O wyginaniu drutu, czyli cwaniacka, lewacka strategia pokonywania przeciwnika za pomocą manipulowania jego świadomością

Metafora z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee.

Herbert Kopiec

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować”. Na takie i podobne zygzaki i wygibasy – przykładowo – w ocenie stanu edukacji i wychowania w Polsce natrafi nawet czytelnik, którego trudno by zaliczyć do kategorii mola książkowego. Przy czym zazwyczaj czytelnik nie wie, jaki jest cel tego, co zwróciło jego uwagę.

Bo jak pojąć pedagoga, który ufundował całą swoją karierę na implantacji do Polski zachodniej/lewackiej/postmodernistycznej pedagogiki, by następnie się od tego dobrodziejstwa odciąć, przestrzegać przed nim, pisać o zagrożeniach stąd płynących?

Ale w innych miejscach i czasie owe zagrożenia marginalizować, unieważniać, bo straszenie nimi rzekomo zagraża demokracji, czyli tolerancji, pluralizmowi i wielowymiarowości rzeczywistości. A to przecież dla wyemancypowanego postępowca współczesna świętość (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, 1998).

Przypomnijmy zatem, że zajmujemy się (opisaną przez Vladimira Volkoffa w książce: Psychosocjotechnika, dezinformacja – oręż wojny z 1991 roku) cwaniacką, lewacką strategią, jak pokonać przeciwnika, manipulując jego świadomością. Sugestywna metafora porównania z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee i sprawy. Można w ten sposób skutecznie opanować, zdestabilizować, zniszczyć – zapewnia V. Volkoff – nawet całe grupy społeczne. W przemilczanej przez pedagogów w Polsce książce Volkoffa (sięgała do niej socjolog prof. Anna Pawełczyńska) odnajdziemy wskazówki do analizy, rozpoznawania i odnajdywania forteli stosowanych przez konkretnych autorów. Analizy nie powinny się ograniczać – instruuje Volkoff – do badania wszystkich ważniejszych tekstów, pojedynczych artykułów, dyskursów itp. Trzeba dokonać starannej analizy porównawczej. Wówczas okaże się, że przekłamania, dezinformacja nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Wspominałem już, że wg Volkoffa „agentami lub potencjalnymi agentami mogą dla komunistów być osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia”. (…)

Tak oto można być równocześnie za, a nawet przeciw Kościołowi katolickiemu. Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą, albo są po prostu niewierzący.

Skąd publicyści, celebryci – ateiści czerpią wiedzę o Kościele? Coś mi się zdaje, że z mediów, gdzie sprawy kondycji polskiego katolicyzmu, episkopatu i stanu kapłańskiego komentują ludzie tacy jak oni, czyli od siebie samych i swoich komiltonów.

Red. Żakowski od znanej oponentki Pana Boga – prof. Środziny i red. Szostkiewicza, Szostkiewicz od zawodowego lewoskrętnego intelektualisty red. Sierakowskiego, a Sierakowski od prof. Środziny i Żakowskiego. Nie trzeba dodawać, że nieuchronnie prowadzić to musi do zamulenia świadomości, burzy ład społeczny i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie ujętej w słowach: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”.

Należy zadać sobie pytanie – podpowiada dalej Volkoff – na ile pewne poglądy stanowiska, opinie i idee, „które zmierzały w pewnym określonym kierunku, były powtarzane i roztrząsane, podczas gdy o wszystkich przeciwnych zaledwie wspominano”. Bez ryzyka popełnienia błędu, mimo że takich szczegółowych analiz nie przeprowadziłem, da się na powyższe pytanie odpowiedzieć: otóż na salonach polskiej pedagogiki, a tym bardziej na nieustająco organizowanych w ostatnim trzydziestoleciu konferencjach naukowych, prawdziwy duch sporu, osławionego ‘dyskursu’ (ale autentycznego – sic!) póki co się nie unosi. Pewne wyobrażenie w tym zakresie daje wgląd w bibliografie będących w obiegu publikacji.

Dość powiedzieć, że – przykładowo – najważniejsza książka amerykańskiej myśli konserwatywnej XX wieku, która przyczyniła się do odbudowy amerykańskiego ruchu konserwatywnego po II wojnie światowej, jest w Polsce przemilczana. Autor książki opublikowanej w 1948 roku, Richard M. Weaver (Idee mają konsekwencje, w Polsce ukazała się w 2010, wyd. Prohibita, Warszawa) sformułował w swoim dziele tezę o głębokim kryzysie cywilizacji Zachodu. Dokonał wszechstronnej analizy przyczyn tego upadku i wskazał jego symptomy oraz bliższe i dalsze konsekwencje. (…)

Idzie przekaz: trzeba was, rozumiecie, ostrzegać. Uważajcie, bo szerzy się wścieklizna, taka jak: homofobia, nietolerancja, katolicki fundamentalizm itd., itp. I trzeba się na to szczepić. Konkludując: bywa, że szeregowy akademicki pedagog dzięki tej terapii wie, jak uniknąć wścieklizny. Ma zapamiętać wielokroć powtarzane: jedyną szczepionką jest aktywne uczestnictwo w dyskursie pedagogicznym i regularna lektura dzieł przedstawicieli amerykańskiej lewicy kulturowej, Henry’ego A. Girouxa, Lecha Witkowskiego, Kwiecińskiego…

Tak oto (kto wie, czy dzięki takiej terapeutycznej, a nie naukowej działalności) dziś nikt nie musi okupować naszego terytorium. Dziś okupuje się świadomość. Trzeba tą świadomością zawładnąć. Ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić!

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czarnecki: Polska pokazała, że w Unii nie można budować kariery na antypolonizmie

Kim jest nowa kandydatka na przewodniczącą KE i o czym świadczy wybór Francuzki na szefową EBC? Odpowiada eurodeputowany Ryszard Czarnecki.

Ryszard Czarnecki w połączeniu telefonicznym prosto z Brukseli podsumowuje wczorajsze głosowanie w Parlamencie Europejskim w sprawie ustalenia nowych władz Komisji Europejskiej.

Nie zgodzimy się na to, aby wysokie funkcje w UE pełniła osoba, która bezpardonowo atakuje nasz kraj.

Jak podkreśla eurodeputowany, Polsce udało się zablokować kandydaturę socjalisty Fransa Timmermansa, znanego z niepochlebnych wypowiedzi na temat naszego kraju. Jest to świadectwo, że Polska nie pozwoli by politycy budujący swoją karierę na antypolonizmie, pełnili ważne stanowiska w Unii. Pod tym względem możemy brać przykład z Żydów, którzy protestują, kiedy jakieś stanowisko ma objąć antysemita.

Jest osobą, która od lat pełni funkcji ministra obrony w rządzie CDU. Bardzo silna postać CDU. Była rozważana jako następczyni kanclerz Merkel.

Jako nową kandydatkę na przewodniczącą KE zaproponowano Ursulę von der Leyen, wieloletnią minister w rządzie niemieckim. Jak zauważa Czarnecki w przeciwieństwie, do Timmermansa van der Leyen jest zwolenniczką współpracy transatlantyckiej i „gwarantuje, że Ameryka dla Europy nie będzie wrogiem”. Prywatnie jest matką siódemki dzieci, w tym pary bliźniąt i żoną arystokraty Heiko von der Leyena oraz córką Ernsta Albrechta, byłego premiera Dolnej Saksonii. Jak mówi europoseł, jej kandydatura nie jest jednak pewna, gdyż socjaliści i zieloni zapowiedzieli, że jej nie poprą. Jeśli spełniliby swoją zapowiedź, to głosy innych frakcji nie starczyłyby na jej wybór. Odnosząc się do wyboru na szefową Europejskiego Banku Centralnego Christine Legard, nasz rozmówca stwierdza, że wybór Francuzki sygnalizuje kontynuację dotychczasowej polityki Banku, spolegliwej wobec krajów Południa. Niemcy mają powody, by być z tego powodu niezadowoleni.

Nasz region europy i tzw. nowa unia nie będzie miała przedstawiciela w najważniejszej czwórce stanowisk unijnych.

Komentując wybór Włocha na szefa Parlamentu Europejskiego, stwierdza, że socjaliści, głosując na Sassoliego,  postąpili wbrew zdaniu swych liderów. Jeszcze wczoraj w ustaleniach proponowano na to stanowisko byłego premiera Bułgarii, Sergeja Staniszewa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Uważajmy na interesy robione z Instytutem Badań Marki Spółka z o.o., który z instytutem naukowym nie ma nic wspólnego

Dziennikarze portalu ngopole.pl zostali oskarżeni przez Instytut Badań Marki o naruszenie dóbr osobistych spółki. Okazało się jednak, że naruszenia prawa nie było, a… dziennikarze pisali prawdę.

Wiktor Sobierajski

16 maja 2019 roku w Sądzie Okręgowym w Opolu zapadł wyrok w sprawie o sygnaturze I C 340/18/BK. Głównymi bohaterami procesu byli: właściciel portalu ngopole.pl i redaktor naczelny Tomasz Kwiatek oraz jego ówczesny zastępca Wiktor Sobierajski. Zostali oni oskarżeni przez Instytut Badań Marki z Sosnowca z panią prezes Magdaleną Moczałą na czele o czyn z art. 24 kc, tj. naruszenie dóbr osobistych spółki. Okazało się jednak, że naruszenia prawa nie było, a… dziennikarze pisali prawdę.

Cała historia zaczęła się w Sobótce na Dolnym Śląsku w Ślężańskim Ośrodku Kultury Sportu i Rekreacji, którego dyrektorem był Wiesław Drozdowski. Osoba wyjątkowo uczciwa i bardzo mocno angażująca się w swoją pracę zawodową. Ponad dwa lata temu dyrektor Drozdowski posiadał ważne szkolenia BHP dla pracodawców, postanowił jednak skorzystać z oferty Instytutu Badań Marki z Sosnowca, aby pogłębić swoją wiedzę z zakresu BHP. Forma szkoleń to „samokształcenia kierowane”. Jest bardzo atrakcyjna, bo pozwala pracodawcom zaoszczędzić czas i pieniądze, pod warunkiem, że oferent szkoleń zachowuje się uczciwie.

W przypadku IBM Sosnowiec nie można mówić o uczciwości, ponieważ okazało się, że firma ta stosuje niedozwolone metody sprzedaży swoich szkoleń, a same szkolenia są bardzo niskiej jakości. Trudno to jednak sprawdzić, bowiem kontrahent otrzymuje zamkniętą w przezroczystej kopercie płytę CD. Jej otwarcie powoduje, że płyty nie można już zwrócić. Należy za nią tylko zapłacić.

Czy jest to uczciwe? Ocenę pozostawiam Czytelnikom. Warto dodać, że szkolenie takie kosztuje 690 zł. Może ktoś powie, że to niewiele, ale jak wiadomo, w instytucjach kultury bądź sportu liczy się każdy grosz.

Cykl artykułów na temat Instytutu Badań Marki z Sosnowca można przeczytać na stronie www.ngopole.pl.

Cała historia skończyła się w sądzie, bowiem pani prezes Instytutu Badań Marki Sosnowiec Sp. z o.o, Magdalena Moczała, w Rybniku pretendująca do kariery samorządowej z ramienia PO, poczuła się urażona publikacjami na temat działalności kierowanej przez siebie spółki. Z pewnością nie przewidziała, że sąd nie da wiary jej wyjaśnieniom i orzeknie, że dziennikarze mieli prawo do publikacji krytycznych artykułów, bowiem sposób działalności Instytutu Badań Marki Sp. z o.o jest dość niejasny i wyczerpuje znamiona stosowania nieuczciwych praktyk w biznesie. Polegały one na sprzedaży fikcyjnych certyfikatów i szkoleń dla przedsiębiorców.

Proces sądowy był monitorowany przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Po blisko dwuletnim procesie Sąd Okręgowy w Opolu oddalił powództwo w całości i zasądził obciążenie kosztami procesu stronę pozywającą dziennikarzy, czyli Instytut Badań Marki Sp. z o.o. Tomasz Kwiatek ma otrzymać 5 300 zł a Wiktor Sobierajski 4 000 zł tytułem zwrotu kosztów procesowych.

Wyrok nie jest prawomocny, ale uważajmy na interesy robione z Instytutem Badań Marki Spółka z o.o, który z instytutem naukowym nie ma nic wspólnego. Żadnych badań także nie prowadzi.

Wiktor Sobierajski: Dziennikarz śledczy z Kędzierzyna-Koźla na Opolszczyźnie. Ostatnio zatrudniony w portalu ngopole.pl. Po publikacji materiałów na temat Instytutu Badań Marki stracił pracę, ale niczego nie żałuje. Po jego publikacjach firma z Sosnowca znacznie ograniczyła swoje obroty, co wskazuje, że publikacje zawarte na ngopole.pl przyniosły zamierzony skutek.

Artykuł Wiktora Sobierajskiego pt. „Instytut Badań Marki z Sosnowca przegrał w sądzie z dziennikarzami ngopole.pl” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiktora Sobierajskiego pt. „Instytut Badań Marki z Sosnowca przegrał w sądzie z dziennikarzami ngopole.pl” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Utrzymanie polskości w Polsce jest możliwe tylko pod warunkiem, że Polacy częściej będą się rodzić niż umierać

Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów.

Andrzej Jarczewski

Demokracja nie zapewnia państwom wiecznej szczęśliwości. Przeciwnie. Narażona jest na różne choroby i w historii niejednokrotnie padała pod ciosami bardziej zdyscyplinowanej dyktatury. Demokraci pragną więc demokrację wzmacniać i nieustannie naprawiać nieuniknione jej wady, a oligarchowie po prostu chcą rządzić jako mniejszość nad większością i chętnie służą zewnętrznym mocodawcom. Warto odnotować, że Platon – Ateńczyk – gardził demokracją i gotów być służyć Sparcie przeciw… Ateńczykom.

Obydwie strony mają mocne argumenty. Historia przyznawała rację raz jednym, raz drugim. Nierzadko decydowały względy estetyczne: herbertowska „sprawa smaku”. Jedni brzydzą się kolaboracją z obcymi, inni się brzydzą własnym narodem. Najnowszy wyborczy sukces polskich komunistów dowodzi, że nie ma znaczenia, komu oni służą: Wschodowi czy Zachodowi, komuniście czy kapitaliście. Ważne jest tylko, żeby to był ktoś obcy, mocny i bogaty. I obca musi być idea, której niewolniczo służą.

Co zrobić, by konglomerat drobnych, ale krzykliwych mniejszości nie rządził większością? Najprostsza – na krótką metę – odpowiedź kazałaby zabiegać o kolejne procenty elektoratu i pełniejsze zapanowanie nad sytuacją w kraju. Kierunek trudniejszy – to wzmacnianie takiej większości, jaka jest, czyli złożonej z mnóstwa różnorodnych, ale równorzędnych mniejszości, bez preferencji dla żadnej z nich. Chodzi o wzmacnianie ekonomiczne (co jest dziś doskonale realizowane) i wzmacnianie kulturowe (co idzie jak po grudzie, jeśli nie wstecz). (…)

Prawdopodobnie wyczerpują się możliwości bodźcowania ekonomicznego. Tą drogą już osiągnięto wiele. Przede wszystkim – odwrócono wyglądającą na nienaprawialną tendencję do obniżania dzietności Polek. Przed „500+” było 1,3 dziecka na kobietę, teraz jest 1,45.

W roku 2020 może wzrośnie jeszcze do 1,5–1,6. Więcej bym się nie spodziewał. A to wciąż za mało. Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów. Czy Polska da radę?

Moim zdaniem – jest to możliwe w dłuższym terminie, ale pod warunkiem, że do obecnych i przyszłych zachęt finansowych dołączymy pakiet zmian cywilizacyjnych. Czekać z tym nie możemy, bo opóźnianie macierzyństwa i dłuższe panowanie niskiej dzietności prowadzi do takich zmian w rodzinach, w społecznej mentalności i w infrastrukturze wychowawczej, że wyjście z tego korkociągu staje się coraz mniej prawdopodobne. Dziś jeszcze szanse istnieją.

Nie da się istotnie zmienić mentalności młodych kobiet, kształtowanej od trzydziestu lat przez ideologię „róbta, co chceta”. Telewizje komercyjne i niemieckie kolorówki dla dziewcząt kompletnie przeorientowały myślenie młodego pokolenia, czego wciąż nie mogą zrozumieć moraliści i utopiści. W ostatnich latach doszły smartfony, bez których młodzież nie wiedziałaby chyba, co robić.

Zamiast walczyć z tą nową cywilizacją, zamiast na nią narzekać i obrzucać brzydkimi rzeczownikami – powinniśmy obserwować rozwój technologiczny, uczestniczyć w nim i nadawać mu wektor ku dobru. Obszernie wyjaśniam to w książce Czasownikowa teoria dobra (2018), a tu tylko przypominam z fizyki, że każda zmiana, każdy ruch odbywa się w jakimś kierunku. Nie da się zatrzymać wszelkiego ruchu, ale można mu nadać kierunek, zwrot i odpowiednią wartość.

W rozpatrywanej dziś tematyce chodziłoby o nadanie całej kulturze kierunku i zwrotu: ku większej dzietności. Konkretnie oznacza to całkowite zaprzestanie propagandy antyrodzinnej i finansowanie takich działań w kulturze, które promują dzietność.

To nie może odbywać się w atmosferze wojny ideologicznej np. w sprawie aborcji, bo będzie przeciwskuteczne. Tu argumenty moralne nie zadziałają, co widzimy na przykładzie Irlandii, Malty, Kanady i wielu innych krajów. Tylko nieodpowiedzialni fantaści mogą dążyć do jakichkolwiek rozwiązań referendalnych. Sprawę przegrają, ale będą cieszyć się opinią moralnie niezłomnych, porównywalną ze sławą wodzów, którym łatwiej poświęcić całą armię w jednej widowiskowej klęsce, niż wziąć się do ciężkiej i niewdzięcznej pracy, obliczonej na lata i pokolenia. Taką postawę nazywam „sawonarolką”.

Wiedza o aktualnych trendach demograficznych i o ograniczeniach ekonomicznych skłania mnie do przypomnienia idei powołania multimedialnego organu polityki pronatalistycznej o roboczej nazwie „Matka Polka”. Wezwanie kieruję do rządu, ale nie spodziewam się entuzjastycznego odzewu, bo już kilka razy wysyłałem tam programy i uzasadnienia. Rząd preferuje pierwszy, wspomniany tu na wstępie, wariant: zdobywanie wyborców.

Może więc w prywatnym biznesie znajdzie się ktoś, kto zauważy, że „Matka Polka” może być interesem… dochodowym! Tak. Flagowym produktem powinien być miesięcznik parentingowy, który by konkurował z zalewającym kioski (i Pocztę Polską!) chłamem. Ale do młodzieży dotrzemy dziś tylko za pomocą aplikacji mobilnych. I tam należałoby skierować główne zainteresowanie, by stopniowo ewoluować w kierunku „starej” telewizji i takich nowych wynalazków, o których jeszcze nic nie wiadomo poza jednym: one za chwilę będą!

Cel jest ważny: polskość w Polsce. Środki muszą być godne, a praca rzetelna.

W konfrontacji demokratów z oligarchami zachodzi zmiana nieznana historii: oligarchowie przestali się reprodukować. Oni pierwsi uwierzyli, że dzieci to zbędne obciążenie w ich karierze.

Chcieli tą wiarą zakazić cały naród. I to się może udać, jeżeli naród nie wyda z siebie mocniejszej wiary i szlachetniejszej idei. Nie wiem, kto zwycięży. Wiem tylko, że – w ostatecznym rachunku – zwycięży demografia!

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

100-lecie ładu wersalskiego. O swoim miejscu na mapie trzeba myśleć zawczasu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 60/2019

To, że nie udało się uzyskać wszystkiego na zachodzie, częściowo wynika z zaangażowania odbudowującej się Polski na wschodzie. A tu też się nie udało z wielu przyczyn – każdej innego gatunku.

Piotr Sutowicz

100 rocznica traktatu wersalskiego. Od sukcesu dyplomatycznego do przegranego pokoju

Główny traktat pokojowy z Niemcami po zakończeniu I wojny światowej został podpisany 100 lat temu, 28 czerwca 1919 roku. Nie był on jedynym tego typu dokumentem, który ustalał granice i zasady pokoju w powojennej Europie. Z naszego, polskiego punku widzenia był on jednak zasadniczy, a dla Europy symboliczny, przy czym bardzo szybko jego symbolika zaczęła przybierać cechy negatywne. Dziś właściwie bywa łatwo zapominany, choćby dlatego, że jego postanowienia bardzo szybko przekreśliła historia, a właściwie ci, którzy się z jego zapisami ex definitione nie godzili. Dla nas, Polaków, powinien być więc przede wszystkim lekcją tego, że o swoim miejscu na mapie trzeba myśleć z naprawdę dużym wyprzedzeniem, a zagrożenia likwidować, zanim przybiorą realne kształty.

Dzieło Romana Dmowskiego

Pisałem o tym kilka miesięcy temu w „Kurierze WNET” (Panie Dmowski, ma pan głos!, KW 54/2018), więc niektórych rzeczy nie będę powtarzać. Bez wątpienia polskie elementy zapisów traktatowych, jakkolwiek mogły wzbudzać niezadowolenie, były ogromną zasługą umiejętności dyplomatycznych Romana Dmowskiego i całego sztabu ludzi, którzy dostarczali na obrady dowodów na etniczną polskość danych ziem tudzież na ich niezbędność dla żywotnych interesów przyszłego państwa polskiego. Do tego należy dodać fundamentalną rolę Ignacego Paderewskiego, który te działania podbudowywał swoim autorytetem. Wreszcie nie można zapomnieć, że niepodległa Polska była celem wojennym prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, który mógł ulegać różnym podszeptom w kwestii jej granic, ale nie pozwoliłby na to, by ten postulat wzięto w nawias.

Oczywiście to, co dla jednego słuszne, drugiemu wydaje się krzywdą. Pokonanym Niemcom odbierano znaczne obszary na wschodzie, co w żaden sposób nie mogło budzić w tamtych sferach politycznych, a i pewnie wśród tzw. opinii publicznej, pozytywnych uczuć. Na razie Niemcy były pokonane, ale wiadomo było, że doznane poczucie krzywdy i dążenia do panowania w Europie każą im sięgnąć po utracone obszary przy najbliższej okazji, która, biorąc pod uwagę, że państwo to nie zostało rozczłonkowane, jak ich słabszy, naddunajski sojusznik, musiała nadejść prędzej niż później. Jeśli chodzi o drugiego zaborcę, czyli monarchię Habsburgów, to problem w zasadzie przestał istnieć. Bałkańsko-środkowoeuropejskie imperium upadło, a jego państwa sukcesyjne nie były chyba zainteresowane obszarami Małopolski, które stawały się integralną częścią Polski.

Problem był z sąsiadem wschodnim, gdzie po roku 1917 sytuacja mocno się skomplikowała. Rewolucja bolszewicka ufundowana Rosji przez Niemcy początkowo znakomicie zmieniła tu układ sił. Zawarty przez Lenina jeszcze z II Rzeszą układ pokojowy w Brześciu cofał terytorialnie państwo bolszewickie daleko od aspiracji Dmowskiego, ale chyba też od jakichkolwiek rozsądnych, choćby tylko w stopniu niewielkim, roszczeń terytorialnych polskich środowisk niepodległościowych. Oczywiście bolszewicy nie byli jedynym czynnikiem państwowotwórczym na tym obszarze. Jednak lokalne rządy sprawowane przez tzw. białych nie miały uznania międzynarodowego, zdawały się też być odległe od wzajemnego dogadania się. Ich deklaracje o jednej i niepodzielnej Rosji w roku 1919 nie mogły być więc traktowane całkowicie poważnie, co nie znaczy, że w przyszłości, która ostatecznie się nie wydarzyła, gdzie zwycięstwo byłoby po ich stronie, z takim postulatem trzeba by było się zmierzyć i jakoś się do niego odnieść. Trzeba przyznać, że środowiska te nie były przeciwne państwu polskiemu, natomiast ich opinia w kwestii tego, na jakich ziemiach owa Polska winna się znajdować, nie mogły u nas budzić uznania. Koniec końców, w kwestii polskiej granicy wschodniej Dmowski mógł postulować cokolwiek, jego oponenci na paryskiej konferencji nie istnieli, a o realnych granicach państwa i tak zdecydowała mieszanka wojenno-polityczna w ideologią z tle.

Fakt jest faktem – Dmowski zrobił wszystko, co mógł, a przyszłość należała nie tylko do niego.

Konflikty

Na zachodzie postulowane przez Dmowskiego granice trzeba było i tak wyrąbać zbrojnie. Na pierwszym miejscu należy wymienić powstanie wielkopolskie z końca roku 1919, którego wynikiem było przesunięcie polskiego obszaru posiadania na terenie byłej II Rzeszy, oraz cały szereg powstań śląskich, zakończonych częściowym sukcesem. Faktem jest, że Polakom nie udało się oderwać od Niemiec Prus Wschodnich, doprowadzić do inkorporacji Litwy (Kowieńskiej) i zająć całego obszaru Śląska, na którym mówiono po polsku. Nie powiodło się nawet wcielenie w granice II RP Gdańska, którego dziwaczny status okazał się ostatecznie skrajnie konfliktogenny i zgubny. Nie brak dziś głosów publicystycznych mówiących, że Dmowski, zgłaszając polskie postulaty graniczne od początku blefował, żądał dużo, tak naprawdę chcąc mniej. Gdyby tak było, to źle by o panu Romanie świadczyło, ale zdaje się, nic nie przemawia za czymś podobnym. Dmowski pewnie miał swoje wady, ale czytać z mapy potrafił i widział, co może wyniknąć z Polski ściśniętej pomiędzy dwoma wrogimi państwami. To, że nie udało się uzyskać wszystkiego na zachodzie, częściowo wynika z zaangażowania odbudowującej się Polski na wschodzie. A tu też się nie udało z wielu przyczyn – każdej innego gatunku.

Po pierwsze, od końca roku 1918 Polska wpadła w nieuchronny konflikt z bolszewikami. Bardzo zresztą specyficzny, gdyż nie była to ani wojna, ani pokój. Po prostu polski stan posiadania na wschodzie pod wpływem lokalnych działań samoobronnych i nacierania odbudowującej się szybko armii polskiej przesuwał się ku wschodowi. Faktem jest, że bolszewicy w najmniejszym stopniu nie zamierzali poprzestać na terytoriach wynikających z traktatu brzeskiego, próbując przemieścić się na zachód. Wynikało to oczywiście nie z chęci odbudowy przez nich imperium rosyjskiego, lecz przede wszystkim z wrodzonej ideologii komunistycznej, potrzeby eksportu rewolucji, której Polska stanęła na drodze, tak jak siły zbrojne Białej Rosji. Najpilniejszym celem bolszewików było przerzucenie jej do Niemiec, gdzie koniec roku 1918 kazał spodziewać się przewrotu komunistycznego, który co prawda został zduszony, niemniej rewolucyjne Niemcy były naturalnym partnerem dla Lenina i jego ekipy.

Rosja bowiem – wbrew pewnemu stereotypowi, któremu ulegamy – nie była nośnikiem, a ofiarą nowego systemu.

Rozważania na temat, jak bardzo bolszewizm upodobnił się do cywilizacji, którą w Rosji zastał, są ważne i należy je czynić, ale wykraczają one znacznie w tamtym czasie poza realia myślenia Trockiego, Lenina, Marchlewskiego czy Dzierżyńskiego.

Faktem pierwszym jest, że bolszewizm, od początku wrogi państwu polskiemu jako przeszkodzie w światowej rewolucji, chciał jego zniszczenia. Drugim natomiast jest to, że chwilowo nie miał sił, by swe zamierzenia przeprowadzić. Stąd front polski przesuwał się przez cały rok 1919 z zachodu na wschód, a nie na odwrót.

Na pewno jednak Sowieci od początku nie traktowali Polaków podmiotowo. Dość długo liczyli na to, że robotnicy polscy pod wodzą miejscowych komunistów przyłączą się do rewolucji, tak jak częściowo stało się to w roku 1905. Nie spodziewali się i nie akceptowali tego, że naród coraz mocniej stawał po stronie niepodległości i nawet fakt radykalizacji nastrojów społecznych, wywołanych częściowo przez propagandę bolszewicką, nie był czynnikiem wystarczającym do rezygnacji z postulatu niepodległości. Traktat wersalski okazał się dla Polaków kropką nad „i”, dając im poczucie bycia częścią wolnych narodów i kształtowania swych granic w oparciu o wszechpolskie, a nie klasowe interesy. W ten sposób stawało się jasne, że światowa rewolucja może się rozszerzać dopiero po zanegowaniu zapisów traktatowych, w tym przede wszystkim tego o niepodległej Polsce.

Kluczowy 1919 rok

Sowieci przez cały rok 1919 walczyli o przetrwanie. Już to z Kołczakiem, Judeniczem czy Denikinem – przywódcami poszczególnych frontów antysowieckiej krucjaty w Rosji. W tym czasie niepodległość uzyskała Finlandia, w wyniku powikłanych perypetii suwerenne stały się kraje bałtyckie: Litwa, Łotwa i Estonia. Polska natomiast jesienią tego roku ustanowiła linię frontu na wschód od Mińska Białoruskiego, mniej więcej na linii Dmowskiego. W tej sytuacji logiczne wyjścia były dwa, no może dwa i pół, choć Naczelnik Państwa Józef Piłsudski zdecydował się na wybór trzeciego. I tak można było przyjąć propozycję pokoju, jaką składał Lenin i skierować całą aktywność państwa na zachód, gdzie przed nami były plebiscyty na Śląsku, Warmii i Mazurach. Przed polskimi czynnikami jawiła się konieczność blokowania czeskich aspiracji do Zaolzia czy też możliwa zbrojna odpowiedź na prowokacje niemieckie na obszarach plebiscytowych.

W tej kwestii dochodzimy do dość wyświechtanej dyskusji na temat tego, czy bolszewicy by pokoju dotrzymali, czy nie. Zwolennicy odrzucenia propozycji Lenina stawiają tezę, że władze radzieckie chciały jedynie zyskać na czasie i po pokonaniu śmiertelnego zagrożenia w postaci prącego na Moskwę Denikina skierowałyby się przeciwko Polsce. W tej sytuacji odrzucenie warunków pokojowych było ze strony Piłsudskiego dalekowzrocznością. Nie wiadomo, czy to prawda. Wydaje się, że wręcz przeciwnie – pokój dałby oddech Polsce. Poza tym w rękach Polaków byłby argument o osiągnięciu linii wersalskiej, i tyle.

Skoro jednak propozycje sowieckie zostały odrzucone, to można było wybrać drugie wyjście – uznać Lenina za bandytę, z którym się nie pertraktuje. Konsekwencją tego byłaby odmowa jakiejkolwiek legitymizacji władzy radzieckiej i dalszy marsz na wschód, a konkretnie do Smoleńska, gdzie Polacy mogliby na przykład ustanowić własny marionetkowy rząd rosyjski, z którym podpisaliby stosowny pokój, jaki uznaliby za słuszny. Takiej koncepcji nie wysunął nikt wówczas, a i dzisiaj nie słyszałem, by ktoś do takiej możliwości sięgnął, analizując rzeczone kwestie. Józef Piłsudski miał na uwadze coś takiego w roku 1920, ale na pewno swych rosyjskich sojuszników nie traktował poważnie, a szkoda.

Przez cały okres wojny polsko-bolszewickiej byli poddani cara nie będący Polakami napływali do polskiej służby dość licznie, brali udział w poszczególnych etapach walk, ich jakość moralna była różna, ale zdrada tych ludzi, jakiej dokonaliśmy po roku 1920, chluby nam nie przynosi.

Była jeszcze droga bardziej klasyczna, czyli walka z bolszewizmem w sojuszu z Denikinem. Ta opcja miała dobre i złe strony. Dobre, bo bolszewizm był złem, które należało zniszczyć, złym – bo Denikin nie oferował Polakom korzystnych granic. Z drugiej strony, w razie wspólnego zwycięstwa, w sytuacji, gdy Polacy siedzieliby w Witebsku, Smoleńsku i gdzie tam jeszcze by doszli (może np. Moskwę zajęliby pierwsi), jego pozycja negocjacyjna nie byłaby specjalnie mocna, a władza białych w Rosji tak słaba, że na pewno nie mogliby zwycięskiej armii polskiej mówić, gdzie ma sobie stawiać granice.

Zamiast tych możliwości wykorzystano trzecią. Piłsudski rozpoczął negocjacje z bolszewikami, śmiertelnymi wrogami ładu wersalskiego, którego celem był cichy rozejm pozwalający im na zniszczenie Denikina, co też rychło nastąpiło.

Rok 1920 – kolejne pęknięcia

Jak pokazały wydarzenia roku 1920, Piłsudskiemu nie chodziło o budowę wielkiej Polski, lecz o sposób zorganizowania Europy Środkowej w oparciu o system niepodległych państw. Być może Polska miała tu do odegrania rolę zasadniczą, ale i tak była to koncepcja całkowicie odmienna od tej wersalskiej. Z niej wynikło wiosenne uderzenie wojsk polskich na Ukrainę, zdobycie Kijowa i proklamowanie państwowości ukraińskiej, która wszakże w żaden sposób nie mogła się przerodzić w trwały konstrukt. Wynikło to chyba stąd, że Piłsudski wymyślił sobie byt polityczny, którego nikt nie chciał ani nikt swą wolą nie był w stanie go zrealizować. Akcja omal nie zakończyła się tragedią na wschodzie, a na pewno jej skutkiem były straty na zachodzie. W najgorszych dla Polski chwilach Czesi zajęli zbrojnie Zaolzie w stylu, którego powinni się wstydzić do dziś. Niepowodzeniem zakończyła się polska próba pokojowego odzyskania południowej części Prus Wschodnich. Nie najlepiej wyglądała też sytuacja na Górnym Śląsku. Rok 1920 był tym, w którym wydawało się, że ład wersalski w odniesieniu do Polski całkowicie się załamie.

Stało się inaczej. Polacy, przy wszystkich słabych stronach swojej organizacji i penetracji przez bolszewików środowisk robotniczych, nie okazali się zainteresowani rewolucją. Inwazja Sowietów w lecie 1920 roku była napaścią czynników zewnętrznych i tak była przez większość społeczeństwa postrzegana, co nie zmienia faktu, że bolszewicy dysponowali oddziałami rewolucyjnymi złożonymi z ludności polskojęzycznej, w tym także z polskich komunistów. Polska kontrofensywa i odzyskanie większości utraconych ziem ponownie odmieniła losy wojny. Tym razem, podobnie jak przed rokiem, zwycięstwo nie zostało użyte do próby zniszczenia władzy bolszewików, których koncepcje międzynarodowej ekspansji po trupie Polski zdaje się lekceważono, zaś dobrej woli Piotra Wrangla, ostatniego wodza Białej Rosji, nie brano na poważnie.

Pokój ryski, w którym Polska oddawała na pastwę nieludzkiego systemu znacznie więcej niż musiała, był wynikiem naszych wewnętrznych sporów i błędów, które zemściły się bardzo szybko.

Rapallo – kleszcze, które się zwarły

Polska sięgająca sto pięćdziesiąt kilometrów dalej na wschód niż granica „ryska”, panująca nad Litwą, sporym pasem wybrzeża Bałtyku i nad całym górnośląskim węglem jest obrazem, który może działać na wyobraźnię. Z drugiej jednak strony, można go łatwo zaburzyć pytaniami, jak takie państwo poradziłoby sobie z mniejszościami narodowymi, w jaki sposób budowałoby swoją tożsamość itp. Rządy polskie w dwudziestoleciu międzywojennym nie dają w tym względzie dobrego przykładu, ale w kwestii wielkiej, bezpiecznej Polski nie daliśmy sobie szansy. Tymczasem czas działał na naszą niekorzyść. O ile Polacy w roku 1921 mogli się cieszyć – może nieco przez łzy, na zasadzie lepsze coś niż nic – z granicy wschodniej i niejakich sukcesów na zachodzie, to bardzo szybko okazało się, że państwo nasze posadowione zostało między dwoma rosnącymi w siłę śmiertelnymi wrogami, przy skonfliktowaniu z niemal wszystkimi pozostałymi sąsiadami. Traktat dał nam państwo, ale system, w jakim się ono znalazło, był skonstruowany na fundamencie z tykającej bomby. Symbolem upadku sytemu wersalskiego jest dla nas układ Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku, a w jeszcze tragiczniejszym wymiarze słowa tego drugiego polityka o końcu Polski jako „pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego”.

Powstanie sowiecko-niemieckiej granicy było jednak jedynie uwieńczeniem długiej współpracy obu krajów, których znakiem okazał się traktat w Rapallo z roku 1922, w ramach którego Rosja bolszewicka, po ostatecznym pokonaniu tej dawnej i zlikwidowaniu większości separatyzmów, dokonała kroku, który wyrwał ją z międzynarodowej izolacji. Co ważniejsze, nawiązała ona, przy milczącej zgodzie Ligi Narodów i wszystkich tych czynników, które mogły wiedzieć, czym to się skończy, bezpośrednią polityczną i militarną współpracę z Niemcami.

Oczywiście w Polsce zdawano sobie sprawę ze skali niebezpieczeństwa. Sam Józef Piłsudski w pełni widział zagrożenie, nazywając traktat „faktem nie do odrobienia”.

Zdaje się, że tu miał całkowitą rację, niemniej naród, który cieszył się pierwszym rokiem pokoju, nie był chyba zainteresowany w rozbudzaniu w sobie strachu. Z drugiej strony nasze elity nie umiały znaleźć sposobu, jak ów system z Rapallo, który zastąpił ład wersalski, unieszkodliwić. Sprzeczności międzynarodowe taką akcję skutecznie blokowały. Jedynym wyjściem byłaby w miarę szybka wojna Zachodu z Niemcami, do której Polska mogłaby się przyłączyć lub włączyć się w jedną z dwu rysujących się stref wpływu. Pierwsze wyjście było z gatunku science fiction. Drugie dokonało się bez naszej woli, rzutując na historię reszty XX wieku, a być może i dłużej. Wraz z Rapallo Polska zaczęła przegrywać swoją niepodległość, mimo że politycznie istniała i zdolna była do wewnętrznych osiągnięć wielkiej wagi. Jest to tym smutniejsze, że chwilę wcześniej kleszcze, które miały nas zniszczyć, najprawdopodobniej można było unieszkodliwić na dłużej, a może nawet raz na zawsze. Nie wiem, czy na pewno historia się powtarza, ale przykład powyższy pokazuje, że na pewno za błędy się mści.

Dziś

Przykład ładu wersalskiego zdaje się być dziś dobry, by na nowo myśleć o bezpieczeństwie Polski, a na mapę Europy patrzeć bez uprzedzeń opartych na przekonaniu o istnieniu takich czy owakich sojuszy.

Suwerenność kosztuje. Przede wszystkim trzeba się zdobyć na odwagę, by ją utrzymać. Po drugie, trzeba mieć wolę do tego. A po trzecie, interes narodowy musi stać na pierwszym miejscu nawet wtedy, gdy z pozycji zagranicznej opinii publicznej czy polityki innych mocarstw jego realizacja „wygląda nieładnie”. Dziś na pewno nie można pozwolić sobie na kleszcze drugiego Rapallo ani innych układów, które organizują naszą część Europy naszym kosztem. To chyba najważniejsza nauka, jaka płynie z 100. rocznicy traktatu, który miał nam, jak i całej Europie, przynieść długi pokój, a stał się traktatem rozejmowym na niecałe 20 lat.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „100 rocznica traktatu wersalskiego. Od sukcesu dyplomatycznego do przegranego pokoju” znajduje się na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „100 rocznica traktatu wersalskiego. Od sukcesu dyplomatycznego do przegranego pokoju” na s. 14 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czyimi pracownikami byli tak naprawdę ci konfidenci-pedofile: Kościoła czy Kiszczaka? Służyli Bogu czy szatanowi?

Problem jest poważny i dotyczy ok. 2% duchownych. Ciekawe, że ten procent jest identyczny w wypadku rabinów i pastorów, jednak media informują tylko o pedofilii wśród duchownych katolickich.

Jan Martini

Trzeba przyznać, że Kościół nie radzi sobie z przestępstwami na tle seksualnym. Sprawdzone procedury sprzed wieków zawarte w prawie kanonicznym wystarczały, gdy ludzie mieli bojaźń bożą, a takie przestępstwa stanowiły rzadkość.

Grzesznik odprawiał pokutę i szedł na rekolekcje zamknięte, po czym bywał przenoszony do odległej parafii. Dziś, gdy najnowsze badania wykazały, że piekła nie ma, problem jest poważny i dotyczy ok. 2% duchownych. Ciekawe, że ten procent jest identyczny w wypadku rabinów i pastorów (celibat nie ma tu żadnego związku), jednak media z jakiegoś powodu informują tylko o pedofilii wśród duchownych katolickich. Informacja, że pewien rabin z Nowego Yorku został skazany na 32 lata, nie przebiła się do mediów.

Problem nadużyć seksualnych w Kościele katolickim zaczął się w 2002 roku, gdy energiczny prokurator o nazwisku Shapiro zajął się sprawą pedofilii w kościołach Pensylwanii, a w miejscowej gazecie „Boston Globe” ukazał się głośny artykuł (autor otrzymał nagrodę Pulitzera) na ten temat. W oparciu o te materiały lokalny Sekielski bardzo szybko zrealizował film nagrodzony dwoma Oskarami. Prokurator Shapiro odszukał 300 duchownych, którzy molestowali ok. 1000 ofiar (w 80 procentach chłopców) na przestrzeni 70 lat. Choć udało się skazać tylko 2 osoby (część sprawców zmarła), akcja zakończyła się sukcesem – Kościół amerykański zapłacił 3 mld dolarów odszkodowań, sprzedano kilkadziesiąt kościołów, wiele diecezji zbankrutowało. Od tej pory w kościołach wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności (kontakt duchownego z dzieckiem tylko w obecności świadków), jednak sprawy sądowe dotyczą wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Mimo trudności w uzyskaniu dowodów (molestuje się zazwyczaj bez świadków) i licznych prób wyłudzeń, sądy na ogół dają wiarę ofiarom (rzekomym?), dlatego „epidemia” pedofilii, dobrze nagłośniona w mediach, rozlewa się na cały świat i chyba właśnie dotarła do Polski.

Fundacja „Nie lękajcie się” zbiera dokumentację i fundusze na działania prawne i terapię psychologiczną dla ofiar. Według „Gazety Polskiej” założyciel fundacji złożył propozycję diecezji płockiej – chciał 200 tys. w zamian za milczenie. Kuria nie uległa szantażowi, więc koszty będą znacznie większe (w Polsce też są zdolni prawnicy). (…)

Jeden z bohaterów filmu Sekielskich – Franciszek Cybula (zawód wyuczony – ksiądz) jako kapelan prezydenta Polski niestety odegrał pewną rolę w naszej historii.

O agenturalności Wałęsy wiedzieli przywódcy PRL, gdyż minister SW Kowalczyk poinformował o tym odpoczywającego na Krymie E. Gierka natychmiast po wybuchu sierpniowego strajku („na czele stoi nasz człowiek”). Wiedza o Wałęsie znana była funkcjonariuszom SB, a także przywódcom Wolnych Związków Zawodowych.

„Myśmy byli w takiej fatalnej sytuacji, że od trzeciego dnia strajku nie mieliśmy cienia wątpliwości, że Wałęsa jest agentem, ale nie mieliśmy na to żadnego dowodu. Komisja Porozumiewawcza nie mianowała go przewodniczącym związku, tylko przewodniczącym Krajowej Komisji Porozumiewawczej, co jest zasadniczą różnicą. Wałęsa nie miał prawa podpisywać żadnych dokumentów – żeby dokument był ważny, musiał podpisać wraz z jednym z wiceprzewodniczących. To świadczy o daleko posuniętym braku zaufania” (Andrzej Gwiazda).

Na początku września 1980 roku odbyło się dramatyczne zebranie WZZ, na którym głosowano, czy należy zdemaskować Wałęsę. Ponieważ istniała obawa, że taka szokująca informacja może grozić rozpadem świeżo powstałego związku, postanowiono minimalizować zagrożenie, otaczając przewodniczącego kordonem sanitarnym. Gdy przydzielono dla związku samochód służbowy Fiat 125p, jako jego kierowca pojawił się M. Wachowski, którego jeden z działaczy WZZ – Sylwester Niezgoda – rozpoznał jako funkcjonariusza, który go przesłuchiwał. Wałęsa przyznał, że wie, kim jest Wachowski, ale woli takiego, o którym wie, niż innego, którego nie zna. Zadeklarował także, że będzie Wachowskiemu płacił z własnej kieszeni, jeśli nie zostanie on zatrudniony (relacja L. Zborowskiego).

Wałęsa ostentacyjnie afiszował się ze swoją pobożnością, dlatego wkrótce pojawił się w biurze jego osobisty spowiednik – ks. Cybula.

Ludzie WZZ na okrągło sprawowali nadzór nad Wałesą dbając, żeby wszelkie kontakty z nim odbywały się w obecności świadków. Tylko codzienna spowiedź przewodniczącego odbywała się w samotności, więc prawdopodobnie tą drogą przewodniczący utrzymywał kontakt ze swoim „organem założycielskim” (relacja A. Kołodzieja).

Prezydent Wałęsa, mieszkając już w Belwederze, nakazał jedno z pomieszczeń przerobić na kaplicę, w której codziennie rano TW „Franek” odprawiał mszę (nieświętą), a prezydent i minister stanu Wachowski przyjmowali komunię. A my dawaliśmy się na to nabrać…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Pedofilia tajnych współpracowników” znajduje się na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Pedofilia tajnych współpracowników” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolę mieć swoje państwo narodowe, które pewnie powinno być dalej reformowane, ale z centrum w Warszawie, nie w Brukseli

Federalizm w połączeniu z brakiem otwartości na przyjmowanie nowych członków oznacza, że Polska stanie się obszarem peryferyjnym takiej Unii Europejskiej. Polacy mają większe aspiracje i możliwości.

Mariusz Patey

Prezydent Macron upatruje w integracji, budowie europejskiej armii odpowiedzi na zagrożenia nie tylko ze strony Rosji i Chin, ale i USA. Przypomnijmy: sojuszniczego USA, którego wkład w budżet NATO to 80% środków, które z powodzeniem współbroniło właśnie Europy przed ekspansją komunizmu.

Kolejne pytanie: czy współcześni „ojcowie założyciele” Stanów Zjednoczonych Europy zechcą swym parasolem obronnym objąć także kraje Europy Wschodniej, którym nie udało się do tej pory dostać do struktur obronnych NATO czy stać się członkami UE, ale aspirują do tego? Mam na myśli Ukrainę, Gruzję, Mołdawię. I co w takim razie z obecnością w Unii Turcji? Obawiam się, że odpowiedzi na te pytania dla społeczeństw Europy Wschodniej nie byłyby powodem do optymizmu. Centralnie zarządzana struktura biurokratyczna potrzebuje bowiem więcej czasu i środków, by przyjąć kolejne, zwłaszcza biedniejsze, gorzej zorganizowane i zarządzane państwa. Nie wiadomo zatem, czy bogatsza Federacja Europejska będzie chciała przyjmować kolejne państwa, których aktywa stanowią wątpliwą wartość zwłaszcza dla dużych państw Unii.

Przypomnijmy, że poziom życia Francuzów, Holendrów, Belgów i Niemców był satysfakcjonujący nawet, kiedy granica między zachodem a wschodem przebiegała na Łabie. Wydaje się także, że styl życia zachodnich społeczeństw, różniący się od wyobrażeń dużej części mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej może rodzić napięcia. Konsumpcja i zewnętrzne atrybuty bogactwa są pożądane, ale już progresywne propozycje obyczajowe mniej.

Europę mają łączyć europejskie wartości, tyle, że obecnie raczej to „wartości” Altiera Spinellego i Antonia Gramsciego, a nie Roberta Schumana i Jeana Monneta. Trzeba tu jasno powiedzieć, że takie „wartości” wykluczają z projektu europejskiego na przykład miliony katolików.

Polscy zwolennicy Federacji Europejskiej zdają się ten problem rozumieć, stąd uderzanie w chrześcijański fundament wartości coraz mniej kompatybilny z – jak im się wydaje – „europejskim jądrem”. Wieszczenie laickich elit o śmierci Kościoła jest na szczęście przedwczesne.

Osobom o mentalności gorliwego służącego może się wydawać, że strategia wypełniania oczekiwań i potakiwania może przynieść kolejne subwencje i utrzymanie poziomu życia na akceptowalnym dla nich poziomie. Federalizm w połączeniu z brakiem otwartości na przyjmowanie nowych członków oznacza jednak, że w takiej strukturze europejskiej Polska stanie się obszarem peryferyjnym. Zgoda na imitacyjny model rozwoju może tylko utrwalić różnice w bogactwie między zachodem Europy i biedniejszą Polską. Będziemy podążać biernie w dryfie rozwojowym niemieckich landów. Polacy mają większe aspiracje i możliwości. (…)

Także ledwo skrywana chęć wypchnięcia USA z Europy może budzić niepokój. Przecież jedną z przyczyn ośmielających państwa zbójeckie, czyli III Rzeszę i Sowiety, do zburzenia ładu wersalskiego, był izolacjonizm USA i jego wycofanie się z Europy po I wojnie światowej.

Niektórzy krytycy formatu NATO z Francji czy Niemiec z jednej strony podważają sens istnienia sojuszu po zakończeniu zimnej wojny, podnosząc pacyfizm Europejczyków, a z drugiej (te głosy szczególnie słyszalne są we Francji) przyznają, że obecny system obronny, oparty na własnym arsenale jądrowym, ma wystarczający efekt odstraszający. Osoby te starają się zaklinać rzeczywistość. Zimna wojna nigdy bowiem się nie skończyła dla byłych funkcjonariuszy struktur siłowych ZSRS; zmieniła jedynie swoje oblicze. Toczy się ona dziś głównie na obszarze byłych republik sowieckich i w przestrzeni medialnej. Celem jest co najmniej odbudowa wpływów w przestrzeni postsowieckiej, a może i w dawnych krajach bloku wschodniego. (…)

Jeśli przyjrzeć się funkcjonowaniu państw rozległych terytorialnie, o zróżnicowanych historycznie i kulturowo obszarach, w centrum zwykle dochodziły do głosu grupy silniejsze, lepiej osadzone w strukturach władzy i biurokracji. W Bizancjum najbiedniejsze były prowincje peryferyjne. Taki sam los spotkał wschodnie landy zjednoczonych przez Bismarcka Niemiec. Także w USA po zmonopolizowaniu emisji pieniądza przez FED ustalił się i trwa nieprzerwanie podział na stany biedniejsze i bogatsze, korygowany odkryciami cennych kopalin (Alaska, Dakota). Zmiany w rankingu, jeśli oczyścić amerykański PKB z dochodów pochodzących z wydobycia surowców, prawie się nie zdarzają, a przecież poszczególne stany mają autonomię w przyjmowaniu rozwiązań w zakresie organizacji i prawa stanowego (w naliczaniu podatków, prowadzeniu polityki edukacyjnej, socjalnej itp.), może większą niż obecnie poszczególne państwa w ramach UE.

Twierdzę zatem, wbrew tezie polskich zwolenników federalizmu, że „więcej Brukseli” wcale nie oznacza, że na przykład lobbujące za NS2 koncerny nie będą bardziej skuteczne w warunkach „silniejszej Brukseli” niż w realiach Europy opierającej współpracę na międzypaństwowych umowach i uzgodnieniach. Postawię nawet hipotezę że, zbyt silna Bruksela może inicjatywy chroniące nasze interesy skuteczniej utrącać.

Większe prawdopodobieństwo bowiem, że w silnym brukselskim centrum będą ludzie pokroju Gerharda Schroedera niż broniący polskich interesów w Europie. Ja, któremu sprawy polskie są bliższe niż europejskie, wolę mieć swoje państwo narodowe, które pewnie powinno być dalej reformowane, ale z centrum w Warszawie, nie w Brukseli.

Cały artykuł Mariusza Pateya „Co dalej z UE?” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya „Co dalej z UE?” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy. Na ławie oskarżonych zasiada dwóch ochroniarzy. Proces obserwuje CMWP

Oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata do dziś jest wyjaśniana. Sędzia pozwoliła przedstawicielom mediów pozostać na sali rozpraw.

Aleksandra Tabaczyńska

Jarosław Ziętara pomimo młodego wieku dał się poznać jako niezwykle skuteczny i nieprzejednany w poszukiwaniu prawdy dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. 1 września 1992 r. został uprowadzony w drodze do redakcji sprzed domu, w którym mieszkał na poznańskim Łazarzu. Od tego czasu wszelki ślad po nim zaginął. Do dziś nie odnaleziono jego ciała. W 1999 roku Ziętara sądownie został uznany za zmarłego. Zdaniem krakowskiej prokuratury, do zabójstwa dziennikarza podżegał były senator Aleksander G., przeciwko któremu toczy się osobny proces również przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. W samym porwaniu uczestniczyli trzej ochroniarze Elektromisu o pseudonimach: Lala, Ryba i Kapela. Kapela zginął w dość dziwnych okolicznościach wiele lat temu, dlatego na ławie oskarżonych zasiada tylko dwóch z wymienionych ochroniarzy.

Pierwsza z majowych rozpraw odbyła się w piątek 10 maja. Zeznawało troje świadków: Robert Sz., Robert K. oraz Anna B.

Robert Sz. jest, jak sam się określa, dalekim krewnym Macieja B. ps. Baryła. Baryła z kolei jest kluczowym świadkiem prokuratury, bowiem jego zeznania obciążają nie tylko oskarżonych, ale również byłego senatora Aleksandra G. (…)

Robert Sz. odwiedza Baryłę w więzieniu od początku jego osadzenia. Nie potrafi wyjaśnić swoich koligacji rodzinnych z Baryłą. Nie wie też nic o jego działalności przestępczej.

Nie rozumie, dlaczego jest „ciągany po sądach” tylko dlatego, że odwiedza Macieja B. w więzieniu i zawozi mu paczki. (…) „Maciek ma ogromną wiedzę o Mariuszu Ś. z Elektromisu, o Ziętarze, o Wałęsie, o Jaroszewiczach. Wiem, że Maciej za kasę od Gawronika palił konkurencyjne kantory, a za kasę od Mariusza Ś. przeładowywał tiry. Dlatego Maciej w latach 90. nie potrzebował stałego zatrudnienia. Każdy wtedy w Poznaniu wiedział, że on się bandytką zajmuje. (…) Maciek posiada zbyt dużą wiedzę. I wiem, że gdybym poprosił, to by mi wszystko opowiedział”. (…)

Anna B., była żona Macieja B., nie miała wiedzy o działalności przestępczej byłego męża. Formalnie ich małżeństwo trwało cztery lata, jednak Anna B. oświadczyła, że byli razem tylko półtora roku. Zorientowała się, że mąż może być przestępcą, gdy zaczęła mieć w domu rewizje. Nie brała udziału w jego życiu osobistym, zajmowała się dzieckiem.

Druga rozprawa odbyła się w środę 22 maja. Rozpoczęła się od wniosku adwokata oskarżonych o wyłączenie jawności sprawy aż do końca przesłuchania wszystkich świadków. Mecenas Wiesław Michalski stwierdził, że w mediach pojawiają się relacje z rozpraw, w których cytuje się przesłuchiwanych świadków. Cytaty te dodatkowo opatrzone są komentarzem autorów. Taka sytuacja – zdaniem obrońców – wpływa na proces, bowiem kolejni świadkowie mogą dowiedzieć się z mediów, co zeznawali poprzednicy. Z wnioskiem adwokata nie zgodził się prokurator Tomasz Dorosz oraz oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, który podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata żyje do dziś i jest wyjaśniana. Sędzia Katarzyna Obst oddaliła wniosek obrony, dzięki czemu przedstawiciele mediów mogli pozostać na sali rozpraw.

Tego dnia zeznawał tylko jeden świadek, Marek Z. Świadek ten według zeznań Macieja B. miał brać udział w zniszczeniu szczątków poznańskiego dziennikarza.

Baryła zeznał, że zwłoki Jarosława Ziętary zostały rozpuszczone w kwasie, a czynu tego dokonano na terenie posiadłości Marka Z. Tym zeznaniom świadek zaprzecza, nazywając je bzdurami.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej „Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy” znajduje się na s. 2 i 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej „Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność 2.0 – Amerykański dług czy polski sen? Rozważania w 40. rocznicę zstępowania Ducha Świętego na polską ziemię

Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Człowiek czy przedsiębiorstwo zawsze otrzyma w banku kredyt, jeżeli posiada zdolność kredytową. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych.

Adam Domaradzki

Zmiany 1989 roku i system neoliberalny

Polska nie była jedynym krajem, w którym ograbiono obywateli z oszczędności. Stało się to również w krajach Ameryki Łacińskiej (Argentyna…).

System pieniądza dłużnego, ustanowiony w 1913 roku w Stanach Zjednoczonych (założenie FED), umiędzynarodowiony częściowo po II wojnie światowej, a całkowicie po 1971 roku, domaga ciągłej spłaty odsetek lub zaciągania kolejnych kredytów (nie z własnej woli) przez państwo, przedsiębiorstwa czy gospodarstwa domowe. Potrzebuje on, aby się ocalić, od czasu do czasu dokonać grabieży całych społeczeństw.

Tym właśnie była denominacja złotówki w latach 90., kradzież OFE za rządów Donalda Tuska, kredyty tzw. frankowe, a może nawet afera Amber Gold. System ten stworzyli ekonomiści i politycy skupieni wokół tzw. szkoły chicagowskiej (Jeffrey Sachs), którzy wyznają zasadę monetaryzmu (Milton Friedman i kolejni szefowie FED). W tym systemie, który służy przede wszystkim międzynarodowym korporacjom, oferowane jest finansowanie bez limitu, a na owoce pracy poszczególnych społeczeństw nakładane są ciężary (podatki dochodowe na spłatę międzynarodowych odsetek, podatki od pracy, etc.). System ten w żadnej mierze nie służy gospodarce narodowej i lokalnym społeczeństwom. Charakteryzuje się raczej drapieżnym przepływem kapitału międzynarodowego i tzw. prywatyzacją, co fachowo określa się jako fuzje i przejęcia (M&A), wprowadzając niestabilność lokalnych społeczności.

W Polsce tzw. transformacja ustrojowa doprowadziła do zainstalowania ustroju gospodarki neoliberalnej w 1997 roku (uchwalenie nowej konstytucji oraz ustawy Prawo bankowe, ustawy o NBP i ustaw o sądach i komornikach). W ten sposób międzynarodowy system finansowy został wkomponowany w polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą i działa już przeszło 20 lat. Od tego czasu obowiązuje zasada „wzrost PKB”, a w mediach nie wymawia się drugiego członu tej zasady – „w oparciu o wzrost zadłużenia”. Tak jest skonstruowany ten system.

Solidarność i solidaryzm

Jako Polacy uwięzieni w „więzieniu informacyjnym” PRL i posiadający na przełomie lat 80. i 90. w sobie coś, co nazywam „mentalnością peweksowską”, łatwo daliśmy się uwieść kolorowemu Zachodowi z pełnymi półkami, które i do nas zawitały. Podobnie dają się uwodzić (przekupić?) osoby rządzące w państwach rozwijających się. Za dolara czy euro można przecież zaspokoić konkretne potrzeby osobiste czy rodzinne. (…)

Ustrój pieniądza dłużnego, w którym się znaleźliśmy, całkowicie przeczy zasadom solidaryzmu społecznego. Wyklucza on większość społeczeństwa z udziału w owocach pracy. Pożyteczna praca często nie jest w nim odpowiednio wynagradzana (zawody służby społecznej, np. nauczyciele, lekarze, kolejarze, rolnicy), a

zawody w sektorach będących blisko bankowości, które nie przyczyniają się często do rozwoju społeczeństwa, a czasem wręcz je okradają, są najlepiej wynagradzane w gospodarce.

Warto zdać sobie sprawę, że system jest skonstruowany tak, że wraz z każdym zakupem towaru w sklepie część naszych pieniędzy jest odprowadzana do właścicieli sektora finansowego, gdyż każdy produkt zawiera w sobie koszty kredytu. A nikt nas nie pytał o zdanie na ten temat! (…)

Jak przyznają oficjalnie coraz liczniejsi ekonomiści, a nawet sam Bank Anglii, obecnie pieniądze tworzone są przez banki prywatne z niczego (ex nihilo). Takie pieniądze nazywamy również fiat money (niech się staną). Krótko mówiąc, nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredytową. Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych i nadmiernej władzy środowiska bankierskiego, zwanego też banksterami. Strumienie pieniędzy są bardzo często kierowane nie na projekty, które przyczyniają się do rozwoju społeczeństwa, ale na te, które generują największe zyski dla sektora finansowego. Ekonomia solidaryzmu społecznego przyznaje bankom rolę pośrednika finansowego między Bankiem Narodowym a społeczeństwem. Obecnie jedynie ok. 8–12% pieniędzy to pieniądz emitowany przez NBP. Reszta jest pieniądzem stworzonym z niczego przez prywatny sektor finansowy, głównie z kapitałem międzynarodowym. Naczelną zasadą w takiej gospodarce – co przekłada się na funkcjonowanie społeczeństwa – jest zysk oraz wzrastające ceny, za którymi starają się nadążyć płace (praktycznie jedyne źródło dochodu), często poprzez podsycane konflikty społeczne. Przypomina to walki klasowe zupełnie niepotrzebne, jeśli byśmy dotknęli źródła problemu. (…)

Warto przytoczyć słowa z encykliki Centesimus annus z 1991 roku („100 lat po” [Rerum novarum[): „Inną jeszcze praktyczną formę odpowiedzi na komunizm stanowi społeczeństwo dobrobytu albo społeczeństwo konsumpcyjne. Dąży ono do zadania klęski marksizmowi na terenie czystego materializmu, poprzez ukazanie, że społeczeństwo wolnorynkowe może dojść do pełniejszego aniżeli komunizm zaspokojenia materialnych potrzeb człowieka, pomijając przy tym wartości duchowe. Jeżeli w rzeczywistości prawdą jest, że ten model społeczny uwydatnia niepowodzenie marksizmu w swoich zamiarach zbudowania nowego i lepszego społeczeństwa, to równocześnie, na tyle, na ile odmawia moralności, prawu, kulturze i religii autonomicznego istnienia i wartości, spotyka się z marksizmem w dążeniu do całkowitego sprowadzenia człowieka do dziedziny ekonomicznej i zaspokojenia potrzeb materialnych”.

Jak wołał nasz wielki rodak: „Nie chciejmy takiej wolności, która nic nie kosztuje!”. Warto podjąć zbiorowy wysiłek i zrealizować nasz polski sen.

Cały artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” na s. 18 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska Wielki Projekt – przeciw dryfowi. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram

Polska Wielki Projekt sprzeciwia się skazaniu nas na życie w dryfie. Kongres jest z ducha konserwatywny. Nie jest jednak głuchy i zamknięty na głosy myślących inaczej – wszak projekt trwa.

Katarzyna Zybertowicz

Od lat w środowiskach konserwatywnych panuje zatroskanie o to, jak wydobyć Polskę z pułapki średniego rozwoju. Ciągle nie umiemy sobie z tym poradzić, chociaż warto dziś podkreślić, że obecne spowolnienie gospodarcze w Niemczech u nas nie pociągnęło za sobą reakcji obniżającej wzrost gospodarki, jak się obawiano. (…)

Chrześcijańska Europa nie przetrwa bez Polski – nie trzeba wielkiej przenikliwości, by taką diagnozę postawić. Ale gdy spytamy: jak nasz potencjał kulturowy wpleść w unijne instytucje i procedury, to widać, jak mało spraw nadal mamy przemyślanych.

Wśród wielu ważnych motywów tegorocznego kongresu jest „Rodzina, państwo, demografia. Jak przełamać niekorzystne trendy w Polsce i Europie?”. Nie da się jednak kompleksowo odpowiedzieć na takie pytanie bez podjęcia wysiłku konfrontacji z dyskursem lewicowo-liberalnym. Pewnie dlatego zaplanowano takie sesje jak „Nowa wiosna ludów? Demokracja kontra liberalizm” oraz „Lingua Democratiae Liberalis jako narzędzie inżynierii społecznej”. Ale czy znajdziemy klucz komunikacyjny do środowisk, które uważają się za progresywne?

„Polska Wielki Projekt” – ta nazwa Kongresu od lat działa na wyobraźnię (zapominam teraz tych, których razi swoją megalomanią), ale przecież ta metafora mieści w sobie o wiele więcej. Nie wyczerpuje tego nawet szeroka działalność fundacji o tej samej nazwie, sprawującej pieczę nad inicjatywami społeczno-kulturalnymi promującymi nasz kraj i polskie osiągnięcia. Polska Wielki Projekt to jest złożony kompleks wieloletnich przedsięwzięć i codziennej pracy wielu ludzi, to próba swoistej materializacji tych pomysłów, które rodziły się i rodzą podczas setek rozmów w przyjacielskich gronach i podczas mniej lub bardziej formalnych spotkań. Słowo „projekt” jest tu nieprzypadkowe, bo Polska to nie jest prosty i jednoznaczny koncept. To ciągłe wyzwania gospodarcze i polityczne, ale też coraz częściej kulturowe, by nie rzec – tożsamościowe. Ale Polska (w cudzysłowie i bez) to także nasze zagubienia.

Polska to bez wątpienia projekt wielki i nie o manię wielkości tu chodzi. Idzie o doniosłość wyzwań i skalę wymagań, które polskie dziedzictwo po prostu nam stawia.

Gdy w 2011 r. miała miejsce pierwsza edycja kongresu, szczególnie w środowiskach konserwatywnych panowało poczucie, że Polska coraz bardziej wpada w niedobry dryf. Dziś można mieć wrażenie, że w dryfie i egzystencjalnym, i strukturalnym jest nasza Europejska Wspólnota.

(…) Dawno temu polityk, który obecnie wzbudza skrajne emocje Polaków, użył sformułowania, że „polskość to nienormalność”. Fraza trafiła na listę wikicytatów i do dziś w pewnych środowiskach wywołuje głosy troski, że nie wolno tej wypowiedzi wyrywać z kontekstu, że tam jest jakaś prawda ukryta i że coś bardzo ważnego to sformułowanie wyraża.

Jeśli polskość to trud i zobowiązanie, to faktycznie postawa taka, nie będzie „normalna” w świecie radośnie pląsających parad równości, wolności, radości i zabawy.

Dryfowanie Europy, rozmywanie tożsamości jej krajów członkowskich nie sprzyja zachowaniu ostrości odróżniania normalności od wykoślawień. Nie można bezkarnie deformować pojęcia narodu, tylko dlatego, że wielorako wyzwolonym kojarzy się z opresją. Lansowanie oryginalności jako normy, nawet jeśli ma to miejsce „tylko” w sferze obyczajowej, nie przyniesie społeczeństwu niczego dobrego. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram. Potrzebuje też silnych korzeni dla tworzenia nowych form tożsamości. W przeciwnym wypadku czeka nas tylko egzystencjalny chaos.

Cały artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego