W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30.04.2010 r.
Ryszard Grzesik
W artykule pana prof. Włodzimierza Klonowskiego pt. PANtonomia i uwagi do ustawy o Polskiej Akademii Nauk, opublikowanym na łamach czasopisma „Kurier WNET” w numerze za luty 2019 r. na str. 17, czytamy rewelacje na temat roli rad naukowych działających w instytutach PAN (dalej: IPAN). Zacytujmy: Oczywiście w IPAN istnieją rady naukowe. Formalnie rada naukowa opiniuje kandydata na stanowisko dyrektora, ale to Prezes PAN nominuje dyrektora na to stanowisko. A dyrektor dobiera sobie radę naukową. Jeśli jakaś decyzja dyrekcji mogłaby zostać zakwestionowana, to taka rada naukowa na pewno decyzję „przyklepie” w tajnym głosowaniu. Nazywam to „syndromem KC” – Komitet Centralny PZPR zatwierdzał wszelkie decyzje I Sekretarza i Biura Politycznego. Rada naukowa nie zatwierdza planu wydatkowania środków finansowych na dany rok, ale zatwierdza tzw. Rachunek zysków i strat za rok ubiegły. I nawet w tym przypadku, jeśli ktoś z członków rady „nie z układu” prosi o podanie ważnych szczegółów podziału środków, to spotyka się z hipokryzją czy wręcz z „mową nienawiści”.
W artykule znalazł się szereg nieścisłości wskazujących, że Autor nie rozumie praktyki działania i kompetencji rad naukowych działających zgodnie z Ustawą o Polskiej Akademii Nauk. (…) Rewolucja Solidarności 1980–81 r. spowodowała nacisk na to, by rady naukowe stały się niezależnym od dyrekcji organem instytutu. Udało się to wprowadzić w życie po transformacji ustrojowej 1989 r., a ostatecznie kompetencje rady naukowej przypieczętowała Ustawa o PAN z 30 kwietnia 2010 r., z poprawkami obowiązująca do dzisiaj.
Myli się zatem Autor artykułu twierdząc, że to dyrektor IPAN dobiera sobie radę naukową. (…) Myli się też w kwestii opiniowania przez radę kandydata na dyrektora IPAN. (…) Rada naukowa po czasie dowiaduje się o przebiegu konkursu z relacji przedstawicieli, ale nikogo nie opiniuje. (…)
Nie rozumiem, co Autor miał na myśli, pisząc o „przyklepywaniu” decyzji dyrekcji w tajnym głosowaniu. Podczas posiedzeń rady zawsze jest sporo tajnych głosowań. Ustawa wymaga takiego trybu procedowania w kwestiach personalnych. (…) Nie wiem, dlaczego u Autora pojawia się nawiązanie do KC PZPR, bo dyskusje i głosowania nie przypominają tego słusznie od blisko 30 lat nie istniejącego ciała.
I ostatnia kwestia – zatwierdzanie podziału wyniku finansowego IPAN za dany rok (…). Zaręczam, że sprawozdania przygotowywane są przez księgowość rzetelnie i przedstawiane tak, by członkowie rady – zazwyczaj ekonomiczni laicy – mieli świadomość, o czym mowa. I mogli głosować z pełnym przekonaniem.
(…) Obawiam się, że w obecnej postaci artykuł dezinformuje Czytelników, zamiast wprowadzić ich w sedno dyskusji prowadzonych w IPAN.
Prof. dr hab. Ryszard Grzesik jest Przewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Slawistyki PAN.
Cały artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko w sprawie artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Ryszarda Grzesika pt. „Stanowisko ws. artykułu p. prof. Włodzimierza Klonowskiego” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
W II Rzeczypospolitej 1588 roku w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”.
Stanisław Orzeł
Na zaproszenie Muzeum i z rekomendacjami Międzyzakładowej Organizacji Związkowej nr 15 NSZZ Solidarnośćʼ80 w Państwowej Inspekcji Pracy historyk kultury pracy na Śląsku, Roman Adler, zaprezentował genezę ochrony pracowników na Górnym Śląsku, począwszy od norm dotyczących zatrudniania górników w średniowieczu, przez rozwiązania epoki nowożytnej, reformy XIX w., do nowoczesnej formy Inspekcji Pracy (po 1918/1928 r.).
Pierwsze przepisy dotyczące powoływania specjalistów – po łacinie „montes iuratores”, czyli przysięgłych górniczych – którzy mieli dbać o bezpieczeństwo i rozstrzyganie sporów między gwarkami a kopaczami w kopalniach kruszców, spisano ok. 1248 r. w Jihlawie na południu Moraw i znane są jako igławskie prawo górnicze.
Za sprawą opata Mikołaja z klasztoru cystersów w Lubiążu na Śląsku, który sprowadził odpis tego prawa już w roku 1268, przepisy te nakazał stosować w swoim księstwie książę legnicki Bolesław Rogatka – skądinąd niezbyt chlubnie zapisany na kartach naszej historii za oddanie Marchii Brandenburskiej jako zastawu za długi hazardowe „klucza do Śląska”, czyli Ziemi Lubuskiej…
Stosowanie prawa igławskiego i uprawnienia owych przysięgłych górniczych potwierdzali później, nawiązując do wcześniejszych decyzji Elżbiety Łokietkówny i Kazimierza Wielkiego – Władysław Jagiełło w przywileju z 1426 r. i Aleksander Jagiellończyk w tzw. Statutach Olkuskich. W 1517 r. Zygmunt Stary utworzył dla całego Królestwa Polskiego urząd podkomorzego górniczego, a w 1518 r., gdy żupnikiem był Jan Boner, pierwsza królewska komisja lustracyjna żup solnych dokonała opisu stanu technicznego kopalń, warzelni i budynków górniczych w dobrach królewskich. Lustracje takie odbywały się średnio co dwa lata i obejmowały m.in. „ogląd dołu co do robót odbytych i odbyć się mających w celu bezpieczeństwa kopalni”.
Przysięgli gorni, już jako urzędnicy państwowi, bo opłacani z kasy książęcej, zostali powołani w 1528 r. przez ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego, Jana II Dobrego, Ordunkiem gornym, który objął przepisami również hutników kruszcowych. Pierwszy przysięgły, znany z 1532 r., miał na imię Stanisław. Na wzór Ordunku… w 1577 r. cesarz Rudolf II ogłosił ordynację górniczą dla Śląska i hrabstwa kłodzkiego, która ujednoliciła przepisy i wprowadziła nadzór cesarski nad górnictwem we wszystkich księstwach należących do cesarza jako króla Czech.
W Rzeczypospolitej Obojga Narodów pod wpływem doświadczeń w salinach wielickich i bocheńskich zaczęła się krystalizować inna koncepcja nadzoru nad warunkami pracy: w 1588 r. w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”. Wówczas po raz pierwszy nadzór nad warunkami pracy podporządkowano Sejmowi, czyli władzy ustawodawczej, a nie – jak dotąd – władzy wykonawczej (książę, król lub cesarz). W XVII w. władza wykonawcza (król) skupiła się na zapewnieniu wyboru i dozoru oraz wynagrodzenia dla cyrulika (prowizora) w żupach solnych (1658–1660 pierwszym był Józef Wolf).
W 1698 r. po egzaminie przed profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego cyrulikiem w żupach solnych krakowskich została „kobieta potrzebną zdolność posiadająca, Magdalena Bendzisławska wdowa” po lekarzu. (…)
Pokłosiem wykładu jest zainteresowanie kilku środowisk koncepcją zasygnalizowaną przez R. Adlera: utworzenia na Śląsku muzeum przemysłu i kultury pracy, w którym znalazłaby się stała ekspozycja na temat genezy i historii urzędów nadzoru nad warunkami pracy na ziemiach polskich, w tym – Państwowej Inspekcji Pracy.
Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” znajduje się na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com
Hasło przewodnie brzmiało „Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją”. Żal dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawału manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frustracje.
Aleksandra Tabaczyńska
W tym roku poznańskie feministki zmuszone były zrezygnować z tradycyjnej dla nich formy demonstracji, czyli przemarszu przez centrum miasta. Okazało się bowiem, że blisko sto różnych organizacji zgłosiło swoje manifestacje w różnych częściach Poznania, i to w ciągu dwóch kolejnych tygodni. Na 2., 3., 7. i 8. marca zarejestrowano 87 kontrdemonstracji, blokujących kluczowe miejsca miasta od godzin porannych do późnowieczornych. „To rekordowa liczba kontrmanifestacji zarejestrowanych tylko po to, aby uniemożliwić nasze wspólne święto solidarnej kobiecej walki” – taką informację można było przeczytać na portalu społecznościowym Manify 2019. Osobiście jestem pełna podziwu dla wszystkich, którzy zadali sobie ten trud, bo był on również przyczyną, a może usprawiedliwieniem dla środowisk feministyczno-lewicowych, niskiej frekwencji na tym specyficznym pokazie poglądów. Jak oszacowała policja, w zgromadzeniu brało udział około 300 osób i trwało ono dwie godziny.
Także 2 marca, w sobotę po południu manifestantki zgromadziły się na Ostrowie Tumskim, przed poznańską katedrą, aby zaprezentować swojej postulaty. Hasło przewodnie brzmiało „Ani pana, ani plebana, to my jesteśmy rewolucją” – cokolwiek to oznacza. Oczywiście stereotypowo postulaty były związane z dostępem do aborcji na życzenie, „przemocą ze strony Kościoła i państwa” oraz nierównościami społecznymi dotykającymi, w przekonaniu organizatorów, kobiety. Stała też pani z kartonem, na którym widniał napis: „apostazja info punkt”.
Czy tego rodzaju postrzeganie świata rzeczywiście jest w interesie kobiet? To oczywiście pytanie retoryczne, bo każda kobieta wie, że fajnie być mamą. Fajnie – to bardzo oszczędne określenie ogromu radości towarzyszących macierzyństwu, małżeństwu, a więc rodzinie. Jest to radość, jakiej nie da się uzyskać na innych polach, choćby zawodowym. Zresztą rodzina i życie zawodowe pięknie się uzupełniają.
Większość matek, gdy myśli o swoim dziecku i jego przyszłości, chciałoby, żeby miało ono męża/żonę, a nie żyło w związku partnerskim. Zwyczajnie marzymy, by było kochane do grobowej deski przez współmałżonka i żeby mogło doznać wszystkich tych wspaniałych emocji, jakie niesie bycie rodzicem.
A to zapewnia małżeństwo – w rozumieniu nie tylko stanu cywilnego, ale też sakramentu. Niewyszukanie pragniemy, żeby – gdy nas, rodziców, zabraknie – nasze córki i synowie mieli oparcie we własnej kochającej i stabilnej rodzinie.
Cieszy też bardzo, że rodzina w rozumieniu konserwatywnym staje się po prostu modna. Właściwie można by zaryzykować stwierdzenie, że wracamy do korzeni, pomimo nachalnej propagandy środowisk lewicowych i feministycznych. Świadczy o tym także tegoroczne skuteczne zablokowanie przez poznaniaków przemarszu Manify. Żal tych dziewczyn, które w ostatnią sobotę karnawału stały i manifestowały hasła gwarantujące niepowodzenie życiowe i frustracje. I te panie oraz kilku panów, tkwiąc przez dwie godziny na placu pod poznańską katedrą, niechcący pokazali, że próby szukania szczęścia tam, gdzie go nie ma, zawsze kończą się tym samym. Powrotem do prawdy – bo otwarte wrota świątyni były tylko o krok od demonstrantów.
Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Manifa” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
Należy pomóc amerykańskim i izraelskim ofiarom Holokaustu w odzyskaniu mienia. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.
Piotr Andrzejewski
Adam Sandauer
20.02.2019
WP Ambasador USA
Georgette Mosbacher
Ambasada USA w Warszawie
Wielce Szanowna Pani Ambasador!
Kierując się wolą intensyfikowania współdziałania Polski i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wobec wyzwań współczesnego świata, zwracamy się o poparcie następującej inicjatywy:
Na prośbę Mike’a Pompeo, żebyśmy Amerykanom i Izraelczykom (Żydom-ofiarom Holokaustu) pomogli w realizacji roszczeń restytucyjnych z tytułu utraconego mienia w wyniku Holokaustu – należy odpowiedzieć pozytywnie. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.
Zmowa Hitlera i Stalina, leżąca u podstaw odpowiedzialności za konsekwencje realizacji zagłady wobec narodów żydowskiego i polskiego, którego znaczącą część stanowili obywatele pochodzenia żydowskiego, winna rodzić dzisiaj podobną odpowiedzialność odszkodowawczą. Napaść Niemców i Rosjan na Polskę we wrześniu 1939 roku dała asumpt zagładzie naszych narodów. Skutki organizowania holokaustu przez Niemców na terenach okupowanych przez Niemców dają Polsce szczególne kompetencje, które motywują w sposób dorozumiany prośbę sekretarza stanu Mike’a Pompeo.
Po konferencji warszawskiej poświęconej zażegnaniu narastania konfliktu na Bliskim Wschodzie miała miejsce eskalacja napięcia i nieporozumień pomiędzy Izraelem a Polską. Wyniknęły one z ignorowania faktów historycznych, a reakcje przedstawicieli państwa Izrael zostały oparte na błędnym wywodzeniu wniosków. Błędem jest z faktu istnienia na okupowanych terenach Polski szmalcowników-przestępców wydających z chęci zysku obywateli polskich pochodzenia żydowskiego niemieckim władzom okupacyjnym – wywodzenie wniosku o odpowiedzialności Narodu i Państwa Polskiego za udział w zagładzie Żydów. Jedyne legalne władze, jakimi był Rząd Emigracyjny w Londynie, działania te potępiły i im przeciwdziałały, a Państwo Podziemne karało zdrajców śmiercią.
Takim samym błędem byłoby wywodzenie wniosku o współdziałaniu Narodu Żydowskiego w eksterminacji Żydów, z powodu funkcjonowania i współdziałania z Niemcami policji żydowskiej w gettach.
Błędem byłoby obciążenie współodpowiedzialnością za holokaust prezydenta USA F.D. Roosevelta, z racji zaniechania tak działań realnych, czy choćby symbolicznych, po uzyskaniu od przedstawicieli polskiego państwa informacji o eksterminacji Żydów i Polaków w niemieckich obozach. Prośba ze strony Polaków o działanie interwencyjne spotkała się jedynie z niewystarczającą deklaracją prezydenta F.D. Roosevelta pociągnięcia po wojnie winnych tego ludobójstwa do odpowiedzialności.
Błędem logicznego wnioskowania byłoby obciążenie organizacji żydowskich w USA współodpowiedzialnością za holokaust z powodu niechęci wyasygnowania okupu mającego uratować od eksterminacji 200 tysięcy Żydów węgierskich, mimo złożenia przez Niemców takiej propozycji.
Znając stosunek struktur Polskiego Państwa Podziemnego do przeciwdziałania zbrodniom niemieckim na Żydach, włącznie z wykonywaniem wyroków śmierci na osobach polskiego pochodzenia kolaborujących w tym zakresie z niemieckim okupantem, jak i w związku z daleko idącą pomocą w ratowaniu Polaków pochodzenia żydowskiego nie tylko przez polski ruch oporu (Żegota, Witold Pilecki), ale i przez przedstawicieli polskiego rządu pozostającego na obczyźnie (Karski, Zygielbojm, Grupa Berneńska, konsulat w Lizbonie) – prośba M. Pompeo winna być odebrana jako uznanie obecnej administracji i Narodu Ameryki dla przeciwdziałania holokaustowi przez reprezentantów Polski i Polaków.
Potwierdzamy kompetencje przedstawicieli dzisiejszych władz Polski do współdziałania w realizacji wszelkich roszczeń restytucyjnych z tytułu strat, szkód i nieodwracalnych skutków żydowskiego i polskiego holokaustu wobec odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.
Prośba Mike’a Pompeo zasługuje na pozytywną reakcję w postaci powołania komisji oszacowań roszczeń i strat żydowsko-polskiego holokaustu i sposobu ich kompensowania przez prawnych spadkobierców nazistowskich Niemiec i komunistycznej, stalinowskiej Rosji.
Jesteśmy gotowi w tym duchu do współdziałania z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, państwa Izrael i wszystkimi ludźmi dobrej woli, szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji.
Piotr Ł.J. Andrzejewski /–/
Adam Sandauer/–/
List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera znajduje się na s. 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
Państwo Gross, Grabowski, Bikont, Engelking e tutti frutti występują jako uczeni polscy, co w oczach cudzoziemców dodaje tej konferencji specjalnego autorytetu, zwłaszcza że organizatorem jest PAN.
Piotr Witt
Zamiast comiesięcznego felietonu zamieszczam tekst mojej „Kroniki Paryskiej” poświęconej temu wydarzeniu, którą wygłosiłem w poranku Radia Wnet w czwartek 21 lutego, na kilka godzin przed rozpoczęciem zapowiedzianego kolokwium. Wyjaśniłem w niej powody, dla których nie wezmę w nim udziału ani jako uczestnik, ani jako słuchacz. Przepowiedziałem zarazem przebieg obrad i ich skutki. Dzisiaj czytelnik „Kuriera WNET” ma okazję stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne.
Konferencja reprezentuje nowy polski punkt widzenia na sprawy Holokaustu. Jaki to jest punkt widzenia? Zdefiniował go premier polskiego rządu.
Pan Mateusz Morawiecki powiedział 20.VI.2018: „podnieśliśmy świadomość o sprawie polskiej na zupełnie inny poziom”. I żeby nie było nieporozumień, szef rządu wyjaśnił, że nowy wymiar rozumienia sprawy polskiej odbywa się „przez pryzmat naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich”.
Jaki to jest pryzmat tych naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich, przypomniano nam w szczegółach podczas niedawnej konferencji bliskowschodniej w Warszawie. Nasi ukochani partnerzy izraelscy i amerykańscy wyrazili je jasno: premier Netanjahu stwierdził, że Polacy współpracowali z „nazistami” w dziele zagłady Żydów (nie powiedział – z Niemcami, gdyż jak wiadomo, wojny nie wydali Niemcy, lecz naziści, którzy ich okupowali), zaś nasz przyjaciel Amerykanin, pan Pompeo, ze swej strony uzupełnił wypowiedź mówcy izraelskiego, wzywając Polskę, „by poczyniła postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holokaustu”. Nie można wyrazić się bardziej jasno i precyzyjnie. Chodzi o nieruchomości. (…)
Moje poglądy na zapowiedziane tematy są znane. Głoszę je niezmiennie od lat na falach Radia WNET i publikowałem w „Kurierze WNET”, a także jedynym wydawanym do niedawna tygodniku emigracji, paryskim „Głosie Katolickim”. Także w książce „Kroniki paryskie”.
Wykazywałem fałsz tzw. naocznych świadectw prześladowania Żydów przez Polaków. „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego, „W imieniu wszystkich moich” Martina Graya, „Oczami dwunastoletniej dziewczynki” Janki Hescheles, „Dziennik” Miriam Berg – wszystko to są bezczelne fałszerstwa, zdemaskowane i udowodnione.
Chodzi o bardzo duże pieniądze. Fałszerstwo dzieła „Przeżyć z wilkami” wyszło na jaw dopiero wówczas, kiedy jego autorka zaskarżyła do sądu w Amsterdamie swojego holenderskiego wydawcę o to, że nie dopłacił jej 22 mln dolarów. Uwaga! Nie dopłacił… Wydawca ujawnił wówczas, że autorka żydowskiej opowieści, Misha Defonseca, nie jest wcale Żydówką, ale katoliczką z Amsterdamu, że naprawdę nazywa się Monique De Wael i że nigdy noga jej nie postała w Polsce, gdzie miało upływać jej tragiczne dzieciństwo.
Wszystko to i jeszcze więcej przedkładałem publicznie pod uwagę władz polskich. Proponowałem także jako pozycje godne rozpropagowania na świecie dzieła napisane we Francji, które uczciwie i prawdziwie przedstawiają stosunki polsko-żydowskie. (…) Moje wołanie na puszczy nie obudziło żadnej reakcji polskich władz odpowiedzialnych za tzw. polską politykę historyczną. (…)
Od wielu lat popieram PiS publicznie, gdzie mogę, na długo zanim jeszcze partia ta doszła do władzy. Nie mogę więc teraz moją publiczną wypowiedzią wsadzać jej kołka w szprychy, kiedy ta partia prowadzi swoją politykę historyczną. Ja tej polityki nie rozumiem, ale mam zaufanie do ludzi – chyba, żebym je stracił.
Dzisiaj można stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to opisałem powyżej. (…) Polscy emigranci stawili się tłumnie.
Opowiadano mi, że jakaś starsza pani na widok panelu specjalistów na trybunie – państwa: Grossa, Grabowskiego, Engelking, Bikont e tutti frutti – jęknęła z cicha „O Jezu, a cóż to za rodacy!”. Zmylona widocznie tytułem konferencji.
Żeby nie wywoływać wilka z lasu, nie wspomniałem o możliwości prowokacji. Niestety! Dzisiaj Radio France Internationale (RFI), które tutaj jest tym, czym BBC w Londynie – głosem Francji na świat – potępiło zakłócanie kolokwium naukowego przez faszyzujących Polaków-antysemitów. Tak więc nie tylko nasi ojcowie i dziadowie zostali oskarżeni o współudział w zbrodni, ale także my – emigranci – o zakłócanie obrad zmierzających do ustalenia prawdy. Jeżeli rodacy we Francji zechcą teraz z obawy i ze wstydu ukrywać przed Francuzami swoje polskie pochodzenie, będą to zawdzięczać polskiej polityce historycznej prowadzonej przez Polską Akademię Nauk.
Cały artykuł „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 57/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.
Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Felieton Piotra Witta pt. „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog.
Andrzej Jarczewski
Alzheimer Szamira
W roku 1989 ówczesny premier Izraela – Icchak Szamir – wypowiedział zdanie, które później było wielokrotnie cytowane: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Oburzamy się na takie fałszywe generalizacje, ale nie pamiętamy, że powiedział to starzec 74-letni, mocno już dotknięty chorobą Alzheimera. Niestety, później cytowali to ludzie młodzi i zdrowi, ostatnio Israel Katz – minister spraw zagranicznych Izraela.
Gdy w polityce dzieje się coś niepojętego, gdy dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, gdy zdrowi mówią jak chorzy, trzeba czasem zmienić perspektywę z politycznej na medyczną. Wtedy będzie łatwiej takie zachowania zrozumieć i odpowiednio zmodyfikować to, co możliwe: własne postępowanie. Nie cudze, bo to niemożliwe. Piszę to z perspektywy działacza alzheimerowskiego, który wraz z żoną zakładał pierwsze stowarzyszenia alzheimerowskie na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych i który w wielu rodzinach, a najpierw w swojej, widział destrukcyjne oddziaływanie tej choroby. Moja żona nadal prowadzi alzheimerowski telefon zaufania, ale nie rozsiewa taniego optymizmu. „Każde dzisiaj jest lepsze od jutra” – tak niestety musi mówić tym, którzy jeszcze nie wiedzą, a później w szczegółach wyjaśnia, co to znaczy dla rodziny.
Alzheimer w polityce
Icchak Szamir (1915–2012) był premierem Izraela w latach 1983–1992 (z dwuletnią przerwą). Natomiast najsławniejszym politykiem, u którego stwierdzono chorobę Alzheimera, był rówieśnik Szamira, prezydent USA w latach 1981–1989, Ronald Reagan (1911–2004).
Reagana wspominamy jako wielkiego przyjaciela Polski i jednego z najznamienitszych przywódców światowych. Szamira tak nie wspominamy. On nie wymyślił rasistowskiego sloganu o polskiej matce. Przed nim podobnie mówiło wielu, ale Szamir to uświęcił, nobilitował jako premier i dał tym placet: powtarzajcie, cytujcie!
Szamir pełnił jeszcze inne funkcje państwowe, ale jego otoczenie widziało postępy choroby (narastającą agresywność) i powoli odsuwało go od jakichkolwiek decyzji, by w końcu umieścić go w specjalnym zakładzie opiekuńczo-leczniczym i odseparować od dziennikarzy.
Kadencyjność władz demokratycznych uchroniła wiele państw od skutków rządów alzheimerowskich, typowych, jak się zdaje, dla gerontokracji późnego ZSRR. Niejedno imperium upadło tylko dlatego, że wielki władca utracił władzę nad własnym umysłem. Choroba Alzheimera ma różny przebieg i na sto procent może być zdiagnozowana dopiero po śmierci pacjenta. Wcześniej jednak pojawiają się charakterystyczne symptomy. Przede wszystkim – umysł się zamyka, nie kojarzy informacji, żyje we własnych wspomnieniach i urojeniach.
Operowanie kategorią „winy”
U Szamira chorobę Alzheimera zdiagnozowano około osiemdziesiątki. Co to znaczy? Ano, że choroba znajdowała się już w bardzo zaawansowanym stadium. Wyłączeniu uległo 70–80 procent połączeń między komórkami w mózgu.
Wcześniej po prostu nie dało się tego stwierdzić, a już na pewno nie pozwalały na to metody diagnostyczne końca XX wieku. Nasz mózg potrafi sobie kompensować nawet znaczne ubytki, ale każde obejście martwego punktu zmienia bieg myśli. Nadal jeszcze wiele rzeczy rozumiemy, dobrze mówimy, sporo potrafimy wykonać, ale już nie tak samo.
Wyobraźmy sobie, że w mieście zerwał się jeden z pięciu mostów przez rzekę. Zmartwienie niewielkie; potrafimy przejść innym mostem. Zajmie nam to jednak więcej czasu, a po drodze zobaczymy inne krajobrazy, spotkamy innych ludzi, o czym innym pomyślimy. A teraz wyłącza się z ruchu drugi most, trzeci, czwarty…
Chory nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje. Jego mózg sam znajduje obejście każdego problemu, ale już nie każdy – dawniej łatwy – problem potrafi rozwiązać. Zewnętrzny obserwator zauważy najpierw zanik pamięci świeżej. Chory doskonale pamięta różne zdarzenia z dzieciństwa, ale coraz trudniej znaleźć mu klucz do mieszkania albo pieniądze, co wiąże się zwykle z oskarżeniami, że ktoś go okradł. Podejrzenie pada na osobę bliską, bo innych już w pamięci nie ma.
I tu dochodzimy do najpowszechniejszego i społecznie najważniejszego symptomu: do agresji. Chory odczuwa nieokreślony niepokój, ale go nie rozumie. Obawia się, że jacyś „inni” robią coś przeciw niemu, utrudniają mu życie, chowają przedmioty, zabraniają pewnych czynności. Ktoś musi być winien, ktoś zewnętrzny, ktoś, kogo chory dobrze zna. „Na pewno nie ja!”. Początkowe objawy: 1) zaniechanie prób rozwiązywania problemów, 2) stygmatyzowanie znanych choremu osób i 3) operowanie kategorią „winy”. Zawsze: cudzej „winy”.
Alzheimer – choroba społeczna
Gdy Szamir wypowiadał swój pogląd na temat mleka polskich matek, był już na tym właśnie etapie. Cała narracja snuła się sama w chorym mózgu starego człowieka. Wielu alzheimeryków osiąga wtedy szczyty płynności mowy. Wypowiadają się bez żadnych hamulców, brzmi to niezwykle przekonująco i w pewnym sensie logicznie, bo chory koncentruje się tylko na dowodzeniu jednego: cudzej winy.
A to, co na kolejnym etapie mówią chorzy na alzheimera, jeży włos na głowie (wyraz „alzheimer” pisany małą literą znaczy tyle, co „choroba Alzheimera). Słyszałem tak straszne opowieści i oskarżenia, że gdyby uwierzyć w jeden procent tego słowotoku, słuchacz mógłby zwariować. Niestety – niektórzy naprawdę wariują i powtarzają zdania, których powtarzać nie wolno.
Na alzheimera się nie umiera. Reagan żył 93 lata, Szamir aż 97. Co więcej – chory nie cierpi, jeśli nie liczyć naturalnych boleści, związanych z innymi chorobami lub po prostu z narastającym niedołęstwem. Cierpi otoczenie. W zwykłym społeczeństwie największe obciążenie spada na rodzinę, która przez długie lata nie zdaje sobie sprawy ze zmian, jakie choroba czyni w głowie osoby do niedawna przecież bardzo odpowiedzialnej i mądrej. To jest choroba społeczna. Cierpią bliscy, a najbardziej ci, którzy kochają chorego.
Intelektualne pożegnanie
O różnych zagadnieniach alzheimerowskich pisałem wielokrotnie. Tu przytoczę fragment z książki Prawda po epoce post-truth (2017).
»Przychodzi w końcu dramatyczny moment „intelektualnego pożegnania”. Osoba chora w dalszym ciągu jest naszym ukochanym dziadkiem czy mamą, ale zdajemy sobie sprawę, że nie ma sensu o niczym jej informować, bo za chwilę i tak zapomni albo coś przekręci i wywoła awanturę. Musimy jednak jakoś chronić rodzinę, narażoną na trudną do zniesienia presję i ciężką atmosferę. Zauważamy, że do agresywnego chorego nie docieramy żadnym argumentem… Jak żyć w takim domu?
Ratuje nas „intelektualne pożegnanie” i zrozumienie, co to dla nas znaczy: że dialog jest niemożliwy, że tylko przysparza nam cierpień. Na każde pytanie odpowiadamy niekoniecznie zgodnie z prawdą obiektywną, ale zgodnie z interesem osoby chorej i zgodnie z dobrem rodzinnej wspólnoty. Nie ma już zapotrzebowania na prawdę! Chory nie podejmuje żadnych decyzji na podstawie nowych informacji, bo tych informacji już nie przyjmuje. W myślach ma tylko „wyspy pamięci”: wspomnienia z dzieciństwa i te emocje, ukryte w najstarszych (filogenetycznie) zakamarkach mózgu, które najpóźniej ulegają zanikowi. A na zewnątrz – agresja na przemian z apatią: jedyne dostępne formy reakcji na zagrożenie, czyli na każdą zmianę.
W tych kategoriach (twoja wina i mój strach) chory ocenia każdy, nawet najbardziej przyjazny i pomyślny dlań czyn opiekuna, każde słowo. Jakiż sens miałby dialog w takich okolicznościach? Nie prawda jest wtedy ważna, lecz troska i opieka. I miłość. Trudna, bolesna, wymagająca poświęceń i ciężkiej pracy. Rzeczowniki dawno uleciały z pamięci. Pozostały jeszcze pierwsze, poznane w dzieciństwie czasowniki: ‘siadaj’, ‘wstań’, ‘zjedz to’ i tylko one służą komunikacji. Tu prawda nie pomaga. Tu informacja prawdziwa szkodzi! Cóż więc w takiej sytuacji mają robić weredycy, uważający prawdę za wartość najwyższą, wewnętrznie zmuszeni, by wygarnąć każdemu, co o nim myślą? Odpowiem delikatnie: powinni… nie wygarniać, bo sprawa ich przerosła.
Dialog jest faktycznie wielką wartością, ale tylko w środowisku ludzi dążących do prawdy.
Gdy wyląduję na bezludnej wyspie, mogę stwierdzić, że piasek jest sypki, a woda mokra. Zjem banana i powiem, że jest smaczny. Zobaczę ptaka i zawołam: „pięknie latasz!”. Wszystko to będzie prawdą. Ale… czy cokolwiek się poprawiło na tym świecie, gdy to powiedziałem? Czy coś się pogorszyło? Gdy moim rozmówcą jest woda, ptak czy banan – kategoria dialogu jest nierelewantna. Nie przekonam piasku, nie wyjaśnię niczego wodzie, nie znajdę wspólnego języka z ptakiem. Muszę robić to, co do mnie należy: budować arkę. Ale nawet Noe nie rozmawiał z ptakami. I nie liczył na wdzięczność uratowanych. Przygotowywał się do nieuniknionego«.
Dziś lepsze od jutra
Analogia nie jest metodą rozwiązywania problemów, ale stanowi cenną inspirację. Tu pozwala zauważyć, że bicie głową w mur jest nieskuteczne i bezcelowe. Istnieją sytuacje, gdy żadne nasze wysiłki, podejmowane w dobrej wierze i z nawet dużą ofiarnością, niczemu dobremu służyć nie mogą. Nie dlatego, że się za mało staramy lub popełniamy jakiś błąd. Nie. Po prostu głowa nie jest właściwym narzędziem do rozbijania muru, a rozmowa z chorym na alzheimera, nawet rozmowa najserdeczniejsza, musi przynieść fatalne wyniki. Taka po prostu jest natura danej rzeczy. Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integralność. I nic tu nie zmienimy.
Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. Właśnie gdy to piszę (20 lutego 2019), dowiaduję się o masowo rozpowszechnianej w Izraelu fałszywej wiadomości o rzekomym zniszczeniu nagrobków na cmentarzu żydowskim w Świdnicy. Fake newsa podesłały jakieś „polskie” portale. Izraelskie media natychmiast to rozpowszechniły, a po interwencji naszego ambasadora powoli to dementują. Ale niesmak pozostanie. I pozostanie skłonność do grania kartą antypolską w kampaniach wyborczych. Widocznie przysparza to komuś głosów, a skoro tak – to dopóki Izrael będzie państwem demokratycznym, podobne ataki będą nieuniknioną częścią życia politycznego w tym kraju. Tego się nie da zmienić.
Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog. Musimy przekonać do swoich racji tylko… cały świat. I nie wystarczą słuszne reakcje na taką czy inną prowokację. Nie wystarczą działania reaktywne. Muszą być długofalowe programy preaktywne, wyprzedzające spodziewane zagrożenia. Jeżeli w tej sprawie nie nastąpi przełom, powtórzy się to, co mówimy opiekunom chorych na alzheimera: „Każde dziś jest i tak lepsze od jutra”!
Prawda nie zwycięża sama
Co jeszcze musi się stać, by polskie władze przestały polegać na darmowej działalności amatorów i wyasygnowały poważniejsze środki na pracę nad prawdą?
Pisałem o tym m.in. 11 lat temu w książce o prowokacji gliwickiej Provokado (2008). Była to pierwsza polska praca na ten temat, oparta na badaniach, a nie mniemaniach. Wcześniejsze publikacje, w tym 10 wydań Bożego igrzyska Normana Daviesa – to powielanie całkowicie błędnych narracji niemieckich i amerykańskich. W Provokado opisałem też doświadczenia zdobyte w kontaktach z dziesiątkami tysięcy gości z różnych państw (również z Izraela), odwiedzających Radiostację Gliwice, w której urządziłem muzeum w roku 2003 i którą prowadziłem do roku 2016. Książka jest już niedostępna, więc przytaczam poniżej wybrany fragment.
»Od wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – różni politycy robią Polsce złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Niekiedy zakłamują historię wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci francuscy, a i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią.
Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: „Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania rozbiorów Polski. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by obcy płatni agenci kształtowali myśli Francuzów”.
Obraz Polski w naukowym piśmiennictwie anglojęzycznym i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, izraelskim i niemieckim, jest katastrofalny. I nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale.
Oburzamy się, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z niemieckimi nazistami Francji, Belgii, Holandii czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. Zawsze wtedy jakiś Polonus pisze sprostowanie, które bywa po miesiącu drukowane maczkiem na siedemdziesiątej siódmej stronie albo i nie bywa.
Pytam, co robią polskie władze (bo historycy zrobili, co do nich należy), by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – otóż pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce?!
Protestujemy, gdy pojawią się kłamstwa. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby „prawda zawsze zwycięży”. A ja pytam – jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma bomb atomowych?!
Prawda nie zwycięża nigdy. Czasami wychodzi na jaw; rzadko w porę. To my możemy zwyciężyć prawdą. Ale nie wtedy, gdy pozostawimy ją w osamotnieniu i każemy jej walczyć za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami rockowymi, multimediami, internetami, grami komputerowymi i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy!
Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować prawdziwy i wartościowy wsad medialny. Nie reklamówki lub nie tylko to. Chodzi o dzieła kultury wysokiej i popularnej.
Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzego kłamstwa lub cudzej prawdy. Bo wcale nie jest prawdą, że cudza prawda jest zawsze nieprawdą; podobnie jak nieprawdą jest, że prawdą jest każde zaprzeczenie nieprawdy.
W wielu miejscach narasta konflikt, który – jak tragedia antyczna – buduje się na przeciwstawieniu dwóch (czasem wielu) prawd równorzędnych. Obydwie prawdy prawdziwe, wzajemnie sprzeczne i do końca niepokonane, no bo – skoro prawda miałaby zwyciężyć, to której przypadnie wieniec, gdy obydwie równe? Tak więc prawdy nie zwyciężają, a klęskę ponoszą ich leniwi i skąpi, a przez to bezbronni, wyznawcy.
Nie można też lekceważyć mediów brukowych. One docierają do takiego czytelnika, który właśnie z brukowców i ekranów czerpie całą wiedzę o świecie. To ten czytelnik reaguje na polską obecność w swoim kraju, a co pewien czas wybiera swój parlament, biorąc pod uwagę również deklarowany przez kandydatów stosunek do Polski. Te deklaracje kształtują później politykę rządów.
Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska.
Liczmy się z tym, że za jakiś czas z całym przekonaniem głoszone będą takie oto poglądy: „polscy naziści są winni, bo wywołali wojnę, a Rosjanie uratowali umęczony amerykańskimi bombami naród niemiecki przed wypędzeniem do Polski i zagazowaniem przez polskich antysemitów”.
Elementy takiego światopoglądu dostrzegam każdego dnia wśród odwiedzających Radiostację Gliwice. Jeżeli tolerancja wobec fałszywej wiedzy zwycięży w nas dbałość o dobre imię Polski – taki właśnie lub podobny myślowy śmietnik „ogarnie ludzki ród”«.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira”, znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
Jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, dzięki temu miała przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.
Antoni Opaliński
Bohdan Urbankowski
Przedmurze, metafilozofia i synteza
Bohdan Urbankowski, filozof, pisarz, dramaturg i poeta, autor czterotomowego dzieła Źródła. Z dziejów myśli polskiej w rozmowie z Antonim Opalińskim mówi o historii i znaczeniu polskiej filozofii narodowej.
Zacznijmy od pytania o definicje. W Pana dziejach polskiej myśli obok filozofów występują pisarze, poeci, krytycy, ekonomiści, astronom… Czy Pan, pisząc Źródła, wyznaczył jakieś kryteria dla tej grupy, o której jest książka?
Sam fakt, że rozmawiamy o filozofii, oparty jest na ukrytym założeniu, że obydwaj wiemy, co to jest filozofia – inaczej by ta rozmowa nie zaistniała. Natomiast jeśli chodzi o szczegółowo opisywaną filozofię polską, to zdefiniować ją można tylko cytując bądź streszczając – była bardzo bogata. Do istoty filozofii raczej nie należą odpowiedzi, bo te odpowiedzi są cały czas bezradne, tylko pytania. To są te pytania, które zadawali filozofowie spacerujący po ateńskim forum, ale to są także pytania, które namalował Gauguin – skąd idziemy, kim jesteśmy, dokąd zdążamy…
O rzeczy dla człowieka fundamentalne można pytać w różnych formach. Myślę, że definicja filozofii, w tym także filozofii polskiej, jest w tym, jak Polacy odpowiadali na te najważniejsze pytania. Najpierw to były pytania o tożsamość kultury.
Pod pewnym względem jesteśmy podobni do Amerykanów – stąd też nasze sympatie. Każdy skądś tu przyszedł i próbowaliśmy budować państwo-przedmurze chrześcijaństwa, bo za murami już było zagospodarowane.
Musieliśmy stworzyć jakiś model współżycia, jakiś sposób porozumiewania się – jak w przypadku każdej wykonywanej wspólnie pracy. Myślę, że i kulturę polską i – bardziej szczegółowo ujmując – filozofię, można także zdefiniować jako rodzaj pracy historycznej wykonywanej przez pewne grupy tą pracą połączone. Stąd wniosek, że trochę inaczej trzeba traktować tych, którzy dzieło naszej pracy chcą zniszczyć czy po prostu korzystają z jej owoców, nie niszczą, ale przez konsumpcyjny styl życia ją umniejszają. W ten sposób łatwiej jest zrozumieć, dlaczego filozofia polska najpierw była filozofią wspólnoty ludzkiej, która pojawia się na przedmurzu chrześcijaństwa i tworzy pierwsze polskie państwo, potem łączy się z innymi podobnymi wspólnotami i przybiera inny kształt polityczny. Wtedy powstaje filozofia sarmatyzmu w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a nawet przemyśliwa się o Trojgu Narodach. Trochę inny będzie miała kształt w okresie zaborów. Wtedy w hierarchii wartości będzie się musiało pojawić to, czego wcześniej nie było, troska o Niepodległość.
Inaczej mówiąc, historia filozofii jest zarazem najlepszą jej definicją, bo ujmuje jej zmienność i oryginalność na tle innych filozofii.
Każdy wykonywał swoją pracę. Niemcy wykonywali inną pracę, Rosjanie inną, Francuzi na zapleczu tego muru i Niemiec też inną… My byliśmy jako państwo przedmurza narażeni na ciągłe walki. Musieliśmy się bronić, próbowaliśmy prowadzić robotę misyjną, apostolską.
Stąd potem ta wielka zmiana, której dokonujemy w sposobie myślenia, mianowicie zmiana modelu chrześcijaństwa – z modelu krucjat, podboju z powrotem na model apostolatu, nawracania raczej słowem niż pałką. To jest wielki wyczyn polskiej filozofii na soborze w Konstancji. Potem mamy zwrot, który też należy odczytywać filozoficznie – Konfederację Warszawską. Następnie są kolejne zwroty, które daje się odnaleźć w nieoczekiwanych miejscach, np. w Mazurku Dąbrowskiego – to jest pewien program , tam mówi się o niepodległości Polski i o prawach człowieka, w jednej z mniej znanych strof. Pojawiają się próby definiowania filozofii – w okresie Księstwa Warszawskiego czy początków Królestwa Kongresowego.
Żeby już przejść do czasów bliższych – odzyskujemy niepodległość i wtedy spada z nas ten obowiązek preferowania wartości politycznych, troski o niepodległość; mało tego – naginania różnych filozofii, żeby nadały się do polskiej walki. To robimy z heglizmem, potem z marksizmem. Po 1918 te obowiązki spadają i filozofowie wreszcie mogą zrzucić zbroję i zacząć fruwać, bo cały czas mieli skrzydła pod zbrojami. Stąd fantastyczne pomysły filozoficzne począwszy od Malinowskiego – nie mam na myśli Życia seksualnego dzikich, tylko całą otoczkę filozoficzną jego badań etnograficznych. Ale także Witkacy ze swoimi pomysłami, Koneczny ze swoją teorią cywilizacji – to jest pierwsza tego typu teoria, teraz odkrywamy ją w kontekście teorii konfliktu cywilizacji, najazdu muzułmanów na Europę. Także pewna próba odnowienia filozofii katolickiej, mam na myśli przede wszystkim Karola Wojtyłę. On włącza w obręb filozofii nowe obszary – filozofię miłości, filozofię zawodu artystycznego i sztuki. Myślę, że jego nauka społeczna, zwłaszcza inspirowanie do solidarności międzyludzkiej, wprowadzanie zasady pomocniczości to jest bardzo ważny przewrót. Oczywiście to było już obecne w XIX wieku, ale chodzi o pewną zasadę regulującą życie także i dziś, bo wciąż są konflikty typu jednostka-grupa, grupa-państwo, a ta zasada pozwala je bezkonfliktowo rozwiązywać w myśl dyrektywy, że dopiero jak sobie ta niższa organizacja, np. gmina, nie daje rady, to wtedy państwo pomaga. Natomiast jeżeli gmina sobie daje radę, to państwo nie powinno się wtrącać i przeszkadzać.
Porozmawiajmy o genezie książki. Te cztery tomy Źródeł pisał Pan przez wiele lat. A zaczęło się od wykładu docenta-majora Zygmunta Baumana…
Inspiracje negatywne są czasem mocniejsze od pozytywnych. Jak coś człowieka zezłości i chce udowodnić, że to on ma rację, to dostaje większego napędu do pracy. W przypadku tego incydentu z Baumanem; zresztą incydent, jak to wśród ludzi kulturalnych – Bauman już wyrósł wtedy ze strzelania i bicia – polegał na wymianie słów i na tym, że miałem przygotować referat i udowodnić, że jednak ja miałem rację i istniała polska filozofia narodowa, a on nie miał, kiedy zaprzeczał i mówił, że to taki sam absurd, jak mówienie o np. polskiej matematyce, a w ogóle to mamy marksizm, który nam odpowiada na wszystkie pytania i po cholerę sobie zawracamy głowę. To był początek, potem pisałem artykuły o poszczególnych filozofach. Wreszcie ukazała się książka na temat najpiękniejszego i najbardziej lotnego okresu naszej filozofii, jakim był romantyzm. Potem książka o niepokornych marksistach.
Jak wspominałem, Polakom najbardziej zależało na niepodległości, inne kraje nie miały tego problemu, romantyzm francuski czy niemiecki polegał zupełnie na czym innym. Natomiast arcydziełem – można chyba użyć tego ostrego słowa – manipulacji historyczno-filozoficznej był zbiorowy wysiłek polskich socjalistów. Wzięli do obróbki, jako punkt wyjścia, marksizm. A marksizm w wersji ortodoksyjnej był filozofią naturalistyczną, deterministyczną. Jedna z jego interpretacji, w pewnym momencie obowiązująca, wyszła spod pióra Róży Luksemburg. A ona mówiła, że wszystko jest zdeterminowane, że walka o nadejście komunizmu ma taki sens, jak walka o zaćmienie słońca, które po prostu musi nadejść. Polscy socjaliści poszli raczej za wskazówką Piłsudskiego, czy też złośliwą uwagą – jest to zresztą zdanie przypisywane wielu polskim socjalistom – że serbscy świnopasi jakoś się dogadali z historią.
Serbia, zgodnie z teoriami Róży Luksemburg, w ogóle nie powinna była powstać, a powstała. Polska według niej też nie powinna była powstać, bo nad wszystkim dominuje ekonomia, a obszar dawnej Rzeczypospolitej został wchłonięty przez trzy wielkie gospodarki państw zaborczych.
A ponieważ procesy ekonomiczne są nieodwracalne, bo wszystkie prowadzą ku świetlanej przyszłości, to skoro nasz obszar został podzielony – dla dobra ludzkości – to już się go nie da scalić. Natomiast polscy socjaliści uważali, że trzeba o tę niepodległość walczyć. Od samego początku.
Limanowski, który był jednym z założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej; Krzywicki, który ma opinię marksisty, wierzył, że baza wytwarza także idee, że jest coś takiego jak wpływ bazy na nadbudowę, ale znalazł pewien wykręt filozoficzny, mianowicie wymyślił wędrówkę idei. Otóż okazuje się, że idee, co prawda, przez jakąś bazę zostały wytworzone, ale mogą się spóźniać, mogą wędrować, żyć takim życiem, jak dusze nieboszczyków. Rzeczpospolitą myślącą o niepodległości można potraktować jako tych zacnych nieboszczyków, którzy nie do końca umarli. Ich dusze i idee się włóczą i co jakiś czas inspirują do walki o niepodległość. Ja trochę trywializuję, ale tak mi się to wszystko kojarzy. Poza tym mamy Abramowskiego, który też mówi, że człowiek ulega różnym bodźcom, ale człowiek jest transformatorem, nie przyjmuje ich biernie, to jest ta siła jednostki. A skoro jednostki mają wolną wolę, to zbiorowość też.
Polscy socjaliści – pomijam Różę Luksemburg, nie dlatego, żebym był antyfeministą, tylko jej koncepcja mi się nie podoba – znaleźli sposób na ucieczkę do przodu. Jest marksizm jako filozofia bazowa, a oni się od niej oddalają. Tak go, w narodowym interesie, udoskonalają, że właściwie to już nie jest ten dawny marksizm. Coś podobnego zrobili polscy hegliści z Heglem. To była maniera powszechnie stosowana i w końcu przyniosła rezultaty. Ostatecznie to, co mówił Brzozowski o filozofii pracy, co mówił Piłsudski o filozofii czynu – to wszystko są kolejne warianty filozofii Cieszkowskiego – a on mówił, że najważniejszy jest czyn, wychodząc od Hegla. I uważał, że filozofia oderwana od życia jest niewarta funta kłaków. Filozofia czynu polega na przewidywaniu przyszłości przez jej planowanie, przez jej „robienie”. To jest coś, co potem zastosował Piłsudski. Jego powiedzenie, że ten człowiek tylko wart jest nazwy człowieka, który ma mocne przekonania i potrafi wyznawać je czynem, to brzmi jak parafraza Cieszkowskiego. Do tego dochodzi Libelt z cudowną filozofią wyobraźni.
Tego jeszcze w Europie nie było. Zrobienie z wyobraźni regulatora życia codziennego, postulat, że należy idealizować, czyli w myśl własnych marzeń zmieniać rzeczy w coraz bardziej idealne – zarówno życie jednostki, jak i życie społeczne, jak wreszcie nawet krajobraz.
Przecież zarówno parki, jak i ładne miasta – nie mówię tu o osiedlu za oknem – to jest idealizowanie rzeczywistości, żeby była bardziej zbliżona do ludzkich marzeń. Mamy Trentowskiego, który uważał, że można dzięki filozofii, dzięki pedagogice narodowej – on używał słowa „chowanna” – można wychowywać ludzi coraz bliższych ideałowi.
Rozumiem, że polska filozofia ukształtowała się w taki sposób, bo brakowało Polski i to był najważniejszy problem. A gdyby Polska przetrwała, to jakimi drogami poszłaby polska myśl?
Polski romantyzm to było już któreś wcielenie polskiej filozofii. Przedtem mamy sarmatyzm. Trochę inaczej wygląda filozofia Królestwa Polskiego, z której rodzi się wspaniała szkoła polskiej filozofii prawa w Krakowie, trochę inaczej filozofia triumfującego sarmatyzmu, ze wspaniałym etosem rycerskim, bo jako kraj przedmurza musieliśmy nie tylko wojować, ale też żyć według pewnej etyki. Trochę inaczej wyglądają reformy oświecenia w Polsce.
Myślę, że tutaj jedna rzecz nam paradoksalnie spadła z nieba. Myśmy się na wszystko pospóźniali. Polska kultura, kultura polskiego chrześcijaństwa, także początki polskiej filozofii, spóźniła się na wielkie spory, np. o uniwersalia, na walkę zwolenników św. Augustyna i św. Tomasza, czy też wcześniej Platona i Arystotelesa, bo to była odsłona tamtej walki. I dzięki temu miała tę przeszłość podaną na tacy. My możemy ją wybierać.
Przychodzi geniusz, Kopernik. Ale jego nauczycielami są m.in. Michał z Wrocławia, Jan z Głogowa. Dlaczego akurat o nich wspominam; tam było jeszcze paru innych, z Wojciechem z Brudzewa na czele? Bo ci dwaj są też filozofami. Jeden był zwolennikiem skotyzmu, drugi albertyzmu. Kopernik w związku z tym znał oba te światopoglądy, znał oczywiście jeszcze parę innych przez to, że dużo czytał, studiował, wyjeżdżał za granicę.
Więc Polacy mogli zrezygnować z konieczności bycia ortodoksyjnymi, bo nie bardzo wiedzieli, wedle czego trzeba być ortodoksyjnym. I któreś wcielenie platonizmu, i któreś wcielenie arystotelizmu są ortodoksyjne. Kościół jedno i drugie w swojej tolerancji i wyrozumiałości dla grzeszników uprawiających filozofię dopuszcza. A Kopernik jest takim człowiekiem-syntezą.
Właśnie dzięki temu opóźnieniu my dokonujemy wspaniałych syntez. Synteza ma to do siebie, że pozwala stosować przeniesienie pomysłów z jednej dziedziny do drugiej. Tworzy całe szkoły, których zwolennicy nie chwalą mistrza, tylko się kłócą. W najgorszym wypadku kłócą się, jak go interpretować. To opóźnienie i ta syntetyczność daje nam wgląd z wyższego poziomu, od razu z poziomu metafilozofii, gdy wszyscy uprawiają filozofię. Nasi filozofowie prawie od samego początku, a na pewno od szkoły krakowskiej, są metafilozofami. Zauważył to w pewnym momencie i wprowadził jako program Bronisław Trentewski. Wprowadził taką opowiastkę nawiązującą do lirycznych opowiastek z XVIII wieku. Jest pasterz i jest pasterka. Pasterz, żeby zyskać przychylność pasterki, przynosi jej wianek z polnych kwiatów. Ona patrzy i trochę wybrzydza, że te wszystkie kwiaty już były na łące, jest ich tu pełno i to Pan Bóg je stworzył, natura wydała. Na to pasterz odpowiada: tak, Pan Bóg stworzył, natura wydała, ale ja je wybrałem. To jest właśnie to, co robi polska filozofia. Ona wybiera to, co uważa za najcenniejsze i najważniejsze z punktu widzenia zbiorowości, jaką jest polski naród.
W pewnym momencie – zapewne w ramach lekceważenia ortodoksji – pojawiła się w Polsce śmiała, choć straszliwa myśl, że nie ma Trójcy Świętej. Czy arianie, z których w PRL robiono niemal poprzedników komunizmu, to było coś znaczącego, czy tylko ekscentryczny epizod?
W modelu Polski tolerancyjnej mieściła się także tolerancja dla innowierców, także dla prawosławia – próbowaliśmy nawet zbudować unię obu Kościołów. Również dla arian, dopóki nie dopuścili się zdrady na rzecz Szwedów, bo to już były kryteria polityczne, nie filozoficzne. Ale jeśli chodzi o ten okres, w którym zajmowali się myśleniem, organizowaniem swojej wspólnoty, to mogli ją organizować według swoich reguł, tak jak w sąsiednim miasteczku organizowali się Żydzi, a w jeszcze innym Ormianie. Wspomniał Pan, że widziano w tym prekursorstwo socjalizmu – byłby to pewien model socjalizmu. Modelem socjalizmu był też przecież hitleryzm, także stalinizm. Natomiast ich model był bardzo pokojowy, odwołujący się do początków chrześcijaństwa, unikający wojen; stąd symboliczne, drewniane mieczyki. I byli bardzo postępowi, bo np. przyznawali pewne prawa kobietom.
Oczywiście problemy z religią mieli wszyscy, mnie nie wyłączając. Wydaje mi się, że koncepcja Trójcy jest jednocześnie trafna i jest do dyskusji. Pewne nasze przypuszczenia na temat metafizyki, tej sfery, która przekracza naszą fizyczność, gdzie nie obowiązują prawa fizyki, mogą być tylko hipotezami. Jeżeli mówimy np. o koncepcji światła, teorii korpuskularnej, falowej, to teorię Trójcy można traktować jako komplementarną. Boga można traktować jako Stwórcę, jako Ojca wszystkiego. Można traktować Go jako Ducha Wszechobecnego, który wszystko wprawia w ruch, obdarza życiem, dążeniem do przodu, jako arystotelesowską entelechię – inteligentny plan, jak to teraz mówią Amerykanie, wstydząc się przyznać, że wierzą w opatrzność. Albo jako istotę, która osiąga boską doskonałość.
Oczywiście arianie nie traktowali tego w tych kategoriach, oni swój światopogląd budowali częściowo na przekorze. Tak jak luteranizm był w rzeczywistości ogromnym aktem historycznej przekory wobec Kościoła: powrót do Biblii, a więc atak z prawej, nie z lewej strony. Myślę, że arianie też próbowali wrócić do tego, jak oni rozumieli świat w oparciu o Biblię. Ponieważ nie znaleźli Trójcy Świętej w Starym Testamencie, uznali ją za wymysł późniejszych teologów. Pewne rzeczy zaczęły się mścić, bo oni negowali niektóre wartości i nie zdołali wprowadzić w ich miejsce niczego więcej. Więc ich filozofia zaczęła się spłaszczać, była filozofią społeczeństwa, filozofią organizacji społecznej opartej na wspólnocie, na stosunkach dobrosąsiedzkich, na szacunku dla każdej formy życia – byli niemal zgodni ze św. Franciszkiem. Ale gdy wkraczamy w tę ogromną sferę ludzkiej nadziei, co powinno być kiedyś, co nas czeka gdzie indziej – tutaj arianie byli bezradni. Mówię o sferze organizacji społecznej, socjologii, bo ich pomysły polityczne były bardzo niedobre, łącznie z projektem rozbioru Polski. I za to właściwie zostali ukarani.
Ale nawet to zostało zrobione bardzo po polsku, bo dano im wybór: albo przestaniecie rozrabiać i przejdziecie na katolicyzm, albo fora ze dwora. Część wyjechała, większość została i wtopiła się w katolicką polskość, może odnalazła głębszą metafizykę.
Natomiast ich pisma są nadal interesujące. Na pewno coś tam przydatnego na dzisiaj się znajdzie, tylko trzeba dobrze szukać. Bo wszędzie są odpowiedzi, tylko pytania się zmieniają.
U progu XX wieku, wśród tych wysoko latających romantycznych duchów, o których Pan pisze, pojawia się nagle szkoła lwowsko-warszawska – przyziemna, akademicka i analityczna. Czy to był dalszy ciąg polskiej myśli, czy import dokonany siłą woli jednego człowieka, Kazimierza Twardowskiego?
W myśl zasady syntetyzmu jedno drugiego nie wyklucza. Profesor Twardowski, który na naszym gruncie ten nurt zapoczątkował, wyszedł z dobrej wiedeńskiej szkoły, ale przyjechał, żeby polskiej filozofii pomóc, nauczyć ją logiki rozumowań, uzyskiwania zdań wyższego rzędu. Stworzył całą szkołę, której najwybitniejszym uczniem był profesor Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii. Łączność jest oczywista, bo Kotarbiński traktował ją jako ukonkretnienie filozofii czynu Brzozowskiego, o którym też kiedyś pisał, co jest bardzo znamienne. Filozofia szkoły lwowsko-warszawskiej była takim Dedalowskim dodaniem ołowiu do skrzydeł Ikara. Jeżeli brak tego ołowiu, można zacząć za bardzo fantazjować i popełniać zwykłe błędy. To z jednej strony owocowało świetną logiką – Łukasiewicz, Tarski, to są nazwiska europejskie, a z drugiej strony prakseologią, która dziś dopiero zaczyna się rozwijać na świecie.
W całej tej pięknej historii od czarownika Witelona po papieża Wojtyłę, gdzie Pan widzi siebie jako filozofa?
Ja jestem tym pasterzem, który wybiera, szuka pasterki. Myślę, że w pewnym momencie potrzebny jest ktoś, kto dokona audytu. To, co zrobiłem, to jest audyt – na tyle, na ile było mnie stać i na ile mi czas pozwolił – dla tych, którzy się od tego odbiją i stworzą coś większego. Myślę, że kierunek jest w metafilozofii. Praca nad materiałem już zorganizowanym daje szansę na mocniejsze odbicie. Silniejszy jestem, cięższą podajcie mi zbroję – to jest zresztą romantyczna zasada.
To bardzo dobra odpowiedź na niezadane już pytanie o następców. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza”, znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Antoniego Opalińskiego z Bohdanem Urbankowskim, pt. „Przedmurze, metafilozofia i synteza” na s. 8 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com
Raport ma nikłą wartość merytoryczną, stanowi zbiór nieopracowanych i niepoddanych krytycznej analizie wycinków prasowych przede wszystkim z „Gazety Wyborczej”. Świadczy o ignorancji jego autorów.
Jolanta Hajdasz
CMWP SDP zaapelowało do dziennikarzy o rzetelność i jak najdalej posuniętą ostrożność przy jego omawianiu w mediach, a Ordo Iuris ocenił jednoznacznie, iż „raport” ten w żaden sposób nie spełnia wymagań powszechnie stawianym tego typu opracowaniom. Przedstawione w nim tezy – zwłaszcza oskarżenia w stosunku do hierarchii kościelnej – nie zostały odpowiednio udowodnione, piszą obie instytucje. Na czym polega ta manipulacja? (…)
„Raport nt. naruszeń prawa świeckiego lub kanonicznego w działaniach polskich biskupów w kontekście księży sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci i osób zależnych” fundacji „Nie lękajcie się” został opublikowany z datą 19 lutego 2019 r. Zawiera szereg nieprawdziwych, niepełnych i zmanipulowanych informacji oraz stawia bezpodstawne zarzuty polskim duchownym katolickim. Oficjalny protest przeciwko zawartym w nim informacjom wyrazili do dnia dzisiejszego przedstawiciele m.in. archidiecezji krakowskiej, wrocławskiej, warszawskiej i warmińskiej oraz diecezji rzeszowskiej, toruńskiej i opolskiej. „Raport” przede wszystkim wymienia nazwiska 24 polskich hierarchów, wśród nich dwóch kardynałów, którym zarzuca m.in. ukrywanie pedofilii. (…)
O tym, że opracowanie fundacji „Nie lękajcie się” jest kłamliwą manipulacją, świadczy także bardzo jednostronny dobór informacji o opisywanych w „Raporcie” zdarzeniach, w których całkowicie pominięto publikacje ukazujące się w mediach o innej niż liberalna i lewicowa orientacja światopoglądowa.
Wnioski, jakie na podstawie przeprowadzonych „analiz” wyciągają Autorzy tego „Raportu”, świadczą o ich całkowitej ignorancji wobec realnej skali i rzeczywistej reakcji polskiego Kościoła i jego hierarchów na wszelkiego rodzaju nadużycia seksualne, których miałyby się dopuszczać osoby duchowne – czytamy w stanowisku opublikowanym na stronie internetowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Centrum Monitoringu Wolności Prasy (cmwp.sdp.pl i sdp.pl).
Tę opinię potwierdziła także bardzo szczegółowa analiza prawna przeprowadzona przez prawników Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – wskazują eksperci Instytutu w przesłanej do mediów analizie metodyki opisu stanów faktycznych będących podstawą opublikowanego raportu Fundacji „Nie lękajcie się” ws. nadużyć seksualnych duchownych w Polsce. Jak wskazują analitycy Ordo Iuris, w istocie raport ten stanowi zbiór dowolnie dobranych wycinków z materiałów prasowych oraz zawiera poważne błędy merytoryczne i metodologiczne – czytamy w dokumencie. Autorzy raportu ani razu nie wskazali na prawomocne wyroki sądów, odwołując się jedynie do doniesień medialnych, z których większość dotyczyła orzeczeń nieprawomocnych.
W tekście znajdują się przede wszystkim nawiązania do mediów, które zwykle niechętnie odnoszą się do Kościoła katolickiego, np. portal „Gazety Wyborczej” jest wymieniany 25 razy, a portal OKO.press 9 razy. Jako katolickie medium raz przywoływany jest „Tygodnik Powszechny” – wylicza Ordo Iuris.
Zauważa, że ani razu nie wskazano na znane w Polsce katolickie tygodniki opinii („Gość Niedzielny”, „Niedziela”, „Przewodnik Katolicki”), które obszernie informowały opinię publiczną o działaniach Kościoła związanych z walką z pedofilią. Nie pojawiają się również depesze Katolickiej Agencji Informacyjnej na bieżąco przekazującej wiadomości na ten temat. (…)
Tendencyjne przedstawianie trudnych i złożonych problemów społecznych jest manipulacją, która wprowadza w błąd odbiorców mediów. Takie działanie zagraża wolności słowa i psuje debatę publiczną. W demokratycznym kraju nigdy nie powinno mieć miejsca.
Analiza Instytutu Ordo Iuris dostępna jest na stronie internetowej: ordoiuris.pl, stanowisko CMWP SDP na stronie : cmwp.sdp.pl.
Jolanta Hajdasz jest dyrektorem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Skandaliczny raport” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com
W piątkowe przedpołudnie w Radiu WNET, jak zwykle wieści z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Rozmowy, analizy, przeglądy prasy, a także korespondencje i muzyka irlandzka. Pojutrze dzień świętego Patryka.
Prowadzenie: Tomasz Wybranowski i Tomasz Szustek (gościnnie)
Wydawca: Tomasz Wybranowski i Tomasz Szustek
Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)
Realizacja: Karol Smyk (Warszawa)
Produkcja: Studio 37 Dublin
Tradycyjnie pierwszą pozycją piątkowego Studia Dublin był przegląd prasy.
Tomasz Szustek i Tomasz Wybranowski omawiali artykuły i relacje dziennikarzy „The Irish Times” i „Irish Independent”.
Cała Irlandia żyje zbliżającym się dniem św. Patryka. Premier Republiki Irlandii Leo Varadkar tradycyjnie gości w Waszyngtonie. Podczas spotkania z prezydentem Donaldem Trumpem wręczył wazę z koniczyną, symbolem Irlandii.
Obelisk św. Patryka na świetych Wzgórzach Tary. Fot. Studio 37.
17 marca Irlandczycy czczą pamięć swojego patrona św. Patryka.
Przyszły święty i patron Irlandii, urodził się około 385 roku, jako Magonus Sucatus, w rodzinie rzymskiego urzędnika, gdzieś na terenie Anglii lub Walii, które wchodziły w skład już wtedy chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego.
Św. Patryk pod koniec życia opisuje swoje, zakończone sukcesem, dzieło chrystianizacji Szmaragdowej Wyspy w dziele „Spowiedzi” i niedługo po tym umiera.
Historycy skłaniają się ku dacie 17 marca 461 roku.
W hołdzie swojemu patronowi, Irlandczycy na całym świecie obchodzą hucznie każdą rocznicę tego wydarzenia jako swoje święto narodowe.
Tomasz Szustek i Tomasz Wybranowski w Studiu Dublin przybliżyli sylwetkę chrystianizatora Irlandii i już dziś zaprosili na „Dzień Św. Patryka w Radiu WNET”, w najbliższą niedzielę, od godziny 10:00.
Czoło dublińskiego marszu zorganizowany przez National Homeless and Housing Coalition przeciwko bezdomności i kryzysowi mieszkalnictwa w Republice Irlandii. Fot. Studio 37.
W sobotę, 9 marca, w stołecznym Dublinie po raz kolejny prawie trzy tysiące protestujących maszerowało w zgodnym proteście przeciwko bezdomności.
Marsz zorganizowany przez National Homeless and Housing Coalition trwał ponad dwie godziny. Apelowano do rządu o konkretne działania, w sprawie położenia kresu bezdomności i kryzysu mieszkaniowego w Republice Irlandii.
T. J. Hogan, lider Irish Travellers Movement. Fot. Studio 37.
Protestujący domagali się także konstytucyjnego prawa do mieszkania i poprawy działań irlandzkiego rządu w kwestii zakwaterowania dla studentów
Organizacje koalicyjne biorące udział w sobotnim proteście, w tym związki zawodowe, partie lewicowe, wspólnotowe grupy działania i stowarzysznia działające na rzecz osób bezdomnych, wysłuchały szeregu mówców, którzy wzywali rząd, w szczególności ministra ds. mieszkalnictwa Eoghan Murphy’ego do podjęcia zdecydowanych działań politycznych w celu położenia kresu bezdomności.
Jednym z przemawiających był lider Ruchu Irlandzkich Travellersów / Irish Travellers Movement – T.J. Hogan.
W „Studiu Dublin” powracamy do rozmowy z Robertem Górskim, współtwórcą sukcesu Kabaretu Moralnego Niepokoju.
Robert Górski. Fot. Ja Fryta [CC BY-SA 2.0] via WikimediaNajlepszy polski kabaret wielokrotnie gościł na Szmaragdowej Wyspie a sam Robert Górski z nostalgią wspomina wizyty w Irlandii.
Kuba Grabiasz, nasz ekspert od sportów galickich podsumował kolejną kolejkę rozgrywek o Puchar Sześciu Narodów w rugby i przed piątą, ostatnią kolejką rozgrywek wskazuje faworytów.
Tym razem reprezentacja Irlandii nie zawiodła i w znakomitym stylu wywalczyła komplet punktów z reprezentacją Francji. W sobotę czeka ich jednak ciężka przeprawa z Walią.
Nasz sportowy ekspert zapowiedział także wydarzenia sportowe, których finał będzie miał miejsce w dniu św. Patryka.
W Studiu Dublin Tomasz Wybranowski i szef portalu Polska-IE, Bogdan Feręc rozmawiali o Brexicie, który zamienił się w polityczną operę mydlaną, która częściej przypomina improwizowany na bieżąco kabaretowy skecz… Tyle, że ani Irlandczykom, ani zwykłym Brytyjczykom do śmiechu wcale nie jest.
Z Bogdanem Feręcem, szefem najpoczytniejszego portalu dla Polaków w Irlandii Polska-IE, rozmawiałem także o dniu św. Patryka.
Stałym punktem w scanariuszach „Studia Dublin” jest „Irlandzkie Kalandarium”. Staramy się na antenie Radia WNET przedstawiać osoby i wydarzenia dla Irlandii ważne i charakterystyczne.
Tym razem Tomasz Szustek zrobił wyjątek i opowiedział słuchaczom o postaci złowrogiej, mrocznej, bez której historia współczesnej Irlandii mogła by się spokojnie obejść. I byłaby to historia mniej bolesna, a i wiele życiorysów nie miałoby tak tragicznego przebiegu.
„Opowiemy zatem dziś trochę o zaprzysięgłym kryminaliście, przestępcy, który nazywa się – bo wciąż żyje – John Gilligan. A 15 marca 2001 roku został on uniewinniony w procesie, którym żyła cała Irlandia. Co nie oznacza, że nie poszedł do więzienia. Ale po kolei…” – powiedział Tomasz Szustek.
We „Wnetowym Londyńskim Zwiadzie”, Aleksander Sławiński opowiadał o polonijnym konwencie fanów gier planszowych, karcianych i fabularnych, który odbył się w Lewisham Polish Centre.
Alex Sławiński, Radio WNET Londyn. Fot. archiwum Alexa Sławińskiego.
Gościem Aleksandra Sławińskiego był Mirosław Kraszewski, jeden z organizatorów wspomnianego konwentu.
Z okazji urodzin, cała dublińska ekipa Studia 37 i Radia WNET składa najgorętsze życzenia naszej producentce Katarzynie Sudak.
W dniu Twego święta tylko spełnień i eteru WNET bez grama „dead air” pod niebem Dublina.
Partnerem programu „Studio Dublin” i Radia WNET jest portal Polska-IE
Tomasz Wybranowski – Studio 37 Dublin – Radio WNET
Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo!
Jadwiga Chmielowska
Rozpoczął się marzec, a wraz z nim Wielki Post. Czas zadumy nad rzeczami istotnymi, dostrzeżenia obok siebie bliźnich. Zrozumienia, że świat nie kręci się wokół nas, ale jesteśmy jego malutką cząstką. Posypujemy głowy popiołem, aby pamiętać, że prochem jesteśmy i w proch się obrócimy. Musimy się wyciszyć, by usłyszeć głos Boga i móc czynić Jego wolę. Nie słuchać podszeptów szatana. Wystrzegać się grzechu pychy, bo to on jest sprawcą naszych największych błędów.
Na niedawno zakończonej konferencji dziennikarzy z państw Trójmorza dyskutowano nad tym, czym powinno być dziennikarstwo i jakie są zagrożenia. Z dwudniowej dyskusji wynikało, że dziennikarz powinien służyć społeczeństwu, a nie myśleć jedynie o swojej karierze. Pokazywać rzeczywistość, a nie ją tworzyć.
Podawać fakty i je tłumaczyć, opisując kontekst historyczny, kulturowy. Nie dezinformować – nieważne, czy to z ignorancji, lenistwa czy z przekupstwa. Nie wolno ulegać modzie, powielać niesprawdzonych informacji, by w stadnym pędzie podążać ku przepaści, ciągnąc za sobą innych.
W czasach szalejącej dezinformacji, która jest narzędziem wojny hybrydowej, od dziennikarzy wymaga się więcej niż kiedykolwiek. Szokiem dla wszystkich, a zwłaszcza Polaków i Czechów, była wypowiedź młodego Węgra, że oni jako naród nie mają złych doświadczeń z Rosją. Zapomniał o Budapeszcie 1956 roku? Zamiast pomóc Orbánowi, „dokopał” mu, a tego chyba nie chciał. Węgry przez ostatnie lata podtrzymywały na duchu Polaków. Jeździliśmy do Budapesztu, by wziąć udział w obchodach ich święta narodowego i ładować akumulatory naszej godności narodowej. Tylko w Budapeszcie mogliśmy spokojnie maszerować z polskimi flagami po ulicach i nie bać się prowokacji, użycia gazu i armatek wodnych, co spotkało mnie w Warszawie na Marszu Niepodległości kilka lat temu.
Orbán nie poddał się naciskowi Brukseli, aby niszczyć Węgrów. Zaczął działać na rzecz własnego państwa. To Unia Europejska, atakując Węgry za niepokorność, wciskała je w ręce Putina. Niemiecka UE robi to teraz z Polską. Dzieje się, moim zdaniem, coraz gorzej. Niemcy współpracują z Rosją na całej linii. Nie można się dziwić Anglikom, że postanowili uciec z tego Eurokołchozu. Jedynie państwa Trójmorza, posiadające te same doświadczenia historyczne, mogą się przeciwstawić planom niemiecko-rosyjskim panowania nad światem. Walkę klas i ras zastąpiono walką płci – LBGTiQ.
Oburzonych wypowiedziami Netanjahu i Katza wysyłam na wycieczkę do Izraela. Tam na ulicach rozbrzmiewa język rosyjski. Premier Izraela kilka razy w roku spotyka się z Putinem. Dzisiejszy Izrael różni się od tego tworzonego przez polskich Żydów.
Pokolenie bohaterskich i honorowych bejtarowców odeszło. To nie Menachem Begin, urodzony w Polsce i uratowany przez gen. Andersa z sowieckich łagrów, jest teraz premierem Izraela. Waży się przyszłość tego państwa. Można mieć nadzieję, że Żydzi mają resztkę instynktu samozachowawczego, a Netanjahu przegra z kretesem i znajdzie azyl w Moskwie.
Co pieniądze robią z ludźmi, widać też w Polsce. W mediach nawet patriotycznych Huawei reklamuje się bez przeszkód. I to teraz, gdy udowodniono jego pracę wywiadowczą na rzecz Pekinu. USA, Kanada, Wielka Brytania i Czechy zarządziły wymianę sprzętu chińskiego. Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo! Korzystamy też z niewolniczej pracy więźniów komunistycznego reżimu. Pamiętajmy o mordowaniu więźniów, w tym chrześcijan.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com