Dość powszechnie opisuje się wybory prezydenckie jako „starcie gigantów”, które nieznacznie wygrał jeden z nich

Bardziej prawdziwe byłoby porównanie do symultanicznego meczu szachowego, w którym prezydent Duda grał przeciw 10 innym kandydatom, którzy w większości mieli cechę wspólną – byli „antypisem”.

Jan Martini

Rafał Trzaskowski uratował Platformę Obywatelską przed stoczeniem się w otchłań niebytu – czyli podzieleniem losu jej poprzedniczki, Unii Wolności, ale całkiem możliwe, że przyczynił się też w pewien sposób do zachowania przez PiS wpływu na państwo. Niejeden mógłby sądzić, że to Duch Święty zadziałał przy decyzji PO o podmianie „prawdziwej prezydent” na nowego kandydata.

Prezydent Warszawy miał bowiem ogromny elektorat negatywny, składający się ze wszystkich tych, którym nie podobało się „lotnisko w Berlinie”, Klub Bilderberg, forsowanie skrajnych form „postępowości”, „sukcesy” w zarządzaniu Warszawą czy zwykłe kłamstwa („nie byłem wówczas posłem”). Niewykluczone, że gdyby w finale znalazł się „kandydat niezależny” czy „antysystemowy”, miałby szanse na pokonanie prezydenta Dudy, bo w pierwszej turze „antypis” łącznie uzyskał 57% głosów. Może języczkiem u wagi była ta część wyborców Konfederacji, która nie chciała wybierać między (ich zdaniem) „dżumą a cholerą” i nie zagłosowała w drugiej turze? Może nie mieliby oporów w głosowaniu na Hołownię czy Kosiniaka-Kamysza? (…)

Wpływ czynników zewnętrznych na polską politykę nie ulega wątpliwości, bo Polska jest szalenie ważnym obszarem Europy, którego żadna z potężnych sił tu działających nie może sobie „odpuścić”.

To dlatego zawsze szefem rosyjskiej rezydentury wywiadu w Polsce jest oficer w randze generała, ambasadorem Niemiec w Warszawie – z reguły wysoki funkcjonariusz BND, a Polska jest jednym z 5 krajów świata, gdzie istnieje placówka żydowskiej Ligi Przeciw Zniesławieniu. Ta organizacja jest oficjalnie uznana jako jeden z rodzajów sił zbrojnych Izraela, mających na celu wychwytywanie zagrożeń dla interesów tego państwa i diaspory żydowskiej. W tych warunkach rządzenie Polską i dbanie o interesy Polaków jest sztuką iście karkołomną. (…)

W wyniku ustaleń Okrągłego Stołu pracę wychowawczą nad Polakami powierzono bardzo sprawnym fachowcom, których 30-letnia działalność przyniosła przerażająco skuteczne rezultaty. W 1992 roku na komunistów głosowało 20 procent Polaków – dziś „internacjonaliści proletariaccy” cieszą się poparciem niemal połowy elektoratu…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Czy Trzaskowski uratował Dobrą Zmianę?” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Czy Trzaskowski uratował Dobrą Zmianę?” na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kardynał Zenon Grocholewski w swoim herbie umieścił słowa Jana Chrzciciela: „Potrzeba, aby On wzrastał” (J 3,30)

Te same słowa widnieją również na wszystkich okolicznościowych obrazkach związanych z kolejnymi rocznicami jego kapłaństwa i biskupstwa. Przejawiała się w tym jego niezwykła stałość i wierność.

Jolanta Hajdasz

Niezłomny w służbie Prawdzie

Uroczystości pogrzebowe śp. kardynała Zenona Grocholewskiego odbyły się w sobotę, 25 lipca w Katedrze Poznańskiej. Przewodniczył im delegat Ojca Świętego, jałmużnik papieski kard. Konrad Krajewski. Homilię w czasie uroczystości pogrzebowej wygłosił abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski. W Eucharystii żałobnej uczestniczyli przedstawiciele polskiego Episkopatu, władz państwowych i samorządowych z terenu Wielkopolski oraz z Ciechocinka, którego honorowym obywatelem był zmarły, oraz liczna rodzina Kardynała.

Arcybiskup Marek Jędraszewski w homilii przedstawił życie zmarłego kardynała i podkreślił, że „wszyscy, którzy mieli możność spotkać się z księdzem doktorem Zenonem Grocholewskim, później zaś profesorem, biskupem, arcybiskupem, a na koniec kardynałem, musieli być pod wrażeniem jego jednoznaczności i bezkompromisowości”. Podczas wygłaszania homilii przez abp Marka Jędraszewskiego wyczuwało się jego wzruszenie, gdy przytaczał swoje wspomnienia o kard. Zenonie Grocholewskim, z którym przyjaźnił się ponad 45 lat. Wspomniał także, że zmarły był orędownikiem procesów beatyfikacyjnych, znacząco się przyczyniając do ich szczęśliwego zakończenia, dwóch wybitnych Wielkopolan, bł. Edmunda Bojanowskiego, o którym przypomniał św. Janowi Pawłowi II, że będąc jeszcze biskupem, sam był orędownikiem tego procesu, i bł. Siostry Sancji Szymkowiak.

Uroczystości 50-lecia kapłaństwa kard. Grocholewskiego w Nowym Tomyślu | Fot. A. Tabaczyńska

Przed zakończeniem liturgii odczytane zostały listy pożegnalne. Papież Franciszek w swoim liście dziękował Bogu za życie i apostolską posługę tego wiernego świadka Ewangelii, z wdzięcznością wspominał jego zaangażowanie akademickie jako wybitnego znawcy prawa kanonicznego oraz autora licznych publikacji naukowych, a na koniec prosił: „Niech Chrystus miłosierny, któremu kardynał Zenon poświęcił swe życie, przyjmie Go w swoich ramionach” i udzielił błogosławieństwa.

Następnie został odczytany list od Prezydenta Polski Andrzeja Dudy, w którym prezydent podkreślił dorobek naukowy hierarchy oraz fakt, że zmarły kardynał był orędownikiem dialogu, a jego słowa wiele znaczyły w całym świecie. „Żegnamy dziś wybitnego Polaka, postać ważną nie tylko w życiu Kościoła, ale także człowieka, którego głos liczył się we współczesnym świecie” – napisał Andrzej Duda.

Po Mszy św. trumna z ciałem purpurata została złożona w podziemiach katedry, w krypcie biskupów poznańskich, a obrzędom przewodniczył ks. arcybiskup Stanisław Gądecki. W swoim testamencie kard. Zenon Grocholewski napisał: „Bogu w Trójcy Przenajświętszej pragnę wyrazić wdzięczność i uwielbienie za dar życia i kapłaństwa oraz wszystkie otrzymane łaski. Niech Bóg będzie uwielbiony. Głęboko przekonany, że jedyną słuszną drogą życia na ziemi i jedyną prawdziwą wielkością człowieka jest świętość, ale jednocześnie świadom moich małości, słabości i grzechów, uniżam się wobec Bożego majestatu, ufając w Jego nieskończone miłosierdzie. Panie, zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Wszystkich proszę o modlitwę w mojej intencji. Do zobaczenia w Domu Ojca”.

Homilia abp. Marka Jędraszewskiego

„Bogu w Trójcy Przenajświętszej pragnę wyrazić wdzięczność i uwielbienie za dar życia i kapłaństwa oraz wszystkie otrzymane łaski. Niech Bóg będzie uwielbiony” – pisał w Poniedziałek Wielkanocny 2 kwietnia 2018 roku, dokładnie w 13. rocznicę śmierci św. Jana Pawła II Wielkiego, w swym duchowym testamencie śp. Zenon Kardynał Grocholewski. Dwa zatem były dla niego największe dary, które od Boga otrzymał i za które pragnął Go nieustannie wielbić – życie i kapłaństwo. W urzeczywistnianiu i w ewangelijnym pomnażaniu tych darów towarzyszyli mu dwaj święci Patronowie. Pierwszym z nich był św. Zenon, męczennik rzymski, którego imię otrzymał na chrzcie świętym; drugim – wybrany na całą kapłańską drogę i posługiwanie w Kościele św. Jan Chrzciciel.

Trudno dzisiaj powiedzieć, dlaczego urodzony prawie 81 lat temu, dnia 11 października 1939 roku, w wielkopolskich Bródkach chłopiec otrzymał imię rzymskiego męczennika. Dzień urodzin śp. Kardynała przypadł na pierwsze dni II wojny światowej. Wobec jego Mamy, Józefy, w dużej mierze spełniły się słowa Pana Jezusa o matkach przeżywających swe macierzyństwo w czasach wojennych: „Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni” (Mk 13,17). Przed wojną państwo Grocholewscy mieszkali w Sępolnie, tuż przy ówczesnej granicy polsko-niemieckiej, gdzie pan Stanisław jako kupiec cieszył się wielkim szacunkiem nie tylko ze strony Polaków, ale także i Niemców. Najazd hitlerowskich wojsk niemieckich na Polskę dnia 1 września 1939 roku sprawił, że wielu mieszkańców Wielkopolski uchodziło przed wrogiem w głąb Kraju. Wśród nich była także rodzina państwa Grocholewskich. Pani Józefa była wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Nieludzko zmęczona i wyczerpana, wraz z najbliższymi zatrzymała się w Bródkach. Tam właśnie w bardzo trudnych warunkach wydała na świat synka, którego życie od samego początku było zagrożone. W tej sytuacji ochrzczono go dwa dni później, nadając imię Zenon.

Pamiętam, jak w pierwszych miesiącach mego pobytu w Rzymie, jesienią 1975 roku, pracujący już w Sygnaturze Apostolskiej młody ks. Zenon Grocholewski zawiózł mnie do rzymskiego opactwa trapistów Tre Fontane i wskazał na znajdujący się tam, obok dwóch jeszcze innych świątyń, pochodzący z XVI wieku kościół Santa Maria Scala Coeli (Matki Bożej Schodów do Nieba). Według antycznej chrześcijańskiej tradycji, został on wzniesiony na miejscu męczeństwa św. Zenona i innych rzymskich żołnierzy. O tych wspaniałych świadkach Chrystusa Martyrologium Rzymskie wspomina bardzo lakonicznie: „Dnia 22 grudnia w Rzymie przy Via Lavicana między dwoma drzewami laurowymi dzień zgonu 30 Męczenników, którzy podczas prześladowania Dioklecjańskiego w jednym dniu przelali krew swoją dla wiary”. „Tutaj znajdują się relikwie mojego Patrona i jego Towarzyszy” – powiedział ks. Grocholewski i zaraz potem pogrążył się w zadumie. Nigdy nie miałem odwagi zapytać go, czy jego milczenie było związane z tym, że św. Zenon i jego Towarzysze byli dla niego wzorem, jak trzeba zachować się w chwilach próby, w których chrześcijanin powinien dać jednoznaczne świadectwo o swym Mistrzu i Panu, zgodnie z Jego własnymi słowami: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie” (Mt 5, 37). Być może w swych myślach łączył wtedy św. Zenona także z Matką Najświętszą, Królową męczenników, czczoną właśnie w tym kościele jako Ta, która swe dzieci prowadzi do Nieba.

W każdym razie ci wszyscy, którzy mieli możność spotkać się z księdzem doktorem Zenonem Grocholewskim, później zaś profesorem, biskupem, arcybiskupem, a na koniec kardynałem, musieli być pod wrażeniem jego jednoznaczności i bezkompromisowości: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”.

Z całą pewnością można o nim powiedzieć: był niezłomnym żołnierzem w służbie prawdzie – i to niezależnie od areopagu, na którym przychodziło mu występować i dawać o niej świadectwo: czy były to zacisza Sygnatury Apostolskiej, gdzie rozstrzygał wiele skomplikowanych spraw sądowych, przesyłanych do tego Urzędu z całego świata; czy były to aule Uniwersytetów Gregoriańskiego i Laterańskiego, których był niezwykle cenionym profesorem prawa kanonicznego; czy były to biura Kongregacji Wychowania Katolickiego, której urząd prefekta pełnił przez szesnaście lat: od 1999 roku do przejścia na zasłużoną emeryturę w 2015 roku. To właśnie z tej Kongregacji wychodziło wiele bardzo cennych impulsów i jasno zarysowanych programów dla katolickich szkół, dla wyższych uczelni katolickich i kościelnych, które często stawały się ewangelicznym „zaczynem” dla świata nie znającego jeszcze Chrystusa bądź z różnych powodów odrzucającego Jego naukę. W wykładach budzących podziw ze względu na ich jasność, przejrzystość i wewnętrzną logikę, głoszonych w wielu prestiżowych miejscach na wszystkich kontynentach, Ksiądz Kardynał był prawdziwym i przekonującym świadkiem chrześcijańskiego humanizmu.

Msza św. podczas uroczystości pogrzebowych śp. kardynała Zenona Grocholewskiego w katedrze poznańskiej | Fot. A. Karczmarczyk

Podobna czytelność i jednoznaczność odznaczały kardynała Zenona Grocholewskiego w odniesieniu do Polski, do jej historii, jej chrześcijańskiej tradycji, jej przyszłości. Był w jakiejś mierze dzieckiem wojny, ale kto wie, czy jako dziecko najbardziej nie cierpiał wtedy, gdy po wojnie rządy w naszym kraju objęła tzw. władza ludowa. W czasach stalinowskich jego ojca Stanisława, powszechnie szanowanego i poważanego ze względu na wyjątkową rzetelność, uczciwość i wewnętrzną prawość, uznano za wroga ludu i osadzono w więzieniu, a jego rodzina, pozbawiona środków do życia, została skazana na biedę. Przetrwali ten trudny czas dzięki pomocy życzliwych ludzi.

Po latach młody Zenon, odpowiadając na Chrystusowe powołanie, postanowił zostać księdzem. Uczył się więc najpierw w Niższym Seminarium Duchownym w Wolsztynie, a następnie w Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Poznaniu. Znalazł się zatem w środowisku, które ukazywało mu żywe jeszcze postaci prawdziwych świadków wiary, niekiedy wręcz męczenników: bardzo licznych księży poznańskich, ofiar neopogańskiego niemieckiego systemu nazistowskiego, którzy znaleźli się w Dachau i w innych obozach koncentracyjnych, a także tych, którzy później, już po wojnie, byli prześladowani i więzieni przez system komunistyczny. Wśród nich prawdziwie wybitną postacią był abp Antoni Baraniak, metropolita poznański, który w latach 1953–1955 był więziony w areszcie śledczym na warszawskim Mokotowie, gdzie poddawany torturom, wykazał rzadko spotykany hart ducha i budzącą powszechny szacunek niezłomność. Z jego to rąk alumn Zenon Grocholewski przyjął kolejno święcenia subdiakonatu, diakonatu i w 1963 roku prezbiteratu.

Ten fakt stanowił dla niego prawdziwe zobowiązanie na przyszłość. Równocześnie uświadamiał mu konieczność zachowania i tworzenia wyrazistej ciągłości, historycznej i zarazem duchowej, między kolejnymi pokoleniami świadków wiary. W polskiej tradycji, sięgającej jeszcze 966 roku i początków chrześcijaństwa, narodu i państwowości polskiej, znaczyło to: służyć Polsce poprzez wierną kapłańską posługę rodakom. Znaczyło to, w konsekwencji: przyczyniać się do tego, aby Polska nieustannie, z pokolenia na pokolenie, zasługiwała na miano Polonia semper fidelis – zawsze wiernej Chrystusowi, Krzyżowi i Ewangelii. Dla księdza, biskupa i kardynała Zenona Grocholewskiego było to najgłębszym i najbardziej autentycznym wymiarem jego patriotyzmu – aż do końca jego dni. Jak wspominają jego domownicy i bliscy współpracownicy, w swojej prywatnej kaplicy w Rzymie wielokrotnie sprawował Msze święte w intencji Ojczyzny i Pana Prezydenta.

Szczególnie wymownym przejawem umiłowania Ojczyzny był jego kardynalski herb, w którym w lewym górnym polu widnieje polski orzeł. Przemawiał on nie tylko do mieszkańców Wiecznego Miasta, ale i do turystów z całego świata, którzy znajdując się u stóp Kapitolu, przy tytularnym kościele kardynała Grocholewskiego, tzn. przy bazylice San Nicola in Carcere – św. Mikołaja w Więzieniu, nieoczekiwanie spotykali się z symbolem Polski dumnej ze swych chrześcijańskich korzeni.

Kiedy wiosną 1963 roku diakon Zenon Grocholewski przygotowywał się do przyjęcia święceń prezbiteratu, za swego drugiego patrona wybrał św. Jana Chrzciciela. Na prymicyjnym obrazku umieścił jego słowa, które słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii: „Potrzeba, by On wzrastał” (J 3,30). Te same słowa, tym razem w języku łacińskim – Illum oportet crescere – znalazły się w jego herbie, najpierw biskupim, a następnie kardynalskim. Te same słowa widnieją również na wszystkich okolicznościowych obrazkach związanych z obchodzonymi przez niego kolejnymi rocznicami przyjęcia kapłaństwa i biskupstwa. Przejawiała się w tym niezwykła stałość prezbitera, biskupa i kardynała Zenona Grocholewskiego w wiernym kroczeniu drogą wyznaczoną przed wiekami przez św. Jana Chrzciciela. Była to droga treściowo bogatsza niż same tylko jego słowa: „Potrzeba, by On wzrastał”. Gdy czytamy je w Ewangelii św. Jana, odkrywamy szczególny kontekst, w jakim się one pojawiły. Na kontekst ten składa się najpierw postawa Żydów, którzy wyraźnie chcieli poróżnić Jana Chrzciciela z Jezusem z Nazaretu, mówiąc: „Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego” (J 3,26b). Tymczasem Jan Chrzciciel oparł się tej prowokacji, mówiąc o swoim realnym miejscu w odniesieniu do Chrystusa i o związanych z tym swoich osobistych przeżyciach. Przyrównując się do przyjaciela Oblubieńca, powiedział: „Przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,29b–30). Na koniec Jan wyznał swą wiarę w Boże Synostwo Jezusa Chrystusa, niejako przedłużając Jego nocną rozmowę z Nikodemem: „Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny. Ten bowiem, kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże. (…) Ojciec miłuje Syna i wszystko oddał w Jego ręce. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży” (J 3,33–34a. 35–36).

Nie dać się oderwać od Chrystusa, ulegając głosom tego świata i osobistym słabościom; wręcz przeciwnie, cieszyć się i radować z czci i chwały, jaką On odbiera od ludzi; znajdować, na koniec, fundament dla tej wierności i dla tej radości w żarliwej wierze w Jezusa Chrystusa Syna Bożego – oto postawa św. Jana Chrzciciela. Oto postawa, którą u progu swego kapłańskiego życia obrał diakon Zenon Grocholewski i którą starał się wiernie urzeczywistniać poprzez 57 lat wiernej służby Kościołowi.

W ciągu tych lat ksiądz, a następnie biskup, arcybiskup i kardynał Zenon Grocholewski zaznaczył się jako: wybitny student na Wydziale Prawa Kanonicznego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie;

Fot. A. Karczmarczyk

ceniony profesor tegoż Uniwersytetu, a także Uniwersytetu Laterańskiego; znakomity uczony i autor kilkuset artykułów naukowych, zapraszany z wykładami na wiele prestiżowych uczelni całego świata; obdarzony przez nie 25 tytułami doktora honoris causa, w tym w Polsce: Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (1998), Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (1999), Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (2004), Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (2010), Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (2018), a niecały rok temu Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie; członek specjalnej, zaledwie siedmioosobowej komisji, powołanej wiosną 1982 roku przez Ojca Świętego Jana Pawła II w celu ostatecznego przygotowania i opublikowania nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego; kanclerz, sekretarz i prefekt Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej, prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiego; członek i przewodniczący wielu Rad, Komisji i Komitetów Kurii Rzymskiej; obywatel honorowy kilku miast w Polsce, w tym Poznania, a także we Włoszech, na Słowacji i w Stanach Zjednoczonych; odznaczony krzyżami i medalami przez przywódców wielu państw; laureat wielu nagród. Wszystkimi tymi wyróżnieniami i zaszczytami można by obdarzyć wiele osób, a tymczasem stały się one udziałem jednego tylko człowieka. Przyjmował je z osobistą radością, ale równocześnie z pewnym dość łatwo wyczuwalnym dystansem, zgodnie z zasadą św. Pawła Apostoła: „Kto się chlubi, niech się w Panu chlubi” (2 Kor 10,17).

Księdzu profesorowi, biskupowi i kardynałowi Zenonowi Grocholewskiemu najbardziej bowiem zależało na tym, aby poprzez uznanie, jakim niewątpliwie się cieszył w wielu miejscach i gremiach tego świata, rósł szacunek dla Kościoła katolickiego, który on reprezentował i któremu wiernie służył.

W ten sposób pojmował realizację słów św. Jana Chrzciciela, aby przede wszystkim „Chrystus wzrastał” w ludzkich sercach i aby, z drugiej strony, on, cieszący się wielkim poważaniem ze strony papieży Jana Pawła II Wielkiego, Benedykta XVI i Franciszka, należący do najbardziej znaczących postaci Kościoła katolickiego na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, nieustannie „się umniejszał”.

Jest rzeczą znamienną, że w prywatnych rozmowach chętniej wracał wspomnieniami do swojej pracy wikariuszowskiej w parafii Chrystusa Odkupiciela na Osiedlu Warszawskim w Poznaniu i do młodych ludzi, których tam katechizował, lub do sióstr i staruszek z domu opieki społecznej niedaleko rzymskiego Ciampino, gdzie przez kilka lat był kapelanem, niż do tytułów, zaszczytów i medali, jakie w ciągu swego życia otrzymał. Do końca swych dni pozostał człowiekiem pełnym wewnętrznego ciepła, pogodnym i pełnym humoru, skromnym i otwartym na innych. Takim był zawsze dla swojej najbliższej rodziny, do której bardzo tęsknił w czasie swych rzymskich studiów, nie mogąc wtedy przyjechać do Polski, i z którą zawsze utrzymywał serdeczne relacje. Takim też utrwalił się w pamięci tych wszystkich, którzy mieli szczęście kiedyś spotkać się z nim osobiście, którym dane było z nim współpracować czy to w Sygnaturze Apostolskiej, czy w Kongregacji Wychowania Katolickiego i którzy dzisiaj żegnają go pełni żalu i smutku. Równocześnie jednak są oni przepełnieni nadzieją, że kiedyś – zgodnie z końcowymi słowami Testamentu Księdza Kardynała – spotkają się z nim ponownie, i to na wieczność całą, w Domu Ojca, bogatego w miłosierdzie.

Są oni przepełnieni tą właśnie nadzieją, przekraczającą wymiar doczesności, ponieważ nieprzerwanie, od prawie dwóch tysięcy już lat, głosi ją zapatrzony w Zmartwychwstałego Chrystusa święty, apostolski i katolicki Kościół. Są przepełnieni tą nadzieją, ponieważ głosił ją i nią na co dzień żył kardynał Zenon Grocholewski. Był jej szczególnie przejmującym świadkiem. Mimo że jak mało kto znał wiele problemów, które niekiedy boleśnie dotykają współczesny Kościół, starał się przede wszystkim dostrzegać – i innym ukazywać – to autentyczne dobro, które naprawdę w nim jest i na co dzień się dokonuje, a które dla niego było zapowiedzią ostatecznego zwycięstwa Chrystusa. Gdy dowiadywał się, że gdzieś rodzi się jakieś dobro, modlił się za jego rozwój, a gdy było trzeba, dyskretnie wspierał je materialnie. Można by o nim powiedzieć słowami św. Pawła, że już tu, na ziemi, był spe salvus, „zbawiony w nadziei” (por. Rz 8,24), ponieważ właśnie nadzieja przenikała i umacniała jego żarliwą wiarę, którą pragnął przekazywać innym. To także w imię tej nadziei zaangażował się osobiście w procesy beatyfikacyjne dwóch wybitnych Wielkopolan: bł. Edmunda Bojanowskiego i bł. Siostry Sancji Szymkowiak, znacząco przyczyniając się do ich pomyślnego zakończenia.

„Głęboko przekonany, że jedyną słuszną drogą życia na ziemi i jedyną prawdziwą wielkością człowieka jest świętość – pisał w swym Testamencie kardynał Zenon Grocholewski – ale jednocześnie świadom moich małości, słabości i grzechów, uniżam się wobec Bożego majestatu, ufając w Jego nieskończone miłosierdzie. Panie, zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Wszystkich proszę o modlitwę w mojej intencji”.

Właśnie w tej modlitewnej intencji zebraliśmy się dzisiaj w Poznańskiej Archikatedrze, która jest prima sedes episcoporum Poloniae – pierwszą stolicą biskupów Polski. Przed prawie sześćdziesięciu laty na jej posadzce w czasie obrzędów święceń diakonatu i rok później prezbiteratu dwukrotnie leżał krzyżem subdiakon, a następnie diakon Zenon Grocholewski. Podczas śpiewu Litanii do Wszystkich Świętych upraszano dla niego i dla jego kursowych kolegów łaskę wytrwania w kapłańskim powołaniu. Dzisiaj, kiedy dobiegł kresu czas jego kapłańskiej posługi, w tej samej Poznańskiej Katedrze będziemy śpiewali: „Niech aniołowie zawiodą cię do raju,/ A gdy tam przybędziesz,/ niech przyjmą cię męczennicy/ I wprowadzą cię do krainy życia wiecznego./ Chóry anielskie niechaj cię podejmą/ I z Chrystusem zmartwychwstałym/ Miej radość wieczną”.

Tak, niech Cię przyjmą, Kochany i Drogi Księże Kardynale Zenonie, Najświętsza Maryja Panna, Królowa Polski i Matka Kościoła, wraz z Twoimi świętymi Patronami Zenonem i Janem Chrzcicielem; niech uraduje Cię swoją obecnością św. Mikołaj, który był patronem Twego kościoła tytularnego w Rzymie; niech Cię przywita św. Jan Paweł II Wielki, którego darzyłeś prawdziwie synowską miłością; niech pełni wdzięczności wyjdą Ci na spotkanie bł. Edmund Bojanowski i bł. Siostra Sancja. Miej radość wieczną z Chrystusem Zmartwychwstałym, dla którego zawsze chciałeś się uniżać, aby tylko On – Alfa i Omega, Początek i Koniec wszystkiego – w Twoim kapłańskim życiu był nieustannie wywyższany. Amen.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Niezłomny w służbie Prawdzie”, wraz z homilią abp. Marka Jędraszewskiego, znajduje się na s. 1 i 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Niezłomny w służbie Prawdzie”, wraz z homilią abp. Marka Jędraszewskiego, na s. 1 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co wymaga repolonizacji? Może prócz mediów, sądownictwa, gospodarki – jeszcze instytucje naukowe? A co z kulturą?

Media w Polsce są opanowane co najmniej w osiemdziesięciu procentach przez obcy kapitał. Ich szmatławce mają ambicję przewracać Polakom w głowach, co poniekąd im się niestety udaje.

Małgorzata Todd

Wygraliśmy o włos z IV Rzeszą i nie chodzi tu niestety o żaden mecz sportowy, tylko o zachowanie resztek suwerenności. Niemiecka buta rozpanoszyła się od Bałtyku po Tatry, uzurpuje sobie prawo dyktowania nam, jak mamy żyć i kto ma być głową naszego państwa.

Niemiecki pismak śmiał wzywać na dywanik Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej! Media w Polsce są opanowane co najmniej w osiemdziesięciu procentach przez obcy kapitał. Ich szmatławce mają ambicję przewracać Polakom w głowach, co poniekąd im się niestety udaje.

Brak lustracji sędziów owocuje takimi kwiatkami, jak ten z gdańska. Sąd Apelacyjny we „Freie Stadt Danzig” uniewinnił hitlerowca obrażającego Polaków i ukarał Polkę za to, że śmiała nagrać obelgi Niemca!

W Warszawie niemiecka firma komunikacji miejskiej zatrudnia ćpunów jako kierowców autobusów miejskich i każe sobie za to płacić miliony. Tu też nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale przy okazji i o ideologię.

Jeden z kierowców-ćpunów okazał się homoseksualistą. Jakby można kogoś takiego nie zatrudnić!? Przecież to najwyższe z możliwych kwalifikacje!

A zatem, co wymaga repolonizacji? Może prócz mediów, sądownictwa, gospodarki – jeszcze instytucje naukowe? A co z kulturą? Czy wystarczą nam milczące muzea i pomniki?

Czy jest nam potrzebna również repolonizacja teatrów? Jeśli tak, to w jaki sposób jej dokonać? To nie jest pytanie retoryczne. Liczę na konkretne odpowiedzi.

Małgorzata Todd jest autorką Internetowego Kabaretu.

Felieton Małgorzaty Todd „Repolonizacja” znajduje się na s. 12 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Małgorzaty Todd „Repolonizacja” na s. 12 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przegrał Trzaskowski – nowoczesny produkt marketingowy. Niepotrafiący powiedzieć nic sensownego, choć zna 5 języków

Andrzej Duda otrzymał zdecydowaną większość głosów elektoratu socjalnego, emerytów i mieszkańców wsi. I mniejszościowe poparcie świadomych zagrożeń wyborców z innych grup społecznych. Moje również.

Jan A. Kowalski

Euforia ze zwycięstwa Andrzeja Dudy powoli przemija. Zatem możemy na spokojnie dokonać analizy powyborczej. Dokonać jej nie ze względu na interesy poszczególnych ugrupowań, ale ze względu na dobro Polski.

Dla Andrzeja Dudy to było wielkie zwycięstwo. Dla Prawa i Sprawiedliwości również. 420 tysięcy głosów przewagi to wystarczająco dużo, żeby nie można było go zakwestionować. Brawo. Jednak gdy popatrzymy na zjawisko spoza partyjnych stołków i układów, zobaczymy jak niewiele zabrakło do całkowitego zablokowania sprawnego funkcjonowania państwa.

I co najważniejsze, do zakwestionowania rozwoju Polski w oparciu o sojusz ze Stanami Zjednoczonymi na rzecz powrotu do poddaństwa Niemieckiej Europie współpracującej z Rosją. Jest to rzecz tym bardziej niepokojąca, że jakikolwiek czający się za rogiem przyszłości kryzys gospodarczy może diametralnie wyniki polskich wyborów zmienić, staczając nas w odmęt chaosu wewnętrznego, podsycanego przez naszych przemożnych sąsiadów. W chaos uniemożliwiający sprawne zarządzanie państwem i jakiekolwiek jego usprawnienie. Dlatego to pod tym kątem przyjrzę się teraz polskiej scenie politycznej.

Zwyciężył Andrzej Duda z poparciem zaplecza partyjnego: patriotycznego, socjalistycznego i biurokratycznego… i w dużej mierze nieudolnego.

Budującego swoje kariery bardziej w oparciu o posłuszeństwo partyjnej górze niż o kompetencje zawodowe. Otrzymał zdecydowaną większość głosów elektoratu socjalnego, emerytów i mieszkańców wsi. I mniejszościowe poparcie świadomych zagrożeń wyborców z innych grup społecznych. Moje również.

Przegrał Rafał Trzaskowski, produkt marketingowy na miarę naszych nowoczesnych czasów. Niepotrafiący niczego sensownego powiedzieć w żadnym z pięciu znanych sobie języków. Zaplecze, które go stworzyło, jest kosmopolityczne, lewacko-postępowe i dla powrotu do obracania naszymi pieniędzmi gotowe zrezygnować z niezależności państwowej. Rafał Trzaskowski zwyciężył w grupach wiekowych do 50 roku życia, w dużych, średnich i małych miastach. Zagłosowali na niego ludzie uważający się za światłych, postępowych i tolerancyjnych. Aspirujący do bycia elitą Polski w zgodzie z najnowszymi trendami europejskiej mody.

W kontekście tego zwycięstwa i porażki przyjrzyjmy się rzekomo prawicowej Konfederacji, bo to jej obecni i potencjalni zwolennicy mogą decydować w nadchodzących latach o losie naszej ojczyzny. Kogo poparli? Już wiemy: po równo obu kandydatów. Mniejszym złem okazał się dla połowy wyborców Krzysztofa Bosaka Andrzej Duda, a dla drugiej połowy – Rafał Trzaskowski.

Zgromadzenie obywateli żądnych wolnorynkowych zmian, o nastawieniu bez wątpliwości patriotycznym i konserwatywnym, w 50% popiera socjalistów z PiS, bo nie akceptuje lgbt i uznania prymatu Niemiec w Europie i Polsce. Drugie zaś 50% do tego stopnia jest przeciwko socjalistom z PiS, że gotowe jest nie widzieć promocji lgbt, kosmopolityzmu i zagrożenia państwowości, jakie sprowadza na Polskę formacja Rafała Trzaskowskiego.

Strach się bać, bo nie wiemy, co będzie podczas kolejnych wyborów. Nie wiemy tylko w wypadku, gdy nie przyjdzie kryzys. Jeżeli kryzys gospodarczy nadejdzie, szala przeważy się na stronę quasi-wolnorynkowych kosmopolitów, których największym marzeniem jest podrapanie za uchem przez samą Angelę Merkel. Czy tego chcemy?

Konfederacja, co wynika z tradycji I Rzeczypospolitej, nie jest organizacją trwałą. Powołuje się ją dla przeprowadzenia konkretnej sprawy (przekonania władcy do swojej wizji dobra Polski), a rozwiązuje się samoczynnie, gdy zamysł uda się przeprowadzić lub władca nie da się przekonać. W innym przypadku konfederacja wyradza się w rokosz, bunt przeciwko legalnej władzy państwowej.

Swoją  postawą za nikim Konfederacja Wolność i Niepodległość nikogo nie przekonała. Dlatego powinna jak najszybciej się rozwiązać dla dobra Polski. W to miejsce powinna powstać patriotyczna, świadoma szansy, jaką niesie dla Polski współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, konserwatywna światopoglądowo, wolnorynkowa i antybiurokratyczna Konfederacja Wolnych Polaków. Ruch społeczny na rzecz gruntownej przebudowy państwa polskiego z państwa biurokratycznego według modły niemiecko-francuskiej, z silnym akcentem rosyjskim, z jakim mamy do czynienia obecnie, na państwo wolnych obywateli według najlepszych tradycji I Rzeczypospolitej. Wolnościowych i obywatelskich tradycji twórczo rozwiniętych i ugruntowanych w Szwajcarii i USA, które jako największe mocarstwo świata może naszą wolność i niepodległość gwarantować przez najbliższych kilkadziesiąt lat. Obstawiam minimum dwadzieścia. Czas wystarczający dla uzdrowienia naszego państwa.

Konfederacja Wolnych Polaków – ruch społeczny wolnych i odpowiedzialnych obywateli – musi mieć jeden cel: zmianę sposobu zarządzania Polską, zmianę gospodarowania naszym wspólnym dobrem. Musimy odrzucić nieudolne rządy partyjne, które potrafią tylko szabrować polskie mienie pod hasłami patriotyzmu (patrz: kopalnia Krupiński lub z ostatnich dni Orlen/Lotos), a głupiej ustawy medialnej, przywracającej polskim odbiorcom polskie media, nie potrafią przeprowadzić. Co usłyszeliśmy ostatnio z ust samego Prezesa? Że PiS złoży projekt ustawy jeszcze w tej kadencji. Brawo!

Tak, byłem zwolennikiem sprawowania przez dwie kadencje niepodzielnej władzy, rządowej i prezydenckiej, przez obóz Zjednoczonej Prawicy. W jednym jedynym celu o takiej sytuacji marzyłem: bo taka sytuacja oznacza doprowadzenie do biologicznego zaniku niejawnego systemu zarządzania państwem przez oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Systemu stworzonego przez generała Kiszczaka.

Nigdy jednak nie byłem i nie będę zwolennikiem etatystyczno-biurokratycznego systemu, który rozpanoszył się nad Polską pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Systemu drogiego i nieudolnego. Systemu opartego na powiązaniach partyjno-rodzinno-koleżeńskich. I dziwnym trafem bezwzględnie usuwającego ze służby państwu ludzi inteligentnych, wykształconych i kompetentnych. Za to uzurpującego sobie monopol na patriotyzm, prawicowość i obronę wiary.

Konkludując: dla niezagrożonego trwania i rozwoju naszej ojczyzny Konfederacja Wolnych Polaków jest niezbędna. Musi jednoczyć chrześcijańskich konserwatywnych liberałów, wolnościowych narodowców, wszystkich dumnych Polaków maszerujących w Marszu Niepodległości pod sztandarem „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz, przede wszystkim, polskich przedsiębiorców – ludzi, którzy pomnażają nasze wspólne dobro w dobrze rozumianym interesie własnym. Jej zadania są oczywiste.

Po pierwsze, nie może dopuścić do przejęcia władzy w wyniku kolejnych wyborów przez siły kosmopolityczne i antypaństwowe, mogące zanegować sojusz z naszym jedynym naturalnym sojusznikiem, jakim są Stany Zjednoczone.

Po drugie, musi stworzyć siłę zdolną zmienić nieudolny, biurokratyczny sposób zarządzania państwem na system oddolny, premiujący wolność, odpowiedzialność i uczciwe bogacenie się obywateli, przedsiębiorców i pracowników. Nas wszystkich.

Nikogo nie chciałbym popędzać, ale zegar już tyka.

Felieton Jana A. Kowalskiego „Wybory, wybory… i co teraz?” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana A. Kowalskiego „Wybory, wybory… i co teraz?” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził

Wyborcy Trzaskowskiego głosowali ujęci tym, co ich kandydat obiecywał; wyborcy Dudy oceniali to, czego ich kandydat dokonał. Łatwiej sformułować urzekające obietnice, niż zdać rachunek z czynów.

Piotr Witt

Trzaskowskiego poparli ludzie młodzi, najbardziej skłonni do ryzyka i obdarzeni najkrótszą pamięcią. Programy szkolne, z których eliminuje się naukę historii, stwarzają doskonałe warunki dla kandydatów na wysokie urzędy.

Dla większości przedstawicieli pokolenia smartfonitów porozumienia okrągłostołowe, układy w Magdalence to są odległe wydarzenia historyczne, mało znane i rozmaicie interpretowane, nie mówiąc już o stanie wojennym sprzed czterdziestu lat. Polska jest krajem ludzi młodych, rezerwuarem wyborczym Trzaskowskiego.

Ponad 80% obywateli nie przekroczyło 64 roku życia, w tym 62% liczy mniej niż 34 lata.

Dochodzi do tego czynnik psychologiczny zmiany, lekceważony przez politologów, gdyż trudno uchwytny. Już co najmniej od czterech lat marynarka męska musi być krótka, o wąskich ramionach, jeżeli nie chcecie narazić się na śmieszność. Młody człowiek nie może więc zaakceptować zeszłorocznego Dudy, skoro nawet jego ubiegłoroczny model smartfona przynosi mu wstyd wśród kolegów.

Tylko dinozaury pamiętają dobrze, czym była Polska Ludowa, okradana w najbardziej bezczelny sposób przez Sowiety. Obywateli powyżej 65 roku życia jest zaledwie 18%. Dinozaury nie uległy namowom T(W) Mazowieckiego, aby zapomnieć i wszystko, co było, oddzielić grubą kreską. Najstarsi z nich pamiętają nawet powojenną zagładę polskiej elity – te ćwierć miliona wymordowanych patriotów. I nie mogą pogodzić się z myślą, że ich kaci dożywali i nadal dożywają późnej starości, obsypani zaszczytami i nagrodzeni sowitą emeryturą specjalną.

Rachunek za pięć lat działalności to jest miecz obosieczny i odnosi się także do Polonii.

W regionie paryskim dwie trzecie Polaków głosowało na Trzaskowskiego. Ale też PiS zapracował sobie na ten wynik sumiennie. Po pięciu latach rządów Instytut Polski w Paryżu wciąż jest zamknięty. Uroczyście obiecanego remontu, niewielkiego, nawet nie rozpoczęto. Nie ma więc polskich wystaw, nie ma filmów, nie ma biblioteki. Co dano w zamian? Niezrozumiałą politykę historyczną.

Dwie sesje opluwania Polski zorganizowane przez PAN, z udziałem prof. Grossa, Anny Bikont, noblistki i innych podobnych. Jeszcze trochę wysiłku w tym kierunku, panowie, i za chwilę przejdziecie do historii, czyli do przeszłości.

W kraju PiS wygrał z niewielką przewagą, choć zrobił bardzo wiele, żeby przegrać. Nie będę się nad tym rozwodził.

(…) Mieliśmy w tym roku prawo nie do jednej, ale do dwóch defilad. Prezydent pragnął, aby z okazji zwycięstwa nad koronawirusem personel szpitalny defilował wspólnie z wojskiem. Personel podjął wyzwanie i defilował, ale sam. Ci, których poświęcenie oklaskiwaliśmy z okien i balkonów przez trzy miesiące, manifestowali 14 lipca od placu Bastylii do placu Republiki przeciwko przywilejom, jeszcze dzisiaj do obalenia. Była to jednocześnie demonstracja przeciwko ugodzie podpisanej z rządem przez część związków zawodowych służby zdrowia.

Uroczystość wieczorem w Grand Palais, zorganizowana przez ministra zdrowia Verana; spektakl w Operze Paryskiej dla wybranych; dekoracje orderami, hołd oddany podczas defilady, podwyżka 183 euro netto. Dlaczego więc nie minęło ich oburzenie? Mieli trzy wymagania: jedno odnośnie do zarobków, drugie – łóżek szpitalnych i trzecie – naboru nowych pracowników. We wszystkich trzech przypadkach rezultat oczekiwań jest opłakany. Obiecano im podczas epidemii 300 euro podwyżki. Potem przeliczono ponownie: dostaną sto osiemdziesiąt. Właściwie dostaną dziewięćdziesiąt, ale teoretycznie, praktycznie ani centyma w tym roku. W przyszłym mają otrzymać dziewięćdziesiąt euro i w następnym też dziewięćdziesiąt. Ponieważ tyle wynosi różnica stwierdzona przez Komisję Europejską między średnią płacą w Europie i we Francji; Francja płaci najmniej. Będą zatem wciąż opłacani gorzej niż reszta Francuzów.

Trzeba w Polsce dobrze zdać sobie sprawę, że euro we Francji warte jest mniej niż złotówka w Polsce. Mówię o sile nabywczej. Problem szpitali francuskich to więcej pracowników administracyjnych, jak medycznych.

Od roku 2000 było 71 tysięcy lekarzy i 30 tysięcy urzędników. W ciągu 10 lat odebrano 11,3 mld z budżetu na szpitale. I tę politykę się kontynuuje, nadal zmniejszając ilość łóżek. Rząd jakby nic nie zrozumiał z pandemii covid. Dzisiaj, w lipcu, jest mniej łóżek szpitalnych niż było w styczniu. Kontynuuje się zamykanie. Zlikwidowano czternaście łóżek reanimacyjnych w Strasburgu. Zamknięto oddział reanimacyjny w szpitalu Celestin w Alzacji, gdzie łóżek najbardziej brakowało.

To nie jest tylko sprawa personelu medycznego, który wychodzi na ulice i strajkuje, i nie chodzi tylko o pracę – mówi rzecznik pielęgniarzy Thirerry Amouroux. Stawką jest życie i zdrowie Francuzów. Francja na 1000 osób ma 1, 9 łóżka reanimacyjnego; Niemcy mają osiem. Niemcy mają pięć razy więcej łóżek reanimacyjnych niż Francja, a jednocześnie cztery razy mniej ofiar koronawirusa.

Dzisiaj, kiedy rysuje się groźba drugiej fali epidemii, francuska służba zdrowia wciąż czeka na sprzęt. Nie ma dostatecznej ilości masek specjalistycznych. Brak personelu. Minister Zdrowia obiecał nabór 15 tysięcy nowych pracowników. Wśród tych 15 tysięcy jest siedem i pół tysiąca nowych etatów i tyleż etatów wakujących z braku kandydatów. Pielęgniarze francuscy nie chcą pracować za proponowaną płacę i uciekają za granicę albo zmieniają zawód.

W szpitalach wszyscy są źle opłacani. Ale salowa, która naraża życie ubrana w plastikowy worek do śmieci z braku bluz ochronnych, uważa, że zasługuje na więcej. Dzisiaj są wściekli, ponieważ dali z siebie wszystko, a rząd targuje się z nimi jak szmaciarz.

Nie chcą medali, hołdów, uroczystości i wyrazów uznania. Chcą, aby ich pracodawca płacił im przyzwoicie, odpowiednio do ich kompetencji, kwalifikacji, odpowiedzialności i zaangażowania.

Wieczorem z parteru wieży Eiffla i z trzeciego piętra strzelano sztucznymi ogniami. Kanonada trwała pół godziny. Wielkie kule, które zwykle kojarzą się z dmuchawcami, obecnie kojarzyły się z ogromnym koronawirusem.

Cały artykuł „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w sierpniowym „Kurierze WNET” nr 74/2020, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Wygrana mimo wszystko i fajerwerk w kształcie koronawirusa” na s. 1 „Wolna Europa” sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„AquaPoznań”. Zalania po burzy, jakie dotknęły Warszawę w ostatni dzień czerwca, trzy tygodnie później spotkały Poznań

Duże obszary miasta pod wodą. Kaskady wody, podtopienia, wybijające studzienki, potoki na ulicach i kałuże wielkości stawów, zalane garaże i piwnice, powalone drzewa, problemy z komunikacją miejską…

Małgorzata Szewczyk

Tak było m.in. na osiedlach Polan, Bohaterów II Wojny Światowej, Armii Krajowej, Rzeczypospolitej, ul. Kobylepole i na Górnej Wildzie. Warto zaznaczyć, że burza, jaka przeszła nad stolicą Wielkopolski i w jej okolicach, trwała zaledwie ok. 20 minut. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby padało nieco dłużej.

Amatorskie filmiki krążące po internecie dokumentowały sceny niczym z powodzi stulecia. Ludzie po kolana brodzący w przejściach podziemnych, samochody zalane do wysokości opon, nieprzejezdne torowiska tramwajowe i… aquapark Rataje, bo chyba tylko takim mianem trzeba by określić park Rataje.

Park, który powstał zaledwie w grudniu 2018 r., od samego początku budzi emocje. Umiejscowiony między osiedlami Bohaterów II Wojny światowej, Polan, Rzeczypospolitej i Powstańców Narodowych, należy do największych tego typu miejsc w Polsce, wybudowanych po 1989 r. Jego powierzchnia zajmuje ok. 16 hektarów, a koszt wyniósł niebagatelne 20 mln złotych.

Zaledwie miesiąc po otwarciu, w styczniu 2019 r., zasłynął z tego, że po roztopach niewielkich pokładów śniegu zamienił się w bajoro. Co jakiś czas czytelnicy poznańskich mediów alarmują też o regularnych dewastacjach zabytkowej lokomotywy i wagonu Wars, stojących na tyłach kościoła pw. Nawiedzenia NMP. Należą one do skansenu Średzkiej Kolei Powiatowej. Przed wojną właśnie tędy biegła linia kolejowa o tej nazwie, dlatego w parku urządzono m.in. nibyperon. Ale wróćmy do tego, co wydarzyło się 20 lipca na Ratajach. Otóż oddzielająca osiedla Bohaterów i Rzeczypospolitej ulica o wdzięcznej nazwie Krucza, i prostopadła do niej, a przylegająca do parku Rataje ul. Wyzwolenia, zamieniły się w potężnych rozmiarów rozlewisko. Pokonanie tych przestrzeni samochodem w czasie tej ulewy groziło zalaniem silnika. A warto dodać, że tak przy jednej, jak i przy drugiej ulicy znajdują się parkingi samochodowe.

Takie sytuacje nie miały miejsca jeszcze do połowy 2018 r. Wówczas bowiem tereny wokół pierwszej z tych ulic były polaną, z której chętnie korzystali właściciele psów, wyprowadzający swych pupili. Z kolei przy ul. Wyzwolenia mieścił się spory parking strzeżony, ze żwirową nawierzchnią. Kiedy jednak miejscy urzędnicy zajęli się rewitalizacją tych przestrzeni, parking został zlikwidowany, a tereny, przynajmniej od tej strony, zabetonowano. Zresztą betonu w owym 16-hektarowym parku jest co niemiara.

Nieprzepuszczalne grunty, brak odpowiedniego drenażu – co do tego wątpliwości nie mają nawet architekci krajobrazu, ale władze Poznania nic sobie z tego nie zrobiły i nadal nie robią. Konsekwencje przecież ponoszą „tylko” mieszkańcy okolicznych bloków mieszkalnych.

Jeden z internautów skomentował internetową poburzową dokumentację: „Poznańskie Rataje zalane do kolan. Jak widać, Jacek Jaśkowiak nie chciał być gorszy od swojego kolegi z Warszawy i prowadzi stolicę Wielkopolski do tej samej katastrofy, co Trzaskowski Warszawę”. Nic dodać, nic ująć.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „AquaPoznań” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „AquaPoznań” na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie podzielam zadowolenia rządu RP z rozmów w Brukseli / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 74/2020

Niemcy bez żenady współpracują z Moskwą i Pekinem, i przystąpiły do całkowitej deindustrializacji Polski. Ideologia klimatyczna i poprawność polityczna będą podstawą do oceny naszej „praworządności”.

Jadwiga Chmielowska

W sierpniu kombajny, czyli nowoczesne sierpy, idą w ruch. Kończą się żniwa i wakacje. To miesiąc, w którym pamiętamy o powstańcach – tych z Warszawy i śląskich. II powstanie śląskie wybuchło, gdy 100 lat temu w końcu sierpnia 1920 r. Niemcy w Katowicach zaatakowali wojska rozjemcze – Francuzów. Polacy ruszyli na pomoc garnizonowi francuskiemu.

W tym roku obchodzimy też 100 rocznicę odparcia bolszewików spod Warszawy. 15 sierpnia uratowaliśmy przed sowiecką komunistyczną zarazą – my, Polacy – nie tylko naszą świeżo odzyskaną po 123 latach niepodległość, ale i całą Europę. Warto pamiętać o sojusznikach, którzy pomogli nam w tym trudnym czasie – o Ukraińcach pod wodzą Semena Petlury, Białorusinach z gen. Józefem Bułak-Bałachowiczem na czele, Węgrach, którzy posłali nam amunicję, i amerykańskich lotnikach. Przestrogą powinno być zachowanie Niemiec i Czechosłowacji, które nie przepuściły do Polski wsparcia wojskowego, oraz strajk angielskich dokerów-komunistów, odmawiających załadunku statków z pomocą dla walczącej Polski.

W świetle dokumentów ujawnionych przez francuskiego historyka Stephane’a Courtois okazuje się, że powstanie warszawskie w sierpniu 1944 r. przeszkodziło w przygotowanej i szczegółowo zaplanowanej operacji Armii Czerwonej, która w „pościgu za Niemcami” miała ruszyć przez Europę, aby dokonać podboju Francji we współpracy z tamtejszymi komunistami. Już Lenin planował po pokonaniu Polski w 1920 r. marsz na Lizbonę.

Niestety marksistowski marsz przez instytucje nauki i kultury w świecie zachodnim powiódł się. Już w latach 20. i 30. XX w. Moskwa wspierała finansowo i ideologicznie agenturę w USA i ruchy pacyfistyczne w Zachodniej Europie. Otoczony szczelnie przez moskiewską agenturę F.D. Roosevelt mówił: „Naszym celem nie jest ratowanie czegokolwiek w Europie przed Sowietami. Najlepiej byłoby, gdyby Stalin zajął Europę do kanału La Manche, to wtedy będzie tam nareszcie spokój”.

Do dziś USA zmagają się u siebie z czerwoną zarazą. Rozruchy w amerykańskich miastach nie są przypadkowe. Niektóre tropy wskazują, że przywódczynie Black Lives Matter odbyły szkolenie w komunistycznej Wenezueli. Aktywna na ulicach amerykańskich miast Antifa od wielu lat działa w Niemczech, wspierana z Moskwy. Kilka lat temu jej aktywiści zasłynęli z organizacji burd ulicznych w Warszawie.

Motłoch niszczy pomniki, zrywa tabliczki z nazwami ulic – dostało się nawet Wiktorowi Hugo. Trwa kolejna faza wojny, jaką komunistyczny świat wydał zachodniej cywilizacji.

Ostatnio do USA trafiły niezamawiane paczki nasion z Chin. Nieznane nasiona mogą być inwazyjnymi gatunkami roślin i powodować choroby lokalnych siedlisk i zwierząt gospodarskich. Chiny już bezprawnie zniszczyły autonomię Hongkongu i grożą Tajwanowi. Kradną na potęgę technologie.

Nie przeszkadza to Niemcom, które współpracują nie tylko z Moskwą, ale i Pekinem, i przystąpiły do całkowitej deindustrializacji Polski. Ideologia klimatyczna i genderowa poprawność polityczna będą podstawą do oceny „praworządności” nad Wisłą. Nie podzielam zadowolenia rządu RP z rozmów w Brukseli. Utylizacja zużytych wiatraków i paneli fotowoltaicznych jest bardzo szkodliwa dla środowiska i kosztowna. Odchodzenie w energetyce od paliw kopalnych, tzn. nie tylko od węgla, ale też gazu i ropy, sprawi, że będziemy kupować większość energii elektrycznej z Niemiec, które właśnie rozbudowują energetykę opartą na kopalniach węgla brunatnego. Elektrownie atomowe też będą nieekologiczne?! Mam nadzieję, że górnicy uzmysłowią władzom, że brak długofalowej polityki energetycznej to samobójstwo dla państwa.

Naszą szansą jest Międzymorze i ścisła współpraca z USA. Wlk. Brytania już się ewakuowała spod dyktatu IV Rzeszy! My także powinniśmy twardo stawiać swoje warunki współpracy.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” (VI). Ostatnie boje i powrót do Macierzy

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” najważniejszą sprawą była wola połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków.

Zdzisław Janeczek

Naczelny wódz Maciej Mielżyński zanotował: „1 maja 1921 roku odebrałem od rządu kategoryczny zakaz rozpoczynania jakiejkolwiek akcji zbrojnej na Górnym Śląsku, pod osobistą odpowiedzialnością. Tego zakazu nie usłuchałem. Wiedziałem, że jedynie akcja zbrojna, rozpoczęta natychmiast, może sytuację uratować. Niewątpliwym było, że rząd polski miał związane ręce i działał pod presją mocarstw sprzymierzonych, z głębi duszy zaś życzyć musiał, żeby nasi bracia Górnoślązacy osiągnęli zwycięstwo nad Niemcami. Zwłaszcza że Niemcy, choć urzędowo głosili, że nie mieszają się do walki na terenie plebiscytowym, to całe pułki z Niemiec przez granice puszczali na Górny Śląsk”.

Wojciech Korfanty, nie chcąc narażać rządu RP na posądzenie o wywołanie powstania, złożył urząd Polskiego Komisarza Plebiscytowego i ogłosił się dyktatorem. Już wcześniej Prusacy oskarżali go, iż podburza Polaków przeciw Niemcom, co znalazło odzwierciedlenie w artykule pt. Niemcy a Korfanty, opublikowanym na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”.

W tej trudnej sytuacji Józef Piłsudski dotrzymał danego Górnoślązakom słowa i wysłał z pomocą „co miał najlepszego”, blisko 5000 ludzi, m.in. byłych legionistów, bojowców PPS i peowiaków oraz ponad 60 tys. karabinów. Na doradców M. Mielżyńskiego J. Piłsudski delegował doświadczonych „dwójkarzy”, m.in. Wojciecha Stpiczyńskiego, legionistę i współorganizatora Wydziału Plebiscytowego dla Górnego Śląska przy Oddziale II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych, oraz Bogusława Miedzińskiego, Szefa Oddziału II, organizatora pomocy wojskowej dla Górnego Śląska, który ściśle współpracował z Karolem Polakiewiczem, szefem sekcji plebiscytowej Ministerstwa Spraw Wojskowych i członkiem Komitetu Plebiscytowego przy Radzie Ministrów.

Znaczny udział w przygotowaniu powstania mieli byli legioniści: Feliks Ankerstein ps. Butrym (powiat tarnogórski), Stanisław Rostworowski ps. Lubieniec – szef sztabu NKWP w Szopienicach w randze majora, Adam Benisz – komendant garnizonu w Kędzierzynie oraz Stanisław Baczyński ps. Bittner (syn powstańca 1863 r.), od 1920 r. szef referatu operacyjnego Centrali Wychowania Fizycznego i III Wydziału Operacyjnego Dowództwa Obrony Plebiscytu, który wraz z Tadeuszem Puszczyńskim ps. Konrad Wawelberg opracował plan działań powstańczych na Górnym Śląsku. Za Wydział Wydawniczy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w trzecim powstaniu śląskim odpowiadał legionista, major artylerii Kasper Wojnar, do 28 VIII 1920 r. pracownik Departamentu Naukowo-Szkolnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, odkomenderowany na Górny Śląsk. Wszyscy oni korzystali z pomocy wiceministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego oraz Ignacego Boernera, eksperta od spraw niemieckich, a także „dwójkarzy”: Lucjana Miładowskiego i Ignacego Matuszewskiego.

Żołnierzami Piłsudskiego byli również: Henryk Krukowski, dowódca oddziałów destrukcyjnych Grupy „Północ”, Szymon Białecki, szef Wydziału Organizacyjnego Grupy „Wschód” i Seweryn Jędrysik, pseudonim „Wallenstein”, organizator POW G.Śl. w powiecie strzeleckim, dowódca baonu w Podgrupie „Harden”, autor wspomnień Polskie powstania w powiecie strzeleckim, opublikowanych w zbiorze O wolność Śląska (Katowice 1931). W trakcie walk dołączyli do nich inni. Wśród 200 ochotników przybyłych do Szopienic znalazł się m.in. Władysław Targalski, jeden z najmłodszych obrońców Lwowa. W akcji plebiscytowej i powstaniach śląskich uczestniczył także Marian Kantor Mirski, który przeszedł cały szlak bojowy 3 Pułku Piechoty I Brygady Legionów. Następnie organizował akcje dywersyjne Polskiej Organizacji Wojskowej na Ukrainie, a w 1922 r. był już kapitanem Wojska Polskiego odznaczonym Krzyżem Walecznych i francuskim orderem „De la Victoire”.

Wśród ochotników znaleźli się zbuntowani kadeci lwowscy i por. Jan Kowalewski. Ten ostatni nieprzypadkowo pokierował wywiadem w trzecim powstaniu śląskim. Jako kryptolog miał za sobą w tej dziedzinie znaczące dokonania.

W czasie Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 r. informacje polskiego radiowywiadu, zorganizowanego przez Jana Kowalewskiego, miały „bezwzględnie rozstrzygający wpływ” na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną, czego pokłosiem było drugie powstanie śląskie.

Kowalewskiemu towarzyszyli na Górnym Śląsku inni oficerowie II Oddziału, m.in. por. Edmund Kalikst Charaszkiewicz. Wszyscy oni zdążyli na czas do wyznaczonych miejsc, by podjąć się realizacji swojej misji. W nocy z 2 na 3 maja wybuchło trzecie powstanie śląskie. (…)

Powstańcy, dzięki zaskoczeniu przeciwnika, w pierwszej fazie walk do 10 V 1921 r. odnieśli duży sukces strategiczny. Zwycięski pochód ku Odrze zapoczątkowała w noc wybuchu insurekcji operacja „Mosty”. Przeprowadziła ją grupa destrukcyjna Tadeusza Puszczyńskiego. Na odcinku 90 km jej członkowie wysadzili 9 mostów na zachodniej granicy obszaru plebiscytowego, odcinając go od zaopatrzenia z głębi Niemiec. Powstańcy w ciągu tygodnia opanowali teren wyznaczony tzw. linią Korfantego, biegnącą od granicy z Czechosłowacją na północ wzdłuż Odry do przedmieść Krapkowic, a następnie skręcającą na północny wschód w stronę Kamienia Śląskiego, Ozimka, Gorzowa Śląskiego i dochodzącą do ówczesnej granicy z Polską w okolicach Zdziechowic.

W. Korfanty już 7 V w Dąbrówce Małej rozpoczął negocjacje rozejmowe z przedstawicielami Międzysojuszniczej Komisji bez udziału Niemiec, realizując swoją koncepcję powstania jako demonstracji politycznej. 9 V podpisał rozejm, który miał zapewnić korzystną dla Polski linię demarkacyjną. Niestety wskutek niemieckiego protestu alianci się wycofali, a gen. Henri Le Rond zdementował wiadomość o rozejmie.

10 V W. Korfanty, ogłaszając w specjalnej odezwie dobrą nowinę o zawartym układzie, wezwał mieszkańców Śląska do powrotu do fabryk. Równocześnie konstatował: „Godzina wolności wybiła. Stajemy się panami własnego domu”. Niestety słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Zrobił się zamęt. Wielu uważało, iż nastąpił koniec powstania i podjęło decyzje powrotu do domu.

Tymczasem czekał ich jeszcze ciężki bój o Górę św. Anny, gdyż Niemcy od strony Krapkowic i Kluczborka przygotowywali kontrofensywę. (…)

Dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” wciąż najważniejszą sprawą, jak odnotowała, była nieustająca wola ich ziomków połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Ostrej krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków. Pierwszy na liście osądzonych znalazł się Jędrzej Moraczewski. Po nim rozprawiono się z przywódcą PSL-u. „Pogromca Czechów z cieszyńskiego rynku, p. [Wincenty – Z.J.] Witos – pisała „Gwiazdka Cieszyńska” – całą parą prze do ugody z Czechami. Jego przysłowiowy »chłopski rozum« zapomniał o niedawnych wykrzyknikach i zapewnieniach. Bez względu na następstwa wyciąga rękę do czeskiego »pobratymca«, wysyła do komisji delimitacyjnej p. Bratkowskiego, który z lekkim sercem godzi się na nowe krzywdy polskie przy krajaniu Śląska Cieszyńskiego, a do Pragi wysyła największego w Polsce ugodowca, by tylko przyśpieszyć chwilę, kiedy Piłsudski będzie mógł rzucić się w objęcia [Tomasa – Z.J.] Masaryka i zawołać: Witaj, bracie serdeczny! A przy tym moraczewszczyzna witosowa ciągle podkreśla, że działa w interesie państwa polskiego i że nie może iść po linii polityki uczuciowej! […] Twierdzi Warszawa, że się nie może bawić w politykę uczuciową; niech więc sobie przypomni rozumowo, czy Czesi kiedykolwiek dotrzymali jakiejkolwiek umowy, niech sobie przypomni, że Czesi zawsze w rozstrzygającej chwili stawali w szeregu wrogów Polski”.

Cieszyniacy od początku Wielkiej Wojny walczyli o niepodległą Rzeczpospolitą i jak pozostali legioniści musieli się zmagać z austriacką tzw. „CKmendą”, tj. Cesarsko Królewską Komendą. Śpiewali też z pozostałymi żołnierzami J. Piłsudskiego: „Jak skończym z Nikołą, / pójdziem na Wilhelma, / zabrać Wielkopolskę, /co ją gnębi szelma”. Ich chlubą był poeta Jan Łysek (1887–1915), kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Krzyża Niepodległości, nazywany „śląskim Tetmajerem”, współzałożyciel Legionu Śląskiego oraz kapitan Legionów Polskich, który zginął 5 XI 1915 r., trafiony rosyjską kulą w głowę w trakcie ataku na jedno ze wzgórz podczas bojów pod Kostiuchnówką na Wołyniu. Przynależał do formacji, o której Niemcy mówili Ein Haufen Helden (Banda bohaterów); w razie frontowych kłopotów oficerowie Wilhelma II prosili Austriaków o wsparcie „pod postacią” kompanii Legionów Polskich lub dwóch czeskich pułków. W Jabłonkowie i w Nawsiu cieszyńscy Ślązacy gościnnie przyjmowali legionistów i ich komendanta Józefa Piłsudskiego, opiekowali się chorymi i rannymi. W 1919 r., w obliczu rosnącego zagrożenia bolszewickiego i niemieckiego, pod Skoczowem powstrzymali zdradziecki atak czeski, składając najwyższą ofiarę na ołtarzu Ojczyzny. To był ich kapitał krwi.

Powodzenie militarne Bitwy Warszawskiej i III powstania śląskiego skutkowało włączeniem w granice II Rzeczypospolitej wschodniej części Górnego Śląska, która była drugim zagłębiem przemysłowym Europy. Wydarzenie to zmieniło w znaczący sposób strukturę gospodarczą rolniczej Polski, upodobniając stosunki polskie do krajów o kulturze kapitalistycznej.

Przyłączenie części tej historycznej prowincji, którą Jan Długosz zaliczał do „ciała Korony Polskiej”, ze względu na potencjał przemysłowy i wojskowy tego obszaru było dużym wydarzeniem nie tylko politycznym, ale gospodarczym i wojskowym. Górny Śląsk był największym okręgiem przemysłowym w kraju. Łącznie Wielkopolska i Górny Śląsk stanowiły gwarancję materialną niepodległości II Rzeczypospolitej. Fakt ten podkreślała „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule O znaczeniu Górnego Śląska. W roku 1923 miejscowe kopalnie i huty dostarczały 73% stali, 87,7% cynku i 99,7% ołowiu. Bez tej produkcji niemożliwa była odbudowa i rozwój gospodarki polskiej po pierwszej wojnie światowej. Działało w tym obszarze ponad 1500 zakładów, z których wiele miało kluczowe znaczenie dla obronności Polski. Nieprzypadkowo Józef Piłsudski, któremu przypisywano zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej i tzw. „Cud nad Wisłą”, 27 VIII 1922 r. po odebraniu defilady, wysłuchaniu Mszy św. i dekoracji powstańców śląskich Krzyżami Virtuti Militari na katowickim rynku, powrót Śląska do Macierzy nazwał „cudem nad Odrą”.

Marszałek zdawał sobie sprawę, iż klęska Polski doprowadziłaby do załamania się znienawidzonego przez Berlin traktatu wersalskiego oraz oznaczałaby powrót Niemiec do wielkiej polityki i skutkowała odzyskaniem wschodnich prowincji. Bez „cudu nad Wisłą” nie byłoby „cudu nad Odrą”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” znajduje się na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej«. Cz. VI. Ostatnie boje i powrót do Macierzy” na s. 6–7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstania śląskie jako przejaw świadomości społecznej i narodowej / Stanisław Orzeł, „Śląski Kurier WNET” nr 73/2020

Na Górnym Śląsku w XIX w. nastąpiło zjawisko „etnoklasy”: podziały etniczne nakładały się na społeczne. Początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Stanisław Orzeł

Społeczny wymiar powstań śląskich (cz. 1)

Społeczny wymiar powstań śląskich często umyka uwadze stron zainteresowanych historyczno-politycznym sporem o ich charakter. Zawężanie przyczyn ich wybuchu jedynie do polityczno-ideologicznego starcia dwóch lub trzech koncepcji kształtowania przyszłych losów ziem śląskich po I wojnie światowej jest wyrazem braku zrozumienia dla głębszych procesów, które je poprzedzały lub przebiegały równolegle do nich i je przenikały.

Przykładem tak płytkiego postrzegania powstań śląskich jest np. artykuł Ryszarda Kaczmarka, zatytułowany Prolog. Powstańcza wojna, a zamieszczony na łamach wydanego przez „Politykę” w 2019 r. „Pomocnika Historycznego” nr/7, zatytułowanego Dzieje Śląska czyli historia na pograniczu – w którym rzeczony profesor, czyli autorytet akademicki, pisze w nawiązaniu do wojny w tytule, że „Powstania śląskie były w istocie trzyletnim konfliktem polsko-niemieckim”. Inny przykład to tekst Dariusza Zalegi Powstania… czyli rewolucja. Górny Śląsk: czas burzy, który ukazał się na łamach miesięcznika „Le Monde Diplmatique – edycja polska” nr 4 już w 2016 r.

Problem polega na tym, że wypreparowanie powstań z kontekstu tego, co się działo pod koniec I wojny światowej na froncie wschodnim, oraz antykajzerowskiej rewolucji w Niemczech, musi prowadzić do kulawej interpretacji faktów.

Oprócz przebudzenia narodowego polskich Górnoślązaków od 2 poł. XIX w. do procesów, które poprzedzały, przenikały lub towarzyszyły tendencjom, jakie doprowadziły do powstań śląskich, należy zaliczyć rosnące zainteresowanie nowych i starych wielkich grup społecznych – takich jak robotnicy i chłopi górnośląscy – organizowaniem się dla obrony i wyrażania swoich indywidualno-grupowych potrzeb i interesów. Kolejnym procesem, który znacząco wpłynął na wzrost nastrojów buntu wśród „poczciwego ludu śląskiego”, były społeczne skutki militarystycznej polityki władz i kapitałów niemieckich podczas Wielkiej Wojny, czyli pozbawienie wielu śląskich rodzin głównych żywicieli zatrudnionych w przemyśle czy w rolnictwie, a w efekcie wymuszenie pracy licznych kobiet w produkcji wojennej, problemy aprowizacyjne w miastach górnośląskich, głodowe stawki płac, a wreszcie – rosnąca buta i arogancja przemysłowców i władz pruskich wobec osób poddanych wojennemu przymusowi pracy.

Stanowiło to podatny grunt pod kolejny proces społeczny, który uruchomił lawinę wydarzeń zakończonych powstaniami śląskimi: przenikanie do świadomości części pracowników na Górnym Śląsku wyidealizowanego przekazu na temat rewolucji w Rosji, a następnie włączenie się najzadziorniejszych z nich w wydarzenia rewolucji niemieckiej od listopada 1918 r. Na tle tych procesów należy dostrzegać znaczenie działań organizacyjnych podejmowanych przez związki zawodowe, propagandę różnych ideologii i koncepcji przyszłości Śląska, uprawianą przez partie i ugrupowania polityczne od prawicy przez centrum po lewicę, ekstremy prawicowe i lewicowe, wreszcie przenikające z zaciszy gabinetów na ulice śląskich miast i wiosek skutki tzw. „wielkiej gry” mocarstw i kapitałów.

Polskie przebudzenie narodowe na Górnym Śląsku

Na Górnym Śląsku w XIX w. mieliśmy do czynienia z klasycznym zjawiskiem „etnoklasy”, sytuacją, gdy podziały etniczne nakładają się na społeczne – uważa dr Jarosław Tomasiewicz. Według niego początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Wątek społeczny akcentował „Katolik” ubolewając, „że dla wyborów zapomniano o sprawie socjalnej i przez bratanie się z pracodawcami zmniejszono sobie zaufanie u robotników”.

W 1885 r. na łamach „Katolika” pisano: „Nie obaczysz tu [w Kółku Polskim w Roździeniu – S.O.] żadnego gospodarza, jeno rzemieślników i robotników, bo gospodarz […] który konie w kopalni lub pod jakim Żydem ma [wynajmuje], boi się, aby mu ich z roboty nie wygnał”. „Na żadnym obwodzie przemysłowym świata nie ciąży tak wyraźne piętno dwoistości sił, które do jednej pracy są tu sprzężone – dwoistości świata panów i niewolników. Nie ma tu świadomej pracy jednego narodu. Akcjonariuszem, dyrektorem, inżynierem, dozorcą – słowem frakowcem, śmietanką, jaśnie panem jest Niemiec. Polak może być robotnikiem, szleperem, proletariuszem, pariasem, chacharem” – pisał Teodor Tyc, historyk i działacz plebiscytowy.

Skład społeczny powstańców śląskich determinowała struktura społeczna i – związana z nią na Górnym Śląsku – narodowa, które były rezultatem procesów uruchomionych w połowie XVIII w. podbojem Śląska przez Prusy i jego oderwaniem od habsburskiej Korony Królestwa Czech, pruskimi reformami agrarnymi z początku XIX w., trwającą od 1. poł. XIX w. niemiecką rewolucją przemysłową, a wreszcie – zjednoczeniem Niemiec przez militaryzm Prus w 2. poł. XIX w. Lata I wojny światowej nie wniosły większych zmian w procesy (de-)formujące strukturę społeczną Górnego Śląska. Jej kolonialne zniekształcenie przejawiało się w tym, że dominującą rolę odgrywała tu niemiecka wielka własność ziemska (m.in. rodów Ballestrem, Colonna, Donnersmarck, Gaschin, Hochberg von Pless, Hohenlohe-Oehringen, Lichnowsky, Paczensky und Tenczin, Posadowsky, Promnitz, Schaffgotsch, Sedlnitzky-Odrowąż, Strachwitz, Wengersky, Wilczek czy Ziemięckich/Ziemietzky), której posiadłości obejmowały 60% ziem Górnego Śląska. W 1907 r. właścicielami ponad połowy ziemi było tu 258 wielkich obszarników, a siedmiu największych magnatów trzymało 27,7% ziem uprawnych i lasów. Majątki ponad 500-hektarowe zajmowały 1/3 ziem wielkiej własności, a razem z majątkami od 100 do 300 ha – 35,2% wszystkich gospodarstw. Spośród 10 najbogatszych Niemców aż 7 było górnośląskimi milionerami. Wielki kapitał przemysłowy wyrastał z wielkiej własności ziemskiej albo był z nią powiązany.

W tym czasie z pracy w rolnictwie utrzymywało się prawie 594 tys. osób, czyli 28,7% wszystkich zatrudnionych na Górnym Śląsku – pracujący na roli i ich rodziny. Przemysł z górnictwem zatrudniał ponad 987 tys. ludzi, czyli 47,7% ogółu zatrudnionych. Prawie połowę z nich zatrudniano w wielkich zakładach, liczących kilkuset pracowników, a w kopalniach nawet po kilka tysięcy.

Najsilniej deformację struktury społecznej na Górnym Śląsku wyrażał – odsłaniając jej jednoznacznie kolonialny charakter – fakt, że podziały klasowe w większości pokrywały się z podziałami narodowymi, tzn. rodzima – polska, polskojęzyczna lub czesko-morawska ludność pracowała na roli w wielkich majątkach należących do Niemców.

Podobnie w przemyśle – własność i kadry zarządzające też były w większości niemieckie. Rodzima ludność górnośląska miała minimalne szanse kształcenia się, a jeśli już – pod warunkiem germanizacji, wyrzeczenia się języka rodzimego – to w seminariach duchownych lub w tzw. wolnych zawodach, jak lekarze, kupcy, dziennikarze itp.

Górnych warstw struktury społecznej nie mogła uzupełnić asymilacja polskiej inteligencji z zaborów austriackiego lub rosyjskiego: chętnych było mało, kapitaliści niemieccy mocno związani z akcją germanizacyjną na Śląsku nie widzieli potrzeby ich zatrudniania, a po klęsce powstania styczniowego 1863 r. znaczna liczba tzw. wysadzonych z siodła – inteligencji szlacheckiej z Królestwa Polskiego – nie mogła się zatrudnić w pruskim przemyśle kolonialnym na Górnym Śląsku, bo w 1885 r. władze Niemiec zakazały osiedlania się w Rzeszy Polaków z pozostałych zaborów.

W efekcie od początku kolonialnej rewolucji przemysłowej pod dyktatem Prus, aż do końca I wojny światowej większość górników na Górnym Śląsku pracujących na stanowiskach poniżej kadr dozoru pochodziła z ludności polskiej lub polskojęzycznej. W hutnictwie na stanowiskach robotniczych pracowali ludzie z obu grup narodowych, za to w przemyśle metalowym – w większości Niemcy.

W mniejszych miastach, gdzie dominowało górnictwo i hutnictwo, przeważała ludność polska lub polskojęzyczna o niesprecyzowanej świadomości narodowej. W miastach większych, ośrodkach administracji politycznej i gospodarczej, Górnoślązacy polscy lub polskojęzyczni byli zdominowani przez drobnych mieszczan: niemieckich urzędników, pastorów i księży, lekarzy, prawników, redaktorów gazet, kupców, sklepikarzy itp.

Część ludności polskojęzycznej uległa pod ich presją środowiskową germanizacji. Jednak wielu, poprzez codzienne drobne konflikty interesów, jeszcze silniej rozwinęło od poł. XIX w. polską świadomość narodową.

Według niemieckiego spisu powszechnego pod względem językowym „Regencya Opolska, Śląsk Cieszyński i powiaty Brzeg, Namysłów i Syców regencyi Wrocławskiej miały razem w r. 1910 2,765.881 ludności, z czego było Polaków 1,525.156 = 55,2%, Niemców 1,057.528 = 38,2% Czechów 170.942 = 6,5%, tymczasem Romer, według oszacowań podaje liczbę Polaków w regencyi Opolskiej na 1,502.000 = 68,6%, na Śląsku Cieszyńskim na 260.000 = 61,0%, dodając do tego Polaków w trzech wyżej wymienionych powiatach regencyi Wrocławskiej, która wynosi 33.168 = 23,1%, otrzymamy razem 1,795.000 Polaków, (…) 64,9% ogółu ludności”. Na samym tylko Górnym Śląsku było to 1 mln 169 tys. osób polskojęzycznych oraz 884 tys. niemieckojęzycznych.

Większość ludności regionu trwała przy dialekcie języka polskiego (i katolicyzmie), co nie oznaczało, że wykazywała polską świadomość narodową. Ta zaczęła się formować na przełomie XIX i XX w., wraz z początkami ruchu narodowego, ale prawdziwe przebudzenie indyferentnych narodowo Górnoślązaków przyniosła I wojna światowa. Klęska „niezwyciężonych” Niemiec i Prus, dla których Górnoślązacy byli „mięsem armatnim”, przyspieszyła krystalizowanie świadomości narodowej wśród tych z nich, którzy byli obojętni narodowo lub labilni językowo.

Społeczne skutki Wielkiej Wojny

Równocześnie załamanie dotychczasowego modelu śląskiej kultury pracy przyspieszył rozwój ich świadomości klasowej. Gdy mężczyźni wrócili z frontu, okazało się, że wiele ich matek, żon, sióstr czy narzeczonych pracowało lub pracuje w przemyśle, codziennie stykając się z butą, arogancją, molestowaniem seksualnym, wyzyskiem płacowym lub uciskiem narodowym, czyli poniżeniem ze względu na język polski lub gwarę śląską, którymi mówiły w pracy. Wiele z nich w wyniku fatalnych warunków bezpieczeństwa pracy w czasie wojny utraciło zdrowie, a część – życie. W rejencji opolskiej zatrudnienie kobiet wzrosło z 18,4% w 1913 r. do 29,6% w 1918 r., a w górnictwie węglowym z 4,55% do 12,3%. W 1918 r. kobiety stanowiły 52,2% zatrudnionych w górnictwie rud żelaza, 30,3% w górnictwie rud cynku i ołowiu oraz 23,3% w hutnictwie żelaza i 23,2% w hutnictwie cynku i ołowiu.

Następstwem tego oraz zatrudniania innych niewykwalifikowanych robotników (młodocianych, jeńców wojennych, robotników przymusowych) – zwłaszcza w kopalniach – były głodowe zarobki, brak troski pracodawców o bezpieczeństwo pracy, a w konsekwencji – poważny wzrost zachorowań i wypadków przy pracy.

W piśmie z 28 lutego 1917 r. bytomski inspektor przemysłowy zwracał uwagę, że w Hucie Pokój zatrudniano kobiety przy pracach tak ciężkich, że powodowały trwałe kalectwo. Mówiące po polsku – jak zaznaczył inspektor – dziewczęta wykonywały prace, od których palce kostniały i ulegały trwałemu zniekształceniu, przez co robotnice te nie były w stanie wykonywać innych, domowych robót ręcznych.

Inspektorzy przemysłowi Königliche Gewerbeinspektion/Królewskiej Inspekcji Przemysłowej odnotowali też statystyczny wzrost wypadkowości wśród kobiet, choć wielu wypadków nie zgłaszano. „W 1915 r. wybuch w jednej z fabryk spowodował 46 wypadków lekkich, 6 ciężkich i 21 śmiertelnych. W 1918 r. nastąpił drugi wybuch tego rodzaju i pociągnął za sobą 277 wypadków lekkich, 41 ciężkich i 18 śmiertelnych”, co było efektem brutalnego podnoszenia wydajności w przemyśle chemicznym. Od 1917 r. było już widać, że fabrykanci lekceważą inspekcję przemysłową: z meldunku gliwickiego inspektora przemysłowego z 23 września tego roku wynika, że dyrekcja Zakładów Huldczyńskich nie chciała respektować jego zaleceń. Z jego raportu wynikało, że w Zakładach tych pracowało ponad 1000 kobiet, podczas gdy przed wojną było ich 189. W jednym ze sprawozdań stwierdzano, że „zaniedbanie pomieszczeń dla robotników, szatni, umywalni posunęło się bardzo daleko, niektóre zupełnie zanikły”.

Dla fabrykantów zamówienia wojskowe stanowiły wystarczający pretekst do narzucenia pracy w godzinach nadliczbowych, zwłaszcza że dawne ograniczenia w tym zakresie na czas wojny zostały uchylone. W następstwie – katastrofalna sytuacja żywnościowa wszystkich robotników, ale zwłaszcza kobiet i dzieci, oszczędzanie maszyn i urządzeń, oświetlenia itp. powodowały wzrost wypadkowości

Jednocześnie przyzwyczajeni do niskich płac kobiet przemysłowcy niemieccy nie chcieli podnosić zarobków wracającym do pracy mężczyznom, a jeśli już – to tylko niemieckim weteranom. Polscy i polskojęzyczni weterani z armii kajzera liczyć na powrót do pracy lub godną płacę nie mogli.

Mimo pewnych starań władz państwowych i wojskowych, aby ograniczyć czas pracy i poprawić jej warunki – postępowała więc radykalizacja nastrojów. Jednym z przykładów był strajk opisany w sprawozdaniu inspekcji przemysłowej, który 1 lipca 1918 r. wywołały w kopalni rud, ołowiu i cynku „Biały Szarlej” robotnice zatrudnione na powierzchni, żądając skrócenia czasu pracy z 11 do 8 godzin. Dlatego na wiecach robotniczych w Bytomiu, Katowicach, Królewskiej Hucie, Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach czy Zabrzu żądano reform społecznych, a jednocześnie wołano o powrót Śląska do polskiej Macierzy, w nadziei, że tam reformy nastąpią szybciej niż w pokonanych i zdezorganizowanych rewolucją Niemczech.

Strajki oraz rady robotnicze i chłopskie pod koniec wojny

Najostrzejszym wyrazem napięć społecznych narastających na Górnym Śląsku pod koniec wojny i w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu była rosnąca ilość strajków. Na terenie całej rejencji opolskiej w 1917 r. było ich 66 z 35 487 strajkującymi. W 1918 r. doszło już do 134 strajków z prawie 121 tys. strajkujących. O ile na jeden strajk w 1917 r. przypadało średnio 539 strajkujących, to w 1918 r. – już 902.

Żądano głównie poprawy zaopatrzenia, podwyżek płac realnych czy zniesienia uciążliwych ograniczeń powodowanych wojną. Spontaniczne wystąpienia pracownic i pracowników na Górnym Śląsku od 1918 r. zaczęły wyprzedzać działalność organizacji robotniczych. Znacznie silniejsze niż polityczne, narodowych nie wyłączając, były socjalno-bytowe żądania robotników. Żywiołowość górowała nad świadomością… Obok podzielonych narodowo związków zawodowych i – często – bezsilnych rad, wrzenie rewolucji w Niemczech pchało ludzi na Śląsku do niekontrolowanych przez żadne organizacje wystąpień przeciw władzom niemieckim i pracodawcom. W Nysie zrewoltowani żołnierze szturmem wzięli więzienie, uwalniając aresztantów. „Opanowanie wszystkich bytomskich placówek urzędowych przez nikłą garstkę żołnierzy dokonane zostało w przeciągu zaledwie godziny. Nie padł ani jeden strzał, gdyż nie znalazł się człowiek, który by na widok karabinu i czerwonej kokardy natychmiast nie kapitulował” – wspominał powstaniec Józef Grzegorzek. Dopiero w ostatnich strajkach 1918 r. prócz postulatów ekonomicznych pojawiły się postulaty polityczne: zakończenia wojny, obalenia odpowiedzialnej za nią monarchii Hohenzollernów, ustanowienia republiki socjalistycznej, a pod wpływem agitacji komunistów – 8-godzinnego dnia pracy, samorządów robotniczych w zakładach pracy, ograniczenia wszechwładzy właścicieli przedsiębiorstw…

Szczególną rolę w artykułowaniu żądań robotniczych odgrywały rady chłopskie i robotnicze.

W niektórych wsiach powiatu lublinieckiego w listopadzie i grudniu 1918 r. powstały radykalne rady chłopskie, spośród których najbardziej zdecydowanie działała rada w Sierakowie, utworzona z inicjatywy W. Reimanna, który wcześniej brał udział w rewolucji październikowej w Rosji.

Pod jego przywództwem rada usunęła dotychczasowe władze gminy i wybrała nowe, na czele których stanęli… komuniści. Starosta (landrat) lubliniecki pisał, że Reimann „usiłował nie bez powodzenia zachęcić ludność również w innych okolicznych wsiach do podobnych bezprawnych wystąpień, żądał usuwania wójtów, zwracał się do właścicielki dóbr p. v. Klitzing w sprawie podziału jej dominium, robotników dominium wzywał do porzucenia pracy itp. [jego] działalność wnosi zamieszanie w umysły bezkrytycznej ludności i narusza porządek”… Sprawą zajęła się Rada Ludowa i Rada Żołnierska we Wrocławiu, podlegające bezpośrednio rządowi prawicowych socjalzdrajców Eberta w Berlinie, i niemieckie wojsko przystąpiło do działania…

Podobnie 15 listopada landrat z Raciborza donosił do rejencji opolskiej, że w niektórych gromadach jego powiatu dochodzi do wystąpień przeciwko płaceniu podatków i ściąganiu kontyngentów żywnościowych. O podobnych zajściach pisali także landraci z Pszczyny i Rybnika. W grudniu wysłannik Wrocławskiej Rady Ludowej przewidywał wręcz groźbę powstania ludności wiejskiej i w związku z tym zalecał wzmocnienie oddziałów wojskowych, zwłaszcza w rejonach rolniczych.

Przed ogłoszeniem samodzielnej „republiki radlińskiej” przez radę robotniczą zdominowaną przez polskich Górnoślązaków rybnicki landrat/starosta dr. Hans Lukaschek i przewodniczący rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej, prawicowy socjaldemokrata Fritz Wasner przestrzegali w raporcie, a raczej donosie do centralnej Rady Ludowej we Wrocławiu: „Zainteresuje zapewne Radę Ludową rozwój stosunków we wsi Radlin, wsi przemysłowej z ok. 7000 mieszkańców do której należy także kopalnia Emma. Tamtejsza Rada Robotnicza usamodzielniła się i w najbliższej przyszłości proklamować będzie z pewnością Polską Republikę Radlińską. Mieszkańcy sprowadzili sobie z Berlina sekretarza przesiąkniętego naleciałościami spartakusowskimi, który posiada jakieś stosunki z Centralną Radą w Berlinie. Sprawa jest tym bardziej interesująca, że radlińska Rada Robotnicza jest czysto polska i usiłuje jawnie ratować od aresztowania przestępców znajdujących się w Berlinie, których dotąd nie udało się pozbawić wolności”.

I wydał zakaz wypłacania pieniędzy radlińskiej radzie. Radzie tej przewodniczył znany działacz robotniczy, Alojzy Swoboda. Do jej kierownictwa należeli: Leopold Zarzycki, Izydor Basztoń, Jan Radecki, Wilhelm Połomski i lewicowy działacz robotniczy Franciszek Menżyk, który jeszcze przed wojną światową, pracując w Westfalii, zetknął się z socjalistami i wszedł do klasowego związku górników, Deutscher Bergarbeiterverband. Najpewniej to on sprawił, że w opracowywaniu „statutu Republiki Radlińskiej” brał udział członek Związku Sprartakusa z Berlina, niejaki Schwer. Tymi „przestępcami” – wg landrata – byli zwolennicy komunistycznego Związku Spartakusa. Gdy 7 grudnia 1918 r. zastrajkowali górnicy z pobliskiej kopalni „Emma” [później „Dębieńsko” – S.O.], bo zarobki były tam niższe niż w innych kopalniach okręgu rybnickiego, dyrektor Prietze nie był w nastroju do ustępstw i wezwał do „negocjacji” wojsko z Rybnika. W walce zginął jeden górnik. Po interwencji delegatów rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej doszło na kopalni do „zawieszenia broni” i kolejnych negocjacji, które znów się przeciągały…

Radlińska rada robotnicza, mimo pacyfikacji kopalni „Emma” przez wojsko, funkcjonowała jeszcze, mimo narastającego terroru prawicy niemieckich socjaldemokratów Hőrsinga, w lutym 1919 r.

Do ówczesnych największych strajków można zaliczyć m.in. strajk z 28 listopada 1918 r. w 22 kopalniach, który ogarnął 14 tys. górników. Podczas strajku kopalń i hut 17–19 grudnia 1918 r., w kopalni „Schlesien” w Chropaczowie (dziś Świętochłowice – S.O.] część robotników szturmem wzięła budynek dyrekcji.

Rada załogi przedsiębiorstw Spółki Akcyjnej Śląskiej w Piaśnikach w piśmie do dyrekcji zażądała zwolnienia urzędników, „którzy dopuścili się wykroczeń przeciwko robotnikom. (…) W przeciwnym razie nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za to, co może nastąpić”. Wówczas trzy kompanie wojska obsadziły Lipiny, Chropaczów i Piaśniki. Jeden pluton obsadził ratusz i usiłował aresztować członków rady robotniczej. Tyle że, jak wspominał Anton Jadasch, było tam „kilka setek proletariackich”, czyli uzbrojonych członków milicji robotniczej. Po walce, w której zginęło dwóch robotników, a postrzelonych zostało kilku żołnierzy, robotnicy rozbroili żołnierzy, a broń zwrócili im dopiero, gdy ci się wycofali.

W dniach 27–29 grudnia 1918 r. wybuchł strajk ekonomiczny. Prezydent rejencji śląskiej w Opolu twierdził wtedy, że robotnicy zachowywali się wobec dyrekcji zakładów jak ich prawowici właściciele. Dyrektor jednego z większych przedsiębiorstw górnośląskich skarżył się 29 grudnia w prywatnym liście: „Tu nie jest wesoło. Wczoraj pertraktowałem przez cały dzień. Załoga uprawia politykę rewolwerową i zmusiła mnie do przyrzeczeń. Na innych kopalniach sprawy poszły o wiele dalej. Trzech dyrektorów generalnych złożyło już swoje funkcje i opuściło Górny Śląsk. U mnie zwolnili oni [robotnicy – R.A] z pracy dziesięciu urzędników na drodze uchwały masowej”.

Cdn.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” znajduje się na s. 8-9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geneza i działalność w III powstaniu śląskim Grupy Destrukcyjnej Wawelberga – legendarnego kpt. Tadeusza Puszczyńskiego

Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie.

Jadwiga Chmielowska

Choć przyszło Ślązakom czekać na decyzję mocarstw przyznania Polsce ich ziem, doświadczeni ciągłymi tylko obietnicami, przestali wierzyć, że w drodze zabiegów dyplomatycznych można cokolwiek osiągnąć. Przygotowywali się więc do powstania. Już od grudnia 1920 r. kpt. Tadeusz Puszczyński zaczął tworzyć Grupę Destrukcyjną. Miała ona odciąć całkowicie teren plebiscytowy, czyli Górny Śląsk, od Rzeszy, by uniemożliwić przerzut wojska niemieckiego w rejony walk. Puszczyński przyjął pseudonim Wawelberg – czyli Wzgórze Wawelskie.

Po wnikliwych penetracjach terenu Puszczyński z Baczyńskim opracowali plan działań destrukcyjnych. „Grudniowy plan działalności dywersyjnej oprócz zasadniczego celu, jakim była izolacja niemieckich ośrodków dyspozycyjnych, miał również „dążyć do osiągnięcia fizycznego i psychicznego efektu, który podniósłby nastrój w pierwszych dniach powstania. Pokazać w pierwszej chwili tak swoim, jak i obcym, że przyszła rozgrywka zbrojna nie jest burdą polityczną, lecz konsekwentną walką, do której każdy musi się ustosunkować w sposób rzeczowy i ściśle określony” – zacytowała Puszczyńskiego Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921.

Oddział II sztabu Generalnego WP, a zwłaszcza kpt. Kierkowski, nie tylko pozytywnie odniósł się do tego pomysłu, ale od razu wsparł Puszczyńskiego. Referat Destrukcji otrzymał status autonomicznej jednostki z własnym budżetem i niezależnością organizacyjną. Pieniądze przeznaczano na zakupy broni, środków technicznych, materiałów wybuchowych, opłacenie podróży, kwater i żywności oraz diety dla pracowników referatu. Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. „Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie. Uwzględniano również posiadanie na utrzymaniu rodziców lub rodzeństwa” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce.

Nad finansami czuwał ppor. Edmund Charaszkiewicz. Wypłacał on kolejne zaliczki dopiero po drobiazgowym rozliczeniu poprzednich kwot. (…) Po zakończeniu powstania do kasy zwrócono 4 364,05 z dokładnością do feniga. Resztę rozliczono rachunkami. Oczywiście referat dysponował też markami polskimi i dolarami. Walutę niemiecką kupowano w Gdańsku na czarnym rynku, przez wysyłanych tam specjalnie z Warszawy oficerów Wydziału Plebiscytowego. (…)

Kpt. Puszczyński nie miał problemów z budową referatu. Liczyło się przede wszystkim doświadczenie w pracy konspiracyjnej, gdyż wśród górników było bardzo dużo osób potrafiących obchodzić się z materiałami wybuchowymi, a nawet mających doświadczenia saperskie z armii niemieckiej z czasów niedawnej wojny.

Kandydaci, którzy trafiali do Referatu Destrukcji, musieli odznaczać się umiejętnością podejmowania błyskawicznych i ryzykownych decyzji oraz odpowiednimi, bardzo specyficznymi cechami psychicznymi – zdolnościami aktorskimi, umiejętnością wcielania się w różne role i profesje. Od wszystkich pochodzących spoza Śląska wymagano też znajomości tzw. hochdeutsch, czyli niemieckiego literackiego.

Referat potrzebował minimum ok. 100 osób, aby dokonać zniszczeń obiektów rozrzuconych na przeszło 90-km odcinku. Byli członkowie Referatu do Zadań Specjalnych, działającego przy Dowództwie Głównym POW, zasilili szeregi tworzącej się Grupy Wawelberga – byli to w większości Górnoślązacy. (…) Niestety bojowcy-weterani rewolucji 1905–07 nie zawsze nadawali się już do czynnego uczestnictwa w oddziałach terenowych; mieli olbrzymie doświadczenie, lecz niestety lata konspiracji i stresów z tym związanych sprawiły, że obniżyła się nie tylko ich sprawność fizyczna, ale i odporność psychiczna. Byli oni w zasadzie jedynie instruktorami i konstruktorami bomb.

W działalność referatu włączali się też byli członkowie Lotnych Oddziałów POW, Pogotowia Bojowego i Milicji Ludowej PPS. Mieli oni wszyscy wielkie doświadczenie w pracy dywersyjnej. „Tych kpt. Puszczyński znał osobiście, byli to bowiem jego dawni towarzysze broni z pracy niepodległościowej lub partyjnej. Znał ich doświadczenie konspiracyjne, wady i zalety, i odporność psychiczną w obliczu nieprzyjaciela, bowiem z milicjantami przeszedł szlak frontowy VIII batalionu strzelców w 1919 r. Ta właśnie grupa, choć nieliczna, stała się podstawą rekrutacji personalnej do Referatu Destrukcji” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce. Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Rozkaz ministra spraw wojskowych zezwalał na urlopowanie z szeregów polskiej armii ochotników śpieszących na pomoc Górnemu Śląskowi.

Nie przyjmowano wszystkich chętnych. Za każdym razem kandydat musiał zdać specyficzny egzamin. Wszyscy niemal saperzy-ochotnicy rekrutowali się z Wielkopolski, między innymi dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania.

Zbieranina w tym referacie była wielka. Od górników po studentów, powstańcy śląscy i wielkopolscy, oficerowie WP i peowiacy z całej Polski. „Znaleźli się w nich ludzie o rozmaitych poglądach politycznych, od skrajnie konserwatywnych – jak ppor. Edmund Charaszkiewicz, poprzez działaczy PPS, jak kpt. Tadeusz Puszczyński, por. Stanisław Baczyński, Stanisław Dubois, Kazimierz Kuszell, Stanisław Machnicki, Stanisław Saks, Wacław Wardaszako – po komunistów – jak Bohdan de Nissau. Różnice poglądów czy przekonań nie zaważyły jednak absolutnie na spoistości wewnętrznej i sprawności oddziałów dywersyjnych. Niemałą rolę w kształtowaniu dyscypliny wewnętrznej i wysokiego morale żołnierskiego oddziałów odegrali bez wątpienia tzw. wychowawcy” – napisała Zyta Zarzycka (op. cit.).

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grupa Destrukcyjna »Wawelberga«. Historia powstań śląskich cz. XX” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego