Dobromil – miasteczko symboliczne i typowe dla Kresów / Dariusz Brożyniak, Tadeusz Pstrąg, „Śląski Kurier WNET” 53/2018

Jakim trzeba być cynikiem, by nie chcieć tego zauważać, by twierdzić, że 600 lat polskich Kresów to czas ciemnoty, ubóstwa i brudu, i można było się wreszcie z wyroku historii tego obciążenia pozbyć!?

Dariusz Brożyniak, Tadeusz Pstrąg

Dobromil – miasteczko symboliczne

Naszym bliskim – i rodakom dla pamięci…

Wyobraźmy sobie rwącą rzeczkę, ze swej natury zwanej Wyrwą, okoloną czterema sporymi wzgórzami, wśród których rozłożyło się swymi ogrodami miasteczko. Lasy Pogórza Przemyskiego i pachnące ziołami jego kresowe połoniny z górującym nad wszystkim kompleksem klasztornym unickiego monastyru Bazylianów, a jeszcze powyżej tajemniczą ruiną zamczyska Herburtów, kasztelanów lwowskich, którym król Zygmunt August zezwolił w 1566 warzyć sól, dopełniają tę idylliczną Małą Ojczyznę bliskich sobie ludzi.

Panorama Dobromila

Jan Szczęsny Herburt z Felsztyna wydał w Dobromilu (1611-1616) jedno z pierwszych drukowanych wydań pism Wincentego Kadłubka i VI tomów kronik Jana Długosza (…) w swej, jednej z pierwszych w Polsce, drukarni. (…) Księżna Izabela z Flemingów Czartoryska XIX-wiecznym bestsellerem – opowieścią żołnierza Kościuszki „Pielgrzym w Dobromilu” rozsławiła to miasteczko.

Już w 1880 r. w tym powiatowym miasteczku II Rzeczypospolitej było 62% Niemców i Żydów, 22% Polaków i 16% Ukraińców. Znów połączy ich, cudem odrodzona, także tym niedawnym nad Wisłą, Rzeczpospolita. Pracowici Niemcy, Polacy, Rusini, Żydzi tylko modlić się chodzą gdzie indziej, ale i tam są także blisko siebie, bo przecież kościół, cerkiew i synagoga muszą stać w tym małym miasteczku po sąsiedzku. Wspólnym doniosłym wydarzeniem jest sierpniowa pielgrzymka do pobliskiej Kalwarii Pacławskiej. Rusini zatrzymują się przy Maćkowej Cerkwi, rzymscy katolicy idą dalej, przez Pacławskie Pastwiska, by po długim marszu szlakiem kapliczek rozsianych wokół rzeki Wiar, do której zdążyła w międzyczasie wpaść rzeka Wyrwa, oddać hołd niesionej figurze Matki Przenajświętszej w pięknym architektonicznie, turkusowym wnętrzu Bazyliki.

W dniach 10–18 sierpnia każdego roku przez Dobromil przechodzili liczni pielgrzymi (…) Byli to ludzie z bardzo odległych stron, spod granicy rumuńskiej, biedni, którzy szli przez kilka dni boso, ubrani w koszule, spodnie oraz spódnice z lnu, a którym to mieszkańcy Dobromila i okolic w wiadrach lub konewkach dawali wodę do picia oraz wczesne owoce, jak jabłka i gruszki.

Wspólny jest i ratusz i plac przed nim z pomnikiem wieszcza Adama i kurhan dla żołnierzy Piłsudskiego, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, stadion drużyny piłkarskiej klasy „A”, jakże prężny Związek Harcerstwa Polskiego i Miejskie Gimnazjum.

Kurhan żołnierzy Piłsudskiego

W mieście działało bardzo silne Towarzystwo „Sokół”, które organizowało przedstawienia takie jak: „Krakowiacy i Górale”, „Kościuszko pod Racławicami”, „Zemsta Cygana” oraz jasełka i akademie z okazji rocznic państwowych. Z przedstawieniami tymi wyjeżdżano nawet do innych miejscowości. Prezesem honorowym i wielkim działaczem był Dyrektor Miejskiego Gimnazjum prof. Adam Zagajewski.

Wspólny jest ryneczek różnorodny dobrymi sklepami (w znacznej części także polskimi) i charakterystycznym żydowsko-chłopskim handelkiem. Dobromil został przez naturę szczodrze obdarzony, jest więc o co dbać i gdzie pracować. Największym bogactwem jest miejscowa solanka ze swą kopalnią połączoną z miasteczkiem wioską Lacko, rozciągniętą dwoma kilometrami wzdłuż drogi. I tam jest także szkoła powszechna, Dom Ludowy, a teren kopalni ze swymi sadami owocowymi to i solankowe uzdrowisko kąpielowe, i sobotnio-niedzielny park rekreacyjny dla pracowników. Na sobotę i niedzielę udostępniany jest także park majątku Żuławskich, którego wspomnienie towarzyszyło pochodzącemu stąd reżyserowi do końca.

Pozostałości majątku Żuławskich

Największe zaś imprezy odbywały się w byłym dużym gospodarstwie ziemskim Pani Heleny Żuławskiej, którego mury bramy wjazdowej oraz potężne drzewa lipowe pamiętały herburtowskie czasy.

Linia kolejowa z uroczą poaustriacką stacyjką z wiszącymi pelargoniami to ważne transportowe połączenie ze światem, ważne dla soli, dla drohobyckiej ropy naftowej i mazutu, dla kilku młynów, szczególnie wodnych, znajdujących się na odnodze rzeki Wyrwy, tzw. „Młynówce”. Najstarszym z młynów był zabytkowy młyn Pana Kopca, znajdował się naprzeciw Dworu Pani Żuławskiej, przy drodze do Boniowiec. Podziemia młyna znajdowały się dwa piętra do dołu, miał on bardzo grube mury kamienne, posiadał dwa koła napędowe, a w urządzeniach drewnianych nie było ani jednego gwoździa. Przetrwał jeszcze z czasów panowania rodu Herburtów.

Dobromilski dworzec

Ważny dla browaru, dla tartaku, małej huty, fabryczki mydła, zapałek i dla ludzi. Wszak Przemyśl, Sanok i Lwów tak niedaleko, a i w końcu dzieci też trzeba kształcić. Te wszystkie ślady jeszcze do dziś są widoczne, nawet te fikuśne metalowe doniczki na pelargonie, wiszące na pasażerskim peronie zamkniętego już dworca. Szlachetne drewno zrujnowanej poczekalni z kasami, z resztkami kolorowej posadzki ciągle jeszcze zdradza jakość ówczesnego życia.

Miasto i okolice Dobromila przed wojną służyły jako miejscowość wypoczynkowa, szczególnie Huczko z pięknymi trasami wycieczkowymi obok Klasztoru Bazylianów, górą z Zamkiem Herburtów do Tarnowy i z powrotem oraz trasa spacerów ulicą Salinarną do Żupy Solnej, Lacka i z powrotem do Dobromila. Przyjeżdżało również do Dobromila, do Żupy Solnej dużo osób na kąpiele solankowe.

Wszakże miasteczko tej wielkości i z taką infrastrukturą nawet w dzisiejszej Austrii nie jest tak częste.

Jakimże trzeba być cynikiem, by nie chcieć tego zauważać, by twierdzić, że 600 lat polskich Kresów to czas ciemnoty, ubóstwa i brudu, i można było się wreszcie z wyroku historii tego obciążenia pozbyć!? A przecież Dobromil to nie wyjątek, to miasteczko symboliczne swą wielkością i organizacją codziennego życia i dla Kresów, i tamtego czasu. Ciężko okaleczone sowiecką okupacją (z majątku Żuławskich została bezkształtna pryzma kamieni) i ukraińską niemocą (postępująca z roku na rok ruina Saliny grozi budowlaną katastrofą, a jeszcze za Sowietów było to miejsce wywczasów dla lwowskich „zawodow”), jednak przetrwało swą łacińską siłą w renesansowych i barokowych śladach, tak jak i kościół w Starej Soli, zraniony artyleryjskim pociskiem tkwiącym w ścianie, ale z dumną tablicą przy wejściu zawieszoną, wbrew wszystkiemu, przez polskiego Świętego Papieża Jana Pawła II.

Resztki zabudowań Saliny

Miasteczko symboliczne także ludźmi, którzy nim od dziecka inspirowani, pozostawili po sobie trwały ślad dla Polski. Żeby wspomnieć Żuławskich – jedną z najbardziej artystycznie twórczych polskich rodzin; profesora Jerzego Augusta Gawendę – rektora Polskiego Uniwersytetu w Londynie, Bogdańskich z największego w Polsce rodu karpackich malarzy cerkiewnych, Jana Stocka-ojca, założyciela krakowskiej AGH, Józefa Sałabuna – astronoma i pierwszego dyrektora Planetarium Śląskiego w Chorzowie, rodzinę Hrycków – filologów, artystów i lekarzy, czy sopranistkę koloraturową o międzynarodowej renomie, dr Annę Szałygę.

Budynek kolegium jezuickiego w Chyrowie

W niedalekim Chyrowie było przecież wspaniałe kolegium jezuickie z gimnazjum podobnym krzemienieckiemu (znany w świecie i największy w Polsce Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów). Było, bo znalazło się na terenie ważnej sowieckiej bazy rakietowej. Na rogu jednego ze skrzydeł kompleksu jakoś pozostała figurka Matki Boskiej – czyżby komuś jednak ręka zadrżała? Nie zadrżała 25 lat później ukraińskim robotnikom przy skuwaniu ołtarzy polskich kaplic w bazylice kompleksu. Obok czekały już koryta z zaprawą do szybkiej i niechlujnej prawosławnej przeróbki.

Ludzie, którzy już odeszli – ci zwyczajnie solidni i ci jakoś szczególnie zasłużeni dla Dobromila, jak legendarny proboszcz i patriota ks. Włodzimierz Surmiak – leżą wspólnie na zboczu wiejskiego cmentarzyka w Lacku. Tam, gdzie na ich mogiłach nie powstały jeszcze ukraińskie nagrobki, można zadumać się nad spisanymi po polsku sentencjami i zasługami.

Jakże wymowny jest w swej symbolice czarny, wysoki drewniany krzyż na mogile żołnierzy 1920 roku… Symboliczny jest i mur wzniesiony z żydowskich macew na zupełnie nagim, wykoszonym pagórku, tajemniczy swym sponsorem…

Mogiła polskich żołnierzy 1920 roku

Dobromil jest także symboliczny wielonarodową tragedią, bo naznaczony przejmującą zbrodnią NKWD.Tutaj dowieziono więźniów z Przemyśla, podczas tej samej akcji NKWD, gdy krew wylewała się z „Brygidek” na ulice Lwowa. Krew po kostki zalała także cele więzienia NKWD przy dobromilskim rynku. Ofiary były zabijane przez funkcjonariuszki NKWD młotem do rozbijania kamieni. Część egzekucji odbyła się na więziennym podwórzu. Naczelnik więzienia proszący o używanie broni został zastrzelony.

Nad ranem 27.06.1941 r. około godz.4-tej wojska rosyjskie oraz mordercy z NKWD opuścili Dobromil. W godzinach porannych po całym Dobromilu i okolicy rozeszła się wiadomość o dokonanym mordzie w więzieniu. Ludzie zaczęli odwiedzać więzienie, do którego drzwi, tak od strony Rynku, jak i podwórka były otwarte…. Również ja ze swoim bratem Janem oraz kolegami Karolem i Wincentym Kogutami byliśmy w więzieniu w godzinach południowych. Po wejściu zobaczyłem okropny widok. Posadzka oraz ściany parteru więzienia zbryzgane były krwią, po wejsciu po schodach, również zbryzganych krwią, na piętrze zobaczyliśmy zwłoki dwóch kobiet, które były na wpół rozebrane… Po zejściu z powrotem schodami na parter wyszliśmy tylnymi drzwiami więzienia na podwórko, na którym zobaczyliśmy pod ceglanym murem (płotem) w wykopanym dole zwłoki około 30 osób bezładnie porozrzucanych jedna na drugiej, nad którymi unosiły się tysiące much. Był to okropny widok, którego nie zapomnę chyba do śmierci.

Miejsce zbrodni NKWD – szyb Saliny

Następnie egzekucja przeniosła się do dobromilskiej Saliny w Lacku. Nad szybami kopalnianymi dopełniono zbrodni, a ciała wpadały do solanki. Zginęło od 500 – 1000 osób, głównie Polaków i część Ukraińców. Stu Żydów, którym z kolei przybyli Niemcy kazali dokonać ekshumacji wobec sprowadzonych obserwatorów, również zostało zamordowanych po wykonanej pracy w solankowych szybach.

W godzinach wieczornych 27 czerwca 1941 r. wkroczył do Dobromila od strony Paportna mały oddział wojska niemieckiego. W dniu następnym przybywało coraz więcej żołnierzy, a wraz z nimi i korespondenci, którzy odwiedzali więzienie i robili zdjęcia. Delegacje te odwiedzały również Żupę Solną Lacko-Dobromil… Po zorganizowaniu się tzw. tymczasowej władzy i Policji Ukraińskiej w dniu 29 czerwca 1941 r. niezidentyfikowane i nie odebrane przez rodziny zwłoki z więzienia wywiezione zostały na cmentarz w Dobromilu i pochowane w jednym grobie. Dobromilska Zbrodnia – dzisiaj zapomniana także przez rządzących znów wolnej Polski – pozostaje w pamięci zwykłych, prostych i już starych ludzi.

Temat mordu w więzieniu w Dobromilu, jak również temat mordu w Żupie Solnej Lacko-Dobromil po wkroczeniu wojsk radzieckich w lipcu 1944 r. został tematem tabu i nie wolno było na ten temat prowadzić jakichkolwiek rozmów. Opowiadano coraz częściej, szczególnie wśród młodego pokolenia, że mord ten dokonany został przez wojska niemieckie i Gestapo.

Oni byli jeszcze wychowani w szacunku dla swych intelektualnych przewodników, a to właśnie przede wszystkim przedstawiciele polskiej inteligencji byli więźniami stalinowskiego NKWD. Ta straszliwa i głęboka rana Dobromila połączyła w cierpieniu Polaków i Ukraińców, mimo złowrogich doświadczeń symbolizowanych sotniami UPA wychodzącymi w latach 1943/44 z cerkwi greckokatolickiej w Lacku.

Wnętrze więzienia NKWD w Dobromilu

Po wycofaniu się wojsk niemieckich, w dniu 26 X 1939 r. do Dobromila wkroczyły wojska rosyjskie, a wraz z nimi tajna policja NKWD. Po utworzeniu władz miasta, w skład których weszli obywatele narodowości ukraińskiej i żydowskiej, zaczęło się śledzenie i rozpoznawanie ludności polskiej (…) W budynku plebanii rozpoczęła działalność tajna policja NKWD, w której pracowali miejscowi donosiciele tak narodowości ukraińskiej, jak i żydowskiej. W grudniu 1939 r. część osób pochodzenia polskiego, zajmujących wyższe stanowiska w administracji i urzędach, jak Pan Winnicki — notariusz, Pan Puchalik — burmistrz, Pan Zagajewski – Dyrektor Miejskiego Gimnazjum, Pan Paczek oraz inni zostali aresztowani i wywiezieni do obozów w Miednoje i Charkowie i już stamtąd nie powrócili (…) W dniu 10 lutego 1940 r. odbyła się I-sza wywózka mieszkańców Dobromila na Sybir. O godz. 4.00 nad ranem pod domy osób wywożonych podjeżdżały furmanki z żołnierzami NKWD i współpracującymi z nimi policjantami ukraińskimi… Wśród wywiezionych — wymieniam te osoby, które mi były znane osobiście lub które pamiętam oraz przekazane mi przez moich Rodziców i znajomych — były między innymi: Pani Bar (żona urzędnika pocztowego) z synem i córką (…), Pani Zagajewska z dwójką dzieci (…), Pani Ptaczkowa z córką i synem Józefem, który po wojnie pracował w Radiu Wolna Europa (…). Wśród wywiezionych na Sybir osób i rodzin nie było żadnej osoby lub rodziny narodowości żydowskiej lub ukraińskiej.

Wbrew więc temu wszystkiemu zbudowano jednak w Salinie część wspólnego memoriału, przy którym modlono się razem… do czasu Majdanu w 2013. Były także plany odbudowy uzdrowiska i połączenia wszystkiego w jeden kompleks pamięci.

Ruiny zamku Herburtów

Z planów pozostały pomniki UON, UPA i Stepana Bandery wymieszane ze złoconymi nowymi cerkwiami na każdym kroku. Cele więzienia na dobromilskim rynku w ciągu kilku lat popadły w kompletną ruinę, podwórze więzienne ze „ścianą śmierci” stało się wysypiskiem śmieci, a wszystko zostało „rocznicowo” ozdobione ceglasto-czarnymi flagami. Takąż flagą „przepasano” przejmujący pomnik w Salinie. Resztki rzymskokatolickiej kapliczki z pustymi ścianami i o piwnicznym wyglądzie opatrzono numerem telefonu „konserwatora”, dla delegacji z Polski przewidziano jedynie rolę obserwatorów uroczystości ukraińskich, a cały teren otoczono tablicami ofiar NKWD – idącymi w tysiące przedstawicieli inteligencji ukraińskiej – z całej Galicji. W tej sytuacji strona polska i IPN zostały zmuszone do rezygnacji z udziału w uroczystościach upamiętnienia, a miejscowy proboszcz kościoła rzymskokatolickiego na wszelki wypadek jechał karawanem podczas polskiego pogrzebu, by nie śpiewać wspólnie z wiernymi w ostatniej drodze swego parafianina.

Dobromil stał się więc po raz kolejny w swej historii symboliczny. Czy jednak przetrwa to kolejne dziejowe wyzwanie?

Dariusz Brożyniak – publicysta niezależny, działacz I Solidarności na Górnym Śląsku, inżynier automatyk, rodzinnie związany z Dobromilem i Lackiem, spokrewniony z historycznym wójtem Pacławia (cała wieś przeszła na wiarę rzymskokatolicką).

Tadeusz Pstrąg – ur. w 1932 r. w Lacku, naoczny świadek opisywanych wydarzeń, działacz (rozwiązanego w 2017 r.) Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Dobromila i Regionu z siedzibą w Przemyślu. Autor cyklu wspomnień publikowanych periodycznie w „Głosie Sanu”. Główny organizator renowacji renesansowego kościoła parafialnego w Dobromilu pw. Przemienienia Pańskiego.

Zdjęcia autorów artykułu.

Artykuł Dariusza Brożyniaka i Tadeusza Pstrąga pt. „Dobromil – miasteczko symboliczne” znajduje się na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Dariusza Brożyniaka i Tadeusza Pstrąga pt. „Dobromil – miasteczko symboliczne” na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Potomkowie obywateli dawnej, wielonarodowej Rzeczypospolitej, nawet gdy znają swoje korzenie, często się ich wstydzą

Kluczowe są działania, które można sprowadzić do trzech słów: zachęta, duma, codzienność. Żaden z tych elementów nie jest rozwijany przez programy państwowe ani przez wielkie fundacje.

Marcin Niewalda

Dzisiaj na Kresach żyją potomkowie Polaków, rzymskich katolików, a także unitów, którzy uważali się za obywateli Rzeczypospolitej; potomkowie Wołochów, którzy przywędrowali do Rzeczypospolitej i otrzymywali polskie prawa, herby, służyli w polskich formacjach wojskowych; Żmudzinów którzy walczyli w polskich powstaniach, a także Rusinów i Litwinów, którzy z Rzecząpospolitą czuli jednego ducha. Dzisiaj ci potomkowie, nawet gdy znają swoje korzenie, często się ich wstydzą. Taki jest bowiem efekt agresywnej polityki kulturalnej nowych państw byłego „Bloku Wschodniego”. (…)

Zamiast biadolić i narzekać, przemyślmy problem konstruktywnie. Aby odtwarzanie miało sens, konieczne są trzy warunki: klimat, działanie i utrzymanie efektu.

Wszystkie trzy muszą być prowadzone równolegle, aby został odniesiony skutek. W przeciwnym razie ogromny wysiłek zostanie zmarnowany, o ile w ogóle dojdzie do skutku.

Działania polityczne – czyli taki klimat, aby Polska i nowe państwa wspólnie dbały o zabytki i pamięć. Zaognianie, podsycanie nienawiści bardzo tutaj przeszkadza. Jest na rękę byłym zaborcom, którzy boją się współpracy gospodarczej naszych państw i nie chcą dopuścić do stworzenia silnej ich grupy.

Działania ratujące – społeczny ratunek tam, gdzie się wali. Aktywność lokalnych środowisk, tworzenie grantów, akcji wsparcia, działania Polonii – skierowane na bieżące potrzeby tam, gdzie sytuacja jest najbardziej dramatyczna.

Działania edukacyjne – odtwarzanie świadomości potomków, do czego mamy pełne prawo. Nie chodzi o to, aby kogokolwiek zmieniać, ale by każdy znał prawdę o swojej tożsamości. Tę prawdę, która była niszczona przez lata zborów, wojen i ludobójstwa.

Pierwsze dwa działania są prowadzone. Istnieją wreszcie poważne programy grantowe i działania instytucji ratujących zabytki. Poprawia się też powoli klimat polityczny, choć tutaj bardzo dużo jest niepoważnych działań i zwykłej pracy agenturalnej. (…)

Działaniami edukacyjnymi NIE są niestety: stawianie pomników, wydawanie cegieł naukowych, organizowanie sympozjów. Ministerstwo czy Senat chętnie dotują takie właśnie działania. Fundacje chętnie je podejmują, bo mogą się nimi spektakularnie pochwalić.

Pomimo udziału NAUKowców te działania nie prowadzą do realnego NAUCZenia szerokich rzeszy ludności i rozmywają się, trwoniąc gigantyczne pieniądze. Przecinanie wstęgi, odsłanianie monumentów, referat z obecnością VIP-w i profesorów – nie przekładają się prawie w ogóle na edukację społeczeństwa. Ludzie ledwo mówiący po polsku nie przeczytają cegły naukowej. Korzyści z sympozjów czerpać będą głównie autorzy kolejnych cegieł. Pomniki natomiast będą solą w oku przeciwników, będą zaogniać i stanowić przyczynek do wzrostu nienawiści, a nawet… wstydu. One służą głównie tym, którzy już i tak są zwolennikami osoby upamiętnionej w pomniku. Nie zwiększają świadomości u tych, którzy „przechodzą obok”; nie zwiększa się odsetek ludzi zaangażowanych. Pomnik nic nie wnosi do rozwiązania problemu. Budowa pomnika to często milion złotych, podczas gdy za te same pieniądze można trwale zostawić ważne informacje w umysłach 100 000 zwykłych ludzi.

Kluczowe dla skutecznej edukacji są działania niespektakularne, które można sprowadzić do trzech prostych słów: ZACHĘTA, DUMA, CODZIENNOŚĆ.

Niestety żaden z tych elementów nie jest rozwijany przez programy państwowe ani przez wielkie fundacje. Programy grantowe za działania na tym polu przyznają niewiele punktów. Co więcej, niemal wszyscy, pisząc granty, wskazują dodatkowo, że ich program właśnie coś tu wnosi – podczas gdy nie jest to prawdą („Beneficjentami postawienia pomnika będzie 10 000 mieszkańców miasteczka”). Dotowane są ministerialne programy szkolnictwa, podczas gdy ich „odbiorców” trzeba by wpierw w ogóle zmotywować do korzystania z nich. Programy motywujące jednak już nie są dotowane.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Skala zniszczeń na Kresach. Co robić?” znajduje się na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Skala zniszczeń na Kresach. Co robić?” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Namawiałem przed wyborami, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie

Kandydaci PO są wybierani tylko dlatego, że są z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Jolanta Hajdasz
Bartłomiej Wróblewski

Wynik wyborów samorządowych w Poznaniu i w Wielkopolsce jest dla mnie oczywiście mocno niesatysfakcjonujący, bo tutaj żyję, z tym regionem jestem związany i – jak wielu – mam prawo być z tego wyniku niezadowolony – mówi poseł Bartłomiej Wróblewski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

W skali kraju wybory samorządowe są dużym sukcesem Prawa i Sprawiedliwości. 34% poparcia w wyborach do sejmików wojewódzkich jest najlepszym wynikiem w historii. Dzięki temu o ponad połowę wzrosła liczba radnych sejmikowych z PiS. Aż w sześciu województwach Prawo i Sprawiedliwość będzie rządzić samodzielnie. Podobnie kampania do rad powiatów była sukcesem. Nie ma jednak co ukrywać, że niepokojące są wyniki w dużych miastach.

Te wyniki nie są jednorodne w całej Wielkopolsce.

To prawda. Tradycyjnie już we wschodniej i południowej części Wielkopolski wyniki PiS są dużo lepsze niż w Wielkopolsce centralnej i północnej. W skali całego województwa w wyborach do sejmiku zagłosowało na nas blisko 400 000 osób, czyli niemal dwukrotnie więcej niż w 2014 r. Dało to 13 mandatów, a więc 5 mandatów więcej. W każdym okręgu z wyjątkiem Poznania i okręgu podpoznańskiego zyskaliśmy kolejny mandat. Niestety w samym Poznaniu Koalicja Obywatelska wygrała z nami aż 4:1. Gdyby nie aglomeracja poznańska, wygralibyśmy wybory do Sejmiku w Wielkopolsce. (…)

Zostały popełnione błędy polityczne i organizacyjne. Jeśli chodzi o błędy polityczne, to niestety zabrakło otwartości, co zaowocowało tym, że w powiecie poznańskim Porozumienie Jarosława Gowina nie szło z nami w koalicji. W Poznaniu to samo dotyczyło życzliwych PiS społeczników, którzy stworzyli własny komitet.

Namawiałem przed wyborami, aby dołożyć wszelkich starań, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie, co działało na korzyść Platformy i Nowoczesnej. W Poznaniu nie możemy sobie na przyszłość na to pozwalać, jeśli chcemy nawiązać walkę z ugrupowaniami liberalnymi. W wyborach samorządowych trzeba współpracować ze wszystkimi, którzy choćby kierunkowo wyznają podobne wartości, także z ugrupowaniami wolnościowej prawicy. Samodzielnie te ugrupowania zdobywają niewiele, bo po kilka procent, ale ostatecznie, jak zobaczyliśmy, tych kilku procent zabrakło, aby nasza reprezentacja w Radzie Poznania utrzymała się na dotychczasowym poziomie. Straciliśmy trzy mandaty, a więc 25% naszych radnych, w tym bardzo pracowitych, jak Jan Sulanowski czy Michał Boruczkowski. A to już porażka.

Te wybory generalnie były najbardziej upolitycznione. Szczególnie w wielkich miastach ludzie głosowali na PiS lub na KO.

Dlatego wspomniałem, że w dużych miastach warunki dla PiS są trudne. Tak zapewne będzie i w przyszłości. Jeśli chcemy wygrywać albo chociaż nawiązać walkę, musimy zrobić więcej niż liberalna konkurencja.

Potrzeba kandydatów zaangażowanych w sprawy lokalne, którzy zabiegają o sprawy miasta przez długi czas. I tu jest różnica między nami a Platformą. Kandydaci PO mogą zostać wybrani tylko dlatego, że są właśnie z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego, że są z PiS. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony”, znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin cz. 2 – 16.11.2018 – Dzień Niepodległości w Irlandii Północnej. Goście: Agnieszka Zając, Aleksander Puzik.

Drugą część piątkowego Studia Dublin wypełniły rozmowy z Polakami z Wyspy, Agnieszką Zając, prezes Forum Edukacji Polonijnej w Irlandii Północnej i Aleksandrem Puzikiem, szefem Come2Gether, z Galway .

Forum Edukacji Polonijnej w Irlandii Północnej powołano do życia 10 lutego 2017 roku. Forum skupia dwanaście polonijnych szkół sobotnio – niedzielnych.

Celem tej organizacji edukacyjno – doradczej jest szerzenie wiedzy o Polsce, jej języku i kulturze dla Polaków, których losy zawiodły ich w ten zakątek Szmaragdowej Wyspy.

Dzisiaj, w piątek 16 listopada, rozpoczynają się trzydniowe uroczystości związane z setną rocznicą Dnia Niepodległości. Belfast i Derry będą świadkami tych obchodów.

Oto zapis rozmowy z prezes Agnieszką Zając:

Dodam, że Forum Edukacji Polonijnej w Irlandii Północnej ściśle współpracuje z Polską Macierzą Szkolną w Irlandii.

 

Aleksander Puzik, prezes stowarzyszenia Come2Gether.

Setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości jest przyczyną naszych radiowych rozmów o kondycji duszy polskiego emigranta.

W dzisiejszym programie rozmowa w tej materii z Aleksandrem Puzikiem, prezesem stowarzyszenia Come2Gether z Galway:

Czytając powyborcze podsumowania, można odnieść wrażenie, że wygrana leży po tej ze stron, do której się ucho przyłoży…

O zwycięstwie podczas wieczoru wyborczego mówił prezes PiS. Tuż po ogłoszeniu zwycięstwa obozu rządzącego w dziewięciu województwach – podkreślił, że jest to czwarta wygrana jego ugrupowania.

Małgorzata Szewczyk

Tymczasem opozycja, Koalicja Obywatelska (KO), która zwyciężyła w siedmiu województwach, ustami swojego lidera odtrąbiła spektakularny sukces: „Stworzyliśmy skuteczny anty-PiS”. Inny rozpoznawalny polityk PO zwrócił uwagę na zmiany widoczne w Polsce, konstatując: „Widać, że w Polsce coś się zmienia, że PiS powoli traci to, że wygrywał kolejne wybory”. Można by zadać w tym miejscu proste pytanie z matematyki: która z cyfr jest większa – siedem czy dziewięć?

Kiedy piszę te słowa, wiadomo, że PiS w sześciu sejmikach będzie rządził samodzielnie, ale włodarzami kilku największych miast zostali przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej (Do drugiej tury m.in. w Szczecinie, Gdańsku i Krakowie pozostały dwa tygodnie).

Czy ktoś tego chce, czy nie, obraz naszego kraju, jaki wyłania się po tegorocznych wyborach samorządowych, jest przygnębiający. Polska jest podzielona i to niemal wzdłuż linii Wisły (wyłączając północne tereny – zwycięstwo KO i województwo opolskie – na korzyść PiS-u).

Drugi wyraźny podział jest widoczny między dużymi aglomeracjami a małymi miastami. W tych pierwszych z reguły liczy się układ polityczny, w tych drugich – konkretny człowiek: gospodarz, który jest powszechnie znany i rozliczany przez współmieszkańców za podejmowane decyzje.

W wielkich aglomeracjach zwyciężają kandydaci popierani przez partię, w małych miastach – lokalni, sprawdzeni działacze, bez rekomendacji politycznych.

Wybory samorządowe odsłoniły też smutną prawdę o naszej polskiej mentalności i moralności. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza o kandydaturę wójta W., który prowadził kampanię… zza krat z powodu 92 zarzutów, mieszkanka gminy Daszyna w województwie łódzkim odpowiedziała: „Lepszego wójta niż pan W. to nie ma nigdzie”.

Skoro w wyborach startowali kandydaci, którzy mieli prawomocne wyroki za przekręty podczas starań o kredyt, zarzuty gwałtu i zostali czasowo odsunięci od sprawowania funkcji publicznych, kandydaci, którzy nie potrafili doliczyć się swoich mieszkań i kont lub byli zamieszani w wielomiliardową aferę reprywatyzacyjną – to jakimi wartościami kierują się na co dzień ci, którzy na nich głosowali? Jakie warunki powinien spełniać kandydat ubiegający się o ważny urząd w środowisku lokalnym?

Przypominam, że swojego zawodu nie może wykonywać notowany lekarz ani nauczyciel; ale urzędnik z prawomocnym wyrokiem – może… Może nadszedł już czas, by zmienić prawo, chyba że w tych wyborach chodziło tylko o jedno – by odsunąć PiS od władzy…?

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W „nowoczesności” Poznań dzierży prym. To tu chadza się na „Klątwę” i „Kler” (tytuł przejęty od Stalina – gratulacje!)

W kampanii definiowano tylko jeden program, wyrażony osławioną już metaforą „strząsania szarańczy”. Póki co szarańcza osiągnęła wynik 33%, a „wielka koalicja”, zwana dla niepoznaki „obywatelską”, 27.

Stefania Tomaszewska

Wyborcy oczekiwali ze strony opozycji jakiegoś programu dla królewskiego grodu Poznania, lepszych niż proponuje formacja rządząca rozwiązań. Sama się bałam, że a nuż tak się stanie, bo jestem z „watahy do dorżnięcia”, „oszołomem” i „ciemnogrodem”, który wreszcie cieszy się, że żyje nie w „tenkraju”, a w Polsce. Niepotrzebnie, bo od chwili wejścia na mównicę przewodniczącego Grzegorza Schetyny stało się jasne, że będzie jak zawsze, a nawet zawszej… (…)

Okazało się, że Wielkopolanie i poznaniacy są mądrzy, ale tylko dlatego, że przez wszystkie lata marzyli, aby wybierać tylko PO – sorry, teraz KO (skrót od zawiązanej na potrzebę wyborczą Koalicji Platformy Obywatelskiej ze szczątkami Nowoczesnej). Że ta wspaniała, absolutnie jedyna proeuropejska formacja obroni ich przed łamaniem konstytucji, ksenofobią i faszyzmem, ukołysze językiem miłości, wprowadzi postępowe standardy i europejskie wartości. Te ostatnie są bliżej niezdefiniowane i krążą wokół mętnych pojęć równości i tolerancji. To nic – ważne, że aksjologia jest ważna.

(…) Trzeba przyznać, że w „nowoczesności” Poznań dzierży prym – to tu pojawia się wybitna artystka Janda, która obnosi się z żalami, że „czuje się jakby ktoś na nią nas.ał”, i to bez wykropkowania… To tu chadza się na Klątwę i Kler (reżyser przejął tytuł od Stalina – gratulacje!). (…) To w Poznaniu w Galerii Miejskiej Arsenał odbywają się imprezy aborcyjno-edukacyjne dla młodych kobiet i łóżkowo-namiotowe, w tym dla młodzieży, np. „Dziewczyństwo&Coven Berlin: BEDTIME”: ogromna sypialnia, zachwalana jako „przestrzeń kiełkowania ambiwalentnych przyjemności (…) i miejsce, z którego rozbudzana jest potrzeba społecznego nieposłuszeństwa”. (…)

Wystawiennictwo przyniesionych przez uczestników przedmiotów „wybranych algorytmem sentymentu” na nocnej zmianie miało pozwolić „na rozkoszowanie się bierną partycypacją, na bezwstydną bezwolność, redukcję stresu, relaks”…

Berlińskie magiczki zaoferowały znacznie więcej – tego po prostu nie sposób powtórzyć. W każdym razie „zaglądano tu do trzewi i szukano generycznych cech rozwarstwionych osobowości dziewczyn” i tego, co „optyka heteronormatywu i funkcja rozrodcza pozostawia poza spektrum; tego, co wymyka się utorowieniu, tego, co śmierdzi i zwisa i dlatego zachowuje niezależność”.

Dość? Nie, nie – jest oczywiście propozycja „ratunku”, czyli KIERUNEK – uszycie z „frędzli, zakładek i wytartych podszewek łóżka-tratwy”, na której opuszczą „wyludnioną, geriatryczną Europę” owe nowe, zakażone „miłością bez granic” uczestniczki „dziewczyństwa”. (…)

W Poznaniu nikt nie ma głowy do merytorycznego podejścia do czyszczenia kamienic, przewężonych ulic, sprawy Toru Poznań i szybko postępującej degradacji i prywaty w Smochowicach, w tzw. Ostoi Doliny Bogdanki (cudownej niegdyś, a od dziesięcioleci pustoszonej enklawy zieleni między ul. Biskupińską a Beskidzką) ani do samej Bogdanki, niegdyś kryształowo czystej i okolonej żywokostem, kozłkiem, mydlnicą lekarską i mnóstwem innych ziół, a dziś zaciągniętej pleśnią i pełnej starych garnków i innych śmieci.

Cały artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie wszyscy Polacy są antysemitami, powiedział prof. Gross w Poznaniu. Na przykład on sam nie jest antysemitą…

Przychodzenie na tego typu spotkania to błąd. Gdyby przyszli tylko wyznawcy Grossa, to spotkanie trwałoby pół godziny w świecącej pustkami sali. Niepotrzebnie daliśmy też zarobić szmatławemu teatrowi.

Jan Martini

O tym, że spotkanie prof. Grossa w poznańskim Teatrze Polskim jest wydarzeniem dużej rangi, świadczy obecność kamery TVN przed budynkiem. Wywiadu udziela gość w czerwonych spodniach, trampkach, z apaszką i kapelusikiem na głowie. Tak wyglądać może tylko dyrektor teatru. Przechodząc słyszę, że robi to „dla poznaniaków, dla Polski i dla polskiej racji stanu”. Prawdopodobnie to ten ekstremalnie postępowy dyrektor, który powiedział, że gdyby to od niego zależało, kazałby skuć napis „Naród sobie” zdobiący fasadę budynku. Zbudowany w 1875 roku ze składek Polaków Teatr Polski miał służyć poznaniakom zmagającym się z bezwzględną germanizacją. (…)

Prowadzący spotkanie omówił pokrótce drogę życiową twórcy „badań nad Holokaustem” („pochodził ze środowiska liberalnej inteligencji, w której nie było antysemityzmu”). Antysemitami nie byli przyjaciele Grossa – Adam Michnik, Jacek Kuroń, bracia Smolarowie czy Seweryn Blumsztajn. Zwrot „liberalna inteligencja” odmieniany był zresztą we wszystkich przypadkach. Zapewne niejeden z uczestników spotkania poczuł się mile połechtany przynależnością do „liberalnej inteligencji”.

Wspomniano także o zdecydowanie mniej prestiżowej „radiomaryjnej katoendecji”. Najciekawszą częścią spotkania były pytania z sali. I tu się okazało, że na sali byli również obecni „katoendecy”. (…)

Padło wiele pytań – o kolaborację Żydów podczas sowieckiej okupacji Lwowa, o antypolonizm, o żydowską policję w gettach itp. Na większość trudnych pytań prof. Gross nie odpowiedział, tylko wracał do swojej narracji o „zabijaniu żydowskich Polaków przez nieżydowskich Polaków” czy o niechlubnej roli Kościoła katolickiego. O kolaboracji żydowskiej policji („to jakby inne zagadnienie”) powiedział tylko, że działali oni pod groźbą śmierci.

Zanim „przemysł Holokaustu” rozwinął się w niezwykle dochodową gałąź gospodarki, środowiska żydowskie traktowały „ocalonych” z rezerwą, zdając sobie sprawę, że największe szanse na przeżycie mieli kolaboranci. Ten temat jest wstydliwą częścią żydowskiej historii.

W końcu uznano, że żydowscy oprawcy współbraci, pomagierzy Niemców, też byli ofiarami Holokaustu. W Knesecie uchwalono, że Żyd zagrożony śmiercią ma prawo zamordować innego Żyda, aby ocalić swoje życie. (…)

Ktoś zapytał, dlaczego historią Holokaustu zajmują się jedynie Żydzi. Profesor odpowiedział, że nauka nie ma narodowości – powinna być obiektywna, rzetelna i dobrze udokumentowana. Szkoda, że niebędący historykiem Gross nie stosował tych zasad pisząc Sąsiadów. (…)

Kolejny pytający przypomniał słowa red. Michnika, który parę lat temu powiedział tu, w Poznaniu, że nie zgadza się ze swoim przyjacielem Jankiem Grossem jakoby wszyscy Polacy byli antysemitami. Zdaniem redaktora, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych, to nie można mówić o całym narodzie jako antysemitach. Prof. Gross energicznie zaprzeczył mówiąc, że wcale nie uważa wszystkich za antysemitów, a na dowód przytoczył fakt, że on sam nie jest antysemitą… (…)

Padło też pytanie: „Czy bardziej się pan bał w 1968 roku, czy teraz, gdy kraj zalewa fala faszyzmu?”. Gross odpowiedział, że jak dotąd nie spotkało go nic złego. (…) Przyznał, że „Polska brunatnieje”, ale to nie jego problem, bo mieszka w Ameryce, lecz „państwu – mieszkańcom tego kraju – współczuję”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” znajduje się na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Romuald Szeremietiew: Główną osią sporu w polityce krajowej jest kwestia, czy Polska ma być suwerennym krajem [VIDEO]

Zdaniem byłego ministra obrony narodowej politycy liberalnej opozycji w Polsce idą za głosem brukselskiej biurokracji, dążą do ograniczenia suwerenności Polski na rzecz Unii Europejskiej.

Zdaniem gościa Poranka Wnet obecne kłopoty i konflikty, jakie pojawiają się w naszych relacjach wewnętrznych, to spór o wizję przyszłości Polski: czy to ma być suwerenne państwo narodowe, żyjące w ramach Europy suwerennych narodów, czy – jak to chcą grupy związane z brukselską biurokracją – państwo narodowe jest przeszkodą w realizacji celów politycznych.

Nie wiem, czy Donald Tusk na pewno nie ma wystarczającej liczby zwolenników, aby w naszym kraju jeszcze trochę narozrabiać – powiedział Romuald Szeremietiew.

Tematem rozmowy były również zmiany w siłach zbrojnych: Reforma systemu dowodzenia to naprawienie największego błędu PO, czyli wprowadzenia dwóch równorzędnych najwyższych dowódców, co jest z punktu widzenia wojska dysfunkcjonalne. Teraz przywrócono naczelną pozycję szefa sztabu generalnego, co jest elementem powrotu do normalności – podkreślił gość Poranka Wnet.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

Paweł Szałamacha: Kupowanie złota przez NBP to nadrabianie zaległości z ostatnich 20 lat

Zdaniem członka zarządu NBP w obecnej polityce przebudowy rezerw banku centralnego nie ma niczego nadzwyczajnego, a bank centralny powinien stale zwiększać swoje zasoby kruszcu.

Gościem Poranka Wnet był Paweł Szałamacha, były minister finansów w rządzie Beaty Szydło, a obecnie członek zarządu Narodowego Banku Polskiego, który w ramach swoich obowiązków nadzoruje proces przekształcenia rezerw NBP-u.

Przez ostatnie cztery miesiące polski bank centralny systematycznie zwiększał zasoby złota. Od lipca br. NBP łącznie kupił 26 ton złota. Proces zakupu przyspieszył w październiku, w którym bank zwiększył swoje rezerwy złota aż o 13 ton.

Wiceprezes NBP Paweł Szałamacha podkreślił, że NBP do tej pory przechowywał zbyt mało kruszcu w porównaniu do stanu rezerw posiadanych przez banki centralne innych państw. Jak podkreślił gość Poranka Wnet: Przez ostatnie 20 lat NBP nie powiększał swoich rezerw złota. Obecnie weszliśmy na średni poziom w dolnych stanach wobec innych banków centralnych.

Rezerwy Narodowego Banku Polskiego obecnie wynoszą ponad 97 mld euro, utrzymywanych w walutach obcych, papierach wartościowych oraz w kruszcu. Paweł Szałamacha w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim opisywał mechanizm kupowania złota przez NBP: Obecnie zmieniliśmy strukturę rezerw i za część rezerw walutowych kupiliśmy złoto. To jest pewna korekta. Miałem jeszcze ochotę, żeby to złoto kupować w kraju od KGHM Polska Miedź, tak żeby bez większych fanfar NBP kupowało około 1/3 rocznej produkcji, ale tutaj pojawił się problem, ponieważ aby złoto w sztabach mogło być zabezpieczeniem, to musi posiadać stosowny certyfikat, którego nie ma złoto produkowane w KGHM.

Obecnie większość kruszcu znajdującego się w rezerwach NBP jest składowana w Londynie, a część na terytorium Polski. Pracownicy NBP-u przeprowadzili audyt stanu zabezpieczenia kruszcu pozostającego w Londynie i stwierdzono, że przetrzymywanie rezerw jest zadowalające.

Zdaniem Pawła Szałamachy polityka powiększania rezerw przez część banków centralnych nie ma nic wspólnego z planami powrotu do standardu złota: System waluty złotej funkcjonował raptem przez kilka dziesięcioleci w XIX wieku. Próby powrotu do tego systemu po I wojnie światowej skończyły się tragicznie. To jest mitologizowanie przeszłości.

W ramach rozmowy w Poranku Wnet Paweł Szałamacha odniósł się również do globalnej sytuacji i wojny handlowej między Waszyngtonem a Pekinem, podkreślając, że licząc w parytecie siły nabywczej, gospodarka Chin wyprzedziła gospodarkę USA.

Obecnie Waszyngton się obudził i zaczyna działać. (…) USA ma wielką determinację, żeby wygrać wojnę handlową, ale można zauważyć, że część klasy politycznej w USA, z przyczyn politycznych dezawuuje politykę Trumpa w odniesieniu do Chin, z którą się w zasadzie zgadza – podkreślił Paweł Szłamacha.

Gość Poranka Wnet wskazał również na aspekt globalnych ustaleń w zakresie polityki klimatycznej, które mogą stać się istotnym zagrożeniem dla wzrostu gospodarczego Polski: Szczyt Klimatyczny w Katowicach ma szanse zdecydować, czy uda się nam wynegocjować sensowną ścieżkę dojścia do celów ograniczenia emisji, czy przeważy podejście, aby szybko wyłączać elektrownie węglowe — zaznaczył Paweł Szałamacha, członek zarządu NBP.

 

Posłuchaj całej rozmowy.

Chrześcijanin, patriota, poliglota, humanista, malarz: „klasyczny” legionista, porucznik Stanisław Leszczyc-Przywara

Doświadczenia wykazały, że gwarancją niepodległego bytu państwa mogą być tylko jego własne siły moralne i materialne. U fundamentów prawdziwie niepodległego państwa musi leżeć żelazny kapitał krwi.

Paweł Milla

Stanisław Leszczyc-Przywara niewątpliwie zasłużył na pamięć w postaci nazwy jakiejś ulicy czy nawet pomnika w Rydułtowach. Żył tam w czasach PRL-u, nie miał więc szans zostać honorowym obywatelem miasta, bo komunistom właściwie przeszkadzał swoim istnieniem. Nie dbał o pochwały czy zaszczyty, był wyjątkowo skromnym, ale serdecznym człowiekiem. Dla wielu młodych z kilku pokoleń Polaków był nauczycielem prawdziwego życia i wzorem patriotyzmu złączonego z całkowitym zawierzeniem Opatrzności Bożej.

Stanisław Leszczyc-Przywara przy sztaludze. Lata 60. XX w. Fot. archiwum prywatne autora

Nie zależało mu na żadnym kombatanckim lansowaniu się. Nie chciał nawet słyszeć o awansach dla zasłużonych, pozostał do końca życia porucznikiem czasu wojny.

(…) Był „klasycznym” legionistą, czyli „człowiekiem renesansu” – z wieloma talentami. Oprócz zdobytych wojennych doświadczeń w obu wojnach światowych, został po I w. św. absolwentem filologii polskiej i historii sztuki UJ. Znał biegle 7 języków obcych (francuski, niemiecki, greka, łacina, rosyjski, słowacki i węgierski), malował obrazy, kolekcjonował polonika, odręcznie pisał pięknym kaligraficznym stylem, był inicjatorem oraz organizatorem wielu wydarzeń patriotyczno-religijnych. Przez większość życia był przede wszystkim wychowawcą licznej młodzieży, choć w PRL-u nie dane mu było nauczać w szkołach. W komunistycznym systemie szkolnym ubecy zezwolili jedynie na lekcje rysunku w latach pięćdziesiątych. (…)

Był patriotycznie wychowanym Polakiem ze zubożałej szlachty herbu Leszczyc. Będąc gimnazjalistą w zaborze austriackim, uciekł z domu do oficjalnie stworzonego i wymarzonego pierwszego od stu lat polskiego wojska, do Legionów, by walczyć i wywalczyć wolność dla nieistniejącej wówczas Polski. Męczyliśmy go, by nam opowiadał o historii Polski, o swoich przeżyciach. Był dla nas autorytetem, ale chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, jakim wielkim jednocześnie był symbolem tego, co jest istotą polskości. Młodzieńcze lata przeżyliśmy, podobnie jak on, w zniewolonej przez sąsiadów Polsce.

Pytałem go, czy pod zaborem austriackim było podobnie, jak pod komunistycznym/sowieckim? Jaka była wówczas polska młodzież, czym różniła się od obecnej? itp. Odniosłem po tych porównaniach wrażenie, że po 70 latach młodzi Polacy są mniej honorowi i mniej wierzący Bogu, a to definiowało wg Wujka wszystko pozostałe.

To Wujek głównie ukształtował nasz patriotyzm i imponderabilia. Drugi obieg, a w nim historia polski, dopiero raczkował. My mieliśmy to szczęście, że Wujek odnośnie do historii Polski, a szczególnie w XX wieku, był po prostu niezależny od PRL-owskiego systemu, gdyż znał ją jak mało kto z autopsji.

Napisał kilka broszur, które były powielane na maszynie do pisania i uczestniczyły w takim ‘mini’ drugim obiegu. Poniżej końcowy fragment jego referatu „O odzyskaniu Niepodległości”:

„Na odzyskanie Niepodległości Polski złożyły się takie czynniki, jak:

  1. dojrzałość narodowa i wola walki zbrojnej,
  2. opatrznościowy Wódz Narodu i czyn zbrojny,
  3. klęska zaborców i chaos rewolucyjny, połączony z demoralizacją wojska,
  4. zdecydowana narodowa wola niepodległości.

Doświadczenia ostatnich czasów wykazały dobitnie, że gwarancją niepodległego bytu państwa mogą być tylko jego własne siły moralne i materialne. U fundamentów prawdziwie niepodległego państwa musi leżeć żelazny kapitał krwi. Tylko naród, który sam wywalczy sobie Niepodległość i gotów jest każdego dnia walczyć o nią, który nie opiera swej egzystencji na podpisach pod traktatami i na wierze w gwarancje obcych, godzien jest wolnego bytu. Genezą Państwa Polskiego zatem był nie traktat wersalski, który to wskrzeszone państwo tylko zatwierdził, lecz wola narodu i polski czyn zbrojny. Nie pomogłyby z pewnością niczyje podpisy i pieczęcie, gdyby nie »cud sierpniowy nad Wisłą« w 1920 roku i wola Opatrzności.

Rydułtowy, dnia 22. V 1980 roku”. (…)

Mieszkanie-muzeum por. Leszczyc-Przywary w Rydułtowach

W czasach PRL-u, gdy pamięć o czynach marszałka Piłsudskiego była wymazana, cenzurowana i skazana na zapomnienie, skromny porucznik z I w. św. oraz były profesor gimnazjalny w II RP był inicjatorem kombatanckich uroczystości na Wawelu w rocznice 11 Listopada. Za zgodą metropolity krakowskiego kardynała Wojtyły odbywały się w tym dniu na Wawelu msze święte oraz złożenie wieńca na sarkofagu Marszałka Piłsudskiego w Kaplicy Srebrnych Dzwonów. Symboliczny i wprost mistyczny stał się 11 listopada 1978 roku. Historyk profesor Wiesław Jan Wysocki, który znał Wujka, umieścił niecodzienne wspomnienie o tym w swojej książce Krypta Wawelska i Papieski Tron:

„W roku 1978 – 11 listopada w wawelskich kryptach w Kaplicy Srebrnych Dzwonów u trumny Pierwszego Marszałka zebrali się weterani legioniści; z oczywistych względów metropolity krakowskiego nie było z nimi, wszak dopiero co został biskupem Rzymu… I wtedy zebrani w krypcie doświadczyli swoistej mistyki dziejowej – oto przed nimi jest ten, którego inicjały tworzą inskrypcję JP I, a tam, na Watykanie – jest kontynuator-wizjoner o semantycznej inskrypcji JP II. Dla nich to nie było tylko romantyczne czy prometejskie uniesienie, ale realność… Czy to, co potem miało miejsce, nie potwierdza tej realności?!”

I wówczas to właśnie porucznik St. L-P złożył symboliczny raport swojemu Marszałkowi. Wypowiedziane słowa w swojej książce cytuje profesor Wysocki:

„Panie Marszałku! Melduję, że w 60 rocznicę wywalczenia wolnej i niepodległej Polski stajemy wszyscy przy Tobie. Kardynał Karol Wojtyła jest nieobecny, ale on już jest w Rzymie naszym JP II. Ty jesteś naszym JP I. A JP – to wiekopomne słowa »Jeszcze Polska«”.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista?” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista?” na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego