Szczepić czy nie szczepić? Głos w dyskusji zabiera ojciec dziecka dotkniętego tzw. niepożądanym odczynem poszczepiennym

Jeśli po zażyciu tabletki ulegnę trwałemu paraliżowi, niech producent płaci mi do końca życia rentę. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.

Adam Mazur

Rozmawiając z lekarzami, oczywiście słyszałem, że szczepienia są zbawienne dla ludzkości – obok większej higieny to właśnie szczepienia przyczyniły się do likwidacji wielu chorób i oni sami szczepią swoje dzieci – bez dyskusji. A nawet jeśli pojawiają się jakieś powikłania – to jest to cena za likwidację wielu chorób.

Ale co mam sobie dziś myśleć, po rozmowach z innymi lekarzami (przyznam szczerze, że w znaczącej mniejszości), którzy potwierdzili, że niepożądane odczyny poszczepienne (NOP to termin medyczny) istnieją i według ich obserwacji to nie tylko wysypka czy gorączka, ale także mogą to być właśnie takie ciężkie przypadki, jak naszego syna? Oni jednak także głowy nie podniosą, wiedząc, że nad nimi jest Izba Lekarska.

Co mam sobie również myśleć, wiedząc, że to właśnie lekarze i pielęgniarki są grupą społeczną, która szczepi się najrzadziej?

Warto samemu sprawdzić statystyki przy okazji akcji szczepień przeciwko grypie (mimo tego, że lekarze najczęściej przebywają z chorymi i byłoby logiczne, gdyby to właśnie medycy byli najlepiej zabezpieczeni przed chorobami).

Co mam sobie myśleć, gdy spotkałem lekarza, który prowadząc przychodnię i aktywnie zarabiając – w szczególności na szczepieniach dzieci – sam swoich pociech nie szczepi w takim wymiarze, jak zachęca rodziców szczepiących u niego swoje dzieci… (…)

Co mam sobie myśleć, gdy jestem świadkiem, jaki pielęgniarka informuje matkę, która chce przesunąć termin szczepień dziecku z powodu choroby, w trakcie przyjmowania antybiotyków – że szczepić można, ponieważ jeśli dziecko bierze antybiotyki, to jest zabezpieczone! Zastanawiałem się czy przytoczyć tu ten patologiczny przypadek, świadczący o skrajnej głupocie tej pielęgniarki – ale jak widać, takie przypadki też bywają i pokazują, że środowisko medyczne też wymaga lepszych szkoleń. Oczywiste jest, że choroba czy osłabienie organizmu stanowi przeciwwskazanie do szczepień i jest to zapisane wprost w ulotce każdej szczepionki.

Co mam sobie jednak myśleć, gdy wiem, że właśnie osoby o obniżonej odporności, czyli wcześniaki, są w Polsce szczepione w szczególności (i to na żółtaczkę czy gruźlicę – czyli choroby, na które prawdopodobieństwo zachorowania w pierwszych miesiącach życia jest nikłe). Czy nie można poczekać?

Co mam sobie myśleć, gdy wiem, że w krajach zachodnich nie szczepi się w pierwszych dobach życia, a więc czeka się, aż organizm się wzmocni (…).

Co mam sobie myśleć, gdy oczywiste jest, że noworodkowi nie podaje się nawet czystego smoczka, który nie byłby dodatkowo wyparzony/wysterylizowany, a pozwalamy wstrzykiwać bezpośrednio do krwi szczepionkę z konserwantami, z pominięciem układu pokarmowego (którego jedną z funkcji jest zatrzymanie substancji szkodliwych).

Czyli wstrzykujemy szczepionkę, zakonserwowaną substancją powszechnie traktowaną jako szkodliwą dla zdrowia, np. rtęcią, aluminium czy formaldehydem. I to na wczesnym etapie rozwoju człowieka, kiedy nie wytworzyła się jeszcze bariera krew–mózg. Czy nie lepiej poczekać, aż ta bariera się wytworzy? A jeśli to właśnie te toksyny są przyczyną kalectwa mojego syna? (…)

Jestem zwolennikiem szczepień – bardzo bym chciał wziąć niebieską/czerwoną tabletkę i nie chorować. Ale jeśli ktoś wyprodukuje tabletkę, a ja po jej zażyciu ulegnę trwałemu paraliżowi, to niech mi płaci do końca życia rentę na pokrycie kosztów rehabilitacji. A na pewno niech – bez finansowej odpowiedzialności – nie zmusza mnie, abym tę tabletkę połknął.

(…) Podkreślam kolejny raz – nie jestem przeciwnikiem szczepień – ale uważam:

  1. nie szczepmy 1-dniowych, słabych noworodków (popatrzmy na procedury w Europie Zachodniej, poczekajmy, aż wytworzy się bariera krew–mózg);
  2. zmuśmy naszych polityków, aby zobligowali koncerny farmaceutyczne do stworzenia funduszu rehabilitacyjno-rentowego dla osób, które doświadczyły NOP (w krajach zachodnich takie fundusze istnieją);
  3. nie zmuszajmy ustawami ludzi do szczepień. Ludzie sami będą chcieli szczepić siebie i swoje dzieci – nikt nie chce chorować – a przymus może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego (w Europie Zachodniej nie ma obowiązku szczepień);
  4. szczepmy rozsądnie, szacując ryzyko chorób: po co się szczepić przeciwko jelitówce/rotawirusom? Czy żyjemy w Afryce, że istnieje ryzyko odwodnienia się na śmierć? Każdemu będę polecać szczepionki przeciwko żółtaczce (ale te lepsze), która jest chorobą wyjątkowo paskudną i warto być zabezpieczonym;
  5. prześwietlmy dochody lobbystów proszczepionkowych, którzy zajmują eksponowane stanowiska państwowe – czy aby nie są na liście płac koncernów farmaceutycznych.

Cały artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” znajduje się na s. 18 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Mazura pt. „Co mam sobie myśleć? Pytań kilka o szczepionki” na s. 18 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zgadnij, kto to? Nie mogło go zabraknąć w ZChN. Potem był głównym taranem i żelazną pięścią polityki miłości PO

Przez 30 lat męczył Polaków swoją obecnością w polityce. Jako Marszałek Sejmu stał się trzecią osobą w państwie. Po skandalu seksualno-korupcyjnym jest szansa, że znajdzie się tam, gdzie jego miejsce.

Jan Martini

Mało kto dzisiaj pamięta, że był czas, kiedy w sondażu przeprowadzonym przez Grupę Trzymającą Sondaże Niesiołowski wygrał w kategorii osób, które Polacy najchętniej gościliby przy wigilijnym stole.

W powstałej w 1968 r. organizacji niepodległościowej Ruch, której jednym z liderów był Stefan Niesiołowski, po około 2-letniej działalności, w której uczestniczyło ok. 70 osób, nastąpiły aresztowania i podczas pierwszego przesłuchania, nie czekając na tortury, późniejszy marszałek „wsypał” swych kolegów (i narzeczoną!). (…)

Jest pewne, że w szafie pancernej jakiegoś płk. Lesiaka musiało być kilka teczek perspektywicznych przywódców. „Bolek” z pewnością miał dublerów. Sowieci nie mogli zaryzykować sytuacji, że hodowany przez nich latami kandydat np. zadławi się wymiocinami po libacji. Tak więc Rakoczy miał alternatywnego Kadara, Gottwald – Husaka itp. Czy Niesiołowski mógł być rozpatrywany jako „człowiek, który obali komunę”, czy miał szansę na pokojowego Nobla i orędzie w Kongresie USA? W każdym razie uważano Niesiołowskiego za „perspektywicznego”, bo został internowany w stanie wojennym w luksusowym ośrodku wypoczynkowym w Jaworzu na terenie poligonu drawskiego, nad jeziorem Trzebuń. Obok Niesiołowskiego zdobywali tu status pokrzywdzonego i inni późniejsi prominentni politycy III RP (Bartoszewski, Mazowiecki, Geremek, Komorowski, Celiński, Drawicz, Czuma). Skład osobowy internowanych w Jaworzu dowodzi, że ekipy kierownicze III RP były dobierane już w 1981 roku, co potwierdza opinię Anatolija Golicyna o wieloletnich przygotowaniach do „pierestrojki”.

Z sowieckiego punktu widzenia wiele cech kwalifikowało go na lidera – status ofiary komunistycznych represji, tytuł profesora, inteligencja, miła powierzchowność, słaby charakter, wysoki stopień tchórzliwości, no i „kompromaty” w postaci podania o złagodzenie kary.

W systemie radzieckim posiadanie w życiorysie jakiegoś „haka” jest niezbędnym składnikiem awansu – człowiek „czysty” nie gwarantuje pełnej sterowalności. Nic dziwnego, że już po polskiej „pierestrojce”, gdy na bazie środowiska politycznego Ruchu Młodej Polski (organizacji założonej i głęboko infiltrowanej przez SB) powstawała ZChN – partia, która „zabezpieczała odcinek wartości” i była „targetowana” na tradycyjny katolicki elektorat, nie mogło w niej zabraknąć Niesiołowskiego. Po wyczerpaniu się formuły ZChN ten „katolicki konserwatysta” odnalazł się w partii „europejskiej”, postępowej, gejowsko-liberalnej, a obecnie służy jako… ludowiec.

Cały felieton Jana Martiniego pt. „Dziwne losy Niesiołowskiego” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Martiniego pt. „Dziwne losy Niesiołowskiego” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przełomowe chwile najnowszej historii Polski oczami jej protagonisty. Wywiad Jana Olszewskiego dla „Kuriera WNET”

Zdawałem sobie sprawę, że stoimy wobec zadania, które będzie bardzo trudno wypełnić, bo ono się, krótko mówiąc, sprowadzało do zanegowania układu Okrągłego Stołu, który bardzo się umocnił.

Katarzyna Adamiak-Sroczyńska
Jan Olszewski

Rozmowa odbyła się 5 czerwca 2013 roku.

Jaka jest Polska dwa tysiące trzynastego roku? Czy to jest post-PRL, czy wolna, demokratyczna Polska?

Myślę, że mamy do czynienia z ustabilizowanym układem, który po dwudziestu latach przejawia już pewne objawy skostnienia. Prawie ćwierć wieku minęło i ten układ powinien być już pogrzebany. Używam tego określenia w odniesieniu do stanu rzeczy, jaki się wytworzył wśród polskich elit władzy po roku ʼ89 i który jest konsekwencją umowy Okrągłego Stołu. Sens tego porozumienia polegał na tym, że elity PRL-u dopuściły do udziału w przekształconym systemie część elit Solidarności. Społeczeństwo polskie, czyli ta jego część, która 4 czerwca 1989 roku poszła do urn wyborczych, zgodnie wystawiła negatywne świadectwo tej umowie. Zostało wyraźnie powiedziane: mamy dość PRL-u i nie zgadzamy się na reformy. Chcemy zasadniczej zmiany. Ta zmiana niestety nie nastąpiła. Układ odegrał zasadniczą rolę i przeżywa apogeum.

Nie powiem, żebym od początku był zdecydowanym przeciwnikiem Okrągłego Stołu, jak część ludzi Solidarności, którzy zachowali całkowicie przytomną, pozbawioną jakichkolwiek złudzeń ocenę.

Sądziłem, że mimo wszystko trzeba spróbować, zobaczymy, jak się rzeczy potoczą, ale byłem na tyle zdystansowany, że nie przyjąłem propozycji wejścia do zespołu reprezentującego Solidarność w trakcie rozmów. To byli ludzie, których znałem od lat, bardzo wielu z nich broniłem jako adwokat w okresie PRL-u, tak że oświadczyłem, że mogę być ekspertem przy podstoliku dotyczącym wymiaru sprawiedliwości. Ale po dwóch dniach obecności na obradach, przynajmniej tej sekcji, widząc, jak przebiegają rozmowy, jak wygląda oprawa medialna i przekaz społeczeństwu, doszedłem do wniosku, że nie mam prawa występować wobec kamer – bo to wszystko przecież było nagrywane – ze znaczkiem Solidarności w klapie. Że ja mogę tam reprezentować tylko siebie.

A dlaczego?

Bo było oczywiste, że mamy do czynienia z wielką medialną manipulacją, na którą my nie mamy wpływu, którą kieruje całkowicie druga strona.

I że gospodarzem formalnym, ale także osobą kierującą przebiegiem rozmów jest generał Kiszczak. Występowałem w poprzednich latach jako obrońca i jako doradca Sekretariatu Episkopatu Polski. Z tego tytułu bardzo często musiałem uczestniczyć w rozmowach z generałem. I miałem świadomość, że będziemy mieli do czynienia z całkowitym przeprowadzeniem założeń drugiej strony i że w tych warunkach moja obecność ze znaczkiem Solidarności w klapie byłaby po prostu nadużyciem. Dlatego zdjąłem ten znaczek jako jedyny członek naszej delegacji.

A jaka atmosfera panowała w kuluarach? Czy po odejściu od stolików były jakieś rozmowy z drugą stroną? Bo pojawiły się informacje o niepotrzebnym brataniu się Solidarności, o wódce pitej razem itd. Czy to była prawda?

Demonstracyjnej wrogości nie było, ale nie było też szczególnych aktów braterstwa. Równolegle odbywały się pewne spotkania zespołu kierowniczego, właśnie tego, w którym odmówiłem udziału, w Magdalence, gdzie atmosfera była, powiedzmy, bardziej familijna. Zresztą są z tego nagrane relacje, dokumentacja. Odbicie, że tak powiem, tego, co tam się działo, znajdowało swój wyraz w spotkaniach tak zwanych podstolików, a zwłaszcza w tym, w którym ja występowałem jako ekspert.

Byłem pesymistą co do końcowego wyniku, ale uważałem – co wydawało się oczywiste – że zawieramy to porozumienie na bardzo określony czas, bo zmiana warunków w Polsce i wokół Polski bardzo szybko zdezawuuje to porozumienie. Jednak stało się inaczej.

Ale jednak został Pan premierem Polski, stanął Pan na czele rządu kilka lat później…

To było po dwóch latach. Cały czas uważałem, że porozumienia są tylko aktem przejściowym. Zwłaszcza że 4 czerwca 89 roku był dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Ja byłem zasadniczym przeciwnikiem układu o reglamentowanych wyborach. I nie byłem w tym odosobniony, bo wtedy podobne stanowisko zajmował także Strzembosz, Mazowiecki: że to są wybory na prawach drugiej strony i tak dalece przez nią kontrolowane, że jest to wprowadzanie w błąd wyborców. I w związku z tym ja w tych wyborach nie brałem udziału. Ale nie doceniłem Polaków. Była prawie 70% frekwencja i Polacy zachowali się niesłychanie przytomnie.

Ta ustawiona, taka trochę afrykańska ordynacja wyborcza zawierała dwie, z punktu widzenia jej twórców, luki, z których wyborcy natychmiast skorzystali. Po pierwsze – wybory do senatu, który był instytucją zaplanowaną jako pewnego rodzaju dekoracja, ale wybieraną w wyborach w zasadzie wolnych. I Solidarność ze stu mandatów uzyskała dziewięćdziesiąt dziewięć, i to z ogromną przewagą. I był drugi punkt, którego twórcy tej bardzo szczególnej ordynacji wyborczej nie przewidzieli, mianowicie tak zwana lista krajowa, na której znalazły się najbardziej prominentne nazwiska strony rządowej i która w całości została przez wyborców odrzucona. I od tego momentu już było wiadomo, że decydująca większość polskiego społeczeństwa nie przyjmuje tego rozwiązania, które jest PRL-em, w którym władze dopuszczają łaskawie pewną opozycję. I rozpoczęła się po naszej stronie, po stronie opozycji walka, czy respektować porozumienie Okrągłego Stołu, czy przyjąć stanowisko wyborców, jednoznaczne przecież, które upoważnia nas do tego, żebyśmy powiedzieli stronie rządowej, że my panom już dziękujemy. To było związane z pewnym ryzykiem, ale moim zdaniem niedużym. Z dzisiejszej perspektywy widać, że wyrażane wtedy obawy, że np. bezpieka dokona przewrotu – to były rzeczy odległe od rzeczywistości. (…)

Czy mieliśmy szanse? Myślę, że gdyby się udało przetrwać jeszcze pół roku, być może dałoby się uzyskać przełom w ówczesnym procesie zmian. Niestety tego czasu zabrakło.

Czy żałował Pan, że się podjął misji tworzenia rządu w tak trudnych warunkach?

Nie, nie żałowałem. To rzeczywiście się nie udało, w zasadniczym punkcie, mianowicie w kwestii zagospodarowania majątku narodowego. To był zasadniczy punkt różniący nasze stanowisko od rozwiązań milcząco przyjętych przy Okrągłym Stole: my uzyskujemy dostęp do władzy politycznej, a sprawy gospodarcze pozostawiamy do załatwienia ludziom z układu postkomunistycznego. Te dwa lata pozwalały mniej więcej ocenić, jak proces transformacji ustrojowej będzie wyglądał, chociaż jeszcze nie było żadnych konstytutywnych aktów dotyczących rozstrzygnięcia problemu zagospodarowania majątku narodowego.

Wysuwano różne hasła powszechnego uwłaszczenia. Było to wtedy bardzo nośne. Koncepcje były różne. Nie wszystkie były realne, ale faktem jest, że w Polsce nie wprowadzono żadnej.

Mimo że brak było podstaw ustawowych do dysponowania majątkiem, jeszcze rząd Mazowieckiego właściwie rozpoczął prywatyzację Wedla, pierwszą, można powiedzieć – pokazową. I już było wiadomo, w jakim kierunku i z jakim założeniem idzie proces przejmowania majątku narodowego. Dlatego pierwszą decyzją naszego rządu było zatrzymanie procesu prywatyzacji do momentu przyjęcia przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej, a później ustawy rozstrzygającej formułę powszechnego uwłaszczenia. I to był punkt, w którym musiało dojść do konfrontacji. Chodziło tylko o czas, żeby umocnić rządową bazę i zaplecze polityczne, które by pozwoliło później przeprowadzić przebudowę gospodarki według naszej koncepcji.

Od początku groziły nam różne ataki. Ale przez trzy, cztery miesiące mieliśmy pewien okres spokoju; przede wszystkim sytuacja finansów publicznych była tak fatalna, że strona przeciwna uważała, że rząd się na tym po prostu wyłoży.

Kiedy 23 grudnia został powołany rząd, którego byłem premierem, zaprezentowano mi przygotowany jeszcze przez Balcerowicza projekt prowizorium budżetowego. Nie mieliśmy czasu, żeby cokolwiek zmienić, bo za parę dni już musieliśmy według jakichś zasad gospodarować budżetem. W związku z tym to prowizorium trzeba było przyjąć. A było ono tak skonstruowane, że uniemożliwiało racjonalne działania. Mimo wszystko jakoś sobie poradziliśmy. W ciągu trzech miesięcy został przygotowany i złożony w sejmie projekt budżetu. Nastąpiła pewna stabilizacja gospodarki. Udało się przeprowadzić zasadniczy wtedy punkt, będący skandalem w dotychczasowym planie reformy gospodarczej – sztywny kurs złotego w stosunku do dolara, co pozbawiało polską gospodarkę szans. Pierwszym zadaniem z naszej strony było zdewaluowanie złotego. Cały czas była obawa, że dewaluacja zakończy się uruchomieniem galopującej inflacji.

Na początku drugiego kwartału ʼ92 roku po raz pierwszy od roku ʼ89 zatrzymał się spadek dochodu narodowego brutto, a zaczął się bardzo powolny co prawda, ale wzrost. Od tego momentu było wiadomo, że druga strona ma już ściśle obliczony czas na rozprawienie się z rządem.

Cały wywiad Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej z Janem Olszewskim pt. „Zabrakło nam czasu, aby unieważnić układ Okrągłego Stołu” znajduje się na s. 11 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej z Janem Olszewskim pt. „Zabrakło nam czasu, aby unieważnić układ Okrągłego Stołu” na s. 11 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Artykuł prof. Włodzimierza Klonowskiego„PANtonomia” opiera się na fałszywych przesłankach i nieznajomości przepisów

Artykuł obraża nie tylko dyrektorów, ale też rady naukowe, porównywane do KC PZPR. Obraża też i instrumentalizuje „szarych” pracowników, sugerując, że powinni zostać objęci zwolnieniami grupowymi.

Anna Zielińska

W lutym 2019 w dziale Opinie ukazał się artykuł Włodzimierza Klonowskiego zatytułowany PANtonomia, odnoszący się do sytuacji w instytutach Polskiej Akademii Nauk. Tekst opiera się na fałszywych przesłankach i nieznajomości przepisów, zasad i zwyczajów panujących w PAN. Stąd pojawiła się potrzeba sprostowania nieprawdziwych stwierdzeń tam zawartych.

Autor buduje opozycję między dyrektorami i radami naukowymi instytutów PAN a „szarymi” pracownikami naukowymi. W jego opinii pracownicy są celowo pozbawiani wiedzy o sytuacji w instytutach, dostępu do finansowania badań i innych należnych im dóbr. Dyrektorzy i rady naukowe tworzą w czarnej wizji autora korupcjogenny „układ”, który pozwala na czerpanie korzyści kosztem pracowników. Jest to obraz nieprawdziwy z kilku powodów. (…)

Funkcja dyrektora jest kadencyjna, więc to „szary” pracownik zostaje dyrektorem, a dyrektor po zakończeniu sprawowania funkcji staje się „szarym” pracownikiem.

Prezes PAN powierza funkcję dyrektora osobie, która wygra konkurs. Konkursy są organizowane co 4 lata. Zatem każdy, kto spełnia warunki formalne i merytoryczne, może zostać dyrektorem. Przeciwstawienie dyrektorzy/pracownicy, które kreuje autor tego artykułu, jest sztuczne i absurdalne.

Równie niedorzeczny jest pomysł, że rady naukowe znajdują się pod silnym wpływem dyrektorów i służą do „przyklepywania” ich decyzji. W przypadku kierowanego przeze mnie Instytutu Slawistyki PAN w skład rady wchodzą wszyscy samodzielni pracownicy nauki (a więc „szarzy” pracownicy), uczeni spoza Instytutu, którzy stają się członkami rady w drodze tajnego głosowania, akademicy wskazani przez wydział IPAN, przedstawiciele niesamodzielnych pracowników – wybrani przez adiunktów i asystentów w zorganizowanych przez nich wyborach – oraz przedstawiciel doktorantów. W sumie 50 osób. Skład rady naukowej określa Ustawa o PAN i statuty instytutów.

Czy autor naprawdę wierzy, że dyrektor manipuluje takim zbiorowym organem, że pracownicy będący członkami rady naukowej sami działają na swoją niekorzyść? (…)

Włodzimierz Klonowski zadaje retoryczne pytanie, czy muszą wymrzeć dwa pokolenia naukowców, żeby sytuacja w PAN się zmieniła. Ponieważ nie chce czekać tak długo, proponuje, aby… wszystkich pracowników zwolnić i ewentualnie jakaś międzynarodowa komisja zatrudni wybrańców na nowo. Trudno nazwać to propracowniczym rozwiązaniem, co więcej, kryje się za tym pogarda dla polskich naukowców.

Autor widzi duże związki PAN z elementami dawnego systemu (z Pałacem Stalina włącznie), ale to, co proponuje i jakim językiem się posługuje, jest w istocie wyjęte z myśli dawnego systemu i stoi w opozycji do nowoczesnego modelu uprawiania nauki. Chciałby, aby instytuty zostały pozbawione autonomii (co już – warto dodać – miało miejsce w czasach PRL), ale nie tłumaczy, jakie z tego mają wyniknąć korzyści dla podnoszenia jakości nauki w Polsce. (…)

Prof. dr hab. Anna Zielińska jest Dyrektorem Instytutu Slawistyki PAN.

Cały artykuł Anny Zielińskiej pt. „Polemika z artykułem prof. Włodzimierza Klonowskiego” znajduje się na s. 19 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Zielińskiej pt. „Polemika z artykułem prof. Włodzimierza Klonowskiego” na s. 19 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej”. O możliwościach poprawy ustroju Polski

Krytyki sposobu rządzenia III Rzeczpospolitą nie brakuje! Mało kto podaje jednak receptę na sprawniejsze, lepsze i skuteczne funkcjonowanie polskiego systemu polityczno-decyzyjnego.

Mirosław Matyja

Profesor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, Mirosław Matyja, w swojej najnowszej publikacji nazywa rzeczy po imieniu, podając konkretne przykłady nieudolnosci funkcjonowania państwa polskiego. Przedstawia jednocześnie pragmatyczne sposoby uzdrowienia chorego systemu politycznego w Polsce, a to dzięki wprowadzeniu wybranych instrumentów demokracji oddolnej na wzór szwajcarski: referendum, inicjatywy obywatelskiej i weta obywatelskiego.

W Polsce obywateli przekonuje się, że możliwość wrzucenia raz na kilka lat do urny kartki do głosowania jest podstawą demokracji. Ale czy polscy obywatele, dzięki udziałowi w wyborach i głosowaniu na określone partie i ugrupowania polityczne, mają rzeczywisty wpływ na stanowione w polskim państwie prawo?

Podstawą obowiązującego prawa w naszym kraju jest przestarzała i niedostosowana do dzisiejszych potrzeb konstytucja. Poza tym można stwierdzić, że w Polsce istnieje obstrukcja poważnego traktowania obywateli przez wybranych przez nich do parlamentu przedstawicieli.

Książka prof. Matyi analizuje namiastki demokracji bezpośredniej w III Rzeczypospolitej, a więc tego typu demokracji, w której rzeczywistym suwerenem powinien być obywatel. Celem publikacji jest pokazanie Czytelnikowi, że aktualna „demokracja oddolna” w Polsce jest niestety fikcją i w praktyce jest sterowana odgórnie. Monografia powinna pomóc Czytelnikowi w zrozumieniu złożonej problematyki ciągle jeszcze młodej polskiej (semi)demokracji i odpowiedzieć na coraz częściej zadawane w społeczeństwie pytanie – co i jak należałoby zmienić w polskim państwie, aby obywatele stali się jego rzeczywistym suwerenem?

Czytając książkę, nie zapominajmy o jednym: współrządzenie państwem przez obywateli dla obywateli to nie jałmużna od rządzących dla rządzonych, lecz demokratyczne prawo suwerena, czyli obywateli.

Publikacja Polska semidemokracja jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniej książki Mirosława Matyi pt. Szwajcarska demokracja szansą dla Polski? (Warszawa 2018). Jednak w przeciwieństwie do tamtej publikacji, autor nie tylko analizuje szwajcarski system polityczny, ale wskazuje przede wszystkim na istotne wady ustrojowe polskiej demokracji połowicznej, którą nazywa semidemokracją i podaje konkretną receptę na uzdrowienie systemu polityczno-decyzyjnego w naszym państwie.

Książkę warto przeczytać! Choćby dlatego, aby uzmysłowić sobie, że może być w Polsce lepiej… i tak niewiele do tego potrzeba.

Link do książki: matyja.edu.pl

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Polska semidemokracja. Dylematy oddolnej demokracji w III Rzeczpospolitej” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”. Rewelacyjna propozycja felietonisty „Kuriera WNET” Henryka Krzyżanowskiego na rok wyborczy

Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Oba plemiona mają już swoją prasę i media elektroniczne.

Henryk Krzyżanowski

O separacji plemion

„To co nas podzieliło – to się już nie sklei”, napisał Wieszcz Rymkiewicz. A poetów trzeba słuchać, bo widzą lepiej i dalej. Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Jako wolnościowiec receptę widziałbym w istnieniu odrębnych i równoległych instytucji. Początek już został zrobiony – taki system z powodzeniem działa w mediach. Oba plemiona mają swoją prasę i media elektroniczne.

Z oświatą nie powinno być problemu. Szkoły dadzą się podzielić bez większej trudności. „Nasze” dzieci będą poznawać dzieje Polski w ich wymiarze chwalebnym i walecznym, a „ich” dzieci jako ciąg niegodziwości i szwejkowskich idiotyzmów.

U nas przygotowanie do życia w rodzinie, u nich seksedukacja z lateksem na bananie.

Wbrew obawom, nie będzie też wcale trudno z sądami. System równoległy funkcjonował przecież w średniowieczu – były osobne sądy dla szlachty, Żydów i duchowieństwa. W procesach cywilnych strony najpierw się ugodzą, czy iść do sądu ziobrystów, czy nadzwyczajnej kasty; przy braku ugody rzut monetą. W procesach karnych oskarżony sam wybierze – jak średniowieczny żak, który mógł ocalić życie, odwołując się do sądu biskupiego.

System podatkowy i socjalny również nie będzie problemem. Oni niech sobie pracują do 67 roku życia, my tak jak teraz; u nich nie ma 500 plus, u nas jest. Za to ich emeryci z SB powracają do dotychczasowego wymiaru emerytury.

Zaletą proponowanego rozwiązania jest dobrowolność – każdy zadeklaruje, do którego plemienia należy i bierze cały pakiet. Zmieniać można by tylko co jakiś czas, nie za często.

W miarę upływu czasu wykształci się zapewne jakaś forma separacji przestrzennej – oba plemiona będą dobrowolnie skupiać się na swoich ulicach i dzielnicach. Gdy to już się dokona, będzie można pomyśleć o imigrantach, czyli, jak my mówimy, nachodźcach. My nie będziemy protestować, kiedy oni będą w swoich dzielnicach lokować kontyngenty wyznaczone w Brukseli czy Berlinie. Ale z drugiej strony, proszę nie wymagać od nas, byśmy pilnowali czy wręcz łapali tych nachodźców, którzy, nie dbając o kontyngenty, będą wiać do krainy szczęśliwości za Odrą. Co to, to nie – sami ich sobie łapcie!

Mamy rok wyborczy i myślę, że ten pomysł skromnego felietonisty może być podchwycony przez wszystkie partie. Wraz z hasłem: „NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Moje amerykańskie marzenie. Rzecz będzie o naszych i amerykańskich interesach/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 57/2019

To skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; także tym pochodzenia żydowskiego.

Jan A. Kowalski

Moje amerykańskie marzenie

Przedstawię je wbrew niemałej liczbie malkontentów, zwłaszcza w kontekście słynnej Ustawy 447 i jednak blamażu naszej dyplomacji na zakończenie warszawskiej Konferencji Bliskowschodniej. Uprzedzam też: jestem zdecydowanym orędownikiem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. I wcale nie chodzi o robienie Amerykanom „łaski” (wypowiadamy na sposób przedwojenny, jak Radek Sikorski, tak między l a ł). Rzecz będzie tylko i wyłącznie o naszych interesach. I o interesach amerykańskich również.

Pierwsza zaleta USA to odległość. Nie graniczymy ze Stanami, jak z Niemcami lub Rosją.

I w interesie amerykańskim w żadnej mierze nie leży zrobienie z Polski swojego 51. stanu, a nawet terytorium zależnego. Po negatywnym doświadczeniu z Portoryko, które ani nie chce stać się 51. stanem – bo przyjęłoby wspólne obowiązki – ani państwem niepodległym – bo straciłoby amerykańskie przywileje, Amerykanie bardzo sceptycznie myślą o powiększaniu swojego terytorium. Amerykanie też nie chcą nikomu robić „łaski”.

Druga zaleta USA – to status militarnego Imperium Wolności. Najsilniejsze państwo świata dla zapewnienia swojej światowej dominacji nawiązuje współpracę ze słabszymi państwami. A zwłaszcza z państwami o strategicznym dla Imperium położeniu na kuli ziemskiej. Za współpracę przy utrzymaniu Pax Americana oferuje pomoc militarną i zapewnia bezpieczeństwo terytorialne współpracującego państwa. Oczywiście nie rozwiąże żadnego wewnętrznego problemu danego państwa. W odróżnieniu od Niemiec, Rosji lub Unii Europejskiej. Zatem jeżeli chcemy być niepodległym państwem wolnych obywateli, wybór ścisłej współpracy z USA powinien być naszym priorytetem.

Niestety z drugiej zalety amerykańskiej wynika też pewna niedogodność. To obywatele amerykańscy (a nie my) wybierają swojego prezydenta. W dodatku dysponuje on dużą samodzielną władzą kreowania polityki. Dlatego amerykańska polityka podlega ustawicznym modyfikacjom. Półtora roku temu amerykański prezydent Donald Trump docenił nasze bohaterstwo i umiłowanie wolności w swoim przemówieniu w Warszawie. Od tego momentu stało się jasne, że Amerykanie chcą z nas zrobić swojego sojusznika w naszej części świata. I w oparciu o nas stworzyć sojusz Trójmorza. Po to, żeby szachować Niemcy i Rosję i żeby utrzymać swoją dominację nad światem.

Warszawska gwarancja bezpieczeństwa wygłoszona przez Donalda Trumpa spadła nam jak manna z nieba, w czasie ustawicznych brukselskich gróźb. Powinniśmy ją szybko pozbierać, żeby nie zamieniła się we wstrętne robaki.

Żeby tak się nie stało, nie możemy obrażać się na Marka Pompeo w wyimaginowanym poczuciu doznanej krzywdy. Bo przecież to skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Bo przecież to skandal, że na wszystko znajdują się pieniądze (od kiedy władzę zdobył Obóz Dobrej Zmiany), ale na odszkodowania nie. Nie dziwi anty-reprywatyzacyjna rozgrywka Obozu Okrągłego Stołu, bo dzięki niej byli komuniści uwłaszczyli się na majątku narodowym, nie oddając niczego byłym właścicielom (z wyłączeniem mienia kościelnego; trochę skandal). To dzięki niej Henryk Stokłosa, właściciel 10 000 hektarów, przebił o 4000 hektarów największego posiadacza ziemskiego II Rzeczypospolitej, księcia Sapiehę.

Tak, brak przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej za czasów Obozu Dobrej Zmiany to powód do wstydu, którego nie sposób wytłumaczyć nawet socjalistycznymi ciągotkami Prawa i Sprawiedliwości. Bo zostaliśmy chyba ostatnim państwem byłego komunistycznego Obozu (poza Bułgarią?), który nie zadośćuczynił byłym właścicielom.

Co oczywiście nie oznacza, że mamy cokolwiek oddawać obywatelom innych państw, a tym bardziej wypasionym holokaustowym przedsiębiorstwom. Niemniej nie krzyczmy w amoku, jeżeli ktoś przypomina prawdę oczywistą, jak Mark Pompeo.

Tym, co powinniśmy zrobić dla naszego narodu, jest wykorzystanie tej amerykańskiej zmiany polityki w odniesieniu do Europy. Zmiany, oby nie chwilowo, tak korzystnej dla naszego państwa. Wykorzystać to możemy w sposób dwojaki, a w zasadzie jeden. Bo państwo, pomimo różnorakich sfer swojego funkcjonowania, jest spójną całością i nie da się zmienić jednego bez zmiany wszystkiego.

Po pierwsze, musimy zreformować polską armię. Ale nie w taki harcersko-biurokratyczny sposób, jak zaczął to robić Antoni Macierewicz z pomocą Bartka Misiewicza, a kontynuuje minister Błaszczak. W dzisiejszych czasach wojnę można prowadzić bez jej wypowiadania, co widzimy na Ukrainie. Można również, dysponując przewagą technologiczną, punktowo, precyzyjnie zniszczyć centra dowodzenia przeciwnika. O cyberprzestrzeni nie wspominając. A potem po prostu zająć dane terytorium, pozbawione dowodzenia i koordynacji obrony. Dlatego Polska, mając takie a nie inne położenie geograficzne i będąc technologicznie/militarnie słabsza od swoich sąsiadów, musi kompletnie zrewidować swoją doktrynę obronną. Amerykańskie wsparcie militarne i obecność amerykańskiego wojska wykorzystać do odbudowy powszechnej, obywatelskiej armii.

Wojskami obrony terytorialnej w obecnym kształcie nie zwiększymy naszego bezpieczeństwa. Musimy wzorem I Rzeczypospolitej, wzorem wykorzystanym we współczesnej Szwajcarii, z każdego sprawnego obywatela uczynić potencjalnego obrońcę ojczyzny. Prawie 50% obywateli (wszyscy mężczyźni) Szwajcarii posiada broń, którą umie się posługiwać po ukończonym obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym. I taki system musimy zastosować w Polsce.

Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający doskonale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień. Oczywiście taką ochotniczą armią nie da się podbić jakiegokolwiek państwa, nawet sąsiedzkiego. Ale chyba nie zamierzamy nikogo podbijać?

Po drugie, musimy zreformować polskie państwo. Państwo czyli struktury organizacyjne polskiego narodu. Odrzucić ze wstrętem tego potworka zmajstrowanego przy Okrągłym Stole, który hamuje rozwój polskiego narodu. Musimy wyeliminować wszystkie obecne patologie. Strukturalne patologie, które opanowały nasze życie społeczne w każdym jego przejawie. Bo gdzie nie poskrobać, to patologia. Niezależnie czy to szkoła, szpital czy armia. I zbudować silne państwo, tworzone i zarządzane przez wolnych obywateli – V Rzeczpospolitą, o której pięknie rozpisuję się od długiego czasu. Tylko takie państwo zapewni nam rozwój. Zachęci do powrotu miliony Polaków z zagranicy. Pozwoli nam wszystkim się bogacić, cieszyć wolnością dzieci bożych… a w razie czego obronić. Tylko taka, obywatelska organizacja naszego życia zbiorowego pozwoli nam przetrwać w bezwzględnym globalnym świecie sprzecznych interesów. Dokonajmy tego szybko, póki mamy amerykańskie poparcie.

Takie mam amerykańskie marzenie. Piękne, prawda?

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” znajduje się na s. 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antropogeniczne CO₂ to kilka procent całkowitego dwutlenku węgla. W globalnym ociepleniu ma wymiar humorystyczny

Lobbowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych.

Jacek Musiał
Michał Musiał

Podatek od energii

Piąty już Raport Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC) przytacza wyliczenia, sugerujące mniejszy wpływ na powstawanie globalnego ocieplenia na skutek całkowicie uwolnionej energii, aniżeli CO₂. Wynika to z przeszacowania wpływu efektu cieplarnianego pochodzącego od CO₂ przy niedostrzeganiu wszystkich antropogenicznych źródeł i wtórnych skutków energii, najprawdopodobniej na poziomie porównywalnym lub wyższym od wpływu antropogenicznie uwalnianego CO₂. (…)

Należy uznać, że najkorzystniejszy dla środowiska (proekologiczny) i najsprawiedliwszy byłby podatek od energii ogółem.

Świeżo osiągniętych pozycji będą jednak zapewne zaciekle bronić przede wszystkim bardzo silne lobby energetyki jądrowej i gazowej, by zachować dotychczasową, obiektywnie nieuzasadnioną przewagę nad konkurencją.

Podatek od produkcji przemysłowej wolnej wody

Pozornie woda jest obojętna dla środowiska. Faktem jednak też jest, że woda i jej para są głównymi sprawcami efektu cieplarnianego. (…)

Za efekt cieplarniany wody odpowiada para wodna w najniższych warstwach troposfery, w odróżnieniu od efektu antycieplarnianego warstw zewnętrznych troposfery i stratosfery, który jest powodowany przez tzw. albedo. Od dawien dawna wiadomo, że jeśli niebo jest bezchmurne, to noc jest chłodna i, odwrotnie, zachmurzone niebo to częściej ciepła noc. W publikacjach nagminnie zamieszczane są informacje, że CO₂ stanowi (przykładowo) 81% efektu cieplarnianego, pomijające niewygodny fakt, że najważniejszym czynnikiem tego zjawiska jest nawet w 95% woda. (…)

Podatek wyłącznie od uwolnionej wody byłby korzystniejszy ekologicznie niż podatek od CO₂, lecz jeszcze niepełny. Prawie nie tknąłby np. skutków energetyki jądrowej.

Podatek od metanu

(…) Metanu jest w atmosferze jeszcze niewiele – znacznie mniej niż CO₂. Jednak jego udział w efekcie cieplarnianym nie jest mały. Pomiary poziomów CH₄ i CO₂ odbywają się najczęściej na poziomie litosfery, nie uwzględniając faktu, że metan jako gaz lekki unosi się do wyższych warstw atmosfery, w odróżnieniu od CO₂, który jest wyraźnie cięższy, a na dodatek wchodzi w interakcje z wodą najniższych warstw atmosfery. Ludzkość zastała na Ziemi metan w większości zamknięty w naturalnych zbiornikach podziemnych lub uwięziony w klatratach. Nie do pominięcia jest też metan powstający w wyniku procesów gnilnych, z których zaledwie niewielką część stanowią znane wszystkim zainteresowanym tematem przysłowiowe już krowie bąki. Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu stężenia metanu w atmosferze w ciągu minionych 150 lat, należy postulować obłożenie metanu szczególnie wysokimi podatkami. (…)

Podatek od wodoru

(…) Wodór sam w sobie nie jest traktowany jako gaz cieplarniany. Powstająca jednak z jego spalania woda w obecności spalin klasycznych staje się groźnym elementem smogu.

Aby uzyskać wodór, trzeba go wytworzyć. Technologie nie są ani ekologiczne, ani tanie. Tu pojawia się podatek ekologiczny Pigou, który nakazuje uwzględnić szkody środowiskowe pojawiające się na dowolnym etapie wytwarzania dóbr. Jedyna iskierka nadziei wobec wodoru jest w biotechnologii, gdzie algi miałyby przy jego produkcji wykorzystywać energię słoneczną.

Podatek od emisji innych gazów i substancji niegazowych

Lista i cennik za odprowadzanie do środowiska substancji szkodliwych znajdują się w aktach prawnych wydawanych przez organy władzy lub administracji państwowej. (…) Tu warto wspomnieć o sadzy. Sadza powstaje w przypadku niewłaściwego spalania węgla i paliw płynnych, w tym i gazu ziemnego!

Sadza zmniejsza albedo terenów, gdzie osiadła, zwiększając (w dzień) temperaturę powierzchni. O ile we współczesnych elektrociepłowniach i innych dużych zakładach rzadko dochodzi do emisji sadzy, to największym problemem są miliony kominów gospodarstw indywidualnych.

Podatek od sadzy w tym przypadku nie jest możliwy do wyegzekwowania. Jeszcze w latach 60. ub. wieku dobre szkoły zawodowe kształciły absolwentów w zawodzie zduna. Później zawód upadł, a piece budowali najczęściej domorośli rzemieślnicy. (…) Wspomniane piece i duża część tak zbudowanych kotłów służy do dziś… Nadzieję na przyszłość dają wprowadzone w 2017 roku w Polsce przepisy dotyczące jakości kotłów. (…)

Podatek od ubytku terenów leśnych

Rocznie na świecie ubywa 12–15 mln ha lasów, głównie pod tereny rolnicze. (…)

W bilansie globalnego ocieplenia temat rolnictwa jest niewygodny. Przede wszystkim zaburza ideologię CO₂ i związanych z nim potencjalnych podatków lub instrumentów finansowych mogących podlegać spekulacji.

Rolnictwo oddziałuje na globalne ocieplenie na wiele sposobów:

  1. Przejmuje tereny leśne, będące do tej pory „płucami świata”. (…)
  2. Przejmuje tereny stepowe, cechujące się wysokim albedo.
  3. Ziemia uprawna ma bardzo rozwiniętą powierzchnię parowania wskutek zabiegów agrotechnicznych, w szczególności orki.
  4. Nawadnianie pól prowadzi do parowania ogromnych ilości wody – najważniejszego i wielokrotnie silniejszego aniżeli CO₂ gazu cieplarnianego.
  5. Rolnictwo ma względnie krótkie okresy wegetacji, poza tym okresem gleba jest ugorem o rozwiniętej powierzchni parowania.
  6. Ponad stokrotnie wzrosła produkcja pestycydów, w tym chlorowanych i fluorowanych, pomijanych w bilansie aerozoli 50 lat temu, gdy tworzono zręby teorii wpływu GHG (z ang. ‘greenhouse gases’ – gazy cieplarniane) na AGW.
  7. Nawozy sztuczne, z których uwalniane są do atmosfery lotne związki przede wszystkim azotowe i fosforowe, są kolejnym niedocenionym elementem wpływu na środowisko, w szczególności na efekt cieplarniany pochodzący od troposferycznych tlenków azotu i wtórnie – ozonu. Około dziewięciokrotnie wzrosło w minionych 50 latach zużycie nawozów azotowych.
  8. Zaburzony został tradycyjny obieg wody w przyrodzie: wskutek nawadniania znikają całe rzeki. Dotychczas cieki szybko odprowadzały wodę do mórz i oceanów w dominujących kierunkach NS; obecnie zostawia się im czas na nagrzanie i parowanie (tu także: wpływ zapór).
  9. W procesach trawienia zwierząt hodowlanych (przysłowiowe krowie bąki) oraz kompostowaniu ogromnych ilości odpadów rolniczych powstaje metan, najsilniejszy gaz cieplarniany.
  10. Zabiegi agrotechniczne przyczyniają się do znacznego wzrostu ilości w aerozolu biologicznym, sięgającym górnych warstw troposfery, zarodników grzybów, np. cladosporium i alternaria. Aerozol biologiczny ma bliżej nieokreślony udział w globalnym ociepleniu.

Wymienione poważne argumenty powinny zmusić ONZ do zdecydowanego przeciwstawienia się postępującym wylesieniom pod rolnictwo. Najskuteczniejszym argumentem powinny tu być drakońskie podatki od ubytku terenów leśnych. W Polsce obowiązują stosowne podatki ekologiczne. (…)

Mix podatków ekologicznych

W żadnym kraju nie istnieje system danin, który by sensownie uwzględniał wpływ na globalne ocieplenie wszystkich wymienionych wyżej podatków.

Propagowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych. Najbardziej zbliżony do optymalnego byłby dominujący podatek od całkowitej energii, z ewentualnym uwzględnieniem dodatkowych czynników. Inna kombinacja to opodatkowanie według rzeczywistego wpływu na efekt cieplarniany, a więc proporcjonalnie do uwalniania wody i dwutlenku węgla z uwzględnieniem wag dla wody i CO₂ dla każdego rodzaju paliwa.

Cały artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” znajduje się na s. 1 i 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Książka zrodzona z tęsknoty za Polską. „Tobie Polsko. Projekty kulturowe” – Ryszard Surmacz, stały autor „Kuriera WNET”

Mottem książki „Tobie Polsko. Projekty kulturowe” Ryszarda Surmacza mogą być słowa Jana Olszewskiego: „Nie da się stworzyć nowej historii Polski bez odtworzenia jej moralnych fundamentów”.

Stefania Mąsiorska

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to osobisty, indywidualny i emocjonalny styl tej opowieści o Polsce w kontekście geopolitycznym. Autor pokazuje nasze państwo na tle jego historii i szerszych układów politycznych i przywołuje wielkie nazwiska z naszych dziejów – od Pawła Włodkowica (średniowiecze) do Jana Pawła II. Tak powstał w książce poczet najwybitniejszych postaci naszego dziedzictwa kulturowego, które wpłynęły na losy Polski i Polaków i na myślenie autora.

Ryszard Surmacz świadom, że „po okresie dewastacji kulturowej, jakiej dokonał w nas komunizm i postkomunizm (III RP), staliśmy się ofiarami źle zorganizowanego państwa i stosownie do tego bałamutnego sposobu myślenia”, odsłania „niewolniczy sposób myślenia statystycznego Polaka, który nie wierzy, że ma prawo do interpretacji własnej przeszłości, do własnej polityki wewnętrznej i zagranicznej”.

Dlatego widzi konieczność ukształtowania na nowo naszych elit z nadzieją na odnalezienie przez nie właściwego miejsca Polski w historii i świecie, odszukanie właściwego punktu odniesienia do przeszłości Polski, zwłaszcza II RP, i pilną potrzebę opracowania kryteriów oceny PRL-u oraz poszukiwanie własnego, „bezdyskusyjnie naszego ośrodka siły jako punktu oparcia i warunku rozwoju”.

Tę nadzieję daje mu świadomość, że „państwo polskie kilkakrotnie w swojej historii naprawiało swoją organizację i swoje elity”. Wiedząc, że „współcześni Polacy mają coraz większy problem z poczuciem świadomości kulturowej i postawą odpowiedzialności za jej rozwój”, poważną część swojej książki poświęcił programom: kulturowemu dla Polski, rewitalizacji kulturowej ziem odzyskanych, rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej w oparciu o Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. Proponuje też zorganizowanie Muzeum Polskiej Demokracji i zwraca uwagę na konieczność powstania „pełnowymiarowej polskiej gazety państwowej”. Cenne dla czytelnika w tej nieraz zawiłej, wymagającej koncentracji uwagi lekturze są kompozycyjne wsparcia w postaci: „podsumowań”, „streszczeń”, „zakończeń”.

Książka powstała w związku ze 100-leciem odzyskania niepodległości przez Polskę – z niepokoju, dumy i nadziei Polaka tęskniącego za kulturowym powrotem do „domu przodków”, za Polską „piękną, życzliwą i przyjazną dla wszystkich”, jak ta z lat 1980–1981.

Ryszard Surmacz, były reporter i historyk, pracował w kilku redakcjach krajowych i w lubelskim Oddziale IPN. „Obywatel” trzech polskich regionów geograficznych: ziem zachodnich, Śląska i Ziemi Lubelskiej. Autor ośmiu książek: „Znów tracimy Śląsk”, Lublin 1999; „Ostatnia na drogę”, Lublin 2004; „Rozmowy o… »grzechu pierworodnym«”, Lublin 2006; „Geopolityka”, Lublin 2008; „Powstania narodowe. Czy były potrzebne?”, Lublin 2009; „Wyrównać przechył. Program kulturowy dla Polski”, Lublin 2013; „Przeszłość dla przyszłości. Rozmowy o Polsce z prof. Anną Pawełczyńską”, Lublin 2015; (red.) „Z prądem czy pod prąd. Anna Pawełczyńska myśliciel społeczny”, Lublin 2017. Także autor ok. 1000 artykułów o tematyce kulturowo-społeczno-historycznej.

Cała recenzja Stefanii Mąsiorskiej pt. „Książka zrodzona z tęsknoty za Polską” znajduje się na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Recenzja Stefanii Mąsiorskiej pt. „Książka zrodzona z tęsknoty za Polską” na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na rynku polskim obce firmy mają wsparcie swoich rządów, a polskie średnie firmy – nie. Gdzie patriotyzm gospodarczy?

W Zarządzie Polskich Linii Kolejowych (PLK) pozostają ludzie związani z PO. Broniąc swojego wizerunku, podtrzymują w imieniu PLK swoje niektóre wcześniejsze, urągające uczciwości biznesowej decyzje.

Marek Wyszyński

Jesteśmy firmą rodzinną działającą na rynku budownictwa kolejowego i drogowego od 25 lat, ze znakomitym przygotowaniem merytorycznym oraz doświadczeniem, aktualnie w upadłości układowej. Co doprowadziło nas do takiego stanu?

W 2014 r. firma PKP PLK SA, łamiąc podpisane ustalenia, odstąpiła od umowy z nami na rewitalizację odcinka linii kolejowej nr 131 Chorzów Batory—Tczew. Realizację przekazano korporacji zagranicznej.

W efekcie PLK nałożyły na nas kary w wysokości ca 15 mln zł, przez co stworzyły sobie alibi do zabrania nam kwoty w wysokości 6 mln zł z tytułu gwarancji należytego wykonania oraz 5 mln zł – z niezapłaconej należności z ostatniej faktury. Dodatkowo PLK chciała obciążyć kwotą 10 mln zł naszego konsorcjanta.

W wyniku powstałej sytuacji, tj. utraty płynności finansowej, sąd w marcu 2015 r. ogłosił naszą upadłość z możliwością zawarcia układu. Przez firmę przeszło „tsunami”, pozbawiające nas środków do życia. (…)

Można stwierdzić, że od wielu lat istnieje szerszy problem, związany z realizacją inwestycji PLK i GDDKiA, pomimo istniejących przepisów, związany z płatnościami za wykonane roboty podmiotom rodzimym będącymi podwykonawcami firm zagranicznych.

Urzędnicy unikają jak ognia płacenia bezpośrednio podwykonawcom, pomimo niezbitych dowodów w postaci stosownych dokumentów.

Szczególne zasługi w tym zakresie ma obsługa prawna zamawiających, która z zasady neguje możliwość uregulowania płatności, odsyłając poszkodowanych podwykonawców do sądów.

Czy właściwe jest realizowanie kontraktów z „nowej perspektywy”, głównie przez Włochów, Czechów, Niemców czy Hiszpanów? Niejednokrotnie te firmy to tzw. „teczki” bez kadry kierowniczej, nadzoru, zespołów roboczych, maszyn i narzędzi. Wykorzystują one w sposób bezwzględny rodzime siły wytwórcze, podkupując naszych pracowników i pozostawiając po sobie nieuregulowane należności. Polskie średnie firmy nie mają żadnego wsparcia w zakresie pozyskania odpowiednich gwarancji czy finansowania działalności przy realizacji kontraktów infrastrukturalnych. Na rynku polskim pojawiają się nowe firmy zagraniczne, które mają wsparcie swoich rządów i instytucji finansowych, a my będziemy dla nich wyrobnikami bez możliwości rozwoju, przy wydatnej pomocy naszych urzędników, którzy nie rozumieją idei patriotyzmu gospodarczego czy budowania polskiego kapitału.

Podejście takie łamie naturalne podstawy patriotyzmu gospodarczego, postrzeganego wprost, bez modnych ostatnio „unowocześnień” definicyjnych.

Pomimo zmiany rządu w 2015 r. i obiecanej nam pomocy ze strony „Dobrej Zmiany”, określone, znane nam z imienia i nazwiska osoby, pozostające w PLK ze „starych” układów, uniemożliwiają polubowne załatwienie sporu.

Nasze wielokrotne monity oraz prośby o ugodę, kierowane w okresie „Dobrej Zmiany” do PLK oraz odpowiednich urzędów, spotkały się jak dotąd z odmową bądź milczeniem.

Cały artykuł Marka Wyszyńskiego pt. „Ratujmy polski kapitał w budownictwie. Studium przypadku” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Wyszyńskiego pt. „Ratujmy polski kapitał w budownictwie. Studium przypadku” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego