Jak tłumaczy prof. Żurawski „Zbieżność czasowa może sugerować, że tekst powstał w kontekście polsko-ukraińsko-litewskiej deklaracji o wspólnych korzeniach w kulturze Rzeczpospolitej Obojga Narodów”.
Prowadzący: Paweł Bobołowicz
Realizacja: Eldar Pedorenko
Goście:
Prof. dr hab. Walenty Baluk – politolog, dyrektor Centrum Europy Wschodniej UMCS
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – politolog, nauczyciel akademicki
Aleksandra Zińczuk – poetka
Pierwszy gość audycji, prof. Walenty Baluk tłumaczy czym jest inicjatywa Platformy Krymskiej, w której ma wziąć udział prezydent RP Andrzej Duda. Politolog podkreśla, że konferencja ma służyć przede wszystkim przypomnieniu o problemie okupacji Krymu:
Wypowiadając się na temat inicjatywy prezydenta Zełenskiego należy stwierdzić, że jest to bardzo dobre posunięcie żeby problem aneksji – a właściwie okupacji Krymu przez Federację Rosyjską – nie został zapomniany przez czołowe państwa Zachodu – wyjaśnia nasz gość.
Rozmówca Pawła Bobołowicza mówi o potrzebie poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy przez społeczność międzynarodową. Ekspert dodaje również, że mijający od aneksji Krymu czas sprzyja stronie Rosyjskiej, któa coraz bardziej oswaja Zachód z bieżącym stanem rzeczy:
Czas w tym wypadku gra na korzyść Federacji Rosyjskiej, która powoli oswaja społeczność międzynarodową z tym, że nielegalna aneksja Krymu jest faktem dokonanym – stwierdza prof. Walenty Baluk.
Drugim rozmówcą Pawła Bobołowicza jest prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, który mówi o artykule Władimira Putina pt. „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”, opublikowanym 12 lipca na stronach internetowych Kremla. Jak podkreśla gospodarz programu, opublikowany w języku rosyjskim i ukraińskim tekst jest nader obszerny, zawiera aż 40 tys. znaków.
Wg Ośrodka Studiów Wschodnich treść tego reportażu podporządkowana jest tezie, jakoby Ukraińcy stanowili odwieczną i nieodłączną część trójjednego narodu ruskiego, a wspólnota ta opiera się na tysiącletniej tradycji języka, ruskiej identyfikacji etnicznej i religii prawosławnej. Gość audycji mówi m.in. o nieprzypadkowości czasu pojawienia się tekstu sygnowanego przez rosyjskiego przywódcę:
Zbieżność czasowa może sugerować, że tekst powstał w kontekście polsko-ukraińsko-litewskiej deklaracji o wspólnych korzeniach w kulturze Rzeczpospolitej Obojga Narodów – podkreśla politolog.
Trzecim gościem „Programu Wschodniego” jest Aleksandra Zińczuk, która opowiada o serii wydawniczej „Wschodni Ekspres”. Jak zaznacza rozmówczyni Pawła Bobołowicza, we wspomnianej serii wydawniczej dominują przekłady autorów ukraińskich:
To jest taka seria wydawana przez Warsztaty Kultury w Lublinie. W instytucji kultury mamy pracownię wydawniczą, gdzie już od kilku lat wydaliśmy 28 pozycji wydawniczych. W ostatnich latach dominującymi autorami, których wydajemy są bliscy nam sąsiedzi z Ukrainy – komentuje poetka.
Każde zanieczyszczenie rzeki gdzieś w Azji odbije się czkawką i w krajach tzw. cywilizowanych, czy będzie to kąpiel w brudnym morzu na wakacjach, czy w postaci zjedzonych ryb i owoców morza.
Jacek Musiał, Michał Musiał
dobór ilustracji – Jacek Musiał Jr
Zanieczyszczenie atmosfery – niektóre aspekty. Cz. I
CO2 to nie smog!
Większość naszych dotychczasowych artykułów była krytyką doktryny, według której to dwutlenek węgla miałby być przyczyną globalnego ocieplenia. Nasze argumenty nie zostały jeszcze wyczerpane. Odnosi się wrażenie, że lobbyści teorii CO2-centrycznej niewinny dwutlenek węgla zrównują ze wstrętnym smogiem dla odwrócenia uwagi społeczeństw od prawdziwych przyczyn globalnego ocieplenia. Czy taki zabieg socjotechniczny ma na celu zmanipulowanie, czy może i przejęcie kontroli nad całymi narodami? Z przykrością trzeba zauważyć, że wielu polityków i decydentów nie rozróżnia pojęć: dwutlenek węgla i smog. Dlatego tym razem dla wyjaśnienia nieporozumień opowiemy o zanieczyszczeniu atmosfery.
Na ten temat napisano już dziesiątki tysięcy prac. Czy można jeszcze coś dodać? W Polsce powszechnie funkcjonuje określenie ‘smog’. Czy słusznie?
Na świecie najwięcej zainteresowania poświęcono zanieczyszczeniu przyziemnej części najniższej warstwy atmosfery – troposfery, choć nie bez znaczenia są też te docierające znacznie wyżej – do stratosfery (S.P. Parker, McGraw-Hill Encyclopedia of Ocean and Atmospheric Sciences, 1980). Zanieczyszczenie powietrza to obecność w nim gazów, cieczy lub ciał stałych, nie będących jego naturalnymi składnikami lub naturalnych, ale w ilościach, które wyraźnie przekraczają ich zwykłe występowanie (opracowanie własne na podstawie Encyklopedii Powszechnej PWN).
Klasyfikacja zanieczyszczeń
Zanieczyszczenie powietrza można grupować według wielu kryteriów. Proszę się nie obawiać: to nie jest miejsce do szczegółowego rozpisywania się o każdym z poniższych podziałów i rodzajów zanieczyszczeń atmosfery. Przedstawione klasyfikacje mają jedynie na celu uzmysłowienie rozległości tematyki.
I. a) Naturalne (np. sól morska, metan, wietrzenie skał, pożary, wulkany, wietrzenie szczątków organicznych, pyłki, zarodniki, olejki eteryczne, gazy jelitowe),
b) antropogeniczne (przemysłowe, rolnicze, transportowe, bytowe).
II. a) Organiczne pyły pochodzenia biologicznego (np. zarodniki, pyłki kwiatowe, mikroorganizmy, produkty wietrzenia martwej materii organicznej),
b) roztwory chemicznych związków definiowanych jako organiczne (np. węglowodory alifatyczne, aromatyczne, w tym WWA – wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, pestycydy, odoranty),
c) roztwory chemicznych związków definiowanych jako nieorganiczne (np. tlenek węgla CO, HF, HCl).
III. a) Cząstki stałe (pyły) (np. dymy, aerozole proszkowe); w Ochronie środowiska dzieli się je według wielkości na pyły drobne PM10, pyły bardzo drobne PM 2,5 i pyły ultradrobne PM1 (za Warmiński K., Wykłady – Ochrona Środowiska, 2020).
b) Cząstki ciekłe – aerozole (np. pestycydy),
c) gazy – roztwory (np. SO2, NOx, O3, CO, H2S, HCl, HF).
IV. a) Aerozole z zawieszonych w powietrzu cząstek stałych lub ciekłych,
b) roztwory.
V. Według źródła:
a) pochodzące ze źródeł stacjonarnych (np. fabryka, spalarnia, huta, zakład chemiczny, kominy domów mieszkalnych, wulkan),
b) ze źródeł ruchomych (np. samoloty, statki, samochody, rakiety).
VI. a) Toksyczne,
b) nietoksyczne (w tym tzw. uciążliwości).
VII. a) Pierwotne,
b) wtórne.
VIII. a) Fizyczne (np. pyły neutralne chemicznie, do których zalicza się m.in. krzemionkę, azbest, talk, pył węglowy; mogą prowadzić do chorób określanych jako pylice), a także substancje promieniotwórcze i promieniowanie elektromagnetyczne oraz tzw. zanieczyszczenie hałasem),
b) chemiczne (reagujące chemicznie z organizmami i/lub np. materiałami budowlanymi),
c) biologiczne.
Skutki zanieczyszczenia powietrza
Zanieczyszczenie powietrza może mieć wpływ na różne organizmy, w tym wpływ na nasze zdrowie, komfort i samopoczucie. Według najnowszych badań epidemiologicznych obecnie najgroźniejsze populacyjnie wydają się tlenki azotu. Najłatwiej jednak jest identyfikować pyły PM10 i PM2,5 i tym składnikom zanieczyszczenia powietrza poświęca się najwięcej uwagi, także w Polsce. Tymczasem pomija się najbardziej niebezpieczne składniki zanieczyszczenia powietrza: rakotwórcze WWA (wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne), prozapalne tlenki azotu (NOx), tlenki siarki (SOx), trujące H2S, ozon i przechodzące barierę pęcherzykowo-włośniczkową w płucach pyły PM1. Zanieczyszczenie atmosfery ma wpływ na przedmioty materialne, głównie elewacje budynków, na trwałość i funkcjonowanie urządzeń mechanicznych. Niektóre rodzaje zanieczyszczeń atmosfery mogą mieć wpływ nawet na klimat.
Prawo do czystego powietrza
Próżno szukać jednoznacznej definicji czystego powietrza, można się posiłkować przeciwieństwem – definicją zanieczyszczenia powietrza. W atmosferze ziemskiej oprócz wszystkim znanych składników: azotu, tlenu, argonu, pary wodnej i dwutlenku węgla występuje w śladowych ilościach wiele naturalnych pierwiastków i związków chemicznych. Występują drobiny soli, które wraz z parowaniem oceanów w okolicach okołozwrotnikowych porywane są nawet do stratosfery, na wysokość 30 km. Drobiny pyłów pochodzenia lądowego, mniejszych od ziaren piasku, gnane są wiatrem na odległości nawet 8 tys. km. W powietrzu prawie całej Ziemi stale występują najróżniejsze drobiny pyłków roślin oraz zarodników, a ponadto roztwory olejków eterycznych pochodzenia roślinnego. Już tylko wymienione wyżej naturalne składniki powietrza mogą mieć wpływ na komfort życia i zdrowie. Powszechnie znane są reakcje alergiczne na materiał biologiczny pyłków roślinnych i zarodników zawartych w powietrzu. W niektórych miejscach na Ziemi występują pierwiastki i związki chemiczne, które w postaci wyziewów gazowych lub pyłów mogą być podstępnie trujące. Na powyższe, naturalne, nakładają się zanieczyszczenia tzw. antropogeniczne, których źródłem jest człowiek. We większych stężeniach mogą być szkodliwe lub niebezpieczne. Ewolucja nie wytworzyła mechanizmów chroniących organizmy, także nasze – ludzkie – przed wpływem wielu z nich.
Czyste powietrze i czysta woda są to dobra wspólne dla całej ludzkości. Dlatego wyjątkową niegodziwością jest przenoszenie uciążliwych gałęzi przemysłu i rolnictwa (tak – rolnictwa, z uwagi na jego chemizację) do krajów biedniejszych. Paradoksalnie te agrochemikalia wcześniej czy później wrócą do Europy lub Ameryki wraz z kontaminowanymi nimi ryżem, kawą, owocami.
Każdy chce mieszkać w czystym środowisku i oddychać czystym powietrzem. Chce też żyć w dobrobycie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To wiąże się z eksploatacją środowiska, a więc z jego zanieczyszczeniem. Gdzie drwa rąbią – wióry lecą. Najważniejszy jest rozsądny kompromis pomiędzy oczekiwaniami, żądaniami i możliwościami. Niestety duża część ludzkości chce żyć w większym luksusie (ilu jest takich, którzy potrafią cieszyć się z tego, co już posiadają?). To powoduje parcie na wzrost zużycia energii i większą eksploatację środowiska. Rozwinięciem tego tematu jest artykuł
Dobrobyt a energia, zamieszczony w czerwcowym numerze „Kuriera WNET” z 2019 roku.
Jedna atmosfera i jeden wspólny ocean
Atmosfera, której najważniejsza część – troposfera zawiera większość masy atmosfery (80%), sięga około 10 km (od 6 do 22 km) wysokości. Przy promieniu Ziemi 6,4 tys. km, grubość troposfery stanowi zaledwie 1,6 tysięcznej. Jest najbardziej ruchliwą częścią atmosfery. Każde jej zanieczyszczenie może dotrzeć wszędzie. Zabawne jest działanie tych aktywistów „ekologii” i tych polityków, którzy z powodu rzekomej straszliwej szkodliwości dwutlenku węgla dla klimatu przenoszą fabryki za granicę, jakby granice miały stanowić nieprzeniknioną przeszkodę dla CO2.
Również ocean (Wszechocean) jest nasz wspólny. Każde zanieczyszczenie rzeki gdzieś w Indiach, Chinach, Bangladeszu odbije się czkawką i w krajach tzw. cywilizowanych, czy będzie to kąpiel w brudnym morzu na wakacjach, czy w postaci skonsumowanych ryb i owoców morza. Co więcej, jak próbowaliśmy oszacować w artykule Hipoteza Paryż – zanieczyszczenie oceanów, to zanieczyszczenie wód, obojętnie w którym miejscu dokonane, jest najpewniej właśnie główną, antropogeniczną, prawdziwą przyczyną globalnego ocieplenia oceanów. Wszyscy zachodni politycy, którzy przenosili uciążliwą produkcję do nieświadomych lub skorumpowanych krajów Trzeciego Świata, powinni poznać stare polskie przysłowie: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”. Atmosfera i ocean to nasze bezcenne dobro.
Uciążliwość zapachowa
Nie każde zanieczyszczenie atmosfery stanowi bezpośrednie zagrożenie, może jednak stanowić tzw. uciążliwość zapachową – nieprzyjemny zapach, odór, smród. Uciążliwość zapachowa jest odczuciem bardzo subiektywnym. Jedna osoba może ocenić określony zapach jako wstrętny, inna – jako przyjemny. Przepisy dotyczące identyfikacji substancji powodujących dyskomfort zapachowy oraz dopuszczalnych ich zawartości w środowisku/otoczeniu dopiero są tworzone, nie tylko w Polsce, ale i w Unii Europejskiej. Ocena organoleptyczna dyskomfortu zapachowego jest względnie czuła, ale zmysł węchu ma zdolność adaptacji. W ostatnich latach zaczynają powstawać coraz doskonalsze elektroniczne analizatory chemiczne pozwalające na ocenę ilościową coraz to nowych związków chemicznych. Medialne alarmy bądź protesty młodzieży pod hasłem smogu często są związane nie ze smogiem, lecz ze zwykłą uciążliwością zapachową. Oczywiście żadna uciążliwość, o ile to możliwe, powinna być eliminowana.
Dalszy ciąg w następnym numerze „Kuriera WNET”
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „CO2 to nie smog! Zanieczyszczenie powietrza – niektóre aspekty” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.
Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „CO2 to nie smog! Zanieczyszczenie powietrza – niektóre aspekty” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021
Adrian Kowarzyk przedstawia to, czego się jak dotąd dowiedział o Polskim Ładzie w „Kurierze Ekonomicznym”.
W piątkowym „Poranku Wnet” redaktor Adrian Kowarzyk opowiada o nowym programie na antenie Radia Wnet. Jak zaznacza rozmówca Tomasza Wybranowskiego, audycja poświęcona jest zagadnieniom ekonomicznym, a jej ostatnie odsłony skupiały się wokół programu Polskiego Ładu:
Od poniedziałku do piątku po 12.30 na antenie Radia Wnet prowadzę „Kurier Ekonomiczny”. Tam, aktualnie rozbijamy na części pierwsze program Polski Ład. To 130 stronnicowy dokument, który roztacza wizję działań rządu w najbliższym czasie – tłumaczy dziennikarz.
Adrian Kowarzyk wspomina pierwsze programy „Kuriera Ekonomicznego”. Przytacza m.in. szeroko komentowaną później w mediach rozmowę z Piotrem Patkowskim, w czasie której polityk stwierdził, że klasa średnia zaczyna się od pensji powyżej 4 tys. zł brutto:
Autorzy projektu przy snuciu planów rozwoju gospodarki i poprawy jakości życia mieszkańców odnoszą się często do określenia klasy średniej. (…) W „Kurierze Ekonomicznym” zapytałem m.in. wiceministra finansów Piotra Patkowskiego czym jest ta mityczna klasa średnia – komentuje Adrian Kowarzyk.
Gość porannej audycji opisuje także medialną burzę, która wywiązała się po wspomnianej rozmowie. Ministrowi zarzucano m.in., że 2900 zł netto, które z tej pensji wychodzi to mniej niż płaca minimalna w krajach Zachodu:
Ta wypowiedź była cytowana w każdym dużym medium w kraju, spowodowała też lawinę komentarzy – redaktor.
Tym razem redaktor Elżbieta Ruman zabiera słuchaczy w podróż do Zwolenia. Miasta, z którym powiązany jest Jana Kochanowski oraz, w którym odkryto szczątki nosorożca i mamuta z czasów neolitu.
W czwartkowych „Ukrytych Skarbach” goszczą dyrektor Muzeum Regionalnego w Zwoleniu, Krystyna Madejska, burmistrz Zwolenia, Arkadiusz Suliman oraz ks. proboszcz Bernard Kasprzycki. Goście audycji wspominają o związanym ze Zwoleniem niezwykłym rzeźbiarzu, Wincentym Flaku. Co ciekawe, dziennikarz z Ilustrowanego Kuriera Codziennego określił tego artystę mianem „Wieśniaka ze wsi Zielonka Nowa”, a rzeźbiarz gościł nawet u samego cesarza Franciszka Józefa. Był to przede wszystkim skromny gospodarz przejęty losami ojczyzny i rzeźbiarz-samouk.
Jego rzeźby były ogromnie cenione w wielu miejscach Europy i świata. Nawet sam Ignacy Mościcki namawiał Flaka żeby przeniósł się do Belwederu, ale mistrz zdecydowanie odmówił. A dzieła jego w tym czasie zostały wycenione na 100 tys. zł – wtedy, kiedy prezydent RP zarabiał 5 tys. – przytacza Elżbieta Ruman.
Poza tradycją artystyczną i powiązaniami z Janem Kochanowskim, Zwoleń to stolica archeologicznych skarbów. Jest to jedyne miejsce w Polsce, gdzie odkryto szczątki nosorożca i mamuta z czasów neolitu. Krystyna Madejska opowiada m.in. o wyjątkowych zbiorach zwoleńskiego muzeum:
Mamy w swoich zbiorach niestety kopie, ponieważ oryginały są przechowywane w Polskiej Akademii Nauk – zaznacza szefowa placówki.
Prezes Fundacji Republikańskiej mówi o wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i odpowiedzi polskiego Trybunału Konstytucyjnego, a także o szeroko komentowanym „efekcie Tuska”.
Marek Wróbel komentuje wyrok TSUE i reakcję TK. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zobowiązał Polskę do natychmiastowego zawieszenia stosowania przepisów krajowych odnoszących się do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Trybunał Konstytucyjny zaś zdecydował, że stosowanie środków tymczasowych w sprawach dotyczących ustroju sądów nakładanych przez TSUE jest niezgodne z polską konstytucją. Zdaniem naszego gościa wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wzbudził raczej małe emocje w naszym społeczeństwie. Dodaje również, że jest niskie prawdopodobieństwo na zmianę w postanowieniach polskiego organu:
Polacy chyba nigdy jakoś szczególnie emocjonalnie nie reagowali na to co się dzieje w TSUE, czy w podobnie abstrakcyjnych dla ogromnej większości instytucjach. Oczywiście, że mieliśmy różne zamieszania, okupację Sejmu i tym podobne zjawiska, natomiast one, w przeciwieństwie do Czarnych Protestów, nie wzbudzały masowych emocji wśród zwykłych ludzi – stwierdza Marek Wróbel.
Rozmówca Łukasza Jankowskiego mówi też o politycznych kosztach, jakie może ponieść polski rząd za sprzeciw wobec wyroku TSUE oraz o tendencjach sprzeciwu wobec centralizacji w państwach członkowskich UE:
Takie combo może rzeczywiście być przesileniem z tymże, wydaje mi się, że może pójść to w różnych kierunkach. (…) W bardzo licznych środowiskach, politycznych, (…) luminarskich środowiskach w Europie następuje bunt przeciwko przejmowaniu najróżniejszych uprawnień przez organy unijne – zaznacza gość audycji.
Nasz gość komentuje również powrót Donalda Tuska do Polski. Według niego efekt Tuska nie jest spektakularny, ponieważ Platforma Obywatelska nie podskoczyła na tyle w sondażach, na ile oczekiwano.
Na razie z sondaży najróżniejszych (…) wynika, że ten efekt Tuska nie jest silny albo też nie poszedł w tę stronę, na którą Tusk mógłby liczyć. Mamy na razie nie taki znowu wielki spadek notowań ruchu Polska 2050, to wszystko – podkreśla Marek Wróbel.
Gościem „Popołudnia Wnet” był Andrzej Potocki, dziennikarz tygodnika „Sieci”, a naczelnym tematem spór o polską reformę wymiaru sprawiedliwości.
Potencjalne ingerencje Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawy polskie stanowią gorący temat nie od dziś, zwłaszcza jeśli dotyczą działań istotnych dla kształtu polskiego wymiaru sprawiedliwości. Zdaniem naszego gościa niektórzy jednak nie do końca rozumieją zakres kompetencji TSUE i niesłusznie oddają mu pole do działania w ważnych dla kraju kwestiach.
Sprawa prawna nie jest zbyt skomplikowana. Wystarczy przeczytać cztery artykuły traktatu o UE i już będziemy wiedzieli jak się w tym poruszać. To jest to, czego nie zrobiła opozycja – lub zrobiła i o tym nie mówi – a co najgorsze Marszałek Senatu, od którego trzeba tego wymagać, jak od człowieka wykształconego.
Dziennikarz „W Sieci” przywołał artykuły z Traktatu UE, które jasno określają granice jej działań oraz fragment Konstytucji RP, który nie mniej klarownie zaznacza, że ustawodawstwo krajowe zawsze wiedzie prym nad prawem zewnętrznym, czyli w tym przypadku UE. Potocki ostro skrytykował również niedawną wypowiedź Marszałka Senatu RP na temat kolizji prawa unijnego z prawem krajowym.
Była to wypowiedź absolutnie kompromitująca – nie pierwszą – to przykre, że taki człowiek, który manipuluje faktami, jest Marszałkiem Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej.
Nie był to jedyny temat rozmowy. Nasz gość opowiadał również o najnowszych planach zbrojeniowych Rzeczpospolitej, które zakładają m.in. masowy zakup czołgów marki Abrams. Jednym z celów ma być obrona przed potencjalnym atakiem, choćby ze strony rosyjskiej. Według Potockiego przy obraniu odpowiedniej strategii zbrojeniowej mamy szansę na równorzędną walkę z agresorem.
Bez żadnych problemów. Abrams to czołg, który nie ma sobie równego na Ziemi o i poradzi sobie z każdym. Nie wszystkie czołgi rosyjskie natomiast mogą sobie z Abramsem poradzić.
W nawiązaniu do pojawiających się medialnych informacji o możliwej reaktywacji projektu elektrowni jądrowej w Okręgu Kaliningradzkim w kontekście zaspokajania rosnących potrzeb rynku polskiego.
Ogólna sytuacja na rynku energii w Polsce
W związku z przyspieszeniem realizacji celów polityki klimatycznej przez UE Polska została poddana rosnącej presji politycznej, ekonomicznej i prawnej, by szybciej zrezygnowała z węglowych bloków energetycznych.
Rosnące ceny tzw. zielonych certyfikatów zwiększają koszty utrzymywania elektrowni węglowych. Rząd musi wygaszać stare instalacje produkcji energii elektrycznej, ale nie ma możliwości szybkiego zastąpienia mocy z nowych inwestycji, które właśnie w związku z rosnącymi cenami zielonych certyfikatów, mimo większej sprawności przy mniejszym zanieczyszczaniu środowiska, przestają być opłacalne.
Ostatnio doszły problemy z elektrownią na węgiel brunatny w Turowie, której funkcjonowanie zawisło na włosku w związku z postanowieniem TSUE odcinającym ją od dostaw surowca z pobliskiej kopalni.
Polski miks energetyczny musi być wzbogacony o elektrownie jądrowe, które z czasem mogą zastąpić elektrownie węglowe i gazowe w stabilizowaniu systemu produkcji energii opartego na OZE.
Prognozy rynku nie nastrajają optymistycznie. W Polsce w najbliższej przyszłości nastąpi deficyt energii. Może to mieć negatywny wpływ na dalszy rozwój wytwórczości w Polsce i skutkować obniżeniem wzrostu gospodarczego i podniesieniem kosztów energii także dla ludności.
Rozwiązaniem w średnim horyzoncie czasowym może być import energii. Z punktu widzenia interesów państwa polskiego nie jest jednak obojętne, z jakiego kierunku będzie ten import realizowany.
Skąd Polska może pozyskiwać energię elektryczną?
Think tank pod nazwą Forum Prawo dla Rozwoju (Law4Growth) w opracowaniu sygnowanym przez Konrada Herlinga, byłego członka grupy doradczej przy Premierze RP, zarekomendował zakupy energii elektrycznej za granicą. Zaproponowane kierunki importu to Ukraina i Białoruś.
Na portalu Biznesalert została z kolei podana informacja, że polski biznesmen Zygmunt Solorz, posiadający już elektrownię (PAK) zasilaną węglem brunatnym w okolicach Konina, wspólnie z węgierskim koncernem energetycznym MVM (który eksploatuje elektrownię atomową niedawno rozbudowywaną przez rosyjski Rosatom) wyszli z propozycją skierowaną do polskiego rządu i Polskich Sieci Energetycznych (PSE) budowy atomowych bloków energetycznych w okręgu kaliningradzkim.
Solorz i OVM chcą odkupić od rosyjskiej spółki Rosatom część udziałów w Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej – projekcie zawieszonym ze względu na brak zbytu na energię elektryczną w samym okręgu kaliningradzkim. To, czego im potrzeba, to gwarantowany przez państwo polskie długoterminowy kontrakt z PSE na stabilne odbiory energii w określonych cenach, umożliwiających zwrot poniesionych nakładów finansowych.
Wydaje się, że polski biznesmen i węgierski partner są potrzebni Rosjanom tylko jako wygodny parawan dla sfinalizowania dawno odkładanego projektu ze środków polskich konsumentów energii.
Ryzyka dla importu energii elektrycznej z FR i Białorusi
Trzeba tu wspomnieć, że energia elektryczna może być użyta przez Kreml jako broń przeciw Polsce i Litwie. Polska doświadczyła już prób wykorzystania rosyjskich wód terytorialnych na Zalewie Wiślanym, przez które przebiega trasa żeglugi do Elbląga, do wywierania nacisków na Polskę. To był jeden z powodów inwestycji w tzw. przekop Mierzei Wiślanej.
Wiara, że rynek energii elektrycznej będzie wolny od polityki, może być w przypadku FR złudna. Kierunek importu energii elektrycznej z Kaliningradu czy Białorusi, gdyby tyczył się normalnych partnerów, uprawiających wobec sąsiadów politykę pokojową, opartą na wzajemnych korzyściach, byłby wart rozważenia.
Niestety każde zwiększenie strumienia dewiz dla Moskwy czy Mińska będzie skutkować szybszą modernizacją struktur siłowych i możliwą eskalacją demonstracji siły w regionie, tworząc niestabilności, których wpływ na Polskę nie będzie bez znaczenia.
Jakie rozwiązania deficytów energii można zarekomendować Polsce?
Polska może i powinna powrócić do oferty złożonej swego czasu przez rząd Ukrainy, która w skrócie sprowadzała się do możliwości uruchomienia mostu energetycznego łączącego ukraińską elektrownię atomową w Chmielnickim z Rzeszowem i wejścia na zasadzie przejęcia udziałów w tej elektrowni.
Z punktu widzenia naszych interesów na wschodzie, wejście kapitałowe na Ukrainę ma sens, bo wzmacnia proeuropejskie środowiska w tym kraju, rozbudowuje ekosystem biznesu związany z rynkiem polskim, a nie rosyjskim, a także przyczynia się do stabilizacji budżetu ukraińskiego.
Z drugiej strony tani prąd ukraiński pozwoli na wzrost konkurencyjności polskiej wytwórczości, zwłaszcza w Polsce Południowo-Wschodniej, a także na terenach byłego Centralnego Okręgu Przemysłowego.
Warto tu nadmienić, że inwestycja w działającą już elektrownię jądrową da stronie polskiej dostęp do know how, możliwości kształcenia kadr dla przyszłej energetyki jądrowej w Polsce. Lepiej to robić siłami kraju, który przejawia aspiracje europejskie i do członkostwa w NATO niż we współpracy z rządami nie kryjącymi niechęci do naszego państwa.
Nie wiedzieć czemu, propozycja ta była przez polskie koncerny energetyczne odrzucana, a perspektywa prądu z FR czy Białorusi uznawana za pociągającą.
Inne możliwe kierunki to Skandynawia połączona z Polską za pośrednictwem linii elektroenergetycznych przechodzących przez Litwę. Także Niemcy dysponują nadwyżkami mocy, niestety z ograniczoną możliwością predykcji dostępności. Łagodzeniu deficytu energii mogą także służyć połączenia ze Słowacją i Czechami.
Wnioski i rekomendacje
Mam nadzieję, że pomysły dalszego uzależniania się od rosyjskiej energetyki (od wielu już lat FR jest dominującym dostawcą ropy naftowej do polskich rafinerii i znaczącym eksporterem gazu na nasz rynek) nie wyjdą poza sferę rozważań.
FR jest w stanie zapłacić spore pieniądze, by mieć kolejny lewar na polską gospodarkę i polityków. Polski rząd przy podejmowaniu decyzji o imporcie energii elektrycznej powinien brać pod uwagę całokształt interesów kraju, nie tylko wąski interes grup biznesu.
Możliwości importu energii elektrycznej nie powinny zmniejszać motywacji do budowy energetyki jądrowej w Polsce – tak tej dużej, realizowanej przez państwo, jak i tej mniejszej, będącej w zainteresowaniu kapitału prywatnego.
Warte wsparcia są inicjatywy wykorzystujące energetykę wiatrową pozyskiwaną z farm lokowanych na morzu.
Na swój czas czeka płytka i głęboka geotermia, a także instalacje fotowoltaiczne wspierające indywidualnych konsumentów prądu.
Mariusz Patey
Ośrodek Myśli im. Romana Rybarskiego
W niedawnym wywiadzie dla Reuters przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Witold Kołodziejski stwierdził, że organ nadzoru nie ma wspólnego stanowiska w odnowienia koncesji dla stacji.
Ostatni wywiad Witolda Kołodziejskiego dla Agencji Reuters podsyca niepewność TVN. Stanowisko szefa KRRiT w kontekście struktury własnościowej stacji jest zbliżone do tego, jakie prezentują politycy Prawa i Sprawiedliwości. Według Kołodziejskiego zasady własności mediów w Polsce były traktowane zbyt pobłażliwie. Zagrażało to jego zdaniem narodowemu bezpieczeństwu, w przypadku jeśli obce mocarstwo chciałoby kupić aktywa w Polsce.
Zdaniem przewodniczącego KRRiT w zaistniałej sprawie nie ma mowy o żadnym politycznym nacisku. Jednocześnie, Witold Kołodziejski przyznał, że pięcioosobowa rada KRRiT nie ma jednolitego stanowiska w sprawie przedłużenia koncesji TVN, a wstępne głosowania w tej sprawie nie są równoznaczne z rozstrzygnięciem. Wiadomo, że w celu odnowienia licencji TVN24 na kolejne 10 lat konieczna jest większość co najmniej 4:1.
Polityk zakłada, że KRRiT ponownie rozpatrzy kwestię struktury własności stacji po zakończeniu fuzji między Discovery i podlegającym pod AT&T WarnerMedia. Mimo, że cała medialna burza, która nawiązała się wokół tej sprawy, koncentruje się na stacji TVN24 – szef KRRiT zaprzecza, że chodzi jedynie o tę stację:
Nie chodzi tylko o TVN24. Analizowane przez nas sprawy dotyczą całej struktury firmy. To poważniejsza sprawa. Moim zdaniem potrzebne jest tutaj rozwiązanie prawne – komentuje polityk.
Obecnie komercyjna stacja telewizyjna TVN jest zarządzana przez spółkę Polish Television Holding BV. Spółka jest zarejestrowana w Niderlandach, czyli państwie przynależącym do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, należąc jednocześnie do amerykańskiego koncernu Discovery. Zdaniem Kołodziejskiego praktyka ta stoi w sprzeczności z prawem, czyli art. 35 ustawy o mediach.
Tym razem redaktor Elżbieta Ruman dociera do miejsca zwanego „polskimi Pompejami”, czyli Łeby. Miejscowość, której historia sięga ponoć czasów neolitu, zasypał jednak nie pył wulkaniczny, ale piach.
W „Ukrytych Skarbach” mamy szansę zapoznać się z sekretami Łeby. Nadmorskie miasto zostało 11 stycznia 1558 r. całkowicie zniszczone przez szalejący nad Bałtykiem sztorm. Jak podkreśla dziennikarka, w łebskich wydmach można nadal dostrzec szczątki dawnych, przysypanych obecnie zabudowań:
Zniszczony został port, zabudowania w tym kościół. I z tego kościoła (…) pozostał jednak start mur, który można zobaczyć pomiędzy wydmami nad samym brzegiem – opisuje Elżbieta Ruman.
Gośćmi audycji są ks. Zenon Myszk oraz mistrz i twórca manufaktury Starej Piekarni, Henryk Płotka. Dziennikarka wraz z gośćmi wprowadzają słuchaczy w historię nadmorskiego miasta, która – jak podkreśla gospodarz audycji – sięga aż neolitu:
Jest to miejsce, które przez tysiące lat było zasiedlane. Pierwsi mieszkańcy podobno trafili tu już w neolicie, tysiąc lat przed naszą erą – komentuje redaktor.
Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!
Następował proces – od niemal całkowitej swobody na początku funkcjonowania redakcji „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” – po niemal całkowitą kontrolę po przejęciu przez Polska Presse.
Jolanta Hajdasz
Dzieje prasy regionalnej w Wielkopolsce po 1989 r. to modelowy wręcz przykład rozłożonej w czasie likwidacji mediów opiniotwórczych, pełniących w swoim regionie funkcje inne niż komercyjna, tzn. przede wszystkim funkcję informacyjną oraz kontrolną w stosunku do władz samorządowych.
Do 1990 r. w Poznaniu ukazywały się 3 dzienniki: „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Poznańska” i popołudniówka „Express Poznański”. Były one własnością Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. 22 marca 1990 r. w stan likwidacji postawiono RSW „Prasa-Książka-Ruch”, a więc także należące do niego Wielkopolskie Wydawnictwo Prasowe. Trzy tygodnie później, 11 kwietnia 1990 r., został rozwiązany Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk wraz z jego terenowymi przedstawicielstwami.
W tym czasie Poznań należał do kilku miast w Polsce z najsilniej rozwiniętą prasą drukowaną oraz dobrze działającymi ośrodkami państwowego radia i telewizji, biorąc pod uwagę realia ukształtowane w czasach PRL-u. W poznańskich mediach zatrudnionych było około 300 dziennikarzy, dalszych 100 pracowało w ościennych województwach Wielkopolski.
Znamienne są dzieje zmian własnościowych zachodzących w wielkopolskiej prasie; tzw. rys historyczny jest w tym wypadku wyjątkowo wymowny. Szczegółowo opisywał to na bieżąco m.in. były sekretarz redakcji „Expressu Poznańskiego”, dr Jan Załubski, pracownik naukowy Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, z którego opracowań pochodzą m.in. dane liczbowe cytowane w niniejszym opracowaniu.
Po burzliwym okresie zmian własnościowych w latach 90., w Poznaniu, w roku 2000, rynek codziennej prasy drukowanej zdominowany był już przez 2 podmioty: Oficynę Wydawniczą „Głos Wielkopolski” oraz spółkę Polskapresse, będącą własnością niemieckiego wydawnictwa Passauer Neue Presse, którego oddział regionalny w Wielkopolsce nosił nazwę „Prasa Poznańska”. Oficyna Wydawnicza „Głos Wielkopolski” była wówczas spółką następujących podmiotów: Centrax Press Holandia (46%), Piotr Voelkel (30%), Marian Marek Przybylski (16%) i Spółdzielnia Pracy Dziennikarzy, której Prezesem był też M.M. Przybylski (8%).
Spółkę utworzono w marcu 1991 r. Wówczas jej największym współwłaścicielem była firma zagraniczna, szwajcarska Lako Industrie Consulting (30%), ale tylko nieco mniej posiadali: spółka Kora, reprezentująca Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” (25%), i Czytelnik, który odzyskał cześć utraconego majątku w postaci 22% udziałów w Oficynie. Pozostali członkowie ówczesnej spółki to Spółdzielnia Pracy Dziennikarzy (18%) i Piotr Voelkel (5%). Koral i Czytelnik sprzedali później wszystkie swoje udziały, podobnie postąpiła spółdzielnia dziennikarska. Jeszcze wrócimy do tego, w jaki sposób odbywało się przejmowanie tych udziałów w wydawnictwie.
Tak więc 10 lat po utworzeniu Oficyny Wydawniczej „Głos Wielkopolski” większość udziałów w spółce mieli jeszcze polscy udziałowcy, ale ich stan posiadania zmniejszył się z 70% do 54%.
Marian Marek Przybylski, pytany w 1998 r. o to, jak długo będzie opierał się m.in. zakusom Passauer Neue Presse na zakup wielkopolskich gazet, jednoznacznie określił swoją strategię słowami: „długo, a może nawet zawsze”. To samo powtarzał na zebraniach redakcyjnych dziennikarzom, co potwierdzili rozmówcy wypełniający ankiety na potrzeby niniejszego opracowania. Nie dotrzymał słowa, późniejsze fakty to potwierdziły.
Passauer Neue Presse działający wówczas w Polsce jako spółka Polskapresse, wykupił w lipcu 1996 r. swoją pierwszą gazetę w regionie – „Gazetę Poznańską”. Niemieckie wydawnictwo nabyło ją od jej pierwszego prywatnego właściciela, Wojciecha Fibaka. Początkowo miał 95%, a wkrótce 100% udziałów. W późniejszym czasie stał się właścicielem popularnej wówczas w Poznaniu popołudniówki „Express Poznański”, ale szybko z popołudniówki zamienił ją w dziennik poranny, po to, by w grudniu 1999 r. zlikwidować ten tytuł jako samodzielny dziennik. „Express Poznański” stał się wtedy wkładką „Gazety Poznańskiej”. W 2000 r. „Gazeta Poznańska” była jedną z niewielu gazet, której sprzedaż w ostatnich dwóch latach nie zmniejszyła się.
Ówczesny prezes Polskapresse Oddział Poznański, Yann Gontard, deklarował, iż Wielkopolska jest dla wydawnictwa trzecim rynkiem prasowym po Warszawie i Śląsku; niemiecki wydawca zainwestował na nim w samym tylko 1999 r. roku 80 mln zł. Kwota jest imponująca nawet na dzisiejsze warunki finansowe. Tak więc na początku roku 2000, dziesięć lat po rozpoczęciu prywatyzacji prasy, w Poznaniu, czyli stolicy regionu liczącego około trzy i pół miliona mieszkańców, wychodziły tylko dwa dzienniki prasowe. Ich łączna sprzedaż wynosiła wówczas około 100–120 tysięcy egzemplarzy.
Ciekawe są prawne kulisy transakcji, których skutkiem stała się koncentracja rynku prasy regionalnej w Wielkopolsce już w roku 2003, bo wtedy realnie dokonało się scalenie obu gazet – „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego”.
Wyglądało to tak, jakby obie gazety połączyły się bezkonfliktowo i jakby to „Głos Wielkopolski” przejął będącą w rękach niemieckiego Verlagsgruppe Passau „Gazetę Poznańską”, a generalnie było na odwrót, co boleśnie odczuli dziennikarze „Głosu”. Ale sprawa prosta nie była, co widać po postępowaniu sądowym, jakie toczyło się w tej sprawie przed Sądem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, choć ostatecznie Sąd Apelacyjny orzekł, że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie złamała przepisów antymonopolowych.
Ale po kolei. Oficyna Wydawnicza Wielkopolski, ówczesny wydawca „Głosu Wielkopolskiego” – dziennika powiązanego kapitałowo z grupą wydawniczą Polskapresse – nie musiała zgłosić do prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) zamiaru przejęcia tytułu prasowego „Gazeta Poznańska”, jak zdecydował właśnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Utrzymał on w mocy wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK).
Przypomnijmy, że w lutym 2004 r. prezes UOKiK wydał decyzję, która nakazywała Oficynie Wydawniczej Wielkopolski m.in. zbycie majątku nabytego w 2003 r. od Prasy Poznańskiej Sp. z o.o., w tym prawa do wydawania tytułu prasowego „Gazeta Poznańska”, jak również zobowiązała oficynę do zapłaty kary pieniężnej w wysokości 235 850 zł z tytułu niezgłoszenia zamiaru koncentracji. Oficyna odwołała się od tej decyzji do SOKiK, który w marcu 2005 r. zdecydował o umorzeniu postępowania w całości.
Sąd uznał, że nie było podstaw do zgłoszenia koncentracji, bo przedmiotem sprzedaży nie było całe przedsiębiorstwo, lecz jego część, oraz że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie przejęła kontroli nad Prasą Poznańską. W kwietniu 2005 r. prezes UOKiK zaskarżył wyrok SOKiK, wnosząc o jego uchylenie i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. Sąd Apelacyjny w Warszawie, oddalając apelację prezesa UOKiK, uprawomocnił wyrok SOKiK i orzekł, że Oficyna Wydawnicza Wielkopolski nie złamała przepisów antymonopolowych.
„Głos Wielkopolski” jest pierwszym tytułem polskiej gazety, który ukazał się pod koniec II wojny światowej w Poznaniu, jeszcze w czasie trwania bitwy o miasto (nr 1 ma datę 1 lutego 1945 r.) W 1947 r. postanowiono odbudować kamienicę przy ul. Grunwaldzkiej róg Marcelińskiej, wykupioną za 8,5 miliona zł. Powstał tu dom prasowy, otwarty 1 maja 1950 r., również dla „Gazety Poznańskiej”. Od 2003 r. tytuł należał do Oficyny Wydawniczej Wielkopolski. Średnia sprzedaż w tygodniu (ponad 200 tys. egzemplarzy w samym tylko Poznaniu) postawiła „Głos” w czołówce polskich dzienników regionalnych.
4 grudnia 2006 r. „Głos Wielkopolski” połączył się ostatecznie z „Gazetą Poznańską”. Redaktorzy naczelni „Głosu Wielkopolskiego” to: Józef Pawłowski, Mieczysław Halski, Jan Brzeski, Eugeniusz Żytomirski, Jan Zgierski, Józef Kołodziejczyk, Wincenty Kraśko, Wojciech Knittel, Eugeniusz Kitzmann (p.o.), Józef Konecki, Leonard Wąchalski, Lesław Tokarski, Wiesław Porzycki, Marek Marian Przybylski, Helena Czechowska, Jarosław Piotrowski, Adam Pawłowski.
„Gazeta Poznańska” to wielkopolski dziennik ukazujący się od 16 grudnia 1948 do 4 grudnia 2006 r. Przez ponad 40 lat była organem Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Poznaniu. Tytuł został sprywatyzowany na początku lat 90. XX wieku i przejęty przez Fibak Press – wydawnictwo Wojciecha Fibaka. Ostatnim właścicielem była Oficyna Wydawnicza Wielkopolski. Średnia wysokość sprzedaży tytułu wynosiła w 2006 r. ponad 178 tysięcy egzemplarzy. 4 grudnia 2006 r. „Gazeta Poznańska” została wchłonięta przez „Głos Wielkopolski”. Ostatnim redaktorem naczelnym gazety był Adam Pawłowski.
To są dane, do których można dotrzeć, analizując powszechnie dostępne materiały piśmiennicze. Ale obraz uzyskany na ich podstawie będzie niepełny. Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z pracą redakcyjną, ma świadomość tego, że często to, co w niej najistotniejsze i najprawdziwsze, nie ma swojego odzwierciedlenia w dokumentach ani oficjalnych materiałach publicystycznych. Dlatego równie istotnym źródłem wiedzy o tym, jakie relacje panowały w redakcji „Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” po ich przejęciu przez podmioty związane z niemieckim wydawcą, są rozmowy i wywiady przeprowadzane z aktualnymi i byłymi pracownikami gazet, które ostatecznie stały się własnością Polska Press, a wcześniej były własnością związanych z tym wydawcą firm. (…)
Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP
Przestałem mieć poczucie, że pracuję w samodzielnym, niezależnym, autonomicznym dzienniku regionalnym. Z upływem czasu postępowała centralizacja działań i funkcjonowanie gazety sprowadzało się coraz bardziej do pozycji jedynie oddziału regionalnego „centrali”. Gazeta zatracała swój indywidualny charakter, przestawała być z czasem cenionym, samoistnym, odrębnym ośrodkiem regionalnej refleksji intelektualnej, społecznej, kulturalnej. Traciła opiniotwórczy charakter, a przez to prestiż i w konsekwencji także uznanie czytelników. To już nie „ta” gazeta – takie panowały opinie. Gorsze stały się również, i to zdecydowanie, relacje na linii przełożony–podwładny. Szeregowy dziennikarz stał się „maszynką” do wykonywania norm pracy, postępował centralizm w wydawaniu decyzji i poczucie, że wszystko zależy od „centrali”, a redaktor naczelny jest głównie wykonawcą woli właścicieli. (…)
Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP
Gazeta było dość jednoznacznie usytuowana politycznie i światopoglądowo, głównie poprzez bezpośrednie i osobiste relacje kierownictwa redakcji oraz podejmowane akcje i inicjatywy – z lokalnym układem władzy samorządowej (powiat i województwo) oraz państwowej (parlamentarzyści, ministrowie itp.). To budowało sieć wzajemnych powiązań i zależności. Tworzyło to pewien jednoznaczny klimat polityczno-ideowy i budowało poczucie tkwienia w określonym, zdefiniowanym układzie. (…)
Dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, ponad 10 lat pracy dla Polska Press i ponad 10 w tej samej gazecie, gdy jeszcze nie była własnością PP
Ograniczanie tej swobody odbywało się dość nieformalnie, ale skutecznie. Głównie poprzez wytwarzanie wyraźnie odczuwalnej presji – w postaci opinii formułowanych podczas kolegiów redakcyjnych, uwag rzucanych nawet niby mimochodem, głośne wyrażanie ocen, formułowanie pochwał i przygan czy nawet dowcipów lub ironii lub szyderstw pod adresem określonych osób, grup, formacji, środowisk. Podczas dyskusji dochodziło da „zakrzykiwania” niektórych opinii, wykazywania, że to postawy i poglądy mniejszościowe, nieuznawane przez większość, dziwne, śmieszne, głupie, skrajne itp. Panował pewien niepisany wzorzec postaw, poglądów, wartości. (…)
Dziennikarz, 18 lat pracy w „Gazecie Poznańskiej” i „Głosie Wielkopolskim”
Sytuacja różniła się w zależności od charakteru zatrudnienia. Osoby na etatach miały przewidziane prawem uprawnienia, ale ich dużym problemem były niskie płace, obniżane na przestrzeni lat. Dziennikarzy na etatach sukcesywnie zwalniano. Dziennikarze na umowach „śmieciowych”, o dzieło i zlecenie, byli pozbawieni jakichkolwiek uprawnień socjalnych, byli eksploatowani ponad wszelkie normy bez dodatkowego wynagrodzenia. (…)
Dziennikarka, dział promocji i marketingu odpowiedzialny m.in. za dodatki tematyczne, 10 lat pracy, odeszła w 2003 r.
Dla mnie i chyba dla wszystkich moment sprzedaży nas Niemcom był szokujący. Było to w roku 2003. W grudniu 2002 roku na przedświątecznym spotkaniu red. nacz. Marian Marek Przybylski zapewniał nas jeszcze, że nie będzie sprzedaży, a na pierwszym zebraniu w nowym roku już przedstawił nowego członka Zarządu, którym była p. Tochowicz, reprezentująca Passauera. Rozjechała nas wszystkich jak ruski czołg. Klęła jak szewc. To był język, którym przełożeni się do nas nie zwracali. Teoretycznie była podwładną Przybylskiego, ale od razu jakby rządziła całą redakcją. Przybylski wkrótce się dowiedział, że ma nawet nie przychodzić do pracy, będą mu płacić, ale nie musi się nawet pojawiać w redakcji, był bardzo rozżalony, że go wysłali „na zieloną trawkę”. Niemcy dziennikarzy sprowadzili do pozycji gońców, np. znany komentator z dnia na dzień miał zakaz pisania komentarzy i dostał propozycję „sztyfta”, takie, jakie mają praktykanci. Ludzie popadali w depresje, nie mogli się w tym wszystkim odnaleźć.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Polska Press w Wielkopolsce” znajduje się na s. 4–5 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.
Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.