Wzorcowe wybory na rektora uczelni: startuje jeden kandydat, a kiedy zostanie wybrany, oznacza to, że jest najlepszy

Od lat ma miejsce degradacja uniwersytetów i elit na nich formowanych, co widać i przy wyborach prezydenckich, gdzie jest wprawdzie wielu kandydatów, a i tak nie ma z kogo wybierać. Takie mamy elity.

Józef Wieczorek

W czasach zarazy trzeba nosić maseczki, a głośne mówienie skutkuje rozsiewaniem wirusa, ale czy milczenie nie jest czasem wywołane obawą o rozpowszechnienie wirusa prawdy?

Zapewne z tej przyczyny trwające wybory rektorskie odbywają się niemal w ciszy medialnej. Lepiej, jak się o nich nie mówi, lepiej, jak na stanowiska rektorskie jest tylko po jednym kandydacie, bo inaczej w walce o fotele coś by mogło zostać ujawnione. A tak, głosząc w dobie pandemii nadrzędność dobra wspólnego, można na lata opanować fotel rektorski i decydować o tym, co może, a co nie może wyjść na światło dzienne. Wielkie osiągnięcia w tej materii ma wzorcowa dla innych uczelnia, najstarsza w Polsce – zwana perłą w koronie nauki polskiej. (…)

Wybory akademickie w toku, wielu rektorów już wybrano, choć wybory rektorskie bywają fikcją, podobnie jak konkursy na stanowiska uczelniane, bo do wyborów (podobnie jak do ustawianych konkursów) staje na ogół tylko jeden kandydat.

Uczelnią musi kierować rektor, więc samojeden kandydat musi być wybrany, bez względu na to, co sobą reprezentuje i co z niego uczelnia, a przede wszystkim nauka w Polsce, mieć będzie.

Tak się dzieje od lat i od lat ma miejsce degradacja uniwersytetów, elit na nich formowanych – co widać i przy wyborach prezydenckich, gdzie jest co prawda wielu kandydatów, ale i tak nie ma z kogo wybierać. Takie mamy elity.

W wyborach na wzorcowej polskiej uczelni było co prawda na początku dwóch kandydatów na rektora, ale jeden z nich, argumentując, że uniwersytet powinien stanowić dla społeczeństwa wzór, jak wychodzić z kryzysu, podjął decyzję, aby w czasach pandemii wycofać swą kandydaturę.

Zatem wzorcem wyborów ma być brak możliwości wyboru akademika najlepiej nadającego się na rektora, z wyjątkiem tego jedynego kandydata, który w wyborach startuje. A jak zostanie wybrany, ma to znaczyć, że jest najlepszy. Czyli tak, jak się dzieje na ogół w wyborach/konkursach, także na nierektorskie stanowiska akademickie. Najlepsi to ci, których wybrano w ustawianych na nich konkursach.

I taki stan rzeczy jest niemal powszechnie, tzn. demokratycznie akceptowany. Co prawda kadencja rektorska trwa teoretycznie tylko cztery lata, ale często przedłuża się na lat osiem, bo możliwy jest wybór rektora na drugą kadencję i zwykle tak się dzieje. Nader często wybierani rektorzy mają już za sobą jedną, a zwykle dwie kadencje prorektorskie, a nierzadko bywali już rektorami na innych uczelniach.

Mamy zatem coś w rodzaju wykształcania się zawodu rektora, podobnie jak wcześniej zawodu profesora i są nawet związki zawodowe profesorów, powstające zapewne po to, aby bronić profesorów sprawiających zawód swoim poziomem, tak intelektualnym, jak i moralnym. Można zatem oczekiwać, że i związki zawodowe rektorów też powstaną.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pandemiczne wybory akademickie” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pandemiczne wybory akademickie” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trójka bez maski. Z jednego studia sterowano rynkiem rockowym w Polsce / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 72/2020

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach.

Andrzej Jarczewski

„Trujka” jako dystrybutor prestiżu

Lista Przebojów Trójki (LP3) w połowie maja 2020 rozpaliła publicystów i polityków wszelakich opcji. Powracam do sprawy dlatego, że akurat 1 maja, na dwa tygodnie przed wybuchem afery, „Kurier WNET” opublikował mój artykuł pt. Starczy uwiąd Trujki. Potraktowałem wtedy temat z najwyższą kurtuazją; teraz czas na większą szczerość.

Trójka, jak starzejąca się kokota, przeżywała ostatnio trudne momenty wraz z tak czy inaczej legendowaną emeryturą swoich filarów.

Kompletne załamanie dotknęło ją 15 maja 2020 r. po ustawieniu na czele LP3 piosenki Kazimierza Staszewskiego Twój ból jest lepszy niż mój. Ta okoliczność każe mi kontynuować refleksje na temat historycznej i współczesnej roli radia i muzyki. Zacznę jednak od innego ważnego zagadnienia, prawie tak ważnego, jak muzyka. Od… demokracji.

Oczywiście – muzyka jest ważniejsza. Znamy wszak duże połacie geografii i jeszcze większe historii, gdy o demokracji nie słyszano. A muzykę słyszano zawsze i wszędzie. Bez niej nie było na świecie żadnej cywilizacji. Przypomnę w tym kontekście tezę Jerzego Waldorffa sprzed pół wieku, że muzyka nie podlega prawom demokracji, lecz… arystokracji. Nie wolno jednak mieszać porządków. Należy oddać demokracji to, co demokratyczne, a sztuce to, co arystokratyczne. I nie dopuścić, by arystokracja się zdegenerowała, przeszła w oligarchię lub dyktaturę celebrytów.

W radiowej Trójce nowa arystokracja medialna konsekrowała się sama, wytworzyła wokół siebie prawdziwy kult i kazała się wielbić bezkrytycznie (terminy: ‘konsekracja’, ‘dystrybucja prestiżu’, ‘kult’ i kilka dalszych należy odczytywać przez pryzmat socjologii Pierre’a Bourdieu).

Obecnie obserwujemy etap generowania zbioru męczenników sprawy i rozsławiania ich „lepszego” bólu za granicą, choć sami zadawali taki sam ból tym, których nie lubią, ale to był „gorszy” ból, niewart piosenki.

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo żyje już inną muzyką i nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach. Przy starych idolach pozostali tylko równie starzy wyznawcy i reklamodawcy suplementów na wątrobę. Młodzi mówią mniej więcej tak: „Jakiś starszy pan coś wrzeszczy do innego starszego pana. A co mnie to obchodzi!”.

Zerowa reguła demokracji

Obywatele państwa demokratycznego zajmują się swoim życiem osobistym, a do zarządzania sprawami zbiorowymi od czasu do czasu wybierają swoich przedstawicieli. Ci przedstawiciele wchodzą do rad, parlamentów i rządów, które tworzą prawa i podejmują wiążące wszystkich decyzje. Jedni obywatele są z tych rządów zadowoleni bardziej, inni mniej, ale wszyscy godzą się z podstawową regułą demokracji, wyłożoną przez Peryklesa dwa i pół tysiąca lat temu: „Nasz ustrój polityczny nazywa się demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie na mniejszości”…

Co z takiej definicji demokracji wynika? Po pierwsze i najważniejsze: że istnieje sposób orzekania o większości. Dalsze wnioski są lepiej lub gorzej realizowane w różnych krajach i nie stanowią tutaj przedmiotu zainteresowania. Ważne jest tylko to, że w demokracji jako przedpierwszą regułę przyjmuje się oczywistość, że tam, gdzie o miejscu osoby lub dzieła decyduje większość – musi istnieć powszechnie akceptowana metoda stwierdzania większości.

Zlicza się, ile głosów padło na „A”, ile na „B” czy „C”; wynik arytmetycznego sumowania podawany jest do publicznej wiadomości i ten wynik sprawia, że to, co uzyskało więcej głosów, osiąga cel, dla jakiego prowadzono głosowanie, a to, co uzyskało mniej głosów – na pewien czas przegrywa, choć może próbować szczęścia w następnym głosowaniu. Te reguły demokracji są przez nas tak głęboko zinternalizowane, że nie podejrzewamy nawet możliwości przeciwnej, czyli sytuacji, w której nie ustala się większości, a mimo to cel – zależny od większości – ktoś osiąga.

Zerowa reguła stalinizmu

Wątpię, czy Stalin rzeczywiście to powiedział, ale następująca definicja dobrze odzwierciedla to, co faktycznie realizowano w komunizmie i co nadal działa np. w Korei Północnej i – zdaje się – w Wenezueli:

„Nieważne, kto jak głosuje. Nieważne, kto liczy głosy. Nieważne, czy ktoś w ogóle coś liczy. Ważne to, kogo ogłosimy wybranym!”

W rozpatrywanej teraz sprawie dyrektor Programu Trzeciego popełnił błąd pomieszania demokracji z komuną, idolatrią i dyktaturą idola. Stwierdził bowiem prostodusznie, że w ustalaniu kolejności na Trójkowej Liście Przebojów z 15 maja 2020 roku złamano regulamin i na pierwsze miejsce wstawiono piosenkę, która zdobyła mniej głosów niż kilka innych. I że to jest niewłaściwe. Dyrektor automatycznie i zapewne bezrefleksyjnie przyjął definicję peryklesowską, z której wynika, że zwyciężyć powinno to, co – zgodnie z demokratycznymi regułami – uzyskało najwięcej głosów. I tu dyrektor się strasznie pomylił. Nie zauważył, że o całej liście (LP3) decyduje REGUŁA ZEROWA, czyli ręczne sterowanie, że żadnego REGULAMINU NIE MA! Żadnego regulaminu nigdy nie było! A to oznacza, że od samego niechlubnego początku w stanie wojennym listy przebojów w III Programie Polskiego Radia były fabrykowane bez żadnej kontroli! To oznacza również, że z jednego studia centralnego sterowano nie tylko listą, ale wręcz całym rynkiem muzyki rockowej w Polsce.

Nie da się zliczyć

O niedemokratycznych procedurach przy układaniu LP3 pisałem m.in. w roku 2012, opisując rolę muzyki w życiu młodego pokolenia w stanie wojennym. Kwestia ta była przedmiotem kilku rozmów. Rzecz jasna – fakt nieistnienia regulaminu LP3 w ogóle nie był do tej pory rozpatrywany. Po prostu na coś takiego nie wpadłem. Pomijam teraz nieistotne szczegóły, by przytoczyć ciekawy argument.

Otóż każdy, kto choć raz uczestniczył w zliczaniu głosów, np. w obwodowej komisji wyborczej, wie, że jest to spora praca. W normalnych wyborach, w jakich uczestniczymy prawie co roku, obwody głosowania są tak wyznaczane, by w efekcie, po uwzględnieniu frekwencji, w urnie znalazło się nie więcej niż 2000 głosów. Oczywiście gdzieniegdzie bywa więcej, ale średnia raczej tysiąca nie przekracza. Komisja liczyła te głosy całą noc, spisywała protokół i kończyła pracę, za którą każdy otrzymywał jakieś drobne wynagrodzenie.

A teraz wyobraźmy sobie takie głosowanie nie co rok, ale co tydzień, przy czym głosy nie są oddawane na jednoznacznych kartach do głosowania. Każdy pisze, jak chce, wielu mylnie podaje tytuły piosenek, niektórzy wypisują długie, piękne listy, których oczywiście nikt nie ma czasu nawet otworzyć. I jest tego dużo, dużo więcej niż w zwykłej urnie wyborczej. Internet wiele w tej sprawie ułatwił, ale – jak przyznają sami zainteresowani – program agregujący głosy działa źle i właściwie daje tylko materiał pomocniczy.

Pytanie: jak przed internetem liczono głosy? Odpowiedź: szuflą!

Utajnione liczby

W latach sześćdziesiątych, gdy wybuchała beatlemania, na całym świecie tworzono różne rankingi, którymi emocjonowała się młodzież. W krajach kapitalistycznych ułożenie listy według popularności było pracochłonne, ale względnie proste i – co do zasady – powszechnie akceptowane. Po prostu wybierano pewną grupę sklepów z płytami, a następnie pytano, ile sprzedano singli i ewentualnie longplayów. Tak powstawała słynna „Top Twenty”, czy „Hot Hundred”. Różne czasopisma czy stacje radiowe opracowywały różne i zmienne w czasie regulaminy, uwzględniające nowinki technologiczne (np. ostatnio Spotify).

W krajach socjalistycznych, gdzie dystrybucja płyt – jak cała gospodarka – stała na głowie, wymyślano inne systemy. Program I Polskiego Radia, jeśli dobrze pamiętam, organizował głosowania dziennikarskie w studiach regionalnych, co w żaden sposób nie odzwierciedlało popularności piosenek. Pojawiła się jednak lista prawdziwa, nadawana przez Program Pierwszy z… Lublina. Leciało to w poniedziałki o pierwszej w nocy (żeby dzieci nie słyszały), ale wszyscy studenci i być może licealiści na to czekali, a niektórzy spisywali owe listy i później o nich ze znawstwem dyskutowali.

Ta – nadawana na falach długich – lubelska lista różniła się od innych tym, że redaktor prowadzący podawał liczbę głosów, która padła na daną piosenkę. Głosowało się na kartkach pocztowych (znaczek za 40 groszy) i można było podawać 10 tytułów.

W roku akademickim 1969/70 uczestniczyłem w akcji „sprawdzania demokracji” na tej powszechnie cenionej liście. Wysyłaliśmy dwukrotnie po 400 (czterysta) kartek, promujących różne piosenki, przy czym każdy uczestnik tej gry musiał obowiązkowo na pierwszym miejscu umieścić Darling Beatlesów, a kilka tygodni później – spadające właśnie z listy El Cóndor Pasa Simona i Garfunkela.

Co ciekawe, piosenka El Cóndor Pasa powróciła wtedy na czołowe miejsce i od tego momentu zaczęła się druga, znacznie większa niż pierwsza, fala popularności tego utworu w Polsce. Oczywiście Darling też na dłużej okupowało miejsce pierwsze. Ważny w tym jest fakt podawania liczby głosów, jakie dany utwór otrzymał. Można więc było obliczyć, ile trzeba dodać, żeby wejść na podium. W ten sposób – z Gliwic i Katowic – udało się sprawdzić i potwierdzić rzetelność lubelskiej listy.

Słuchaliśmy również Radia Luxemburg, a przez pewien czas wielką estymą cieszyła się lista, nadawana chyba w piątkowe lub sobotnie wieczory na falach średnich przez słoweńską Lublanę. Język zrozumiały, a piosenki prosto z Londynu i trochę z Jugosławii. Z kolei Lista Przebojów Programu Trzeciego, która od razu zdobyła ogromną popularność, nigdy (to podaję na odpowiedzialność zawodnej pamięci) nie podawała liczby głosów, choć niektórzy twierdzą, że jakąś liczbę kiedyś wymieniono. Zawsze jednak żonglowano innymi liczbami: ile tygodni piosenka utrzymuje się na liście, na którym miejscu była poprzednio, co się działo na liście ileś tam numerów temu itp. W tym gąszczu liczb podawanych ukryto jedną, której nie podawano, bo jej rzetelnie nie liczono: liczbę głosów oddanych przez słuchaczy.

Czyje koszty, czyje dochody?

Nie wiadomo, ile tych kartek i telefonów odbierano co tydzień w Trójce. Przypuszczam, że niekiedy mogły to być dziesiątki tysięcy. W latach osiemdziesiątych Warszawa była jako tako stelefonizowana, ale na prowincji rzadko kto miał telefon, a już dodzwonienie się do Radia było naprawdę trudne, jeśli nie niemożliwe. Młodzież wysyłała więc kartki. Jeżeli nikt tych kartek porządnie nie liczył, to ile pieniędzy zmarnowaliśmy przez te lata na chociażby tylko znaczki pocztowe? To by wymagało jakiejś analizy. Materiał jest olbrzymi, zjawisko społecznie ważne, a jakoś nie słychać, by pochylił się nad nim poważny socjolog. Owszem, różnych hagiografii napisano sporo, ale kosztów społecznych nie policzono.

A jakie są skutki funkcjonowania LP3 dla samych wykonawców? Zachodni artyści raczej nie interesowali się tym marginalnym dla nich rynkiem, natomiast dla polskich zespołów młodzieżowych, które zaistniały dzięki tej liście, miejsce decydowało o popularności, a za tym szły apanaże, tantiemy, stawki koncertowe, później również dochody ze sprzedaży płyt, wynagrodzenia z radia i telewizji, wyjazdy zagraniczne itd.

Rzecz jasna – najlepiej promowali się prowadzący tę listę i inni prezenterzy Trójki. W radiu zawsze zarabiało się niewiele, ale wystarczyło mieć dwie godziny w tygodniu na antenie, by zyskać rozpoznawalność, a co za tym idzie – możliwość prowadzenia konferansjerki na różnych festiwalach i pomniejszych chałturach, bo tam były prawdziwe pieniądze. Nie w radiu.

Różne pojawiają się informacje na temat forowania jednych wykonawców i zamilczania innych. Na razie nikt nie pokazał ewidentnych dowodów, ale widzimy, że pokusa była niebagatelna. Nie zaprzeczam, że w Trójce pracowały same krystalicznie czyste anioły, które przez kilkadziesiąt lat nie uległy żadnej pokusie. Chciałbym w to wierzyć, ale coś jestem człowiekiem słabej wiary w cuda. Feliks Falk pokazał te „cuda” już w roku 1977 w filmie Wodzirej ze znakomitą rolą Jerzego Stuhra. Niewykluczone, że pokazał prawdę.

Muzyka nade wszystko

Tak jakoś jesteśmy skonstruowani, że muzyka jest nam do życia koniecznie potrzebna i odgrywa w tym życiu przeogromną rolę, choć nie lubimy się do tego przyznawać. Sam wychowałem się na Chopinie i Beatlesach, więc kompletnie nie akceptuję np. disco polo i w pełni podzielam muzyczne gusta moich 70-letnich rówieśników z Trójki. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla innych uszu Chopin może być niezrozumiały, a Beatlesi przestarzali. Mogę nawet szydzić z prymitywnych gustów pewnych osób. Nie zmienia to faktu, że te osoby bez tej muzyki nie mogłyby tak żyć, jak żyją.

Wiedział o tym już Platon, obawiający się rewolucji idącej za zmianami w muzyce, choć to, co słyszeli starożytni Grecy, nijak nie przystaje do naszej muzycznej wyobraźni. Jakiekolwiek próby rekonstrukcji muzyki, która mogła istnieć w czasach Platona, ujawniają tak nieprawdopodobny prymityw, że wobec niego disco polo jest szczytem wyrafinowania artystycznego. Bo nie jakość muzyki decyduje, ale „mojość”. To, że moja muzyka jest „mojsza niż twojsza”.

Do tego żartu słownego z Dnia świra nawiązał Kazimierz Staszewski w piosence Twój ból jest lepszy niż mój. Pod względem muzycznym – słabizna. Clip – beznadziejny.

Marny tekst ocieka jadem, ale szlagwort – doskonały. Tak właśnie powstają często piosenki. Szlagwort jest najważniejszy; to on zadecyduje o przyswojeniu piosenki, o jej „mojości”. Ten szlagwort wprawdzie z Kazika nie zrobi herosa, ale do Herostratesa upodobni go na długie lata.

Gest Antygony

Niekiedy zdarza się nam stanąć przed zadaniem, którego wszystkie rozwiązania są trudne, niekorzystne lub wręcz dramatyczne. Wtedy najchętniej się cofamy, nie podejmujemy decyzji lub nawet udajemy, że sprawa nas nie dotyczy. Klasyczny przykład takiego problemu przedstawił nam Sofokles, piszący w epoce Peryklesa. Antygona ma do wyboru: albo urządzi symboliczny pogrzeb bratu i zginie, albo prawa nie złamie i pozostawi ciało brata na pohańbienie.

Sytuacja z 10 kwietnia 2020. Obowiązuje zakaz odwiedzania cmentarzy, ale właśnie mija 10 rocznica tragedii smoleńskiej i na grobach ofiar trzeba złożyć kwiaty, by w ten symboliczny sposób potwierdzić, że – jako Polacy – jesteśmy kontynuatorami tradycji greckiej, łacińskiej, ale i żydowskiej, która również każe szanować groby. I teraz problem: kto ma te kwiaty złożyć, kto ma odmówić modlitwę, kto ma dokonać czynu symbolicznego.

Zdobył się na to Jarosław Kaczyński nie jako brat jednej z ofiar katastrofy, ale jako rzeczywisty przywódca narodu. Tak właśnie postępują wodzowie: na ogół pracują w jakimś niewidocznym sztabie, ale gdy sytuacja tego wymaga – idą na pierwszą linię i… cóż, czasem oberwą jakimś zabłąkanym szrapnelem. Pomijam już fakt, że pod względem prawnym dopełniono wszelkich obowiązków, więc nie mamy tu do czynienia ze złamaniem prawa, ale z czynem, którego symboliczna wymowa pobudzi różnych Herostratesów do nikczemnego działania.

Gest Antygony musi być ukarany! I to zostało najpierw wykonane w antypolskich mediach polskojęzycznych, a następnie przez Kazika właśnie tą piosenką, o której tu się mówi.

Licytacja na cierpienia

Twój ból jest lepszy niż mój wprowadza nową nutę do bieżących sporów politycznych i może jeszcze zabrzmieć dziwnym echem w nieoczekiwanych kontekstach. Dotychczas spotykaliśmy się bowiem z różnymi przejawami agresji „antysmoleńskiej”. Były też próby fabrykowania własnych „męczenników”, kładących się na ziemię, by do kamery robić za ofiary. Obecny etap wygląda raczej na regresję, jakieś zdziecinnienie, a w każdym razie na brak poważniejszej, odpowiedzialnej refleksji.

Piosenka Kazika wprost szydzi z odwiecznych ogólnoludzkich rytuałów. Piętnuje Kaczyńskiego za to, że ten wykonał swój święty obowiązek, że nie wysłał kwiatów na groby kurierem albo że w ogóle pamiętał o rocznicy tragedii. Zawsze w takich wypadkach rozpatruję podobne sytuacje w Niemczech, Rosji czy we Francji, nie mówiąc już o Arabii Saudyjskiej czy Chinach. W każdym kraju jest nieco inaczej. W Polsce jest po polsku i to powinien każdy, nawet artysta z Teneryfy, zrozumieć. To, co zaprezentował Kazik, jest groteskową, a w konsekwencji groźną licytacją na cierpienia

Czy z powodu jakichś pozornych ograniczeń Żydzi mogą zrezygnować z upamiętnienia Holokaustu w Auschwitz? Otóż nie mogą, bo wtedy by upadła narracja, że „ich ból jest lepszy niż mój”. Ale o tym Kazik nie odważy się zaśpiewać nigdy. On zna granice. Wie, do jakiego punktu może obrażać bezkarnie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielki Brat się zbliża… Wkrótce wszędzie nastąpią „Chiny”. A może „Kalifat”? Choć realny wydaje się też globalny kibuc

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nie tylko przestępcy mogą się czuć zagrożeni.

Ryszard Okoń

Golem został ulepiony, zanim się połapaliśmy. Np. „syndrom pandemii covid-19” to oczywista ilustracja skutków powyższego „spontanicznego rozwoju” teleinformatyki, przekazów medialnych światowego zasięgu i nawykowego odnoszenia się głównie do reakcji mas. A że przy okazji każdego zamętu mnożą się jawni przestępcy i mniej widoczni pieczeniarze, to jest automatyczna konsekwencja, standardowe zjawisko psychologiczno-społeczne, gdy upada „stare” i puszczają okowy kultury.

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nadchodzi możliwość skoncentrowania władzy w zamian za poczucie bezpieczeństwa, które ma legitymizować reakcja mas.

W imię czego oddawać całą prywatność, swobodę dysponowania środkami finansowymi? Za wygody i ułudę zbiorowego bezpieczeństwa? Za możliwość przynależności do rozdętych ilościowo wirtualnych wspólnot? To są pytania retoryczne, bo tu decyduje atawizm, zbiorowy odruch, masowa reakcja, a nie analiza, rozum, decyzja jednostki.

„Co mi tam cookies, trackery, śledzenie! Ja jestem OK, więc mi nic nie grozi. Niech boją się przestępcy”. Tak uważają liczni ludzie. Niby gromadzenie zanonimizowanych danych o preferencjach, wyborach ludzi, o ich powiązaniach, w skali personalnego interesu jednostki nie musi zaszkodzić wprost, bo może „Chiny” nam jeszcze nie grożą (choć pandemia pokazuje, że to nic pewnego). Sprzedanej prywatności jednak nie da się odzyskać, chyba że powstaną globalne restrykcje prawne wobec swawoli internetowych gigantów albo surowe i łatwo egzekwowalne „prawo do zapomnienia” w miejsce śmiechu wartego RODO.

Przestrzeń autonomii decyzji jednostki i jej wolności jest dewastowana. Kurczy się obszar swobody działania w grze z losem, która daje szansę na autonomię decyzji, prawo do spontanicznych zachowań indywidulnych i zbiorowych. To zniknie jak sen złoty, zostanie rozjechane przez algorytmy sztucznej inteligencji szalejące w gęsto utkanej sieci 5G, rozsiadłe w globalnych bazach danych, które pod jakimś anonimowym nadzorem są zawieszone w cyfrowej chmurze.

„Sieć” będzie lepiej i szybciej wiedziała niż ty sam, czego chcesz, czego oczekujesz, a nawet co najprawdopodobniej zrobisz. A wszystko tylko po to, aby uniknąć odwiedzin inkasenta, nie zawracać sobie głowy obsługą coraz większej liczby niby niezbędnych urządzeń technicznych, żeby lodówka mogła sama zadbać o aprowizację właściciela, a samochód nie potrzebował kierowcy albo żeby prawo jazdy zdalnie odebrać bez ceregieli, bo akurat zadarłeś z awatarem urzędnika, któremu „wykrzaczył” się algorytm sztucznej inteligencji. Także policjant wpadnie prewencyjnie cię ostrzec, gdy artificial intelligence wykombinuje, że ty coś kombinujesz.

Takiemu obywatelowi, który bryka awatarowi czy próbuje wywieść w pole AI, należy się czasowa eutanazja, śmierć społeczna, czyli odcięcie jego smartfona od netu. Jak to nie pomoże, w zanadrzu jest blokada dostępu do wirtualnej gotówki.

A że już wszyscy dobrowolnie noszą w kieszeni opaski lokalizacyjne, z którymi nie rozstają się nawet w toalecie, to po co komu zakłady karne?

Przy badaniu społecznych właściwości sieci i Internetu odkryto nieintuicyjne właściwości, prawa, np. opisane w popularnonaukowej książce Świat sieci złożonych. Te odkrycia niechybnie są eksploatowane w Google, na Facebooku, w biznesie czy przez służby. Bez aktywności globalnych firm internetowych wirtualny Golem i tak przyniósłby spustoszenie, jak choćby na skutek patologicznego przymierza instytucji władzy, mediów, wizerunkowych manipulatorów i sondażowni, którego ofiarą padły demokracja, transparentność, utrupiono instytucję autorytetu i rzetelność dziennikarską.

Oto przykład jednej z pozaideologicznych i pozakulturowych właściwości z pakietu właściwości mas ludzkich:

W końcu zeszłego wieku László Barabási udowodnił wcześniej intuicyjnie odkryte zależności społeczne, opisując matematycznie, poprzez wynalazek modelu sieci pozbawionych skali, że np. w warunkach równej konkurencji bogaci stają się bogatsi, a biedni biedniejsi (jak też zapisano to w ewangelii św. Mateusza), co ostatecznie zdąża do podziału wypracowanych korzyści w proporcji 20/80, tj. 20% właścicieli będzie posiadać 80% zasobów.

Pytanie, jak mechanizm potwierdzony analizą matematyczną, który występuje zawsze, skonfrontować z pomysłami wolnej konkurencji w wytwarzaniu i dostępie do korzyści? Bez regulacji, bez ingerencji w wolnościowy system ekonomiczny w najlepszym wypadku powstanie podział 20/80, choćby nie wiem jak namiętnie nawoływać do równości. Albo model sieci Isinga, który tłumaczy, jak i dlaczego mniejszość muzułmańska może przejąć Europę, jeśli Europa się nie opamięta.

Wszystko to (włącznie z syndromem covid-19) bierze się stąd, że nie zauważamy, jak dużego znaczenia nabrały nieintelektualne mechanizmy działania zbiorowości. To taki trzeci umysł, obok jednostkowego intelektu i automatycznego rozumu atawizmów (reakcji odruchowych jednostki) – a wszystkie razem rysują cywilizacyjny fraktal.

Cały artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Radio Wnet zostało także założone przez dziennikarzy, którzy odeszli z Trójki / Lech Rustecki, „Kurier WNET” 72/2020

Krzysztof Skowroński: Wszystko najlepsze, czego się nauczyłem w autorskim Radiu Zet od 1990 r., wniosłem do Trójki, a wszystko najlepsze, czego się nauczyłem w Programie 3, przeniosłem do Radia Wnet.

Lech Rustecki

Media Prawdziwie Publiczne czy Nowy Świat

Jest to tekst subiektywny, ale oparty na faktach, będący swoistą polemiką z tym, co ostatnio pojawiło się w mediach na temat umierającej Trójki i mającego narodzić się na jej popiołach Radia Nowy Świat. A wszystko z perspektywy Radia Wnet, które właśnie świętuje jedenastą rocznicę swojego powstania.

W majowym wydaniu miesięcznika „Press” bezpośrednio przed artykułem pt. Trójki już nie ma wydawca opublikował tekst pt. Koncesje Wnet. Nie dziwi mnie, że projekt Krzysztofa Skowrońskiego i jego nazwisko pojawia się przy materiale o radiowej Trójce, ale nie jestem pewien, czy redaktorzy magazynu w ogóle zdają sobie sprawę z tej koincydencji.

W artykule o Trójce w „Press” nazwisko Krzysztofa Skowrońskiego nie pada ani razu. Nie pada również w okładkowym tekście w tygodniku „Sieci” (nr 22, 25–31 V) pt. Nowy Świat na gruzach starej Trójki, dotyczącym kulis afery w Programie 3 Polskiego Radia. Czytamy w nim, że wielkie media nie przedstawiły ani rzeczywistego przebiegu zdarzeń, ani prawdziwych intencji autorów skandalu, ani planowanego finału.

Marek Pyza i Marcin Wikło w tygodniku „Sieci” twierdzą, że wiele wskazuje na to, iż gwiazdom Trójki chodziło o „sprowadzenie rozgłośni na dno, by utorować drogę Nowemu Światu, czyli nowemu radiu internetowemu, które powstaje z inicjatywy radiowców, którzy z Trójki odeszli lub zostali zwolnieni”.

Również Radio Wnet zostało założone przez dziennikarzy radiowych, którzy odeszli w 2009 roku z Programu 3. Zrobili to w proteście przeciwko dyscyplinarnemu zwolnieniu Krzysztofa Skowrońskiego ze stanowiska dyrektora Trójki.

11 lat temu Polskie Radio i najważniejsza prasa informowała, że publiczna Trójka zanotowała najwyższy w historii badań wynik zasięgu dziennego (8,3%), a także stały wzrost udziałów w rynku (6,6%). Jeszcze lepiej przedstawiały się dane dotyczące grupy wiekowej 20–40 lat. Dyrektorem Trójki, który uzyskał te wyniki wraz ze swoim zespołem, był Krzysztof Skowroński. Zaczynał on karierę radiowca 19 lat wcześniej pod skrzydłami śp. Andrzeja Woyciechowskiego, twórcy autorskiego Radia Zet, gdzie przyszły założyciel Radia Wnet od razu zaczął prowadzić poranne wywiady polityczne, a następnie wymyślił i prowadził „Śniadanie w Radiu Zet” – nowy format polityczny w polskim eterze.

Kilka miesięcy po uzyskaniu przez rozgłośnię rekordowo dobrych wyników słuchalności Krzysztof Skowroński został dyscyplinarnie zwolniony, a jego miejsce w roli dyrektora Trójki zajęła Magdalena Jethon, dzisiaj wymieniania wśród zarządzających Radiem Nowy Świat, przygotowującym się do rozpoczęcia nadawania w internecie. Rozgłośnia ta gromadzi wokół siebie część osobowości radiowych, które w ostatnim okresie opuściły Program 3 PR lub zostały z niego zwolnione, oraz innych popularnych twórców, którzy mają w niej prowadzić swoje autorskie audycje.

Pyza i Wikło piszą, że „wygląda to jak od dawna planowana akcja, z której odpaleniem czekano tylko na sygnał”, który ostatecznie dał Marek Niedźwiecki i jego asystent Bartek Gil dokonujący zmian na liście przebojów, by pierwsze miejsce zajęła na niej piosenka Kazika pt. Twój ból jest lepszy niż mój, co stwierdzono w rejestrach bazy danych na serwerze. – Ginę za Kazika – napisał Gil w liście otwartym.

Wśród wspomnianych gwiazd Trójki autorzy wymieniają Wojciecha Manna – radiowca z najwyższym w Polsce kontraktem i udziałowca radia Złote Przeboje, Jana Chojnackiego, Magdalenę Jethon i Marka Niedźwieckiego. Mann, Chojnacki i Jethon założyli spółkę pod firmą „Ratujmy Trójkę”. Autorzy tygodnika „Sieci” twierdzą, że nie zrobili tego sami, bo najwięcej udziałów (30 proc.) w tej spółce ma Piotr Jedliński, „słuchacz, który zostaje też formalnie prezesem spółki (gorliwy krytyk rządów PiS i zdeklarowany fan Szymona Hołowni)”.

Radio Wnet narodziło się 25 maja 2009 roku i wtedy sytuacja wyglądała pod niektórymi względami podobnie, ale tylko z pozoru.

Założycielem i liderem Radia Wnet był zwolniony z pracy w Trójce dyrektor Krzysztof Skowroński. Do jego powstania przyczyniła się wielka energia Katarzyny Adamiak-Sroczyńskiej i językowe wyczucie Grzegorza Wasowskiego. Pierwszymi Rycerzami Wnet byli Jerzy Jachowicz i Wojciech Cejrowski. I to tylko część osób, które odeszły wtedy z Trójki ze Skowrońskim, protestując przeciwko jego bezprawnemu zwolnieniu, co potwierdził potem sąd pracy, przyznając odszkodowanie, które na pewno nie przeszkodziło w powstaniu Radia Wnet. Dzisiaj Radio Wnet nadaje z kilkunastu zewnętrznych studiów w Polsce i za granicą, a może nadawać z każdego miejsca na ziemi na żywo, na UKF i w internecie.

Maciej Kozielski w artykule Koncesje Wnet w magazynie „Press” pisze, że według badania Radio Track, Radia Wnet słuchało kilkadziesiąt tysięcy osób każdego dnia w pierwszym kwartale 2020 roku. Autor w tekście, który bardziej dotyczy rynku radiowego niż Radia Wnet, nie wspomina nawet, że Radio Track to jedyne badanie słuchalności radia w Polsce; że narzekają na nie szczególnie mniejsze rozgłośnie, które twierdzą, że przyjęta metodologia jest powodem niedoszacowania wyników udziału w czasie słuchania i zasięgu dziennego.

Zresztą mało kto wie, że badanie Radio Track jest prowadzone przez Kantar Millward Brown na zlecenie Komitetu Badań Radiowych (KBR), czyli podmiotów konkurencyjnych w stosunku do m.in. Radia Wnet (Eurozet, Grupa Radiowa Agory, Grupa RMF i TIME SA), które wspólnie wypracowały model tego badania.

W danych zaprezentowanych w internecie przez KBR możemy wyczytać, że Radio Wnet od października 2019 roku do końca marca 2020 r. miało 0,6% udziału w czasie słuchania, plasując się na poziomie Radia Warszawa oraz publicznych rozgłośni PR24 i RDC. Taki sam wynik rozgłośnia zanotowała w Krakowie, gdzie programu Radia Wnet można słuchać dopiero od listopada 2018 roku. Warto zauważyć, że z informacji dotyczącej próby badanej w każdym z miast wynika, iż średnia miesięczna liczba osób, które opowiadały o sobie i mówiły, jakich rozgłośni i ile czasu słuchały poprzedniego dnia, wyniosła w tym okresie 415 ankietowanych w Warszawie i 326 badanych w Krakowie.

Tymczasem w tym samym okresie stronę www.wnet.fm odwiedziło ponad pół miliona tzw. unikalnych użytkowników, a wywiady radiowe publikowane na kanale rozgłośni w serwisie YouTube zostały obejrzane przez 1,8 mln unikalnych widzów, z których każdy wysłuchał przynajmniej 5 rozmów, co dało łącznie blisko 10 milionów wyświetleń w pierwszym kwartale 2020 roku.

W najbliższym czasie ma pojawić się nowy typ badania, w którym – przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii rozpoznawania treści i monitorowania aktywności w internecie – będą jednocześnie badane zasięgi radia, telewizji i mediów internetowych. Nowe badanie powstaje w ramach Programu Telemetria Polska, który zakłada panel telemetryczny oparty na 26 tys. respondentów. Pomiar obejmie korzystanie z wymienionych wyżej mediów w domu, jak i na urządzeniach przenośnych, a uczestnicy badania nie będą musieli wysilać pamięci i popełniać błędów, przypominając sobie, jakich rozgłośni słuchali i w jakim czasie.

W badaniu Radio Track Radio Wnet zaczęło się pojawiać jakiś czas po rozpoczęciu całodobowego nadawania na UKF w listopadzie 2018 roku. 11 lat temu było trochę inaczej. Pierwsze dwa tygodnie Radia Wnet okazały się telewizją. Taras Hotelu Europejskiego, pięć kamer i regularny program telewizyjny. Twórcy medium, szybko skonfrontowani z rzeczywistością ekonomiczną, zamienili wielkoformatową telewizję na coś, co nazywali „reportażem Wnet”.

To były inne czasy. W listopadzie 2009 roku YouTube, który istniał dopiero od kilku lat, wprowadził możliwość publikowania filmów w rozdzielczości HD 1080p. Programy Radia Wnet były wtedy nadawane na żywo w formie audiowizualnej za pomocą własnego serwera i bez możliwości późniejszej publikacji nadawanego materiału.

Idea Wnet stawała się jednak coraz popularniejsza i Radio Wnet miało coraz więcej zwolenników i publiczności. Dumnie i w pełni prawnie posługiwało się hasłem „Media Prawdziwie Publiczne”.

Znacząca zmiana w historii Radia Wnet nastąpiła wtedy, gdy zaczęło być prawdziwym radiem. To stało się w styczniu 2010 roku. Wtedy pojawił się Poranek Wnet na falach gościnnego Radia Warszawa. Od lutego 2010 roku Poranek Wnet był transmitowany również przez Radio Nadzieja. Na falach Radia Warszawa można było też w każdą sobotę o godzinie 10.07 wysłuchać Programu Wschodniego, prowadzonego przez Wojciecha Jankowskiego – obecnie ważnego współpracownika „Kuriera Galicyjskiego”. Razem z Porankami Wnet ruszyła Wolna Antena – audycje autorskie prowadzone przez kilkudziesięciu autorów.

Tak jak dla całej historii III Rzeczpospolitej, i dla Radia Wnet datą najważniejszą był 10 kwietnia 2010 roku. Krakowskie Przedmieście, Pałac Prezydencki i wszystkie zdarzenia widzieli przez okno studia, które znajdowało się w Hotelu Europejskim.

Od października 2011 funkcjonują Spółdzielcze Media Wnet. 26 maja 2012 roku Media Wnet świętowały trzecie urodziny.

Po wakacjach, 22 września 2012 r. odbył się pierwszy Jarmark Wnet.

Do wyborów samorządowych, wygranych w Warszawie przez Platformę Obywatelską, Jarmarki Wnet odbywały się każdej soboty na miejskim terenie, a ich hasłem było: „Uratuj rolnika, uratuj samego siebie”. Przed Wielkanocą miały powrócić w nowej formule na warszawską Pragę, ale wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego to uniemożliwiło.

6 października 2012 r. to dzień, w którym powstała Akademia Wnet.

Maciej Kozielski w „Press” pisze o tym, że w 2012 roku Tok FM, podobnie jak Radio Wnet teraz, w jednym postępowaniu dostał siedem częstotliwości: w Elblągu, Gorzowie Wielkopolskim, Kielcach, Lublinie, Płocku, Radomiu i Toruniu, a w następnych latach KRRiT umożliwiła stacji nadawanie również w kolejnych miastach. Nie wspomina jednak, że w przypadku Radia Wnet nie było to jedno postępowanie, ale siedem oddzielnych konkursów koncesyjnych. Nie zauważa również mocy przyznanych nadajników, które w przypadku rozgłośni Krzysztofa Skowrońskiego są wielokrotnie słabsze niż konkurencji. Radio Wnet wstępuje więc do ligi rozgłośni ponadregionalnych jako zawodnik już na starcie osłabiony.

W czerwcu 2013 roku wyszedł numer zerowy największej niecodziennej gazety, „Kuriera WNET”. Redaktorem naczelnym pierwszych dwóch numerów była Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. W październiku 2014 roku Media Wnet wprowadziły się do Budynku PAST-y, zarządzanego przez Fundację Polskiego Państwa Podziemnego i Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Powstawały kolejne odsłony portalu Wnet. W kwietniu 2017 ruszył czwarty – pierwszy pod nowym adresem wnet.fm.

Andrzej Mielimonka, prezes należącej do Grupy RMF spółki Multimedia twierdzi w artykule w „Press”, że projekt, jakim jest Radio Wnet, jest nie do utrzymania, ponieważ w treści ogłoszenia określona jest 30-procentowa ilość słowa, a w takiej sytuacji nie ma sensu w projekt radiowy wchodzić. Mimo to Radio Wnet nadaje już od 11 lat.

Dzień 25 maja 2009 r. związany jest z początkiem niesamowitej przygody, która trwa do dziś. To, co udało się osiągnąć w przeciągu tego czasu, jest niewątpliwie krokiem milowym. Radio Wnet to około 40% ciekawego słowa i 60% dobrej, różnorodnej muzyki, z dużym odsetkiem utworów słowno-muzycznych w języku polskim.

Przez Redakcję Wnet przewinęło się kilkadziesiąt osób. Do prowadzących Poranki należeli: Katarzyna Adamiak-Sroczyńska, Grzegorz i Monika Wasowscy, Jerzy Jachowicz, Dariusz Rosiak, Krzysztof Feussette, Piotr Gociek, Łukasz Warzecha, Wojciech Jankowski, Piotr Dmitrowicz i Witold Gadowski. Teraz Poranki prowadzą Krzysztof Skowroński, Magdalena Uchaniuk i Łukasz Jankowski. Informacje i publicystykę oferują przez cały dzień, również w „Kurierze w samo południe” oraz w paśmie popołudniowym i wieczornym.

Społeczność radia to nie tylko osoby, które tworzą ramówkę; to przede wszystkim Krąg Przyjaciół Radia Wnet, bez wsparcia którego trudno byłoby rozwijać wspólne dzieło.

Niedługo będzie można Radio Wnet usłyszeć we Wrocławiu (od 1 lipca), Białymstoku, Szczecinie, Lublinie, Bydgoszczy i Łodzi. W czasie pandemii nadaje z kilkunastu studiów: studia „matki” w budynku PAST-y, Studia Prawy Brzeg, Studia Ochota, Podkowa, Warmia, Polesie, Skansen pod Warszawą, Zwycięzców; studia w Krakowie i Wrocławiu, Studia 37 w Dublinie, Studia Londyn i Studia Dziki Zachód w Arizonie; Studia Los Angeles, Studia Bejrut, Wilno i Lwów. W każdym z tych miejsc powstają i są z nich nadawane na żywo audycje w jakości radiowej. Do profesjonalnych dziennikarzy dołączyli słuchacze, którzy stali się radiowymi reporterami. Dzięki temu na antenie pojawiają się informacje z pierwszej ręki z każdego miejsca na ziemi.

W Radiu Wnet od 11 lat działa z mocą twórcza siła, świeżość i otwartość na bieżące wyzwania, umiejętność korzystania z najnowszych technologii, poczucie misji dziennikarskiej i więzi ze słuchaczami. Wyrazem tych ostatnich cech Radia Wnet jest m.in. uruchomienie Solidarnościowej Akcji Radiowej, która wspiera darmową reklamą małe rodzinne firmy, producentów, sprzedawców, małe wydawnictwa, księgarnie, studyjne kina, teatry, akcje charytatywne i inicjatywy społeczne.

Poprosiłem Krzysztofa Skowrońskiego o komentarz do sytuacji w radiowej Trójce i narodzin Radia Nowy Świat w kontekście 11-letniej historii Radia Wnet. Jak zwykle nie miał czasu, ale zdążył powiedzieć, że wszystko najlepsze, czego się nauczył w autorskim Radiu Zet od 1990 roku, wniósł do Trójki, a wszystko najlepsze, czego się nauczył w Programie 3, przeniósł do Radia Wnet.

Liczyłem, że powie coś więcej, ale musiał kończyć, bo zaraz wchodził na antenę. W takim razie niech za podsumowanie tego tekstu posłuży cytat z jednego z ostatnich posiedzeń senackiej komisji kultury, na którym dziennikarz, który od dawna już w Trójce nie pracuje, ale pracował w czasie, gdy dyrektorem tego programu był Krzysztof Skowroński, powiedział:  „Zniszczyliście miejsce, markę i przejdziecie do historii jako grabarze tego radia. To się nikomu wcześniej nie udało, bo wszyscy zachowywali pozory, a Krzysiek Skowroński, który był naszym dyrektorem za pierwszych rządów PiS-u, zrobił coś zupełnie innego. On poszedł z nami pod rękę. Myśmy mu zaufali, i gdyby nie różne sytuacje, o których teraz nie ma sensu mówić, przeszedłby do historii radia prawdopodobnie jako jeden z najwybitniejszych dyrektorów, bo on kochał, rozumiał radio, szanował zespół, zainwestował w młodych. Wy żeście wszystko zniszczyli. Do pnia wycięliście wszystko, co było Trójką”.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Media Prawdziwie Publiczne czy Nowy Świat” znajduje się na s. 1 i 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Media Prawdziwie Publiczne czy Nowy Świat” na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji… Solidarność-80 o koronakryzysie i kopalniach na Śląsku

Porozumienie o obniżeniu wynagrodzenia, które zawarliśmy w PGG, jest uwarunkowane przedstawieniem przez Zarząd PGG informacji, w jakim kształcie widzi on funkcjonowanie tej spółki do końca roku 2020.

Stanisław Florian, Marek Mnich

Kiedy mieliście pierwsze sygnały, że są zachorowania wśród górników? Kogo o tym informowaliście i jakie były reakcje?

Pierwsze sygnały mieliśmy w końcu kwietnia, kiedy pracownicy zwracali się do nas z informacjami, że sami stwierdzili u niektórych podawane przez media symptomy zakażenia koronawirusem. O sygnałach od pracowników niezwłocznie informowaliśmy kierownictwo kopalni, a kierownictwo kopalni tę informację przekazywało dalej, do specjalnie powołanego w Polskiej Grupie Górniczej sztabu. Otrzymywaliśmy informacje o powziętych działaniach związanych z ograniczeniem wydobycia, ograniczeniem ilości pracowników, zachowywaniem odpowiedniej odległości między pracownikami w łaźniach, klatkach szybowych, środkach transportu, w których przemieszczają się na stanowiska pracy, oraz na samych stanowiskach pracy.

Co może być przyczyną takiej liczby zachorowań wśród górników?

W tym momencie trudno jednoznacznie stwierdzić, co jest przyczyną takiej liczby zachorowań wśród górników, ponieważ należy pamiętać, że nie zostali oni odizolowani czy skoszarowani, a co za tym idzie, czynnie uczestniczyli w codziennym życiu społecznym, np. robili zakupy, przemieszczali się do zakładu pracy i z zakładu pracy różnymi środkami komunikacji. Tak więc mogli się zarazić w wielu innych miejscach, nie tylko na kopalni.

Czy jest, według Was, związek między sygnalizowanym przez górników – na przykład w wywiadzie dla Onetu – początkowym lekceważeniem problemu przez władze PGG a presją na związki, aby podpisały porozumienie o obniżeniu czasu pracy i wynagrodzeń?

Moim zdaniem nie powinno się tych dwóch wątków ze sobą łączyć, ponieważ presja zarządu i rządu na związki zawodowe, aby podpisać porozumienie mówiące o 4-dniowym tygodniu pracy i obniżeniu wynagrodzeń o 20%, była spowodowana ogłoszeniem epidemii covid-19, co nie ma bezpośredniego wpływu na ilość zachorowań wśród górników, a wiąże się z trudną sytuacją całego sektora węgla kamiennego, wynikającą z obniżenia zapotrzebowania na energię elektryczną spowodowanego wstrzymaniem produkcji w wielu zakładach i przedsiębiorstwach. Co jednak nie przeszkadza to spółkom Skarbu Państwa w importowaniu węgla z zagranicy, a w szczególności z Rosji.

Porozumienie, które zawarliśmy w PGG na jeden miesiąc, mówiące o obniżeniu wynagrodzenia, jest uwarunkowane przedstawieniem przez Zarząd PGG informacji, w jakim kształcie widzi on funkcjonowanie tejże spółki do końca roku 2020. Na tym etapie nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie dalsze kroki podejmą centrale związkowe.

Cała rozmowa Stanisława Floriana z Przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ Solidarność-80 Markiem Mnichem, pt. „Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji”, znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Rozmowa Stanisława Floriana z Przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ Solidarność-80 Markiem Mnichem, pt. „Będziemy się bacznie przyglądać tej nadzwyczajnej sytuacji”, na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto kogo przetrzyma? Miesiąc próby sił i nerwów po zawarciu kompromisowego porozumienia z udziałem ministra Sasina

W PGG w Katowicach kwitnie kolesiostwo, układy, biurokracja, marnotrawienie pieniędzy. Gdy w kopalniach PGG zmniejszano zatrudnienie górników, w siedzibie PGG i w administracjach kopalń je zwiększano.

Ostry tekst z 12 maja na stronie internetowej WZZ „Sierpień 80”:

W górnictwie dramat i kpina,
Eksportować Sasina do Putina!

Rząd Mateusza Morawieckiego w rzici ma górnictwo, górników, kopalnie i nasz węgiel. Nie obchodzi go to wcale. Zajmują się wyborami prezydenckimi, kolportażem, drukiem, pierdołami. Zrobią wszystko, by utrzymać się u koryta. Po trupach do celu, tu w sensie dosłownym. Po trupach kopalń i górnictwa. A może i górników…

Górnicy się poświęcili, oddali część swoich pensji. A co dał od siebie branży rząd Morawieckiego? Rząd „posła ze Śląska” ani myśli ratować kopalnie. Prędzej je pozamyka. W rządzie Mateusza Morawieckiego nie ma jednego inteligentnego i wartościowego człowieka, który na poważnie zająłby się górnictwem i energetyką. Jest za to cała armia miernych, ale wiernych i na synekury pazernych. O tak, to politykom (niezależnie od opcji) zawsze dobrze wychodziło. Poobsadzać wszystko swoimi ludźmi, niech dorwą się do tętnic i wysysają krew.

Rząd Morawieckiego obiecywał, zarzekał się, zaklinał na wszystkie świętości. Dziś chce zamykać kopalnie, zwalniać górników, a węgiel ochoczo brać od Putina lub z innej Kolumbii. Gotową energię elektryczną ze Szwecji lub od Merkelowej. Taka polityka zagraniczna. Bo rząd Mateusza Morawieckiego miłuje dziś Unię Europejską. Eurokraci, euroentuzjaści, brukselskie pieski. Europejski Zielony Ład? Oczywiście. Dekarbonizacja? Ależ proszę. Neutralność klimatyczna? Spoko. OZE? Naturalnie. Liżą buty UE i padają przed nią na kolana. Gest Lichockiej pokazują górnikom. Staniemy w obronie naszych miejsc pracy, naszego środowiska, naszej społeczności lokalnej, naszych wartości i sposobu życia.

Rząd posła „ze Śląska” jest winny dramatycznej sytuacji górnictwa węglowego. Absolutnie winny! Milczy o górnictwie także prezydent Andrzej Duda. Milczy albo „rapuje”. Tu nie czas na rapy, gdy na Śląsku prawdziwe dramaty. Nie tak dawno pan prezydent gościł na karczmie piwnej górniczej Solidarności jako „Pierwszy Gwarek RP”.

Ostatnio zaś przewodniczący NSZZ Solidarność Piotr Duda, podpisując porozumienie wyborcze z prezydentem, powiedział w laudacji na cześć prezydenta, że „przez te pięć lat zawsze mogliśmy w trudnych sytuacjach liczyć na pana prezydenta”. To jaka dziś jest sytuacja na Śląsku i w górnictwie, jeśli nie trudna?

Jest bardzo trudna, zła i dramatyczna. Zaś panowie Morawiecki oraz Andrzej i Piotr Dudowie milczą.

Ponosicie winę i odpowiedzialność za żniwo, które zbiera koronawirus pośród górników i ich rodzin. To na waszym sumieniu spoczywać będzie każda ofiara tej sytuacji, każda zarżnięta kopalnia. Bo woleliście zajmować się wyborami, zamiast zająć się górnictwem i ochroną ludzi. Bo mówiliście, że górnikom nic nie grozi, podparci zamówionymi przez siebie idiotycznymi ekspertyzami.

Hejt, jaki dziś wylewa się na Śląsk i górnictwo, jest olbrzymi. Faszyzacja języka względem Ślązaków i górników przeraża. Górnicy już wcześniej często byli chłopcami do bicia, czarnym ludem, ofiarami niesprawiedliwych ocen. Górnicy to nie zupa pomidorowa, by nas lubić lub nie. My jesteśmy ludźmi ciężkiej, niebezpiecznej, lecz uczciwej pracy. Ale dziś cierpią także nasze rodziny. Nasze żony, którym każe się przynosić zaświadczenia, że są zdrowe, bo inaczej nie będą dopuszczone do pracy. I nasze dzieci, które wytykane są palcami i traktowane jak zadżumione, jak roznosiciele zarazy, jak gorszej kategorii. I to tylko dlatego, że rodzic pracuje na kopalni. Proszę wytłumaczyć naszym dzieciom, że nie są gorsze, że nie są złe. Proszę im powiedzieć, że to wy zawaliliście, bo zajmowaliście wszystkim innym, lecz nie ochroną obywatela.

Czas zabawy się skończył. Musicie wiedzieć, że walczyć będziemy o każdą kopalnię i o miejsca pracy w nich. O przyszłość górnictwa i polskiego węgla spalanego w polskich elektrowniach, dających polską energię. A także o godziwe wynagrodzenia, byt dla naszych rodzin i szacunek do naszego zawodu, który dziś z waszej winy jest tak bardzo pomiatany.

Inny wymiar koronawirusowego kryzysu w kopalniach odsłania pismo z 17 maja wiceprzewodniczącego Komisji Zakładowej tego związku w Polskiej Grupie Górniczej, Rafała Jedwabnego do minister Marleny Maląg, ministrów Łukasza Szumowskiego i Jacka Sasina, wskazujące konkretne restrykcje prawne, ograniczające możliwość oddawania krwi i osocza w celu zwalczania epidemii przez górników-ozdrowieńców. (…)

 

Cały artykuł pt. „Miesiąc próby sił i nerwów” znajduje się na s. 1 i 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł pt. „Miesiąc próby sił i nerwów” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Największe zagrożenie to wprowadzona pod osłoną epidemii inwigilacja / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 72/2020

Po 11 września rozpoczęła się trwająca już 20 lat walka z terroryzmem i tym tłumaczone są wszelkie obostrzenia, a teraz po cichutku zbliżamy się do systemu reżimu chińskiego pełnej kontroli obywateli.

Jadwiga Chmielowska

Czerwiec to początek lata. Rocznica walki Poznania o wolną Polskę. W tym roku w czerwcu będą też matury i mamy nadzieję – wreszcie wybory. Cyrk urządzany przez totalną opozycję ma nasz naród ośmieszyć w demokratycznym świecie. Historia się powtarza i znów śladami targowiczan politycy polscy szukają wsparcia na obcych dworach. Bardzo pracują na to, by zasłużyć na miano zdrajców. Szkoda, że nie obowiązuje prawo II RP i zdrajcy nie są pociągani do odpowiedzialności karnej.

Staję się coraz większą zwolenniczką Piłsudskiego i jego programu sformułowanego w rozmowie z hrabią Skrzyńskim: najważniejsze – to „bić kurwy i złodziei” i jego diagnozy klasy politycznej: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”.

Sąd Najwyższy to niezły kabaret – sędzia SN powinna wrócić do podstawówki, bo tam dzieci wiedzą, w jaki sposób zaznacza się prawidłową odpowiedź w teście. Posłowie PO również, bo już uczniowie 2 klasy czytają ze zrozumieniem, a oni mają problem z percepcją konstytucji. Ale wiadomo, że dla nich polityka to nie działanie dla dobra obywateli, a gra o własne korzyści. Niepokoi mnie też fatalnie przeprowadzona przez ministra Gowina reforma szkolnictwa wyższego, niszcząca wielowiekowe tradycje uniwersyteckie, i godząca w czasopisma naukowe „punktoza”. Ostatnio pojawiły się plany likwidacji Polskiej Akademii Nauk. Włączenie tej struktury do uniwersytetów obciąży pracowników naukowych dydaktyką. Hasła o potrzebie innowacyjności polskiej nauki pachną czczą retoryką. Przemysłowe, branżowe instytuty badawcze padły już jakiś czas temu.

Europa stanęła na głowie. Polska jest krytykowana za rzekome nieprzestrzeganie wolności słowa, a w Niemczech cenzura trwa od lat. Poprawność polityczna nie pozwalała podać informacji o gwałtach w Kolonii, bo sprawcami byli emigranci muzułmańscy. Nie przeszkadza do jednak dziennikarzom produkować fake newsy o Polsce. Teraz cenzura dotarła do Francji.

„Pod pretekstem walki z »nienawistnymi« treściami w internecie (ustawa Avia) ustanawia system cenzury równie skuteczny, jak niebezpieczny… Nienawiść jest pretekstem systematycznie używanym przez tych, którzy chcą uciszyć odmienne zdanie… Demokracja godna swojej nazwy powinna zaakceptować wolność słowa” – protestował w końcu maja br. Guillaume Roquette, szef redakcji „Le Figaro”.

Największym jednak zagrożeniem jest wprowadzona pod osłoną epidemii covid-19 powszechna inwigilacja. Po ataku 11 września rozpoczęła się trwająca już 20 lat walka z terroryzmem i tym tłumaczone są wszelkie obostrzenia, a teraz po cichutku zbliżamy się do systemu reżimu chińskiego pełnej kontroli obywateli. Wprowadzone aplikacje powinny być ostrzeżeniem dla obywateli wolnego świata.

Jakoś w Polsce nie słychać dyskusji o zaprzestaniu finansowania przestępczej organizacji WHO, co już zrobiło kilka państw.

Dużo mówi się o przezwyciężaniu kryzysu gospodarczego po epidemii, są apele, by kupować towary polskiej produkcji, spędzać urlopy w kraju, wspierając rodzimą branżę turystyczną, a tymczasem Chińczykom powierza się budowę kolei. „Jednej z chińskich firm – Sinohydro, która najpewniej będzie przebudowywała za kilka miliardów złotych tory z Warszawy do Białegostoku – międzynarodowe organizacje wytykały korumpowanie urzędników w państwach afrykańskich” – alarmował „Dziennik Gazeta Prawna”. Sinohydro buduje elektrownie wodne na całym świecie. Uchybienia przy ekwadorskiej Coca Codo Sinclair szeroko opisywała prasa.

Czyżby Polska odwracała sojusze? Zamiast ściągać do Polski amerykańskie inwestycje wycofywane z Chin, rozwijamy współpracę państw Europy Wschodniej z Chinami – „17+1”.

To, że od wielu lat trwa wojna światowa, pisałam wielokrotnie. Jest hybrydowa; papież Franciszek określił ją jako segmentową. Napiszę o niej szerzej w lipcowym wydaniu „Kuriera WNET”.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Okazało się, że mała grupa ludzi może zarządzać strachem całego świata / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 72/2020

Jesteśmy po próbie generalnej. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Czy w Polsce uda się zachować niedoskonały system pluralistyczny, czy pójdziemy w kierunku ideologicznego monopolu?

Krzysztof Skowroński

Myślę, że następny „Kurier WNET” trafi do Państwa między pierwszą a drugą turą wyborów, bo opozycji nie uda się już zmusić Jarosława Kaczyńskiego do kolejnego przesunięcia ich w czasie. Argumenty o niekonstytucyjności terminu czerwcowego, wsparte głosami samorządowców, że z nieznanego powodu nie zdążą wyborów przygotować, polane sosem zagrożenia pandemią i obawami, czy poczcie się uda i czy Polacy za granicą będą mogli głosować, brzmią jak zgrzyt styropianu o szybę.

Opozycja dokonała wolty i pokazała, jak będzie postępować, kiedy przegra wybory. Zamierza podważać legalność władzy i jej decyzji. Strach pomyśleć, że kiedyś tę władzę przejmie.

Ale nie możemy być zdziwieni postawą grupy Borysa Budki. Oni wiedzą, że to jest moment nowego rozdania w polityce i gospodarce światowej. Premier Mateusz Morawiecki nieraz powtarzał, że po pandemii będziemy żyli w innej rzeczywistości. Decyzje polityków pokazują gospodarczy ład, w którym przypieczętowano nowy sposób podejścia do gospodarki i pieniądza. „Pieniądze nie stanowią problemu” – jest ich tyle, ile się chce. Można bezkarnie drukować i wlewać do gospodarki ich dowolne strumienie.

Tysiące miliardów dolarów i nowych euro pojawią się na rynku, a dystrybucja ich będzie w rękach polityków i właścicieli banków. Federalna rezerwa przekroczyła oficjalnie próg giełdy na Wall Street, a Unia Europejska dała sobie zgodę na wypuszczenie obligacji, które będą spłacać następne pokolenia. Te decyzje budują nienazwany ład gospodarczy, w którym nieprodukcyjne centra tworzą infrastrukturę i decydują o tym, jakie sektory gospodarki będą się rozwijać, czyli kto i z jakiego powodu dostanie kasę. Ale nie kasa jest najważniejsza, tylko możliwość decydowania.

Dystrybucja nowych pieniędzy będzie dwutorowa. Część pójdzie na uśmierzenie bólu, czyli ratowanie małych i średnich przedsiębiorstw, które i tak znikają w procesie tworzenia globalnego systemu, a reszta na wzmocnienie fundamentów i infrastruktury – zwłaszcza informatycznej – nowego ładu.

Jesteśmy po udanej próbie generalnej. Okazało się, że stosunkowo mała grupa ludzi jest w stanie zarządzać strachem. Próba zakończyła się sukcesem i wypuszczono nas z domów, wyraźnie mówiąc, że takie sytuacje będą się powtarzać. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Odpowiednie aplikacje, systemy pomiarów temperatury etc. umożliwią pełną kontrolę i kolejną fazę budowania ładu globalnego, z nowym rządem, już światowym.

Nie wiadomo, kto miałby głos decydujący, ale wiemy, kto do tego aspiruje. Z jednej strony wielkie korporacje, a z drugiej największa światowa firma – komunistyczne Chiny. Ale dziś przy tym stoliku siedzi więcej graczy, w tym znienawidzony przez elity Donald Trump, a na mniejszą, bo europejską skalę – Jarosław Kaczyński czy Victor Orbán. I nienawiść elit do tych polityków nie jest pozorowana.

Bo żeby dogadać deal, trzeba sprowadzić świadomość i różnorodność indywidualistycznych społeczeństw Zachodu do wspólnego mianownika. Jest nim poprawność polityczna. Aby była zgoda, musi być Orwell.

Odpowiedź na pytanie, czy zrobimy krok w kierunku ideologicznego monopolu, czy zachowamy nasz niedoskonały system pluralistyczny, poznamy, mam nadzieję, w drugą niedzielę lipca.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co Kaczyński ma na rękach? Oczywiście krew. Pojawiła się tam w czasach „pierwszego PiS-u”, a spostrzegł ją Donald Tusk

Kaczyński jest unikalny, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność.

Jan Martini

W czasie wystąpienia sejmowego ówczesny przywódca opozycji powiedział, że „Kaczyński ma krew na rękach”, ponieważ w wypadkach drogowych giną ludzie. Na poparcie tej demaskatorskiej wiadomości Tusk przytoczył statystyki wypadków (zabici, rani itp.). Wszyscy rozumni wiedzą, że związek Kaczyńskiego z wypadkami drogowymi jest oczywisty i nie wymagający szerszego uzasadnienia.

Drugi raz krew na rękach Kaczyńskiego zaobserwował bodajże Palikot, obciążając go odpowiedzialnością za „śmierć 96 osób – elity narodu”, gdyż przez telefon kazał lądować w Smoleńsku, a jak powiedział Bronisław Komorowski (najrozumniejszy z rozumnych) „sprawa jest arcyboleśnie prosta – nie powinni lądować we mgle”.

Kolejny raz o krew na rękach Kaczyńskiego oskarżyli nie postkomuniści czy ich medialne rezonatory, tylko zacni „prolajferzy”, którzy przyznali Kaczyńskiemu tytuł „Heroda Roku”. Kaczyński wygrał konkurs o to miano w bardzo silnej konkurencji (aborcjonistka Przybył, lobbystka aborcyjna Wanda Nowicka). Nawet nie trzeba być rozumnym, aby wiedzieć, że Kaczyński ma ręce po łokcie unurzane we krwi nienarodzonych niewiniątek, bo „miał Sejm, Senat, Prezydenta, wystarczyło tylko przeprowadzić ustawę”.

No i ostatnio znów może się pojawić krew na rękach Kaczyńskiego, jeśli „siły jasne” nie zdołają storpedować wyborów, bo Kaczyński prze „po trupach do władzy”, chcąc przeprowadzić wybory w „środku pandemii”, narażając na śmierć listonoszy, a przecież nie ma nic ważniejszego jak „zdrowie i życie Polaków”. Zresztą zdaniem A. Holland nie tylko listonosze są narażeni: „Poraniony psychopata (…) byłby gotów ryzykować życie potencjalnie setek, może tysięcy osób, w środku szalejącej pandemii posyłając naród na wybory”.

Jak widać, krew na rękach Kaczyńskiego pojawia się regularnie niczym plamy na słońcu, choć różnica jest taka, że plamy pojawiają się co 11 lat, a krew u Kaczyńskiego częściej.

(…) Kaczyński jest unikalny w skali świata, bo tylko jemu zarzuca się jednocześnie filosemityzm i antysemityzm, faszyzm i bolszewizm, autorytaryzm i anarchię, religianctwo i bezbożność, cwaniactwo i nieudolność, a socjolog prof. Markowski dostrzegł nawet „żoliborskie warcholstwo” – zupełnie nowe pojęcie socjologiczne. Szczególnie socjolodzy upodobali sobie Kaczyńskiego do swych badań naukowych i już 10 lat temu opublikowali rezultaty swych dociekań:

„U Kaczyńskiego znalazłem ton totalitarny” (prof. Czapiński). „Kaczyński gra narodem w swoim politycznym pokerze” (prof. Szacki). „Kaczyński postawił sobie za cel opanowanie państwa polskiego i zbudowanie autorytarnego ładu” (prof. Krzemiński).

Ale nie trzeba być socjologiem (wystarczy być rozumnym?), by dojść do podobnych wniosków. Ogromny tłum dziennikarzy, artystów, noblistów, literatów, nawet biskupów, a także zwykłych obywateli od 30 lat z wielkim zapałem zwalcza „kaczyzm”. Wydawało się, że po 10 kwietnia 2010 roku problem jest rozwiązany, co tryumfalnie obwieścił Poncyliusz („PiS tonie, a Kaczyński rozpaczliwie się ratuje”), ale okazało się, że przedwcześnie. (…)

Jak dotąd rząd sobie radzi znacznie lepiej niż w innych państwach. Polska jako pierwsza zamknęła granice (Europa zawyła z oburzenia, po czym wszyscy zrobili to samo), natychmiast sprowadziła 54 tys. Polaków do kraju i wcześniej niż inni pomyślała o pomocy dla firm.

Partie opozycyjne w większości państw europejskich zapowiedziały zawieszenie sporów politycznych i pełne poparcie rządów w walce z epidemią. Natomiast w Polsce opozycja dostała jakiegoś amoku, który udzielił się także zagranicy.

„Na najtrudniejszy czas od dziesięcioleci mamy najgorszą od dziesięcioleci władzę. Z sytuacją i wyzwaniami możemy sobie poradzić tylko wtedy, gdy będą nam przewodzić najlepsi i najmądrzejsi, a nie najbardziej opętani i najbardziej cyniczni. Takie państwo tworzy prezes Kaczyński. Państwo chaosu i marionetek” – powiedział Siemoniak, były kierowca Tuska. Zaprzyjaźniony z red. Michnikiem „Financial Times” zauważył: „cały świat zmaga się z koronawirusem, tylko nie Polska”, bo tu planuje się wybory. „Autorytarne rządy w Polsce chcą sobie zapewnić nieograniczone uprawnienia”, „pod płaszczykiem pandemii łamią praworządność”, więc „Komisja Europejska musi interweniować jako strażniczka traktatów”. „UE musi skończyć z szaleństwem wyborów covid-19 w Polsce”. Krytykuje się „drastyczne ograniczenie swobód obywatelskich”, choć wszędzie obowiązują podobne przepisy (gdyby restrykcje były mniejsze, Kaczyński miałby więcej „krwi na rękach”).

Podczas gdy prezydent Trump zmaga się z epidemią i ma na głowie reelekcję, o Polsce przypomniał sobie przyjaciel Sikorskiego – minister Ławrow: „Mam wielką nadzieję, że z naszymi polskimi sąsiadami – nie boję się powiedzieć: przyjaciółmi, mam wielu przyjaciół w Polsce – również przezwyciężymy obecny okres i że próby sztucznego stworzenia powodów do rozdzielenia naszych narodów mimo wszystko nie przeważą. Wszystko to jest teraz zamrożone. Co więcej, uważam za bardzo smutny fakt zamrożenie reżimu bezwizowego między obwodem kaliningradzkim i sąsiednimi regionami Polski”. W ustawowym terminie min. Naimski wypowiedział umowę z Gazpromem na kontrakt kończący się w 2022 roku, który „wynegocjował” Pawlak, a Tusk nazwał „korzystnym dla Polski i Polaków”, choć płaciliśmy najwyższą cenę w Europie. Czy to wielkie wzmożenie opozycji i „zagranicy” wynika z próby wymiany ekipy rządzącej w Polsce? Czy dlatego cała „opozycja demokratyczna” – demokraci, liberałowie, ludowcy, socjaliści, socjaldemokraci, antysystemowcy, wolnościowcy, ultrakatolicy i hurrapatrioci – zjednoczyli się „ponad podziałami” w wielkim „Froncie Jedności Narodu”, aby wspólnie działać w celu „wysadzenia” rządu? Może szybkie przedłużenie umowy gazowej na dotychczasowych warunkach ostudziłoby temperaturę sporu politycznego? (…)

Powszechnie słyszy się rytualne zaklęcia o rządzie autorytarnym czy „władzy absolutnej, która demoralizuje absolutnie” itp. Warto przypomnieć, że „demokratyczna opozycja” kontroluje WSZYSTKIE miasta i połowę samorządów – to ogromny procent budżetu państwa. Nie wspominając już o wrogich sądach, mediach, uczelniach czy kulturze. „Autorytarny” rząd ma też ograniczony wpływ na obsadę kadrową niektórych resortów, a więc w Polsce istnieje faktyczna dwuwładza (i wynikający z niej bałagan). Nie jest jeszcze tak jak w Wenezueli, ale sytuacja jest groźna, bo demokracja nie może funkcjonować bez NORMALNEJ opozycji.

Rząd Zjednoczonej Prawicy doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, ale zdaniem naukowców – Polacy źle wybrali (prof. Markowski: „Ten elektorat nie ma kwalifikacji obywatelskich”).

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” znajduje się na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Co Kaczyński ma na rękach?” na s. 6 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Utwórzmy na GPW indeks polskich spółek rodzinnych. Kursy akcji takich firm zwykle są bardzo korzystne dla inwestorów

Indeks polskich spółek rodzinnych na giełdzie warszawskiej może się nazywać „Polska Rodzina” lub „Biało-Czerwoni”. Zwiększy to szanse tych spółek, będzie promować rodzinę i wspierać polską gospodarkę.

Eryk Łon

Po ostatnim kryzysie lat 2008–2009 nastąpił wzrost udziału przedsiębiorstw państwowych w grupie największych przedsiębiorstw. Coraz większą rolę odgrywają także fundusze majątkowe. Jesteśmy świadkami walki o własność. W Niemczech, a więc w jednej z najbardziej potężnych gospodarek świata, podejmowane są działania mające na celu obronę rodzimej własności. Niemiecki rząd przeznacza miliardy na ratowanie prywatnych firm, zmieniając prawo i zakazując przejmowania firm przez obcy kapitał. Niemcy obawiają się, że mocno przecenione akcje spółek lotniczych i samochodowych są łakomym kąskiem dla chińskich państwowych funduszy majątkowych, które będą chciały je kupić. Parę dni temu premier Bawarii Markus Söder stanowczo domagał się zakazania przejęć niemieckich firm przez inwestorów zagranicznych.

Niemcy chcą zaostrzyć przepisy dotyczące kontroli inwestycji zagranicznych w kraju. Chodzi o to, aby chronić niemieckie firmy przed „wrogim przejęciem” przez inwestorów spoza Unii Europejskiej.

Projekt nowelizacji ustawy o stosunkach gospodarczych z zagranicą ma być omawiany na posiedzeniu niemieckiego rządu w najbliższych dniach. Proponowane zmiany przewidują m.in., że wymagające zgłoszenia transakcje przejęcia w obszarze krytycznej infrastruktury oraz cywilnych sektorów bezpieczeństwa w Niemczech będą mogły być uznawane za nieważne tak długo, aż cała transakcja zostanie sprawdzona i zakwalifikowana jako dopuszczalna. (…)

Z wielkim zadowoleniem przyjąłem wiadomość, iż polski rząd zamierza bronić polskich spółek przed wrogimi przejęciami w dobie koronawirusa. Minister Marlena Maląg i wicepremier Jadwiga Emilewicz na konferencji polskiego rządu zapowiedziały program, który ma utrudnić wykup polskich spółek przez podmioty zagraniczne. Wicepremier Jadwiga Emilewicz powiedziała, iż należy zadbać o to, „by polskie firmy, które były z mozołem budowane przez 30 lat, nie stały się tanim łupem w tej trudnej sytuacji. Nie chcemy, by firmy z polskim kapitałem były dziś przejmowane w łatwy sposób, ponieważ ich giełdowa wycena jest bardzo niska”.

Polski rząd ma plan obrony polskich spółek przed „wrogimi przejęciami”. Zamierza skorzystać z rozwiązań przyjętych w Niemczech.

Zgodnie z rozwiązaniami niemieckimi, przejęcie przedsiębiorstwa objętego ochroną będzie mogło zostać zablokowane przez rząd. W naszym przypadku można wykorzystać ustawę o spółkach o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa polskiego państwa. Na podstawie tej ustawy polski rząd chce zwiększyć zakres spółek, których nie będzie można przejąć w sposób prosty i łatwy. (…)

Wielokrotnie w swych wypowiedziach zwracałem uwagę na potrzebę likwidacji tzw. podatku Belki. Likwidacja tego podatku zwiększyłaby zainteresowanie naszych rodaków inwestowaniem na polskim rynku kapitałowym. Niskie stopy procentowe będą się prawdopodobnie utrzymywać w Polsce jeszcze przez dłuższy czas. Likwidacja podatku Belki byłaby korzystna dla inwestorów i dla spółek. Jak pokazuje doświadczenie, stopy zwrotu z inwestycji na rynku akcji są w dłuższym okresie wyższe niż stopy zwrotu z obligacji skarbowych, obligacji korporacyjnych czy lokat terminowych. Ponadto nasze polskie spółki miałyby większe szanse finansować swoje przyszłe przedsięwzięcia inwestycyjne, co byłoby kołem zamachowym wzrostu gospodarczego w polskiej gospodarce.

Uważam, że warto utworzyć na giełdzie warszawskiej indeks polskich spółek rodzinnych. Jak zauważa Rafał Konieczny, kursy akcji firm rodzinnych w innych krajach zachowują się na giełdzie bardzo korzystnie dla inwestorów. Często nawet lepiej od głównych indeksów giełdowych.

Z jego badań prowadzonych w latach 2005–2015 wynikało, iż spółki rodzinne dały inwestorom wyższe o 4,5% stopy zwrotu aniżeli indeks grupujący wszystkie spółki. Agencja Grant Thornton prowadziła dwa lata temu badania obejmujące lata 2012–2016 na naszym rodzimym rynku. Okazało się, że stopa zwrotu z 10 największych polskich spółek rodzinnych była bardzo korzystna i wyniosła w tym okresie 31,7%. W tym samym czasie WIG20 spadł o 16,5%. Badania dowodzą więc, że występuje potencjał do tworzenia indeksów spółek rodzinnych. Trzeba zatem jak najszybciej naprawić to zaniedbanie w naszym kraju. Na Zachodzie są tworzone tego typu indeksy. Te działania promują rodzinę i dlatego u nas także warto to zrobić. Szczególnie może to być korzystne dla naszej gospodarki w obecnej sytuacji – w dobie epidemii koronawirusa, kiedy polskie spółki rodzinne przechodzą trudne chwile.

Taki indeks polskich spółek rodzinnych na giełdzie warszawskiej może się nazywać np. „Polska Rodzina” lub „Biało-Czerwoni”. Zwiększy to szansę na zainteresowanie inwestowaniem na polskiej giełdzie w indeksy tych spółek.

Dr hab. Eryk Łon jest profesorem nadzwyczajnym UEP i członkiem Rady Polityki Pieniężnej.

Cały artykuł Eryka Łona pt. „Warto bronić polskiej własności w dobie koronawirusa” znajduje się na s. 1 i 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Eryka Łona pt. „Warto bronić polskiej własności w dobie koronawirusa” na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego