USA przekazały do Funduszu Trójmorza kolejne 300 mln dolarów na rzecz wzmocnienia tego porozumienia. W Rydze padło też stwierdzenie, że Trójmorze nie rozwinie się w pełni bez wolnej Ukrainy.
Projekt Trójmorza powstał w 2015 roku z inicjatywy prezydenta Andrzeja Dudy i prezydent Chorwacji Kolindy Grabar-Kitarović. Początkowo kpiono z samej idei. Przecież jest Unia Europejska i jej komisarze, jest pani Angela Merkel, jest prezydent Francji. Oni za nas ułożą sprawy Europy i świata. I układali aż do 24 lutego, gdy wyszło na jaw, że ich marzenie o daczach we Władywostoku rozpadło się. Przekonali się, że gazowy partner Berlina i umiłowany przez Angelę Merkel hodowca psów rasowych jest zbrodniarzem. Fundament niemiecko-francuskiej Europy zadrżał i okazało się, że Trójmorze może się stać zalążkiem nowej Europy, Europy innego rozkładu sił i innego punktu widzenia.
W maju i w czerwcu udało się Radiu Wnet odwiedzić dziesięć stolic. Wspólnym mianownikiem w wywiadach z prezydentami, ministrami obrony i innymi ważnymi politykami była konstatacja, że w ostatnich miesiącach wzrosło znaczenie Polski.
O tym pisałem już w czerwcowym „Kurierze WNET”. Ale warto to powtarzać, bo polska opozycja wobec sukcesów naszej dyplomacji robi wszystko, by je ośmieszyć. Byłem świadkiem takiego zdarzenia w Brukseli. Ponieważ działo się to na nieformalnym spotkaniu, nie będę podawał szczegółów. Ale w gorszący wszystkich gości (a było to towarzystwo międzynarodowe) sposób jeden z polityków opozycji kpił sobie z Polski, podważając wielki wysiłek zbudowania jej międzynarodowego autorytetu.
Od takich kpin Polska się nie zawali. Jej rola została podkreślona zarówno w czasie bukareszteńskiego szczytu, jak i na spotkaniu liderów Trójmorza w Rydze. Tam nie tylko Stany Zjednoczone przekazały do Funduszu Trójmorza kolejne 300 milionów dolarów na rzecz wzmocnienia tego regionalnego porozumienia, ale też w Rydze padło stwierdzenie, że nie ma możliwości zagospodarowania trójmorskiej przestrzeni bez wolnej i niepodległej Ukrainy. I to jest prawda.
Ale aby nasz region (jak przepowiedział Friedman) stał się znaczącą siłą i prawdziwym drugim płucem Europy albo nawet lekarstwem, które wydobędzie ją z kłopotów gospodarczo-intelektualnych, do Trójmorza dołączyć musi nie tylko Ukraina, ale też wolna od Łukaszenki i ruskiego mira Białoruś.
W naszej polityce powinniśmy pamiętać o Białorusinach i ich biernym i czynnym oporze i przeciwstawianiu się rosyjskiej agresji na Ukrainę. Białorusini prowadzą nie tyko sabotaż (kolejarze), ale też przez zbrojne wsparcie ochotników z oddziału im. Kastusia Kalinowskiego bronią ukraińskiej niepodległości.
Oczywiście piękna idea Trójmorza i realizacja rozmaitych projektów zależy od zwycięstwa Ukrainy w wojnie. A na to ma też wpływ nasza postawa. Jednym uchem słuchamy wiadomości o krwawych walkach na wschodzie Ukrainy, a drugim – śpiewu ptaków, które zapowiadają zbliżające się wakacje. Jedźmy na wakacje, ale nie dajmy uwieść się ptakom. Nie zapomnijmy, że wojna na Ukrainie to nasza wojna.
W tym numerze „Kuriera WNET” publikujemy kolejny odcinek Kalendarium politycznego Adama Gnieweckiego, który z godną podziwu konsekwencją relacjonuje dzień po dniu wydarzenia dyplomatyczne towarzyszące wojnie na Ukrainie. Jeśli Państwo znajdą czas, to raz w tygodniu mogą Państwo także usłyszeć w Radiu Wnet, co się działo w dyplomacji w ciągu ostatnich siedmiu dni.
Lipcowe wydanie „Kuriera WNET” zdominowały, co zrozumiałe, aktualne sprawy polityczne, ale nasi Autorzy zadbali o to, by w czasie wakacji znaleźli Państwo w naszej Gazecie Niecodziennej lekturę zajmującą, pomagającą docenić wolność, jaką możemy się wciąż cieszyć, a jednocześnie nie zapominać o sąsiadach, którzy od miesięcy o tę wolność walczą – także dla nas.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.
Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
W rankingu Reporterów bez Granic Polska, po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, z roku na rok spada coraz niżej i od lat krytykowana jest za wszystko, co zmienia się w krajobrazie medialnym.
Jolanta Hajdasz
W maju tego roku po raz siódmy z rzędu Polska zajęła najniższe w historii miejsce w Światowym Rankingu Wolności Słowa, jaki co roku opracowuje organizacja Reporterzy bez Granic. Spadek zaczął się oczywiście po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, już w 2016 roku, a dla naszego kraju jest to wyjątkowo krzywdząca i niesprawiedliwa ocena. Nie oddaje ona rzeczywistego poziomu wolności słowa, wolności mediów i wolności dziennikarzy, jaka panuje w naszym systemie prasowym.
Raport zupełnie pomija ogromną różnorodność mediów w Polsce, ich swobodne funkcjonowanie we wszystkich sektorach i nieskrępowane prowadzenie biznesu przez firmy i koncerny medialne, w tym także zagraniczne.
Wymowne jest także to, kto ten ranking wygrywa – już szósty rok z rzędu pierwsze miejsce zajmuje w nim Norwegia, na drugie miejsce w tym roku awansowała Dania, a na trzecim jest Szwecja. Niestety mediów o konserwatywnym, prawicowym czy – o zgrozo – katolickim profilu w tych krajach praktycznie nie ma, a w przestrzeni publicznej już dawno przestano dyskutować o takich problemach, jak aborcja, eutanazja czy zagrożenia związane z ideologią gender. Czy naprawdę musi to być obowiązujący w Europie wzorzec wolności prasy? Z całą pewnością nie.
Warto także pamiętać, skąd biorą fundusze na swoje utrzymanie Reporterzy bez Granic. Organizacja ta została założona ponad 30 lat temu przez 4 francuskich dziennikarzy. Dziś jej budżet to prawie 7 milionów euro. Finansowana jest m.in. przez Parlament Europejski i państwo francuskie – w tym wypadku, jak widać, finansowanie przez państwo nie jest naganne i nie naraża organizacji na zarzut braku obiektywizmu, jak w przypadku Polski. Do tego dochodzi sponsoring ze strony instytucji prywatnych, takich jak np. fundacja skrajnie kontrowersyjnego miliardera George’a Sorosa, co samo w sobie stawia pod wielkim znakiem zapytania obiektywizm tego rankingu, szczególnie w stosunku do tych krajów, które są bez przerwy dyscyplinowane na forum ogólnoeuropejskim. Biorąc to wszystko pod uwagę, spadek w tak konstruowanym rankingu może więc Polskę raczej cieszyć niż martwić.
2 maja
Proces red. Piotra Filipczyka z portalu wPolityce.pl, pozwanego z art. 212 kk. Relacja obserwatora CMWP SDP
Wydłuża się lista dziennikarzy pozwanych i oskarżonych przez Henryka Jezierskiego, właściciela wydawnictw motoryzacyjnych z Trójmiasta, zdaniem naukowców z IPN-u – byłego TW. Tym razem akt oskarżenia dotyczy Piotra Filipczyka, dziennikarza portalu wPolityce.pl. Sprawa jest objęta monitoringiem CMWP SDP, jej obserwatorem jest red. Maria Giedz.
Jezierski twierdzi, że Filipczyk zarzucił mu współpracę z SB, publikując taką informację na portalu www.wpolityce.pl 29 stycznia 2019 r. w tekście zatytułowanym Teczkowy skandal w Gdańsku? Sprawę zbada policja. Radni PiS dostali maile, że jeden z nich miał współpracować z SB.
Dlatego też domaga się od oskarżonego, podobnie jak w pozostałych kilkunastu oskarżeniach i pozwach (tylko na terenie Trójmiasta Henryk Jezierski oskarżył i pozwał ośmiu dziennikarzy, w tym jednego radnego, z którym przegrał prawomocnym wyrokiem), opublikowania wyroku (w założeniu ma być korzystny dla Jezierskiego) m.in. na jego prywatnym portalu przez co najmniej dwa miesiące, a następnie przeniesienia owego ogłoszenia do działu „Publicystyka” tegoż portalu na kolejne 12 miesięcy. Ponadto wnosi o wypłacenie mu przez oskarżonego nawiązki w wysokości 20 tys. zł.
Podczas rozprawy Filipczyk bronił swojej racji, powołując się na publikację dr. Wicentego z IPN-u oraz wyemitowany materiał informacyjny w TVP3 Gdańsk. Uważał też, że sprawa jest przedawniona, gdyż artykuł napisał i opublikował w 2019 r., a sprawa toczy się dopiero teraz. Kolejna rozprawa zaplanowana jest na lipiec. (…)
18 maja
Wojna w Ukrainie oczami dziennikarzy. Relacja z sesji CMWP SDP na konferencji pt. Etyka Mediów w Krakowie
Czym relacjonowanie rosyjskiej agresji na Ukrainę różni się od opisywania innych wojen? Jaką osobistą cenę trzeba zapłacić za bycie blisko wstrząsających wydarzeń? Czy rzetelne dziennikarstwo przegrywa z mediami społecznościowymi? Na takie między innymi pytania starali się odpowiedzieć uczestnicy sesji dyskusyjnej „Dylematy wojny. Agresja Rosji na Ukrainę w relacjach dziennikarzy”, która odbyła się w środę 18 maja pod patronatem Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w ramach XVI ogólnopolskiej konferencji naukowej Etyka Mediów w Krakowie.
Wśród panelistów znaleźli się: Paweł Bobołowicz, dziennikarz Radia Wnet, od ponad 20 lat zajmujący się współpracą polsko-ukraińską, korespondent z Kijowa; Jacek Łęski, dziennikarz Telewizji Polskiej, od początku relacjonujący rosyjską agresję na Ukrainę; Marcin Mamoń, autor filmów dokumentalnych z krajów ogarniętych konfliktami, zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej” oraz dr hab. Piotr Grochmalski, wieloletni korespondent wojenny, a obecnie analityk i wykładowca Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie.
Gościem specjalnym sesji był Mykola Semena, dziennikarz ukraiński, który po aneksji Krymu opisywał sytuację w tym regionie i został za to skazany na karę 2,5 roku aresztu domowego. Z racji wieku (rocznik 1950) nie może wziąć czynnego udziału w obecnych walkach na Ukrainie.
Mykola Semena powiedział, że wielu analityków i dziennikarzy w Ukrainie jest zadania, iż obecna sytuacja jest III wojną światową. – Rosja prowadzi tę wojnę nie tylko z Ukrainą, ale też ze Stanami Zjednoczonymi, NATO i całym światem – podkreślił. Zwrócił też uwagę, że z Rosji musiało uciec wielu dziennikarzy, którzy próbowali mówić prawdę o tym, co się dzieje na Ukrainie. (…)
19 maja
Apelacja w sprawie uniewinnienia Aleksandra Gawronika w procesie o zabójstwo red. Jarosława Ziętary
Prokuratura Regionalna w Krakowie zaskarżyła w całości wyrok uniewinniający Aleksandra Gawronika odnośnie do podżegania do zamordowania dziennikarza Jarosława Ziętary. W złożonej apelacji zarzuciła sądowi bezpodstawne uznanie za bezwartościowe zeznań wszystkich kluczowych świadków oraz podważenie opinii biegłych sądowych. Sąd Okręgowy w Poznaniu nieprawomocnie uniewinnił byłego senatora 24 lutego br. Tego dnia, niespodziewanie dla prokuratora Piotra Kosmatego oraz oskarżyciela posiłkowego Jacka Ziętary, sąd odrzucił wnioski o przesłuchanie ważnych świadków, a także o odroczenie procesu w celu przygotowania mów końcowych. Werdykt ogłosił po wysłuchaniu improwizowanych na gorąco mów końcowych, po zaledwie 20-minutowej przerwie na naradę.
– Prawidłowa analiza zgromadzonych dowodów we wzajemnym ich powiązaniu, przy uwzględnieniu zasad prawidłowego rozumowania oraz zasad logiki i doświadczenia życiowego jednoznacznie wskazuje, że oskarżony dopuścił się zarzucanego mu czynu – powiedział składający zażalenie prok. Piotr Kosmaty, dowodząc, że sąd wybiórczo i jednostronnie potraktował zgromadzone w sprawie dowody.
W liczącej 30 stron apelacji prokurator Kosmaty bardzo szczegółowo uzasadnił wszystkie zastrzeżenia wobec wyroku. Najwięcej uwagi poświęcił lekceważącemu potraktowaniu przez sąd zeznań najważniejszego świadka, Macieja B. ps. Baryła, który zeznał, że był obecny przy tym, jak Aleksander G. w 1992 r. miał domagać się od pracowników Elektromisu „skutecznego zlikwidowania” Jarosława Ziętary. Autor apelacji wykazał, że to, co mówił o zbrodni były gangster, było logiczne i precyzyjne.
– Za kompletnie niezrozumiałe należy uznać twierdzenie Sądu I instancji, że zeznania świadka Macieja B., który widział i słyszał, jak Aleksander G. podżega do zabójstwa Jarosława Ziętary, są całkowicie nieprzydatne dla rozstrzygnięcia o winie oskarżonego – napisał prokurator. Stwierdził także, że nieuzasadnione jest też zakwestionowanie przez sąd zeznań pozostałych najważniejszych świadków, którzy potwierdzili związek ze sprawą oskarżonego, w tym przechwalanie się przez niego „uciszeniem” dziennikarza. Chodzi m.in. o więźniów, z którymi przebywał Aleksander G., odsiadując wyroki za inne przestępstwa, oraz świadków związanych z Elektromisem.
– Nieodparcie można odnieść wrażenie, że zdaniem sądu (…), każda osoba, która mogłaby chociaż w minimalnym stopniu wzmocnić wiarygodność świadka oskarżenia, musi być mało wiarygodna – stwierdził Piotr Kosmaty.
Prokurator podważył także zasadność odrzucenia przez sąd opinii biegłych psychologów, w tym słynnego profilera Bogdana Lacha, którzy uznali zeznania Macieja B. za wiarygodne. Zakwestionował również uznanie przez sędziów za „całkowicie bezwartościowe” badań wariograficznych. W złożonym zażaleniu prokurator Kosmaty odniósł się również do tego, jak – wydając wyrok uniewinniający – potraktowano Jarosława Ziętarę. Uważa za bezpodstawne uznanie przez sąd, że dziennikarz nie zajmował się tropieniem nielegalnych interesów Elektromisu i oskarżonego, i że zajmowanie się taką tematyką nie stanowiłoby dla niego zagrożenia.
Prokurator podkreślił, że zachowane zapiski Jarosława Ziętary i zeznania świadków dowodzą, że dziennikarz prowadził śledztwo dziennikarskie, a celem zabójstwa było uniemożliwienie opublikowania jego wyników.
Apelację krakowskiej prokuratury poparł w całości oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, brat zamordowanego dziennikarza. W skierowanym do sądu piśmie wyraził zarazem swoje oburzenie tym, że uniemożliwiono zarówno jemu, jak i prokuratorowi przygotowanie się do mów końcowych. – Wydarzenia z 24 lutego odebrałem osobiście jako brak szacunku do oskarżycieli, a przede wszystkim do pamięci mojego brata – Jarosława Ziętary – napisał Jacek Ziętara.
Zażalenie rozpatrzy Sąd Apelacyjny w Poznaniu. Termin posiedzenia w tej sprawie nie jest jeszcze znany.
Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem CMWP SDP i wiceprezesem SDP.
Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Maj” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Nie jest prawdą, że pojęcie ‘rzeczpospolita’ jest znane tylko harcerzom nad Wisłą i że to hasło tych, którzy mijają się z rozsądkiem, a ich polityczne wyczucie nadaje się jedynie do rozmów u fryzjera.
Krzysztof Skowroński
Ukraińcy się bronią, ale nie możemy być pewni, że za miesiąc Ukraina będzie jeszcze istniała. Rozkaz Putina jest jasny: zniszczyć, zabić, zająć. Wszystko, co ukraińskie, ma zniknąć z powierzchni ziemi. Ukraińcy, którym uda się przeżyć, zostaną wypędzeni, a wspaniałomyślny car może im da kilka chwil wytchnienia na zachodniej Ukrainie i na emigracji. A że to będzie chwila, nie ma wątpliwości żaden z polityków, którzy żyją w państwach, w których doświadczenie russkiego mira jest żywe. Te państwa tworzą Bukareszteńską 9.
Najważniejszym i największym krajem wschodniej flanki NATO jest Polska. Do 24 lutego dla wielu polityków centralnej i wschodniej Europy ten fakt miał drugorzędne znaczenie. Teraz to się zmieniło.
Polska zarówno z perspektywy Kijowa, jak i Waszyngtonu zaczęła odgrywać pierwszoplanową rolę. Czuliśmy to nie tylko podczas wizyty prezydenta Bidena w Warszawie, ale przede wszystkim, słuchając wystąpienia prezydenta Dudy w parlamencie ukraińskim.
„W naszej części świata rodzi się coś nowego” – mógłby powiedzieć ktoś nieznający historii. Dla nas nie rodzi się, a odradza to, co stanowi fundament naszej postawy społecznej i politycznej: Rzeczpospolita jako miejsce wspólne życia wolnych narodów. Nie jest prawdą, że pojęcie ‘rzeczpospolita’ jest znane tylko harcerzom nad Wisłą i że to hasło tych, którzy mijają się z rozsądkiem, a ich polityczne wyczucie nadaje się jedynie do rozmów u fryzjera.
Dzięki Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu Orlen kupił rafinerię w Możejkach. Teraz ta polska już rafineria jest głównym dostawcą ropy do krajów bałtyckich, i to ropy niepochodzącej ze złóż rosyjskich. To samo dzieje się z gazem.
Łotwa i Estonia przed 24 lutego w naturalny sposób ustawiały swoją politykę na orbicie niemieckiego odziaływania, a teraz wicepremier i minister obrony Łotwy mówi publicznie: nasze zaufanie do Niemiec jest zerowe. Podobne słowa, choć mniej radykalne, wypowiadają politycy czescy. Choć ani Czesi, ani Łotysze nie rzucą wyzwania Niemcom, Polska staje się dla nich wiarygodnym partnerem i jednym z fundamentów bezpieczeństwa militarnego i energetycznego.
Polska nie jest wprawdzie mocarstwem, ale najistotniejszym pośrednikiem między Waszyngtonem a naszą częścią świata. Jeśli do tego dodamy deklaracje prezydenta Zełenskiego o specjalnym statusie Polaków na Ukrainie, odsłonięcie lwów na Cmentarzu Łyczakowskim i propolską zmianę polityki litewskiej, otrzymamy to, co miało się nigdy nie odrodzić.
200 lat pracy nad umuzealnieniem pojęcia ‘rzeczpospolita’ i nadaniem mu pejoratywnej (dla Litwinów, Białorusinów, Ukraińców) treści nagle wyparowuje i jest to fakt, a nie mrzonka.
Dlatego dziwią mnie artykuły wyśmiewające tych, co poważnie mówią o tym odrodzeniu i nazywają takie spojrzenie na procesy wywołane wojną „spojrzeniem od rzeczy”.
Jeśli rozmaitym siłom nie uda się rozbić solidarności zachodniego świata, jeśli starczy determinacji nie tylko politykom, ale i ludziom, którzy codziennie płacą coraz więcej za jedzenie, benzynę, gaz – to szanse na pokonanie „kremlowskich orków” będą rosły. A przykładem na to, jak solidarne i szybkie działanie prowadzi do zwycięstwa, niech będzie historia, którą usłyszeliśmy od jednego z polityków łotewskich: „21 lutego do premiera Łotwy zadzwonił sekretarz obrony USA z pytaniem, czy Łotwa może natychmiast dostarczyć broń do Kijowa. Gdy tylko usłyszał pozytywną odpowiedź, z Anglii wystartowały samoloty i przetransportowały broń na kijowskie lotnisko. 24 lutego zaczęła się inwazja rosyjska na Ukrainę. Cel był jeden – zająć stolicę w trzy dni i zainstalować w Kijowie nowy rząd. Gdyby to się stało, świat zachodni potępiłby Rosję, wprowadził delikatne sankcje, a życie toczyłoby się dalej. Ale dzięki broni dostarczonej przez Łotwę i Estonię ukraińskie wojska obroniły kijowskie lotnisko. Rosyjskie samoloty desantowe zestrzelono, czołgi zatrzymano”. Już pewno nie pamiętamy, jak mało brakowało…
Pozdrawiam Państwa z Wilna, spod Ostrej Bramy.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Działacze KPP chwalą się, że „»Brzask« jest fenomenem w historii polskiej prasy, gdyż był i jest redagowany w pełni społecznie przez ludzi (ponad 160!) całkowicie oddanych sprawie ochrony dorobku PRL.
Józef Wieczorek
W mediach w 1989 roku ogłoszono, że komunizm upadł, tymczasem okazuje się, że Komunistyczna Partia Polski jest wiecznie żywa.
KPP została utworzona w 16 grudnia 1918 roku, ale w roku następnym została zdelegalizowana, gdyż uznano zasadnie, że jej działania zagrażają niepodległości Polski. Mimo to w stanie nielegalnym przetrwała finansowana przez Międzynarodówkę Komunistyczną do roku 1938, kiedy została rozwiązana przez Komintern. Członkowie KPP nie przeżyli wielkiej czystki stalinowskiej, z wyjątkiem tych, co na swoje szczęście przebywali w więzieniach jako przestępcy i zdrajcy, i tych, którzy brali udział w wojnie domowej w Hiszpanii w Brygadach Międzynarodowych. W PRL formalnie KPP nie została reaktywowana, ale zastąpiła ją PZPR powstała 15 grudnia 1948 r. z połączenia PPR i PPS i stanowiąca przewodnią siłę zniewalania narodu przez Sowietów.
Życie po śmierci
Faktem jest, że w czasie tzw. transformacji ustrojowej 29 stycznia 1990 r. sztandar PZPR został wyprowadzony, ale pod względem prawnym i personalnym tworząca się III RP pozostała w ciągłości z PRL, a wcześniejsi członkowie PZPR spadli na cztery łapy.
(…) Dawni towarzysze zorganizowali się w SLD i przez lata nawet dominowali w życiu politycznym III RP, a od kilku lat stanowią silną grupę (jakby zamiast dawnego biura politycznego) w Parlamencie Europejskim. Ideowi marksiści walczyli, aby nie doszło do całkowitej anihilacji idei marksistowskiej. Funkcjonowali szczególnie na Śląsku jako ZKP „Proletariat”. Przez siły „reakcji” zostali wykreśleni z ewidencji partii politycznych w roku 1997, jednak przetrwali.
W 2002 r. doszło do zarejestrowania Komunistycznej Partii Polski nawiązującej do tradycji przedwojennej KPP i częściowo PZPR. KPP odbyła pięć zjazdów w Dąbrowie Górniczej i w Bytomiu, a jej członkowie startowali w wyborach samorządowych i parlamentarnych (z list Polskiej Partii Pracy), popierali Grzegorza Napieralskiego z SLD.
KPP, rzecz jasna, krytykuje likwidację PRL, uczestnictwo Polski w Unii Europejskiej i NATO, sprzeciwia się ustawom dekomunizacyjnym i polityce historycznej IPN.
Liczba jej członków nie jest wielka, to jakieś kilkaset osób, ale ich działalność jest widoczna w przestrzeni publicznej poprzez oficjalny biuletyn partii – miesięcznik „Brzask” jak i stronę internetową czy profil na Fb.
Działacze KPP chwalą się, że „»Brzask« jest fenomenem w historii polskiej prasy, gdyż był i jest redagowany w pełni społecznie przez ludzi (ponad 160 autorów!) całkowicie oddanych sprawie ochrony dorobku Polski Ludowej i podejmowania różnych inicjatyw, ratujących filozofię marksistowską w obliczu furii antykomunistycznej”. Podkreślają, że czasopismo było i jest wierne idei marksistowskiej. Stąd wiadomo, że KPP publicznie gloryfikowała przywódców systemów totalitarnych – Józefa Stalina jako „Wyzwoliciela Narodów” i Kim Dzong Ila jako „Wielkiego Przywódcę”, popierała reżim totalitarny w Korei Północnej.
Faktem jest, że istnienie partii komunistycznej w Polsce nie jest nielegalne, a symbole komunizmu sierp i młot nie zostały zdelegalizowane. Niemal od początku istnienia partii trwa walka o jej delegalizację, prowadzona głównie przez posłów PiS, lecz sądy odrzucają pozwy, nie dopatrując się naruszenia prawa. (…) Działacze Komunistycznej Partii Polski utrzymują, że „Brzask”, jak i sama partia, w związku z działalnością na rzecz propagowania idei komunistycznych w kapitalistycznej Polsce są prześladowane od zarania swojej historii.
Niewątpliwie „prześladowania” komunistów w Polsce mają długą tradycję, i to niezależnie od tego, czy komuniści byli w mniejszości, czy stanowili przewodnią siłę narodu. Co więcej, jest znamienne, że prześladowali się także nawzajem.
W końcu przedwojenna KPP została zlikwidowana przez stalinowskich komunistów, grupa inicjatywna PPR, zrzucona z ZSRR do Polski podczas okupacji, wystrzelała się nawzajem w ramach partyjnej walki o władzę (Marceli Nowotko, Bolesław i Zygmunt Mołojcowie), a już po wojnie Władysław Gomułka w randze sekretarza PPR był prześladowany, a nawet więziony przez komunistów za odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne, co podczas odwilży wyniosło go do władzy. Mity prześladowcze często stanowią trampolinę do kariery.
Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Brzask komunistycznej Partii Polski po medialnym upadku komunizmu” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 94/2022.
Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Dr Teresa Kaczorowska została odwołana przez zarząd powiatu ciechanowskiego ze stanowiska dyrektora Centrum Kultury i Sztuki. Liczne sądy unieważniły odwołanie. Władze samorządowe ignorują ich wyroki.
Stefan Truszczyński
Doktor TERESA. Apel do decydentów ważnych i najważniejszych
Ludzie się burzą, gdy słyszą o krzywdzie. Mówią: „to niemożliwe”. A jednak!
Czyż można wyrzucić bezkarnie człowieka z pracy? Bez uzasadnienia. Człowieka sukcesu, przez wiele lat pracującego ze świetnymi wynikami. Wyrzucić i upierać się przy tym postanowieniu wbrew decyzjom państwowej władzy, wbrew prawu i poczuciu sprawiedliwości. Okazuje się, że tak. Że można!
Władza samorządowa może kpić sobie z władzy państwowej, a wybrani przez społeczeństwo stróże Konstytucji są bierni i obojętni.
DR TERESA KACZOROWSKA z CIECHANOWA
Ogromny jest wieloletni dorobek twórczy pani dr Teresy Kaczorowskiej – doktor nauk humanistycznych, badaczki dziedzictwa narodowego, pisarki, poetki i dziennikarki, prezes Klubu Publicystyki Kulturalnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, prezes Związku Literatów na Mazowszu, wydającej rocznie od trzech dziesięcioleci 300-stronicowe „Ciechanowskie Zeszyty Literackie”. Jest wykładowcą akademickim, autorką kilkunastu książek oraz setek artykułów naukowych i prasowych. Pisze o zbrodni katyńskiej, o zbrodni augustowskiej z lipca 1945 roku, o Marii Konopnickiej, o Marii Skłodowskiej-Curie, o Macieju Kazimierzu Sarbiewskim, o Witoldzie Gombrowiczu.
Ma w dorobku cztery zbiory poezji. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”, „Gazetą Polską”, „Dziennikiem Związkowym” z Chicago, z „Białym Orłem” w Bostonie, z periodykiem „Znad Wilii” w Wilnie, „Krynicą” w Kijowie. Została uhonorowana licznymi nagrodami w Polsce i za granicą – Kongresu Polonii Amerykańskiej, Honorową Odznaką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Była stypendystką Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku. W 2015 roku wraz z uczestnikami Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego przebyła 10 tysięcy kilometrów przez pięć państw z Warszawy do Tobolska i napisała o tym książkę bogato ilustrowaną wykonanymi przez siebie fotografiami. Odbywa spotkania autorskie, dużo jeździ po Polsce i świecie, jej książki tłumaczone są na wiele języków.
Teresa Kaczorowska przez 8 lat, wybrana przez poprzednie władze, była dyrektorem Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Placówki ważnej i popularnej w Ciechanowie, domu tętniącego życiem, który odremontowała, oddłużyła i zapewniła środki na rozwijającą się prężnie działalność pracowni artystycznych dla mieszkańców miasta i powiatu – dorosłych, młodzieży i dzieci, na organizowanie szkoleń malarskich, rzeźbiarskich, na konkursy zespołów i solistów, na prowadzenie koncertów i spotkań autorskich z ciekawymi ludźmi kultury i sztuki.
To wszystko rozwijała do ostatnich wyborów samorządowych. Nowa władza, zarząd starostwa – pani Joanna Potocka-Rak, starosta powiatu, pan Stanisław Kęsik, wicestarosta, Andrzej Liszewski (kierownik kina „Łydynia” w Ciechanowie) – postanowili zwolnić z pracy bez uzasadnienia dyrektorkę Teresę Kaczorowską. I w 2019 roku to się stało.
ZLEKCEWAŻENI
Zaskoczeni i zatroskani artyści, wybitni obywatele miasta, powiatu, a także ludzie, którzy poznali działalność placówki, napisali i opublikowali w prasie apel-protest:
„Nagłe odwołanie dyrektor dr Teresy Kaczorowskiej ze stanowiska będzie ogromną, niepowetowaną stratą dla Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Dotychczas nie było na tym stanowisku osoby tak pracowitej, zaangażowanej, oddanej sprawie krzewienia kultury. Zaistniała sytuacja doprowadzi niewątpliwie do obniżenia poziomu działalności placówki oraz zniweczenia niezwykle bogatej oferty kulturalnej świadczonej przez nią dla społeczeństwa”.
Podpisali się wówczas, w 2019 roku:
Robert Kołakowski – poseł na Sejm RP;
Maciej Wąsik – podsekretarz stanu;
prof. Bibiana Mosakowska – honorowa obywatelka miasta;
Hanna Długoszewska-Nadratowska – dyr. Muzeum Szlachty Mazowieckiej;
Krzysztof Gadomski – wicedyrektor MDK w Przasnyszu;
Jacek Gałężewski – artysta plastyk;
Wojciech Gęsicki – muzyk, poeta;
Wiktor Golubski – poeta;
Arkadiusz Gołębiewski – reżyser filmowy, dziennikarz;
Krzysztof Skowroński – prezes SDP;
Paweł Nowacki – producent filmowy i telewizyjny;
Artur Wiśniewski – prezes Stowarzyszenia TAK dla Rodziny;
Piotr Jędrzejczak – reżyser teatralny;
Piotr Kaszubowski – historyk, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej;
Jolanta Hajdasz – wiceprezes SDP;
Michał Kaszubowski – muzyk, pedagog;
Zdzisław Kruszyński – artysta malarz;
Ewa Krysiewicz – pedagog;
Artur Lis – dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Łochowie;
Krzysztof Hartwicki – sekretarz Zarządu Związku Literatów na Mazowszu;
Jan Ruman – redaktor naczelny „Biuletynu IPN”;
Wanda Mierzejewska – poligraf;
Tadeusz Myśliński – artysta fotografik;
Andrzej Pawłowski – były wicestarosta ciechanowski;
Marcin Wikło – dziennikarz;
Marek Piotrowski – muzealnik, poeta;
Maria Pszczółkowska – katolickie stowarzyszenie Civitas Christiana;
Krzysztof Sowiński – artysta plastyk, prezes Stowarzyszenia Pracy Twórczej;
Jacek Stachiewicz – prezes Związku Piłsudczyków w Ciechanowie;
Jacek Sumeradzki – artysta malarz, rzeźbiarz;
Bożena Śliwczak-Galanciak – była dyrektor Domu Kultury w Ciechanowie;
Barbara Tokarska – dziennikarka;
Krzysztof Turowiecki – poeta;
Andrzej Walasek – artysta malarz;
Ryszard Wesołowski – prezes Akcji Katolickiej w Ciechanowie;
Dariusz Węcławski – wiceprezes Zarządu Literatów na Mazowszu;
Tadeusz Woicki – dziennikarz;
Alina Zielińska – pedagog.
Protest został zlekceważony.
GOLGOTA SĄDOWA
Po kolei. 23 września 2019 roku dr Teresa Kaczorowska nagle, po 8 latach pracy, została odwołana przez zarząd powiatu ciechanowskiego ze stanowiska dyrektora Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki im. Marii Konopnickiej w Ciechanowie (dwa lata przed zakończeniem jej „kadencji”).
Zarząd powiatu w odwołaniu nie podał przyczyn. Starosta Joanna Potocka-Rak tydzień później, na sesji powiatu publicznie zarzuciła dyr. Kaczorowskiej „liczne nieprawidłowości”, strasząc ją prokuraturą i kodeksem karnym.
Teresa Kaczorowska odwołała się od decyzji zarządu ciechanowskiego powiatu do Wojewody Mazowieckiego, który 8 stycznia 2020 roku unieważnił jej odwołanie.
Starostwo zaskarżyło jednak decyzję wojewody do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który 24 czerwca 2020 roku skargę oddalił. WSA podał w uzasadnieniu, że 23 września 2019 odwołano Kaczorowską z istotnym naruszeniem prawa, a tym samym uchwała o jej odwołaniu przez zarząd powiatu jest nieważna. Starostwo w Ciechanowie odwołało się jednak od wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego do najwyższej instancji – do Naczelnego Sadu Administracyjnego w Warszawie. I 26 marca 3031 roku – też przegrało: „Wyrok jest prawomocny” – napisano.
Powiat przegrał też sprawę z T. Kaczorowską w Sądzie Pracy w Ciechanowie, który 3 marca 2021 r., po trwającym półtora roku procesie zasądził dla niej odszkodowanie oraz zwrot kosztów sądowych. Starostwo w Ciechanowie znowu się odwołało, ale 12 lutego 2022 r. Sąd Okręgowy w Płocku (II instancja) podtrzymał wyrok.
I jeszcze jedno. Nękanie Teresy Kaczorowskiej ze strony Starostwa Powiatowego w Ciechanowie nie ustaje. (Bo przecież nikt w starostwie nie płaci z własnej kieszeni na adwokatów, dojazdy. Oczywiście ogromne koszty z tego tytułu ponosi walczący o sprawiedliwość).
Po kilku zarzutach przekazanych do Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych (już umorzonych), w rok po odwołaniu ze stanowiska dyrektor Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki w Ciechanowie, starosta Joanna Potocka-Rak zarządziła ponowną kontrolę w PCKiSZ i na jej podstawie zaskarżyła ponownie byłą dyrektor do Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych w Warszawie. Nie dopatrzono się tam jednak naruszeń finansów przez Teresę Kaczorowską i uniewinniono ją od zarzutów starosty. Prawomocne orzeczenie z 9.07.2021 r. jest dostępne w internecie.
Przeciąganie sprawy. Teresa Kaczorowska miała zawarty ze starostwem kontrakt na kierowanie Powiatowym Centrum Kultury i Sztuki w Ciechanowie do 31 sierpnia 2021 r.
WSZYSCY BYLI ODWRÓCENI…
Pod takim tytułem napisał kiedyś książkę Marek Hłasko. No to się zwracam do tych odwróconych ciechanowskich posłów i senatora. Jest ich jedenaścioro. Żeby przynajmniej wiedzieć, komu nie pomogliście, poczytajcie sobie to, co napisała pisarka-poetka.
Zacznijmy od senatora.
Panie Janie Mario Jackowski, już drugi raz jest Pan ciechanowskim senatorem. Na pewno był Pan gościem Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Polecam okazały, pięknie wydany album z ważnej patriotycznej podroży Teresy Kaczorowskiej z 58 motocyklistami na 56 potężnych motorach: KRONIKĘ XV Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego od Warszawy do Tobolska. Tekst i zdjęcia Teresy Kaczorowskiej. Kiedyś – panie Senatorze – pasjonował się Pan fotografowaniem. Na pewno doceni Pan album.
Panie b. ministrze Łukaszu Szumowski, Panie Pośle ciechanowski! Już się Pan pandemią nie zajmuje. W Ciechanowie jest sprawa. Pilna. Przecież jest Pan energiczny. Krzywdy należy naprawiać. Kto ratuje choć jedną osobę…
Polecam LISTY do Marii Konopnickiej. To piękne wiersze Teresy Kaczorowskiej.
Panie pośle Macieju Wąsiku! Przecież Pan wiele może. Podpisał Pan protest przeciw odwołaniu dyrektor Centrum. Teraz trzeba ją do pracy przywrócić. Wierzę, że nie zabraknie Panu „ani woli, ani siły” w tym działaniu… jak krzyczał na kuligu Zagłoba do Kmicica.
„Ciechanowskie Zeszyty Literackie”, jest ich już kilkadziesiąt, m.in. o Wiktorze Teofilu Gomulickim (pozytywiście), o Bolesławie Biegasie (artyście i literacie) – o tych, co „nie rzucają ziemi”. Państwo posłujący z tej ziemi: Pani Anno Cicholska, Panie Marku Opioło, Panie Macieju Małecki, Panie Jacku Ozdobo – Wszyscy Państwo są posłami Prawa i Sprawiedliwości. A nie ma tego w Ciechanowie – niech Państwo poczytają „Zeszyty”, które od lat wydaje dr Kaczorowska. I książki: o zbrodni katyńskiej – Dzieci Katynia, i o obławie augustowskiej – zbrodni mniej znanej, dokonanej w lipcu 1945 roku. Zatrzymano wówczas i uwięziono ponad 7 tysięcy mieszkańców tych ziem, zamordowano około 2 tysięcy. Zrobili to Rosjanie (zaangażowano 47 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i NKWD), ale pomagał Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Polecam posłom Arkadiuszowi Iwaniakowi (SLD), Marianowi Kierwińskiemu i Elżbiecie Gapińskiej (z Koalicji Obywatelskiej)Obławę Augustowską (269 stron), Dziewczyny Obławy Augustowskiej (296 stron) i Było ich 27 (stron aż 445). To wieloletnia mrówcza praca, poszukiwania i umiejętność rozmawiania z ludźmi zamkniętymi w cierpieniu, po gehennie, która ich spotkała. Gdyby nie pani Teresa Kaczorowska, o ludziach, ofiarach i świadkach zbrodni mniej byśmy wiedzieli. Praca – tym razem reporterki – wiele mówi o niej samej.
W Panu wielka nadzieja, Panie Pośle Piotrze Zgorzelski! Reprezentuje Pan PSL, a przecież to chyba Wy na Mazowszu rządzicie. Może przekona Pan kogo trzeba, że krzywdę, jaka spotkała dr Teresę Kaczorowską, należy naprawić. Polecam reportaż Pani Teresy (tym razem jako dziennikarki) pt. Jadwiga chciała pomścić męża („Rzeczpospolita” 20–21.VII.2019; to było wtedy, gdy dyrektorkę Centrum wyrzucono z pracy). Reportaż o zbrodni i karze. Nagrodzony w konkursie SDP.
Pomożecie? No.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Doktor Teresa” znajduje się na s. 19 lutowego „Kuriera WNET” nr 92/2022.
Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
„Zapotrzebowanie na energię w Europie stwarza okazję do zbudowania trwałej zależności energetycznej kontynentu od dostaw ze Wschodu” – tak napisał Putin w swej pracy doktorskiej w 1997 roku.
Zbigniew Kopczyński
Zupełny brak zaskoczenia
Jak to brak zaskoczenia? Kto mógłby spodziewać się tak agresywnej postawy Rosji? Przecież i jej prezydent, i minister spraw zagranicznych wielokrotnie zapewniali o dążeniu jedynie do pokoju. No tak, zapewniali. Pewien niemiecki krzykacz z małym wąsikiem też tak zapewniał.
Przykro było przez ostatnie dziesięciolecia patrzeć, jak rozsądni, wydawałoby się, ludzie nabierają się na „maskirowkę” z demokratyczną i pokojową Rosją.
Byli wprawdzie tacy, którzy ostrzegali, ale robiono z nich oszołomów albo rusofobów, co szczególnie stosowano do Polaków. Zignorowano nawet ostrzeżenia tych agentów GRU i KGB, którzy zdecydowali się zmienić front. W miłej atmosferze samooszukiwania dążono do jak najściślejszych kontaktów ekonomicznych, politycznych, a nawet wojskowych, nie zważając na płynące stąd zagrożenia dla wolnego świata.
Miłość zachodnich demokracji do Rosji, jak to z miłością bywa, okazała się ślepa. I to zaślepienie nie pozwalało zauważyć, że nawet za panowania gołąbków pokoju, Gorbaczowa i Jelcyna, Rosja interweniowała zbrojnie na Litwie i w Naddnieprzu, wywołała wojnę w Gruzji, oderwała od niej części terytorium, i prowadziła wojnę w Czeczenii. Następca tych dwóch gołąbków, w którego oczach pewien były amerykański prezydent ujrzał szczerego demokratę, był jedynie bardziej konsekwentny. Dokończył pacyfikacji Czeczenii, dziesiątkując jej ludność, później napadł na Gruzję i Ukrainę. A teraz stawia Zachodowi ultimatum, grożąc wojną na dużą skalę.
Jak to się stało, że może sobie na to pozwolić? Ano, Włodzimierz Putin realizuje zapowiedź swego poprzednika, też Włodzimierza, Lenina i kupuje od kapitalistów, czyli zachodnich demokracji, sznur, na którym chce ich powiesić. Ten sznur to nie tylko nowoczesne uzbrojenie, ochoczo sprzedawane mu przez kraje Zachodu, przede wszystkim Niemcy. To również, a może przede wszystkim. uzależnienie od dostaw surowców energetycznych, szczególnie gazu.
Opłaciło się wieloletnie cierpliwe inwestowanie w płatnych agentów, agentów wpływu, a również w nieświadomych, pełnych dobrej woli pożytecznych idiotów: obrońców pokoju, środowiska i klimatu. Agenci wpływu to osobny, obszerny temat. Wystarczy sprawdzić, kto jest ostatecznym właścicielem firm czy sponsorem think tanków, w których dorabiają sobie wpływowe persony Unii Europejskiej.
W ideologicznym amoku, zacięcie walcząc z emisją dwutlenku węgla, Europa likwiduje inne źródła energii i uzależnia się od rosyjskiego gazu, bo energia ze źródeł odnawialnych jest daleko niewystarczająca. By zmniejszyć emisję CO2, likwiduje się zarówno elektrownie węglowe, jak i atomowe, choć te ostatnie emitują zbrodniczego dwutlenku węgla 0 (słownie: zero). Jaka w tym logika? No, przecież nie mówimy o logice, tylko o ideologii.
A logicznie działa Rosja, zwiększając dostawy gazu do Europy. Sama w tym czasie spokojnie wydobywa węgiel i spala go w swych elektrowniach.
Widocznie CO2 z emisji rosyjskich (i kilku innych krajów) mniej zagraża klimatowi niż z europejskich. Podobnie jest z gazem jako alternatywą dla węgla.
Wiadomo, że spalanie węgla generuje dwutlenek tegoż, choć współczesne filtry znacznie ograniczają jego emisję. Podobnież spalanie gazu ziemnego, składającego się z węgla i wodoru, wytwarza, oprócz wody, tenże dwutlenek węgla. Być może jednak C02 z rosyjskiego gazu nie zagraża klimatowi, tak jak radzieckie rakiety jądrowe nie zagrażały nikomu…
Jak stoi wyżej, miłość jest ślepa i nie spostrzega ewidentnych zapowiedzi kłopotów, a były nimi ograniczenia w dostawach gazu w celu wywarcia presji na odbiorców. Nie spostrzegła też expressis verbis wyrażonych zapowiedzi, do czego może (a raczej powinno) prowadzić postawienie na rosyjski gaz. „Zapotrzebowanie na energię w Europie stwarza okazję do zbudowania trwałej zależności energetycznej kontynentu od dostaw ze Wschodu” – tak napisał w swej pracy doktorskiej w 1997 roku skromny acz ambitny doktorant o nazwisku Putin, a imieniu Włodzimierz. I teraz to realizuje.
Kierując się czystym uczuciem, Niemcy przekazały rosyjskiemu Gazpromowi swoje magazyny gazu ziemnego, a Rosjanie skrzętnie opróżnili je przed zimą. Rozpoczęli też miarkowanie dostaw, by wzbudzić obawy przed ich zatrzymaniem. I jak tu teraz Rosji podskoczyć, gdy na zewnątrz coraz chłodniej?
Polska odziedziczyła po PRL zupełne uzależnienie od rosyjskich dostaw ropy i gazu. Jeśli spojrzymy na minione ponad 30 lat, widzimy, jak niewiele zrobiono, w zasadzie nic, by zmienić ten stan rzeczy. Jakby uzależnienie od Rosji było trwałe i naturalne.
Dopiero rząd Jerzego Buzka (Akcja Wyborcza Solidarność) jako pierwszy podjął kroki w celu dywersyfikacji dostaw. We wrześniu 2001 r. PGNiG podpisało z grupą firm norweskich umowę na dostawy gazu ze złóż norweskich i budowę służącego do jego przesyłu gazociągu biegnącego po dnie Bałtyku, czyli tego, co dziś nazywamy Baltic Pipe.
Niestety, krótko po podpisaniu tej umowy AWS przegrał z kretesem wybory i do władzy powrócili towarzysze z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Nie trzeba było długo czekać, by ówczesny premier, Leszek Miller, anihilował umowę, przywracając stan poprzedni, być może w ramach spłaty moskiewskiej pożyczki. Bałtyk był więc czysty i nic nie stanęło na przeszkodzie budowy gazociągu Nord Stream, dzięki któremu nie tylko dało się ominąć Polskę, ale też zablokować rozwój portów w Szczecinie i Świnoujściu.
Kolejny, tym razem po latach skuteczny krok na drodze do dywersyfikacji dostaw podjął rząd Prawa i Sprawiedliwości z premierem Marcinkiewiczem, decydując w roku 2006 o budowie gazoportu w Świnoujściu. Budowa ciągnęła się jak spaghetti, przy nikłym zainteresowaniu rządu Platformy Obywatelskiej, ale po dziesięciu latach gazoport ruszył.
W międzyczasie, w roku 2010, rząd PO-PSL pod kierunkiem Donalda Tuska, reprezentowany przez wicepremiera Waldemara Pawlaka, podpisał długoletnią, bo obowiązującą do roku 2037 umowę uzależniającą Polskę od dostaw gazu z Rosji na bardzo niekorzystnych dla nas warunkach. Te warunki spowodowały interwencję Komisji Europejskiej i doszło do sytuacji niespotykanej: przedstawiciel KE wynegocjował w Moskwie warunki korzystniejsze dla Polski wbrew stanowisku rządu polskiego. Skrócono czas obowiązywania umowy do roku 2022.
W tym roku planowane jest uruchomienie Baltic Pipe, której budowę podjął i, mimo problemów, finalizuje rząd Prawa i Sprawiedliwości. W kwestii gazu Polska nie będzie już skazana na dyktat Rosji.
Ważną rolę w dążeniu do zróżnicowania dostaw paliw odegrał prezydent Lech Kaczyński. Echo tych działań w polskich mediach było śladowe. Interesowały się one odwrotnie założonym szalikiem prezydenta czy plastykową torbą trzymaną przy wchodzeniu do samolotu. A tymczasem Lech Kaczyński podjął próbę zbudowania rurociągu dostarczającego ropę z Kazachstanu i Azerbejdżanu, omijającego Rosję i przez Ukrainę dostarczającą ją do Polski.
W tym celu odbył podróże do roponośnych republik, a w maju 2007 r. w Krakowie odbył się szczyt energetyczny, na którym prezydenci Polski, Ukrainy, Litwy, Azerbejdżanu i Kazachstanu zadeklarowali współpracę w umożliwieniu przesyłu ropy z rejonu Morza Kaspijskiego do Europy. 14 IV 2008 r. w obecności prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki oraz prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego została podpisana umowa na realizację techniczno-ekonomicznego uzasadnienia projektu „Odessa–Brody–Płock–Gdańsk”, pierwszego etapu tego projektu. Niestety wkrótce po tragedii smoleńskiej prezydenci Azerbejdżanu i Kazachstanu wycofali się z tej inicjatywy i nie doszła ona do skutku.
A teraz pomyślmy, jaka byłaby nasza sytuacja, gdyby udało się zrealizować ten i podobne projekty.
Ropociąg, a w ślad za nim gazociąg, dostarczające surowce znad Morza Kaspijskiego z pominięciem Rosji, dałby i Polsce, i Europie inną pozycję negocjacyjną w stosunku do Rosji. Zróżnicowanie dostaw zmniejszyłoby ilość rosyjskich paliw sprzedawanych na rynku europejskim. Tym samym zmniejszony zostałby strumień pieniędzy zasilający rosyjskie zbrojenia.
Zniknąłby też sens budowy gazociągu Nord Stream, jako że nie byłby w stanie pełnić swej głównej funkcji: szantażu energetycznego. Byłoby pięknie.
I dlatego musiał zginąć Lech Kaczyński.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Zupełny brak zaskoczenia” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 92/2022.
Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Co w sporze oznacza pojęcie ‘praworządność’? Powiedzmy wprost: w grę wchodzi dążenie do tego, by Polską kierował taki rząd, który dopuściłby do degrengolady, jaka panuje dziś w wielu krajach Unii.
Zygmunt Zieliński
O polexicie słychać głosy z różnych stron. Bo V kolumna – tak dziś, niestety, nazwać trzeba opozycję, co do tego nie ma żadnej wątpliwości – nie jest monolitem. Tworzą ją koterie, których nawet nie łączy jakiś wspólny interes. Owszem, znalazłby się taki, to znaczy odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy. Ale na tym koniec. Bo władzę wyrwałaby jedynie Platforma Obywatelska, a dobrałaby sobie kumpli z łatwością, gdyż tej V kolumny nie dzielą już żadne konflikty ideologiczno-światopoglądowe. Mógłby być Biedroń, ktoś z lewicy, jaka pęta się jeszcze po 1989 r., choć już nawet nie pachnie PZPR-em. To trzeba uczciwie powiedzieć.
Za Gomułki, Gierka nawet Jaruzelskiego – zbuntowanego szlachcica – można było jeszcze mówić o jakiejś sprawiedliwości społecznej. Była, jaka była, ale dziś lewica chce wywrócić nie porządek społeczny, ale ład moralny.
W tym ładzie mieści się także państwo. I tego nie rozumie tak omamiona część społeczeństwa. Popierając Tuska et consortes, nie zdają sobie sprawy, że tu nie chodzi już tylko o torowanie drogi różnego rodzaju złodziejom vat-owskim, ale o pognębienie suwerennej Polski, ułatwiając Niemcom, czy może nie tylko im, sprowadzenia jej do rzędu Saisonstaat, do rynku zbytu i zagłębia taniej siły roboczej.
Warto pamiętać o słowach prezydenta Francji Jacque’a Chiraca, wypowiedzianych w przeddzień wstąpienia Polski do UE: „Zmarnowali okazję, żeby siedzieć cicho”. (…)
[T]rudno dziwić się, że o polexicie mówią właściwie wyłącznie ludzie z kręgów V kolumny. Premier niestrudzenie dementuje to, a tamci swoje. Wreszcie pojawił się także inny głos. Mianowicie: „Janusz Kowalski, poseł Solidarnej Polski, komentując działania Unii Europejskiej w kwestii polityki klimatycznej stwierdził, że jeśli UE nie zmieni swojej polityki przede wszystkim w tej, ale i w innych sprawach, Polska będzie musiała zweryfikować swoją chęć przynależności do wspólnoty. Wskazał, iż z czasem koszty życia w Polsce mogą drastycznie wzrosnąć”. Onet ochoczo to powielił.
Ale poseł ów powiedział jeszcze rzecz ciekawszą: „2027 rok, kiedy zakończy się obecna perspektywa budżetowa, to będzie czas, kiedy może być referendum w sprawie wyjścia Polski z UE. Jeśli nie zatrzymamy eurokratów, koszty życia w Polsce będą zbyt duże. Wyjście Polski z UE uderzy w gospodarkę niemiecką, dlatego musimy zacząć grać twardo. Polska nie może być żebrakiem UE”.
Jak to zwykle bywa, prawda wywołuje najwięcej niepokoju. Tak też jest tym razem i dziwić się temu nie można, bo choć jestem przekonany, że większość rozumnych Polaków jest tego samego zdania, to, rzecz jasna, rząd obecny pod nim się podpisać nie może. Toteż rzecznik rządu Piotr Müller (lubię jego sposób wysławiania się) oświadczył, że Kowalski nie konsultował swej wypowiedzi, zatem jest to jego prywatne zdanie, gdyż „polski rząd nie przewiduje organizacji referendum co do członkostwa Polski w Unii Europejskiej”. Polska i inne kraje Unii – stwierdzał rzecznik – są zadowolone, że „wspólnie możemy współpracować gospodarczo, politycznie w ramach Unii Europejskiej”. Jeszcze jaśniej wyraził się o racjach takiego stanowiska, stwierdzając, że „w tej chwili bilans zysków i strat członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest zdecydowanie pozytywny dla Polski”.
Precyzja wypowiedzi Müllera sprawia, że wróżenie polexitu przez V kolumnę należy nie tylko włożyć między bajki, ale nadto uznać za sianie niepokoju przy pomocy wyssanych z palca prognoz. Nie powinniśmy wszakże z tak sformułowanych oświadczeń wysnuwać fałszywego wniosku, że polexit w ogóle jest niemożliwy, a Polska jest przyspawana do Unii niezależnie, co taż czynić będzie, by z Polski suwerennej zrobić kolejny Siedlungsgebiet – żeby nie posłużyć się zużytym słowem ‘Lebensraum’. Bo przyznać trzeba, że suwerenność Polski traktowana jest poważnie przez jej własny rząd dopiero od 2015 roku. (…)
Nieudolne rządy PO/PSL traciły poparcie Polaków, którym nie było obojętne, że Polska ma w dalszym ciągu „siedzieć cicho”, czy „die Schnauze halten”, w zależności od tego, kto był w danym momencie dla niej suwerenem.
„Dobra zmiana” w 2015 r. miała szerszą genezę, ale służalczość rodzimych „europejczyków”, nagle odmieniona ze wschodniej na zachodnią, szczególnie uwierała wielu Polaków. (…)
Profesor Andrzej Nowak w swym odpowiedział na to pytanie w wywiadzie dla „Sieci”: „Trwa obrzydzanie polskości. To jest dla mnie zerwanie dużo głębsze niż to, którego dokonała PRL”. (…) To obecne niszczy wartości duchowe Narodu, sprawia, że w jego imieniu publicznie na forum Europy odzywają się apostaci od polskości i wartości, jakie ona w sobie zawiera. W ich ustach i ustach gawiedzi, która dziś pozwala sobie bezkarnie na wszystko, żołnierz polski broniący granic – zresztą także owej prześladującej nas Unii Europejskiej – jest tak znieważany, jak w 1920 r. zagrożona była Polska przez renegatów czekających na plebanii w Wyszkowie na wejście bolszewików do Warszawy. (…)
Jeszcze jeden cytat z rzeczonego wywiadu będzie tu na miejscu: „Berman nie pił wody z muszli klozetowej. Pili ludzie, którzy nie oglądali wcześniej bieżącej wody. A dziś ze strony np. pana Sikorskiego, który nie wyszedł przecież z chlewa, mamy do czynienia z takim otwartym, manifestacyjnym chamstwem wobec kobiety, że próżno szukać czegoś takiego w najciemniejszych momentach polskiej historii. Chamstwo było zawsze, ale teraz chamstwo jest elementem autopromocji elity. I to jest znak owej zapaści cywilizacyjnej, o której mówię”.
Nie ulega wątpliwości, że miarodajne czynniki Unii Europejskiej podjęły walkę z Polską, posiłkując się elementami rozkładowymi, które w życiu politycznym Polski zyskały dla siebie miejsce poprzez poparcie uzyskane w wyborach przez pewien odłam społeczeństwa, którego rodowód wymagałby dalekiego sięgnięcia w przeszłość.
Pretekstem służącym atakom na Polskę jest rzekome nieprzestrzeganie przez nią praworządności. Nic nowego, bo ilekroć Polskę atakowano, zawsze powodem były rzekome jej nadużycia, także wobec zamieszkujących ją mniejszości. Hitler w 1939 r. mówił o trudnych do zniesienia cierpieniach Niemców w Polsce, którym musi nieść wyzwolenie. Stalin wyzwalał uciskany przez panów polskich naród białoruski i ukraiński.
Niepraworządność Polski w XXI wieku polega na tym, że rząd obecny chce po prostu stosować prawo polskie zgodnie z traktatami, jakie zawarł, wstępując do Unii. Unia została utworzona jako związek suwerennych państw. Państwo, któremu narzuca się wewnętrzne regulacje prawne, kwestionując nawet ważność Ustawy Zasadniczej, nie może się uważać za suwerenne. O co więc chodzi? Co w tym sporze oznacza pojęcie ‘praworządność’? Powiedzmy bez retoryki urzędników unijnych: w grę wchodzi dążenie do tego, by Polską kierował taki rząd, który dopuściłby do degrengolady, jaka panuje dziś w wielu krajach Unii.
A to wymaga likwidacji istotnych dla Polski wartości, w tym właściwego pojmowania własnej historii, tożsamości sprzecznej ze statusem tak czy inaczej nazwanej kolonii. To osiągnąć można wyłącznie, mając na swoim pasku i garnuszku władze ustawodawcze, wykonawcze i sądy. Te ostatnie są zawsze ważne w dziele ujarzmiania narodu. Znamy to z najnowszej historii. Walka o ich niezawisłość, ale w warunkach polskich, a nie narzuconych z zewnątrz, trwa. Unia nie przebiera w środkach.
Cały artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Kiedy niemożliwe staje się konieczne?” znajduje się na s. 16 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.
Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Trwało długo, ale się skończyło na krajowym poziomie. Nasi sędziowie sprawę zamknęli. Już się z Borkałą borykać w polskich sądach nie będą. Pełnomocnik Józefa Borkały zwrócił się do Strasburga.
Stefan Truszczyński
Do lat sześćdziesiątych nawet w rodzinie strach było rozmawiać o tamtych czasach.
O ojcu Józefie syn Józef Borkała, rocznik 1942, wiedział w dzieciństwie tylko tyle, że tata przed wojną pracował na kolei, a w okresie okupacji, by nie być zabranym do niemieckiego wojska, zatrudnił się w służbie ochrony torów. Potem, ale to już po wielu latach, dowiedział się od matki Antoniny, że ojciec poszedł do lasu, że był partyzantem.
Powiedziała mu też, że do ich domu w Skoczowie w czasie wojny przychodzili koledzy ojca. A jeden to nawet był znanym tutejszym piłkarzem. Wszystko to było, zanim się urodził. Bo przyszedł na świat w Skoczowie dopiero w 1942 roku. O niczym innym związanym z ojcem w domu się nie rozmawiało. Ale w szkole odczuł już brzemię tamtych lat. Nazywano go dzieckiem bandyty.
Matka również niewiele mówiła o sobie. Usłyszał od krewnych, że też chodziła do lasu, nosić ojcu jedzenie. A także, że przenosiła stamtąd do miasta jakieś papiery. Od „Kreta”, bo taki partyzancki pseudonim przyjął ojciec. Usłyszał też, że był on groźny dla Niemców i bardzo go poszukiwali.
W lasach między Cieszynem, Skoczowem AK-owska partyzantka działała aż do 46. roku. Jest tam jeszcze wiele do odszukania – bunkry, tunele. To trudno dostępne tereny. Właściwie bezdroża. Błoto. Warto odnaleźć partyzanckie kryjówki.
Józef Borkała pojawił się w Skoczowie na krótko, gdy odeszli Niemcy. Ale ich miejsce zajęli nowi okupanci – Rosjanie, a potem UB-cja. Józef Borkała w obawie przed aresztowaniem, co spotkało kilku jego kolegów, wrócił do lasu. Ludzie między sobą zaczęli opowiadać, że „Kret” jest znowu groźny. Teraz polowanie na „wyklętych” prowadzono siłami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wszyscy byli żołnierze z lasu wytrzymali.
Czy była to zdrada i kto zdradził, tego na pewno do dziś nie wiadomo. Podejrzenia i oskarżenia krążą nadal. Większość ludzi z tamtych czasów już nie żyje. Czy kiedykolwiek te sprawy zostaną wyjaśnione?
Tylko pewne fakty ustalone są bezspornie. To, że w styczniu 46. roku, po zgładzeniu czterech UB-ków ze Skoczowa, zostały wysłane na akcję silne oddziały wojska. Wiadomo, że na pewno ktoś zadenuncjował i wskazał miejsce pobytu „leśnych”. Akcja była jednak nieskoordynowana. W lesie starły się ze sobą dwie grupy KBW. Gdy się zorientowano, spalono okoliczne zabudowania. Rozpoczęła się strzelanina ze stacjonującymi tam partyzantami.
W tej walce zginął m.in. „Kret” – Józef Borkała. Jego ciało przewieziono potem wozem drabiniastym i wyrzucono przed budynkiem UB na rynku w Skoczowie. Zmasakrowane zwłoki leżały przez kilkanaście godzin, żeby ludzie zobaczyli, co dzieje się z tymi, którzy walczą z nową władzą. Nie wiadomo, czy ciało zostało potem spalone, czy gdzieś zakopane. Ta sprawa dręczy do dziś syna.
***
Oczywiście UB nie oszczędził rodziny. Matka przeszła dramatyczne śledztwo, została aresztowana i przez pół roku przebywała w więzieniu. Przeżyła, wróciła do domu, odzyskała dziecko – małego Józefa. Nigdy nikogo nie wydała, nie ujawniła kontaktów, choć wiedziała sporo, bo wielokrotnie pomagała mężowi. Ale o „Krecie” ludzie wiedzieli. Rozmawiano o tym po cichu. Jednak stalinowska propaganda i nienawistny stosunek do polskich żołnierzy z lasu robiły swoje.
Nie było tajemnicą, kim był Józef Borkała w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Jego syn słyszał w szkole, że ojciec to bandyta. I tak rósł zamknięty w sobie. Często odczuwający nienawiść. A potem szykanowany w pracy.
Dopiero przed kilkoma laty, gdy zaczęto mówić prawdę o żołnierzach z lasu, o „wyklętych”, gdy za tamte cierpienia rodziny zaczęły dostawać odszkodowania, pan Józef Borkała zdecydował się pójść do sądu sprawiedliwej już przecież Polski, by przypomnieć o męczeństwie matki i szykanach wobec niego. Pełnomocnikiem swoich roszczeń ustanowił mecenasa Andrzeja Wołoszyna z Gliwic.
Pan Józef Borkała, syn Józefa, jest moim rówieśnikiem. Był górnikiem. Takim, który pracuje na przodku. W sumie w górnictwie przepracował kilkanaście lat. Nigdy go nie awansowano z uwagi na notatki w papierach personalnych o ojcu. Był synem partyzanta walczącego z ludową władzą, nigdy też nie zapisał się do partii. (…)
Sąd za głosem prokuratora stwierdza, że pani Antonina Borkała nie działała w żadnej organizacji, nie walczyła. Nic rodzinie się nie należy. (…)
Jaka jest ta solidarna Polska? Z kim jest ona solidarna? Ze śmiejącym się w kułak prokuratorem? Z sędziami przebranymi w czarne komże? Owszem, słuchają. Ale czy są absolutnie pozbawieni empatii? Nie żyli w tamtych czasach, ale chyba już wszystkim wiadomo, jak było. Czy nadal nic nie rozumieją?
Oczywiście to jest pokolenie, któremu nie wybijano w UB-ckich kazamatach zębów. Nie wyrywano paznokci. Nie dręczono rodzin. Nie napuszczano ogłupiałych sąsiadów i wystraszonych belfrów w szkole. Nie zaszczepiano w uczniach nienawiści.
***
Jest pięknie. Bogato wokół. Wybudowano pojemne parkingi nie tylko przed sądami. Stoją na nich wypasione wozy. Za miastem pozostały opuszczone groby. Kilkakrotnie już wyrzucano z wielu z nich pochowanych i zamęczonych ludzi. Poumierają też opiekunowie pamięci imiennych i bezimiennych. Wyrośnie nowe pokolenie prokuratorów i sędziów. Czym będą się kierować? Może teraz w Strasburgu szukać będą sprawiedliwości.
Zwrócił się tam również pełnomocnik Józefa Borkały. A oto – czytajcie ludziska wierzący w Unię Europejską – odpowiedź, która nadeszła niedawno.
European Court of Human Rights ECHR-LPOL11.OOR KKZ/MSS/ro Skarga nr 40154/ Borkała v. Poland
Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekający jednoosobowo (!), zadecydował o uznaniu powyższej skargi za niedopuszczalną. W załączeniu przesyłam decyzję Trybunału podjętą w niniejszej sprawie. Postanowienie to jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu do Komitetu Izby lub Wielkiej Izby Trybunału. W związku z powyższym, Kancelaria Trybunału nie będzie prowadzić dalszej korespondencji dotyczącej niniejszej sprawy. Ponadto zgodnie z zasadami archiwizacji obowiązującymi w Trybunale, akta, które zostały złożone dla niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty decyzji. Postanowienie zostało sporządzone w jednym z języków urzędowych Trybunału (angielskim lub francuskim) i nie jest możliwe sporządzenie tłumaczenia na żaden inny język. Kancelaria Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (pod tym nadesłanym tekstem nie widnieje jakikolwiek konkretny podpis)
(…)
Cały artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Od UB do UE” znajduje się na s. 17 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.
Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Można przypuszczać, że wielkie pochody latynoskich migrantów z Gwatemali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-tysięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie.
Jan Martini
Wiadomo, że kot ani jego właścicielka nie złożyli podania o ochronę międzynarodową nie zamierzali też starać się o azyl w Polsce, gdyż kotom znacznie lepiej żyje się w Niemczech (choć mogą je wysterylizować!). Trzeba przyznać, że wprowadzając wątek kota, rosyjscy specjaliści od zarządzania emocjami wykazali znakomitą znajomość mentalności ludzi „kolektywnego Zachodu” i ich dziwaczne słabości.
Prawdopodobnie większość migrantów szturmujących nasze granice nie wyrusza w ciemno, lecz ma krewnych w krajach zachodnich, a świadczą o tym choćby ich rozmowy telefoniczne. Można powiedzieć, że władze polskie, utrudniając, czy wręcz uniemożliwiając akcję łączenia rodzin, zachowują się niehumanitarnie.
Aż dziw, że wrażliwi posłowie lewicy, z których niejeden mógł mieć mało humanitarnego dziadka bez oporów strzelającego w tył głowy „wrogów ludu”, jeszcze nie podnieśli tego aspektu, skupiając się na „wyrzucaniu dzieci nocą do lasu” (w którym mogą być wilki!).
Obecna fala migrantów to echo poprzedniej, z 2015 roku, gdy Europa pozyskała 2 miliony nowych muzułmańskich mieszkańców przybyłych na zaproszenie Angeli Merkel. Zamiast taniej siły roboczej czy mitycznych inżynierów, programistów i lekarzy, uzyskano kosztowne kłopoty (wzrost przestępczości, strefy „no go”), którymi Niemcy chcieli się solidarnie podzielić ze wszystkimi państwami Unii Europejskiej. Nowi mieszkańcy Europy, z których kilkanaście procent rzeczywiście było uchodźcami, nawet na zasiłku zdążyło się już na tyle urządzić, że mogli się pochwalić w mediach społecznościowych swoim statusem (z pewnością znacznie przesadzając), co zachęcało licznych krewnych i znajomych do ryzykownej podróży
Migracja jest w pewnym sensie podobna do epidemii – jeden migrant przyciąga kilku czy kilkunastu następnych. Dlatego prezydent Sarkozy nakazał sprawdzanie DNA rzekomych krewnych, co wywołało oburzenie opinii publicznej, ale skutecznie ograniczyło oszukańcze łączenie rodzin.
Poprzednie tsunami migracyjne było organizowane w dużym stopniu przez organizacje pożytku społecznego i było skutkiem realizacji wizji George’a Sorosa, pragnącego uszczęśliwić ludzkość przez wymieszanie ras i narodów. „Filantrop” zadziałał z rozmachem – utworzono sieć biur pomocy „uchodźcom” (mamy takie w Warszawie), migrantom wydano przewodniki-instrukcje i płacono zapomogi w transzach po dotarciu do pewnych miast. Aby cwaniacy nie wracali do domu po skasowaniu „grantu”, pierwszą ratę płacono np. w Belgradzie, następną po osiągnięciu Zagrzebia itp. Była to jawna działalność przestępcza, choć ponoć ze szlachetnych pobudek, bo według słów Sorosa „plan Orbana zakłada ochronę granic i traktowania uchodźców jako problemu. Mój plan zakłada ochronę uchodźców i traktowanie granic jako problemu”. (…)
„Wpuście ich; kim są, ustali się później”
Niebezpieczeństwa dla państw europejskich związane ze starzeniem się społeczeństw i migracją dostrzegano już bardzo dawno. Takie prognozy dla Francji roztaczał w roku 1929 dr Zbigniew Łubieński (z UJ), pisząc w liście z Boulogne-sur-Seine do prof. Kazimierza Twardowskiego (z lwowskiego UJK): „Za sto lat Francja zamrze, jak Hiszpania, o ile jej całkowicie nie zaleją cudzoziemcy. Robotnikami będą Polacy i Włosi, banki i prasę wezmą Żydzi, inne fachy w większych miastach zajmie mieszanina międzynarodowych przybyszów; Francuzom zostaną miasteczka prowincjonalne i – hotele, w których gościć będą Amerykanie i Anglicy”.
Erozja, czy wręcz zamieranie chrześcijaństwa w Europie stwarza warunki do ekspansji młodszej, przebojowej i agresywnej cywilizacji islamu. Najpobożniejszy ze współczesnych przywódców, Recep Erdogan, specjalnie nie kryje się z zamiarem uczynienia z Niemiec tureckiego „terytorium zamorskiego” i dlatego Turcy tak zaangażowali się w „eksport” na Białoruś kłopotliwych dla siebie Kurdów.
Broniąc granicy i uniemożliwiając przedostanie się muzułmańskich migrantów do Niemiec, być może pozyskaliśmy kolejnego wroga – tym razem w postaci „kolektywnego islamu”, któremu utrudniamy poszerzanie przyczółków w Europie.
Wprawdzie obecny napływ ludności muzułmańskiej nie wytworzy w naszym kraju skupisk obcych kulturowo, bo ich celem są „Germany”, ale nie możemy wykluczyć zmiany tej sytuacji w przyszłości. Każdy, kto mieszkał w kraju arabskim (jak ja), wie, że w Polsce żyje się znacznie przyjemniej. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie w Polsce dużych skupisk ludności muzułmańskiej (wśród których zawsze pojawiają się fundamentaliści), choćby z powodu troski o naszych żydowskich współobywateli, a także delikatnych osób LGBT. Pisząc łzawe teksty („Miriam nie pójdzie do szkoły – utknęła na granicy”), wrogie wobec obecnych rządów środowiska „Gazety Wyborczej”, TVN czy „Krytyki Politycznej” nie zdają sobie chyba sprawy, że to oni będą najbardziej narażeni, gdyby rząd „z pobudek humanitarnych” ugiął się przed naporem kłopotliwych przybyszów.
Obecny atak muzułmańskich migrantów na Europę różni się zasadniczo od poprzednich, bo jest organizowany przez wrogie państwo, a ci „biedni ludzie szukający swego miejsca na ziemi” (mówiąc Tuskiem) są użyci nowatorsko – jako broń migracyjna. Broń bardzo groźna, która się nie zużyje, bo tego „surowca” nigdy nie zabraknie.
Czy rosyjscy projektanci historii mogliby nie zauważyć potencjału destrukcji, którą niesie masowa migracja?
Ponieważ nie ma wątpliwości, kto zorganizował atak na naszą granicę, można przypuszczać, że wielkie pochody latynoskich migrantów z Gwatemali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-tysięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie. (…)
Jednym z efektów wojny hybrydowej przeciw krajom zachodniej demokracji jest też upadek prestiżu Europejczyków. Jeszcze niedawno „blada twarz” Europejczyka była przepustką otwierającą wszystkie drzwi np. w Meksyku czy Egipcie, a znajomość z „białym” nobilitowała towarzysko. Obecnie ludzie innych kontynentów i ras, obserwując infantylizację rdzennych mieszkańców naszego kontynentu, zobaczyli, że ci, którzy zawsze imponowali im swoją kulturą i osiągnięciami naukowymi, stali się dziwakami potrafiącymi rozpatrywać takie dylematy etyczne jak „gwałcenie” krów (i to nie przez byka, tylko przez inseminatora ze strzykawką). Czyżby szalone „europejskie” pomysły ideologiczne były suflowane przez ruskich „influencerów”?
Tak się dziwnie złożyło, że na „odcinku” polskim w jednej drużynie grają Berlin, Bruksela, Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw i Mińsk – wszyscy są zainteresowani w przywróceniu w Polsce „praworządności i trójpodziału władzy”. Dlatego opozycja w Polsce twierdzi, że nasz kraj jest skłócony ze wszystkimi.
To jest komplement dla naszych sterników i znaczy, że rządzący rozpychają się łokciami, starając się wyrwać nieco podmiotowości, czyli nie są marionetkami sterowanymi z zewnątrz. Tym „wszystkim” opozycja jest gotowa pomagać, bo ma odpowiednich generałów, artystów, profesorów i Obywateli PR, gotowych wybudować ukwiecone bramy dla wyzwolicieli z „reżimu PiS”.
Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Gdzie jest kot z Usnarza?” znajduje się na s. 8 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.
Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Posłuszeństwo nakazowi wspaniałej kultury, kultury języka, literatury, pieśni, jakie były tworzone na ogromnych przestrzeniach Rzeczpospolitej – to jest to imperium, które wydaje mi się najtrwalsze.
Być Polakiem to mieć odwagę weta wobec niemądrej większości
Z profesorem Andrzejem Nowakiem rozmawia Krzysztof Skowroński.
Krzysztof Skowroński:Niektórzy kiedyś czekali na kolejne tomy Harry’ego Pottera, a my czekaliśmy na kolejne tomy Dziejów Polski prof. Andrzeja Nowaka; i jest już piąty tom. Jego tytuł to 1572–1632.Imperium Rzeczypospolitej. To okres, do którego w myślach na temat Rzeczpospolitej najczęściej się odnosimy.
Andrzej Nowak: Pewnie tak, bo kojarzy nam się z chwilami triumfu naszej niezwyciężonej husarii. Ten szum skrzydeł, które pozwalały zwyciężać w najbardziej błyskotliwy sposób pod Kircholmem, Kłuszynem, Chocimiem… To właśnie sprawia, że przyczepiamy niejako do pojęcia Polski, Litwy – tej wspólnoty Rzeczpospolitej – pojęcie imperium, tej mocy, której często nam tak brakuje… Ale nie tylko i nie przede wszystkim to staram się przypomnieć w swojej książce. Zastanawiam się, czy pojęcie imperium z dominacją centrum nad peryferiami, z nieodłącznym pojęciem imperatora da się w ogóle zastosować do Rzeczpospolitej, bo przecież w Rzeczpospolitej imperatora, a na pewno dominacji króla nie było. Można nad tym ubolewać albo nie, ale król nie dominował nad Radziwiłłem czy Wiśniowieckim, który siedział gdzieś 200 kilometrów na wschód od Kijowa. Rzeczpospolita miała strukturę zupełnie inną, zgodną ze swoją nazwą wspólnoty obywatelskiej, w której zaznaczał się jednak również aspekt magnacki.
To nas niepokoi i to również jest tematem tego tomu – narodziny totalnej opozycji, bo ona już wtedy się pojawia: to część Radziwiłłów wykorzystująca aspekt religijny – protestantyzm, którego bronili przeciwko pokojowej ofensywie katolickiej, czy Jan Zamoyski, który stworzył pierwszą partię, która stawiała swój własny interes ponad interes wspólnoty Rzeczpospolitej, gotowa zniszczyć króla, państwo, byle tylko postawić na swoim.
Stąd wyrósł rokosz. To również jest doświadczenie tamtej Rzeczpospolitej.
Imperium, o którym piszę z największym zamiłowaniem i z przekonaniem, iż do niego na pewno warto nawiązywać, to jest rozkaz, jaki wydaje nam dziedzictwo polskie, polskiej kultury, polskiego ducha, który w tamtych latach wznosił się na kolejne wyżyny. To jest czas Kochanowskiego, nie tylko Jana, ale i Piotra – twórcy pierwszej polskiej epopei, czyli tłumaczenia Jeruzalem Wyzwolonej; czas początku muzyki zawodowej w Polsce, bez której nie byłoby Chopina; mam na myśli opery na dworze Zygmunta III. To jest czas napisania większości tych kolęd, które będziemy niedługo śpiewali w naszych domach. To wszystko, co tworzy naszego ducha i co każe nam być w Polakami, co oczywiście możemy odrzucić, ale właśnie posłuszeństwo temu nakazowi wspaniałej kultury, kultury języka, literatury, pieśni, jakie były tworzone na tych ogromnych przestrzeniach Rzeczpospolitej – to jest to imperium, które wydaje mi się najtrwalsze.
Czy lata 1572–1632 były czasem zbiorów tego, co zasiała w Polsce dynastia Jagiellonów?
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem interpretacji rzeczywistości historycznej, według której wszystko zawdzięczamy królom, dynastiom. Chodzi mi o to, że już w XVI wieku, w czasach Zygmunta Augusta, a tym bardziej po jego śmierci, Rzeczpospolita była wspólnotą obywateli. Sześćdziesiąt kilka sejmików zjeżdżało się trzy czy cztery razy do roku, po kilkuset obywateli na każdym, i to tętniące życiem obywatelskie funkcjonowanie tworzyło wciąż coś nowego, choć nie zawsze dobrego.
Pewne elementy psucia ustroju obywatelskiego już niestety można obserwować w całym 60-leciu objętym V tomem, ale podtrzymywało tego ducha, że Rzeczpospolita jest nasza wspólna, nie jest własnością żadnego Zygmunta Augusta ani nawet wspaniałego skądinąd Stefana Batorego, ale jest naszą wspólną własnością, za którą razem odpowiadamy. O tym zresztą kapitalnie pisał John Peyton, agent królowej Elżbiety, którego Jan Zamoyski przyjmował na swoim dworze, odsłaniając mu wszystkie tajemnice Rzeczpospolitej…
Tenże Peyton napisał skądinąd szalenie interesującą relację o Rzeczpospolitej, zdumiewając się tym, że to jest taki wyjątkowy kraj, w którym obywatele zabrali królowi ogromną część władzy, ale dlatego czują się jej współwłaścicielami i współodpowiedzialnymi, co sprawia, że nie da się zniszczyć tej Rzeczpospolitej.
I o tej Rzeczpospolitej, mam wrażenie, prof. Legutko chce w Parlamencie Europejskim zawsze powiedzieć dwa słowa, kiedy zarzuca się Polsce niedojrzałość demokratyczną.
Rzeczywiście to wyjątkowo absurdalne i niegodne, kiedy ludzie niewykształceni, nie mający pojęcia o historii, zacietrzewieni ideologicznie, używają terminu ‘młoda demokracja’, mówiąc o Polsce, albo próbują uczyć Polskę zasad tradycji czy kultury politycznej demokracji.
Bo kiedy w Polsce było 100 tysięcy czynnych obywateli, a tych, którzy mogli korzystać z owych praw obywatelskich, ale niekoniecznie to robili, było jeszcze kilkakrotnie więcej – tych obywateli było mniej we wszystkich krajach Europy razem wziętych. W większości krajów z Francją na czele czy z krajami niemieckimi nie było żadnych obywateli, byli tylko władcy, najczęściej despotyczni.
I przypomnienie nam, Polakom – bo tym, którzy nie chcą nic wiedzieć o Polsce, nie wtłoczymy przecież żadnej wiedzy na ten temat – jak wspaniała, bogata, odpowiedzialna i jednocześnie krucha jest tradycja tej republikańskiej wolności, wydaje mi się szczególnie ważnym obowiązkiem. Żebyśmy nie dali sobie wmówić tego, co powtarzają ludzie niedouczeni, nienawidzący Polski, pogardzający nami w kolonialny sposób, bardzo zresztą właściwy dla Europy Zachodniej, składającej się – przypomnę – z dziewięciu krajów o arcybogatej, w dużej części straszliwie haniebnej tradycji kolonialnej.
To jest spojrzenie na wschód Europy jako na dzikie peryferie, z których nic dobrego nigdy nie mogło wyniknąć i trzeba je zawsze pouczać, bić linijką po palcach. Tego rodzaju spojrzenie ze Strasburga, z Brukseli, Paryża czy Berlina warto konfrontować z prawdą historyczną o Europie Wschodniej i jej wspaniałych tradycjach zawartych w trzech wspólnotach politycznych, jednakowo starych i bogatych pod względami doświadczeń politycznych – Polski, Węgier i Czech.
W Strasburgu dużo się mówi na temat wartości europejskich. A gdybyśmy mieli pokazać wartości płynące z I Rzeczpospolitej, które by Pan wymienił?
Hymnem Unii Europejskiej jest ostatnia część Dziewiątej Symfonii Beethovena, skomponowana do słów Ody do radości Fryderyka Schillera. Wielkości tego autora nie przeczy się w Europie, skoro staje się na baczność do jego słów. Warto przypomnieć ostatni ukończony utwór tego autora – jego dramat Dymitr. Chodzi o Dymitra Samozwańca, o tę epokę, którą opisuję w V tomie Dziejów Polski, kiedy polska załoga stanęła na Kremlu. A właśnie Dymitr Samozwaniec, czyli samozwańczy car, próbował także zająć tron moskiewski.
Z owej sztuki Schillera z 1805 roku przebija fascynacja polską tradycją polityczną, której najważniejszym słowem było ‘weto’ – to, co tak nierozumnie traktujemy jako coś, czego powinniśmy się wstydzić. To zdolność powiedzenia „nie”, rzucenia swojego weta większości głupiej, niemądrej – mam na myśli tę większość, która haniebnie depcze wszelkie prawa mniejszości, dyktuje swój ideologiczny fantazmat w Parlamencie Europejskim.
Nie ma bardziej brutalnego pokazu przewagi większości niż to, co robi ten mafijny konglomerat kilku dominujących partii w Parlamencie Europejskim. To słowo, którego polska tradycja broni i które – choć ma swoje miejsce w strukturze europejskiej – formalnie próbuje się zniszczyć, to jest prawo weta, pojedynczego głosu czy pojedynczego państwa przeciwko przewadze liczniejszych, silniejszych, ale niekoniecznie mądrzejszych i niekoniecznie mających rację.
To fascynowało Schillera i wielu przedstawicieli narodu panów, za jakich się uważali Niemcy; niektórzy uważają się po dziś dzień. Wspomnę Fryderyka Nietzschego, który za największy zaszczyt uważał bycie Polakiem – wolnym Polakiem. I ta wolność obywatelska, która jest ufundowana na prawie weta także wobec niemądrej, głupiej większości, jest chyba tym słowem-kluczem do naszej tradycji.
Przejdźmy teraz od okresu, kiedy w Rosji panował Iwan Groźny, do obecnego władcy na Kremlu. Jakie, Pana zdaniem, są intencje Władimira Putina?
Nie wiem, ale zaczęło mi się nieco wyjaśniać w głowie, kiedy usłyszałem o przygotowaniach do przewrotu w Kijowie. Nie wierzę w żadną otwartą agresję rosyjską na Ukrainę. Nie, oni mogą tam wejść tylko zaproszeni, oczywiście przez kolejne wcielenie takiego PKWN czy ekipy, która zaprosiła wojska Układu Warszawskiego do Pragi lat temu już z górą 50, żeby zdusić Praską Wiosnę, czy jak Kadar na Węgry w ʹ56 roku. Zaczynam się obawiać scenariusza, w którym rosyjska V kolumna prosi o pomoc bratnią armię rosyjską.
Ten scenariusz ukraiński niestety wcale nie jest już nierealny w Polsce, ponieważ stopień zacietrzewienia totalnej opozycji w stosunku do rządu legalnie wybranego, demokratycznie sprawującego swój mandat w Polsce osiągnął taki poziom, że mam wrażenie, iż niektórzy przedstawiciele opozycji znajdują się w takiej sytuacji mentalnej, że gotowi są przywitać każde czołgi, skądkolwiek, byle tylko „wyzwoliły” ich spod panowania strasznego rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Tego scenariusza obawiam się najbardziej i taki wydaje mi się w tej chwili bezpośrednio realny, gdy idzie o Ukrainę.
Zajmując się historią, najlepiej dostrzega Pan to, że w geopolitycznej paneuropejskiej atmosferze niewiele się przez wieki zmienia.
Oczywiście ludzi, którzy zajmują się geopolityką jest znacznie więcej i często rozumieją oni jej mechanizmy bez porównania lepiej ode mnie, ale rzeczywiście ja próbuję ukazać w długim trwaniu powstawanie struktur imperialnych na wschód od nas, w Rosji, i obciążające nas sąsiedztwo geograficzne jako zjawisko, które pozwala lepiej rozumieć współczesną politykę Rosji oraz realizujących własny imperialny sen Niemiec; zupełnie innymi metodami, rzecz jasna, nie tak brutalnymi, ale wykorzystującymi mechanizmy Unii Europejskiej, ażeby taką miękką kontrolę narodom Europy Środkowo-Wschodniej, a w gruncie rzeczy całej Europy kontynentalnej, narzucić.
Spojrzenie z perspektywy historii wcale nie musi być anachroniczne czy oderwane od rzeczywistości, ale pozwalaj lepiej zrozumieć to długie trwanie, z którego nie wyrwaliśmy się wcale. Końca historii nie było w roku 1989.
Imperialny sen niemiecki jest związany z podobnym snem na Kremlu. Wygląda na to, że często to jest współsen.
Wspólne w owym śnie czy marzeniu jest przekonanie o tym, że można podzielić na imperialne strefy wpływów strefy wpływów ziemie, w tym przypadku kontynent europejski. Niezwykle bogate są tradycje takich podziałów – od czasów ośrodka, nazwijmy go umownie niemieckim, bo nie zawsze to były dosłownie Niemcy, i carstwa moskiewskiego, aż do czasów, do których bardzo często Władimir Putin nawiązuje, ile razy zwraca się do Niemców w wywiadach w niemieckiej telewizji, nazywając je najlepszymi, złotymi czasami dla Europy: chodzi o okres, kiedy współpracowali kanclerz Bismarck z kanclerzem Gorczakowem. Broń Boże, nie czasy paktu Ribbentrop-Mołotow, bo o tym nikt nie mówi i chyba rzeczywiście o marzeniu o takiej strukturze współpracy opartej na masowym ludobójstwie nie myśli. Ale w czasach, o których Putin przypomina Niemcom, Europa znaczyła najwięcej na świecie, rozwijała się najszybciej. I częścią tej rzeczywistości był brak jakichkolwiek państw między drugą już wtedy Rzeszą Niemiecką a Cesarstwem Rosyjskim. Ta myśl o wspólnej granicy…
Nie sądzę, żeby dziś myślano o scenariuszu likwidacji państw między Niemcami a Rosją, ale o ich uprzedmiotowieniu, o całkowitym podporządkowaniu całkowicie woli Moskwy i Berlina. Ten scenariusz jest jakby wdrukowany w mentalność nie tylko rosyjską, ale do pewnego stopnia niemiecką, co znajduje swoje odzwierciedlenie choćby w wielokrotnie powtarzalnym lapsusie kanclerz Merkel, że Rosja jest największym sąsiadem Niemiec.
Na mapie mentalnej wielu Niemców najważniejszym, a może jedynym ważnym ich sąsiadem na Wschodzie są Rosjanie, państwo Władimira Putina. Mimo że to przeczy elementarnym zasadom nawet rachunku ekonomicznego, bo obroty gospodarcze Niemiec z Polską są dzisiaj wyższe niż z Rosją. Ale pewnie doświadczenie straszliwej klęski, jaką Niemcy poniosły, kiedy zerwały z polityką współpracy z Rosją – zwłaszcza mam na myśli rok ʹ45 –umacnia ich przekonanie, że tylko współpraca z Moskwą może zapewnić im przewagę w Europie. Co tam Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina; najważniejsza jest Moskwa. Ten rodzaj mentalności, który opisałem, może w zbyt prostych słowach, jest niestety bardzo żywy wśród elit niemieckich i tak zwanych zwykłych Niemców, o czym nieraz miałem się okazję przekonać
W 1572 roku nie musieliśmy zastanawiać się, o czym śnią sąsiedzi, bo Rzeczpospolita była silna. Jaka jest dzisiaj?
Dzisiaj jest słaba; z jednego, ale zasadniczo niepokojącego powodu: ponieważ ten podział na przełomie wieków XVI/XVII, którego początki próbuję odtworzyć, a wynikający z mentalności partyjnej, którą stawia się ponad wspólnotą Rzeczpospolitej, dziś osiągnął taką intensywność, jakiej nie miał nigdy wcześniej, nawet w XVIII wieku, kiedy spierali się Patrioci z Republikantami, jak wtedy te dwie partie się nazywały – jedna z nich pójdzie ostatecznie do targowicy; nawet w 20-leciu międzywojennym, kiedy stopień intensywności konfliktu między socjalistami a narodowymi demokratami osiągał poziomy niesłychanej agresji, na szczęście w większości tylko słownej, ale były i walki, rodzaj wojny domowej.
Dziś mam wrażenie, że część tych, którzy zostali demokratycznym werdyktem obywateli odsunięci od władzy, jest gotowa sprzymierzyć się z każdym, absolutnie z każdym na całym świecie, a zwłaszcza spośród bezpośrednich sąsiadów, byle tylko obalić znienawidzoną władzę, którą wynieśli do steru rządów właśnie wolnym głosem obywatele.
I to, wydaje mi się, jest największa nasza słabość. To utrudnia bronienie naszych interesów, czasem najbardziej oczywistych, jak ochrona granicy, własnego domu, by nie wtargnęli do nich ci, którzy są po prostu używani przez imperialne sąsiedztwo moskiewskie i jego marchię zachodnią, czyli Łukaszenkę, do rozbijania naszego państwa i wspólnoty europejskiej. To właśnie w imię owego podziału próbuje się zamykać oczy na tę oczywistość i udawać, że jedynym prześladowcą jest „faszystowskie” państwo, rząd w Warszawie.
Ta słabość oczywiście rzutuje na osłabienie pozycji Polski w Europie. Tak się złożyło, że ostatnie kilka tygodni spędziłem za granicą. W telewizji francuskiej, niemieckiej Polska jest oglądana przez okulary „Gazety Wyborczej” i TVN-u.
Publiczność europejska jest przekonywana, że oto straszliwi siepacze rządu Kaczyńskiego prześladują biedne dzieci i kobiety, które umierają z głodu, płynąc z nurtem Bugu, wskutek tej straszliwej, typowej dla faszystowskiej Polski postawy jej władz. To jest komunikat, który wynika z owego podziału; nie tylko nieprawdziwy, ale w oczywisty sposób niezwykle szkodliwy nie dla rządu PiS, ale dla Polski.
Czy w latach 1572–1632 wydarzyła się w Rzeczpospolitej jakaś epidemia?
Epidemie właściwie trwały non stop z mniejszym lub większym nasileniem. W czasach, kiedy na Połock, Wielkie Łuki i Psków, czyli w latach 1579-81 szła armia Stefana Batorego, dziesiątkował ją tyfus plamisty. Zmarł najprawdopodobniej na tyfus największy po Janie Kochanowskim poeta, Sęp-Szarzyński. Różne inne epidemie dziesiątkowały ludność, zwłaszcza miejską. Np. na początku XVII w. epidemia czarnej śmierci zabrała 1/3 ludności Poznania. Receptą na kolejne fale epidemii była ucieczka z miast, po prostu szukanie świeżego powietrza, wolnego od owych miazmatów. Powstawało wiele podręczników i instrukcji, jak radzić sobie z zarazą. Istniały służby sanitarne, które próbowały zapobiegać rozprzestrzenianiu się chorób. Także w tym sensie owe czasy mogą być dla nas fascynujące i instruktywne.
Nasi przodkowie nie mieli dylematu: szczepić się czy nie. Jak Pan go rozstrzygnął?
Ja się zaszczepiłem. Myślę, że to powinna być wolna decyzja każdego człowieka. Byłem kilka tygodni w Austrii i wydaje mi się, że to, co robi tamten rząd, daleko przekracza rozumną troskę o zdrowie współobywateli.
Wprowadzono tam nie tylko pełny lockdown – mogłem się poruszać tylko z rodzajem kenkarty – ale, co najważniejsze, wprowadza się obowiązek szczepienia dla wszystkich, wzmocniony karą 4 lat więzienia dla tych, którzy szczepieniu się nie poddadzą. To jest oczywiście za daleko.
Natomiast jeżeli widzę ludzi, którzy nie noszą masek, bo uważają, że to ogranicza ich wolność – to uważam, że ci ludzie nie rozumieją podstawowej zasady maseczki: chronić w ten sposób może nie siebie, ale innych, a jeżeli odrzucam to założenie, to jestem niemądry i nie rozumiem, na czym polega zasada maseczki, nie rozumiem także, na czym polega zasada szczepienia. Nie tylko chodzi o ochronę siebie, ale o to, żeby zmniejszyć bodaj odrobinę ryzyko przenoszenia choroby na innych. Przypominam sobie nastawienie z początku pandemii, że to jest wymysł, nie ma żadnej choroby, to jest zwykła, lekka grypka. Dzisiaj chyba już nikt nawet z tzw. antyszczepionkowców tego rodzaju tezy nie podtrzymuje. Bo niestety tyle osób odchodzi wskutek tego wirusa…
Wydaje mi się, że skoro mamy szczepionki, skoro szczepiliśmy się na tyle innych chorób, skoro wielkie zarazy, jak choćby ospa, zniknęły dzięki szczepionkom, odrzucenie szczepionki wobec tej nowej choroby nie jest postawą roztropną. Ale jeszcze raz powtórzę: kwestia wyboru, szczepić się czy nie szczepić, powinna być pozostawiona, tak jak w Rzeczpospolitej, nie przymusowi, tylko argumentacji. Wydaje mi się, że pod tym względem akurat sytuacja w Polsce jest najlepsza, ponieważ nie ma przymusu szczepień takiego, jak w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej.
To mi się podoba: jesteśmy przekonywani, namawiani. Ja też do tego przekonywania się dołączam. Natomiast nie ma tego szaleństwa przemocy państwowej, jak w Austrii, Holandii, w niektórych landach niemieckich.
Na zakończenie zostawiłem najtrudniejsze pytanie. Bardzo modne są rankingi. Któremu z królów polskich przyznałby Pan Złotą Koronę?
Nie upierajmy się przy tych królach. Akurat 60-lecie, które opisuję, było czasem wielkich hetmanów, a oznaką ich władzy była buława. Przyznałbym ją Janowi Karolowi Chodkiewiczowi i Stanisławowi Koniecpolskiemu, przed Stanisławem Żółkiewskim. Nie jestem bynajmniej antymonarchistą i uznaję wspaniałych królów, a w tym tomie akurat bardzo mocno bronię niedocenianego Zygmunta III, który był znakomitym królem konstytucyjnym i bardzo wiele mu zawdzięczamy. W największym skrócie odpowiadając na Pana pytanie: Władysław Jagiełło, wcześniej Bolesław Chrobry. Na pewno Kazimierz Wielki. To są ci władcy, którzy według mnie wnieśli szczególnie wiele swoją polityką do budowania naszej wspaniałej politycznej i kulturowej tradycji.
Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmowa odbyła podczas Poranku Radia Wnet 1.12.2021 roku.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Być Polakiem to mieć odwagę weta wobec niemądrej większości” znajduje się na s. 5 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.
Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Być Polakiem to mieć odwagę weta wobec niemądrej większości” na s. 5 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021