Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców. Doktorat wdrożeniowy na temat odpiaszczania stóp!

Środowisko akademickie odważnie chowa głowy w piasek i nie zanosi się na to, aby naukowcy dokonali innowacyjnego wynalazku urządzenia do wyciągania głów akademickich z piasku i wdrożyli go w życie.

Józef Wieczorek

Przed ubiegłorocznymi wakacjami portal Nauka w Polsce informował, że „Naukowcy ułatwią nawet wyjście z plaży”, co winno skutkować wzrostem podupadającego niestety prestiżu polskich naukowców. Po wdrożeniu programu 500+ polskie plaże zapełniają się rodzinami i wynalazek, który ułatwi im wychodzenie z plaży, winien być powitany z entuzjazmem, a reforma Gowina – nieraz krytykowana – zyskać jednak zwolenników. Przecież ma ona stymulować innowacje, pod względem których wciąż pozostajemy w ogonie Europy.

Kiedy Gowin w swej reformie przeforsował doktoraty wdrożeniowe, zespół absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, Politechniki Śląskiej oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie podjął się innowacyjnego wyzwania na rzecz efektywnego rozwoju, projektując urządzenie do czyszczenia stóp dla osób opuszczających plaże. Rozwiązanie już opatentowano. Czyli sukces.

Jak wiadomo, nasze plaże są piaszczyste, mimo długotrwałego panowania komunizmu, który jest takim systemem, że i pustynie (a także plaże) może ogołocić z piasku, jak nas uczył nieoceniony Jan Pietrzak (mimo, że nie profesor, a nawet nie doktor). Nam się udało, na naszych plażach piasek jeszcze jest (choć nie zawsze czysty) i może dlatego wielu (także profesorów) uważa, że czego jak czego, ale komunizmu to u nas nie było. Jasne, jakby był, to piasku na plażach byśmy przecież nie mieli. Ale skoro piasek jest, a my na plaże wchodzimy, to nasze stopy mogą się nim oblepić, co, rzecz jasna, w życiu pozaplażowym bywa niewygodne.

W PRL-u wielu plażowiczów oczyszczało stopy z piasku ręcznie, szczególnie ci, którym sylwetka umożliwiała schylanie się. Ale wzrost dobrobytu w III RP spowodował, że wielu plażowiczów nosi brzuchy opadające aż do stóp i schylić się tak nisko nie mają szans, a sam brzuch ich nie wyczyści. Gdzieniegdzie stosowano zatem urządzenia wykorzystujące strumień wody pod ciśnieniem, którym nawet największe grubasy są w stanie obmyć swoje stopy po opuszczeniu plaży.

„Rozwiązanie to jest jednak nieekologiczne i kosztochłonne, wiąże się bowiem ze znacznym zużyciem czystej wody, wymaga też zastosowania odpowiedniej infrastruktury doprowadzającej ją do urządzenia” – tak krytycznie oceniają istniejący przez lata stan rzeczy naukowcy, którzy zaprojektowali innowacyjny wynalazek – urządzenie, w którym „niskociśnieniowy strumień powietrza dokładnie oczyści stopy plażowiczów z piasku oraz innych zanieczyszczeń”.

I dalej:

„Urządzenie składa się z podestu z wbudowaną komorą czyszczenia oraz siedziskiem ułatwiającym wykonanie czynności przez osobę korzystającą z tego rozwiązania. Komora czyszczenia wyposażona jest w zestaw co najmniej sześciu dysz zasilanych niskociśnieniowym strumieniem powietrza i zakończonych silikonowymi fibrylami ułatwiającymi oczyszczanie stóp”.

Jak widać, technologicznie urządzenie jest bez zarzutu, a siedzisko niezbędne dla czyszczącego stopy umożliwia ich oczyszczenie nawet przez grubasów mających problemy z pochylaniem się nad swoim poplażowym losem. Zalety opatentowanego urządzenia podnosiła także „Gazeta Lekarska”, jako że „umożliwi także dezynfekcję stóp osób przebywających np. na basenie”. Urządzenie jest jednak spore, więc niezbędna jest przyczepa do samochodu, ale tych przynajmniej już nie trzeba innowacyjnie wynajdywać.

Korzyści z wynalazku poplażowego urządzenia winny być wszechstronne. Bo i plażowicze będą mogli wrócić z plaż bez piasku na stopach, więc nic nie będzie ich uwierało w życiu miejskim, a i wynalazcy po odniesionym sukcesie mogą liczyć po wakacjach na wręczenie im wdrożeniowych doktoratów, które ministerstwo niewątpliwie im przygotuje, jak tylko sobie stopy oczyści z piasku.

Korzyść dla uczelni będzie też znaczna, bo krzywa doktorska im wzrośnie i utrzymają, a nawet podniosą swoje kategorie mierzone ilością stopni i tytułów naukowych, wdrożeniowych w szczególności.

Niestety podczas krótkiej wizyty na plaży w roku ubiegłym i w tym nie zauważyłem ani jednego takiego urządzenia na polskich plażach. Sądziłem, że ze względu na doniosłość wynalazku może takie urządzenia zostaną zastosowane na innych plażach – niekiedy także piaszczystych – bardziej postępowych krajów Wspólnoty Europejskiej. W końcu kooperacja wspólnotowa jest coraz lepsza.

Kilka godzin w tym roku przebywałem na jednej z plaż włoskich, także piaszczystej, bo mimo okresowego zauroczenia postępową ideologią niemałej części Włochów, komunizmu w tym kraju nie zainstalowano i piasku na przedpolu Apeninów, na brzegach adriatyckich nie brakuje. Piasek ten, podobnie jak piasek plaż bałtyckich, przyczepia się do nóg, ale stosowania polskiego wynalazku do ich odpiaszczenia nie zauważyłem. Ludziska po prostu obmywają nogi wodą z zainstalowanych kranów plażowych i udają się na ulubioną pizzę czy kawę.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej, ale to kompetencje i osiągnięcia powinny decydować, a nie antyszambrowanie

Należę do najaktywniejszych legislacyjnie posłów obecnej kadencji. Moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo nie będzie to docenione.

Jolanta Hajdasz, Bartłomiej Wróblewski

Z jakimi uczuciami startuje się do Sejmu z szóstego miejsca na liście?

Szóste miejsce na liście ma swoje dobre i złe strony, ale przyzwyczaiłem się do ciężkiej pracy. Już w 2015 r. nauczyłem się, że to nie numer na liście liczy się najbardziej, tylko kandydat, jego program i jego osobiste zaangażowanie.

Wtedy miał Pan 11 miejsce na liście i mimo to zdobył Pan dla Prawa i Sprawiedliwości jeden z trzech mandatów w Poznaniu.

Cztery lata temu miałem drugi wynik na liście. Zaufało mi ponad 14 tysięcy osób. Liczę na nich także w tym roku. Mam nadzieję, że praca organiczna, którą prowadzę w Wielkopolsce, przyniesie dodatkowe owoce. Przyznam także, że zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej. Ale trzeba jednak dodać, że taka sytuacja ma także istotne negatywne konsekwencje. Należę do najbardziej aktywnych legislacyjnie posłów tej kończącej się kadencji, więc to moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo później wcale nie będzie to jakoś specjalnie docenione. Równie niepokojący jest aspekt polityczny. W Poznaniu i aglomeracji poznańskiej PiS jest w trudnej sytuacji, bo dominuje u nas żywioł lewicowo-liberalny. I sytuacja się w ostatnich latach pogarsza.

Jeśli najbardziej aktywny poseł w Wielkopolsce, jak dość powszechnie jestem określany, parlamentarzysta, który rzuca wyzwanie Platformie Obywatelskiej, dostaje szóste miejsce na liście, jest to sygnał dla naszych radnych wszystkich szczebli, że to nie praca, a inne czynniki decydują o awansach.

Tak nie powinno być. To praca, kompetencje i osiągnięcia powinny być decydujące, antyszambrowanie mniej. (…)

Którymi sprawami spośród tych, jakimi się Pan zajmował, jest Pan najbardziej usatysfakcjonowany? Co jest taką dobrze wykonaną pracą, która przyniosła efekty?

Są cztery obszary, w których byłem mocno zaangażowany. To sprawy ideowe, które są fundamentem naszej państwowości i naszej cywilizacji. Najważniejszą dla mnie sprawą było przygotowanie i złożenie wraz z 107 koleżankami i kolegami posłami wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zbadania konstytucyjności aborcji eugenicznej. Ten wniosek jest w Trybunale od października 2017 r. i nadal czekamy na wyrok. Drugi to praca legislacyjna w Sejmie. Mam satysfakcję, że należałem do najbardziej aktywnych posłów.

To prawda; aż 39 razy był Pan posłem sprawozdawcą, co sytuuje Pana na szóstym miejscu spośród 460 posłów… To bardzo dobry wynik.

Było wiele ważnych ustaw, w uchwalenie których bezpośrednio się zaangażowałem, w tym m.in. o rejestrze pedofilów, o osobach represjonowanych w czasach PRL, o darmowej pomocy prawnej. Włączyłem się w prace nad nowelizacją kodeksu postępowania administracyjnego, postępowania karnego czy ustawy o ustroju sądów powszechnych. Przypomnę tylko, iż była to jedyna ustawa z pakietu ustaw sądowych, której 2 lata temu nie zawetował prezydent Andrzej Duda.

Trzeci obszar to sprawy związane z pracą w zakresie dyplomacji parlamentarnej. Byłem m.in. przewodniczącym polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej i wiceprzewodniczącym polsko-brytyjskiej grupy parlamentarnej. Staraliśmy się wzmocnić naszą pozycję, utrzymując dobre relacje z parlamentami z tych państw. Czwarty obszar to praca na terenie mojego okręgu wyborczego, gdzie po wyborach 2015 r. poważnie potraktowałem hasło rzucone przez prezydenta Dudę o pomocy prawnej dla obywateli. (…) Łącznie przez te nasze biura przewinęło się około 7 tysięcy osób. Ta część pracy przyniosła mi bardzo dużo satysfakcji.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę

Prezydent Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami.

Jan Bogatko

Wizyta prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera w Polsce może przejść do historii relacji polsko-niemieckich, jak słynny gest kanclerza Willy’ego Brandta – do historii stosunków żydowsko-niemieckich, kiedy ten, składając po raz pierwszy oficjalną wizytę w PRL, ukląkł pod pomnikiem Bohaterów Getta.

Pod niedobrymi auspicjami rozpoczęła się wizyta prezydenta Niemiec w Polsce, celem uczestnictwa w uroczystościach upamiętniających tragiczną dla Polski, Europy i świata, 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Prezydent Niemiec przyleciał do Polski z opóźnieniem, bowiem rządowy samolot typu A321 miał awarię. Steinmeier musiał przesiąść się do innego samolotu. Do Wielunia jednak przybył na czas.

Wszystkie bez wyjątku opiniotwórcze media niemieckie, zarówno te papierowe, jak i internetowe, nie wspominając o obu programach niemieckiej telewizji, relacjonowały i szeroko komentowały wystąpienia prezydenta Republiki Federalnej Niemiec w Wieluniu i w Warszawie na uroczystościach w 80. rocznicę napaści Niemiec na Polskę.

Spotkanie obu prezydentów w Wieluniu – informował program 1 niemieckiej telewizji publicznej, ARD – miało szczególną wymowę. Prezydent Duda powitał prezydenta Steinmeiera już przed świtem na rynku w miasteczku. Pierwsze bomby lotnicze II wojny światowej spadły na szpital w Wieluniu około 4.40. (…)

W Warszawie, największym miejskim cmentarzu II wojny światowej, padły słowa prezydenta Niemiec: „Wojna ta była niemiecką zbrodnią. To moi rodacy wywołali tę straszną wojnę, która kosztowała życie znacznie ponad 50 milionów istnień ludzkich, w tym sześć milionów obywateli polskich”. Tak wyraźnie nie mówił dotąd o winie Niemiec w największej tragedii XX wieku żaden z niemieckich mężów stanu.

Słowa te stanowią, moim zdaniem, przełom w relacjach polsko-niemieckich. „Przeszłość to niezamknięty rozdział – kontynuował w Warszawie prezydent Steinmeier. – Nie zapomnimy ran, jakie Niemcy zadali Polsce”. I dodał po polsku: „Nigdy nie zapomnimy”.

W swym szeroko relacjonowanym w Niemczech wystąpieniu prezydent Niemiec, tradycyjnie postrzegany jako sumienie narodu, podniósł też kwestię pojednania obu sąsiadów (w mojej opinii dopiero teraz tak naprawdę Polska i Niemcy wchodzą na tę drogę): „To, że w tym miejscu, tego dnia, prezydent Niemiec stoi przed Państwem i wolno mu zabrać głos – to jest dowodem na żywy cud pojednania”. Pojednanie to jest aktem łaski, „którego my, Niemcy, nie możemy wymagać, ale na który chcemy zasłużyć”.

Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami. Wzajemne relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę.

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dymisja to za mało! Marszałek Kuchciński powinien popełnić – co najmniej – seppuku! Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Ale to już w więzieniu, do którego powinien trafić zamiast Kamila Durczoka. Bo ten ostatni przynajmniej jechał swoim samochodem i pił za swoje, a nie latał za pieniądze podatników.

Tyle zrozumiałem z przekazu totalnej opozycji. Aha i jeszcze to, że należy przeprowadzić szczegółową kontrolę wszystkich lotów samolotów rządowych od roku 2015. A dokładnie od dnia 16 listopada 2015 roku i ani dnia wcześniej. Bo wcześniej, to trzeba by było sprawdzić loty tych, którzy niesprawiedliwie wybory w roku 2015 przegrali. A na to zgody nie ma, bo to już byłaby polityczna hucpa w pissowskim (wymawiamy z należytą pogardą) wydaniu.

Drodzy Czytelnicy, naprawdę bawi Was tak wyrysowana linia sporu politycznego w Polsce? Bo mnie wcale nie. Dlatego od paru lat próbuję nakreślić inną. Taką, jaka nie tylko w Polsce, ale też w krajach najstarszych demokracji ma sens, linię programową. Bo właśnie w sporze programowym pomiędzy rządem a opozycją zawarta jest istota demokracji. Aktualny rząd ma swoją wizję rozwoju państwa (z tą wizją przecież wygrał wybory), a opozycja ma inną wizję (z którą, chce wygrać kolejne wybory). Przy fundamentalnym założeniu reprezentowania interesów swojego państwa i narodu przez aktualny rząd i aktualną opozycję.

Każda inna płaszczyzna sporu, jaką chce nam zafundować rząd lub opozycja, jest kłamstwem. Jest świadomą próbą oszukania nas, wyborców, tylko dla zyskania nienależnych sobie głosów. To dlatego rządy Prawa i Sprawiedliwości, od początku odwołujące się do elektoratu socjalnego, przyjąłem z niekłamaną radością. Po latach rządów oszustów udających programowo konserwatystów i liberałów, w polskiej polityce pojawiła się nowa jakość. Przedwyborcze zapowiedzi zaczęły być realizowane. Zaistniała partia budująca swoje powodzenie wyborcze na głosach elektoratu pracowniczego i socjalnego.

Do pełni szczęścia potrzebujemy zatem prawdziwej opozycji, partii reprezentującej głosy przedsiębiorców. Oddającej więcej wolności obywatelom i pozostawiającej w ich kieszeniach więcej pieniędzy, w miejsce socjalnego bezpieczeństwa. Przekonującej również wyborców z innych grup społecznych, że takie mniej redystrybucyjne (= tańsze) państwo leży w ich dobrze pojętym interesie. Bo rozwój, a nie zagłada przedsiębiorczości, leży w mierzalnym interesie wszystkich Polaków, również pracowników. I taki pogląd próbowałem zaprezentować w dwóch poprzednich tekstach o płaczących przedsiębiorcach. Płaczących nie nad sobą, ale nad ich zdaniem źle zarządzaną Polską.

Właśnie taki spór polityczny marzy mi się. Jedna strona, socjalna, już wspaniale prosperuje. Przynajmniej do czasu, gdy skończą się pieniądze. O czym piszę i przestrzegam od jakiegoś czasu. A najpóźniej od momentu, gdy pierwsze 500+ (jak najbardziej zasadne) zostało zamienione w swoisty samograj polityczny, gwarantujący władzę do końca świata. Od momentu, gdy wyjątek socjalny zmienił się w polityczną regułę.

A druga strona? Drugiej strony nie ma. Tam, gdzie powinna istnieć opozycja, królują zakłamanie i tematy zastępcze. Hałaśliwe, czasem nośne okrzyki i nic więcej. Dotyczy to oczywiście opozycji totalnej, czyli PO z przybudówkami, ale też Kukiz ’15, który zgodnie z moimi przewidywaniami sprzed dwóch lat właśnie się kończy z winy lidera. I dotyczy również wszystkich wyznawców Korwina, którzy nie wiedzieć dlaczego założyli, że to błazen może być królem. Choć od lat co najmniej kilkuset wiadomo, że najmądrzejszy nawet błazen (vide Stańczyk) królem być nie może … i vice versa.

Na koniec trochę się wytłumaczę. Piszę swoje teksty nie z uwagi na korzyści materialne lub ambicjonalne. Nie dostaję za nie ani grosza (halo! Prezesie Skowroński! 🙂 ) i nie ubiegam się o żadne partyjno-państwowe stanowiska. Piszę, bo chciałbym żyć w silnym państwie, dobrze zarządzanym przez światłą i patriotyczną elitę. Raz bardziej socjalną, gdy tak wyborcy zdecydują. A innym razem bardziej wolnorynkową, gdy tak wyborcy zdecydują. Bo największą korzyść zwykli ludzie odnoszą z uczciwej walki o ich głosy światłych i odpowiedzialnych elit.

Nie mam też zamiaru nikogo okłamywać. Z utęsknieniem czekam na światłą, patriotyczną i wolnorynkową elitę polityczną, która nie będzie bujać w doktrynerskich obłokach, ale przedstawi całościową i korzystną ofertę dla obywateli, opozycyjną do oferty obecnego rządu. Najlepiej taką, jaką przedstawiam na tym portalu i w Kurierze Wnet. Natychmiast na nią zagłosuję 🙂 . Do tego czasu wolę głosować na Prawo i Sprawiedliwość – prawdziwą partię uczciwych socjalistów. Bo, jak się zapewne domyślacie, wolę najgorszą prawdę od najpiękniejszego kłamstwa. I mam nadzieję, że z Wami jest tak samo.

Jan A. Kowalski

PS. I jeszcze refleksja dla umysłów totalnych: nawet najprostsze, czarno-białe widzenie świata, zakłada istnienie dwóch kolorów.

Zabójstwo dziennikarza Jarosława Ziętary – proces o podżeganie. O czyn ten oskarżony został były senator A. Gawronik

Wszyscy, którzy dotykali sprawy Ziętary choćby pobieżnie, zdawali sobie sprawę, że w tle są służby. Środowisko dziennikarskie występowało, by w tej sprawie odtajnić materiały służb.

Aleksandra Tabaczyńska

O czyn ten oskarżony został były senator, twórca pierwszych kantorów wymiany walut w Polsce – Aleksander Gawronik, który nie przyznaje się do winy i czuje się niesłusznie oskarżony. W piątek 7 czerwca przed Sądem Okręgowym w Poznaniu stawili się biegły sądowy Marcin Siedlecki oraz dwóch świadków: były gangster Maciej B. pseudonim Baryła oraz dziennikarz Sylwester Latkowski.

Rozprawa rozpoczęła się od zeznań psychologa, biegłego sądowego, Marcina Siedleckiego. Biegły oceniał, czy zeznania Macieja B., które obciążają oskarżonego, spełniają „psychologiczne kryteria wiarygodności”. Siedlecki stwierdził przed sądem: „nie potrafię też wskazać, która część tych zeznań jest prawdziwa, a która odbiega od rzeczywistszych przeżyć i doświadczeń”. Innymi słowy, nie jest w stanie ocenić, w jakich momentach świadek mówił prawdę, a w jakich nie. (…)[related id=78367]

Prokurator Elżbieta Potoczek-Bara spytała biegłego, czy ten zapoznał się z całością materiału dowodowego. Mężczyzna odpowiedział, że nie, ale w jego opinii wystarczająco, bo pracował nad tym, co mu przekazał sąd. (…) Prokurator Elżbieta Potoczek-Bara stwierdziła: „W mojej praktyce, ponad 20-letniej, po raz pierwszy spotykam się z psychologiem, który nie widzi potrzeby zapoznania się ze wszystkimi zeznaniami świadków”. (…)

Maciej B. pseudonim Baryła zeznawał tego dnia jako drugi. Na salę wszedł ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę, skuty kajdankami – zarówno ręce, jak i nogi – w asyście uzbrojonych policjantów. Baryła jest skazany i odsiaduje dożywocie za zabójstwo w innej sprawie. Na piątkowej rozprawie w poznańskim Sądzie Okręgowym potwierdził swoje zeznania, które obciążają oskarżonego, to znaczy, że do zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary nakłaniał Aleksander Gawronik. (…)

Baryła opowiedział także o spotkaniu, podczas którego padło, jak twierdzi, polecenie zabicia Ziętary: „Latem 1992 roku Gawronik przyjechał do Elektromisu, towarzyszyli mu Rosjanie. Ja z kilkoma osobami stałem na zewnątrz, przy wywietrzniku. Gawronik się bał, że w tym wywietrzniku coś jest, zaglądał do niego”.

Jak dalej zeznał Maciej B., „Gawronik przez to, że był w służbie więziennej i SB, to był bardzo wyczulony na takie rzeczy. Kazał ściągnąć kratkę i pytał, czy zawsze stoimy przy wywietrzniku, jak rozmawiamy”.

To podczas tej rozmowy oskarżony miał stwierdzić, że Żydek, jak go nazywał, ma zostać „zaje…y”. Według Macieja B., Lewy bał się tych Rosjan, którzy podczas rozmowy stali z boku. Dodatkowo Aleksander Gawronik miał straszyć ochroniarzy „Ciastoniem i Płatkiem”, ale Baryła nie wiedział, o co chodziło. Potwierdził za to, że w porwaniu brali udział: „Ryba, Lala, Kapela i mój kolega Lewy. O szczegółach porwania opowiadał mi właśnie Lewy, we czwórkę pojechali po Ziętarę, ubrani w policyjne mundury”.

Dwaj wymienieni przez Macieja B. porywacze Ryba i Lala są oskarżeni przez krakowską prokuraturę i w ich sprawie toczy się osobny proces, również przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, z którego relacje były zamieszczane na stronach Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP od lutego br. W tych publikacjach znajduje się również obszerne sprawozdanie dotyczące zeznań Macieja B. Kapela i Lewy z kolei nie żyją od lat dziewięćdziesiątych. Prokuratura w Krakowie prawdopodobnie ustaliła, że porywaczy było trzech, a Dariusz Lewandowski nie brał udziału w porwaniu. W rozmowie „przy wywietrzniku”, według zeznań Baryły, brali udział: „ja, Lewy, Bekon, Marek Z. i Piotr Cz. Z panem Gawronikiem przyjechało wtedy dwóch Rosjan”.

Maciej B. stwierdził też na początku rozprawy, że „ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia, dosłownie”. Według Baryły, Jarosława Ziętarę porwano, po trzech dniach zamordowano, na końcu dopuszczono się zniszczenia szczątków, które rozpuszczono w kwasie, a resztę spalono. (…)

Sylwester Latkowski, współautor artykułu poświęconego tragicznym losom Jarosława Ziętary, był ostatnim świadkiem przesłuchanym w piątek 7 czerwca. Michał Majewski, drugi autor, składał zeznania na poprzedniej rozprawie. W tekście opublikowanym w 2014 roku na łamach tygodnika „Wprost” zawarta była informacja, że Ziętara miał w swoim notesie wpisane nazwisko Gawronika, nazwy firm oraz że dziennikarz przekraczał granice państw nie na swoim paszporcie i miał kontakty w polskim wywiadzie wojskowym. Aleksander Gawronik spytał Latkowskiego, dlaczego zarzucili wątek wywiadu wojskowego na rzecz wywiadu cywilnego, jakim był UOP. Jak się wyraził: „źle skręciliście”.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zabójstwo Jarosława Ziętary – proces o podżeganie” znajduje się na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zabójstwo Jarosława Ziętary – proces o podżeganie” na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe czyni ideologia gender, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

o. Jerzy Garda

Szanowny Panie Prezydencie!

18 lutego 2019 r. podpisał Pan Deklarację LGBT+, dokument od A do Z przygotowany przez lobby mniejszości seksualnych i realizujący postulaty tej grupy. Konsekwencją zrealizowania tych postulatów jest w pierwszym rzędzie wprowadzenie we wszystkich warszawskich szkołach agresywnej edukacji seksualnej typu C, opartej na standardach WHO, które po raz pierwszy były oficjalnie w Polsce prezentowane 22.04.2013 roku na konferencji z udziałem ministra edukacji i ministra zdrowia.

Wiek 0–4 lat: Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja. Świadomość, że związki są różnorodne; różne koncepcje rodziny.
Wiek 4–6 lat: Związki osób tej samej płci. Szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością. Zadowolenie i przyjemność z dotykania własnego ciała (masturbacja/autostymulacja).
Wiek 6–9 lat: Zmiany dotyczące ciała, miesiączkowanie, ejakulacja. Wybory dotyczące rodzicielstwa i ciąży. Mity dotyczące prokreacji. Rożne metody antykoncepcji. Akceptacja różnorodności.
Wiek 9–12 lat: Skuteczne stosowanie prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych. Przyjemność, masturbacja, orgazm. Różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną; miłość wobec osób tej samej płci. Akceptacja różnych opinii, poglądów i zachowań w odniesieniu do seksualności.
Wiek 12–15 lat: Podejmowanie świadomego wyboru co do metody antykoncepcji i jej skuteczne stosowanie. Tożsamość płciowa i orientacja seksualna, w tym „coming out”/homoseksualizm. Ciąża (także w związku między osobami tej samej płci). Umiejętność negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego seksu.
Wiek 15 lat: Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.. Akceptacja różnych orientacji seksualnych i tożsamości. Zmiana możliwych negatywnych odczuć, odrazy i nienawiści wobec homoseksualizmu na akceptację różnic seksualnych. Dokonanie „coming outu” (czyli ujawniania wobec innych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych). Struktura rodziny i zmiany, małżeństwa z przymusu, homoseksualizm/biseksualizm/aseksualność, samotne rodzicielstwo. (…)

8.06.2019 roku, na ulice stolicy wyszedł tzw. marsz równości, czyli „ohyda spustoszenia”, w czasie którego doszło do znieważania naszego Boga i Matki Najświętszej. Miały tam miejsce liczne bluźnierstwa, świętokradztwa, profanacje, wyszydzanie wiary, parodiowanie i kpiny z naszych najświętszych świętości z Eucharystią włącznie, przez uczestników tego marszu.

Słowa oceniające to wydarzenie, które padły z Pańskich ust, były nie mniej bulwersujące niż same wydarzenia w czasie marszu! Powiedział Pan: „Było radośnie i kolorowo, dziękuję za mnóstwo pozytywnej energii”.

Te dwa wydarzenia – podpisanie Deklaracji LGBT+ i ocena tzw. marszu równości sugerują następujące wnioski:

1. Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię o „marszu” nie przeczytała, co podpisuje, i nie widziała wydarzenia, które ocenia. W przypadku Prezydenta Stolicy, z którym to urzędem wiąże się autorytet i zaufanie społeczne, jeżeli podpisuje i ocenia bez rozeznania, czyni to nieodpowiedzialnie.

2. Jeżeli czyni to – podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię – z pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny.

Prokuraturze i innym prawnikom pozostawiam ocenę i ściganie przestępstw zgodnie z obowiązującym prawem w tej materii w naszej Ojczyźnie.

Ponieważ deklaruje się Pan, Panie Prezydencie, jako osoba wierząca w Pana Boga w Kościele rzymskokatolickim, a działania Pana są przeciwne Dekalogowi i nauce Kościoła, prowadzi to do zamieszania w umysłach nie tylko u katolików. (…)

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe wśród dzieci i młodzieży czyni ideologia gender szerzona przez lobby LGBT, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

(…) Na koniec chcę zadać Panu następujące pytanie: Czy Pan chce, aby Polska, zaczynając od Warszawy, była obozem koncentracyjnym dla seksualnych – cielesnych, duchowych, moralnych i psychicznych – zbrodniczych eksperymentów na polskich dzieciach, młodzieży i rodzinach, dokonywanych przez ideologów gender i agresorów LGBT+, tak jak Auschwitz był miejscem zbrodniczych, pseudomedycznych eksperymentów dokonywanych przez niemieckich oprawców na osobach więźniów?

Muszę jeszcze napisać, co w powyższej sprawie ma do powiedzenia nasz Zbawiciel Jezus Chrystus: „Kto by zaś zgorszył jedno z tych maleńkich, które we Mnie wierzą, lepiej by mu było, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i pogrążono w głębinie morskiej. Biada światu za zgorszenia. Muszą bowiem przyjść zgorszenia, wszelako biada temu człowiekowi, przez którego przychodzi zgorszenie” (Mt 18,6–7). (…)

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konstytucja dla nauki wprowadza obywateli w błąd, bo to ani konstytucja, ani nie obejmuje w pełni nauki w Polsce

Środki z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych.

Józef Wieczorek

Najwyższa Izba Kontroli co jakiś czas kontroluje instytuty badawcze, publikując swoje raporty. Ostatnio opublikowała raport o kontroli Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, którego „podstawą gospodarki finansowej był najem powierzchni biurowej, a nie działalność merytoryczna, badawczo-naukowa, na którą otrzymywał dotacje”. Mimo złej sytuacji finansowej w instytucie zatrudniano kolejnych pracowników i podwyższano płace. (…)

Raport NIK informuje: „Zgodnie ze Statutem IBRKiK z kwietnia 2017 r. przedmiotem podstawowej działalności Instytutu były badania naukowe i prace rozwojowe w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. (…) W 2017 r. i 2018 r. Instytut otrzymał także dwie dotacje celowe o łącznej wysokości ponad 11 mln zł (…). Po kompleksowej ocenie jednostek naukowo-badawczych, przeprowadzonej w 2017 r. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Instytut otrzymał kategorię B, co oznacza poziom akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowo-badawczej. Taką samą kategorię miał w latach poprzednich”.

Po kontroli instytutu NIK zwrócił uwagę, że „podstawą gospodarki finansowej Instytutu, od początku 2017 r. do połowy 2018 r., był właśnie wynajem powierzchni biurowych oraz dotacje budżetowe.

W 2016 r. wpływy z wynajmu stanowiły 62 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. blisko 54 proc. Dla porównania przychody z działalności merytorycznej (własnych prac naukowo-badawczych) w 2016 r. stanowiły nieznacznie ponad 3 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. niecałe 9 proc.”.

Zasadne jest zatem pytanie – dlaczego przez lata taki instytut był traktowany jako instytut naukowy, otrzymywał na prowadzenie badań naukowych dotacje z budżetu, oceniany był nie najgorzej! (kategoria B)? Czy nie byłoby zasadne, aby funkcjonował zatem nie jako instytut badawczy, tylko jako agencja nieruchomości, rzecz jasna bez dotacji z kieszeni podatnika, których przecież – jak ciągle słyszymy – nie ma na naukę? Skoro pieniądze z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych, to trudno się dziwić, że na naukę pieniędzy nie starcza.

Taki stan rzeczy to nie jest wyjątek. Osiem lat temu NIK skontrolował 32 instytuty badawcze, informując: „Instytuty badawcze zarabiają na działalności gospodarczej, między innymi wynajmując lokale. Tylko połowa z nich osiąga jakiekolwiek zyski z gospodarowania własnością intelektualną. Choć w przypadku żadnego instytutu nie przekroczyły one 4 proc. ogółu przychodów, to instytucje te nie płaciły podatku dochodowego, zwykle wykorzystując zapisy o zwolnieniu z tytułu prowadzenia działalności badawczej”. (…)

Pozostaje do wykonania jeszcze jeden krok – autonomiczne przekształcenie się organów zarządzających uczelniami w agencje nieruchomości. Jak pokazują przykłady instytutów badawczych, z wynajmu nieruchomości da się utrzymać, a z produkcji wyrobów intelektualnych i tak utrzymać się nie są w stanie.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jubileuszowa Konferencja „I Powstanie Śląskie… pierwszy krok ku Rzeczpospolitej” 27 czerwca 2019 r. w Katowicach

Konferencja została zorganizowana przez Komisję Krajową i Zarząd Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 na Sali Sejmu Śląskiego w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach i miała bardzo uroczysty charakter.

Stanisław Florian

Poprzedziło ją złożenie kwiatów pod pomnikami Wojciecha Korfantego i Józefa Piłsudskiego, a uświetniły nie tylko przemowy parlamentarzystów (m.in. Pawła Kukiza), władz samorządowych (Marszałka Województwa Śląskiego Jakuba Chełstowskiego i wiceprezydenta Katowic Mariusza Skiby) i administracji (I Wicewojewody Śląskiego Jana Chrząszcza), ale również poczty sztandarowe Regionów „Solidarności 80” z całej Polski, a zwłaszcza z województwa śląskiego, oraz przedstawiciele Forum Związków Zawodowych, Związku Zawodowego Górników w Polsce i licznych śląskich zakładów pracy.

Na sali obecni byli również współpracujący z Koalicją Polski Śląsk Andrzej Krzystyniak z Fundacja Ślązacy.pl i delegacja z województwa opolskiego w postaci władz Stowarzyszenia Biało-Czerwone Opole: Grzegorz Flerianowicz (koordynator Koalicji) i Mariusz Rybczyński.

Redaktor Jadwiga Chmielowska, która udostępniła dla Koalicji łamy „Śląskiego Kuriera WNET”, w swoim przemówieniu dokonała symbolicznego przekazania sztafety pokoleń od bojowników „Solidarności Walczącej” do obecnych na Sali Sejmu Śląskiego związkowców, młodzieży i działaczy Koalicji Polski Śląsk.

W części merytorycznej Konferencji wśród prelegentów na zaproszenie Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 znalazło się trzech historyków współpracujących w ramach Koalicji Polski Śląsk.

Roman Stanisław Adler w dwóch prezentacjach zarysował społeczne podłoże powstań: wyzysk robotników śląskich przez przemysłowców niemieckich, niemiecki ucisk narodowy przeciw polskim katolikom na Śląsku, pracę kobiet podczas I wojny światowej, strajki głodowe, wpływ rewolucji w Rosji i w Niemczech, a zwłaszcza zaangażowanie robotników w sprawę polską na Śląsku, oraz – przemilczany w obecnym nurcie narracji historycznej – temat poparcia katolickiej części mniejszości niemieckiej dla powstań i polskiej akcji plebiscytowej. (…)

Piotr Spyra na przykładzie działań wojskowych podczas I powstania śląskiego w Tychach i najbliższych okolicach wykazał – negowany przez tzw. „nowych historyków śląskich” i oberszlejzerskie środowiska separatystów – rodzimy charakter powstań śląskich i przypomniał postać oraz samorodny talent dowódczy Stanisława Krzyżowskiego.

Wojciech Kempa nakreślił całokształt sytuacji gospodarczej i militarnej w okresie obejmującym wszystkie trzy powstania śląskie, ze szczególnym uwzględnieniem dysproporcji sił militarnych powstańców i wojskowych formacji niemieckich.

Ponadto Michał Dzióbek z Muzeum Historii Katowic, związany z Regionalnym Instytutem Kultury w Katowicach, scharakteryzował sukcesy i słabości I powstania śląskiego w powiecie katowickim, podkreślając, że jedynie na części tego terenu udało się powstańcom uformować linię frontu, niestety pozbawioną łączności z pozostałymi ogniskami powstania na terenie rejencji opolskiej.

Obrady konferencji sprawnie poprowadził aktor Dariusz Niebudek, a w prezydium zasiedli: Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność 80” Marek Mnich, Przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność’80 Dariusz Czech oraz Stanisław Brzeźniak, prezes stowarzyszenia Niezłomnych i Niepokornych Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Jubileuszowa konferencja »I Powstanie Śląskie… pierwszy krok ku Rzeczpospolitej«” znajduje się na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Jubileuszowa konferencja »I Powstanie Śląskie… pierwszy krok ku Rzeczpospolitej«” na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szkolnictwo wyższe i nauka winny być siłą napędową pomyślnego rozwoju cywilizacyjnego Polski i filarem jej modernizacji

Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego.

Józef Wieczorek

Realizacja Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju nie powiedzie się bez zdecydowanego zmniejszenia marnotrawstwa finansów księgowanych po stronie wydatków na szkolnictwo wyższe i naukę. Konieczne jest zintensyfikowanie i zwiększenie roli wytwarzanej w kraju rzetelnej wiedzy i technologii oraz zdecydowanie lepsze niż dotychczas wykorzystanie osiągnięć i dokonań naszych naukowców. (…)

Niestety ustawa 2.0 nie ustaliła takich reguł, aby sektor nauki i szkolnictwa wyższego był finansowany przede wszystkim za wyniki pracy, a szkodnicy akademiccy – przenoszeni w stan nieszkodliwości tak dla nauki, jak i gospodarki.

Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego.

Po 30 latach funkcjonowania sektora nauki i szkolnictwa wyższego w tzw. wolnej Polsce, mimo wielokrotnego zwiększenia finansów na ten sektor, nie doszło nawet do utrzymania poziomu nauki i szkolnictwa wyższego na poziomie z czasów PRL, a zatem brak jest pozytywnej korelacji między nakładami i rezultatami w tym sektorze. Do tej pory nie opracowano nawet Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Sektora Nauki i Szkolnictwa Wyższego, koncentrując się jedynie na niezbyt odpowiedzialnym planie zwiększania nakładów na ten marnotrawny sektor. (…)

Nie bez przyczyny, mimo ogromnej ilości profesorów (belwederskich) i doktorów (habilitowanych), w porównaniu z liczącą się resztą świata jesteśmy mizerią naukową, a poziom innowacyjności naszej gospodarki jest na europejskim dnie. Trudno, żeby było inaczej, skoro w wyniku polityki kadrowej, w tym czystek pozamerytorycznych/politycznych, usuwano ze stanowisk, i to jeszcze tuż przed transformacją, osoby uznane za zagrożenie dla „przewodniej siły narodu”. Kadry mamy więc takie, jakie mamy, a przez minione 30 lat robiono wiele, a nawet więcej, żeby wypędzeni z sektora akademickiego nigdy do niego nie wrócili, żeby najlepsi opuszczali ten system bezpowrotnie i aby wysokie standardy tak edukacji, jak i nauki, a w szczególności standardy etyczne, nie zakłócały błogostanu akademickiego. Stąd w ciągu 30 lat obserwuje się wzrost poziomu patologii akademickich, a te nawet nie były przedmiotem debat przed wprowadzeniem ustawy 2.0. (…)

Przed laty starano tłumaczyć słabość nauki i edukacji wyższej kiepską bazą lokalową i infrastrukturą nauki. Po latach, po znacznych wydatkach, poziom nieruchomości akademickich osiągnął poziom europejski, a nawet światowy, a poziom nauki i edukacji wyższej się nie podniósł, a nawet spadł.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Zmniejszyć marnotrawstwo finansowania nauki!” znajduje się na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Zmniejszyć marnotrawstwo finansowania nauki!” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rządy PiS-u to epoka wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 61/2019

Rządy PO zaś było to pilnowanie obcych interesów, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego, bogacenie się nielicznych kosztem większości, a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą.

Andrzej Jarczewski

To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności

Polityczna krytyka działań rządu jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, nawet jeżeli odbywa się na poziomie… obecnym. Jeżeli jednak dokonujących się przemian nie rozumie środowisko akademickie, znaczy to, że coś szwankuje w komunikacji społecznej. Albo po stronie odbiorcy, albo – nadawcy. Rozpatrzmy najpierw przykład zapomnianej już ustawy z roku 2007, zwanej „ustawą uwłaszczeniową”. Członkowie spółdzielni mieszkaniowych mogli wtedy nabyć na własność swoje mieszkanie po uiszczeniu symbolicznej kwoty. Ustawa dotyczyła również mieszkań zakładowych, lokali użytkowych i garaży (inne szczegóły są dziś nieistotne).

Przywołałem tę ustawę z czasów „pierwszego PiS-u”, by podkreślić pewien charakterystyczny dla tej partii wektor polityczny: przywracanie realnej własności. Trzeba tu dopowiedzieć, że nie chodziło wówczas o oddawanie konkretnej własności konkretnym osobom, bo wcześniej prezydent Kwaśniewski „w trosce o dobro narodu” zawetował regulującą te sprawy ustawę o reprywatyzacji (2001), a później nie było wystarczającej większości w sejmie, by na nowo podjąć tę kwestię.

W ustawie uwłaszczeniowej z roku 2007 chodziło o to, żeby Polacy w ogóle dysponowali jakąś własnością, a drogi dochodzenia do tej własności mogą być różne, nie zawsze proste, i obejmujące różne grupy w porządku dość przypadkowym, bo zależnym od możliwości.

Wszak nadanie własności „wszystkim po równo” jest niemożliwe. Jak pamiętamy – w ramach czyszczenia śladów po PiS-ie – Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Bohdana Zdziennickiego już w roku 2008 uznał główny przepis tamtej ustawy za… niekonstytucyjny, bo „prowadził do nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem spółdzielni”. Wcześniejsze uprzywilejowanie spółdzielni i różnych instytucji względem osoby nie miało dla TK znaczenia, choć – w kwestii mieszkalnictwa – doprowadziło do stanu głęboko patologicznego, z którego do dziś się w wielu miejscach wygrzebujemy.

Własność wg komunistów

Starsi pamiętają to z PRL-u, a młodszym trzeba stale o tym mówić: krótko po wojnie odebrano Polakom własność środków produkcji, następnie wszelką inną większą własność. Uchowały się tylko drobne gospodarstwa rolne i trochę rzemiosła. Ale i ta marginalna własność była na wszelkie sposoby ograniczana, potępiana i tępiona.

Po latach można już pomijać drugorzędne szczegóły i opisywać przemiany istotnymi dla danej epoki wektorami politycznymi. Oto przychodzi rok 1988: zmienia się główny wektor. Własność już komunistom nie wadzi pod oczywistym warunkiem, że jest to własność komunistów, uwłaszczonych na PRL-owskiej gospodarce. Zmiany zachodzą szybko, a w roku 1991 prezydent Wałęsa powierza rządy liberałom, którzy szermują hasłem „prywatyzacji” i rozpoczynają wyprzedaż majątku narodowego na wielką skalę.

Własność wg aferałów

Teraz zaczynają się rządy doktryny liberalnej, ogólnie jak najbardziej poprawnej, ale błędnej w jednym szczególe: otóż teoretyczna wersja tej doktryny opisywała gospodarkę Zachodu i w żaden sposób nie odpowiadała interesom Polski, znajdującej się w zupełnie innej przestrzeni własnościowej, nie mówiąc o technologicznej.

Głoszono ogólnie słuszną tezę, że gospodarka prywatna jest bardziej efektywna od państwowej. Prywatyzacja stała się fetyszem. Należało „jak najszybciej” znaleźć prywatnego właściciela dla państwowych fabryk. I znaleziono. Ponieważ w Polsce nie było nikogo, kto uczciwą drogą mógłby zgromadzić sumy pozwalające kupić bank czy fabrykę, szukano nabywców za granicą, a ci już od dawna czyhali na łatwy kąsek.

Zastosowano przy tym drugi dogmat liberalnych neofitów: „towar jest tyle wart, ile za niego gotów jest zapłacić nabywca”. Rzucono na rynek od razu wielką ilość owego „towaru”, co spowodowało obiektywny spadek cen na banki (jakkolwiek dziwacznie to brzmi). Sprzedawano ogromne nieruchomości fabryczne za drobny ułamek ich wartości rzeczywistej, której w takich warunkach w ogóle nie można było rzetelnie wycenić. W ten sposób PRL-owska własność „ogólnonarodowa” (tak do roku 1997 nazywano własność państwową w obowiązującej wówczas konstytucji) przechodziła we władanie kapitału obcego. Kolejne rządy łatały sobie w ten sposób budżety, a „ogólnonaród” nic z tego nie miał, jeśli nie liczyć oszukańczej operacji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych Janusza Lewandowskiego i spółki. Wyglądało to tak, jakby w każdym ministerstwie siedział jakiś „doradca”, pilnujący, by kolejne ustawy, rozporządzenia i zaniechania faworyzowały kapitał międzynarodowy kosztem interesu Polski.

Na razie ujawniono tylko jednego takiego doradcę, gdy ministrem finansów był najgłupszy profesor w historii polskich finansów – Jan Vincent z Bydgoszczu – którego wykręty w sprawie afery VAT można streścić następująco: „niczego nie wiedziałem, nic nie rozumiałem; co mi doradzali, to podpisywałem”.

Kategoria własności

Pod względem PKB na mieszkańca (Produkt Krajowy Brutto) w roku 2018 osiągnęliśmy już 71% średniej unijnej, a mimo to – na porównywalnych stanowiskach – zarabiamy w Polsce trzy razy mniej niż w Niemczech. Nieprędko to się wyrówna, bo polska gospodarka straciłaby na konkurencyjności i nikt by od nas nie kupował. Musimy jakoś lawirować między kosztami pracy za wschodnią i za zachodnią granicą. Przykre to, ale nie do przezwyciężenia za życia jednego pokolenia. Również pensje sfery budżetowej muszą pozostawać w rozsądnej relacji do zarobków w gospodarce, bo przecież to nie urzędnicy tworzą dochód narodowy, ale robotnicy, inżynierowie i – nawet jeśli ich nie lubimy – prezesi spółek. Nauczyciele krzyczą: chcemy zarabiać jak na Zachodzie! Mogę im odpowiedzieć tylko, że to będzie możliwe wtedy, kiedy będą oni uczyć dzieci robotników i menedżerów, zarabiających jak na Zachodzie.

Jakoś tam gonimy wynagrodzenia europejskie i – przy dobrej polityce – za kilkanaście, kilkadziesiąt lat dogonimy. Ale jest jeszcze inna kategoria, decydująca o bogactwie narodów: wartość majątków indywidualnych. Tu statystyki są naprawdę dramatyczne. Przeciętny Polak posiada siedem razy mniej skumulowanego majątku niż przeciętny Niemiec. Samoistne wyrównanie w ciągu nawet stu lat wydaje się nieosiągalne. Trzeba ten proces wspomagać, bo my sami – okradani i niszczeni przez dwa wieki – nie mamy wiele, a jak już trochę zaoszczędzimy, chętniej nadrabiamy zaległości w wojażach zagranicznych niż w gromadzeniu rodowego kapitału, który dopiero naszym wnukom mógłby przynieść dobrobyt materialny. Łatwo wyjechać do Grecji, trudniej coś sensownego zrobić z kilkoma luźnymi tysiącami. Za mało na kupno własnego banku, za dużo na bezproduktywną lokatę w banku cudzym.

Pod względem przywracania własności pozytywnie oceniam np. obniżkę CIT z 19% do 9% dla małych podatników, osiągających przychód do 1,2 mln euro, a źle obniżkę VAT o 1%, cokolwiek by to obejmowało. Obniżka CIT jest ogromna (ponad 50-procentowa), a skorzystają na niej drobni przedsiębiorcy, którzy – jak można przewidywać – zainwestują niezapłacony podatek w swoje firmy i będą mieli mniej powodów, by na tym obniżonym podatku oszukiwać. Jest to więc sposób na wspieranie zdrowego powiększania polskiej własności. Natomiast drobnych zmian w podatku VAT nikt nie zauważy w portfelu. To tylko obniży zasobność budżetu i jest bezcelowe, chyba że wynika z jakichś innych ważnych, a nie doktrynalnych czy wyborczych przyczyn. Chętnie bym je poznał.

Kategorie socjalistyczne

Ci niezbyt liczni, którzy już się dorobili lub urządzili, z pogardą patrzą na biedotę, a Program „500+” nazywają rozdawnictwem. Przykro się czyta wypowiedzi celebrytów, wiszących u portfela różnych zagranicznych mocodawców. W ich prostackim pojęciu „500+” to socjalizm. Nauczyli się frazeologii dawnych doktryn i jeszcze nie potrafią myśleć kategoriami polskiego interesu.

Trzeba więc im cierpliwie przypominać, że socjalizm nie polegał na powiększaniu własności obywateli, ale na jej pomniejszaniu. Realny socjalizm zabierał własność i wszelkimi sposobami pilnował, by ludzie nie mogli swojej własności pomnożyć. Dodatkowo – socjalizm miał też utrwalać podległość podbitych narodów względem obcego mocarstwa. To były główne, długo i skutecznie realizowane wektory socjalizmu w PRL. Ci, którzy między socjalizmem a liberalizmem nie widzą innych idei, np. interesu narodowego Polaków, powinni trochę nad swoją optyką popracować. A tych, którzy dzięki PRL-owi porobili kariery artystyczne czy pseudonaukowe, nie warto już pouczać, bo to daremny futer. Wystarczy… przeczekać.

Dodatki mieszkaniowe

Tu trzeba przypomnieć ważne osiągnięcie rządu AWS: ustawę z roku 2001 o dodatkach mieszkaniowych. Wtedy też padały oskarżenia o „rozdawnictwo” i „czysty socjalizm”. Dziś nikt już nie krytykuje tego rozwiązania. Było ono faktycznie skierowane do najbiedniejszych, ale miało charakter systemowy i jednocześnie – jak „500+” – rozwiązywało kilka ważnych problemów społecznych.

Ot, drobna wzmianka, że dodatki przelewa się na konto administracji domu pod warunkiem niezalegania z opłatami. Przecież to spowodowało radykalną poprawę ściągalności czynszów. Korzyści okazały się wielokrotnie większe niż koszty, bo koncepcja dodatków miała też pozytywny aspekt wychowawczy. Dziś już mało kto z tych dodatków korzysta, a dobre efekty pozostały.

O zabieraniu

Warto też przypomnieć rozwiązania przeciwne. Była już mowa o zastopowaniu „nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem instytucji” w pierwszej kadencji rządów PO. Przypomnijmy inny przejaw tej samej tendencji z tej samej kadencji. Kto dziś pamięta, że do roku 2010 ZUS wypłacał zasiłek pogrzebowy w wysokości dwóch średnich pensji? Wynosiło to ok. 6400 zł. Premier Tusk stwierdził, że to jest nieuzasadnione rozdawnictwo i przeprowadził ustawę okołobudżetową, obniżającą ten zasiłek do 4000 zł. Nie wykluczam, że 6400 zł to była kwota za wysoka w roku 2010, ale 4000 w roku 2019 – to stanowczo za mało. Ważne jest w tym wypadku to, że ów zasiłek ustalono kwotowo i nie przewidziano mechanizmu waloryzacji. Był to więc przejaw zabierania „na zawsze”. Najwyższa pora to odkręcić.

Odnotujmy, że zasiłek pogrzebowy nie jest żadnym rozdawnictwem. To jest rozwiązanie ważnego problemu społecznego, wynikającego z odwiecznego ludzkiego obowiązku: „zmarłych pochować!”.

Tymczasem zdarzały się (obecnie znów się o tym słyszy) przypadki zatajania śmierci rencisty czy emeryta. Bo renta sama wpływa na dostępne konto, a na pogrzeb „nas” nie stać. To przytrafia się również w Niemczech, Szwecji i nawet w Ameryce! Każdy kraj wypracował inne w tej sprawie rozwiązania, ubezpieczenia i zabezpieczenia. U nas jest to akurat zasiłek ZUS. To działa dobrze zarówno pod względem indywidualnym, jak i systemowym. Ale wszystko, co stoi w miejscu wobec pędzącego świata, traci na znaczeniu, a często rodzi konflikt.

Praca emeryta

Najsłynniejsze przykłady Tuskowego zabierania to niezapowiedziana, nagła półlikwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych (za aprobatą ówczesnego TK; Rzepliński, wiadomo) i – dokonane wbrew przedwyborczym deklaracjom – podniesienie wieku emerytalnego. Nie należę do żadnej partii, więc nie mam obowiązku uważać wszystkich reform PiS za słuszne i systemotwórcze. Niektóre wynikają z aktualnej walki politycznej i wcale nie są dobre. Dotyczy to np. obniżenia wieku emerytalnego mężczyzn. Akurat należę do rocznika 1950, któremu szczęśliwie trafiło się Tuskowe przedłużenie okresu zatrudnienia. Dzięki temu wypracowałem wyższą emeryturę i nie bardzo na to narzekam. Pracuję nadal tak samo jak przez poprzednie pół wieku. Tyle samo godzin, taka sama ilość pracy i – mam nadzieję – taka sama jakość.

Obserwuję natomiast moich rówieśników, którzy popadają w bezsens istnienia poza pracą zawodową. Przeszli na emeryturę, zaczęli chorować (najchętniej na alkoholizm) i podupadają ogólnie. Praca trzymała ich w pionie. Emerytura zgina i poziomuje przed telewizorem. Bezczynność nie jest dobra dla w miarę silnego i sprawnego mężczyzny, a przecież tacy nadal jesteśmy i – daj Boże – przez kilka lat po siedemdziesiątce jeszcze będziemy.

Z kolei dla kobiet emerytura po sześćdziesiątce jest zbawienna. Babcie nareszcie mają czas dla wnuków, pomagają rodzinie i potrafią się skrzyknąć do różnych działań społecznych. Nie próżnują. Są wciąż potrzebne. To je podnosi i uskrzydla. A chłopy, cóż… marnieją na wycugu. To jest problem, który wymaga nowego rozwiązania. Żyjemy coraz dłużej i ustawodawca powinien to uwzględnić. Nie wystarczy podarować starszemu panu dwóch lat beztroski. Trzeba jeszcze pomóc mu te i następne lata godnie przeżyć. Sam (statystycznie) nie da sobie rady z nadmiarem wolności.

Kataster

Teoria podatku katastralnego jest ogólnie wspaniała: ci, którzy mają duże nieruchomości, powinni płacić podatek, bo państwo – z podatków biedniejszych obywateli – zapewnia bogatym opiekę prawną i bezpieczeństwo ich majątku, dostarcza dóbr infrastrukturalnych itd. W teorii w pełni zgadzam się z tą argumentacją. Ale przejdźmy do praktyki. W czerwcu 2019 Jarosław Kaczyński na specjalnej konferencji prasowej wypowiedział się o podatku katastralnym następująco:

– To jest instytucja – co prawda znana w różnych krajach i mająca swoją historię – ale instytucja, która w polskich warunkach (…) doprowadziłaby po prostu do wywłaszczenia z wszelkiego rodzaju (…) nieruchomości ogromnej części Polaków.

Zwróciłem uwagę na rzadko podnoszoną okoliczność. Otóż dane rozwiązanie (tu: podatek katastralny) jest dobre w niektórych krajach, a w Polsce przyniosłoby szkody, zwłaszcza na wsi.

Myślenie całkowicie przeciwne aferalnemu doktrynerstwu, które nie tak dawno pozbawiło nas polskich mediów, banków i wielkiego przemysłu, a obecnie próbuje obciążyć Polskę nadmiernymi kosztami ekologicznymi i energetycznymi.

Podobne, chroniące polski interes podstawy ma procedowana właśnie w sejmie ustawa antylichwiarska. Chodzi znów o drobny w skali społecznej, ale dotkliwy problem pozbawiania obywateli własności pod pretekstem niespłacenia długu. Oszuści nachalnie oferowali drobne pożyczki, zabezpieczone np. mieszkaniem czy inną nieruchomością, a następnie czekali, aż niespłacony procent narośnie tak, że można będzie ową nieruchomość przejąć, a raczej ukraść w świetle prawa. Aż dziw, że ten proceder tak długo był tolerowany!

Szrot na drogach

Dobra polityka nie polega na rewolucyjnych zmianach, ale na drobnych krokach i niezauważalnych zaniechaniach, których sumaryczny efekt jest dobry dla kraju, choć często niezgodny z ortodoksją czy to liberalną, czy socjaldemokratyczną.

Tu wzorcowych przykładów dostarczają Niemcy. W czerwcu 2019 Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu orzekł, że winieta za użytkowanie dróg w Niemczech przez samochody osobowe jest sprzeczna z prawem Unii. Niemiecki spryt polegał na tym, że faktycznie płaciliby tylko kierowcy z innych krajów. Rzecz trudna do zauważenia, ale teraz już czyta się dokładnie każdy przepis, bo wszędzie można schować coś korzystnego dla siebie lub szkodliwego dla innych. Austriacy przeczytali, znaleźli słaby punkt, zaskarżyli i wygrali, a największe korzyści prawdopodobnie odniosą Polacy.

Z kolei przykładem sprytnego zaniechania Niemców jest uznawanie numeru identyfikacyjnego samochodu (VIN) za daną osobową, podlegającą tajemnicy. Daleki, ale oczywiście zamierzony skutek jest taki, że np. Polacy, którzy sprowadzają z Niemiec setki tysięcy używanych samochodów rocznie, nie mogą sprawdzić historii wypadkowej danego egzemplarza. U nas można to sprawdzić, w Holandii i w wielu innych państwach można, a w Niemczech nie można. Cel jest oczywisty – cichy eksport, a raczej pozbycie się z niemieckich dróg samochodów powypadkowych. Ale – jak to zwykle bywa – i w tej sprawie są plusy dodatnie i plusy ujemne.

Nowobogaccy, którzy jeżdżą salonowymi limuzynami, pogardliwie wyrażają się o „niemieckim szrocie na polskich drogach”. Okazuje się jednak, że te powypadkowe, ale solidnie naprawione auta w ogóle nie są problemem. Zły stan techniczny takich wozów jest przyczyną statystycznie niezauważalnej liczby wypadków. Strach jest przesadzony i wyraża wyłącznie fobie (lub interes) krytyków. Drobny polski przedsiębiorca, który uzbierał 10 000 złotych na niezbędny w jego firmie samochód, może za tę kwotę kupić całkiem niezły pojazd o nieustalonej historii i zarabiać pieniądze. Gdyby słuchał pięknoduchów i rozważał tylko zakup nowego samochodu na kredyt, mógłby szybko zbankrutować. To kolejny przykład szkodliwości doktrynerstwa.

Coś, co jest teoretycznie niesympatyczne (używane auto), może być praktycznie podstawą prowadzenia biznesu i warunkiem dalszego rozwoju, który pozwoli wszystkim Polakom kupować nowe auta w salonach. Ale dopiero w przyszłości.

Paranaukowe doktrynerstwo

Uczeni komentatorzy oceniają decyzje polityczne z punktu widzenia znanych sobie teorii i doktryn. Są to oczywiście doktryny ogólnie słuszne, ale tylko zachodnie, bo jakoś nasi mędrcy nie pracują nad teorią interesu polskiego tu i teraz. Tymczasem każdy poseł, zanim użyje broni masowego rażenia – przycisku w głosowaniu – powinien odpowiedzieć sobie najpierw na jedno pytanie: czy ta ustawa jest dobra dla Polski! Pytanie jest ważne, bo w każdym sejmie (w przeszłości, w przyszłości i obecnie) zasiadają również posłowie, których jedynym zadaniem jest pilnowanie interesów państw ościennych i międzynarodowych mafii. Widzimy to codziennie aż nazbyt wyraźnie! Całokadencyjne badanie głosowań posła daje ciekawe wyniki.

A projektodawcy nowych rozwiązań prawnych powinni jeden aspekt wydobyć wyraźnie w uzasadnieniu każdej ustawy i rozporządzenia: „to jest dobre dla Polski, bo…”. To samo dotyczy zaniechań, jak w omówionym wyżej przykładzie teoretycznie słusznego podatku katastralnego, do którego zapewne wrócimy, gdy się wzbogacimy. Nie teraz!

PiS „pierwszy” i „drugi”

Z czasów „pierwszego PiS-u” przypomnę jeszcze drobną modyfikację prawa spadkowego. Chodzi do dodanie niepozornego artykułu 4a w ustawie o podatku od spadków i darowizn. W rezultacie – od 1 stycznia 2007 można legalnie dziedziczyć cały majątek zgromadzony w rodzinie. Likwidacja podatku od spadków i darowizn pozwoliła zgodnie z prawem budować rodową własność przez pokolenia. Doktrynerzy znów się oburzali. Mieliby rację w innym kraju lub w innym czasie. Wszyscy jednak szybko zaczęli korzystać z tego dobrodziejstwa i teraz nie słychać krytyki nawet wtedy, gdy umiera miliarder, a jego progenitura otrzymuje niczym niezasłużone bogactwo. W przyszłości na pewno pojawi się rząd, który takie spadki opodatkuje. Na razie – więcej korzyści w skali kraju mamy z pomnażania własności niż z jej podszczypywania na każdym kroku. Bo ta własność wciąż jeszcze – z paroma wyjątkami – jest za mała.

Tak więc zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. To jest wektor prymarny. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. Z kolei rządy PO będą pamiętane jako pilnowanie interesów niepolskich, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego i bogacenie się nielicznych kosztem większości (a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą). To trzeba przypominać przed każdymi następnymi wyborami. Bo pamięć ludzka jest krótka, a wdzięczność – falą na wodzie.

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego