylizmie czy braku wiedzy, czy nawet braku pragnienia poszukiwania prawdy.

Ale jest sporo ludzi, którzy naprawdę mają dobrą wolę i nie są zwolennikami tej agresji ani nie stoją po stronie tych, którzy dzisiaj są oprawcami ukraińskiego narodu. Potępiają to, tylko że są ignorowani i niesłyszani, i bardzo często nawet gnębieni przez miejscowe władze. (…)

Czy spodziewał się Ksiądz Biskup takiej skali barbarzyństwa?

Powiem szczerze, że się spodziewałem, dlatego że kiedy byłem studentem-klerykiem w Sankt Petersburgu, wielokrotnie doświadczyłem brutalności, gdy byłem zatrzymywany przez ówczesną milicję i kiedy nie miałem przy sobie dokumentu albo kiedy miałem dokumenty i oni wiedzieli, że jestem z Ukrainy. Bardzo agresywnie poniżali mnie albo w bardzo niekulturalny sposób się wypowiadali. I nigdy nie mogłem zrozumieć, o co chodzi: przecież ci ludzie mnie pierwszy raz na oczy widzą, a z taką nienawiścią się do mnie odnoszą. I już wtedy czułem, że oni są bardzo źle nastawieni do każdego, kto ma jakiekolwiek relacje z Ukrainą czy się tam urodził.

Więc kiedy zaczęła się wojna, obawiałem się właśnie takiego scenariusza, ale tak po ludzku takiej myśli do siebie nie dopuszczałem. Ale teraz, kiedy stajemy się świadkami ludobójstwa, szczególnie mordowania dzieci, gwałcenia kobiet, zabijania ludzi bezbronnych, związanych, katowanie ich po piwnicach – widać, że to rzeczywiście jest działanie diabelskie, ludzi opętanych, którzy nie wyznają żadnych wartości i już nie mają w sobie żadnych oznak człowieczeństwa.

Przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom.

Tak, to są słowa, które wypowiadamy bardzo często i to są słowa bardzo głębokie. I myślę, że kiedyś będą one wybrzmiewać tutaj, szczególnie z ust tych, którzy są dzisiaj ofiarami tej wojny. Aczkolwiek do tych słów jeszcze musimy dojrzeć. Myślę, że dzisiaj wypowiedzieć te słowa ustami ludzi cierpiących jest bardzo trudno.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z bp. pomocniczym Archidiecezji Lwowskiej ks. Edwardem Kawą, pt. „Każdy chce usłyszeć dobrą nowinę”, znajduje się na s. 1 i 2 dodatku „60 dni wojny” do majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z bp. pomocniczym Archidiecezji Lwowskiej ks. Edwardem Kawą, pt. „Każdy chce usłyszeć dobrą nowinę”, na s. 1 dodatku „60 dni wojny” do majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

Istnienie partii komunistycznej w Polsce nie jest nielegalne, a symboli komunizmu – sierpa i młota – nie zdelegalizowano

Działacze KPP chwalą się, że „»Brzask« jest fenomenem w historii polskiej prasy, gdyż był i jest redagowany w pełni społecznie przez ludzi (ponad 160!) całkowicie oddanych sprawie ochrony dorobku PRL.

Józef Wieczorek

W mediach w 1989 roku ogłoszono, że komunizm upadł, tymczasem okazuje się, że Komunistyczna Partia Polski jest wiecznie żywa.

KPP została utworzona w 16 grudnia 1918 roku, ale w roku następnym została zdelegalizowana, gdyż uznano zasadnie, że jej działania zagrażają niepodległości Polski. Mimo to w stanie nielegalnym przetrwała finansowana przez Międzynarodówkę Komunistyczną do roku 1938, kiedy została rozwiązana przez Komintern. Członkowie KPP nie przeżyli wielkiej czystki stalinowskiej, z wyjątkiem tych, co na swoje szczęście przebywali w więzieniach jako przestępcy i zdrajcy, i tych, którzy brali udział w wojnie domowej w Hiszpanii w Brygadach Międzynarodowych. W PRL formalnie KPP nie została reaktywowana, ale zastąpiła ją PZPR powstała 15 grudnia 1948 r. z połączenia PPR i PPS i stanowiąca przewodnią siłę zniewalania narodu przez Sowietów.

Życie po śmierci

Faktem jest, że w czasie tzw. transformacji ustrojowej 29 stycznia 1990 r. sztandar PZPR został wyprowadzony, ale pod względem prawnym i personalnym tworząca się III RP pozostała w ciągłości z PRL, a wcześniejsi członkowie PZPR spadli na cztery łapy.

(…) Dawni towarzysze zorganizowali się w SLD i przez lata nawet dominowali w życiu politycznym III RP, a od kilku lat stanowią silną grupę (jakby zamiast dawnego biura politycznego) w Parlamencie Europejskim. Ideowi marksiści walczyli, aby nie doszło do całkowitej anihilacji idei marksistowskiej. Funkcjonowali szczególnie na Śląsku jako ZKP „Proletariat”. Przez siły „reakcji” zostali wykreśleni z ewidencji partii politycznych w roku 1997, jednak przetrwali.

W 2002 r. doszło do zarejestrowania Komunistycznej Partii Polski nawiązującej do tradycji przedwojennej KPP i częściowo PZPR. KPP odbyła pięć zjazdów w Dąbrowie Górniczej i w Bytomiu, a jej członkowie startowali w wyborach samorządowych i parlamentarnych (z list Polskiej Partii Pracy), popierali Grzegorza Napieralskiego z SLD.

KPP, rzecz jasna, krytykuje likwidację PRL, uczestnictwo Polski w Unii Europejskiej i NATO, sprzeciwia się ustawom dekomunizacyjnym i polityce historycznej IPN.

Liczba jej członków nie jest wielka, to jakieś kilkaset osób, ale ich działalność jest widoczna w przestrzeni publicznej poprzez oficjalny biuletyn partii – miesięcznik „Brzask” jak i stronę internetową czy profil na Fb.

Działacze KPP chwalą się, że „»Brzask« jest fenomenem w historii polskiej prasy, gdyż był i jest redagowany w pełni społecznie przez ludzi (ponad 160 autorów!) całkowicie oddanych sprawie ochrony dorobku Polski Ludowej i podejmowania różnych inicjatyw, ratujących filozofię marksistowską w obliczu furii antykomunistycznej”. Podkreślają, że czasopismo było i jest wierne idei marksistowskiej. Stąd wiadomo, że KPP publicznie gloryfikowała przywódców systemów totalitarnych – Józefa Stalina jako „Wyzwoliciela Narodów” i Kim Dzong Ila jako „Wielkiego Przywódcę”, popierała reżim totalitarny w Korei Północnej.

Faktem jest, że istnienie partii komunistycznej w Polsce nie jest nielegalne, a symbole komunizmu sierp i młot nie zostały zdelegalizowane. Niemal od początku istnienia partii trwa walka o jej delegalizację, prowadzona głównie przez posłów PiS, lecz sądy odrzucają pozwy, nie dopatrując się naruszenia prawa. (…) Działacze Komunistycznej Partii Polski utrzymują, że „Brzask”, jak i sama partia, w związku z działalnością na rzecz propagowania idei komunistycznych w kapitalistycznej Polsce są prześladowane od zarania swojej historii.

Niewątpliwie „prześladowania” komunistów w Polsce mają długą tradycję, i to niezależnie od tego, czy komuniści byli w mniejszości, czy stanowili przewodnią siłę narodu. Co więcej, jest znamienne, że prześladowali się także nawzajem.

W końcu przedwojenna KPP została zlikwidowana przez stalinowskich komunistów, grupa inicjatywna PPR, zrzucona z ZSRR do Polski podczas okupacji, wystrzelała się nawzajem w ramach partyjnej walki o władzę (Marceli Nowotko, Bolesław i Zygmunt Mołojcowie), a już po wojnie Władysław Gomułka w randze sekretarza PPR był prześladowany, a nawet więziony przez komunistów za odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne, co podczas odwilży wyniosło go do władzy. Mity prześladowcze często stanowią trampolinę do kariery.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Brzask komunistycznej Partii Polski po medialnym upadku komunizmu” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Brzask komunistycznej Partii Polski po medialnym upadku komunizmu” na s.11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego