Patostreamy, patogale – patologia najpierw w sieci, potem na ulicach / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” 80/2021

Jesteśmy świadkami dziwnej społecznej rewolucji, która może doprowadzić do dramatu, ponieważ oswajanie się młodzieży z brakiem poszanowania dla norm prawnych i społecznych jest drogą do katastrofy.

Paweł Zastrzeżyński

#PATOLOGIA SA

Patologia to nauka będąca dziedziną medycyny, zajmująca się badaniem przyczyn, mechanizmów powstawania i rozwoju, a także skutków chorób. Opisane tu wydarzenia przedstawiają analizę patologicznych zjawisk związanych z przekazem internetowym na Youtubie. Zbieranie poniższych faktów zajęło trzy i pół roku pracy. Ukazane zjawisko wywołało skutek, który kilka tygodni temu widzieliśmy na ulicach Polski. Spod znaku pioruna i hasła „W(…)Ć”. Dla wielu odbiorców działanie młodych ludzi było niezrozumiałe. Dla mnie nie!

11 lipca 2017 r. Sebastian Sz., czyli #B., Dawid r., czyli #M., razem z Danielem Z., czyli #Magicalem, przeprowadzili ze mną rozmowę na „livie”, której razem z retransmisjami wysłuchało kilkaset tysięcy młodych osób. Ostrzegałem w niej moich rozmówców przed realizacją zamiaru przeprowadzenia seansu okultystycznego na YouTubie na żywo. Odbyła się także rozmowa z księdzem, którego poprosiłem o interwencję, ale ostrzeżenia nie poskutkowały. Do seansu okultystycznego doszło. #Magical wówczas pobił rekord Polski w ilości widzów transmisji na żywo. Pojawiły się pogłoski o jego opętaniu, przestrzeń internetu zalały najróżniejsze domysły…

#Patostreamy

Dla dzieci i młodzieży transmisje internetowe prowadzone na YouTubie stały się głównym medium, które dostarcza im „rozrywki” i informacji. W tym przedziale wiekowym praktycznie już nikt nie ogląda telewizji. Nie ma ona na nich żadnego wpływu!

Natomiast dla pokolenia ich rodziców pierwsze zetknięcie się z treścią prezentowaną w transmisjach internetowych budzi absolutne niezrozumienie i odrzucenie: „Tego nikt nie może oglądać. To patologia!”. I tu następuje całkowite zamknięcie tematu, bo prezentowana forma dla pokolenia 40+ jest nie do przyjęcia! Jednak fakt, że pokolenie młodych ludzi żyje właśnie w tej nowej rzeczywistości, nie pozostawia cienia wątpliwości. Liczby są bezwzględne. Statystyki wyświetleń porażają swoją wielkością. Nie ulega wątpliwości, że rodzącego się zjawiska nie da się zatrzymać. Jednak eskalacja anarchizacji w tej przestrzeni prowadzi do zapaści i doprowadziła do rewolucji, która dla wielu przeszła pod znakiem pioruna.

13 lipca 2017 r. w artykule W rocznicę objawień fatimskich wywołają demony! zanotowałem informację dotyczącą Daniela Z., czyli #Magicala: „Nie ma w Polsce siły medialnej, która byłaby w stanie przebić zasięg działania tego polskiego streamera. To on wśród prawie 6 mln widzów wybił się na czoło najlepiej zarabiających nadawców. Dziennie może zdobyć nawet 10 000 zł, tylko za to, że wyznacza i przekracza wszelkie granice upodlenia człowieka, sam dla siebie jest katem i zarazem ofiarą”.

15 lipca 2017 r. opublikowałem List otwarty do Premier Beaty Szydło w sprawie niebezpieczeństw związanych z transmisjami na żywo na YouTubie. List odbił się szerokim echem w przestrzeni publicznej. Całe środowisko opozycji politycznej w Polsce, z KOD-em na czele, na wiecu pod pałacem prezydenckim skandowało w odpowiedzi na mój list: „nie ma zgody na te metody!”. To hasło wykrzykiwał kilkutysięczny tłum wraz z czołowymi politykami PO, PSL i KOD.

W wyniku szumu medialnego pojawił się przekaz, że zawnioskowałem o możliwość ograniczenia treści, jakie są prezentowane na YouTubie. I na to ograniczenie tak klasa polityczna, jak społeczeństwo, nie wyrazili zgody! Przestrzeń internetu ma pozostać bez jakichkolwiek ograniczeń czy regulacji, które są uważane za atak na wolność!

2 sierpnia 2017 r. w tekście Nowe Imperium Toruńskie wskazałem, że „Stream, w którym #Magical wywoływał duchy, ma 2 miliony wyświetleń. W konsekwencji tych wydarzeń i mojego listu do Premier Szydło w środowisku YouTube’a wybuchł popłoch, że YouTube w wyniku działania Daniela Z. może zostać zablokowany przez rząd”. Media głównego nurtu zaczęły interesować się tematem. Do domu na Urzędniczej w Toruniu, skąd odbywały się transmisje #Magicala, weszli reporterzy „Uwagi TVN”. Daniel Z „wcale nie był zainteresowany, próbował pozbyć się telewizji, jednak fortel reporterów zmusił go do zabrania głosu. I trudno mu się dziwić, patrząc przez pryzmat liczb, bo cóż jest te marne 900 000 widzów „Uwagi TVN”w porównaniu z paroma milionami wiernych widzów #Magicala”. Jednak materiał w TVN pozwolił na jeszcze większy rozwój Daniela Z i jego patologii, stał się też inicjatorem i pierwszą siłą napędową nowo powstałej federacji #Fame. Na planie „Uwagi TVN” pojawił się także Wojciech G. i Michał B., czyli #B., którzy przyjechali do Daniela Z., czyli #Magicala.

27 października 2017 r. napisałem Apel do Prezydenta RP i Rzecznika Praw Dziecka w sprawie patologii na YouTubie. Do listu odniósł się Rzecznik Praw Dziecka i zaangażował się w sprawę.

12 listopada 2017 r. w tekście Tu pedofil mile widziany ukazałem, jak łatwy jest kontakt pedofilów z dziećmi w przestrzeni internetowej. Tekst pozostał bez echa.

11 marca 2018 r. w artykule TORUŃ – nowe centrum okultyzmu! pisałem, że „parę milionów dzieci i młodzieży uczestniczy w seansie okultystycznym. Wszystko na yotube’owej transmisji internetowej, w imię subskrypcji, lajków i pobijania rekordu w ilości widzów na streamie, gdzie młodzi ludzie, wyzuci z jakiegokolwiek człowieczeństwa, w imię własnych interesów wciągają rzesze ochrzczonej młodzieży i dzieci w piekielny kocioł uzależnienia.

Ta patologiczna przestrzeń z olbrzymią mocą zdobywa nowe tereny. Osoby, które organizują te seanse, są bezkarne. Nic nie robią sobie z ostrzeżeń policyjnych, mandatów czy kar.

W odurzeniu alkoholowym i narkotycznym, jak w amoku, wydobywają z siebie ponadludzkie siły w brnięciu własnym, ale przede wszystkim w ciągnięciu milionów dzieci w otchłań piekielną. Trzeba to jasno powiedzieć! W Polsce, gdzie przynajmniej katolickie korzenie mają prawie wszyscy, świadomość obecności personalnego zła musi być traktowana poważnie, a nie zamiatana w przestrzeń zabawy. Nie pomagają też apele, osobiste rozmowy, upomnienia…”.

28 marca 2018 r. zanotowałem: „Po ośmiu miesiącach od apelu do Premier Beaty Szydło w sprawie youtube’owych streamów, media głównego nurtu zainteresowały się problemem na poważnie. Natomiast streamerzy skonstruowali oszustwo dotyczące »Klauna z Koszalina«, który miał mordować dzieci. Swoim działaniem doprowadzili do niemal ogólnopolskiej histerii wśród dzieci. Na ten pomysł, w imię zwiększenia subskrypcji i wpływów finansowych od dzieci, wpadła trójka twórców, tj. #B., #M. i #DJ. Te osoby czują się wyjęte spod prawa, a z przestrzeni youtube’owego streamu stworzyli swoiste eldorado.

Osiem miesięcy temu rekord Polski na internetowych streamach był pobity przez #Magicala, gdy ten przywoływał demony.

Parę tygodni temu sprawa »Klauna z Koszalina« pobiła ten rekord dwukrotnie. W ciągu ośmiu miesięcy liczba uczestników youtube’owych streamów powiększyła się o 2 mln osób.

Zrozumienie tego problemu i języka wymaga czasu i rozeznania. Nie da się go streścić. To jest nowa przestrzeń subkulturowa, która dotyczy młodzieży. Obecnie ta przestrzeń staje się główną platformą komunikacji i wymiany informacji, dlatego zasady współżycia w niej muszą zostać sformatowane zgodnie z obowiązującym prawem.

1 lipca 2018 r. w tekście Piekielny youtube’owy festyn pisałem: „30 czerwca 2018 r. w Koszalinie została zorganizowana Gala youtuberów. Najbardziej przed ekrany komputerów przyciąga tzw. drama, czyli jeden youtube’owy „celebryta” wyzywa innego, tworząc przestrzeń absolutnej nienawiści pomiędzy stronami konfliktu. Taki stan rzeczy wynosi youtube’owego streamera na wyżyny oglądalności, a co za tym idzie, otrzymuje on z tego tytułu profity finansowe. Pieniądze mogą być ogromne. Jeden z najpopularniejszych youtuberów, #B., postanowił, że z wirtualnej przestrzeni wejdzie w rzeczywistą i część zarobionych pieniędzy przeznaczy na wydarzenie skopiowane ze znanej formuły walki w klatce MMA. Przygotowania do #Fame. trwały kilka miesięcy. Dzieci żyły tym wydarzeniem i nienawiścią, która narastała. Wyzwiska, przekleństwa i deklaracje, że czołowy streamer #Magical zabije swojego przeciwnika, budowały napięcie”.

14 sierpnia 2018 r. w artykule Patologia na YouTubie ma się świetnie! pisałem: „Patostreamy, czyli internetowe przekazy na żywo na YouTubie, bardzo skutecznie obroniły się przed mediami głównego nurtu, które kilka miesięcy temu przeprowadziły akcję, która miała na celu ukazanie problemu patologii w internecie z udziałem dzieci i młodzieży. Streamerzy znowu wrócili z przekazem, jeszcze mocniejszym i w większej skali. Dzienna liczba wyświetleń transmisji #Magicala sięga niemal 3 mln. Ta olbrzymia liczba widzów, w większości dzieci i młodzieży, poraża. Jednak najbardziej przeraża fakt, że nie ma lekarstwa na to nowe zjawisko ukazywania patologii i czerpania z tego zysków.

Jesteśmy świadkami dziwnej społecznej rewolucji, która może doprowadzić do dramatu, ponieważ oswajanie się młodzieży z brakiem poszanowania dla norm prawnych i społecznych jest drogą do katastrofy.

28 listopada 2018 r. w tekście Przemoc z #PATOSTREAMÓW w szkołach! ostrzegałem, że „Pedagodzy szkolni zmagają się z narastającą przemocą w szkołach. Przyczyną tego zjawiska mogą być »bohaterowie« uczniów, czyli streamerzy, którzy wszelkie swe konflikty rozwiązują siłowo, w formie dotąd nieznanej! Streamerzy powołali organizację #Fame, gdzie widownią są miliony uczniów. Na jednej z takich gal najbardziej znanemu patostreamerowi #Magicalowi w wyniku ciosu „urwało” nogę! Transmisja była płatna. Widzów, jak wskazał sam Daniel Z., mogło być kilka milionów. W klatce zmierzyło się dwóch nienawidzących się streamerów: #Magical i #R. Wygrał #R., który po walce opluł swojego przeciwnika. Następnie w kilkunastu transmisjach na YouTubie podsycał nienawiść.

Od czasu, gdy główny nurt mediów zaczął interesować się patostreamami na YouTubie, pojawiło się kilka blokad kanałów czołowych patostreamerów. Jednak zaraz pojawiły się nowe kanały.

Rodzice nie są w stanie zrozumieć, czym są youtube’owe transmisje. Media nie nadążają za mutującym się zjawiskiem, które swoją plastyczność zawdzięcza komunikacji na portalach społecznościowych.

Dlatego samo blokowanie konta patostreamera nie przynosi żadnego skutku. Skalę rozrostu patostreamerów mógł poznać ostatnio burmistrz Starego Sącza, gdy nagle na rynku zebrała się setka rozszalałych młodych ludzi. To była akcja #R., który wybrał sobie jedną z kamer online w Polsce i wylosował Stary Sącz. Zaprosił swoich widzów, aby przyszli we wskazane miejsce. Komunikacja odbywała się przez stream. Z jednej strony nowatorska komunikacja zachwyca, ale z drugiej pozbawiona jest jakiejkolwiek kontroli, co może stworzyć realne zagrożenie dla struktur państwa. Spotkanie w Starym Sączu zakończyło się akcją policji.

Policja jest bezradna. W domu na Urzędniczej, gdzie streamuje #Magical, było już przeszło 300 interwencji policji i kilkadziesiąt informacji o bombie. Daniel miał 4 zarzuty prokuratorskie, jednak to wszystko nie przeszkadzało mu w ostatniej transmisji, gdzie na oczach młodocianych widzów w bardzo brutalny sposób został pobity jego kolega #P. Absolutnie bez konsekwencji.

Youtube’owe streamy w ciągu jednego roku z 5 mln osób wzrosły do 8 mln. W 2020 r. liczba ta to ponad 13 mln.

9 grudnia 2018 r. w artykule #Patostreamy z fetą!, który odczytał Daniel Z. podczas transmisji, wskazałem, że „Urzędnicza w Toruniu to najbardziej znany adres. Tam odbywają się patologiczne streamy transmitowane na YouTubie. Wiele przerażających faktów już zaistniało w tamtym miejscu. (…) Na Urzędniczej przekroczony został kolejny stan patologiczny. Wjechały twarde narkotyki: Metamfetamina! Popularnie nazywana fetą. Do tej pory #Magical, czyli Daniel Z., szokował libacjami, przekleństwami, interwencjami policji… Na polskim YouTubie nieoficjalnie wszyscy wiedzą, że transmisje są prowadzone pod wpływem najróżniejszych środków (znany przykład #R.). Jednak nigdy nikt nie został złapany za rękę. (…) Tu handluje się człowieczeństwem! A widzami są ci, którzy jeszcze nie rozróżniają, czym jest dobro a czym zło. Skorupka nasiąka…”.

31 marca 2019 r. w tekście #Fame. Chcę wódę i koks! pisałem: „30 marca 2019 r. na Łódzkiej Atlas Arenie odbyło się wydarzenie o nazwie #Fame. Jednym z czwórki organizatorów tego wydarzenia jest dwudziestoletni człowiek o pseudonimie #B., który mówi o sobie:

«Czy wierzę w Boga? Zostałem wychowany w wierze katolickiej. (…) Czy istnieje jakiś Stwórca? Bardzo prawdopodobne. W końcu ktoś musiał pokolorować jabłko albo banany… Coraz bardziej zaczynam wierzyć w to, że po śmierci jest po prostu ciemność. Jak sobie pomyślę, to można wpaść w jakiś dołek. Z drugiej strony mocno mnie to motywuje, żeby przeżyć swoje życie najlepiej jak się da. Żeby przeżyć wszystko. Zwiedzić świat. Wozić się najlepszymi autami. Wybudować sobie najlepszą chatę. Kupić sobie helikopter. Żeby wszystko móc osiągnąć i w momencie, gdy już będę umierał, powiedzieć sobie: ja to miałem. Udało mi się! I mam nadzieję, że każdy z was po tych słowach również pomyśli tak samo. Nie zatrzymywać się, bo szkoda czasu».

Na tej gali jedną z głównych walk była walka kobiet. Zwyciężczyni szczyci się tym, że jest prostytutką, a dodatkowo narkomanką. Na zakończenie bijatyki powiedziała, co będzie robić po walce: «Chcę wódę i koks!». Wykrzyczała to przed kilkuset tysiącami młodych ludzi zebranych w Atlas Arenie i przed ekranami komputerów. Za walkę zainkasowała ponad sto tys. złotych”.

Zjawisko patostreamów na YouTubie w takiej skali, jak zainicjował to Daniel Z., dziś już praktycznie nie istnieje. 3 października 2020 r. ten wydał oświadczenie, że całkowicie kończy z YouTube’em. Od tego czasu ślad po nim zaginął. Spowodowane to było warunkiem, jaki postawił mu sąd. Albo skończy ze swoją działalnością, albo pójdzie do więzienia. Konsekwencja kary i jej egzekucji zadziałała bardzo skutecznie!

Streamy z YouTube’a przeniosły się na Facebooka. To tu dziś możemy spotkać #R., czyli Marcina K., byłego rywala i wroga numer jeden #Magicala. Dziś #R. w różowej kominiarce jeździ swoim nowym wysokiej klasy mercedesem, nagrywa najpopularniejszy wśród dzieci i młodzieży rap i streamuje grę GTA RP jako Stanisław Ch. na serwerze Wyspa. Nadal jest zawodnikiem #Fame. Obecnie w wypowiedziach podkreśla, że jako jedyny z patostreamerów zmienił się. Udało mu się wyjść z patologii. Dziś ukazuje się jako człowiek sukcesu! Całkowicie odcina się, od tego co robił kilka lat temu w youtube’owych transmisjach.

Jednak 21 września 2020 r. w transmisji na żywo na Facebooku i w rozgrywce Real Play GTA, która jest odbiciem rzeczywistości, ale stworzonej w przestrzeni wirtualnej 3D, Marcin K., czyli #R., a w grze Stanisław Ch., spotkał się z postacią odgrywaną przez użytkowniczkę o pseudonimie #D., która w opisie, w pytaniu, ile ma lat, napisała: 14.

Marcin K. kierował rozmową i prowadził ją w tak ordynarny i napastliwy sposób, jednocześnie poniżając zaskoczoną dziewczynkę, że ta nie była w stanie rozsądnie mu odpowiadać. Widownia liczyła kilka tysięcy osób, głównie dzieci i młodzieży.

Dialog był wymyślany na żywo przez Marcina K. Gdy ktoś zarzucił mu, że ta dziewczynka ma 14 lat, ten odpowiedział: na serwerze Wyspa RP mogą grać tylko osoby powyżej 16 roku życia. Poza tym to jest gra, a inscenizacja jest zgodna z prawem!

Zawsze to samo tłumaczenie. To jest wymyślone i jest wolność. Ta retoryka jest powszechnie i skutecznie stosowana, mimo że dzieci tę przestrzeń traktują jako rzeczywistość.

#Pedofilia

15 grudnia 2020 r. Państwowa Komisja ds. wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15 zarejestrowała sprawę Łukasza Wawrzyniaka i jego działalności. Rejestracja nastąpiła z mojego zgłoszenia.

Łukasz Wawrzyniak to jeden z najpopularniejszych youtuberów w Polsce. Sławę zyskał w 2013 r. W tym czasie jako model był obiektem pożądania całego pokolenia nastolatek. W zarejestrowanych nagraniach tłum rozhisteryzowanych dziewczynek oblega go jak bóstwo.

6 grudnia 2020 r. w internecie Agata Fąk, czyli Fagata, która na Instagramie ma niemal 800 tys. obserwujących i należała do bliskiego otoczenia Łukasza Wawrzyniaka, opublikowała w sieci nagrania i oskarżenia przeciw niemu. Łukasz Wawrzyniak był bardzo popularny na YouTubie jako Kamerzysta. W 2018 r. pobił rekord i w 57 dni od założenia nowego kanału na YouTubie zebrał 1 mln subskrypcji. Stworzył postać Lorda Kruszwila, wspólnie z nim do grudnia 2020 r. dosłownie generując trendy społeczne wśród młodych ludzi, dyktując im styl życia. Tymczasem Agata Fąk w nagranej awanturze stwierdziła: „Jesteś pedofilem j(…)m”, „Łukasz Wawrzyniak bił swoją dziewczynę i zabił człowieka!”. Padły oskarżenia o wykorzystywanie kobiet i dzieci, o zażywanie narkotyków i działanie pod ich wpływem. 7 grudnia 2020 na kanale Marka Kruszela (Lorda Kruszwila) zostały udostępnione nagrania wideo, na których kolejne osoby oskarżały Łukasza Wawrzyniaka o pedofilię i wykorzystywanie seksualne.

8 grudnia 2020 r. Łukasz Wawrzyniak jako Kamerzysta w odpowiedzi na zarzuty upublicznił w internecie oświadczenie: „To prawda, że podrywałem dziewczyny. Łamałem im serca! Co mam powiedzieć? Mogę powiedzieć tylko przepraszam, ale nie było takiej sytuacji, żebym kierował jakiekolwiek sugestie do dziewczyn poniżej 15 roku życia”. „Co do substancji psychoaktywnych, narkotyków twardych? […] Wszyscy razem zażywaliśmy te substancje! […] Po spróbowaniu uciekaliśmy do innej rzeczywistości!”. Wawrzyniak przyznał, że jego współpracownik na początku ich wspólnej działalności miał 16 lat. „Marek nie był na tyle mocny psychicznie, aby powstrzymać się od brania narkotyków”. W odpowiedzi Kruszel oświadczył, że do ich zażywania zachęcił go Wawrzyniak.

Opublikował też nagrania będące ponoć zapisem aktów seksualnych z udziałem Wawrzyniaka i wskazał, że są na nich osoby zdecydowanie poniżej 15 roku życia. Inna osoba z bliskiego otoczenia Wawrzyniaka napisała 28 grudnia 2020 r. na Instagramie, że red. Karolina Pochwała, konkubina Łukasza Wawrzyniaka, chodziła po tabletki „dzień po” dla „14-letnich dziwek Łukasza, które sprowadzał”.

Łukasz Wawrzyniak w opublikowanych oświadczeniach jednoznacznie zaprzeczył oskarżeniom o czyny pedofilskie. Co do zażywania narkotyków napisał: „Ostatni raz byłem pod wpływem narkotyków 5 września po gali #Fame!”. To właśnie Łukasz Wawrzyniak był pierwszym sponsorem federacji #Fame. Dodatkowo Lord Kruszwil był zawodnikiem tej federacji i osobą związaną z jej rozwojem. A Łukasz Wawrzyniak, czyli Kamerzysta, jako raper miał swój koncert na gali #Fame.

#Patogala

7 marca 2019 r. tuż przed galą #Fame3 moje dokumentowanie patologicznych zjawisk w przestrzeni youtube’a miało swój punkt kulminacyjny. Jeden z członków ekipy #Magicala o pseudonimie #M. próbował reaktywować patostreamy bez udziału Daniela Z, który wówczas przebywał w więzieniu. Razem z youtuberem o pseudonimie Proboszcz prowadzili transmisje z libacji alkoholowych.

Na jednej z nich została zarejestrowana scena próby morderstwa #M. Wołał o pomoc, gdy brutalnie był bity po głowie butelką. Widać było krew i skalę brutalności dotąd nie znaną w przekazie internetowym na żywo na polskim YouTubie.

Oprawca miał na sobie koszulkę #Fame. Wysłałem mejlem do federacji pytania: „Czy promujecie się na kanałach osób związanych z patostreamingiem? Czy płacicie za pojawienie się na wizji w Waszej odzieży? Jaki jest Wasz stosunek do przemocy, zwłaszcza że odbiorcami prezentowanej przez Was treści jest młodzież i dzieci?”. Do wiadomości dołączyłem link do filmu z opisaną próbą morderstwa. 7 marca 2019 roku otrzymałem odpowiedź od szefa federacji, Krzysztofa R., który kategorycznie zaprzeczył tezom przedstawionym w mejlu.

Odbyłem z Krzysztofem R. rozmowę telefoniczną. Powstał plan próby opisania zjawiska w filmie dokumentalnym. Tematem wstępnie była zainteresowana Telewizja Polska. Jednak w tym czasie zacząłem badać zjawisko Lorda Kruszwila i Łukasza Wawrzyniaka, którego wówczas znałem tylko jako anonimowego Kamerzystę. Gdy odkryłem powiązania, które opisałem powyżej, 17 czerwca 2019 r. napisałem do Krzysztofa R., aby uznał wszelkie propozycje współpracy za nieaktualne. Zrozumiałem, że federacja mogła podjąć współpracę w celu popularyzacji patostreamów i aby załagodzić podejrzenia. Dodatkowo po pytaniach o współpracę federacji Fame z Łukaszem Wawrzyniakiem, 18 czerwca 2019 r. Krzysztof R. odmówił dalszych kontaktów.

Zapis z konferencji prasowych związanych z promocją gal jest dostępny na YouTubie. Śledząc opublikowane konferencje z kolejnych gal, jak i gale, jedyne, co można usłyszeć, to wulgaryzmy, wyzwiska i poniżanie przeciwnika.

Na #Fame8 Kasjusz Ż. udzielił wywiadu dziennikarzowi Mateuszowi K. w oktagonie po walce z Marcinem N(…)em, gdy ten został zdyskwalifikowany.

„Ale to co o(…)ł taką żenadę! No to niech w(…)a Jasnej Góry bronić, k(…)a! […] Ja zaatakowałem jego rodzinę? Nie! Ja sobie szpileczkę wbiłem, a ten się, k(…)a, się tak przypucował, jakby naprawdę tam coś było! Tak, ma córkę! Ma żonę w domu! Ma siostrę! A przeciwko kobietom, k(…)a! Kobiety powinny mieć prawo, k(…)a, do swojego ciała i do swojego płodu, a nie k(…)a, jakiś śmieć z Jasnej Góry, będzie, k(…)a, mówić im, co mają robić ze swoim ciałem! Śmieć j(…)y! J(…)ć tą PiS-owską k(…)ę!”

Kasjusz Ż. jest czołowym zawodnikiem #Fame. Mówi o sobie, że jest niepokonanym królem federacji. Jego retoryka nikogo z odbiorców przekazu internetowego nie razi. Jest oklaskiwana. Tu nie szuka się logiki, a emocji. I właśnie ten „wojownik”, współczesny „rewolucjonista”, w szczytowym momencie oglądalności gali #Fame8 wygłosił swoje poparcie dla Strajku K. Bohatersko stanął w obronie kobiet, które walczą o swoje prawa. Działanie, które miało na celu zabawę i zarabianie pieniędzy, stało się okazją do wygłaszania politycznych manifestów zgodnych z postulatami rówieśników, którzy wcześniej wyszli na ulice pod symbolem czerwonego pioruna.

#Patoprotest

Strajk K., który wyprowadził nowe pokolenie na ulicę, posługuje się symbolem błyskawicy. Wielu kojarzy się ona z emblematem faszyzmu. Główne hasło protestów to „w(…)ć”. Protest poparła zawodniczka #Fame, #Lilm, wcześniej #SexM, czyli Aniela B. A hymn protestu J(…)ć P(…)S wyśpiewał zawodnik #Fame, Cyprian R., czyli #C. Jasne jest też stanowisko czołowego zawodnika Kasjusza Ż. Spójna jest też narracja i język ukazanych tu konferencji Fame, jak i sposobu komunikowania się organizatorek protestów.

23 października 2020 r. w oficjalnym komunikacie Strajku K. słyszeliśmy: „To jest wojna!”. Ten przekaz zilustrowany był wizerunkiem kobiety, która trzyma koktajl Mołotowa z podpisem: „Jarek, idziemy po ciebie”. Każdego dnia pojawiają się inne oświadczenia: „A więc nasz warunek jest taki: wymyślacie, k(…)y z PiS, jakiś trik, żeby anulować „wyrok”, w końcu jesteście specami od opcji bez trybu. Nas nie interesuje, co to będzie, w tym państwie i tak już nie ma prawa. Czas do środy. Nie będziecie nas torturować!”. „Tym wiernym, którzy wybierają się dzisiaj do kościołów, żeby słuchać gnojów w złocie i purpurze, cieszących się ze zwycięstwa nad kobietami, przypominamy, że istnieje coś takiego jak przyzwoitość, współczucie, odwaga i możliwość sprzeciwu wobec tego, co wyprawiają Wasi pasterze” (i zdjęcie posłanki opozycji, która stoi przed ołtarzem w czasie sprawowania Mszy Świętej i trzyma transparent: „Módlmy się o prawo do aborcji”). „PiS ma w(…)ć, ale nie musi w podskokach. W(…)ć z oświadczeniem Przyłębskiej, W(…)ć z Przyłębską”. Powołujemy Radę Konsultacyjną, jak na Białorusi, która będzie pracować nad tym, jak posprzątać burdel po PiS”.

29 października 2020 r. pojawił się komunikat: – „Czy ktoś mógłby od nas powiedzieć panu Hołowni, żeby w(…)ł? Bo my robimy rewolucję i nie mamy czasu zajmować się każdym politycznym palantem chętnym do powiezienia się na nas”.

I jeszcze: – „Samo obalenie konkordatu i odebranie praw kościołowi nie wystarczy! Zaraz po tym należy zakazać sprawowania urzędów publicznych przez katoli! Oni też są odpowiedzialni”.

W przytoczonych przykładach przekazu Strajku K. na pierwszy plan wysuwa się niespójność i wulgarność. Kierowanie się organizatorek emocjami i działanie pod wpływem impulsu. Wysuwają żądania, które się nie spełniają! Wykorzystują ten sam język i formę komunikacji, co Kasjusz Ż.

Czołowe osobowości internetowe – influencerzy, youtuberzy – publikują wszystko co się da. Niczym się nie ograniczają. W przeciwieństwie do ich poprzedników, którzy byli gwiazdami polskiego kina. Aktorami, reżyserami, dziennikarzami, którzy swoją tożsamość zakorzenili w systemie komunistycznym. Tu budowa wizerunku była dostosowana do laurkowego przekazu. A brudy były kartą przetargową dla Służby Bezpieczeństwa PRL, która zmuszała wielu celebrytów z poprzedniej epoki do najróżniejszych świństw i zdrad. W zamian system gwarantował popularność, bycie ważnym i rozpoznawalnym. Dziś, aby odkryć, jaką cenę płacili filmowcy tamtego systemu za sławę, trzeba prowadzić szeroką kwerendę w ich teczkach osobowych zabezpieczonych w Instytucie Pamięci Narodowej. Odkrywać przestrzeń skrajnie hermetyczną. Natomiast w przypadku nowego pokolenia widzimy wszystko czarno na białym! Oni sami opisują, jaką cenę są w stanie zapłacić za wyświetlenia, za sławę, za „fame”.

Piotr Kaszubski, przyjaciel Łukasza Wawrzyniaka, na swoim profilu społecznościowym opublikował zdjęcie, na którym ubrany na czarno z pełnym skupieniem czyta Biblię Szatana. Daje rówieśnikom jednoznaczną wskazówkę, co wynosi go na szczyty sławy i dobrobytu. Daniel Z., czyli #Magical, pobił rekord Polski w ilości widzów transmisji na żywo, gdy prowadził okultystyczny, demoniczny spektakl, którego głównymi widzami były dzieci i młodzież. Na gali #Fame na stole układane są karty tarota. Marcin K., czyli #R., wytatuował sobie na prawym przedramieniu demona z pentagramem.

Ukazane tu fakty nie mają na celu potępiania wskazanych osób. Głównym moim celem było ukazanie problemu. Znam mechanizmy, które pchają w stronę patologicznych zachowań. Mam świadomość, jaka to jest siła. Nie analizuję tu też motywów, które w każdym przykładzie są inne. Jednak nie można akceptować działań, które prowadzą do patologii.

Nie adresuję tego tekstu do młodych ludzi! Przygotowywałem go dla rodziców, czyli dla mojego pokolenia. Wiem, że oni byli pochłonięci codziennością i nie zauważyli tego zjawiska.

Cały artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Patologia SA” znajduje się na s. 10–11 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Patologia SA” na s. 10–11 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięska walka o uratowanie dworku Wincentego Pola w Lublinie / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol.

Tadeusz Loster

Ratujemy dworek Wincentego Pola

Dwie różne polityki historyczne realizowane są obecnie przez rząd i samorządy. Ta pierwsza – przekraczająca horyzont tysiąclecia – polega m.in. na pielęgnowaniu pamięci o wielkich Polakach i o ich dokonaniach. Ta druga – obliczona na jedną kadencję i najbliższe wybory – ogranicza się do uwieczniania dzieł aktualnego wójta, burmistrza lub prezydenta. Pomiędzy tymi wizjami mamy zwykłe pragnienia społeczeństwa obywatelskiego: ocalić od zapomnienia cenne dziedzictwo narodowe. Ja wyrażam to pragnienie apelem o uratowanie dworku Wincentego Pola (Filia Muzeum Narodowego w Lublinie przy ul. Kalinowszczyzna 13).

Należę do pokolenia, które kształcono, przekazując i ucząc historii literatury polskiej w granicach wyznaczonych przez czerwoną władzę PRL. „Przerabiając” pisarzy polskich okresu romantyzmu, moja nauczycielka prześlizgnęła się tylko po Wincentym Polu, zagłuszając jego twórczość stwierdzeniem: „staroświecka bez współczesnych wartości”.

W latach 1970., sprzątając w rodzinnym domu stare książki, natknąłem się na Wypisy polskie – na klasę trzecią ułożone przez Henryka Gallego, wydane w roku 1922. Układ podręcznika był dla mnie dużym zaskoczeniem ze względu na wspaniale dobrane fragmenty powieści, nowele i wiersze najznakomitszych polskich poetów i pisarzy.

Czytając wypisy, przekonałem się, jak bardzo w tamtych czasach Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dbało o patriotyczne wychowanie młodzieży uczącej się w gimnazjum niższym. Wypisy wypełnione były m.in. wierszami Wincentego Pola. Po przeczytaniu ich wpadłem w zachwyt, wiersze te urzekły mnie swą patriotyczną treścią. Zrozumiałem, dlaczego poezja tego poety była niedostępna i zakazana w okresie PRL.

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol. Był powstańcem – żołnierzem powstania listopadowego, walczył na Litwie w korpusach generałów Giełguda i Chłapowskiego, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

Spod jego pióra wyszły takie utwory, jak Pieśni Janusza, Mohort, Pieśń o ziemi naszej, Wit Stwosz, Pamiętniki J.P. Benedykta Winnickiego, Pacholę hetmańskie i wiele innych dzieł. Kiedyś bardzo popularne Pieśni Janusza odeszły obecnie w zapomnienie, choć pieśń Mazur śpiewana jest wciąż przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze. Do wiersza Śpiew z mogiły muzykę napisał Fryderyk Chopin, a ognisty mazur ze słowami wiersza Krakusy przypomina nam co roku o wybuchu powstania listopadowego.

POETA I GEOGRAF

Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, podróżnik, geograf, pisarz, a przede wszystkim poeta. Pomyśleć, że w XIX wieku jego poezja była bardziej popularna niż Adama Mickiewicza! Trudno rozpisywać się o twórczości Wincentego Pola, bo jest ogromna. Z woli narodu, w uznaniu za jego dorobek, spoczął po śmierci w Krakowie, w krypcie zasłużonych w podziemiach kościoła Paulinów na Skałce. Przejawem docenienia twórczości poety jest placówka muzealna – Dworek Wincentego Pola, filia Muzeum Narodowego w Lublinie.

Wnętrze jednego z pokojów dworku

Ten mały modrzewiowy dworek szlachecki został wzniesiony w XVIII wieku na terenie niewielkiego folwarku Firlejowszczyzna pod Lublinem. W latach 1804–1810 był własnością rodziny Polów. Po wyjeździe Polów do Lwowa został sprzedany. W roku 1860 stał się własnością Wincentego Pola jako dar Obywateli Województwa Lubelskiego w uznaniu za jego narodową twórczość.

Dworek na swoim pierwotnym miejscu stał do roku 1969. Wtedy został rozebrany i ponownie wzniesiony na posesji przy ul. Kalinowszczyzna 13 w Lublinie. 2 grudnia 1972 roku, w setną rocznicę śmierci W. Pola, dokonano uroczystego otwarcia dworku jako muzeum słynnego poety i geografa. Istniejące zbiory – pamiątki po Wincentym Polu – zostały jeszcze wzbogacone o artefakty ofiarowane muzeum przez rodzinę poety. W 1977 roku placówkę przekazano Muzeum Okręgowemu w Lublinie.

Obecnie dworek znajduje się w centrum Lublina, gdzie w jednej z kamienic Starego Miasta urodził się nasz poeta. Dogodne położenie dworku sprawia, że jest stale odwiedzany, a organizowane w nim imprezy cieszą się dużą popularnością. Na przestrzeni lat odbywały się tu liczne wystawy czasowe, spotkania artystyczne, konferencje naukowe, konkursy recytatorskie, warsztaty edukacyjne, wieczory bibliofilskie i literackie, lekcje muzealne, spotkania znanych rodów związanych z Polami, występy wokalne i wspólne śpiewy pieśni patriotycznych czy kolęd. Uczestniczyło w nich wiele osób. Jednym słowem – dworek żył.

PROGRAM LIKWIDACJI

Nie ma się co dziwić, że dworkiem „żyje” również rodzina Wincentego Pola, ta zamieszkała w Lublinie oraz ta na Górnym Śląsku. Jakież zaniepokojenie u praprawnuczki poety, Anny Frączak, wywołał opublikowany na stronie BIP Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dokument zatytułowany: Program działania Muzeum Narodowego w Lublinie na lata 2020–2025, ułożony przez dyr. Katarzynę Mieczkowską. Na stronie 6 tego dokumentu Pani Dyrektor postuluje pozbycie się stojącego w centrum Lublina dworku Wincentego Pola poprzez rozebranie go i przekazanie do znajdującego się na peryferiach miasta skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej, gdzie miałby być ponownie postawiony.

Tu należy dodać, że w roku 2020 całe Muzeum Lubelskie zyskało najwyższy status muzealny i – pod nazwą Muzeum Narodowe w Lublinie – jest prowadzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wraz z Województwem Lubelskim, a w perspektywie niewielu lat jedynym organizatorem tej jednostki będzie MKiDN, z czym wiąże się centralne finansowanie. Wcześniejsze wyprowadzenie dworku z muzeum odetnie tę placówkę od środków krajowych.

Główne powody przeniesienia dworku, które przytacza Pani Dyrektor, to brak infrastruktury dojazdowej, brak parkingu oraz usytuowanie obiektu pomiędzy blokami mieszkalnymi (bloki od dworku oddalone są o około 200 metrów). Poza tym użytkowanie tego obiektu jest „niezwykle trudne i ekonomicznie niezasadne”.

Dodatkowy argument stanowi to, że blisko pięćdziesiąt lat temu planowano, by dworek stał się obiektem Muzeum Wsi Lubelskiej.

Tego typu argumenty, moim zdaniem, są mało znaczące i zastanawiam się, o co tu faktycznie chodzi? Jak dokładnie nie wiadomo, o co, to raczej o pieniądze, a dokładniej: o działkę po dworku, usytuowaną w centrum Lublina. To jest najcenniejsza lokalizacja w mieście, tam można coś „ciekawego” postawić, a ten, co będzie chciał to stawiać, na pewno nie będzie liczył się z groszem. Ciekaw jestem, czy likwidację dworku wymyśliła Pani Dyrektor, czy pomysł zrodził się po naradzie z…

ŻONA PREZYDENTA

Trochę się zapędziłem i mogę być upomniany, jak poseł Czarnek, przez Pawła Krysiaka, dziennikarza, który 17 stycznia 2020 r. w lubelskiej „Gazecie Wyborczej” napisał: „Niech poseł Czarnek zostawi związki małżeńskie w spokoju. Nie wolno uderzać w rodzinę”. Pan redaktor dalej pisze: „Poseł PiS Przemysław Czarnek dziwi się, dlaczego Katarzyna Mieczkowska jest nadal dyrektorem Muzeum Lubelskiego. Przecież poważnie zgrzeszyła, bo jest »bezpośrednio związana z władzami PO«. Spróbujmy przyjrzeć się tym »niebezpiecznym związkom« Katarzyny Mieczkowskiej. Jak ustaliliśmy, nie jest i nie była członkiem żadnej partii. Posłowi Czarnkowi może chodzi tylko o jeden związek, o jej związek małżeński z prezydentem (Lublina, dopisek autora) Krzysztofem Żukiem, działaczem PO”…

Potomkowie Wincentego Pola oraz spokrewniona z Polami rodzina Longchamps
de Bérier przed dworkiem Wincentego Pola w Lublinie

Pani Dyrektor w swoim programie działalności muzeum nie wzięła pod uwagę skutków, jakie pociągnie likwidacja dworku, magazynowanie zbiorów i elementów budowli. Nie wiemy, skąd się wezmą pieniądze na rozbiórkę i ponowne postawienie dworku. Ponadto – likwidacja muzealnego obiektu będzie wiązać się ze zwolnieniami muzealników. Upłynie sporo czasu od likwidacji do ponownego postawienia i wyposażenia zabytkowej budowli.

Dworek na terenie skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej – będzie jednym z wielu „eksponatów”, a znaczenie jego jako pamiątki po znakomitym poecie ulegnie „rozcieńczeniu” i marginalizacji. Taka osobna instytucja, jak Muzeum Wsi Lubelskiej, nie będzie miała przygotowanych muzealników, którzy powtórzą i wypełnią wypracowany w obecnej filii program imprez i zajęć, które – w centrum wielkiego miasta – odbywały się przez lata.

A co będzie, jak po szybkim rozebraniu dworku jakaś dowolna przeszkoda, np. kryzys spowodowany pandemią, sprawi, że zabytkowa budowla, składowana w oczekiwaniu na „lepsze czasy”, ulegnie zniszczeniu? Na razie wiemy tylko to, że Program Działania Muzeum Narodowego, a faktycznie program Pani Dyrektor Katarzyny Mieczkowskiej z 29.09.2020 r., został zaakceptowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wicepremiera prof. Piotra Glińskiego.

Znamy tylko ogólnikowy plan zmian. Nie wiemy, jakie decyzje podejmie Miejski Konserwator Zabytków w Lublinie i czy sprawą wartościowego dobra narodowego zajmie się Wojewódzki Konserwator Zabytków. Konieczne wszak będzie zatwierdzenie projektu wykonawczego, obejmującego nie tylko budowę nowych fundamentów i przyłączenie mediów, ale również spełnienie wszystkich warunków przeciwpożarowych, ekologicznych, dotyczących dostępu dla osób niepełnosprawnych itd. Dochodzi do tego konieczność zapewnienia pełnego finansowania całej operacji PRZED przystąpieniem do robót. To nie będzie zwykłe „oczyszczenie” najdroższej działki w Lublinie. Społeczeństwo obywatelskie starannie obserwuje cały proces.

PS Interwencja rodziny – prawnuków Wincentego Pola, zarówno z Lublina, jak i Śląska – oraz zainteresowanie dziennikarzy, a także działanie biura poselskiego Przemysława Czarnka sprawiły, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego złożyło zapewnienie, że dworkowi-muzeum nie grozi rozbiórka. Mamy nadzieję, że nikt już w Lublinie nie powróci do tego niestosownego pomysłu.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najbardziej udaną polską reformą była samorządowa – ale dla samorządowców/ Sławomir Matusz, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma.

Sławomir Matusz

W Dąbrowie Górniczej wyremontowano Pałac Kultury Zagłębia za 65 milionów złotych. Nie wiem, co przy okazji wybudowano, ile pałaców i dla kogo, ale koszty remontu są imponujące. (…) Sosnowiec chwali się ostatnio remontem Miejskiej Biblioteki Publicznej za 22 miliony złotych. Tyle kosztowało przestawienie kilku ścian gipsowych, wymiana okien i docieplenie budynku styropianem. A na zakup książek pieniędzy nie ma. Biblioteka co roku sięga po budżet obywatelski, przy budżecie własnym przekraczającym rocznie 7 milionów zł. Oficjalnie w budżecie biblioteki na zakup nowych książek przeznacza się 300 tys. rocznie. Tyle samo biblioteka zbiera z kar za przetrzymanie książek. Na co MBP wydaje 7 milionów? (…)

To taki radziecki model kultury. Mieszkańcy mają dostęp do tego, na co im władza pozwoli. Nie mają wyboru; na Cygana pozwala. Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma.

22 miliony wydane na remont siedziby głównej biblioteki to dużo. Za podobne pieniądze w Bydgoszczy wybudowano basen miejski, a w Opolu halę sportową razem z zapleczem naukowo-badawczym. Gdzie indziej budują. W Zagłębiu remontują. Socjalizm.

Jeżeli mówimy o sukcesie reformy samorządowej, to chyba dlatego we wszystkich miastach władze dbają, by centrum ładnie wyglądało, i brukują. Wycinają zieleń i brukują. Oraz budują ścieżki rowerowe. Nie wiem, ile razy w ciągu ostatniej dekady brukowano i kładziono nowe płyty chodnikowe w centrum Sosnowca, ale ciągle trwają jakieś prace. Teraz w okolicach Dworca PKP. Trzeba pieniądze wydać, więc się je wydaje – niech ludzie widzą, że jest nowa kostka. Woda w jednym miejscu podmyła chodnik, więc wymienia się kostkę na całej ulicy, by pokazać rozmach władzy. Nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by podsypać dziurę żwirem i piaskiem, naprawić to, co się popsuło. Nikt nie myśli przy podpisywaniu umów z firmami brukarskimi o gwarancji na 10 czy 15 lat, umowie na konserwację. Zaprzyjaźnionej firmie trzeba zagwarantować dochód. Dzięki zaradności samorządów Polska jest w tej chwili światową potęgą w produkcji najtańszej kostki brukowej. (…)

Jest moda na ułatwianie dostępu niepełnosprawnym. We wszystkich przejściach podziemnych (i nadziemnych) zamontowano podnośniki do wózków inwalidzkich. Ale wszystkie są nieczynne. Migocą tylko zielonymi lampkami.

Przy Estakadzie wybudowano kilka lat temu windę, która nigdy nie działała. Stoi sobie zabytek techniki. Na papierze winda jest, widać ją z okien urzędu, ale nie działa – nie musi. Ważne, że jest. Wydaliśmy pieniądze.

Brałem kiedyś udział w obradach Komisji Sportu i Rekreacji, a później sesji Rady Miejskiej. Okazuje się, że komisje obradują niemal w tym samym składzie, co Rada Miejska. Prawie wszyscy radni należą do prawie wszystkich komisji i właściwie w tym samym, pełnym składzie obradują raz jako komisja Rady Miejskiej, a potem jako Rada Miejska. Absurd? Wcale nie. Bo można wziąć dwa razy dietę – za posiedzenie komisji i za posiedzenie rady. I tak radni mają tyle diet za komisje, ile jest komisji w radzie.

Rady miejskie i komisje przypominają sekty. Na posiedzenia komisji zaprasza się wyłącznie dyrektorów instytucji. Konkursy na dyrektorów instytucji miejskich są ustawiane. W Sosnowcu odbywa się to w ten sposób, że do regulaminu wpisuje się wymóg przedstawienia dokumentu potwierdzającego 5-letni staż na stanowisku kierowniczym, po czym wyrzuca się pod pretekstem jego niedostarczenia w terminie wszystkich konkurentów, by do finału dotarł urzędujący dyrektor. Taki przebieg miały konkursy na dyrektorów: Teatru Zagłębia, Klubu Kiepury, Miejskiego Centrum Sztuki „Zamek Sielecki”, MDK „Kazimierz” i innych. (…)

W 2018 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł w 5 wyrokach, że statuty pięciu instytucji kultury w Sosnowcu są niezgodne z prawem. Nie mają wymaganych organów doradczych. Nikt ich nie kontroluje. Nikt nie kontroluje ich wydatków. Wśród nich były: Zamek Sielecki, Klub Kiepury i Teatr Zagłębia. (…)

Lokalna prasa nie istnieje. Miasta wydają tak zwane gazetki samorządowe, które chwalą tylko urzędujących prezydentów. Tak się marnuje pieniądze na kulturę. Kiedyś napisałem artykuł o gazetce miejskiej, w której na 20 stronach nazwisko prezydenta wymieniono 28 razy. Dzisiaj jest podobnie.

Cały artykuł Sławomira Matusza pt. „O niedostatkach demokracji i mediów” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „O niedostatkach demokracji i mediów” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dawni opozycjoniści, których emerytury są zwykle śmiesznie niskie, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek

Postawione przez jednego z komunistycznych generałów pytanie, jak żyć za dwa tysiące złotych, było obraźliwe dla całej rzeszy emerytów i rencistów, którym musi wystarczyć zdecydowanie mniejsza kwota.

Maria Czarnecka

Obowiązująca od października 2017 roku tzw. ustawa dezubekizacyjna, zrównująca emerytury, renty i renty rodzinne ze średnią krajową odpowiednio do kategorii świadczenia, była przyczynkiem do dyskusji, jaka przetoczyła się szeroką falą w mediach, wśród polityków i społeczeństwa. W pamięci pozostają obrazy manifestacji, w których oprócz zainteresowanych zmianą uczestniczyli również przedstawiciele totalnej opozycji, wyrażając troskę i zaniepokojenie o przyszłość funkcjonariuszy utrwalających przez kilka dekad władzę totalitarnego państwa.

Protestującym oprócz członków PO wsparcia udzielili towarzysze i towarzyszki z formacji, którą można obecnie określić jako PZPR po liftingu. Obrońców starego systemu emerytalnego zjednoczyło oburzenie na haniebny w ich mniemaniu czyn, jakiego rządzący dopuścili się w stosunku do ludzi, którzy przez lata strzegli prawa ustanowionego w PRL. (…)

Funkcjonariusze służb mundurowych, i nie tylko, stali na straży owego prawa podczas kolejnych zrywów niepodległościowych: w czerwcu 1956 r., w marcu 1968 r., w grudniu 1970 r., w czerwcu 1976 r., w grudniu 1981 r. Lata 80. również były czasem wytężonej pracy stróżów socjalistycznego porządku. „Wywrotowcy”, „warchoły”, „wichrzyciele” byli wciąż aktywni, więc „obowiązków” nie ubywało. (…)

Przewodnia siła narodu była dalekowzroczna. Wyższy poziom życia, nieograniczony dostęp do tak zwanych dóbr luksusowych pozwalały na pozyskanie i utrzymanie lojalności. Jednak konieczność zapewnienia ciągłości kadr wymagała ich odpowiedniego kształcenia. Epoka Gierka uchyliła drzwi na świat, dzięki czemu część dygnitarzy miała okazję poznać, jak wygląda życie z drugiej strony żelaznej kurtyny.

Nawiązanie relacji gospodarczych z państwami spoza RWPG stworzyło możliwości udziału w szkoleniach i naukowych stypendiach. Taka szansa rozwoju zawodowego była zarezerwowana dla dygnitarskiej progenitury oraz chętnych do wzmacniania i rozwoju socjalistycznego państwa. Reszcie, o ile mieli szczęście otrzymać paszport, pozostały wyjazdy na zaproszenie do rodziny lub znajomych.

Jedni poszerzali wiedzę, horyzonty i szlifowali znajomość obcych języków na stypendiach i stażach, inni byli szczęśliwi, że mogą pracować na budowie, przy winobraniu lub opiekując się dzieckiem. Przywileje zapewniały też łatwiejszy dostęp do opieki lekarskiej, miejsca w sanatoriach, talony na samochód lub inne reglamentowane dobra.

Wspomniani już „wywrotowcy”, „wichrzyciele”, „warchoły”, przy wsparciu „wrogich sił Zachodu”, usilnie dążyli do obalenia ustroju, co wśród aparatu partyjnego oraz służb mundurowych budziło obawy utraty dobrostanu. Oprócz pracy opozycyjnej część z nich zajmowała się pracą zawodową, bo z czegoś trzeba było opłacać rachunki i utrzymać rodzinę, a część uczyła się lub studiowała. Zatrzymania, aresztowania, procesy, więzienie skutkowały zwolnieniem z pracy, relegowaniem ze szkoły, uczelni. Liczni opozycjoniści, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywali się przez wiele miesięcy, a nawet lat (na przykład Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska), było pozbawionych pracy.

Brak etatu był równoznaczny z brakiem ubezpieczenia oraz z składek na poczet przyszłej emerytury. Władza ludowa dbała o to, by jej przeciwnicy byli pozbawienia możliwości pracy. W najlepszym przypadku wykonywali zajęcia poniżej ich kwalifikacji. W najgorszym szukali dorywczego zatrudnienia na czarno. Wielu działaczy opozycyjnych straciło bezpowrotnie szansę na rozwój zawodowy.

Lata po tzw. upadku komunizmu w Polsce dla licznego grona opozycjonistów nie przyniosły pozytywnych zmian w życiu zawodowym. Już na starcie przegrywali z młodymi, żądnymi sukcesu yuppies, którzy pojawili się na rynku pracy wraz z pierwszymi zagranicznymi korporacjami. Złote dzieci przemian gospodarczych w Polsce – znające angielski, po kierunkach ekonomicznych, nierzadko po zagranicznych stypendiach – nie musiały obawiać się konkurencji tych, dzięki którym mogły cieszyć się nową społeczno-gospodarczą rzeczywistością. A ta nie była łatwa.

Mówi się, że rewolucja pożera własne dzieci. Tak było też w polskich realiach. Przerwy w zatrudnieniu, kwalifikacje nieadekwatne do oczekiwań rynku pracy, redukcje zatrudnienia, prywatyzacja lub likwidacja zakładów pracy. Trudno było w takich warunkach z bagażem opozycyjnej przeszłości znaleźć pracę. A jeśli już się miało etat, to wskutek przeprowadzanych w okresie raczkującego w Polsce kapitalizmu i w realiach reform Balcerowicza łatwo było go stracić. Paradoksem był fakt, że niejeden towarzysz z dużą łatwością z orędownika władzy ludowej stawał się twarzą przemian gospodarczych w Polsce. No cóż, zachodni kapitał nie kierował się ideami, lecz pragmatyzmem, a ten nakazywał szukać osób, które poprzez sieć towarzysko-służbową oraz znajomość zasad działania poprzedniego systemu, co do którego Polakom wydawało się, że przeminął, ułatwiały robienie interesów.

Znaczna część dawnych opozycjonistów usunęła się w cień, skupiając swoje wysiłki na pokonywaniu przeszkód codziennego dnia. Niskie emerytury, będące pochodną przepracowanych lat i odłożonego kapitału emerytalnego, nie pozwalały na spokojną egzystencję. Odważni ludzie, którzy walczyli o niepodległe państwo polskie i podejmowali ryzyko świadomi konsekwencji swoich działań, z czasem w nowych realiach stali się bezimiennymi, zapomnianymi bohaterami.

Pomimo że ostatnie 5 lat przyniosło pozytywne zmiany dotyczące dawnych działaczy, to nadal wydaje się, że standard ich życia odbiega od poziomu życia emerytowanych milicjantów, funkcjonariuszy służb, partyjnych dygnitarzy.

Gdy w 2017 r. podjęto decyzję o zmianie wysokości emerytalnych uposażeń funkcjonariuszy dawnych służb, ci, wbrew przyzwoitości, rozpoczęli manifestacje protestacyjne, wspierani przez opozycyjnych polityków. Paradoksalnie dawni opozycjoniści, których emerytury były kilkakrotnie niższe od emerytur milicjantów czy esbeków, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek.

Medialne wypowiedzi „poszkodowanych” ustawą dezubekizacyjną były potwierdzeniem ogromnej roszczeniowości tej grupy. Znamienne jest przekonanie, że wszystkie przywileje, z których korzystali przed 1989 rokiem, powinny być dla nich nadal dostępne, a nawet dziedziczone. Minęło kilka lat od wspomnianych manifestacji, a w szczepionkowym zamieszaniu przewinęła się postać byłego funkcjonariusz SB, który skorzystał z antycovidowego szczepienia poza ustaloną kolejnością. Czyżby znów górę wzięło przekonanie o prawie do przywilejów? A może był to wyraz pogardy wobec szarej masy maluczkich? Przyzwyczajenie jest drugą naturą.

Żądania byłych funkcjonariuszy ukazały nową tendencję w interpretacji faktów. W wywodach oburzonych demonstrantów zaczęła pojawiać się narracja o poświęceniu dla kraju, obronie obowiązującego wówczas prawa. Rodzi się pytanie, przed kim broniono socjalistycznego ładu? Przed obywatelami, dla dobra których ten porządek zaimportowano z Moskwy? Kim w kontekście tej narracji byli walczący o niepodległą Polskę?

Pomimo kilku dekad, jakie upłynęły od 4 czerwca 1989 r., można odnieść wrażenie, że najnowsza historia Polski jest nadal niczym tabula rasa w świadomości znacznej części Polaków. Zapominamy, że historia magistra vitae est. Pamięć zbiorowa zatraca ostrość postrzegania faktów, zdarzeń, a co najważniejsze – usuwa w niebyt szeroki kontekst słusznie minionych czasów. Taka sytuacja sprzyja wypaczaniu historii, tworzeniu nowej narracji, podsuwaniu nowych kandydatów na bohaterów.

Realni bohaterowie, wciąż żyjący wśród nas, skromni i nie szukają rozgłosu, nie dopominają się szczególnych względów za swoje zasługi. Nie epatują swoim losem. W takich warunkach, przy wykorzystaniu socjotechniki, łatwo dokonać zamiany ról. Ofiary znikają lub przeobrażają się w czarne charaktery, a ich oprawcy stają się ofiarami.

(…) Wśród nas wciąż żyje wielu świadków historii, osób boleśnie doświadczonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą okazję, by dzieci i młodzież usłyszały o odległych dla nich czasach od ludzi, którzy ryzykując swoje zdrowie, a nawet życie, tworzyli historię. Wielu młodych odkryje, że wśród ich bliskich są prawdziwi bohaterowie. (…)

Może warto skierować działania edukacyjne do starszych grup? 20-, 30-, a nawet 40-latków? Na rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek z zakresu historii najnowszej. Najczęściej są to opracowania naukowe skierowane do odbiorcy zainteresowanego tą tematyką. Jednak wciąż brakuje beletrystyki opowiadającej o prawdziwym życiu w PRL-u, o działalności opozycyjnej, o szarych, trudnych czasach pozbawionych nadziei, w których ludzie mimo wszystko nie poddawali się.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” znajduje się na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie/ Adam Gniewecki, „Kurier WNET” 80/2021

Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć.

Adam Gniewecki

Szanowny Panie Ministrze!

W pierwszych słowach mego listu za zaufanie dziękuję i radość wyrażam, że Pan Minister w zdrowiu dobrym pozostaje. Nasi, chociaż czasem w rozumie nie najmocniejsi, w sobie zawsze tędzy byli. Przyznaję, że adres mnie trochę zasmucił, bo nie na rezydencję, ale na domek-bliźniak rzędowy wskazuje, a do pospolitowania się z sąsiadami Pan Minister ani stworzony, ani przyzwyczajony. Kraj też daleki, ale jak bez ekstra-dykcji, to może i Pana Ministra po wymowie nie poznają.

Wymuszone upadkiem demokracji uchodźstwo Pana Ministra, jak też przerwa w kontaktach ze światem i macierzą, niepotrzebne były. Obawy przed listami pogończymi oraz kilkuletnia konspiracja incognito, w zagranicznej piwnicy, tak samo zbyteczne.

Że strach ma wielkie oczy i nie taki diabeł straszny, jak go malują, potwierdziło się aż miło. Nawet chodzą takie plotki, że karane będą płotki.

Dla ludzi z pozycją komisje ds. powołali. Poważne i wieloletnie. Rządy komisaryczne wprowadzili czy co? Swoją drogą, jak był kiedyś dyrektoriat, to teraz może być komisariat. Ale faktycznie nikt z poważnych komisariatu ani firanki w kratki nie zobaczył. Jak się nasi w tym połapali, to na te komisje jak na śpiewanie chodzili, a jak się któryś komisariusz w pytaniach zagalopował, amnezji nagminnej dostawali. Tylko komisja takiego jakiegoś Jakiego, chyba niedoszkolona, się uwzięła świętą własność prywatną odbierać, słusznie i prawomocnie załatwioną. Godność osobista i kompetencja naszej pani Hani i innych działaczy reprywatyzacji oraz nieugięta postawa sądów sprawiły, że prawdziwi warszawiacy takiego Jakiego ze stolicy aż do Brukseli pogonili.

Na Pana Ministra życzenie postaram się krótko, po Naszemu, zreferować, co po opuszczeniu przez Pana sfer panujących i kraju się wydarzyło. Kultury wyjścia w stylu angielskim nikt nie docenił. Tamci wrzeszczeli o „ucieczce przed odpowiedzialnością polityczną”, a swoi własne grzeszki na, za przeproszeniem, karb Pana Ministra przerzucać próbowali, ale nikogo to nie obchodziło.

Jeszcze przed Pana Ministra dyskretnym usunięciem się, szefa wszystkich Panów Ministrów w Brukseli na króla Europy koronowali. A potem jeszcze raz. Drugim razem nowi jakiegoś chyba kosmitę Syriusza, czy jakoś tak, wystawili, a i tak nasz 27 do 1 wygrał. Teraz szefem takiej dużej partii na całą Europę jest. Wszystko podobno dzięki cioci Anieli. Co się dziwić, że ostatnio piękny hołd jej złożył.

Jak na byłego podwójnego premiera Polski przystało, po niemiecku pięknie czytał i wstydu krajowi nie przyniósł. Mówią, że w pokorze samego pana Radka prześcignął. I miał za co dziękować, bo w przewidywaniu zwycięstwa sił antydemokratycznego zacofania, zamiast wymierzania niesprawiedliwości i szarpania za niewinność, immunitet, a przy okazji tytuł i pensję dewizową dostał.

Niepotrzebnie, tak samo jak Pan Minister i reszta naszych, na serio groźby wziął. W obliczu zapowiedzianego „audytu państwa”, czyli oberkonroli razem z remanentem, paniczne zwieranie szeregów i rozpaczliwe przejście na pozycje totalnie zaparte się zaczęło. Też niepotrzebnie, bo z tego audytu wyszła jakby audycja pedagogiczna, a karanie, jeżeliby kto chciał, a nie chce, i tak nie wyjdzie. Bo karać nie ma kim. Cała sądowość, po najwyższy trybunał, razem ze ściganiem i ze sprawiedliwością, na kastowej wysokości stanęła i ani samooczyszczenia, ani zaprzaństwa wobec samej siebie i swoich się nie dopuściła. Wierności tradycji wolnego rynku sprawiedliwości dochowała. Sędziowie sami się wzajemnie sądzą i jak któremuś w markecie ręka z towarem do kieszeni się omsknie albo inny z powodu zawodowej zadumy i przez pomyłkę cudzy banknocik na stacji benzynowej weźmie, zrozumienie i słuszną łagodność okazują.

Inna sprawa z babcią, co batonika w sklepie ugryzła, albo z uczniakiem, co bez legitymacji na ulgowy jechał. Ci kary sprawiedliwe i odpowiednio surowe ponoszą. Doświadczone sądy wiedzą, że co wolno wojewodzie…

Przyznać trzeba, że demokracja i sprawiedliwość trzyma się mocno i populistycznej korupcji politycznej nie ustępuje. Jeden kolega Pana Ministra doktrynę o „niekaralności tych, co z nami” w sekrecie ogłosił, ale się na taśmach rozeszło i wszyscy podziwiają, bo tak się to sprawdza, że może i Nobla dostanie.

Obawa tylko jest, czy za słownictwo kolokwialne komitet go nie utrąci. Mogą nie rozumieć, że jak prostym ludziom wykładał, to przystępnie mówić musiał. Tylko na pana Sławka, tego od zegarków, się jakby uwzięli, ale musieli, bo z zagranicy oskarżenia przyszły. Autostrady tam budował i niby na trzy cysterny asfaltu jedną na swoje konto przelewał. Na mój nos, sprawa przycichnie, trochę się przedawni i pan Sławek albo bocznymi drzwiami wyjdzie, albo nasi wrócą i frontową bramą, jako ofiarę prześladowań politycznych, na rękach go wyniosą.

Następny główny szef naszych wprowadził hasło walki politycznej „ulica i zagranica”. Tej „zagranicy” tamci to się boją, jak, tfu i za przeproszeniem, diabeł święconej wody. I mają czego, bo naszej demokracji przed rozwojem na skalę niedopuszczalną, rozpasaną suwerennością i przed niepraworządnym przestrzeganiem prawa, cała Unia broni. Nasi tamtejszym europosłom takie rzeczy opowiadają, że i mnie samego czasem ciarki przejdą, a tamci białej gorączki i piany z oburzenia dostają. Sankcje i cięcia uchwalają. Bez sprawdzania, czy na konferencję o Marsjanach przypadkiem nie trafili. Ciekawe, kto naszym takie kawałki komponuje. Tęga głowa! Od razu widać, że nasza. Za to brukselskie gadanie włos im z głowy w kraju nie spada, chociaż podobno nawet niejednego z obcych zdziwienie nieraz poniesie. Mówią, że im się w głowie nie mieści, żeby tak na własny kraj można było. Głowy za małe mają, czy jak?

W zakresie ulicy też chyba to hasło działa, bo LGBT-ów, aktywistów postępu i świadomą młodzież łagodność i wyrozumienie spotyka. Wszystko mogą. Świętokradztwo, profanacja, napady na kościoły i bicie moherów bez problemu przechodzą. Ostatnio moda na lampartowanie panuje. Nowe znaki, chociaż z aluzją do już wypróbowanych, królują, a hasło WYPIER… wrogom liberalnej wolności, tolerancji i demokracji wyraźnie kierunek wskazuje. Niechętnych postępowi pismaków szarpią i poniewierają, ile dusza zapragnie.

Działacze, w imię postępu i dobra narodu, koronawirusa roznoszą, ile chcą, policję wyzywają i mundurowym w oczy covidem plują do woli. Policja łagodnie napomina i cierpliwie poucza. Aż dziw, że pałek ani konsekwencji nie wyciąga. Bromem ich karmią? Nasi by nie przepuścili.

Za to niech paru chłopaczków z patriotycznym transparentem albo orłem na patyku się pokaże, to taką lekcję im dają, że mamuśki przez tydzień im guzy lodem okładają, a niejeden jeszcze na dołek i przed sąd trafia.

Coś w tym musi być, chociaż na mój rozum nie chwytam, co. Niektórzy mówią, że tamci kartę praw człowieka z kartą wędkarską pomylili i zasady się trzymają: „taka miara, że od grubej ryby wara”. Bo na przykład, tak między nami, ci co powinni siedzieć albo na symbolicznym śmietniku politycznym guzy liczyć, owszem, siedzą, ale na Wiejskiej i w Brukseli albo pod śmietnikiem tajne programy polityczne układają.

LGBT-y chcą w szkołach dla ledwo od piersi odstawionych dzieci lekcje seksu wprowadzać, a teraźniejsza władza do rodziców o niedopuszczenie apeluje. To po co ci rodzice sobie taką władzę wybrali? Żeby teraz za nią jej robotę robić? Sami sobie winni.

Celebryci, ci świadomi, spod znaku „żeby było tak jak było”, mogą śmiało rozpasane, hasające z nieograniczoną prędkością po pasach staruszki przejeżdżać i włos z głowy im nie spada, bo sądy wiedzą, komu wolno, a komu nie. Tak samo, prawem dobra narodowego, słusznie i w prawidłowym rozumieniu demokracji bez kolejki na szczepienie wchodzą, z poparciem rektorów i profesorów, co prawdziwą równość dobrze pojmują. Dyktatura narzekaniem pośmiewisko z siebie robi, bo ducha zasad list kolejkowych nie rozumie.

Sprawa Sowy i Przyjaciół swojego sprawiedliwego końca się doczekała. Tego, co nagrywał, za granicą capnęli i teraz odsiaduje, chociaż się wypłakiwał, że w interesie chwilowo trzymających władzę działał. Ten dziennikarz, który naszym funkcjonariuszom przejęcie niepraworządnego laptopa „Wprost” utrudniał, też wyrok dostał.

W naszym resorcie, jak wszędzie, prawie jak za dobrych czasów zostało. Górę odnowili, ale niższe piętra, parter i piwnice dalej po staremu.

Jak kto na emeryturę odchodzi, to go dziecko albo wychowanek zastępuje i tradycję godnie kontynuuje. Nie dajemy się. Jak twardy odpór dajemy, odstępują.

Oni jakby takie tango tańczą, krok w przód, dwa w tył albo odwrotnie. W rezultacie niby się posuwają, a w miejscu stoją. Jak jeden kłopot mają, to sobie od razu drugi dokładają. To zwierzątka futerkowe z kapelusza wyciągną, to przymus przyjmowania mandatów wykombinują. Jakby aborcji i covida im mało było. Władzę mają, a jakby jej nie mieli. Takie to dziwne, że podstępu albo tajnego planu już się dopatrujemy. 5 lat to nie 5 minut i można było po swojemu wszystko ustawić i co się chce i jak się chce tańczyć.

Aż przykro myśleć, że talent i osoba Pana Ministra na tym wygnaniu się marnują i to niepotrzebnie, bo żadnej szkody prawdziwej nikt by się wyrządzić Panu nie ośmielił. Kto to mógł z góry wiedzieć? Jak to mówią, „mądry Polak po szkodzie”.

Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzeć, jak oni na własną prośbę do pozycji opozycji wrócą.

Pan Minister przybędzie i wszystko tak jak było będzie, a nawet lepiej, bo tamci i majątek, i kasę większą zostawią. Będzie na czym pohulać i co w hołdzie złożyć.

Wyrazy wiernego szacunku łączę,

U. Becki

PS Dodaję, że te teczki, co u tej pani w tapczanie Pan Minister zostawił, regularnie sprawdzam i wszystkie na miejscu są. Aż dziwne, że takie cienkie, a haki na takie grube ryby się w nich mieszczą.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Szanowny Panie Ministrze!” znajduje się na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Szanowny Panie Ministrze!” na s. 7 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dziś ten jest ważny, kto włada klawiszem DEL, nie guzikiem atomowym / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 80/2021

Bardzo mała część ludzkości zawładnie resztą, korzystając z algorytmów sieciowych i skutków przetwarzania problemów świata w chmurze obliczeniowej. Tym będzie można sterować, to można będzie kasować!

Andrzej Jarczewski

Chmura ma ideologię

Mocarze są już mocniejsi od mocarstw! Prezydent wielkiego państwa może być cenzurowany, a nawet wykluczony z byle czego, byle kiedy, przez byle kogo, za byle co. Dziś nie ten jest ważny, kto ma dostęp do guzika atomowego, ale ten, kto włada klawiszem DEL. Bo guzika atomowego nikt nie dotknie, a unicestwić człowieka w sieci może każdy, kto… może.

Gdy pod hasłami „terapii szokowej” podawano polskiej gospodarce truciznę, gdy za bezcen wyprzedawano dorobek dziesięcioleci obcemu kapitałowi pod hasłem „prywatyzacji”, głoszono tezę, że kapitał nie ma narodowości. Dużo czasu upłynęło, zanim wszyscy zrozumieli, że była to teza kłamliwa, że jest odwrotnie, że to polska narodowość nie ma kapitału! Dziś niektórzy głoszą, że chmura nie ma ideologii. Nie dodają, że ideologia ma chmurę. Opanowała ją i zmonopolizowała.

Rezultat prywatyzacji w warunkach braku polskiego kapitału był tak oczywisty, że tylko dziwić może skala ówczesnego społecznego przyzwolenia na grabież. Ale cóż, w peerelu uczono nas nie ekonomii, lecz ideologii. Za to teraz uniwersytety pełną przepustowością transmitują ideologię chmury. Skutki zadziwią nas wkrótce.

Mocarze i monopole

Na naszych oczach zmienił się paradygmat mocarstwowości. Jeszcze nie tak dawno o sprawach tego świata decydowały rządy kilku mocarstw.

Dziś te państwa są nadal potężne, ale o ważnych dla obywateli sprawach decydują nie rządy i nie parlamenty, lecz wodzowie wielkich imperiów cyfrowych. W USA są to młodzi, biali, heteroseksualni, wykształceni mężczyźni z wielkich ośrodków, którzy najpierw wykazali się geniuszem merytorycznym i biznesowym, a następnie zajęli pozycje monopolistyczne i na swoich kawałkach podłogi wykopują lub wykupują wszelką konkurencję.

Nie znam tych panów, więc nic nie wiem o ich prawdziwej motywacji. Rozpatruję nie ich osobowości, ale ogólniejsze prawidłowości i automatyzmy, które już nieraz dały o sobie znać w historii. Nowi przywódcy cyfrowego świata raczej nie są teoretykami. Popierają modną obecną ideologię, ale nie poświęcali jej zbyt wiele czasu, bo nie osiągnęliby takich sukcesów na swoich polach. I raczej o skutkach tej ideologii nie myślą. Przypuszczam, że ich główne cele mają charakter biznesowy. Zdobyli bardzo dużo i muszą teraz pilnować, by któregoś dnia nagle wszystkiego nie stracić.

Oni też w każdej chwili mogą zostać ocenzurowani, wykluczeni i zastąpieni przez byle kogo. Zawsze bowiem może się znaleźć inny młody zdolny, niekoniecznie biały, który jeszcze szybciej rozwinie swój startup do miliardowych i bilionowych wycen. Teraz wszystko idzie piorunem. Monopoliści muszą więc nieustannie strzec monopolu. A do innych spraw wynajmują ludzi do wynajęcia.

Przyczyna czy skutek

Czyżby lewacka ideologia opanowała cały amerykański establishment medialny i technologiczny? Wątpię. Jednomyślność nie jest możliwa na poziomie wyższym niż bezmyślność. To raczej władcy imperiów uznali, że na obecnym etapie ta właśnie ideologia najlepiej chroni interesy najbogatszych ludzi zachodniego świata. Ekspansja liberalnej lewicy narasta bowiem równolegle do procesu bogacenia się najbogatszego procenta ludzkości i pauperyzacji klasy średniej. To mogą być procesy równoległe, niekoniecznie przyczynowo-skutkowe.

Lewica i biznes żyją w najściślejszej w historii symbiozie. Co prawda marksiści urządziliby nam świat zupełnie inaczej niż liberałowie, ale łączy ich podstawowa zgodność w głównym punkcie. Jedni i drudzy akceptują rozwiązania totalitarne, co w gospodarce sprowadza się do monopolizacji na każdym możliwym polu. Skoczą sobie do gardeł dopiero wtedy, gdy już rozprawią się ze wspólnym wrogiem.

Oddalanie się czołówki biznesu od klasy średniej udokumentowano w USA, ale podobne rozwarstwienie widać również w Rosji, Chinach, Indiach czy w Meksyku. Z innych powodów dzieje się też tak w Arabii Saudyjskiej i prawie wszędzie (gwoli sprawiedliwości dopowiadam jednak, że strefa nędzy relatywnie maleje; narasta tylko przewaga stanu posiadania bogaczy nad klasą średnią). Nie zdziwię się, gdy któregoś dnia ktoś przekręci ideologiczny kluczyk i najbogatsi będą rządzić za pomocą zupełnie innych, niemożliwych dziś do przewidzenia haseł. Na razie totalitarna lewicowość sprzyja totalnym liberałom w kumulowaniu władzy i pieniędzy.

Przeciwnikami monopolizacji w gospodarce zawsze były miliony uczciwych przedsiębiorców, którzy chcieliby konkurować na równych warunkach i trwają przy wartościach, uważanych zwykle za prawicowe. W ustroju demokratycznym oznacza to, że większość prędzej czy później jakoś zorganizuje się politycznie i uchwali prawo antymonopolowe. Tak było w epoce monopoli surowcowych czy przemysłowych i to samo może się zdarzyć w epoce monopoli medialnych. Może nawet dojść do tego, że jakaś większość zażąda, by podatki były płacone nie na Seszelach, ale w tych krajach, w których generowane są dochody. A to już stanowi poważne zagrożenie dla monopolu, bo wyrównuje szanse tym przedsiębiorcom, którzy na Seszele ani na Bermudy nie chcą lub nie mogą uciekać.

Paradoksy wolnościowe

Pewną osobliwością – obserwowaną w Polsce – jest neoficka popularność hasła wolności w gospodarce, choć wyraźnie widać, że to hasło pomaga monopolistom, a nie biznesowej drobnicy.

„Co z tego, że mi wolno, skoro nie mogę? – A dlaczego nie możesz? – Bo nie mam za co!”. Pamiętam to z czasów ustawy Wilczka (rok 1988), gloryfikowanej dziś przez niedouczoną młodzież. Młodzi wolnościowcy są zafascynowani zwięzłością zapisów tej ustawy, ale nie znają pełnych skutków jej działania.

Rzecz jasna – jak na PRL – była to rewolucja gospodarcza i odblokowanie ogromnej energii Polaków. Ja też założyłem wtedy firmę usługową, ale po kilku latach zrezygnowałem, nie osiągnąwszy godnych uwagi sukcesów, podobnie zresztą jak olbrzymia część drobnych przedsiębiorców. Bo ta ustawa służyła najlepiej wielkiemu kapitałowi, zwłaszcza obcemu. Nie ludziom, którzy starali się żyć z pracy rąk własnych.

Mimo to ustawę tę cenię bardzo wysoko, bo uruchomiła prywatny handel. Zaszkodziła natomiast gospodarce nieruchomościami, umożliwiając uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury na mieniu popeerelowskim. Dla wytwórczości i usług Wilczkowe przepisy nie miały większego znaczenia i szybko zostały zastąpione ustawami coraz precyzyjniej regulującymi życie gospodarcze w III RP. Dziś Wilczka nadal chwalą świadomi stróże obcych interesów i łatwowierni naiwniacy, którzy też chcieliby być bogaci, ale wodzeni są na manowce przez ekonomicznych szalbierzy.

Magofiny i klikbajty

Prawicowa publicystyka – w imię wolności – ostro polemizuje z różnymi tezami, przypisywanymi liberalnej lewicy. Moim zdaniem ten spór przekroczył granice absurdu.

Kolejne litery, dopisywane do LGBT, ideologizują coraz mniejsze mniejszości i nie mają już znaczenia społecznego, lecz czysto biznesowe. Chodzi o to, żeby jak najdłużej ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek.

Byle tylko nikt nie miał czasu ani głowy do sprawy obecnie najważniejszej: do demonopolizacji. Puszczane są więc w ruch najprzeróżniejsze magofiny.

Tu na wszelki wypadek dopowiadam, że magofiny występują powszechnie w literaturze i w filmie. Są to pozorne problemy, które pisarz lub reżyser serialu przedstawia w taki sposób, by telewidz nie zrezygnował z następnego odcinka. Proszę wpisać do wyszukiwarki „MacGuffin” i sprawa się wyjaśni. To samo dotyczy pojęcia „clickbait”, dobrze omówionego w Wikipedii. Nie zajmuję się tu definiowaniem tych zjawisk medialnych, chcę tylko jakoś nazwać strategię, polegającą dziś na tanim kupowaniu i masowym sprzedawaniu naszego czasu, uwagi i danych osobowych.

Obrońcom monopolu nie chodzi o żadne LGBTQWERTYITD. Chodzi o to, żebyśmy zajmowali się sprawami niegroźnymi dla branżowych monopoli i zostawiali w chmurze jak najwięcej informacji o sobie. One się kiedyś „skroplą” i w najmniej oczekiwanym momencie spadną nam na głowę błyskawicami lub ciężkim gradem.

Zadaniem politycznych magofinów jest tylko podtrzymywanie starych sporów i rozpoczynanie nowych. Żeby ktokolwiek walczył z kimkolwiek o cokolwiek! Ale jak najdalej od chronionej strefy. To powtarzam, bo tę strategię stosuje w Polsce zarówno agentura moskiewska, której znakiem rozpoznawczym jest nieustanne straszenie, jak i różni cwaniacy zarządzający kapitałem medialnym, który „nie ma narodowości”.

Cóż, jeżeli nawet przyjmiemy, że media nie mają narodowości, to gdy szerzą jakąś ideologię, mogą uszlachetniać lub degenerować narody. Mogą uczyć i bawić, ale mogą też inicjować i podgrzewać ciamajdany. Kto im zabroni w kraju wolnego słowa, gdzie pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji traktuje się z większą atencją niż w USA?

Wytrumpowani

Na naszych oczach stworzono strategię totalnego, skoordynowanego odcinania polityka lub przedsiębiorstwa od możliwości funkcjonowania. Dużo już wiemy o systemie inwigilacji i rangowania Chińczyków. Ma to polegać z grubsza na tym, że obserwowane i oceniane są wszystkie namierzone działania danej osoby. Jeżeli człowiek nie będzie postępował zgodnie z jakimś regulaminem, to uniemożliwi mu się np. zakup biletu samolotowego, nie da mu się kredytu, a w końcu zablokuje mu się kartę płatniczą, odłączy się jego telefon itd. Nikt nie zaprotestuje, bo mógłby stracić punkty.

To, o co podejrzewano rząd chiński, zrealizowało się w USA na przykładzie kończącego urzędowanie prezydenta Trumpa i jego zwolenników. Lista różnych wyłączeń i wykluczeń wydłuża się z każdym dniem, a groźby zemsty brzmią tak samo, jak zapowiedzi porachowania się z PiS-em, gdy władzę w Polsce przejmą liberałowie, którzy są oczywiście nieskończenie tolerancyjni, ale tylko względem własnych aferałów. Tak realizują się tezy „Tolerancji represywnej” Herberta Marcusego, przypominane wytrwale przez Krzysztofa Karonia. Cenzura jest oczywiście zła, ale jeżeli Kali cenzurować Trumpa, to dobrze. Pilnujcie się więc, obywatele, bo zostaniecie wytrumpowani, nawet o tym nie wiedząc.

Ludzie do wynajęcia

Nieznaną w PRL-u kategorię aktywistów stanowią dziś młodzi prekariusze, wynajmowani przez jawne i tajne fundacje do udziału w zadymach. W jednym znanym mi wypadku osoba dowiedziała się o celu demonstracji dopiero po jej zakończeniu, co zresztą nie miało dla niej żadnego znaczenia w przeciwieństwie do banknotu, który natychmiast znalazł zastosowanie na imprezie.

Nie wiem, do jakiego stopnia jest to powszechne, ale mam pewne doświadczenia, którymi się chętnie podzielę.

Otóż w latach osiemdziesiątych kilka tysięcy działaczy bardzo aktywnie włączyło się do walki z komuną, choć nikt im za to nie płacił. Przeciwnie. Tracili pracę, nie mogli ukończyć studiów, chorowali, lądowali w więzieniach, rozpadały im się małżeństwa. Niektórzy skończyli jako biedacy, wraki fizyczne i psychiczne. Nie przygotowali się do nowych czasów i w chwili, gdy inni rozkładali już stragany i łóżka polowe na ulicach, oni jeszcze trwali w konspiracji na wypadek, gdyby komuna wróciła. Wywalczone przez nich zmiany przygniotły własnych twórców. Nie byli w stanie odnaleźć się w gospodarce rynkowej. Zwyciężyli niby bardzo szybko, bo już w roku 1989, ale naprawdę – z wyjątkiem nielicznych – osobiście stracili więcej niż zyskali.

Niepodległościowi i antykomunistyczni działacze, którzy dożyli do 15 października 2020 r., jeżeli spełniają pewne warunki i złożą wniosek, mogą liczyć na podniesienie otrzymywanej emerytury do astronomicznej kwoty… 2400 zł (słownie: dwa tysiące czterysta). Czekali na to ponad trzydzieści lat i nareszcie otrzymują świadczenie prawie na poziomie najniższej płacy w Polsce. Piszę o tym, bo ci, którzy wszelkimi sposobami unikają płacenia ZUS-u i łapią różne doraźne okazje i fuchy, mogą któregoś dnia bardzo się zdziwić. Niech nie liczą na solidarność swoich zleceniodawców.

„Solidarność” była, owszem, w latach osiemdziesiątych, ale po roku 1989 nawet w tej grupie solidarności zabrakło. Prawdziwymi zwycięzcami okazali się nie ci, którzy zwyciężyli, ale ci, którzy zgromadzili taki czy inny kapitał.

Pytajcie więc, drodzy prekariusze, czy wasi doraźni sponsorzy opłacają wasz ZUS.

Mafijny kodeks karny

Wszystkie narody rycerskie na pewnym etapie swojego rozwoju wypracowały kodeksy honorowe, regulujące sposoby rozstrzygania różnych nieporozumień. Te kodeksy funkcjonowały obok zwykłego prawa, które też stopniowo było doskonalone. W wielu cywilizacjach – niezależnie od siebie – pojawiło się podobne rozwiązanie: pojedynek. W literaturze polskiej największym mistrzem w opisie pojedynków jest oczywiście Henryk Sienkiewicz. Zostawiam te najsławniejsze relacje, a przypominam drobne napomknienia o licznych (zakazanych już wtedy przez prawo) pojedynkach w czasach elekcyjnych.

Okazało się, że patentowy tchórz, Onufry Zagłoba, był całkiem niezły „na rękę”, czyli w szermierce, i zbierał trofea w postaci uszu obciętych konkurentom. Sienkiewicz nie opisuje tych pojedynków. Wspomina o nich mimochodem, jakby uznawał za normalne, że jeżeli kilku uzbrojonych mężczyzn idzie na spotkanie przy winie, to niektórzy z nich mogą wrócić lekko zdekompletowani.

W kulturze Europy od czasów homeryckich pojedynek stanowił ozdobę literatury i zgryzotę naczelnych wodzów. Ginęli w ten sposób najdzielniejsi oficerowie, wspaniali poeci i nawet matematycy (Galois), więc na różne sposoby starano się przeciwdziałać pojedynkom, aż w końcu zakazano ich bezwzględnie pod groźbą hańbiącej kary. Zakazy oczywiście omijano, czego przykłady znajdziemy np. u Conrada czy u Lermontowa, który zresztą – podobnie jak Puszkin – został zabity w pojedynku.

Dziś chyba wszędzie użycie broni w pojedynku jest traktowane jako usiłowanie zabójstwa. Polski kodeks Boziewicza i jego liczne „honorowe” odpowiedniki straciły zastosowanie, ale potrzeba stanowienia dwuwładzy kodeksowej w państwie nie zanikła. Powstają prywatne kodeksy karne, mafijne trybunały i wirtualne obozy dla internowanych. Nazywa się to niewinnie. Ot, regulamin jakiejś usługi sieciowej, czy zasady uczestniczenia w danej społeczności.

Coś tam napisałeś niepoprawnie – już skazano cię na 24 godziny banicji ze społeczności. Za inne przewinienie wylatujesz na tydzień, a jak coś zaczniesz kombinować – dostaniesz bana na dożywocie. Nie wiesz, z czego wynika ten cennik, i nie masz do kogo się odwołać. Jeśli poniosłeś jakieś straty, nikt ci ich nie zrekompensuje. Algorytmiczny trybunał nie przewiduje apelacji, a kasacja przychodzi za późno. Tak działa korporacyjny, a raczej mafijny wymiar (nie)sprawiedliwości.

Prawda przedmiotowa i podmiotowa

Klasyczne teorie prawdy zajmowały się kwestią zgodności informacji o danym fakcie z samym faktem. Filozofowie spierają się do tej pory, a tymczasem wielkie serwisy internetowe ustanowiły – w swoich domenach – monopol na prawdę, która w ogóle nie potrzebuje faktu.

Mafijne trybunały nie sprawdzają faktów, bo po prostu nie ma na to czasu. Co z tego, że jutro czy za rok prawda wyjdzie na jaw? Dzisiaj cię oskarżono, dzisiaj zapadnie wyrok i od razu go wykonujemy. Możesz odwoływać się do samych niebios, ale nie przekonasz naszej chmury. Nie zdążysz.

Postprawda ma charakter podmiotowy. Związek informacji z przedmiotem tej informacji nie ma już znaczenia. Ważne jest tylko, kto mówi. Jeżeli „nasz” – to jest to prawda, jeżeli obcy – to to jest fałsz.

Dopóki istniała możliwość korzystania ze stu, a choćby z dziesięciu równorzędnych usług internetowych, każdy dostawca mógł ustanowić dowolny regulamin. Mieliśmy wybór. Nie ten serwis, to tamten. Ale to się zmieniało w miarę postępów monopolizacji i globalizacji. Co więcej – ten monopol jest prawie konieczny, bo wszyscy chcemy mieć takie same możliwości, chcemy się łatwo odnajdywać, skupiać w społeczności, dyskutować w jednym miejscu i organizować wspólne przedsięwzięcia. Na różnych polach powstają monopole niejako naturalne, podobne w swej nieuchronności do sieci wodociągowych, gazowniczych czy energetycznych.

W tym momencie prywatne kodeksy karne i mafijne sądy, przed którymi algorytmy toczą rozprawy przeciwko internautom, stają się wrogami nowoczesnego społeczeństwa. Państwa represyjne (Chiny, Rosja, Korea Płn.) potrafią walczyć z tą patologią, nasilając własne patologie. Unia Europejska – jak zwykle – śpi lub zajmuje się magofinami w rodzaju „praworządności”.

Gdyby Kafka żył sto lat później, pewnie by swój „Proces” ulokował w sieci. A ekranizacje „Zamku” i „Ameryki” znalazłyby lepsze środowisko w wirtualiach XXI wieku niż w realiach początku wieku XX.

Gdy chmura staje się bronią

Chmura obliczeniowa jest wielkim osiągnięciem ludzkości. Pod żadnym pozorem nie próbuję tu podważać jej wartości i znaczenia. Jestem inżynierem informatykiem z pewnym doświadczeniem programistycznym, uczestnikiem i obserwatorem niewyobrażalnie szybkiego rozwoju tej dziedziny. Był czas, że nosiłem głowę w chmurach, teraz mam chmurę w głowie, często o niej myślę i zastanawiam się, jak może wyglądać dalsza ewolucja internetu. Trudno to ogarnąć, jeśli się nie wie, nad czym teraz pracują najtęższe mózgi w największych korporacjach. Skutki są ważne, nie zamiary.

Widzę jednak, że internet jest nie tylko usługą. Jest również bronią. Nie obawiam się, że sztuczna inteligencja kiedyś zawładnie ludzkością. To pójdzie chyba inną drogą. Część ludzkości, część bardzo mała zawładnie częścią bardzo dużą, korzystając z algorytmów sieciowych i skutków przetwarzania wszystkich problemów świata w chmurze obliczeniowej. Tym będzie można sterować, to można będzie kasować!

Gdy powstawały pierwsze aplikacje społecznościowe, widzieliśmy tylko dobre skutki, na których przypominanie szkoda teraz miejsca. Ale tak już jest na tym świecie, że każda zmiana prowadzi do nie tylko jednego skutku. Raz mała zmiana wygaśnie natychmiast, innym razem zmieni cały świat. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków jakiejkolwiek zmiany. Bo będą skutki A, B, C itd. Dojdziemy do Z i jeszcze zabraknie. Cóż, zmienią nam wtedy alfabet na… bardziej pojemny.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Chmura ma ideologię” znajduje się na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Chmura ma ideologię” na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Protestuję przeciw sytuacji, gdy szczepionka staje się zastrzykiem z fenolu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 80/2021

Jeśli ktoś zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa szczepienia tego człowieka, to nie przejmował się tym: w końcu stary i schorowany, niedługo umrze, nie warto się nad tym przypadkiem zastanawiać.

Piotr Sutowicz

Życie pełno- i niepełnowartościowe

Nie jestem w najwyższej grupie ryzyka, tzn. tej oznaczonej numerem 0, toteż nie zostałem na razie zaszczepiony na covid-19 i nie wiem, kiedy będę. Widzę natomiast doskonale wojnę, jaka się wokół tej kwestii toczy.

Koniec roku upłynął nam pod znakiem codziennych, by nie powiedzieć cogodzinnych informacji o tym, jak daleko od naszych granic jest pierwszy transport szczepionek. Trochę to przypominało propagandę z czasów komunizmu, kiedy Dziennik Telewizyjny informował już od początku grudnia, w jakim miejscu są statki z Kuby transportujące do Polski owoce cytrusowe, które u nas miały znaleźć się na Boże Narodzenie.

W jednym i drugim wypadku święta zepchnięte zostały na plan dalszy, liczył się transport pożądanych, rzekomo lub realnie, przez społeczeństwo dóbr. Na tym świecie jest coraz mniej osób widzących te analogie, chociaż z drugiej strony, skoro ja żyję i nie jestem w wysokiej grupie ryzyka, to zdaje się, nie jest jeszcze tak źle.

Okazało się natomiast, że szczepionki, które już się w kraju znalazły, od początku stały się narzędziem bardzo ciekawej gry, toczącej się gdzieś na granicy walki z pandemią, polityki i czegoś, czego nie umiem nazwać inaczej jak wojną informacyjną. Nie wiem, czemu miała służyć akcja z zaszczepieniem poza kolejką grupy osób nie zaliczonej do najwyższej grupy ryzyka. Można na ten temat zbudować kilka hipotez, z których każda jest niedoskonała – szczepiący bronili się tym, że szczepieni aktorzy, ale chyba i politycy, mieli być ambasadorami całej akcji, ale jak się okazało, nie wiadomo, czy byli, sami zresztą tłumaczyli się mętnie.

Druga opcja jest taka, że zaszczepionych i szczepiących łączy przekonanie, że tym pierwszym się należy zabieg w pierwszej kolejności, bo są narodową elitą i ją trzeba ratować przede wszystkim. Nie będę się tu pastwił nad nazwiskami, każdy je sobie może sprawdzić we własnym zakresie, ale sam osobiście znalazłbym bardziej elitarne nazwiska. Tu wybór grupy aktorów sprawiał wrażenie dość przypadkowego, choć nikomu nie umniejszam zasług.

W rzeczywistości rzecz cała wygląda mi banalnie na akcję przeprowadzoną po znajomości, a cała publiczna afera, jaka się z niej wywiązała, zdawała się obie strony kompletnie zaskakiwać. Stąd mętne tłumaczenia. Niestety, ta ostatnia, bardzo prawdopodobna wersja wydarzeń pokazuje dość niedobrą rzecz, jaka jest chyba ciągle żywa w naszej rzeczywistości społecznej.

Instytucje i świadczone przez nie usługi wykonywane działają „po znajomości” właśnie. Państwo ciągle jest w pierwszej kolejności dla „naszych”, a dopiero ewentualnie w drugiej kolejności dla „innych”.

Nie chcę tu przesądzać, czy akurat ten skandal zasłużył sobie na ogromne miejsce w tzw. debacie społecznej, jakie zajął. Widziałem natomiast, jak rozgrzał emocje. Zdaje się, że na chwilę nawet zmienił się tradycyjny w tym względzie podział na szczepionkowców i antyszczepionkowców, a niektóre obozy polityczne pękły na chwilę. Ten skromny przypadek i niemała burza wokół niego pokazuje, jak wiele jest do zrobienia w dziedzinie sprawiedliwości społecznej, w kwestii wyzbycia się przez niektórych przekonania o tym, że im się coś bardziej należy dlatego, że są członkami określonej grupy. Państwo powinno stać się dobrem wspólnym społeczeństwa, a patrząc wyżej narodu, dobrze jest jego budowanie zacząć od małych rzeczy.

Oczywiście istnieje jeszcze jedna – trzecia możliwość co do wyjaśnienia całej sytuacji, która pojawiła się w sferze publicznej. Otóż aktorzy i władza dogadali się co do akcji albo ewentualnie ci pierwsi sami padli ofiarą swoistej akcji propagandowej, która miała na celu pokazanie, jak bardzo szczepionka jest pożądanym towarem. By wejść do szczęśliwej grupy uratowanej przed covidem, trzeba być jak oni – elitą i wszelkimi sposobami domagać się jak najszybszego zaszczepienia i wykorzystać ku temu każdą nadarzającą się możliwość. Jeśli tak jest, to władza brzydko się bawi, używa bowiem oręża charakterystycznego dla wojny, czyli manipulacji i dezinformacji w odniesieniu do własnego społeczeństwa, a więc traktuje je jak wroga. Nie chciałbym, by to była opcja choćby ocierająca się o prawdę, jednak w dzisiejszym świecie… kto wie? Nie byłby to ani pierwszy, ani ostatni taki przypadek. W takiej sytuacji całe społeczeństwo jest grupą ryzyka o numerze „0”, zagrożoną wcale nie przez pandemię.

A teraz druga strona medalu.

W DPS-ie w Oleśnicy w niedzielę 24 stycznia, po zaszczepieniu szczepionką przeciw SARS-CoV-2 zmarł pacjent. Podobno nie on pierwszy, ale ta śmierć szczególnie zwróciła moją uwagę. Z powodu… tłumaczenia medyków i powtarzających za nimi oficjalne komunikaty mediów przypomniał mi się zwrot „życie niepełnowartościowe”.

Termin ten nasuwa konotacje z czasów II wojny światowej, kiedy to Niemcy postanowili takowe życia eliminować. Sami decydowali o tym, jaki rodzaj ludzi uznać za niepełnowartościowych i niegodnych dalszego życia. Najpierw byli to ułomni psychicznie i fizycznie przedstawiciele tego narodu; rasa panów nie mogła przecież mieć takich ludzi. Potem przystąpiono do eliminacji innych. Postanowiono wytrzebić całe grupy i narody. Generalnie pozwalano jakiś czas żyć tym, którzy mogli pracować dla Rzeszy, choć w wypadku Żydów uznano taką możliwość za zbyteczną. Potem zapewne zlikwidowano by wszystkich niebędących przedstawicielami określonej rasy, przy czym niemieccy naukowcy sami by ją zdefiniowali, zgodnie z potrzebami chwili.

W rzeczonym wypadku dowiedziałem się, że człowiek ten był stary (74 lata) i bardzo schorowany; no i tyle. Wynika z tego, że umarł, bo miał umrzeć. Jak się jest starym i schorowanym, to się umiera i już. Tylko w takim razie po co go szczepiono? Przed podaniem szczepionki fakty te były na pewno znane medykom. Na myśl przychodzą mi dwie odpowiedzi. Po pierwsze, nikt się tym nie przejmował i nie zaprzątał sobie głowy drobnostkami. Miano szczepić zgodnie z rozporządzeniem wszystkich, to szczepiono, i tyle, w jakichś tam księgach wszystko się musi zgadzać. Po drugie, jeśli ktoś zdawał sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa szczepienia tego człowieka, to nie przejmował się tym: w końcu stary i schorowany, i tak pewnie niedługo umrze, nie warto się nad tym pojedynczym przypadkiem zastanawiać.

I tu dochodzę do sedna: jego życie w obu wypadkach nie przedstawiało dla szczepiących i ich mocodawców większej wartości. Ot, śmierć człowieka jest skutkiem ubocznym postępu, procesu poprawy świata.

Takich wypadków jest więcej. Co rusz media piszą o ludziach starych i chorych, którzy umarli po podaniu szczepionki. Jeśli grupa jest większa, to na jakieś pięć minut świat zatrzymuje się w dyskusji nad tym, czy ze szczepionkami wszystko jest w porządku, ale zaraz uczynni komentatorzy napiszą, że tak, że te śmierci to tylko statystyka, że tak się musi zdarzać od czasu do czasu itd.…

Czy szczepienia są konieczne? Odpowiedź na to pytanie nie do mnie należy, ja protestuję przeciw sytuacji, w której szczepionka staje się zastrzykiem z fenolu.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Życie pełno- i niepełnowartościowe” znajduje się na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Życie pełno- i niepełnowartościowe” na s. 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O niebezpiecznej koncentracji władzy, jaką daje zawrotna ilość pieniędzy / Wacław Kruszewski, „Kurier WNET” 80/2021

W jakim celu tworzy się imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo. Raczej o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Wacław Kruszewski

W cieniu Czarnej Skały

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata.

Początek tej opowieści sięga czasu, gdy główna jej postać, pan Laurence Douglas Fink w 1974 r. na Wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles uzyskał licencjat, a w roku 1976 dyplom MBA w dziedzinie nieruchomości. Ten sam Larry Fink, który został później członkiem Kappa Beta Phi – tajnego stowarzyszenia wysokiej rangi dyrektorów finansowych, najbardziej znanego za sprawą swojego oddziału na Wall Street. W roku 1976 Fink rozpoczął pracę zawodową w First Boston – nowojorskim banku inwestycyjnym, gdzie po początkowych sukcesach na stanowisku szefa działu obligacji, w 1986 r. spowodował stratę 100 mln USD. Oczywiście on i jego ludzie musieli się z First Boston pożegnać.

Fink wierzył w wizję firmy specjalizującej się w zarządzaniu ryzykiem i szukał finansowania na początkowy kapitał operacyjny. Do pomysłu udało mu się przekonać Pete’a Petersona z The Blackstone Group (Czarny Kamień), który dał Finkowi i jego zespołowi linię kredytową w wysokości 5 mln USD. W ciągu kilku miesięcy biznes stał się rentowny, a w ciągu trzech lat jego aktywa wzrosły czterokrotnie do 2,7 miliarda dolarów. Firmę założyło kilka osób, z których za najważniejsze uważa się, oprócz samego Finka (ur. w 1952 r. i wychowanego i w rodzinie żydowskiej w Van Nuys w Kalifornii, gdzie jego matka była profesorem języka angielskiego, a ojciec właścicielem sklepu obuwniczego), Roberta S. Kapito (ur. w 1957 r. w USA, w rodzinie żydowskiej) i Susan Wagner (ur. w 1961 roku w Chicago, Illinois, w rodzinie żydowskiej).

Larry Fink, założyciel i do dzisiaj prezes oraz dyrektor generalny BlackRock, już w 2015 r. mieścił się w pierwszej dwudziestce najpotężniejszych ludzi na świecie, tuż za głowami najważniejszych państw globu, papieżem i najbogatszymi obywatelami świata, a w 2018 r., na takiej samej liście, zajął 28 miejsce.

Susan Wagner została uznana przez magazyn „Fortune” za jedną z „50 najbardziej wpływowych kobiet w biznesie”. Potem już poszło jak po maśle. Fundusz inwestycyjny, coraz większe zyski, spłata długu i niepohamowany do dzisiaj rozwój. Czarny Kamień „zrodził” Czarną Skałę, bo taką nazwę przyjęła firma kierowana przez Finka. Nazwa BlackRock wywodzi się zapewne od firmy Blackstone, której, jak pisałem, Larry Fink zawdzięczał pierwsze 5 mln dolarów na początek. Niektórzy utrzymują, że Blackstone był tylko figurantem, a pieniądze pochodziły ze źródeł rządowych. Ale nie plotkujmy ani nie dywagujmy o ewentualnym znaczeniu symbolicznym nazw obu firm. BlacRock rośnie, inwestuje, zarabia i wchłania inne firmy z branży. Ostatnie przejęcie nastąpiło 23 listopada 2020 r. i dotyczyło firmy inwestycyjnej Aperio od Golden Gate Capital, za 1,05 mld USD. Aperio specjalizuje się w oferowaniu bogatym klientom spersonalizowanych inwestycji w indeksy, uwzględniając preferencje osobiste każdego z nich. Obecnie BlackRock działa na całym świecie, mając 70 biur w 30 krajach, a klientów w stu.

Zgodnie z zasadami, lista klientów firmy jest poufna, ale z nieostrożnych wypowiedzi można wywnioskować i nietrudno zgadnąć, że obok milionów drobnych ciułaczy znajdują się na niej finansowe rekiny i wieloryby, w tym najpostępowsi z postępowych. Na przykład w II kwartale 2020 r. fundusz George’a Sorosa zainwestował 161 mln USD w prowadzony przez BlackRock fundusz iShares iBoxx $ Investment Grade Corporate Bond. Opłaciło się, bo fundusz wzrósł o ok. 20%. Poza tym w 2018 r. Soros Fund Management znacznie powiększył swoje udziały w BlackRock Inc., bo o prawie 60%, do 12 983 akcji.

Inwestycje muszą przynosić realne zyski. Trzeba inwestować praktycznie. W sektory dochodowe, choć niemile widziane w świecie ideologii i postępu. Ale, by dopłacać do walki o zieloną energię, do boju z fikcyjnymi przyczynami globalnego ocieplenia i zgubnych zmian klimatu, czyli maszerować w kierunku wyznaczanym przez Gretę Thunberg, albo wyzwalać kochających inaczej i prześladowanych wyznawców niekompletnej tęczy, trzeba zarabiać, czyli inwestować w coś, co naprawdę się opłaca.

Spójrzmy, w co kolos inwestuje. BlackRock jest największym na świecie inwestorem w paliwa kopalne i w broń palną. Zarządza ogromnymi udziałami największych producentów ropy naftowej, takich jak BP, Shell i ExxonMobil. Jest największym na świecie funduszem inwestycyjnym wspierającym firmy, które, według oskarżeń ekologów, niszczą amazoński las deszczowy i naruszają prawa zamieszkującej go rdzennej ludności. Zalicza się do trzech największych udziałowców w każdej ze spółek „supermajor” ropy naftowej, z wyjątkiem Totalu, i jednym z 10 największych udziałowców w 7 z 10 producentów węgla.

Największym działem BlackRock jest iShares, rodzina ponad 800 funduszy giełdowych typu ETF, które zarządzają aktywami o wartości ponad 1 bln USD. iShares jest największym dostawcą funduszy ETF w USA i na świecie. Giełdy notujące fundusze iShares obejmują London Stock Exchange, American Stock Exchange, New York Stock Exchange, BATS Exchange, Hong Kong Stock Exchange, Mexican Stock Exchange, Toronto Stock Exchange, Australian Securities Exchange oraz szereg giełd europejskich i azjatyckich.

Oferta BlackRock dostępna jest w F-Trust SA, a to ponad 150 funduszy inwestycyjnych – w tym fundusze akcyjne, dłużne, pieniężne i mieszane. Inwestorzy znajdą tutaj możliwość inwestowania zarówno w USA, jak i w Europie, Chinach, Japonii, Azji i Ameryce Płd. Dzięki funduszom BlackRock możliwości inwestowania są prawie nieograniczone, a granice państw się nie liczą.

BlackRock jest jedną z niewielu amerykańskich korporacji, która na kryzysie z 2008 r. zarobiła, a nie straciła.

„Investigate Europe” na swojej stronie internetowej pisze: „Wraz z upadkiem Lehman Brothers, Wall Street znalazła się w poważnym kryzysie: nikt nie wiedział, co zawierają tysiące portfeli finansowych, co kryje się za derywatami, co jest toksyczne, a co nie, co jest niebezpieczne, a co nie. Firma BlackRock szybko zrozumiała, jakie korzyści może przynieść jej ta sytuacja i opracowała własne, podobno oparte na sztucznej inteligencji narzędzie do zarządzania ryzykiem inwestycyjnym o nazwie Aladdin”. Z kolei „Financial Times” wyjaśnia, że Aladdin to narzędzie, które „jest w stanie przeanalizować ryzyko związane z inwestowaniem w dowolne akcje albo podpowiedzieć, gdzie sprzedać obligacje, aby uzyskać najlepszą cenę. Śledzi wszystkie transakcje, aby zebrać potrzebne dane i mieć pod ręką informacje istotne dla inwestorów”.

BlackRock jest największym akcjonariuszem takich korporacji, jak Citigroup, Bank of America, JPMorgan Chase, ExxonMobil, Shell, Apple, McDonald’s czy Nestlé. Ma udziały w moskiewskiej giełdzie i w klubie piłkarskim Manchester United.

Jako pierwszy z kręgu naszej kultury, fundusz inwestycyjny BlackRock zameldował się w Chinach. W sierpniu 2020 r. firma otrzymała zgodę Chińskiej Komisji Regulacyjnej ds. Papierów Wartościowych na założenie działalności w zakresie funduszy inwestycyjnych w tym kraju. Czyli BlackRock jest pierwszym globalnym zarządzającym aktywami, który uzyskał zgodę od Chin na rozpoczęcie działalności.

W Państwie Środka firma ma dwa biura – w Beijing i w Szanghaju. Poza tym jedno w Hong Kongu.

Od roku 2019 BlackRock posiada 4,81% udziałów Deutsche Bank, co czyni ją największym pojedynczym akcjonariuszem tego banku. Inwestycja sięga co najmniej 2016 r. Black Rock miała także biuro w Warszawie, które zamknęła w końcu maja 2016 r., sprzedając wszystkie swoje inwestycje w nieruchomości. Jedną z największych transakcji funduszu w Polsce była sprzedaż w 2014 r. warszawskiego biurowca Rondo1 przy Rondzie ONZ, za 300 mln EUR. Wiceprezes BlackRock odpowiedzialny za komunikację korporacyjną w regionie zaprzeczył, jakoby na decyzję opuszczenia Polski wpłynęła polityka rządu lub zapowiadana ustawa o ustroju rolnym, która miała bardzo utrudnić sprzedaż gruntów rolnych. Dodał, że firma będzie operować w naszym kraju za pośrednictwem biura w jednym z państw ościennych. Przez swoje inwestycje BlackRock jest u nas rzeczywiście obecna i jak podaje w swoim sprawozdaniu za rok finansowy do 30 kwietnia 2020 r., w dniu 30.04.2019 r. posiadała udziały w spółkach: KGHM Polska Miedź SA, Polski Koncern Naftowy ORLEN SA, Bank PKO SA, Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski SA, Santander Bank Polska SA, CD Projekt SA i Dino Polska SA.

W 1999 r. BlackRock weszła na giełdę z ceną po 14 USD za akcję. Dzisiaj akcja firmy kosztuje ok. 800 USD, a BlackRock włada ponad 70% giełdy w USA oraz giełdami w innych krajach, w tym europejskich.

Pan Fink, jeden z najlepiej zarabiających spośród 10 największych zarządzających aktywami na giełdzie w USA, jest już miliarderem, a swoimi oficjalnymi zarobkami, przekraczającymi 25 mln USD rocznie, wzbudza protesty akcjonariuszy. Ale to drobiazgi w porównaniu z gigantycznymi masami kapitału, którymi obraca on i jego kilku kolegów, szefów firm z branży.

Aktywa, którymi zarządza BlackRock, w końcu IV kwartału 2020 r. osiągnęły poziom 7,81 bln USD. Jednocześnie Grupa Vanguard (doradca inwestycyjny zarejestrowany w USA) zarządza aktywami o wartości około 6,2 bln USD, a State Street Global Advisors (SSGA) – dział zarządzania aktywami State Street Corporation i trzeci co do wielkości podmiot świata w tej samej branży – dysponuje aktywami wartości 3,05 bln USD. Daje to „trójcę” dysponującą razem aktywami o wartości 17,06 biliona dolarów. Przypomnę, że 1 bilion to tysiąc miliardów, a według szacunków MFW, w roku 2020 nominalny PKB Chin wyniósł 14,86 bln USD, zaś Polski 0,58 bln USD.

Trzy firmy zarządzają majątkiem większym niż łączne PKB Japonii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Za takie pieniądze można by wybudować 637 Centralnych Portów Komunikacyjnych, czyli planowanych sztandarowych wielkich polskich inwestycji. Oczywiście to pieniądze klientów, ale co za koncentracja!

Według prof. Erica Posnera, prawnika z Uniwersytetu Chicago: „Od czasów wieku pozłacanego, a więc od końca drugiej połowy XIX w., czasów dominacji imperiów Vanderbiltów i Rockefellerów, nie mieliśmy w gospodarce do czynienia z koncentracją kapitału i monopolizacją na taką skalę, jak to ma miejsce obecnie”.

Wracając do konkretów, wymieńmy wielkie firmy, które opanowały niemal całe rynki „naszego” świata i są kontrolowane przez „trójcę”. Finanse: Citigroup, JP Morgan Chase, Bank of America, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Europejski Bank Centralny. Informatyka: Apple, Microsoft, Hewlett-Packard, Intel Corporation. Transport: General Motors, Boeing Corporation. Dostawcy energii: Exxon Mobil, General Electric, Royal Dutch Stell. Kosmetyki: Johnson & Johnson, Procter & Gamble. Art. spożywcze: Nestlé, McDonald’s. Media: Walt Disney, Time Warner, CBS, NBC Universal.

Proponuję wybrać do rozważań BlackRock, czyli Czarną Skałę, jako największą. Bez ocen, oskarżeń czy pochwał, zastanowić się nad rozmiarami i pochodzeniem jej potęgi, celem istnienia, niepohamowanym rozwojem oraz przyszłością, jaką gotować nam może istnienie takich prywatnych mocarstw finansowych. Nie będzie łatwo, bo pieniądze lubią ciszę, a Czarna Skała nie lubi odpowiadać na pytania. Szefostwo BlackRock nie zgodziło się na udzielenie wywiadów holenderskiej platformie badawczej „Follow the money” oraz zespołowi „Investigate Europe”, a także odmówiło udzielenia odpowiedzi na pytania przesłane na piśmie.

Za postacie kluczowe i głównych twórców Czarnej Skały uważa się trzy osoby – Larry’ego Finka – prezesa i dyrektora generalnego, Roberta S. Kapito – współprzewodniczącego – i Susan Wagner, która w 2012 r. przeszła w BlackRock na emeryturę, ale stale zasiada w Radzie Dyrektorów firmy. Wszyscy troje pochodzenia żydowskiego.

Jest bardziej niż pewne, że są to ludzie nadzwyczaj uzdolnieni, inteligentni, kompetentni i pracowici, a do tego o osobowościach odpowiadających wyśrubowanym wymaganiom dla tego typu aktywności. Ale czy to wystarczy, by w czasie od jednej do trzech dekad, a nawet przez całe życie, w naszych czasach, samodzielnie zbudować takie imperium finansowe?

Ileż tu konkurencji, bezwzględnej walki – otwartej i podstępnej, nieprzebierania w środkach, nacisków i „propozycji nie do odrzucenia”. Czy osłaniająca i wspomagająca, potężna, twarda, supersilna ręka nie jest potrzebna? Ani parasol ochronny? Czy w cieniu za frontmanami nie muszą stać ich potężni szefowie, władający finansami światowymi za pośrednictwem BlackRock i jej podobnych firm? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi. Przypomnę, że zarządzanie nieswoimi, ale ogromnymi na skalę świata pieniędzmi, to właściwie władanie światem. I cóż z tego, że to nie ich dywizje, jeśli oni nimi dysponują? A BlackRock to przykład potężnego, ale tylko jednego z wielu ogromnych elementów konstrukcji panowania finansowego.

W jakim celu tworzy się takie imperia finansowe, których skala przerasta wyobraźnię? Tu już nie chodzi o potocznie rozumiane bogactwo – tyle nikomu osobiście nie potrzeba. Raczej idzie o władzę jako narzędzie do realizacji koncepcji i idei. Czyich?

Idzie o zabawę w nowego stwórcę, globalnego reformatora świata i człowieka? Według czyich kryteriów?

Po wybuchu pandemii fundusz został mianowany doradcą amerykańskiego Fed-u i banku centralnego Kanady. Zdaniem Finka, „gdy kryzys minie, świat będzie inny. Zmieni się psychologia inwestorów. Zmieni się biznes. Zmieni się konsumpcja”. Król umarł, niech żyje król, więc mimo, iż Larry Fink, zasiadał w Radzie Biznesu powołanej przez prezydenta Trumpa i to z nim konsultował się tenże prezydent w sprawie pomocy dla firm w związku z pandemią, po wyborach w USA Fink powiedział magazynowi „Fortune”: „Zwycięstwo Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA powinno zachęcić inwestorów, którzy chcą stabilności i złagodzenia napięć geopolitycznych”.

BlackRock inwestuje najwięcej na świecie w elektrownie węglowe i posiada udziały w wysokości 11 mld dolarów wśród prawie 60 deweloperów z tej branży. Panuje nad większą ilością zasobów ropy naftowej, gazu i węgla energetycznego niż jakikolwiek inny inwestor, zaś jej rezerwy emisji CO2 wynoszą 9,5 mld ton. Dla porównania, cała Unia Europejska w okresie 1985–2020, spalając paliwa kopalne, produkuje rocznie ok. 4 mld ton tego gazu.

Panta rhei, więc trwanie przy inwestowaniu w tradycyjnie opłacalne sektory ma swój kres. Kto chce się rozwijać, musi się przystosowywać do zmieniających się, może nawet z jego udziałem, warunków.

W roku 2017 r. firma rozpoczęła wycofywanie się z sektora broni palnej, a w liście do spółek portfelowych prezes Larry Fink napisał: „w biznesie liczy się nie tylko interes, ale także społeczeństwo”. Ponadto na początku 2020 r. Fundusz ogłosił, że nie zamierza inwestować dłużej w projekty związane z produkcją opartą na spalaniu paliw kopalnych, choć generują one ponad 1/4 jego zysków. Ostatnio BlackRock wygrał przetarg Komisji Europejskiej na „rozwój narzędzi i mechanizmów służących integracji czynników ESG [environmental, social, governance – wskaźniki, w oparciu o które tworzy się rating i oceny pozafinansowe przedsiębiorstw, instytucji i państw; przyp. W.K.] w bankowe regulacje ostrożnościowe oraz w bankowe strategie biznesowe i politykę inwestycyjną”. Czyli, jak UE może wykorzystać czynniki środowiskowe, społeczne i ład korporacyjny do nadzoru bankowego. KE zapłaci korporacji 550 tys. EUR za doradztwo w zakresie rynków finansowych. Ten wybór wzbudził protesty organizacji ekologicznych, które wskazują na konflikt interesów. Może nie zauważyły zmiany kierunku, w którym posuwa się gigant.

Larry Fink napisał niedawno w liście otwartym: „Świadomość szybko się zmienia i wierzę, że jesteśmy na skraju fundamentalnego przekształcenia finansów” i: „W niedalekiej przyszłości – i wcześniej, niż większość się spodziewa – nastąpi znaczna relokacja kapitału”. Ponadto BlackRock razem z Francją, Niemcami i globalnymi fundacjami ustanowił Partnerstwo na rzecz Finansowania Klimatu, działające na rzecz poprawy mechanizmów finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Nie on pierwszy uznał, że „Paryż wart jest mszy”.

W 2020 r. w dorocznym liście do Dyrektorów Generalnych swoich firm Larry Fink porusza – jego zdaniem fundamentalne dla przyszłości inwestowania i biznesu w dziejach jego firmy – tematy:

  • sprawa zmian klimatycznych, czyli ochrony środowiska – „Ryzyko klimatyczne to ryzyko inwestycyjne”;
  • stawianie zrównoważonego rozwoju w centrum inwestycji – „Portfele zintegrowane ze zrównoważonym rozwojem mogą zapewnić inwestorom lepsze zwroty skorygowane o ryzyko. Zrównoważony rozwój wpłynie na sposób, w jaki zarządzamy ryzykiem, konstruujemy portfele, projektujemy produkty i współpracujemy z firmami”;
  • odpowiedzialny i przejrzysty kapitalizm – „Nawet jeśli urzeczywistni się tylko ułamek przewidywanych skutków klimatycznych, jest to kryzys bardziej niż poprzednie strukturalny, długoterminowy. Firmy, inwestorzy i rządy muszą przygotować się na znaczną realokację kapitału”;
  • ulepszenie ujawniania akcjonariuszom informacji – „Uważamy, że jeśli firma nie rozwiązuje skutecznie istotnej kwestii, jej dyrektorzy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. W zeszłym roku BlackRock zagłosował przeciwko lub wstrzymał głosy od 4800 dyrektorów w 2700 różnych firm. Tam, gdzie uważamy, że firmy i rady nie przedstawiają skutecznych informacji dotyczących zrównoważonego rozwoju ani nie wdrażają ram zarządzania tymi kwestiami, będziemy pociągać członków zarządu do odpowiedzialności”.

Po kilku latach publicznego wyrażania niechęci do waluty elektronicznej, w końcu 2020 r. BlackRock ponownie wypowiedział się w sprawie bitcoina. Dyrektor ds. inwestycji tej firmy wywołał poruszenie wśród zwolenników kryptowalut stwierdzeniem, że bitcoin jest „tu na stałe”, zaś Larry Fink, dyrektor generalny BlackRock, dodał, że rosnąca popularność bitcoina i walut cyfrowych ma „realny wpływ” na dolara amerykańskiego.

Ostatnio BlackRock zmienia front i angażuje się w popieranie tego, co obecnie poprawne, modne i przyszłościowe. Firma rozszerza swoją obecność w dziedzinie zrównoważonych inwestycji, ładu środowiskowego, społecznego i korporacyjnego. Angażuje nowych pracowników i proponuje nowe produkty w USA i w Europie. Zaczyna wykorzystywać swoje znaczenie do propagowania kwestii ochrony środowiska i równości płci poprzez oficjalne listy do dyrektorów generalnych oraz głosów akcjonariuszy i inwestorów, a nawet całych ich sieci – jak Carbon Disclosure Project, który w 2017 r. poparł uchwałę akcjonariuszy ExxonMobil w sprawie zmian klimatu. Rok później BlackRock zwrócił się do firm Russell 1000 o korektę proporcji płci w ich zarządach, jeśli zasiadają w nich mniej niż 2 kobiety.

Teraz firma pomaga – niebezinteresownie – podmiotom, które ucierpiały z powodu pandemii. Zarządza uruchomionym przez siebie, notowanym na giełdzie funduszem wpływu na akcje, którego celem jest „pozytywny wkład w reakcję na kryzys związany z koronawirusem”.

Larry Fink uważa, że pandemia może mieć trwałe skutki gospodarcze. Mówi się, że przewiduje falę bankructw i presję na podniesienie podatków. Szef BlackRock ostrzega także przed wzrostem nacjonalizmu i napięć geopolitycznych w odpowiedzi na kryzys gospodarczy.

Inwestowanie, obracanie i zarządzanie tak gigantycznymi aktywami, jakie ma do dyspozycji BlackRock, a co dopiero wspólnie z resztą „trójcy” – choć nie jest się ich właścicielem, a tylko zaufanym jego pełnomocnikiem – potencjalnie daje ogromną władzę nad politykami, ich doborem, wyborem i „zadaniowaniem” oraz usuwaniem, więc panowanie nad rządzącymi, czyli nad narodami. Ta niebezpieczna koncentracja władzy, jaką daje pieniądz w tak zawrotnych ilościach, nie dotyczy już wyłącznie ekonomii – to sprawa polityki na skalę świata. Prosty przykład.

Można inwestować w jednych krajach, a w innych nie. Pierwsze będą się rozwijać, drugie podupadać. Inwestując – rozwijać jedne branże, a inne – nie inwestując – tłumić itd. A wszystko według uznania, idei albo… instrukcji, ale poparte „solidną analizą ekonomiczną”.

Znawcy finansowych olbrzymów utrzymują, że ponadto BlackRock „osłabia konkurencję poprzez posiadanie udziałów w rywalizujących ze sobą przedsiębiorstwach; zaciera granice między kapitałem prywatnym a sprawami rządowymi, dzięki ścisłej współpracy z państwowymi organami regulacyjnymi; opowiada się za prywatyzacją programów emerytalnych w celu skierowania kapitału oszczędnościowego do swoich funduszy”. W trosce o los przyszłych emerytów, na 50. dorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, w rozmowie z Yahoo Finance, drugi człowiek BlackRock, Robert Kapito, powiedział: „Nigdy nie będą mogli przejść na godną emeryturę, jeśli te pieniądze nie zostaną zainwestowane” i dodał: „Nie można inwestować w przyszłość w przyszłości”.

BlackRock jest „wszędzie”. W Davos Larry Fink rozmawiał z Antoniem Guterresem – obecnym sekretarzem ONZ, Kristaliną Georgievą – dyrektorem zarządzającym MFW, Bradem Smithem – następcą Billa Gatesa w Microsoft, księciem Karolem i Klausem Schwabem, którzy wspólnie 3 czerwca zapowiedzieli rozpoczęcie Great Reset, czyli Nowego Początku… oraz wieloma innymi najważniejszymi tego świata. Utrzymuje kontakty z papieżem, kanclerzem Niemiec, prezydentami oraz premierami… i rozmawia z nimi jak z równymi sobie. Poucza i po ojcowsku doradza.

Trzeba płynąć z prądem i dostosowywać się do nowych warunków. Wykazywać się poprawnością polityczną, postępowością, liberalizmem, troską związaną z globalnym ociepleniem, walką o czystą energię i środowisko, a także poczuciem winy za globalne ocieplenie – nie zapominając o oddawaniu hołdów Grecie Thunberg i tolerancji dla wszelkich wykoncypowanych płci oraz tęczowych dowolnych układów towarzysko-uczuciowych.

Wymieńmy jeszcze globalizację, prywatyzację wszystkiego, co się może opłacić, likwidację własności osobistej i pieniądza na rzecz punktów oraz stopni z poprawności i dobrego zachowania. Problem wiary dotyczy już właściwie tylko islamu, bo Kościół katolicki został skompromitowany, zmarginalizowany i oswojony. Na islam i kraje trudniejsze, jak Chiny czy Rosja, recepty już są zapewne gotowe. Ale po kolei. Teraz pracuje się nad wprowadzeniem w strefie kultury chrześcijańskiej pryncypiów założycielskich Nowego Wspaniałego Świata, który powstanie w miejsce zaoranego starego, a ta orka nazywa się Great Reset.

Taka przemiana wymaga potęgi, a tę daje pieniądz.

1% najbogatszych na świecie, czyli 75 mln ludzi (to byłby kraj o populacji nieco mniejszej od niemieckiej), ma ponad 2 razy więcej niż pozostałe 99%. Jeśli dodamy do mocy pieniądza zgromadzonego przez najbogatszą cześć wspomnianego 1% obywateli świata moc aktywów, którymi obraca BlackRock i wielu jej mniejszych braci, należących także do wspomnianych 99% szaraczków, zobaczymy potęgę, której nikt się nie przeciwstawi.

Ujrzymy globalne supermocarstwo panujące nad państwami i pojmiemy, że tzw. rządy demokracji to zużyte odmienianiem przez wszystkie przypadki bajki. Oczywiście wspomniana lepsza część jednego procenta ludzkości nie będzie mogła się pławić w rozkoszach życia w Nowym Świecie ani przestrzegać „swoich” dogmatów. Budowniczowie Nowego Świata będą zmuszeni do rezygnacji z jego dobrodziejstw, by poświęcić się utrzymywaniu ładu, nadzorowi, zarządzaniu i doskonaleniu wszystkich i wszystkiego. Żeby było tak, jak chcieli.

Wyznam, że nurtuje mnie pytanie o inicjatorów i reżyserów Great Resetu oraz projektantów Nowego Świata, ukrytych w cieniu Czarnej Skały i jej odpowiedników. O cienie w cieniu. A może tam nikogo nie ma, a sprawy toczą się naturalnym torem rozwoju i postępu?

Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” znajduje się na s. 1 i 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wacława Kruszewskiego pt. „W cieniu Czarnej Skały” na s. 5 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aby kontrolować człowieka, należy go odizolować i zastraszyć/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Komunizm z najgorszych koszmarów jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Jadwiga Chmielowska

Luty pyta o dobre buty. W tym porzekadle ludowym jest ważny przekaz klimatyczny –zarówno obfitości śniegu, ujemnych temperatur, jak i możliwych roztopów. Wyznawcy religii klimatycznej muszą być zaskoczeni śnieżycami w Hiszpanii, na południu Europy, a nawet w Afryce. Ale wierzą nadal w objawienia kilkunastoletniej Grety Thunberg.

Europę ogarnęło pseudoekologiczne szaleństwo, które dotarło do Ameryki. Zdawało się, że Trump je powstrzyma, ale zmowa sił destrukcji była silniejsza. Ocenzurowała i powstrzymała Trumpa. Biden, na zasadzie negacji, wstrzymał działania proekologiczne swego poprzednika. Zrezygnował z gazociągu do Kanady. Będzie gaz wożony cysternami samochodowymi, kolejowymi. Po wyborach Amerykanie są w szoku. Wierzyli w niezależne sądy. Te odrzucały pozwy o fałszerstwa wyborcze. Okazało się, że po prostu oddalały je z powodów proceduralnych. Marsz lewactwa przez amerykańskie instytucje trwa już od lat 30. XX w.

USA wracają też do porozumienia klimatycznego z Paryża. Nikt z propagatorów energii odnawialnej nie mówi, jak i jakim kosztem utylizować zużyte fotowoltaiki i skrzydła wiatraków. Ich żywotność to maximum 15 lat. „Zielony ład” pięknie brzmi. Dorośli zaczynają wierzyć w bajki, bo tak wypada. Toczą się poważne dyskusje nad 50 płciami…

Wszystko to służy, moim zdaniem, do siania zamętu i odwracania uwagi od spraw istotnych. Wielokrotnie pisałam, że od 2007 r. toczy się wojna. Nie miecze, karabiny, czołgi, samoloty poszły w ruch, a zniszczenia zaczynają być większe. To wojna hybrydowa. Ma ona elementy kinetyczne, czyli tradycyjne strzelanie do wroga, ale skuteczniejsza jest dezinformacja i pełna kontrola nad człowiekiem. Chodzi o panowanie nad całym światem. Oś Berlin–Moskwa–Pekin działa.

Aby całkowicie kontrolować człowieka, należy go wyizolować z otoczenia i straszyć. Do tego właśnie służy epidemia koronawirusa. Odnoszę wrażenie, że ten manewr był planowany już w 2009 r. z udziałem wirusa H1N1. Wtedy uznano, że za wcześnie. W styczniu 2010 r. Niemiec Wolfgang Wodarg, przewodniczący ówczesnej komisji zdrowia w Radzie Europy, twierdził, że duże firmy zorganizowały „kampanię paniki”, aby WHO ogłosiła „fałszywą pandemię” w celu sprzedaży szczepionek. Według niego kampania WHO o fałszywej pandemii grypy była „jednym z największych skandali medycznych stulecia i że WHO „we współpracy z niektórymi dużymi firmami farmaceutycznymi i ich naukowcami ponownie zdefiniowała pandemię”, usuwając stwierdzenie „ogromna liczba ludzi zaraziła się chorobą lub zmarła” z istniejącej definicji i zastępując je stwierdzeniem, że musi istnieć wirus, który przekracza granice państw i na który ludzie nie są odporni. Od lipca 2017 r. dyrektorem generalnym WHO jest dr Tedros Ghebreyesus, lewicowy polityk, mianowany z poparciem Chin. Jako minister zdrowia Etiopii nawiązał bliskie stosunki z Billem Clintonem, Fundacją Clintona i Fundacją Gatesów.

Wyścig szczurów po szczepionki dowodzi, że inżynieria społeczna jest skuteczna. Lekarze boją się wyrażać swoje opinie na temat szczepionek. Nawet Kościół dał się zastraszyć. Wirus jest. Kilku moich znajomych umarło, ale bardzo dużo, w różnym wieku, wyzdrowiało.

Stopień śmiertelności nie tłumaczy takich restrykcji w gospodarce na całym świecie. A może rządy wszystkich krajów boją się o czymś mówić? Korzyść odnosi Pekin. Wygląda mi to na wojnę biologiczną prowadzoną przez Chiny.

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Do tego służą aplikacje śledzące i jakoby chroniące przed zarażeniem, jest nawet pomysł eliminowania z obiegu tradycyjnego pieniądza itp. Zainteresowanych odsyłam do informacji z Chin. Komunizm, o którym nie śniło się nam w najgorszych koszmarach, jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żyjemy w świecie rządzonym przez media – pierwszą i jedyną władzę / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 80/2021

Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Jolanta Hajdasz

Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy, że media są czwartą władzą po ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ostatnie tygodnie przekonują nas, że stały się już pierwszą, a nawet jedyną. Zablokowanie kont w mediach społecznościowych urzędującego prezydenta najpotężniejszego państwa na świecie pokazuje nam, że żyjemy w świecie jakby rządzonym przez kogoś zupełnie innego niż politycy.

By zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi i dlaczego – nawet Angela Merkel wyraziła swoją dezaprobatę dla tej blokady, mówiąc, iż jest problematyczna – warto sobie przypomnieć, że Facebook czy Twitter powstały jako narzędzia komunikowania masowego, genialne wynalazki, które pozwalają tworzyć przekazy na skalę masową praktycznie każdemu, a nie tylko profesjonalnej redakcji. Media społecznościowe stały się wręcz symbolem wolności słowa, bo każdy mógł pisać i publikować w sieci to, co chce i co uważa za ważne i stosowne, bez ograniczeń ani cenzury. Z biegiem lat coraz bardziej było jednak widać, jaka to utopia, gdy wszystkim użytkownikom podsuwano coraz bardziej wymyślne regulaminy do akceptacji, jeśli chciało się korzystać z danego serwisu.

Stworzono słowa-klucze typu „naruszenie regulaminu społeczności” czy „posługiwanie się mową nienawiści”, co w praktyce oznaczało jedynie arbitralne decyzje właścicieli Facebooka, Twittera czy Google’a, co wolno nam publikować, a czego nie.

Boleśnie i namacalnie przekonaliśmy się o tej nadzwyczajnie uprzywilejowanej pozycji mediów społecznościowych np. w 2018 roku, kiedy Facebook jednoznacznie i bardzo intensywnie zaangażował się w referendum aborcyjne w Irlandii po stronie przeciwników obrony życia dzieci poczętych. Zwolennicy ochrony życia przegrali referendum, a rok później dowiedzieliśmy się, jak nierówną toczyli walkę – właściciel Facebooka przyznał, że jego firma zadecydowała o tym, że nie będzie publikować materiałów przeciwników aborcji – miała do tego prawo. W końcu Facebook to prywatna firma.

W Polsce w ostatnich latach bezradni wobec samowoli społecznościowych gigantów byliśmy nieraz; boleśnie przekonywali się o tym przede wszystkim prawicowi i konserwatywni użytkownicy. Przed 11 listopada znienacka blokowano konta organizatorów Marszu Niepodległości, innym razem blokady mieli przeciwnicy aborcji eugenicznej, czy nawet arcybiskup, który ośmielił się skrytykować tęczową ideologię LGBT.

Jedną z najbardziej kuriozalnych spraw tego typu, jaką przyszło mi się zajmować w Centrum Monitoringu Wolności Prasy, jest aktualnie sprawa konta harcerzy z Warszawy, którym kiedyś zablokowano emisję ich amatorskiego filmiku upamiętniającego rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, a ostatnio do 18 lat podniesiono kategorię wieku tych, którzy mogą sobie wyświetlać ich filmowe relacje przedstawiające życie na obozach harcerskich. Można oczywiście przytoczyć jeszcze kilka takich anegdotycznych spraw, ale chyba już nikomu nie jest do śmiechu.

Donald Trump miał blisko 90 milionów użytkowników na swoim koncie, a jednym przyciskiem w komputerze wyłączono mu możliwość dotarcia z jakimkolwiek przekazem do nich. Kto więc jest w tej rozgrywce silniejszy – przywódca najbogatszego państwa na świecie czy ten, kto go cenzuruje?

Przez lata byliśmy w Polsce bezradni wobec tego, co działo się na Facebooku, Twitterze czy YouTubie, patrzyliśmy, jak rozwijały się takie platformy jak Google czy Instagram i mogliśmy się jedynie do nich dostosować, by móc z nich w ogóle korzystać. Byliśmy za biedni, za mali, by liczyć się w tej rozgrywce. Dziś jednak cały świat budzi się i dostrzega samowolę społecznościowych gigantów. Oby udało się wypracować mechanizmy chroniące wolność słowa w internecie, zanim będzie za późno, zanim o tym, które poglądy są słuszne, a które nie, będą decydowały algorytmy czy właściciele medialnych koncernów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego