Dzień 49. z 80 / Gietrzwałd / Poranek WNET – O znaczeniu objawień w Gietrzwałdzie oraz o współczesnej kondycji katolicyzmu w Polsce i na świecie w rozmowie z nowym metropolitą warmińskim.
Aleksander Wierzejski rozmawiał z arcybiskupem Józefem Górzyńskim w przeddzień uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, kiedy to duchownemu zostanie oficjalnie nałożony paliusz w związku z objęciem przez niego arcybiskupstwa warmińskiego.
Arcybiskup opowiedział o okolicznościach, w jakich miały miejsce objawienia w Gietrzwałdzie, oraz o przedstawionym w nich przez Maryję orędziu.
Czas, w którym doszło do objawień, był bardzo niesprzyjający dla Polski i dla katolicyzmu (Kulturkampf, germanizacja, rusyfikacja). W związku z tym, że Maryja objawiła się miejscowej ludności w jej języku – w gwarze warmińskiej – to wydarzenie to miało nie tylko wymiar duchowy, ale też społeczny.
Orędzie gietrzwałdzkie jest uniwersalne i wpisuje się w ciąg objawień maryjnych – z Lourdes, niecałe 20 lat przed objawieniami w Gietrzwałdzie, i z Fatimy, 40 lat po nich. Główne przesłanie to wezwanie do powrotu do Ewangelii – do podejmowania życia ewangelicznego. Jest to też tzw. objawienie różańcowe – wezwanie do odmawiania różańca. Zadaniem, które stawia sobie arcybiskup na czas tegorocznej 140. rocznicy objawień i 40. rocznicy koronacji obrazu Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej, jest jak najszersze upowszechnienie tego orędzia.
Arcybiskup zwrócił też uwagę na to, że orędzie ma aspekt rodzinny i społeczny. Struktura społeczna ma być zbudowana na przesłaniu ewangelicznym. Nie jest to nic nowego dla nauczania kościelnego, ale objawienia mają tę cechę, że pojawiają się tam, gdzie jest potrzeba przywołania do życia według Ewangelii.
Najpierw rzesza ludzi wsłuchiwała się w orędzie, jeszcze w czasie trwania objawień. Potem zostało ono podjęte i dotarło do całej Polski, nie tylko Warmii. Pojawiły się też reakcje wrogie – objawienia zostały uznane za „coś niepożądanego dla tych, którzy zupełnie inaczej i na bazie czegoś innego ustawiali życie społeczne”, były zwalczane i ośmieszane.
Doszło też do zabawnych sytuacji, kiedy to – jak wynika z zachowanych relacji z różnych miejsc Polski – księża ubolewali, że parafianie nie wybierają się na pielgrzymki na Jasną Górę, ale do „jakiegoś Gietrzwałdu”. [related id=34564]
Arcybiskup mówił także o tym, że przesłaniem siostry Faustyny – która zapisała w swym Dzienniczku, że z Polski padnie iskra, która rozpali świat – jest idea Miłosierdzia Bożego, które obecnie jest kultywowane w wielu miejscach świata.
Na pytanie, czy zatem w Polsce uchowało się coś, co w Europie też było, ale już wyschło, gość Poranka odparł, że tak, ale zaznaczył, że byłby ostrożny z ocenami. W Europie sytuacja różnie wygląda. Są tam także bardzo żywe ośrodki życia duchowego. Trzeba wszystko wnikliwie obserwować, bo zjawiska, które dzieją się w świecie, są wspólne, a formuły przeżywania wiary, jak i problemy, które się z tym wiążą, są coraz bardziej uniwersalne.
Każdy duszpasterz, zarówno w krajach „dawnej Europy”, jak i w krajach będących w awangardzie, jeśli chodzi o żywość uczestniczenia w wierze, dostrzega te same zjawiska, tylko ich skala jest inna. Nasza odpowiedź nie powinna być więc podszyta samozadowoleniem, że nam jeszcze coś się udaje. Nie wiemy bowiem, jak krótkie może okazać się to zjawisko, jeśli nie zostanie zgłębione.
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w trzeciej części Poranka WNET nadawanego z Gietrzwałdu. Ksiądz arcybiskup opowiada w niej także o mediach katolickich na Warmii oraz o problemach społecznych związanych z emigracją z regionu i jego wyludnianiem się.
Nie pokazujemy światu i Europie, że wtedy Polacy uratowali przed bolszewizmem Zachód, który nie zdaje sobie sprawy, jakie to było wielkie i ważne dla jego przyszłości zwycięstwo.
fot. Radio Wnet
– W 1920 roku wygraliśmy najważniejszą wojnę XX wieku, w której pokonaliśmy Rosję – powiedział Romuald Szeremietiew. – Gdybyśmy przegrali, nie wiadomo, co by się stało z Europą, a być może nawet ze światem. Niestety tej świadomości w ogóle nie ma.
Przypomniał, że świętując zwycięstwo 1920 roku, powinniśmy również pamiętać o drugiej bitwie, która de facto przesądziła o tamtym zwycięstwie, a jest praktycznie pomijana milczeniem: bitwie nad Niemnem (20-26 września 1920 r.). Trzeba bowiem pamiętać, że zwycięstwo wojsk polskich w Bitwie Warszawskiej w sierpniu 1920 r. zadało strategiczny cios Armii Czerwonej i pozwoliło przejąć inicjatywę stronie polskiej, ale nie zakończyło wojny ani nie przesądziło o jej wyniku.
Marszałek Piłsudski pogonił rosyjskiego bolszewika nad Niemnem
– Po Bitwie Warszawskiej Tuchaczewski wcale nie sądził, że został pokonany, i zaczął odbudowywać siły. Lenin zresztą skierował nowe jednostki na front polski. W okolicach Grodna odtwarzała się duża sowiecka armia i dopiero jej rozbicie przez Piłsudskiego sprawiło, że odtąd Sowieci mogli już tylko uciekać – zwrócił uwagę Szeremietiew. Była to właśnie bitwa nad Niemnem, która zakończyła kontrofensywę wojsk sowieckich, a o której mało kto dziś pamięta.
– Co najgorsze, nie ma w Warszawie śladu upamiętnienia tego wielkiego zwycięstwa – podkreślił Szeremietiew. – Nie pokazujemy światu i Europie, że wtedy Polacy uratowali przed bolszewizmem Zachód, który nie zdaje sobie sprawy, jakie to było wielkie i ważne dla jego przyszłości zwycięstwo.
Przypomniał, że zwycięstwo w 1920 roku odnieśliśmy nad nie lada przeciwnikiem. Była to duża armia pod dowództwem oficerów wykształconych jeszcze w szkołach carskich, które stały na bardzo wysokim poziomie, w odróżnieniu od armii polskiej, gdzie mieliśmy do czynienia ze zlepkiem najróżniejszych formacji, z których każda miała swoje uzbrojenie, do tego stopnia, że nawet rodzajów karabinów było kilkanaście (u Rosjan jeden), a oficerowie byli kształceni zarówno w szkołach zaborców, jak i na zachodzie Europy, w dodatku, z oczywistych powodów, nie mieli doświadczenia dowódczego.
– Generał Brusiłow, a więc naczelny wódz armii carskiej, podczas I wojny światowej zaapelował do oficerów byłej armii carskiej, by wstępowali do armii bolszewickiej, ponieważ wojna z Polską to jest wojna rosyjsko-polska – powiedział Szeremietiew. – 40 tysięcy carskich oficerów, w tym tysiąc generałów, tego apelu posłuchało i poszło do bolszewików. A więc mieliśmy naprawdę poważnego przeciwnika pod Warszawą i nad Niemnem.
fot. PAP/Radek Pietruszka 15.08.2017 Defilada w Warszawie
Problem również stanowiło zaopatrzenie, bo w Polsce ówczesnej nie było żadnych wytwórni produkujących uzbrojenie. Dostarczali nam je w znikomych ilościach Francuzi i Brytyjczycy, ale w pewnym momencie nie było nawet tego, ze względu na blokadę Niemiec i Czech, które nie przepuszczały transportów z amunicją do Polski.
– Gdyby pod Warszawą nie zjawił się duży transport z amunicją, którą przekazali nam Węgrzy, to nasi żołnierze nie mieliby w tej bitwie czym strzelać – przypomniał Romuald Szeremietiew. Jego zdaniem polskie dowództwo z naczelnikiem Piłsudskim na czele genialnie poprowadziło te bitwy. Odniósł się również do kontrowersji w związku z dowodzeniem Bitwą Warszawską, które przypisują zwycięstwo generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu. Podkreślił, że jeśli chodzi o bitwę nad Niemnem, „to tu już nie ma żadnych wątpliwości, że główna zasługa należy się marszałkowi Piłsudskiemu i bardzo zasłużonemu w niej generałowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu”.
Polska szkoła matematyczna w służbie konrtwywiadu
Jak podkreślił prof. Szeremietiew, rzeczą jeszcze ważniejszą było złamanie przez polski kontrwywiad szyfrów sowieckich, w związku z czym „nasze dowództwo wiedziało, jakie rozkazy wydaje strona przeciwna”.
– Nad tym wszystkim górował jeszcze patriotyzm, wola walki polskiego żołnierza, który nawet boso szedł do ataku, bo nie było zaopatrzenia – powiedział poseł, podkreślając, że dopiero te wszystkie elementy razem sprawiły, że zwycięstwo było po naszej stronie.
– Trzeba koniecznie pokazać Europie, co wtedy się stało, i nie tylko ograniczyć się do tego, że powiemy o Bitwie Warszawskiej jako o 18. bitwie decydującej o losach świata – zaapelował Szeremietiew. Jak mówił, zwycięstwo ’20 roku „złamało już wtedy możliwości zbudowania sowieckiego supermocarstwa”. Jego zdaniem, gdyby Sowieci opanowali Niemcy i połączyli swoje potencjały, to „powstałoby supermocarstwo, które byłoby w stanie opanować świat”.
– Jeżeli jesteśmy zjednoczeni i potrafimy nasz potencjał właściwie zorganizować i wykorzystać, to jesteśmy w stanie odnieść zwycięstwo z najtrudniejszym nawet przeciwnikiem, no bo Rosja jest takim przeciwnikiem – ocenił prof. Szeremietiew.
Znaczenie dla Europy Środkowej i Wschodniej
– Bitwy Niemeńska i Warszawska zadecydowały nie tylko o odzyskaniu niepodległości i utrzymaniu państwowości przez Polskę, ale również sprawiły, że narody Europy Środkowej odbudowały swoje państwowości. Jedne reaktywując państwa, inne je budując, jak chociażby narody nadbałtyckie.
[related id=34445]Zdaniem Romualda Szeremietiewa trzeba wciąż przypominać naszym sąsiadom o roli Polski w budowaniu ich państwowości. Jest to również wspaniały argument historyczny, jakim mógłby się posłużyć zaangażowany w budowę Trójmorza prezydent Andrzej Duda. Dowodnie pokazał to przykład II wojny światowej i okresu powojennego – w jak dużym stopniu niepodległość państw bałtyckich czy środkowej Europy zależy od istnienia niepodległej Polski.
Prof. Szeremietiew przypomniał, że w 1920 roku Polska podpisała sojusz z przedstawicielstwem niepodległej Republiki Ludowej Ukrainy, na czele której stał wówczas ataman Petlura. Wówczas po stronie polskiej walczyły bardzo dzielnie również jednostki ukraińskie. Słynną defiladę w Kijowie przyjmowali wspólnie Petlura i Śmigły-Rydz. Jego zdaniem wspaniałym nawiązaniem do tej idei jest dzisiejszy udział reprezentacji wojsk Ukrainy w defiladzie z okazji święta Wojska Polskiego, a jest to tradycja warta kultywowania i pokazywania zwłaszcza na Ukrainie, gdzie częste są odniesienia do zbrodniczej UPA, a o tak wspaniałym przykładzie współpracy polsko-ukraińskiej zapomina się.
– Aktualnie toczy się wielka gra imperialna prowadzona przez Rosję i istotnym jej elementem jest Ukraina, która ma stać się częścią imperium. Żeby osiągnąć ten cel, Rosja robi wszystko. Czasami zastanawiam się, gdy dochodzi po stronie ukraińskiej do działań odbieranych w Polsce jako wrogie nam, czy nie stoi za tym Rosja.
Szeremietiew uważa, że w rosyjskim interesie leży, aby między Polską i Ukrainą narastała wrogość i żebyśmy nie byli w stanie podjąć współpracy, bo w takiej sytuacji wygra Rosja. Przypomniał, że niebawem odbędą się manewry Zapad 2017, które „nie wiadomo do końca, jak tym razem będą wyglądały i przebiegały i „co się wydarzyć może” (Z informacji estońskiego wywiadu wynika, że w tym roku obsługa transportowa ćwiczeń jest kilkakrotnie większa niż zazwyczaj i dotyczy w znakomitej większości tylko dowiezienia na dane terytorium zaopatrzenia wojskowego – przyp. red. Więcej na ten temat, kliknij tutaj).
[related id= 34564]Zdaniem posła tylko od Polski zależy, czy zdołamy przeciwdziałać destrukcyjnej sile Rosji na region środkowej Europy, bo tylko my dysponujemy w miarę dużym potencjałem, aby się jej przeciwstawić. Nie przeceniałby jednak roli sojuszników w kwestii obronności Polski, bowiem pod tym względem w XX wieku odebraliśmy już nader bolesną lekcję.
– To, co zawsze ma wartość dla nas, to polski żołnierz, który nawet marnie uzbrojony – jak było w ’20 roku – jest patriotą, kocha ojczyznę i wie, że warto o nią walczyć, i potrafi zwyciężać – powiedział Szeremietiew. – Niech żyje polski żołnierz, nasza największa wartość, jeśli idzie o polski system militarny!
Dzień 49. z 80 / Gietrzwałd / Poranek WNET – O bogactwie teologicznym i duchowym gietrzwałdzkich objawień oraz o ich wpływie na odrodzenie ducha narodowego Polaków i odzyskanie niepodległości.
W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Poranek WNET nadawany był z Gietrzwałdu. Tutejszym sanktuarium w Gietrzwałdzie opiekują się księża kanonicy regularni. Swój dom rekolekcyjny ma także archidiecezja. Prowadzi go ksiądz Krzysztof Bielawny, z którym w Poranku WNET rozmawiał Aleksander Wierzejski. Gość opowiedział o historii objawień oraz o ich znaczeniu dla odrodzenie religijnego i narodowego Polaków oraz odzyskania niepodległości w 1918 r.
Jak wyglądały objawienia?
Objawienia były zaskoczeniem dla wszystkich, w tym też dla ówczesnego proboszcza Augustyna Weichsla. 27 czerwca 1877 r. dziewczynka przyszła z mamą do kościoła, aby zdać egzamin przed pierwszą komunią świętą. Zanim poszły do domu, gdy zabiły dzwony, zatrzymały się, żeby odmówić Anioł Pański. Wtedy dziewczynce na klonie ukazała się Maryja jako piękna pani na tronie w orszaku aniołów i świętych. Ta scena została potem utrwalona na suficie kościoła w Gietrzwałdzie. To był początek objawień, w którym Maryja na razie jeszcze nie przemówiła. Objawienia trwały do 16 września 1877 r.
Bardzo charakterystyczne dla gietrzwałdzkich objawień jest to, że Matka Boska prowadziła dialog z dziewczynkami, którym się ukazywała. Dialog ten rozpoczął się 30 czerwca. Na pytanie „Czego żądasz?”, odpowiedziała „Chcę, byście codziennie odmawiali różaniec”. Potem 1 lipca zapytana, kim jest, przedstawiła się słowami „Jestem Niepokalanie Poczęta Najświętsza Maryja Panna”. Czyli tak jak 19 lat wcześniej w Lourdes i 40 lat później w Fatimie (tu wskazała na swe Niepokalane Serce).
Objawienia zostały zbadane przez komisję teologiczną. Ich treść na polecenie proboszcza spisywano, dzięki czemu zgromadzony został obszerny materiał źródłowy. Komisja wydała orzeczenie o prawdziwości objawień wobec dwóch dziewczynek. W sanktuarium na jednym z malowideł przedstawiających objawienia są pokazane cztery dziewczynki. Zeznania dwóch z nich, starszych, komisja uznała za niewiarygodne – jedna przyznała się, że nie mówiła prawdy, a druga przekazywała informacje niezgodne z tym, co mówiły pozostałe, młodsze dziewczynki.
Czego dotyczyły objawienia? Początek pielgrzymek do Gietrzwałdu
Dziewczynki zadawały Maryi pytania inspirowane przez księdza proboszcza i przez pielgrzymów, którzy przybywali do Gietrzwałdu. Spisane odpowiedzi Maryi zawierają bardo duże bogactwo teologiczne i moralne. Rozmowy dziewczynek z Maryją odbywały się w gwarze warmińskiej, czyli w miejscowym, ówcześnie używanym dialekcie języka polskiego. [related id=34564]
Informacja o objawieniach rozeszła się bardzo szybko. Rozpoczął się ruch pątniczy, zwłaszcza po 15 lipca, kiedy to – jak podawały wówczas gazety – do Gietrzwałdu zaczęło przybywać, modląc się i śpiewając pieśni religijne, od kilku do kilkunastu tysięcy pielgrzymów dziennie. Dla wioski było to dużym szokiem, gdyż liczyła ona jedynie około 400 mieszkańców.
Audiencja u papieża Piusa IX a Gietrzwałd
Ksiądz Bielawny łączy objawienia w Gietrzwałdzie z przemówieniem, które Pius IX na audiencji prywatnej wygłosił wobec Polaków przybyłych do niego w 1877 roku. Papież wskazał, że drogą do wolności Polaków nie powinna być walka zbrojna, ale modlitwa, a największym nieszczęściem niszczącym Polaków jest grzech.
Był to program dla Polaków dążących do wolności po porażce powstania styczniowego. W tym czasie Polacy nie podejmują już walki zbrojnej, następują objawienia w Gietrzwałdzie, rozwija się ruch pielgrzymkowy – do Gietrzwałdu przybywa około 10% Polaków z terenów wszystkich zaborów (ok. 1 miliona z 10). Polacy, zgodnie orędziem gietrzwałdzkim i słowami Piusa IX, nie chwytają za miecz, ale za różaniec.
– Jeśli przyjmiemy, że milion osób sięgnęło po różaniec, jeśli ten milion osób poszło do swoich domostw i przekazało to kolejnym osobom, pięciu, czterem… to mamy cztery miliony, to mamy prawie połowę mieszkańców Polski. Myśmy na kolanach wyprosili niepodległość – tak opisuje wpływ wydarzeń z Gietrzwałdu na Polaków pod koniec XIX wieku ksiądz Bielawny.
Objawienia Matki Boskiej w Gietrzwałdzie jego zdaniem spowodowały odrodzenie ducha Polaków. Na ich bazie sięgnęli po modlitwę, po żywoty świętych i budowali wspólnotę narodową Polaków pod trzema zaborami, nie tylko na Warmii.
„Największym waszym nieszczęściem jest grzech”. To drugi element, w którym łączą się słowa papieża i objawienia z Gietrzwałdu. Matka Boża nazwała po imieniu wiele grzechów trapiących Polaków, m.in alkoholizm, rozpustę, pychę. Po tych objawieniach, dzięki podjętej modlitwie różańcowej, oprócz odrodzenia narodowego nastąpiło też odrodzenie moralne.
Aktualność objawień dzisiaj
Na kanwie tego, w związku z przyszłoroczną rocznicą odzyskania niepodległości przez Polskę, ksiądz Bielawny stawia pytanie – „Co żeśmy z tą wolnością po stu latach zrobili?”. O tym mówił kardynał Stefan Wyszyński w 1956 r. na Jasnej Górze, gdy po imieniu wymieniał grzechy narodowe – dzieciobójstwo, alkoholizm, rozwiązłość – czyli te nazwane też przez Matkę Bożą w Gietrzwałdzie. Teraz te słowa są dużo bardziej aktualne. Każdy grzech niszczy człowieka indywidualnie i jednocześnie w wymiarze społecznym. Dzisiaj to widzimy – rozkład rodziny, odrzucenie sakramentu małżeństwa przez młodych Polaków.
– Trzeba wszystko odbudować. Pytanie, czy znowu sięgniemy po oręż, jakim był wtedy różaniec. Tamte pokolenia Polaków sięgnęły, potrafiły się modlić. Myśmy dzięki modlitwie różańcowej, którą otrzymaliśmy tu, w Gietrzwałdzie, wymodlili dla siebie wolność w 1918 roku. Nie było żadnego innego wydarzenia po powstaniu styczniowym, które pozwoliłoby narodowi polskiemu odzyskać ducha – twierdzi ksiądz Bielawny.
Oczywiście znaczenie miała literatura, ruch pozytywistyczny, ale ich zasięg był dużo mniejszy – do Gietrzwałdu przychodziły masy, i to spontanicznie. Nad tym zupełnie nieznanym wątkiem – drodze do niepodległości przez objawienia gietrzwałdzkie – zdaniem księdza powinniśmy się dzisiaj pochylić.
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z księdzem Krzysztofem Bielawnym w drugiej części Poranka WNET, a w niej także o rocznicowym odpuście w Gietrzwałdzie, który odbędzie się 10 września.
15 sierpnia to dzień szczególny, w którym świętujemy zwycięstwo polskiego wojska nad bolszewicką nawałą. W rocznicę cudu nad Wisłą zapraszamy na Poranek Wnet z polskiej Fatimy.
Goście audycji:
Abp Józef Górzyński – metropolita warmiński;
Dr hab. Romuald Szeremietiew – wykładowca Akademii Sztuki Wojennej, były wiceminister obrony narodowej;
S. Patrycja Paśko – Zgromadzenie Sióstr św. Katarzyny;
Ks. Krzysztof Bielawny – koordynator uroczystości jubileuszowych w Gietrzwałdzie z ramienia archidiecezji;
Ks. dr Bogusław Nagel – krajowy duszpasterz apostolstwa modlitwy za kapłanów „Margaretka”;
Anna Krasowska – organistka.
Prowadzący: Aleksander Wierzejski
Realizator: Andrzej Gumbrycht
Wydawca: Jan Brewczyński
Wydawca techniczny: Konrad Tomaszewski
Część pierwsza:
Siostra Patrycja Paśko o zasięgu działalności zakonu Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny oraz jego założycielce – Reginie Protmann, męczennicy.
Romuald Szeremietiew przypomniał historię wygrania przez Polaków Bitwy Warszawskiej oraz bitwy nad Niemnem w 1920 roku. Były wiceminister obrony narodowej oburzony oznajmił, że w Warszawie powinien powstać pomnik upamiętniający 18 bitwę decydującą o losach świata, aby każdy przyjeżdżający do miasta stołecznego turysta, poznał historię heroicznej walki Polaków z drugiej dekady XX wieku. Mówił również o znaczeniu relacji pomiędzy Polską a Ukrainą.
Ks. Krzysztof Bielawny o objawieniach Matki Bożej w Gietrzwałdzie w XIX wieku. Wizjonerkami były: trzynastoletnia Justyna Szafryńska i dwunastoletnia Barbara Samulowska. Mówił również o kilkunastotysięcznych pielgrzymkach do Gietrzwałdu. Duchowny stwierdził, że Polska odzyskała wolność nie tylko za sprawą rozegranych bitew w XX wieku, ale również dzięki wierze katolickiej, która wzmocniła się m.in. dzięki objawieniom maryjnym w warmińsko-mazurskiej wsi.
Abp Józef Górzyński o znaczeniu historycznym, społecznym oraz duchowym objawień w Gietrzwałdzie. Mówił również o specyfice powiatu olsztyńskiego, który z każdym rokiem ubożeje. Pod naporem bezrobocia, wielu mieszkańców tego terenu postanawia wyjechać do krajów Europy Zachodniej.
Ks. dr Bogusław Nagel o powstaniu „Margaretek” i jego odczuciach po przybyciu do Gietrzwałdu. Wytłumaczył również, na czym polegało orędzie Matki Bożej przekazane Justynie Szafryńskiej i Barbarze Samulowskiej.
Zastanawiam się, czy nie byłem wykorzystywany do celów, które ktoś sobie zamierzył. Wtedy nie tylko ja zostałem oszukany – 10 milionów. A dzień dzisiejszy pokazuje, że umiejętnie nad nami pracowano.
Krzysztof Skowroński
Lech Wydrzyński
Jeśli chodzi o tereny akcjonariatu Porty Holding Stoczni Szczecińskiej, to oprócz zamiatania na pochylni i jej odkurzania nic się nie dzieje, bo przed przystąpieniem do odnowienia dawnej infrastruktury jest prowadzona inwentaryzacja szkód pozostałych po 2002 roku i po Stoczni Nowej. Szczeciński Park Przemysłowy, który teraz zarządza majątkiem w imieniu Skarbu Państwa, hale podnajmuje różnym spółeczkom czy osobom fizycznym. (…)
Te tereny są nadal własnością akcjonariuszy Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA. W różnych wywiadach, w różnych informacjach nie podaje się, kto naprawdę jest właścicielem tych terenów. Procedura upadłości z 2002 r. nie została zakończona i akcjonariusze nadal są prawnymi właścicielami terenu. (…)
Skarb Państwa, ówczesny minister kupił za złotówkę jedną z córek Porty Holding, ASS, która zajmowała się piaskowaniem, malowaniem itd. I ówczesny zarząd tej spółki z prezesem panem Stachurą zamienili ASS na stocznię Nową. Skarb państwa kupił za złotówkę córkę Porty Holding.
To się odbyło ze złamaniem wszelkich procedur statutowych spółki Porty Holding. Bo żeby sprzedać jakąś część majątku Porty Holding, trzeba mieć zgodę właściciela, jakim jest Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy, a to się odbyło z pominięciem tego i ówcześnie rządzący wiedzieli o tym, bo żeśmy o tym informowali, odbyłem rozmowy, wszystko było prowadzone w Warszawie. Dzisiaj ze zdumieniem przyjmuję informację, że w Szczecińskim Parku Przemysłowym jakby zapomnieli, kto jest rzeczywistym właścicielem. (…)
Pracownicy mieli 25% udziałów, zarząd Porty miał dwa razy po 5% i resztę inne podmioty. (…)
Stocznia Szczecińska Nowa powstała na bazie, jak wspomniałem, tej córki ASS. A ja wtedy już mówiłem, że ją powołano na okres przejściowy, żeby ukryć przestępstwa, które zdarzyły się w 2002 roku. I nie kto inny, jak ówczesny minister gospodarki, później wiceminister skarbu Jacek Piechota, cały ten układ SLD, który wtedy rządził, wpadli na pomysł występowania do Unii Europejskiej o wsparcie finansowe na tzw. restrukturyzację przemysłu okrętowego w Polsce. No i otrzymali 5,5 miliarda.
To nie jest mało, bo nie tylko ja, ale wszyscy znający się na budowie stoczni wiedzą, że to wystarczyłoby do wybudowania stoczni na łące, od zera. A stocznia Nowa, wchodząc w cały układ, miała za sobą całą infrastrukturę, pracowników, całą inżynierię, biuro projektowe, konstrukcyjne. Miała wszystko. Ten zarząd, który oskarżono o defraudacje, to wszystko mógł prowadzić. Ale im chodziło tylko o to, żeby te pieniądze skasować. (…)
Liczyłem, że dobra zmiana przyniesie funkcjonowanie prawa i sprawiedliwości, ale zaczyna mnie niepokoić, że ministrowie, z którymi się spotykałem, odbierali ode mnie osobiście wszelkie dokumenty niezbędne, żeby uzyskać wiarygodne informacje i z nich skorzystać – a mimo wcześniejszych zapewnień o rewitalizacji stoczni przemysłu okrętowego, na dzień dzisiejszy się o tym nie mówi. Dlatego zaczynam się zastanawiać, dokąd zmierza polityka obecnie rządzących. (…)
Jeżeli chce się coś odrestaurować, a wie się, że zostało to nabyte niezgodnie z prawem, to chyba ma się świadomość, że trzeba będzie stracić to, co się włożyło. A po trzecie – ten majątek od samego początku, od upadłości, cały czas należy do podatnika. (…)
Jestem akcjonariuszem Porty Holding, to znaczy jestem jej współwłaścicielem, tych terenów itd. Po drugie jako stoczniowiec interesowałem się całą sprawą od 2002 roku i to pozwoliło mi dojść do wiedzy, której inni nie mają: w jaki sposób i co załatwiano, informowano czy robiono, przygotowywano, jakie osoby brały w tym udział.
Mogę powiedzieć oficjalnie, że Jacek Piechota przygotował grupę związkową, która mu pomogła w załatwieniu tej sprawy. To była Solidarność ’80 Stoczni Szczecińskiej. Wszystko wykonali, powołali komitet, na którego czele stanął śp. Marian Jurczyk. Wcześniej odbyła się jego lustracja i sąd lustracyjny uznał go za agenta służb specjalnych o pseudonimie „Święty”. A w podziękowaniu za sprawę stoczni został sądownie oczyszczony i mógł korzystać z tych przywilejów, które sąd lustracyjny mu odebrał, czyli że nie mógł funkcjonować jako osoba publiczna. (…)
Myślę, że pan Wałęsa, czyli „Bolek”, wiedział doskonale, kim jest Jurczyk. Oni nawzajem wiedzieli, kto jest kim. Dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że strajki sierpnia ‘80 i to wszystko, to nie były zrywy robotników. Jedynym niekontrolowanym strajkiem był ten w Gdańsku, który Wałęsa zamknął w ciągu trzech dni i dopiero interwencja Aliny Pieńkowskiej, Anny Walentynowicz i tej grupy spowodowała, że nie został przerwany. To był jedyny strajk niekontrolowany przez agenta.
Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Lechem Wydrzyńskim, stoczniowcem, prezesem Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego, pt. „Słudzy i wolni obywatele”, znajduje się na s. 8 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.
„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Akcjonariusze Stoczni Szczecińskiej zostali okradzeni!” na s. 8 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl
Najważniejsze w tej sprawie nie jest to, co mówi Korea i Donald Trump, ale zachowanie Chin i w jakimś sensie również Rosji. Zbyt mocne uderzenie może sprowokować Chiny do większego poparcia Korei.
– Od jakiegoś czasu toczy się w USA głośna dyskusja nad tym, czy należy zostawiać, czy usuwać pomniki bohaterów Południa z wojny domowej z XIX wieku – powiedziała Irena Lasota, publicystka, wydawca, działaczka społeczna i dyrektorka Fundacji na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej w Waszyngtonie, przypomnając, że wojna secesyjna była najkrwawszą wojną w historii Ameryki i jej głównym skutkiem było zniesienie niewolnictwa. Jej zdaniem podział w sporze o pomniki nie jest jasny, bowiem są ludzie, którzy wcale nie utożsamiają się z ideałami rasizmu, a są przeciwni usuwaniu pomników, które stoją już od 150 lat. Relacjonując wydarzenia, jakie miały miejsce w Charlottesville w stanie w Virgina, przytoczyła również argumentację drugiej strony, powołującej się najczęściej na odczucia ciemnoskórych mieszkańców Ameryki, których przodkowie byli niewolnikami.
Zajścia w Chalottesville
Fot. PAP EPA/PETER FOLEY Marsz protestacyjny solidaryzujący się z ofiarami przemocy, która miała miejsce podczas wiecu w Charlottesville w stanie Wirginia. W demonstracji w Nowym Jorku 13 sierpnia 2017 r. wzięli udział członkowie różnych grup przeciwnych polityce prezydenta Trumpa oraz grupa Black Lives Matter.
Przypomnijmy – w sobotę w Charlottesville został zorganizowany wiec pod hasłem „Zjednoczyć prawicę”, który był protestem przeciwko planowanemu przez władze miejskie usunięciu pomnika generała Roberta E. Lee, dowódcy wojsk Konfederacji w czasie wojny secesyjnej (1861–65). Podczas zajść zginęły trzy osoby: kobieta potrącona przez samochód, który wjechał w kontrdemonstrantów, oraz dwaj policjanci, ofiary katastrofy śmigłowca, której przyczyn nie ustalono do dziś. Jak podkreślają uczestnicy manifestacji, służby porządkowe nie stanęły na wysokości zadania, bowiem zamiast odgrodzić manifestantów od kontrmanifestatntów, przyczyniły się do zaostrzenia konfliktu, każąc manifestantom z wiecu „Zjednoczyć prawicę” przejść trasą, na której zgromadzili się kontrmanifestujący lewacy, zagradzający dostęp do pomnika generała Lee.
– Zrobiła się draka nie wiadomo z czego – powiedziała Irena Lasota, wyjaśniając, że wszystko zaczęło się od dwóch małych i głośnych grupek alt-prawicy i alt-lewicy, które stanęły naprzeciw siebie w Charlottesville. Jej zdaniem członkowie alt-prawicy, tak jak ma to miejsce również w Europie, usiłują nazywać się prawicowymi i podłączać do formacji rządzącej. Przy okazji zajść w Virginii narracja mediów usiłowała powiązać ich z Republikanami. Zwróciła uwagę, że Republikanie od tej alt-prawicy, od rasizmu i innych poglądów, jakie te osoby reprezentują, natychmiast się odcięli, tak jak zawsze się odcinali.
[related id=34548]- Partia Republikańska to partia Abrahama Lincolna, czyli przeciwnika niewolnictwa – zaznaczyła publicystka. Jej zdaniem alt-lewica w USA jest bardzo podobna do tej europejskiej.
– Skrzykują się za pomocą internetu i ich głównym zadaniem jest sprowokować do tego, żeby była jakaś awantura, draka, i czasami im się to udaje, czasami nie – mówiła. W sobotę dopięli swego w głównej mierze dlatego, że było to zapowiadane już od jakiegoś czasu w internecie, bowiem „głównie internet kreuje naszą wyobraźnię polityczną”.
Jak powiedziała, zastanawia się, dlaczego zajść w Charlottesville nie nazwano terroryzmem, bowiem podobny przebieg miały wydarzenia sprzed roku w Nicei czy niedawne w Londynie, gdzie również samochodami wjeżdżano w tłumy.
– Niestety żyjemy w bardzo nielogicznych czasach, bo terrorysta koniecznie musi być muzułmaninem, natomiast jeżeli jest to biały zwolennik Ku Klux Klanu, to już nie jest terroryzm – zauważyła Irena Lasota.
Jej zdaniem grupy skrajne zarówno prawicowe, jak i lewicowe są bardzo nieliczne, a jedynie dobrze rozpracowały technikę „udawania”, że są bardzo silną zorganizowaną partią. Podała tu za przykład jedno alt-prawicowe ugrupowanie, które – jak ktoś wyśledził – jest w stanie w ciągu miesiąca powysyłać kilkaset tysięcy listów oburzonych w jakiejś sprawie, a jak się okazało, wychodzą one tylko z 1600 adresów IP.
– Pewnie to również trzeba brać pod uwagę, jeżeli człowiek mówi o radykalnych partiach w Polsce – powiedziała. Według niej postawa gubernatora stanu Virginia była „bardzo ładna i wszystkim się podobała”, bo Terry McAuliffe, demokratyczny gubernator Virginii, w ostrych słowach przeciwstawił się osobom występującym pod sztandarami „białej supremacji” (ang. white supremacy). Jej zdaniem złe wrażenie zrobił na wszystkich prezydent Donald Trump, „który w dyplomatycznym języku wezwał obie strony rozrabiających do zachowania spokoju”, a Republikanie oczekiwali, że potępi on marsze z symbolami Ku Klux Klanu, neonazistów itd.
Eskalacja konfliktu USA – Korea Północna
[related id=34554]W sprawie zaostrzającego się konfliktu koreańskiego, jak powiedziała Irena Lasota, krąży wiele interpretacji, ale nie jest to kwestia, która głównie zaprząta prezydenta Trumpa.
– Ludzie z otoczenia prezydenta Trumpa mówią, że on nie jest w stanie skupić się na niczym dłużej niż 10 minut – relacjonowała publicystka doniesienia mediów na temat Donalda Trumpa, który w stosunku do Korei Północnej używał ostrego języka, za co „był bardzo krytykowany przez zwolenników i przez przeciwników”, bowiem był to „język niegodny prezydenta, zwłaszcza w stosunku do innego prezydenta, który słynie z tego, że lubi się przekomarzać i walczyć na słowa”.
– Najważniejsze w tej sprawie nie jest to, co mówi Korea i prezydent Trump, ale zachowanie Chin i w jakimś sensie również Rosji – zauważyła Irena Lasota. Przypomniała, że Chiny głosowały w ONZ za potępieniem Korei Północnej, ale w praktyce cały czas podtrzymują ją, sprzedając jej ropę naftową, którą kupują w Iranie. Jej zdaniem Chiny coraz bardziej odgrywają rolę państwa niezależnego, ale również nastawionego „niezbyt pokojowo”.
Jej zdaniem w całej tej sprawie trzeba bacznie przypatrywać się temu, co mówi jedna i druga strona konfliktu. Zauważyła, że początkowa ostra retoryka prezydenta Trumpa została nieco złagodzona, bowiem nie mówi on już, że USA zareagują na wszelkie pogróżki, ale jedynie na te poparte czynem.
[related id=34471]- Jeśli Korea coś wystrzeli albo wysunie się poza swoje wody terytorialne, myślę, że wtedy rzeczywiście Stany Zjednoczone odpowiedzą. W jaki sposób odpowiedzą, jest bardzo trudno mi przewidzieć, ponieważ wszyscy debatują po pierwsze na temat kosztów mocnego uderzenia – powiedziała Lasota i dodała przy tym, że debata na ten temat dotyczy również kwestii nieobliczalności Korei, a także możliwości „zbyt mocnego uderzenia, które może sprowokować Chiny do większego poparcia Korei Północnej”. Zwróciła przy tym uwagę, że „tak naprawdę to, czego Chiny nie chcą, to większej obecności Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie”. Miniony weekend w USA przyniósł w mediach wiele wypowiedzi na ten temat osób, które były na najwyższych stanowiskach w armii, ale nikt z zawodowo czynnych oficerów, jak i z administracji nie wypowiadał się w tej kwestii.
– O konflikcie nuklearnym na razie nie może być mowy, chyba że Korea Północna coś spróbuje wystrzelić, co może polecieć nie w tę stronę, gdzie trzeba – powiedziała pani Lasota, relacjonując wnioski amerykańskich specjalistów. Poinformowała również, że specjaliści wypowiadający się na temat możliwości koreańskich pocisków z głowicami nuklearnymi są zgodni co do tego, że próby z bronią jądrową tego państwa są obarczone bardzo dużym ryzykiem ze względu na niedopracowane technologie, nawet do tego stopnia, że mogą się one zakończyć eksplozją na terenie samej Korei Północnej.
W audycji również o wyścigu, jaki toczy się między USA i Niemcami jako najsilniejszym państwem Unii Europejskiej.
Dzień 48. z 80 / Janów Podlaski / Poranek WNET – W rozmowie z senatorem o sytuacji po zmianach w zarządzie państwowych stadnin oraz o konieczności zwalczania afrykańskiego pomoru świń.
Krzysztof Skowroński w Janowie Podlaskim rozmawiał z senatorem Jerzym Chróścikowskim, wiceprzewodniczącym Solidarności Rolników Indywidualnych, który gościł w stadninie na aukcji koni Pride of Poland.
Senator został poproszony o ocenę sytuacji w państwowych stadninach po głośnych zmianach personalnych w 2015 roku. Jego zdaniem Ministerstwo Rolnictwa i Agencja Nieruchomości Rolnych podejmują działania w dobrym kierunku, zmieniające sposób zarządzania tymi stadninami. Dbają o to, żeby materiał genetyczny koni hodowanych w polskich stadninach „nie rozchodził się nadmiernie”, jak to miało miejsce w ostatnich latach. Najlepsze ogiery były wyprowadzane, rozprowadzono tyle materiału genetycznego, że nastąpiło na świecie „nasycenie” polskimi końmi. Przez to nie ma tak dużego zapotrzebowania na nasze konie, jakie było w ostatnich latach, co też było widoczne na wczorajszych aukcjach w Janowie. Mamy teraz „chwilowy dołek”. Decyzję o niesprzedawaniu wczoraj koni za niską cenę senator uważa jednak za dobrą.
Jerzy Chróścikowski stwierdził, że do stadnin przychodzą nowi ludzie, „próbują nowych rzeczy”. Z kolei osoby, które odeszły, wywołały opinię, że w Janowie „dzieje się tragedia”. Po części to też mogło przyczynić się do nie najlepszych obrotów na wczorajszych aukcjach.
Osoby, które tu pracowały wcześniej, miały wyrobioną markę na świecie. Jak po każdej zmianie, „trzeba troszeczkę popracować”.
Drugą kwestią poruszoną w wywiadzie z senatorem była epidemia afrykańskiego pomoru świń, która dotknęła wschodnie tereny Polski.
Jerzy Chróścikowski powiedział, że na Podlasiu i Lubelszczyźnie trwa walka z tą chorobą. „Przyszła” ona z Białorusi. Trzeba jej przeciwdziałać, aby nie doprowadzić do jej eskalacji. Stosowane są tzw. zapory do dezynfekcji samochodów przejeżdżających przez granicę strefy objętej epidemią oraz wybijanie trzody chlewnej na obszarach objętych ogniskami choroby. Sytuacja jest poważna. W Hiszpanii w celu zwalczeniu choroby zdecydowano się wybić trzodę chlewną na terenie całego kraju. [related id=34471]
Pomór jest problemem bardzo ważnym przede wszystkim dla hodowców trzody chlewnej. Choroba nie jest groźny dla innych zwierząt, np. krów czy koni, ani dla ludzi. Ogniska choroby należy zniszczyć. W tym celu trzeba w miejscu występowania ogniska wybić cała trzodę, nawet tę niezarażoną. Po wybiciu trzody hodowlę można założyć w tym samym miejscu dopiero za trzy lata.
Chorobę przenoszą przede wszystkim dziki. W związku z tym rolnicy uważają, że należy wybić wszystkie dziki na terenie epidemii.
Rozprzestrzenienie się choroby przyniesie straty nie tylko dla Polski, ale też dla Unii Europejskiej. Akcja przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się afrykańskiego pomoru świń jest bardzo kosztowna dla budżetu państwa, ponieważ producentom trzody chlewnej, których świnie zostają wybite, wypłaca się odszkodowania.
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w części piątej Poranka WNET.
Dzień 48. z 80 / Janów Podlaski / Poranek WNET – O obywatelskiej postawie, czyli o sprostowaniu przekłamań na temat sytuacji w Polsce i konfliktu wokół reformy sądownictwa na antenie czeskiego radia.
W dzisiejszym Poranku Krzysztof Skowroński telefonicznie połączył się z Grzegorzem Kitą, obserwatorem czeskich mediów, który podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak ostatnie wydarzenia w Polsce są przedstawiane w czeskich mediach.
Grzegorz Kita powiedział, że największe emocje wzbudził w nim zaprezentowany w jednej z audycji w czeskim radiu obraz Polski jako jednej wielkiej patologii, w której panuje dyktatura Kościoła, a obecna władza chce zawłaszczyć państwo i przejąć sądy. Grzegorz Kita postanowił sprostować nieprawdziwe informacje. W tym celu skontaktował się z szefem publicystyki czeskiego radia i został przez niego, jako gość z Polski, zaproszony do audycji, w której mógł skorygować nieprawdziwe informacje podane wcześniej na antenie.
[related id=34471] Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego chciał zapytać o stanowisko w tej sprawie polską ambasadę. Zrezygnował, gdy spostrzegł, kto jest ambasadorem w Pradze. Od 2013 roku stanowisko to piastuje Grażyna Bernatowicz-Bierut. Jej nazwisko nie jest przypadkowe. Jest to żona dziennikarza Marka Bieruta, bratanka Bolesława Bieruta. Mimo pokaźnego dorobku w pracy w dyplomacji jest to osoba, która, zdaniem Grzegorza Kity, nie jest w stanie we właściwy sposób reprezentować obecnego rządu w Czechach, ponieważ nie potrafi zadbać o to, by przekazywane w czeskich mediach informacje o Polsce były prawdziwe, zamiast być elementem antyrządowej propagandy.
Grzegorz Kita uważa, że w Czechach, kluczowym kraju Międzymorza, osoba taka jak Grażyna Bernatowicz-Bierut nie powinna być ambasadorem.
Całego Poranka można posłuchać tutaj. Komentarz Grzegorza Kity w części piątej.
Dzień 48. z 80/ Janów Podlaski / Poranek WNET – Ekipa Radia WNET odwiedziła stadninę w Janowie Podlaskim, gdzie od wczoraj odbywa się XLVIII aukcja Pride of Poland. Zapraszamy do przeczytania relacji.
W czasie aukcji zaoferowano 25 koni arabskich z polskiej hodowli. Najwyższą cenę 150 tys. euro uzyskała klacz Prunella z hodowli w SK Janów Podlaski. Łącznie suma uzyskana w wyniku sprzedaży w tegorocznej aukcji wyniosła 410 tys. euro, co daje średnią cenę za sprzedanego konia w wysokości blisko 70 tys. euro.
Wśród kupujących byli przedstawiciele najważniejszych stadnin na świecie. Tradycyjnie największa liczba kupców uczestniczących w aukcji pochodziła z krajów arabskich (Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu), w licytacji brali także udział wysłannicy stadnin z Francji, Niemiec, Włoch, Rumunii i Szwecji. Po raz pierwszy była też delegacja z Chińskiego Związku Końskiego. W samej licytacji Pride of Poland wzięło udział 30 kupców. Nabywca najdroższego konia aukcji pochodzi z Czech.
W Poranku WNET nadawanym z Janowa Podlaskiego Krzysztof Skowroński rozmawiał z kierującym janowską stadniną profesorem Sławomirem Pietrzakiem.
O stadninie w Janowie Podlaskim
Sławomir Pietrzak opowiedział o historii tej najstarszej w Polsce państwowej stadniny koni i jednej z najstarszych na świecie. W tym roku obchodzi ona dwustulecie istnienia. Wywarła ogromny wpływ na kształtowanie i doskonalenie hodowli koni arabskich w Polsce i na świecie (m.in. w Szwecji, Niemczech, USA). Obecnie w stadninie łącznie jest 450 koni, w tym 350 koni arabskich czystej krwi, zaś pozostałe to konie angloarabskie.
Stadnina funkcjonuje, praca przebiega normalnie. Aukcje koni w historii stadniny były bardzo różne. Padały rekordy cen licytowanych koni, były też aukcje mniej udane. Na rynku są okresy hossy i bessy i choćby dlatego trzeba obserwować światowy rynek. Coraz więcej jest koni arabskich, które „reprezentują wysokie walory”. Wszyscy, którzy hodują konie, chcą je sprzedać, ale liczba kupców pozostaje dość ograniczona. Jest też coraz więcej aukcji, przy czym hodowcy nie mogą sobie pozwolić na sprzedawanie koni zbyt tanio, gdyż ponoszą bardzo duże nakłady na ich wyhodowanie, utrzymanie i wytrenowanie.
Aukcja „Pride of Poland”
W czasie wczorajszej aukcji większość koni nie została jednak sprzedana. Prezes stadniny tłumaczy to tym, że po prostu oferowano zbyt niskie ceny. W kilku przypadkach osiągnięto bardzo korzystne ceny (klacz Anawera – 110 tys. euro i klacz Prunella – 150 tys. euro). Za inne konie uczestnicy aukcji oferowali ceny niższe niż minimalne (określane przez właścicieli koni). Konie zostały więc odesłane do stajni. Prawdopodobnie – bo „tak bywa”, jak powiedział gość Radia WNET – kupcy testują hodowców i właścicieli, czy uda się konie kupić taniej. Jednak żeby utrzymać wysoką cenę, nie mogą oni sprzedawać dobrych koni tanio.
Krzysztof Skowroński w czasie aukcji i towarzyszących jej imprez rozmawiał z wieloma gośćmi i uczestnikami. Starzy bywalcy wspominali dawniejsze aukcje, w czasie których konie sprzedawano dużo drożej, na przykład w 2015 r. za cenę ponad miliona euro. Przebieg tegorocznej aukcji wiążą z zamieszaniem wokół stadniny w Janowie Podlaskim, powstałym po tym, jak w 2015 roku odwołany został wieloletni prezes dr Marek Trela.
Sławomir Pietrzak odpowiedział na to, stwierdzając, że rekordy są bardzo medialne, ale padają one raz na jakiś czas. Trudno wyrokować, jak będzie w przyszłości. „Prawdopodobnie czekają nas trudniejsze czasy. Trzeba to przetrwać, wytężyć wysiłki, aby hodować konie, które znajdą nabywców. Takie jest prawo rynku”. [related id=34471]
Wczoraj miał miejsce także 39. Narodowy Pokaz Koni Arabskich Czystej Krwi, objęty honorowym patronatem przez prezydenta Andrzeja Dudę. Za najlepszego konia został uznany ogier Pogrom, wyhodowany w stadninie w Janowie Podlaskim. W pokazie zaprezentowano blisko 100 koni z państwowych stadnin i z hodowli prywatnych.
Niestety, mimo że stadnina obchodzi dwustulecie istnienia, aukcji ani Narodowego Pokazu Koni Arabskich Czystej Krwi nie zaszczycili swoją obecnością prezydent, premier ani nikt z ich kancelarii. Prezes stadniny przyznał, że jest trochę zawiedziony nieobecnością prezydenta. – Widocznie miał inne, ważniejsze zajęcia – stwierdził.
Przejęcie kierowania stadniną przez Sławomira Pietrzaka i spór wokół stadniny
Dwa lata temu o stadninie w Janowie mówiła cała Polska. Był to temat polityczny z pierwszych stron gazet, rozpalający emocje opinii publicznej. Kryzys zaistniał po odwołaniu wieloletniego dyrektora i prezesa stadniny Marka Treli, a po „czasie przejściowym” na prezesa został mianowany Sławomir Pietrzak.
– Na początku było nerwowo. Trudno było pracować. Trwały różne dochodzenia. Potem się to jednak uspokoiło. Stadnina wróciła do normalnego rytmu biologicznego. Konie potrzebują spokoju. Trzeba z pewnym dystansem podchodzić do wczorajszych wyników aukcji. Będzie jeszcze wiele imprez rocznicowych. Jest szansa, że w przyszłym roku uruchomiony zostanie w Janowie tor wyścigowy – tak prezes relacjonuje dwa lata swojej pracy w stadninie.
Emocje sprzed dwóch lat nie dają jednak o sobie zapomnieć. Krzysztof Skowroński rozmawiał z panią od lat uczestniczącą w aukcjach i pokazach w Janowie i Michałowie. Sceptycznie patrzy ona na to, co się dzieje w Janowie. Według niej to, co się teraz dzieje ze stadniną, jest smutne. Niedoceniani są ludzie, którzy stworzyli potęgę polskiego konia arabskiego. Prezes Marek Trela przepracował tutaj trzydzieści lat. „Konie, które oglądaliśmy na pokazie, to są konie przez niego wyhodowane. Jego nazwisko w ogóle nie padło. To jest małość”. Stadnina w Michałowie otrzymała nagrodę dla najlepszego hodowcy. Tymczasem konie, które tę nagrodę zdobyły, zostały wyhodowane przez Jerzego Białoboka, gdy był on dyrektorem w stadninie. Kiedy w przeszłości wygrywały konie wyhodowane jeszcze za czasów dyrektora Ignacego Jaworowskiego, ówczesny dyrektor Jerzy Białobok go zapraszał. „Po prostu panowały inne zwyczaje”.
Na te zarzuty odpowiedział prezes Sławomir Pietrzak, stwierdzając, że chyli czoła przed swoimi poprzednikami. Zaznaczył, że nie ma żadnego sporu z byłym prezesem Markiem Trelą. Prezentując zgromadzonej publiczności historię stadniny w Janowie, opowiedział o tym, że najbardziej zasłużony dla niej był śp. Andrzej Krzyształowicz i że w czasie kierowania stadniną przez jego następcę Marka Trelę osiągane były wielkie sukcesy, między innymi rekordowa sprzedaż klaczy Pepita w 2015 r. za 1,4 mln euro. Domniemywał, że być może wypowiadająca się pani nie słyszała tych słów.
Spór wokół zmian w stadninie w Janowie prezes podsumował w ten sposób, że jej właścicielem jest Skarb Państwa, który za pomocą Agencji Nieruchomości Rolnych nią zarządza. Może więc też odwoływać prezesów i powoływać nowych. Oczywiście można mieć do tego różny stosunek, ale takie są tu zasady, inne niż w stadninach prywatnych. Zapytany, czy mało udana wczorajsza aukcja nie będzie miała wpływu na budżet stadniny, odparł, że stadnina jest finansowo stabilna, jest zachowana płynność.
Dzisiaj, w poniedziałek 14 sierpnia w Janowie odbywa się jeszcze aukcja „Summer Sale”, a we wszystkich państwowych stadninach hodujących konie czystej krwi arabskiej (Janów Podlaski, Michałów i Białka) specjalnie dla publiczności trwają dni otwarte.
Zapraszamy do wysłuchania Poranka WNET z Janowa Podlaskiego. Rozmowa z prof. Sławomirem Pietrzakiem jest w części pierwszej i drugiej Poranka. W części drugiej można także posłuchać wywiadu z urodzonym w Janowie Podlaskim nestorem polskiego jeździectwa, panem Marianem Kowalczykiem, w którym opowiada on między innymi o losach stadniny w czasie II wojny światowej. W ostatniej części Poranka pan Artur Bieńkowski, janowski koniuszy, wyjaśnił, czym charakteryzują się konie arabskie.
Dzień 48. z 80/ Janów Podlaski/ Sakiewicz: Przyszła z takim bojowym nastawieniem, wszystkim przerywała, wszystkich chciała pouczać. No i kiedy odpowiedziałem jej w podobnej tonacji, zaczęła mi grozić.
– Prawdę mówiąc, mnie jej zachowanie trochę zaskoczyło – mówił o Róży Thun Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, pytany przez prowadzącego dzisiejszy Poranek Wnet redaktora Krzysztofa Skowrońskiego. – Przyszła z takim bojowym nastawieniem, wszystkim przerywała, wszystkich chciała pouczać. No i kiedy odpowiedziałem jej w podobnej tonacji, zaczęła mi grozić.
Tomasz Sakiewicz przypomniał, że Róża Thun zażądała jeszcze przeprosin od prowadzącego program „Bez retuszu” w TVP Info redaktora Michała Adamczyka.
– Jeżeli już, to ode mnie mogłaby oczekiwać przeprosin, chociaż nie widzę powodu, bo ja jej tylko uświadomiłem, że w sprawie reparacji reprezentuje interesy niemieckie, a nie polskie – powiedział Tomasz Sakiewicz. – A jej śmichy-chichy z II wojny światowej, z jej ofiar naprawdę nie były stosowne.
Dziennikarz przyznał, że pani Thun miała pecha, bo właśnie wczoraj był na symbolicznym grobie swego dziadka, który zginął w KL Auschwitz, więc jej niestosowne słowa względem ofiar II wojny światowej szczególnie go ubodły.
– To barbarzyństwo Niemców doprowadziło do tego, że po moim dziadku pozostała tylko tablica, bo Niemcy, jak wszyscy barbarzyńcy, niszczyli ciała ofiar – podkreślił Sakiewicz.
Tymczasem jeszcze w nocy poseł PO Paweł Rabiej zadeklarował w mediach, że w związku z tym, co zaszło, „trzeba dać [Sakiewiczowi] w twarz”.
– Jeżeli poseł Rabiej traktuje to jako wyzwanie honorowe, jestem gotów stawić się – powiedział Tomasz Sakiewicz, który poprosił posła PO za pośrednictwem Mediów Wnet o podanie miejsca i godziny.
Zapytany przez Krzysztofa Skowrońskiego o konflikt wokół nominacji generalskich na linii prezydent – szef MON, powiedział:
– Nie znam stopnia konfliktu między prezydentem a ministrem obrony narodowej i nie wiem do końca, jakie są przyczyny tego konfliktu. Jego zdaniem fatalnie się stało, że z powodu konfliktu politycznego, o którym mówi sam prezydent, odmówiono nominacji generalskich.
– Nominacje nie są elementem negocjacji politycznych, tylko docenienia polskiego żołnierza, jego cnót, przygotowania bojowego i zdolności dowódczych (…) podniesienia do godności – dziwił się Sakiewicz decyzji prezydenta, który, jak uważa, wykorzystał nominacje generalskie jako „element gry politycznej”.
– Prezydent w uzasadnieniu popełnił ogromny błąd, bo to jest gorszący przykład – ocenił. Jego zdaniem, gdyby prezydent, podkreślając swoją niezależność, zatrzymał się na sławnych już dwóch wetach prezydenckich w sprawie KRS i SN, „oceniałbym to bardzo spokojnie, bo prezydent przejął odpowiedzialność za reformę sądownictwa, a te dwie ustawy miały jednak swoje mankamenty”. Zaznaczył przy tym, że było większe pole manewru – prezydent mógł bowiem odesłać ustawy do Trybunału Konstytucyjnego i równolegle złożyć poprawione już propozycje ustaw dotyczące KRS i SN.
– Efekty tego odczuwam na sobie, bo oto (…) sąd kazał nam po 12 latach przepraszać Adama Michnika, cofając wygraną już sprawę – powiedział Sakiewicz. Przypomnijmy: 08.08.2017 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że pozwani muszą przeprosić Adama Michnika za „ewidentnie nieprawdziwe” zdanie naruszające jego dobra osobiste. Od wyroku SA można złożyć skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego.
W 2005 r. GP opublikowała artykuł Jerzego Targalskiego pt. „Gry i zabawy Ubekistanu”. W tej analizie ówczesnej sceny politycznej w kontekście afery Rywina znalazło się stwierdzenie: „Oczywiście można powiedzieć, że redaktor Michnik w niespodziewanym napadzie uczciwości postanowił zlikwidować w Polsce korupcję, którą poprzednio usprawiedliwiał, jeśli korzystali na niej komuniści”.
Rozmowa w Poranku dotyczyła również koncertu „Nam twierdzą będzie każdy próg”.
We wtorek 15 sierpnia o 19.30 na placu Teatralnym w Warszawie odbędzie się Festyn Patriotyczny „Nam twierdzą będzie każdy próg” z okazji 97. rocznicy zwycięskiej Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Koncert objęty jest Honorowym Patronatem Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza. Wystąpią na nim: Halina Młynkova, Lilu, Fala, Mona, Ewa Dałkowska, Ludmiła Małecka, Dominika Świątek, Marta Sosińska, Danuta Szymańska, Dorota Sacewicz, Anna Brachaczek, Sylwester Domański, Marcin Styczeń, Leszek Czajkowski, Paweł Piekarczyk, Jerzy Zelnik, Dariusz Kowalski. Koncert poprowadzą: Marta Lewandowska i Rafał Porzeziński.
[related id=34471]W poniedziałek 14 sierpnia do dziennika „Gazeta Polska Codziennie” specjalnie przy tej okazji został dołączony śpiewnik patriotyczny. Śpiewnik będzie rozdawany bezpłatnie także podczas festynu. Organizatorzy nawiązują w ten sposób do tradycji śpiewania patriotycznych pieśni i pragną upamiętnić wygraną bitwę z 1920 roku. Jest to forma wychowania obywatelskiego młodzieży, a zebranie różnych pokoleń artystów na jednej scenie ma sprawić, że impreza będzie adresowana do całych rodzin – dzieci, rodziców i dziadków.
Obchody 97. rocznicy Cudu nad Wisłą zostaną zakończone wielkim pokazem sztucznych ogni w Warszawie, „bo nie było od 1939 roku pokazu sztucznych ogni z tej okazji z prawdziwego zdarzenia (…) chcemy godnie zakończyć obchody zwycięstwa. To będzie jeden z elementów obchodów tego wielkiego zwycięstwa nad bolszewikami i święta Wojska Polskiego” – zaznaczył w Poranku Wnet Sakiewicz.
Tomasz Sakiewicz vs Róża Thun
Przypomnijmy: w trakcie niedzielnego programu „Bez retuszu” w TVP Info goście rozmawiali o reparacjach wojennych dla Polski. Europosłanka PO Róża Thun mówiła o plakatach, na których znajduje się napis „Reparationen macht frei”, stylizowany na ten z bramy w Auschwitz.
– To ewidentnie znaczy, że mamy w Polsce grupę ludzi, która marzy o tym, żeby zrobić kolejne Auschwitz, tym razem Niemcom – mówiła we wczorajszym programie. Stwierdziła przy tym, że chce, aby Polacy… „nie wszczynali trzeciej wojny światowej”.
Publikacja za TV Republika, autor grafiki Wojciech Korkuć
Na jej słowa zareagował uczestniczący we wczorajszym programie Tomasz Sakiewicz. – Czy ktoś chce trzeciej wojny światowej? To jest takie klasyczne oszołomstwo, taki poziom wariactwa, do którego nas wprowadza Platforma Obywatelska. My mówimy – policzmy, ile kosztowała nas wojna, wystawmy ten rachunek Niemcom, a potem zacznijmy o tym rozmawiać. Może Niemcy też chcieliby się uwolnić od tego ciężaru, a nie mogą, bo mają takich pomocników jak Platforma Obywatelska, którzy już za nich są adwokatami – odpowiedział Thun. – Pani tu sobie żartowała z milionów ofiar.
– Tam był mój dziadek, ja sobie nie życzę takich żartów – kontynuował wczoraj Sakiewicz. – Nie chcę pieniędzy za mojego dziadka, ja w ogóle mam w nosie pieniądze Niemców, ale ja chcę, żeby oni poczuli ten wstyd, kiedy dzisiaj mówią, że nie ma problemu.
– Polska ma prawo się upominać. Nas napadnięto, nas ograbiono, nam zniszczono gospodarkę i nam wymordowano ludzi. I mówienie, że my nie mamy prawa nawet o tym mówić, to jest taki przykład pedagogiki wstydu, który nam Platforma fundowała w każdej sprawie. (…) To, co państwo wyprawiają, to jest przykład kompleksów ludzi, którzy są wyzbyci jakiegokolwiek interesu narodowego. Pani się nie czuje w tej chwili Polką, pani się czuje reprezentantką Niemiec – zwrócił się w programie TVP info do Thun redaktor naczelny „Gazety Polskiej”.
– Jest pan wrednym i podłym kłamcą i będzie pan za te słowa żałował – zaatakowała w odpowiedzi europoseł PO, a następnie… zażądała od prowadzącego natychmiastowych przeprosin. Kiedy się ich nie doczekała, wyszła ze studia.
Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein jest członkiem Grupy Spinelli, która w 2010 roku powstała przy Parlamencie Europejskim pod kierownictwem lewicowych aktywistów Guy’a Verhofstadt’a, Daniela Cohn-Bendita, Sylvie Goulard i Isabelle Durant, a za patrona obrała sobie komunistę Alterio Spinellego. Grupa Spinelli to najaktywniejsza z organizacji prowadzących lobbing i propagandę na rzecz całkowitej politycznej integracji Unii.
Monika Rotulska
Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj. Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Tomaszem Sakiewiczem odbyła się w części szóstej Poranka.