Dzięki postawie tego cichego, skromnego kapłana sytuacja Kościoła w naszym kraju była o niebo lepsza niż w pozostałych krajach bloku wschodniego, bo wierni nigdy się od niego nie odwrócili.
Jolanta Hajdasz
11 listopada wśród 25 osób, które zostaną pośmiertnie uhonorowane za zasługi dla polskiej niepodległości, znajdzie się były metropolita poznański, zwany już powszechnie Żołnierzem Niezłomnym Kościoła.
Fot. J. Hajdasz
To kamień milowy na długiej drodze przywracania pamięci o pochodzącym z Wielkopolski bohaterskim sekretarzu prymasa Stefana Wyszyńskiego, który wytrzymał 27 miesięcy okrutnego śledztwa w komunistycznym więzieniu i nigdy nie zdradził ani prymasa, ani Kościoła. Nie zeznał niczego, co mogłoby się przydać w pokazowym procesie, jaki w latach pięćdziesiątych komuniści zamierzali wytoczyć kardynałowi Wyszyńskiemu, chcąc go skompromitować, tak jak stało się z prymasami na Węgrzech, w Chorwacji czy w Czechach.
Dzięki postawie abpa Baraniaka w Polsce to się nie udało i nigdy do takiego procesu nie doszło, dzięki czemu sytuacja Kościoła w naszym kraju była o niebo lepsza niż w pozostałych krajach bloku wschodniego, bo wierni nigdy się od niego nie odwrócili. Oddziaływanie propagandowe pokazowego procesu w latach pięćdziesiątych byłoby ogromne. Ale komunistom nie udało się zniszczyć autorytetu Prymasa i gdy zmieniła się sytuacja polityczna w czasie tzw. odwilży, prymas Wyszyński mógł wrócić do pełnienia swojej funkcji po okresie internowania.
Bez Prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kardynała Wojtyły, a potem Jana Pawła II, bez którego dzieje polskiego państwa i Kościoła potoczyłyby się inaczej, w sposób trudny dziś nawet do wyobrażenia. Za wszystkim zaś stoi postać cichego, skromnego pokornego kapłana, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie. Na pewno jest godny tego wielkiego wyróżnienia.
(…) Wśród odznaczonych są także: Stefan Banach, bp Juliusz Bursche, Ignacy Daszyński, Roman Dmowski, ks. Szymon Fedorońko, Halina Konopacka, Hilary Koprowski, Janusz Korczak (Henryk Goldszmit), Wojciech Kossak, Zofia Kossak-Szczucka, Leon Kryczyński (Mirza Najman), Kornel Makuszyński, Olga Drahonowska-Małkowska, Andrzej Małkowski, Stanisław Mierzwa, Jędrzej Moraczewski, Leon Petrażycki, Maciej Rataj, Władysław Stanisław Reymont, Maria Skłodowska-Curie, Stanisław Sosabowski, Baruch Steinberg, Karol Szymanowski i Stefan Żeromski.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka!” znajduje się na s. 1 i 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka!” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłomnych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba.
Józef Wieczorek
Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji
W sobotę 8 września na Hali Łabowskiej w Beskidzie Sądeckim odbyła się już po raz dwudziesty Msza Święta w intencji księdza kapelana Władysława Gurgacza TJ i Żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Msze „gurgaczowskie” odbywają się na Hali od 1998 r. z coraz większą liczbą uczestników – od kilkudziesięciu kiedyś, do setek (a nawet ok. 1000) dziś – mieszkańców Sądecczyzny, ale także przybyszów z odległych nawet stron.
Fot. J. Wieczorek
Kiedyś na Halę nie było łatwo dotrzeć, choć w ostatnich latach można na nią dojechać nawet autem, tyle że zaparkować jest coraz trudniej, bo takie tłumy zdążają na uroczystości. Można też dojść szlakami turystycznymi – czy to z Łabowej, z Krynicy, z Rytra czy Piwnicznej. To mniej więcej 2–4 godz. pielgrzymowania w pięknej scenerii Beskidu Sądeckiego – podejścia na wysokość 1061 m.
Ksiądz Władysław Gurgacz, kiedyś wyklęty przez komunistów, dziś otaczany jest czcią, kultem – i dlatego trudności terenowe na drodze na Halę Łabowską pokonują tak młodzi, jak i starsi. Na Hali można było spotkać także wiekowych, ostatnich kombatantów z Oddziału Żandarmeria, którego kapelanem był ks. Gurgacz. Liczne jest natomiast grono kapelanów sprawujących msze św. – w tym roku pod przewodnictwem bp. Szkodonia.
Uroczystości organizuje Fundacja „Osądź mnie Boże” im. ks. Władysława Gurgacza TJ, przy współpracy innych organizacji lokalnych, a także Instytutu Pamięci Narodowej, bo pamięć o ks. Gurgaczu winna być w narodzie zachowana nie tylko na Ziemi Sądeckiej.
Kim był ks. Władysław Gurgacz?
Msza św. na Hali Łabowskiej 2018 | Fot. J. Wieczorek
Władysław Gurgacz urodził się 2 kwietnia 1914 r. we wsi Jabłonica Polska. W 1931 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi, a do matury kształcił się w Pińsku na Polesiu, wykazując dużą wrażliwość na okoliczną przyrodę, stąd zapewne polubił popularną w okresie przedwojennym piosenkę Polesia czar. Następnie studiował w krakowskim kolegium Towarzystwa Jezusowego, a przed wybuchem II wojny światowej w Wielki Piątek 1939 r. złożył na Jasnej Górze „Akt Całkowitej Ofiary” za Polskę znajdującą się w niebezpieczeństwie.
Po agresji Sowietów na Polskę został aresztowany na krótko w Chyrowie, gdzie znalazł się w Kolegium Jezuitów, uciekając przed Niemcami, a następnie wrócił przez zieloną granicę do Starej Wsi (na teren okupacji niemieckiej). Tam ukończył studia teologiczne i został wyświęcony w 1942 r. w Częstochowie na kapłana.
Msza św. „gurgaczowska” na Hali Łabowskiej 2016 | Fot. J. Wieczorek
Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele parafialnym w Komborni, a kolejne 2 lata wojenne spędził w Warszawie w Kolegium Jezuitów. Po stwierdzonej chorobie poddał się wielomiesięcznej kuracji, spędzając kilka miesięcy w majątku Ludwiki i Adama Grabkowskich w Kamiennej k. Wiślicy, gdzie ukrywał się również światowej sławy profesor Ludwik Hirschfeld. Jeszcze przed końcem wojny 18 sierpnia 1944 r. złożył końcowy egzamin licencjacki w Starej Wsi.
Obraz namalowany przez ks. Gurgacza | Fot. J. Wieczorek
Opuszczenie Warszawy uratowało mu życie – uniknął masakry dokonanej przez Niemców w klasztorze jezuitów przy ulicy Rakowieckiej drugiego dnia powstania warszawskiego. Pod koniec wojny trafił do szpitala powiatowego w Gorlicach, już wyzwolonego od Niemców, gdzie pełnił funkcję kapelana. Dotąd w Gorlicach żyje ministrant ks. Gurgacza – obecnie lekarz Igor Szmigielski (wspomnienia na moim kanale YouTube).
Następnie ks. Gurgacz przebywał w Krynicy u Sióstr Służebniczek, gdzie głosił słynne kazania o wymowie patriotycznej, które ściągały uwagę licznych mieszkańców, a także Służby Bezpieczeństwa. Tam dwukrotnie dokonano zamachów na jego życie, na szczęście nieudanych. Zagrożony, wyjechał z Krynicy i zamieszkał początkowo we Wróbliku Królewskim k. Krosna, skąd pochodził poznany przez niego w Gorlicach por. AK Jan Matejak.
Grób ks. Władysława Gurgacza i Stefana Balińskiego na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie | Fot. J. Wieczorek
Po rozmowach ze Stanisławem Pióro, przywódcą Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców (organizacja cywilna), podjął decyzję o przyłączeniu się do oddziału zbrojnego PPAN – „Żandarmerii”, aby otoczyć partyzantów opieką duchową. Przyjął pseudonim Sem, będący skrótem od łacińskiego wyrażenia Servus Mariae, czyli Sługa Marii (inicjałami SM podpisywał już wcześniej swoje obrazy – był utalentowanym malarzem). Wszedł jednak w konflikt z regułą Towarzystwa Jezusowego – nie podporządkował się prowincjałowi, od którego nie uzyskał zgody na przebywanie z w oddziale leśnym. Uznał jednak, że jego obowiązkiem jest opieka moralna nad oddziałem partyzantów, dla których odprawiał Msze święte, spowiadał, wygłaszał pogadanki o tematyce religijnej, moralnej i społecznej.
Obozowisko oddziału, ulokowane niedaleko Hali Łabowskiej, było trudne do wykrycia, ale wzmocnione obławy SB spowodowały konieczność rozdzielenia się oddziału i szukania możliwości przetrwania i opuszczenia kraju. Po jednej z akcji oddziału w Krakowie ks. Gurgacz został aresztowany 2 lipca 1949 na ul. Krótkiej – nie chciał opuścić swoich towarzyszy. Był przesłuchiwany na UB przy placu Inwalidów, gdzie do dziś nie może stanąć pomnik „Tym, co stawiali opór komunizmowi”. Sądzono go razem ze Stefanem Balickim, Stanisławem Szajną i Michałem Żakiem w procesie pokazowym, zwanym w komunistycznej prasie „procesem bandy ks. Gurgacza”, który miał na celu skompromitować nie tylko niezłomnego kapłana, ale cały Kościół.
Podczas procesu ks. Gurgacz mówił m.in.: „Myśmy walczyli o wolność…. Ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy ojczyzny! Każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę. Judica me Deus et discerne causam meam (Osądź mnie, Boże, i rozstrzygnij sprawę moją)”.
Skazany na śmierć, przetrzymywany w więzieniu na Montelupich, konsekwentnie odmawiał uznania władz komunistycznych i napisania prośby do Bieruta o ułaskawienie. Karę śmierci wykonano strzałem w tył głowy 14 września 1949 r. w święto Podwyższenia Krzyża Świętego.
Pochowany został potajemnie, bez katolickiego pogrzebu, w mogile razem ze Stefanem Balickim, jak wiadomo od jego współbraci. Spoczywa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie przy ul. Prandoty. Po latach na grobie ustawiono krzyż brzozowy, zgodnie z życzeniem ks. Gurgacza przekazanym współwięźniom, a na tablicy umieszczono napis: ATTRITUS PRO DEO ET PATRIA – STARTY DLA BOGA I OJCZYZNY.
IPN planuje rychłą ekshumację ks. Władysława Gurgacza i ponowny, tym razem katolicki pochówek.
Pamięć o Niezłomnym Kapelanie
Popiersie ks. Gurgacza w krakowskim Parku Jordana | Fot. J. Wieczorek
Ks. Władysław Gurgacz został zrehabilitowany 20 lutego 1992 roku. Kapłan przez lata wyklęty przez komunistów, także zapomniany przez swój zakon, powrócił do pamięci. Napisano o nim liczne artykuły, broszury, a także książki (m.in. Danuta Suchorowska-Śliwińska, Postawcie mi krzyż brzozowy: prawda o ks. Władysławie Gurgaczu, Kraków, WAM, 1999; Dawid Golik, Filip Musiał, Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty, WAM 2014). Liczne teksty dostępne są w internecie, podobnie jak rejestracje wideo, także ze świadkami historii ks. Gurgacza oraz jego krewnymi (wiele z nich można znaleźć na moim kanale You Tube). Ostatnio trafił na ekrany kin fabularyzowany film dokumentalny Gurgacz. Kapelan Wyklętych w reżyserii Dariusza Walusiaka. Powstało kilka utworów muzycznych dedykowanych ks. Gurgaczowi, wykonywanych przy różnych uroczystościach poświęconych Żołnierzom Wyklętym, których jest coraz więcej.
Oprócz największej, corocznej uroczystej mszy św. na Hali Łabowskiej, odprawianej w pierwszą lub drugą sobotę września, 14 września spotykamy się corocznie przy grobie ks. Gurgacza i jego towarzyszy z PPAN na cm. Rakowickim (przy ul. Prandoty), a spotkanie poprzedza msza św. w Kościele Miłosierdzia Bożego. W Beskidzie Sądeckim odbywają się rajdy górskie śladami ks. Gurgacza i PPAN.
Tablica pamiątkowa w Jabłonicy Polskiej | Fot. J. Wieczorek
Ks. Gurgacz ma swój pomnik (popiersie autorstwa ks. Roberta Kruczka) w Galerii Wielkich Polaków XX Wieku w krakowskim Parku Jordana, odsłonięty podczas pięknej uroczystości w dniu 14 września 2014 r. Upamiętniono też miejsce mordu na ks. Gurgaczu na terenie więzienia Montelupich (zbiorcza tablica zamordowanych w więzieniu oraz krzyż w miejscu stracenia księdza). Tablice memoratywne znajdują się m. in. na Bursie w Nowym Sączu, na murze kościoła w Jabłonicy, gdzie ks. Gurgacz się urodził, we Wróbliku Królewskim, w kościele św. Antoniego w Krynicy, a IPN planuje upamiętnienie miejsca zbrodni sądowej na ks. Gurgaczu na ul. Senackiej 3. W Krakowie, Nowym Sączu i Krynicy jego imieniem nazwano ulice, ale najwcześniej, bo w 1957 roku, ulica im. ks. Władysława Gurgacza zaistniała (na krótko w Piotrkowie Trybunalskim i długo na ekranie) na potrzeby realizacji filmu „Ewa chce spać” (cenzura nie zauważyła?). Na Hali Łabowskiej znajduje się kamienny obelisk poświęcony ks. Gurgaczowi i żołnierzom PPAN poległym w walkach z UB i KBW w latach 1948–1949. W intencji beatyfikacji ks. Władysława Gurgacza odbywają się w Krakowie msze święte.
W 2008 r. prezydent RP Lech Kaczyński „Za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” odznaczył pośmiertnie ks. Gurgacza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W uzasadnieniu powiedział między innymi: Niech to odznaczenie stanie się znakiem hołdu, jaki w imieniu całego narodu składam temu wspaniałemu kapłanowi i jednemu z najlepszych synów Polski. Cześć jego pamięci!
Można obecnie mówić o kulcie ks. Władysława Gurgacza, który się szerzy szczególnie w ostatnich latach wraz z powrotem do świadomości społeczeństwa Żołnierzy Wyklętych, których ks. Gurgacz był kapelanem. Nie bez przyczyny ks. Gurgacz zwany jest Popiełuszką czasów stalinowskich, bo te postaci niepokornych, niezłomnych kapłanów są bardzo bliskie i obaj w ciężkich dla społeczeństwa czasach zachowali się jak trzeba.
Do Sejmu RP został złożony projekt o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Kapłanów Niezłomnych, który ma przypadać na 19 października, począwszy od 2018 r. Jest ustanawiany w hołdzie prześladowanym księżom, niezłomnym obrońcom wiary chrześcijańskiej i niepodległej Polski. W uzasadnieniu projektu przywołano również postać ks. Władysława Gurgacza.
„Ks. Gurgacz dla nas jest świętym”
Grupa rekonstrukcji historycznej „Żandarmeria” i weterani na mszy na Hali Łabowskiej 2015 | Fot. J. Wieczorek
Kościół w Polsce od 2008 r. (Zebranie Plenarne Episkopatu Polski w dniach 17–18 czerwca 2008 r. w Katowicach) przygotowuje się do zbiorowego procesu beatyfikacyjnego ofiar komunizmu. Na ołtarze mają zostać wyniesieni katolicy, którzy w latach 1917–1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Postulator procesu ks. dr Zdzisław Jancewicz powiedział KAI w 2017 r. „Trzeba sprawdzić, czy istnieje kult prywatny lub chwała świętości takich osób. Należy zbadać kwestię męczeństwa: czy ktoś rzeczywiście poniósł śmierć za wiarę i Kościół. Może się okazać, że wiele z tych osób to patrioci, ale niekoniecznie spełniający kryteria, które mogą być podstawą do rozpoczęcia procesu”. Wśród ponad 80 kandydatów na ołtarze jest także ks. Władysław Gurgacz, którego patriotyzm nie ulega wątpliwości, podobnie jak śmierć poniesiona za wiarę i Kościół oraz istnienie jego kultu.
Jeden z ostatnich żyjących żołnierzy „Żandarmerii”, znający ks. Władysława Gurgacza – Zbigniew Obtułowicz ps. Sarat, major, żołnierz PPAN, prezes oddziału Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Nowym Sączu, w rozmowie 4 października 2017 r. (dostępna na moim kanale YouTube) w siedzibie AK w Nowym Sączu powiedział: „Ks. Gurgacz dla nas jest świętym”.
Czy takie będzie też stanowisko będzie postulatora procesu beatyfikacyjnego?
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji” znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Niezłomny na drodze ku niepodległości. Ks. Władysław Gurgacz – dziś na drodze ku beatyfikacji” na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Historia oświadczenia jest dla mnie przykładem gry operacyjnej. Z jednej strony chodzi o podważenie wiarygodności Premiera RP, a z drugiej skłócenie dość sprawnego środowiska darzącego się zaufaniem.
Jadwiga Chmielowska
We wrześniowym numerze [„Kuriera WNET”] opublikowaliśmy apel Tadeusza Świerczewskiego, jednego z założycieli Solidarności Walczącej, do członków SW o zareagowanie na coraz częstsze wypowiedzi Kornela Morawieckiego chwalące Rosję i Putina. (…)
Przez miesiąc był dyskutowany tekst oświadczenia członków SW, którzy nie zgadzają się z Kornelem i nie chcą uchodzić za miłośników Rosji i sowieckich pomników w Polsce.
Oświadczenie składało się z dwóch punktów: 1. oceny wypowiedzi Kornela Morawieckiego, 2. naszego stosunku jako środowiska do Rosji Putina. W trakcie dyskusji mailowej dopisano pkt. 3., popierający Mateusza Morawieckiego, obecnego premiera RP.
Po publikacji w „Do Rzeczy” apelu Świerczewskiego i rozesłaniu go do innych mediów sprawa trzypunktowego oświadczenia nabrała tempa. O wpół do drugiej w nocy rozesłano mailami tekst oświadczenia z wykreślonym punktem 1., dotyczącym Kornela Morawieckiego, a nad ranem trafiło ono do redakcji. Około godz. 9 rano niezalezna.pl opublikowała oświadczenie. Sygnatariusze nie mieli możliwości ustosunkowania się do całkowicie zmienionego sensu tekstu. Przedstawiam obydwie wersje oświadczenia oraz mój list do jego autora. (…)
Apel Tadeusza Świerczewskiego do członków SW dotyczył zajęcia stanowiska w sprawie wypowiedzi Kornela Morawieckiego w polskiej i rosyjskiej prasie. Wyrwane z kontekstu pisanie w opublikowanym oświadczeniu, że Rosja jest „be”, jest wręcz śmieszne. Nie wiem, jaki cel ma takie oświadczenie grupowe.
Rozumiałabym, że w obronie głodującego w rosyjskim łagrze reżysera, mieszkańca Krymu lub aresztowanych Tatarów. Ale jakoś przed mistrzostwami w piłce nożnej była cisza… (…)
Całkowita zmiana – w ciągu kilku nocnych godzin – sensu podpisanego przez kilkadziesiąt osób oświadczenia, którego treść była uprzednio uzgadniana w środowisku przez miesiąc, to niedopuszczalna manipulacja. Nie będę brać w niej udziału.
Pierwotny tekst oświadczenia działaczy Solidarności Walczącej
1. Rusofilskie wypowiedzi medialne oraz obecne wybory polityczne Kornela Morawieckiego są całkowicie sprzeczne z naszymi poglądami. Pozostając z szacunkiem dla jego działalności w latach 1981–1989, nie zgadzamy się na przypisywanie obecnych działań politycznych Kornela Morawieckiego środowisku Solidarności Walczącej.
2. W naszej ocenie Rosja jest niedemokratycznym, skorumpowanym państwem o imperialnych ambicjach. Agresywne działania rządu Putina i jego tajnych służb coraz bardziej zagrażają bezpieczeństwu krajów z nią sąsiadujących. Brak zaś odrzucenia sowieckiej przeszłości i podtrzymywanie dumy z bolszewickich „osiągnięć” powoduje, że w obecnych warunkach nie widzimy nie tylko możliwości budowania z Rosją przyjaźni, ale i traktowania jej jak normalnego państwa, spełniającego demokratyczne standardy.
3. Wyrażamy zdecydowane poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego i dla niego osobiście. Jest jednym z nas, zaprzysiężonym członkiem SW, i energicznie realizuje ideały, które głosiła podziemna Solidarność Walcząca.
Działacze Solidarności Walczącej: Tadeusz Świerczewski, Ewa Kubasiewicz – członek Komitetu Wykonawczego SW, szef przedstawicielstw SW za granicą, Helena Lazarowicz, Romuald Lazarowicz, Jadwiga Chmielowska, Piotr Hlebowicz, Tadeusz Piątek, Jolanta Piątek, Krystian Piątek, Edward Wóltański, Magdalena Czachor, Marek Czachor, Jerzy Jankowski – przedstawiciel SW na Skandynawię, Krzysztof Tenerowicz, Andrzej Wawrzeń, Kazimierz Michalczyk – przedstawiciel SW w Berlinie Zach., Wojciech Podgórzak, Tomasz Szostek, Stanisław Ryczek, Karol Gwoździewicz, Krzysztof Łucyk, Janusz Kamocki – współpracownik SW, Aurelia Lemańska, Jerzy Lemański, Marek Harasiuk, Wiesław Leśniański, Zbigniew Dudek, Wiktor Skóra, Henryk Kisiel, Janusz Jeżewski, Robert Majka, Witold Bator, Ewa Pietruszka, Stanisław Pietruszka
Zmienione oświadczenie działaczy Solidarności Walczącej
1. W naszej ocenie Rosja jest niedemokratycznym, skorumpowanym państwem o imperialnych ambicjach. Agresywne działania rządu Putina i jego tajnych służb coraz bardziej zagrażają bezpieczeństwu krajów z nią sąsiadujących. Brak zaś odrzucenia sowieckiej przeszłości i podtrzymywanie dumy z bolszewickich „osiągnięć” powoduje, że w obecnych warunkach nie widzimy nie tylko możliwości budowania z Rosją przyjaźni, ale i traktowania jej jak normalnego państwa, spełniającego demokratyczne standardy.
2. Wyrażamy zdecydowane poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego i dla niego osobiście. Jest jednym z nas, zaprzysiężonym członkiem SW, i energicznie realizuje ideały, które głosiła podziemna Solidarność Walcząca.
Podpisy osób z pierwotnej wersji oświadczenia plus: Małgorzata Suszyńska
Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Fakty dokonane, czyli robienie ludzi w bambuko” znajduje się na s. 1 i 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Fakty dokonane, czyli robienie ludzi w bambuko” na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Panowie mówią o pieniądzach, my o wolności. Internet dał nam przestrzeń wolności, o której nawet nie śniliśmy. Jeżeli będą próby blokowania tej wolności, to ci, którzy tworzą technologie, coś wymyślą.
Czy wolność w internecie jest zagrożona?
Debata w CMWP SDP
Czy dyrektywa dotycząca praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym zagraża wolności słowa w sieci? Czy tylko pomoże wydawcom i dziennikarzom walczyć z dużymi koncernami internetowymi, które zarabiają na cudzych treściach, a zyskami nie dzielą się z ich twórcami? Na te pytania starali się odpowiedzieć uczestnicy debaty „Wolność w internecie” zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
Projekt budzącej wiele emocji dyrektywy Parlament Europejski przyjął 12 września. Za nowymi przepisami opowiada się część wydawców, dają one bowiem wydawcom i dziennikarzom tzw. prawa pokrewne. Dzięki temu duże koncerny internetowe będą musiały płacić twórcom za wykorzystywane materiały. Przeciwnicy dyrektywy widzą w niej ograniczenie wolności słowa w internecie, a proponowane przepisy nazywają „podatkiem od linków” lub ACTA 2.
W dyskusji w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal 3/5 w Warszawie wzięli udział: Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, Michał Karnowski, członek zarządu spółki Fratria – wydawcy m.in. portalu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”, Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, Krzysztof Skowroński, prezes SDP, Marek Frąckowiak, dyrektor generalny Izby Wydawców Prasy oraz prawnicy związani z Izbą Wydawców Prasy: Jacek Wojtaś i Marek Staszewski.
– Problem kradzieży praw autorskich jest stary jak świat. Nie rozwiąże się go, ograniczając ruch w internecie – rozpoczął dyskusję Tomasz Sakiewicz.
– Nie może być tak, że ktoś cytuje fragment tekstu i za to pobiera się opłatę. Prawo do cytowania jest jednym z podstawowych praw debaty i nie można tego ograniczać – dodał.
Zdaniem Michała Karnowskiego dyrektywa jest korzystna tylko dla dwóch grup interesów. Jedną z nich są wydawcy specjalistyczni, którym treści podkradają np. firmy tworzące komercyjne serwisy prasowe. – To jest rzeczywiście złodziejstwo i należałoby coś z tym zrobić, ale pojawia się pytanie: czy w związku z tym trzeba orać całe pole? – zauważył. Drugą grupą są wielkie koncerny, głównie niemieckie. – One nie muszą nikogo cytować, są tak duże, że tworzą świat dla siebie. Wszyscy inni na tym stracą – stwierdził Michał Karnowski. Jego zdaniem najbardziej niepokojące jest to, że pojawi się reglamentowanie treści w internecie. – Filtry, niemożność powielenia linku z jakimkolwiek opisem, niemożność odwołania się. To wszystko zostanie ograniczone– wyliczał. – Może niektórym dziennikarzom będzie lepiej, ale na drugiej szali leży ogromne dobro wolnego obrotu informacji.
Obawy przeciwników dyrektywy próbowali rozwiać przedstawiciele Izby Wydawców Prasy, która walczy o przyjęcie nowego prawa.
– Wszystkie te slogany o ACTA 2, czy „podatku od linków” są nieprawdziwe. Projekt w niczym nie dotyka przeciętnego użytkownika internetu. Chroni tylko interes wydawców i dziennikarzy, żeby oni też zarabiali na treściach, które tworzą, a nie tylko koncerny internetowe – tłumaczył Marek Frąckowiak.
Mecenas Jacek Wojtaś wyjaśnił, że Parlament Europejski dodał do pierwotnego projektu dyrektywy kilka ważnych zmian. – W art. 11, tym, który wprowadza prawo pokrewne dla prasy, pojawił się ustęp mówiący, że prawa te nie uniemożliwiają prywatnego, czyli niekomercyjnego korzystania z publikacji prasowych przez użytkowników indywidualnych. Tak więc prawo cytatu będzie mogło być stosowane. Prawa pokrewne nie obejmują też hiperłącza, którym towarzyszą pojedyncze słowa, a więc linków – zauważył Jacek Wojtaś. Dodał, że w dyrektywie pojawił się zapis, aby państwa członkowskie dopilnowały, by zyskami z tytułu praw pokrewnych wydawcy dzielili się z dziennikarzami. – W Polsce jest deklaracja Izby Wydawców Prasy, że będzie to pół na pół – dodał.
Mecenas Marek Staszewski podkreślił, że nowe przepisy mają nie obowiązywać mikro- i małych platform internetowych. Jacek Wojtaś dodał, że są to przedsiębiorstwa, które zatrudniają do 50 osób i mają obroty do 10 mln euro.
Krzysztof Skowroński zauważył jednak, że dyrektywa rodzi szereg pytań. – Trzeba będzie zastosować jakieś mechanizmy, które będą musiały kontrolować internet. Czy to nie doprowadzi nas do cenzury? Trzeba też będzie zbudować skomplikowaną strukturę, która sprawdzi, kto co komu jest winien. Kto ma się tym zajmować? Kto i kiedy na tym skorzysta? – pytał prezes SDP.
Jacek Wojtaś przyznał, że nie wiadomo jeszcze, jak dokładnie będą wyglądały nowe przepisy. – Dyrektywa to jest tylko wskazówka dla państw członkowskich do zaimplementowania pewnych rozwiązań – zauważył.
– Bawimy się w zmianę prawa, która na końcu nie wiadomo przez kogo i jak będzie interpretowana. Miesza się prawa pokrewne z prawami autorskimi. Prawa autorskie wszyscy mają. Chodzi o to, że na świat związany z publicystyką, kontrolą władzy, polemiką, wymianą informacji próbuje się nałożyć prawa pokrewne, które do tej pory były typowe dla rozrywki, przyjemności – polemizował Michał Karnowski.
Marek Frąckowiak próbował przekonywać, że w dyrektywie chodzi tylko o to, aby twórca otrzymał zapłatę za swoją pracę.
– Nie rozumiem, dlaczego kradzież telewizora czy książki jest złodziejstwem, a kradzież tego, co w nich jest, ma być wolnością w internecie. Zawsze mnie uczono, że jeżeli ktoś zarabia na kradzionym, to jest to paserstwo i z tym chcemy walczyć – tłumaczył.
Przyznał, że co prawda nie znamy ostatecznego kształtu prawa, ale wszystkie dotychczasowe zmiany idą w kierunku wyjątków od zaostrzeń i ochrony zwykłego użytkownika internetu.
Zdaniem Michała Karnowskiego dziennikarstwo obecnie dobrze się rozwija i poradzi sobie bez nowych przepisów, a dyrektywę popierają głównie firmy, które nie mogą się odnaleźć na rynku coraz bardziej zdominowanym przez nowe technologie. – I mówią do wszystkich: zawracamy! A ja nie chcę zawracać – stwierdził.
– Nie jest prawdą, że występujemy tylko w imieniu wydawców gazet drukowanych. Chodzi o tych, którzy ponoszą nakłady na tworzenie treści. Tu chodzi o pieniądze dla dziennikarzy i wydawców, bez względu na to, o czym piszą, chodzi o to, żeby ich nikt nie okradał – podkreślał Marek Frąckowiak.
– Problem polega na tym, że panowie mówią o pieniądzach, a my o wolności i może dlatego nie możemy się dogadać. Internet dał nam przestrzeń wolności, o której nawet nie śniliśmy. Jeżeli rzeczywiście będą próby blokowania tej wolności, to ci, którzy tworzą technologie, wymyślą coś nowego – zauważyła dziennikarka Ewa Urbańska podczas kończącej debatę dyskusji z udziałem zgromadzonej publiczności.
Marek Frąckowiak zapewnił, że dyrektywa nie niesie żadnego zagrożenia dla wolności.
Michał Karnowski
„Nie” dla ACTA 2
To będzie potężna zmiana, której skali zwykli użytkownicy internetu nawet nie przeczuwają, a która sprawi, że internet, jaki znamy, wolny, rozdyskutowany, bezkompromisowy, właśnie przechodzi do historii.
To nie jest walka o prawa autorskie, które dziś w pełni obowiązują, to jest walka o prawa pokrewne. A to zasadnicza różnica. Dziś prawa pokrewne mają do swoich dzieł artyści, teraz mają je dostać wytwórcy wszystkich innych treści, w tym koncerny medialne. Oznacza to objęcie restrykcyjnymi ograniczeniami wszelkie odwołania, cytaty, nawiązania, przeróbki, także do artykułów, nagrań, programów, audycji. A więc i komentarze na Facebooku i Twitterze, memy, utwory yotubowe, treści w wyszukiwarkach.
I ludzie Platformy Obywatelskiej doskonale to rozumieją, przecież w lipcu sami wołali: „nie” dla ACTA 2! Ale widać niemieckie potęgi medialne i europejski establishment, zainteresowane cofnięciem czasu, powrotem kontroli nad tym, co ludzie czytają i myślą, wyprostowały ich myślenie. Przycisnęli więc guziki, pocieszając swoich oszukanych wyborców, jak to zrobił pan Michał Boni, że jak komuś coś zablokują wskutek tego prawa, to będzie się mógł odwołać. Nie sądzę, by sam w skuteczność takiego pocieszenia wierzył.
Wniosek z tego smutny: jak Niemiec każe, to niektórzy ludzie z Platformy zdradzą każdego. Teraz sprzedali wolny internet.
OTO SKRÓT KONSEKWENCJI PRZYJĘCIA DYREKTYWY:
— Linkowanie faktycznie nie będzie zabronione, ale istotnie się zmieni. Linki już nie będą zawierać tzw. snippetów, czyli nagłówka z tytułem linkowanego tekstu, czasem jednym/dwoma zdaniami leadu lub zdjęciem; będą tylko zbiorem bezsensownych znaków. Ponieważ czytelnicy muszą wiedzieć, do czego prowadzi link przed kliknięciem, witryny prawie zawsze zawierają fragment linków do stron w ramach linku. Wszelkie ograniczenia dotyczące fragmentów są zatem ograniczeniem linkowania.
— Nowe prawo wpłynie na wolność słowa i dostęp do informacji. Platformy internetowe będą zmuszone do zawarcia umowy z wydawcami i uzyskania licencji na linkowanie do ich publikacji. Konieczność płacenia za linki doprowadzi do tego, że części stron nie będzie stać na płacenie za dostęp do wiadomości – szczególnie małe i innowacyjne witryny mogą po prostu przestać działać lub będą linkować tylko do treści niechronionych.
— Zostanie youtuberem nie będzie już proste. Jeśli będziesz chciał zostać youtuberem, to będziesz musiał wykupić licencję umożliwiającą tworzenie materiałów do sieci i licencję umożliwiającą linkowanie.
— Będziesz mógł się podzielić linkiem tylko ze swoimi znajomymi. Nastąpi ograniczenie udostępniania materiałów (będzie można wysłać linka tylko prywatnie do swoich znajomych, w ramach tzw. dozwolonego użytku), ale już nie publicznie. Ograniczy to możliwość wzrostu niezależnych kanałów informacyjnych, blogów, platform. Dużo trudniejszy będzie wzrost popularności kanałów na youtubie.
— Nigdy nie będziesz miał pewności, czy nie naruszasz prawa. Niejasność pojęć i objęcie ochroną tzw. prostych komunikatów prasowych doprowadzi do tego, że zakazane będzie publikowanie informacji, np. „Jutro w Warszawie będzie +30 stopni” czy „Legia przegrała 0:2”, bo już przecież kiedyś ktoś o tym napisał i gdzieś taki news się pojawił.
— Koniec z filmami z wakacji czy recenzjami online. Nadmierna ochrona praw autorskich może doprowadzić do tego, że nasze filmiki z wakacji zostaną zablokowane, bo w tle słychać chronioną prawnie muzykę lub widać jakiś prawnie chroniony obraz. 90% youtuberów będzie musiało przestać nagrywać – testerzy gier komputerowych, blogerzy prezentujący i oceniający produkty (np. smartfony) etc., z uwagi na brak praw autorskich.
— Wszystko, co publikujesz, będzie skanowane. Każdy serwis pozwalający swoim użytkownikom na publikację treści będzie zmuszony do stworzenia narzędzi filtrujących. Za każdym razem, gdy będziesz chciał coś opublikować w internecie, ta treść będzie musiała zostać zeskanowana pod kątem potencjalnego naruszenia. Czy w świecie realnym zgodziliśmy się na to, abyśmy, zanim cokolwiek powiemy czy napiszemy, musieli uzyskać zgodę jakiegoś zautomatyzowanego filtru? Dotyczy to blogów (np. wordpress), ale też zwykłych, krótkich komentarzy pod artykułami.
— Serwisy nie będą mogły wyświetlić listy rekomendowanych treści (np. lista proponowanych na Youtube lub wyróżnione najlepsze komentarze na Twitterze).
W praktyce każde indeksowanie tych treści, czy chociażby wyświetlenie jej innym użytkownikom jako „polecane odnośniki” będzie powodowało, że dostawcy usług internetowych staną się odpowiedzialni za treści swoich konsumentów. Obowiązek taki nie obejmie tylko serwisów takich jak np. megaupload.
— Koszty! Którego właściciela portalu stać na instalację oraz utrzymanie tak potężnego narzędzia jakim jest filtr? Który właściciel zgodzi się na wzięcie odpowiedzialności za publikowane przez użytkowników na jego stronach treści? W internecie zostaną tylko duże serwisy, które stać na takie urządzenia.
— Wyłączenie komentarzy w internecie. Jeśli właściciela nie będzie stać na filtr, to najbardziej oczywistą konsekwencją będzie zabronienie możliwości komentowania pod artykułami w sieci oraz zamknięcie popularnych forów.
— O możliwości publikowania treści na platformach będzie decydować nie system prawa (np. sądy), lecz systemy technologiczne. Nie ma mowy choćby o przejrzystości algorytmów filtrujących treści. Zaproponowany mechanizm odwołań, który rzekomo będzie nas chronił, skonstruowany jest tak, by zablokowanie treści (przez algorytm lub poprzez zgłoszenie naruszenia) było proste – a odwołanie się i dochodzenie swoich praw już niekoniecznie. Nie wiemy w tym momencie, jak będą wyglądać mechanizmy odwoływania się i czy będą skutecznie chronić prawa użytkowników. Teraz wiemy jedynie, że skuteczne mają z zasady być filtry treści.
— Filtry nie są skuteczne. Mimo najnowocześniejszych technologii, nawet najlepsze urządzenia zawodzą. Magazyn Wired ma „analizę”, pokazującą jakie problemy stworzą filtry treści i dlaczego będą nieskuteczne.
— Ograniczenie memów! Tylko część państw w UE pozwala na ograniczenie prawa autorskiego na potrzeby parodii. Filtry treści, jeśli zostaną wprowadzone, będą więc musiały rozstrzygać, czy dane użycie jest parodią i podlega pod wyjątek od prawa autorskiego, czy nie. Jest duża szansa, że nie poradzą sobie z tym zadaniem, i memy, publikowane jako zgodne z prawem, będą filtrowane jako naruszające prawa autorskie.
Michał Karnowski jest publicystą tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl. Tekst został opublikowany na portalu wpolityce.pl.
Relacja z debaty w CMWP SDP pt. „Czy wolność w internecie jest zagrożona?” znajduje się na s. 4 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Relacja z debaty w CMWP SDP pt. „Czy wolność w internecie jest zagrożona?” na s. 4 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Wielu uzurpuje sobie prawo decydowania o tym, co głosić wolno, a co nie. Kornel Morawiecki o pełnym prawie do wolności wypowiedzi nie tylko nie zapomniał, on w sposób rzeczywisty je realizuje.
Artur Adamski
W poprzednim numerze opublikowany został artykuł – istny wulkan agresji, wycelowanej w Kornela Morawieckiego. Za punkt zaczepienia autorka obrała wypowiedzi marszałka seniora na temat Rosji, ale zasadniczy wątek tekstu to usilne odzieranie niegdysiejszego przewodniczącego Solidarności Walczącej z historycznej roli, jaką odegrał w latach osiemdziesiątych.
Muszę zaznaczyć, że nie podzielam opinii Kornela Morawieckiego na temat Rosji, którego marzenia o Europie od Atlantyku po Pacyfik uważam za utopię, a nawet niedorzeczność. (…) Jego zdaniem ekspansywne więzienie narodów, jakim był ZSRS, był więzieniem także Rosji. (…) Chciałbym, żeby to Kornel Morawiecki miał rację. Ja nadziei takiej nie mam.
Wielokrotnie dawałem temu wyraz także na łamach „Gazety Obywatelskiej”. W tym kierowanym przez Kornela Morawieckiego periodyku putinowską Rosję definiowałem jako napastliwą azjatycką satrapię i opowiadałem się za usunięciem wszystkich pomników poświęconych armii sowieckiej. Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której uniemożliwiono by opublikowanie w „GO” artykułu z powodu jego niezgodności z poglądami redaktora naczelnego. Przeciwnie – teksty jaskrawo sprzeczne z jego opiniami zamieszczane były niezliczoną ilość razy.
Kornel Morawiecki pozostał wierny także temu z celów, walce o które poświęcił wielką część swojego życia – nieograniczonemu prawu każdego człowieka do głoszenia każdych poglądów. Nawet przez wszystkich innych uważanych za w największym stopniu niesłuszne czy szkodliwe. O tym wielkim marzeniu ludzi podziemia lat komunizmu większość dziś zapomniała. Wzorem pookrągłostołowych mediów wielu uzurpuje sobie prawo decydowania o tym, co głosić wolno, a co nie. Kornel Morawiecki o pełnym prawie do wolności wypowiedzi nie tylko nie zapomniał, on w sposób rzeczywisty je realizuje. (…)
Przyczynkiem, mającym uzasadniać kolejną z długiej już serii prób wykreowania biografii Kornela Morawieckiego i Solidarności Walczącej w całkowitej sprzeczności z najsolidniej nawet udokumentowanymi faktami ma być pogląd, według którego niegdysiejszy przewodniczący tej organizacji nie ma prawa wypowiadać opinii niezgodnych z zasadami i celami tej organizacji.
Czy jednak, 27 lat po formalnym jej rozwiązaniu, zasadne jest oczekiwanie zgodności poglądów przewodniczącego i członków organizacji, której historia została zakończona w roku 1991?
Utworzone w roku 2008 Stowarzyszenie Solidarność Walcząca w żadnym stopniu nie jest już formacją polityczną. Przeciwnie – jego członkami są osoby związane dzisiaj zarówno z jedną, jak i drugą stroną współczesnego polskiego sporu. (…)
Andrzej Zarach bardzo konsekwentny był w argumentowaniu za fundamentalną zmianą struktury organizacyjnej, która według jego propozycji miała mieć kształt bardziej scentralizowany. Zwyciężyła jednak koncepcja, o której sama Chmielowska pisze, choć ze zdumieniem stwierdzam, że najwyraźniej do dziś nie rozumie jej istoty. To, co prof. Andrzej Kisielewicz (działacz SW, matematyk) nazwał strukturą fraktalną, a prof. Andrzej Myc (działacz SW, biolog) strukturą glonu – dziś określane jest jako struktura zarządzania zdywersyfikowanego. Chmielowska interpretuje to jako stan, w którym „nikt nie kieruje”. Trudno o bzdurę większego kalibru. Z samej istoty rzeczy ten model zarządzania wymaga przywództwa wprost nadzwyczajnej jakości, lidera – najwyższej próby. Bo jak to się w ogóle stało, że organizacja złożona z setek rozsypanych po Polsce i nie tylko Polsce autonomicznych ogniw, zrzeszająca ludzi nie tylko o bardzo różnych charakterach, ale i rozmaitych poglądach, do której rozbicia ze wszystkich sił dążyły wszystkie służby PRL-u – zachowała spójność, a pierwszą osobą, próbującą podważyć przywódczą rolę jej lidera, okazała się być dopiero Jadwiga Chmielowska?
Pól konfliktu przecież nie brakowało. Program SW zakładał np. pogodzenie się z powojennymi granicami, a w strukturach były setki ludzi za swój dom ciągle uważających Lwów lub Stanisławów. Mowa w nim była o zjednoczeniu Niemiec, a wielu (włącznie ze mną) zawsze uważało, że Niemcy ostatecznie udowodnili, że na prawo do zjednoczonej państwowości nie zasługują. W 1986 SW wyemitowała serię znaczków, na których był m.in. symbol ukraińskiego tryzuba, przez setki działaczy SW kojarzonego przede wszystkim z rzeziami, w których wymordowano ich rodziny.
Jak to się więc stało, że pełna tych i wielu innych sprzeczności organizacja zachowała jedność? Odpowiedź jest właśnie w modelu tegoż przywództwa, w ciągłym dialogu, zapobiegającym wszelkim tendencjom odśrodkowym. (…)
Jednym ze skrajnych nonsensów jest zarzucanie Kornelowi Morawieckiemu sprzeciwu wobec lustracji. Nikt nie domagał się jej równie konsekwentnie jak on. Protestował przeciw niszczeniu archiwów, jako pierwszy (i długo – jedyny) w 1992 roku opublikował tzw. listę Macierewicza (z nazwiskami Lecha Wałęsy i Wiesława Chrzanowskiego). Zawsze był orędownikiem badania źródeł informacji, jakimi dysponowały służby. Głośno opowiadał się za zwolnieniem z PRL-owskiej przysięgi funkcjonariuszy służb specjalnych i za prawnym nakazem świadczenia przez nich prawdy o pracy w służbach.
Cały artykuł Artura Adamskiego pt. „Ślepy o kolorach, czyli Jadwiga Chmielowska o Kornelu Morawieckim”, znajduje się na s. 2 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Artura Adamskiego pt. „Ślepy o kolorach, czyli Jadwiga Chmielowska o Kornelu Morawieckim” na stronie 7 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Kim są posiadacze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Frasyniuka czy Schetyny? Jako człowiek rozumny i racjonalny, pozostaję przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego.
Jan Martini
Sędziowska mądrość etapu
Według Wikipedii inteligencja to „zdolność do postrzegania, analizy i adaptacji do zmian otoczenia”. Nie ulega wątpliwości, że sędziowie są ludźmi inteligentnymi. Szczególnie sędziowie najwybitniejsi. Sędziowie z Koszalina. Sędziowie Sądu Najwyższego.
Posada sędziego SN to ukoronowanie kariery w zawodach prawniczych. Dlatego, aby dostać się na sam szczyt, trzeba wyjątkowych zdolności i wiedzy (nie mówiąc o nieskazitelnej postawie moralnej). Jak to się stało, że aż czterech sędziów z Koszalina (miasta dość średniego) zasłużyło sobie na taki awans? Czyżby bogate w jod morskie powietrze sprzyjało rozwojowi talentów prawniczych? Przyczyna jest bardziej prozaiczna – to stan wojenny umożliwił koszalińskim sędziom ujawnienie w pełni swoich zdolności. Sędziowie Szerszenowicz, Rychlicki i Godyń to oficerowie, którzy awansowali z Sądów Garnizonowych do Izby Wojskowej Sądu Najwyższego, a niewątpliwy wpływ na ich karierę miały taśmowo wydawane wyroki w trybie doraźnym („z dekretu”).
Jedyny cywil w tym towarzystwie – Waldemar Płóciennik – jako sędzia Sądu Najwyższego zasłużył się dla „nadzwyczajnej kasty” niebywale. To on był autorem kuriozalnej ustawy SN z dnia 20 grudnia 2007 roku, która miała na celu ustalenie odpowiedzialności sędziów wydających wyroki za strajki w dniach 13–16 grudnia 1981 roku – a więc za czyny nie podlegające karze, bowiem dokonane przed opublikowaniem w dzienniku ustaw dekretu o stanie wojennym (17 XII), a prawo nie działa wstecz. Według sędziego Płóciennika (i Sądu Najwyższego), sędziowie byli zobowiązani stosować prawo na podstawie wiadomości z telewizji i plakatów obwieszczających wprowadzenie stanu wojennego! Podejmowane próby odsunięcia od orzekania czy pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów skompromitowanych w stanie wojennym skończyły się fiaskiem.
Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. W obronie tych szemranych sędziów stanął Sąd Najwyższy pod przewodnictwem nieocenionego sędziego Płóciennika. Choć art. 4 ustawy o IPN wyraźnie stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedawniają się po 40 latach, 25 maja 2010 roku podjęto uchwałę o przedawnianiu zbrodni sądowych według kodeksu karnego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestępstwa sądowe są już przedawnione. Tak więc w praworządnym (?) kraju Sąd Najwyższy wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo…
Gdyby miłujący demokrację postkomuniści odzyskali władzę, wdzięczna kasta sędziowska mogłaby wystawić użytecznemu sędziemu Płóciennikowi jakiś pomniczek. W Koszalinie wciąż jest niezłe miejsce po usuniętym przez pisiorów i solidaruchów pomniku „utrwalaczy władzy ludowej”…
Nie mniej zdolni byli wojskowi koledzy sędziego Płóciennika. W stanie wojennym por. Bogdan Rychlicki i kpt. Bogdan Szerszenowicz mieli pełne ręce roboty, orzekając w sądzie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesjach wyjazdowych w Koszalinie i Słupsku (prowadzono 327 spraw politycznych w stosunku do 493 osób). W Gdańsku i Szczecinie takich spraw było wielokroć więcej, zbyt dużo nawet na możliwości „rozgrzanych” koszalińskich sędziów wojskowych. Trzeba było posiłkować się sądami cywilnymi. Sprawy były dość banalne – „rozpowszechnianie fałszywych treści”, przewożenie ulotek, pisanie haseł „godzących w sojusze” itp. Wyroki oscylowały w przedziale od roku do 4 lat pozbawienia wolności. Trzeba docenić piękny literacki styl kpt. Szerszenowicza w uzasadnieniu wyroku 3 lat i 6 miesięcy dla Piotra Pawłowskiego z Kołobrzegu: „Szczególnie jątrząca i ostra w swej wymowie treść przewożonych przez oskarżonego pism, ich znaczna liczba, a przez to szeroki krąg potencjalnych adresatów, w okresie nasilonej eskalacji rozruchów i napięć społecznych przeciwdziałających normalizacji sytuacji społeczno-politycznej w kraju nakazuje ocenić stopień społecznego niebezpieczeństwa tego czynu jako szczególnie wysoki”.
Kolega kapitana – por. Bogdan Rychlicki – również miał okazję błysnąć talentami. Np. gdy prowadził sprawę Ryszarda Szpryngwalda, który będąc na kuracji w Kołobrzegu, wręczył ulotkę patrolowi wojskowemu (żołnierze, nie czytając treści, aresztowali straceńca). Sędzia wskazywał na „szczególnie wysokie społeczne niebezpieczeństwo czynu, gdyż oskarżony podjął próbę działań wymierzonych wprost w dyscyplinę i jedność polityczną Wojska i osłabiał gotowość obronną Państwa Polskiego”.
Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Koszalinie, pod przewodnictwem sędziego porucznika Bogdana Rychlickiego, uznał kuracjusza za winnego i skazał go za to na karę 3 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności oraz karę dodatkową pozbawienia praw publicznych na okres 3 lat.
Gdy nastała III RP, sędziowie ci, już jako pułkownicy orzekający w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego, przeszli zdumiewającą przemianę – teraz w rewizjach nadzwyczajnych masowo uniewinniali oskarżonych, których skazywali kilka lat wcześniej. I na tym polega sędziowska mądrość etapu.
Ową przemianę tak skomentował adwokat Edward Stępień z Kołobrzegu: „Muszę przyznać, że nie jest wcale zabawne, gdy czytam uzasadnienie wyroku wydanego przez pana sędziego Sądu POW w Bydgoszczy porucznika Bogdana Rychlickiego w sprawie Ryszarda Szpryngwalda oraz wprost odwrotne poglądy pana sędziego Izby Wojskowej Sądu Najwyższego pułkownika Bogdana Rychlickiego w sprawach rehabilitacyjnych kilka lat później”. Bogdana Rychlickiego przemianę Szawła w Pawła wzmocniło umieszczenie dodatkowego imienia. Odtąd sędzia nazywa się Jan Bogdan Rychlicki.
Użyteczny sędzia dwojga imion został wykorzystany do sprawy istotnej dla działających w Polsce środowisk agenturalnych. Agent Tomasz Turowski został oskarżony o kłamstwo lustracyjne, bo zataił fakt pracy w komunistycznym wywiadzie. Turowski (jeśli to jego prawdziwe nazwisko) jako fałszywy jezuita rezydował w Rzymie, „chroniąc Jana Pawła II” (jak sam utrzymywał) i był obecny podczas zamachu na papieża.
Minister Sikorski na wiosnę 2010 roku zatrudnił go jako fachowca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i dwa dni później w jego troskliwe ręce powierzył organizację podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia. Turowski zadanie wykonał, choć „zapomniał” (czy może wiedział, że nie będzie to potrzebne) zorganizować kolumnę samochodów i autokar do transportu gości ze smoleńskiego lotniska do Katynia.
W sprawie dotyczącej tak ważnej postaci potrzebni byli doświadczeni sędziowie. Sąd Najwyższy w składzie (Jan) Bogdan Rychlicki, Piotr Hofmański i Michał Laskowski (ostatnio aktywny medialnie) uznał, że Tomasz Turowski nie jest kłamcą lustracyjnym, bo zatajając swoją agenturalną przeszłość działał „w stanie wyższej konieczności”.
„Lżył, poniżał i wyszydzał Naród Polski”
Miałem zaszczyt być oprawiany przez kapitana Bogdana Szerszenowicza – późniejszego sędziego Sądu Najwyższego. Moja sprawa została zrelacjonowana w lokalnej gazecie w notatce pt. Niebezpieczne archiwum:
„Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Koszalinie ogłosił wczoraj wyrok w sprawie Jana Martiniego (lat 38), znanego koszalińskiego pianisty zatrudnionego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. 1 maja br. J. Martini został zatrzymany w swoim mieszkaniu podczas przepisywania na maszynie biuletynów, apeli, odezw wydanych pod firmą różnych ogniw NSZZ Solidarność. Zakwestionowane materiały zajmowały w aktach sprawy dziewięćdziesiąt kilka stron.
J. Martini, który w Zarządzie Regionu Pobrzeże NSZZ Solidarność pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury i Informacji, oskarżony został o przechowywanie i sporządzanie w celu rozpowszechnienia treści szkalujących naród polski, ustrój i naczelne organy PRL, jak również treści zawierających fałszywe wiadomości, mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, a także osłabiające gotowość obronną kraju. Oskarżony stwierdził na rozprawie, że zakwestionowane materiały gromadził w swoim domowym archiwum dla celów historycznych (…)”.
Miałem zastrzeżenia co do niezawisłości sędziów-wojskowych, gdyż każdy żołnierz ma swojego przełożonego, który może wydać rozkaz sędziemu: „ukarać surowo, dla przykładu”. Dlatego napisałem podanie o przeniesienie mojej sprawy do sądu cywilnego. Argumentowałem, że nie jestem szpiegiem ani dezerterem. Przytoczyłem nawet opinię marszałka Montgomery’ego, który też był krytyczny wobec wojskowego wymiaru sprawiedliwości („sprawiedliwość wojskowa ma się tak do sprawiedliwości, jak muzyka wojskowa do muzyki”), ale nie uwzględniono mojej prośby. Skład orzekający z sędzią Szerszenowiczem „skazał Jana Martiniego na karę 3 lat pozbawienia wolności oraz na karę dodatkową pozbawienia praw publicznych na okres 2 lat, opłatę na rzecz Skarbu Państwa w wysokości 4 200 zł, przepadek na rzecz Skarbu Państwa maszyny do pisania marki Łucznik, a także dowodów rzeczowych w postaci różnego rodzaju wydawnictw, druków i maszynopisów. Sąd, wymierzając wyrok, wziął pod uwagę m.in. bardzo dobrą opinię oskarżonego z miejsca pracy, jego zaangażowanie w pracy społecznej datujące się jeszcze sprzed sierpnia 1980 r., zwłaszcza na niwie artystycznej. Wyrok jest już prawomocny”.
Wyrok otrzymałem dość umiarkowany, ponieważ nie udowodniono mi „rozpowszechniania” ani redagowania naszej podziemnej gazetki Regionu Pobrzeże NSZZ Solidarność pt. „Gazeta Wojenna – Grudzień 81”. I pomyśleć, że parę lat później aferzysta Dariusz Przywieczerski za zdefraudowanie 158 mln dolarów dostał wyrok niższy o pół roku…
Już w III RP, po Rewizji Nadzwyczajnej Naczelnego Prokuratora Wojskowego, „Sąd Najwyższy – Izba Wojskowa w Warszawie uniewinnił Jana Martiniego od przypisanego mu przestępstwa, kosztami postępowania odwoławczego obciążył Skarb Państwa”. Ale maszyny do pisania marki Łucznik już mi nie oddali…
Sędzia najzdolniejszy
Trzej koledzy z prowincjonalnego Sądu Wojskowego w Koszalinie spotkali się po latach w Sądzie Najwyższym. Sędzia Janusz Godyń wyraźnie szybciej awansował – dość szybko został przeniesiony do Katowic, a później do Warszawy. W 1990 roku został prezesem Izby Wojskowej Sądu Najwyższego i funkcję tę pełnił 26 lat, do 2016 roku. Na tym stanowisku był dwukrotnie awansowany przez kolejnych prezydentów RP. W 1993 r. Lech Wałęsa wręczył mu nominację na generała brygady, a później Aleksander Kwaśniewski na generała dywizji.
W 2017 roku Krajowa Rada Sądownictwa odznaczyła generała medalem „Zasłużony dla Wymiaru Sprawiedliwości Bene Merentibus Iustitiae” za to, że „wyróżniał się pracą orzeczniczą i pozaorzeczniczą”. Wiele wskazuje na to, że awanse sędziego Godynia wynikają z jego pracy „pozaorzeczniczej”.
Sędzia nie ukrywał w oświadczeniach lustracyjnych swojej pracy dla „organów bezpieczeństwa PRL”, a Polska (w przeciwieństwie do innych byłych „demokracji ludowych”) jest krajem, w którym posiadanie w życiorysie faktu współpracy z „organami” nie hańbi, lecz ułatwia karierę i nobilituje towarzysko. Prezydencki projekt reformy sądownictwa przewidział likwidację Izby Wojskowej Sądu Najwyższego. Czujna „Rzeczpospolita” w artykule pt. Projekt reformy likwiduje izbę wojskową SN alarmuje, że chodzi tu o dekomunizację, a więc działanie naganne, godzące w prawa człowieka („przyjęto rozwiązanie zdaniem ekspertów łamiące konstytucję, tzn. przymusowe wysłanie ich w stan spoczynku”). Na temat projektu wypowiedziały się też autorytety.
Małgorzata Gersdorf: „automatyczne przeniesienie w stan spoczynku sędziów Izby Wojskowej jest sprzeczne z konstytucją – a także to marnotrawstwo doświadczenia i wiedzy osób pełniących najwyższy urząd sędziowski w Polsce”.
Niezawodny prof. Strzembosz Zaś wykrył faszyzm: „Likwidacja Izby Wojskowej z równoczesną »likwidacją« sędziów jest bezprawna. Oni są wybrani do ukończenia 70 lat, a ich przeniesienie w stan spoczynku nie zostało w żaden sposób uzasadnione. Jarosław Kaczyński pomawia Sąd Najwyższy, że są w nim jacyś sędziowie zaplątani w brzydkie sprawy w czasie stanu wojennego. Nie rozumiem, dlaczego sędziów z Izby Wojskowej uważa się zbiorowo za ludzi o splamionych rękach. (…) Obecnie mamy do czynienia z typem ustawy faszystowskiej. Faszyzm tym się charakteryzował, że pociągał ludzi do odpowiedzialności zbiorowej. Potraktowanie wszystkich sędziów Izby Wojskowej jako naznaczonych negatywnie jest zatem postępowaniem faszystowskim”.
Profesor Adam Strzembosz – Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego w latach 1990–1998 – przejdzie do historii jako autor słów „sądownictwo oczyści się samo” (broń Boże nie ruszać!). Pytany przez Ewę Stankiewicz na okoliczność „oczyszczenia”, profesor wypalił zniecierpliwiony: „Kto miał wtedy oczyszczać sadownictwo? Dyrektor departamentu kadr, który był oficerem bezpieki, czy trzech wiceministrów z PZPR?”.
Czy jakaś forma „oczyszczania” miała miejsce?
Internet taktownie milczy na temat okoliczności opuszczenia Sądu Najwyższego przez pułkownika Szerszenowicza. Być może przyczyną była gafa, jaka przydarzyła się temu sędziemu, który prowadząc sprawę rehabilitacyjną prof. Szaniawskiego w 1996 roku, z przyzwyczajenia wydał wyrok w „imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”…
Sędzia Strzembosz jest posiadaczem wspaniałego życiorysu z tzw. piękną kartą opozycyjną (członek władz Solidarności, usunięty z pracy w Sądzie Wojewódzkim podczas stanu wojennego, uczestnik okrągłego stołu, przewodniczący Komisji Prawa przy Komitecie Obywatelskim Lecha Wałęsy). Prezydent Kaczyński nadał mu Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla Rzeczpospolitej Polskiej, a w szczególności dla przemian demokratycznych w Polsce, za działalność państwową i publiczną”.
Jednak w 2015 roku coś dziwnego porobiło się z sędzią Strzemboszem (zresztą nie tylko z nim). Stał się nieprzejednanym wrogiem „dobrej zmiany”. Najprostsze i zarazem najbardziej racjonalne wytłumaczenie jest takie, że profesora Strzembosza skusił diabeł. Równocześnie na głowę sędziego posypał się deszcz nagród i odznaczeń: 2016 – Honorowy Obywatel Miasta Stołecznego Warszawy, 2017 – tytuł „Prawnik roku”, 2017 – Nagroda im. Pawła Włodkowica, 2017 – Medal św. Jerzego, 2017 – Nagroda im. prof. Zbigniewa Hołdy.
Jerzy Targalski w swojej fundamentalnej pracy Służby specjalne i pieriestrojka (podtytuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej) ukazał mechanizmy, które zastosowali twórcy „naukowego socjalizmu”, aby naukowo i metodycznie przygotować się do „upadku komuny”. Rzeczą podstawową było wytworzenie i uwiarygodnienie kadr przewidzianych do objęcia kluczowych stanowisk w przyszłej „demokracji”.
Wyznawca spiskowej teorii dziejów po przeczytaniu książki Targalskiego może zastanawiać się, kim są posiadacze spiżowych życiorysów w rodzaju Strzembosza, Milczanowskiego, Frasyniuka czy Schetyny. Będąc człowiekiem rozumnym i racjonalnym, pozostaję jednak przy hipotezie diabła, który kusi zawsze, wszędzie i każdego.
Kasta trzyma się mocno
Na początku lat 90. Sejm uchwalił dwie ustawy, które zostały zablokowane przez Trybunał Konstytucyjny i Aleksandra Kwaśniewskiego. Po dojściu do władzy AWS, w 1998 roku uchwalono ustawę o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1945–1989 „sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej”. Do Sądu Najwyższego wpłynęło 30 spraw, które w większości były od razu umarzane. Wdrożono tylko dwie sprawy, zakończone uniewinnieniem. Żaden zbrodniarz sądowy nie został ukarany, ponieważ „wydawane wyroki zgodne były z ówcześnie obowiązującym prawem”, a sędziowie mieli „immunitet sędziowski”(!). W 1992 roku sejm wydał uchwałę w sprawie urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, będących współpracownikami UB i SB w latach 1945–1990, lecz Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem użytecznego prof. Zolla uznał ją za sprzeczną z konstytucją i „odrzucił w całości”. Zszokowany werdyktem premier Olszewski powiedział wówczas: „Trybunał Konstytucyjny był powołany do strzeżenia zgodności aktów prawnych z konstytucją. Natomiast przyznanie sobie kompetencji kontrolowania wszelkich uchwał sejmu, bo w tej chwili TK jakby przyjął założenie, że jest kontrolerem działalności sejmu, to jest w moim przekonaniu pozakonstytucyjna uzurpacja”.
Wkraczanie sądownictwa w kompetencje innych władz jest zresztą problemem nie tylko polskim, ale u nas jest to szczególnie widoczne. Miłośnicy demokracji powołują się na trójpodział władz i na niezależność sądownictwa. Problem w tym, że o ile pozostałe władze poddane były weryfikacji wyborczej, to sądownictwo tylko się powiela w wielopokoleniowych klanach prawniczych, a przecież opresyjny „wymiar sprawiedliwości” był rdzeniem i filarem reżimu komunistycznego. Sądownictwo było nierozerwalnie zintegrowane z policją polityczną. W esbeckich papierach czasem można znaleźć adnotację „skład orzekający zabezpieczony”. To na UB i SB ustalano wyroki, które „niezawisły” sędzia odczytywał na sali sądowej.
W PRL nikt nie wymagał apolityczności sędziów – 60% z nich należało do PZPR (w Sądzie Najwyższym nawet 80%), a wspomniani koszalińscy sędziowie SN stali się apolityczni, bo im „wyprowadzono sztandar”, likwidując PZPR w 1990 roku. Dziś sędziowie nie należą do partii politycznych, lecz nad sądami w dalszym ciągu unosi się duch Igora Andrejewa – twórcy Centralnej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza.
Dlatego złowrogo brzmią słowa sędzi Kamińskiej (tej od „nadzwyczajnej kasty”): w końcu i tak my będziemy wydawać wyroki”.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Sędziowska mądrość etapu” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Sędziowska mądrość etapu” na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Od lat wiadomo, że kto spoczął w PAN-ie (ale także na uczelni) z tytułem profesora, nawet jak nic nie robił (bo spoczywał), nawet jak szkodził innym, wynagradzany był znacznie lepiej od aktywnych.
Józef Wieczorek
Szkoda, że przez ponad dwa lata, kiedy ta ustawa była in statu nascendi, opozycyjne wobec tych „korzyści” środowisko akademickie jakoś nie było aktywne. Ministerstwo zachęcało do dyskusji, ale wybierało sobie wygodnych dyskutantów, nie reagując na merytoryczną krytykę nielicznych. Czyli standard. (…)
Świat akademicki od lat widzi głównie jedną patologię – niedostatek pieniędzy i jedno remedium na poprawę systemu: dajcie nam więcej pieniędzy – wyniki/Noble same przyjdą! Czy słyszał ktoś o żądaniach piłkarzy dostających tęgie lanie od drużyn najlepszych: płaćcie nam – wszystkim, rzecz jasna – tak jak się płaci Ronaldo czy Lewandowskiemu, to będziemy grać jak Ronaldo i Lewandowski? Inaczej dobrej gry nie można od nas wymagać!
A tak argumentują słabi intelektualnie i moralnie beneficjenci długotrwałej negatywnej selekcji kadr akademickich, funkcjonującej w systemie zamkniętym, w warunkach chowu wsobnego, ustawianych konkursów, niemobilności, wieloetatowości, intensywnego rozwoju turystyki habilitacyjnej, nepotyzmu, mobbingu, nierespektowania własności intelektualnej itd. Te patologie były podnoszone przeze mnie (w przestrzeni publicznej od początku wieku) i Niezależne Forum Akademickie, funkcjonujące od 2004 r., ale pomijane (z małymi wyjątkami) przez „reformatorów” i walczące o zachowanie status quo środowisko akademickie. Dla sprawdzenia można na wyszukiwarce Google wpisać – 'patologie akademickie’, 'patologie na uczelniach’, aby się zorientować, kto i jak zajmuje się przyczynami degradacji nauki w Polsce.
Tym zasadniczym dla funkcjonowania czynnikom nie poświęcono żadnej z 10 konferencji ministerialnych przed uchwaleniem ustawy! Ale po uchwaleniu ustawy młodzi naukowcy (Akademia Młodych Uczonych PAN) sporo patologii dla nich niekorzystnych zauważyli i m.in. rekomendują: Ocena pracowników naukowych powinna być dokonywana według zrozumiałych, precyzyjnie określonych i publicznie ogłoszonych kryteriów, promujących doskonałość naukową. Rekomendujemy znaczne zwiększenie zróżnicowania całkowitego wynagrodzenia w zależności od osiąganych wyników, wprowadzenie jawnego systemu premiowania jakości pracy oraz wyciągania konsekwencji za jej systematyczny brak, niezależnie od stanowiska. Corocznie aktualizowana zbiorcza lista publikacji oraz najważniejszych osiągnięć naukowych wszystkich pracowników naukowych powinna być łatwo dostępna z głównej strony internetowej każdego instytutu. (…)
Rekomendujemy wprowadzenie otwartych, rzetelnych i pisanych możliwie szeroko oraz ogłaszanych na forum międzynarodowym konkursów na wszystkie stanowiska naukowe, stanowiska kierowników zakładów i grup badawczych oraz stanowiska dyrektorów w jednostkach PAN. (…) Protokoły z przeprowadzonych konkursów wraz z informacjami o ocenach poszczególnych kandydatów powinny być jawne w zakresie dopuszczonym przez Ustawę o ochronie danych osobowych. W kwestii konkursów na dyrektorów jednostek PAN dodatkowo rekomendujemy ogłaszanie ich z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem na forum krajowym i międzynarodowym (ogłoszenie również w języku angielskim) oraz włączanie w komisje konkursowe członków zagranicznych PAN. Uważamy, że wybrany na dyrektora instytutu kandydat powinien być zobowiązany do publicznego udostępnienia koncepcji funkcjonowania instytutu, którą przedstawił w konkursie. (…)
Rys. Józef Wieczorek
Od lat funkcjonował bowiem model – od studenta do rektora na tej samej uczelni, z całym związanym tym dobrodziejstwem („pajęczyna akademicka”). Czy nowy model poprawi funkcjonowanie uczelni, czy doprowadzi do jeszcze większej zapaści? Niepokój jest uzasadniony.
Odnosi się wrażenie, że mało kogo niepokoi to, że poza granicami kraju znajduje się około 1/3 potencjału akademickiego, z którego niemal nie korzystano przy pracach nad ustawą i ustawa bynajmniej nie gwarantuje, że zostanie zahamowany odpływ młodych naukowców, ani, tym bardziej, nie zostanie spowodowany powrót tych, którzy wcześniej Polskę opuścili.
Niestety do tej pory nie ma nawet rzetelnej bazy danych polskich naukowców pracujących w ośrodkach zagranicznych. Przez lata tworzono bariery, także prawne, nie skłaniające Polskich naukowców do powrotów, a krajowy świat akademicki jakoś nie jest skłonny, aby z tymi barierami walczyć – wręcz przeciwnie. (…)
Trzeba też pamiętać o tym, że obecna ustawa to decyzja polityczna i że najwięksi krytycy reformy głosowali za jej przyjęciem!
Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Świat akademicki budzi się po »reformie Gowina«”, znajduje się na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Świat akademicki budzi się po »reformie Gowina«” na stronie 7 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Nie pijemy trucizny, by przekonać się, że może nas zabić. Prawdy o otaczającym świecie nie szukajmy w tendencyjnych, nienawistnych manipulacjach. Żeby poznać Prawdę, trzeba poznać Bohaterów.
Jolanta Hajdasz
„Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów” – powiedział w 2012 r. biskup Marek Jędraszewski w filmie Zapomniane męczeństwo, w którym starałam się przybliżyć powszechnie zapomnianą postać abpa Antoniego Baraniaka. A był on naprawdę zapomniany. Gdy chciałam umówić się na zdjęcia do filmu czy to w Domu Arcybiskupów Warszawskich, czy w więzieniu na Rakowieckiej, musiałam długo tłumaczyć, o kim jest film i jaki ta osoba ma związek z danym miejscem. Sama też niewiele wiedziałam, przecież o tym „wiernym towarzyszu w cierpieniu” Prymasa Wyszyńskiego nie można się było dowiedzieć w szkole, z gazet ani książek. I nie mam na myśli szkół z okresu PRL ani gazet wydawanych pod kontrolą cenzury, tylko czasy po 1989 r. i kolejne lata tzw. III RP. Tymczasem, żeby poznać Prawdę, trzeba poznawać Bohaterów. Wiele mówią o tym, co było i co jest, zwyczajne, niezafałszowane fakty.
Znów przywołam postać abpa Baraniaka, zwanego coraz częściej Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Państwo polskie skrzywdziło go co najmniej dwa razy. Pierwszy raz w latach 50., gdy więziono go i torturowano w kazamatach na Rakowieckiej przez 27 miesięcy, bez postawienia mu zarzutu; drugi raz w czasach nam współczesnych, gdy umorzono śledztwo przeciwko jego oprawcom.
Trzeba bowiem wiedzieć, iż w latach 2003–2011 pion śledczy IPN prowadził śledztwo w sprawie prześladowania abpa Baraniaka, zakończone umorzeniem z braku dowodów na prześladowanie fizyczne i psychiczne. A żyło jeszcze 5 z ponad 30 wymienianych z nazwiska w dokumentach UB oprawców abpa Baraniaka. Żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności za to, co robił z tym człowiekiem w celach, karcerach i pokojach przesłuchań na Mokotowie, a na temat skandalicznej decyzji umorzenia nie chciał się wypowiedzieć nawet zobowiązany do tego służbowo rzecznik prasowy IPN.
Rok temu śledztwo zostało wznowione i chwała tym, którzy to zrobili, czyli prezesowi IPN Jarosławowi Szarkowi i Andrzejowi Pozorskiemu, dyrektorowi Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Oni podjęli trud odkłamywania przeszłości. Ale na wyniki tego wznowionego już 15 miesięcy temu śledztwa nadal czekamy.
Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów. Ostatnie dni nadają temu zdaniu jeszcze jedno znaczenie. Na ekrany kin wszedł właśnie film pokazujący rzekomo prawdziwe oblicze polskiego duchowieństwa. Pijaństwo, rozpusta, chciwość, nieuczciwość – to ponoć cechy powszechne u polskich księży, których „bezkompromisowi” twórcy filmu nie boją się obnażać. Film finansowany był z funduszy publicznych za pośrednictwem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, co jest skandalem. Jak to się dzieje, że nadal można otrzymać dotacje na takie „dzieła”?
Każdego, kto choć raz w roku jest w kościele i zna księży z konfesjonału i ambony, nie trzeba przekonywać, jak bardzo wymowa tego filmu krzywdzi tysiące zwyczajnych, pracowitych, dobrych kapłanów, którzy poświęcili życie dla nas – ludzi, których często nawet nie znają osobiście.
Jak długo wolno będzie ich bezkarnie obrażać, i to przy użyciu tak skutecznego środka perswazji, jakim jest film kinowy? Skandaliczne, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością obrazy księży wbiją się ludziom w pamięć, zanim zdążą oni sobie uświadomić, iż ktoś nimi manipuluje.
Jedyna metoda, by się temu nie poddać, to nie oglądać tych filmów. Przecież nie pijemy trucizny, by przekonać się, że może nas zabić. A prawdy o otaczającym świecie szukajmy gdzie indziej. Bo żeby poznać Prawdę, trzeba poznać Bohaterów.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Wypowiedzi niektórych ministrów i ostatnie zachęty Kornela Morawieckiego do współpracy z Chińczykami, którzy mieliby finansować polityczne projekty w zamian za stanowiska, nie nastrajają radośnie.
Jadwiga Chmielowska
W październiku kolejne roczniki młodzieży przekraczają po raz pierwszy progi Alma Mater. Zaczyna się rok akademicki, czas nie tylko zdobywania wiedzy fachowej, ale i kształtowania się młodego człowieka, zawiązywanie przyjaźni na całe życie, zdobywanie umiejętności i przyspieszona socjalizacja, a także ugruntowanie systemu wartości. Te 4–6 lat można wykorzystać nie tylko na poszukiwanie hobby i zabawę, ale i na dojrzewanie odpowiedzialnego, silnego człowieka, który wie, czego chce. Wtedy świat staje przed nim otworem.
Nie tylko na młodzież czyhają pokusy: łatwizna, postawa „pokorne ciele dwie matki ssie”, „nie wychylaj się”, twierdzenie, że nie wartości ogólnoludzkie, a pragmatyzm się liczy, sukces ten chwilowy, a nie zwycięstwo długofalowe. Niedawno przesłano mi artykuł z ukraińskiej prasy. Przestrzega przed niebezpieczeństwem chińskiego kapitału, tak już rozpanoszonego w Afryce. Autorzy nawołują władze Ukrainy, aby badały sprawy prób przejęć zakończonych inwestycji w Pakistanie, Malezji i krajach Sri Lanki pod groźbą „pułapki zadłużenia”, po tym, jak Chiny sfinansowały tam kosztowne projekty infrastrukturalne.
Frank Fang z amerykańskiej gazety „Epoch Times” w tekście Warning Signs Hint at Dangers of Chinese Investment in Ukraine podaje: „Sri Lanka przekazała Chinom kontrolę nad swoim portem Hambantota w grudniu 2017 r., po tym, jak nie była w stanie spłacić pożyczek w wysokości 6 mld USD i przeliczyła dług na kapitał własny. W zeszłym miesiącu w Malezji premier Mahathir Mohamad anulował dwa chińskie projekty OBOR o wartości 23 miliardów dolarów, aby zminimalizować zadłużenie kraju. W lipcu Pakistan zwrócił się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o dofinansowanie, gdy zadłużenie zagraniczne kraju wzrosło rekordowo do 91,8 mld dolarów, znacznie przekraczając wartość 62 mld dolarów proponowanego projektu OBOR, Korytarza Gospodarczego Chiny-Pakistan (CPEC)”.
Jestem pełna obaw, gdyż zarówno wypowiedzi niektórych ministrów, jak i ostatnie zachęty Kornela Morawieckiego do współpracy polityków z Chińczykami, którzy mieliby finansować różne polityczne projekty w zamian za stanowiska, nie nastrajają optymistycznie.
Miało być Międzymorze, jest już tylko Trójmorze – jedynie z państw UE i w dodatku Polska zaprosiła, nie wiadomo dlaczego, do współpracy Niemcy. Podejrzewam, że chyba na złość USA i dla przyjemności Rosji.
Dobrze, że wizyta prezydenta Dudy w USA zakończyła się decyzją budowy stałej bazy NATO w Polsce. Ważna jest jednak jej lokalizacja. Czy stanie w przesmyku suwalskim? Ciekawe, że prasa amerykańska rozpisywała się na ten temat, a polska zajęła się problemem, dlaczego Prezydent Duda stał, a Trump siedział!
Trudno zrozumieć podgrzewanie atmosfery wokół ustaw sądowych i decyzji Trybunału UE. Ważne jest, aby nasi obywatele wiedzieli, o co w tej reformie chodzi i ją wspierali. Ciekawe, czy nasi politycy okażą odwagę, czy zrejterują.
Szkoda, że odchodzą odważni, mądrzy dziennikarze. 28 września pożegnaliśmy Krystynę Grzybowską. W tym zawodzie liczy się wiedza i odwaga, inaczej zanika możliwość nie tylko rzetelnej dyskusji, ale i podejmowania rozsądnych decyzji.
Dyktat poprawności politycznej narzuca rządy autorytarne. Uchwalone ostatnio przez UE AKTA 2 wprowadzą powszechną kontrolę internetu. Wojna cywilizacyjna trwa. Polecam artykuł red. Jarczewskiego o Aborygenach Europy.
Na koniec dobra wiadomość – Radio WNET dostało koncesję w Warszawie i Krakowie. Ciekawe, kiedy będzie można go słuchać też na Śląsku.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl
Nawet w najbardziej sekretnej grze politycznej obowiązują pewne reguły. Ich znajomość pozwala ustrzec się przed dezinformacją i zorientować się, kiedy politycy starają się zwieść odbiorców.
Rafał Brzeski
Manipulacja polityczna – kłamstwo
Każda gra sił politycznych ma swoje sekrety, ale w politycznej grze manipulacyjnej zachowanie tajemnicy ma decydujące znaczenie, gdyż zdemaskowanie może skompromitować polityków i ośrodki, które reprezentują. Dlatego trudno jest przewidzieć kolejne posunięcia politycznych aktorów dopuszczających się manipulacji. Nawet jednak w najbardziej sekretnej grze politycznej obowiązują pewne reguły. Ich znajomość pozwala ustrzec się przed dezinformacją i zorientować się, kiedy politycy starają się zwieść słuchaczy.
Głównym zadaniem manipulacji jest wprowadzić odbiorców w błąd i niejako wymusić na nich reakcje korzystne dla manipulującego. Politycy najczęściej posługują się w tym celu kłamstwem, półprawdami oraz ograniczaniem dostępu do informacji prawdziwych, chociaż już irlandzki satyryk i pamflecista Jonathan Swift ostrzegał w eseju z 1712 roku Sztuka politycznego kłamstwa, aby w koloryzowaniu „nie przekraczać granic prawdopodobieństwa”, gdyż może się to zemścić. Prawie trzy wieki później amerykańska politolog Hannah Arendt odnotowała, że „kłamstwa często skuteczniej przemawiają do odbiorców niż prawda, gdyż ich autor wie, co odbiorcy pragną usłyszeć. Może więc odpowiednio przygotować informację do publicznego odbioru i uczynić ją wiarygodną.
Natomiast prawda ma wadę, gdyż staje przed nami jako coś nieoczekiwanego, do czego nie jesteśmy przygotowani”.
Taktyka odwoływania się do przekazów zmanipulowanych, dezinformacji i bezczelnych kłamstw ma wielowiekową tradycję. Celował w niej Niccolo Machiavelli, florencki prawnik, dyplomata i pisarz, który polityczne kłamstwa, przewrotność i cynizm wprowadził jako regułę do relacji międzypaństwowych, co nazwano machiawelizmem. Celem jego naśladowców jest – drogą szerzenia kłamstw i półprawd – zniechęcić odbiorców do poszukiwania informacji prawdziwej. Istnieje bowiem określona pieniędzmi, czasem, trudem lub ryzykiem cena informacji prawdziwej, która może być po prostu zbyt wysoka w stosunku do korzyści płynących z jej posiadania.
Osoby odwołujące się do informacyjnych manipulacji balansują między podwyższaniem ceny informacji prawdziwej a ryzykiem zdemaskowania kłamstwa, co może spowodować określone straty polityczne. Sztuka manipulowania nie jest więc prosta i łatwa. Autor dezinformacji musi tak wprowadzać w błąd, aby nie wzbudzać podejrzeń, a jednocześnie tak zabezpieczać sobie „tyły”, aby w przypadku zdemaskowania manipulacji nie stracić wiarygodności lub przynajmniej ograniczyć polityczne straty do minimum.
W analizach dezinformacji wyróżnia się cztery podstawowe metody manipulowania informacją. Najpopularniejsze jest kłamstwo, czyli świadome podawanie informacji nieprawdziwych. Metoda ta polega na wprowadzaniu odbiorców w błąd poprzez zastępowanie informacji prawdziwych fałszywkami lub na „rozpuszczaniu” informacji prawdziwych w morzu fałszu. Jest to metoda najstarsza, ale tylko pozornie najprostsza, bowiem cierpliwość odbiorców ma swoje granice i chociaż – głównie z lenistwa – są oni w stanie przyjąć do wiadomości drobne kłamstewka, to jednak, gdy cena zdobycia informacji prawdziwych stanie się niższa od spodziewanych profitów, gotowi są zainwestować w dotarcie do prawdy. Wówczas zdemaskowanie fałszu, zwłaszcza przez zorganizowane grupy odbiorców, może przynieść bardzo poważne straty polityczne.
Pomimo takiego zagrożenia politycy – jak wskazuje historia – bardzo często uciekają się do kłamstwa, albowiem znają czynniki „łagodzące” ewentualną demaskację. Najistotniejszym jest czas. Nawet w dobie internetu odbiorcy informacji fałszywych muszą stracić sporo czasu na wyszukanie prawdziwych i tym samym zamienić wrażenie, że są oszukiwani, na pewność. Czas jest też potrzebny na publiczne ujawnienie kłamstwa w sposób umożliwiający dotarcie do szerokiego kręgu odbiorców. W krańcowych przypadkach mogą minąć lata i polityk, który uciekł się do kłamstwa, może już nie zajmować odpowiedzialnego stanowiska w życiu publicznym.
Kłamstwo może też stracić z biegiem czasu polityczną wartość. Ponadto kłamca może również odwołać się do argumentu, że był to „grzech młodości” albo „minionego okresu”, ale teraz zweryfikował przeszłość i jest „całkiem innym człowiekiem”.
Innym czynnikiem neutralizującym skutki wykrycia kłamstwa jest „odpowiedzialność zbiorowa”. Planując kłamstwo, można zadbać zawczasu o podzielenie się nim z grupą stronników, na przykład sporządzając raport komisji. Wówczas ewentualna odpowiedzialność po wykryciu kłamstwa spada na całą grupę, rozkłada się na wiele osób i w rezultacie na jednostkę przypada „ilość” warta najwyżej ogólnego stwierdzenia, że „politycy są nieuczciwi”.
Poważne ryzyko polityczne przy posługiwaniu się kłamstwem istnieje dopiero w sytuacji, kiedy odbiorcy zorganizowali się już w sprawne grupy zdolne ograniczyć do minimum „łagodzący” czynnik czasu oraz dysponujące środkami umożliwiającymi koncentrację działań demaskujących na wybranym kłamcy lub na grupie dezinformatorów. Dla demaskatorów zorganizowanych w grupy „kontrwywiadu obywatelskiego” internet i media społecznościowe są bezcennymi narzędziami i przysłowiowym „biczem bożym” na kłamców.
Mniej ryzykowną metodą niż kłamstwo jest ograniczanie dostępu do informacji. W przypadku zdemaskowania nie kompromituje bowiem w tak wielkim stopniu jak kłamstwo. W czasach PRL władze nawet nie maskowały ograniczania dostępu, utrzymując cenzurę prewencyjną prowadzoną przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Obecnie chętni do ograniczania dostępu mają więcej trudności, przede wszystkim z uwagi na gigantyczny magazyn informacji w postaci internetu. W zasadzie można im tylko zarzucić głoszenie półprawdy, ale z takiego zarzutu jest stosunkowo łatwo się oczyścić lub ograniczyć negatywne skutki w postaci potencjalnej utraty wiarygodności.
Metoda ograniczania dostępu ma istotną zaletę, bowiem umożliwia politykom manipulowanie informacją dla zwiększania własnych wpływów lub umacniania swej pozycji poprzez uchylanie rąbka tajemnicy w odpowiednim zakresie i odpowiednim osobom. Nadużywanie takiej metody manipulacji grozi jednak poważnymi zaburzeniami obiegu danych potrzebnych w procesach podejmowania decyzji. Posiadanie istotnych informacji, które dają możliwość wywierania wpływu, skłania bowiem dysponenta do traktowania ich jak osobistej własności, którą można wykorzystać do zyskania jeszcze większego znaczenia.
Dla grup sprawujących władzę nadmierne stosowanie metody ograniczania informacji wiąże się ze znacznym ryzykiem politycznym. Wprowadzanie ograniczeń wymaga bowiem zabiegów formalnych, np. uchwalania ustaw, nadawania klauzul tajności, tworzenia aparatu kontroli, itp.
Procesy takie z jednej strony narażają rządzących na wiarygodne ataki opozycji, a z drugiej prowadzą do pełzającego limitowania jawności w życiu publicznym, co może doprowadzić do polityki zwykłego kłamstwa z wszystkimi jej konsekwencjami.
Niejako przeciwieństwem metody ograniczania jest „informacyjne łapownictwo”, czyli udostępnianie informacji wyselekcjonowanym odbiorcom w zamian za polityczne profity. Na krótką metę wariant taki może być korzystny, gdyż korumpuje informacyjnie „wtajemniczonych” i powoduje rozbicie społeczności na „elitę wtajemniczonych” oraz szeroki (a podejrzliwy) krąg dezinformowanych. Na dłuższą metę „informacyjne łapownictwo” staje się nieopłacalne, gdyż stopniowo uzależnia dysponenta informacji od grupy ludzi, z którą „podzielił się”, co w krańcowych przypadkach może prowadzić do politycznego szantażu z ich strony.
Odwrotnością ograniczania informacji jest propaganda. W pierwszej metodzie utajnia się bądź limituje informacje niekorzystne. W drugiej – promuje się rozpowszechnianie informacji politycznie korzystnych. W dalszym ciągu jednak nie podaje się pełni informacji prawdziwych, co zmusza manipulujących propagandzistów do giętkości w formułowaniu komunikatów, haseł, prezentacji wizualnych itp. W dobie internetu, mediów społecznościowych i powszechności kamer w telefonach wszelkie propagandowe kiksy mszczą się szybko i okrutnie. Skuteczna propaganda wymaga więc pewnego stopnia tajności, a tym samym wraca ryzyko stopniowej degeneracji tej metody do ograniczania informacji i dalej do kłamstwa. Pozornie najwygodniejszą metodą jest przeładowanie informacyjne, które obserwujemy na co dzień w internecie.
Kiedyś posługiwano się cenzurą, ograniczając dostęp do informacji, obecnie podaje się tak gigantyczne ilości informacji, że odbiorcy, a nawet ich grupy, nie są w stanie ich odebrać i przetworzyć w łatwy do zrozumienia obraz.
W sytuacji, kiedy informacja goni informację, mnoży się liczba możliwych rozwiązań, a to wywołuje chaos, w którym manipulującemu stosunkowo łatwo jest jest podsunąć odbiorcom korzystną dla siebie interpretację. Tak jak kiedyś limitowano informację prawdziwą, tak obecnie limituje się lub wręcz fałszuje interpretację informacji prawdziwych i tworzy dalekie od faktów narracje. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że – przynajmniej na pewien czas – interpretacje te i narracje zostaną zaakceptowane przez odbiorców, z uwagi na wspomnianą wyżej cenę prawdy. Kiedyś była to tylko cena dotarcia do informacji prawdziwych, obecnie jest ona pomnożona przez konieczność dokonania analizy dostępnych informacji i opracowania wiarygodnej, a nie zafałszowanej interpretacji.
Stosując metodę informacyjnego przeładowania, manipulujący unika zarzutu dezinformacji, ukrywania, a nawet ograniczania dostępu do informacji. Jednocześnie minimalizuje polityczne konsekwencje w przypadku ujawnienia faktu podsunięcia spreparowanej interpretacji. Autora fałszywki demaskatorzy mogą najwyżej oskarżyć o niekompetencję, ale nie o kłamstwo. W przypadku ataków łatwo go wybielać, tłumacząc, że przecież chciał dobrze wedle swojej wiedzy, ale mu nie wyszło. Odwołując się do fałszywej interpretacji istotnych faktów, manipulujący może też uciec się do przerzucenia odpowiedzialności na komisje i podkomisje złożone z bardziej lub mniej anonimowych ekspertów, doradców, utytułowanych znawców przedmiotu itp.
Jednak nawet ta pozornie bezpieczna metoda ma groźne cechy. Przy powszechnej dostępności informacji, każda zdeterminowana grupa może zaprezentować i przeprowadzić program dochodzenia do prawdy, który zostanie przyjęty przez odbiorców jako rzetelny, a jego ustalenia za wiarygodne. Skompromitowanie interpretacji manipulującego może doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji politycznych, zwłaszcza jeśli manipulujący nie przygotował awaryjnej interpretacji „B”. Jednak nawet ona może tylko odwlec katastrofę, bowiem z konieczności musi być oparta na fałszywych informacjach.
Potencjalnie potężnym zagrożeniem manipulującego jest również konieczność stworzenia prawdziwej interpretacji faktów na własny użytek. Zwiększa to cenę manipulacji, a jednocześnie grozi przenikaniem zawartości interpretacji prawdziwej do interpretacji podawanych odbiorcom, co grozi przypadkową kompromitacją.
Możliwy jest również przeciek „interpretacji wewnętrznej” do przestrzeni publicznej, powodując polityczną katastrofę. Dualizm interpretacyjny może też doprowadzić do przesączania się elementów podawanej odbiorcom narracji fałszywej do sporządzanej na użytek wewnętrzny interpretacji prawdziwej, aż do stopnia uwierzenia we własne kłamstwa, co prowadzi do politycznie druzgocącego odcięcia się od realiów.
Nie z niczego zrodziła się konstatacja, iż komunizm zawalił się, ponieważ partia najpierw rozdawała naukowcom tytuły profesorskie w zamian za lojalność, a potem uwierzyła w ich ekspertyzy.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Manipulacja polityczna – kłamstwo” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Manipulacja polityczna – kłamstwo” na stronie 9 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl