Niedługo wybory. W Polsce jakby wróciła epoka saska, choć dziś należałoby mówić: jedni do Prusa, inni do Rusa…

CC0, Publicdomainpictures.net

Sondaże potwierdzają postawy dominujące w wielu dziedzinach, może nawet bardziej w sferze światopoglądowej i bytowej aniżeli politycznej, bo tą większość ludzi mało się interesuje.

Zygmunt Zieliński

Alternatywa dla Polski

Kiedy dorastałem, chodziło się na głosowanie. Wyborów nie było, choć na plakatach rządowych można było przeczytać słowo: Wybory. Ale jaki był wybór? Żaden, bo lista kandydatów PZPR była z góry ustalona, zatem żadna konkurencja nie wchodziła w rachubę. (…)

W Polsce po 1989 roku są wybory jak się patrzy, temu nie można zaprzeczyć. A więc suwerenność narodu – w czasach komunistycznych nominalna – przybrała postać realną. Temu też trudno zaprzeczyć.

Inna rzecz, że kierownictwo UE, coraz bardziej skłaniające się do scentralizowanego autokratyzmu, wyraźnie sięga po wzorce wypracowane w ZSRS i demoludach. Właściwie, mówiąc prawdę, skąd miałoby je czerpać? Wzorce afrykańskie, azjatyckie są zbyt odległe i nie pozwalają na woalowanie intencji pozorami jakiegoś dobra publicznego, czy nawet potrzebami demokracji. Najbliższe wzorce to bardzo siermiężny komunizm sowiecki czy faszyzm, może nie tyle włoski, co niemiecki. Nie powinno dziwić, że środowiska „europejskie” nazywają wszystko, co trąci patriotyzmem, suwerennością i tożsamością kulturową, narodową – faszyzmem. Wiadomo: łapać złodzieja!, krzyczy złodziej. A głupcy, którzy to powtarzają, często nawet nie wiedzą, czym był faszyzm. (…)

Podczas jednego ze spotkań na Mazowszu Jarosław Kaczyński powiedział: „Oni po prostu nie są w stanie znieść tego, że to nie oni rządzą”. Jest to prawda, ale niecała. „Oni” muszą za wszelką cenę chcieć rządzić, bo taki jest wymóg tej Unii, o jakiej wyżej napisano.

Ta opozycja ma faktycznie spełnić rolę, jaką kiedyś spełniła targowica. Ma do tego stopnia zdestabilizować kraj, a przy tym zamulić umysły Polaków, by sami zakończyli burzliwą, choć chwalebną historię Rzeczypospolitej i oddali ją na pastwę eurokratów. Warunkiem jest wypranie serc i mózgów z patriotyzmu, wyśmianie całej historii i tradycji narodu, sponiewieranie religii i oplucie Kościoła. Wiele sił na to pracuje, media w obcych rękach na pierwszym miejscu, ale także sprzedajni politycy, łatwy do kupienia odłam inteligencji, zwłaszcza uniwersyteckiej, degradacja, a możliwie także dezintegracja moralna szkolnictwa.

Wszystko to zostało przećwiczone od zaborów poprzez okupację, PRL, kiedy to wszyscy nasi wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni tępili prawdziwe elity, a na ich miejsce tworzyli tzw. pseudoelity lub też, posługując się terminologią Anny Pawełczyńskiej, lumpenelitę. Nie da się wytłumaczyć inaczej postępowania opozycji totalnej, która brutalnie walczy o władzę, ani się troszcząc o to, że nie czyni tego w oparciu o żaden program konstruktywny, alternatywny do rządowego. Ona programu mieć nie musi, gdyż jedynym jej celem jest podanie Polski na pożarcie eurokratom. W dodatku może swoją opozycyjność argumentować sposobem nadąsanego, niesfornego bachora: „nie, bo nie”. Do tego trzeba jednak głupiego społeczeństwa. (…)

Sondaże poparcia dla partii politycznych pojawiają się nader często, może za często, ale są one przeważnie produktem autopromocji, bo nie inaczej jest, jeśli sondaż pognębia przeciwnika.

Jeśli dokonuje go instytucja starającą się o bezstronność, wtedy w przybliżeniu obrazuje on sympatie i antypatie polityczne może nie całego społeczeństwa, ale tej jego części, która w jakiś sposób jest aktywna politycznie. Jakkolwiek by było, sondaże potwierdzają postawy dominujące w wielu dziedzinach, może nawet bardziej w sferze światopoglądowej i bytowej aniżeli politycznej, bo tą większość ludzi mało się interesuje, i to z powodu banalnego. Po prostu panuje w tym względzie karygodna ignorancja i beztroska. (…)

Koalicja Obywatelska: Platforma Obywatelska, Nowoczesna, Inicjatywa Polska, Zieloni – ugrupowanie lewicowe, niezależnie od tego, z czym się obecnie kojarzy lewica, niekoniecznie z partą mającą to słowo w nazwie. Na to ugrupowanie rzeczonym sondażu głosowałoby 28% wyborców.

Już sama ta liczba ma swoją wymowę, bo blisko 1/3 Polaków oddaje głos na ugrupowania polityczne i ideologiczne rzekomo bardzo zróżnicowane światopoglądowo, o bardziej niż mglistym programie mającym służyć rozwojowi Polski lub całkowicie go pozbawione.

Wyborcy KO muszą zdawać sobie sprawę tego, że są zwolennikami aborcji, a tym samym są wyłączeni z Kościoła katolickiego ipso facto (ekskomunika latae sententiae). To, że Kościół takiej ekskomuniki nie ogłasza, nie ma znaczenia. Ona istnieje dla każdego, kto kieruje się sumieniem.

Drugi segment totalnej – Polska 2050. Dziwny twór. Właściwie nie wiadomo co. Lider, w polityce deus ex machina.

Trzeba mieć kolosalną wyobraźnię, by widzieć go jako prezydenta, premiera, ba!, nawet jakiegoś pośledniego ministra. Może ma i wiele zalet, ale w polityce trzeba czegoś więcej niż tylko samej mimiki i grzmiącego głosu. Kiedy śledzę jego „dwór”, widać tam osoby, zdawałoby się, kiedyś sensowne. Jedno, co może osiągnąć to ugrupowanie – to pomóc Tuskowi wepchnąć Polaków w obrożę niemiecką.

Inne partie startujące do sejmu się nie liczą, choć dziś Tusk wziąłby każdego koalicjanta, nie każdy jednak chciałby jego.

PSL ma jeszcze odruchy przyzwoitości, choć swymi wystąpieniami chciałoby je schować, nie narażając się możnym. Szkoda, że to ugrupowanie nie podniosło się po nokaucie w PRL. Kiedyś „Żywią i bronią” nie było pustym frazesem. Czy kumanie się z cwaniakiem, który na plecach PSL chce wjechać do polityki, ma jakiś sens? Podobnie ruch narodowy, zawłaszczony przez Konfederację.

W Polsce jak gdyby wróciła epoka saska – jedni do Lasa, drudzy do Sasa, a dziś należałoby mówić: jedni do Prusa, inni do Rusa, byle nie do siebie i u siebie.

Cały artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Alternatywa dla Polski”, znajduje się na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Alternatywa dla Polski” na s. 18 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy w coraz głębiej podzielonej Polsce / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 103/2023

Fot. publicdomainpictures.net

Ci, którzy zachowują jeszcze jakąś neutralność w tej totalnej wojnie, uważają najczęściej, że obie strony niczym się nie różnią, są więc – jak powiedzielibyśmy na Śląsku – po jednych piniundzach.

Zbigniew Kopczyński

Nie ma symetrii

Użyłem gwary śląskiej dlatego, że to właśnie na Śląsku wyraźnie widać, że niekoniecznie tak jest. Choć obie strony mają dużo za uszami, to jednak istotnie różnią się w tym, co nazywamy stopniem zacietrzewienia, kulturą polityczną czy zwykłą kulturą.

Przekonuje nas o tym śląski dramat (lub komedia) w dwóch aktach. Dramat, bo wydarzenia dużo miały dramaturgii, a komedia, bo oglądane z dystansu wzbudzają uśmiech, raczej politowania.

Akt pierwszy rozegrał się jesienią 2018. Wybory do Sejmiku Województwa Śląskiego wygrała, przewagą jednego mandatu, koalicja antypisowska, jako że jej najważniejszym spoiwem była wrogość wobec partii rządzącej. Sprawa była jasna, negocjacje koalicyjne przebiegły szybko i sprawnie. Dzień przed pierwszą sesją Sejmiku ogłoszono skład nowego Zarządu Województwa z dotychczasowym marszałkiem Wojciechem Saługą (PO) na czele.

Nazajutrz okazało się, że przedwcześnie witano się z gąską. Niejaki Wojciech Kałuża, wybrany z listy Koalicji Obywatelskiej, postanowił zawrzeć koalicję z Prawem i Sprawiedliwością, dając tej partii, a raczej koalicji, większość w Sejmiku. Na reakcję „demokratycznej” opozycji nie trzeba było długo czekać.

Preludium był wywiad byłego marszałka w Radiu Piekary, w którym skarżył się, że Wojciech Kałuża ukradł mu władzę w województwie, tak jak kradnie się samochody. I choć prowadzący wywiad przytomnie zauważył, że ten samochód nie należał do Saługi, lecz do społeczeństwa województwa, nie powstrzymało to użalania się nad doznaną krzywdą.

Słysząc te lamenty, zwykli mieszkańcy Żor – rodzinnego miasta renegata (czytaj: śląscy działacze Platformy Obywatelskiej i ugrupowań koalicyjnych) „spontanicznie” zebrali się na wiecu w Żorach. Zupełnie przypadkowo na wiec zawitał powracający z Warszawy do domu, aspirujący wtedy do przewodzenia Platformie Borys Budka, gdyż, jak powszechnie wiadomo, Żory znajdują się dokładnie na drodze z Warszawy do Gliwic.

Wiec zgodny był z orwellowskim opisem seansów nienawiści. Poszczególni politycy antypisowskiej koalicji w swoich wystąpieniach prześcigali się w opisach, jakim to złym i fałszywym człowiekiem jest Wojciech Kałuża i jakiej straszliwej zbrodni dokonał. Zebrany tłum skandował: „Oddaj mandat! Przeproś Żory!”. Brakowało tylko gomułkowskiego „Nie przebaczymy, nie zapomnimy!”.

Kulminacyjnym punktem seansu był histeryczny wrzask posłanki Rosy: „Kałuża, ty …..!”w wykropkowanym miejscu padło pewne wulgarne słowo, które po śląsku ma paskudniejsze znaczenie niż w klasycznej polszczyźnie, choć brzmi tak samo. Czysty Orwell.

Niedługo potem Borys Budka rżnął głupa podczas wywiadu, udając, że nie wie, co owo słowo znaczy w śląskiej gwarze. Dziennikarz był jednak przygotowany i przeczytał mu jego słownikową definicję. Wyszło głupio, a raczej klasycznie.

To był początek kampanii nienawiści. Dodać do niej należy nagonkę na rodzinę zdrajcy, zatruwanie jej życia, demonstracje w czasie obrad Sejmiku i wysyp niby-ekspertów od prawa, udowadniających nielegalność postępowania Wojciecha Kałuży i oczywiście Prawa i Sprawiedliwości.

Zdaniem tych niby-ekspertów przejście do ugrupowania opozycyjnego wobec tego, z którego listy kandydat startował, powoduje konieczność oddania mandatu. Tę zasadę prawną wyssali oczywiście z palca. I choć byli to ci sami, którzy tak heroicznie bronili Konstytucji przed jej łamaniem przez PiS, nie zauważyli, że ta właśnie Konstytucja w ustępie 1. artykułu 104 stwierdza:

„Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców”.

To o posłach, a o radnych mówi ustęp 1. artykułu 23 ustawy o samorządzie województwa:

„Radny obowiązany jest kierować się dobrem wspólnoty samorządowej województwa. Radny utrzymuje stałą więź z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a w szczególności przyjmuje zgłaszane przez mieszkańców województwa postulaty i przedstawia je organom województwa do rozpatrzenia, nie jest jednak związany instrukcjami wyborców”.

Widać więc jasno, że zasada wolnego mandatu posła/radnego jest w Polsce zasadą konstytucyjną. Dzięki niej zmiany barw politycznych w trakcie kadencji były, są i będą. Możemy różne ją oceniać, szczególnie pod kątem etyki, jednak ona obowiązuje i nawoływanie do represji wobec korzystających z niej jest nawoływaniem do łamania Konstytucji właśnie.

Nawiasem mówiąc, coraz rzadziej słychać obrońców Konstytucji. Od czasu, gdy totalna opozycja otwarcie głosi zamiar jej łamania czy to poprzez wprowadzenie aborcji na życzenie i małżeństw jednopłciowych, czy też czystki w sądach i wyprowadzenia przez „silnych ludzi” prezesa NBP.

To tyle o akcie pierwszym.

Akt drugi odbył się dokładnie cztery lata później, w listopadzie tego roku. Zaraz po powrocie ze szczytu klimatycznego w Egipcie marszałek Chełstowski w czasie sesji Sejmiku ogłosił wystąpienie z PiS, przystąpienie do inicjatywy samorządowej i zawarcie koalicji z antypisowską koalicją, po czym spiesznie poleciał do Kataru, jako że jego nieobecność na meczu mogłaby zachwiać morale polskiej reprezentacji.

Jaka była reakcja w porzuconej partii? Nic oryginalnego: szok, wściekłość, rozżalenie i szukanie, komu zawdzięczamy (czyli: kto jest winny), że mało znany poza Tychami i tym samym niesprawdzony członek partii został z dnia na dzień marszałkiem województwa i szefem regionalnych struktur partyjnych. W sumie klasyka i tu nie ma różnic między partiami.

Różnice pojawiły się trochę później. Nikt nie nękał rodziny marszałka. Nikt nie pajacował podczas obrad Sejmiku. Ani prezes PiS, ani żaden z liderów tej partii nie zjawił się na „spontanicznym wiecu oburzonych mieszkańców” w Tychach – mieście marszałka. Takiego wiecu nie było. Nikt nie skandował „Oddaj mandat! Przeproś Tychy!” i, oczywiście, nikt publicznie nie wyzywał wulgarnie zdrajcy.

To akurat dość istotna różnica. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z pisowskich polityków rzucał publicznie mięsem. Totalna opozycja nie ma w tym zahamowań. To taka różnica w kulturze, nie politycznej, a tej osobistej. Nie pojawiły się też niby-prawnicze analizy udowadniające konieczność oddania mandatu.

W tej kwestii odezwały się jednak głosy koalicji antypisowskiej. Być może z powodu nieczystego sumienia, w co wątpię, usiłowały wykazać, że czym innym jest zmiana barw partyjnych zaraz po wyborach, a czym innym trochę później. By to ocenić, przełóżmy to na język życia codziennego normalnych ludzi. A więc Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku, czy naprawdę jest dla Ciebie istotną różnicą, czy mąż/żona zdradzi Cię zaraz po ślubie, czy trochę później?

Dobrym posumowaniem tej sytuacji są triumfalne wypowiedzi Borysa Budki. W jednej z nich, pamiętając o wydarzeniach sprzed czterech lat, stwierdził, że nazwisko Wojciecha Kałuży na zawsze pozostanie synonimem zdrady. I mówił to w obecności marszałka Chełstowskiego. Trudno o lepszą ocenę nowego koalicjanta. I trudno o lepszy przykład stosowania etyki Kalego.

W pustyni i w puszczy warto czytać z wielu powodów. Jednym z nich jest fragment, gdy Staś Tarkowski usiłuje wprowadzić Kalego w zasady wiary katolickiej. Sprawdzenie efektów nauczania wyglądało tak:

— Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek?
— Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek.
— Doskonale! — zawołał Staś — a dobry?
Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu:
— Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy.

Etyka Kalego obowiązywała w Platformie już w czasach, kiedy o Borysie Budce nikt nie słyszał. Podczas pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości (2005–2007) miała miejsce dziennikarska prowokacja. Posłanka Beger (Samoobrona) zwróciła się do Adama Lipińskiego – znaczącego wtedy polityka PiS – z propozycją przejścia do klubu PiS w zamian za stanowisko ministerialne.

Rozmowa odbyła się w pokoju posłanki nafaszerowanym wcześniej sprzętem rejestrującym, więc zobaczyła ją cała Polska. Dało to powód politykom Platformy do oskarżeń o korupcję polityczną. I nie miało znaczenia, że inicjatywa wyszła od Renaty Beger, a Adam Lipiński przekazał jej odpowiedź odmowną.

Sam fakt prowadzenia rozmów był dla opozycji dowodem korupcji. Powstało więc miasteczko namiotowe, a protestujący, z Donaldem Tuskiem i innymi ówczesnymi liderami Platformy, domagali się – wtedy jeszcze bezskutecznie – dymisji rządu.

Minęło trochę czasu, rządziła Platforma. Powołano komisję sejmową do zbadania afery hazardowej, w którą zamieszani byli czołowi politycy PO. Powołano ją tak, by niczego nie wykryła. Zasiadających w niej posłów PiS zneutralizowano, więc pierwszą gwiazdą został polityk wtedy opozycyjnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej – Bartosz Arłukowicz, zdobywając dużą popularność.

Krótko po tym ogłoszono, że Bartosz Arłukowicz przechodzi do Platformy. Otrzymał też nowo utworzone stanowisko ministra do spraw niepotrzebnych, to znaczy do spraw wykluczonych. Do końca kadencji nikogo nie wkluczył ani nie wykluczył, a działalność ministerstwa ograniczyła się do wypłacania pensji ministra i obsługującego go personelu oraz generowania kosztów swego istnienia. W tym wypadku jednak nie było mowy o jakiejkolwiek korupcji, albowiem Arłukowicz przeszedł na właściwą stronę.

Od opisywanych przez Sienkiewicza wydarzeń minęło 140 lat. W tym czasie Afryka ucywilizowała się, znaczna część jej ludności wyznaje chrześcijaństwo i chrześcijański system wartości oparty na indywidualnej odpowiedzialności i zasadach takich samych dla każdego, czyli oceny postępowania w zależności od dokonanych wyborów i czynów, a nie osoby ich dokonującej. W tym samym czasie polska totalna opozycja cofnęła się do poziomu pogańskich dzikusów.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Nie ma symetrii” znajduje się na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Nie ma symetrii” na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Przypadek, cenzura czy knebel? Zmagania Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w sądach i o zniesienie blokad na Fb

Grudzień upłynął w CMWP SDP pod znakiem protestów przeciwko blokadom, jakie swoim prawicowym czy konserwatywnym użytkownikom zakładał Facebook, oczywiście bez żadnego merytorycznego uzasadnienia.

Jolanta Hajdasz

W przededniu obchodów 31 rocznicy Radia Maryja okazało się, że nie można publikować żadnych treści na jego społecznościowym profilu. Nie było oczywiście żadnego merytorycznego uzasadnienia tej blokady. Po proteście CMWP SDP konto znienacka i znowu bez uzasadnienia zostało przywrócone.

Jeszcze bardziej restrykcyjnej blokady doświadczyli autorzy portalu Stop Fake PL, prowadzonego nieprzerwanie od 5 lat przez SDP. Szerzej piszę o tym poniżej. Tak jak nie są znane przyczyny blokady konta, tak również nie poinformowano, dlaczego konto po kilku dniach od nagłośnienia protestu zostało przywrócone. Tak było także za poprzednim razem, gdy konto przez 4 miesiące 2022 roku nie mogło publikować nowych treści ani edytować tych opublikowanych wcześniej. Zgłaszanie problemu do „administratorów” FB było nieskuteczne, nie było żadnej odpowiedzi ani innej reakcji z ich strony. Najprawdopodobniej dopiero publiczna interwencja CMWP SDP okazała się skuteczna, bo 2 tygodnie po interwencji i publikacji oświadczenia CMWP SDP w tej sprawie także i to konto zostało przywrócone wraz z jego pełną funkcjonalnością. Czy to przypadek, czy już cenzura? (…)

2 grudnia 2022

Protest CMWP SDP przeciwko blokadzie konta Radia Maryja na Facebooku

W piątek 2 grudnia rano profil Radia Maryja na Facebooku został pozbawiony możliwości publikacji, nie można było dodawać nowych informacji, zdjęć, filmów i grafik ani ich edytować. Facebook nie podał przyczyn decyzji.

Do blokady doszło tuż przed 31 rocznicą powstania Rozgłośni, w ostatnim dniu przygotowań do tego wydarzenia, zaplanowanego w hali Arena w Toruniu jako nabożeństwo religijne połączone z koncertem z wielotysięczną publicznością. Facebook, na którym publikowano informacje dotyczące wydarzenia, był jednym z istotnych kanałów komunikacyjnych dla jego organizatorów i uczestników.

Po publikacjach protestu CMWP SDP na antenie i stronie internetowej Radia Maryja, w sobotę 3 grudnia w godzinach rannych facebookowy profil Radia Maryja został odblokowany i przywrócono wszystkie jego funkcje.

6 grudnia 2022

Odroczenie bez terminu. Sopot kontra TVP3 Gdańsk. Relacja z rozprawy obserwatora CMWP SDP

6 grudnia 2022 r. w XV Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Gdańsku odbyła się kolejna rozprawa z powództwa prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego, przeciwko dziennikarzowi TVP 3 Gdańsk, Jakubowi Świderskiemu, i redaktor Joannie Strzemiecznej-Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk.

Proces toczy się od 2018 r. i zapewne jeszcze długo potrwa, gdyż powód, czyli Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, prezydenta tego 35-tysięcznego nadmorskiego miasta, regularnie wnioskuje o odroczenie rozprawy z powodu licznych zajęć służbowych. 6 grudnia ponownie nie udało się sądowi przesłuchać Jacka Karnowskiego.

Prezydent Jacek Karnowski miał złożyć zeznania uzupełniające i odpowiedzieć na pytania pozwanego red. Jakuba Świderskiego. Nie stawił się z powodu wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Prowadzący sprawę sędzia Piotr Kowalski zaproponował mec. Monice Nowińskiej-Retkowskiej, pełnomocnikowi powódki, czyli Gminy Miasta Sopot, aby w ciągu siedmiu dni podała kilka terminów dogodnych dla prezydenta Karnowskiego, tak aby mógł stawić się w sądzie i złożyć zeznania. Pozwany Jakub Świderski poprosił o możliwość skonsultowania tych terminów, gdyż będąc dziennikarzem, również jest osobą publiczną i ma liczne obowiązki zawodowe, ale z nim sąd nie ustala terminów rozpraw. CMWP SDP wspiera dziennikarzy w tym procesie i jest jego obserwatorem.

7 grudnia 2022

Protest CMWP SDP przeciwko nowej blokadzie konta Stop Fake PL na Facebooku

CMWP SDP po raz kolejny stanowczo zaprotestowało przeciwko usunięciu konta Stop Fake PL, prowadzonego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, oraz apelowało o jego pilne odblokowanie i przywrócenie jego funkcjonowania. 6 grudnia br. administratorzy Facebooka zablokowali możliwość publikowania nowych treści na koncie Stop Fake PL na Facebooku, a kolejnego dnia konto to zostało bez ostrzeżenia usunięte z Fb.

Blokada nastąpiła mniej więcej dobę po publikacji artykułu autorstwa red. Pawła Bobołowicza pt. Panie Macron, niech Pan pojedzie do Chersonia, w którym autor opisuje trudną codzienność mieszkańców tego miasta w kontekście słów prezydenta Francji o konieczności stworzenia granic bezpieczeństwa dla Rosji.

Jak wynika z analizy profilu od strony administratora, artykuł ten wzbudził wśród użytkownika konta Stop Fake PL największe zainteresowanie od 28 dni. (…) Jego usunięcie jest absolutnie niezrozumiałe, gdyż jest na nim umieszczona dostępna dla wszystkich informacja, iż jest to profil projektu, który zajmuje się zwalczaniem rosyjskiej dezinformacji oraz że projekt jest dofinansowany przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. (…) Po ponad 24 godzinach blokady i po publicznej interwencji CMWP SDP profil Stop Fake PL, prowadzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, został przywrócony.

9 grudnia 2022

Sprawa skazanego z 212 kk dziennikarza ze Śląska warunkowo umorzona! Decyzja Sądu zbieżna z opinią CMWP SDP

Sąd Okręgowy w Katowicach na posiedzeniu 9 grudnia br. warunkowo umorzył wyrok skazujący red. Mateusza Cieślaka z portalu katowicedzis.pl, skazanego z art. 212 kk za pomówienie dyrektora szpitala w Mysłowicach (dziś Prezydenta Miasta Bytom) w opublikowanym w 2018 r. tekście pt. Za pieniądze pacjentów?, zawierającym rzekomo nieprawdziwą sugestię w formie pytania: „Czy za pieniądze zadłużonego szpitala – gdzie Mariusz Wołosz jest dyrektorem – finansowana jest brudna kampania wyborcza?”. Sprawa była objęta monitoringiem CMWP SDP, które wysłało do Sądu swoją opinię amicus curiae, apelując o uniewinnienie dziennikarza. W ocenie CMWP SDP nie popełnił on zarzucanego mu przestępstwa i dochował wszelkiej staranności, pisząc artykuł. Wyrok jest prawomocny.

Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem CMWP SDP.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Grudzień” znajduje się na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Grudzień” na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Wtedy straszno, teraz i śmieszno… Wspomnienia z okazji rocznicy 13 grudnia / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 103/2022

Decyzja | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jeden z członków Komitetu Wojewódzkiego PZPR pochwalił się mojemu znajomemu, że był 17 na takiej liście. Mój znajomy odpowiedział mu: „Józio, aby wisieć, trzeba sobie zasłużyć, a kim ty jesteś?”.

Jan Martini

Wspomnienia z okazji 13 grudnia

Do ścisłych władz Solidarności województwa koszalińskiego dostałem się niezbyt demokratycznie i naprawdę przez przypadek. W Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, gdzie praktycznie cała załoga zapisała się do związku, postanowiliśmy, że reprezentować nas powinien aktor. Pracowałem w teatrze jako kierownik muzyczny, ale wybrany przez nas aktor, który musiał akurat w dniu wyborów wyjechać z przyczyn rodzinnych, poprosił mnie o nagłe zastępstwo.

Tak więc z nieswoim mandatem udałem się na wybory szczebla branżowego (filharmonia, muzeum, szkoły artystyczne), a tam, już legalnie, wybrano mnie, abym reprezentował środowisko na I Walnym Zebraniu Delegatów NSZZ Solidarność Regionu Pobrzeże, podczas którego odbyły się wybory do władz zarządu regionu. Tu dość niespodziewanie moją kandydaturę do władz zgłosiła koleżanka ze szkoły muzycznej.

Nastąpiła najbardziej monotonna część zebrania, czyli wielogodzinne przedstawianie się kandydatów. Bodaj po 2 godzinach delegaci byli wyraźnie znużeni dość podobnymi życiorysami (ktoś pracował w kruszywach mineralnych, później przeszedł do melioracji, inny pracował w skupie mleka itp.).

Gdy nadeszła moja kolej, po zapowiedzi prowadzącego o „delegacie z teatru” spostrzegłem błysk zainteresowania na widowni. Przedstawiłem się w paru słowach i na koniec opowiedziałem dykteryjkę. Nastąpiły pytania z sali, które pamiętam do dziś. Ktoś zapytał, czy długo będę mieszkał w tym mieście, bo ludzie teatru wędrują z miasta do miasta. Odpowiedziałem, że w Koszalinie zbudowałem dom, a wyrzucić z niego mogą mnie tylko Niemcy. Wywołało to wybuch śmiechu.

Następne pytanie było o alkoholowe orgie, które rzekomo odbywają się po premierach w teatrze. Odparłem, że nic mi o tym nie wiadomo, bo na bankietach, na których ja bywałem, były tylko słone paluszki i woda mineralna. Nastąpił kolejny wybuch śmiechu i w ten sposób ja – zawodowy pianista, demokratycznie, ale niemerytorycznie mogłem zostać przewodniczącym dużego, liczącego 120 000 członków związku, bo w takich wyborach najważniejszą rzeczą jest zostać zauważonym. Oczywiście nie podjąłem się bycia przywódcą związkowym, zdając sobie sprawę ze swojego braku kompetencji.

Można mówić sporo o wadach demokracji, jej niesprawności, nierychliwości i nieodporności na wpływy zewnętrzne, jednak w końcu wynik tych wyborów był optymalny – przewodniczącym został aktywny społecznie inżynier z dużej fabryki. SB uwijała się jak w ukropie, by wprowadzić swoich współpracowników do władz regionu. Jednak działania te przyniosły ograniczone rezultaty – po latach okazało się, że SB udało się osadzić swoich ludzi jako przewodniczących tylko w 2 regionach – w Pile i Słupsku.

Gdy po wyborach przewodniczący zwrócił się do mnie z propozycją podjęcia etatowej pracy w Solidarności, gdzie chciał mi powierzyć „odcinek” kultury i informacji, miałem wielki dylemat. Praca w teatrze jest przyjemna i niepodobna do żadnej innej – tu nikt nie czeka z utęsknieniem do fajrantu, nikt nie żąda zapłaty za nadgodziny, jeśli próba się przedłuża, a często po zajęciach ludzie zostają w klubie teatralnym towarzysko, np. grając w brydża. W żadnym wypadku nie chciałem rzucać pracy w teatrze, która była dla mnie najciekawszą pracą w mieście.

Niejednokrotnie uczestniczyłem w spektaklach jako pianista – kierownik zespołu muzycznego. Graliśmy chyba ze sto razy przy kompletach widowni spektakl złożony ze skeczów i piosenek kabaretu Jana Pietrzaka, gdzie zawsze przy pieśni finałowej Żeby Polska była Polską ludzie wstawali i słuchali na stojąco jak hymnu, a my, wykonawcy, mieliśmy ogromną satysfakcję.

Z drugiej strony propozycja przewodniczącego była kusząca, bo nie uważałem Solidarności za zwykły związek zawodowy od załatwiania wczasów i kartofli na zimę. Był to imponujący swoim dynamizmem ruch społeczny, niosący nadzieję zmian w naszej pozornie zabetonowanej na wieki rzeczywistości demokracji socjalistycznej. Może będzie okazja popchać koło historii bardziej efektywnie, niż grając na fortepianie?

Dlatego przyjąłem propozycję, ale tylko na pół etatu i podjąłem pracę jako przewodniczący Komisji Informacji Oświaty i Kultury. W rezultacie robiłem wszystko to, co robiłbym, będąc na pełnym etacie, ale wynagrodzenia miałem o połowę mniejsze. Mój dzień pracy był bardzo napięty: w poniedziałek byłem cały dzień w biurze związku (teatr ma wolne). Od wtorku zaczynałem pracę w związku o 8:00 i pracowałem niemal do 10:00, kiedy wylatywałem z biura i w pięć minut jechałem do teatru (nie było wówczas korków i kłopotów z parkowaniem). W teatrze próba od 10:00 do 14:00 i jazda z powrotem do biura, gdzie pracowaliśmy do 16:00. Później przerwa na krótki pobyt w domu i powrót do teatru na próbę od 18:00 do 22:00. Wówczas nie było wolnych sobót – pracowaliśmy w te dni normalnie, a w niedzielę miałem odpoczynek, bo tylko przedstawienie w teatrze. Udało mi się w ten sposób przetrwać trzy miesiące, a później gen. Jaruzelski uratował mnie od niechybnej śmierci z przepracowania, wprowadzając stan wojenny.

W Zarządzie Regionu

Świeżo ukonstytuowany zarząd zabrał się do pracy i równocześnie SB zaczęła nas intensywnie rozpracowywać. W ich dokumentach istnieje zapis: „Ochrona operacyjna związku pozwoliła na rozpoznanie składu personalnego poszczególnych ogniw, sporządzenie dokładnych charakterystyk członków aktywu kierowniczego oraz poznanie programu działań Zarządu”.

Widziałem prywatne notatki jakiegoś funkcjonariusza ze wstępną charakterystyką członków zarządu. Na jednego z nas były „kompromaty dość liczące się”, innego uznano za „tchórza i trzęsidupę”, a przy moim nazwisku była chyba najkrótsza charakterystyka – „uczciwa kanalia”. Ten pozorny oksymoron z punktu widzenia SB miał sens – dla nich najcenniejsi są ludzie mający w życiorysie jakąś rysę, wykroczenie, dług czy inne kłopoty. Wtedy istnieje możliwość, że SB takiej osobie „poda pomocną dłoń” i umożliwi karierę. Może dzięki tej charakterystyce mojej osoby nigdy nie miałem ze strony służb żadnej niestosownej propozycji? (…)

Spotykałem często gniewnych robotników („co wy tam k…wa robicie w tym zarządzie, pierdzicie w stołki”), a my padaliśmy ze zmęczenia. Dlatego rzadko jestem skłonny zarzucać komukolwiek brak działania, formułując oskarżenia typu „rząd nie robi nic”.

W mojej gestii było też zorganizowanie sztandaru regionu, z czego ciągle nie miałem czasu się wywiązać i byłem notorycznie rozliczany na każdym zebraniu zarządu, bo w sąsiednim regionie słupskim mieli już poświęcony sztandar, na który przysięgę złożył przewodniczący – zresztą tajny współpracownik SB.

Pamiętam nasze wojny plakatowe z konkurencyjnymi związkami zawodowymi, które również nazwały się „niezależne, samorządne”, ale były propaństwowe, „konstruktywne” i uznawały zwierzchnictwo PZPR. Dziś nazywałyby się „demokratyczne” czy „europejskie”. Wszystkie te materiały – zarówno nasze solidarnościowe, jak i konkurencyjne – drukowane były w tej samej drukarni związków zawodowych.

Miałem okazję „zwinąć” jedną ulotkę konkurencji. Był na niej napis „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”, a rysunek przedstawiał Adama Michnika klęczącego na stopniach ołtarza. Z nogawki wystawał mu koniec ogona, a z głowy wyrastały różki. Musiało minąć 30 lat, abym przyznał, że ówczesna nasza konkurencja odnośnie do Michnika miała rację… (…)

Stan wojenny

Byłem przekonany, że komuniści zamierzają już kończyć karnawał Solidarności i powiedziałem to wyraźnie na ostatnim posiedzeniu Zarządu Regionu. Sądziłem, że stan wyjątkowy („stan wojenny” był nieprzewidziany w konstytucji) będzie wprowadzony jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, a wskazywało na to przedłużenie służby wojskowej. Zazwyczaj żołnierze, którym kończyła się zasadnicza służba wojskowa, szli do cywila na jesieni. Tym razem przedłużono im służbę, bo władze uznały, że ci żołnierze są pewniejsi niż nowy rocznik, skażony już ideami Solidarności. Ponadto służba bezpieczeństwa zaczęła nam intensywnie zakłócać łączność z gdańską centralą – teleksy wychodzące z Komisji Krajowej miały tak wiele literówek, że bywały nieczytelne.

Wprowadziliśmy wtedy nocne dyżury w naszym biurze. Niewiele to dało. Przekonaliśmy się o tym, gdy naszego związkowego kolegę wybuch stanu wojennego zastał podczas nocnego dyżuru w biurze Zarządu Regionu.

Naprzód usłyszał tupot ciężkich butów, potem, wyłamując drzwi, wpadła do biura gromada zomowców i zaczęła przesypywać do worków zawartość szaf i szuflad. Mój kolega w szoku zażądał pokwitowania przejętego mienia i takie pokwitowanie otrzymał. Nazajutrz kartka z pokwitowaniem rozsypała się na biały proszek…

„Siły porządkowe” działały w ogromnym pośpiechu i dość niechlujnie – koledzy, którzy z ciekawości przyszli następnego dnia do biura, zobaczyli, że „obejścia” nikt nie pilnuje i na naszych piętrach wszystkie pokoje są pootwierane. Wynieśli wtedy maszyny do pisania, ryzy papieru i kasetkę z pokaźną sumą, pozwalającą na wstępny rozruch podziemnej działalności. Z dzisiejszej perspektywy zaczynam mieć wątpliwości, czy było to przeoczenie SB, czy działanie celowe, bowiem znamy już wypowiedź gen. SB Krzysztoporskiego, który mówił, że opozycji nie należy niszczyć, tylko kontrolując operacyjnie, wspierać, a nawet… finansować.

Wyłamywanie drzwi, często z futryną, podczas zatrzymywania internowanych wynikało chyba nie tylko z wrodzonego komunistom bestialstwa i chęci zastraszenia, co z działania pod presją czasu – musieli w mieście w krótkim czasie internować wiele osób z list proskrypcyjnych, których układanie rozpoczęto natychmiast po porozumieniach sierpniowych 1980 roku. (…)

Kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego przeżyłem w nerwowej atmosferze, udając się na noc do mieszkającego opodal kolegi – kompozytora i dyrygenta Kazimierza Rozbickiego. Kazika znałem jeszcze ze studiów w Warszawie, gdzie studiował 3 lata wyżej ode mnie, ale był około 10 lat starszy. W latach pięćdziesiątych, jako młody chłopak współpracujący z antykomunistycznym podziemiem, spędził jakiś czas w stalinowskim więzieniu, gdzie nabawił się gruźlicy. Dlatego rozpoczął edukację znacznie później. W jego parterowym domku przechowywałem też moje solidarnościowe archiwum.

Kazik „skitrał” moje papiery tak dokładnie, że nie było potem możliwości dostać się do nich. Już w wolnej Polsce chciałem odzyskać moje archiwum, ale powiedział mi, że jest wciśnięte gdzieś głęboko, pod jakimiś materiałami budowlanymi, a będzie można do niego dotrzeć dopiero przy okazji remontu.

Niestety nasze relacje uległy rozluźnieniu, gdyż kolega – jako entuzjasta postępu i europejskości – nie zdołał się wyzwolić z Michnikowego „matriksu”. Niedawno będąc w Koszalinie i odwiedzając nasze osiedle, zauważyłem ekipy remontowe przy jego domku. Ze smutkiem dowiedziałem się, że właściciel już 2 lata nie żyje, a domek został sprzedany razem z ekstra bonusem – moim archiwum.

17 grudnia do miejsca mojego ukrywania się przyszła roztrzęsiona żona. „Byli! Pytali o męża, powiedziałam, że męża nie ma, a oni, że przyjdą jeszcze raz i żeby mąż raczej był, żebyśmy nie musieli się szukać”. Wtedy miałem naprawdę duży dylemat, ale już wiedzieliśmy, że nasi internowani koledzy nie zostali rozstrzelani, żyją i nie pojechali „na wschód”. W końcu postanowiłem wrócić do domu, wychodząc z założenia, że nie robiłem nic nielegalnego.

Gdy przyszli, dostałem od nich radę, by się ciepło ubrać i zabrać papierosy, jeśli palę.

Byłem w Koszalinie postacią znaną i cenioną – wojewodowie, sekretarze i prezydenci kłaniali mi się w pas, bo udatnie „zabezpieczałem im odcinek kultury”. Może dlatego dwaj funkcjonariusze byli skłonni zdjąć obuwie, by nie zadeptać parkietów, ale dowódca powiedział, że nie może zdjąć, bo ma nieświeże skarpetki – od trzech dni nie zdejmował butów. Pomyślałem, że reżim, którego siepacze są tak subtelni, musi upaść…

Na trwożliwe pytanie żony, „na jak długo”, padła odpowiedź „to będzie zależało poniekąd od męża”. Zostałem przewieziony do Komendy Wojewódzkiej MO. Oczywiście nic nie zależało od męża – była to rutynowa tzw. rozmowa profilaktyczno-ostrzegawcza, jakich w naszym regionie przeprowadzono 41 (wg sprawozdania SB). W budzącym grozę gmachu Komendy Wojewódzkiej MO zostałem przyjęty przez uprzejmego funkcjonariusza („Panie Janku, może herbatki, może koniaczku?”) i ten wersal wprawiał mnie w zakłopotanie. Oczywiście odmówiłem poczęstunku. Czyżbym miał czuć się zobowiązany i jakoś się zrewanżować?

Funkcjonariusz okazał się człowiekiem o wrażliwej duszy i mówił, że jest miłośnikiem kultury, co chyba wynikało z zakresu jego obowiązków, bowiem odpowiadał za „ochronę obiektów kultury” w Koszalinie.

W tym czasie codziennie dochodziło do wyłączeń prądu i właśnie podczas naszej pogawędki zgasło światło. Esbek zapewnił, że zaraz włączy się agregat, ale się nie włączył (ukradli paliwo?). Na tę sytuację też był przygotowany – wyjął świeczkę z kasy pancernej i resztę rozmowy toczyliśmy w romantycznej atmosferze przy blasku świecy.

Dostałem do podpisania druk z zobowiązaniem do zaprzestania łamania prawa – była to tzw. lojalka. Powiedziałem, że nie mogę tego podpisać, bo nigdy nie łamałem prawa.

Z uwagi, że już byłem molestowany przez SB, nie było mnie na tajnym zebraniu w wilii naszej koleżanki z zarządu – późniejszej parlamentarzystki Gabrieli Cwojdzińskiej, a ustalano wtedy konspiracyjne władze zarządu regionu. W dokumentach SB istnieje z tego zebrania bardzo dokładna relacja, łącznie z uwagą: „rola Cwojdzińskiego ograniczała się do parzenia i podawania herbaty”. Śp. Andrzej Cwojdziński był założycielem i długoletnim dyrektorem Filharmonii Koszalińskiej, nie działał bezpośrednio w związku, ale był jego sympatykiem.

Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że konfidenci są wśród nas, ale nie mieliśmy pojęcia o skali infiltracji. Dziś wiemy, że wśród delegatów na I Krajowy Zjazd Solidarności było 300 konfidentów, a gen. Kiszczak chwalił się, że wpompował w związek 3 dywizje swoich ludzi.

Wśród 16 najaktywniejszych działaczy Zarządu Regionu w Pile było 11 tajnych współpracowników – proporcje zbliżone do episkopatu Bułgarii, gdzie na 15 biskupów 13 było „trefnych”.

W tym czasie w prasie i telewizji pokazywano dzidy, maczugi, kastety rzekomo znalezione w biurach Solidarności, a literat Żukrowski mówił o „krwawej łaźni, jaką zamierzano nam urządzić!”.

Przestraszonym towarzyszom w partyjnych komitetach pokazano „listy osób do zamordowania przez Solidarność znalezione w biurze związku”, a jeden z członków Komitetu Wojewódzkiego PZPR pochwalił się mojemu znajomemu, że był siedemnasty na takiej liście. Mój znajomy odpowiedział mu: „Józio, aby wisieć, trzeba sobie zasłużyć, a kim ty jesteś?”.

Cała opowieść Jana Martiniego pt. „Wspomnienia z okazji 13 grudnia”, znajduje się na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Fragment opowieści Jana Martiniego pt. „Wspomnienia z okazji 13 grudnia” na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych z pierwszej połowy ubiegłego wieku / Marcin Niewalda, „Kurier WNET” 103/2023

Przekazujemy sobie przepisy na makowce czy karpia, ale z pamięci unikają szczegóły, np. sposób wykonania świątecznych ozdób, przystrojenia stołu, ubiór świąteczny. Lukę tę mogą zapełnić fotografie.

Marcin Niewalda

Chyba w każdej rodzinie, a szczególnie o korzeniach kresowych, pamięć o tradycji świątecznej w okresie Bożego Narodzenia jest bardzo ważna. Wielu z nas ma przed oczami bacie i ciocie, których życie na ziemi zakończyło się już, a które przygotowywały potrawy przekazane im przez ich własne babcie. Przy okazji świąt starsze osoby opowiadały ze łzą w oku, „jak to dawniej bywało”. To najcieplejsze ze wszystkich świąt zawsze łączyło nie tylko rodziny, ale też pokolenia i epoki.

O ile jednak przekazujemy sobie starodawne przepisy na makowce czy karpia w galarecie, opowiadamy wydarzenia z wieczerzy wigilijnej czy Pasterki, to z czasem z pamięci umykają takie szczegóły, o których się rzadko wspomina, np. sposób wykonania świątecznych ozdób, przystrojenia stołu, ubiór świąteczny. Lukę tę mogą zapełnić fotografie przedwojenne, które dopełniają obrazu i pozwalają lepiej wczuć się w świat, który odszedł.

Widać na nich np. świeczki i sposób ich rozmieszczenia na choince, ilość ozdób i sposób ich mocowania; mundury, odświętne stroje, rodziny, które zgromadziły się w szerokim gronie, prezenty, niezwykłe szopki, dzieci przebrane za anioły, świąteczne obrusy. Co ciekawe, widać też, że przed wojną nie było jeszcze powszechnego zwyczaju wstrzemięźliwości od alkoholu przy wigilijnym stole.

Zdjęcia są niekiedy niewyraźne, mają wiele skaz wynikających ze starości i świadczących o kolejach ich losu. Warto zauważyć, że prawie nie zachowały się zdjęcia wigilijne z dworów ziemiańskich sprzed 1900 roku. Pomimo wagi święta, często nie robiono przy tej okazji zdjęć, traktując tę uroczystość jako prywatną. W prasie jednak pojawiały się rysunki i o tym warto będzie opowiedzieć może przy kolejnej Wigilii.

Dodać należy jeszcze jedną istotną kwestię. Nie jest prawdą, że stawianie choinki jest zwyczajem niemieckim lub skandynawskim, zaadaptowanym w Polsce. Drzewkami przystrajano domy czy kaplice w kościołach w Polsce już w średniowieczu, i to nie tylko z okazji Bożego Narodzenia. Jednak – co jest wiedzą powszechnie nieznaną – rzadko używano w tym celu świerków, gdyż po prostu nie rosły one na większości terenów polskich. Świerk rozpowszechniony został na naszych ziemiach dopiero przez zaborców, którzy niszczyli rodzime lasy i wprowadzali tu szybkorosnące drzewa.

Świerki oryginalnie rosły w Prusach czy w województwie bełskim (skąd np. pozyskiwano maszty dla okrętów), ale nie było ich choćby w Tatrach. Dlatego w czasie Wigilii stawiano w kącie np. brzózki, oczywiście bez liści, lub sosenki czy inne małe drzewka. Symbolizowały one drzewo życia. Dekorowano je jabłkami, orzechami, kolorowymi ozdobami ze słomy. Na znak pochodzenia „z Nieba” często zawieszano takie drzewko u sufitu.

Jednak we wspomnianych rejonach również w średniowieczu stosowano świerki – zielone w zimie.

Unikalna kolekcja przedwojennych zdjęć wigilijnych jest gromadzona przez Fundację Odtworzeniową Dziedzictwa Narodowego, portal Genealogia Polaków. Artykuł sfinansowany przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, ze środków Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych” znajduje się na s. 20 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Niezwykła kolekcja fotografii wigilijnych” na s. 20 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Dla ogółu Łemkowie są tożsami z ludnością ukraińską. Ukraińcy zaś uważali ich za grupę regionalną, posługującą się gwarą

Pielgrzymka na Świętą Górę Jawor |Fot. s. Katarzyna Purska USJK

W drugiej połowie XIX wieku sąsiedzi – Bojkowie nazwali ich Łemkami. „Łemka” to jest przezwisko, które wzięło się stąd, że ponoć nadużywali w mowie potocznej wyrażenia „łem” – „lecz, jeno, tylko”.

Tekst i zdjęcia s. Katarzyna Purska USJK

Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor

Był rok 1925. Dzień, w którym katolicy obchodzą święto Narodzenia Maryi Panny. Cztery młode Łemkinie wybrały się do rzymskokatolickiego sanktuarium maryjnego w Gaboltovie – wsi położonej u stóp góry Busov. Obecnie wieś Geboltova znajduje się już poza polską granicą, po stronie słowackiej. Kobiety przekroczyły granicę nielegalnie, więc wracały do domu nocą, aby uniknąć spotkania ze strażą graniczną. Zdarzyło się jednak, że po przejściu na polską stronę nagle ujrzały światłość. Przekonane, że jest to straż graniczna, w popłochu wróciły do Wysowej. Wkrótce – jak głosi miejscowa tradycja – kobiety ponownie ujrzały jasność w tym samym miejscu, a według relacji jednej z nich, Klafirii Demiańczyk, ukazała się jej Matka Boża. Wieść o tym wydarzeniu wywołała ogromne poruszenie wśród mieszkańców Wysowej i okolicznych wiosek.

Opisane tu wydarzenia dokonały się na terytorium zamieszkałym przez Łemków, czyli na Łemkowszczyźnie, jak nazywają tę ziemię Polacy, rdzenni mieszkańcy zaś nazywają ją Łemkowyną. Obszar Łemkowyny obejmuje północą i południową stronę Karpat. Aktualnie rozciąga się ona na terenie Polski i Słowacji.

W czasach, kiedy miały miejsce opisane tu wydarzenia, odrodzona po zaborach Polska graniczyła z Czechosłowacją. Po rozpadzie cesarstwa austro-węgierskiego granice międzypaństwowe stały się sztywne i były pilnie strzeżone, a więc rozdzieliły społeczność Łemków. Mimo to ludzie z okolic Wysowej coraz tłumniej przybywali na miejsce, gdzie według relacji kobiet ukazała się Matka Boża.(…)

Pielgrzymki Łemków na „Świętą Górę Jawor” zostały wznowione w 2015 r. i po dziś dzień gromadzą Łemków spośród mieszkańców Polski i Słowacji. Co roku przewodnik tych pielgrzymek, o. Grzegorz – młody duchowny greckokatolicki, zmienia trasę pielgrzymki. Jednego roku Łemkowie pielgrzymują wraz z nim do sanktuarium od strony polskiej, a w następnym – od strony słowackiej.

W lipcu tego roku również ja wzięłam w niej udział. (…) Podczas wędrowania po górach Beskidu Niskiego zawsze na czele kroczył mężczyzna dźwigający wielki, drewniany, trójramienny krzyż. Tuż za nim lub obok niego szły dwie osoby niosące święte ikony kapłanów – błogosławionych męczenników komunizmu. Jedna ikona przedstawiała biskupa preszowskiego, bł. Pawła Gojdicia OSBM. Duchowny ten zmarł w szpitalu więziennym w roku 1960. Na drugiej został uwidoczniony bł. Wasyl Hopko – biskup pomocniczy unickiej diecezji w Proszowie. Zostali aresztowani w roku 1950, w czasie, gdy władze komunistyczne w ramach tzw. akcji P przystąpiły do likwidacji Kościoła greckokatolickiego w Czechosłowacji .

Obaj biskupi mogli odzyskać wolność, ale jedynie za cenę przejścia na prawosławie, i obaj okazali się niezłomni. W 1951 r., po trwającym wiele miesięcy śledztwie, bp Wasyl Hopko otrzymał wyrok 15 lat więzienia, a bp Paweł Gojdić został skazany na dożywocie. Biskup Hopko przebywał w więzieniu do 1968 r. Żył na wolności jedynie 10 lat. Kiedy zmarł w roku 1976, lekarze podczas sekcji zwłok stwierdzili w jego kościach dużą ilość arszeniku. Widocznie musiał być przez dłuższy czas nim podtruwany, najprawdopodobniej podczas uwięzienia.

Historia obu męczenników pokazuje ich wiarę i po trosze wyjaśnia też kwestię wyznawanej przez Łemków religii. Należą oni do kręgu chrześcijaństwa wschodniego, choć reprezentują dwa różne wyznania.

W zdecydowanej większości Łemkowie przynależą do Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Mniejsza ich część pozostała wierna Kościołowi Katolickiemu Obrządku Bizantyńsko-Ukraińskiego. Wyznanie greckokatolickie (unickie) na terenie Rzeczpospolitej bierze swój początek w 1596 r. od unii brzeskiej, na mocy której ludność prawosławna, która uznała zwierzchnią władzę papieża, zachowała jednocześnie obrządek bizantyjski. Po południowej stronie Karpat dokonało się podobnie, z tą różnicą, że unia została zawarta dopiero w roku 1692, w miejscowości Munkacz.

Kościół greckokatolicki przez kolejne wieki stał się Kościołem męczeńskim, z wrogością traktowany przez prawosławnych, przez Rosjan, a często nierozumiany i traktowany z wyższością przez rzymskich katolików. Dlatego też poprzez kolejne lata aż do dzisiaj nie wykształciła się jedna wspólnota religijna wśród Łemków, a nawet dochodziło na tym tle do wielu konfliktów. Tym bardziej, że okoliczności historyczne zmuszały ich do kolejnych wyborów religijnych. Niezależnie od tych podziałów, na płaszczyźnie religijnej łączy ich wiara w Jezusa Chrystusa, Cerkiew i to, co oni sami nazywają „swojskością religijną”. (…)

Sądzę, że przypadkowi przechodnie na ulicy, zapytani o Łemków, nie będą potrafili udzielić odpowiedzi na pytanie, kim oni są. Dla ogółu, podobnie jak przed laty dla władzy komunistycznej, Łemkowie są tożsami z ludnością ukraińską. Zresztą i sami Ukraińcy uważali ich zawsze za grupę regionalną, posługującą się gwarą. Czy nadal tak uważają?

Tymczasem Łemkowie są całkiem odrębną mniejszością etniczną, przynależną do kręgu tzw. Karpatorusinów, czyli Rusinów karpackich. Aż do XIX w. nazywali samych siebie Rusinami lub Rusnakami. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku zostali nazwani Łemkami, a co zabawne – „Łemka” to jest przezwisko, które nadali im sąsiedzi – Bojkowie. Wzięło się ono stąd, że ponoć nadużywali w mowie potocznej wyrażenia „łem”, które oznacza „lecz, jeno, tylko”. Nazwa ta przyjęła się wśród galicyjskich Łemków dopiero w latach trzydziestych XX w., na terenie Słowacji zaś była używana jedynie sporadycznie.

Tak więc ze względu na nazwę można by rzec, że Łemkowie pojawili się na ziemiach polskich dopiero w XIX w. Wiemy jednak, że na terenie Karpat mieszkali już od XV w., przybyli zaś tam z terenu Bałkanów. Wśród pierwszej grupy osadników zwanych Wołochami byli Słowianie z południa, Arumuni i Albańczycy. Wiek później połączyli się z nimi Rusini. Zatem owi osiedleńcy w Karpatach stanowili konglomerat różnych ludów, które obcując ze sobą, wytworzyły wspólną kulturę pastersko-rolną.

Istnieje jeszcze inna teoria, która mówi, że Łemkowie wywodzą się od prowadzących nomadyczny styl życia trackich pasterzy albo że pierwotnie było to plemię tzw. Białorusinów. Ostatecznie więc nie wiemy z całą pewnością, skąd się wzięli ani co ich zmusiło do wędrówki grzbietami Karpat z południa na północ ku zachodowi oraz osiedlenia się na ziemiach polskich i na słowackim Spiszu.

Niezależnie od sporu o pochodzenie i nazwę, trzeba przyznać, że ów lud żyjący pomiędzy Odrą a Bugiem zachował oryginalną kulturę: język, obyczaje, sztukę i folklor. Co więcej, wytworzył własne piśmiennictwo, które pojawiło się już w XVI wieku. Na ziemiach polskich Łemkowie zamieszkiwali w zwartych skupiskach, a ich liczba przed II wojną światową wynosiła ponad 100 tysięcy. Obecnie, według spisu ludności z 2011 roku, przynależność do tej mniejszości etnicznej zadeklarowało jedynie 9641 obywateli polskich.

Kontakty Łemków z Polakami pierwotnie miały charakter administracyjno-gospodarczy i odbywały się w zasadzie bezkolizyjnie. Nie stały tu na przeszkodzie ani odrębność kultury materialnej, ani religia, ani też odrębne zwyczaje. Jednakże na Łemkowszczyźnie dużo ważniejsze okazały się różnice w poczuciu przynależności, jako że tam szczególnie ujawniły się wpływy Rosji, Polski i Austrii.

W konsekwencji ścierania się tych wpływów doszło do podziału wśród Łemków na trzy grupy i trzy orientacje: staroruską, ukraińską i rusofilską. Pierwsza z tych orientacji opowiadała się za lojalizmem wobec Austrii, druga – odwoływała się do tradycji kozackiej, trzecia zaś zorientowana była na związek z Rosją. Podział ten jest wciąż aktualny i odnoszę wrażenie, że najsilniej przejawia się on między orientacją rusińską a proukraińską.

Podziały między Łemkami są przyczyną niekiedy ogromnych wzajemnych napięć. Pytanie: dlaczego? Otóż w drugiej połowie XIX wieku doszło na terenie Galicji do nasilonej aktywności ukraińskiego ruchu narodowego, zwłaszcza wówczas, gdy 1 listopada 1918 r. została utworzona Zachodnioukraińska Republika Ludowa. Wydarzenie to zmusiło tę ludność do samookreślenia i wzbudziło w niej świadomość przynależności do wspólnoty narodowej.

Najpierw wyrazem tej samoświadomości było utworzenie ruchu o charakterze językowo-kulturowym, potem zaś narodził się ruch o charakterze politycznym, dążący do jedności państwowej ze wszystkimi wschodnimi Słowianami. Miał on być przeciwwagą dla polonizacji tych terenów i zdecydowanie przeciwstawiał się narodowemu nurtowi ukraińskiemu. W drugiej połowie XIX wieku ziemie rusińskie – Ruś Preszowska, Zakarpacka i Łemkowyna – jawiły się Ukraińcom jako ich terytoria etnicznie, które według ich mniemania powinny trafić pod skrzydła rodzącego się państwa ukraińskiego.

Niewątpliwie przekonanie to zaistniało pod wpływem polityki austriackiej, która w ten sposób rozgrywała swoje interesy mocarstwowe, że stwarzała sytuacje konfliktowe pomiędzy podległymi sobie narodowościami.

Nurt ukraiński nie znalazł szerokiego posłuchu wśród Łemków ani też żadne z działań Ukraińców na tych ziemiach nie przyniosły oczekiwanego skutku. Wzbudziły natomiast wśród nich poważne dyskusje dotyczące przyszłości „ruskich ziem”. W ich rezultacie 5 grudnia 1918 r. we wsi Florynka doszło do powstania Łemkowskiej Ruskiej Republiki Ludowej, która głosiła odrębność i ścisłe związki początkowo z Rosją, a kiedy okazało się to niemożliwe, z Czechosłowacją. (…)

Zakończenie II wojny światowej nie oznaczało ustania walk partyzanckich, które przebiegały krwawo i były szczególnie zacięte na terenach południowo-wschodniej Polski. Toczyły się one pomiędzy Ukraińską Powstańczą Armią a Ludowym Wojskiem Polskim oraz podziemiem niepodległościowym. Celem UPA było stworzenie z tej części terenów Polski własnego państwa ukraińskiego. Nacjonaliści ukraińscy chcieli również w ten sposób zapobiec akcji tzw. repatriacji na tereny ZSRR. Palenie wsi i terroryzowanie Polaków stało się w tym czasie przerażającą codziennością

Skutki tej codzienności okazały się tragiczne dla społeczności Łemków. Spowodowały bowiem dwie zakrojone na szeroką skalę akcje przesiedleńcze. Pierwsza z tych akcji rozpoczęła się jeszcze podczas wojny. 9 września 1944 r. zostało zawarte porozumienie pomiędzy PKWN a rządem USRR o wzajemnej wymianie ludności.

Na mocy tego porozumienia, w latach 1944–46 zostało wywiezionych z Polski blisko 483 tys. „Ukraińców i Rusinów”, a wśród nich co najmniej 70 tys. Łemków. Pozostało ich w Polsce jeszcze ok. 25–40 tys., ale ci z kolei w roku 1947 r. zostali wysiedleni ze swoich rdzennych ziem podczas tzw. Akcji Wisła. (…)

Przez cały okres komunizmu Łemkowie byli poddawani represjom i prześladowaniom, z których najbardziej dla nich bolesne było to, że nie chciano uznać ich odrębności etnicznej. Winą za swoje krzywdy i cierpienia obarczają do dzisiaj nie tyle rząd komunistyczny i partię, co zwykłych Polaków. Odniosłam wrażenie, że współcześni Łemkowie polscy zasadniczo różnią się od niezwykle serdecznych, otwartych i gościnnych Łemków ze Słowacji. Ci drudzy znają relację o bezwzględnych Polakach, którzy zawłaszczyli im ziemie i zabrali ich gospodarstwa.

Jaka jest prawda? Próbowałam jej dociec, poszukując jej w dostępnych mi dokumentach i świadectwach. Z lekcji historii pamiętałam jedynie, że energicznie przeprowadzona przez władze komunistyczne akcja była wymierzona przede wszystkim w Ukraińców, którzy stanowili bazę dla formowania się band UPA i że Łemkowie podzielili los ludności ukraińskiej. Zostali wówczas przesiedleni z pasa południowo-wschodniego wraz z Ukraińcami. Z samego tylko terenu Bieszczad wysiedlono wówczas 140 tysięcy osób. Zetknęłam się z opinią polskich świadków, że przymusowe przesiedlenie na zachód było koniecznym środkiem, za pomocą którego zostało wiele istnień ludzkich zostało uratowanych od niechybnej śmierci. (…)

Jak już wspominałam, ludność łemkowska była podzielona. Część Łemków niewątpliwie popierała antypolskie ataki ze strony Ukraińców, a nawet brała w nich czynny udział. Dzięki Akcji Wisła zostały wprawdzie rozbite oddziały UPA, ale jednocześnie dokonała się wielka krzywda, która dotknęła ludzi często w żaden sposób niezwiązanych z działalnością ukraińskiej partyzantki.

Trzeba mieć na względzie również to, jak ogromne były jej koszty społeczne. Spowodowała wyludnienie części obszarów Roztocza, Pogórza Przemyskiego, Bieszczad i Beskidu Niskiego. Zostały spalone wioski, niektóre z nich całkowicie zniknęły z powierzchni ziemi, a wraz z nimi zniszczono bezpowrotnie dziedzictwo kulturowe tych regionów.

Do pełnego obrazu brakuje jeszcze danych dotyczących identyfikacji etnicznej Łemków. W trakcie narodowego spisu powszechnego ludności i mieszkań z 2011 r. jedynie 283 osoby należące do mniejszości łemkowskiej zadeklarowały także przynależność do narodu ukraińskiego. Z kolei spośród mniejszości ukraińskiej deklarację przynależności do grupy etnicznej Łemków złożyło 801 osób.

A zatem zdecydowana większość Łemków deklaruje, że nie identyfikuje się z narodem ukraińskim. (…)

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor” znajduje się na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pielgrzymka Łemków ku Świętej Górze Jawor” na s. 12 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Rosyjska propaganda oczernia emigrantów ukraińskich , a im wmawia, że Europa ich nie chce i będą w niej poniżani

Ukraińskie dzieci z darami | Fot. Wojciech Sobolewski

Ponoć Ukrainki żyjące w Polsce szydzą z „zaniedbanych Polek”, wyśmiewają dary i pomoc. Podobna narracja forsuje tezę, że Ukrainki polują na polskich mężczyzn, czego powinny się obawiać ich kobiety.

Andrzej Szabaciuk

Ci straszni sąsiedzi

Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.

Bezprecedensowy atak Rosji na Ukrainę i barbarzyństwo, jakiego dopuszcza się rosyjska armia wobec ludności cywilnej od 24 lutego bieżącego roku, zmuszają miliony mieszkańców Ukrainy do wyjazdów i poszukiwania bezpiecznego schronienia w innych regionach swojego państwa lub za granicą. Masowy napływ uchodźców wojennych wymaga pomocy humanitarnej, materialnej, ale także często psychologicznej. Według badań Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji przeprowadzonych między majem a wrześniem tego roku, wśród osób wewnętrznie przesiedlonych, których liczba na terytorium Ukrainy szacowana jest na ok. 7 mln, aż 75% utrzymuje się z oszczędności, 68% oszczędza na jedzeniu, 67% ogranicza inne wydatki poza jedzeniem, a 54% oszczędza na wydatkach zdrowotnych. Sytuacja uchodźców wojennych z Ukrainy w poszczególnych państwach Unii Europejskiej jest zróżnicowana, ale z czasem problemem może być zmęczenie wojną społeczeństwa przyjmującego oraz malejąca liczba osób gotowych nieść pomoc potrzebującym.

Tragedia, jaką zgotował milionom niewinnych cywilów reżim Putina, pogłębiana jest przez działania dezinformacyjne, które oczerniają osoby uciekające przed wojną. Ten stan utrzymuje się od początku agresji.

Rosyjska propaganda i dezinformacja ma charakter wielopłaszczyznowy i skierowana jest do różnych odbiorców. Jej zadaniem jest przede wszystkim negatywne nastawienie do osób wewnętrznie przesiedlonych, do uchodźców wojennych oraz do tych, którzy udzielają im pomocy. Dotyczy to działań indywidualnych, działań prowadzonych przez różnego rodzaju organizacje, a nawet przez poszczególne państwa.

Wojna oraz będąca jej konsekwencją masowa migracja przymusowa mieszkańców Ukrainy prezentowane są jako efekt imperialnej polityki państw Zachodu, które dążą do podporządkowania sobie Europy Wschodniej, de facto rządząc „z tylnego siedzenia” Mołdawią i Ukrainą. Prezydent Mołdawii Maia Sandu i Wołodymyr Zełenski w tej narracji są marionetkami Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników oraz popychają swoje państwa do konfrontacji z Rosją, a władze na Kremlu rzekomo bronią się tylko przed agresją „kolektywnego Zachodu”.

Należy podkreślić, że działania propagandowe i dezinformacyjne prowadzone przez Rosjan stanowią kontynuację działań wymierzonych w ukraińskich migrantów ekonomicznych w Polsce i innych państwach Unii Europejskiej. Od 2014 r. starano się oskarżać władze Ukrainy o wywołanie masowej migracji zarobkowej. Miała być ona konsekwencją jakoby antyrosyjskiej postawy Kijowa, której rezultatem był wzrost nastrojów separatystycznych wśród ludności rosyjskojęzycznej i destabilizacja polityczna i gospodarcza państwa. Masowa migracja zarobkowa w tej narracji ma być konsekwencją nieudolności nowych władz pomajdanowych. Z drugiej strony kierowano do Ukraińców przekaz, że nikt ich w Europie nie potrzebuje, że będą tam osobami drugiej kategorii, wykonującymi najgorsze, najbardziej poniżające prace.

Jednocześnie odpowiednio dopasowany przekaz kierowano do społeczeństw z liczną migracją zarobkową z Ukrainy, szczególnie do mieszkańców Polski.

Sugerowano, że ukraińscy migranci odbierają miejscowym pracę, przyczyniają się do wzrostu przestępczości w Polsce, rozprzestrzeniają koronawirusa, wykorzystują system socjalny i masowo pobierają 500+, uczą się za darmo i otrzymują wysokie stypendia na uniwersytetach. Inna narracja utrwalała przeświadczenie, że pracujący w Polsce Ukraińcy prezentują skrajnie nacjonalistyczne poglądy oraz są zwolennikami Stepana Bandery. Często przewijały się również sugestie, że Ukraińcy wykupują w Polsce mieszkania, co przekłada się na rosnące ceny nieruchomości oraz ich wynajmu.

Liczne z tych narracji powielano także po 24 lutego bieżącego roku, forsując przekaz zniechęcający do wsparcia uchodźców wojennych. Jednym z najczęściej przewijających się wątków od początku agresji były oskarżenia osób przyjeżdżających do Polski o to, że tak naprawdę nie potrzebują pomocy, gdyż dysponują znacznym majątkiem, posiadają drogie samochody, a na dodatek przyjmują postawę roszczeniową. Nie są w stanie docenić pomocy, jaką im się oferuje. Oczekują więcej, domagają się lepszych warunków lokalowych, a w otrzymanych mieszkaniach często piją alkohol, palą papierosy, zachowują się wulgarnie.

Kolejnym przykładem dezinformacji były próby przestrzegania przed przyjmowaniem pod swój dach osób z Ukrainy oraz sugestie o rzekomych trudnościach związanych z zakończeniem udostępniania lub wynajmu mieszkania uchodźcom wojennym.

Dodatkowo sugeruje się, podobnie jak to miało miejsce wcześniej, że przez napływ uchodźców z Ukrainy wzrosła cena wynajmu mieszkań i gwałtownie spada ich dostępność.

Internet zalewają informacje na temat rzekomego nadużywania przez przebywających w Polsce Ukraińców ulg oferowanych im przez państwo i samorządy. Dotyczy to m.in. darmowych biletów na przejazdy komunikacją miejską i koleją. Pojawiają się sugestie, że wszyscy Ukraińcy przebywający w Polsce nie płacą za przejazd komunikacją publiczną, że dzieci ukraińskie w pierwszej kolejności przyjmowane są do żłobków i przedszkoli, przez co brakuje miejsc dla polskich dzieci. Podobne oskarżenia kieruje się pod adresem ukraińskich studentów, którzy mają rzekomo zajmować miejsca na prestiżowych kierunkach znanych polskich uczelni.

Ukraińcy oskarżani są o korzystanie z 500+ nawet po powrocie na Ukrainę i o nadużywanie systemu pomocy społecznej. W przestrzeni publicznej pojawiają się sugestie, że obciążenie polskiego systemu opieki społecznej jest tak duże, że zabraknie środków na 500+ i inne świadczenia dla Polaków. Upowszechniany jest również przekaz o uprzywilejowanym traktowaniu uchodźców przez system opieki zdrowotnej. W przychodniach i szpitalach Ukraińcy są rzekomo przyjmowani poza kolejnością i całkowicie bezpłatnie.

Ze wspomnianym przekazem łączą się doniesienia rozprzestrzeniane na rosyjskojęzycznych profilach mediów społecznościowych o wstrzymaniu wsparcia ukraińskich uchodźców przez władze Polski. Jako przykład podano decyzję władz Uniwersytetu Jagiellońskiego o wysiedleniu Ukraińców z budynków tej uczelni. W rzeczywistości budynki uczelniane zostały sprzedane jeszcze przed wojną i władze uniwersytetu były zobligowane do przekazania ich nowym właścicielom. Przy czym uniwersytet deklaruje pomoc w znalezieniu uchodźcom nowego lokum.

Rozpowszechniane są także filmy, na których Polacy wrogo odnoszą się do Ukraińców i wzywają ich do powrotu do domów, co ma sugerować, że są zmęczeni obecnością ukraińskich uchodźców i nie chcą ich dłużej tolerować. Popularyzowane są także informacje o antyukraińskich plakatach w polskich miastach, co miało przyczynić się do upowszechniania narracji, że Polska jest państwem niebezpiecznym dla uchodźców wojennych ze Wschodu. W rosyjskich mediach pojawiły się także informacje, że z Polski na Ukrainę będą mobilizowani mężczyźni w wieku poborowym, przy czym przywoływany jest sfałszowany dokument, wydany jakoby przez władze Ukrainy. Warto też podkreślić, że wśród Ukraińców krążą informacje, że osoby, które otrzymały w Polsce PESEL, będą miały problem z powrotem na Ukrainę.

Odrębnym elementem jest szerzenie informacji o masowym przekraczaniu granicy Polski przez osoby nie będące Ukraińcami, a wykorzystujące uproszczone procedury odprawy na granicy polsko-ukraińskiej. Rzekomo wśród tych osób mieli być także migranci przebywający na Białorusi, którym nie udało się sforsować wcześniej granicy.

Z drugiej strony popularność na całym praktycznie świecie zdobyła forsowana przez kremlowską propagandę narracja, że Polacy na granicy z Ukrainą nie przepuszczają osób ciemnoskórych, gdyż są rasistami. Podobnie utrwalano przekaz, że otwartość na Ukraińców i niechęć do migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki na granicy polsko-białoruskiej mają podłoże rasistowskie.

Kolejnym przykładem propagowanej przez Kreml narracji są informacje na temat rzekomo negatywnych skutków migracji przymusowej z punktu widzenia polskiego rynku pracy, nie poparte żadnymi danymi statystycznymi, badaniami ekonometrycznymi czy socjologicznymi. Sugeruje się wzrost bezrobocia, wyhamowanie wzrostu wynagrodzeń oraz obniżenie jakości wykonywanych usług (m.in. elektryków, hydraulików, kierowców itp.).

Pojawiają się także informacje o rzekomym wzroście przestępczości związanym z napływem uchodźców wojennych z Ukrainy. Kremlowska propaganda straszy niekontrolowanym napływem narkotyków i broni do Unii Europejskiej, w tym także broni dostarczanej przez Zachód. Ma być ona rzekomo wykorzystywana przez organizacje przestępcze oraz terrorystów. Napływ uchodźców ma ponoć zwiększyć liczbę przestępstw pospolitych. Według tych przekazów jest to po części konsekwencja jakoby negatywnego stosunku społeczeństwa ukraińskiego nie tylko do Rosji, ale i do Polski.

Ukraińcy mają być też odpowiedzialni za pojawiającą się w polskich miastach symbolikę neonazistowską. Dodatkowo w rezultacie ich napływu na naszych ulicach ma wzrosnąć liczba pijanych kierowców oraz prostytutek.

Powiązane ze wspomnianą narracją są także posty, rzekomo Ukrainek żyjących w Polsce, które szydzą z „zaniedbanego” wyglądu Polek, wyśmiewają także dary i pomoc, jakie otrzymały. Podobna narracja forsuje tezę, że Ukrainki polują na polskich mężczyzn, czego powinny się obawiać ich kobiety. W Ukrainie z kolei rozpowszechnia się informacje, że kobiety, które znalazły schronienie w Polsce, nie są wierne swoim mężom, prowadzą beztroski tryb życia i nie mają zamiaru wracać do domu.

Rosyjska propaganda krytykuje także zasadność wspierania Ukrainy, gdyż w jej opinii przedłuży to tylko wojnę, której Ukraina nie ma możliwości wygrać. Według tej narracji dłuższa wojna z jednej strony zwiększy skalę zniszczeń oraz liczbę ofiar cywilnych w Ukrainie, z drugiej może skutkować napływem do Unii Europejskiej dodatkowych migrantów przymusowych oraz znacznym zmniejszeniem poziomu bezpieczeństwa m.in. Polski, przy czym główną odpowiedzialność za to ponoszą władze Rzeczypospolitej.

Przekazywana pomoc, w szczególności pomoc militarna, ma zwiększyć prawdopodobieństwo wybuchu wojny o zasięgu globalnym, a Polska będzie jednym z najbardziej poszkodowanych państw w takiej wojnie. Jak by tego było mało, pomoc Ukrainie przyczynia się również do wzrostu inflacji, zmniejszenia dostępności lekarstw oraz niektórych produktów spożywczych.

Zaangażowanie Polski oraz Zachodu we wsparcie Ukrainy, podobnie jak jednoznaczna krytyka Rosji i forsowanie wprowadzenia kolejnych sankcji przeciwko Rosji i Białorusi może mieć, w opinii rosyjskich propagandzistów, katastrofalne skutki. Nie tylko doprowadzi do zerwania budowanych przez lata więzi gospodarczych Rosji i Unii Europejskiej, które przynoszą obopólne korzyści, ale także będzie skutkowało niespotykanym kryzysem energetycznym, który pogłębia przekazywanie Ukrainie nieodpłatnie paliw i innych surowców węglowodorowych.

W tej narracji, w wyniku „rusofobicznej” i agresywnej retoryki, „Europa zamarznie”, nie będzie w stanie przetrwać zimy bez rosyjskich surowców, a nawet jeżeli uda jej się przetrwać kryzys energetyczny, to sankcje i rezygnacja z rosyjskiej ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla gwałtownie podniosą koszty produkcji szeregu przedsiębiorstw unijnych, które przestaną być konkurencyjne na rynkach światowych, co jest przede wszystkim na rękę Stanom Zjednoczonym.

Federacja Rosyjska szybko będzie rzekomo w stanie pozyskać nowych odbiorców ropy naftowej i gazu ziemnego w miejsce europejskich, znajdując klientów przede wszystkim w Azji. Jednak praktyka ostatnich miesięcy dowodzi, że Rosja nie jest w stanie szybko sprzedać ogromnych ilości wydobywanego gazu ziemnego, którego nadwyżki są obecnie spalane z powodu przepełnienia magazynów. Ropę naftową Rosja eksportuje przede wszystkim do Chin, jednak po cenach znacznie niższych niż rynkowe.

Celem rosyjskiej propagandy i dezinformacji jest zniechęcenie społeczności międzynarodowej do wspierania Ukrainy, a w przypadku Polski także do podsycania niechęci, czy wręcz nienawiści do Ukraińców i Ukrainy. Rosjanie wykorzystują do tego jawne kłamstwa, półprawdy czy manipulują prawdziwymi danymi, ukazując marginalne zjawiska jako typowe czy przedstawiając fakty w fałszywym kontekście lub bez kontekstu. Szczególnie duża aktywność propagandy rosyjskiej obserwowana jest na portalach społecznościowych, gdzie powielają ją niejednokrotnie środowiska skrajnie nacjonalistyczne

Osoby rozprzestrzeniające propagandę i dezinformację to często „zaniepokojeni” mieszkańcy Polski, krytykujący zachowanie ukraińskich uchodźców wojennych, ewentualnie politykę państwa. Czasami są nimi osoby podające się za ukraińskich migrantów zarobkowych, krytykujące swoich rodaków.

Innym razem są to filmiki niewiadomego pochodzenia, prezentujące niegodne zachowanie lub wypowiedzi przymusowych migrantów. Opisane zjawiska wraz z przeciągającą się wojną i kryzysem przez nią wywołanym będą się nasilać, jeżeli tego typu przekaz będzie padał na podatny grunt.

Dr Andrzej Szabaciuk jest starszym analitykiem Zespołu Wschodniego Instytutu Europy Środkowej w Lublinie. Artykuł powstał w ramach projektu Stop Fake PL.

Artykuł Andrzeja Szabaciuka pt. „Ci straszni sąsiedzi. Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.” znajduje się na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Szabaciuka pt. „Ci straszni sąsiedzi. Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Życie kulturalne w Polsce jest w stanie zapaści od stanu wojennego, kiedy to wartościowych twórców zastąpiły miernoty

Stanisław Załuski i Krzysztof M. Załuski | Fot. archiwum prywatne autora

Po roku 1989 w Polsce nie ukazała się w zasadzie ani jedna książka klasy Trylogii, Lalki czy Ziemi obiecanej … Być może to zjawisko światowe. Wystarczy przyjrzeć się laureatom literackiego Nobla.

Stanisław Załuski
Krzysztof M. Załuski

W lipcu tego roku ukazała się druga część Twojej trylogii, Miłość w czasach tyranii. Kiedy wpadłeś na pomysł napisania „trylogii ziemiańskiej” i co Cię do tego skłoniło?

O takiej książce marzyłem, odkąd rozstałem się z niezbyt fortunnie wybranym zawodem inżyniera budownictwa wodnego… Dwór ziemiański, który towarzyszył mi przez pierwsze piętnaście lat życia – aż do zagłady mojego świata, jaką była tzw. reforma rolna – mimo upływu dekad pozostał w mojej świadomości cudowną Arkadią, wspomnieniem, którego nie traci się nigdy. Owa Arkadia została unicestwiona na rozkaz Stalina. Zagłady dokonali bandyci zwani komunistami. Po ich „reformie rolnej” zostały ruiny dworów, pałaców i resztki parków. Zniszczyli meble, obrazy, książki, a właścicieli wymordowali lub przynajmniej wygnali z domów…

W jednym z moich pierwszych opowiadań, napisanym w końcu lat 50. ubiegłego wieku, a noszącym tytuł Kotesan, opisałem chłopca i jego ukochanego psa, zastrzelonego przez niemieckiego żandarma. Tym chłopcem byłem ja. Zdarzenie też było prawdziwe, tylko bohater był anonimowy – przybył nie wiadomo skąd i nie wiadomo czyim był synem. Takie słowa jak „ziemianin”, „właściciel majątku ziemskiego” były wówczas zakazane. Cenzura dopuszczała jedynie słowa „obszarnik”, „krwiopijca” czy wróg ludu”.

A jednak postanowiłeś podjąć próbę oszukania cenzury…

Decyzję o napisaniu powieści na temat zagłady ziemiaństwa podjąłem po śmierci moich Rodziców. Mama zmarła w roku 1963, Ojciec sześć lat później. Postanowiłem wznieść im pomnik. Nie z marmuru albo z granitu. To miała być powieść o tych, którzy za sprawą sowieckich i rodzimych bandytów zostali skazani na całkowite zapomnienie. (…)

A co pozytywnego przyniosły, Twoim zdaniem, nowe czasy?

I tu jest problem… Bo przykładów pozytywnych w zasadzie nie dostrzegam… Życie kulturalne się załamało. Kulturę zdominowała rozrywka, i to w większości dość prymitywna. Oczywiście to nie jest wina III RP. Do zapaści doszło już w latach stanu wojennego. To wtedy wartościowych twórców zastąpiły miernoty. Pretensje mogę mieć jedynie o to, że takiego stanu dotąd nie dało się naprawić. Po roku 1989 w Polsce nie ukazała się w zasadzie ani jedna książka klasy Trylogii Sienkiewicza, Lalki Prusa czy Ziemi obiecanej Reymonta… Być może to zjawisko światowe. Wystarczy przyjrzeć się laureatom literackiego Nobla.

Od wielu lat w Sztokholmie nie nagrodzono ani jednego wybitnego pisarza. Ostatnim był chyba Mario Vargas Llosa. Może to skutek opanowania jury, nie tylko zresztą tej nagrody, przez lewicę, promującą swoich żenujących „wieszczy” i „wieszczynie”.

Nie inaczej jest w filmie. Mieliśmy kiedyś wybitne dzieła, a do kin waliły tłumy. Ale problem szmiry w filmie nie dotyczy wyłącznie nas. Gdzie dziś tacy twórcy jak Saura, Bergman, Visconti, Fellini, Buñuel i wielu, wielu innych? W teatrze również wypociny grane przez półnagich aktorów. Przybywa muzeów, co cieszy, ale chyba niewiele z nich dotyczy sztuki sensu stricto. Bo chyba trudno genitalia rozpięte na krzyżu nazwać sztuką. Załamała się także krytyka literacka i artystyczna. Zamiast następców Sandauera, Kijowskiego i Berezy mamy pseudokrytyków piszących recenzje opłacane przez wydawców. (…)

Wydawnictwa, księgarstwo, czytelnictwo… Jak oceniasz te aspekty działań okołoliterackich?

Czytelnictwo faktycznie kuleje, chociaż księgarnie zawalone są książkami. Trudno więc mówić o regresie. Przynajmniej jeżeli przyjmiemy kryteria ilościowe. Gorzej jest jednak z jakością. Wystarczy przejrzeć księgarskie półki.

Królują pamiętniki, poradniki, przewodniki i książki kucharskie. Z dokonań „literackich” najwięcej wypocin celebrytek, polskich i zagranicznych kryminałów, horrorów, thrillerów, poradników quasi-psychologicznych i wspomnień quasi-polityków.

Powieść psychologiczna, drążąca istotę bytu współczesnego człowieka, zeszła do podziemia. Taką literaturę wydają tylko niszowe wydawnictwa, pozbawione środków na reklamę i miejsca na tzw. półeczce. Dobrą książkę można dziś zamówić tylko przez internet… Największe wydawnictwa propagują wysokonakładową chałę – np. wspomnienia byłej więźniarki-prostytutki. Albo opis przygód seryjnego mordercy-gwałciciela… Tacy „twórcy” zarabiają krocie. Pisarze, którzy chcą i którzy mają coś do powiedzenia, muszą wydawać książki własnym sumptem. A nawet jeśli jedno z tych małych, ambitnych wydawnictw zaryzykuje wydanie tomu prawdziwej prozy, to i tak nie zdobędzie pieniędzy, aby zapłacić autorowi honorarium. Jakież zresztą są to pieniądze!

Przy sprzedaży tysiąca egzemplarzy autor, otrzymując wynagrodzenia w wysokości 10–12 procent od sprzedanego egzemplarza, zarobić może tysiąc, może dwa tysiące złotych. Dwa tysiące za rok albo kilka lat pracy! Za taką kwotę nawet żebrak nie chciałby siedzieć pod kościołem.

I obawiam się, że jeżeli MKiDN nie znajdzie rozwiązania tego problemu, to wkrótce zabraknie w Polsce ludzi, którzy będą chcieli dzielić się z nami swoją wiedzą i talentem.

Cały wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z jego ojcem, pisarzem Stanisławem Załuskim, pt. „Pisarz – gatunek ginący?”, znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z pisarzem Stanisławem Załuskim, pt. „Pisarz – gatunek ginący?”, na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Polska znalazła się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”

ME Andriolli, Twardowski, z diabłem (fragm.), domena publiczna, Wikipedia

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Jan Martini

W długich dziejach Polski trudne czasy były właściwie zawsze, dlatego straszny rok 2022 (podobnie jak lata 2020 i 2021) nie stanowi wyraźnego odstępstwa od normy. Dla nas to wątpliwa pociecha, gdyż musimy żyć w sytuacji bardzo dalekiej od spokoju, ale nasi przodkowie w trudnych czasach jakoś sobie radzili, więc i my musimy poradzić sobie z przeciwnościami.

Klucz do zrozumienia naszej dzisiejszej sytuacji politycznej leży w wielkich przemianach przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. „Koniec komunizmu” to nie tylko rozpad ZSRR, zjednoczenie Niemiec, demokratyzacja „krajów demokracji ludowej”, powstanie nowych państw czy wyjście („exodus”) Żydów z rosyjskiego „domu niewoli”, lecz także masywne transfery kapitałów i zmiany własnościowe w skali globalnej. Na terenach byłych krajów demokracji ludowej pojawiła się nowa, nieznana do tej pory warstwa społeczna – właścicieli kapitału, a najwięksi z nich – ponieważ „większy może więcej” – stali się oligarchami, nie zawsze jednak w pełni dysponującymi kapitałem formalnie swoim.

Bez pewnego rozeznania mechanizmów naszej transformacji ustrojowej trudno jest dokonać właściwych wyborów politycznych. Tak więc wydarzenia sprzed 30 lat wciąż wpływają na nasze życie i dlatego trzeba starać się zrozumieć istotę procesów wówczas zachodzących. (…)

Czy równie ochoczo wstępowalibyśmy do UE (bez Wielkiej Brytanii!), wiedząc, że staniemy się jednym z krajów zarządzanych przez Niemcy i musimy zrezygnować z niepodległości?

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Wstępując do UE, uzyskaliśmy bardzo wiele – choćby poczucie „bycia Europejczykami” i kilkanaście przyjemnych lat, przy czym ostatnie kilka lat przyniosło znaczący przyrost zamożności. Jednak obecnie znaleźliśmy się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”.

Wielka Brytania jest na tyle potężnym krajem, że była w stanie podjąć decyzję o brexicie. My jednak jesteśmy tak ściśle powiązani gospodarczo z Niemcami, że takiej możliwości nie mamy. Zwłaszcza że nasi entuzjastycznie nastawieni do Unii obywatele nie zgodzą się na „polexit” połączony ze spadkiem poziomu życia.

Z pewnością większość elektoratu w Polsce woli spokojną pracę w montowniach i „ciepłą wodę w kranie” niż niepewne jutro „na swoim”.

Do unijnych dziwactw ideologicznych można się w końcu przyzwyczaić (choć twórcy obowiązujących unijnych ideologii z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!), a wszyscy mamy głębokie poczucie łączności kulturowej z innymi Europejczykami i po prostu chcemy być w Unii.

Na obecną ekipę rządzącą niczym na Hioba spadła seria bezprecedensowych nieszczęść, które rządzący pokonują w skrajnie trudnych warunkach politycznych z różnym skutkiem. Tylko na szantaż unijny nie ma żadnego antidotum, bo administracja unijna wyposażyła się w „narzędzia”, czyli kary orzekane jednoosobowo, „po uważaniu” (!), bez górnej granicy (!) i bez możliwości odwołania się (!).

Specyficzna brukselska troska o praworządność najpełniej objawiła się w ukaraniu austriackiego konserwatywnego rządu w roku 2000 z powodu nieodpowiedniego koalicjanta Joerga Haidera, który nie spełniał brukselskich standardów. Pojawił się wówczas pewien problem, bo w Unii nie było podstawy prawnej do wymierzania takich kar. Nadrobiono to ex post – w traktacie z Nicei i dzięki temu sankcje nakładane na Polskę już mają podstawę prawną, a ich zdumiewająca wysokość (dziesięciokrotnie wyższa niż zwyczajowe) widocznie wynika z przekonania unijnych urzędników o ogromie „łamania praworządności” w naszym kraju.

Jest tylko mała nadzieja, że następny skład europarlamentu nie będzie aż tak wrogi rządom konserwatywnym, bo ostatni trend (wyniki wyborów w Szwecji i Włoszech) wskazuje na pewien odwrót od marksistowskiej „postępowości”.

Ten trend jako zagrożenie odczytują unijni urzędnicy pochodzący z rządzących Unią od kilkudziesięciu lat środowisk lewicowo-liberalnych.

Z perspektywy unijnego establishmentu wygrana środowisk prawicowych w kraju europejskim to niedopuszczalne „zawracanie koła historii”. Stąd motywacja unijnych komisarzy w „walce o praworządność” w Polsce – tym najbardziej przywiązanym do tradycji chrześcijańskiej kraju Europy. Unijni funkcjonariusze już nie ukrywają wspierania lewicowej opozycji ani starań, by należne Polsce pieniądze z Unii nie stały się „funduszem wyborczym PiS”.

Tak więc polskie wybory 2023 roku będą grą o wysoką stawkę – to nie tylko sprawa naszej niepodległości, ale też perspektywa jakiegoś, choć niewielkiego, wpływu na Unię. Może uda się spowolnić szaleństwo lewicowości? A może z czasem nastąpi ewolucja unijnej wspólnoty w kierunku zdrowego rozsądku, poszanowania traktatów i powrotu do ideałów ojców założycieli UE?

Pozytywnym sygnałem jest wzrastająca świadomość, że „nasz wspólny europejski dom” jest meblowany przez rosyjskich lobbystów i agentów. Dlatego jest szansa, ze „przyjaciele Rosji” w Unii już nie będą mogli wykonywać swych „statutowych czynności” aż tak bezczelnie.

Nie mniej groźne od niebezpiecznych sąsiadów są zagrożenia wewnętrzne. Istnieje duża grupa sfrustrowanych obywateli czujących się niekomfortowo w „państwie PiS”, mimo że nikt ich nie prześladuje, nie odbiera – często nielegalnie zdobytych – majątków (co zdarzało się w państwach bałtyckich) i nie utrudnia uczestnictwa w życiu publicznym czy gospodarczym. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, by ci ludzie przejawiali wobec rządzącej opcji politycznej aż taką wrogość. Ich niechęć nie powstała sama z siebie – jest ona organizowana przez „grupę trzymającą media” i wpływowe środowiska opiniotwórcze. Te działania są niewątpliwie wspomagane z zewnątrz przez nieprzyjaciół Polski, którzy oczekują wymarzonej destabilizacji, czy nawet wojny domowej w naszym kraju. (…)

O ile do prawicowo-konserwatywnej części naszego społeczeństwa dociera w pewnym stopniu przekaz „lewicowo-liberalny”, to ludzie o poglądach „progresywnych” są faktycznie pozbawieni pluralizmu informacyjnego. Ci ludzie nie oglądają TVP, bo to „propaganda”, i wiedzą, że niektórych tytułów prasowych, a nawet książek „się nie czyta”.

Wydaje się, że pewnym remedium na zaistniałą sytuację mogłyby być zmiany w prawie prasowym – np. wymóg, by w głównych tytułach opiniotwórczych zamieszczane były krótkie, wyraźnie oznaczone (w czerwonych ramkach?) felietony czy informacje autorów strony „przeciwnej”.

Szczegóły powinny być opracowane przez prawników i specjalistów od marketingu politycznego. Musieliby oni ustalić formę, objętość, kryterium ilości nakładu i inne szczegóły techniczne. Podobne zasady można by wprowadzić dla głównych telewizji informacyjnych o zasięgu ogólnopolskim – obowiązek emisji krótkiego materiału „konkurencyjnej” stacji w formie np. ogłoszenia społecznego.

Ceną za takie zmiany byłby oczywiście lament nad „zamachem na wolność prasy”, ale jakieś działania wydają się konieczne, bo postępująca polaryzacja społeczeństwa osiągnęła wymiary dramatyczne.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Raport z Kijowa 09.12.22: Redakcja Wschodnia Radia Wnet – najświeższe relacje wprost zza wschodniej granicy RP

Redakcja Wschodnia Radia Wnet, fot. Paweł Bobołowicz

Paweł Bobołowicz, prowadząc audycję z Warszawy, rozmawiał z redaktorami Redakcji Wschodniej Radia Wnet:

Dmytrem Antoniukiem, który jest w Kijowie, Arturem Żakiem, przebywającym obecnie w Drohobyczu i Wojciechem Jankowskim przemierzającym setki kilometrów, aby z południa Polski dojechać na ogarnięte wojenna pożogą południe Ukrainy.

Dmytro Antoniuk opowiada sytuacji w Kijowie i swoim niedawnym wyjeździe humanitarnym do poszkodowanych miejscowości obwodu sumskiego, charkowskiego i dnieporopietrowskiego.

Wojciech Jankowski relacjonuje swoje wczorajsze spotkanie ukraińskimi kobietami, które po rosyjskiej niewoli, miały możliwość pobytu w ośrodku na południu Polski. W miejscu bezpiecznym, ale także oferującym rehabilitację zarówno psychiczną jak i fizyczną. Projekt został zorganizowany dzięki staraniom Fundacji Solidarności Międzynarodowej.

Jednocześnie Wojciech Jankowski uchylił równie rąbka tajemnicy swojej kolejnej wyprawy, tym razem z południa Polski wyjeżdża na południe Ukrainy, aby towarzyszyć konwojowi humanitarnemu PolandHelps.


Paweł Bobołowicz w 288 dniu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, przedstawił skrót najnowszych wiadomości, które przygotowała, Daria Gordijko:

  • Liczba zabitych po wczorajszym rosyjskim ostrzale Kurachowa w obwodzie donieckim wzrosła do 10 osób. Dzień wcześniej pod rosyjskim ostrzałem znalazł się bazar, dworzec autobusowy, stacje benzynowe i budynki mieszkalne.
  • ONZ opublikowała raport dokumentujący 441 przypadków zabójstw cywilów, w tym 28 dzieci, na północy Ukrainy – w obwodach kijowskim, czernihowskim i sumskim. Zbrodnie wojenne popełnione w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zaznacza się, że liczba zabitych na tym terenie jest „prawdopodobnie znacznie wyższa”.
  • Rosyjskie wojsko przygotowuje się do kontrofensywy na kierunku ługańskim – powiedział Serhij Czerewaty, rzecznik Wschodniej Grupy Sił Zbrojnych Ukrainy. Według niego ukraińskie dowództwo uważa, że ​​ta próba nie zakończy się sukcesem.
  • Instytut Studiów nad Wojną podaje, że ​​Rosja mogła zmodyfikować irańskie drony, aby użyć ich przeciwko Ukrainie zimą. Analitycy zakładają, że rosyjskie wojsko rozszerzy ich wykorzystanie w nadchodzących tygodniach.
  • Komisja Europejska przygotowała dziewiąty pakiet sankcji wobec Rosji. Proponuje się dodać prawie 200 osób i firm. Jeśli zostanie uchwalony, zakaz dotknie również 4 rosyjskie kanały telewizyjne — zostaną one usunięte ze wszystkich platform dystrybucyjnych.
  • Magazyn TIME uznał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego i „ukraiński duch” Człowiekiem Roku. Ponadto Politico uznało Zełeńskiego za najbardziej wpływową osobę w Europie. W sumie Politico umieściło w zestawieniu 28 polityków. Wśród nich jest Władimir Putin, którego publikacja ogłosiła „przegranym roku”.

Krzysztof Skowroński i Paweł Bobołowicz zachęcają do wsparcia Radia Wnet, jedynego radia, które posiada swoje studia w Bejrucie, Tajpej, Astanie i Medellin. Radia, którego wyróżnikiem jest Redakcja Wschodnia – studia w Wilnie, Lwowie i Kijowie do lat przybliżają słuchaczom wydarzenia z tych ziem, a od 24 lutego, codziennie, sytuację na Ukrainie relacjonują korespondenci i przyjaciele Radia Wnet z całej Ukrainy. Radio, które każdy dzień zaczyna i kończy również programem Radia Unet – w języku białoruskim.

To tylko krótki opis tego co w eterze Radia Wnet można usłyszeć.

Nasze treści są dostępne dla Słuchaczy za darmo. Nie chcemy tego zmieniać. Ale w tworzeniu i rozwoju radia potrzebujemy wsparcia. Dlatego apelujemy do każdego, komu bliskie są wartości i idea Radia Wnet – jeśli nasz słuchasz i oglądasz – wspieraj!

https://zrzutka.pl/wnet


Artur Żak zaprasza na organizowany przez inicjatywę StopFake.org, webinar poświęcony dezinformacji wobec ukraińskich uchodźców wojennych, który odbędzie dziś, 9 grudnia, o godzinie 18:00 czasu polskiego, na platformie Zoom.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy pod poniższy link:

https://skrivanek.zoom.us/j/82670771616


Paweł Bobołowicz zaanonsował wywiad Darii Gordijko z Marianą Mamonową, medykiem batalionu Piechoty Morskiej Sił Zbrojnych Ukrainy, która została wzięta do niewoli w Mariupolu. Mariana, już będą w bunkrze otoczonego miasta dowiedziała się, że jest w ciąży. Będąc w stanie błogosławionym przez ponad pół roku przebywała w rosyjskich łagrach, żeby tuż przed porodem zostać wymieniona na ukraińskiego oligarchę/kolaboranta, Wiktora Medweczuka i urodzić już na terenie wolnej Ukrainy.

Wywiad zostanie wyemitowany 10 grudnia br., w Programie Wschodnim, 10:00-11:00 czasu polskiego


Cała audycja pod poniższym linkiem:

Serdecznie zachęcamy do słuchania „Raportu z Kijowa” na falach Radia Wnet, o 9:30 w każdy poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek.