Obchody naszego święta nie miały żadnego znaczącego wymiaru międzynarodowego. Polacy nie zawiedli, zawiodły władze

Została zmarnowana okazja do uroczystego świętowania niezwykle ważnej rocznicy, świętowania na miarę ambicji i pragnień większości Polaków, do pokazania światu, jacy jesteśmy i co mamy do powiedzenia.

Lesław Kołakowski

O obchodach rocznicy odzyskania niepodległości mówiło się od wielu miesięcy. Wydawało się, że takie święto będzie uczczone przez Polaków w sposób wyjątkowo uroczysty, że jego obchody będą wydarzeniem o zasięgu międzynarodowym i pozostaną na długo w pamięci ich uczestników. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

Jest w Polsce wielka potrzeba bycia dumnym z własnego kraju, z jego przeszłości i teraźniejszości. Z tego także powodu do władzy doszli obecnie rządzący, którzy przeciwstawiali „pedagogice wstydu” deklaracje o polityce ambitnej, na miarę naszych oczekiwań i wyzwań współczesności. (…)

Na 11 listopada do Paryża przyjechało około 60 głów państw i szefów rządów. Obchodzono stulecie zakończenia I wojny światowej. Hasłem przewodnim był „Pokój”. Dlaczego polskie władze nie sprawiły, żeby choć część z tych delegacji przyjechała do Warszawy?

Można było urządzić w Polsce dwudniowe obchody naszego Święta. Ich część krajowa odbyłaby się 11 listopada, a międzynarodowa 12 listopada (był to przecież dzień wolny, o czym za chwilę). Z Paryża do Warszawy jest około dwóch godzin lotu samolotem. Można było urządzić most powietrzny i przywieźć do naszej stolicy polityków, dziennikarzy, ludzi kultury i gospodarki. Urządzić z rozmachem obchody na przykład pod hasłem „Od pokoju do wolności”. (…)

Nie wiem, czy za kilka lat ktokolwiek będzie w stanie wymienić choć jedno istotne wydarzenie związane z obchodami Święta Niepodległości w roku 2018.

Oczywiście, był wielki marsz w Warszawie. Najważniejsi przedstawiciele władz oświadczyli najpierw, na kilka dni przed rocznicą, że mają wiele innych ważniejszych spraw niż uczestnictwo w marszu, po to, żeby w ostatniej chwili zmienić zdanie, a następnie dumnie ogłosić, że był to główny punkt obchodów i wielki sukces. Tak, to był wielki sukces uczestników marszu.

Polacy nie zawiedli, zawiodły natomiast wszystkie najważniejsze organy władzy w Polsce. Jak można nie mieć szczegółowego planu tak ważniej rocznicy na wiele tygodni przed jej datą? Na kilka dni przed 11 listopada uwagę opinii publicznej zajmowały gorszące polemiki na temat tego, czy 12.11. ma być dniem wolnym od pracy, czy nie. Przecież to uchybia powadze Rzeczpospolitej. Dlaczego nikt nie pomyślał o takiej sprawie dużo wcześniej?

Cały artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy ktoś jeszcze chce nas pouczać, jak ma wyglądać demokracja? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 54/2018

Teraz rozumiem słowa o Europie kilku prędkości: przewidywanie, że kraje takie jak Polska, Węgry, Litwa czy Estonia, które ledwo odzyskały niepodległość, nie zgodzą się jej utracić na rzecz Niemiec.

W grudniu gaszono nadzieje Polaków na wolność. Pamiętamy Grudzień ‘70 na Wybrzeżu i stan wojenny 13 XII 1981 r. Podmiana elit, która dokonała się w latach 80., umożliwiła poprzez dogadanie się w Magdalence powstanie III RP, z której spuścizną mamy problem do dziś. Np. reforma sądów, wyprzedaż niemal całej prasy, dzika prywatyzacja gospodarki, a co najgorsze – komunistyczne obyczaje w polityce.

Nie można bagatelizować słów Angeli Merkel: „Dziś państwa narodowe muszą, powiedziałabym, że dzisiaj powinny być przygotowane do zrzeczenia się suwerenności”. I kanclerz Niemiec dodała, „że musiałoby to się odbyć w uporządkowanej procedurze”. Teraz rozumiem, co oznaczały słowa o Europie kilku prędkości: przewidywanie, że kraje takie jak Polska, Węgry, Litwa czy Estonia, które ledwo odzyskały niepodległość, nie zgodzą się jej utracić na rzecz Niemiec.

Europa jest politycznie zdominowana przez Niemcy. Armia europejska to mrzonka Niemców. Czyżby miała służyć do pacyfikacji nieposłusznych obywateli, nie chcących wierzyć we wpływ człowieka na globalne ocieplenie czy mądrości gender? Z Rosją mają Niemcy dobre stosunki, a wprost przeciwnie, krytykują Amerykanów.

Buntują się kolejne narody. Nie tylko widać sukcesy wyborcze partii narodowych, ale i przeszło stutysięczne protesty we Francji. Macrona, wiernego pupila Merkel, Francuzi mają dość.

Brutalność policji francuskiej widział cały świat. Czy jeszcze ktoś chce nas pouczać, jak ma wyglądać demokracja? Przed laty pewien prezydent Francji już powiedział, że „Polacy stracili okazję, aby siedzieć cicho”. I kto tu powinien siedzieć cicho?! I kto od kogo uczyć się demokracji?

Bezczelna propaganda Putina to element wojny hybrydowej. Niby każdy o tym wie, ale wciąż święci ona pewne sukcesy. Ostatnio nie dali się na nią nabrać świadomi patrioci Ukrainy. Publikujemy ich oświadczenie w sprawie lwowskich lwów.

Bliżej nieznane Stowarzyszenie Polskich Mediów reprezentowało polskich dziennikarzy z okazji 100-lecia Związku Dziennikarzy Rosji. Radio Hobby z Legionowa, nadające od wielu lat audycje rosyjskiego Sputnika, protestowało przed Krajową Radą Radiofonii i Telewizji przeciwko odebraniu koncesji. Koncesja została mu zabrana już w 2015 r. za rządów PO-PSL. Czyżby mieli pretensje do obecnego składu KRRiT o to, że nie chciała złamać prawa i cofnąć słusznej decyzji swojej poprzedniczki? Znowu ulica i zagranica?

Na politykę dezinformacji wygląda mi straszenie ludzi „chemitrailsami” i szczepionkami. Te teorie mają obniżyć zaufanie do rządów na zasadzie „oni nas trują”.

Szkoda, że w przypadku szczepionek nie jest podany ich skład i dokładne dane. Nie wiadomo też, dlaczego w Niemczech liczba obowiązkowych szczepień dla dzieci to 10, a w Polsce – 40.

To, że firmy farmaceutyczne na nas, społeczeństwach, żerują, jest znane w całym świecie. Ilość leków zapisywanych pacjentom nasuwa pytanie, jakim cudem obecni lekarze zdali egzamin z farmakologii i co robili na 3 roku studiów? Mam nadzieję, że państwo polskie przestało być teoretyczne i będzie dbało o swoich obywateli i dobrze ich informowało.

Na koniec dobra informacja. Udało się z sejmiku województwa śląskiego wyeliminować RAŚ. Jest więc szansa na „odwojowanie” instytucji kultury i edukacji. Mam nadzieję, że wicemarszałek Wojciech Kałuża podejdzie rozsądnie do prowadzonej nagonki, bo przecież psy szczekają, a karawana idzie dalej. Marszałek Jakub Chełstowski jest znanym społecznikiem, przed laty obronił szpital wojewódzki w Tychach.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 54/2018

Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło?

Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia. Ta, której uczyłam się z podręczników, którą poznawałam z książek wyszukiwanych w bibliotekach, księgarniach i antykwariatach.

Gdy stanęłam w Zamku Królewskim w Warszawie 11 listopada, czekając na rozpoczęcie uroczystości pośmiertnego wręczania Orderów Orła Białego 25 wybitnym Polakom, jeszcze nie miałam świadomości, w jak wyjątkowym wydarzeniu będę uczestniczyć. Obok mnie stała skromna, niepozorna pani. I nagle słyszę: „Order odbiera wnuczka bratanicy Marii Curie-Skłodowskiej”. A moja sympatyczna sąsiadka, która odsuwała się uprzejmie, bym mogła robić lepsze zdjęcia, idzie w stronę Prezydenta i wraca z pudełkiem, w którym na niebieskiej, szerokiej wstążce leży order – Gwiazda z napisem „Za Ojczyznę i Naród”, a poniżej dumny Orzeł z koroną na głowie.

Za chwilę słyszymy: „Order odbiera córka siostrzeńca Maciej Rataja”, „wnuczka Jędrzeja Moraczewskiego”, „siostrzenica Kornela Makuszyńskiego”, „syn Wojciecha Mierzwy”, „siostrzeniec arcybiskupa Antoniego Baraniaka”… potem ktoś w imieniu rodziny Romana Dmowskiego, Zofii Kossak, Wojciecha Kossaka, Haliny Konopackiej, Olgi i Andrzeja Małkowskich…

Czasem aż dziw brał, że ktoś tak wielki i tak słynny Orderu Orła Białego do tej pory nie dostał – powiedział Andrzej Duda to, co chyba myślał każdy uczestnik tego spotkania. Nie mogłam powstrzymać się od natrętnych myśli przez całą tę podniosłą uroczystość, stojąc tuż obok tej, która znała kogoś, kto rozmawiał z naszą wybitną, mądrą i bardzo pracowitą rodaczką. Czy oni wszyscy są w Polsce tak znani, jak na to zasługują? Jak to się stało, że tak długo musieli czekać na to symboliczne „dziękuję” od rodaków, których Ojczyznę rozsławili dosłownie na całym świecie? Zamordowani w Palmirach przez Niemców, jak marszałek Maciej Rataj, czy podstępnie i okrutnie przez Sowietów, jak w procesie szesnastu przywódców Państwa Podziemnego Wojciech Mierzwa; nobliści jak Maria Skłodowska czy Władysław Reymont, politycy, duchowni i artyści. Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to natrętne pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło i oni na pewno będą opisywani i przedstawiani jako wzory do naśladowania?

Opowiedziałam o tym wszystkim następnego dnia w Radiu WNET. I wtedy też przeszła obok mnie Historia. To był pierwszy dzień nadawania Radia na falach eteru w Warszawie i w Krakowie, pierwsze nadawanie własnego programu, którego odbiór możliwy jest za pośrednictwem normalnego radioodbiornika, np. w samochodzie.

Był specjalny program, tort, bankiet i tłumy gości. A u mnie znów ta natrętna myśl: dlaczego dopiero teraz? Przecież to ponad trzy lata „dobrej zmiany”, przecież żyjemy już trzydzieści lat w wolnym kraju… Uruchomienie własnych, finansowanych przez polską spółkę mediów jest nadal wyjątkiem, wielkim świętem.

W budynku warszawskiej PAST-y tego dnia był tłum uśmiechniętych, tak dobrze znanych mi z tych kilku lat współpracy z Radiem i „Kurierem WNET” dziennikarzy. Każdy gość tutaj to osobowość, to historia nietuzinkowego człowieka. Dlaczego w wolnej, niepodległej Polsce tyle lat musieli czekać na coś tak zwyczajnego, jak radiowa koncesja?

Ale dość marudzenia. Krzysztofie! Drodzy Wnetowcy! Powodzenia! I dziękuję w imieniu wszystkich słuchaczy za wytrwałość! Jestem pewna, że ta prawdziwa, niefałszowana i nielekceważona Historia będzie w Radiu WNET stałym gościem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Ekspert nie musi myśleć – ekspert po prostu wie”. Taka opinia może być brzemienna w skutki dla zbyt ufnych w ich wiedzę

Politycy, podejmując decyzje, od których często zależy nasze zdrowie, opierają się na opiniach ekspertów. A opinie eksperckie nie są wolne od błędów, a nawet od świadomie popełnianych grzechów.

Włodzimierz Klonowski

Pięć głównych grzechów ekspertów to:

  1. Brak skromności, przekonanie, że wiedzą lepiej od obywateli, co obywatele potrzebują;
  2. Jednostronność opinii, brak spojrzenia interdyscyplinarnego;
  3.  Świadome, a czasem nieświadome działanie na korzyść wielkich firm, twierdzenie, że jeśli nie wprowadzimy, i to szybko, pewnych technologii, to będziemy „ograniczeni cywilizacyjnie”;
  4. Niebranie pod uwagę długoterminowych efektów proponowanych działań;
  5. Twierdzenie, że dane, które nie zgadzają się z ich wywodami, są nienaukowe.

(…) Wkrótce mają wejść do użytku, także w Polsce, sieci „piątej generacji”, tzw. 5G, które używają fal o częstotliwości nawet 30-krotnie wyższej od sieci obecnie stosowanych, takich jak LTE i które wymagają mniejszych, ale znacznie gęściej porozmieszczanych stacji bazowych w celu „pokrycia terenu”.

W USA i Europie Zachodniej coraz głośniejsze są protesty przeciwko wdrażaniu technologii 5G, ponieważ w dłuższym okresie może ona poważnie zagrozić zdrowiu praktycznie całej populacji, w szczególności dzieci.

Tymczasem polscy eksperci w dokumencie Raport z pilotażowych badań i analiz dotyczących dopuszczalnych poziomów pól elektromagnetycznych, ogłoszonym w marcu 2017 r. przez Ministerstwo Cyfryzacji, stwierdzają na przykład: „Brak jest dowodów, które by potwierdzały tezy o negatywnym wpływie promieniowania elektromagnetycznego (PEM) na ludzkie zdrowie”, czy „Jedynym jednoznacznie potwierdzonym efektem działania RF EMF na układ biologiczny jest podniesienie temperatury układu”. Autorytatywne głoszenie takich nieprawdziwych tez stanowi poważne naruszenie zasad etyki naukowej. (…)

Wrażliwość na pola elektromagnetyczne jest cechą osobniczą, ale najbardziej wrażliwe są dzieci. Nawet 15% populacji może wykazywać nadwrażliwość na fale elektromagnetyczne (ang. electromagnetic hypersensitivity, EHS) czyli reakcję alergiczną na promieniowanie RF EMF, podobną do alergii na środki chemiczne. Osoby cierpiące na tę ciężką chorobę, wśród których są także dzieci, nazywane są Przez autorów Raportu „osobami samookreślającymi się jako nadwrażliwe”. Autorzy sugerują, że „w przypadku nadwrażliwości elektromagnetycznej przeważają raczej czynniki psychologiczne”.

Tymczasem w najnowszych wskazaniach dotyczących dopuszczalnych poziomów pól elektromagnetycznych wyraźnie wskazano w oparciu o analizę prac naukowych, że normy dopuszczalnej mocy pola dla częstotliwości używanych w telekomunikacji powinny być stokrotnie niższe, co odpowiada normom dla mierzalnych natężeń pól dziesięciokrotnie niższym niż dla populacji niewykazującej nadwrażliwości.

Te same źródła zalecają obniżone normy ekspozycji nocnej w porównaniu z dzienną, a więc szczególnie w domach mieszkalnych; odpowiednio dziesięciokrotnie niższą moc i trzykrotnie niższe natężenie pól, nawet dla populacji nie wykazującej nadwrażliwości. Ponadto nadwrażliwość na RF EMF często ujawnia się dopiero po wielu latach ekspozycji.

Cały artykuł Włodzimierza Klonowskiego pt. „5 Grzechów ekspertów” znajduje się na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Włodzimierza Klonowskiego pt. „5 Grzechów ekspertów” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bogusław i Józef Dobrzyccy herbu Leszczyc. Wielkopolanie zasłużeni dla rozwoju kolei w Drugiej Rzeczpospolitej

Bogusław Dobrzycki był jednym z najlepszych menedżerów kolejowych II RP, dyrektorem PKP w Wielkopolsce, ich organizatorem w woj. śląskim, pomysłodawcą i koordynatorem budowy magistrali Śląsk-Gdynia.

Roman Adler

Gdy w październikowym numerze „Śląskiego Kuriera WNET” przeczytałem artykuł o magistrali węglowej Śląsk–Gdynia, przypomniałem sobie historie dwóch braci Dobrzyckich z Wielkopolski, którzy w czasie odradzania się niepodległej Polski po okresie zaborów w poważnym stopniu przyczynili się do przejęcia kolei górnośląskich przez Polskę. Obaj byli z zacnego rodu wielkopolskiego i koniecznie chcę przypomnieć ich losy. (…)

Ród Dobrzyckich od początków XIV w. był związany z Dobrzycą. (…) W czasach HAKAT-y nacjonalistyczne władze bismarckowskiej Rzeszy zmusiły Dobrzyckich do sprzedaży majątku Niemcowi Schmidtowi, a ten przekazał go w 1906 r. Komisji Kolonizacyjnej. (…) Po parcelacji dóbr Bąblin Niemcy utworzyli tam dodatkowe dwie osady: Bąblinek i Bąbliniec. Tak okrojony pałac w 1908 r. przekazali wraz z parkiem niemieckim kolejarzom z przeznaczeniem na ośrodek wypoczynkowo-leczniczy, który otwarto w 1910 r. W tym samym roku uruchomiono też linię kolejową Oborniki–Wronki ze stacją w Bąblinie. To zapewne w tym czasie losy bąblińskich Dobrzyckich wiązały się stopniowo z kolejami – najpierw pruskimi, później polskimi. (…)

Po studiach w Niemczech i praktykach w kilku niemieckich fabrykach metalowych inżynier dyplomowany Bogusław Dobrzycki osiadł w Krępie pod Ostrowem Wielkopolskim, gdzie był miejscowym pionierem motoryzacji: posiadaczem pierwszego samochodu.

W 1910 r. został tam właścicielem „Fabryki i Składu Machin dla Rolnictwa. Lejarni Żelaza i Spiżu – M. Arnold, Ostrów”. W tym samym roku firma zdobyła złoty medal na Wystawie Przemysłowej w Krotoszynie za postęp w produkcji przemysłowej.

Bogusław Dobrzycki | Fot. Wikipedia

Podczas I wojny światowej Bogusław Dobrzycki był podporucznikiem-obserwatorem lotnictwa pruskiego (Luftstreitkräfte), ale w 1916 r. został naczelnikiem Urzędu Wodnego w Frankopolu n/Bugiem. Później budował dla armii pruskiej Stację Lotniczą w Toruniu. W 1918 r. był członkiem komisji w niemiecko-bolszewickiej konferencji pokojowej w Brześciu n. Bugiem.

Kiedy w grudniu 1918 r. wybuchło powstanie wielkopolskie, stawił się do dyspozycji Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej (NRL) i był organizatorem polskiego lotnictwa powstańczego na poznańskiej „Ławicy”. Wkrótce Komisariat NRL mianował go kierownikiem Wydziału Komunikacji Komisariatu NRL w Poznaniu. Pełniąc tę funkcję, zorganizował całą przyszłą komunikację kolejową i pocztową oraz żeglugę na terenie podległym Komisariatowi. (…)

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rodzinny Bąblin Dobrzyckich przejęły władze polskie. W 1922 r. polscy kolejarze wykupili udziały niemieckie i utworzyli własny ośrodek pod nazwą „Letnisko Kolejowców w Zamku w Bąblinie”.

W okresie międzywojennym młodszy z braci, Bogusław Dobrzycki, został jednym z najzdolniejszych menedżerów kolejowych II RP, dyrektorem Polskich Kolei Państwowych w Wielkopolsce i ich organizatorem w województwie śląskim, a później pomysłodawcą i koordynatorem budowy polsko-francuskiej magistrali węglowej z województwa śląskiego do Gdyni, dyrektorem PKP na Pomorzu w Gdańsku i w Toruniu. Był prezesem i dyrektorem Dyrekcji Kolei Państwowej w Poznaniu, Katowicach, Gdańsku i Toruniu. W latach 1935–1937 nadzorował uruchamianie magistrali węglowej polsko-francuskiej linii Herby Nowe–Gdynia.

Zajmował się też ochroną zabytków i propagowaniem turystyki jako metody wychowania patriotycznego. Dlatego m.in. został prezesem Gdańskiej Macierzy Szkolnej w latach 1929–1933, a będąc prezesem delegatury Ligi Popierania Turystyki, zorganizował w Toruniu I Pomorską Wystawę Turystyczną, którą w połowie sierpnia 1936 r. przeniesiono do specjalnego pociągu i we wrześniu rozpoczęto nim objazd po kraju.

Przed odjazdem wystawę odwiedził wojewoda – przyszły prezydent RP na uchodźstwie, Władysław Raczkiewicz. (…) W 1938 r. B. Dobrzycki przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Poznaniu, gdzie przeżył niemiecką okupację faszystowską. (…) Zmarł w Poznaniu, gdzie pochowano go na Cmentarzu Jeżyckim. (…)

W związku z obchodami 100. rocznicy utworzenia Państwowej Inspekcji Pracy warto także nieco więcej wspomnieć o dalszych, znanych losach Józefa Dobrzyckiego, pierwszego polskiego okręgowego inspektora przemysłowego, który od 1922 r. działał w Katowicach. Zwłaszcza że jego życiorys jest mocno związany z pierwszym powstaniem śląskim i niepełną jak dotąd rekonstrukcją działalności Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu. (…)

Inżynier Józef Dobrzycki od 8 sierpnia 1922 r. do 31 grudnia 1929 r. był inspektorem przemysłowym w Katowicach, pozostając na etacie Ministerstwa Przemysłu i Handlu na stanowisku I kategorii. Urodzony 23 maja 1871 r., pozostawał wówczas w służbie państwowej od 23 lat i 3 miesięcy, czyli od końca 1905 r. pracował w urzędach władz zaborczych na terenie Wielkopolski.

Bogusław Dobrzycki wysłał brata Józefa w połowie stycznia 1919 r. do podkomisariatu polskiego Górnego Śląska w Bytomiu, „celem nawiązania łączności z tamtejszymi kolejarzami Polakami oraz przygotowania prac wstępnych plebiscytowych.

(…) W porozumieniu z podkomisarzem plebiscytowym mecenasem Czaplą z Bytomia rozpoczął inżynier [J.] Dobrzycki w pierwszych dniach lutego 1919 r. swą działalność, obierając jako siedzibę Katowice. Do zasadniczych prac organizacyjnych należało założenie polskiego związku kolejarzy Polaków, celem uświadomienia mas kolejarskich co do ich polskiej przynależności, czuwanie nad wykroczeniami Niemców wobec Polaków, kontrola wywozu taboru oraz materiałów z Górnego Śląska do Niemiec, a wreszcie przygotowanie prowizorycznej administracji na wypadek wybuchu powstania lub wkroczenia wojsk polskich na Górny Śląsk. Prace te były w owych czasach niezmiernie utrudnione, a nawet niebezpieczne, gdyż Niemcy, obawiając się wybuchu powstania względnie wkroczenia wojsk polskich, ogłosili na Górnym Śląsku stan oblężenia, prześladując i szykanując Polaków na każdym kroku. (…)

Pomimo tych trudności tajny związek kolejarzy Polaków osiągnął w krótkim bardzo czasie około 500 członków, rozrzuconych po całym Górnym Śląsku, a zrzeszonych w kilkanaście kół związkowych. (…) Pierwszym na zewnątrz widocznem wystąpieniem związku było niedopuszczenie wykonania rozporządzenia Dyrekcji kolejowej z dnia 7 maja 1919 r., a podpisanego przez ówczesnego prezydenta Dyrekcji Steinbissa, który w obawie przed oczekiwanem wybuchem powstania nakazał wywieźć wszelkie dobre parowozy za Odrę, a zastąpić je gorszymi. (…)

Po przechwyceniu telegraficznego zarządzenia Dyrekcji koleji wydaną została natychmiast odezwa podkomisarjatu do polskiego związku kolejarzy, zarządzająca niedopuszczenie wykonania planów niemieckich. Odezwa wydała należyty skutek, polscy kolejarze oparli się wywożeniu parowozów (…) i uniemożliwili w ten sposób zarządzenia Dyrekcji. Ponieważ śledztwa oraz dochodzenia zarządzone przez Dyrekcję koleji, kto odezwę rozrzucał i kto związkiem kieruje, nie wydały żadnego pozytywnego rezultatu, więc zarządzono aresztowanie podkomisarza Czapli, który jednakże, na czas ostrzeżony, zdołał umknąć do Sosnowca. (…)

Szpiegowanie Polaków, wykradanie aktów i papierów przez niemieckich tajnych ajentów przybrało takie rozmiary, że inżynier Dobrzycki zmuszonym został siedzibę swej działalności przenieść do Sosnowca. (…)

Minister przemysłu i handlu przeniósł z dniem 1 czerwca 1929 r. inż. Józefa Dobrzyckiego ze stanowiska inspektora przemysłowego w Katowicach na stanowisko radcy do Wydziału Przemysłowego Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi, a z dniem 30 kwietnia 1930 r. w stan spoczynku. Dalszych jego losów nie udało się ustalić.

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Wielkopolanie dla Śląska. Bogusław i Józef Dobrzyccy herbu Leszczyc” znajduje się na s. 6 i 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Romana Adlera pt. „Wielkopolanie dla Śląska. Bogusław i Józef Dobrzyccy herbu Leszczyc” na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jedyny taki adwentowy festiwal – Zaproszenie na IX Krakowski Festiwal Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych

W najbliższy piątek, 7 grudnia, rozpocznie się IX Krakowski Festiwal Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych. Chórzystów tradycyjnie gości królewski Kraków, zaś Radio WNET ma honor być jednym z patronów medialnych tego wydarzenia. Kiedy nadchodzi czas adwentu, okres radosnego oczekiwania na przyjście Jezusa, do Krakowa zjeżdżają chóry z Europy i świata, aby melomanów w tym niezwykłym czasie dać chóralną strawę dla ducha.   Dawne pieśni adwentowe […]

W najbliższy piątek, 7 grudnia, rozpocznie się IX Krakowski Festiwal Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych. Chórzystów tradycyjnie gości królewski Kraków, zaś Radio WNET ma honor być jednym z patronów medialnych tego wydarzenia.

Kiedy nadchodzi czas adwentu, okres radosnego oczekiwania na przyjście Jezusa, do Krakowa zjeżdżają chóry z Europy i świata, aby melomanów w tym niezwykłym czasie dać chóralną strawę dla ducha.

 

Fot. DerHexer, wykorzystane w oparciu o zapisy GNU Free Documentation License.

Dawne pieśni adwentowe zdumiewają swoją teologiczną głębią i artyzmem poetyckiego języka. Znawca tematu Kazimierz Ożóg podkreślą, że zagościły one długotrwałe w świadomości narodowej i religijnej Polaków, gdyż:

„ Adwent był do niedawna bardzo charakterystycznym okresem  roku liturgicznego mocno przeżywanym przez polską wspólnotę narodową. Dzisiaj z powodu konsumpcjonizmu i medialności to się wszystko zmienia.”

Warto pamiętać, że pieśni adwentowe dzielimy na dwie kategorie, pierwszą nazywaną „rorate” (wołanie o Zbawiciela) i drugą – „zwiastowania”.

Jedną z najpiękniejszych pieśni tego okresu roku liturgicznego, która poetycko wyraża uczucie tęsknoty za Zbawicielem, jest pochodząca z wieku XVII pieśń „Spuście nam na ziemskie niwy”.

 

W adwencie wszystkie drogi (chóralne) prowadzą do Krakowa

 

Krakowski Festiwal Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych to jedno z niewielu zdarzeń chóralnych w Europie o charakterze adwentowym. Aura tego festiwalu, podobnie jak w latach poprzednich, przyciągnęła arcyciekawe chóry polskie i zagraniczne. Tym razem w konkursowe szranki, w sześciu kategoriach, stanie piętnaście chórów z Polski, Czech, Słowacji, Litwy, Rosji, Norwegii, Rosji i dalekiej Republiki Południowej Afryki.

 

Fot. Archiwum organizatorów Krakowskiego Festiwalu Pieśni Adwentowych i Bozonarodzeniowych z 2017 roku.

Chóry z całej Europy, oraz jeden z dalekiej Afryki, konkurować będą w sześciu kategoriach przed międzynarodową komisją sędziowską, w składzie: Thea Paluoja (Estonia), Veronika Lozoviuková (Czechy) i Agnes Gerenday (Węgry; dyrygentka Chóru Budapesti Ifjúsági Kórus w Budapeszcie).

W gronie szacownego jury także dwa panowie, Sasho Tatarchevski (Macedonia; profesor Akademii Muzycznej w Skopje, dyrygent orkiestry FM Symphony, oraz dyrektor artystyczny renomowanego Międzynarodowego Forum Chóralnego w Strudze) i nasz rodak Marcin Cmiel, jeden z członków założycieli Towarzystwa Śpiewaczego LIRA w Warszawie, a w latach 1997–2008 II dyrygent chórów LIRA.

Marcin Cmiel jest także nieprzerwanie od 2009 roku dyrektorem artystycznym Towarzystwa LIRA.

Nie muszę dodawać, że wszyscy jurorzy są doświadczonymi chórmistrzami. Krakowski Festiwal Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych to przegląd chóralny, w którym stawką jest statuetka Złotego Anioła oraz nagrody „Złote Chóry”.

– Festiwal jest otwarty dla wszystkich amatorskich chórów ze świata, które zaprezentują swój repertuar muzyki adwentowej, bożonarodzeniowej i muzyki sakralnej w najbardziej prestiżowych kościołach Krakowa. Mamy nadzieję, że i tym razem nasz festiwal będzie doskonałą okazją do wysłuchania wielu znakomitych spektakli chóralnych i wymiany doświadczeń z innymi chórami. – powiedział Radiu WNET Maciej Przerwa, dyrektor organizacyjny festiwalu.

 

Szczegółowy program festiwalowych wydarzeń

 

7 grudnia 2018  – piątek

Godzina 19.00 – Koncert „Światło i Śpiew”, w kościele pod wezwaniem Św. Katarzyny, przy ul. Augustiańskiej 7

Wystąpią: The Boulevard Harmonists (Potchefstroom, Republika Płudniowej Afryki), The Zoltán Kodály Chorus of Galanta (Galanta, Słowacja), chór „Radost” Centra Tworczeskogo Razwitija i Muzykalno-Estieticzeskogo Obrazowanija (Moskwa, Rosja), Alla Camera (Ytre Enebakk, Norwegia) i Cisticola Cantans (Bloemfontein, Republika Południowej Afryki).

8 grudnia 2018 – sobota

Przesłuchania konkursowe, w kościele pod wezwaniem Ś. Ś. Piotra i Pawła, przy ul. Grodzkiej 52A.

 

Godzina 11.30:

 

Kategoria A – chóry mieszane:

– The Zoltán Kodály Chorus of Galanta (Galanta, Słowacja),

– Chór „Dominanta” Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie,

– Schola Cantorum Opoliensis (Opole),

– Chór Absolwentów I LO w Krakowie „Kanon”,

– Saluto (Kowno/Kaunas, Litwa).

 

Kategoria B – chóry o głosach równych:

– Chór „Laetitia Cantus” im. Małgorzaty Mandat-Kłos (Zabrze),

– Chór Męski „Pochodnia” (Częstochowa).

 

Godzina 15.00:

 

Kategoria C – chóry młodzieżowe:

– chór „Cantiamo Belcanto” (Leżajsk)

– chór „Radost” Centra Tworczeskogo Razwitija i Muzykalno-Estieticzeskogo Obrazowanija (Moskwa, Rosja).

 

Kategoria D – chóry dziecięce:

– chór Dziewczęcy „Puellarum Cantus” (Stalowa Wola),

 

Kategoria E – Chóry kameralne:

– Alla Camera (Ytre Enebakk, Norwegia),

– Vocantes (Przerów, Czechy),

– Cisticola Cantans (Bloemfontein, Republika Płudniowej Afryki),

– Pron Nobis (Janikowo).

 

Kategoria S – chóry seniorów:

– Towarzystwo Śpiewacze „Modus Vivendi” Chór Mieszany (Katowice).

 

Ponadto w sobotę, 8 grudnia, fanów muzyki chóralnej czekają dwa niezwykłe koncerty, które odbędą się w kościele pod wezwaniem Św. Katarzyny, przy ul. Augustiańskiej 7. Pierwszy z nich nosi tytuł „Światło i Śpiew”, drugi zaś „Śpiewanie po Zmierzchu”.

Uroczyste zakończenie festiwalu nastąpi w niedzielę, 9 grudnia, o godzinie 19.30, także we wnętrzu przepięknego gotyckiego kościoła pod wezwaniem Św. Katarzyny. W wielkim finale imprezy koncert galowy połączony z wręczeniem nagród, laurów i dyplomów.

 

Zapraszamy serdecznie melomanów w imieniu organizatorów przypominając, że wstęp na festiwalowe koncerty i przesłuchania konkursowe jest bezpłatny.

Impreza odbywa się pod patronatem Radia WNET.

Tomasz Wybranowski

Barbara Miczko-Malcher – dziennikarka z pasją. Zawsze w torebce ma mikrofon i nośnik, na którym może coś utrwalić

Dzięki niej znamy głosy uczestników Poznańskiego Czerwca’56 i Żołnierzy Wyklętych. Nagrywała ich wtedy, gdy jeszcze nikt się nimi nie interesował, a nazwa „Żołnierze Wyklęci” jeszcze nie była używana.

Jolanta Hajdasz, Barbara Miczko-Malcher

Barbara Miczko-Malcher o swojej pasji i związanych z nią doświadczeniach opowiada w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Jesteś tą dziennikarką, która pierwsza przygotowywała w Polskim Radiu audycje o Krwawym Czwartku. Jak powstawał ten pierwszy Twój reportaż na ten temat – „Kędy siew padnie zdrowy”?

Przygotowywałam go wspólnie z Agatą Ławniczak. To był pierwszy materiał na temat Czerwca, który został zaprezentowany publicznie i miał ogromną siłę rażenia. Był odtwarzany w Klubie Krąg na Łazarzu w 1981 r. Przyszła tak niesłychana ilość ludzi, że się nie mieścili w sali, zajmowali też całe schody. Po emisji reportażu ludzie zaczęli jeden przez drugiego zgłaszać się i opowiadać własne historie związane z Czerwcem. Niestety nikt tego nie zarejestrował. Ja po tym spotkaniu nagrałam trzy osoby, w tym lekarkę i matkę, która straciła swoje dziecko. Wtedy, w tym 1981 roku, weszłam w ten temat na zawsze.

Historycy potwierdzili, że zginęło wówczas 58 osób. Wiadomo jednak, że ofiar mogło być więcej, bo niektórzy ranni zmarli wskutek odniesionych ran. W dokumentach nie ma śladu po tym – w szpitalach wpisywano choroby, na które można po prostu umrzeć w łóżku.

Tak, ale tych pięćdziesiąt osiem osób jest w stu procentach potwierdzonych. Wśród nagrywanych przeze mnie uczestników zajść był także Stanisław Matyja, przywódca protestu. Opowiadał, jak to wyglądało od strony Cegielskiego, z punktu widzenia pracowników. Jak jechali do Warszawy, aby rozmawiać o niskich płacach i zawyżonych normach pracy. Matyja był niewysoki, niepozorny, ale miał ducha i wolę walki. (…)

A jaki on był, jak pamiętasz legendarnego dziś przywódcę buntu robotników?

Jestem radiowcem od ponad czterdziestu lat, więc zawsze odbieram ludzi poprzez to, jak i co mówią. Otóż dla mnie Matyja był niezwykły, mówił obrazowo, z ekspresją, może nie literacką polszczyzną, za to tak siarczystym językiem, podbarwionym złością, przeróżnymi emocjami, że to była uczta słuchać go i myśleć o tym, że buduje się fantastyczny, dokumentalny reportaż. (…)

Ty pierwsza opublikowałaś taśmy z tych procesów w Polskim Radiu, właśnie w reportażu „Broniłem Czerwca”. Skąd je wzięłaś? Wszyscy wiedzieli, że procesy były nagrywane, ale nikt nie mógł znaleźć taśm…

Nagrał je i przechował radiowiec Zenek Andrzejewski. To była niezwykła postać. On nagrywał po wojnie proces namiestnika Kraju Warty Artura Greisera, nagrywał (pod lufami karabinów) premiera Cyrankiewicza i jego słynne wystąpienie o odciętej ręce, Zenek zapisywał także procesy poznańskie. Był wybitnym radiowcem, który zawsze wyczuwał, gdzie ustawić mikrofon, by zebrać z sali najlepszy dźwięk. Wiele mnie nauczył. Procesy czerwcowe były nagrywane dla sądu. Fragmenty tych nagrań emitowano w radiu, ale Zenek zachował całość. On je skopiował, schował w archiwum Polskiego Radia w pudełku z opisem „muzyka ludowa”. Do dziś zachowały się tylko te kopie. Kiedy widział, jak w pocie czoła pracuję, uznał, że czas, aby nagrania wyszły z ukrycia.

Zdawałaś sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, co robicie; czy bałaś się konsekwencji?

Nie. Ja się nie bałam, ale wiedziałam, że mogą mi po prostu nie wyemitować audycji. I tyle. Były tematy niewygodne, których lepiej było nie poruszać. W ludziach siedział strach, autocenzura, o pewnych rzeczy nie mówili głośno, nie mówili publicznie. Natomiast w domach się rozmawiało. W dziewięćdziesiątym roku nagrywałam więźniów politycznych Wronek. Dzisiaj nazywamy ich Żołnierzami Wyklętymi. Nagrywałam Ignacego Fatygę, który jako młodziutki chłopak stworzył leśny, harcerski oddział „Skrusz Kajdany”. Zapłacił za to straszną cenę. Wystarczy powiedzieć, że był przesłuchiwany na odwróconym stołku i okaleczony na całe życie. Kiedy rozmawialiśmy, poprosił, żebym nie podawała jego nazwiska. Na pytanie: dlaczego, odpowiedział: bo oni wszędzie jeszcze są!

Bo był przesłuchiwany przez UB, czy tak?

Tak. I tamten strach był uzasadniony i tkwił w nich cały czas. Oni wiedzieli, czym jest ta władza. Poznali niemoc i bezsilność wobec władców PRL-u. I stąd to gorzkie „oni wszędzie jeszcze są”. Miał sporo racji, widzimy to dziś wyraźnie. (…)

Jak byś podsumowała dziś swoją pracę? Czego ona Cię nauczyła, co jest w niej najważniejsze?

Sięganie do naszej historii. Przypominanie powstań, nawet tych, które się nie udały, ale te bohaterskie zrywy ratowały godność Polaków, pokazywały, że jest wielu takich, którzy w podobny sposób myślą. Byli trzej zaborcy, a potem był ten jeden duży zaborca, który nas przygniatał butem, i to przy pomocy polskich pomocników. Są rodziny, które mają w swojej powojennej historii przodków, którzy działali na rzecz komunistów, na rzecz okupanta – takiego nieczytelnego do końca, bo przecież Polska była niby wolna. Natomiast są rodziny, które mając większą świadomość, występując przeciwko temu rosyjskiemu, sowieckiemu okupantowi, płaciły za to ogromną cenę.

Przynależność do partii dawała przywileje. Pamiętam koleżankę z radia, której mąż pracował w Komitecie Wojewódzkim i byłam świadkiem jej telefonu do Komitetu. Pytała o futerko; zima była za pasem. Ja w tym czasie (jak większość Polaków) stałam na zmianę z mężem dzień i noc w kolejce, żeby kupić pralkę Franię, bo spodziewałam się dziecka. Więc to był ten podział. Jesteś z nami, masz wszystko. Masz sklepy za firankami, prawda? Nie jesteś z nami – tak wybrałaś czy wybrałeś.

A ci, którzy spędzili kawał życia w więzieniach, we Wronkach, w Rawiczu, zostali okaleczeni, unieszczęśliwieni na całe życie, dostali psie grosze i żadnej rekompensaty za swoją postawę i walkę. Powinni otrzymać sprawiedliwość chociaż teraz, po latach. Ważne jest mówienie o naszych polskich losach.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” znajduje się na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ślązacy, wcieleni w I wojnie światowej do armii pruskiej, walczyli w nieswojej sprawie i ponieśli klęskę zwielokrotnioną

Gloria victis – chwała zwyciężonym! Oni jedynie, tylko i aż, przed sądem Bożym mogą jeszcze dochodzić sprawiedliwości. Chrześcijanin bowiem prawdziwie jest człowiekiem na tym świecie przegranym.

Barbara Maria Czernecka

Pomniki ofiar Wielkiej Wojny obrosły już stuletnim mchem i w znacznej mierze zostały przytłumione wybuchem drugiego światowego konfliktu oraz późniejszymi krwawymi wydarzeniami następujących po sobie lat. Jednak pozostały w prawie każdej parafii. Najczęściej znaczone były krzyżem w formie wojskowego orderu. Zwłaszcza na Śląsku musiały się skrzyżować w dwóch stylach: teutońskim i rycerskim.

Pomimo przykrego skojarzenia z Krzyżem Żelaznym, nie zmieni się faktu, iż właśnie pierwsze takie krzyże od 1813 roku po zwycięstwie koalicji Niemców, Rosjan i Szwedów nad Napoleonem w bitwie pod Lipskiem były odlewane z żeliwa właśnie w Gliwicach. Wiek później zwykli szeregowi Armii Cesarstwa Niemieckiego, polegli w przegranych bitwach tego pierwszego światowego konfliktu, nawet tym nie zostali pośmiertnie uhonorowani. Tym mniej należny był im, chociażby w srebrnej klasie, a dopiero rok później restytuowany, polski order „Męstwu Wojskowemu” (tłum z łac. „Virtuti Militari”). (…)

Ślązacy, wcieleni do armii pruskiej, która okazała się być jedną z najbardziej przegranych w tej wojnie, ponieśli klęskę zwielokrotnioną. Idąc do boju, może mieli w sobie odrobinę udawanej sympatii dla miłościwie im wtedy panującego Cesarza „Wilusia”, jak się o nim żartobliwie wyrażali. Z pewnością w niemieckich szkołach, do których w latach dziecięcych obowiązkowo uczęszczali, było im wpajane hasło „Mit Gott für König und Vaterland” („Z Bogiem za Króla i Ojczyznę”). Propaganda germanizacyjna również w jakimś stopniu osiągała swój cel.

Walczyli więc w nieswojej sprawie, ale i nie wywiązali się z narzuconego im zadania; przelali swoją krew na polu bitewnym, bynajmniej nie chwalebnym, a także i śmiercią się nie wsławili. Żadnych nie odnieśli zasług. Nie mieli pogrzebu ani nie wiadomo gdzie zostali pochowani. Pozostali jednak z imienia i nazwiska wyryci na kamiennych pomnikach, zapewne tylko z inicjatywy swoich żyjących bliskich, gorzko ich opłakujących. Z biegiem lat stawali się coraz bardziej zapomniani. I raczej nigdy już nie będą głośno wymieniani jako zasłużeni dla czyjejś sprawy bohaterowie. Dusze ich tylko niewidzialnie krążą wokoło powojennych pomników, czasami w listopadzie nikło rozświetlane skromnym zniczem.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Wielka Wojna” znajduje się na s. 12 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Wielka Wojna” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Możliwości Polski przeciwdziałania zagrożeniom hybrydowym skierowanym przeciw państwom naszego regionu

Rosja ukrywa użycie własnych oddziałów wojskowych, posługując się oddziałami specjalnymi, agencjami wywiadowczymi, grupami militarnymi o nieustalonym pochodzeniu. (tzw. zielone ludziki, separatyści).

Mariusz Patey

Procesy budowy własnych państwowości, społeczeństw obywatelskich przez państwa Europy Wschodniej napotykają trudności związane z prowadzeniem polityki rewizjonizmu i rewanżyzmu przez polityków Federacji Rosyjskiej. Polska także może czuć się zagrożona, bowiem jej doświadczenia historyczne wskazują, że wszelki rewizjonizm i rewanżyzm prowadzi do kataklizmów wojennych i potwornych strat dla polskiego państwa i społeczeństwa. (…)

Państwa Europy Środkowo-Wschodniej nie są w stanie przeciwstawić się agresji militarnej ze strony Federacji Rosyjskiej. Te z nich jednak, które są członkami NATO, mogą liczyć na skuteczną osłonę i adekwatną odpowiedź, jeśli nastąpiłoby naruszenie ich granic.

Z tej przyczyny wywieranie przez Rosję wpływu metodami militarnymi odbywa się w stosunku do krajów będących poza strukturami atlantyckimi. Narzędzia miękkie, takie jak nacisk ekonomiczny, korupcja polityczna, wykorzystywanie mediów, internetu do osłabienia woli oporu społeczeństw zaatakowanych krajów, do prób obniżania poziomu sympatii, izolowania ofiary na scenie politycznej – mają na celu zminimalizowanie kosztów użycia środków militarnych.

W związku z dużym uzależnieniem gospodarki FR od eksportu do krajów UE, politycy Kremla muszą się liczyć z zachodnią opinią publiczną. Sankcje obejmujące eksport surowców mogłyby wywołać gwałtowny spadek dochodów ludności i w konsekwencji zaburzenia społeczne w Rosji. Działania wobec krajów regionu mają więc ograniczony charakter i są osłaniane propagandowo, osłabiając możliwy międzynarodowy oddźwięk. Często Rosja ukrywa używanie własnych oddziałów wojskowych, posługując się grupami militarnymi bez oznaczeń, o nieustalonym pochodzeniu. (tzw. zielone ludziki, separatyści itp.). W użyciu są oddziały specjalne i agencje wywiadowcze. (…)

W wielu krajach regionu, w tym w Polsce, istnieją deficyty organizacyjno-prawne uniemożliwiające taką efektywną współpracę. Polskie prawodawstwo i organizacja bezpieczeństwa państwa nie są przygotowane na zagrożenia hybrydowe. Ograniczenia Polski, jeśli chodzi o możliwości aktywnej pomocy dla krajów objętych hybrydową agresją, polegają także na szczupłości zasobów, wynikają również z podpisanych umów międzynarodowych, w tym umowy atlantyckiej, mającej charakter obronny.

Istnieje na przykład brygada litewsko-polsko-ukraińska, jednak jej działania mogą być prowadzone tylko podczas misji pokojowych. Zezwolenie przez Polskę i Litwę na udział tej brygady w działaniach zbrojnych na Donbasie postawiłoby te dwa kraje w charakterze strony w konflikcie niebędącym bezpośrednio obroną ich granic. (…)

Ustawodawstwo ukraińskie jest pod pewnymi względami lepiej dostosowane do odpowiedzi na zagrożenia hybrydowe. Umożliwia na przykład służbę obywateli obcych państw w armii ukraińskiej. Polskie prawodawstwo tego nie przewiduje.

Wprowadzenie możliwości służby polskich obywateli w armiach państw, z którymi Polska podpisałaby stosowne umowy, mogłoby umożliwić ochotnikom z Polski, posiadającym odpowiednie przeszkolenie i doświadczenie, pomoc napadniętym bez ponoszenia konsekwencji prawnych. Dziś obywatel polski, zaciągający się do formacji zbrojnych nawet w krajach zaprzyjaźnionych, ryzykuje karę pozbawienia wolności.

Polska mogłaby również zezwolić na służbę w polskiej armii obywatelom państw, z którymi miałaby podpisane odpowiednie porozumienia. Ochotnicy mieliby zagwarantowane prawa kombatanckie krajów, w których odbywaliby służbę. Państwa, z których pochodziliby ochotnicy, nie stawałyby się przy tym formalnie stroną konfliktu. Takie rozwiązania prawne mogłyby prowadzić do bardziej efektywnego wykorzystania zasobów ludzkich krajów regionu.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Polska a kraje regionu wobec hybrydowych zagrożeń” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Polska a kraje regionu wobec hybrydowych zagrożeń” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rodzina WNET we Lwowie. Nie sposób zobaczyć wielkiego miasta w krótkie cztery, acz niezwykle aktywne dni

Najczęściej zadawane pytanie, na które praktycznie nie ma rozsądnej odpowiedzi, zawierało się w słowie – „Dlaczego?”. Ale może udało się nam odegnać w wielu miejscach smutek, by zastąpić go zachwytem.

Ryszard Jan Czarnowski

Nie zdążyliśmy za jednym czterodniowym zamachem odwiedzić miejsc wszystkich. Ot, choćby pokłonić się Szewcowi w Parku Stryjskim; nie weszliśmy w progi zamienionej w cerkiew Świętej Elżbiety. Dworzec, z którego odjeżdżały niegdyś transporty deportowanych na Syberię, a potem wyganianych stąd po wojnie, zobaczyliśmy tylko z okien autokaru. Bo nie sposób zobaczyć wielkiego miasta w pełni w krótkie cztery, acz niezwykle aktywne dni. Aktywne – mało powiedziane, przecież każdego dnia wędrowaliśmy długie kilometry ulicami i alejami Lwowa.

No właśnie – przechodząc do organizacji, to powiodła się dzięki temu, że zebrała się do wrześniowej wyprawy grupa ludzi wyznających wspólne naczelne wartości, a zarazem kolorowych w swym widzeniu tychże. Bo przecież wielu widziało Lwów po raz pierwszy, poznawało go inaczej niż na stronicach – jakże często popularnie i bałamutnie redagowanych – przewodników. Po raz kolejny okazywało się, że by poznać, trzeba dotknąć i posmakować. Tak jak ulubioną – po jej poznaniu – księgę, do której się wraca. Stąd pełne niedowierzania pytania, upewniania się w tamtej bliskiej, a jakże zmienianej pojałtańskiej rzeczywistości.

Najczęściej zadawane pytanie, na które praktycznie nie ma rozsądnej odpowiedzi, zawierało się w jednym, często wypowiadanym słowie – „Dlaczego?”. (…)

Ale przecież sam Lwów jest teraz niebywale żywym miastem. Jego genius loci objawia się w rozmaitych dziedzinach życia. Zarówno tych trywialnych, jak i najistotniejszych w kwestiach kultury i dziejów. Miasto trzech katedr, w którym przez wieki zgodnie ze sobą pomieszkiwały skłócone na innych połaciach Europy i samej Rzeczypospolitej narody. Słowa „magiczny” czy „kultowy” ogromnie się w ostatniej dekadzie zdewaluowały. Jakżeż jednak błogosławione są miejsca wspaniałych świątyń, cudem wielkim z czasów najbardziej barbarzyńskiej półwiecznej sowieckiej okupacji ocalałych. Nie tylko one, bo na początek przecież, w wielkim pospiechu pierwszego dnia obejrzane i posmakowane spektaklem – operą „Don Pasquale” – wnętrza Teatru Wielkiego. Panneaux i antepedia nawiązujące do klasyki polskiego dramatu i literatury. Kurtyna „Tryumf Apollina” pędzla Henryka Siemiradzkiego pokazywana jest tylko przy specjalnych okazjach, lecz i tak była to wieczorna zapowiedź wielkiej przygody z miastem.

I cienie ludzi, których ślady znajdowaliśmy nie tylko na Nekropoliach Łyczakowskich. Pierwszeństwo Lwowa. Tylko część tych pierwszeństw udało się przekazać, przypomnieć i uzmysłowić. A i tak najczęstszą reakcją było radosne niedowierzanie.

Wszyscy, którzy pierwszy raz znaleźli się we Lwowie, gremialnie pobiegli, by naocznie na tablicy pamiątkowej na łyczakowskiej kamienicy nieopodal kościółka św. Antoniego sprawdzić, czy aby ten opowiadacz nie konfabuluje, osadzając urodzenie i młodość Zbigniewa Herberta we Lwowie.

Radio WNET grupowało, zdawało się, głównie mieszkańców Warszawy i okolic. Ale nasza wyprawa dowiodła, że równie silne oddziaływanie ma znacznie dalej. Bo z całej niemal Polski zebrali się uczestnicy tejże. (…)

Cmentarz Orląt Lwowskich | Fot. A. Rosłoniec

Nie wszystko się niestety udało z powodu psikusa pogodowego na Łyczakowie. Ulewa uniemożliwiła realizację pełnego spaceru pośród spotykanych tam wielkich, znajomych i zapomnianych.

Dotarliśmy co prawda „na Orlęta”, ale zdołaliśmy się jedynie pokłonić cieniom Dzieci, pochylić przed uwiezionymi w pudłach lwami, zadumać nad barbarzyństwem bolszewickich okupantów i czym prędzej powrócić. A przecież obie Nekropolie Łyczakowskie stanowią jeden z filarów naszego jestestwa.

Cały artykuł Ryszarda Jana Czarnowskiego pt. „Rodzina WNET we Lwowie” znajduje się na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Ryszarda Jana Czarnowskiego pt. „Rodzina WNET we Lwowie” na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018.

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego