VIII edycja Kongresu Polska Wielki Projekt. Rok po roku dołączają do niego stowarzyszenia i wybitni intelektualiści

Pamiętam pierwszy Kongres Polska Wielki Projekt w 2010 roku: skromny i jakby nieśmiały, w klimacie pewnego siebie uchachania rządzących platformersów i ludowców, i w opozycyjnej traumie posmoleńskiej.

Danuta Moroz-Namysłowska

Wydarzeniami sobotniego dnia były dwa wykłady: laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, prof. Thomasa Johna Sargenta, oraz niemieckiego filozofa, prof. Petera Sloterdijka, a także wręczenie Nagrody im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, która przypadła w tym roku Antoniemu Liberze.

Nie sposób w tym szkicu przekazać bogactwa myśli tych wybitnych osobistości – warto może jedynie zaznaczyć, że wszystkie wypowiedzi były próbą znalezienia klucza ekonomicznego lub filozoficznego do niejednoznaczności tytułowych WARTOŚCI, jak i równowagi między wolnym rynkiem a planowaniem. (…)

Stosowne i wyczerpujące informacje o Kongresie zainteresowani znajdą bez trudu w internecie. Tu kilka wrażeń z sali i kuluarów.

Wśród „pospólstwa”, bodaj w 17. rzędzie dostrzegłam państwa Katarzynę i Andrzeja Zybertowiczów. Profesor jest doradcą Prezydenta i mógłby vip-ować w pierwszych rzędach, a jednak sympatyczne to wejście w tło… Podobnie państwo Gwiazdowie, siwe gołąbki, zawsze czuwające nad losami Ojczyzny, nie zabierali głosu, ale pilnie śledzili propozycje książkowe i słuchali wszystkich prelegentów…

Zagadnięty na inną okoliczność redaktor naczelny „Sieci” Jacek Karnowski udzielił optymistycznej odpowiedzi „Nie zmogą!” na dodatkowe pytanie: „Czy totalna zmoże dobrą zmianę?” I tego się trzymam.

Czujność reporterska funkcjonowała i funkcjonuje w głównym nurcie, z europejska zwanym mainstreamem od poczęcia… (…) ale niczego, oprócz własnych aranżacji, nie pokazują. Mają zasady. I standardy. Niereporterskie, niestety. Nic dziwnego, że nie tylko tzw. lemingom nazwa ambitnego przedsięwzięcia intelektualnego i gospodarczego nie zdążyła na trwałe zająć uwagi, a tym bardziej wejść do kalendarza wydarzeń.

Cały artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Okruszki z Kongresu” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Okruszki z Kongresu” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

 

„Dlaczego nie odbudowano Pomnika Wdzięczności”. Konferencja w siedzibie SDP / „Wielkopolski Kurier WNET” 48/2018

Ten stan nie będzie trwał wiecznie. Gorąco wierzę, że uda się zmienić władze miasta i w przyszłości wszyscy spotkamy się na odsłonięciu odbudowanego Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

Stanisław Mikołajczak

Pomnik pamięci Poznania

Kiedy prawie siedem lat temu zakładałem Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu do głowy mi nie przyszło, że będę jako Wielkopolanin i Poznaniak wstydził się za swoje miasto, że na 100 rocznicę odzyskania Niepodległości i 100 rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego tego Pomnika nie postawimy. I że największym przeciwnikiem odbudowy pomnika będą demokratycznie wybierani prezydenci miasta Poznania. Ale ten stan nie będzie trwał wiecznie. Gorąco wierzę, że uda się zmienić władze miasta i że w przyszłości wszyscy spotkamy się na odsłonięciu odbudowanego Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

To, że w pewnym momencie zająłem się odbudową Pomnika Wdzięczności było spowodowane jakimś impulsem, nie potrafię do końca sobie uświadomić, dlaczego tak się stało. Stało się to, gdy zacząłem w Poznaniu organizować Koncerty Niepodległościowe z okazji 11 listopada. Szybko się zorientowaliśmy, że najważniejszym symbolem Niepodległości Polski w Poznaniu był zburzony przez Niemców Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa zwany Pomnikiem Wdzięczności.

Musimy odbudować

Zanim zacząłem działać, najpierw poszedłem do Księdza Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, żeby zapytać, co on o tym myśli, bo przecież Pomnik, który ma w centrum figurę Chrystusa nie może być stawiany bez akceptacji Arcybiskupa. Jak Ksiądz Arcybiskup się dowiedział, że za tą inicjatywą stoi Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego, to zaraz się zgodził i powiedział, żebyśmy działali, że razem ten Pomnik odbudowujemy. I tak powołaliśmy Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika i zaczęły się nasze starania. Już jak zgłaszałem tę inicjatywę na pierwszym Koncercie Niepodległościowym w Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu w 2011 r., spotkało się to z entuzjastycznym przyjęciem

Zapowiedziałem, że pomnik powinien stanąć na setną rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego i setną rocznicę odzyskania Niepodległości. Wtedy wydawało mi się, że ten Pomnik odbudujemy nawet wcześniej, bo to przecież siedem lat. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że będę jako Wielkopolanin i Poznaniak wstydził się za swoje miasto, za swoich współobywateli, że tego Pomnika nie postawimy na 100 rocznicę odzyskania Niepodległości 100 rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego.

I że największym przeciwnikiem odbudowy pomnika będą demokratycznie wybrani prezydenci miasta Poznania. Co się stało z Poznaniakami, co się stało z ludźmi, którzy przez cały XIX wiek, ale i wcześniej byli patriotami, byli obywatelami, troszczyli się nie tylko o swój region, ale o Polskę. Byli dumni, że tam się Polska narodziła. Nie wierzę, że przestało ich to wszystko interesować. Teraz po tylu latach starań muszę przyznać, że gdyby Platforma Obywatelska nie blokowała odbudowy tego Pomnika, to Pomnik Wdzięczności już dawno by stał. I to trzeba wreszcie powiedzieć, niezależnie od tego, że tego dotąd nie robiłem. I to działanie przeciwko tak ważnemu symbolowi tożsamości Poznania jest absolutnie niezrozumiałe.

Powstanie wielkopolskie

Dlaczego ten pomnik jest taki ważny? By to zrozumieć, trzeba powiedzieć o znaczeniu powstania wielkopolskiego. To nie było szczególnie krwawe powstanie, ono nie było szczególnie wielkie, jeśli chodzi o liczbę ofiar, w porównaniu z powstaniem styczniowym zwłaszcza, czy z powstaniem listopadowym, ale ono było niezwykle ważne nie tylko dla Wielkopolski, także dla Europy i świata. Bo o ile powstanie listopadowe uratowało Belgię, to powstanie wielkopolskie uratowało Europę. To nie są słowa nasze, to Józef Piłsudski powiedział, że gdyby nie miał Armii Wielkopolskiej, to nie miałby cienia szansy zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej, a wiemy, co znaczyłaby przegrana Bitwa Warszawska. A jak to się stało, że ta Armia Wielkopolska powstała? Bo na terenach, które powstańcy po kilku tygodniach opanowali, zatrzymali materiał wojenny, który szedł przez ziemie polskie, tysiące wagonów, sprzęt wojenny, zdobyli połowę lotnictwa polskiego na Ławicy. Ale przede wszystkim bardzo szybko zostało to powstanie ustrukturalizowane i została utworzona 100-tysięczna armia.

Wielkopolska miała wtedy, u progu niepodległości armię 100-tysięczną, a jak p. Antoni Macierewicz został ministrem obrony narodowej, to cała polska armia nie miała więcej niż 92 tysięcy żołnierzy… To jest ta skala wysiłku. Bolszewicy mówili, że najbardziej bali się wojsk wielkopolskich, potem Hallerczyków, potem Piłsudczyków.

To wojsko wielkopolskie było doskonale wyszkolone. To byli żołnierze i podoficerowie Armii Pruskiej, tam byli wyszkoleni, bo tak się toczyły losy Wielkopolski. Takie jest znaczenie tego powstania. Jednego z czterech zwycięskich. Mówi się, że to jest jedyne zwycięskie. Nie. Zwycięskie było także powstanie z 1906, drugie powstanie śląskie i powstanie sejneńskie. Powstańcy wielkopolscy oddali życie, 2500 osób, mówi się, że te traty były stosunkowo małe, ale część ludzi mówi, że one były małe, bo oni byli doskonale wyćwiczeni. Traktowani byli bardzo brutalnie, bo w pierwszym tygodniu oni byli już traktowani jako buntownicy. Nie podpadali pod Konwencję Genewską, byli traktowani jak buntownicy, którzy buntowali się przeciwko państwu. Bo trzeba pamiętać, że Piłsudski od 1911 r. organizował Państwo Polskie, a u nas w Wielkopolsce było inne państwo – Państwo Pruskie. Wielkopolanie mają zastrzeżenia do Piłsudskiego, że nie udzielał powstaniu pomocy, tak jak to było potrzebne, że lekceważył Wielkopolskę. To oczywiście jest element przedwojennej gry politycznej. Piłsudski musiał walczyć o wschodnie granice. Wiedział, że wschodnią granicę musi wywalczyć, a zachodnia może podlegać negocjacjom, on to wiedział. A jednocześnie nie mógł wspierać powstańców jawnie. Jak były powstania śląskie, to też udzielał pomocy podskórnie, a nie na powierzchni. W 1920 r., dwa lata po zwycięskim powstaniu wielkopolskim pada pomysł podziękowania za ten zryw powstańczy. Za przyłączenie Wielkopolski do Polski. Postanowiono wybudować pomnik, powstał komitet, wybrano miejsce i znowu były problemy z władzą. Dwanaście lat trwały starania, ale te kłopoty były innej natury. Władze chciały postawić kościół wotywny, ale przecież po wojnie nie było na to pieniędzy. Ale dwanaście lat ciągle mówili kościół, kościół. Aż wreszcie postanowiono zbudować ten Pomnik i po 12 latach ten Pomnik stanął. Stanął i w ciągu 7 lat on całkowicie przeorał myślenie o Poznaniu i o Wielkopolsce i o Polsce.

Są trzy takie pomniki – Pomnik Nieznanego Żołnierza w Warszawie, drugi a właściwie pierwszy – Pomnik Grunwaldu w Krakowie, zbudowany z okazji 500. Rocznicy Bitwy Grunwaldzkiej i nasz poznański Pomnik Wdzięczności. Pomnik Nieznanego Żołnierza odbudowano zaraz w latach powojennych, Pomnik Grunwaldzki w 1976 r., bo nie miał elementów niepodległościowych, a nasz nie mógł się doczekać, bo w centrum była figura Chrystusa. I nie może się doczekać do dziś.

„Dlaczego nie odbudowano Pomnika Wdzięczności” – konferencja pod tym tytułem odbyła się 23 maja 2018 r. w Domu Dziennikarza w Warszawie. Wzięli w niej udział prof. Stanisław Mikołajczak, prezes SKOPW, Jolanta Hajdasz i Tadeusz Zysk, wiceprezesi SKOPW oraz członkowie komitetu – ks. Tadeusz Magas, Tadeusz Dziuba, Przemysław Alexandrowicz, Barbara Pulik, Andrzej Czayka, Andrzej Karczmarczyk i Krzysztof Ratajczak. Podczas konferencji przedstawiciele Komitetu uhonorowali osoby zaangażowane w ideę powrotu Pomnika Wdzięczności do Poznania. Pamiątkowe medale otrzymali: Antoni Macierewicz, były Minister Obrony Narodowej, Wojciech Fałkowski, były podsekretarz stanu w MON, Jarosław Szarek, prezes IPN (nieobecny), Krzysztof Skowroński, prezes SDP oraz aktorzy Halina Łabonarska (nieobecna) i Jerzy Zelnik.

Nasza wiara i pamięć

Chcę tu nawiązać do mądrości naszych przodków, którzy usytuowali pomnik w miejscu najbardziej znienawidzonym, w miejscu, które było kwintesencją pruskości w Poznaniu. Bo na fosie zbudowano Zamek Pruski, który miał odzwierciedlać odwieczną pruskość, obok siedziba Hakaty, dzisiaj Collegium Maius UAM, ale wtedy Hakata – najbardziej znienawidzona instytucja, która wykupowała ziemię z rąk polskiej szlachty i parcelowały między Niemców. W ten sposób zostało przejętych przez Niemców 110 tys. gospodarstw, czyli olbrzymia część całej ziemi. Potem jest Opera Poznańska, w której statucie było napisane, że nie może ze sceny paść słowo polskie. Akademia Pruska, która nie przyjmowała polskich studentów, bo polscy studenci mieli jechać do Berlina i Breslau i tam się germanizować. To nie był nawet uniwersytet, tylko uczelnia niższego rzędu. A w środku stał Pomnik siejącego grozę i strach w Wielkopolsce Bismarcka. I dlatego po odzyskaniu przez nas niepodległości chcieli zlikwidować ten symbol. W miejscu, które było przeklęte, którego Poznaniacy nienawidzili stanął Pomnik ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa, a miejsce to po postawieniu na nim Pomnika natychmiast zmieniło charakter. Stało się miejscem pielgrzymek, uroczystości państwowych, rodzinnych, stowarzyszeniowych, wojskowych, różnych. Tam odbywały się nawet imieniny Piłsudskiego. Ten pomnik takie miał olbrzymie znaczenie. Potem przychodzi wojna i ten pomnik natychmiast, po miesiącu zostaje zburzony. Zachowały się trzy zdjęcia zburzonego pomnika, wstrząsające i opowieści. Jak ktoś widzi te zdjęcia, a potem mamy zachowany na filmie przemarsz wojsk pruskich, przed trybuną niemiecką, która została postawiona w miejscu, gdzie stał pomnik i przemarsz wojsk niemieckich, to narasta gniew i rodzi się wielkie przekonanie, że ten Pomnik trzeba odbudować. On po prostu musi być odbudowany, bo on był symbolem naszych walk niepodległościowych.

Zdjęcia są porażające, zrobił je jeden z poznańskich harcerzy, ryzykował życie, bo za posiadanie aparatu fotograficznego groziła kara śmierci. Pomnik został zburzony, ponad 600 ton dolomitu, 1300 ton granitu zostało użyte jako podkład pod jakieś budowy albo zostało wywiezione gdzieś na hałdy, żeby po tym pomniku nie było śladu. A figurze Chrystusa, która była mocno przymocowana, obcięli nogi, zwalili ją na ziemię i na stalowej linie, zaciągniętej na szyję wlekli za czołgiem przez ulice. Dopiero potem przewieziono ją do huty i przetopiono na kule armatnie.

To jest niezwykle ważne wydarzenie, które także nas bardzo mobilizuje, bo wiemy, że został poniżony zarówno symbol religijny – figura Chrystusa, jak i symbol naszych dążeń niepodległościowych.

Dlatego nasz komitet tak bardzo się upiera, że figura Chrystusa musi wrócić na plac Adama Mickiewicza. Ona musi symbolicznie, choćby na parę dni wrócić i tam musi się odbyć nabożeństwo przepraszające za to, co Niemcy zrobili z figurą. Ponieważ nie możemy się przebić, żeby odbudować Pomnik, to postanowiliśmy odlać figurę Chrystusa. Zrobiliśmy konkurs, wygrał go rzeźbiarz Michał Bartkiewicz, góral, który ma swoją pracownię pod Krakowem. Za połowę ceny, która była w innych ofertach odlał na figurę, która ma prawie 5,5 m wysokości. Kosztowała nas 300 tys. zł. Figura Paderewskiego, która jest czterokrotnie mniejsza kosztowała tamten komitet, który ją budował 800 tys. zł. Inaczej się wydaje pieniądze, jak się je dostaje, a inaczej jak my to robimy. To są motywy, które nami, całym komitetem kierują, mamy determinację, niezależnie od tego, co o nas mówią, co o nas wypisują, co mówią o naszym oszołomstwie. Ten Pomnik do Poznania po prostu wróci!

Na podstawie wystąpienia prof. St. Mikołajczaka na konferencji 23 maja 2018 w Warszawie, skróty i red. J. Hajdasz.

Zebrane podpisy pod ideą odbudowy Pomnika, ponad 300 tysięcy zł wpłaconych przez indywidualnych Poznaniaków na odbudowę Pomnika, dzięki którym udało się odlać Figurę Chrystusa z Pomnika Wdzięczności i ponad 25 tysięcy podpisów zebranych pod ideą odbudowy Pomnika – to te sprawy, które pokazują, że w Wielkopolanach ciągle drzemie potencjał i świadomość znaczenia naszej roli w historii. To nie jest prawda, że symbolem Wielkopolan w rocznicę powstania Wielkopolskiego musi być pan prezydent leżący w łóżku i robiący sobie selfie. Jedną z nielicznych rzeczy, która łączy wszystkich – prawie – Wielkopolan jest duma z powstania wielkopolskiego, wygranej bitwy z najbardziej butnym państwem ówczesnego świata. Zresztą to państwo zostało zlikwidowane, uznane za zbrodnicze. To naprawdę nie jest tak, że Wielkopolanie są gnuśni, że nie chcą pomników swojej historii i tożsamości. Jestem więc przekonany, że Pomnik Wdzięczności zostanie odbudowany, wcześniej czy później to się stanie, bo to naprawdę leży w sercach Poznaniaków. Używa się argumentów, że nienowoczesny, że śmieszny, że łuk triumfalny, ale zapytajcie Niemców, czy zaakceptują zburzenie Bramy Brandenburskiej, a Francuzów – zburzenie Łuku Triumfalnego w Paryżu. Ja nie rozumiem pomnikofobii i jeśli to by ode mnie zależało, to stanie w Poznaniu i odbudowany Pomnik Wdzięczności, i Pomnik Wypędzonych, i Pomnik Mieszka, Chrobrego, Przemysła, bo mamy tylu wspaniałych Wielkopolan, którzy powinni zostać uczczeni w formie pomników. (Dr Tadeusz Zysk, wiceprzewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności od 2012 r.)

Bardzo dziękuję Panu profesorowi za udzielenie mi głosu, przede wszystkim dziękuję szanownemu komitetowi, wam wszystkim za ten nieprawdopodobny wysiłek i tę nieprawdopodobną determinację w działaniu, jakie Państwo podjęliście. Dziękuję za to wspaniałe wyróżnienie i na pewno ponad miarę moich możliwości i tego wszystkiego, o czym Pan Profesor mówił. Jestem dumny, że mogłem przyłożyć rękę do przywrócenia Pomnika Chrystusa Króla, nie dla Poznania, ale Polsce. Dlatego, że ten pomnik jest symbolem odbudowy niepodległości Polski. Będę miał jeszcze zaszczyt dwa słowa na ten temat powiedzieć. Z całym szacunkiem dla wielkości i wspaniałości Poznania, to jest dużo więcej niż tylko symbol odzyskania niepodległości przez Wielkopolskę. To jest symbol odrodzonej, niepodległej Rzeczpospolitej i dlatego było dla mnie oczywiste, że Wojsko Polskie musi zrobić wszystko, co możliwe, żeby ten pomnik powrócił na swoje miejsce. Przyrzekam, obojętnie co jeszcze będę robił w życiu, to do tego na pewno jeszcze przyłożymy rękę. Będziemy mieli tę wielką radość wszyscy razem być na uroczystościach otwarcia [odsłonięcia] tego pomnika. (Antoni Macierewicz)

Rada Miasta Poznania już 18 grudnia 2012 r., czyli pięć i pół roku temu podjęła uchwałę, że wyraża się zgodę na wzniesienie Pomnika Wdzięczności, pomnika Najświętszego Serca Jezusowego, a wykonanie uchwały powierza się Prezydentowi Miasta. Wszyscy obecni radni PiS, wszyscy obecni radni Poznańskiego Ruchu Obywatelskiego, przytłaczająca większość radnych Platformy i nawet jedna radna z SLD głosowali za odbudową tego pomnika. Ten jeden jedyny głos wstrzymujący radnego lewicy był tylko jakby takim kontrapunktem do tej niezwykłej jednomyślności. Dlatego to podkreślam, że nie można powtarzać, że władze miasta Poznania są przeciwne tej idei. Chociaż zmieniła się kadencja rady, zmienił się skład, nadal przytłaczająca większość radnych jest za odbudową Pomnika. Przeciw jest obecny prezydent miasta. Mamy pretensje do poprzedniego prezydenta, który następujące po tej uchwale Rady kolejne dwa lata swojej kadencji zmarnował, nie podjął żadnych decyzji w tej sprawie. Komitet nadal nie dysponuje żadną działką, na której mógłby Pomnik postawić. Wszystkie miejsca znaczące w Poznaniu są własnością miasta. Obecny prezydent, nie wyrażając zgody na udostępnienie gruntu Komitetowi Odbudowy, może skutecznie blokować, tą praktycznie jednomyślną decyzję Rady Miasta sprzed pięciu lat i tą wolę Poznaniaków, wyrażoną w 25 tysiącach podpisów i tą wolę, którą manifestują Poznaniacy także publicznie przy różnych okazjach, kiedy za odbudową tego pomnika się opowiadają. Mam nadzieję, że jesienne wybory tę smutną i zawstydzającą dla nas sytuację zmienią. (Przemysław Alexandrowicz, Członek Zarządu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności).

Wypowiedzi uczestników konferencji pt. „Dlaczego nie odbudowano Pomnika Wdzięczności”, pod wspólnym tytułem pt. „Pomnik pamięci Poznania”, znajdują się na s. 1 i 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wypowiedzi uczestników konferencji pt. „Dlaczego nie odbudowano Pomnika Wdzięczności”, pod wspólnym tytułem pt. „Pomnik pamięci Poznania”, na s. 1 i 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Jarubas: PSL nie potrzebuje żadnych koalicji. Najbliższe wybory samorządowe pokażą, jak duże mamy poparcie [VIDEO]

Adam Jarubas o wyborach samorządowych oraz bliskich związkach PSL z partiami liberalnymi (Nowoczesna, PO). Polityk mówił też o aferze podkarpackiej, oraz wyludnianiu się województwa świętokrzyskiego.


Marszałek województwa świętokrzyskiego na początku rozmowy skomentował protest rodziców dzieci niepełnosprawnych w Sejmie. Zdaniem naszego gościa, należy wysłuchać ich postulatów i pomóc osobom protestującym. Jednak należy zrobić to dzięki pracy w parlamencie, a nie za pomocą bezczynnych haseł, wydobywających się z ust wielu polityków partii opozycyjnych, którzy uczestnicząc w strajku, prędzej chcieli się wypromować niż wspomóc tę niezadowoloną grupę społeczną:

„PSL nie pokazywało się na tym proteście (…) Utożsamiamy się z postulatami strajkujących, ale trzeba to robić w atmosferze pracy w parlamencie. Potrzebne są tutaj systemowe rozwiązania oraz większe nakłady pieniężne ze strony państwa. Skoro stać nas na inne wydatki takie jak dodatek „300+” [wyprawka szkolna – przyp. red.] zaplanowany przez premiera Mateusza Morawieckiego”.

Adam Jarubas opowiedział również o wyborach samorządowych oraz bliskich związkach PSL z partiami liberalnymi (Nowoczesna, PO):

„PSL nie zapisuje się do żadnego bloku >>opozycji totalnej<< ani żadnej innej. Ma wybór i z niego korzysta. Najbliższe wybory pokażą, że PSL ma realne poparcie środowisk lokalnych. W Świętokrzyskim wygrywamy wybory od trzech kadencji. To ludzie nas wybierają”.

Ponadto polityk skomentował stosunek PSL do partii rządzącej:

„Jeżeli chodzi o kwestie: praworządności, Trybunału Konstytucyjnego, demokracji, wolności obywatelskich wypowiedzieliśmy się po stronie naszego rozumienia tych wartości. To okazało się w pewnej sprzeczności z większością rządową.

„Dziś nasz system jest bardzo mocno podpięty pod jeden ośrodek decyzyjny. Mnie rzeczywiście przypomina to czasy PRL” – dodał marszałek województwa świętokrzyskiego.

Adam Jarubas mówił również o aferze podkarpackiej, wyludnianiu się województwa świętokrzyskiego oraz działaniach Prawa i Sprawiedliwości w obrębie jego regionu. Czy koalicja PSL-PiS jest możliwa? Marszałek stwierdził, że obecna formacja rządząca robi wszystko, aby takiej współpracy nie było.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.

JN

 

Protestujący vs rządzący nad Sekwaną. Każdy protestuje w swojej sprawie, na swój sposób i po swojej stronie ulicy

Ruch protestacyjny nie ma jednego, wyrazistego lidera. Polityczna opozycja nie potrafi zagospodarować społecznego niezadowolenia. Społeczni kontestatorzy zaś nie mają swojej reprezentacji politycznej.

Zbigniew Stefanik

Wiosna rozpoczęła się nad Sekwaną pod znakiem protestów społecznych. Społeczno-gospodarcze reformy prezydenta Emmanuela Macrona i podległego mu rządu Edouarda Philippe’a spotykają się z coraz większym oporem społecznych grup, które zostały objęte owymi reformami. 22 marca tego roku we wszystkich większych miastach francuskich odbył się protest francuskich urzędników, zarówno pracujących dla administracji centralnej, jak i zatrudnionych w administracjach samorządowych. Na ulice w całej Francji wyszło ponad trzysta tysięcy ludzi. Od początku kwietnia tego roku przeciwko przeprowadzanej przez rząd Edouarda Philippe’a reformie francuskiej kolei protestują i strajkują kolejarze, a protest ten organizuje pięć ich największych związków zawodowych: CFDT, UNSA, CGT Sud Railles i FO.

Protestują również studenci, pracownicy służby zdrowia i wymiaru sprawiedliwości, pracownicy sektora opieki nad ludźmi starszymi i niepełnosprawnymi, pracownicy sektora energetycznego… Przedstawiciele coraz większej liczby grup zawodowych i społecznych domagają się poprawy warunków bytowych i pracowniczych. W styczniu tego roku swoje niezadowolenie w formie zorganizowanej wyrazili pracownicy francuskiej służby więziennej, policjanci i inni pracownicy służb porządkowych. Strajkowali pracownicy przedsiębiorstw oczyszczających i pracownicy Air France. Na ulice wyszli emeryci. Wszyscy oni coraz częściej i liczniej sprzeciwiają się prowadzonej nad Sekwaną przez Emmanuela Macrona i podległy mu rząd Edouarda Philippe’a polityce. (…)

Od czasu objęcia urzędu przez Emmanuela Macrona nastąpiły duże zmiany we francuskim prawie pracy, nowelizacja prawa antyterrorystycznego, reforma oskładkowania emerytur (csg), reforma fiskalna, likwidacja podatków lokalnych, reforma szkolnictwa wyższego, polityki społecznej, znaczne zmiany w systemie przekwalifikowania zawodowego pracowników, reforma policji i utworzenie nowej służby mundurowej, nowelizacja francuskiego prawa imigracyjnego i azylanckiego, reforma kolei. Na ten rok są planowane: reforma służby zdrowia, emerytalna i reforma francuskiego zakładu ubezpieczeń społecznych Carsat i francuskiego narodowego funduszu zdrowia Sécurité Sociale.

Tak wielką liczbę reform nad Sekwaną, jak i tempo ich wprowadzania zapewne w dużej mierze tłumaczy kalendarz wyborczy. W roku 2018, jako jedynym roku kadencji Emmanuela Macrona i podległego mu rządu, nie odbędą się we Francji żadne ogólnokrajowe wybory. Od roku 2019 zaś wybory nad Sekwaną będą następowały co kilka miesięcy do końca obecnej kadencji, co niewątpliwie skomplikuje proces wprowadzania reform. Stąd, jak można się domyślać, wynika dla rządzących polityczna konieczność wprowadzenia zaplanowanych zmian w roku bieżącym. (…)

Protestujący nie mają ponadto wspólnej reprezentacji, która negocjowałaby w imieniu wszystkich. Nie mają jej nawet poszczególne grupy zawodowe. Każdy związek zawodowy na własną rękę podejmuje albo nie podejmuje negocjacji z rządzącymi; każdy działa zgodnie ze swoją własną strategią i usiłuje osiągnąć swoje własne cele, co wpisuje się w występującą we Francji widoczną między tymi związkami rywalizację. Związki zawodowe nie współpracują ze sobą i niezwykle trudno im ustalić jakiekolwiek wspólne działanie czy akcję protestacyjną, co w sposób oczywisty obraca się na korzyść rządzących.

Nad Sekwaną nie występuje tak zwana konwergencja protestów. Każda grupa zawodowa protestuje w swojej sprawie, w swoim czasie, na swój sposób i po swojej stronie ulicy, co zdecydowanie osłabia możliwość oddziaływania na rządzących tych, którzy kontestują ich decyzje czy reformy. Ruch protestacyjny nie ma jednego, wyrazistego lidera czy nawet kilku wyrazistych liderów. Co więcej, polityczna opozycja nie potrafi zagospodarować społecznego niezadowolenia. Społeczni kontestatorzy zaś nie mają swojej reprezentacji politycznej. Związki zawodowe kojarzone z lewicą stanowczo odcinają się od politycznych ugrupowań lewicowych nad Sekwaną. Jean-Luc Mélenchon, lider i przywódca skrajnie lewicowego ugrupowania France Insoumise, coraz częściej nie jest mile widziany na manifestacjach przez ich uczestników. (…)

Protesty i niezadowolenie we Francji będą narastały, jednak w niczym nie przeszkodzi to rządzącym. Podzielony i niespójny ruch kontestacyjny nie jest w stanie przeprowadzić akcji protestacyjnych na skalę mogącą zagrozić obozowi władzy.

Najprawdopodobniej do punktu kulminacyjnego społecznych protestów we Francji dojdzie na jesieni tego roku i potrwają one do końca zimy roku przyszłego, albowiem będzie to czas, kiedy rząd Philippe’a będzie reformował francuski system emerytalny, a tą reformą mają zostać objęte wszystkie grupy zawodowe i społeczne. Jednak trudno obecnie sobie wyobrazić, aby nie współpracujące i rywalizujące między sobą związki zawodowe były w stanie zahamować reformę emerytalną czy w jakikolwiek sposób w jej wprowadzaniu przeszkodzić.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Próba sił nad Sekwaną” znajduje się na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Próba sił nad Sekwaną” na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

 

Tygrys to taki latający kot, czyli NATO Tiger Meet Poland 2018 i 100-lecie polskiego lotnictwa wojskowego

Przez ostatnie dwa tygodnie maja nad północną Polską tygrysy w postaci myśliwców różnej maści toczyły symulowane walki oraz realizowały różne zadania i misje. Czy możemy czuć się bezpieczniejsi?

Narodowości zleciało się aż kilkanaście, ale wciąż ze Starego Kontynentu, choć początek tych zlotów wziął się również zza oceanu jeszcze w czasach zimnej wojny, bo z początkiem lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Wtedy to jedna z amerykańskich eskadr z logiem tygrysa, czyli 79 Tactical Fighter Squadron wraz z brytyjską eskadrą z podobnym logiem (74 Squadron) zainicjowały wspólne szkolenie. To był początek zawiązania się NATO Tiger Association, które rozrastało się z biegiem lat. Do stowarzyszenia należą jednostki natowskiego sojuszu, jak i jednostki partnerskie z różnych kontynentów, przy czym członkostwo tych ostatnich ma charakter honorowy. Wszystkie nadal łączy logo nawiązujące do drapieżności i siły tygrysa oraz chęć pogłębiania wiedzy, wymiany doświadczeń czy doskonalenia współpracy.

 

 

Mjr Carlos Sola Hidalogo. Tłumaczył por. Szymaon Pereira-Brodnicki

 

 

Zimna wojna się skończyła, ale w ostatnich latach można zaobserwować transformację i destabilizację ładu światowego. Dotychczasowy układ sił i relacji między państwami ulega zmianie. Pojawiają się kraje, które kwestionują amerykańską dominację, przede wszystkim są to Chiny. Natomiast wewnątrz samego sojuszu północnoatlantyckiego pojawiają się sprzeczne dążenia. USA i jego wypowiedzenie porozumienia nuklearnego nie jest w interesie krajów Zachodniej Europy, szczególnie Francji. Ponadto Turcja jako znaczący sojusznik posiada swoje własne aspiracje, które nie zawsze idą w parze z polityką NATO.

Jednak Sojusz Północnoatlantycki nadal trwa i nie zaprzestaje ćwiczeń sztuki operacyjnej. Jednym z takich ćwiczeń jest właśnie NATO Tiger Meet. W 2018 roku NATO Tiger Meet odbyło się w Polsce, która miała zaszczyt zorganizować to prestiżowe szkolenie po raz pierwszy. Sojusznicze, jak i partnerskie eskadry z całej Europy (Niemiec, Włoch, Hiszpanii, Czech, Holandii, Belgii, Węgier, Grecji, Francji, Wielkiej Brytanii oraz Austrii i Szwajcarii) zleciały do 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w poznańskich Krzesinach, największej bojowej jednostki Sił Powietrznych RP. Przedstawiciele lotnictwa wojskowego  Turcji i Francji uczestniczyli w ćwiczeniach jako obserwatorzy. Za przebieg przedsięwzięcia odpowiedzialne było 2. skrzydło Lotnictwa Taktycznego. Gospodarzem była 6 Eskadra Lotnicza, która nie tak dawno, bo dopiero w 2011 roku, pierwszy raz wzięła udział w szkoleniu. Trzy lata później okazała się najlepszą eskadrą podczas tygrysiego treningu za co zdobyła nagrodę, stając się jednocześnie pełnoprawnym członkiem stowarzyszenia latających tygrysów. W tym roku najlepsza była 313 Eskadra z Holandii. Jak wielokrotnie podkreślano było to największe i najbardziej wymagające pod względem logistycznym wydarzenie dla polskich sił powietrznych w tym roku. A jest to rok jubileuszowy, bo polskie lotnictwo wojskowe obchodzi setną rocznicę.

 

Gen. Jan Śliwka, 18 maj 2018

 

To, co jest kluczowym wyróżnikiem dla tego szkolenia to wcale nie symbol tygrysa w logo, ale duża liczba krajów sojuszu NATO, a także liczba eskadr i statków powietrznych wzbijających się w niebo – były wśród nich przeważnie myśliwce, ale również śmigłowce oraz natowski samolot wczesnego ostrzegania AWACS. Piloci od 14 do 25 maja wykonywali bardziej skomplikowane misje COMAO (Composite Air Operation) i typowo treningowe Shadow Wave.

 

 

Płk pil. Rafał Zadencki, 18 maj 2018

 

Jak mówi znany polski ekspert do spraw geopolityki i strategii oraz nowoczesnej sztuki wojennej, Jacek Bartosiak, dla Rosji fakt, że takie szkolenie odbywa się we wschodniej flance NATO, a Polska jest tu kluczowym partnerem, ma duże znaczenie. Ekspert wskazuje też, że potencjalna wojna na Wschodniej Flance NATO jest realną groźbą. – Jak się ktoś przygotowuje, to widać jakie ma zdolności. Jest to ciągłe ocenianie się. Patrzy się jakie kto ma siły i w jaki sposób może oddziaływać na otoczenie. (…) W przypadku lotnictwa podział na zagrożenia konwencjonalne i hybrydowe nie ma większego znaczenia, gdyż i tak musi operować w środowisku anty dostępowym, które nawet zabezpiecza działania hybrydowe. Rosjanie roztaczają swój parasol dostępowy A2/AD (Anti-Access/Area Denial) i trzeba umieć go pokonywać a to jest duże wyzwanie.

 

 

Agenci transformacji. O profesorze światowej sławy, od zarania kariery TW / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji.

Herbert Kopiec

Agenci transformacji

W poprzednim felietonie (marzec 2018) pisałem o zdemoralizowanych niby-profesorach i prawdziwych kapusiach/agentach Służby Bezpieczeństwa., ich szkodliwości, o konieczności lustracji oraz dekomunizacji środowiska akademickiego, o perfidnej strategii niszczenia przez SB wybitnych ludzi kultury i nauki, strategii oficjalnie nazwanej „systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego”.

Ofiarami zmasowanego ataku, zaszczuwania i izolowania ludzi w ich własnych środowiskach byli przeciwnicy tzw. władzy ludowej, której zbrojnym ramieniem była Służba Bezpieczeństwa. Podobnie dziś, w okresie transformacji ustrojowej (po 1989 roku), robią w gruncie rzeczy to samo liderzy tzw. zmiany społecznej, trafnie nazywani przez nielicznych konserwatywnych badaczy agentami transformacji.

Pojęcie ‘zmiana społeczna’ oznacza postawienie świata tradycyjnych wartości na głowie. Skutecznym narzędziem w skali globalnej tej barbarzyńskiej/szatańskiej operacji jest przeprowadzana niewidzialna rewolucja, polegająca na niszczeniu słów i pojęć. Zajmują się tym wyrafinowani intelektualiści transformacyjni. Efektem ich manipulacyjnych wysiłków jest to, że coraz trudniej nam się porozumiewać. Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji. Przypomnijmy, że tradycyjnie ambiwalencja = chaos, niejednoznaczność, brak porządku. Natomiast dzięki jej rehabilitacji – ambiwalencja przestaje być tylko deficytem, złem, a staje się aksjomatem. W ramach rehabilitacji ambiwalencji rewolucjonista Lech Witkowski przyznaje wprawdzie, że choć może być pojmowana jako składowa stanu chorobowego, zakłócenia czy kryzysu, to można też pojmować ją jako wyraz dynamiki i złożoności, sprzęgany z nowym poziomem kompetencji kulturowych. (Edukacja wobec zmiany społecznej, 1994.).

Dyskurs, który się obecnie toczy w światowych mediach, wycisza kategorie chrześcijańskie i narodowościowe. Nawet najbardziej podstawowe pojęcia ‘dobry’ i ‘zły’ – zauważa jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów moralności, Alasdair MacIntyre – straciły właściwe/tradycyjne znaczenie. W polskim wydaniu Dziedzictwa cnoty (1995) szkocki filozof swoją racjonalną, spokojną refleksją krok po kroku odsłania intelektualną i moralną mieliznę ideologii liberalnej, dominującej w politycznym i kulturowym głównym współczesnym nurcie, zaś profesura – „rehabilitanci” – niejako w podzięce namaszczani bywają do pełnienia ról autorytetów naukowych.

Elegancko olać JM Rektora i już!

Przypominanie o tym jest niezbędne, skoro bywa, że już sama idea lustracji – a więc dekomunizacji i dezubekizacji – społeczności pracowników naukowych, nauczycieli akademickich jawi się jako „sprawa ponura”. Ma wciąż swoich zagorzałych oponentów pośród prominentnych (lewoskrętnych – bo innych tu raczej nie uświadczysz) przedstawicieli tego środowiska.

Z nieskrywaną nonszalancją prof. Tadeusz Pilch (kierownik Ośrodka Badań Problemów Nietolerancji) z Uniwersytetu Warszawskiego (2007 rok) zalecał konieczność „olania” prawa lustracyjnego. Zaczynał sensownie, przypominając: Nie ma nic bardziej żałosnego niż zniewolone środowisko akademickie. Ono z natury powinno być rozumem i sumieniem narodu. Ale dalej jest już pokrętnie i mętnie: Niegroźni są kieszonkowi Savonarole: Macierewicz, Kurtyka, Kaczyński. Groźni są zniewoleni akademicy. W pierwszym odruchu do tzw. lustracji chciałem podejść „kabaretowo” lub „obelżywie”. Kabaret na sprawy ponure jest niezłym lekarstwem, ale pracownikom nauki na ogół brakuje kwalifikacji w tej materii. Metoda obelżywych propozycji dla władz lustracyjnych, sugerujących miejsce pocałunków – też nie wchodzi w rachubę, bo oświadczenie składa się JM Rektorowi i władzom Uniwersytetu, które wszak żadną miarą na taki afront nie zasługują. Pozostaje więc pospolite „olanie” prawa lustracyjnego, z przyzwoitym w formie powiadomieniem władz Uczelni o motywach takiego kroku.

Nie warto już rozpisywać się o prawnych, moralnych i społecznych ułomnościach tego prawa i jego funkcjonalności. Napisano już – zapewnia badacz (na co dzień zajmujący się – jakże by inaczej – nietolerancją (sic!) – niemal wszystko. Koniec. Kropka.  Zauważmy, że prof. T. Pilch, zamiast skoncentrować się na ewentualnych ułomnościach, szkodliwości lustracyjnego prawa, wolał przywdziać szaty eksperta od elegancji.

Z pożytkiem dla młodszego czytelnika przywołam teraz niektóre fakty, opinie i wydarzenia z życia L. Witkowskiego – rewolucjonisty, naszego dzisiejszego bohatera, które mogły przesądzić o jego imponującej naukowej karierze czasów współczesnej transformacji/zmiany społecznej.

TW „LES” jako symbol nonkonformizmu naukowego

W dokumentach Instytutu Pamięci Narodowej prof. Lech Witkowski (kreowany na współczesny symbol nonkonformizmu naukowego) figuruje jako Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES”, nr ewidencyjny 05338, zarejestrowany 27.03.1980 r. w Wydziale „C” KW MO w Toruniu. Melduję, że dnia 26.03 br. dokonałem pozyskania ob. W.L. w charakterze TW ps. „LES” – raportował przełożonemu oficer SB, por. A. Wodzicki. W tym samym dokumencie odnotowano, że w związku z aktywną działalnością TW w KU PZPR przy UMK w Toruniu (…) postanowiono zawiesić z wym. TW współpracę na czas realizacji prac.

W odręcznie sporządzonym czterostronicowym piśmie oficer informował równocześnie m.in, że w rozmowie k-dat zadeklarował gotowość współdziałania z nami (…) interesując się warunkami współpracy. W związku z tym przedstawiłem mu te warunki:

 – współpraca systematyczna, tajna, z przestrzeganiem zasad konspiracji, wyjazdy zagraniczne uzgodnione ze mną celem opracowania zadań (…)
– wynagrodzenie za informacje i zwrot kosztów związanych z realizacją zadań.
– Następnie k-dat podpisał stosowne zobowiązanie, obrał sobie pseudonim „LES” – wykazując pełne zrozumienie dla tych form. Postawa k-data zaprezentowana w czasie rozmowy pozyskaniowej wskazuje jednoznacznie, że odpowiada on naszym potrzebom pod względem osobowości, postawy ideologicznej, zaprezentowanego stosunku do współpracy (…).

Pod koniec prezentowanego Raportu z pozyskania st. inspektor przy Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego ds. SB KW MO w Toruniu napisał: Ponadto zasugerowałem k-datowi ewentualne podjęcie pod naszym kierunkiem starań o stypendium w jednym z KK (Krajów Kapitalistycznych – wyjaśnienie moje, H.K.), co pozwoliłoby mu odnieść korzyści naukowe dla siebie, a nam dałoby możliwość rozpoznania interesujących nas zagadnień za jego pośrednictwem. K-dat wyraził na to zgodę. No cóż, iście światowy rozmach aktywności naukowej L. Witkowskiego (wybitny amerykański uczony H.A. Giroux w 2010 r. napisał: Lech Witkowski jest międzynarodowo uznanym uczonym) zdaje się wskazywać, że życzliwe sugestie toruńskiego oficera służby bezpieczeństwa Lech Witkowski wziął sobie do serca.

Miłe złego początki

Felieton daje zbyt mało miejsca dla rzetelnej prezentacji aktywności późniejszego tuza polskiej pedagogiki. Odnotujmy wszelako, że w świetle zachowanych dokumentów romans młodego Witkowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczął się znacznie wcześniej i zgoła niewinnie. Będąc studentem trzeciego roku wydziału matematyki UMK w Toruniu, zwrócił na siebie uwagę „operacyjnie” listem (1972 r.), jaki skierował do attaché ambasady włoskiej. Informował w nim, że uczy się j. włoskiego i wie, że w Perugii organizowany jest kurs tego języka dla studentów zagranicznych z całego świata. Pytał, co ma zrobić, aby mógł w nim uczestniczyć. Czy student L. Witkowski mógł przewidzieć, że rzeczonym listem uruchomi tzw. zainteresowanie operacyjne swoją osobą różnych struktur SB? A fakty są takie, że towarzyszka inspektor SB z Torunia, por. Jadwiga Konarska, rekomendując młodego Witkowskiego jako obiecującego kandydata na współpracownika SB w piśmie. „Notatka służbowa” (Toruń, 11 grudnia 1972 r., tajne) odnotowała m.in., że Lech Witkowski pełni funkcję przewodnika wycieczek zagranicznych (…), posiada kontakty z cudzoziemcami z następujących państw: W. Brytania, Szwecja, Finlandia, Włochy, Hiszpania i Francja – osoby te poznał w czasie pobytu za granicą, jak również w czasie imprez międzynarodowych organizowanych w przeszłości w Polsce (…). Zapytany o chęć udzielania nam pomocy w zakresie informowania o zachowaniu się cudzoziemców (…) wyraził zgodę, w związku z czym pobrałam od w/w zobowiązanie o zachowaniu w ścisłej tajemnicy faktu i treści przeprowadzonych w przyszłości rozmów z SB (zob. ksero Zobowiązania). Prawie dwa lata później (Toruń, 12.09.1974) we Wniosku o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika odnotowano, że magister matematyki Lech Witkowski od września 1972 wykorzystywany był jako k.o.(…).

Kontakt operacyjny (k.o.) to osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy, a informacji udzielała zazwyczaj ustnie. Kontaktem operacyjnym byli często członkowie PZPR. W ten właśnie sposób omijano zakaz werbowania członków PZPR. Uznano też, że Naczelnik Wydziału. II KW MO Służby Bezpieczeństwa w Bydgoszczy powinien wiedzieć, że student L. Witkowski na terenie uczelni cieszy się bardzo dobrą opinią. Jest jednym z najlepszych studentów. Bierze czynny udział w pracach społecznych. Jest aktywnym działaczem ZMS w Bydgoszczy. W 1968 r. był uczestnikiem międzynarodowego obozu lingwistycznego organizowanego przez UNESCO. Uczy się kilku języków, m.in. zna biegle język angielski. Ojciec jego jest oficerem WP – zatrudniony jest w Wojskowym Szpitalu Okręgowym w Toruniu w stopniu majora.

W piśmie podpisanym przez ppłk mgr Zygmunta Grochowskiego, skierowanym do Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy (Toruń, dnia 2 kwietnia 1973 r., tajne), pomieszczono informację, że Witkowski „z racji (…) pełnionej funkcji wiceprzewodniczącego KU ZSP przy UMK, informuje o panujących nastrojach wśród młodzieży akademickiej. W bieżącym roku przewidziany jest na stanowisko dyrektora Międzynarodowego Hotelu Studenckiego, a więc zabezpieczy dopływ informacji o działalności tej instytucji”.

Na 12 stronach Kwestionariusza TW (Toruń 12.09.1974 – tajne spec. znaczenia) atuty Witkowskiego (studenta „Primus inter pares” z 1973 roku) uszczegółowiono. W rubryce nr 26 „Walory osobiste i cechy ujemne” stwierdza się: Prezentacja nienaganna, sposób bycia swobodny, pewny siebie, potrafi b. łatwo nawiązywać kontakty, papierosów nie pali, alkohol pije w niewielkich ilościach w czasie określonych okazji, inteligentny, spostrzegawczy, logicznie i konkretnie formułuje swoje stanowisko. Odnotowano też, że motywy pozyskania L. Witkowskiego do współpracy z SB (osoby niewierzącej i niepraktykującej) to: polityczne zaangażowanie i poparcie dla polityki partii, pozytywny stosunek do SB.

W analizowanej dokumentacji znajduje się pismo tajnego współpracownika, ps. „RYS”. Wymieniony agent m.in informuje (pismo z dnia 10 października 1977 r.), że mgr Lech Witkowski jest wyróżniającym się pracownikiem naukowym (…). Posiada zdolności „krasomówcze”, z łatwością wygłasza bez opracowań pisemnych przemówienia i referaty nie tylko w języku polskim, ale także po angielsku. Powołując się na docenta o nazwisku Soldenholf, agent „RYS” o Lechu Witkowskim proroczo skonstatował: Witkowski jest przyszłościowym pracownikiem naukowym i działaczem społecznym, który niedługo zdobędzie sobie rozgłos nie tylko w kraju, ale także za granicą. I stało się. Proroctwa agenta „RYSA” stały się rzeczywistością.

Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański…

Na zaproszenie Z.  Kwiecińskiego i L. Witkowskiego w latach 80. gościli w Polsce A. Giroux i drugi czołowy amerykański pedagog radykalny, Peter McLaren. Lech Witkowski wspomina reakcję Petera McLarena (noszącego się ekstrawagancko: długie włosy, kolczyk w uchu, dżinsy i kolorowe koszule) na jego ówczesny wizerunek. Amerykański gość podsumował wygląd swojego gospodarza (krótkie włosy, krawat, garnitur) następująco: Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański, ale zrób coś z tym, co masz na głowie i w ogóle. Nie miałbyś szans, gdybyś tak ubrany i z takim wyglądem stanął przed moimi studentami. Nie słuchaliby Cię. Byłbyś niewiarygodny i śmieszny. Ja sobie nie mogę na to pozwolić (Wyzwania autorytetu, 2009). Tak właśnie: tu w sferze obyczaju praktycznie dokonuje się postulowana zmiana społeczna.

„Woda sodowa” niszczy autorytet

Godzi się odnotować, że był czas, iż ulubieniec i faworyt środowisk esbeckich i akademickich najwyraźniej nie wytrzymał sukcesów i przesadził w eksponowaniu własnej osoby. W trosce o autorytet partii (był w tym czasie sekretarzem KU PZPR) skarciło go jedynie SB: Z dużą sympatią ocenia się w tej chwili (odnotowano w informacji z dnia 15 lipca 1981) działania Komitetu Miejskiego, szczególnie jego egzekutywy, natomiast coraz więcej kpin wywołuje osoba L. Witkowskiego z KU PZPR, który w ostatnim czasie zaczął udzielać wielu wywiadów tygodnikom w całej Polsce, co sprawia, że ni stąd ni zowąd kreuje się on na partyjnego idola. Jedynego sprawiedliwego. Odbiera się to jak przykład tzw. „wody sodowej” i stąd wiele kpin, a tym samym zdecydowanie obniża się jego autorytet, przynajmniej w środowisku uczelnianym. Notatka ułatwia zrozumienie zaskakującej decyzji o internowaniu L. Witkowskiego (potwierdzonego własnoręcznym podpisem w dniu 15 XII 1981). Ale decyzja o rychłym uchyleniu internowania (23.XII 1981 r.) oraz dalsze formalnie niezmącone sukcesy Witkowskiego jako uczonego (habilitacja w 1990 r.) wskazują, że nie przestał być pieszczochem SB.

Refleksja końcowa

Człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji kulturowej, której znaczącym funkcjonariuszem okrzyknięto naszego Lecha Witkowskiego, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie, to już nie osoba, która doświadcza siebie jako istoty rozumnej i wolnej, to już nie członek społeczności, narodu, państwa, dbający o przyszłość nie tylko swoich najbliższych, ale i całego swego narodu.

Rewolucja kulturowa, której L. Witkowski może być nazwany agentem transformacji, nigdzie, a więc także w Polsce, nie wzbudziła prawie żadnej reakcji. Wszystko dokonało się ukradkiem, w ramach szukania ugody, poparcia, rozwijania świadomości, walki ze stereotypami.

Wszystko to przyczynia się do manipulacji o tyle, o ile skrywa swój prawdziwy cel i służy do narzucania większości programu popieranego przez mniejszość (M.A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, 2010). Znanych słów zaczęto używać do wprowadzenia nowych pojęć.

Techniki inżynierii społecznej pozwalają agentom transformacji/zmiany społecznej zyskać poparcie nawet tych, którzy stawiliby opór, gdyby mieli dostęp do rzetelnych informacji i wiedzieli, że „nowa etyka” dąży do pozbycia się ze swego słownika słów wyraźnie nawiązujących do tradycji chrześcijańskiej, np.: prawda, moralność, sumienie, mąż, żona, matka, ojciec, syn, autorytet, wiara, miłosierdzie. W to miejsce weszły nowe pojęcia, których sens jest niejasny, a treść często ambiwalentna, np.: płeć kulturowa, prawa reprodukcyjne, bezpieczna aborcja, nienaruszalność cielesna, społeczeństwo obywatelskie, prawa kobiet, prawa dzieci. W niektórych z tych pojęć jest chęć wyrażenia sensownych dążeń człowieka i rzeczywistych wartości, ale wymieszane one zostały z gorzkimi owocami zachodniej apostazji, co odebrało im prawdziwy, ludzki sens i sprawiło, że tworzenie wspólnoty ludzi i narodów zostało niejako od wewnątrz zatrute. Droga do przeprowadzenia cywilizacyjnego samobójstwa zwanego zmianą społeczną stoi otworem.

I tu ciśnie się na usta pytanie, dlaczego esbeccy opiekunowie Witkowskiego wybaczyli mu pychę? Przesądziła pragmatyczna kalkulacja. Witkowski pięknie mówi. Ma masę luźnych skojarzeń z innym skojarzeniami. Dlatego pisze bardzo grube książki. Uznano chyba słusznie, że ma dyspozycje osobowościowe do realizacji dyrektywy: Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy (Vladimir Volkoff,1991). Agentów transformacji – nie olewać!

„Toruń 11 XII 72
Zobowiązanie
Ja, niżej podpisany Lech Witkowski, syn Jana, ur. 1 VII 1951 w Olsztynie, student Wydziału Mat-Fiz-Chem UMK w Toruniu, zam. Toruń, ul. Słowackiego 23 A/25 m. 13, zobowiązuję się do zachowania w ścisłej tajemnicy wobec osób trzecich faktu i treści przeprowadzonych rozmów z oficerami Służby Bezpieczeństwa.
Lech Witkowski”

 

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” znajduje się na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Prof. Nowak: Trump jest wrażliwy na lobby żydowskie, jednak ono znajduje się w Kongresie, a nie w Białym Domu

Prof. Andrzej Nowak mówił o dotychczasowych rządach PiS, planach partii rządzącej na najbliższy czas, oraz o ustawie 447 w kontekście naszych relacji ze Stanami Zjednoczonymi.

Gość Poranka WNET uważa, że wybory samorządowe są dla partii rządzącej bardzo ważnym momentem, gdyż od tego zależy czy „Dobra Zmiana” zakorzeni się w naszym kraju. Historyk stwierdził, że PiS w lepszy sposób aniżeli cztery lata temu mobilizuje szeregi do walki o stanowiska samorządowe, kiedy w 2014 r. stanęli oni do walki z politykami m.in. PO, PSL w sposób nazbyt zuchwały.

„Widziałem kandydatów PiS w 2014 roku, którzy nawet nie udawali, że chcą walczyć w większych miastach. Dziś jest inaczej i to budzi moją nadzieję”.

Prof. Nowak skomentował również sprawę ustawy 447. Jego zdaniem nie możemy prowadzić walki ze Stanami Zjednoczonymi po podpisanym przez prezydenta Donalda Trumpa wspomnianego aktu prawnego, gdyż „nie możemy walczyć z całym światem”. Ten sojusznik wydaje się najlepszym z możliwych. Co więcej, prof. Nowak sądzi, iż Polska nie będzie upokarzana na forum międzynarodowym w związku z ustawą 447.

Zdaniem prof. Nowaka Donald Trump liczy się z żydowskim lobby, jak każdy poprzedni prezydent USA. Jednak centrum tego lobby nie znajduje się w Białym Domu, a w Kongresie.

Ponadto historyk zaatakował Donalda Tuska, przewodniczącego Rady Europejskiej, za brak kultury dyplomatycznej oraz zdolności myślenia geopolitycznego. Tusk bowiem zaognia relacje między USA a UE.

 

Ci, co bronili dobra wspólnego: znali kulturę swojego regionu, jej wyjątkowość, i bronili jej przed zniemczeniem

„Dlaczego miejsce urodzenia jest ważne?” Kilka tysięcy lat temu dał odpowiedź na to pytanie Syrach: „Któż będzie ufał człowiekowi, który nie ma gniazda i zatrzymuje się tam, gdzie go zmrok zastanie?”.

Zdzisław Janeczek

Powstanie Towarzystwa Przyjaciół Siemianowic Śląskich wpisuje się w głęboką tradycję tego typu stowarzyszeń. Ruch towarzystw regionalnych na ziemiach polskich ma bowiem ponad 200-letnią historię.

Już w XIX w. powstawały Towarzystwa Miłośników lub Przyjaciół zabytków i historii miast, np. Krakowa. Najczęściej rodziły się one z serdecznej troski o miejsce zamieszkania i dziedzictwo historyczne. Powoływali je do życia kolekcjonerzy, antykwariusze, artyści malarze, konserwatorzy, numizmatycy, historycy sztuki, prawnicy, znani lekarze, architekci, profesorowie w porozumieniu z burmistrzami i rajcami. Jednym z propagatorów tego ruchu był potomek magnackiego rodu, Artur Potocki (1787–1832). Apelował on do rodaków: „Otoczeni pomnikami czasów świetnych jesteśmy odpowiedzialni za ich utrzymanie, a nawet ozdobę. Na tej klasycznej ziemi naszych pamiątek kamienie mają głos, aby przeszłość opowiadać przyszłości. Obawiajmy się, by kiedy nie powstały na nas i nie rzekły: wiele uczynili ku wygodzie i użytku, nic dla obowiązku”. (…)

Każdemu ze stowarzyszeń działających w przeszłości i obecnie, także TPS-owi, mógłby patronować mistrz Jan Matejko. Utrwalił się on w pamięci potomnych m.in. jako bezkompromisowy obrońca cennych pamiątek przeszłości, m.in. zabytkowych budowli przy pl. Św. Ducha w Krakowie. Zaoferował władzom miasta odrestaurowanie na własny koszt kościoła św. Ducha i przeznaczenie go na pracownię malarską. Rada Miasta nie ustąpiła. Ostatecznie zburzono zabytkowe zabudowania szpitala i kościoła św. Ducha, co m.in. sprowokowało twórcę Hołdu pruskiego do zwrócenia władzom miasta honorowego obywatelstwa oraz wydanie zakazu wystawiania swoich dzieł w grodzie Kraka. (…)

Również i w rejonie siemianowickim w XIX i początkach XX w. znalazły się osoby, które bardzo silnie identyfikowały się z kulturą regionalną, której nosicielami byli przedstawiciele tutejszej społeczności, a także potrafili zaadoptować do swoich potrzeb elementy napływające z zewnątrz. Kultura ta podlegała obowiązującym w niej normom i wzorcom, a takie postaci jak ks. Antoni Stabik (1807–1887), Piotr Kołodziej (1853–1931), ks. Aleksander Skowroński (1863–1934), Franciszka z Janotów Morgałowa (1852–1937). Jan Nepomucen (1866–1922) i Helena (1865–1933) Stęśliccy tworzyli jej nowe wartości oraz odtwarzali i przetwarzali istniejące. Jednostki te na tyle identyfikowały się z kulturą swojego regionu, na ile miały wiedzę o tej kulturze i na ile same starały się w niej uczestniczyć oraz ją rozwijać. Z tytułu zaś wiedzy miały poczucie jej atrakcyjności, wyjątkowości, a przez to utożsamiały się z nią, a nie z obcą kulturą niemiecką. Jako nosiciele i uczestnicy polskiej kultury na Śląsku mieli świadomość, że jest ona żywa i podlega nieustannym zmianom. Brakowało tylko instytucji – stowarzyszeń powołanych oddolnie do tego, aby prezentować jej osiągnięcia.

Zanim pojawiły się amatorskie chóry i teatrzyki, TG „Sokół” i TCL, michałkowicki proboszcz ks. Antoni Stabik wydawał poczytne kalendarze, udostępniał mieszkańcom swój księgozbiór i był sławiony przez Norberta Bończyka w V Księdze Góry Chełmskiej jako „filar Ojczyzny”. Większość sztuk siemianowiczanina Piotra Kołodzieja powstała z najlepszych intencji i chęci przysłużenia się Śląskowi przez zapoznanie widzów z problemami, bogactwem, urokiem i pięknem tej ziemi. Zwracała uwagę humanistyczna postawa pisarza, doszukującego się zawsze i uparcie człowieka w kompleksie, jaki tworzy zagłębie przemysłowe. Górnik był dla P. Kołodzieja nie tylko niewolnikiem kopalni, zdanym na łaskę i niełaskę jej samej oraz ludzi, którzy nią rządzą, ale też wrażliwą osobą. Pisał więc dla ludu śląskiego, aby wyszlachetniał i „ukochał cnotę”. Wszystkie sztuki miały służyć budzeniu i umacnianiu narodowej świadomości. W 1890 r. w Lipinach Błażej Jaroń, przedstawiając publiczności P. Kołodzieja, zaprezentował pisarza jako wzór Górnoślązaka, który „własnymi siłami zdobył sobie wielką oświatę”. (…)

Izabela Mendel-Korytowska. Fot. archiwum autora

Izabela Mendel-Korytowska, dziecko architekta Wilhelma Korytowskiego i Stefanii Wolskiej, córki powstańca 1863 r., siostry aptekarzy Michała i Tomasza oraz notariusza Edwarda Wolskich, pochodziła z rodziny ziemiańskiej, silnie akcentującej swą przynależność narodową. Ojciec nigdy nie pogodził się z polityką kulturkampfu narzuconą przez kanclerza Ottona von Bismarcka i odmówił podpisania aktu lojalności, oświadczając pruskiemu urzędnikowi: „gdybym nawet podpisał, i tak byście pogardzali mą osobą”. Izabela wyjechała do krewnej do Hamburga, by uczęszczać na wykłady z etnografii i studiować w klasie fortepianu. Naukę w konserwatorium ukończyła z wyróżnieniem jako najlepsza na roku szopenistka. Ponadto biegle władała językami: francuskim, angielskim i niemieckim. Po powrocie zamieszkała w Bytomiu u wuja Michała Wolskiego, któremu pomagała w prowadzeniu apteki i działalności społecznej. W 1910 r. był on inicjatorem powstania pierwszego polskiego domu narodowego na Górnym Śląsku, tzw. „Ula”, założycielem Towarzystwa Śląskich Kół Śpiewaczych, a od 1911 r. prezesem Wydziału Dzielnicy Śląskiej TG „Sokół”, wreszcie założycielem Towarzystwa Górnośląskich Przemysłowców. Dzięki jego pomocy powstało na Zadolu boisko, na którym odbywały się zloty gniazd „Sokoła”, zjazdy polskich towarzystw śpiewaczych, i gdzie młodzi Ślązacy uczyli się posługiwania bronią. Izabela, jako działaczka TCL, w wiele tych przedsięwzięć była osobiście zaangażowana.

Pod koniec wojny poznała Stanisława Mendla, którego poślubiła 28 I 1918 r. Odtąd prowadziła działalność patriotyczną wspólnie z mężem w Zabrzu. W 1922 r. Mendlowie przeprowadzili się do Siemianowic. Tutaj Izabela Mendlowa pomagała mężowi w kierowaniu pracą drogerii oraz zajęła się szeroko pojętą działalnością społeczno-kulturalną. Współpracowała z Piotrem Pronobisem, redaktorem „Gazety Siemianowickiej”, spisywała zwyczaje śląskie, zbierała stare pieśni (słowa i nuty), opracowała słownik miejscowej gwary (zebrała i poddała analizie ponad 900 słów) i wzory haftów, organizowała wieczory gwiazdkowe dla biednych dzieci, prowadziła akcje charytatywne. Ponadto komponowała pieśni patriotyczne i kościelne (na zamówienie Ojców Paulinów na Jasnej Górze napisała muzykę do słów syna Witosława; pieśń zatytułowano Chwalcie Maryję). Współpracując z towarzystwami śpiewaczymi, odkryła talent muzyczny tenora Franka Bevala (1904–1962), któremu odtąd udzielała lekcji muzycznych, a następnie rekomendowała go wybitnemu etnografowi, dyrygentowi i kompozytorowi Stefanowi Stoińskiemu (1891–1945). Uchwałą z 17 XI 1937 r., na wniosek prezesa J. Bubały, skarbnika W. Adamka, sekretarza J. Szyguły i dyrygenta P. Pietrka, wyróżniono ją odznaką honorową chóru „Chopin”. Popierała także ideę budowy Muzeum Śląskiego w Katowicach. Część swych zbiorów, zeszyt z wzorami haftów, drewniane formy do drukowania płótna (7 sztuk), 3 talerze z Siemianowic ofiarowała do zbiorów tej placówki (nr inw. od 6118–6131, potwierdzone przez dr. Tadeusza Dobrowolskiego). Była też aktywnym członkiem zarządu Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego.

W Siemianowicach Izabela Mendel-Korytowska organizowała miejscową społeczność do podejmowania wysiłków zmierzających do ugruntowania miejscowych wartości i kultury. Skupiała wokół siebie ludzi, tworząc swoiste towarzystwo miłośników przeszłości Siemianowic i okolic. Wyrastała – podobnie jak Faustyna Morzycka (pierwowzór dla Stefana Żeromskiego literackiej bohaterki Stanisławy Bozowskiej) – na miejscową „Siłaczkę” i patronkę ruchu, który, gdyby nie wojna, zaowocowałby formą organizacyjną, jak to miało miejsce w innych miastach Polski. Z racji jej zasług dla Siemianowic rodzi się pytanie, czy nie należałby się jej tytuł patronki TPSŚl. lub nazwanie imieniem Izabeli Mendel-Korytowskiej którejś z ulic.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O tych, co bronili dobra wspólnego” znajduje się na s. 6–7 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „O tych, co bronili dobra wspólnego” na s. 6–7 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Obchody barbórkowe i św. Barbara znajdą się na liście krajowej Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO

Konferencja w MGW w Zabrzu nt. „Dziedzictwo niematerialne – lokalna tożsamość – globalne bogactwo”, z udziałem pomysłodawców wzbogacenia listy krajowej Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Tadeusz Puchałka

W temat zaangażowanych jest wiele organizacji, a także osób prywatnych. Ważnymi depozytariuszami tradycji barbórkowych, w sposób szczególny zaangażowanymi w ich kultywowanie, są miasto Knurów, także dyrekcja kopalni oraz związki zawodowe tam działające. W Knurowie od lat nieprzerwanie organizowane są uroczystości barbórkowe dla załogi kopalni i ich rodzin.

– Co 5 lat organizowana była „Poczta Szybowa”, za pomocą której przesyłki pocztowe z wizerunkiem św. Barbary były przewożone podziemnymi korytarzami, a następnie docierały do adresatów na całym świecie. Organizowano także „Mennicę na poziomie 850” – informuje B. Szyguła – gdzie wybijane były numizmaty z wizerunkiem Świętej Barbary. Okazjonalnie wydawane były także serie znaczków Poczty Harcerskiej 149, także z wizerunkiem naszej patronki. Dodajmy, że Mennica, jako najgłębiej działająca, została wpisana na listę rekordów i osobliwości…

Urząd Miasta Knurowa zaangażował się w odnowienie najstarszej kapliczki św. Barbary (1870). Miasto wystąpiło także z wnioskiem do Watykanu, by Święta Barbara stała się patronką miasta Knurowa. Już niedługo, dzięki inicjatywie władz miasta oraz mieszkańców, a także parafii knurowskiej, obok kościoła, tuż przy drodze, którą pokonać muszą górnicy podążający do pracy – stanie 8-metrowy postument naszej patronki.

Dodajmy także, że PZF Rybnik – Klub Zainteresowań „Kopasyny”, Koło Filatelistów nr 3 Knurów – zaangażował się w organizację Światowej Wystawy Filatelistycznej pt. „Górnictwo 93”. z tej okazji wydano w Knurowie medale i kopertę pocztową z wizerunkiem św. Barbary z kopalnianej cechowni.

W Izbie Tradycji KWK Knurów zorganizowano wystawę wizerunków św. Barbary z kopalń. Jednym z eksponatów stałej wystawy jest sztandar z 1948 roku. Można tam także podziwiać rzeźbę artysty Henryka Burzca z 1960 roku. Wydano także szereg publikacji ukazujących knurowskie Barbórki, zaś dla Telewizji „Silesia”, nakręcono 50 odcinków wspominających działalność „Gwarków”, które to spotkania za każdym razem zaczynały się od modlitwy pod wizerunkiem patronki górników.

Mennica Górnośląska w Knurowie wybiła 12 numizmatów z wizerunkiem św. Barbary wraz z opisem: „Święta Barbara o górnikach pamięta”, by górnicy mogli mieć zawsze przy sobie Jej wizerunek. – Dodajmy – przypomina B. Szyguła – że numizmaty wybito dla kopalń: „Budryk”, „Makoszowy”, „Dębieńska”, „Pniówek”, „Sośnica”,” Wujek”, Katowickiego Holdingu Węglowego, Bractwa Gwarków, Kręgu Barbar Śląskich oraz trzech z cechowni knurowskich kopalń.

(…) Konferencja zwyczajowo została poprzedzona uroczystą mszą świętą w kaplicy św. Barbary na poziomie 170 Zabytkowej Kopalni „Guido”, a przewodniczył jej Metropolita Katowicki abp. Wiktor Skworc. Po nabożeństwie goście udali się do gmachu Łaźni Łańcuszkowej. Na miejscu dokonano uroczystego otwarcia konferencji. W panelu dyskusyjnym można było wysłuchać opinii wielu ekspertów. W dalszej części konferencji przewidziano spotkanie wspomnianych depozytariuszy tradycji barbórkowych, po którym dokonano uroczystego podpisania deklaracji zgody wpisania kultu związanego z św. Barbarą, a także samej patronki górników na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Dziedzictwo – tożsamość – bogactwo” znajduje się na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Dziedzictwo – tożsamość – bogactwo” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Ogromny import węgla to WSTYD narodowy, a nawet HAŃBA dla rządzących / Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Zawsze zdolności wydobywcze polskiego przemysłu węglowego są najmniejsze w czasie trwania koniunktury, a największe, kiedy ceny węgla szorują po dnie i na jego wydobyciu ponosimy ogromne straty.

Marek Adamczyk

Wstyd i hańba

Górnictwo węgla kamiennego w Polsce to dziedzina przemysłu, w której od 1990 roku, czyli od początku transformacji gospodarczej, nie mieliśmy dobrego gospodarza. Wydawało się, że rząd dobrej zmiany wreszcie przełamie tę fatalną passę i dokona cudu ekonomicznego, wyzwalając sektor z organizacyjnej niemocy. Niestety po 2,5 roku rządów, kiedy to obecni ministrowie w pełni odpowiadają za swoje decyzje (ze względu na ponad 2-letni cykl inwestycyjny w tej branży), mogę powiedzieć, że jest bardzo źle. I choć wyniki finansowe górnictwa są na tę chwilę dodatnie (ponad 3,6 mld zł netto), to czarne chmury nad nim gromadzą się szybciej niż nam się wydaje.

Obecne, świetne wyniki finansowe, są w ponad 95% wynikiem wzrostu cen węgla na rynkach światowych, a nie decyzji ministrów.

Polska nie ma w ogóle możliwości wpływu na ten rynek, ze względu na około jednoprocentowy (1%) udział w światowym wydobyciu. O wszystkim decyduje rynek w Azji Południowo-Wschodniej, przede wszystkim Chiny, a wkrótce również Indie. Niestety nasz udział w rynku węgla z każdym rokiem maleje i co gorsza, zawsze zdolności wydobywcze polskiego przemysłu węglowego są najmniejsze w czasie trwania koniunktury, a największe, kiedy ceny węgla szorują po dnie i na jego wydobyciu ponosimy ogromne straty.

To nie jest przypadek! Skoro nie możemy wpływać na ceny węgla na rynkach światowych, to czy możemy chociaż po części je przewidzieć, by w pełni korzystać z okresu hossy i przygotować się na nadejście bessy? Całą sytuację można porównać do małej łódki płynącej po wzburzonej rzece cen surowców energetycznych. Nie możemy płynąć po niej pod prąd, musimy płynąć z prądem i tak nią sterować, wykorzystując meandry rzeki, aby jak najmniejszym nakładem sił zawsze dobić do brzegu hossy, spić tam śmietankę koniunktury i obrosnąć tłuszczem pieniędzy. To ten „tłuszczyk” pozwoliłby bezpiecznie przetrzymać czas przyszłej bessy i umożliwiłby przygotowanie frontów wydobywczych na kolejną koniunkturę.

Tak to powinno wyglądać, ale niestety tak nie jest. Zawsze na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat rządzący postępowali odwrotnie, zawsze – wbrew oczywistym faktom i moim prognozom co do przyszłych trendów – inwestowali w rozwój mocy wydobywczych w szczycie koniunktury. Skutkowało to tym, że po 2–3 latach wpadaliśmy w pułapkę bessy z największymi zdolnościami wydobywczymi i największym bagażem kredytów inwestycyjnych do spłacenia. Brak popytu na węgiel i co za tym idzie, jego niskie ceny, oznaczają jedno: straty branży. To z kolei wymusza „reformy” i uzasadnia dalszą likwidację mocy wydobywczych, czyli ograniczenie strat. I tak wkoło Macieju przez ponad 20 lat. To wszystko doprowadziło do takiej sytuacji, że Polska z wielkiego eksportera węgla stała się jego wielkim importerem. Przecież to powód do wstydu!

I tak właśnie tę sytuację określa prof. Akademii Górniczo-Hutniczej dr hab. inż. Marek Ściążko w wywiadzie pt. Import węgla do Polski. Bez nowych złóż problem będzie narastał, udzielonym portalowi wnp.pl w dniu 06.04.2018 r.: „Moim zdaniem import węgla, w szczególności dla szeroko rozumianych potrzeb energetycznych, i to z kierunku wschodniego, jest wstydem narodowym.” Import węgla do Polski w 2017 roku wyniósł około 13,3 mln ton. W branży obawiają się, że w 2018 roku i latach następnych ten import będzie się mocno zwiększał (przekroczy 15 mln ton). Tyle publicznie mógł powiedzieć pan profesor, obawiając się szykan finansowych ze strony decydentów. Ja dopowiem resztę: to nie tylko wstyd narodowy, to hańba dla rządzących!

Czy to nie powinien być powód dla dymisji ministrów odpowiedzialnych za górnictwo i energetykę? Gdzie są górnicze związki zawodowe i dlaczego milczą w tej sprawie? Tylko Bogusław Ziętek, przewodniczący Sierpnia 80, zabiera głos:

„Jest rzeczą nieprawdopodobną, że pozwalamy do kraju, który węglem stoi, wwozić 13 mln ton, głównie rosyjskiego węgla. Chcę przypomnieć, że w czasach poprzedniej koalicji PO-PSL wielkość ta osiągnęła 10 mln ton i na granicach stanęły blokady. Dziś w Polsce zaczyna brakować naszego własnego surowca. Import rośnie i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. I nikt nic z tym nie robi” – cytat pochodzi z tego samego co wcześniej artykułu.

Mam nadzieję, że odpowiedzialny za wszystko premier Mateusz Morawiecki pochyli głowę nad tym tematem i poważnie zajmie się problematyką górnictwa węgla kamiennego w oparciu o analizę zmian wielu kluczowych wskaźników ekonomiczno-politycznych. Mam nadzieję, że weźmie on pod uwagę nie tylko zysk polskiego górnictwa wypracowany w latach 2016 i 2017, ale przede wszystkim rozliczy ministrów z powodu niewłaściwego przejęcia zarządzania górnictwem – bez wykonania audytów na poziomie ministerstw (w gestii których uprzednio były kopalnie) oraz rozliczy z powodu niewykonania planu wydobycia węgla (utracony zysk) w tym okresie (wydobycie węgla w polskich kopalniach spadło w 2017 roku o 6,5%, do około 66 mln ton), a także z powodu braku rozliczenia audytów na poziomie spółek węglowych.

I wreszcie mam nadzieję, że wskaźnik bezpieczeństwa energetycznego i suwerenności energetycznej Polski będzie jednym z najważniejszych branych pod uwagę przy podejmowaniu kluczowych decyzji w tym zakresie. Przypomnę tutaj, że do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wynosił on 0,98, by w 2005 roku spaść do 0,85. Ile wynosi obecnie? Nie wiem. Wiedzę na ten temat posiada Ministerstwo Energii. Jednakże z ogólnych danych wynika, że z każdym rokiem bezpieczeństwo energetyczne kraju spada.

Import węgla do Polski rośnie w dramatyczny sposób. O ile w 2015 i 2016 roku wyniósł około 8,2 mln ton, to w 2017 roku wzrósł do 13,4 mln ton. Przewiduje się, że w latach następnych import przekroczy 15 mln ton. To kompletna porażka rządu, to efekt niezrealizowania obietnic wyborczych PiS-u z początku 2015 roku, złożonych osobiście przed kopalnią „Pokój” w Rudzie Śląskiej przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Jarosław Kaczyński obiecał wówczas, że każda złotówka przeznaczona przez koalicję PO-PSL na likwidację kopalń (chodziło wtedy o 2 mld złotych) po wygraniu przez PIS wyborów zostanie przeznaczona na zwiększenie mocy produkcyjnych w polskim górnictwie.

Gdyby dotrzymano obietnic, polskie górnictwo wkroczyłoby z większymi zdolnościami produkcyjnymi w okres koniunktury 2016/17 i całkowicie zaspokoiło rynek krajowy, eliminując węgiel importowany do naszego kraju. Większa produkcja, o co najmniej 10 mln ton, oznaczałaby obniżkę kosztów wydobycia, czyli pozwoliłaby na znaczące powiększenie zysków nie tylko kopalń, ale również producentów sprzętu górniczego pracujących na rzecz przemysłu górniczego. Przy racjonalnej gospodarce nie doszłoby również do skandalicznych decyzji o likwidacji kopalń „Krupiński” i „Makoszowy” z ogromnymi zasobami węgla koksowego w tej pierwszej i bardzo dobrego węgla energetycznego w tej drugiej.

O tym, że kopalnia „Krupiński” ma ogromny potencjał do wygenerowania zysku rzędu 10 mld złotych z eksploatacji pokładu 405/1 świadczą starania angielskiej firmy Tamar o przejęcie kopalni ze spółki SRK.

Jej biznesplan zakłada eksploatowanie wyłącznie pokładów węgla koksowego, których rok wcześniej nie chciał zauważyć Minister Energii, pomimo licznych monitów ze strony OKOPZN. Czas najwyższy naprawić błędne decyzje rządzących, i to nie poprzez sprzedaż majątku podmiotom zagranicznym. To Naród jest właścicielem zasobów naturalnych i zyski z ich wydobywania muszą zostać w całości w kraju. W związku z tym „Krupińskiego” i inne kopalnie powinny przejmować polskie firmy, najlepiej te w 100% państwowe lub takie, w których państwo polskie zachowuje pakiet kontrolny.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Wstyd i hańba” znajduje się na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Wstyd i hańba” na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl