Dyrektywa „Acta 2” może skutkować m.in. wprowadzeniem cenzury prewencyjnej i usunięciem z sieci treści niekomercyjnych

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym i apel o jej implementację w sposób powodujący jak najmniej negatywnych skutków dla internautów

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP ocenia krytycznie przyjęcie przez Parlament Europejski w Strasburgu dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej popularnie w Polsce „Acta 2” w wersji przegłosowanej 26 marca 2019 r. Dyrektywa ta zmienia zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. CMWP SDP podziela pogląd, iż każdy przepis tego dokumentu może skutkować koniecznością zastosowania mechanizmów cenzorskich w sieci Internet lub stworzeniem na rynku warunków faworyzujących największe podmioty, skutecznie utrudniając lub uniemożliwiając funkcjonowanie podmiotów małych, niszowych lub niekomercyjnych, które nie będą w stanie ponieść dodatkowych kosztów związanych z obowiązkiem filtrowania treści.

W konsekwencji przepisy te mogą doprowadzić do ograniczenia wolności publikacji i dostępu do informacji przez użytkowników mediów w internecie.

26 marca 2019 r. Parlament Europejski w Strasburgu poparł unijną dyrektywę o prawach autorskich: 348 europosłów było za, 274 przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg nie poparły wypracowanego porozumienia w Radzie UE w tej sprawie.

CMWP SDP podziela opinie krytyków przyjętych rozwiązań prawnych, zgodnie z którymi najwięcej wątpliwości budzą artykuły 11. i 13. dyrektywy. Artykuł 13. wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem przestrzegania praw autorskich, natomiast artykuł 11. dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Platformy, których dotyczy art. 13., powinny podpisać licencje z właścicielami praw na treści chronione prawem autorskim. Jeśli platforma nie otrzyma takiej licencji, będzie musiała usunąć treści wskazane przez właściciela praw. Jeśli platforma nie dopełni obowiązków, będzie odpowiedzialna za nielegalne treści wprowadzane przez użytkowników.

Mechanizm ten może skutkować w praktyce wprowadzeniem cenzury prewencyjnej, która nie dopuszcza do publikacji treści ze względu na skomplikowane i kosztowne prawa autorskie.

Art. 11., określany przez jego przeciwników jako podatek od linków, odnosi się do tego, jakie elementy artykułu dziennikarskiego mogą być publikowane przez agregatory treści bez konieczności wnoszenia opłat licencyjnych. Regulacje wymagają, by platformy takie, jak np. Facebook czy Google, płaciły posiadaczom praw autorskich za publikowane przez użytkowników treści albo kasowały takie materiały, co może skutkować usunięciem z sieci treści nie mających komercyjnego charakteru.

CMWP SDP apeluje do Rządu i Parlamentu w Polsce o taką implementację przyjętych przepisów, by powodowała jak najmniej negatywnych skutków dla internautów.

Więcej na cmwp.sdp.pl

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich znajduje się na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Po co nam ten konflikt? Przez pamięć wspólnych ofiar – nie godzi się!/ Janusz Niewolański, „Kurier WNET” 58/2019

Los postawił nasze oba narody w sytuacjach skrajnie ekstremalnych. Czy nie chcemy wspólnie dochodzić prawdy? Czy godzi się ją zaciemniać i gubić z pola widzenia właściwych sprawców?

Janusz Niewolański

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni

W oparciu o nowelę ustawy o IPN, w imieniu Polski, kategorycznie domagam się badań naukowych! To właśnie my, Polacy, jesteśmy jak najbardziej w nich zainteresowani. Należy w trybie natychmiastowym rozpocząć ekshumacje w Jedwabnem i badać jak najbardziej naukowo te wydarzenia, a Izrael niech zbada w rosyjskich archiwach dokumenty dotyczące tzw. pogromu kieleckiego.

Nie jestem wprawdzie zawodowym historykiem ani socjologiem, nikim wybitnym. Rzekłbym, że z moim zakurzonym już nieco cenzusem zbliżam się do średniej intelektualnej naszej krajowej zbiorowości. I właśnie ta zaledwie przeciętność czyni mnie osobą reprezentatywną. Co istotne, moja rodzina pochodzi ze Lwowa ze strony ojca, a matka mojej mamy wywodziła się z Warszawy.

Pamiętam pierwszy fakt w postaci publikacji w GW artykułu autorstwa p. Cichego o rzekomym mordowaniu Żydów w trakcie powstania warszawskiego przez żołnierzy AK. Stało to w całkowitej sprzeczności z moją wiedzą – co prawda niedoskonałą, ale jednak całkiem pokaźną, bo tą z bezpośredniego przekazu i tą wyczytaną.

Poznałem osobiście i rozmawiałem z wieloma powstańcami, zwłaszcza ze środowiska bat. „Zośka” i „Parasol”. Nobilituje mnie tu, mówiąc nieskromnie, znajomość i wspaniała, niezapomniana rozmowa z legendarnym S. Broniewskim – „Orszą”. Przed oczami ukazały mi się też natychmiast zdjęcia i opisy oswobodzenia Żydów z tzw. Gęsiówki przez powstańców z komp. „Giewonta” bat. „Zośka”. Żydzi, jeszcze w pasiakach, stali w towarzystwie znanych mi zarówno z opisów książkowych, jak i osobiście (B. Deczkowski – „Laudański”) powstańców-harcerzy. W powstaniu warszawskim wielu Żydów walczyło ramię w ramię z żołnierzami AK do ostatnich dni, głównie przy „Radosławie”, co zostało dokładnie opisane. Aby dopełnić temat, dodam jeszcze, iż mój dziadek był d-cą plutonu „1750” i adiutantem kpt. A. Bożejki ps. „Bohun” w VII obwodzie AK „Obroża”, a w drużynie plutonu służyli dwaj jego synowie – bracia mojej matki. Jakże absurdalne i oderwane od rzeczywistości są zatem zarzuty mordowania niewinnych Żydów wobec tych wszystkich relacji, a zwłaszcza wobec tych wszystkich wspaniałych ludzi! I jak uwłaczające są dla nich te oszczerstwa!

Jeden z moich dziadków, Kazimierz Czarny, uczeń gimnazjum im. Batorego we Lwowie, był jednym z Orląt Lwowskich. Walczył potem w 1 pal. Leg. 21 VIII 1919 r. W rembertowskich aktach archiwalnych zachował się zapis tego wydarzenia („Kombatant”, maj 2000, nr 5 (111)). Będąc w tylnej straży, dziadek dostał się do niewoli sowieckiej. Z jego osobistego przekazu wiem, że był przesłuchiwany i bity przez Żydówkę o kruczoczarnych włosach – komisarza CzeKa. Został następnego dnia odbity, czemu zawdzięczał życie.

Przenieśmy się 20 lat później, w koniec września 1939. Jak wspominał mój ojciec, jego żydowscy koledzy z podwórka cieszą się i każdemu napotkanemu wykrzykują w twarz: – Nie ma już Waszej Polski!… Żydzi pluli i ciskali kamieniami w szeregi wziętych do niewoli żołnierzy i policjantów. Pojedynczych wyłapywali i oddawali na niechybną śmierć Sowietom. Kilku Żydów napotkanemu sowieckiemu patrolowi wskazało miejsce zamieszkania kolegi ojca, wrzeszcząc: – Tam mieszka burżujski policjant! Nigdy potem ojciec nie widział już nikogo z tej rodziny.

Z relacji mojego drugiego dziadka, który był archiwistą w Gmachu Sądów przy ulicy Batorego (słynącej trzecią budą pod nr 5), w ciągu miesiąca aresztowano wszystkich sędziów i większość pracowników – ich nazwiska w przyszłości wypełnią opasłe listy katyńskie. Tymczasem NKWD dokwaterowało do prywatnych mieszkań swoich oficerów. W mieszkaniu ojca pojawił się nowy lokator – sowiecki politruk, a u jego kolegi – Żyd, oficer NKWD.

Najtragiczniejszym rodzinnym wydarzeniem było jednak zadenuncjowanie i aresztowanie kuzyna mojego ojca, noszącego zresztą to samo imię i nazwisko co on, który potem „odnalazł się” na charkowskiej „Liście Katyńskiej”. Denuncjatorem był Żyd, jego tożsamość była powszechnie znana.

Aresztowanie odbyło się na lwowskim Cmentarzu Janowskim 1 listopada 1939 r., gdzie kuzyn ojca został otoczony przez sowiecki patrol i towarzyszącego im rzeczonego Żyda. Co ciekawe i znamienne, o fakcie dowiedziałem się nie od ojca, lecz przypadkiem w roku 2014 od jego kuzynki Kamili O. Po latach przypuszczam, dlaczego ojciec nie wyjawił mi tej dramatycznej historii. Nie chciał zapewne wzbudzać we mnie złych emocji i uczucia zemsty.

Pragnę bowiem stanowczo zaznaczyć, że we wszystkich tych bolesnych rodzinnych przekazach nikt nigdy nie wypowiadał wobec Żydów jakichkolwiek inwektyw i nie inkryminował ich. Dziadka mego zresztą maltretowała nie tylko owa żydowska komisarz CzeKa. Został też pobity do nieprzytomności przez Niemców w czasach konspiracji, a po wojnie, w 1954 r. w Zabrzu-Rokitnicy brutalnie skopali go Polacy (Ślązacy?) w tajemniczych okolicznościach. Za obronę Lwowa, wojnę 1920, kampanię 1939 i działalność w AK jemu i wielu innym tragiczny i okrutny los czasów PRL-u wymierzał niesprawiedliwe i krzywdzące wyroki.

Jak więc nazwać Żyda denuncjującego Polaka Sowietom? Czy to aby nie szmalcownik, a może istnieje jakieś inne określenie?

Nie był to odosobniony przypadek. Ktoś przecież sporządzał dla Sowietów listy inteligencji, urzędników, nie wspominając o sędziach, prokuratorach, wojskowych – szczególnie KOP-u i policjantów. Pisze przecież sam Jan Tomasz Gross w swojej książce W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali: „Żydzi przyjęli wchodzących Rosjan entuzjastycznie, ci też mieli do nich zaufanie. Żydzi zajęli od pierwszej chwili większość stanowisk w urzędach sowieckich” (s. 29). „Żyd z miasteczka Wielkie Oczy wspomina młodzież żydowską, która założywszy, jak powiada, »komsomoł«, objeżdżała później cały powiat, strącając kapliczki przydrożne i rozbijając je” (YV, 03/2821). Nieproporcjonalnie dużo Żydów zatrudnionych było w aparacie propagandy. „Miejscowa ludność aryjska patrzyła na to złym okiem i spotykano się często z groźbą popamiętania nam tego w późniejszym okresie” (YV,033/666). „I rzeczywiście antysemityzm narastał gwałtownie w okresie okupacji bolszewickiej”. Chwilę później Gross zadaje pytanie: „W jaki sposób zrozumieć i wytłumaczyć kolaborację Żydów z władzami sowieckimi?” (…) „Przesłanka dla Polaka intuicyjnie oczywista – że organizacja państwowości sowieckiej na ziemiach zajętych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku to bezprawie, zaś wzięcie w niej udziału w pewnych eksponowanych rolach to akt zdrady narodowej – była dla Żyda pozbawiona sensu” (s. 30).

I jeszcze inne źródło: Wojna polsko-sowiecka 1939 R. Szawłowskiego:

  • Nim nastąpiła obrona Grodna przed wojskami sowieckimi, wybuchła w mieście na szeroką skalę dywersja komunistyczna V kolumny. Złożona ona była niemal wyłącznie z miejscowych Żydów, którzy w ʼ39 roku stanowili połowę ludności miasta (str. 106);
  • W co najmniej 3 przypadkach okazało się, że w czołgach sowieckich siedzieli jako przewodnicy młodzi Żydzi (s. 110);
  • Koło szkoły stało parę sowieckich czołgów, milicjanci, przeważnie młodzież żydowska z karabinami i czerwonymi opaskami na ramionach była zajęta rozmową z rosyjskimi żołnierzami (s. 123);
  • Denuncjował w szczególności aplikant sądowy – syn zamożnej rodziny żydowskiej (Równe) (s. 397)
  • Pierwsze skrzypce w owym „sądzie” grał niejaki Ettinger, student prawa, Żyd, syn miejscowego zamożnego kupca-papiernika, służył Sowietom jako miejscowy doradca (Łuck) (s. 398);
  • Na balkonach Żydzi z czerwonymi opaskami strzelają po ulicy do ludzi (Grodno) (t. 2, s. 191);
  • Naczelnikiem milicji w Żółkwi koło Lwowa był Żyd – Kuba Klein. „Oj, panie Brylak kochany, żeby pan wiedział, jaka to, psiakrew, paskudna ta służba, oj, żeby pan wiedział, jak mi żal te wszystkie więźnie” (Rocznik Lwowski 1992, s. 217);

Dopełniają książkowych opisów relacje naocznych świadków z kręgu mojej rodziny i znajomych, chociażby matki mojego przyjaciela, Eugenii B., czy jej męża Zygmunta B.: „Mój ojciec w resztkach polskiego munduru przechodził przez ryneczek Dobromila. Na rogu stało dwóch Żydów z opaskami sowieckiej milicji i paliło papierosy. Jeden miał nagana na sznurku i zobaczywszy ojca, chciał go na miejscu zastrzelić. Drugi powiedział od niechcenia: – Zostaw go, ja go znam, to porządny człowiek. To uratowało ojcu życie”. Ogrom i cynizm tych zbrodni poraża. Osobiście gorąco apeluję o przeprowadzenie rzetelnych badań naukowych celem wyjaśnienia okoliczności śmierci Henryka Skirmunta i jego siostry 20 IX 39 na Polesiu, bo na razie wszystko wskazuje na to, że dokonała tego żydowska jaczejka.

Tak oto wyglądały stosunki między Polakami a Żydami na okupowanych przez Rosję Kresach Wschodnich – a była to połowa terytorium Polski. Na tych terenach na długo przed Katyniem Sowieci prowadzili politykę planowej eksterminacji państwowotwórczych warstw społeczeństwa, wysługując się przy tym Żydami.

Na Kresach w wyniku tylko terroru sowieckiego zostało wymordowanych lub zmarło w wyniku zsyłek i represji 1,5 do 2,0 mln Polaków. Liczba rozproszonych po świecie, gnanych „kompleksem Kołymy” (byle dalej od nieludzkiej ziemi) w najodleglejsze zakątki, nie wyłączając antypodów, jest bliżej nieznana.

W czerwcu 1941 r., po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej na Kresach, do rozdawania kart i pisania historii, równie krwawej, przystępują Niemcy, ale zanim wejdą, specjalne oddziały likwidacyjne NKWD zdołały wymordować w okrutny, przerażający i niespotykany sposób około 50 tys. ludzi trzymanych w więzieniach wielu kresowych miast (w samym Lwowie było 5 dużych więzień). Oktawia Grząska w pracy Byłam więźniarką NKWD, Warszawa 1999, opisuje koszmar lwowskiego więzienia na Zamarstynowie:

„Zwyrodnialec Żyd, niejaki Kałr, z rzeźnickiej rodziny z Zamarstynowa zawiadamiał z obleśnym uśmiechem przyprowadzanych po jednym więźniów o nagłej zmianie wyroku kary na natychmiastową śmierć przez rozstrzelanie z uwagi na – wojennoje wriemja. Nim skończył mówić, już zbiry wlekły nieszczęśliwca w czeluść lochów i tam dokonywała się mrożąca krew w żyłach rzeczywistość. Na ilu to biedakach stosowano tortury czerwonej rękawicy ? Oparzone po łokcie w kipiącej wodzie ręce odzierano ze skóry, ściągając ją jeszcze za życia ofiary jak rękawiczki. Ile obcięto uszu ? Męczeńska krew w lochach zakrzepła sięgała 30–40 cm”.

Cały aparat więzienno-sądowy, łącznie ze służbą medyczną czy prokolantami, w większości był żydowski. Oto wstrząsający opis tzw. „zbrodni w Dobromilu”: 26/27 VI 41, Dobromil. „Miejsce kaźni urządzono w składzie drewna. Wprowadzano do niego więźniów pojedynczo, a tam czekał już na nich kat z 5-kg młotem. Był to współpracownik NKWD poch. żydowskiego Grauer lub Kramer. Ofiary uśmiercał uderzeniem w głowę (…) księdzu połamali ręce i nogi, wycięli język i narządy płciowe”.

I znowu J.T. Gross W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali, s. 60:

„– Lwów. Oto otworzono więzienia. Niemcy dopuścili dziennikarzy, fotografów i każdego kto chciał do skrwawionych piwnic, znaleziono tam wielu, o których myślano, że żyją na wygnaniu. Niemcy natychmiast puścili wersję, że mordercami byli Żydzi na służbie w NKWD”.

A także Wspomnienia i zapiski Hugona Steinhausa, s. 210–212:

„Tymczasem moja Pazia-służąca szalała. Latała od więzienia do więzienia i oglądała trupy. W jej mieście rodzinnym, w Przemyślanach, rozpoznano w więzieniu jej braci stryjecznych, chlubę rodziny, młodzieńców w toku studiów. Jej stryj sam zabił 8 Żydów w zemście za ten mord”.

Większość, jeśli nie wszystkie pogromy Żydów odbyły się na terenie Kresów Wschodnich, a w każdym razie tam, gdzie były sowieckie więzienia. Mieszkańcy tych terenów zarzucali Żydom kolaborację z władzą sowiecką i udział w aparacie represji i eksterminacji.

Wydawanie Polaków sowieckim katom przez ich żydowskich sąsiadów to przecież tylko inny odcień szmalcownictwa, w jego żydowskiej wersji, którego skutkiem były makabrycznie męczone i w wymyślny sposób torturowane polskie ofiary. Trzeba spróbować wczuć się w rolę osoby, która straciła matkę, córkę, czasem wszystkich razem, na dodatek zamordowanych w tak nieludzki sposób. Udział Żydów w mordach uprawdopodabniały mniej lub bardziej prawdziwe i specjalnie rozsiewane przez Niemców plotki. Niestety relacji o kolaboracji, udziale zbrojnym, denuncjacjach i mordowaniu jest wiele w przeróżnych źródłach. Nastroje odwetowe były bezwzględnie wykorzystywane i podsycane przez okupantów niemieckich, realizujących przecież systematycznie plan „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.

W końcu jest jeszcze zbrodnia najnowsza, z lat 40. i 50., Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, i jego arcykaci: Luna Brystygierowa, Helena Wolińska, Stefan Michnik, Salomon Morel, Tewje Bielski, Jakub Berman etc. Czy rzeczywiście skrajnym przejawem antysemityzmu było powiedzenie w oczy na przesłuchaniu Józefowi Różańskiemu (vel Goldberg) przez asa lotnictwa i bohatera generała Skalskiego, kiedy miał wbitą w odbyt nogę od taboretu, na której go ten oprawca posadził (sic!): „Ty parchaty Żydzie, jeszcze ci wolna Polska odpłaci”? (według własnego przekazu). Dziś ofiary tych zbrodniarzy wygrzebujemy z mozołem na Łączce, rozpoznając po sowieckiej metodzie strzału w potylicę, podczas gdy oni sami pozostali bezkarni.

Gdzież zatem jest ta nasza, tak wspólna przecież, wielowiekowa historia? Żydzi ściągali do Polski z całej Europy, tam niechciani i prześladowani (w rodzinie Mariana Hemara przechowywana była żywa pamięć o przodku spalonym na stosie w Hiszpanii).

Przybywali do kraju słynnego z tolerancji, wszak w płonącej stosami Europie Polska była wyjątkiem. Zostali zaakceptowani: „non est Iudaeus, neque Polonus; non est servus, neque liber” – i mieli prawa niedostępne im w innych krajach.

O równoprawnym statusie Żydów niech zaświadczy historyczne wydarzenie z 1655 roku, kiedy to 40 000 Kozaków i Moskali oblegało Lwów. Hetman Chmielnicki zażądał okupu i przedstawił swoje warunki. Jeden z punktów brzmiał: „Żydzi jako nieprzyjaciele Chrystusa i wszystkich chrześcijan, aby ze wszystkimi majątkami, z dziećmi i żonami w niewolę tak Moskalom, jak Kozakom zostali wydani i aby ich nie bronili obywatele”. W odpowiedzi usłyszał, że Żydzi to także obywatele Rzeczypospolitej, znajdują się pod opieką jej prawa, nie ma więc mowy o wydaniu ich nieprzyjaciołom. Hetman kozacki musiał z Żydów zrezygnować.

Po co nam, Polakom i Żydom, ten konflikt? Przez pamięć wspólnych ofiar „non licet” – nie godzi się!

Nie możemy się nawzajem obwiniać, bowiem los postawił nasze oba narody w sytuacjach skrajnie ekstremalnych lub, jak kto woli, ekstremalnie skrajnych. Czy nie chcemy wspólnie dochodzić prawdy? Czy godzi się ją zaciemniać i zgubić z pola widzenia właściwych sprawców?

Myślę, że nieżyjący już Stanisław Lem, sam przecież Żyd, charakteryzując obecną sytuację, zacytowałby łacińską maksymę: „Mundus vult decipi – ergo decipiatur” – świat chce być oszukiwany – więc oszukujmy.

Artykuł Janusza Niewolańskiego pt. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Janusza Niewolańskiego pt. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” na s. 5 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wiele kłamstw zaborców na temat polskiej szlachty dotąd uważa się za prawdę / Marcin Niewalda, „Kurier WNET” 58/2019

Jeśli widzimy romantycznego, zdewociałego prostaka w blaszanym czerepie, domagającego się od poddanych pieniędzy – to powielamy wszystkie kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat.

Marcin Niewalda

Odkłamać szlachectwo

Dla wielu to, co napiszę, będzie szokiem. Wielowarstwowe kłamstwa na temat stanu szlacheckiego były produkowane przez zaborców i wiele osób uznaje je dzisiaj wciąż za szczerą prawdę. Kłamstwa miały zniszczyć Rzeczpospolitą, jej tożsamość i strukturę. W szczególności zniszczyć kulturę kresową. Stawką było i jest obezwładnienie narodów tworzących dawną państwową wspólnotę, zabór mienia i wyzysk gospodarczy. Te kłamstwa, wciąż obecne, do dzisiaj pozwalają dawnym zaborcom czerpać niesprawiedliwe zyski z naszego kraju.

Zacznijmy od podstaw. Kim był szlachcic polski – Sarmatą? Warchołem? Kosmopolitą? Dewotem? Wyzyskiwaczem? Krzewicielem kultury? W zasadzie żadne z tych określeń nie jest prawdziwe.

Chociaż każde z tych słów może być niekiedy stosowne, to jednak żadne nie dotyka istoty tego, czym w Rzeczypospolitej było szlachectwo i jaki miało sens. A był to sens niemal całkowicie inny niż ten, do którego dążyła arystokracja Azji i innych krajów Europy. Szlachta polska to coś całkiem innego niż prezentują to europejskie podręczniki do historii.

Aby pokazać źródło kłamstw, zadajmy pytanie nie o samą szlachtę, lecz o dworki szlacheckie. Tak – celowo użyłem słowa ‘dworki’, aby pokazać, że nawet w tak prostym pytaniu tkwi już błąd. Błąd, który powoduje, że myślimy o dawnej Rzeczypospolitej w niewłaściwy sposób. Błąd, mający dalekosiężne konsekwencje aż do dzisiejszego poczucia tożsamości i wspólnoty. Prawidłowo, mówiąc o siedzibach ziemiańskich, powinno się używać słowa ‘dwory’. (Pojęcie ‘dworek’ odnosi się tylko do wilii stojącej na przedmieściach – takiej jak np. „Rydlówka” na dawnych przedmieściach Krakowa). Nie chodzi jednak tylko o samą nazwę, lecz o to, z czym te nazwy są związane. Mówiąc „dworek” z reguły dzielimy wieś na budynek bogatego właściciela oraz kurne chaty, w których klepano biedę. Rzeczywistość jednak wygląda całkowicie inaczej.

Słowo ‘dwór’ oznacza bowiem cały obszar dworski, na którym oprócz budynku mieszkalnego (zwykle dzielonego z szerszą rodziną, a nawet osobami niespokrewnionymi), oprócz zaplecza typowo gospodarczego – jak stajnie, wozownie, spichlerze z ziarnem na zasiewy w przyszłym roku – stały oficyny dworskie, czworaki, często młyn, karczma, kuźnia, kilka lub nawet kilkadziesiąt chat; wszystkie zamieszkane i oznaczane w księgach metrykalnych numerem 1. Mieszkańcami tego obszaru oprócz rodziny właściciela lub dzierżawcy byli tzw. oficjaliści – czyli cały szereg wyższych pracowników, ekonomów czy leśniczych, a także rzemieślnicy, pracownicy folwarczni i gospodarscy wraz z rodzinami. Niekiedy grupa ta stanowiła połowę całej społeczności danej wsi. Sporo też było gracjalistów – czyli osób „na łasce” – np. kalekich lub starych. Mówiąc o dworach, mówimy więc o znacznej części społeczności lokalnych.

Spytajmy więc teraz, o kto czerpał zyski z działania takiego dworu? W takim typowym pytaniu tkwi błąd. Jeśli już przyjmiemy, że dwór był obszarem, a nie budynkiem, to zazwyczaj kojarzymy go z czymś podobnym do włości, w których pracowali niewolnicy na rzecz „pana”.

Tymczasem w Rzeczypospolitej – inaczej niż na zachodzie Europy – dwory były to raczej instytucje przypominające dzisiejsze jednostki gminne. Ich właściciel był bowiem odpowiedzialny za cały szereg funkcji, które dzisiaj lokowane są w obrębie tzw. budżetówki.

Nie tylko dbał o urządzenie obszaru dworskiego, podnoszenie warunków życia i pracy wszystkich mieszkających na obszarze dworu. Nie tylko łożył na drogi i mosty publiczne. Ponosił również odpowiedzialność za edukację, opiekę nad wdowami, sierotami, chorymi, za ochronę, dozór, bezpieczeństwo, przestrzeganie prawa, likwidację skutków nieszczęść itd.

Z reguły odbywało się to za pośrednictwem różnych fundacji klasztornych, prywatnych oddziałów straży czy towarzystw. Właściciel wydzielał grunt na budowę kościoła z zapleczem. Uposażał, a więc przeznaczał zyski z danego terenu na utrzymanie tego miejsca. Klasztor miał polecenie urządzenia i utrzymania szpitala, produkcji lekarstw, roztaczania opieki nad biednymi, urządzenia szkoły. (Mało kto wie, że już w średniowieczu w Polsce szkoły istniały niemal przy każdej parafii). Straż czy towarzystwo również wymagały takich „fundacji”, uposażenia w część dóbr. Przy większych majątkach w grę wchodziły jeszcze kwestie polityczne. Sam budynek pałacu nie był tylko mieszkaniem o 100 pokojach, lecz pełnił przede wszystkim różne funkcje oficjalne. Tak jak dzisiaj, odbywały się tam spotkania polityczne, gospodarcze, naukowe i artystyczne, organizowano wystawy, odbywały się sztuki i koncerty. Co więcej, wiele z nich było otwartych dla wszystkich zainteresowanych – również włościan. W pałacu utrzymywano odpowiedniki dzisiejszych bibliotek i muzeów.

Musimy także zdać sobie sprawę z różnic między sytuacją w Polsce i np. we Francji czy Anglii. Była to różnica głównie ilościowa, co niosło za sobą bardzo konkretne skutki. W bogatych krajach Europy i Azji arystokracja stanowiła 1–2% ludności. W Polsce stanu szlacheckiego było 10 razy więcej. Trochę matematyki: porównajmy sytuację ilościową. Gdy 1% posiada tyle samo, co pozostałe 99%, to arystokracja jest od poddanych bogatsza blisko 100 razy. Gdy 17% posiada tyle, co 83% – to zaledwie 5 razy więcej. Skala dysproporcji była więc na zachodzie niemal 20-krotnie większa niż w Rzeczypospolitej.

Szlachcic polski był trochę bogatszy niż włościanin, podczas gdy różnica między chłopem francuskim a Wersalem była kosmiczna.

W praktyce arystokracja Azji i Europy traktowała obywateli jak niewolników bez żadnych praw. Istniał tam notoryczny wyzysk i pogarda. Różnice ekonomiczne pociągały za sobą różnice społeczne, edukacyjne i kulturowe. Rozdział klas był nie do pokonania. W Rzeczypospolitej istniały dwie nieformalne klasy szlachty – jedna, wąska, arystokracji o aspiracjach europejskich, niezwykle bogatych właścicieli ogromnych obszarów, kosmopolitów zafascynowanych koneksjami z jeszcze bogatszymi arystokratami zachodu – oraz druga, szeroka grupa szlachty zwykłej, która była silnie związana z krajem i ludźmi tu mieszkającymi. Nie ma się co dziwić więc, że rewolucja francuska wybuchła właśnie tam, a nie w Polsce, a hasła mordowania panów nie znajdowały u nas długo odzewu.

A co z niewolnictwem pańszczyzny – czy ono nie istniało? I znowu mamy błąd już w pytaniu. Pańszczyzna nie była niewolnictwem lecz… podatkiem. Wyobraźmy sobie, że dzierżawimy od państwa dom z polem. Dzisiaj musimy zapłacić od tego czynsz – podatek. Jest to nieuchronne. Dawniej odbywało się to inaczej – w zamian za dzierżawę musielibyśmy ów czynsz odpracować. Dzisiaj płacimy realne podatki – sięgające łącznie 40% całej naszej mocy produkcyjnej. Dawniej ową pańszczyznę ustalano na 1–3 dni pracy w tygodniu jednej dorosłej osoby z rodziny. (Ilość dni zależna od wielkości pola, a to zależało od wielkości rodziny i jej potrzeb).

Jak się oblicza, pańszczyzna wynosiła praktycznie 4 razy mniej niż dzisiaj podatki. I nie jest to manipulacja liczbami, lecz fakt. Co więcej, był to podatek niezadłużający, w przeciwieństwie do tego, co ma miejsce obecnie.

Ten idealny, roztaczany obraz nie był jednak tak nieskazitelny. Po pierwsze, jak wspomniałem wyżej, istniały duże latyfundia arystokracji – w której często jednak dochodziło do wyzysku, zniewalania i innych okrucieństw, i to one były przyczyną upadku Rzeczypospolitej. Po drugie, w grupie zwykłej szlachty też było trochę warchołów czy draństwa. Jednak w tej drugiej grupie osoby takie były rugowane ze stanu szlacheckiego lub przynajmniej nawracane poprzez presję kulturową i środowiskową. Fakt istnienia takich jednostek wykorzystywali obcy lub zaborcy i za pomocą różnych manipulacji doprowadzali do takich zjawisk jak bunt Chmielnickiego, rzeź galicyjska czy dyneburska. W szczególności Moskwa sprytnie wykorzystywała nastroje i judziła do odwetów i buntów. Kończyły się one – jak bunt na Dzikich Polach – poddaniem ziemi caratowi, gdzie nierówności między arystokracją i chłopstwem były jeszcze większe. Wyjęci spod prawa buntownicy, nauczeni mordować, zasilali szeregi okrutnych beskidników [rozbójników karpackich; przyp. red.] czy zwykłych zbójów.

Zostawmy jednak arystokratów jako przedstawicieli kosmopolityzmu europejskiego i wróćmy do owej głównej części warstwy szlacheckiej na ziemiach Rzeczypospolitej oraz jej wyjątkowości. Wywodziła się ona ze stanu rycerskiego, mając rycerskie prawa za podstawę swojej kultury. Wśród nich na naczelnym miejscu były odpowiedzialność i… szlachetność. To dlatego nasi przodkowie uznali, że dobrze będzie oprzeć struktury państwa na szlachcie. Skoro szlachcicem mógł zostać każdy, kto wykazał się praktycznie odpowiedzialnością i poświęceniem, był to dobry sprawdzian dla kogoś, kto miał się opiekować danym terenem i ludźmi nań żyjącymi. Pamiętajmy, że mówię teraz nie o hiperbogatych arystokratach, lecz drobnych właścicielach, o dzierżawcach, o osobach pełniących różne funkcje społeczne – czyli o 90% szlachty polskiej. Mówię też o dwa razy większej społeczności oficjalistów – urzędników dóbr prywatnych. Razem daje to około 1/3 społeczeństwa zorganizowanego według zasad demokracji szlacheckiej – ustroju najbardziej zbliżonego do demokracji ateńskiej, gdzie przecież prawo głosu miało 25% społeczeństwa.

Ta zwykła szlachta składała się z rodzin przeróżnego pochodzenia. Były rody polskie, litewskie, rusińskie, tatarskie, wołoskie (Wołoszczyzna), białoruskie. Była też spora grupa rodzin, które zafascynowane Rzecząpospolitą osiadały tutaj – a więc włoskie (Italia), irlandzkie, węgierskie, niemieckie, żydowskie, francuskie.

Wszystkie rody Rzeczypospolitej otrzymywały szlachectwo za długoletnią służbę (lub w drodze indygenatu), za wybitne poświęcenie na polu walki itp. Czyny te stanowiły dla rodzin powód do dumy, ale też zapewniały powtarzalność tej postawy w imię honoru rodziny.

Tak więc szlachta, ta przeciętna, bliska mieszkańcom, stanowiąca do 15% społeczeństwa, wraz z grupą oficjalistów odpowiadała przede wszystkim za ziemię, produkcję, ochronę, opiekę, edukację, zdrowie, składała się też na projekty ogólnopaństwowe, takie jak armia czy innego typu służby. Możemy i powinniśmy myśleć o szlachcie jako o dobrych i szlachetnych zarządcach gmin. Tak uczciwie i odpowiedzialnie zachowywała się większość, dlatego Rzeczpospolita prosperowała dobrze, stanowiła potęgę i zapewniała dobrobyt. Dlatego też pojęcie „szlachetności” niesie dla nas pewne konkretne znaczenia. I dlatego właśnie z tej grupy wywodziła się przeważająca większość powstańców, a w II RP naukowców, wojskowych, członków służb – zdziesiątkowanych w Katyniu.

Gdy jednak doszło do zaborów, nowe władze musiały zrobić wszystko, aby po pierwsze tę dobrze prosperującą strukturę rozbić, po drugie obrzydzić reszcie. Dochodziło do szeregu manipulacji i niszczenia.

Jednym z nich był mit sarmacki propagowany przez Austrię, w którym szlachcic polski był pijakiem i dewotem wyzyskującym chłopów przez pańszczyznę. Mit ten, bardzo niesprawiedliwy, powielali potem komuniści w czasach PRL-u, a także np. twórcy filmowi z Wajdą na czele.

Do dzisiaj wielu z nas staje taki właśnie obraz przed oczami, gdy jest mowa o szlachcie. Jeśli widzimy romantycznego, zdewociałego prostaka w blaszanym czerepie, domagającego się od poddanych pieniędzy – to powielamy wszystkie kłamliwe manipulacje zaborców z ostatnich 240 lat. Niszczyciele Rzeczypospolitej robili wszystko, aby szlachtę patriotyczną wyrugować, zastąpić stare metody kształcenia „nowoczesnym” humanizmem, wprowadzali szlachtę ewangelicką dla rozbicia podstaw wiary, rozpijali naród, zsyłali na Sybir za powstania, zmuszali do emigracji, nagradzali lojalnych służbistów i nawet zezwalali im na wprowadzanie „prawa pierwszej nocy” na swoich terenach. Jeszcze gorzej postępowali komuniści na Kresach. Celowo wykorzystywali dwory czy kaplice do składowania chemikaliów (np. Witków Nowy), do uboju świń (Pawłów), na kołchozy (Jaśniszcze). Wiele niszczało – w szczególności z parkami, zapleczem, otoczeniem, urządzeniami gospodarczymi. Niestety proces ten trwa do dzisiaj.

W Rzeczypospolitej mogło być nawet 100 000 dworów i folwarków. Oblicza się, że do 1945 roku przetrwało 20 000. Obecnie pozostało ok. 2000. Znana jest ikonografia maksymalnie 5000. „Dokonaniem” ostatnich lat, zaraz za polską granicą na Ukrainie, jest zniszczenie terenu dworu w Walawce, należącego do wspaniałego patrioty, krzewiciela nauki i kultury Włodzimierza Dzieduszyckiego. W czasie powstania styczniowego we dworze tym został zorganizowany szpital powstańczy. Obecnie znajduje się tam oczyszczalnia ścieków dla Sokala. Takich miejsc całkowicie zatartej kultury Rzeczypospolitej są tysiące.

Pomimo istnienia publikacji i portali zajmujących się zamkami i dworami, stale przetwarzana jest ta sama wiedza o drobnym wycinku dawnej historii dworów, skupiająca się przede wszystkim na właścicielach. Powstał jednak plan stworzenia portalu całkiem innego: serwisu, który pozwoli na odtwarzanie wiedzy zapomnianej. Zostaną na nim udostępnione mechanizmy pozwalające na określanie, na podstawie drobnych szczegółów, gdzie zostało zrobione dane zdjęcie z czyjejś szuflady. Przede wszystkim unikalne będzie to, że dwory będą tam traktowane nie jako własność jednej rodziny, ale jako miejsce życia i pracy dziesiątków i setek osób. Już teraz gromadzona jest ta wiedza, zdjęcia, informacje o ludziach, powiązaniach rodzinnych, o zwyczajach danego miejsca.

Będzie to potężny portal z wieloma możliwościami. Chcemy odkłamać historię. Chcemy pokazać jak ogromna część naszych przodków miała bezpośredni związek z dworami, jak ten świat wpływał na całą Rzeczpospolitą i jak do dzisiaj tkwi on w naszych przekonaniach o tym, co jest dobre i szlachetne. Chcemy z dworami powiązać wydarzenia rodzinne, zwyczaje, idee, a nawet przepisy kulinarne będące do dzisiaj dorobkiem naszej kultury i powodem do dumy.

Niestety obecnie brak programów państwowych, w których taki program znalazłby formalną możliwość wsparcia. Dlatego jedyna nadzieja we wsparciu społecznym. Będzie ono przeznaczone na stworzenie mechanizmu cyfrowego odpowiedzialnego za wygląd i działanie portalu. Z dostępnej na nim wiedzy będą mogli korzystać wszyscy bezpłatnie, a każdy będzie mógł dodać to, co wie z przekazów rodzinnych, czy zamieścić zdjęcia z szuflad. Koszt serwisu dworów to 3000 zł. Koszt całego portalu, wszystkich baz danych – to 25 000 zł. Budowę można wesprzeć poprzez portal www.pomagam.pl/dwory, gdzie prowadzona jest zbiórka na ten cel. To wielkie i ważne zadanie. Twórcy ogromnie liczą na zaangażowanie społeczne – możemy znacznie zmienić świadomość Polaków!

Materiał przygotowała Fundacja „Genealogia Polaków”.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Odkłamać szlachectwo” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Odkłamać szlachectwo” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wierzyński, Lechoń, Hemar, Łobodowski i Kaczmarski – Poetycki Dzień Radia – Studio37 Dublin- zaprasza Tomasz Wybranowski

Od bardzo dawno powtarzam, że współcześnie komunikujemy się ze sobą, często w skrótowy sposób i chamski i arogancki. Nie mówię ani piszę już nawet o ortografii czy dbałości dobrą gramatykę i słownik.

Stąd pojawia się potrzeba magicznej przemiany, chociaż na chwilę. I nie jest ważne, jak ten zgiełk nazwiemy, czy to jest po – nowoczesność, czy post – modernizm. Nie ma to najmniejszego choćby znaczenia. Trzeba burzyć gnuśność i bylejakość tego, co „tu, teraz i dzisiaj”Chaos, pośpiech, samotność należy zdyskontować odrobiną odświętności.

Poezja to magia, która sprawia, że człowiek dzięki metaforom może poruszyć te struny, o których istnieniu dawno zapomniał. Na nowo, choć na chwilę odnaleźć siebie, przystanąć w tym pędzie dnia i zapytać.

Poezja ma w sobie wymiar egalitaryzmu, odświętności i przeczucia niezwykłości, co nie znaczy, że nie może być popularna (alias masowa). To wina złych metodyk nauczania literatury w szkołach w Europie, mediów, które chamieją w zastraszającym tempie (głównie radiowe i telewizyjne) i ludzi, którzy stają się tylko „zjadaczami chleba”. Stąd poetycka potrzeba owej magii także w radiu. I otrzymuję to z nawiązką w Radiu WNET.

 

Słuchacz zawsze najważniejszy i dla niego to wszystko

 

Zawsze powtarzam, tak sobie, jak i młodym adeptom sztuki dziennikarstwa radiowego, że prowadzący, autor programu musi zawsze pamiętać o Słuchaczach, którzy są po drugiej stronie.

Szacunek dla Słuchacza zmusza do ciężkiej pracy, doboru gości, którzy ubogacą nasz świat i naszą wiedzę o nich, także językowo.

To samo dotyczy muzyki, która musi nieść ze sobą przesłanie i głębię. Muzyka w naszym Radiu WNET jest zupełnie inna niż w rozgłośniach publicznych, czy komercyjnych. Przede wszystkim tchnie świeżością i nowymi historiami stylowymi, gość wymienić moje ostatnie odkrycie formację Kwiaty. Najważniejsze jednak jest to, że ponad pięćdziesiąt procent to muzyka polska.

11 kwietnia – Dzień Radia

Oto zapis moich osobistych, choć ze Słuchaczami Radia WNET przy odbiornikach i gdzieś w cyberprzestrzeni, obchodów tego świeta. Eterowym czynem i porywem serca było wspomnienie wielkich poetów i bardów, ale i radiowców – Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Lechonia, Józefa Łobodowskiego, Mariana Hemara, Gustawa Herlinga – Grudzińskiego i niezapomnianego Jacka Kaczmarskiego.

 

 

Nagrania, które wykorzystałem w programie pochodzą z taśmoteki Redakcji Polskiej Radia Wolna Europa, która znajduje się w dziale Dokumentacji Mechanicznej w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Za inspirację i wsparcie literaturoznawcze dziękuję Panu Profesorowi Konradowi W. Tatarowskiemu.

Tomasz Wybranowski

Studio Dublin – 12 kwietnia 2019 – Goście: dr Monika Milczarek, Bogdan Feręc- Polska-IE, Jakub Grabiasz i Alex Sławiński

W piątkowym Studiu Dublin, jak zwykle wieści z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Obok rozmów i przeglądu prasy, też korespodencja z Londynu, szczypta zdrowia z Belfastu i łyk sportowych emocji z Dublina.


Prowadzenie: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Katarzyna Sudak & Studio 37 Dublin


W piątkowy poranek w Studiu Dublin, nasze słuchaczki i słuchaczy tradycyjnie powitaliśmy z Bogdanem Feręcem, szefem portalu Polska-IE.com. Tomasz Wybranowski spekulował z Bogdanem Feręcem, co też może zwiastować przedłużenie terminu wyjścia Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej. Ma do tego dojść, choć nikt i niczego nie jest już pewny, 31 października. 

W Studiu Dublin była także mowa o specjalnym raporcie irlandzkiej Krajowej Rady ds. Konkurencyjności na temat kosztów pracy w Republice Irlandii. W opinii Rady wzrost kosztów pracy na Wyspie odpowiada za wzrost czynszów i płatności za opiekę nad dziećmi.

 

Koszty pracy w Irlandii wzrosły o cztery razy szybciej, niż inne wskaźniki gospodarcze i ceny, a to grozi obecnie ponownym wzrostem czynszów i kosztem zapewnienia opieki dzieciom. Ogółem w ubiegłym roku (2018) koszt pracy zwiększył się o 2,9%, co jest niespotykanym wzrostem rocznym – mówią ekonomiści z Rady ds. Konkurencyjności.

I jeszcze opowieść o dronach na usługach przestępców, na szczęście drobnych. Oto w miasteczku Castlerea ujęto dwójkę przestępców, którzy z pomocą drona próbowali przemycić do tamtejszego zakładu karnego narkotyki. W sprawie przemytu narkotyków do więzień, irlandzka policja Garda dowiedziała się od Służby Więziennej, która …. zaobserwowała proceder już wcześniej.

 

W przeglądzie prasy irlandzkiej dzisiaj omówienie artykułów z „Daily Express” i dziennika „The Irish Times”.

Oba pisma najwięcej miejsca poświęcają sprawom Brexitu, radości posłów brytyjskich z powodu… zbliżającej się przerwy świątecznej i porzucenia „bezcelowych” – jak podkreślają komentatorzy – dyskusji o sposobie i jakości rozwodu Zjednoczonego Królewstwa z UE, wreszcie poprawiającym się stanie zdrowia Micka Jaggera, który 4 kwietnia przeszedł operację wymiany zastawki.  Zły stan zdrowia „żelaznego” Micka był powodem odwołania przez grupę The Rolling Stones trasy koncertowej po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.

Oba cytowane przez Tomasza Wybranowskiego dzienniki obszernie rozpisywały się o czwartkowym (11 kwietnia 2019) zatrzymaniu Juliana Assange, redaktora naczelnego WikiLeaks. 

Kilka minut po oficjalnym zniesieniu przez Ekwador azylu nadanego Assange’owi, w siedzibie ambasady tego kraju brytyjscy policjanci zatrzymali Assange’a. Podczas zatrzymania szef WikiLeaks wznosił okrzyki:

„Resist this attempt by the Trump administration. The UK must resist! / Oprzyjcie się tej próbie administracji Trumpa. Wielka Brytania musi się [temu] oprzeć!

 W przeglądzie prasy polskojęzycznej, która ukazuje się na Szmaragdowej Wyspie omówienie artykułów z kweitniowego, świątecznego już wydania miesięcznika MIR. 

 


Tomasz Wybranowski w specjalnym felietonie przypomniał o „Marszu Pamięci”, który zoorganizowali dziewięc lat temu Polacy w Irlandii, niespełna tydzień i jeden dzień po Smoleńskiej Tragedii.

W tamtym czasie nie było chyba zakątka na kuli ziemskiej, gdzie Polacy nie byliby pogrążeni w żałobie i kontemplacji nad istotą kruchości życia i nad śmiercią, która łączy wszystkich.

 

W obliczu tragedii, wszyscy polscy emigranci w Irlandii są wspólnotą ducha i serca. W niedzielne południe, okolice GPO i główna dublińska aleja O’Connell Street zapełniła się polsko – irlandzkim tłumem.

18 kwietnia 2010 roku był ostatnim akordem dni żałoby narodowej dla Polonii w Dublinie i na całej Szmaragdowej Wyspie. Tego dnia odbył się „Marsz Pamięci – Memorial March”. 

W samo południe zebrani w sile prawie 3,5 tysiąca osób (oficjalne dane irlandzkiej policji – Gardy), mogli wysłuchać początku Mszy św. żałobnej z krakowskiego Kościoła Mariackiego, w intencji Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego niezapomnianej małżonki Marii. W tym czasie nad tłumem w Dublinie powiewały flagi Polski i Irlandii.

Nagranie, które słychać w tle Smoleńsko – Katyńskiego felietonu zadumy, to „Panta Rhei – Part 2”, z albumu: Przemysław Rudź & Tomasz Pauszek „Panta Rhei”, w zgodnej ocenie działu muzycznego Radia WNET najlepszego albumu z muzyką elektroniczną wydanego w Polsce w ubiegłym roku.


Doktor Monika Milczarek podczas zajęć z pacjentem. Fot. arch. Monroe Medical.

Kolejnym gościem Tomasza Wybranowskiego była doktor Monika Milczarek, prezes firmy Monroe Medical, z siedzibą w Belfaście.

Moja rozmówczyni jest przykładem Polski sukcesu w Irlandii Północnej.

Jak twierdzi, należy odkłamywać stereotypy, że Polacy nie są w stanie osiągnąć wysokiej pozycji zawodowej poza granicami naszej Ojczyzny.

W rozmowie z doktor Moniką Milczarek rozmawialiśmy o różnicy między fizjoterapią a rehabilitacją, żmudnym procesie nostryfikacji przez obcokrajowców dyplomów medycznych w Irlandii Północnej i wreszcie stanie zdrowia i kondycji fizycznej Polaków na Wyspie.

Przez pryzmat swojej pracy i pobytu w stolicy Irlandii Północnej od 2005 roku, Monika Milczarek naszkicowała wzorcowy obraz drogi realizacji marzeń i mitycznych snów o możliwości spełnienia zawodowego w obcym kraju, który czasami daje znacznie więcej szans i możliwości niż Polska.

W rozmowie wspomniała także o problemach irlandzkiej służby zdrowia, które często korespondują z podobnymi bolączkami w Polsce.

Jako ciekawostkę podała informację, że w Ulsterze aktywnych zawodowo jest tylko trzech fizjoterapeutów dziecięcych.  Jedną z nich jest współpracująca z doktor Moniką Milczarek, Małgorzata Wiśniowska, specjalistka od masażu terapeutycznego  i terapeutka dziecięca (na zdjęciu).

 


W zaułku sportowym „Studia Dublin” Kuba Grabiasz podsumował pierwsze ćwierćfinałowe mecze Ligii Mistrzów, oraz zaprosił na niezwykły mecz charytatywny.

12 kwietnia, na murawie Aviva Stadium w Dublinie naprzeciwko siebie wybiegną jedenastki legend FC Liverpool i legend Reprezentacji Republiki Irlandii XI. 

Spotkanie jest częścią wielkiej akcji „Sean Cox Rehabilitation Trust”. Irlandczyk Sean Cox jest fanem FC Liverpool. Podczas chuligańskich wybryków, kiedy uczestniczył w jednym z meczów Ligi Mistrzów, przy Anfield Road, został uderzony przez jednego z włoskich bandytów. Sean Cox stracił przytomność i zapadł w śpiączkę. Jego stan się na szczęście poprawia, ale rehabilitacja będzie długa i kosztowna.

 

W kalendarium Studia Dublin, który przygotowuje Tomasz Szustek, pod datą 12 kwietnia 2001 roku kryje się niezwykła opowieść. 12 kwietnia 2001 umiera w hrabstwie Mayo, na zachodzie Irlandii Ted Sweeney, człowiek, który być może zmienił los Europy w czasie drugiej wojny światowej.

 

Latarnia Blacksod, fot. James Emmans [ CC BY-SA 2 (1)] via Wikimedia Commons
To on, główny latarnik, ze swoją żoną Maureen byli odpowiedzialni za raport pogodowy, który opóźnił w 1944 roku lądowanie aliantów na plażach Normandii i tym samym otworzenie drugiego frontu w Europie. Słynny D-Day został przełożony o 24 godziny, ponieważ dowództwo sił sprzymierzonych dostało raport od irlandzkiego latarnika, sprawującego swoją służbę, gdzieś na zachodnich krańcach Irlandii, na Półwyspie Mullet.

Lądowanie aliantów w Normandii, fot. Robert F. Sargent, National Archives and Records Administration

Odczytu dokonała Maureen a informację przekazywał Ted. Latarnia morska, która była jednocześnie pierwszą, biorąc na wzgląd długość geograficzną stacja pomiarową w Europie jako pierwsza mogła odczytać zmiany pogody, które przynosił ze sobą Atlantyk. Jak wiadomo bowiem , zachód Europy jest w większej części roku na łasce tego co przyniesie ze sobą Golsztrom, ciepły, ale wilgotny atlantycki prąd oceaniczny.

Raporty pogodowe, w ramach umowy były przekazywane do Londynu ale nie do wiadomości hitlerowskich Niemiec.

Wracając do D-Day. 5000 okrętów, 11000 samolotów, ponad 150tys żołnierzy stało gotowych do największej inwazji w historii ludzkości, przewidzianej na dzień w 5 czerwca, kiedy to z samego końca Irlandii dotarł kolejny dzienny raport pogodowy, który lakonicznie głosił:

„wiatr o sile 6 i gwałtownie spadające ciśnienie”.

Doświadczeni meteorolodzy wiedzieli co to oznacza… Do wybrzeży Europy zbliżał się front powietrza, z opadami, wiatrem i niskimi chmurami, ale… po którym zwykle następował okres dobrej bezchmurnej pogody.

 

 

We „Wnetowym Londyńskim Zwiadzie”, Aleksander Sławiński opowiadał o kolejnej już fali zwątpienia i kapitulanctwa Brytyjczyków wobec wciąż dopisywanych nowych odcinków politycznej opery mydlanej opatrzonej tytułem „Brexit, tak czy nie (i kiedy)”. 

Aleksander Sławiński.
Alex Sławiński, Radio WNET Londyn. Fot. archiwum Alexa Sławińskiego.

 

 

Partnerem programu „Studio Dublin”

 

Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin (c) 2019

 

Są takie protesty, które w szczególny sposób oburzają społeczeństwo – bo te grupy zawodowe „nie powinny strajkować”

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki nie wrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, a ten zawód będzie deprecjonowany – dopóty polska szkoła nie zmieni się na lepsze.

Małgorzata Szewczyk

Media, także te publiczne, w ostatnich dniach dopuszczają się wielu przekłamań, wprowadzając opinię publiczną w błąd i niestety antagonizując społeczeństwo – nie wiem, czy w sposób zamierzony, czy nie. Otóż nie jest prawdą, że nauczyciele, jak podano w jednym z publicznych serwisów, pracują 3 godz. dziennie, „resztę” (tzn. dokładnie ile?) czasu poświęcając na sprawdzanie prac i przygotowywanie się do prowadzenia lekcji. Znajomi nauczyciele, także spoza mojej rodziny, przeliczyli czas poświęcony na pracę i okazało się, że jest to znacznie ponad 40 godz. tygodniowo, łącznie z weekendami. I to niezależnie od wykładanego przedmiotu.

Nie spotkałam się jeszcze, niestety, z informacją o tym, że w nauczycielską pensję (nauczyciel rozpoczynający pracę otrzymuje 2500 zł brutto przy obecnej płacy minimalnej 2250 zł brutto) wliczone są też godziny poświęcone na wszelkiego rodzaju projekty, koncerty, festyny, rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami itd. Nie wspominając o kilkudniowych wycieczkach, w czasie których dzieci i młodzież są pod opieką nauczycieli przez 24 h na dobę.

Nie jest też prawdą, że nauczyciele mają pełne dwa miesiące wakacji – przed wrześniem odbywają się egzaminy poprawkowe i także rady pedagogiczne. W większości szkół obowiązują dzienniki elektroniczne, co jest wygodą dla uczniów i rodziców, a co – o czym też się niestety nie wspomina – obliguje nauczycieli do „bycia podłączonym do internetu” przez cały dzień. Pytanie ze strony uczniów: „Dlaczego pani mi nie odpisała?” jest w szkole na porządku dziennym.

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki do szkoły nie powrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, dopóki ten zawód będzie deprecjonowany, a materiał nauczania „okrajany” przez kolejne reformy – dopóty w polskiej szkole nic się nie zmieni na lepsze. Nawet najlepszy nauczyciel „z powołania”, mający szczere chęci i poczucie misji, nie będzie zadowolony, rozpoczynając pracę w tym zawodzie za taką pensję, bo – zwłaszcza w dużych miastach – naprawdę trudno jest się za 1800 zł netto utrzymać, nie wspominając o wynajmie mieszkania. (…)

Żeby było jasne – uważam, że termin planowanego protestu nie jest właściwy, a wysokość podwyżki, której domaga się ZNP – raczej nierealna. Choć prawdą jest, że strajk w miesiącach wakacyjnych na nikim nie zrobiłby wrażenia. A odnośnie do płac – protestujące dotąd grupy zawodowe otrzymały podwyżki. W tej sprawie, jak każdej delikatnej, a do takiej należy kwestia wynagrodzenia w budżetówce, konieczny jest kompromis. Ale żeby do niego doszło, obie strony muszą pójść na ustępstwa. ZNP też.

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”.

Kwiecień w tym roku to czas Wielkiego Postu i Zmartwychwstania. Czas na pomyślenie, czy jesteśmy szczęśliwi, zadowoleni z życia. Wiele podpowiedzi znajdziemy w Biblii i w starych przysłowiach, wyrażających nieraz w jednym zdaniu mądrość wielu pokoleń.

Jednym z takich porzekadeł jest: „Jak kogoś Pan Bóg karze, to mu rozum odbiera”. Wiceprezydent Warszawy powiedział otwartym tekstem, o co chodzi środowiskom LGBTiQ. Pierwszy krok to edukacja seksualna w szkołach i związki partnerskie, a później małżeństwa homoseksualne i adopcja dzieci. Mieliśmy metodą gotowania żaby być najpierw znieczuleni, by potem zwyciężyła antykultura. Kiedy żabę wrzucimy do wrzątku, to wyskoczy, ale jak będzie się wodę podgrzewało stopniowo, żaba zginie i nawet nie będzie wiedziała, jak to się stało.

Uchwalenie Dyrektywy UE nazywanej powszechnie Acta 2 to nic innego jak wprowadzenie cenzury prewencyjnej. I na nic się zda tłumaczenie, że to ochrona twórców, praw autorskich itp. Jeśli ktoś na FB czy Twitterze wkleja linki, to podaje autora i robi jemu i wydawcy reklamę. Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli, czy jedynie chcieli dokopać swoim przeciwnikom, a może rację mają niemieccy dziennikarze, że poszedł „deal” francusko-niemiecki? Za poparcie Acta 2 – dyrektywy, której chciał Macron, prezydent znienawidzony przez własny naród, Merkel uzyskała zgodę na budowę dla Rosjan Nord Stream 2. Coraz więcej Niemców ma już dość Angeli. Niestety alternatywa też nieciekawa. AfD widzi w Putinie zbawcę Europy.

No cóż, Niemcy zakładają sobie na szyję sznur, o którym pisał niegdyś tow. Lenin. Nasuwa się mimochodem pytanie o granice ignorancji.

Komunizm na Zachodzie Europy kwitnie. Czczony jest Marks, plany szkoły frankfurckiej zdają się zwyciężać. Zaproponowany przez Rudiego Dutschke w 1967 r. „marsz przez instytucje” powiódł się. Gramsci szedł dalej. Dla niego najważniejsza była „wojna o pozycje”, walka o idee i wierzenia. Stąd walka z Kościołem i rozumem. Cywilizacja grecka, łacińska, chrześcijańska, a nawet taoistyczna i buddyjska są wrogami. Współczesny człowiek ma wierzyć jedynie w nową ideologię, wszystkie wartości i prawa naturalne przeszkadzają. Widać, jak szatan próbuje zająć miejsce Boga.

Walka dobra ze złem trwa od wieków. Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”. Trzeba czytać Józefa Mackiewicza, bo on jak nikt rozumiał istotę komunizmu.

Trudno zrozumieć „deal”, który pcha Kornela Morawieckiego nie tylko w szkodzenie Polsce, ale i kompromitowanie syna. Jego nowa prorosyjska koalicja w wyborach do PE nie ma żadnych szans. Zostaje pytanie, dlaczego szkodzi wizerunkowi syna? Coraz więcej osób zza granicy pyta otwarcie, czy rząd RP jest prorosyjski? Przecież ojciec premiera bredzi: „Chcemy Europy pierwszej w świecie, wielkiej Europy od Atlantyku do Pacyfiku, ze Wschodem, z Rosją, Europy demokratycznej, duchowej”. Nie można tej aberracji tłumaczyć wiekiem i chorobą. Już 11 lat temu, w 2008 r. Kornel Morawiecki twierdził, że Gruzja napadła na Rosję i że Rosjanie nas wyzwolili w latach 1944–45. Już wtedy marzył o Europie od Atlantyku do Pacyfiku pod przewodnictwem Słowian. Czyżby pragnął ziszczenia marzeń Lenina – Europy zjednoczonej od Władywostoku do Lizbony? Taka Europa potrzebna jest teraz Rosji do wzmocnienia pozycji w rywalizacji z Chinami o hegemonię.

Mateusz Morawiecki odciął się wprawdzie od prorosyjskich poglądów ojca, ale ciekawa jestem jego stosunku do Chin i jedwabnego szlaku. Mam nadzieję, że w tym przypadku daleko padło jabłko od jabłoni.

Wiem, że Bóg i tak zwycięży. Dał nam Syna swego, który pokazał, jak powinien żyć człowiek, aby jak On zmartwychwstać.

Jadwiga Chmielowska

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alex Sławiński, Krzysztof Tytko, Sławomir Cichy, Maja Andrzejewska – Popołudnie WNET – 9 kwietnia 2019 r.

Popołudnia WNET można słuchać od poniedziałku do piątku w godzinach od 16:00 do 18:00 na www.wnet.fm oraz na 87.8 FM w Warszawie, a także 95.2 FM w Krakowie. Więcej audycji: https://wnet.fm/ramowka/


Goście Popołudnia WNET:

Alex Sławiński – korespondent Radia WNET w Londynie

Krzysztof Tytko – były dyrektor kopalni Czeczot;

Sławomir Cichy – muzyk, pedagog i działacz społeczny z Irlandii Północnej;

Maja Andrzejewska – wokalistka zespołu Kwiaty.

 


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa)


 

Część pierwsza:

Alex Sławiński, szef londyńskieg oddziału Radia WNET, z ambasadorem doktorem hab. Arkadym Rzegockim i jego małżonką.

 

Alex Sławiński, szef redakcji Radia WNET w Londynie, opowiadał o kolejnych rozpaczliwych próbach wypracowania porozumienia z Unią Europejską ws. Brexitu przez brytyjską premier Teresę May i jej ostatniej wizycie w Berlinie.

 

 

Część druga:

KWK Krupiński w Suszcu. Fot. geo573 (Wikipedia, CC BY-SA3.0)

Kolejnym gościem Popołudnia WNET był Krzysztof Tytko, ekspert ds. górnictwa i energetyki. Powróciliśmy do zdarzeń związanych z KWK Krupiński w Suszcu, ale i zdaniem rozmówcy Tomasza Wybranowskiego, grzechów zaniechania polskiego rządu względem polityki energetycznej Polski.

Krzysztof Tytko opowiadał także o wczorajszej (8 kwietnia 2019) konfrencji w Suszcu zorganizowanej przez Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych. 

 

 

Część trzecia:

Sławomir Cichy, dyrektor muzyczny w Musicland Academy, mieszkaniec północnoirlandzkiego miasta Lisburn, opowiadał w Popołudniu WNET o tym, jak wygląda życie pod niebem Ulsteru w związku z Brexitem, który „niby jest, choć wcale jeszcze go nie ma” – jak się wyraził.

 

Sławomir Cichy, dyrektor artystyczny Musicland Academy w Lisburn. Fot. arch. S. Cichego.

Sławomir Cichy opowiadał o ostatnich dwudziestu czterech miesiącach niepewności obywateli Irlandii Północnej i jej rezydentów, także w związku z bezkrólewiem w gmachu Stormont.

Regionalny rząd wchodzącej w skład Zjednoczonego Królestwa Irlandii Północnej nie może się ukontytuować od marca 2017 r. Irlandczycy z północy Wyspy pobili w tej materii rekord ustanowiony przez Belgię, której mieszkańcy, w latach 2010-2011, czekali na rząd w Brukseli 589 dni. Tymczasem pad rządowy w Ulsterze trwa już dwa lata i pół miesiąca.

 

 

Część czwarta:

Maja Andrzejewska, wokalistka grupy Kwiaty, jednego z odkryć roku 2018, opowiadała o metaforach i ich smakach za wartych na albumie „Kwiaty”.

 

Okładka jednego z najlepszych debiutów muzycznych w Polsce ostatnich lat – Kwiaty „Kwiaty”. Maja Andrzejewska była gościem Popołudnia WNET.

Od poniedziałku album zespołu Kwiaty jest płytą tygodnia Radia WNET. Płyta tygodnia na antenie Radia WNET zawsze o godzinie 12:50. 

 

 

                                            Produkcja Studio 37 – Radio WNET DUBLIN

Tomasz Wybranowski w Studiu 37. Fot. Studio 37.

Por. Stanisław Leszczyc-Przywara i płk Wiesław Matejczuk na froncie walki o pamięć i przyszłość prawdziwej Polski

Działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński.

Paweł Milla

Jasna Góra Zwycięstwa

Obraz MB Częstochowskiej w Płaszczu Hetmańskim | Fot. archiwum P. Milli

Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczyli pod koniec ich pełnego miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe odznaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Polaków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta.

Ojciec Eustachy Rakoczy, pomysłodawca, ceremoniarz i współorganizator uroczystości, tak to wspomina: „Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej składali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ówczesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła”. (…)

Marsze Kadrówek

Po powstaniu Solidarności, gdy komuna na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizowano na początku sierpnia 1981 roku pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakowskie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju historię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Brygady), który zaraził pasją czynu legionowego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego.

Dzisiaj dr nauk humanistycznych Krzysztof Nowakowski, który oprócz opieki nad Kopcem Piłsudskiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Legionów, wspomina: „Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecznej, jak również bezinteresownej pracy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, (…) autentyczną religijnością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przystrzyżony.

Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był młody duchem (…) na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepodległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich.

(…) Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z młodzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pamięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie”. (…)

Major Matejczuk

Spośród wielu przyjaciół Wujka wyróżniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matejczuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmował w domu m.in. ojców dominikanów. Zaczęły się naciski ze strony Zarządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zabraniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wolnym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu znajomości z różnymi oficerami i stanowiło parawan ochronny dla działalności konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury.

W sierpniu 1980 r. wybuchła wolność Solidarności. Aktywność społeczna i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspiracyjną organizację, wyławiając uczciwych oficerów. (…)

W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matejczuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Sztabu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów.

Porozumienie Centrum. Wiesław Matejczuk 3 od lewej | Fot. z archiwum S. Matejczuka

Ich celem było samokształcenie patriotyczne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej Sowietów. Nie chcieli odchodzić z wojska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tradycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komunistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komunie. (…)

Gdy Kiszczak wycofał się z oficjalnego życia politycznego, kilkunastu oficerów Viritim ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organizacji w ewentualnych rozmowach, prowadzących do ujawnienia się pozostałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujawnionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Generalnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspomagał przyjaciela Jacka Maziarskiego i Jarosława Kaczyńskiego w budowaniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów poselskich, a mądrze negocjując w rozdrobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziejskiej tzw. prywatyzacji. Do rozpracowywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozumianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieliśmy potem ćwierć wieku postkomuny.

Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izolacji i obaw przed kontaktem z nim, czego nie było nawet za komuny. Niektóre osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej polskiej wizyty i mszy św. na grobach naszych oficerów w Katyniu. Zginął w wypadku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę” znajduje się na s. 8 i 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„W polityce liczą się nie miny – liczą się fakty”. List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka

Faktem jest, że celem zawiązywanej koalicji jest między innymi ułatwienie wielu komunistom wejścia do Parlamentu Europejskiego i wywierania przez nich wpływu na przyszły kształt Unii Europejskiej.

Szanowny Kolego z Podziemia!

W godzinach porannych 1 lutego 2019 r. zostałem zaszokowany pokazaną w telewizji uroczystością zawiązania Koalicji Europejskiej, której celem (jak zrozumiałem) będzie ułatwienie wejścia do Parlamentu Europejskiego większej ilości euro-entuzjastycznych posłów z Polski. Przed wyborami zawiera się różne koalicje i nie warto byłoby tej właśnie koalicji poświęcać większej uwagi, gdyby nie skład porozumiewających się stron, w którym ujrzałem, wprawdzie z niezbyt pewną siebie miną, mojego dawnego szefa w tworzonej przez niego podziemnej strukturze Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. W polityce nie liczą się miny – liczą się fakty. Otóż faktem jest, że celem zawiązywanej koalicji jest między innymi ułatwienie wielu komunistom wejścia do PE i wywierania przez nich wpływu na przyszły kształt Unii Europejskiej.

Wrócę wspomnieniami do lat osiemdziesiątych, kiedy razem w strukturach wspomnianej RKW staraliśmy się w miarę skromnych możliwości walczyć właśnie z komunizmem. I teraz, kiedy widzę Ciebie, jak podpisujesz porozumienie, którego skutkiem może być przyspieszona komunizacja Europy – trudno się dziwić, że doznałem szoku. Czyż stojący obok: Włodzimierz Cimoszewicz (w PZPR od 1971 r. do rozwiązania partii), Leszek Miller (wiadomo! w ostatniej kadencji PZPR członek Biura Politycznego KC PZPR), Marek Belka (sekretarz komitetu uczelnianego PZPR na Uniwersytecie Łódzkim) to nie komuniści? Gdy drukowaliśmy gazetki, oni wszyscy pełnili funkcje partyjne i popierali stan wojenny. Notabene: porozumienie zapewne przewiduje wstawienie na „biorących miejscach” list wyborczych jeszcze wielu innych komuchów.

Od sejmowej „awantury Tomasza Karwowskiego” w maju roku 1999 nieustannie byłem nagabywany o wystawianie „świadectwa niewinności” Jerzemu Buzkowi, gdyż różne insynuacje krążą wśród wielu, a wykazanie czegokolwiek jest trudne, bo w IPN brak jest jakichkolwiek dokumentów na temat „naszego” RKW – co swoją drogą jest dość ciekawym casusem.

Czy Szanowny Profesor zdaje sobie sprawę, jaką strawę podpisanym porozumieniem daje niechętnym mu przeciwnikom, a przede wszystkim – jak bardzo krok ten szkodzi idei wolności i dobremu imieniu całej „Solidarności” sprzed lat, którym to wartościom tysiące uczciwych Polaków poświęciło całe swoje życie i nadal wiernie im służy?

Życząc głębokiego przemyślenia sprawy,

Krzysztof Gosiewski – kolega z podziemia

Szanowne Koleżanki, Szanowni Koledzy! Podobnie jak Krzysztof Gosiewski byłem członkiem Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. W pełni identyfikuję się z treścią listu Krzysztofa.

Z poważaniem

Grzegorz Opala

List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego