Czytając powyborcze podsumowania, można odnieść wrażenie, że wygrana leży po tej ze stron, do której się ucho przyłoży…

O zwycięstwie podczas wieczoru wyborczego mówił prezes PiS. Tuż po ogłoszeniu zwycięstwa obozu rządzącego w dziewięciu województwach – podkreślił, że jest to czwarta wygrana jego ugrupowania.

Małgorzata Szewczyk

Tymczasem opozycja, Koalicja Obywatelska (KO), która zwyciężyła w siedmiu województwach, ustami swojego lidera odtrąbiła spektakularny sukces: „Stworzyliśmy skuteczny anty-PiS”. Inny rozpoznawalny polityk PO zwrócił uwagę na zmiany widoczne w Polsce, konstatując: „Widać, że w Polsce coś się zmienia, że PiS powoli traci to, że wygrywał kolejne wybory”. Można by zadać w tym miejscu proste pytanie z matematyki: która z cyfr jest większa – siedem czy dziewięć?

Kiedy piszę te słowa, wiadomo, że PiS w sześciu sejmikach będzie rządził samodzielnie, ale włodarzami kilku największych miast zostali przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej (Do drugiej tury m.in. w Szczecinie, Gdańsku i Krakowie pozostały dwa tygodnie).

Czy ktoś tego chce, czy nie, obraz naszego kraju, jaki wyłania się po tegorocznych wyborach samorządowych, jest przygnębiający. Polska jest podzielona i to niemal wzdłuż linii Wisły (wyłączając północne tereny – zwycięstwo KO i województwo opolskie – na korzyść PiS-u).

Drugi wyraźny podział jest widoczny między dużymi aglomeracjami a małymi miastami. W tych pierwszych z reguły liczy się układ polityczny, w tych drugich – konkretny człowiek: gospodarz, który jest powszechnie znany i rozliczany przez współmieszkańców za podejmowane decyzje.

W wielkich aglomeracjach zwyciężają kandydaci popierani przez partię, w małych miastach – lokalni, sprawdzeni działacze, bez rekomendacji politycznych.

Wybory samorządowe odsłoniły też smutną prawdę o naszej polskiej mentalności i moralności. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza o kandydaturę wójta W., który prowadził kampanię… zza krat z powodu 92 zarzutów, mieszkanka gminy Daszyna w województwie łódzkim odpowiedziała: „Lepszego wójta niż pan W. to nie ma nigdzie”.

Skoro w wyborach startowali kandydaci, którzy mieli prawomocne wyroki za przekręty podczas starań o kredyt, zarzuty gwałtu i zostali czasowo odsunięci od sprawowania funkcji publicznych, kandydaci, którzy nie potrafili doliczyć się swoich mieszkań i kont lub byli zamieszani w wielomiliardową aferę reprywatyzacyjną – to jakimi wartościami kierują się na co dzień ci, którzy na nich głosowali? Jakie warunki powinien spełniać kandydat ubiegający się o ważny urząd w środowisku lokalnym?

Przypominam, że swojego zawodu nie może wykonywać notowany lekarz ani nauczyciel; ale urzędnik z prawomocnym wyrokiem – może… Może nadszedł już czas, by zmienić prawo, chyba że w tych wyborach chodziło tylko o jedno – by odsunąć PiS od władzy…?

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Kto wygrał wybory samorządowe?” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W „nowoczesności” Poznań dzierży prym. To tu chadza się na „Klątwę” i „Kler” (tytuł przejęty od Stalina – gratulacje!)

W kampanii definiowano tylko jeden program, wyrażony osławioną już metaforą „strząsania szarańczy”. Póki co szarańcza osiągnęła wynik 33%, a „wielka koalicja”, zwana dla niepoznaki „obywatelską”, 27.

Stefania Tomaszewska

Wyborcy oczekiwali ze strony opozycji jakiegoś programu dla królewskiego grodu Poznania, lepszych niż proponuje formacja rządząca rozwiązań. Sama się bałam, że a nuż tak się stanie, bo jestem z „watahy do dorżnięcia”, „oszołomem” i „ciemnogrodem”, który wreszcie cieszy się, że żyje nie w „tenkraju”, a w Polsce. Niepotrzebnie, bo od chwili wejścia na mównicę przewodniczącego Grzegorza Schetyny stało się jasne, że będzie jak zawsze, a nawet zawszej… (…)

Okazało się, że Wielkopolanie i poznaniacy są mądrzy, ale tylko dlatego, że przez wszystkie lata marzyli, aby wybierać tylko PO – sorry, teraz KO (skrót od zawiązanej na potrzebę wyborczą Koalicji Platformy Obywatelskiej ze szczątkami Nowoczesnej). Że ta wspaniała, absolutnie jedyna proeuropejska formacja obroni ich przed łamaniem konstytucji, ksenofobią i faszyzmem, ukołysze językiem miłości, wprowadzi postępowe standardy i europejskie wartości. Te ostatnie są bliżej niezdefiniowane i krążą wokół mętnych pojęć równości i tolerancji. To nic – ważne, że aksjologia jest ważna.

(…) Trzeba przyznać, że w „nowoczesności” Poznań dzierży prym – to tu pojawia się wybitna artystka Janda, która obnosi się z żalami, że „czuje się jakby ktoś na nią nas.ał”, i to bez wykropkowania… To tu chadza się na Klątwę i Kler (reżyser przejął tytuł od Stalina – gratulacje!). (…) To w Poznaniu w Galerii Miejskiej Arsenał odbywają się imprezy aborcyjno-edukacyjne dla młodych kobiet i łóżkowo-namiotowe, w tym dla młodzieży, np. „Dziewczyństwo&Coven Berlin: BEDTIME”: ogromna sypialnia, zachwalana jako „przestrzeń kiełkowania ambiwalentnych przyjemności (…) i miejsce, z którego rozbudzana jest potrzeba społecznego nieposłuszeństwa”. (…)

Wystawiennictwo przyniesionych przez uczestników przedmiotów „wybranych algorytmem sentymentu” na nocnej zmianie miało pozwolić „na rozkoszowanie się bierną partycypacją, na bezwstydną bezwolność, redukcję stresu, relaks”…

Berlińskie magiczki zaoferowały znacznie więcej – tego po prostu nie sposób powtórzyć. W każdym razie „zaglądano tu do trzewi i szukano generycznych cech rozwarstwionych osobowości dziewczyn” i tego, co „optyka heteronormatywu i funkcja rozrodcza pozostawia poza spektrum; tego, co wymyka się utorowieniu, tego, co śmierdzi i zwisa i dlatego zachowuje niezależność”.

Dość? Nie, nie – jest oczywiście propozycja „ratunku”, czyli KIERUNEK – uszycie z „frędzli, zakładek i wytartych podszewek łóżka-tratwy”, na której opuszczą „wyludnioną, geriatryczną Europę” owe nowe, zakażone „miłością bez granic” uczestniczki „dziewczyństwa”. (…)

W Poznaniu nikt nie ma głowy do merytorycznego podejścia do czyszczenia kamienic, przewężonych ulic, sprawy Toru Poznań i szybko postępującej degradacji i prywaty w Smochowicach, w tzw. Ostoi Doliny Bogdanki (cudownej niegdyś, a od dziesięcioleci pustoszonej enklawy zieleni między ul. Biskupińską a Beskidzką) ani do samej Bogdanki, niegdyś kryształowo czystej i okolonej żywokostem, kozłkiem, mydlnicą lekarską i mnóstwem innych ziół, a dziś zaciągniętej pleśnią i pełnej starych garnków i innych śmieci.

Cały artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stefanii Tomaszewskiej pt. „Nowoczesna, obywatelska narracja wyborcza w Poznaniu” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie wszyscy Polacy są antysemitami, powiedział prof. Gross w Poznaniu. Na przykład on sam nie jest antysemitą…

Przychodzenie na tego typu spotkania to błąd. Gdyby przyszli tylko wyznawcy Grossa, to spotkanie trwałoby pół godziny w świecącej pustkami sali. Niepotrzebnie daliśmy też zarobić szmatławemu teatrowi.

Jan Martini

O tym, że spotkanie prof. Grossa w poznańskim Teatrze Polskim jest wydarzeniem dużej rangi, świadczy obecność kamery TVN przed budynkiem. Wywiadu udziela gość w czerwonych spodniach, trampkach, z apaszką i kapelusikiem na głowie. Tak wyglądać może tylko dyrektor teatru. Przechodząc słyszę, że robi to „dla poznaniaków, dla Polski i dla polskiej racji stanu”. Prawdopodobnie to ten ekstremalnie postępowy dyrektor, który powiedział, że gdyby to od niego zależało, kazałby skuć napis „Naród sobie” zdobiący fasadę budynku. Zbudowany w 1875 roku ze składek Polaków Teatr Polski miał służyć poznaniakom zmagającym się z bezwzględną germanizacją. (…)

Prowadzący spotkanie omówił pokrótce drogę życiową twórcy „badań nad Holokaustem” („pochodził ze środowiska liberalnej inteligencji, w której nie było antysemityzmu”). Antysemitami nie byli przyjaciele Grossa – Adam Michnik, Jacek Kuroń, bracia Smolarowie czy Seweryn Blumsztajn. Zwrot „liberalna inteligencja” odmieniany był zresztą we wszystkich przypadkach. Zapewne niejeden z uczestników spotkania poczuł się mile połechtany przynależnością do „liberalnej inteligencji”.

Wspomniano także o zdecydowanie mniej prestiżowej „radiomaryjnej katoendecji”. Najciekawszą częścią spotkania były pytania z sali. I tu się okazało, że na sali byli również obecni „katoendecy”. (…)

Padło wiele pytań – o kolaborację Żydów podczas sowieckiej okupacji Lwowa, o antypolonizm, o żydowską policję w gettach itp. Na większość trudnych pytań prof. Gross nie odpowiedział, tylko wracał do swojej narracji o „zabijaniu żydowskich Polaków przez nieżydowskich Polaków” czy o niechlubnej roli Kościoła katolickiego. O kolaboracji żydowskiej policji („to jakby inne zagadnienie”) powiedział tylko, że działali oni pod groźbą śmierci.

Zanim „przemysł Holokaustu” rozwinął się w niezwykle dochodową gałąź gospodarki, środowiska żydowskie traktowały „ocalonych” z rezerwą, zdając sobie sprawę, że największe szanse na przeżycie mieli kolaboranci. Ten temat jest wstydliwą częścią żydowskiej historii.

W końcu uznano, że żydowscy oprawcy współbraci, pomagierzy Niemców, też byli ofiarami Holokaustu. W Knesecie uchwalono, że Żyd zagrożony śmiercią ma prawo zamordować innego Żyda, aby ocalić swoje życie. (…)

Ktoś zapytał, dlaczego historią Holokaustu zajmują się jedynie Żydzi. Profesor odpowiedział, że nauka nie ma narodowości – powinna być obiektywna, rzetelna i dobrze udokumentowana. Szkoda, że niebędący historykiem Gross nie stosował tych zasad pisząc Sąsiadów. (…)

Kolejny pytający przypomniał słowa red. Michnika, który parę lat temu powiedział tu, w Poznaniu, że nie zgadza się ze swoim przyjacielem Jankiem Grossem jakoby wszyscy Polacy byli antysemitami. Zdaniem redaktora, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych, to nie można mówić o całym narodzie jako antysemitach. Prof. Gross energicznie zaprzeczył mówiąc, że wcale nie uważa wszystkich za antysemitów, a na dowód przytoczył fakt, że on sam nie jest antysemitą… (…)

Padło też pytanie: „Czy bardziej się pan bał w 1968 roku, czy teraz, gdy kraj zalewa fala faszyzmu?”. Gross odpowiedział, że jak dotąd nie spotkało go nic złego. (…) Przyznał, że „Polska brunatnieje”, ale to nie jego problem, bo mieszka w Ameryce, lecz „państwu – mieszkańcom tego kraju – współczuję”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” znajduje się na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Według Grossa Polska brunatnieje” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tolerancja dla wszystkich! Tymczasem tęczowy piątek organizowany był pod hasłem tolerancji tylko dla osób LBGT…

Nie powinniśmy dłużej dopuszczać do wykluczania innych mniejszości i następny tęczowy piątek powinien być poświęcony walce o tolerancję nie tylko dla czterech liter, lecz dla całego alfabetu.

Zbigniew Kopczyński

Tęczowy piątek organizowany był pod hasłem tolerancji dla osób LBGT. Gdy rozszyfrowałem, co kryje się za tymi czterema literami, doszedłem do zaskakującego wniosku: tęczowy piątek, koncentrując się na czterech specyficznych grupach, jest przejawem skrajnej nietolerancji, wykluczającej wiele innych mniejszości! Różnych odmieńców, dziwadeł czy osób, które niekoniecznie z własnej winy mają problemy z własną psyche, jest znacznie więcej niż kryjących się pod wspomnianymi czterema literami. Nie powinniśmy dłużej dopuszczać do ich wykluczania i następny tęczowy piątek powinien być poświęcony walce o tolerancję nie tylko dla czterech liter, lecz dla całego alfabetu.

Poniżej moja propozycja listy tych, o których powinniśmy mówić w tęczowe piątki. Lista daleko niepełna i wymagająca wielu uzupełnień. Traktujmy ją więc jako zachętę do dyskusji.

A – anorektycy i alkoholicy
B – biseksualiści
C – cyklofrenicy i charakteropaci
D – dendrofile i debile
E – efebofile, ekshibicjoniści i erotomani
F – fetyszyści i fonofobi
G – geje i gerontofile
H – homoseksualiści, hipochondrycy, histerycy i hazardziści
I – interseksualiści, imbecyle i idioci
J – jarosze
K – kleptomani, klaustrofobi, kretyni i kazirodcy
L – lekomani, lunatycy i lesbijki
M – masochiści, maniacy i matoły
N – nerwicowcy, narkomani, narkolepcyty, nekrofile i nimfomanki
O – obsesjonaci i onaniści
P – pedofile, paranoicy, psychopaci, piromani i podglądacze
R – ruminaci
S – schizofrenicy, socjopaci i sadyści
T – transgendryci
U – upośledzeni i uzależnieni
W – wykolejeńcy i weganie
Y – yerbamateholicy
Z – zoofile i zakupoholicy

Tolerancja musi być dla wszystkich. Nie może być tak, że jeśli Jasiu poczuje się Małgosią, spotyka się z uznaniem dla wolnego wyboru swojej płci, pełnym zrozumieniem i może zostać celebrytką, natomiast gdy tenże Jasiu poczuje się Napoleonem lub synem Boga, jego wolność wyboru osobowości jest brutalnie tłumiona i przemocą poddaje się go leczeniu, a nawet zamyka w oddziale zamkniętym.

W walce o tolerancję dużo jeszcze mamy do zrobienia, nie tylko w zacofanej Polsce, lecz również w Unii Europejskiej i całym postępowym świecie.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancja dla wszystkich!” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Tolerancja dla wszystkich!” na stronie 6 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żółta kartka dla Prawa i Sprawiedliwości w wyborach samorządowych. Gdy kusi się obcych ideowo, jedynie traci się swoich

Kaczyński zawiódł frankowiczów, kresowiaków, mały biznes, nie obniżył VAT-u, skłamał z imigrantami; wprowadził kapitulanctwo wobec Unii (kornik, sądownictwo, bezkarny jurgielt) – omal poddaństwo…

Zygmunt Korus

Zatem hurraoptymizm zwolenników PiS-u dostał jednak żółtą kartkę – cokolwiek by powiedzieć… Nawet jeśli te apetyty na lepszy wynik wyborczy do sejmików były za bardzo podgrzane i rozbuchane. Niemniej zawsze warto pamiętać o przepływach elektoratów: co zyskujemy, gdy kusimy „obcych” nam ideowo, a ile tracimy z grona swoich, którzy są wahliwi albo spostrzegawczy.

W istocie ta żółta kartka to zawalenie się doktryny Kaczyńskiego, że prawica nie ma wyboru – i tak musi głosować na niego. Moim zdaniem PiS stracił wielu spośród entuzjastów z tzw. pierwszego naboru, czyli najwartościowszych wolontariuszy z czasów „burzy i naporu”.

Zawsze był partią kadrową, hermetyczną, ale, gdy się włada krajem, potrzeba wsparcia sił większych, hufców oddolnych. A tu klapa – wiem, jak przez partyjnych bonzów traktowane są osoby ambitne z klubów „Gazety Polskiej”, nie mówiąc o tysiącach pomniejszych potencjalnych popleczników prawicy w terenie.

Kaczyński nie podtrzymał w wielu ważnych aspektach partyjnych cech tożsamościowych z czasów początkowych, np. zawiódł frankowiczów, kresowiaków, mały biznes (CIT 9% to pic na wodę fotomontaż), nie obniżył VAT-u, skłamał z imigrantami, wobec tych, co mają oczy i widzą, jak ich przybywa; wprowadził namacalne, upokarzające kapitulanctwo wobec Unii (lasy-kornik, sądownictwo, bezkarny jurgielt) – omal poddaństwo, nie mówiąc już o obnoszeniu się z tym POLIN-em, czyli o podstępnym filosemityzmie, co zwykłych Polaków irytuje do czerwoności (ten Kneset na Wiejskiej!). Dalej: nie tknął antypolskich gadzinówek, boi się kasty sądowniczej, mafii, możnych aferzystów – czyli ogromnym masom ludzkim zostały rozwiane złudzenia. (…)

Co robić? A, to już jest inny temat do rozważań i mądrych działań. Ja tam wiem jedno – lepiej stawiać na sprawdzonych swoich, niż liczyć na „poszerzanie grona zwolenników” z grona obcych ideowo, nie mówiąc o jawnych wrogach, bo przecież i takie karkołomne ruchy PiS czynił.

Pod płaszczykiem mobilizowania milczącej większości/mniejszości. Bo traci się wtedy swoją tożsamość, zawodzi własny, twardy elektorat. Który jest wpływowy, ale traci argumenty, gdy w gruncie rzeczy sami swoi wybijają mu zęby. (…)

Prosta, zwyczajna rada dla rządzących, jeśli ta partia nie jest kolejną „układową fałszywką”, mającą za zadanie wywieść Polaków w pole na parobkowe manowce, bo i takie, dość dobrze uargumentowane głosy się czyta i słyszy (np. hasło „PiS i PO samo zło!”): Odwaga i konsekwencja zawsze zwyciężają, bo to porywa niezdecydowanych.

Cały artykuł Zygmunta Korusa pt. „Żółta kartka dla PiS-u” znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zygmunta Korusa pt. „Żółta kartka dla PiS-u” na stronie 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy to miała być nauczka dla PiS, czy chęć ośmieszenia demokracji? / Jadwiga Chmielowska, „Kurier WNET” 53/2018

Trzydziestki dobiega pokolenie urodzone w III RP, które nie musi o niepodległość walczyć, jedynie utrzymać ją i posprzątać kraj, bo nam się nie udało. Ile jest do zrobienia, pokazały ostatnie wybory.

Jadwiga Chmielowska

Listopad. Miesiąc, w którym wspominamy zmarłych, a w roku stulecia odzyskania Niepodległości – w sposób szczególny pokolenia przodków, które walczyły o wolność Polski. Po 123 latach mogliśmy decydować wreszcie o swoim losie. Młodzi Polacy już nie musieli ginąć za obce sprawy, walcząc ze sobą pod różnymi sztandarami.

11 listopada to święto w czasach mojej młodości zakazane. Powieszenie biało-czerwonej flagi kończyło się wizytą milicji i przesłuchaniem w SB. Teraz trzydziestki dobiega pokolenie urodzone w III RP, które nie musi o niepodległość walczyć, jedynie utrzymać ją i posprzątać kraj, bo nam się nie udało. Ile jest do zrobienia, pokazały ostatnie wybory.

Fatalna kampania wyborcza, zwłaszcza w terenie, często nierozpoznawalni, mierni kandydaci – to może tłumaczyć wyniki w kraju. Jednak wyniki w Warszawie, Olsztynie, Legionowie, a zwłaszcza Łodzi wskazują, że ich mieszkańcy postanowili „na złość mamie odmrozić sobie uszy”.

Nie wiem, czy to miała być nauczka dla PiS, czy chęć ośmieszenia demokracji, by w wolnych wyborach wybrać przestępców, nawet skazanych, albo osoby przez nich wskazane.

Dlaczego piszę, że na złość PiS-owi? Niestety obok fantastycznych ludzi, wykształconych, mądrych patriotów, zdarzają się w partii pospolici głupcy, a nawet kanalie. Ci złotouści, kłaniając się w pas, potrafią zwieść swą narracją najmądrzejszych i najuczciwszych. Wkradają się w łaski, aby robić swoją krecią robotę i napychać własne kieszenie.

Czekając na oficjalne wyniki PKW, toczyliśmy z przyjaciółmi dyskusje. Niektórzy nie mieli na kogo głosować i zostali w domach. Dziwili się, że zagłosowałam na PiS. Właśnie po ponad pięciu latach zakończyły się procesy wytoczone mi przez prominentów z PiS-u. Za co? Za odważne wypowiedzi, za zwalczanie RAŚ, za niezgodę na kłamstwa. Postanowiono mnie czymś zająć i zniszczyć finansowo. Najlepiej sądami. To się nie udało. Pogorszył się jednak stan mojego zdrowia, ale i to, da Bóg, minie.

Martwi mnie natomiast uprawiana masowo w stosunku do Polaków przez dziennikarzy z prawa i lewa „pedagogika wstydu”. Ani politycy, ani dziennikarze nie analizują, dlaczego Polacy tak zagłosowali, tylko od razu obrażają się na naród – tyle razy wystrychnięty na dudka!

A ja jestem dumna z tego, że jestem Polką, że mój naród od czasu do czasu potrafi tupnąć nogą. Bo jak mam głosować na osobę, o której wiem, że nie jest godna stanowiska? To może już lepiej na tego łobuza, którego się przynajmniej zna? Arogancja władzy nie popłaca. Cieszę się, że RAŚ przegrał, ale, niestety, z różnych list powprowadzał wielu radnych.

Jak ważna jest duma narodowa, najlepiej widać na Ukrainie. Widać tam niestety także to, jak niebezpieczne jest budowanie czegokolwiek na kłamstwie; że naród, który chce istnieć i się rozwijać, musi odrzucić kłamstwo, mity i fałszywe autorytety. Musi poznać swoją prawdziwą historię, wyłonić autentyczną elitę, a nie merdających ogonami kundli. Inna droga jest po prostu samobójstwem.

Józef Piłsudski powiedział 100 lat temu: „Złą cechą dotychczasowych stosunków w Polsce jest to, że dają one siłę wszystkim szujom, natomiast nie dają siły państwu. Ci, którzy myśleli o Niepodległości lub dla niej pracowali, znaleźli się w Polsce w mniejszości, w myśl demokratycznych zasad zostali przegłosowani przez tych wszystkich, którzy w tej pracy dla Niepodległości udziału żadnego nie brali”.

Powiedział też, że „niepodległość nie jest Polakom dana raz na zawsze” i że „jest dobrem nie tylko cennym, ale i kosztownym”.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy już nasze prawnuki zostaną ostatnimi Aborygenami Europy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 52/2018

Pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy decyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już babcią, a niekiedy prababcią.

Andrzej Jarczewski

Ostatni Aborygeni Europy

W sierpniowym „Kurierze WNET” (nr 8/2018) podjąłem próbę odpowiedzi na pytanie, za ile pokoleń urodzi się tytułowa „Ostatnia Polka”. Dziś pytanie dotyczy Europy Zachodniej: kiedy demograficzny huragan historii wywieje ostatnich obywateli, kształtowanych pokoleniami przez filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, bo tylko takie osoby możemy w XXI wieku nazywać kulturowymi Aborygenami Europy.

Przeżywamy bodaj ostatni rok, w którym odnotujemy przyrost liczby ludności w Unii Europejskiej. W pozaunijnej części kontynentu zachodzą podobne procesy demograficzne, ale mamy mniej pewne informacje o tamtejszych statystykach, poza tym – np. w Rosji – zachodzą również inne procesy, które szybko mogą zaprzeczyć dzisiejszym prognozom. Zajmuję się więc tylko Unią, która w roku 2018 ma ponoć 512 596 403 obywateli. Ta liczba jest mocno wątpliwa, ale nie jest to wartość dowolna. Jeżeli nawet błąd wynosi parę procent, to jest to błąd systematyczny, powtarzający się co roku i niezakłócający oceny trendów głównych, a tylko one zasługują na uwagę.

Eurotrendy

Europejskie trendy główne, doskonale widoczne w statystyce, trudno zauważyć w życiu codziennym. O tym, że dzietność europejskich Aborygenek mocno spada, wiemy od lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy zakończył się powojenny baby boom, a pigułka antykoncepcyjna odmieniła obyczajowość świata „białego człowieka”. Konsekwencje tych zmian następowały powoli, a nakładało się na to wydłużenie życia, co sprawiło, że do tej pory sumaryczna liczba ludności Europy stale, choć coraz wolniej, rosła. Śmiertelność w młodszym wieku spada. W epidemiach, w wypadkach przy pracy i w różnych katastrofach ginie coraz mniej ludzi. Ale o przyszłości Europy zadecyduje nie to. Z kontynentalnego punktu widzenia nie jest ważne, kto umrze, ale: kto się nie urodzi!

Spójrzmy na wykres, ilustrujący główny europejski proces demograficzny w kilku następnych pokoleniach. Przyjąłem założenia optymistyczne: że liczba imigrantów zostanie ograniczona do 300 tysięcy rocznie, że utrzyma się dzietność aborygeńskich Europejek na poziomie 1,3 i że muzułmanki będą rodzić nie więcej niż (średnio) 2,6 dziecka.

Pomijam drobne zaburzenia (w rodzaju Brexitu, którego oby nie było) i nie rozpatruję migracji z kierunków innych niż muzułmańskie, bo nie wpływa to na procesy główne. Podobnie: żyjemy dłużej, ale nic z tego nie wynika dla rozpatrywanego obrazu.

Czy kobieta umrze w wieku 50, czy 100 lat – nie zmieni to liczby urodzonych przez nią dzieci. A mężczyźni? Jeżeli umrzemy, mając lat 80, a nie 70, jak to było w poprzednim pokoleniu, nie oznacza, że mój kraj będzie miał więcej obywateli zdolnych do pracy lub do noszenia broni. Nie ma co liczyć starców. Liczmy dzieci. Liczmy na dzieci!

Finis Europae w czwartym pokoleniu

Krzywe na wykresie to nie futurystyka, to arytmetyka. Tak będzie się kształtować zaludnienie Europy, jeżeli utrzymają się obecne trendy główne. Liczba Aborygenów Europy będzie radykalnie spadać, a liczba muzułmanów – rosnąć. Najpierw powoli, przez dwa, trzy pokolenia prawie niezauważalnie, by nagle w czwartym pokoleniu stało się to, co nieuniknione.

Jeżeli wtedy nadal będziemy demokratami – muzułmanie zdobędą władzę nad Europą nie bombami, ale kartką wyborczą. Następnego dnia demokracja się skończy, bo szariat takiego dziwactwa jak wolne wybory nie toleruje. Łagodną wersję tego procesu przedstawił w roku 2015 Michel Houellebecq powieścią pt. Uległość. Autor założył, że Bractwo Muzułmańskie zapanuje nad Francją już w roku 2022, kiedy jeszcze Aborygeni będą w większości. Stąd też łagodna wizja pierwszego okresu rządów islamskich.

Z kolei w Szwecji obserwujemy łagodny początek rządów innej mniejszości, która na naszych oczach staje się tam większością. Single zdobywają w Szwecji władzę, kreują coraz bardziej sprzyjające singlom ustawodawstwo, a w rezultacie aborygeńskich singli przybywa. Single rodzą single.

Popaprawność i cenzura

W krajach Unii zakazano zbierania danych o wyznaniu rodziców noworodków. Oczywiście – Niemcami, Francją, Szwecją czy Danią nie rządzą idioci. Oni takie informacje zbierają skrupulatnie (i publikują w pismach naukowych), bo muszą wiedzieć, czy do końca własnego życia będą mieli spokój. Ale już życie czwartego pokolenia ich nie interesuje, więc utajniają dane, które mogłyby wzburzyć elektorat.

Obywatel z trudem zdobywa wyrywkowe informacje, przebijając się przez popaprawnościową cenzurę: że np. najczęstszym imieniem nadawanym chłopcom w Wielkiej Brytanii jest… Muhammad. Albo że muzułmanki – z rodzin dłużej obecnych we Francji – przejmują wzorce od rodowitych Francuzek, uczą się, pracują i rodzą zwykle nie więcej niż dwoje dzieci, natomiast żony nowo przybyłych muzułmanów mają już czworo dzieci, pięcioro… Urodzenie czwartego dziecka w rodzinie muzułmańskiej staje się oznaką radykalizacji.

Z kolei w Austrii obliczono, że w pierwszej dekadzie XXI wieku w rodzinach katolickich rodziło się (średnio) 1,32 dzieci, w rodzinach protestanckich – 1,21, natomiast muzułmanki rodziły średnio 2,34 dzieci, przy czym przeważały jeszcze muzułmanki od paru pokoleń zadomowione w Europie. Austriackie badania wykazały ponadto, że ateistki rodzą średnio – UWAGA – 0,86 dziecka w ciągu całego życia. Nie podano, ile… abortują.

Przebiegunowanie kulturowe

W majowym „Kurierze WNET” (nr 5/2018) pokazałem, że w Polsce żyje dziś więcej 70-latków (urodzonych w roku 1948) niż ich rocznych wnuków i prawnuków (ur. w 2017). Jeszcze gorzej pod tym względem jest w Niemczech i we Włoszech, gdzie na 10 wnucząt przypada już 16 dziadków i babć. W rodzinach aborygeńskich ten trend będzie się nasilał, natomiast wśród muzułmanów wygląda to zupełnie inaczej.

Danych liczbowych nie można podać, bo islamskich dziadków w Europie prawie nie ma. Zostali u siebie, a młodzież wciąż wędruje.

Źródło: opracowanie autora

Szara strefa, wyróżniająca na wykresie zjawiska spodziewane w krytycznym czwartym pokoleniu, stanowi granicę racjonalnego prognozowania. Historia uczy, że po wędrówkach ludów następowały zwykle „wieki ciemne”: dla zdobywców powoli jaśniejące, dla pokonanych – coraz czarniejsze. Nie kasuję jednak dalszej części wykresu, bo jest ona doskonale znana przywódcom obydwu stron (Nowoeuropejczykom i Aborygenom). Prawa strona wykresu jednych motywuje do ciekawych działań, drugich – do jeszcze ciekawszych zaniechań.

Pisząc o „czwartym pokoleniu”, mam na uwadze, że pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy… prababką. Urodzenie dziecka w wieku lat 13 nie jest wprawdzie częste, ale wiele kobiet, zwłaszcza w Afryce, doczekuje się prawnuków przed pięćdziesiątką! Ideologia demograficznego podboju Europy wytwarza dodatkową presję na jak najszybsze rodzenie nowych bojowników islamu.

No-go region

Wydarzenia, które kulturowo przebiegunują Europę w krytycznym „czwartym pokoleniu”, są w dużej mierze przewidywalne. Pewne prefiguracje obserwujemy już dziś. Zdobywanie większości nie zachodzi równomiernie w czasie i w przestrzeni. Przybywa obszarów, na które policja nie wkracza. Nazywamy te miejsca „no-go zones”. Te strefy rosną. W trzecim pokoleniu pojawią się całe regiony, w których islamiści zdobędą przewagę liczebną w miastach, a Aborygeni zostaną wypchnięci na wieś (niechętnie zasiedlaną przez muzułmanów).

Pouczające zjawiska widzimy w Zimbabwe i w RPA. Tam biali kolonizatorzy przez całe pokolenia gnębili czarną ludność, która niedawno zdobyła władzę i gnębi teraz białych. Rozsądni czarni politycy powstrzymują ucieczkę białych farmerów i przedsiębiorców, bez których gospodarka skazana by była na upadek. Ale ten upadek jest nieuchronny, bo raz rozpoczęta czystka rasowa nie zatrzyma się z błahego, ekonomicznego powodu.

„Prawdziwi” mężczyźni wyznaczają sobie jakieś cele i marszruty, których nie potrafią zmienić nawet, gdy te cele okazują się głupstwem i szkodą. W końcu gdzieś dochodzimy, ale tymczasem zmienił się kontekst cywilizacyjny i to, co zaplanowano jako zwycięstwo, staje się kolejną klęską.

Na naszych oczach zanika filozofia grecka, której śmiertelny cios zadało zrównanie prawdy z narracją, zanika prawo rzymskie, rugowane przez szariat w strefach „no-go”, a chrześcijaństwo prawie całkowicie wymieciono z Europy Zachodniej. Gdy zanikną te trzy wyznaczniki europejskości – skąd narody zaczerpną ducha na przyszłe pokolenia? Z islamu?

W Europie możemy się spodziewać wygradzania coraz większych obszarów wyjętych spod krajowego prawa. Przywódcy tych terenów najpierw będą żądali większej samorządności, następnie autonomii regionu, a w końcu niepodległości, łączenia rodzin i scalania ziem. Z drugiej strony – zaślepieni ideolodzy i sprzedajni eurokraci będą dążyć do utworzenia jednego państwa na terenie całej Unii. To nie futurologia. To kontynuacja trendu. Spinelliści okazują się niezdolni do zmiany kursu nawet w obliczu oczywistej katastrofy swojego Eurotitanika.

Któregoś dnia islamiści zalegalizują w Europie ściąganie podatków na potrzeby szariackiego sądownictwa i własnej policji stref „no-go”. Wprowadzą własną kryptowalutę. Utworzy się wtedy legalna dwuwładza, co zawsze bywa stanem przejściowym. Jak wiemy – każda dwuwładza dąży do jedynowładztwa. Ostatecznie: stetryczali spinelliści przygotują zaplanowane superpaństwo na czas, a wtedy młodzi Nowoeuropejczycy nazwą je… kalifatem.

Pokolenie growe

Kontekst cywilizacyjny zmienia się każdego dnia. Powoli dojrzewa i kończy studia pokolenie, kształtujące swój obraz świata nie na podstawie podręczników i nawet nie z telewizji. Spójrzmy na naszą kochaną przyszłość narodu. Ile godzin dziennie młodzież spędza na wykonywaniu dziwnych operacji na konsolach? Jeszcze ich rodzice całą pozaszkolną młodość spędzali na grze w piłkę, na rowerowych wycieczkach, tańcach, spotkaniach i rozmowach. A jak swą młodość przeżywa obecne pokolenie? Widzę to codziennie w pociągu. Chłopak, owszem, patrzy w oczy dziewczynie, ale już tylko… na smartfonie. I to nie jest ta dziewczyna, która – przykuta do własnego smartfona – siedzi obok z słuchawkami w uszach.

Przecież oni za chwilę wstaną od komputerów (lub nawet nie wstaną) i będą rządzić światem! Ten świat będą widzieli oczami snajperów, supermanów i zwycięskich wodzów, niszczących całe miasta jednym przyciskiem. Ich oczy, wyćwiczone w strzelankach, widzą krew tylko po stronie „wroga”.

Młodzi gracze nie wiedzą, co to cierpienie i śmierć własnego społeczeństwa, bo oni już nie należą do takiego społeczeństwa, jakie istniało przez wieki. Oni tworzą własny wirtualny świat i własne wirtualne społeczności. To są społeczności growe. To nie są społeczeństwa!

Pokolenie tożsamościowe

Różne są trendy główne na różnych kontynentach, ale działają też globalne zmiany technologiczne, które wpływają na nas w sposób zaskakujący. W każdym kraju istnieje prasa wspierająca aktualny rząd; istnieją także legalne i nielegalne media opozycyjne. Do niedawna byli też jacyś „zwolennicy” i „przeciwnicy”, dyskutujący ze sobą zawzięcie przy każdej okazji.

W XXI wieku obserwujemy nowe zjawisko: media tożsamościowe, hejtowanie i zanik dyskusji merytorycznej. Badam to na własnym przykładzie. Gdy pojawił się Facebook, założyłem profil i bez żadnej koncepcji selekcyjnej przyjmowałem – jako „znajomych” – wszystkich, którzy się napatoczyli. Prawdziwych znajomych dołączałem później. Przez pierwszy rok byłem zachwycony fejsem. Otrzymywałem z całego świata ciekawe materiały, w tym linki do artykułów, do których w inny sposób nigdy bym nie dotarł.

Teraz sprawdzam, jak korzystam z Facebooka po niemal dziesięciu latach. Nadal zaglądam tam prawie codziennie, ale rzadko zajmuje mi to więcej niż kwadrans. Nie usunąłem żadnego „znajomego”, choć co do niektórych mam już pewność, że są trollami obcego mocarstwa. Ciekawi mnie, co oni kolportują. Ale z nikim nie dyskutuję. Stałem się – jak większość użytkowników nowych mediów – składnikiem społeczności tożsamościowej. Treści pewnego rodzaju przyjmuję stale, inne odrzucam od razu. Podobnie postępuje miliard, a może kilka miliardów mieszkańców naszego globu. Czy to ma znaczenie? Oczywiście ma. Tożsamość „no-dialogue” należy już do megatrendów! „Otwarty dialog” – to oszustwo.

Mocarze mocniejsi od mocarstw

Kolejne trendy główne są następstwem cenionego przez humanistów pokoju i nielubianego przez wywrotowców braku większej, krwawej rewolucji. Gospodarka światowa ma się w miarę dobrze, socjaliści stali się kapitalistami, a kapitaliści marksistami. Jedni z drugimi przekierowali zainteresowanie z zagadnień społecznych na dowolnie wybierane problemy takich czy innych mniejszości. W efekcie pogłębiają się nierówności nie tylko w bieżących dochodach (co jest naturalne), ale i w skumulowanym majątku (co gwarantuje rewolucję) i w ostentacyjnej konsumpcji (co rewolucję przyśpiesza).

Ośmiu najbogatszych ludzi na świecie dysponuje łącznie majątkiem większym niż całoroczny dochód narodowy Polski, a liczba dolarowych miliarderów przekroczyła na świecie 3 000. Możemy więc wiarygodnie sądzić, że w tej grupie są zarówno szlachetni altruiści, jak i chciwi wyzyskiwacze. Czy są tam również zbrodniarze? Ze statystyczną pewnością można udzielić odpowiedzi potwierdzającej.

Najsłynniejszym miliarderem, zaangażowanym w proces islamizacji Europy, jest George Soros. To wiemy, ale czy tylko on opłaca przerzut Afrykańczyków i Azjatów do Europy? A inni kryptoislamiści?

Handel niewolnikami zawsze był wybitnie dochodowym interesem, ale handel możliwy jest tylko wtedy, gdy istnieje popyt. Kto tworzy popyt na imigrantów w Europie?

Czy są to regionalne mocarstwa, czy indywidualni mocarze? A może to są mafie, generujące sztuczny popyt przez państwo i monopolizujące podaż ludzi? Komu potrzebne są nowe ręce do pracy, komu młode kobiety do burdeli, komu młode nerki i serca do wymiany?

Nie miejsce tu na odpowiedzi. Muszę tylko nieco osłabić tezę, że o wszystkim zadecyduje demografia. Bo, owszem, demografia jest najważniejsza, ale jednocześnie zmienia się cały świat w różnych aspektach. Jeżeli nawet kolejnym czterem pokoleniom Euroaborygenów uda się przetrwać bez wielkiej wojny i rewolucji, to owo „czwarte pokolenie” żyć lub ginąć będzie w innych warunkach, niż dziś możemy sobie wyobrazić. Nie zmienia się tylko wniosek główny: narody rodzące dzieci przetrwają, a nierodzące – zanikną.

Milcząca większość

Czy istnieje scenariusz pozytywny? Moim zdaniem istnieje. I to nawet w warunkach pokojowych. Pod względem arytmetycznym sprawa jest prosta. Po pierwsze (i najtrudniejsze) – za wszelką cenę należy zwiększyć dzietność Aborygenek Europy do poziomu gwarantującego pełną zastępowalność pokoleń. Po drugie – całkowicie powstrzymać ixodus islamistów, z wyłączeniem oczywiście prawdziwych uchodźców, którym we własnym kraju grozi śmierć lub cierpienie. Po trzecie – wdrożyć program powrotów do Afryki i Azji, ale nie na siłę, lecz raczej poprzez tworzenie Specjalnych Obszarów Solidarności (SOS) w krajach opuszczanych. Tam – po nabyciu odpowiednich kwalifikacji w Europie – mogliby powracać migranci, bo nie czekałaby ich bieda, ale zbudowane przez Europę fabryki i farmy.

Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie SOS. Zrobiłem to gdzie indziej (A. Jarczewski, Czasownikowa teoria dobra, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, Katowice 2018). Gdybym był politykiem, zdolnym do działania w większej skali – utworzyłbym międzynarodową partię „European Aborigines. Silent Majority”. Taka partia, moderowana przez Polaków, Węgrów, pewnie i Włochów rozsianych po Europie, może liczyć na znaczny elektorat w każdym unijnym kraju. Milcząca większość, która zwykle nie uczestniczy w wyborach lub głosuje bez przekonania, nareszcie znalazłaby ideę, z którą się utożsamia. Zdobycie istotnej pozycji, a może nawet większości w Parlamencie Europejskim odwróciłoby samobójcze eurotrendy.

Nie słuchajmy fałszywych kazań polityków, których horyzont nie wykracza poza czwarty rok ich kadencji. Słuchajmy tych, którzy swą intelektualną odpowiedzialnością przekraczają czwarte pokolenie!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” znajduje się na s. 3 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Potyczki z historią w stulecie odzyskania niepodległości / Wiesław Jan Wysocki, „Kurier WNET” nr 52/2018

Nasze pokolenie odnosi się nie do Niepodległości, ale do TRANSFORMACJI USTROJOWEJ. W 2014 r. decyzją Sejmu RP uczczono tzw. wybory z 4 czerwca 1989 r., a nie wymarsz Kadrówki z Oleandrów.

Wiesław Jan Wysocki

Potyczki z historią

Czas rozpocząć wielką narodową dyskusję nad tym, w jaki sposób Polska może upamiętnić nietypowy dla innych narodów zapis swoich zmagań o wolność i z wolnością, co stanowi oś polskiej historii. Wydawać się powinno, że historia będzie łączyć, że będzie ponad podziałami, partiami, interesami… Nic bardziej mylnego.

Bóg – Honor – Ojczyzna

Historia dla Polaków jest ważna, pominąwszy deklaracje grupek o „wybraniu przyszłości”, co częściej przedrzeźniano jako „wypranie przeszłości”. Ale też dla nazbyt wielu polskość to „nienormalność”, toteż podjęto próbę wyrzucenia historii ze szkół, by nie mąciła w młodych głowach prostactwem nacjonalistycznym czy ksenofobią. Chciano przyzwyczaić młode pokolenie do „murzyńskości”, o co zadbał pewien szpanujący na światowca oksfordczyk. Wykreowano – zamiast ksenofobicznego Polaka pozbawionego ojczyzny – wizerunek Europejczyka uciekającego od ojczyzny. Hasłem indoktrynującym taki model eks-Polaka było przekonanie: Tam ojczyzna, gdzie dobrze! A nad Wisłą wciąż źle, trzeba się wstydzić za przeszłość, za naszą tutejszą wobec innych podłość…

Wprawdzie już dość dawno zaczął się patriotyczny bunt na stadionach, a młodzi w „wyklętych” przez reżim komunistyczny dojrzeli NIEZŁOMNYCH, ale ostatni czas przyniósł oficjalny, państwowy wymiar dowartościowujący patriotyzm własny. Pedagogikę wstydu zastąpiła pedagogika DUMY. Wiara, państwo, honor i inne wartości polskiego wiana historycznego, wcale nie trąciły naftaliną, ale wręcz stały się modne i obnoszone są z wielką estymą.

Oto na naszych oczach Polska wypiękniała i wybrzmiała dumą swoich dziejów. Przystemplował to w swoim wystąpieniu prezydent USA Donald Trump i brytyjska para książęca. Resztę dopełnił wystrój trybuny na stadionie „Legii”, który odpowiedział na aroganckie i ordynarne kłamstwa państwowych mediów niemieckich i coraz częstsze przerzucanie odpowiedzialności za zbrodnie w II wojnie światowej na ofiary, czyli Polaków.

Zdjęto parawan bezpaństwowych nazistów dla niemieckich zbrodni. Dumny akowiec Karol Tendera samotnie rzucił wyzwanie pruskiej pysze i kłamstwu ukazanym w niemieckim filmie z 2013 r. Unsere Műtter, unsere Väter. Ale tym bardziej upokarza bezradność polskiego MSZ.

Żołnierze AK, bojownicy powstańczej Warszawy mają swoje szczególne prawa, swoje opinie i oceny, subiektywne osądy i dziwaczne reminiscencje. Prawo do tego sobie wywalczyli i z tego prawa do osobistego doświadczenia, autonomii, nawet niezgody i sprzeciwu, korzystają. Są jak sztandary, na których wyhaftowano ponadpokoleniową, wyrytą w sercach polskich dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna. I niezależnie, jakie będą nimi miotały wiatry, będą one poświadczały, że miłość żąda ofiary. A Polska jest zazdrosna o swoich bojowników.

Czy Polska nierządna?

Prawo polskie pozwalało krytykować władcę. O istotę i wagę tego prawa spierali się dziejopisowie, a dziś czynią to ideolodzy i propagandyści. Zasłużona krakowska szkoła historyczna głosiła, iż szlachta uprawiała krytykę ubezwłasnowalniającą króla i prowadzącą do rozprzężenia wewnętrznego, a w konsekwencji do upadku politycznego. Echo tej tezy brzmi w opinii o kompletnym zanarchizowaniu Rzeczypospolitej szlacheckiej, sobiepańskiej, warcholskiej i nierządem stojącej. Dziś kierowana jest ona w stronę środowisk niewygodnych i wykluczonych z życia publicznego, a chłostanych biczem szkodnictwa i wstecznictwa (vide: pisowscy sędziowie, pisowskie media, pisowskie wojsko…). Jest świadectwem oderwania się od korzeni własnej tradycji narodowej i kompletnego wyobcowania z ducha polskiej kultury politycznej wpływowych sił życia publicznego.

Nie oznacza to, by poczucie wolności jednostki nie prowadziło do zanarchizowania życia społecznego. Nadto wiele było przykładów i okresów budzących odrazę upadkiem kultury szlacheckiej, jak choćby koniec XVIII stulecia, większość bezwolnych sejmów z tego czasu, aż po samouznanie na nich kolejnych rozbiorów. To najczarniejsze karty naszych dziejów i naszej demokracji, ale nie one – na szczęście – decydują o wartościach naszej narodowej spuścizny.

Upadek polskiego demokratyzmu parlamentarnego w XVIII w. jest przykładem, jak nie do końca przemyślane decyzje mogą zaowocować tragedią dziejową. Po śmierci Zygmunta Augusta A.D. 1572, grupa posłów-egzekucjonistów przygotowała znakomity projekt prawa elekcyjnego, ale uchwalono bardziej demagogiczną formułę „viritim”, czyli wyboru zgodnego przez całą szlachtę przybyłą na elekcję.

Korupcja i hochsztaplerstwo wyborcze zaczęły się od nieszczęsnego „viritim”. Tym, co z uporem widzą wyłącznie dekadencję polskiego parlamentaryzmu, trzeba przypomnieć, że podobne upadki miewały hiszpańskie Kortezy, niemiecki Reichstag, francuskie Stany Generalne czy angielska Izba Gmin. Sejm Rzeczypospolitej nie był wyjątkiem, ale to akurat nie jest powód do chluby.

Polacy nie są szczególnie predestynowani na anarchistów (chyba, że za „anarchię” uważa się umiłowanie wolności), ale władzy despotycznej przyczynili niemało problemów… policyjnych. Pisał o tym Cyprian Kamil Norwid, iż ogromne wojska, bitne generały, policje – tajne, widne i dwu-płciowe pojednały się przeciwko kilku myślom… co nie nowe… Polakom.

Zaślepieni i zapiekli w czarnowidztwie dziejów narodowych często uszczęśliwiali „zanarchizowane” społeczeństwo formułkami margrabiego Aleksandra Wielopolskiego (nie pomnąc jego losu): Dla Polaków czasem można coś zrobić, ale z Polakami…

Podobne postawy pokutują jeszcze dziś. Jarosław Marek Rymkiewicz pisze o nich dobitnie: Ten nowy rozbiór może już się nawet zaczął. Ci, którzy potrafią coś zobaczyć przez szczeliny Wielkiej Ściemy, dobrze wiedzą, od czego się zaczął: od likwidacji polskości. Likwidacja polskości to jest krok pierwszy, drugim będzie likwidacja Polski… Wtedy nastąpi dewastacja państwa jako dobra wspólnego obywateli. Można będzie wyzbywać się ziemi, przemysłu (jak choćby stoczni), banków, potencjału obronnego, niszczyć kulturę, edukację, media, filary sprawiedliwości. Można będzie sterować myśleniem przy pomocy esemesów z dyrektywami.

Hasło „Polska nierządna” związane było nie tyle z upadkiem kultury politycznej społeczeństwa, ile z degrengoladą moralno-polityczną monarchy polskiego. W XVIII stuleciu król był tylko formalnie wybierany przez naród szlachecki, a faktycznie osadzany na tronie Rzeczypospolitej, żyjącej pozorami niepodległości, przy pomocy bagnetów obcych wojsk i jako monarcha dbał nie o polski, a obcy interes.

Społeczeństwo upomniało się więc o swoje atrybuty i przypomniało staropolską rację ustrojową, że nie władca, a ono jest podmiotem majestatu władzy. I nie o anarchii, ale o odpowiedzialności narodowej świadczy dumna wizja: Polska nie-rządem stoi, ale prawem, wiarą i obyczajem. A więc nie „Polska nierządna” lecz „Polska praworządna, prawowierna i obyczajna”.

O zdradzie słów parę

W sprawie płk./gen. Ryszarda Kuklińskiego obok wątku politycznego, strategicznego, militarnego, wreszcie humanitarnego trzeba wskazać też wątek moralny czy historyczno-etyczny. W książce o Kuklińskim autorstwa Józefa Szaniawskiego jest zamieszczony szczególny „poczet zdrajców polskich”, którzy „podpadli” komunistycznej władzy. Za swój świat wartości, ideały, postawę życiową płacili najczęściej zesłaniem, więzieniem czy karą śmierci. Ten poczet kończy nie kto inny, jak właśnie płk. Kukliński.

Istota jego problemu – i podobnych mu osób – pozostaje nierozwiązana w naszej historiografii od lat wojennych; jeżeli jednak w latach PRL-u nie istniały elementarne przesłanki historyczne, a tym bardziej moralne, by sprawie nadać właściwy wymiar, to po 1989 r. zabrakło nawet chęci zmierzenia się z problemem. Mam na myśli kwestię zdrady, kolaboracji, agenturalności, serwilizmu etc. Oficjalnie odtrąbiliśmy po II wojnie światowej, że byliśmy wspaniali, nie mieliśmy Quislinga, bo nawet inicjatywy politycznego otwarcia na Niemcy byłego premiera II RP Leona Kozłowskiego nie mieściły się w formule zdrady. A służyć Niemcom to zdrada. Potem dołączył do Niemców – a ściślej – miejsce Niemców zajął w propagandzie komunistycznej… Zachód.

Nigdy zaś nie podjęto wątku drugiego wroga i okupanta – Sowietów. Kolaboracja z Sowietami i serwilizm wobec nich stały się znamieniem normalności – poprawności politycznej.

I z tych niejednoznaczności i nierównowartości ocen do dziś nie potrafimy się wyzwolić. Przed 20 laty sformułowano cyniczną tezę, że inna droga do niepodległości wiodła przez… PPR i PZPR, co w podręcznikach historycznych i niektórych mediach obowiązywało jako ideologiczny dogmat.

Nie stosowano jednakowych standardów i kwantyfikatorów w ocenach moralnych i politycznych tych samych zjawisk i procesów. Mówię o dylematach historycznych, jakie mają dzisiaj wszyscy – historycy, politycy, wojskowi, nauczyciele… Rodzi się pytanie: czy 27 lat to mało, żeby tę sprawę rozliczyć? Pytanie zdawałoby się retoryczne, ale jeśli głową państwa może być agent, konfident ministrem, wydawcą dzieł historycznych ubek, zaś o akowskim etosie decydować donosiciel…

Może najważniejsze są racje moralne, gdy dotykamy problemów historycznych, bo wszyscy umieszczeni w przywołanym poczcie „zdrajców” dokonywali wyborów związanych z aksjologią narodową, z imponderabiliami. Powtarzamy za marszałkiem Piłsudskim: Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo. O tym wymiarze działalności Kuklińskiego i tych wszystkich, którzy w takich sytuacjach byli postawieni, zapominamy.

W lutym 1919 r. Sejm tworzącej się dopiero II Rzeczypospolitej zdecydował aktem prawnym, iż odrodzone państwo jest kontynuatorem I Rzeczypospolitej: Piastowskiej, Jagiellońskiej, Obojga Narodów… To byli oni – zrodzeni z ducha Niepodległości! III RP, której pierwociny widzą niektórzy w 1989 r., choć stosowniejszy byłby rok 1990, nie potrafiła zdobyć się na podobne polityczne wizjonerstwo. Nie uznała się za kontynuatorkę II i I Rzeczypospolitej. Nie doceniła tego, że ostatni prezydent II Rzeczypospolitej na wychodźstwie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia niepodległej Polski prezydentowi wybranemu w kraju w wolnych wyborach. Do dzisiaj żyjemy powiązani pępowiną z PRL-em.

Nasze pokolenie odnosi się nie do Niepodległości, ale do TRANSFORMACJI USTROJOWEJ. W 2014 r. decyzją Sejmu RP uczczono tzw. wybory z 4 czerwca 1989 r., a nie wymarsz Kadrówki z Oleandrów.

***

Niewątpliwym atutem stosunkowo silnego oddziaływania chrześcijańskich ideałów na polską aktywność niepodległościową była trwająca od wieków „polonizacja” Kościoła katolickiego i jej promieniowanie na cały świat chrześcijański. Za Agatonem Gillerem, insurgentem styczniowym i zesłańcem syberyjskim możemy dziś głosić, iż mamy podwójną misję wynikającą z dziedzictwa przedmurza chrześcijańskiego świata. Pierwotna oznacza niezłomną obronę polskości i katolicyzmu jako najważniejszych zworników naszej świadomości. Wtóra – misji narodu polskiego jako forpoczty europejskiej cywilizacji. Tym większą moc ma pytanie o sympatię do narodu, „który ocalił cywilizację i chrześcijaństwo niegdyś od Tatarów pod Legnicą, w ostatku od Osmanów pod Chocimiem i Wiedniem, który tyle lat zasłaniał ją przed dziczą moskiewską”. Głos współczesnego Wernyhory – Jarosława Marka Rymkiewicza brzmi jeszcze dosadniej: Pojmij to wreszcie, głupia Europo. Gdyby nie my, Diabeł już dawno posiadłby cię i zapłodnił. I rodziłabyś, rozpustna dziwko, diabelskie bękarciny. I tylko my, obrzydliwa rozpustnico, możemy (…) Cię osłonić przed ciosami diabelskiego miecza. I osłaniamy Cię, bo te ciosy bierzemy na siebie.

Kłamstwa, nieprawdy, błędy…

W naszej świadomości pokutują różnego rodzaju historyczne nieprawdy, będące następstwem fałszywego przekazu historycznego, nachalnej propagandy czy niedostatków historycznej dydaktyki.

Pierwsza z nich, to że w hitlerowskich Niemczech był faszyzm. Propagandowy zwrot ‘faszystowskie Niemcy’ jest dziedzictwem historiografii komunistycznej. Faszyzm w istocie miał rodowód włoski i jego wcielenia/wtórniki można znaleźć w Hiszpanii gen. Franco czy Portugalii Salazara. W Niemczech czasu dyktatury Hitlera dominował narodowy socjalizm, ideologiczny bliźniak komunizmu, czyli socjalizmu internacjonalistycznego. Faszyzm jest doktryną totalitarnej prawicy, zaś komunizm i narodowy socjalizm mają proweniencję lewacką, skrajnie lewicową. Komunistyczni propagandyści obawiali się, że w niektórych głowach mogłoby dojść do niebezpiecznych skojarzeń o ideowej wrogości bliźniaczych formacji politycznych – socjalizmu internacjonalistycznego i nacjonalistycznego, i dlatego woleli zderzyć przeciwieństwa. Do dziś i politycy, i media nierzadko powielają ten fałsz.

Druga nieprawda: wielu polityków, ludzi mediów – nawet ci, których szanuję – mówi ‘II Rzeczpospolita’ tylko o okresie Polski międzywojennej. Tak jakby dalszym ciągiem II Rzeczypospolitej nie były legalne, konstytucyjne władze na wojennym, a potem politycznym wychodźstwie, które zakończył ostatni prezydent II Rzeczypospolitej Ryszard Kaczorowski, przekazując na Zamku Królewskim w Warszawie w grudniu 1990 r. insygnia Niepodległej Polski.

Trzecia: używamy w podręcznikach zwrotu: ‘rozbiory Polski’. Rusin – dzisiejszy Ukrainiec – może mniej, ale Litwin na pewno ma prawo być niezadowolony, że nie dostrzegamy, iż rozebrano Rzeczpospolitą wielu narodów, wyznań i kultur. Jej duch woła, byśmy nie byli ksenofobiczni i pamiętali, że zaborca ruski, pruski i rakuski podzielili się nie wyłącznie Koroną, ale Koroną i Mitrą, czyli Polską i Litwą (Wielkim Księstwem Litewskim), a zatem Rzeczpospolitą, państwem zbudowanym na idei: wolni z wolnymi, równi z równymi, zacni z zacnymi.

***

I na koniec: w powszechnie śpiewanej hymnicznej pieśni Boże, coś Polskę powtarzamy bezmyślnie słowo ‘przygnębić’, czyli ‘zasmucić’, gdy Alojzemu Felińskiemu chodziło o stan pognębienia, czyli zniszczenia, zdewastowania, zdeptania… Śpiewamy więc, falsyfikując przekaz autorski i zatracając istotny sens, bo poprawnie brzmiałby ten hymn: od nieszczęść, które pognębić ją – Polskę – miały…

Miłość i duma z Ojczyzny

Miłość swojej ojcowizny, swojego kraju to patriotyzm, który dzisiaj antychrześcijańsko i antypolsko niektórzy za wszelką cenę pragną zdyskredytować i ośmieszyć. Święty Jan Paweł Wielki w niezapomnianej książce Pamięć i tożsamość powiedział: „Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą tego umiłowania staje się zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania”.

Tysiącletnie dzieje chrześcijańskiej Polski mają wymiar opatrznościowy. Zaczęły się chrztem Mieszka w czasie odradzania uniwersalistycznego cesarstwa rzymskiego na gruncie nacji niemieckiej, a ich milenijne wypełnienie poprzedził sobór powszechny, przełomowy dla Kościoła. Millenium to szczególne światło nadziei na nowy czas i nowych ludzi. Weszliśmy już trzecim pokoleniem w drugie tysiąclecie, dziedzicząc imperatyw wierności imponderabiliom, z których jednym z najważniejszych jest trwały związek z Kościołem katolickim.

Nie jest możliwa relacja między osobami, obywatelami a sprawującymi władzę, poszczególnymi państwami, związkami państw a wspólnotą światową bez odniesienia do wspólnych i jednako rozumianych zasad moralnych. Taki postulat – dziś równie aktualny – formułowali najwybitniejsi przedstawiciele polskiej myśli politycznej.

Jeżeli zachowaliśmy tożsamość, zahartowaliśmy nasze wartości i przekształciliśmy je w imponderabilia, utrwaliliśmy nasz etos, obroniliśmy nasz byt polityczny, rozpostarty pośrodku jednego z najważniejszych gościńców europejskich, to bynajmniej nie dlatego, że wspierały nas zastępy rycerskie, że liczniejsze były nasze armaty, że mieliśmy potężniejsze od najeźdźców fortece. Naszą siłą i naszym imperatywem stało się lechickie, jagiellońskie, sarmackie umiłowanie WOLNOŚCI jako imponderabilium narodowego. Najlepiej wyraził to prezydent Lech Kaczyński. Z filmu Prezydent Joanny Lichockiej i Jarosława Rybickiego zapożyczę jego słowa przypomniane przez Jarosława Sellina:

Kilku przywódców europejskich, myśląc, że zrobią przyjemność Lechowi Kaczyńskiemu, chciało się pochwalić swoją znajomością historii Polski i właściwie mówili mu bez przerwy o współczuciu i cierpiętnictwie. Na to Lech Kaczyński zareagował z dużym poczuciem humoru i dezynwolturą… i powiedział tak: O czym, Panowie, mówicie, przecież Polacy na kilkaset lat zatrzymali pochód Niemców na Wschód, Polacy zatrzymali pochód islamu na Zachód, Polacy zatrzymali pochód bolszewików też na Zachód, Polacy wreszcie w XX wieku pierwsi powiedzieli Hitlerowi – NIE i zmusili Zachód do tego, żeby podjął wojnę z Hitlerem, i Polacy stworzyli wielki, największy w historii świata ruch Solidarność, który obalił komunizm. Więc tak patrzcie na polską historię, a nie, że to tylko cierpiętnictwo, łzy i pot… Mamy prawo ufać, że jako naród, który przetrwał najcięższe koleje losu, zachowamy zdolność do przezwyciężenia wszelkich trudności. Ta ufność może bazować na siłach moralnych wciąż odnawialnych, czyli – jak to postrzegano w XVIII stuleciu – powtórzonego świata polskiego tworzeniu.

„Wy macie przenieść ku przyszłości to całe doświadczenie dziejów, któremu na imię ‘Polska’. Jest to doświadczenie trudne. Chyba jedno z najtrudniejszych w świecie, w Europie, w Kościele. Tego trudu się nie lękajcie. Lękajcie się tylko lekkomyślności i małoduszności” (Jan Paweł II).

Prof. dr. hab. Jan Wysocki jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie poświęconemu badaniu najnowszej historii Polski.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Potyczki z historią” znajduje się na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Potyczki z historią” na stronie 15 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dekomunizacja w Nowym Sączu. Józef Piłsudski stanie w miejscu pomnika wdzięczności Armii Czerwonej

Budowa pomnika Józefa Piłsudskiego to bezspornie sukces lokalnych patriotów. Dali oni doskonały przykład skuteczności w oczyszczaniu przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.

Józef Wieczorek

Przez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejscu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowieckiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez gwiazdy czerwonej, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozostałości sowietyzacji Polski. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia niepodległościowe w Nowym Sączu wyraźnie opadły. Nowy Sącz tak naprawdę w czasach III RP żył nadal w stanie zniewolenia z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. (…)

Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego.

Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały”

Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w budowie | Fot. J. Wieczorek

uczestników manifestacji za ich patriotyczną, niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. (…)

Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejscu ma być postawiony pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje.

Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. (…)

Nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pomnika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Woldenberg w Dobiegniewie – miejsce polskiej pamięci. W latach wojny był tu oflag dla ponad 6 tys. polskich żołnierzy

Dobra Zmiano, na stulecie niepodległości obiecałaś trochę grosza na muzea w Polsce. W przypadku muzeum w Dobiegniewie wymaga tego sprawiedliwość. Woldenberczycy są dziedzictwem nas wszystkich.

Henryk Krzyżanowski

Warto odwiedzić Dobiegniew. Położone wśród jezior miasteczko, które w czasach niemieckich nazywało się Woldenberg, jest szczególnym miejscem w naszej zbiorowej pamięci. Między rokiem 1940 a 1945 mieścił się tu Oflag II C, czyli obóz jeniecki, w którym przetrzymywano ponad 6 tys. polskich oficerów i podchorążych wziętych do niewoli we wrześniu 1939 roku, a wraz z nimi kilkuset szeregowców. Znaczną część jeńców stanowili oficerowie rezerwy, którzy w cywilu wykonywali rozmaite zawody inteligenckie; byli ziemianami bądź prawnikami, nauczycielami, artystami i naukowcami – słowem, należeli do elity II Rzeczypospolitej. Nie mogąc w oflagu walczyć fizycznie, kontynuowali walkę o niepodległość duchową, co było jednocześnie ich samoobroną przed depresją, zwaną tutaj „chorobą drutów kolczastych”. Różne wchodziły w to działania, ale bodaj najważniejszym stała się edukacja.

Oprócz regularnych, choć zakonspirowanych kursów akademickich (z dyplomami uznawanymi po wojnie przez uczelnie wyższe), popularnością cieszyły się odczyty specjalistów rozmaitych dziedzin, kursy zawodowe czy nauka języków. O masowości oflagowej edukacji świadczy fakt, że w samych tylko zajęciach akademickich uczestniczyło ok. 1500 jeńców, zaś obozowa biblioteka dochodziła do 30 tys. tomów.

Niejako wbrew maksymie Inter arma silent musae, w obozie powstało wiele dzieł literackich i plastycznych. Oflagowy teatr wystawiał oprócz klasyki także spektakle tu napisane. O tym teatrze ppor. Andrzej Siła-Nowicki taką napisał fraszkę: Dziwny to teatr, teatr to jedyny,/ A drugi taki nie wiem gdzie./ Chłopcy w tym teatrze grają za dziewczyny,/ Ale na odwrót – niestety nie.

Osobną dziedziną były imprezy sportowe, z olimpiadą zorganizowaną, jak kazał olimpijski kalendarz, w roku 1944. Na tym poprzestańmy, bowiem nie da się w krótkim felietonie przedstawić całej aktywności jeńców. Ciekawych odsyłam do wydanej w 2017 i dostępnej w internecie książki pod redakcją Wiesława Dembka Oflag II C Woldenberg – to brzmi jak tajemnica.

Lata powojenne nie były dla woldenberczyków łaskawe, choć przecież, będąc częścią pięknego pierwszego pokolenia Polski niepodległej, nie przestali być elitą duchową i intelektualną. Po odwilży roku 1956 stworzyli stowarzyszenie, którego fizyczne ślady obecne są do dziś w Dobiegniewie. To m.in. szkoła zbudowana na początku lat sześćdziesiątych, piękny pomnik jeńca na placu przed kościołem, upamiętnienie dramatu koszmarnej ewakuacji w styczniu 1945 roku i odzyskania wolności w odległych o kilkadziesiąt kilometrów Dziedzicach. Przede wszystkim jednak to Muzeum Woldenberczyków, powstałe ponad trzydzieści lat temu i świetnie dokumentujące fenomen, jakim był Woldenberg.

Na koniec taki apel: Dobra Zmiano, na stulecie niepodległości obiecałaś wysupłać trochę grosza na muzea w Polsce. W przypadku muzeum w Dobiegniewie wymaga tego elementarna sprawiedliwość. Woldenberczycy nie są tylko częścią lokalnej historii miasteczka, które zresztą rzetelnie dba o ich pamięć. Woldenberczycy są dziedzictwem nas wszystkich.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wodenberczycy należą do nas wszystkich” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wodenberczycy należą do nas wszystkich” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego