Oto rosyjska prawda: stanie się to, co powiedział Putin. Wszędzie, gdzie Zachód się nie obroni, ta „prawda” zapanuje

Gdzie decyduje siła – prawdy nie szukaj. Nieprawdy też nie. To nie w tym wymiarze toczy się gra. Zbrodniarz kłamie w ogóle. Również wtedy, gdy w każdym szczególe jego słowa zgodne są z faktami.

Andrzej Jarczewski

Przed agresją z 24 lutego, ale też i po, rosyjscy przywódcy zapewniali, że nie było i nie będzie żadnego ataku na Ukrainę. Gdy po miesiącu wojny Rosjanie zostali przepędzeni z okolic Kijowa, a później Charkowa i ujawnił się ogrom popełnionych przez nich zbrodni na cywilach, propaganda rosyjska twierdziła, że to jakaś prowokacja, że Ukraińcy sami się, nie wiedzieć czemu, pogwałcili i pozabijali.

Aby młodsi czytelnicy mogli zrozumieć zasadę oczywistej nieprawdy, trzeba przypomnieć, że głównym organem propagandy komunistycznej w języku rosyjskim była – wychodząca nadal – gazeta o tytule PRAWDA. Pomijam historię gazety i zwracam tylko uwagę na jej tytuł. Bo zawartość tego dziennika zawsze wiernie realizowała koncepcję marksistowsko-leninowską: „Prawdą jest nie to, co jest, ale to, co będzie (po osiągnięciu komunizmu)”. A to, co ma być, ustala szefostwo rządzącej mafii. Inne niż mafijne lub wodzowskie formy rządów nie były w Rosji praktykowane niezależnie od panującego w danym wieku ustroju.

WEKTOR RELIGIJNY

Rosjanie, jeśli nawet nie przyjęli leninowskiej definicji prawdy świadomie, to przez kilka pokoleń nauczyli się z nią żyć. I nie szukali w gazecie prawdy o faktach. Tam znajdowali prawdę o języku, jakim należy mówić o faktach. W dodatku ten język zawsze miał charakter tymczasowy, prowizoryczny.

Narracja – jak fala w radiu – mogła być przestrajana i w każdym momencie prawdą jutra mogło się okazać to, co wczoraj było fałszem. Wbrew pozorom – w takim systemie da się żyć. Trzeba tylko być na bieżąco z tzw. prawdą etapu. Odnotujmy dla równowagi, że ten element mentalności homo sovieticus nadal w jakimś stopniu utrzymuje się nie tylko w Rosji, ale i wszędzie tam, gdzie dłużej stacjonował moskiewski namiestnik, również w Ukrainie i w Polsce.

Lenin, forsujący tę koncepcję prawdy, oparł się na wektorze o charakterze religijnym, który – mimo zniszczenia religii w Rosji – nadawał się do zastosowania. Chodzi o malowanie świętych obrazów. Zachodni historycy sztuki zauważają przede wszystkim pewien schematyzm, odrealnienie i zadziwiający brak rozwoju artystycznego na przestrzeni wieków. Ale prawosławni Rosjanie zawsze interpretowali to inaczej.

Ikon się nie maluje, ale się je pisze. A naprawdę: one piszą się same. Artysta jest tylko pośrednikiem, ręką anioła. On nie realizuje jakiegoś schematu, ale uwidacznia rzeczywistość prawdziwą. Nie tę, którą widzimy w twarzach otaczających nas ludzi, ale tę nieziemską, idealną, którą zobaczymy, jak już będziemy w niebie. Stąd wiele w ikonach symboliki i mało podobieństwa do świata widzialnego. A że nie ma rozwoju? Doskonałości się nie poprawia! (…)

PRAWDA SPECJALNA

W Rosji prawdą jest to, co o swoich wizjach i fobiach powiedział, pomyślał lub tylko mógł pomyśleć dawca prawdy najwyższej – Putin. I wcale nie chodzi o fakty, ale o to, jak należy mówić o faktach, niezależnie od tego, czy dany fakt zaistniał, czy nie.

Zachodnioeuropejska koncepcja prawdy nie obowiązuje w życiu społecznym i politycznym Rosji. W tym sensie Putin nie kłamie, nazywając wojnę ‘operacją specjalną’. Najpierw przecież powiedział, że Ukraina jest częścią Rosji, a skoro tak, to na własnym terenie nie prowadzi się wojny. Co najwyżej jest to operacja porządkowa we własnym kraju.

Przypomnijmy, że 1 września 1939 – przemawiając w operze do posłów Reichstagu – Hitler użył podobnej argumentacji. Nie było mowy o wojnie, a tylko o przywracaniu niemieckiej praworządności w dawnych niemieckich prowincjach.

Dziwimy się, gdy na zdjęciach strąconych helikopterów czy rozbitych czołgów widzimy różne sprzęty domowe, np. telewizory, pralki, lodówki, miksery czy nawet zwykłe żelazka. Rosjanie ich nie ukradli. Oni po prostu weszli do ukraińskiego domu, pomyśleli, że „znaleziona” lodówka jest ich własnością i zapakowali ją do helikoptera, żeby następnie zwykłą pocztą wysłać to do Buriacji lub do innych biednych regionów etnicznych w Rosji.

Do walki w Ukrainie nie wysyła się raczej mieszkańców Moskwy. Tam – zgodnie z rasistowską ideologią Putina – giną przedstawiciele mniejszości, z którymi Rosja mogłaby mieć kłopoty.

Ale ich też przenika rosyjska teoria prawdy. Świat nie będzie bezpieczny, dopóki ta koncepcja przynosić będzie sukcesy agresorom. (…)

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Rosyjska teoria prawdy” znajduje się na s. 2 i 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Rosyjska teoria prawdy” na s. 2 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

W razie wojny pełnoskalowej komunistycznym Chinom groziłaby wojna domowa i rozpad państwa, jaki obecnie grozi Rosji.

Tajwan Fot. Mapy Google zrzut ekranu

Jedyne państwa, na które ChRL może liczyć, to Korea Północna i Rosja. A jaką wartość bojową ma rosyjski sprzęt wojskowy, Chińczycy oceniają po tym, jak Rosja przegrywa na Ukrainie.

Sławomir Matusz

Od kilku lat stratedzy od polityki ekscytują się wybuchem wojny między Chinami i USA, która może się zacząć od aneksji Tajwanu przez Chiny. (…) USA nie stać na prowadzenie jednocześnie wojny z Rosją (na Ukrainie) i Chinami. Można się z tym twierdzeniem zgodzić, ale trzeba zauważyć, że Chiny nie są zdolne do aneksji Tajwanu i są militarnie i technologicznie za słabe na konfrontację z USA, którą by przegrały w kilka tygodni. Dlatego żaden amerykański żołnierz nie postawi stopy w kontynentalnych Chinach i żaden chiński żołnierz z kontynentu nie postawi stopy na amerykańskiej ziemi. Rozróżnienie pomiędzy kontynentem i wyspą Tajwan jest istotne dlatego, że są dwa państwa chińskie. Republika Chińska, czyli Tajwan, i Chińska Republika Ludowa – czyli kontynentalne Chiny komunistyczne. Choć Tajwan jest uznawany przez zaledwie 14 państw na świecie, to jako Republika Chińska był w 1945 jednym z 51 członków założycieli ONZ, reprezentując całe Chiny.

Stało się tak dlatego, że w czasie, kiedy powstawała Organizacja Narodów Zjednoczonych, w kontynentalnych Chinach trwała wojna domowa i komunistycznego państwa chińskiego jeszcze nie było. Rząd chiński przeniósł się do Tajpej, powołano nowy parlament i uchwalono odrębną konstytucję. Tajwan uniknął rewolucji kulturalnej i gospodarczej Mao Tse Tunga, więc wyspę ominęły gospodarcze, kulturalne i naukowe, tragiczne w skutkach eksperymenty i mogła się rozwijać niezależnie od komunistycznych Chin, wspierana cały czas militarnie przez Stany Zjednoczone.

Republika Chińska (czyli Tajwan) straciła członkostwo w ONZ na rzecz ChRL w 1971 r., kiedy prezydent Richard Nixon, za radą ówczesnego sekretarza stanu Henry’ego Kissingera, zdecydował się poprzeć Chiny w ONZ, by poróżnić je ZSRR. (…)

Można zostawić myśliwiec F-35 na lotnisku w Pekinie i minie 10 lub więcej lat, zanim komunistyczne Chiny wprowadzą podobne rozwiązania. Ale nie będą miały tej wiedzy i doświadczenia, co Amerykanie. W tym czasie USA rozwiną swoje technologie, daleko wyprzedzając komunistyczne Chiny. Dlatego Japonia, Korea Południowa czy Republika Chińska, które kupują zachodnie licencje i dostają legalną, pełną dokumentację, zawsze będą wyprzedzały chińskich naśladowców. Kopie zawsze będą gorsze od oryginałów. Komunistyczne Chiny sprzedają swoją broń do skonfliktowanego z Indiami Pakistanu, Tajlandii i najbiedniejszych państw Azji i Afryki, takich jak Bangladesz, Nigeria, Sudan, a wcześniej Iran i Irak. Żadne z rozwiniętych państw Azji nie kupuje broni od nich. Wytrawny strateg polityczny powinien dostrzec takie niuanse, a nie szukać fałszywych aluzji historycznych, by straszyć społeczeństwo. (…)

Mówienie możliwej o wojnie między USA i ChRL przez różnych strategów-celebrytów ma jedynie na celu zwrócenie uwagi na nich, by mogli pobłyszczeć trochę w mediach, poprawić sprzedaż książek i zarobić parę złotych. Na razie dajmy spokój analogiom historycznym, pozwólmy spać spokojnie Napoleonowi i pomóżmy Ukrainie wygrać wojnę z Rosją.

Na Pacyfiku żadnej wojny nie będzie. Kontynentalne Chiny są zbyt przerażone po kompromitacji Rosji w wojnie na Ukrainie. Najwyżej Amerykanie strącą kilka chińskich myśliwców, zatopią jakiś okręt. O wojnie światowej nie ma mowy.

Cały artykuł Sławomira Matusza pt. „Chiny kontra Chiny, kontra USA” znajduje się na s. 17 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Chiny kontra Chiny, kontra USA” na s. 17 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022

Waginę należało wwieźć na traktorze, a nie wnosić w parareligijnej procesji. Podkreślono by związek z tradycją rewolucji

Podziwiam bezkompromisowość i odwagę pani dyrektor, która w trudnym dla przyjaźni polsko-radzieckiej, czy może polsko-rosyjskiej czasie postanowiła strzelistą sylwetkę pałacu wzbogacić złotą waginą.

Złota, a skromna

Opowiadam tobie szeptem
O tym co dzisiaj zdarzyło się na mieście
Krzysztof Grabaż Grabowski, „Sen o końcu świata”

Wbrew opiniom ignorantów, retoryka, estetyka i, ogólnie rzecz ujmując, finezja absolutnie pasują do miejsca. Nowa dyrektor Monika Strzępka, ogłaszając „transformację Teatru Dramatycznego w feministyczną instytucję kultury”, realizuje swoisty happening, polegający na zwieńczeniu dzieła zapoczątkowanego przez siły postępu 70 lat temu.

To 2 maja 1952 roku na gruzach starego świata zaczęto tu wznosić dzieło architektoniczne, które transformowało kamienice – częściowo zniszczone na skutek wojny, a częściowo zamieszkałe przez ocalałych – w wielki pomnik ponadczasowej przyjaźni.

Ta sama optymistyczna nuta, słyszalna w wystąpieniu dyrektor mówiącej o rzeźbie: „to symbol wartości, które wyznajemy i którymi będziemy się kierować”, pobrzmiewała onegdaj w głosie radiowego spikera, który w przeddzień rozpoczęcia prac budowlanych mówił o gmachu, w którym dziś mieści się teatr, takimi słowami: „Wspaniała, strzelista sylwetka pałacu będzie wymownym symbolem ideowej treści naszej socjalistycznej stolicy. Nad miastami imperialistycznego Zachodu górują gmachy giełd i banków – symbole wyzysku i niewoli mas pracujących. Nad Warszawą będzie dominować symbol najwyższych wartości ludzkich, symbol wiecznego braterstwa z narodami Związku Radzieckiego”.

Przyznam, że podziwiam bezkompromisowość i odwagę nowej pani dyrektor, która w tym trudnym dla przyjaźni polsko-radzieckiej, czy może polsko-rosyjskiej czasie postanowiła ową wspaniałą strzelistą sylwetkę wzbogacić złotą waginą. W arcyinteligentny sposób, jasny dla tych, którzy potrafią czytać architekturę i architekturę wnętrz, podkreśla ideowe miejsce pochodzenia współczesnego rewolucyjnego feminizmu.

Stalin i jego architekci zbudowali pałac prawdziwej kultury i nauki, by kształcić nowe świadome pokolenia. Być może małą Monikę, która jako dziecko zwiedzała Warszawę (tego nie wiem), zafascynowały stalinowskie rzeźby silnych kobiet, którymi ozdobiony jest pomnik przyjaźni? Być może wtedy, jako mała dziewczynka, zapragnęła wziąć udział w rewolucji umysłów?

Słysząc liczne głosy oburzenia uroczystością wprowadzenia złotej waginy do foyer Teatru Dramatycznego, zupełnie nie rozumiem ich motywacji. Bo jeżeli już na coś się oburzać, to raczej na parareligijny charakter tej celebracji. Niepotrzebny kontekst religijny, z którego warto byłoby się po prostu otrząsnąć, krusząc ołtarze przeszłości. Czy heroiczna spawaczka Anna Lubaszyna, która pewną ręką łączyła przywiezione z Donbasu elementy konstrukcyjne, chciałaby kroczyć w jakiejś procesji? Na pewno nie. By podkreślić związek z tradycją rewolucji, można, a nawet trzeba było wwieźć waginę na traktorze. Feministyczna symbolika kobiety dosiadającej żelaznego konia jest ponadczasowa, a pulsujące na skutek wibracji silnika ciało nie pozostawia nikogo obojętnym.

Druga sprawa budząca niepokój to kompleks uległości zademonstrowany – oby niechcący – przez panią dyrektor i podległe jej artystki.

Maleńki srom w zestawieniu z gigantycznym fallusem, jakim jest pałac, wbrew intencjom twórczyń sugeruje mniejszą rolę kobiet w dziele kultury i nauki.

Co gorsza, delikatny materiał, z którego wykonana jest rzeźba, w zestawieniu z ponadczasowym żelbetonem dodatkowo umniejsza tę rolę. Stal i beton sprawiają, że mimo podeszłego wieku pałac stoi jak stał i budzi respekt u obserwatorów. Trudno dziś jednoznacznie powiedzieć, co zostanie z błyszczącego płótna Wilgotnej Pani i jakie emocje wzbudzi 70-letnia wagina?

Jan Zieliński

Andrzej Poczobut trafi przed sąd!

Więziony od półtora roku przez reżim Aleksandra Łukaszenki dziennikarz i działacz Związku Polaków na Białorusi ma w ciągu 2 miesięcy trafić przed sąd obwodowy na Białorusi.

Jak podaje Polska Agencja Prasowa, informację przekazał w liście z więzienia sam osadzony. List upubliczniło w internecie białoruskie Centrum Praw Człowieka „Wiasna”. Poczobut został aresztowany w 2021 r. za – jak twierdzi białoruska prokuratura – za „podsycanie wrogości” i „nawoływanie do sankcji na Białoruś”. Razem z nim aresztowano między innymi Andżelikę Borys., szefową Związku Polaków na Białorusi (nieuznawanego przez białoruskie władze, ale uznawanego przez władze polskie).

Warto dodać, że nie jest to pierwszy pobyt w więzieniu dziennikarza. Był już aresztowany z podobnych przyczyn („zniesławienie prezydenta”) w 2011 i 2012.

Według doniesień medialnych, Andrzej Poczobut nie obawia się o swoje życie:

Nie mam złudzeń co do wyniku procesu, spokojnie przyjmę wyrok i ze spokojnym sumieniem pójdę do łagru. Cóż, taki mój los. Od zawsze wiedziałem, że jeśli takie czasy przyjdą na Białoruś, to pójdę do więzienia. Nie myliłem się.

Dziennikarz dodaje też, że:

… w więzieniu jest dużo ciekawych ludzi, z którymi można porozmawiać.

[ARP]

Czytaj też:

Rozmowy białoruskiej opozycji w Wilnie. Olga Siemaszko mówi o założeniach rządu tymczasowego

 

Turanizm wraca. Rosjanie najpierw spróbują zebrać ziemie tradycyjnie ruskie, a z czasem podejmą dalsze podboje

Według Konecznego, cywilizacja turańska ginie, kiedy zmuszona jest do pokojowego funkcjonowania nie bardzo w ten sposób bytować. Podbój staje się więc koniecznym narzędziem globalizmu.

Piotr Sutowicz

O ideologii globalizmu mówią i piszą prawie wszyscy. Wiele ośrodków definiuje ją na swój obraz i dopasowuje go do swoich punktów widzenia. W kontekście wojny na Ukrainie i przebudowy świata, jaka chyba się zaczęła, najzabawniejsi w sposób oczywisty wydają się być ci, którzy wieszczyli roztopienie się poszczególnych wizji interesów narodowych, doktryn geopolitycznych i ideologii innych niż liberalna, interpretowana w określony sposób, w czymś, co miało być ni to końcem historii, ni to jakimś postmodernistycznym „marksizmo-leninizmem” zrealizowanym z niejakimi poprawkami.

Okazało się, że ich chęć widzenia globalizmu jako konstruktu, który w sferze gospodarczej oprze się na nieskrępowanym, kontrolowanym z perspektywy tzw. Zachodu łańcuchu dostaw, służącym wzrostowi konsumpcji, a w światopoglądzie – na mgławicowym kręgu pojęć mającym na celu osłabienie jakiejkolwiek mocniejszej tożsamości, rysuje się jako zwykłe oszustwo i to dokonane na samym sobie.

Można jeszcze przez jakiś czas udawać, że „wartości europejskie” i „walka o klimat” są ważniejsze niż mordowanie ludzi w imię budowania przez kogoś swojej wizji ładu światowego, ale za chwilę siermięga takiego patrzenia na świat dojdzie do oczu najbardziej opornych na rzeczywistość konsumentów tej wizji globalizacji.

Tymczasem to nie globalizacja przegrywa, tylko jej różne wizje walczą ze sobą, a właściwie ludzie przystąpili do budowy odmiennych wizji ładu światowego. Historia pokazała, że toczy się ciągle w tym samym nurcie, który Feliks Koneczny określiłby mianem ścierania się cywilizacji. Te zrzeszenia bowiem niewątpliwie mają globalne aspiracje, a ich przedstawiciele tworzą ideologie, które mogą być narzędziami pokonania jednej cywilizacji przez drugą. (…)

Rzym zawsze jest globalny

Idea Świętej Romy jest stara, nie chcę powiedzieć, że jak sam Rzym, ale jej początki giną w mrokach dziejów. Swoisty globalizm towarzyszył dziejom ludzkości, od kiedy pojawiły się państwa.

Pożądanie panowania nad wszystkim pod słońcem było charakterystyczne dla wschodnich despocji i chyba stamtąd przeniknął do europejskiej republiki, infekując ją tym, co Koneczny zaobserwował jako napór Orientu na Zachód.

Zresztą Aleksander Macedoński też dał się zwieść owemu wschodniemu mirażowi globalizmu, tworząc na użytek swojego panowania namiastkę uniwersalnej religii i idei. Już jego bliscy następcy skupili się jednak na promocji hellenizmu, a przynajmniej tak im się wydawało.

Rzym miał więcej czasu na wykuwanie swojej idei naczelnej. Panowanie nad światem w imię takiego czy innego uniwersalizmu imponowało wodzom legionów, które podbiły kawał świata i dużo widziały. Skoro zdobyły go tak łatwo, to znaczy, że Romie należy się, by wszyscy podbici jej służyli. Jednocześnie całkiem sporej części podporządkowanych ludów pozwolono być Rzymianami. To rozwiązanie okazało się atrakcyjne dla wielu i pozwalało na budowanie egalitarnych społeczeństw. Jednak znowu przywołam Feliksa Konecznego, który twierdzi stanowczo: cywilizacje się ścierają i któraś pokonuje którąś.

Rzym został pokonany z jednej strony przez barbarzyńców, na co wpływ miał czynnik demograficzny oraz permisywny styl życia rzymskich elit, a z drugiej strony – przez bogaty wschód cesarstwa. Wtedy, w przeciwieństwie do czasów obecnych, obszary Bliskiego Wschodu, Azja Mniejsza i wybrzeża Lewantu były symbolem bogactwa, tu dokonywała się produkcja i wymiana dóbr, wreszcie tu była stara filozofia, której nie przemogło nawet chrześcijaństwo. W Konstantynopolu ulokował się drugi Rzym, też chcący panować nad światem. (…)

Rzym trzeci

Twórcą koncepcji Trzech Rzymów miał być niejaki Filoteusz z Pskowa, zmarły w 1525 roku. Według niego dwa poprzednie „Rzymy” upadły na skutek herezji i zdrady wiary, a trzecim Rzymem miała być Moskwa.

Politycznie rzecz cała zaczęła być eksploatowana w czasach Iwana Srogiego, który przybrał tytuł cara w roku 1478, ale wydaje się, że cywilizacyjnie pochodzenie ideologii państwa moskiewsko-ruskiego należy wiązać nie z fundamentami wziętymi z cywilizacji bizantyjskiej, na co wskazywałoby prawosławie jako religia państwowa, lecz z turanizmu Złotej Ordy, z której państwo carów wyłoniło się nieco wcześniej. Co prawda Feliks Koneczny wykluczał syntezy cywilizacji; jego zdaniem społeczność może być cywilizowana na jeden tylko sposób. Niby logiczne, ale w niewątpliwie turańskim sposobie funkcjonowania państwa pierwszych carów były również elementy bizantyjskie i one też w pewnych momentach dochodziły do głosu. Niemniej to nie one stały się siłą napędową Rosji.

Od państw budujących w ten sposób swój byt nie jest wymagane tworzenie społeczeństwa, jego zalążki są tłumione znacznie szybciej niż w bizantynizmie. System prawny również nie musi być wysublimowany, ba!, może być oparty na prostym założeniu, że wola władcy będącego suwerenem staje się prawem, bo to on podporządkowuje życie całej zbiorowości własnym celom. Ponieważ jednak sam jest tejże cywilizacji wytworem, jego cele nie mogą odbiegać od podstawowego założenia ludów Turanu, jakim jest podbój.

Według Konecznego, cywilizacja turańska ginie, kiedy zmuszona jest do pokojowego funkcjonowania, zresztą nie bardzo potrafiłaby w ten sposób bytować. Podbój staje się więc czymś w rodzaju koniecznego narzędzia globalizmu.

Rosja, która stopniowo zbierała ziemie ruskie, najpierw te cywilizacyjnie bizantyjskie, a potem te do pewnego stopnia zlatynizowane, korzystała z ich rozwiązań gospodarczych i społecznych, ale ich nie rozwijała (…). Tak jak Chanat Krymski nie był w stanie przekształcić się w nowoczesny byt państwowy, mimo wysiłku niektórych jego władców, tak samo stało się z Rosją carów. Ich wysiłki skończyły się reakcją, która doprowadziła do rewolucji bolszewickiej, ta zaś w sferze ideologicznej wprost odwołała się do globalizmu.

Bez względu na to, czyim narzędziem była rewolucja jako zdarzenie polityczne, w rzeczywistości jej zwycięstwo oznaczało realny powrót czystego turanizmu, który nie ukrywał aspiracji globalnych.

W tym względzie, oczywiście, był on sukcesorem caratu, ale dużo mniej wysublimowanym niż państwo rosyjskie w wieku XIX.

To, że przy okazji bolszewizmu na terenie Rosji ujawniły się też inne siły, każe niektórym myślicielom twierdzić, że bolszewizm nie jest turanizmem, jak uważał Koneczny, lecz osobną historyczną cywilizacją, powstałą jako synteza kilku składowych. Być może; na pewno powinno to kiedyś zostać przebadane bardzo szczegółowo. W każdym razie sposób globalizacji realizowanej z perspektywy władzy w Moskwie jest niezwykle ważny dla przyszłości całego świata.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Trzeci Rzym globalny” znajduje się na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Trzeci Rzym globalny” na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022

Hong Kong: 5 osób skazanych za… książeczkę dla dzieci

Czy książeczka dla dzieci z podtekstem społecznym może być powodem aresztowań za „działalność wywrotową”? W Chińskiej Republice Ludowej – tak.

Jak podaje związany z opozycją demokratyczną w Hong Kongu portal „Hong Kong Free Press”, 5 logopedów zostało uznanych przez sąd w Hong Kongu za winnych „działalności wywrotowej” w postaci. Powodem wyroku są wydane przez nich w latach 2020-21 publikacje skierowane do najmłodszych czytelników.

Oto nazwiska skazanych:

  • Lorie Lai,
  • Melody Yeung,
  • Sidney Ng,
  • Samuel Chan
  • Marco Fong

Skazani są członkami komitetu wykonawczego Związku Zawodowego Logopedów w Hong Kongu i  zgodnie twierdzą, że są niewinni.  10 września sąd określi rodzaj kary – logopedzi mogą spędzić w więzieniu nawet dwa lata (należy do tego doliczyć spędzony już przez nich rok w areszcie śledczym).

Nie ulega wątpliwości, że książeczki miały charakter przypowieści „z podtekstem”. W historyjkach głównymi bohaterami było stado owiec tworzących społeczeństwo obywatelskie, którym zagrażają wilki pod wodzą „wilka-przewodniczącego”. Wilki – by napaść na wioskę owiec i pożreć jej mieszkańców – wysyłają tam na przykład agentów w owczym przebraniu. Organy ścigania stwierdziły, że bajeczkach przemycono treści treści nawołujące do nienawiści wobec mieszkańców ChRL, a w szczególności do rządzących pełniących władzę z nadania Pekinu. Sąd stwierdził także, że w książeczkach można znaleźć wezwania do secesji Hong Kongu i oskarżenie gubernatora o niewłaściwe działania w walce z koronawirusem.

Wydawcy książki wyraźnie nie uznają faktu, że Chińska Republika Ludowa w pełni legalnie przejęła władzę w Specjalnym Regionie Administracyjnym Hong Kongu. Zamiast tego zachęcają dzieci do wyrażania swojej nienawiści wobec Władz Centralnej”

– stwierdziła w uzasadnieniu sędzia okręgowa Kwok Wai-Kin.

Nie można pominąć w tej sprawie bardzo ciekawego kontekstu historycznego. Hong Kong i Makau to byłe kolonie: brytyjska i portugalska, wydzierżawione jeszcze za czasów Cesarstwa Chińskiego na 99 lat. Po wygaśnięciu dzierżawy w latach 90. w myśl zasady „jeden kraj, dwa systemy” władze komunistyczne zezwoliły na zachowanie w miastach systemu kapitalistycznego i demokracji na co najmniej 50 lat.  W praktyce oba porty stały się bardzo opłacalnymi protektoratami Chińskiej Republiki Ludowej (np. Makau jest jedynym miejscem w kontynentalnych Chinach, gdzie działają kasyna). W ostatnich latach, wbrew ustaleniom, Komunistyczna Partia Chin zaczęła zwiększać swoją kontrolę nad regionami. Spowodowało to gwałtowne protesty w Hong Kongu.

Tu dochodzimy do sedna sprawy – władze Hong Kongu, skazując logopedów za „działalność wywrotową”, użyła prawa pochodzącego z czasów, gdy region był jeszcze… kolonią.  Jak mówią przedstawiciele Amnesty International w Chinach:

Nikt nie został skazany za „działalność wywrotową” w mieście od 1967 r.; zmieniło się to dopiero wtedy, gdy rząd zaczął stosować w tej sprawie przemoc, by przyspieszyć upadek wolności słowa w mieście.

O sprawie informują agencje informacyjne w Ameryce i Europie. Milczą natomiast agencja TASS (państwowa agencja informacyjna Rosji) i Xinhua (jej chiński odpowiednik).

[ARP]

Źródła: Bloomberg, Reuters, „Hong Kong Free Press”

Czytaj także:

Radosław Pyffel: Chiny będą krajem coraz bardziej zamkniętym i odizolowanym od świata

 

Minister sprawiedliwości Łotwy: zarzuty Komisji Europejskiej wobec Polski są absurdalne

Featured Video Play Icon

Janis Bordans / Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz, Radio Wnet

Wicepremier Janis Bordans o sprawie polskiego Krajowego Planu Odbudowy i konieczności wstrzymania wiz turystycznych UE dla Rosjan.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Janis Bordans mówi o rozbiórce Pomnika Zwycięstwa w Rydze. Dodaje, że ten pomnik jest narzędziem wojny informacyjnej, a więc po rozpoczęciu agresji Rosji na Ukrainę łotewskie społeczeństwo postanowiło zlikwidować symbol okupacji i zbrodni wojennych.

Minister sprawiedliwości Łotwy tłumaczy, w jaki sposób Łotwa walczy z dezinformacją płynącą z Rosji. Ryga wypracowała własne prawne zasady zwalczania propagandy i fałszywych informacji. Jednak, jak podkreśla Janis Bordans, zabrakło wspólnego rozwiązania na poziomie całej Unii Europejskiej.

Myślę, że każde państwo, w tym Łotwa, może bronić się przed dezinformacją, bo tak naprawdę bronimy wolności słowa. Bronimy wartości demokratycznych, bronimy wolności ludzi, a dezinformacja jest temu kompletnie przeciwna.

Janis Bordans mówi również  o zakazie wydawania wiz Schengen Rosjanom. Łotwa stara się zapewnić bezpieczeństwo własnym obywatelom i w czasie wojny takie ograniczenie, jego zdaniem, jest uzasadnione.

Jesteśmy wolnym krajem i musimy bronić wolności ludzi. Ale jeśli próbują wpływać w jakiś sposób na naszą politykę wewnętrzną, to musimy ich powstrzymać.

Szymon Szynkowski vel Sęk: chcemy takiej Unii Europejskiej, której siłą jest solidarność państw członkowskich

Minister sprawiedliwości Łotwy uważa, że po zakończeniu wojny powinien zostać powołany specjalny trybunał międzynarodowy. Wyraża także nadzieję, że wszyscy odpowiedzialni za rosyjskie zbrodnie zostaną ukarani.

Cała wspólnota międzynarodowa szuka dobrych rozwiązań, jak zorganizować te trybunały i sądy międzynarodowe. A wojskowi pracują nad wygraniem wojny – dla Ukrainy i dla Europy. A potem będziemy mogli zdecydować.

Gość „Poranka Wnet” komentuje spór między Komisją Europejską a Polską. Jest przekonany, że problem ma podłoże ekonomiczne i polityczne, ponieważ Polska stanowi konkurencję dla Niemiec i Francji. Janis Bordans zaznacza, że Komisja Europejska nie może sprowadzać sporu do kwestii praworządności w Polsce, ponieważ Warszawa jest zainteresowana w obronie wewnętrznych spraw i suwerenności w podejmowaniu decyzji.

Wierzę, że Komisja Europejska i Polska, a także my jesteśmy częścią tego procesu i będziemy wspierać wszystkie decyzje, które zbliżają nas do wstrzymania, musimy wstrzymać wewnętrzne konflikty w Unii Europejskiej. Rosja chce tych konfliktów.  I widzimy, jak Rosja wykorzystuje niektóre duże państwa Unii Europejskiej, żeby ją dzielić. A teraz w czasie wojny apeluję do wszystkich państw do powstrzymania wewnętrznych konfliktów i skupienie się na najważniejszych kwestiach.

Czy Rosja szykuje rozbiór Ukrainy na wzór wcześniejszych rozbiorów Polski, a Polskę chce uczynić jego beneficjentem?

Panorama Kijowa |Fot. CC0, Pixabay

Społeczeństwo ukraińskie jest już wojną zmęczone, a codzienne bombardowania, śmierć, mogą kazać im czepiać się rozpaczliwie wszelkich pomysłów, które dają choćby pozór nadziei na ratunek.

Piotr Sutowicz

Sergiej Naryszkin wysunął oskarżenia pod adresem Polski, która rzekomo przygotowuje się do zajęcia zachodnich obszarów Ukrainy, by utworzyć tam pod swoją wojskową i polityczną kontrolą tzw. Ukraińskie Państwo Zastępcze. Uzupełnieniem tego działania ma być stworzenie przez Polskę i jej zachodnich mocodawców, przede wszystkim Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, dodatkowej strefy buforowej na obszarach centralnej Ukrainy, która oddzielałaby obszar kontrolowany przez Rosję od wzmiankowanej państwowości zastępczej. Plan miałby być wprowadzony w życie w sytuacji klęski wojennej Ukrainy w jej bezpośrednim starciu z Rosją, a raczej uświadomienia sobie przez nas tejże klęski. (…)

Wypowiedź Naryszkina wpisuje się w cały szereg enuncjacji rosyjskich polityków, którzy coraz chętniej szafują losami Lwowa i Ukrainy; pisałem o tym w poprzednim numerze Kuriera oraz w serwisie e-civitas.pl, przywołując choćby rosyjską grę Lwowem w wykonaniu ministra Ławrowa. Warto też przypomnieć, że na długo przed obecną wojną, około roku 1996, śp. Władimir Żyrynowski tu i ówdzie zgłaszał propozycje rozbioru Ukrainy, w wyniku którego Polska miałaby odzyskać Lwów. Przywoływanie Żyrynowskiego może przez niektórych czytelników być odebrane jako działanie niepoważne, uchodził on bowiem za politycznego błazna.

Aby jednak ten medal miał drugą stronę, zaryzykuję stwierdzenie, że nie była to błazenada, a partyzantka prowadzona za wiedzą i w interesie Kremla, przy czym ów interes był tu ważniejszy niż wiedza. Gotów jestem nawet zgodzić się z opinią, że sam Żyrynowski nie wiedział, że działa w czyimś interesie; w końcu rosyjska polityka dalekiego zasięgu zna pojęcie „użytecznego idioty”, kogoś, kto nieświadomie wykonuje czyjąś wolę, bo po prostu tak myśli, a mocodawca dostarcza mu jedynie kanałów komunikacyjnych. W wypadku Żyrynowskiego było to miejsce w Dumie Państwowej, niekiedy na eksponowanych stanowiskach, oraz nagłośnienie w mediach różnej zresztą proweniencji. Po raz kolejny polecam do przeczytania Montaż Vladimira Volkoffa.

Oddawanie zachodniej Ukrainy Polakom ma więc w Rosji współczesnej pewną tradycję. Podobnie w Potopie Onufry Zagłoba ofiarowywał królowi szwedzkiemu Niderlandy. Okoliczności tamtego powieściowego wydarzenia stały się w naszej kulturze przysłowiowe.

Odsuwając na bok żarty i formę wypowiedzi Naryszkina, a wcześniej Ławrowa, oraz zaangażowanie rosyjskiej propagandy w promowanie ich wystąpień, sprawie może trzeba się przyjrzeć dokładniej: co Rosjanie tak naprawdę chcieli i chcą na Ukrainie osiągnąć, innymi słowy, jaki jest ich cel wojenny? (…)

Noworosja, czyli wschód i obszary nadmorskie Ukrainy stałyby się częścią Rosji. Pewnie tej ostatniej chodzi tu o zwyczajną zgodę lub choćby milczącą akceptację Zachodu co do aneksji tych terenów, które mają ogromne znaczenie gospodarcze, ale i geopolityczne – w końcu Rosja powróciłaby dzięki ich posiadaniu na szlak polityki czarnomorskiej, chociaż nie tylko. Ta część, wówczas już byłej Ukrainy, tworzyłaby swoiste okno na Bałkany. Ten obszar Europy jest ważny dla tradycyjnego zaangażowania Rosji, tu też znajdują się kraje, które historycznie jej sprzyjają i można by je objąć jakąś „opieką” oraz tworzyć następne punkty zaczepienia. Zwłaszcza że to przez Odessę wiedzie szlak eksportu surowców rolnych oraz potencjalnie energetycznych. Nowa pozycja Rosji nad Morzem Czarnym utrudniłaby Europie, gdyby była taka wola ze strony Rosji, tworzenie nowych szlaków transportu, dajmy na to z Azerbejdżanu czy Kazachstanu itd.

Niejasna jest kwestia owej strefy buforowej, czyli drugiej z trzech części, na jakie według Naryszkina podzielona byłaby Ukraina. Ów bufor utworzyłby obszar dookoła Kijowa, przy czym nie do końca wiadomo, jaka miałaby być jego wielkość. Wyobraźnia podpowiada mi, że ciągnąłby się pasem od granicy białoruskiej ku południowi, obejmując obszar mniej więcej do starej granicy I Rzeczypospolitej z Chanatem Krymskim i Turcją z czasów sprzed buntów kozackich.

Na zachodzie zaś sąsiadowałby z owym Ukraińskim Państwem Zastępczym, które, jak rozumiem, byłoby rozmieszczone dokładnie na tych obszarach II Rzeczypospolitej, które dziś należą do Ukrainy.

Przy okazji: w tej koncepcji nie ma miejsca na twór taki jak Naddniestrze, w tych nowych okolicznościach Rosji niepotrzebne. Nie wiadomo też, jakie losy miałyby spotkać Ruś Zakarpacką i Bukowinę, do których potencjalne roszczenia mają Węgry i Rumunia. (…)

Najciekawsza wydaje się kwestia zachodniej części obecnego państwa ukraińskiego, czyli owej państwowości zastępczej. Samo istnienie takiego pojęcia nasuwa odbiorcy na myśl pomysł czegoś w rodzaju marchii granicznej, której zadaniem będzie ekspansja terytorialna. Idea taka w wydaniu funkcjonariusza rosyjskiego wywiadu wydaje się mimo wszystko irracjonalna. Jeśli uważnie zastanowić się nad brzmieniem wypowiedzi Naryszkina, przynajmniej w relacjach polskich mediów, to ów obszar od razu miałby się znaleźć pod polską kontrolą militarną i gospodarczą.

Jeśli dodamy do tego wcześniejsze fake newsy płynące ze strony Rosji, że terytorium to miałoby zostać objęte polską organizacją kościelną, uzyskujemy wizję nie tyle państwa, co najwyżej czegoś w rodzaju terytorium mandatowego. Za tym czymś czai się mniej czy bardziej zakamuflowana propozycja aneksji, czy mówiąc inaczej – integracji tego terytorium z Polską, która to integracja miałaby dokonać się pod kontrolą wymienianych wielokrotnie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

W każdym razie w tym module projekcji Naryszkina mamy do czynienia z powrotem do propozycji Żyrynowskiego, tyle że bez udziału Niemiec – w każdym razie nic w relacjach mediów o tym nie ma. (…)

[O] tym, że nie jest to pomysł całkowicie wzięty z kosmosu, świadczą liczne wypowiedzi rosyjskich polityków z Putinem na czele, którzy o takiej przebudowie mówią jako o planie. Dla Zachodu oznaczałoby to niewielkie przesunięcie granic wspólnot na wschód. Jednak przede wszystkim jest to jeden ze scenariuszy, który wpisuje się w powrót do zimnej wojny.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Plan Naryszkina czy propozycja na wypadek…?” znajduje się na s. 6 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Plan Naryszkina czy propozycja na wypadek…?” na s. 6 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022

Dramatyczny krzyk papieża, by obudzić zaślepionych lewicowymi ułudami / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 98/2022

Fragment 1. strony encykliki papieża Piusa XI "Mit brennenger Sorge" | Fot. Wikipedia

To, co Pius XI pisał 85 lat temu, a mógłby napisać dzisiaj. Jego osądy oparte są na trwałych, ponadczasowych zasadach i dlatego jego ocena ludzkich poczynań prowadzi do podobnych wniosków.

Zbigniew Kopczyński

Paląca troska papieża

Z palącą troską i ze wzrastającym zdziwieniem pisał 85 lat temu, w marcu 1937 r., papież Pius XI o sytuacji w nazistowskich Niemczech, w encyklice Mit brennender Sorge – jedynej encyklice napisanej w języku niemieckim. Bez ogródek opisał w nim rosnące dążenia rządzących Niemcami do marginalizacji, a w konsekwencji zniszczenia Kościoła katolickiego. Wskazał też niemieckim wiernym, jak mają zachować się w tej trudnej sytuacji, a przede wszystkim, korzystając z wielowiekowego dorobku teologii katolickiej, pokazał fałsz ideologii narodowosocjalistycznej i jej sprzeczność z prawem naturalnym. Wskazał też zagrożenie, jakie ta ideologia niesie, zagrożenie dla Kościoła, wiernych, ale też dla całych Niemiec.

Encyklika wywołała wściekłość rządzących III Rzeszą i wzmogła ich chęć rozprawienia się z Kościołem. Papieża ukarać nie mogli, znajdował się poza ich zasięgiem. Represje dotknęły więc tych, którzy na terenie Rzeszy drukowali i kolportowali tekst encykliki. Biskupów nie ruszyli i, zgodnie z terrorystyczną zasadą wykorzystania moralnej wyższości przeciwnika, szantażowali kościelnych decydentów represjami wobec zwykłych wiernych. Można domyślać się, że pamięć o tych represjach spowodowała tak krytykowaną powściągliwość następcy Piusa XI w publicznej krytyce zagłady Żydów.

Pius XII wolał w milczeniu konkretnie ratować zagrożonych, niż rzucać publicznie gromy, narażając wiernych, a samemu będąc bezpiecznym w Watykanie.

Analizując ideologię narodowego socjalizmu z teologicznego i filozoficznego punktu widzenia, dostrzegł papież, z jakich zatrutych źródeł ta idea wybiła i do jakich tragicznych konsekwencji musi ona prowadzić. A wszystko to w roku 1937, gdy elita intelektualna Europy i Ameryki w swej zdecydowanej większości odnosiła się do katolicyzmu i tradycyjnych wartości w najlepszym razie z lekceważeniem, całą swą nadzieję na lepsze jutro ludzkości widząc w lewackich utopiach: narodowym socjalizmie i komunizmie.

Encykliki papieskie z marca 1937 r. były ostatnim ostrzeżeniem, dramatycznym krzykiem, by obudzić zaślepionych lewicowymi ułudami. W tym samym miesiącu bowiem Pius XI opublikował również encyklikę Divini Redemptoris z podtytułem De communismo atheo (O bezbożnym komunizmie), który to podtytuł oddaje treść tego dokumentu. Już we wstępie do tej encykliki pisze: Domyśliliście się już niewątpliwie, Czcigodni Bracia, że tym groźnym niebezpieczeństwem, o którym mówimy, jest bolszewicki i bezbożny komunizm, wyraźnie dążący do tego, by zniszczyć doszczętnie wszelki ład społeczny i podważyć same podwaliny cywilizacji chrześcijańskiej. A dalej od konkretnych i trafnych wypowiedzi tak gęsto, że trzeba by cytować całą encyklikę.

Po 85 latach możemy docenić ewangeliczny radykalizm i odwagę Piusa XI, który tak zdecydowanie wystąpił przeciw ideologiom sprawującym wtedy rządy dusz, przeciw temu, co dzisiaj nazwalibyśmy mainstreamem i polityczną poprawnością.

To tak, jakby dziś papież potępił genderyzm i klimatyzm. Niestety w encyklikach Franciszka tego nie znajdziemy. Obecny papież nie pisze o współczesnych problemach, bazując na Ewangelii i posiłkując się klasyczną teologią i filozofią oraz zwykłą logiką, jak czynili to jego poprzednicy. Miast zmieniać świat, usiłuje go zrozumieć, a może i mu ulec, przed czym przestrzegał nas Chrystus.

Ciężko przychodzi mi, jako ortodoksyjnemu katolikowi, pisać te słowa. Papież był zawsze dla mnie autorytetem, lecz większym autorytetem musi być Ewangelia. Franciszek, moim zdaniem, więcej wysiłku poświęca dopasowaniu teologii do dominujących w świecie ideologii niż do oceny ich zgodności z zasadami wiary chrześcijańskiej.

Podobnie rozczarowujące są papieskie wypowiedzi dotyczące wojny na Ukrainie. Gesty wobec ukraińskich ofiar nie zastąpią zdecydowanego nazwania sprawcy ich nieszczęść. Bardzo rozczarowująca była pierwsza po wybuchu wojny wypowiedź papieża, w której wskazywał na prowokowanie Rosji przez NATO. Później usprawiedliwiał się, że usłyszał to z ust pewnego polityka. To nie powinno go (ani nas) wcale obchodzić.

Jest mnóstwo politycznych powodów do napaści Rosji na Ukrainę, było też mnóstwo politycznych powodów do napaści Hitlera na Polskę i równie dużo, by Stalin mu w tym pomógł, a w zasadzie do tego podpuścił. Nie zmienia to jednak faktu, że obaj byli zbrodniczymi agresorami.

Tak samo my, zwykli ludzie, mamy mnóstwo życiowych powodów, by czynić zło. I często je czynimy. Nie zmienia to jednak faktu, że zło jest złem, bez względu na nasze usprawiedliwienia. Możemy, owszem, dyskutować o winie Ukraińców, zapewne nie są aniołami, ale to nie oni bombardują rosyjskie miasta, tylko odwrotnie.

Wróćmy jednak do Mit brennender Sorge, a zauważymy jej aktualność, jako że nazizm istnieje we współczesnym świecie i ma się tu, przynajmniej w pewnych rejonach, zupełnie dobrze. I nie są to rejony wskazywane przez moskiewskich i brukselskich propagandzistów.

Współczesna Rosja jest państwem prawie nazistowskim, z elementami komunistycznymi, co akurat nie dziwi, bo pokrewieństwo tych ideologii ułatwia wzajemne zapożyczenia. Pokrewne z nazizmem są też współczesne ideologie, a ich niemożność pogodzenia z wiarą chrześcijańską Pius XI uzasadnia tak:

Kto, hołdując panteistycznej mglistości, utożsamia Boga ze światem, kto z Boga czyni coś ziemskiego, a ze świata coś boskiego, nie należy do wierzących w Boga.

Kto, idąc za wierzeniami starogermańsko-przedchrześcijańskimi, na miejsce Boga osobowego stawia różne nieosobowe fatum, ten przeczy mądrości Bożej i Opatrzności (…). Taki człowiek nie może sobie rościć prawa, by zaliczać go do wierzących w Boga.

Mocne i zadziwiająco aktualne są poniższe stwierdzenia:

Kto wynosi ponad skalę wartości ziemskie rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga-Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze.

Zwróćcie uwagę, Czcigodni Bracia, na nadużycie, jakie się popełnia, kiedy najświętszego Imienia Boga używa się jako etykiety bez treści dla określenia mniej lub bardziej dowolnego tworu ludzkich pragnień. (…)

Tylko płytkie umysły mogą popaść w ten błąd, by mówić o bogu narodowym, o religii narodowej. Tylko one mogą podjąć daremną próbę, by w granicach jednego tylko narodu, w ciasnocie jednej krwi, jednej rasy zamknąć Boga, Stwórcę wszechświata, Króla i Prawodawcę wszystkich narodów, wobec którego wielkości narody są jakoby krople u wiadra.

Czyż nie jest to o „Świętej Rusi”, ruskim mirze, cerkwi sławiącej wojnę i, tradycyjnie w Rosji, wysługującej się władzy? Tak, jakby Pius XI żył dzisiaj i opisywał to, co widzi.

Szczególnie bacznie będziecie musieli czuwać, Czcigodni Bracia, by podstawowych pojęć religijnych nie pozbawiano ich zasadniczej treści i nie nadawano im znaczenia świeckiego.

Ten akurat fragment przypomniał mi obrazek sprzed kilku miesięcy. W pewnym niemieckim kościele, formalnie katolickim, nad ołtarzem zawieszono dużą tęczową flagę, a na niej napis „Love wins”. To właśnie ta zmiana znaczenia wyrazów. Miłość w sensie ewangelicznym sprowadzono do seksu.

Znajdziemy też w encyklice ostrzeżenia, których zlekceważenie odczuwamy dziś boleśnie:

Uzależnienie nauki moralności od subiektywnej, zmiennej opinii ludzkiej zamiast oparcia jej na świętej woli Boga wiekuistego, na Jego przykazaniach, otwiera szeroko wrota siłom rozkładu. (…) Zgubną tendencją czasów obecnych jest odrywanie od fundamentu Bożego Objawienia nie tylko moralności, lecz także teorii i praktyki prawa. Mamy tu na myśli szczególnie tzw. prawo naturalne (…).

Według przykazań tego prawa naturalnego może być ocenione prawo pozytywne – bez względu na to, od jakiego prawodawcy pochodzi – co do treści moralnej i tym samym co do siły jego obowiązywania. Ludzkie prawa, gdy sprzeczne są z prawem naturalnym do tego stopnia, że tej sprzeczności usunąć nie można, już od samego początku obciążone są wadą, której żaden przymus, żadna zewnętrzna siła uzdrowić nie może.

To wszystko Pius XI pisał 85 lat temu, a mógłby pisać dzisiaj. Jego osądy oparte są na trwałych, ponadczasowych zasadach i dlatego jego ocena ludzkich poczynań prowadzi dziś do podobnych wniosków. Albowiem równie trwała jest zdolność ludzi do popełniania tych samych błędów i trudność z korzystania z historii jako nauczycielki życia. Znów możemy powiedzieć, że nauka historii dowodzi, że ona nigdy nikogo niczego nie nauczyła. No, może z pewnymi wyjątkami.

Złośliwość zakazana! Nareszcie! Utopię zastąpił totalitaryzm / Henryk Krzyżanowski, „Kurier WNET” nr 97/2022

Fot. Sputnik1, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Gdyby komuchom przyszło do głowy skazywać za złośliwe względem władzy wypowiedzi, to wszyscy w komplecie poszlibyśmy siedzieć. Ale wtedy nikt nie słyszał o mowie nienawiści, zadekretowanej przez UAM.

Henryk Krzyżanowski

Postępowcy gorsi od komuchów

Za komuny i my, i czerwoni traktowaliśmy wolność słowa z całą powagą. O „nas” nie muszę mówić – poświęcaliśmy dla niej swój czas, pieniądze a jak źle poszło, to i wolność. Ale komuchy, paradoksalnie, też były teoretycznie za wolnością słowa. Ich posłuszni sędziowie nie skazywali nas za treść bibuły (no może poza samym stanem wojennym), a za jej bezdebitowość – rozpowszechnianie bez pieczątki z urzędu cenzury. Treść ocenie sądu nie podlegała.

Dzisiejsi postępowcy wolność słowa zwalczają całkiem jawnie przy pomocy słów-wytrychów z arsenału politycznej poprawności. Kluczowym pojęciem jest oczywiście ta okropna MOWA NIENAWIŚCI, brrr…

W 1968 zaczęło się, co prawda, od „zakazuje się zakazywać”, ale jakoś tak szybko zastąpiono to utopijne, więc niepraktyczne hasło bardziej użytecznym „zakazuje się nienawidzić”. Utopię zastąpił totalitaryzm w najczystszej postaci.

Najświeższy przypadek z naszego podwórka opisał w świetnym tekście na witrynie SDP red. Sławomir Jastrzębowski, pastwiąc się nad wyrokiem skazującym (na razie w pierwszej instancji) prof. Tadeusza Żuchowskiego z UAM za rzekome zniesławienie prof. Ingi Iwasiów.

Owa progresywna dama na wiecu w Szczecinie użyła słów „j…..ć” i „wy…..ć”, co konserwatywny historyk sztuki z Poznania określił jako „zachowanie, które uwłacza etosowi profesora”. W ocenie sędzi ta krytyka była „nacechowana złośliwością i miała na celu obrażenie” powódki.

Złośliwość zakazana! Nareszcie! To przypomnę, że Stanisław Barańczak (kolega z tego samego rocznika filologii) bywał bardzo złośliwy w ocenie pisarzy, nawet tych znanych. Jednak nikomu z tak potraktowanych nie przyszło do głowy, żeby się z nim sądzić. A postępowej p. Iwasiów, owszem, jak najbardziej! O tempora!

W latach osiemdziesiątych, do zmiany solidarnościowej ustawy o uczelniach, byłem członkiem senatu UAM jako jeden z wybranych w wolnych wyborach przedstawicieli tzw. młodszych pracowników. Mieliśmy wtedy wspólny front z reprezentacją studentów. No, gdyby komuchom przyszło do głowy skazywać za złośliwe względem władzy wypowiedzi, to wszyscy w komplecie poszlibyśmy siedzieć. Ale wtedy nikt nie słyszał o mowie nienawiści, którą, jak czytam, mój uniwersytet umieścił ostatnio w swoim oficjalnym dokumencie.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Postępowcy gorsi od komuchów” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Postępowcy gorsi od komuchów” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022