Zasada pomocniczości jest znana od wieków, w systemach prawnych – od niedawna. Czy ma zastosowanie w polskiej polityce?

Siła i wartość zasady subsydiarności w porządkach prawnych państw europejskich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie państwo charakteryzuje się natomiast unitaryzmem.

Mirosław Matyja

Pojęcie subsydiarności nie jest ani jednolite, ani jasne. Dyskurs na ten temat nacechowany jest filozoficzną moralnością, aspektami socjologicznymi i elementami polityczno-prawnymi. Słowo ‘subsydium’ w języku łacińskim oznacza pomoc lub wsparcie, stąd najtrafniejszym tłumaczeniem na język polski zdaje się być „pomocniczość” lub „pomoc w ostateczności”. (…)

Według zasady subsydiarności, pełną odpowiedzialność za sprawy publiczne ponoszą przede wszystkim te organy władzy, które są najbliższe obywatelom. Kompetencje przyznane społecznościom/samorządom lokalnym powinny być w zasadzie całkowite i wyłączne, i mogą zostać zakwestionowane lub ograniczone przez wyższy organ władzy, centralny lub regionalny, jedynie w zakresie przewidzianym prawem. Zadania znajdujące się w gestii danego szczebla władczego winny być realistyczne, to znaczy, że szczebel ten powinien dysponować odpowiednimi środkami organizacyjnymi i finansowymi.

Szczebel wyższy może ingerować w sprawy szczebla niższego tylko w ostateczności – właśnie na zasadzie pomocniczości.

(…) Początki namiastek zasady pomocniczości w Polsce związane są z pierwszą reformą ustrojową, podjętą bezpośrednio po wyborach w 1989 roku. Mam tu na myśli oczywiście reformę samorządową. Kolejne reformy, wprowadzane w Polsce po 1989 roku, służyły upodmiotowieniu społeczeństwa i stopniowemu wdrażaniu zasady pomocniczości w młodej polskiej demokracji. (…)

Problem polega na tym, że siła i wartość zasady subsydiarności w porządkach prawnych państw europejskich związana jest zasadniczo z ich charakterem federalnym. Polskie państwo charakteryzuje się natomiast unitaryzmem, na co z kolei wskazuje art. 3 Konstytucji: „Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym”. (…)  Zasada pomocniczości powinna regulować porządek społeczny i polityczny, przyczyniając się do optymalnego podziału kompetencji według wspomnianej reguły: „tyle państwa, na ile to konieczne, i tyle społeczeństwa, na ile to możliwe”. (…)

Ze względu na niejasność i nielogiczność przepisów prawnych dotyczących praktycznego przełożenia zasady pomocniczości na życie społeczno-polityczne w Polsce, niezwykle istotne byłoby więc orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego.

I tu zaczynają się kolejne trudności, związane z wprowadzeniem reform politycznych, w tym subsydiarnego podziału kompetencji w naszym kraju. Choćby tylko ze względu na „niezależny i neutralny status” Trybunału Konstytucyjnego.

Subsydiarność/pomocniczość polega więc na wsparciu niższego szczebla przez szczebel wyższy – ekonomicznie, politycznie i administracyjnie.

W Polsce, jak wiadomo, istnieją trzy szczeble, które powinny być podmiotami subsydiarnego podziału kompetencji władczych: gmina, powiat i administracja państwowa (w tym województwo). Paradoksem jest jednak to, że powiaty i województwa nie są ukonstytuowane w ustawie zasadniczej z 1997 r. Stanowi to kolejną trudność w realizacji idei pomocniczości w naszym kraju. Pośrednie szczeble znajdują się niejako poza konstytucją. Dla przypomnienia: w konstytucji szwajcarskiej występuje konkretny zapis dotyczący kantonów. Jest nim słynny art. 3, na którym opiera się cały szwajcarski federalizm: „Kantony są suwerenne, o ile ich suwerenność nie została ograniczona przez Konstytucję Federalną; wykonują te wszystkie prawa, które nie zostały przekazane Federacji”. Podobny zapis odnoszący się do województw mógłby znaleźć miejsce w przyszłej polskiej konstytucji – i dać województwom funkcję samorządową. Nie chodzi o to, aby zrobić z Polski państwo federacyjne, lecz o umożliwienie poszczególnym szczeblom samorządowym autonomię działania i subsydiarny podział kompetencji – zgodnie z zapisaną w preambule Konstytucji RP zasadą pomocniczości. (…)

Zasada subsydiarności/pomocniczości nie może być jednak w żadnym stopniu absolutyzowana i wykorzystywana jedynie hasłowo, bez jej głębszej analizy. Na pewno nie jest to „zloty środek” na usprawnienie panującego systemu politycznego w naszym kraju, któremu daleko do federalizmu. Wprowadzanie tej zasady powinno być najpierw normatywnie sformułowane w zapisach konstytucyjnych – nie tylko w preambule ustawy zasadniczej – a dopiero potem ostrożnie zastosowane w praktyce.

Nie chodzi przy tym o uwalnianie państwa od jego zobowiązań, lecz o usprawnienie wykonywania zadań publicznych na rzecz współrządzenia państwem przez jego suwerena, czyli społeczeństwo obywatelskie.

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Zasada pomocniczości w polskiej polityce” znajduje się na s. 16 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Zasada pomocniczości w polskiej polityce” na s. 16 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dlaczego ci, którzy podejmują konkretne działania ewangelizacyjne, są krytykowani, i to ze strony „ludzi Kościoła”?

Czytając niektóre komentarze na katolickich portalach po akcji ewangelizacyjnej Polska pod Krzyżem zastanawiam się, dlaczego pewne osoby podważają jej sens, a nawet czystość intencji jej inicjatorów.

Małgorzata Szewczyk

Z niektórych zamieszczonych tekstów płynęła refleksja, że oto Fundacji Solo Dios Basta zależało na ilości, a nie na jakości. Pojawiły się nawet stwierdzenia, że nie była to żadna akcja ewangelizacyjna, podczas której człowiek może spotkać Chrystusa, a jedynie masowa akcja, której organizatorzy ulegli pokusie sukcesu mierzalnego w wielkich liczbach. Myślę, że jest to niezwykle krzywdząca opinia.

Lednica, Strefa Chwały, Różaniec do Granic, Wielka Pokuta… To tylko niektóre ze spotkań przyciągających tysiące ludzi. Akcja „Polska pod Krzyżem” zgromadziła 60 tys., a licząc tych, którzy łączyli się za pomocą mass mediów, ok. 2 mln osób. Zarzut stawiany fundacji, że oto liczy się tylko „aspekt mierzalny”, a nie „duszpasterski i teologiczny”, został chyba zbyt pochopnie sformułowany.

Wydarzenia organizowane na wielką skalę i adresowane do szerokiego grona odbiorców zawsze narażone są na swego rodzaju ryzyko. Pytanie tylko, jakie intencje przyświecają ich organizatorom. Światem komercji rządzi pieniądz i marketing, światem ducha rządzi to, co niewidzialne i niezmierzalne dla ludzkich oczu i miar. Nikt nie jest w stanie przecież policzyć ani zweryfikować poruszenia serc i sumień tych, którzy wzięli udział we wrześniowym religijnym wydarzeniu. A podobnie działo się podczas pielgrzymek św. Jana Pawła II do Polski, Mszy św. sprawowanych przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę czy św. o. Pio.

Wiele młodych osób także w internecie przyznaje, że znaleźli się np. na Lednicy czy Przystanku Jezus, bo jechali koledzy czy znajomi, a kiedy już tam byli, to coś ich poruszyło, dotknęło… A potem sami niekiedy dają odważne świadectwo w swoich, nierzadko trudnych i niekoniecznie otwartych na sprawy Boga środowiskach.

Dziś trzeba mieć odwagę, by przyznać się do wiary w Boga w szkole, w pracy, wśród znajomych, którzy byli ochrzczeni, ale ostatni raz byli w kościele na swoim bierzmowaniu lub Pierwszej Komunii św. swojego dziecka…

(…) Być może właśnie w tym miejscu i czasie, w tej lotniskowej przestrzeni Jezus poruszył czyjeś serce. I na koniec: nie można pominąć innego ważnego aspektu: akcję „Polska pod Krzyżem” zainicjowali świeccy, a nie duchowni…

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Świat komercji i świat ducha” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Świat komercji i świat ducha” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Panoptikum czy wstęp do panteonu? Przegląd polskiej sceny politycznej / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 64/2019

Najbardziej wyrazisty polityk totalnej opozycji Robert Biedroń powiedział, że jego priorytetem będzie walka z przemocą w rodzinie. Zna się on na przemocy jak mało kto, bo złamał szczękę swojej matce.

Panoptikum czy wstęp do panteonu?

Jan Martini

Niedawna rocznica stulecia odzyskania niepodległości była okazją do przypomnienia polityków, którzy swą działalnością przyczynili się do zmartwychwstania Polski. Obok głównych postaci była cała rzesza ludzi drugiego czy trzeciego szeregu.

Śledząc ich życiorysy i dokonania, trudno wyjść z podziwu. Cóż to za wspaniałe postacie!

Porównując niegdysiejszych i obecnych polityków, mamy wrażenie, że dziś polityką zajmują się ludzie innego formatu – że nastąpiło widoczne pogorszenie „materiału ludzkiego”. Czy powodem tej zmiany jest zanieczyszczenie środowiska (zawartość metali ciężkich w glebie), czy niemal półwiekowa okupacja komunistyczna?

Problem w tym, że podobne zjawisko „spsienia” czy skundlenia (bo psy bywają też rasowe) klasy politycznej obserwujemy również w krajach, które nie były porażone przez komunizm. Chyba wszystko zaczęło się dość dawno. Pierwszym politykiem, któremu wygląd zewnętrzny pomógł zostać prezydentem USA, był wybrany w 1921 roku Warren Harding. Tak się złożyło, że rok wcześniej Amerykanki otrzymały prawo głosu, więc twierdzono, że tego przystojniaczka, uchodzącego za jednego z najgorszych prezydentów, wybrały niewiasty (słowo to pochodzi od „nie wiedzieć”).

Wraz z rozwojem telewizji rola aparycji wydatnie wzrosła. Nad wizerunkiem kandydata pracowały całe czeredy szewców, krawców, fryzjerów, dentystów, wizażystów, a nawet charakteryzatorów (zabawny filmik utrwalił wpadkę, gdy premierowi Kanady odkleiła się brew na wizji). Tony Blair, Bill Clinton, Emmanuel Macron, Justin Trudeau, Donald Tusk, Rafał Trzaskowski – ci mężowie stanu ukształtowali nasze wyobrażenie współczesnego polityka jako wbiegającego po schodkach pajacyka z uśmieszkiem trwale przyklejonym do twarzy. Nietrudno zauważyć, że Kaczyński jest dokładnym zaprzeczeniem tego wizerunku.

Negatywny wpływ na jakość klasy politycznej mają też służby specjalne krajów wrogich i zaprzyjaźnionych, nagminnie „wspomagające” demokrację. Z własnej historii wiemy, że demokracja jest bardzo nieodporna na zewnętrzne wrogie ingerencje. W tej dziedzinie niedościgłymi mistrzami są Rosjanie, którzy zaobserwowali, że stosunkowo łatwo można wytworzyć polityka czy założyć partię w kraju, w którym chcą mieć wpływy. Czasem wystarcza tylko zablokowanie ścieżki awansu dla niewygodnego polityka, ale lepiej mieć swojego (niekoniecznie agenta, choć tacy też bywali), możliwego do sterowania. Stąd liczna rzesza rozmaitych prezydentów, premierów, kanclerzy, sekretarzy generalnych ONZ, którzy byli (lub są) ludźmi Moskwy.

Od lat podejrzewano, że Rosjanie ingerują w procesy wyborcze w krajach Zachodu, ale były to tylko przypuszczenia na pograniczu teorii spiskowych. Dziś już są na to twarde dowody.

Postsowieci „interferują” prawdopodobnie we wszystkich demokratycznych krajach świata, gdyż prowadzą politykę globalną, a wciąż obowiązuje (nikt nie odwołał) program KPZR przewidujący rozszerzenie sowieckiego panowania na cały świat.

Przygoda sowieckich kreatorów rzeczywistości z demokracją rozpoczęła się w moskiewskim Instytucie Skutecznej Polityki (wchodzącym w skład słynnej uczelni dyplomatyczno-szpiegowskiej – MGIMO), którego funkcjonariusze od lat jeździli na Zachód, wnikliwie obserwując zasady działania demokratycznych społeczeństw. Ludzie Zachodu chętnie dzielili się swymi umiejętnościami. Nikt się nie spodziewał, że wiedza przekazywana sympatycznym „naukowcom” z kraju bez tradycji demokratycznych może być kiedyś użyta przeciwko demokracji. W tej „placówce naukowej” wypracowano zasady funkcjonowania prawdziwie leninowskiej „partii nowego typu”. Aby była skuteczna w trudnych warunkach demokracji, jej liderzy muszą być przede wszystkim „wybieralni”. Dlatego na frontmanów przewidywano facetów o miłych gębach, wyposażonych w dobre garnitury i markowe zegarki, a także piękne kobiety. Program takiej partii był mniej istotny, bo nie musiał być realizowany. Wiele wskazuje na to, że przemyślenia zagranicznych fachowców mogły mieć wpływ na powstawanie Platformy Obywatelskiej. Akuszerzy partii brali pod uwagę gusty elektoratu – wiadomo było, że Polacy „nie kupią” komunizmu, więc partia musi być postsolidarnościowa, ale nowoczesna, europejsko-liberalna. Słowem – powinna być fajna.

Ponieważ produkt o nazwie „Platforma Obywatelska” odniósł sukces rynkowy i znakomicie służył celom „macherów z zaplecza” (ci mogą już mieć „mordy zakazane”), pomysł został powielony. Jako klon PO powstała Litewska Partia Pracy. Założył ją charyzmatyczny „litewski Palikot” – Wiktor Uspaskich.

Ten odnoszący sukcesy biznesowe milioner (miał wyłączność na import z Gazpromu) pojawił się na Litwie pod koniec lat 80., szybko dostał obywatelstwo litewskie i nie znając języka, rozpoczął błyskawiczną karierę polityczną. Założona przez niego partia stała się główną siłą polityczną na Litwie. Sam lider jednak musiał ustąpić, gdy wyszły na jaw jego przekręty podatkowe i powiązania z rosyjskimi służbami. Uspaskich ewakuował się z Litwy i zniknął gdzieś na bezkresnych obszarach dawnego Związku Radzieckiego. Otrzymał nawet azyl polityczny w Rosji, ale obecnie przed przykrościami chroni go… immunitet eurodeputowanego.

Polskie doświadczenia są powielane nie tylko w krajach dawnego bloku socjalistycznego. Słynne Tuskowe „nieważna jest władza – jedyne, co się liczy w życiu, to miłość” zastosował także w swojej kampanii Nick Clegg – przywódca brytyjskiej Partii Liberalnych Demokratów. Jego strategia bombardowania elektoratu „bombami miłości („love bombs”) okazała się bardzo skuteczna. Warto dodać, że wszystkie wspomniane partie są bardzo postępowe i proeuropejskie – walczące, aby w Europie było „więcej Europy”, co wskazywałoby na ich wspólny rodowód. Wspomniany Clegg to postać przedziwna. Pojawił się na malutkiej, skalistej, szkockiej wysepce Iona. „Ojciec Nicka Clegga w połowie był Rosjaninem wywodzącym się z arystokratycznego rodu, którego przedstawiciele wyemigrowali do Wielkiej Brytanii po obaleniu cara. Matka pochodziła z Holandii, w okresie wojny została internowana przez Japończyków w obozie na terenie Indonezji. Po uwolnieniu zamieszkała w Anglii” (Wikipedia).

Clegg był dziennikarzem w Nowym Jorku, Londynie i Budapeszcie, pracował w Komisji Europejskiej. W 2005 roku dostał się do Izby Gmin, później został liderem Liberalnych Demokratów (partii powstałej z połączenia dwóch niszowych partyjek – Socjaldemokratów i Liberałów) i wszedł w skład Tajnej Rady Królewskiej Mości, a w wyborach 2010 roku wprowadził do Izby Gmin 57 posłów. Liberalni Demokraci stali się trzecią siłą, co zmieniło tradycyjny brytyjski system polityczny. Do koalicji zapraszali Clegga zarówno konserwatyści, jak i laburzyści. Wybrał konserwatystów (był bardziej potrzebny na tym „odcinku”?), stając się wicepremierem w rządzie Davida Camerona.

Polityków odnoszących sukcesy, w biografii których można podejrzewać długie ręce Moskwy, jest w polityce światowej multum. Choćby przyjaciel Rosji, konserwatywny prezydent Francji Sarkozy – arystokrata pochodzenia węgiersko-żydowskiego. Albo urodzona w rodzinie argentyńsko-bułgarskiej Dilma Rousseff, uczestniczka zbrojnej marksistowskiej partyzantki, która jako prezydent Brazylii zaprosiła Władimira Putina, przełamując wielomiesięczną izolację rosyjskiego przywódcy po dziwnej katastrofie smoleńskiej.

Oczywiście nie tylko Rosjanie zajmują się psuciem demokracji – pojętnymi uczniami okazali się Chińczycy.

Podejrzewano, że za karierą Billa Clintona – podrzędnego polityka Partii Demokratycznej z małego stanu Arkansas, który naprzód został gubernatorem, później otrzymał nominację partii na kandydata do prezydentury, by w końcu zostać prezydentem – stały chińskie pieniądze. Możliwe, że były to najlepiej zainwestowane pieniądze w dziejach – nastąpiło „otwarcie” Chin, a amerykańskie kapitały i technologie umożliwiły ogromny, trwający do dziś rozwój kraju.

Nie ma wątpliwości natomiast co do powodów kariery znającego język mandaryński Kevina Rudda, który został premierem Australii w 2007 roku. Po 8 latach rządów konserwatysty Johna Howarda, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, totalnym zaskoczeniem było zwycięstwo Partii Pracy. Pamiętam ówczesne spekulacje prasy australijskiej dociekającej przyczyn tego zwrotu. Ustalono, że winna była… długoletnia susza (rzeczywiście po wyborze Rudda spadł deszcz). Wkrótce Chińczycy zaczęli wykupywać po korzystnych cenach bogate australijskie zasoby surowców, a prasa wyśledziła chińskie powiązania kilku ministrów. Skandal wybuchł dopiero, gdy na jaw wyszły tajne podróże do Chin ministra obrony Fitzgibbona na zaproszenie tajemniczej urodzonej w Pekinie „businesswoman”…

Cechą wspólną polityków wskazującą, że mogą oni być produktem rosyjskich (i nie tylko) fachowców, są dziwaczne, pokrętne i niespójne życiorysy. Nietrudno zauważyć takich i na polskiej scenie politycznej.

Mężowie stanu na ciężkie czasy

Czasy w Polsce są ciężkie właściwie od zawsze, co stanowi wyzwanie dla naszych polityków. Czy obecni politycy – nawet z doktoratami (dr Spurek, dr Śmiszek) podołają problemom nurtującym Polaków? Drożyzna na bazarach, ocieplenie klimatu, przemoc domowa, mniej lub bardziej okrutne prześladowanie mniejszości seksualnych, walka o praworządność i różnorodność (z homoseksualizmem jako najwyższa formą różnorodności) – takie palące problemy trzeba szybko rozwiązać, w czym z pewnością pomogą połączone agentury. Bo Polska – ze względu na swe niefortunne położenie geopolityczne – „pozostaje w zainteresowaniu” licznych służb „tajnych, jawnych i dwupłciowych”, a wszystkie one mają swoje ulubione formacje polityczne i umiłowanych polityków. Stosunkowo łatwo zorientować się, który polityk skłania się do jakiej służby. Testem może być stosunek do katastrofy smoleńskiej i przekopu Mierzei Wiślanej. Ci od drugich sąsiadów będą raczej mówić o dekarbonizacji i zmianach klimatycznych, ale wszystkim nie podoba się Centralny Port Komunikacyjny, fuzja Lotosu z Orlenem i obecność wojsk amerykańskich. Dlatego jako „silni razem” zjednoczą się we wspólnym „Froncie Wyzwolenia Narodowego”, by odsunąć obecną ekipę. I nad tym też pracować będą połączone agentury.

Najnowszym podmiotem na politycznej mapie Polski jest Konfederacja – i jako taka budzi zainteresowanie nie tylko potencjalnych wyborców. Byłoby ciężkim zaniedbaniem obowiązków, gdyby stosowne służby nie szukały dojść do polityków Konfederacji. Zwłaszcza, że jej główną agendą wydaje się być zagrożenie na kierunku żydowskim i amerykańskim.

Do ugrupowania odeszło wielu radykalnych zwolenników PiS rozczarowanych powściągliwością i brakiem zdecydowania formacji Kaczyńskiego. Niestety ostre słowa, wynikające właśnie z radykalizmu i braku powściągliwości, mogą uniemożliwić ewentualną przyszłą koalicję.

Najbardziej rozpoznawalnym politykiem ugrupowania jest legendarny, żyjący jeszcze Korwin-Mikke. Ten niebanalny, chodzący własnymi drogami (niektóre z tych dróg prowadzą go na przyjęcia w ambasadzie rosyjskiej) polityk regularnie odbiera w wyborach ok. 3% głosów Kaczyńskiemu. Korwin Mikke wszedł już do naszej historii przez fakt, że publicznie spoliczkował europosła Boniego (PO), którego Polacy wybrali do parlamentu jako walczącego o wolność solidarnościowca, a który służył sowietom jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Znak”. Rozpoznawalny jest także reżyser Grzegorz Braun (wielka szkoda, że nie robi już filmów), który w momencie największego pognębienia Grzegorza Schetyny przewidział triumfalny come back tego polityka. Nie były to jednak zdolności profetyczne, lecz wynik kwerendy w ogólnie dostępnych źródłach. Braun znalazł dowody, że „centrala” trzymała parasol ochronny nad podziemnym działaczem antykomunistycznym Schetyną, blokując rozpracowywanie tego figuranta przez lokalną SB. Cel takich działań mógł być tylko jeden – po „upadku komuny” opozycjonista był przewidziany przez „reżyserów historii” na polityka (w czasach budowania sceny politycznej zapotrzebowanie na ludzi o „pięknych, opozycyjnych życiorysach” było duże). A może podobnym przypadkiem był kolega Schetyny z podziemia, obecny baron Platformy – Rafał Grupiński?

Schetyna w bardzo młodym wieku zrobił ogromną karierę – został dyrektorem Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, wicewojewodą, właścicielem radia Eska i wojskowego klubu sportowego „Śląsk”. W czasach, gdy Grzegorz Schetyna był ministrem spraw wewnętrznych, codziennie otrzymywał na biurko meldunki tajnych służb, a jego ulubionym zajęciem była stopniowa wymiana komendantów wojewódzkich policji na swoich ludzi. Kojarząc te fakty, Braun doszedł do wniosku, że za dużo zostało zainwestowane w tego polityka, żeby go można było tak po prostu odstawić na boczny tor.

Ponieważ Braun „ma gadane”, jego filmiki na Youtube cieszą się dużą oglądalnością. Dlatego źli ludzie podrzucają mu pewne tematy do nagłośnienia. Kiedyś reżyser ogłosił o „przejęciu rzeszowskiego lotniska przez Żydów”. Przypadkiem znam okoliczności tego „przejęcia” – otóż od lat co roku odbywają się pielgrzymki chasydów do grobu słynnego cadyka w Leżajsku. W ciągu 2 dni ląduje w Rzeszowie kilkanaście czarterowych samolotów, przywożąc 10 tys. Żydów w kapeluszach i z pejsami (marzenie terrorysty!). Lotnisko zarabia na każdym 32 złote i wielką ulgą dla jego skromnej załogi jest to, że pielgrzymi mają własną ochronę. Warto wiedzieć, że podczas zeszłorocznych furiackich ataków na Polskę w Izraelu tylko chasydzi demonstrowali z polską flagą w naszej obronie.

Dziwaczną osobliwością Konfederacji jest mówienie o „okupacyjnych wojskach amerykańskich”, największym osiągnięciem zaś był protest przeciw ustawie 447. Nagłośniony został niepokojący problem, którego wyraźnie boją się poruszać rządzący.

W przeciwieństwie do Konfederacji, starą, sezonowaną opozycją są ludowcy, szczycący się 125-letnią tradycją („od Witosa”). Taką narrację mogą „kupić” tylko młodzi ludzie. Ci, co pamiętają PRL, wiedzą, że fundamentem komunistycznej Polski był tzw. sojusz robotniczo-chłopski. Dlatego marszałkiem Sejmu był z urzędu towarzysz ludowiec z ZSL. Po 1989 roku zmieniono nazwę na historyczną „PSL”, z zachowaniem całości kadr i struktur, co można określić jako kradzież znaku towarowego. Do takiej partii dołączył najświeższy ludowiec – Paweł Kukiz. Zastał tam inne spady-odpady w rodzaju Protasiewicza i Niesiołowskiego. Zanim Kukiz pojawił się na scenie politycznej Polski, w całej Europie nagle zaczęły powstawać partie „antysystemowe”. Można było zastanawiać się, czy „projekt Kukiz” nie był powołany, by odebrać głosy PiS, lecz zadziałał w drugą stronę – odbierając głosy PO?

Z Kukizem dostało się przy okazji do Sejmu wielu wartościowych ludzi, a trzech z nich w dramatycznym momencie puczu grudniowego 2016 r. pomogło utrzymać legalną władzę. Reszta, niestety, nie angażując się, faktycznie wsparła puczystów.

Kukiza chcieli widzieć w swych szeregach konfederaci nawet za cenę zmiany nazwy na „Kukiz i Konfederacja”, prezes Kaczyński zaś ponoć oferował mu stanowisko wicepremiera. On jednak wybrał ludowców… Po dziwacznej wolcie byłego antysystemowca nasuwa się pytanie – czyżby ktoś dysponował Kukizem i rzucił go na zagrożony odcinek, by zasłużona dla ustroju postkomunistycznego partia nie znalazła się na śmietniku historii?

Najbardziej wyrazisty polityk totalnej opozycji – Robert Biedroń – powiedział niedawno, że jego priorytetem będzie walka z przemocą w rodzinie. Zna się on na przemocy jak mało kto, bo w czasach, gdy nie obowiązywała jeszcze zakazująca przemocy Konwencja Stambulska, obiecujący polityk złamał szczękę swojej matce (nawet opresyjny, patriarchalny mężczyzna rzadko łamie szczęki swoim bliskim). Jako prezydent Słupska Biedroń poruszył w wywiadzie wątek osobisty, zwierzając się, że „jak boli tyłek, to było dobrze”. Wprawdzie lubimy szczerych polityków, ale takie wyznania osoby publicznej budzą niesmak i zdumienie (żenada, z którą porównać można tylko skandowanie „We free people” przez Kwaśniewskiego i Frasyniuka w Gdańsku). O swojej współpracy z Niemcami polityk powiedział: „W Słupsku wydarzenia są finansowane przez wiele niemieckich fundacji, m.in. fundację Róży Luksemburg, fundację Eberta, fundację Heinricha Bölla, Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Tych fundacji niemieckich, które w Słupsku robią projekty, jest bardzo, bardzo wiele. Praktycznie każda działająca w Polsce fundacja niemiecka coś robi w naszym mieście”. Na uwagę, że Fundacja Eberta jest powiązana z SPD i finansowana przez min. spraw zagranicznych Niemiec, odpowiedział, że fundacja jest niezależna i „nie oczekuje żadnej wdzięczności”…

Nawet jak Niemcy nie oczekują wdzięczności, Robert Biedroń chyba czuje się zobowiązany, deklarując szybką „dekarbonizację” i likwidacje kopalń, bo Niemcy po uruchomieniu Nord Stream II będą mieli ogromne ilości gazu do rozprowadzenia (na świecie istnieje wielka nadpodaż gazu). Dlatego mówi się o „brudnej” lub „czarnej energii”, w przeciwieństwie do „błękitnego paliwa”, a agresywni „zieloni” atakują transporty węgla. Równocześnie nie mający żadnych surowców energetycznych Japończycy, którzy likwidują wszystkie swoje elektrownie atomowe, po rozpatrzeniu opcji gaz – ropa – węgiel postawili na energetykę węglową.

Jest oczywiście wielu nijakich polityków, ale są też zdumiewający, którzy z pewnością zasilą panoptikum. Znacznie mniej jest potencjalnych kandydatów do panteonu. Jeśli się uda skomplikowana nawigacja nawy państwowej między rafami, to Jarosław Kaczyński będzie jednym z nich.

Możemy mieć różne pretensje do działań rządu, ale musimy sobie zdawać sprawę, że Porozumienie Centrum i późniejszy PiS to jedyne liczące się ugrupowania powstałe BEZ wsparcia komunistycznych służb. Dlatego można powiedzieć, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest partią autentycznie antysystemową („system” budowały służby).

Po transformacji ustrojowej 1990 roku niska płaca została wpisana w doktrynę gospodarczą III RP, a jeden z ministrów Tuska powiedział nawet, że „Polacy nie będą żyć z kapitału” (od życia z kapitału są inne narody). Nieuchronną konsekwencją tego musiała być ucieczka za granicę młodzieży, fachowców i wyludnianie się kraju. Wiadomo, że kosztowne inwestycje w automatyzację i robotyzację, czyli postęp techniczny, są wymuszane przez wysokie koszty pracy. Racjonalnie działający przedsiębiorca, mając do dyspozycji tanich pracowników z łopatami, nie będzie inwestował w koparkę. Mój ojciec, który był za komuny profesorem mechanizacji rolnictwa, porównując stawkę godzinową naukowca z kosztem pracy kombajnu twierdził, że 18 profesorów z cepami znacznie taniej niż kombajn Bizon wymłóci tę samą ilość zboża. Obecna próba podwyższenia płacy minimalnej (czyli polskich zarobków) jest elementem przezwyciężania skutków komunizmu i schodkiem w procesie „wybijania się na niepodległość”, a więc jest czymś znacznie istotniejszym niż „kiełbasa wyborcza”.

Wielki polski optymista Antoni Macierewicz twierdzi, że mamy ogromne szczęście, będąc świadkami stopniowego odzyskiwania niepodległości. Zwłaszcza, że nie kosztuje nas to morza krwi. Nasi ojcowie i dziadowie nie mogli nawet marzyć o takiej sytuacji. Oby miał rację.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Panoptikum czy wstęp do panteonu?” znajduje się na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Panoptikum czy wstęp do panteonu?” na s. 7 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zapytałem premiera Morawieckiego, czy zniesie po wyborach komunistyczny relikt przeszłości, jakim jest podatek Belki

Pan Premier podziękował mi za słuszny postulat i dał nadzieję, że jeżeli tylko po 13 października 2019 roku zostanie nadal Prezesem Rady Ministrów, będzie ten temat miał na uwadze.

Rajmund Pollak

13 września Premier Morawiecki, wracając z Pragi, odwiedził Żywiec. Postanowiłem skorzystać z okazji i wziąć udział w jego spotkaniu z mieszkańcami miasta.

Przed wejściem na salę pracownicy Biura Ochrony Rządu sprawdzili mnie w sposób, który nadaje się do kabaretu. Bardzo się cieszę, że o bezpieczeństwo naszego Prezesa Rady Ministrów mogę być spokojny i nie mam żadnych zastrzeżeń co do skrupulatności BOR, ale… gdy opróżniłem już wszystkie kieszenie i położyłem na stoliku telefon, klucze, długopis i portfel, funkcjonariusz BOR zajrzał jeszcze do portfela, sprawdzając, ile mam drobnych, bo wykrywacz metalu zapiszczał w zetknięciu z moim portfelem. Powiedziałem, że to jest końcówka, jaka mi pozostała z 13 emerytury i to tłumaczenie poskutkowało, bo zostałem wpuszczony na salę Miejskiego Centrum Kultury bez rewizji osobistej. Pomieszczenie było tak pełne, że funkcjonariusze BOR o słusznych gabarytach musieli nieźle się natrudzić, aby utorować przejście dla Pana Premiera.

Prezes Rady Ministrów mówił krótko i treściwie, a gdy zakończył, zadałem mu z sali pytanie: kiedy będzie zlikwidowany podatek od oprocentowania oszczędności, czyli podatek Belki? Odpowiedzi nie było, ale podszedł do mnie funkcjonariusz BOR i poinformował, że zaraz po części oficjalnej Pan Premier zamieni ze mną kilka słów.

Raz w życiu poczułem się jak VIP, bo gdy podchodziłem, już na zewnątrz, do Mateusza Morawieckiego, miałem asystę pięciu funkcjonariuszy BOR, a nieopodal stał w gotowości cały oddział Policji.

Trzeba przyznać, że coś się w naszym pięknym kraju zmieniło, bo trzy lata temu, gdy chciałem porozmawiać z marszałkiem Kuchcińskim w Warszawie, zaatakowało mnie 12 mundurowych ze Straży Marszałkowskiej i zostałem wyrzucony z budynku Sejmu! Natomiast w Żywcu Pan Premier Morawiecki zamienił ze mną kilka słów, a funkcjonariusze BOR pomogli mi przedrzeć się przez kilkusetosobowy tłum, co obrazuje załączona fotografia.

Powiedziałem, że podatek Belki to jest komunistyczny relikt przeszłości, bo uderza przede wszystkim w oszczędności emerytów. Młodzi przeważnie mają długi i niespłacone kredyty, a ludzie starsi całe życie ciężko pracowali na to, aby mieć parę złotych na czarną godzinę. Teraz banki płacą im marne odsetki, od których trzeba płacić jeszcze 19% podatku! Pan Premier podziękował mi za słuszny postulat i dał nadzieję, że jeżeli tylko po 13 października 2019 roku zostanie nadal Prezesem Rady Ministrów, będzie ten temat miał na uwadze.

Powiem szczerze, że ta odpowiedź budzi we mnie dużą nadzieję, bo gdybym usłyszał jakiekolwiek zobowiązanie, potraktowałbym je jako jeszcze jedną obietnicę wyborczą, która może szybko zostać zapomniana. Skoro jednak osoba tak wiarygodna stwierdziła, że dostrzega istniejący problem, znaczy to dla mnie o wiele więcej niż pusta obietnica.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki?” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Czy premier Morawiecki zlikwiduje podatek Belki?” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Postulat 13. porozumień gdańskich do dziś nie może doczekać się realizacji i nikt do niego nie wraca, nawet Solidarność

Żaden z postulatów nie dotyczył likwidacji komunizmu w Polsce i odzyskania niepodległości Polski, ale wprowadzenie w życie chociażby tego jednego prowadziłoby na drogę do takiego rozwiązania.

Józef Wieczorek

Mimo medialnego ogłoszenia upadku komunizmu, komunistyczne kadry kierownicze, dobrane według kryteriów partyjnych, a przynajmniej lojalnościowych wobec władzy – nie ucierpiały, a nawet na tzw. obaleniu komunizmu zyskały, co było i jest widoczne m.in. w sektorze akademickim – tym, który reprodukuje kadry kierownicze, elity państwa.

W PRL dominowała negatywna selekcja kadr i im wyższe stanowiska i tytuły, tym wyższych władz partyjnych potrzebna była akceptacja i wsparcie, czego znający realia PRL nie negują. Trudno jest jednak zrozumieć, że te kadry, starannie wyselekcjonowane metodami komunistycznymi, mimo obalenia komunizmu, nadal się cieszyły i cieszą prestiżem i to także, a może i bardziej, wśród uznających się, a nawet uznawanych za antykomunistów. Natomiast wyeliminowani przez nich w wyniku czyszczenia sektora przed transformacją czerwonej zarazy w zarazę tęczową, nader często pozostają nadal wyeliminowani, nieraz wręcz objęci ostracyzmem środowiskowym. Gdyby postulat trzynasty został wprowadzony w życie, taka sytuacja byłaby niemożliwa.

(…) W sektorze akademickim obejmowanie stanowisk oczywiście zależy od posiadania różnych stopni i tytułów z nazwy naukowych, ale ich zdobywanie/otrzymywanie nie zawsze jest uwarunkowane merytorycznie.

W PRL o stopniach i tytułach decydowała tzw. Centralna Komisja Kwalifikacyjna ds. Stopni i Tytułów, kontrolowana przez Komitet Centralny [PZPR], a po transformacji – CK pozostająca poza kontrolą. Opaczna transformacja naczelnego ogniwa decyzyjnego KC w CK przyniosła w sektorze nauki tylko opaczne skutki – jeszcze większą dewaluację stopni i tytułów wydawanych w układzie zamkniętym i degradację jakości nauki, mimo imponującego wzrostu nieruchomości akademickich i całej infrastruktury, a także wielokrotnego zwiększenia nakładów finansowych księgowanych po stronie wydatków na naukę (niestety wobec zapaści moralnej i braku należytej kontroli w niemałym stopniu marnowanych).

Przeskok od kilkunastu-kilkudziesięciu dolarów (w PRL) do tysiąca i więcej dolarów (w III RP) na głowę akademicką miesięcznie, plus finansowanie grantowe (czego nie było w PRL) nie wydobył środowiska z biedy, szczególnie moralnej, i w relacjach ze światem nasza pozycja spadła, zamiast wzrosnąć.

Kadry selekcjonowane nie według autentycznych kryteriów merytorycznych, ale w znacznej mierze pozamerytorycznie, nie są w stanie dokonać dobrej zmiany. Do tego potrzebna byłaby realizacja postulatu trzynastego porozumień sierpniowych. (…)

Do trzynastego postulatu sierpniowego nikt nie wraca! Obecny szef Komisji Krajowej NSZZ Solidarność, Piotr Duda, w wystąpieniu podczas 37 Ogólnopolskiej Pielgrzymki Ludzi Pracy na Jasną Górę (Częstochowa, 15 września 2019 r.) mówił o realizacji postulatu 1. i 14., przeskakując nad postulatem 13., który nadal jest feralny.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Postulat trzynasty porozumień gdańskich po latach” znajduje się na s. 16 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Postulat trzynasty porozumień gdańskich po latach” na s. 16 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Nikomu nie życzymy takiego koszmaru”. Stowarzyszenie Lokalne Grupa Rybacka Obra-Warta toczy batalię z urzędnikami

Wierzymy, że odzyskamy nasze 16 milionów złotych przeznaczonych na setki pomysłów w Regionie Obra-Warta, realizowanych przez lokalne samorządy, przedsiębiorców i organizacje obywatelskie.

Aleksandra Tabaczyńska

Działacze Stowarzyszenia Lokalna Grupa Rybacka Obra–Warta, w osobach Bernarda Dorożały i Kamila Sieratowskiego, w swoich licznych interwencjach pisemnych twierdzą, że w pierwszej połowie 2015 roku, wkrótce po objęciu stanowiska wicemarszałka przez Krzysztofa Grabowskiego, doszło do nagłej wymiany doświadczonych pracowników z departamentu odpowiedzialnego za wdrażanie Projektów Rozwoju Obszarów Wiejskich oraz Projektu Operacyjnego Rybactwo i Morze, na nowych. Jak twierdzą przedstawiciele stowarzyszenia, nie wiadomo, jaki był klucz zatrudniania poza faktem, że nowa kadra wywodziła się z PSL-u. To był początek kłopotów Lokalnej Grupy Rybackiej, w wyniku których stowarzyszenie straciło ogromne fundusze. Poniżej fragment skargi z dnia 26. 07.2019 roku, którą Komisja Skarg Wniosków i Petycji zaopiniowała pozytywnie, ale w postępowaniu uznano, że jest bezzasadna. (…)

Na stronie internetowej Stowarzyszenia widnieje komentarz do sesji z 30 września:

Problemy poruszane w naszych skargach to podsumowanie współpracy na linii Organizacja Obywatelska a urząd Marszałkowski odpowiedzialny za wdrażania rolniczych i rybackich środków UE od połowy roku 2015.

Nikomu nie życzymy takiego koszmaru, wierzymy, że odzyskamy nasze 16 milionów złotych przeznaczonych na setki pomysłów w Regionie Obra-Warta, realizowanych przez lokalne samorządy, przedsiębiorców i organizacje obywatelskie. (…)

Zgodnie z zapisami statutu, Stowarzyszenie Lokalna Grupa Rybacka Obra-Warta jest dobrowolnym, samorządnym, trwałym zrzeszeniem działającym w oparciu o pracę społeczną. Zrzesza: 11 gmin, osoby fizyczne, organizacje pozarządowe, parafie, przedsiębiorców, rolników i rybaków. Liczy 116 członków, których cele, tu warto dodać – niezarobkowe – to między innymi działanie na rzecz zrównoważonego rozwoju obszarów zależnych od rybactwa, które wyraża się w łagodzeniu skutków zmian strukturalnych w sektorze rybackim, aktywizowaniu społeczności zamieszkujących obszary zależne od rybactwa oraz realizację lokalnej strategii rozwoju (LSR) opracowanej przez lokalną grupę rybacką (LGR) dotyczącą wspierania jakości środowiska przyrodniczego i kulturowego, potencjału obszarów należących do sieci Natura 2000, ochronę dziedzictwa historycznego ze szczególnym uwzględnieniem efektów pracy Sejmu Wielkiego (1788-1792) i wiele innych. Grupa Rybacka Obra-Warta ma też na swoim koncie realizację wielu inicjatyw, na przykład utworzenie dokumentu strategicznego Lokalna Strategia Rozwoju Obszarów Rybackich 2010-2015 i wdrożenie tych planów do 2015 roku.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Obra-Warta broni się nadal” znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Obra-Warta broni się nadal” na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska! / Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, „Kurier WNET” nr 64/2019

Nie oczekiwał splendorów. Lubił i chciał ciężko pracować dla dobra innych. Jego cieszył efekt pracy, kiedy widział, że może pomagać innym, że sprawia ludziom radość, że robi dla nich coś dobrego.

30 września zmarł w wieku 78 lat Kornel Morawiecki, działacz Solidarności, bojownik o wolność Rzeczypospolitej, założyciel i przywódca Solidarności Walczącej, Marszałek Senior Sejmu RP, kawaler Orderu Orła Białego, doktor fizyki, ojciec obecnego Premiera RP Mateusza Morawieckiego.

„Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie. Gdzie Cię doniesiemy?

My, Polacy, jesteśmy wielkim, dumnym narodem. Mamy przeszłość wielką, jesteśmy narodem z pokoleń przed nami, w pokolenia, które przyjdą po nas. Jesteśmy cząstką dziejów. Rośliśmy z chrześcijańskiego, z europejskiego ducha, z naszej mowy i kultury, z umiłowania wolności, z pracy i walki o niepodległość, z fenomenu Solidarności.

Nam, posłom, przypadł zaszczyt reprezentowania obywateli, tych, którzy poparli obecne tu w Sejmie ugrupowania. Także tych, których głosy nie zostały uwzględnione, a także tych, którzy nie poszli do wyborów. Mamy obowiązek mówić wspólnym głosem, mamy obowiązek, spierając się, dochodzić do porozumienia i służyć Polsce, służyć wszystkim obywatelom. Taka jest nasza wielka odpowiedzialność i nasze wyzwanie. Czy prawo ustanowione przez obecny Sejm, przez Sejm obecnej kadencji pomoże Polsce, potrafi poprawić dolę mieszkańców naszego kraju? Czy biednych uda się wyrwać z biedy? Czy da perspektywę ambitnym, pracowitym i zdolnym? Czy przywróci cześć bohaterom Solidarności? Na co dzień widzimy bezprawie, draństwo i rozpacz – rządzą ci, co mają pieniądze i siłę. Ludziom potrzeba uczestnictwa, możliwości wypowiadania się, decydowania o sobie, o kraju. Takie są nasze cele, takie będą nasze czyny.

Tu, z tej trybuny, padło przed laty dramatyczne pytanie: „Czyja jest Polska?” Ale jest jeszcze bardziej doniosłe pytanie, bardziej ważne – Dla kogo jest Polska? Żyjemy nie tylko dla siebie – żyjemy i umieramy dla innych. Polska ma rosnąć, ma rozwijać się nie tylko dla Polaków. Jesteśmy potrzebni. Jesteśmy potrzebni sąsiadom, światu. Mamy łączyć zachód Europy z jej Wschodem.

My razem jesteśmy ważniejsi niż każdy z osobna. Ponad nami są wartości – dobro i prawda, wolność i sprawiedliwość. Nad nimi jest poczucie sensu, naszego indywidualnego życia i naszego narodowego trwania. Sensu tożsamego z niepojętym Bogiem. Polacy nieraz, przydając się sobie, przydawali się innym. Tak było w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku, tak było podczas II wojny światowej, podczas walki i męczeństwa, które nasz naród wycierpiał. Tak było w zrywie Solidarności. Przydaliśmy się Europie, przyczyniliśmy się do pokonania totalitaryzmu. Mieliśmy swój udział w kształtowaniu mapy Europy, ale po Okrągłym Stole zabrakło nam odwagi, wyobraźni i oryginalności.

Marzy mi się… Marzy mi się, żebyśmy w tym parlamencie, z udziałem całego społeczeństwa, zaproponowali Polsce i Europie nową, wielką konstytucję na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Konstytucję nie tylko praw, obowiązków, nie tylko wolności. Konstytucję sensu”.

(Fragment wystąpienia Kornela Morawieckiego z 12 listopada 2015 roku, kiedy jako Marszałek Senior otwierał pierwsze posiedzenie Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej ósmej kadencji)

„To nie rząd wprowadzi lepszy porządek, większy dobrobyt, podniesie poziom życia w Polsce i uczyni silnym nasze państwo. To musi zrobić każdy z nas. To jest wymóg obywatelski, obowiązek, do którego powinien poczuwać się każdy obywatel. Tymczasem bardzo duża część społeczeństwa polskiego wydaje się go lekceważyć. Parę tygodni temu miały miejsce strajki policji, jakby na wzór włoskich. To było oburzające. Słyszałem, że w sądach też dzieją się podobne rzeczy, że sądy są nieczynne, bo sędziowie czy urzędnicy chorują…

W wystąpieniu pana premiera zabrakło pewnych wymagań. Tak bym to powiedział: wymagań. Tego, co tak ostro, ale potrzebnie powiedział premier Anglii Churchill w czasie wojny: że czeka was pot, krew i łzy. Nie chodzi mi o to, żeby nas czekały teraz krew i łzy, ale o to, żebyśmy się poczuwali do wspólnej odpowiedzialności za naszą kondycję, za nasz kraj”.

(Fragment wywiadu Kornela Morawieckiego dla Radia WNET z grudnia 2018 roku)

Z przyjaciółmi, towarzyszami walki, współpracownikami, działaczami Solidarności i politykami o Kornelu Morawieckim rozmawiają Krzysztof Skowroński i Łukasz Jankowski.

Andrzej Kołodziej

Krzysztof Skowroński: Smutny to dzień dla przyjaciół Kornela Morawieckiego, dla wszystkich, którzy cenili tego wybitnego polityka, działacza i wspaniałego człowieka. Jakimi myślami mógłby Pan podzielić się w tym dniu?

Przychodzą mi na myśl wspaniałe chwile spędzone wspólnie z Kornelem. Przyjaźniliśmy się od ponad trzydziestu pięciu lat. To jest naprawdę cenny kawałek wspólnie spędzonego życia, wspólnych lat walki, więc jest o czym pamiętać.

Ale najbardziej żal, że odszedł wielki człowiek, który tak wiele zrobił dla naszej niepodległości. To także dzięki niemu dzisiaj możemy żyć w wolnej Polsce.

Kornel nie tylko dla tego naszego grona ludzi, których zdołał skupić wokół siebie, właściwie wokół zasad, które wyznawał – był wizjonerem bardziej niż politykiem. Bo kiedy on marzył o wolnej, niepodległej Polsce, to większości Polaków ona nawet się nie śniła.

A jednak zdołał wpoić nam wiarę w szansę pokonania totalitarnego systemu. I okazało się, że miał rację.

Kornel ciągle walczył ze złem, które nas otaczało, ale w ludziach widział samo dobro. Był niezwykle pozytywnie nastawiony do każdego człowieka.

Wszystkim wpajał to, że najważniejsze są zasady i nimi należy kierować się w życiu, bez względu na to, co nas otacza. Nie znosił politykierstwa i kunktatorstwa, obojętnie w jakim wydaniu. Był dla nas autorytetem, którego odejście tworzy pewną pustkę, bo trudno jest znaleźć kogoś równie zdeterminowanego i konsekwentnie realizującego swoje dążenia i wiernego własnym zasadom, które głosił przez całe lata. No i szczęśliwie doprowadził nas do radosnego celu.

Całe życie walczył i dzisiaj, niestety, tę ostatnią walkę o własne życie przegrał. Ale pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych, kiedy walczyliśmy z komunizmem i często zastanawialiśmy się nad metodami walki, jej konsekwencjami, represjami, które być może na nas spadną, to Kornel zawsze mówił z uśmiechem: cóż, życie jest mniej ważne. Mówił: dzieci… tak często zwracał się do nas. Mówił: dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!

Był zakochany w wolnej Polsce i nieustannie, konsekwentnie zmierzał do Polski, którą chciał widzieć idealnie sprawiedliwą. To trudno jest osiągnąć. Nie udało się do końca, ale udało mu się już osiągnąć cel najważniejszy: Polskę niepodległą, suwerenną. I mieliśmy wspólnie z Kornelem okazję kilka lat w takiej Polsce żyć, ale dla Kornela ciągle to było niedoskonałe. Do ostatnich dni mówił, że póki żyje, to ma jeszcze coś pozytywnego, coś dobrego do zrobienia.

Ale myślę, że jednocześnie miał poczucie zwycięstwa. Jego myśl, jego idee mimo wszystko odnoszą sukces. Jego syn, premier Mateusz – sam Kornel Morawiecki mówił o tym – buduje Polskę solidarną. Myślę, że miał poczucie, że wszystko, co robił, miało głęboki sens.

Oczywiście zgadzam się z tym. Niestety był bardzo niedoceniany w latach dziewięćdziesiątych i później. Dopiero teraz te zasady i te wartości, które głosił Kornel, znajdują realizację. Realizuje je w sporej części premier – syn Kornela, Mateusz, który się wychował na zasadach i ideach Solidarności Walczącej. Byłem bardzo blisko z Kornelem, więc wiem, że oczywiście sprawiało mu to ogromną przyjemność, że przynajmniej część jego marzeń jest wprowadzanych w życie.

Kawaler Orderu Orła Białego, Marszałek Sejmu, ojciec premiera… ale tak na dobrą sprawę dla Kornela Morawieckiego trudne czasy trwały. Najpierw było podziemie, Solidarność Walcząca; potem okres od lat dziewięćdziesiątych aż do dwa tysiące piętnastego roku. Kiedyś pojechaliśmy do Wrocławia i odwiedziliśmy go w redakcji „Gazety Obywatelskiej”. Mała, biedna redakcja. Dwóch panów, którzy składali z trudem gazetę, walcząc cały czas o prawdę, o taką opowieść, która nie byłaby skażona żadnym lobbingiem ani wpływami.

Jak już mówiłem i co zawsze nam wpajał – najważniejsze są zasady i należy ich bezwzględnie przestrzegać, konsekwentnie dążyć do osiągnięcia własnych celów. Kornel nigdy nie poszukiwał taniego blichtru, nie oczekiwał splendorów. Lubił i chciał ciężko pracować dla dobra innych. Jego cieszył efekt pracy, kiedy widział, że może pomagać innym, że sprawia ludziom radość, że robi dla nich coś dobrego. Zresztą widział w ludziach samo dobro, on nie widział złych ludzi.

Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Kornelem Morawieckim?

O tak! Była to wiosna siedemdziesiątego czwartego roku, kiedy wstępowałem do Solidarności Walczącej – przysięgę odbierał ode mnie Kornel Morawiecki. Takie rzeczy się dobrze pamięta… A było to kilka miesięcy po moim powrocie z czeskiego więzienia, gdzie spędziłem prawie dwa lata. Takie były moje pierwsze kroki wspólne z Kornelem.

A ostatnie Wasze spotkanie?

W okresie, kiedy Kornel był posłem w Warszawie, widywaliśmy się często, ale ostatnio to już kontaktowaliśmy się telefonicznie… Niecałe dwa tygodnie temu próbowaliśmy się umówić, bo Kornel się czuł dobrze, przynajmniej tak mnie zapewniał. Umawialiśmy się na spotkanie w Łomży, w jego okręgu wyborczym, gdzie chciał jechać spotkać się z ludźmi i z nimi porozmawiać w ramach kampanii do senatu, bo nie ustawał w swoim działaniu i uważał, że nadal ma jeszcze coś dobrego do zrobienia. Już tam nie dojechał.

Adam Borowski

Łukasz Jankowski: W czasach PRL był Pan działaczem opozycyjnym, teraz jest Pan wydawcą i producentem filmowym, między innymi współproducentem filmu Legiony.

Byłem także zaprzysiężonym żołnierzem Solidarności Walczącej. Można powiedzieć, że Kornel był moim dowódcą. Przysięgę składałem zresztą dwukrotnie. Po raz pierwszy trochę przypadkowo, bo znalazłem się na tajnej uroczystości poświęcenia sztandaru Solidarności Walczącej. To było bodajże w osiemdziesiątym czwartym roku lub na początku osiemdziesiątego piątego, kiedy ten sztandar powstał. Zostałem zawieziony do podziemi jednego z kościołów Wrocławia, gdzie odbywała się uroczystość poświęcenia sztandaru i zaprzysiężenia na niego obecnych przy tym osób. I wtedy po raz pierwszy składałem przysięgę. Był Kornel i inni działacze.

Drugi raz odbyło się to w mieszkaniu mojej przyszłej żony, kiedy złożyłem deklarację wstąpienia do Solidarności Walczącej. Kornel przyjechał z Andrzejem Zarachem, członkiem Komitetu Wykonawczego SW, i odbierali ode mnie przysięgę. To są uroczystości nie do zapomnienia, jako młodemu chłopakowi zapadły mi bardzo mocno w pamięć. Kojarzyły mi się z przysięgami z powstania styczniowego, z drugiej wojny światowej…

A postać samego przywódcy? Jakie robiła wrażenie wtedy, w latach osiemdziesiątych?

Początkowo Kornel Morawiecki działał we Wrocławiu, ja w Warszawie i nasze drogi się nie krzyżowały. Ale oczywiście słyszałem o nim, odgrywał istotną rolę w środowisku wrocławskim. Był szefem „Biuletynu Dolnośląskiego”, który z Wrocławia przywozili do mnie, do Warszawy, jako do przewodniczącego komisji zakładowej. Będąc we Wrocławiu po prostu załatwiłem to, że dostawaliśmy „Biuletyn Dolnośląski”. A to była jedna z pierwszych gazet tego, nazwijmy to, niepodległościowego podziemia, bo jeszcze przedsierpniowego.

Kiedy czyta się kondolencje wysyłane przez polskich polityków wszystkich opcji, pobrzmiewa w nich jedno sformułowanie: Kornel Morawiecki był wielkim bohaterem walki o wolność Polski. Bohaterem, który potem przez prawie dwadzieścia pięć lat był zapomniany, zepchnięty na margines życia politycznego…

On nie godził się na porozumienie Okrągłego Stołu, nie godził się na ten pakt, który notabene nie został dotrzymany w swojej zasadniczej części, tej społecznej, natomiast został dotrzymany w tej części tajnej, ustnej, magdalenkowej, która zapewniała komunistom bezkarność, uwłaszczenie i to, co oni zrobili z polską gospodarką, prawda? Ta niepisana część umów została wypełniona. Natomiast tamta oficjalna nie. Kornel się na to nie godził.

Potem jakoś nie umiał się przebić do świadomości społecznej. Bo w podziemiu on był legendą, naprawdę legendą. Był jednym z najdłużej ukrywających się działaczy i wyjątkowo intensywnie ściganym. Do tego zrobił coś, czego inni nie zrobili, to znaczy on miał nasłuch. Cały Wrocław był obłożony aparatami nasłuchowymi i rzeczywiście wiele, wiele razy udało mu się umknąć przed aresztowaniem dzięki tej aparaturze. Stworzył zespół ludzi, który można śmiało nazwać kontrwywiadem.

Bo ta wrocławska komórka Solidarności Walczącej, w odróżnieniu od NSZZ Solidarność, wywodziła się z Politechniki, z wydziałów technicznych, a nie z wydziałów humanistycznych. Sam Kornel Morawiecki był doktorem fizyki.

Tak. Moja żona, która jest z Wrocławia i która też była członkiem Solidarności Walczącej, utrzymywała nasłuchy, żeby rozpoznać, czy czasem nie jest śledzona. Ja do tych nasłuchów miałem dostęp i dzięki analizie doszedłem do wniosku, kto w Warszawie jest kapusiem. W Warszawie – to znaczy, że te analizy, te nasłuchy miały wielopoziomowe zastosowanie, bardzo ułatwiały konspirację. I trzeba powiedzieć, że Kornel miał wielu bardzo, bardzo, bardzo oddanych ludzi, którzy wprost mówili nie o jakieś tam finlandyzacji, ale o niepodległości i że komunizm trzeba obalić.

Mieliśmy zasadę, że naszą główną bronią jest słowo, prawda i słowo. I myślę, że Solidarność Walcząca miała jedną z największych siatek drukarskich, wydawniczych. We Wrocławiu prawie każdy zakład miał swoją gazetkę; ta sieć wolnego słowa była nieprawdopodobnie rozbudowana.

W przemówieniu otwierającym obecną, upływającą już kadencję Sejmu, Kornel Morawiecki jako Marszałek Senior powiedział, że zabrakło nam odwagi i śmiałości, także tej intelektualnej śmiałości po Okrągłym Stole; że nie byliśmy na tyle odważni, żeby zbudować państwo zupełnie nowe.

Tak. Przyjęliśmy ten liberalny plan Balcerowicza, który wmówił nam, że po prostu innej drogi nie ma. Że pierwszy milion trzeba ukraść, a następne – czemu nie? To był plan dziki, dla mnie dziki zupełnie, pozbawiony międzyludzkiej solidarności; ta liberalna reforma spowodowała, że nie zbudowaliśmy sprawiedliwego państwa. Przyjęliśmy złe wzorce. Teraz na szczęście odeszliśmy od tego.

Jaki testament dla polskich polityków, dla nas wszystkich jako społeczeństwa, jako narodu zostawił Kornel Morawiecki?

W podziemiu został napisany program pod nazwą Solidarna Rzeczpospolita. Najogólniej rzecz biorąc polegał on na solidarności międzypokoleniowej, na wzajemnej pomocy. I myślę, że taki rodzaj solidarnej Rzeczpospolitej obecnie buduje Mateusz razem z Jarosławem. Mateusz jako młody chłopak był w Solidarności Walczącej. On niejako realizuje ten testament.

Oczywiście zmienia się otoczenie, zmienia się rzeczywistość, która jest dynamiczna i trzeba reagować, ale teraz jest realizowane to, co my nazywamy solidaryzmem: pomoc słabszemu, wyrównywanie szans. To jest ta Solidarna Rzeczpospolita i teraz ją budujemy.

Piotr Jegliński

Krzysztof Skowroński: Czy dobrze znał Pan Kornela Morawieckiego?

Myślę, że bardzo dobrze. Poznaliśmy się w dniu, kiedy Kornel razem z Andrzejem Kołodziejem zostali wyrzuceni, deportowani z PRL-u i znaleźli się na płycie lotniska Fiumicino w Rzymie. Ja już tam na niego czekałem i wtedy poznałem go osobiście. Wcześniej znaliśmy się już wiele lat, bowiem pomagałem Kornelowi. Wspierałem Solidarność Walczącą, od kiedy powstała, od samego początku. Wysyłaliśmy powielacze, skanery do nasłuchów bezpieki, milicji; organizowaliśmy również przerzuty literatury w języku rosyjskim, która szła do ówczesnych jednostek sowieckich. Trzeba powiedzieć, że Kornel Morawiecki miał głęboką wiarę w to, co robił. Był człowiekiem niezwykle ideowym, serdecznym i ciepłym.

Widziałem go ostatni raz ósmego września i śmiałem się z niego, że miał startować z północnej Polski, a jedzie robić kampanię do senatu z pierwszego miejsca na Podlasiu. I poradziłem mu: Kornel, jedź tam, to się od razu lepiej poczujesz! On też się śmiał, ale czułem, że coś się z nim dzieje niedobrego. Był po pierwszej fazie naświetlań, bo chorował na raka trzustki, jak sam powiedział. Miałem przy sobie książkę, którą żeśmy wydali, Alfreda Znamierowskiego Niezłomni, gdzie są wywiady właśnie z Morawieckim i Kołodziejem. I spontanicznie wyjąłem ją i chciałem powiedzieć: popatrz, tylu autorów wydałem, wszyscy zmarli, nie mam autografów. Ale po prostu ugryzłem się w język. Kornel złożył mi podpis z datą: ósmy września tego roku.

Potem miałem z nim kontakt już tylko telefoniczny. A dzisiaj zostałem zawiadomiony ze szpitala przez jego przyjaciół – był tam Andrzej Kołodziej i jeszcze paru kolegów, którzy akurat przyszli na ten straszny moment, kiedy serce Kornela się zatrzymało. Jest to ogromna strata dla wszystkich, dla całej Polski.

Odszedł człowiek niepokorny, człowiek zdecydowany, dla którego najważniejszą sprawą była niepodległość Rzeczypospolitej. On i jego grupa byli jedynymi, którzy w podziemiu, w tamtych okrutnych czasach walczyli o wolność naszą i waszą, on tak to rozumiał. Oni wydawali „Biuletyn Dolnośląski” i pisma Solidarności Walczącej także po rosyjsku, dla żołnierzy sowieckich.

Po wyrzuceniu z Polski, bodajże w osiemdziesiątym siódmym roku, Kornel Morawiecki objeżdżał cały świat, mobilizując różnych polityków zachodnich. Był w Stanach Zjednoczonych w Departamencie Stanu, spotykał się z bardzo różnymi ludźmi. Wrócił do Polski nielegalnie, tuż przed stanem wojennym.

Przede wszystkim nie uznawał Okrągłego Stołu, bo jak mówił, komuna po prostu sama się wywróci, nie pomagajmy jej się przekształcić. Uważał, że wcześniej czy później to wszystko padnie. Niestety tak się nie stało. I bardzo z tego powodu ubolewał. Niedawno rozmawialiśmy i pokazałem mu dokument, podpisany przez Wojewodę Mazowieckiego Sipierę, który przysłał do kogoś pismo o treści: „działając na podstawie artykułu takiego i takiego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego…”. Czyli do dzisiaj władze działają na podstawie komunistycznych dekretów. I Kornel powiedział, że to jest najwyższy skandal III Rzeczypospolitej, że została zachowana ciągłość PRL-u, przede wszystkim w sprawach ideowych i konstytucyjnych. To jest niesłychane, że do dzisiejszego dnia utrzymuje się ważność jednego z podstawowych dokumentów, na których opierała się władza ludowa. Zresztą tak jak i dekret Bieruta w najjaśniejszej stolicy. To wszystko go bulwersowało.

On, jeżeli szedł do Sejmu, to nie dla zdobycia poklasku czy załatwienia sobie emerytury, tak jak to niestety się dzieje w wielu wypadkach. Do Sejmu bardzo często dostają się ludzie kompletnie bez ideologii. To był człowiek pewnego etosu, przypominał te pokolenia, które walczyły po powstaniu styczniowym, w kompletnej beznadziei. Będzie nam go bardzo, bardzo brakowało. Żegnaj Kornelu.

Małgorzata Wassermann

Krzysztof Skowroński: Kiedy Pani poznała Kornela Morawieckiego? Czy miała Pani okazję z nim rozmawiać?

Poznałam pana Kornela Morawieckiego dopiero w tej kadencji Sejmu. Oczywiście wcześniej słyszałam o tej postaci bardzo wiele, natomiast osobiście poznałam go w tym Sejmie. Miałam też przyjemność i zaszczyt kilkakrotnie z nim rozmawiać. Mówił mi o swoich projektach i pomysłach. Wspaniały człowiek; człowiek legenda. Ciepły, miły, konkretny, odważny.

Przede wszystkim był to człowiek niezwykle waleczny, a jednocześnie bił od niego ogromny spokój. On swoją osobowością nie bardzo pasował do niektórych zachowań, z jakimi mamy do czynienia w dzisiejszym Sejmie: te pokrzykiwania, czasem brzydkie gadżety… Kornel Morawiecki miał w sobie taki spokój, wielkość; wychodził na mównicę i prosił, apelował, abyśmy ze sobą rozmawiali, aby debata nie schodziła na tak niski poziom, jak to nieraz się zdarzało, bo przecież wszystkim chodzi o Polskę. Bo jemu chodziło o Polskę.

Małgorzata Gosiewska

Odszedł jeden z ostatnich żołnierzy wyklętych, wielki człowiek, legenda walki o Polskę. Tak wiele mu zawdzięczamy. Jego dorobek oczywiście powinien być powszechnie znany, ale nie jestem pewna, czy jest znany wystarczająco i wszędzie. Kornel Morawiecki jest taką osobą, której absolutnie nie da się kwestionować. A jednak niełatwe miał życie, bo nawet III RP nie zauważała jego dorobku. Na przestrzeni wielu, wielu lat pozostawał na zupełnym marginesie.

Ale nie czas w tej chwili na tego typu rozważania. W tej chwili wszystko inne przestaje być istotne. Myślę, że powinniśmy skupić się na modlitwie, być z panem premierem, z całą jego rodziną i wspierać ich, bo dzień rzeczywiście jest smutny.

Krzysztof Skowroński: Na pewno w pamięci wielu z nas zostanie ten symboliczny moment, kiedy czas obecnej kadencji Sejmu rozpoczynał swój bieg. W tym Sejmie nie było postkomunistów jako zwartej formacji politycznej, a pierwsze przemówienie wygłaszał Marszałek Senior Kornel Morawiecki. Zaczął od słów poety, że dostaliśmy Polskę jak żagiew i mamy ją nieść dalej. A jak przekazał mediom jego syn, premier Mateusz Morawiecki, jedne z ostatnich słów, jakie wypowiedział jego ojciec, były takie, żeby zawsze myśleć o Polsce i wypracowywać zgodę narodową. Tę myśl od dawna starał się promować.

On rzeczywiście zawsze niósł Polskę jak tę żagiew. Czerpmy z jego życia, jego postaw i oddajmy mu wszyscy cześć. Gdy przyjdzie moment jego ostatniej już drogi, bądźmy tam wszyscy.

Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, pt. „Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!”, znajdują się na ss. 10–11 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

 

Wspomnienia o śp. Kornelu Morawieckim, pt. „Dzieci, zrozumcie, najważniejsza jest Polska!”, na ss. 10–11 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obiecuję, że do polityki podejdę z sercem, bo jestem zdecydowanym przeciwnikiem zarządzania przez konflikt

Leczę i będę leczyć nadal. Wiem, co trzeba zrobić, by ochrona zdrowia w Polsce była dobrze zorganizowana. Wiem także, z czym na co dzień zmagają się zarówno pacjenci, jak i lekarze.

Aleksandra Tabaczyńska, Jerzy Wierzchowiecki

Rozmowa z Jerzym Wierzchowieckim, kandydatem do senatu z list Prawa i Sprawiedliwości, kardiologiem, ordynatorem Oddziału Internistyczno-Kardiologicznego szpitala w Grodzisku Wielkopolskim, organizatorem Grodziskich Dni Kardiologicznych.

Senator od serca – co to znaczy? Jest Pan bardziej lekarzem czy politykiem?

Przede wszystkim jestem mężem i ojcem, Polakiem oraz katolikiem. Kardiologia to dziedzina, którą kocham, to moje życie zawodowe i pasja. Polityka z kolei, oczywiście rozumiana jako sztuka rządzenia, której celem jest dobro wspólne, stanowi dopełnienie wszystkiego, co dla mnie ważne. A parlament to miejsce pracy, gdzie działanie dla społeczeństwa jest najwyższą wartością.

To jaki ma Pan plan dla polskiej służby zdrowia?

Zwiększenie finansowania dla szpitali powiatowych, w których łącznie leczy się każdego roku ponad połowa pacjentów szpitalnych. (…) Jako kardiolog i ordynator w szpitalu powiatowym będę przekonywał polityków, że lecznictwo powiatowe, gdzie każdego dnia leczy się tak wielu Polaków, powinno znaleźć się w obszarze zwiększonych zainteresowań wszystkich partii. Czeka nas wspólna praca nad poprawą jakości leczenia w tych szpitalach, i to ponad podziałami politycznymi. (…)

Czyli rozum i serce – oto dwa atrybuty senatora-kardiologa?

Nie tylko kardiologa. Niezależnie od tego, co nam mówi rozum, i tak większość z nas słucha właśnie serca. I to jest piękne. Jednak bez względu na to, po której stronie politycznej mamy swoje serce, powinniśmy pamiętać, że jest ono tylko jedno. I musimy o nie dbać. A ja mogę obiecać, że do polityki także podejdę z sercem, bo jestem zdecydowanym przeciwnikiem zarządzania przez konflikt. Moim zdaniem arena polityczna powinna być miejscem dialogu i przedstawiania konkretnych argumentów, obszarem zdrowej konkurencji do prezentacji różnych programów i poglądów. Jeżeli z woli wyborców zostanę wybrany do Senatu, chciałbym skupić się także na wspieraniu polskich rodzin, działaniu w obszarze polityki senioralnej i społecznej – z naciskiem na pomoc osobom niepełnosprawnym.

Chciałbym też wesprzeć inicjatywę nauczania domowego tak istotną dla wielu rodziców.

Cały wywiad Aleksandry Tabaczyńskiej z Jerzym Wierzchowieckim, pt. „Do polityki – z sercem”, znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Aleksandry Tabaczyńskiej z Jerzym Wierzchowieckim, pt. „Do polityki – z sercem”, na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy to zapowiedź zmiany pokoleniowej w Polskiej polityce? Wywiad Tomasza Wybranowskiego z radnym Wojciechem Zabłockim

Czy będzie możliwe reaktywowanie Narodowego Muzeum Przyrodnicze, którego liczące 8 mln egzemplarzy zbiory leżą od wojny w magazynach? Czy uda się utrzymać przychodnię dla weteranów i kombatantów?

Tomasz Wybranowski, Wojciech Zabłocki

Wojciech Zabłocki mimo młodego wieku był już burmistrzem warszawskiej Pragi-Północ, gdzie dał się poznać jako dobry gospodarz i obrońca mieszkańców tej dzielnicy wrzuconych w nieuczciwe machinacje fałszywych spadkobierców kamienic. Jego wielkim marzeniem jest reaktywowanie Narodowego Muzeum Przyrodniczego, które zostało utworzone w 1919 r. na mocy dekretu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Placówka przestała jednak istnieć wraz z zakończeniem II wojny światowej, a władze Polskiej Republiki Ludowej nie były zainteresowane jej odbudową.

Jak to się zaczęło?

W 2016 r. rozmawiałem z naukowcami z Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk, który swoją siedzibę ma przy ulicy Wilczej 64. Budynek ten, będący w kiepskim stanie, został dodatkowo objęty roszczeniami rzekomych dawnych właścicieli. Wtedy byłem burmistrzem Pragi-Północ i usłyszawszy o tym, rozpocząłem walkę z różnymi nielegalnymi działaniami tego typu. Widząc moje zaangażowanie, ludzie nauki poprosili mnie o pomoc. Od słowa do słowa zaczęliśmy kreślić coraz bardziej śmiałe plany. Początkowo myśleliśmy o przeniesieniu instytutu, ale później wpadliśmy na pomysł, by reaktywować całe muzeum, które byłoby instytucją z prawdziwego zdarzenia. Później ten temat rozwijał się, dołączały bowiem do nas kolejne środowiska i grupy. W tej chwili myślimy już nie tylko o reaktywowaniu Muzeum Przyrodniczego, ale również o stworzeniu przy nim np. kilku instytutów naukowych, które badałyby geny, a także kwestie migracji gatunków czy zmian klimatu.

Plany zacne i szlachetne, podobnie jak wielkość tej przyrodniczej kolekcji.

Zgadza się (promienny uśmiech). 8 milionów egzemplarzy zaklętych w czasie najprzeróżniejszych zwierząt, dinozaurów, poprzez małe żyjątka i różne istoty morskie, gady, płazy, ptaki i owady. Posiadamy ogromne bogactwo przyrodnicze, w tym prawdopodobnie największą kolekcję kolibrów na świecie. (…)

Czym jest dla Pana historia? Nie tylko w ujęciu nauk przyrodniczych i Pana batalii o reaktywację Narodowego Muzeum Przyrodniczego. Wydaje się, że polska młodzież spragniona jest historii, którą po macoszemu wciąż się traktuje w szkołach.

Historia to moja miłość i pasja. Sam jestem absolwentem historii. Cieszę się, że odradza się ruch patriotyczny oparty na pamięci o powstaniu warszawskim, który jeszcze kilkanaście lat temu nie był taki silny.

Powstanie warszawskie to nasi waleczni kombatanci, którym po cichu, z dala od fleszy aparatów i szumu kamer telewizyjnych zamyka się ich Przychodnię Specjalistyczną przy ulicy Litewskiej 11/13 w Warszawie.

Ta sprawa bulwersuje mnie od początku, zwłaszcza że wszyscy nabierają wody w usta. Cieszę się, że Radio WNET i redakcja „Kuriera WNET” podjęły ten temat jeszcze w czerwcu. Ta przychodnia lekarska jest finansowana ze środków miasta stołecznego Warszawy w ramach Programu opieki zdrowotnej nad kombatantami. Decyzję w sprawie wydał piętnaście lat temu ówczesny prezydent miasta stołecznego Warszawy śp. prof. Lech Kaczyński. Gdzie leży problem, że przychodnia nie może dalej leczyć naszych bohaterów z czasów wojny? To co powiem, będzie bardziej niż dosadne. Niestety prezydent miasta Rafał Trzaskowski bardzo się interesuje paradami równości, ale jeśli chodzi o sprawy historii, tej najnowszej, także dotyczącej powstania warszawskiego – są one spychane na dalszy plan.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Wojciechem Zabłockim, pt. „Przywróćmy w Warszawie hierarchię spraw”, znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Wojciechem Zabłockim, pt. „Przywróćmy w Warszawie hierarchię spraw”, na s. 9 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Abp Gądecki: Nic, poza nadzwyczajnymi okolicznościami, nie usprawiedliwia nieobecności katolików w sprawach publicznych

Niech okres kampanii zostanie zapamiętany jako czas owocnej dyskusji o dobru naszej Ojczyzny. A zwycięzców wyborów proszę o to, aby stali się prawdziwymi „narzędziami pokoju i pojednania”.

Arcybiskup Stanisław Gądecki

Warszawa, 1 października 2019 roku

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie!

Zbliżające się wybory parlamentarne są dla mnie sposobnością do przypomnienia kilku podstawowych zasad Katolickiej Nauki Społecznej, dotyczących odpowiedzialności katolików za życie polityczne. Zachęcając do udziału w wyborach, pragnę najpierw przypomnieć, że z moralnego punktu widzenia miłość Ojczyzny i odpowiedzialność za dobro wspólne wymagają od wszystkich korzystania z prawa wyborczego. Nic – poza nadzwyczajnymi okolicznościami – nie usprawiedliwia nieobecności katolików w sprawach publicznych.

W procesie dokonywania odpowiedzialnego wyboru odpowiedniego kandydata, należy wziąć pod uwagę: jego prawość moralną, kompetencje w dziedzinie życia politycznego i obywatelskiego, potwierdzone dotychczasową działalnością publiczną, świadectwo życia w rodzinie oraz małej ojczyźnie. Liczą się również takie cechy osobowości jak: wyrazista tożsamość, szacunek do każdego człowieka, postawa dialogu i umiejętność współpracy z innymi, zdolność do roztropnego rozwiązywania konfliktów, miłość Ojczyzny oraz traktowanie władzy jako służby. Wybór takich kandydatów daje większą szansę na integralny i solidarny rozwój naszego kraju.

Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że – w zakresie porządku spraw doczesnych – także między katolikami mogą istnieć uprawnione różnice poglądów. Pluralizm nie może jednak oznaczać moralnego relatywizmu. Fundamentalne zasady etyczne – ze względu na ich naturę i rolę, jaką pełnią w życiu społecznym – nie mogą być przedmiotem „negocjacji”.

Jak to wielokrotnie przypominali papieże, m.in. św. Jan Paweł II, a ostatnio Papież Franciszek, katolicy powinni popierać programy broniące prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, gwarantujące prawną definicję małżeństwa jako trwałego związku jednego mężczyzny i jednej kobiety, promujące politykę rodzinną, wspierające dzietność, gwarantujące prawo rodziców do wychowania własnego potomstwa zgodnie z wyznawaną wiarą i moralnymi przekonaniami. W związku z tym katolicy nie mogą wspierać programów, które promują aborcję, starają się przedefiniować instytucję małżeństwa, usiłują ograniczyć prawa rodziców w zakresie odpowiedzialności za wychowanie ich dzieci, propagują demoralizację dzieci i młodzieży. Nie mogą się decydować na wybór kandydata, który wyraża poglądy budzące zastrzeżenia z punktu widzenia moralnego oraz ryzykowne z punktu widzenia politycznego.

Wyrażam głębokie przekonanie, że – niezależnie od podziałów oraz napięć politycznych i społecznych w Polsce – możliwe i konieczne jest budowanie narodowej wspólnoty poprzez dialog i solidarność w prawdzie, we wzajemnym szacunku oraz z myślą o przyszłych pokoleniach. Nie rozbudzajmy więc emocji, które spowodowałyby, że po wyborach trudno nam będzie odnosić się do siebie nawzajem z szacunkiem.

Zachęcam każdego do udziału w modlitwie o owocny przebieg głosowania. Życzę wszystkim, aby okres kampanii został zapamiętany nie tyle jako czas walki o władzę, ile raczej jako czas owocnej dyskusji o dobru naszej Ojczyzny i kierunkach jej integralnego rozwoju. A zwycięzców wyborów proszę o to, aby stali się prawdziwymi „narzędziami pokoju i pojednania”.

+ Stanisław Gądecki
Arcybiskup Metropolita Poznański,
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski,
Wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatów Europy

Przedwyborczy apel abp. Stanisława Gądeckiego, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, znajduje się na s. 3 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Apel abp. Stanisława Gądeckiego na s. 3 październikowego”Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego