Prymas Tysiąclecia skonstruował program na tysiąclecie do przodu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 87/2021

Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi jako podręcznik do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę.

Piotr Sutowicz

W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia

O nauczaniu i posłudze Prymasa Wyszyńskiego napisano chyba prawie wszystko. Przy okazji niniejszego tekstu pragnę zaznaczyć, iż określenia i „prawie”, i „wszystko” zawierają w sobie olbrzymie pole dla inspiracji i analiz. Do tego jeszcze trzeba dodać ciągle niedokończoną pracę historyków, którzy, co warto podkreślić, zrobili w badaniach dotyczących Prymasa bardzo wiele, ale też nie wszystko.

„…żadnego programu nie zostawiam”

Za inspirację do niniejszej refleksji posłuży mi tekst wypowiedzi kard. Wyszyńskiego skierowanej do Rady Głównej Episkopatu w dniu 22 V 1981 roku. W zbiorze dokumentów społecznych wydanym przez ODISS w roku 1990 jest on chronologicznie ostatni. Twórcy tej antologii dalej umieścili jeszcze testament Prymasa, ale w zgodzie z rzeczywistością zaznaczyli, że pochodzi on z roku 1969; potem już Prymas go nie aktualizował.

Majowy tekst nosi tytuł W Polsce rządzi Bóg, nie człowiek, co jest konstatacją ważną dla jego treści.

Ksiądz Stefan Wyszyński zawsze stał na stanowisku podmiotowości narodu, w którym działają ludzie – im bardziej święci, tym lepiej. Naród bowiem jest dziełem Boga.

Podobną wizję w tym względzie przejawiał również Karol Wojtyła, zresztą obaj pozostawali w swym historiozoficznym dorobku konsekwentnymi dziedzicami polskiej myśli społecznej i w nią się wpasowywali. To, że wypowiadali się tak mocno i, że się tak wyrażę, „w porę i nie w porę”, spowodowało, że świadomość taka dotarła do szerokich mas i trzeba było wielu pokoleń „laicyzatorów”, by zaczęła się zacierać.

Zwracając się do swych współpracowników, Prymas stwierdził, że nie chce zostawiać programu dla swoich następców. Widać tu skromność człowieka, który wszakże zna swą wartość. „Program” w takiej sytuacji rzeczywiście jest czymś małym, skromnym, wręcz technicznym.

Program się opracowuje, a potem wdraża. Prymas wiedział, że zarówno episkopatowi, jak i narodowi potrzeba nie programu, a wizji – tę więc zostawił.

Pisząc o niej, mam na myśli cały dorobek duszpasterski oraz myśl społeczną, tę z czasów przedwojennych, okupacyjnych i późniejszą, dostosowaną do czasów i okoliczności. Prymas umiał pokazywać, że czasy się zmieniają i różnych wymagają odpowiedzi, jednak rdzeń myśli pozostaje stały i polega na prymacie osoby nad materią; to jest znany motyw. Po drugie, ze wspomnianego powyżej myślenia historiozoficznego wyprowadzić trzeba jeszcze jeden ważny wątek – prymat wspólnoty nad indywidualizmem. Zagrożenie tym drugim narastało w czasach Prymasa, ale dziś nabrało cech wszechogarniającej filozofii, zabijającej jakąkolwiek myśl o wspólnocie, w tym narodowej.

Jest we wspomnianym dokumencie kilka rzeczy, które warto wydobyć i dziś, skoro autor uznał za stosowne pozostawić go jako swą ostatnią pisemną wypowiedź.

Prymas geopolitykiem?

Istnieje pewne ryzyko używania słowa ‘geopolityka’ w odniesieniu do dorobku nieżyjącego już człowieka, któremu było ono mało znane, chociaż myślał jego kategoriami. Często, kiedy Prymas mówił o polskiej historii, dorobku kulturowym ludzi żyjących na jakimś obszarze polskiej ziemi, lubił wtrącać myśl, która mieści się w ramach koncepcji geopolitycznych. Jeżeli geopolitykę postrzegać będziemy bardzo wąsko, według XIX-wiecznych intuicji twórców tej doktryny, i patrzeć jedynie na powiązania geografii i polityki, to znajdziemy się w pewnym kłopocie. Z myśli Prymasa zostanie nam jakiś szczątek, ot, parę kurtuazyjnych dopowiedzeń stosownych do okoliczności. Jeżeli jednak na geopolitykę spojrzymy szerzej, zakładając – chyba słusznie – że jest w niej sporo wieloznaczności i miejsca na interpretację, to jego wizja historii, myśl cywilizacyjna, postrzeganie dorobku kulturowego tworzą spójną całość odnoszącą się do Polski i polskości i jawią się jako nowa przestrzeń dla odczytywania jego dorobku, którą z powodzeniem można określić jako koncepcję geopolityczną.

W rzeczonej wypowiedzi do Rady Głównej padły np. następujące słowa: „Kościół musi zostać tutaj, gdzie jest, bo bez jakiejś emfazy jest przedmurzem chrześcijaństwa. Kościół stąd pójdzie na wschód”. Pierwsze zdanie zakłada, że przeprowadzone przez Prymasa akcje duszpasterskie, które związały naród z Kościołem i wiarą, przyniosły efekt trwały, że wystarczy dopilnować tego dorobku i rzeczy potoczą się ku dobremu.

Przyjmując, że Kościół w Polsce dokona akcji ewangelizacyjnej na Wschodzie, widział Prymas nową postać Europy: cywilizacja łacińska przesunęłaby się o kilkaset, jeśli nie ponad tysiąc kilometrów na wschód, społeczności pozyskane dla Kościoła stanowiłyby zaś olbrzymie zaplecze dla przyszłego kontynentalnego ładu, nie mówiąc o tym, że miejsce i rola Polski w takim porządku byłaby niepomierna.

Była to więc wizja o wielkiej dalekosiężności. Jak w trakcie życia chciał Prymas zacząć budować w ojczyźnie porządek społeczny na najbliższe tysiąclecie, tak u schyłku tego życia widać jasno, że jego zamierzeniem jako twórcy owego systemu nie było chowanie światła pod korcem, lecz użycie go do dalszych działań.

W swej wypowiedzi Prymas nawiązywał do łączności w tej kwestii z posługą Jana Pawła II, mówił o „dziwnej synchronizacji naszego życia, zwłaszcza w ostatnich latach, aż do tego momentu”. Można oczywiście przyjąć, że ten zwrot miał znaczenie wyłącznie kurtuazyjne, czy może nawet życzeniowe. Tyle, że z działań Jana Pawła II względem wschodniej Europy widać jasno – nie wnikając w to, kto jest twórcą koncepcji zdobycia tej części Europy dla Kościoła i roli w tym procesie naszej ojczyzny – że w trakcie jego pontyfikatu zamysł ten był realizowany przy pełnym wsparciu zarówno biskupów, księży, jak i świeckich wiernych z Polski. Nasz Kościół może się poszczycić doświadczeniami z czasów posługi Prymasa, który w trudnych warunkach reżimu komunistycznego w Rosji starał się utrzymywać kontakt z resztkami Kościoła w Związku Radzieckim, a szczególnie z najżywotniejszą jego częścią, która działała w niemal całkowitym podziemiu. Nieco dowiemy się o tym, czytając jego zapiski, trochę więcej z dokumentów i relacji, które tu i ówdzie wychodzą na światło dzienne. W tych przedsięwzięciach brał udział biskup, a potem kardynał Wojtyła, który nie zmienił kursu po swym wyborze na Stolicę Piotrową.

O polityce papieskiej względem Związku Radzieckiego pisze się coraz więcej, przy czym akcent wśród historyków i publicystów opisujących tę aktywność w głównej mierze spoczywa na sprawach globalnych

Wiele mówi się o polityce Jana Pawła II prowadzonej we współpracy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale komentatorzy nieco gubią cel zasadniczy Papieża, jakim było, oprócz obalenia komunizmu i zmiany układu geopolitycznego, odwojowanie wschodniej Europy dla Kościoła.

Warto spojrzeć na zagadnienie z perspektywy funkcjonariuszy aparatu represji w Związku Radzieckim, którzy doskonale zdawali sobie sprawę intencji papieża. Ciekawej lektury w tym względzie dostarcza nam np. niedawna publikacja IPN pt. Pontyfikat wielu zagrożeń, opracowana przez Irenę Mikłaszewicz i Andrzeja Grajewskiego, w której politykę wschodnią Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych pokazano przez pryzmat dokumentów operacyjnych litewskiego KGB, pozostającego w pełni na usługach swej moskiewskiej centrali.

Wartość merytoryczna niektórych meldunków może dziś budzić uśmiech politowania, ale pamiętajmy, że należy je czytać, mając na uwadze odbiorcę, dla jakiego były przeznaczone, oraz cel, któremu miały służyć. Rozpoczynająca się wówczas penetracja terenów Związku Radzieckiego była faktem, a koniec lat osiemdziesiątych przyniósł jej wymierne owoce. Czy długotrwałe? To pytanie trzeba chyba odłożyć na potem, pamiętając też, że w samym Kościele powszechnym konsekwentna realizacja tej linii nie miała samych tylko sojuszników.

Kultura łacińska i narodowa

Mówiąc o przyszłościowej roli Kościoła polskiego na Wschodzie, Prymas wypowiadał się w bardzo szerokim, uniwersalistycznym kontekście. Instynktownie dostrzegamy w nim sprawę polską, ale w ramach dużego projektu.

W słowie zadedykowanym biskupowi przemyskiemu mamy już konkretnie do czynienia z polską kwestią na Wschodzie. Adresatem wypowiedzi był słynny ze swych antykomunistycznych i patriotycznych przekonań biskup, a kilka lat później arcybiskup przemyski, Ignacy Tokarczuk. Prymas skierował do niego następujące słowa: „Tobie, drogi biskupie przemyski, i nie tylko przemyski, ale całej tej wspaniałej ziemi otwartej na południe i na wschód Polski, przypadnie pewno duża odpowiedzialność za rozwój Kościoła w tamte strony. Ale jednocześnie i świadomość konieczności postępu kultury łacińskiej i narodowej w tamte strony”.

Z kontekstu wypowiedzi widzimy, że nie chodzi tu Prymasowi o troskę jedynie o diecezję w jej ówczesnym kształcie terytorialnym. Można oczywiście założyć również, że Prymas pamiętał o tym, że jedna trzecia ówczesnej diecezji przemyskiej znajdowała się na terenie Związku Radzieckiego i mógł oczekiwać od biskupa, by ta jej część, która pozostaje w Polsce, była ośrodkiem integrującym całość. Jednak konstrukcja wypowiedzi świadczy o znacznie szerszym wejrzeniu Prymasa. Przypisuje tej strukturze pewną funkcję cywilizacyjną i narodową na Wschodzie.

W tym miejscu jawi się on nam jako patriota, który sprawy narodu i cywilizacji zespala w jedno. Nie jest to mesjanizm, który w tym miejscu można by niechcący Prymasowi przykleić, lecz przekonanie, że Polska ma poprzez swą kulturę promować łacińską cywilizację. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całe nauczenie Kardynała Prymasa, a szczególnie pochylimy się nad tym z czasów milenijnych, to widzimy, że kierując polecenie do biskupa Tokarczuka, jest w tym względzie konsekwentny.

W jego wizji przyszłości Kościół ma iść na wschód, a wraz z nim ma kroczyć polskość. Czy jest to nacjonalizm, czy bardzo konsekwentna historiozoficzna funkcja narodu polskiego, widziana oczami tego męża stanu?

Myślę, że nie o pojęcia tu idzie, a o coś znacznie większego. Prymas nigdy nie ukrywał, że chce Polski wielkiej, ale ta wielkość umiejscowiona jest w pewnym kontekście i tu jawi się on w całej okazałości.

Należy zauważyć, że nie ma tu pewnego zapalnego punktu charakterystycznego dla regionu, o którym mowa, zarówno w wąskiej, jak i szerszej perspektywie: Prymas nie wspomina o Kościele unickim, czyli ukraińskim. Pewnie, że mamy do czynienia z wypowiedzią krótką, w której siłą rzeczy nie ma miejsca na wszystko, z drugiej jednak strony uważne prześledzenie jego zapisków i wrażeń wskazuje na to, że – najogólniej mówiąc – unitów nie darzył dużą sympatią, choć potrafił wznosić się ponad swe przekonania. Najpewniej jednak chciał Prymas latynizacji Kościoła i konsekwentnie trwał na tym stanowisku. W innym miejscu wyraził jakby całość swego programu duszpasterskiego polskiego Kościoła: „Wschód jest otwarty dla Kościoła w Polsce, do zdobycia cały”. Wizja to imponująca, program wykraczający poza jedno pokolenie i zadanie, o którym można powiedzieć, że jest misją dziejową, jeśli podejść do niego z powagą, na jaką zasługuje.

Zachód

Sporo w swym ostatnim wystąpieniu mówi Prymas o ziemiach zachodnich. Są to sprawy ważne i zajmujące, a przy tym umieszczone w ciekawej koncepcji kościelnej. Przede wszystkim swą refleksję o funkcjonowaniu Kościoła na ziemiach zachodnich Prymas rozpoczyna od roli prymasowskiej stolicy.

Stawia sprawę jasno: „Tradycją polskości jest powiązanie prymatury z Gnieznem, wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom”. I zaraz dodaje: „Polska stała silna tym, gdy ziemie nadbałtyckie i diecezje nadbałtyckie miały świadomość bliskości prymatury z tymi diecezjami”.

Na pewno słowa te wynikają z osobistych doświadczeń mówiącego, w końcu to on przez wiele lat swego prymasostwa zarządzał diecezjami na ziemiach zachodnich i północnych, to jemu przyszło budować tu Kościół, ale i coś więcej – budować polską wspólnotę narodową na ziemiach dopiero co odzyskanych, w trudnych warunkach systemu totalitarnego.

Narzędziem był tu ogromny autorytet, jakim cieszył się Prymas wśród katolików w Polsce, ale nie należy zapominać, że sam go wypracował. Z pewnością chciał, by tego rodzaju model był powielony w przyszłości. Niestety kolejne lata przyniosły reformy ustrojowe Kościoła i – pomijając inne okoliczności – tytuł Prymasa stawał się coraz bardziej symboliczny. Kolegialność decyzji, w której niektórzy pokładali duże nadzieje, zdaje się, nie spełniła oczekiwań, a nie wyłonił się na razie autorytet zdolny zaprezentowany tu model kontynuować. Sprawy poszły w inną stronę, ale idea pozostała – chodzi o pokazanie związków pomiędzy ziemiami zachodnimi a resztą kraju, dla których centrum ma być stolica prymasowska w Gnieźnie.

Dalsza część wypowiedzi Prymasa dotyczącej ziem zachodnich jest poniekąd zwykłą konstatacją, ale można też odczytać ją jako przestrogę w kontekście przyszłości oraz podsumowanie wcześniejszych uwag: „Polska na południu będzie zawsze mocna, niezachwiana, Polska na północy i zachodzie wymaga ciągłego podtrzymywania na duchu tych, którzy w dziejach najwięcej ucierpieli przez najazdy szwedzkie, krzyżackie i germańskie”. Prymas bał się o ziemie zachodnie. Nie był to wynik braku wiary w siły żywotne narodu; to po prostu konstatacja wypływająca z doświadczenia historycznego.

Po wojnie Prymas bardzo obawiał się powrotu niemieckiej ekspansji kulturowej. Dlatego w ramach swej działalności duszpasterskiej prowadził działalność, którą możemy nazwać propolską polityką historyczną.

W swych wystąpieniach niejednokrotnie tłumaczył tłumom wiernych, że są duchowymi dziedzicami pokoleń przedstawicieli kultury polskiej, żyjących i pracujących na tych ziemiach przed wieloma wiekami. Niekiedy jego słowa brzmiały na tyle mocno, że oburzały Niemców; był jednocześnie zdolny do wyciągnięcia przepraszającej ręki, ale to też im się niekoniecznie podobało.

Prymas wierzył, że polska kultura, by iść na wschód, musiała mieć oparcie ludnościowe i terytorialne, być silna na zachodzie. Nie mogło tu być słabych punktów. Wydaje się, że tak właśnie należy to rozumieć: związanie ziem zachodnich z resztą narodu ma je wzmocnić i spowodować, że staną się redutą nie do zdobycia.

Ta troska i obawa po latach okazały się uzasadniane – to od zachodu wkraczają do Polski nowe zagrożenia narodowe i ideowe, tu najszybciej postępuje sekularyzacja, kultura narodowa słabnie, zadania wyznaczone następcom przez Prymasa niemal w godzinie śmierci na tym obszarze wydają się być największe, a do zrobienia jest więcej niż wówczas.

Nie wiemy, co przyniesie dalsza historia, ale w tej kwestii dużo zależeć będzie od tego, co zrobi się dziś.

Nowa Europa?

Prymas nie był zaściankowy, swą misję rozumiał bardzo szeroko. Był patriotą i kochał naród, z którego się wywodził, odczuwał dumę z jego historii i chciał dla niego jak najlepiej. Miał wizję miejsca Polski w Europie – tę geograficzną i tę kulturową. Dałoby się zebrać cały tom jego wypowiedzi, które mogłyby stać się podręcznikiem do budowania nowej Europy w oparciu o polską myśl i kulturę. Był miłośnikiem katolickiej nauki społecznej, do końca w jej sprawach starał się być na bieżąco, reinterpretował dokumenty Kościoła. Warto przypomnieć choćby pochodzące z lat siedemdziesiątych słynne Kazania świętokrzyskie, w których twórczo i aktualnie wskazywał na podstawowe postulaty budowania ładu społecznego. Był w tym wielki.

Oczywiście wyniesienie Kardynała na ołtarze co innego niż propagowanie wizji – świętym się jest dzięki świętemu życiu, które ma stanowić wzór dla potomnych. Kościół wyraził też myśl, że Ksiądz Kardynał oręduje za nami w niebie. Ale Prymas zostawił nam wciąż żywe idee. Dokument, który omawiam, był dla niego ważny. Po nim niczego już nie napisał i nie powiedział. Odczytanie tej jego wypowiedzi w kontekście dzisiejszych czasów wydaje się więc rzeczą jak najbardziej pożądaną.

Stefan Kardynał Wyszyński został nazwany Prymasem Tysiąclecia także dlatego, że skonstruował program na tysiąclecie do przodu i wierzył w to, że Bóg, który „w Polsce rządzi”, pomoże ten program zrealizować. Ale ludzie mają być Jego narzędziami, nie mogą pozostać bierni.

Stefan Wyszyński był takim narzędziem. Jego beatyfikacja stanowi potwierdzenie tego ze strony Kościoła; a co my z tym zrobimy – to jest pytanie.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „W kręgu wielkich wizji Prymasa Tysiąclecia” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bartosz Grodecki: uchodźcy przebywający na granicy polsko-białoruskiej to głównie Irakijczycy

Gościem ,,Poranka WNET” był Bartosz Grodecki, Wiceminister Spraw Wewnętrznych, który przekazał najnowsze infromacje dotyczące kryzysu na granicy polsko-białoruskiej.


Bartosz Grodecki ocenił sytuację na granicy polsko-białoruskiej:

Warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy, które dzieją się na granicy: wciąż mamy do czynienia z presją migracyjną wywieraną na Polskę i kraje wspólnoty; oprócz tego obserwujemy przygotowania do ZAPADu, rosyjsko-białoruskich ćwiczeń wojskowych.

Zwrócił także uwagę na ,,zagęszczenie” ruchu w przestrzeni powietrznej:

Pojawiają się różne urządzenia latająco-szpiegujące, na razie nie mamy informacji aby łamały naszą strefę powietrzną, ale obserwujemy wzmożony ruch po drugiej stronie granicy.

Odniósł się również do niejasności związanych z narodowością imigrantów zwożonych na granicę polsko-białoruską przez reżim Łukaszenki:

Głównie są to imigranci z Iraku; loty dedykowane organizowane przez reżim Łukaszenki były lotami z Bagdadu. Uchodźcy z Afganistanu stanowią ok. 30% przebywającej na granicy grupy.

Grodecki podkreślił, że Polska podjęła działania przygotowawcze w związku z ZAPADem:

Wzmacniamy siły straży granicznej, wojska, jak też i policji, stąd decyzja o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Prowadzimy działania obserwacyjne i logistyczne.

 

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

 

Stanisław Derehajło: wprowadzenie stanu wyjątkowego było bardzo dobrą decyzją

Gościem ,,Poranka WNET” był Stanisław Derehajło, Wicemarszałek Województwa Podlaskiego, który wyraził swoją opinię na temat kryzysu granicznego między Polską a Białorusią.


Wicemarszałek przybliżył główne tematy, wokół których toczyć się będą dyskusje na XXX Forum Ekonomicznym w Karpaczu:

Będę chciał zwrócić uwagę uczestników kongresu na sytuację ekonomiczną, gospodarczą i społeczną w województwie podlaskim, związaną z kryzysem granicznym między Polską a Białorusią.

Stanisław Derehajło wyraził również swoją opinię na temat kryzysu granicznego:

Ma on wymiar podwójny: lokalny oraz narodowy, związany z bezpieczeństwem naszego kraju. Wprowadzenie stanu wyjątkowego było bardzo dobrą decyzją, dlatego że zabezpiecza on przede wszystkim mieszkańców strefy przygranicznej.

Poruszył także kwestię odszkodowań dla tych, którzy poniosą straty w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego:

Wnioskujemy o działania wielotorowe: o ochronę i wsparcie finansowe dla przedsiębiorców, wsparcie w zakresie ekonomii społecznej oraz wsparcie samorządu.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

Wojciech Tryzna: od bieżącego roku członkowie Stowarzyszenia Producentów Miodu Podlasia muszą poddać się weryfikacji

Gośćmi ,,Poranka WNET” byli Wojciech Tryzna, prezes Stowarzyszenia Producentów Miodu Podlasia i Andrzej Knap, dyrygent; pierwszy gość opowiadał o miodach, a drugi o ważnej dla białostoczan premierze.

Wojciech Tryzna opowiedział o tym, czym zajmuje się stowarzyszenie, którego jest prezesem:

Zajmujemy się produkcją i dystrybucją miodów z Podlasia; od bieżącego roku pszczelarze muszą poddać się weryfikacji, aby uzyskać specjalną etykietę potwierdzającą autentyczność miodu.

Przybliżył również sposób uzyskania takiej etykiety:

Przede wszystkim należy wprowadzać ten produkt zgodnie z prawem: albo rolniczy handel detaliczny, albo sprzedaż bezpośrednia. Spełnić trzeba także szereg warunków związanych z higieną pozyskiwania miodu.

Nakreślił także różnicę pomiędzy miodem wielokwiatowym a gryczanym:

Miód gryczany ma specyficzny smak; nie jest on szczególnie ostry, jak większość osób twierdzi, ma on również charakterystyczny, ciemny kolor.

Andrzej Knap, dyrygent, został zaproszony do Białegostoku przez Operę Podlaską:

Rok temu otrzymałem zaproszenie do zrobienia premiery operetki Wesoła Wdówka Franza Lehara, mam nadzieję, że w tym roku uda się tę premierę zorganizować.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

 

Przemysław Wierzbowski: Ludwik Zamenhof był twórcą równościowej idei religijno-filozoficznej

Gośćmi Popołudnia WNET byli Nina Pietuchowska i Przemysław Wierzbowski, członkowie Białostockiego Towarzystwa Esperanto, którzy przybliżyli słuchaczom sylwetkę Ludwika Zamenhofa, twórcy esperanto.

Członkowie Białostockiego Towarzystwa Esperanto wspomnieli o ważnej roli, jaką odegrał Białystok w życiu Ludwika Zamenhofa:

Zamenhof pisał, że miasto Białystok było inspiracją do wszystkich jego późniejszych działań. Podczas dorastania był świadkiem sytuacji, dzięki którym wpadł na pomysł stworzenia języka międzynarodowego.

Nina Pietuchowska zaznaczyła, że Białystok był niegdyś kulturowym tyglem, w którym natknąć się można było użytkowników wielu języków:

Na ulicach Białegostoku usłyszeć można było białoruski, tatarski, ormiański i litewski. Sprzedawcy towarów niejednokrotnie używali gestów, gdyż nie potrafili się porozumieć z klientami.

Przemysław Wierzbowski wymienił języki, których wpływ na esperanto jest najbardziej widoczny:

Znajomość języków romańskich na pewno przydała się Zamenhofowi: łaciny oraz klasycznej greki. Ogromny wpływ na esperanto miały także jidysz oraz język niemiecki.

Zamenhof był ośmiokrotnie nominowany do Nagrody Nobla. Przemysław Wierzbowski przybliżył powody tych nominacji:

Ludwik Zamenhof był wybitnym humanistą, twórcą równościowej idei religijno-filozoficznej; proponowano jego kandydaturę do Pokojowej Nagrody Nobla.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

Krzysztof Bosak: Konfederacja wyraziła warunkowe poparcie dla wprowadzenia stanu wyjątkowego

Gościem Popołudnia WNET był Krzysztof Bosak, polski polityk, jeden z liderów Konfederacji, który wypowiadał się na temat wprowadzenia przez rząd RP stanu wyjątkowego.


Krzysztof Bosak opisał ustalenia, do których doszło podczas konwentu seniorów:

Czeka nas posiedzenie sejmu w sprawie wprowadzenia stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym. Głównym wydarzeniem jest wniosek lewicy o odrzucenie tego stanu.

Poseł zauważył, że od kilku dni klarują się stanowiska opozycji:

Konfederacja wyraziła warunkowe poparcie dla wprowadzenia stanu wyjątkowego. Pozostałe partie opozycyjne albo nie mają swojego stanowiska, albo będą głosować za wnioskiem lewicy.

Krzysztof Bosak stwierdził, że rozporządzenie w sprawie wprowadzenia stanu wyjątkowego powinno zostać utrzymane:

PiS ma niewielką większość, choć nie wiadomo, ilu posłów utknęło na urlopach, więc może być różnie.

Polityk ogłosił, że od dziś poseł przemawiający z mównicy w świetle prawa nie będzie miał obowiązku założenia maseczki:

Pani Marszałek potwierdziła, że wreszcie, po tylu miesiącach oczekiwania, wniosek Konfederacji został rozpoznany pozytywnie i będzie można przemawiać z mównicy sejmowej bez maseczek.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

Jan Adamowicz: zabezpieczenie granic państwowych jest wskazane, ale zrobiono to w sposób nieprzemyślany

Gościem Popołudnia WNET był Jan Adamowicz, prezes Związku Tatarów Rzeczpospolitej Polskiej, który wypowiedział się na m. in. na temat wprowadzenia stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią.


Jan Adamowicz wyraził swoją opinię na temat wprowadzenia przez Rząd RP stanu wyjątkowego:

Jeżeli chodzi o zabezpieczenie granic, to jak najbardziej, jest to wskazane, ale zrobiono to w sposób nieprzemyślany, bo nie pomyślano o ludziach, którzy mieszkają na tym obszarze.

Podkreślił, że w Kruszynianach znajduje się największe centrum kulturalne Tatarów. Według prezesa Związku Tatarów decyzja rządu sprawiła, że mieszkańcy Kruszynian zostali odcięci od świata:

Ci ludzie nie wiedzą, co mają robić. Nie otrzymali żadnej pomocy.

Adamowicz stwierdził, że Centrum Edukacji i Kultury Muzułmańskiej Tatarów Polskich nie powinno być wyjęte spod obowiązujących obostrzeń:

Rozumiem, że centrum nie może być wyłączone, skoro te obostrzenia dotyczą wszystkich, jednak jakaś droga prowadząca na szlaki turystyczne powinna być otwarta.

Prezes Związku Tatarów RP odpowiedział też na pytanie, skąd wzięli się Tatarzy na terenie Kruszynian:

Tatarzy zostali osiedleni przez Jana III Sobieskiego na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

S.S.

Przed nami jeszcze miesiąc lata, a w nim Wielka Wyprawa Radia Wnet / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 87/2021

Przygotowanie wyprawy to miesiąc intensywnej pracy, w czasie którego talibowie zdobyli Kabul, a na polskiej granicy Łukaszenka przygotował prowokację „migracyjną” – próbę rozbudzenia konfliktu.

Wakacje skończyły się tak nagle, jak obecność państw zachodnich w Afganistanie. Przyszedł zimny front, nadciągnęły ciemne chmury i lunął deszcz. Słońce, na którego skwarne promienie wielu tak chętnie narzekało, skryło się za gęstą zawiesiną, tworzącą nastrój melancholii i pesymizmu. A wielu powodów do ponurych myśli dostarczają zdarzenia mijających tygodni. Chciałem napisać, że tych powodów jest tak dużo, jak mrówek na tarasie Makazi Gardens – gościnnego domu Kazimierza Gajowego (Studio Bejrut) w Libanie – ale te powody przypominają raczej słonie. Największy jest oczywiście słoń afgański, który trąbą talibów (czyli uczniów) wskazał kierunek rozwoju globalnej cywilizacji.

Przez lata ci, którzy nie interesowali się sytuacją Afganistanu, mieli przeświadczenie, że wojska NATO pokonały talibów, ale jest odwrotnie, o czym wszyscy wiemy.

Za to nie wszyscy wiedzą, że 5 września zaczyna się Wielka Wyprawa Radia Wnet. Odwiedzimy wszystkie miasta, w których możemy lub będziemy nadawać nasz program: Białystok, Lublin (będziemy!), Kraków, Wrocław, Szczecin, Bydgoszcz, Łódź. Koniec wyprawy to koncert w warszawskim Teatrze Palladium, przygotowany przez Milo Kurtisa i Marcina Pospieszalskiego. W każdym mieście spędzimy dwa dni, a właściwie spędzą go z nami nasi słuchacze. Bo wszystkie programy będziemy prowadzić z odwiedzanych miast, a na koniec dnia w każdym z nich udało się zorganizować koncert.

Przygotowanie wyprawy to miesiąc intensywnej pracy, w czasie którego talibowie zdobyli Kabul, a na polskiej granicy Łukaszenka przygotował Polsce prowokację „migracyjną”, będącą wstępem do wciągania Polski w coraz gorętszy konflikt.

Planując trasę Wielkiej Wyprawy nie mogliśmy przewidzieć, że będziemy przejeżdżać przez dwa województwa objęte stanem wyjątkowym.

Tak jak nie mogliśmy wiedzieć, że w ramach manewrów wojskowych żołnierze rosyjscy będą stacjonować w Grodnie.

Zresztą słuchając z rosnącym zdziwieniem wiadomości  z Afganistanu, po raz pierwszy miałem silne poczucie, że ta wojna dociera bezpośrednio do nas. Wprawdzie na polskiej granicy nie gromadzą się Afgańczycy, lecz samolotnicy, którzy za tysiące dolarów przylecieli z Iraku, ale to tylko awangarda armii, która może się na naszej granicy pojawić. Nie wiemy, czy w kierunku Europy ruszy stu, czy milion mieszkańców Afganistanu, ale możemy założyć, że tej wędrówki ludów nie da się powstrzymać i wiemy, że za tą żywą tarczą, która może ruszyć ku Europie, skryte są dwie armie, w tym największa – chińska.

Wprawdzie wygląda na to, że komisarze europejscy zorientowali się, że są sprawy poważniejsze niż ideologia gender, ale jeszcze nie na tyle, by zejść z drogi, która oczyści Europę nie tylko z węglowego śladu, ale i z demokracji i dobrobytu.

Ale dosyć tych jesiennych myśli. Przed nami jeszcze miesiąc lata, a w nim Wielka Wyprawa Radia Wnet ku światłu i słońcu – jak mawia Tomasz Wybranowski – bo życie jest piękne!

W naszą podróż weźmiemy ze sobą to wydanie „Kuriera WNET”. Jeśli odnajdą nas Państwo na naszej drodze, chętnie się nim podzielimy i posłuchamy, jakiej gazety Państwo oczekują. W tym i przyszłym miesiącu niestety nie będzie „Kuriera Śląskiego” i „Kuriera Wielkopolskiego”. Czy to jest początek zmian, czy też wrócimy do poprzedniej formuły, czas i rozmowy z Czytelnikami pokażą.

Życzę Państwu miłej lektury, przyjemności ze słuchania Radia Wnet i pięknej wrześniowo-letniej pogody.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021.

 


 

  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, redaktora naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 87/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Brzydko rzecz ujmując: nowe nabory jakościowo były coraz niższe”. Dzieje dziennika „Nowiny Rzeszowskie”

Pod zarządem dwóch poprzednich właścicieli (Orkla, Mecom) nie czuło się światopoglądowej presji wywieranej na dziennikarzy, ich myślenie nie było jeszcze formatowane tak jak pod zarządem Polska Press.

Andrzej Klimczak

(…) Dziennik „Nowiny Rzeszowskie” ukazał się po raz pierwszy we wrześniu 1949 r. jako organ prasowy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Rzeszowie. Na stronie tytułowej widniało hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. Po raz ostatni z tym sloganem ukazało się wydanie z 27–28 stycznia 1990 r., redaktorem naczelnym był do tego czasu Henryk Pasławski. Następnego dnia dziennik ukazał się jako „Nowiny” – gazeta codzienna, a p.o. redaktora naczelnego został w tym dniu Jan Filipowicz. Pierwszy numer pisma ukazał się w nakładzie 8100 egzemplarzy, w ciągu trzech kolejnych miesięcy osiągając nakład 53 000. Do roku 1956 gazeta ukazywała się siedem razy w tygodniu. Dopiero od roku 1975 drukowano pięć wydań tygodniowo. W roku 1980 „Nowiny” mogły się pochwalić już 200 tysiącami egzemplarzy.

Przełomowy dla „Nowin” był rok 1989, gdy rozpoczęły się procesy transformacji ustrojowej. (…) Udziałowcami spółki R-press zostali: zarząd Regionu NSZZ Solidarność (30%), PSL Solidarność (25%) Editions „Spotkania” (20%), Spółka Dziennikarz (20%), Jan Kopka (3%) i Andrzej Przybyło (2%). (…)

W roku 1993 jednym z udziałowców „Nowin” została norweska Orkla Press International, holding przemysłowy, działający głównie w Skandynawii, przede wszystkim w branży chemikaliów oraz na rynku finansowym, a do roku 2006 także na mediowym. Swoje udziały sprzedał Orkli Jan Kopka – chyba nieświadomie inicjując proces przejmowania gazety przez obcy kapitał. W 2001 r. Orkla stała się największym udziałowcem spółki wydającej „Nowiny”, odkupując udziały Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. W roku 2001 Orkla posiadała 65% udziałów, a właścicielem 35% był Zarząd Regionu NSZZ Solidarność w Rzeszowie. W roku 2005 Orkla została jedynym właścicielem „Nowin”, kupując udziały od „Solidarności”, która uznała, że jako udziałowiec mniejszościowy ma coraz mniejszy wpływ na kierunek rozwoju gazety. Ponadto plany inwestycyjne przedstawione przez Orklę wymagałyby podobno od związku zaangażowania dodatkowych funduszy.

Sprzedaż udziałów przez Solidarność skomentował w rozmowie z Jaromirem Kwiatkowskim z „Forum Dziennikarzy” Wojciech Buczak, ówczesny szef Zarządu Regionu tego związku:

(…) Zanim tak się stało, próbowaliśmy wykupić udziały od Spółki Dziennikarz i SKL-u – mówi Wojciech Buczak. – „Dziennikarze” powiedzieli, że choćbyśmy nie wiem jakie pieniądze oferowali, to oni „solidaruchom” swoich udziałów nie sprzedadzą (w Spółce Dziennikarz zdecydowanie dominowali dziennikarze jeszcze z epoki PRL i blokowano wejście do niej niemal wszystkim, którzy przyszli do „Nowin” w latach 90. – przyp. aut.).

– Jeżeli chodzi o udziały SKL-u – dodaje Buczak – Orkla powiedziała nam: bez względu na to, jaką przedstawicie kwotę, my zaproponujemy wyższą. I możemy tak w nieskończoność. Wobec naszej firmy jesteście „krasnoludkiem” i nie macie żadnych szans.

Jan Musiał, były dziennikarz „Nowin”, redaktor naczelny w latach 1993–1994 i przez pewien czas prezes R-Press, ma odmienne zdanie na temat sprzedaży „Nowin”. – Kondycja finansowa wydawnictwa i gazety była wówczas dobra – twierdzi – Wiem, o czym mówię. Wcale nie było przymusu, aby się tego pozbywać.

W 2006 r. „Nowiny” ponownie zmieniły właściciela. Grupę Orkla Media kupił brytyjski fundusz inwestycyjny Mecom z siedzibą w Londynie, notowany na Alternative Investment Market (londyńskiej części giełdy), działający głównie na rynku mediów. (…) Mecom sprzedał Media Regionalne grupie Polskapresse, która w ten sposób została właścicielem m.in Gazety Codziennej „Nowiny”. (…)

Proszący o anonimowość dziennikarz „Nowin” tak wspomina moment zakupu ich gazety przez Niemców:

„Kiedy właścicielem gazety została Verlagsgruppe Passau, wśród większości dziennikarzy zapanowały optymistyczne nastroje. Wiadomo, właścicielem stała się grupa o mocnych finansach, na dodatek Niemcy słynący z solidności, więc będą pozytywne zmiany! Rozczarowanie przyszło szybko.

Zderzaliśmy się za to z coraz większymi wymaganiami, ze zwolnieniami dziennikarzy w ramach oszczędności i coraz większą liczbą obcych tekstów na łamach naszej gazety. To powodowało osłabianie redakcji, samej gazety i coraz większą frustrację zespołu. Atmosfera w redakcji bywała nie do wytrzymania. To dotyczyło większości zespołu z wyłączeniem kilku osób stanowiących najbliższe otoczenie redaktora naczelnego i jego zastępcy”. (…)

„Palącym problemem było uśmieciowienie umów o pracę. Część dziennikarzy pracowała na umowie wydawniczej, która była odmianą umowy o dzieło. Umowa ta nie zapewniała ubezpieczenia zdrowotnego, o emerytalnym nie mówiąc. Dziennikarze w różny sposób radzili sobie z tym problemem. Niektórzy byli ubezpieczani przez pracującego współmałżonka, inni ubezpieczali się w KRUS, gdzie sami opłacali składki. Wynagrodzenie było tylko wypłatą wierszówki za napisane artykuły. Taka pensja była bardzo niska – czasami nie pozwalała nawet na przetrwanie miesiąca. Dziennikarze zatrudnieni na podstawie umowy wydawniczej pracowali de facto na pełny etat. Niektórzy funkcjonowali w ten sposób nawet przez kilka lat”.

Inny z ankietowanych dziennikarzy pogorszenie się sytuacji żurnalistów wiąże m.in. z pozbawianiem gazety kontaktu z czytelnikami oraz z malejącą liczbą tekstów dotyczących regionu podkarpackiego. (…)

Oceny czytelników przełożyły się na spadek nakładu. W regionie istniało od dziesięcioleci przyzwyczajenie do „Nowin”, które tak jak świeże bułeczki, każdego ranka towarzyszyły w sposób naturalny mieszkańcom. Konsekwentne pozbawianie gazety treści i regionalnego charakteru spowodowało, że wierni czytelnicy przestali kupować „Nowiny”, a zaczęli kupować inne tytuły dostępne na Podkarpaciu. Ci, którzy jeszcze są nabywcami „Nowin”, stwierdzają, że kupują je z przyzwyczajenia, bo tak naprawdę niewiele treści można w nich znaleźć. Inni kupują dlatego, że są zainteresowani ogłoszeniami, a jeszcze inni wyznają, że czytają tylko publikowane w gazecie wyniki sportowe.

(…) „Siłą takiej gazety jak »Nowiny« jest umiejscowienie w regionie na poziomie zarówno informacji, jak i publicystyki, w której debatuje się o ważnych sprawach. Taka debata powinna nadawać ton takiej dyskusji w skali województwa. Niestety rzeczywistość tej gazety zdominowała przewaga myślenia biznesowego nad prawdziwym dziennikarstwem”.

(…) „Jeżeli na początku było jeszcze pod tym względem nie najgorzej, to z biegiem czasu sytuacja zmieniała się na gorsze. Priorytet miały poglądy politycznie poprawne (gołym okiem było widać, że mają one pełne wsparcie kierownictwa), a inne były zaledwie tolerowane, a później to już nawet o tym nie było mowy. Podobnie było z widzeniem Kościoła – z biegiem lat coraz wyraźniej dochodziły do głosu tendencje antyklerykalne”. (…)

„Jeśli za dwóch poprzednich właścicieli grupy (Orkla, Mecom) można mówić o otwartości łamów gazety na wielość poglądów, tak po przejęciu przez Polska Press ta otwartość się skurczyła na rzecz polityków partii rządzących (PO, PSL przyp. aut.). (…) Coraz częściej zaczęła pojawiać się także retoryka antyklerykalna oraz szukano skandalizujących tematów w tym obszarze. Jeśli chodzi o politykę miejską, faworyzowany był urzędujący prezydent miasta. (…) Oczywiście można mówić o zapotrzebowaniu społecznym na takie teksty, ale nie sposób było pozbyć się wrażenia, że wiele z nich pokrywało się z polityką informacyjną Ratusza”.

(…) „Na początku mojej pracy pozycja płacowo-socjalna dziennikarza była nie najgorsza. Z biegiem lat zmieniała się na gorsze: płace coraz bardziej traciły siłę nabywczą, zatrudniano ludzi niemal z ulicy, by płacić im mniej, na śmieciówkach.

Pewnych rzeczy ze sfery socjalnej – trzeba przyznać – pilnowano: nie było problemów z urlopami płatnymi, istniała komisja socjalna, która udzielała nieoprocentowanych pożyczek remontowych itd.

Ubezpieczenie zdrowotne, składka emerytalna, płatne urlopy były określone prawem pracy, niezależne od polityki kadrowej spółki. Natomiast określone w umowie o pracę warunki płacy nie zmieniały się latami. Mimo podnoszonej w ostatnich latach tzw. najniższej krajowej, mimo corocznej inflacji średnio 3,5 proc. każdego roku. Przykład: umowa o pracę podpisana w 2014 r. mówiła o poziomie wynagrodzenia rzędu 3,6 tys. zł brutto, włączając w to pensję zasadniczą i ryczałt honorariów autorskich. Wówczas tzw. najniższa krajowa wynosiła niespełna 1,5 tys. zł brutto. W 2021 r. wynagrodzenie dziennikarza pozostało na poziomie 3,6 tys. zł, podczas gdy płaca minimalna wynosiła 2,8 tys. zł. Wzrost wynagrodzeń w innych branżach gospodarki, w innych sektorach zatrudniania, zupełnie ominął dziennikarzy PPG.

Efekt takiej polityki był katastrofalny dla jakości tytułu i warunków pracy. Chętnych do pracy w redakcji nie było, niemal każda inna branża na niemal każdym stanowisku oferowała atrakcyjniejsze warunki płacowe. Brzydko rzecz ujmując: nowe nabory jakościowo były coraz niższe, bo nikt o wysokich kwalifikacjach nie chciał pracować za stawki, które wydawały się (i były) niegodne”.

(…) „Nie przypominam sobie, aby w ostatnich latach ktoś odmówił wykonania polecenia służbowego – część dziennikarzy przyjmowała punkt widzenia kierownictwa, na dodatek czuła się spętana np. kredytami, więc wszystkie polecenia skwapliwie wykonywała. O mnie kierownictwo wiedziało, że mam poglądy odbiegające od politycznie poprawnych, ale moja pozycja w redakcji była wtedy na tyle mocna, że pewnie nawet kierownictwo nie zaryzykowałoby zaproponować mi temat, który łamałby moje sumienie. Oprócz mnie było jeszcze kilka takich osób. W redakcji miał miejsce podział na tych, którzy mieli swoje poglądy i potrafili je artykułować w dyskusjach (nie zawsze pozwalano im to robić na łamach), bo ich pozycja w redakcji była mocna, i na tych, którzy swoich poglądów nie artykułowali, bo albo ich nie mieli, albo nie musieli, bo mieli poglądy takie same jak kierownictwo, albo bali się to robić”.

„Wolność słowa ograniczała się do tolerancji, jeśli poglądy głoszone przez dziennikarza były zbieżne z poglądami redaktora naczelnego i jego świty. Odmienne zdania nie były tolerowane, a dziennikarz, który odważył się na dyskusję, natychmiast odczuwał to w dostępie do publikacji, w wycenie tekstów i wadze zlecanych materiałów”.

Andrzej Klimczak jest byłym dziennikarzem Gazety Codziennej „Nowiny”, obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego „Forum Dziennikarzy”.

Cały artykuł Andrzeja Klimczaka pt. „»Nowiny« (od)nowa” znajduje się na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Klimczaka pt. „»Nowiny« (od)nowa” na s. 4 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 86/2021

Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Nie zyskaliśmy wdzięczności. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Andrzej Jarczewski

Przez dyfamację do kasy

Polska – w przeciwieństwie do Szwajcarii – nigdy nie była rajem bankowym, gdzie by przywożono pieniądze, ukrywane przed organami podatkowymi innych krajów. W II Rzeczypospolitej nie było też znaczących inwestycji zagranicznych. Cały polski majątek – i ten zniszczony, i ten ukradziony przez Niemców czy Rosjan, i ten, który pozostał po wojnie – cały majątek wypracowali obywatele polscy wielu wyznań i narodowości zgodnie z polskim prawem.

Szwajcaria – jak wiemy – wypłaciła na odczepnego pewną kwotę żydowskim syndykatom roszczeniowym. Podobnie postąpiły niektóre korporacje, np. współpracujący z Hitlerem IBM. Ale to nie jest precedens, który mógłby być skutecznie wykorzystany przeciwko Polsce. Inny bowiem jest status genetyczny i ontologiczny depozytów na szwajcarskich kontach, a inny dobytku polskiego.

Różnica polega na tym, że do Szwajcarii przez pokolenia napływały pieniądze z zewnątrz, a w Polsce obcych pieniędzy nigdy nie było. W Szwajcarii pozostały cudze walory, a w Polsce własne… ruiny i groby. Szwajcarzy cudzymi pieniędzmi obracali, pomnażając je wielokrotnie. Polacy nie mieli ani cudzych pieniędzy, ani nawet swoich. Wszystko w wielkim trudzie musieliśmy sami niemal od zera wypracować i z gruzów odbudować. A teraz ktoś po to wyciąga rękę, dyktuje nam ustawy i oczernia Polskę przy każdej okazji.

Polskie prawo wielokrotnie musiało przyjąć do wiadomości skutki bezprawia, panującego pod władzą obcych nauczycieli praworządności i ich zbrodniczych ideologii. Pod względem prawnym sytuacja jest jasna. Wysuwane są jednak roszczenia o charakterze paramoralnym: zbrodniarz nie powinien korzystać ze skutków zbrodni. By więc Polsce coś jeszcze zabrać, trzeba z Polaków zrobić zbrodniarzy. I to się od lat robi różnymi antypolskimi działaniami dyfamacyjnymi, wspieranymi, wręcz indukowanymi przez naszą własną Targowicę.

Autor tego artykułu w roku 2003 tworzył muzeum w Radiostacji Gliwice, tej właśnie, która przeszła do historii 31 sierpnia 1939. Wtedy to – by Polaków obciążyć winą, by zrobić z nas zbrodniarzy – wykonano dziwną operację dyfamacyjną, zwaną ‘prowokacją gliwicką’. Opowiem o tym, by pokazać, jak wzorzec antypolskiej, dyfamacyjnej działalności Hitlera jest kopiowany po wielu latach.

Banki kradną milcząc

Co ma począć szwajcarski bankier, jeżeli właściciel depozytu nie żyje i nie ma spadkobierców? Prawo bankowe oczywiście wie, co począć, ale jak to jest z moralnego punktu widzenia? Otóż należy najpierw ustalić, skąd pochodzi kapitał. Jeżeli wpłacił obywatel szwajcarski – sprawa prosta. Majątek przejmuje państwo, gmina lub kanton, w zależności od rodzaju walorów i przyjętych w danym miejscu zasad. Jeżeli jednak pieniądze przyszły z zagranicy – należy oddać je zagranicy. Ale „zagranica” to duży kraj. Sprawa nieprosta.

Ulubione przez bankierów rozwiązanie polega na cichym zawłaszczeniu cudzego majątku, o którym wiadomo, że nikt się o niego nie upomni. Zgłosiły się jednak organizacje żydowskie, pojawiły się jakieś dokumenty i problem załatwiono ku zadowoleniu stron. A co z zapomnianymi pieniędzmi, wpłacanymi przez sto lat przez klientów innej narodowości, innego wyznania, innej rasy czy klasy?

Kto pierwszy do kasy? Kto ma pierwszeństwo w dostępie do Sezamu własności niczyjej?

Kryteria mogą być różne: nacjonalistyczne (naród przez kogoś do czegoś wybrany), rodowe (wspólnota krwi), klanowe, religijne, rasowe, klasowe, hałasowe (kto głośniej krzyknie, ten bierze) itd. Nie rozwiązuję tu problemów szwajcarskich bankierów.

Dla nas ważne jest to, że w Polsce nie ma żadnych pieniędzy, które by przed wojną przypłynęły z zewnątrz i były niegodnie wykorzystywane przez państwo polskie.

Mówię o większych kwotach, bo różne drobne nieprawidłowości spotykamy na każdym kroku zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, i wszędzie.

Pieniądze zanosimy do banku w jednym celu: na tymczasowe przechowanie. Ale ostateczne podarowanie pieniędzy bankowi nigdy nie jest celem klienta banku! Bywa tylko skutkiem różnych przyczyn i przyczyną bogactwa bankierskich klanów.

Wzorzec dyfamacji

Mamy sierpień 2021.

Przypomnijmy więc sobie sierpień 1939. Wtedy to Hitler kazał przeprowadzić całą serię napaści na obiekty należące do mniejszości niemieckiej na terenie Polski. Edmund Osmańczyk dotarł do materiałów dokumentujących przygotowania do zniszczenia 223 obiektów (po obydwu stronach granicy).

Były tam zdjęcia celów, tzn. domów czy pomników, mapki i instrukcje. Po wojnie potwierdzono, że kilkadziesiąt takich samonapadów rzeczywiście Niemcy przeprowadzili. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że była to wielka, centralnie zaplanowana operacja, bo pod koniec sierpnia 1939 r. nikt nie miał głowy do tego, by wiązać ze sobą incydenty rozgrywające się od Cieszyna do Gdańska i Prus Wschodnich. Prześledźmy jedną taką akcję, by zastanowić się nad celem działań Hitlera.

Niemiecki napad na niemiecką radiostację Gleiwitz z 31 sierpnia 1939 r. przeszedł do historii jako ‘prowokacja gliwicka’. Wyniki badań nad tym wydarzeniem (i jego błędną nazwą) były przedmiotem wielu moich publikacji po roku 2002, kiedy to miasto Gliwice odkupiło niedostępny wcześniej obiekt, pełniący w latach pięćdziesiątych zaszczytną funkcję zagłuszarki Wolnej Europy, Radia Watykan i innych wrażych rozgłośni. Ale dziś już nie wystarczy sam opis. Pora odpowiedzieć na pytanie o sens tej operacji. A to może wymagać nowej perspektywy badawczej.

Dotarłem do wielu źródeł, przeprowadziłem – jako pierwszy badacz – szczegółowe śledztwo w Radiostacji, zrekonstruowałem napad sekunda po sekundzie, przeszedłem centymetr po centymetrze. Codziennie konfrontowałem swoje odkrycia z przybyszami z całego świata. Po kilkunastu latach zajmowania się tym punktem historii i geografii Europy mogę sformułować wniosek następujący: awantura gliwicka z 31 sierpnia była potrzebna Hitlerowi jako argument do przemówienia z 1 września 1939 r.! Ta mowa miała jednak cel dalszy, dyfamacyjny. Z kolei celem dyfamacji…

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata. Bo – w razie takiej czy innej napaści – nikt nie będzie bronił „winowajcy”!

Perspektywa eventowa

Nad (lub pod) wielkimi celami politycznymi mogło być coś jeszcze.

Ze wspomnianego przemówienia Hitlera cytuje się zwykle dwa zdania, ale czytelnicy „Kuriera WNET” znają cały tekst (polskie tłumaczenie dał nam Jan Bogatko w numerze 63/2019). To jest ważne źródło wiedzy, bo dopiero znając wszystkie wykrzyczane wtedy słowa, można zrozumieć prowadzące do tych słów czyny. Ot, choćby… dlaczego Niemcy nie wypowiedziały Polsce wojny.

Czyżby to wynikało z lekceważenia III konwencji haskiej z roku 1907? Otóż nie. W przemówieniu, wygłoszonym nie w budynku Reichstagu, ale w pobliskiej operze Krolla, nie można było „akcji porządkowej” w Polsce nazwać… ‘wojną’!

Wiemy, że Hitler był miłośnikiem oper Wagnera. Gardził operetką, stąd też miewał ambiwalentny stosunek do Mussoliniego z jego operetkowym faszyzmem. Nazizm to już teatr wielki, opera. I typowy motyw sztuki: zdrada, dyfamacja, kłamstwo, morderstwo. Hitler chciał występować na scenie teatralnej, więc nie pozwalał odbudowywać spalonego Reichstagu. Pragnął odgrywać role sławnych wodzów, umiał przemawiać, a sala operowa zachęcała go do popisu. Orkiestrację zapewniały media, zwłaszcza kino i radio, które dopowiadało to, czego nie mógł głosić przywódca państwa.

Hitler nie czytał. Improwizował, ale improwizacja wtedy jest udana, gdy się ją dobrze przygotuje. Badanie tej mowy pozwala stwierdzić, że jest to tekst – w swej wiecowej konwencji i ze względu na cel, jakiemu miał służyć – znakomity. Powiedziano to, co trzeba, tak, jak trzeba. Ten tekst powstawał w głowie Hitlera zapewne od początku sierpnia 1939. Wtedy autor zauważył pewne braki w argumentacji i kazał przygotować materiał do wypełnienia ważniejszych luk. Konkretnie: 8 sierpnia Reinhard Heydrich otrzymał kierunkowe wytyczne i zaczął realizować plan wykonawczy: zrobić coś tak, żeby Polacy byli „winni”.

Potęga propagandy

By rzucić boczne światło na tezę o wielopiętrowym celu napadu gliwickiego, zadam pytanie pomocnicze: czym w roku 1934 był zjazd partii nazistowskiej, genialnie sfilmowany przez Leni Riefenstahl? Od razu odpowiadam. Owóż ów słynny Reichsparteitag nie został wcale sfilmowany. VI Zjazd NSDAP był… aktorem! Zagrał w filmie Triumf woli, zrealizowanym według precyzyjnego scenariusza, bez liczenia się z kosztami wielodniowych prób i niewygód setek tysięcy statystów. Zjazd był tam aktorem najważniejszym, ale jednym z wielu. Inni aktorzy to m.in. samolot Hitlera, Rudolf Hess, sam Hitler, namioty obozu młodzieżowego czy łódź na rzece. Leni Riefenstahl nie kręciła reportażu, lecz fabułę! Wysłała tę łódkę tam, gdzie mogła być sfilmowana przez „przypadkowo” (skąd my to znamy?) ustawioną profesjonalną kamerę. A Zjazd? Czy coś ważnego to zgromadzenie uchwaliło? Otóż nie. Było tylko aktorem. Realizowało scenariusz!

A czy 18 maja 1935 r. Hitler poszedł do berlińskiej katedry św. Jadwigi na mszę żałobną, by uczcić Józefa Piłsudskiego, którego pogrzeb odbywał się tego dnia na Wawelu? Też nie. Hitler kazał tak przygotować uroczystości, raczej event, by mieć dobrze ustawione zdjęcie dla celów politycznych.

To samo realizuje m.in. kronika filmowa z triumfalnego wjazdu Hitlera do Wiednia (1938). Podobną rolę w ZSRR odegrały filmy Siergieja Eisensteina, te same cele przyświecają choreografii totalnej w Korei Północnej, to samo obserwujemy w wielu krajach i korporacjach: propaganda jako podstawa, jako codzienna legitymizacja władzy absolutnej, a w końcu – jako usprawiedliwienie przemocy.

Dla eventu

Taktyka otoczenia Hitlera stanowiła swoistą prefigurację działalności branży eventowej XXI wieku. Jeszcze tak tego nie nazywano, nie było teorii ani wyspecjalizowanych firm. Hitler nadrabiał to talentem Goebbelsa (i swoim własnym, którego nie możemy mu w tej materii odmówić), korzystał z usług oddanych realizatorów i nie żałował pieniędzy na te cele.

W aspekcie przygotowań do wojny ważnym wydarzeniem było – często cytowane – przemówienie Hitlera do generalicji w Berghofie. Mamy 22 sierpnia 1939, Ribbentrop wkrótce wyląduje w Moskwie, by jawnie podpisać wynegocjowany tajnie rozbiór Europy, a najważniejsi niemieccy dowódcy jadą lub lecą setki kilometrów aż nad niedawno zniesioną granicę z Austrią, by wziąć udział w czymś, co ich zaskoczy. Dziś takie wydarzenie motywacyjne nazwalibyśmy ‘incentive event’. Sztabowcy, którzy od kilku miesięcy realizują przygotowania do wojny, zbierają się w jednym miejscu i otrzymują bezcenne wtajemniczenie w plany swojego Führera, w tym o szykowaniu akcji dyfamacyjnej w Gliwicach, choć oczywiście nazwa miasta nie pada. Nie ulega wątpliwości, że po takim „wow” generałowie będą lepiej… pracować.

Hitler odczuwał dojmującą potrzebę wielkiego spektaklu. Potrzebę wojny. Był zawiedziony kapitulacją Anglii i Francji w sprawie Czechosłowacji i tak eskalował żądania wobec Polski, by ta upragniona wojna już mu się nie wymsknęła.

Nie bardzo jest pewne, czy Hitler prowadził wojnę – prymarnie, pierwszoplanowo – w celach politycznych, czy też wymyślał różne pośrednie cele po to, żeby w końcu zrealizować TEN wielki spektakl: wojnę. Historia kryminalistyki zna mnóstwo zbrodni, popełnionych tylko „dla eventu”.

Murowany dowód

Budynki Radiostacji Gliwice zachowały się w znakomitym stanie aż do roku 2002. Wtedy to miasto Gliwice odkupiło od TP SA całą 3-hektarową posesję wraz ze 111-metrową modrzewiową wieżą antenową i niektórymi urządzeniami, by udostępnić to historyczne miejsce zwiedzającym. Powierzono mi funkcję kierownika projektu i wkrótce – po rozbiórce różnych dobudówek i uprzątnięciu maszyn powojennych – mogłem przystąpić do badań szczegółowych. Szybko się okazało, że cała wcześniejsza literatura na temat Radiostacji Gliwice jest bezwartościowa. Żaden historyk nie odwiedził tego specjalnie chronionego obiektu, więc konfabulowano – powiedzielibyśmy dziś – samopowielające się fake newsy.

Źródłem rzetelnej wiedzy będzie za to książka Henryka Berezowskiego pod roboczym tytułem Radiostacja Gliwice. Inżynier Berezowski przez wiele lat pracował w radiostacjach podobnego typu i jest jednym z ostatnich specjalistów potrafiących na ten temat pisać kompetentnie i ciekawie. Jego wielką zasługą jest odnalezienie w Muzeum Techniki w Warszawie najważniejszego elementu naszej radiostacji – nadajnika Lorenz.

Henryk Berezowski walnie przyczynił się do przekazania tego bezcennego zabytku Gliwicom w roku 2012, a następnie kierował renowacją nadajnika. Obecnie czekamy na wydanie jego książki, w której (mogę już to zapowiedzieć) autor opisał m.in. staranne badania urządzeń nadawczych i niemieckiej dokumentacji, by w końcu obalić wszystkie wcześniejsze tezy w najważniejszym dla sprawy aspekcie radiotechnicznym.

Historia od nowa

Niektóre nazwy niemieckie – np. ‘kampania wrześniowa’ – są poręczniejsze od polskich, ale ich użycie wypacza obraz. Taki termin zakłamuje historię. Dla nas była to polska wojna obronna 1939 roku. Nie jest obojętne, z którą armią idziemy i czyim systemem pojęć opowiadamy własne dzieje.

By historię zrozumieć, każde pokolenie musi ją pisać na nowo swoim językiem. Gdyby ta nowa polityka historyczna miała za zadanie przysłonić niewygodne fakty lub zakłamać przeszłość, byłoby to nadużycie, naukowy błąd czy oszustwo. Pisał o tym Orwell, a licznych przykładów dostarczała praktyka wydawnicza w Związku Radzieckim. Z kolei w wieku XXI czyni to totalnie załgana narracja o „polskich” obozach śmierci. Mówią: ‘Oświęcim’, a przecież gdy tam Niemcy i Austriacy masowo mordowali ludzi, obóz nazywał się ‘Auschwitz’.

Jeżeli jednak oficjalna historiografia już jest zafałszowana (jak niegdyś w sprawie Katynia) lub wypełniona zmyśleniami (np. w kwestii gliwickiej) – obowiązkiem kolejnych badaczy jest dotarcie do prawdy i publikacja wyników.

Utrwalone kłamstwo historyczne nie jest bezinteresowne. Zbrodniarze zyskują usprawiedliwienie, a ofiary tracą dobre imię. Nawet drobny fałsz terminologiczny po przejściu przez różne cywilizacje może całkowicie wypaczyć obraz. Z ofiary zrobi oprawcę, a z kata niewiniątko.

Wnioski z Historii

Niewykluczone, że wkrótce pojawią się roszczenia różnych osób, rodzin i narodów, mieszkających niegdyś na ziemiach dzisiejszego państwa Izrael, a następnie stamtąd usuniętych. Oni już są liczni, a mogą być silni. Wartość spornych nieruchomości rośnie z roku na rok. Idea nieprzemijających roszczeń i pretensji obróci się wtedy przeciw jej wynalazcom, co zresztą już zaczyna być dyskontowane przez Indian w Kanadzie i USA.

Polacy też powoli zaczynają wyciągać wnioski. Przez wieki dawaliśmy gościnę Żydom, prześladowanym w całej Europie. W Polsce Żydzi mieli najlepsze warunki bezpiecznego życia i prowadzenia interesów, więc nasz kraj wybierali nogami. W dodatku, gdy Niemcy masowo mordowali Żydów w czasie II wojny, Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Bo życie Polaka się nie liczy. Ofiarnością, a nawet bohaterstwem nie zyskaliśmy wdzięczności. Przeciwnie. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Kolaborowali z zaborcami w XIX wieku, służyli komunizmowi i z ideologicznym zacietrzewieniem – jako kierownictwo bezpieki i sędziowie – mordowali najlepszych synów i córki narodu polskiego, a później zdradzali nas jako polscy dziennikarze, politycy i dyplomaci. Teraz przebrali miarę.

Prowadzą antypolską kampanię dyfamacyjną w czysto grabieżczych, finansowych celach. Niech więc się nie dziwią, że Polacy już nie chcą obcokrajowców na stałe na własnym terytorium, co dotyczy również islamistów i reprezentantów różnych skrajności, podających się za importowane religie czy ideologie. To nie jest ksenofobia. To nie jest antysemityzm ani antyislamizm. To jest nauczka i ostrożność. Takie – sprzeczne z polską tradycją – wnioski wyciągamy dziś z Historii. Ktoś te wnioski sprowokował.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego