W stolicy powstał tzw. „Mirny Dom”. Tu Białorusini zagrożeni politycznym prześladowaniem, którym udało się uciec z Białorusi, będą mogli odpocząć przed rozpoczęciem nowego życia w Polsce.
W Warszawie otwarty został „Mirny Dom”, czyli dosłownie „Dom Pokoju”. Inicjatywa organizacji charytatywnej Humanosh stanowi azyl dla politycznych uciekinierów z Białorusi. Na chwilę obecną w warszawskim azylu schronienie znalazło 19 Białorusinów.
W „Mirnym Domu”, do którego mogą trafić Białorusini, którym udało wydostać się z kraju znalazło się wszystko co niezbędne do wygodnego i spokojnego życia.
Dla gości oczekują tam przytulne pokoje, a także wspólna kuchnia i pomieszczenia gdzie mieszkańcy będą mogli razem spędzić czas, a także uczestniczyć w kursach języka polskiego. Na terenie ośrodka jest również dostępny dla gości warsztat, w którym mogą popracować.
Zgodnie z zasadami azylu białoruscy goście mogą mieszkać w „Mirnym Domu” przez trzy miesiące. Przez ten okres fundacja Humanosh wspiera ich w znalezieniu mieszkania, pracy jak również w umieszczeniu dzieci w placówce oświatowej.
Otwarcie ośrodka miało miejsce w sobotę 8 maja. Uroczystość uświetniła swoją obecnością online Swiatłana Cichanouskaja:
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy brali udział w zorganizowaniu tego miejsca, za wspieranie Białorusinów. Robicie dobrą robotę. Zawsze mówię: każdy choć trochę, każdy co może, to się nazywa solidarność i dzięki niej się nie zatrzymujemy i nikt tego nam nigdy nie odbierze – mówiła podczas otwarcia azylu Cichanouskaja.
Podczas ceremonii przemawiał także Paweł Łatuszka, jeden z liderów białoruskiej opozycji:
Mam wielką nadzieję, że ten Mirny Dom będzie przydatny, ale jeszcze tylko na krótki czas: naprawdę chcemy jak najszybciej wrócić do naszej Białorusi, do naszej ojczyzny! – zaznaczał działacz.
Rzecznik walczył w obronie sędziów, osób LGBT, mniejszości etnicznych, niezawisłości TK, praworządności, nie bardzo znajdując czas na np. obronę wyrzucanych lokatorów czy atakowanych katolików.
Jan Martini
Bodnar a sprawa polska
24 lipca 2015 roku, głosami bliskich ideowo partii PO, PSL i SLD, jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta Dudy, wybrany został na rzecznika praw obywatelskich dr Adam Bodnar.
W ten sposób, zdając sobie sprawę z nieuchronnej utraty władzy, niejako rzutem na taśmę podłożono Zjednoczonej Prawicy „kukułcze jajo”.
Urząd RPO ustanowiony został za „schyłkowej komuny” (1987) w ramach „demokratyzacji”, którą przewidywał proces pierestrojki. Już wcześniej powołano równie fasadową instytucję Trybunału Konstytucyjnego (1985), ale dopiero po tzw. upadku komuny instytucje te ujawniły swój potencjał. Zarówno RPO, jak i TK przez organizatorów pierestrojki były pomyślane jako bezpieczniki na wypadek, gdyby dynamika wydarzeń skierowała proces przemian w stronę grożącą utratą kontroli przez komunistów. Szczególnie użyteczny w tym celu okazał się Trybunał Konstytucyjny, dwukrotnie torpedując próby lustracji i dekomunizacji
Także konstytucyjne uprawnienia RPO mogą stanowić doskonałe narzędzie do utrudniania życia rządzącym, co w pełni wykorzystał dopiero rzecznik Bodnar.
Bo mimo deklarowanej apolityczności, okazał się nieprzejednanym przeciwnikiem rządzącej Zjednoczonej Prawicy. Jaka była droga życiowa tej z pewnością nietuzinkowej postaci – człowieka, który z głębokiej prowincji wspiął się na europejskie salony?
Obecne województwo szczecińskie to przykład skuteczności stalinowskiej inżynierii społecznej, polegającej na wykorzenianiu z tradycji, przesiedlaniu i mieszaniu różnych grup ludności. Tu spotkali się repatrianci ze wschodnich terenów dawnej Polski z przymusowymi przesiedleńcami ukraińskimi w ramach akcji „Wisła” (wśród których bywali bojownicy UPA). W rezultacie województwo to jest chyba najbardziej kosmopolityczną, „zeuropeizowaną” częścią Polski – tu rodzi się najwięcej dzieci pozamałżeńskich, a zdawalność matur jest na najniższym poziomie.
Urodzony w 1977 roku w ukraińsko-polskiej rodzinie robotników rolnych z PGR w woj. szczecińskim, Adam Bodnar nie pamiętał siermiężnego komunizmu, uniesień „karnawału Solidarności” ani grozy stanu wojennego. Polskich kodów kulturowych nie wyniósł on ani z domu, ani ze szkoły, ani ze środowiska, w którym wyrastał, więc lewicowa ideologia była dla niego niejako naturalna. Prawdopodobnie dopiero uporczywa lektura „Gazety Wyborczej” zbliżyła go światopoglądowo do wieloetnicznych absolwentów renomowanych warszawskich liceów. Ostateczny szlif w tym kierunku uzyskał podczas studiów na Central European University w Budapeszcie – uczelni Georga Sorosa.
Ideowi (ale też pragmatyczni), bardzo upolitycznieni absolwenci tej uczelni – zwani na Węgrzech „huzarami Sorosa” – zasiedlają wszelkie ruchy i organizacje „walczące o postęp” w całej Europie, popularyzując marksizm kulturowy.
Ludzie ci starają się przeorganizować świat, aby stał się on lepszym miejscem do życia – bez wyzysku człowieka przez człowieka, bez przestarzałej i opresyjnej ich zdaniem religii chrześcijańskiej, bez podziału na narody i bez prześladowania mniejszości. Ostatnio głośno było o publikacji Grégora Puppincka, który prześledził powiązania sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z organizacjami Sorosa. Przez inwestowanie w prawników, którzy są później delegowani do Trybunału, można lepiej i taniej zmieniać rzeczywistość, niż prowadząc kampanie dla „postępu” w pojedynczych państwach.
Adam Bodnar początkowo współpracował ze Stowarzyszeniem Nigdy Więcej (które monitoruje i zwalcza antysemityzm), by w końcu trafić do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, gdzie osiągnął stanowisko wiceprezesa zarządu. Jego potencjał został zauważony przez polityków lewicy właśnie w momencie, gdy kończyła się kadencja ich koleżanki partyjnej – pani Lipowicz, więc zgłoszono jego kandydaturę na RPO. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wciąż kojarzy się nam pozytywnie jako organizacja pomagająca ofiarom komunistycznych represji. Przewinęło się przez nią wielu szlachetnych (i mniej szlachetnych) ludzi, ale dziś, gdy nie ma już komunizmu, organizacja zajmuje się głównie tropieniem prześladowań mniejszości seksualnych i etnicznych, a także promocją tolerancji pojmowanej dość jednostronnie.
Obecnie aktywiści Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (podobnie jak personel biura RPO) przewyższają w lewicowości i postępowości renomowanych lewicowców światowych.
Warto poznać genezę tej organizacji, bo wtedy czytelna staje się jej ewolucja światopoglądowa. W roku 1975 w Helsinkach 35 państw podpisało dokument w sprawie „bezpieczeństwa i współpracy” KBWE, w celu zmniejszenia napięcia, rozbrojenia i budowy zaufania między blokiem państw komunistycznych a krajami demokratycznymi. Znacznie później okazało się, że Konferencja była przedsięwzięciem zorganizowanym przez KGB, mającym na celu osłabienie czujności Zachodu i ułatwiającym infiltrację ideologiczną krajów demokratycznych.
Ten aspekt KBWE w zasadzie do dziś nie przebił się do opinii publicznej. Z punktu widzenia Kremla najistotniejszy był tzw. trzeci koszyk KBWE, dotyczący „praw człowieka”, gdyż umożliwiał on powstanie legalnej opozycji. Kraje komunistyczne zobowiązały się przestrzegać praw człowieka! W istocie od kilku lat trwały już przygotowania do pierestrojki i „upadku komunizmu”. Do tego celu potrzebni byli ludzie walczący z komunizmem (tzw. dysydenci), bo niektórym z nich w odpowiednim momencie zamierzano przekazać władzę.
Aby monitorować przestrzeganie praw człowieka w krajach komunistycznych, powołano jesienią 1982 w Moskwie (!) pod kierunkiem A. Sacharowa Komitet Helsiński. Na jego powstanie przyjechali dysydenci z kilku krajów komunistycznych (dostali paszporty!).
Z Polski przyjechał Zbigniew Romaszewski, który założył następnie Komitet Helsiński w Polsce jako niezależną inicjatywę obywatelską do kontroli wolności gwarantowanych w przyjętych przez PRL umowach międzynarodowych. Zdolność wykorzystywania zacnych ludzi do swoich celów przez KGB jest zaiste imponująca.
Następnie we Wiedniu powstała Międzynarodowa Helsińska Federacja Praw Człowieka (IHF), zrzeszająca ponad 20 krajów Komitetów Helsińskich, której celem było kontrolowanie respektowania praw człowieka przez państwa – sygnatariuszy Aktu Końcowego KBWE/OBWE. Ponieważ organizacja się skompromitowała – w 2008 roku austriacki sąd wydał wyrok skazujący byłego dyrektora finansowego IHF R. Tannenbergera za sprzeniewierzenie 1,2 miliona euro, powołano nową, o nazwie Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Ta organizacja, finansowana przez George’a Sorosa, działa głównie w Polsce i jest wylęgarnią talentów politycznych – tu ujawnili się Adam Bodnar i Sylwia Spurek.
O rozmachu działań dr. Bodnara jako RPO świadczy imponująca lista odznaczeń międzynarodowych z nadania bliskich mu ideowo osobistości (być może byli wśród nich koledzy z uczelni Sorosa): norweska Nagroda Rafto „za obronę praw mniejszości i niezależności sądów w Polsce” (2018); Nagroda Praworządności przyznana przez World Justice Project „za wybitną działalność na rzecz wzmocnienia rządów prawa w trudnych okolicznościach” (2019); niemiecka Nagroda Godności Człowieka Fundacji Rolanda Bergera (2019); Nagroda Specjalna „Korony Równości”, przyznana przez Kampanię przeciw Homofobii za zaangażowanie w walkę o równe prawa dla społeczności LGBT (2020); francuski Krzyż Kawalerski Orderu Legii Honorowej (2020).
Adam Bodnar angażował się wszędzie, gdzie było możliwe zwalczanie „państwa PiS”. Udawał się na europejskie salony i interweniował. Niekiedy jego akcje przynosiły spektakularne sukcesy, jak np. zapobieżenie sromotnej klęsce PO w ostatnich wyborach prezydenckich.
Na wniosek RPO, Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE oceniło ustawę dotyczącą wyborów prezydenckich w Polsce. W opinii stwierdzono, że „ustawa wymaga znacznej poprawy w celu dostosowania do zasad OBWE i innych międzynarodowych standardów dotyczących demokratycznych wyborów”. W rezultacie wybory planowane na 10 maja 2020 trzeba było opóźnić, umożliwiając PO zmianę kandydata.
Głos zabrał też zaprzyjaźniony z dr. Bodnarem „Financial Times”, który doniósł, że „cały świat walczy z pandemią, tylko nie Polska”, w której „nieodpowiedzialny rząd popełnia szaleństwo, organizując wybory”. Rzecznik walczył w obronie prześladowanych sędziów, osób LGBT, mniejszości etnicznych, niezawisłości Trybunału Konstytucyjnego, praworządności, nie bardzo znajdując czas na np. obronę wyrzucanych lokatorów czy atakowanych katolików.
Miejmy nadzieję, że już ostatnią dewastującą akcją A. Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press przez Orlen już po dokonaniu transakcji i przelaniu pieniędzy (!). Swoją interwencję uzasadnił koniecznością zachowania niezależności prasy, którą gwarantują media niemieckie.
Argumentację rzecznika podzieliła bliska mu ideowo sędzia Perdion-Kalicka, wydając kuriozalną decyzję („ostateczną i nie podlegającą zaskarżeniu”) o wstrzymaniu transakcji. Warto przypomnieć, że Polska Press jest dopiero trzecim co do wielkości niemieckim koncernem medialnym w Polsce, po Bauer Media Polska i Ringier Axel Springer Polska. Niezależność niemieckiej prasy dla Polaków ma się dobrze. Ponieważ wybór nowego rzecznika w obecnej sytuacji prawnej jest praktycznie niemożliwy, dr Bodnar w dalszym ciągu urzęduje, pomimo ukończenia swej 5-letniej kadencji. Dopiero teraz posłowie PiS podjęli starania, by rozwiązać pat prawny, co sprowokowało oburzenie opinii publicznej w Europie za „usunięcie niewygodnego rzecznika”.
Tylko indolencji polityków PiS zawdzięczać możemy zaniedbanie; poprawę przepisów prawa należało przeprowadzić pół roku PRZED ukończeniem kadencji rzecznika.
Obecnie rzecznik, który nie powinien już urzędować, intensywnie lobbuje w Brukseli za ukaraniem finansowym Polski ze względu na rzekome łamanie praworządności. Jednego możemy być pewni: bez względu na to, jak potoczy się dalsza kariera Adama Bodnara, nie przestanie on szkodzić Polakom. Bo on tak ma.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Bodnar a sprawa polska” znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.
Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
W ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów.
Podczas spisu powszechnego w 2011 r. – w naiwności swej – oprócz narodowości polskiej w pierwszym wyborze, w drugim zadeklarowałem, że czuję się Ślązakiem.
Ślązakiem spod Strzelec Opolskich był mój starzik/dziadek, mój ojciec – z Hajduk, dziś Chorzowa-Batorego. Od dziecka na podwórku/placu się godało/mówiło z innymi/inkszymi chłopakami/bajtlami. Do dziś, jeśli jestem z kimś zaprzyjaźniony, zaczynom godać. Tak mi jest łatwiej. Dlatego swoją drugą deklarację potraktowałem spontanicznie. Po czasie musiałem przyznać – bezrefleksyjnie.
Bo oto po zakończeniu spisu dowiedziałem się, że nie jestem Polakiem, tylko jednym z 847 tys. tzw. Ślązaków. Nikogo nie obchodziło, że w pierwszej kolejności, tak jak 411 tys. innych Ślązaków – zadeklarowałem, że jestem Polakiem.
Że 431 tys. Ślązaków zadeklarowało śląskość wspólnie z polskością. W manipulacjach pospisowych, wykorzystywanych przez środowiska tzw. autonomistów niejakiego Gorzelika, ślązakerów czy wręcz oberszlyjzerów, byłem wrzucany do jednego worka pod tytułem: grupa narodowa/etniczna – liczba deklaracji ogółem…
Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Przecież mój starzik walczył u Hallera na północnym froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r., na jego rozkaz – wrócił na Śląsk głosować za Polską w plebiscycie, a gdy się okazało, że jego wyniki zostały zafałszowane decyzją mocarstw, które zamiast liczyć głosy – jak było wcześniej ustalone – poszczególnymi gminami, przyjęły ogólne wyniki na obszarze plebiscytowym i ogłosiły zwycięstwo Niemców, poszedł do III powstania śląskiego.
Od tego momentu, od uświadomienia sobie, że biurokratycznymi matactwami ówczesnego, platformerskiego rządu i Głównego Urzędu Statystycznego wtłoczono mnie w obłęd tworzenia jakiegoś nowego „narodu”, aby mnie przeciwstawić Polsce i Polakom – zdecydowałem, że już nigdy nie poddam się takiej manipulacji.
Nie dam się sprowokować przeciw naszej wspólnej: Górali, Małopolan, Mazurów, Podlasian, Pomorzan, Ślązaków, Wielkopolan – Ojczyźnie. Nie przyłożę palca do sterowanej przez eurokratów koncepcji regionalizacji państw narodowych, co w praktyce oznaczałoby kolejne rozbicie dzielnicowe Polski.
Dopiero niedawno na fb trafiłem na komentarz pod jednym z wpisów na temat obecnego spisu powszechnego, który mi wyjaśnił, jak to się mogło stać, że mnie wówczas tak wrednie zmanipulowano. Marek Skawiński – w kontekście grupy etnicznej „górali” – napisał: „pytanie padło (…) odnośnie do deklaracji góralskiej. Abstrahując nawet od (narzucającego się) skojarzenia krzeptowsko-kożdoniowego, podaję odpowiedź, której udzieliłem tam, a jasne się stanie, dlaczego (jeżeli nie odwodzimy, to choć nie nakłaniajmy):
„W 2011 r. góralską identyfikację narodowo-etniczną jako jedyną podało 96 osób; 0 osób podało ją na 1. miejscu w połączeniu z inną; 2824 na 2. miejscu z polską na 1. miejscu i 15 osób na 2. miejscu z niepolską na 1. miejscu. Podaję liczby, pomijam fakt pomieszania identyfikacji narodowo-etnicznej z etnograficzną – prawo pytanych nie odróżniać jednego od drugiego. Wynik, co do intencji znakomitej większości pytanych, jasny.
A jednak odradzałbym na przyszłość tym 2839 osobom (i ich naśladowcom) tego rodzaju korzystanie z możliwości podwójnej deklaracji. Dlaczego? Otóż identyfikacja na 1. miejscu stanowiła odpowiedź na pytanie »Jaka jest Pana(i) narodowość?«, identyfikacja na 2. miejscu była natomiast odpowiedzią na pytanie »Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?«.
Tak sformułowane pytania jasno określały hierarchię tych identyfikacji, stąd pytani o to w dniach 1 IV–30 VI 2011 zapewne nie byli świadomi tego, że 16 IX 2010 r. w Lublinie Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych ustaliła, że »w przypadku zadeklarowania przynależności do narodowości polskiej i równocześnie przynależności do mniejszości narodowej lub etnicznej, przy ustalaniu liczby osób należących do mniejszości narodowych i etnicznych powinna być wzięta pod uwagę deklaracja przynależności do mniejszości.
W przypadku zadeklarowania przynależności do dwóch różnych mniejszości narodowych lub etnicznych powinna zostać wzięta pod uwagę odpowiedź na pierwsze z pytań«, oraz że stanowisko to zostanie 23 II 2012 r. przyjęte przez GUS. Pisząc krócej, niezależnie od woli pytanego odnośnie do hierarchii deklarowanej tożsamości, w wypadku deklaracji podwójnej – polskiej i niepolskiej, nadrzędna jest deklaracja niepolska nad polską.
Oczywiście rzecz odnosiła się wówczas jedynie do podmiotów określonych ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, więc nie wprost do deklaracji góralskich na 2. miejscu, ale ponieważ niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, więc i nie to, że podejście »pytanie to jedno – osobliwa interpretacja odpowiedzi na nie to drugie« znajdzie zastosowanie w ogóle, tj. nie tylko w odniesieniu do 101,5 tys. osób, którym ta interpretacja odwróciła hierarchię udzielonych odpowiedzi, ale i do pozostałych osób, które zadeklarowały narodowość polską jako podstawową, a inną jako tożsamość dodatkową (w 2011 r. kolejnych 686,7 tys.). Dlatego lepiej ostrożnie z 2. deklaracją”.
Zastanawiam się, czy to możliwe, że po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy taka forma interpretacji przyszłych wyników plebiscytu jest nadal możliwa, a jeśli tak – jak rząd Zjednoczonej Prawicy mógł tego nie dopatrzyć i pozostawić antypolskim manipulantom pole ponownego wykorzystania spisu powszechnego przeciw państwu polskiemu?
Piszę o tym, bo w ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów – Jaskółka Śląska/Ślōnskŏ Szwalbka” z graficzną instrukcją obsługi, jak w kwestionariuszu osobowym spisu powszechnego zadeklarować w pytaniu 9 – nieistniejącą zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 2013 r. – „narodowość” śląską, przynależność etniczną do narodu „śląskiego” lub „śląskiej” wspólnoty etnicznej oraz jak wybrać język „kontaktów domowych” – tzw. „śląski”.
Dlatego warto przypomnieć, że zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2013 r. (w sprawie III SK 10/13), narodowość śląska nie istnieje. W komunikacie prasowym po jego ogłoszeniu podkreślono: „Szanując przekonanie części Ślązaków o ich pewnej odrębności, wynikającej z kultury i regionalnej gwary, nie można jednak zaakceptować sugestii, iż tworzy się naród śląski bądź już istnieje – w liczbie kilkuset tysięcy osób, które zadeklarowały taką przynależność w spisie powszechnym.
Dążenie do uzyskania autonomii i poczucia pełnego władztwa osób »narodowości śląskiej« na terenie Śląska należy ocenić jako dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”.
Obecnie na fali antypisowskiego nastawienia części wyborców – wśród części neoliberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej i tzw. neo-lewicy – manipulatorsko podgrzewa się nastroje antypolskie i wzywa, na przekór obecnej większości parlamentarno-rządowej, do sprzecznego z polską racją stanu deklarowania rzekomej śląskości w kontrze do polskości utożsamianej z PiS i Zjednoczoną Prawicą. Jak podkreślono w komunikacie SN w sprawie narodowości śląskiej – jest to „dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”. Dla partyjniackich przepychanek trwa próba wykorzystania deklaracji narodowościowej do destabilizacji Państwa. Trzeba się temu przeciwstawić – pro publico bono!
Bestusz polske Ślonzoki – dejcie pozōr! Jak wos pytajom o narodowość, godejcie: jestem Ślązakiem/Ślązaczką, deklaruję narodowość polską! W kwestionariuszu spisowym – piszcie narodowość polską. I żodnyj drugij, bo wos statystycznie zrobiom w konia abo w to, czego niy ma!
Artykuł Hanysa Stanika pt. „Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.
Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
W najnowszym „Programie Wschodnim” ukraiński dziennikarz, Jurij Butusow, przybliża słuchaczom kwestie związane z niedawną wizytą sekretarza stanu USA na Ukrainie.
Prowadzący: Paweł Bobołowicz
Realizacja: Miłosz Duda, Wiktor Timochin
Goście:
Karolina Jermak – współpracowniczka redakcji WNET, działaczka polonijna w Kijowie
Jurij Butusow – redaktor naczelny portalu censor.net
Nikołaj Połozow – rosyjski adwokat, obrońca Praw Człowieka
Dziennikarz Jurij Butusow przybliża słuchaczom Radia WNET m.in. kwestie związane z niedawną wizytą sekretarza stanu USA, Anthonego Blinkena, na Ukrainie:
W ramach relacji Stanów Zjednoczonych z Ukrainą zawsze były prowadzone dwie linie. Jedna ze społeczeństwem obywatelskim, a druga z władzami. (…) O ile się orientuję, Anthony Blinken nie poruszał tematu relacji pomiędzy służbami specjalnymi Ukrainy i USA, choć jest to jeden z aspektów na którym opiera się współpraca tych dwóch państw.
Butusow opisuje także jak jego zdaniem wygląda stosunek polityków państw zachodnich do kwestii Ukrainy. Gość Pawła Bobołowicza podkreśla, że jego państwo napotyka liczne problemy we współpracy ze swoimi sojusznikami:
Myślę, że ze strony polityków Zachodu nie ma obecnie wspólnego stanowiska wobec ukraińskich władz i ukraińskiego społeczeństwa. (…) Jako Ukraina, mamy wiele problemów z naszymi sojusznikami – zaznacza dziennikarz.
Rozmówca Pawła Bobołowicza opisuje również problemy, które utrudniają współpracę Ukrainy i państw Unii Europejskiej:
Problem w relacjach Ukrainy z Zachodem polega na tym, że ukraińskie państwo nie funkcjonuje jako system instytucji zdolny do współdziałania z zachodnim światem. Przez to napotykamy problemy z realizacją strategicznych reform.
Nikołaj Połozow, dotyka natomiast m.in. tematu trudnej sytuacji społeczności Tatarów krymskich:
Przez ostatnie siedem lat od rozpoczęcia okupacji na Krymie widzimy, że są stosowane systemowe represje wobec wszystkich, którzy nie zgadzają się z oficjalną rosyjską narracją. Tatarzy krymscy są najliczniejszą grupą, która jawnie sprzeciwia się rosyjskiej okupacji – dlatego wobec nich stosuje się największy przymus.
Nikołaj Połozow tłumaczy także bieżące działania Rosji na Krymie. Jak wspomina rozmówca Pawła Bobołowicza skupiają się one na dwóch głównych obszarach:
Rosyjskie władze prowadzą konsekwentną politykę kolonizacji Krymu, jednocześnie tworząc tam naprawdę silną bazę wojskową – relacjonuje Nikołaj Połozow.
Karolina Jermak, opowiada m.in. o zorganizowanym przez Polaków na Ukrainie rajdocrossie samochodowym. Wydarzenie miało upamiętniać 230. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja:
Rajdocross samochodowy to już trzecia taka akcja organizowana przez kijowską polonię. My, jako Polacy z Kijowa zebraliśmy się by wspólnie uczcić majowe święta, które są dla nas szczególnie ważne – komentuje przedstawicielka ukraińskiej Polonii.
Karolina Jermak relacjonuje jak wyglądał tegoroczny, trzeci kijowski rajdocross połączony z patriotycznym spacerem po Kijowie.
W najnowszym „Kurierze w Samo Południe” historyk, dr Krzysztof Jabłonka, mówił m.in. o 227. rocznicy ogłoszenia uniwersału połanieckiego i Konstytucji 3 maja.
W najnowszym „Kurierze w Samo Południe” dr Krzysztof Jabłonka mówi o 227. rocznicy ogłoszenia uniwersału połanieckiego:
7 maja 1794 roku ogłoszono uniwersał połaniecki. Wielu historyków opisuje go jako dopełnienie Konstytucji 3 maja, ze względu zachęcenie szlachty – bo ta miała pieniądze i wpływ – do udziału w krajowych reformach – komentuje ekspert.
Historyk i współzałożyciel Radia WNET skupia się na dwóch najważniejszych efektach uniwersału połanieckiego. Jak zaznacza dr Krzysztof Jabłonka były nimi całkowite i częściowe zniesienie pańszczyzny:
Uniwersał połaniecki dokonał dwóch istotnych rzeczy, po pierwsze – zniósł pańszczyznę od razu o połowę dla wszystkich chłopów. Po drugie, zniósł pańszczyznę całkowicie dla tych, którzy poszli do powstania – podkreśla na antenie Radia WNET historyk.
Ekspert przybliża słuchaczom społeczny odbiór uniwersału, który dla części Polaków oznaczał wielką nadzieję oraz idącą z nią w parze międzywyznaniową solidarność:
Z uniwersałem wiązała się wówczas wielka nadzieja. Miał on być odczytywany z wszystkich ambon, ze wszystkich kościołów, zborów i synagog – wspomina dr Krzysztof Jabłonka.
Ponadto, historyk rozwija także temat Konstytucji 3 maja i jej wkładu w dziedzictwo naszego kontynentu i kręgu kulturowego:
Konstytucja 3 maja była początkiem, nie końcem. To, że nam ją odebrano to już zasługa zaborców i ich wkład w dziedzictwo europejskie, czyli zniszczenie pierwszej w Europie konstytucji – mówi dr Krzysztof Jabłonka.
Ekspert dokonuje także porównania pomiędzy opozycją z okresu uchwalenia Konstytucji trzeciomajowej, a dzisiejszą opozycją. Jak sugeruje dr Krzysztof Jabłonka – można znaleźć wspólne cechy:
Zwolennicy Targowicy zachowywali się wówczas tak jak dzisiejsza opozycja, czyli „im gorzej tym lepiej”. Żeby nie zrażać do reform wahającej się części szlachty w uniwersale nie rozwinięto problemu chłopskiego i ewentualnej wizji poprawy ich losu.
W „Poranku WNET” przegląd prasy europejskiej dziennikarza tygodnika „Do Rzeczy”, Oliviera Bault. Dziennikarz zwraca uwagę m.in. na reakcję Brukseli w związku z działaniami polskiej i włoskiej KRS.
W piątkowym „Poranku WNET” Olivier Bault dokonuje przeglądu prasy europejskiej. Redaktor wskazuje, że polskie głosowanie nad Europejskim Funduszem Odbudowy obeszło się na zachodzie bez większego echa:
Poza krótkimi artykułami opublikowanymi przez agencje prasowe – niczego nie widziałem – komentuje dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy”.
Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego przybliża m.in. popularne tematy poruszane ostatnio w prasie włoskiej. Jak wskazuje dziennikarz takim tematem są m.in. afery związane z włoskim odpowiednikiem polskiego KRS:
Prasa włoska od tygodnia interesuje się skandalem związanym z włoską Naczelną Radą Sądownictwa. (…) Organ ten już od roku jest źródłem wielu skandali – relacjonuje Olivier Bault.
Olivier Bault dokonuje porównania reakcji Brukseli na to, co dzieje się we włoskim i polskim sądownictwie:
W czwartek rzecznik Trybunału Sprawiedliwości UE opublikował na temat skargi Komisji przeciwko istnieniu izby dyscyplinarnej polskiego Sądu Najwyższego – w takiej formie w jakiej istnieje obecnie. I tu widzimy jak Bruksela interesuje się polską reformą, która miała stanowić pewien nadzór nad sędziami.
Gość „Poranka WNET” wnioskuje, że mimo podobieństwa skali Bruksela dużo ostrzej odnosi się do sytuacji związanej z polską KRS:
Rzecznik TSUE uważa, że izba polska, ponieważ została mianowana przez KRS, w którym 15 sędziów zostało wybranych przez Sejm, jest niezależna. (…) Co ciekawe, Bruksela w ogóle nie interesuje się tym, co się dzieje z włoskim odpowiednikiem KRS, a w polskim przypadku sytuacja jest zupełnie odwrotna.
Instytucje państwowe nadal nie są w stanie zdecydować, jak pomóc dziesięciorgu rodzeństwa, którym zastępczo opiekują się Siostry Służebniczki ze Starej Wsi k. Brzozowa na Podkarpaciu.
Kilka miesięcy temu nasze stowarzyszenie wraz z Siostrami Służebniczkami zorganizowało konferencję by poinformować o trudnej sytuacji jaka powstała, gdyż władze państwowe nie są w stanie zdecydować, który podmiot powinien przekazywać środki w związku z umieszczeniem przez sąd dziesięciorga rodzeństwa pod opieką Sióstr.
Liczne osoby prywatne udzieliły wówczas wsparcia, za co Siostry chciały jeszcze raz podziękować. Podczas dzisiejszej konferencji musieliśmy przekazać niestety smutne informacje, iż problem nie tylko nie został rozwiązany, ale wręcz się pogłębił. Po niekończącej się wymianie pism między wojewodą, starostą, Samorządowym Kolegium Odwoławczym, Rzecznikiem Praw Dziecka okazało się, iż władze państwowe wolałyby raczej. by dzieci zostały odebrane Siostrom i trafiły do innego rodzaju placówki. Byłoby to oczywiście kolejną wielką krzywdą dla samych dzieci, ale raczej również działaniem bezprawnym. Po tym, gdy sąd orzekł o umieszczeniu dzieci u Sióstr, inne organy państwowe powinny znaleźć sposób wykonania tego orzeczenia. Tymczasem nie sposób nie odnieść wrażenia, iż wielu urzędnikom chodziło raczej o maksymalne zagmatwanie sprawy tak, by tworzyć podkładkę pod twierdzenie, iż to nie ich rzecz.
Oczywiście, możliwe jest skierowanie sprawy do sądu, ale po pierwsze to na początek pociągnie za sobą dodatkowe koszty, a nie dostarczy środków. Po drugie, trudno liczyć na zakończenie prawy w czasie, którym mógłby mieć znaczenie dla dzieci i Sióstr.
Próbując szukać możliwości wyjścia z bardzo trudnej sytuacji, obecnie skierowaliśmy pismo do Prokuratora Generalnego. Jako najbardziej właściwy do przywracania praworządności, może on wszcząć wszelkie postępowania, jakie uważa za niezbędne i o to prosimy. Poza tym, naszym zdaniem, należałoby rozważyć, czy w dotychczasowych działaniach urzędniczych nie doszło do niedopełnienia obowiązków, co również wymagałoby stosownych kroków prawnych.
Kolejne pismo wysłaliśmy również do wojewody.
Nadal uważamy, iż jako podmiot właściwy w nadzorze nad działaniem samorządu terytorialnego, to wojewoda powinien ustalić, kto właściwie od początku zobowiązany był przekazywać stosowne środki dla dzieci.
Stowarzyszenie Europa Tradycja, Ryszard Skotniczny, Prezes
Każdy, kto chciałby pomóc, umożliwić, by dzieci mogły nadal pozostać u Sióstr, może wpłacić dowolną kwotę na numer konta, z którego pieniądze zostaną przeznaczone dla Podopiecznych DPS:
Bank PEKAO S.A. I o/Brzozów 28 1240 2324 1111 0000 3314 7347
„Główne ogólnopolskie media relacjonowały głośną sprawę dziesięciorga rodzeństwa z Podkarpacia, które doświadczyło wyjątkowo ciężkich przeżyć. W ich życiu było wszystko. Od głodu po seksualną agresję ze strony najbliższych (w tej sprawie sąd wydał już wyrok skazujący).
Wszystko, czego potrzebują te dzieci, to spokój i miłość, a to otrzymały, gdy na mocy orzeczenia sądu znalazły się pod opieką Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny ze Starej Wsi k. Brzozowa. W myśl obowiązujących przepisów prawnych, powinny pójść za tym stosowne środki na utrzymanie dzieci. Na to składamy się wszyscy z naszych podatków.
Dla dzieci najlepiej byłoby, gdyby ta sprawa w ogóle zniknęła z przestrzeni publicznej, by próbować zaleczyć traumy i kończąc, co złe, otworzyć im nowe perspektywy życiowe. Niestety na skutek skrajnie nieodpowiedzialnych działań administracji publicznej, póki co okazało się to niemożliwe”.
Po dokładniejsze informacje odsyłamy do kwietniowego „Kuriera WNET”, w którym przedstawiliśmy sytuację rodzeństwa i opiekujących się nim sióstr zakonnych.
W „Poranku WNET” publicysta i prezes Warsaw Enterprise Institute, Tomasz Wróblewski mówi m.in. o spłacie unijnego Funduszu Odbudowy oraz nowych międzynarodowych podatkach, które rozważa UE.
W najnowszym „Poranku WNET” Tomasz Wróblewski opowiada m.in. o perspektywie spłaty unijnego Funduszu Odbudowy:
Cały projekt, nad którym trwają teraz dyskusje w Parlamencie oparty został na koncepcji wyemitowania wspólnych obligacji unijnych. Mają być one mechanizmem spójności przyszłej Unii Europejskiej, czyli jak się razem zadłużamy – musimy się też wspólnie spłacać.
Tomasz Wróblewski opisuje trzy rozważane przez UE opcje spłaty wspólnie zaciętego długu. Jak podkreśla publicysta, dla Polski najmniej korzystny jest pierwszy z trzech wariantów:
Pierwsza jest dla nas najbardziej niebezpieczna – to jest podatek od obrotu zielonymi obligacjami od emisji CO2. Wtedy, im więcej dwutlenku węgla będziemy emitować, tym więcej będziemy musieli kupować tych obligacji i – tym większe będą opłaty. Opłaty te szły by bezpośrednio do Komisji Europejskiej.
Rozmówca Łukasza Jankowskiego przybliża też temat międzynarodowych podatków, o których myśli się w Unii Europejskiej. Jak zaznacza publicysta – trwają rozmowy między UE a USA w sprawie m.in. podatku klimatycznego czy od wielkich korporacji:
Trzeci proponowany przez UE podatek dotyczy opodatkowania gigantów technologicznych. (…) To jest z kolei przedmiotem dyskusji z USA, które mówią, że są gotowe zgodzić się na opodatkowanie ich firm technologicznych, jeżeli Europa zgodzi się na podniesienie swojego podatku korporacyjnego, czyli CIT-u do 21% – relacjonuje ekspert.
Wróblewski sądzi, że urzędnicy Komisji Europejskiej będą zabiegać o wprowadzenie tych podatków, aby zwiększyć swoje prerogatywy. Wróblewski wypowiada się także na temat federalizacji UE:
Europejski Fundusz Odbudowy to jest z założenia krok w kierunku federalizacji UE. Tego w zasadzie nikt nie ukrywa. Zwolennicy i entuzjaści federalizacji Unii są tym działaniem bardzo podekscytowani. To „małżeństwo z kredytem” jest w jakiś sposób uzależniające – zaznacza na antenie WNET Tomasz Wróblewski.
W „Poranku WNET” dziennikarz mpolska24.pl, Mariusz Gierej, mówi o zdolnościach koalicyjnych poszczególnych partii oraz o współpracy PiS i Lewicy – które zdaniem redaktora mogą zostać koalicjantami.
W czwartkowym „Poranku WNET” Mariusz Gierej opowiada m.in. zmianach na polskiej scenie politycznej i o zdolnościach koalicyjnych poszczególnych partii:
Z obecnych mniejszych partii koalicyjnych PiS Zbigniew Ziobro ma chyba najmniejszą zdolność koalicyjną.(…) Prawdopodobnie nie będzie w stanie zawiązać konfederacji ani z PiS-em ani z Konfederacją. Zdolność koalicyjną ma natomiast dalej Jarosław Gowin.
Gość WNET mówi także o współpracy PiS i Lewicy. Redaktor sądzi, że dwie partie mogą zostać koalicjantami. Jak podkreśla dziennikarz wiele zależy od zachowywania się aktualnych koalicjantów PiS w Zjednoczonej Prawicy:
Prawo i Sprawiedliwość pokazało ostatnio, że może się dogadać jednocześnie i z lewicą i z prawicą. (…)
Rozmówca Łukasza Jankowskiego przybliża również powody, dla których Lewica zdecydowała się na współpracę z PiS-em:
Platforma traktowała mniejsze opozycyjne partie jak swoje księstwa wasalne, tak jak kiedyś PiS traktował Konfederację. Tam łowili wyborców. Oni sobie zdawali sprawę, że marginalizują Lewicę, co dostrzegł także Jarosław Kaczyński i zaproponował im wyjście z klinczu kosztem Platformy.
Ostatnie manewry na polskiej scenie politycznej według Giereja są zwycięskie dla Jarosława Kaczyńskiego, prezesa partii rządzącej:
To, że ktoś taki jak Jarosław Kaczyński potrafi wywrócić polską politykę od upadającej koalicji rządzącej do upadającej opozycji – to naprawdę jest na co popatrzeć. I jest co komentować.
Program telewizyjny poruszający tematy i tak powszechnie dyskutowane w domach i tych miejscach pracy, gdzie jeszcze można się spotkać twarzą w twarz, jest zwyczajnie potrzebny wszystkim stronom sporu.
Jolanta Hajdasz
Problemy redaktor Ewy Stankiewicz z premierą jej filmu dokumentalnego o katastrofie smoleńskiej w TVP oraz zawieszenie programu red. Jana Pospieszalskiego i red. Pawła Nowackiego dostarczyły argumentów przeciwnikom tzw. dobrej zmiany w telewizji publicznej. Premierę filmu Stan zagrożenia przekładano w TVP aż 5 razy, dopiero szósta data okazała się tą właściwą. Jak to w przysłowiu, lepiej późno niż wcale, ale to, że tak ważny film leżał gotowy do emisji na półce blisko rok, jest więcej niż wymowne.
Na taki szczęśliwy finał, czyli prawo do bycia na antenie telewizji publicznej, czeka jeszcze redakcja programu „Warto rozmawiać”.
Im dłużej trwa ta sytuacja, tym bardziej jest żenująca i przykra. Pokazuje bowiem jednoznacznie, że dyskusja na tematy związane z pandemią, szczepionkami i konsekwencjami lockdownu np. dla lecznictwa i dla edukacji, to temat tabu w polskiej telewizji publicznej.
Tymczasem program telewizyjny poruszający tematy przecież i tak powszechnie dyskutowane w domach i tych miejscach pracy, gdzie jeszcze można się spotkać twarzą w twarz, jest najzwyczajniej w świecie potrzebny wszystkim stronom tego sporu, a próba eliminowania z przestrzeni publicznej dyskusji z osobami, które mają odmienne poglądy i doświadczenie jest przeciwskuteczna – to znaczy zakaz bardziej nagłaśnia temat, niż zrobiłby to sam program.
Redaktor Jan Pospieszalski i wydawca programu, redaktor Paweł Nowacki, autorzy programu „Warto rozmawiać”, to cenieni i powszechnie znani w Polsce dziennikarze, z niekwestionowanym dorobkiem zawodowym, cieszący się od wielu lat wiarygodnością i zaufaniem widzów. Akurat ci redaktorzy w przeszłości wielokrotnie wykazywali się wielką odwagą cywilną w poruszaniu trudnych i kontrowersyjnych tematów. Za to zdejmowano ich programy z anteny TVP w czasach rządów prezesów związanych z PO.
Warto przy tym zauważyć, iż w programach Jana Pospieszalskiego i Pawła Nowackiego sprawy Kościoła, wiary, wartości chrześcijańskie i po prostu tematy ważne dla katolików były zawsze szanowane i zawsze znajdowano dla nich w „Warto rozmawiać” miejsce. To otwarte i jednoznaczne przyznawanie się do wyznawanej wiary, zaangażowanie w sprawy Kościoła jest wręcz znakiem rozpoznawalnym redaktora Pospieszalskiego. Generalnie – wyrazisty, nie ukrywający swoich poglądów dziennikarz
Czy naprawdę o miejsce dla jego programu w telewizji publicznej trzeba także dziś pisać petycje i protesty, mobilizować opinię publiczną, by „walczyła” o coś tak oczywistego, jak rozmowy na tematy, które obchodzą wszystkich?
Negatywną konsekwencją takiego wyrazistego stylu pracy publicystów jest silna polaryzacja ich odbiorców. Mają oni po prostu wielkie grono wiernych widzów, którym ich praca się podoba, i równie duże grono przeciwników, tych, którzy się z nimi nie zgadzają. To normalne w demokracji i wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy. I jest rzeczą bezsporną, że każdy ma prawo recenzować i krytykować takie programy jak „Warto rozmawiać” Podkreślam – każdy, a więc również polityk. Ale usuwanie ich z przestrzeni publicznej za to, że porusza tematy w sposób, który się komuś nie podoba, to działanie szkodliwe dla wszystkich stron – dla dziennikarza, bo po raz kolejny traci pracę, dla polityków, którzy chcąc się go pozbyć, przekraczają swoje kompetencje, i dla nas wszystkich – widzów, których pozbawia się możliwości poznania innego niż oficjalny punktu widzenia. Zamiast wiec eskalować spór, lepiej postawić na dialog i rozmowę, a więc w tym wypadku – przywrócić na antenę TVP program „Warto rozmawiać”. Jego tytuł jest w tym sporze wyjątkowo wymowny.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.
Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.